Piers A nthony - Zaklęcie Dla cameleona
Szczegóły |
Tytuł |
Piers A nthony - Zaklęcie Dla cameleona |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Piers A nthony - Zaklęcie Dla cameleona PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Piers A nthony - Zaklęcie Dla cameleona PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Piers A nthony - Zaklęcie Dla cameleona - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Piers Anthony
Zaklęcie dla Cameleon
1. Xanth
Mała jaszczurka przywarła do brunatnego kamienia. Czując zagrożenie ze strony
nadchodzącego człowieka, przeobraziła się w jadowitego chrząszcza, potem w
cuchnącego jeża morskiego, a w końcu w ognistą salamandrę.
Bink uśmiechnął się. Jaszczurka przybierała kształty szkaradnych potworków, ale
nie miała ich właściwości. Nie mogła żądlić, cuchnąć ani podpalać. Była
kameleonem, wykorzystującym magiczne zdolności do naśladowania groźnych
stworzeń.
Zmieniła się w końcu w bazyliszka, który spojrzał na Binka tak groźnie, że jego
wesołość przygasła. Mógł zginąć w okropny sposób, gdyby stwór mógł zrealizować
swój zamiar.
Niespodziewanie z wysoka runął jastrząb i schwycił kameleona w dziób.
Konwulsyjnie wijący się mały gad wydał bolesny pisk, potem zawisł bezwładnie.
Kameleonowi nie pomogły jego oszustwa - był martwy. Usiłował przerazić Binka,
ale został unicestwiony przez inną istotę.
Bink zaczął uświadamiać sobie ten fakt. Kameleon był bezbronny, jak większość
dziko żyjących istot XANTH. Czyżby był to jakiś omen? Sugestia na temat
czekającego go losu? Znaki to poważna sprawa - zawsze się spełniały, choć zwykle
źle je interpretowano. Czyżby Bink miał umrzeć gwałtowną śmiercią albo miał
jakiegoś wroga?
Nie znał nikogo, kto czyhał na jego życie.
Złote słońce Xanth lśniło poprzez magiczną Tarczę, zapalało iskierki wśród
drzew. Wszystkie rośliny potrafiły rzucać uroki, ale korzystały z tego jedynie w
celu łatwiejszego zaspokojenia swych podstawowych potrzeb, by zdobyć wodę,
światło i glebę. Magią broniły się od zniszczenia, chyba że napotkały
potężniejszego przeciwnika lub po prostu nie miały szczęścia, jak ten kameleon.
Bink obejrzał się za dziewczyną idącą w smudze światła. On był rośliną, ale miał
swoje potrzeby, które czasami dawały się we znaki.
Sabrina była absolutną pięknością. Jej uroda nie była dziełem czarów. Inne
dziewczęta musiały upiększać się kosmetykami, różnymi poduszeczkami lub
specjalnymi zaklęciami, ale mimo to, a może dzięki temu wyglądały jakoś
sztucznie. Ona na pewno nie była jego wrogiem.
Podeszli do Widokowej Skały. Nie było to wysokie wzgórze, ale jego magiczne
własności sprawiały, że wydawało się znacznie wyższe. Mogli oglądać w dole
niemal czwartą część Xanth. Pokrywała je wielobarwna roślinność, małe urocze
jeziora, spokojne łąki pełne kwiatów i paproci oraz pola uprawne.
Bink patrzył na jeziora, z których jedno powiększyło się nieco, woda wydała się
chłodniejsza i głębsza, bardziej zachęcająca do pływania. Bink zamyślił się
przez chwilę. Miał niespokojny umysł. Nękał sam siebie pytaniami, na które nikt
nie mógł znaleźć gotowych odpowiedzi. Jako dziecko doprowadzał rodziców i
znajomych do szaleństwa swoimi "dlaczego słońce jest żółte", "dlaczego ogry
chrupią kości", "dlaczego potwory morskie nie mogą rzucać czarów"?...
Nic dziwnego, że wysłano go do szkoły centaura. Tam nauczył się panować nad
swoim językiem, ale me nad rozumem. Zamknął się w sobie.
Rozumiał, po co stworzenia, jak choćby ten nieszczęsny kameleon, rzucają
zaklęcia - dzięki nim mogły przetrwać. Ale dlaczego także przedmioty używają
zaklęć? Czy to nie wszystko jedno, kto pływa w jeziorze? Cóż, a jeśli nie...
Być może mieszkańcy jeziora mają jakiś interes w nadaniu temu miejscu rozgłosu.
Albo może winny był jakiś wodny smok, wabiący ofiarę. Smoki stanowiły
najbardziej zróżnicowaną i najgroźniejszą formę życia w Xanth. Poszczególne
gatunki żyły w powietrzu, na ziemi, w wodzie, wiele ziało ogniem. Łączyła je
jedna wspólna cecha - ogromny apetyt. Zwykły przypadek mógłby nie wystarczyć, by
każdemu z nich nigdy nie brakło świeżego mięsa.
Ale co z Widokową Skałą? Była naga, pozbawiona nawet porostów. Z trudem można ją
było nazwać ładną. Czemu miałaby szukać towarzystwa? A jeśli już, dlaczego
pozostała szara i monotonna, zamiast wypięknieć? Ludzie nie przychodzili tu, by
oglądać skałę, ale by podziwiać krajobraz Xanth. Tak - czar wydawał się formą
samoobrony.
Wtem Bink potrącił nogą kamień. Stał teraz na tarasie pełnym barwnych odłamków
skalnych skruszonego przed wiekami głazu, który...
O to chodziło! Tamten głaz, który zapewne leżał blisko Widokowej Skały i był
podobnych rozmiarów, został rozłupany po to, by stworzyć tę ścieżkę i taras.
Widokowa Skała ocalała. Nikt
nie skruszy jej, bo nowa ścieżka byłaby brzydka. Magia skały działa skutecznie w
jej obecnym kształcie. Jeszcze jedna mała zagadka rozwiązana.
Nurtowały go filozoficznie problemy. Jak nieożywiony przedmiot może myśleć lub
czuć? Co oznacza przetrwanie dla skały? Głaz był tylko fragmentem jakiejś
pierwotnej warstwy skalnej. Dlaczego miałby posiadać osobowość, jeśli
macierzysta skała jej nie ma? To samo pytanie dotyczy również człowieka. Został
utworzony z tkanek spożytych roślin i zwierząt, a jednak ma odrębną...
- O czym chciałeś ze mną rozmawiać, Bink? - spytała Sabrina. Tak jakby nie
wiedziała. Chociaż miał przygotowane pytanie, zawahał się; znał odpowiedź. Nikt,
kto ukończył dwadzieścia pięć lat i do tego czasu nie wykazał się żadną magiczną
siłą, nie mógł pozostać w Xanth. Ten krytyczny dzień dwudziestych piątych
urodzin Binka przypadał za dwa miesiące. Nie był już dzieckiem. Jak Sabrina może
poślubić człowieka, który wkrótce zostanie wygnany?
Dlaczego o tym nie pomyślał, zanim ją tu przywiózł? Przysporzył sobie tylko
kłopotów! Teraz musiał coś powiedzieć albo postawić się w kłopotliwej sytuacji.
Niezręcznej również dla niej.
- Chciałem po prostu zobaczyć twój... twój...
- Co takiego? - zapytała unosząc brwi. Poczuł ogarniającą go falę gorąca.
- Twój hologram - wypalił.
Pragnął oglądać i dotykać znacznie więcej, ale o tym nie było mowy przed ślubem.
Należała do takich właśnie dziewcząt i to też stanowiło część jej czaru.
Dziewczyny pełne uroku nie muszą sprawdzać swojej siły przy każdej okazji.
No, nie całkiem to prawda. Pomyślał o Aurorze, która też była taka, a jednak...
- Bink, istnieje pewien sposób - rzekła Sabrina. Spojrzał na nią z ukosa, ale
zaraz odwrócił głowę zmieszany. To niemożliwe, żeby ona miała na myśli...
- Dobry Mag Humfrey - dokończyła radośnie.
- Co? - myślał o czymś innym.
- Humfrey zna setki różnych czarów. Może jeden z nich... Jestem pewna, że on
potrafi odkryć twoje zdolności. Wszystko będzie.
- Ale on żąda rocznej służby za każdy czar - zaprotestował Bink. - Ja mam tylko
miesiąc.
Nie było to prawdą. Gdyby Mag odkrył w nim jakieś zdolności, nie zostałby
wygnany. Miałby ten rok do dyspozycji. Ufność Sabriny głęboko go wzruszyła. Nie
zarzucała mu braku mocy magicznej. Okazała mu wielką życzliwość, ufając, że po
prostu nie ujawnił jeszcze swoich prawdziwych zdolności.
Właśnie owa ufność tak ich zbliżyła. Sabrina była piękna, inte-
ligentna i uzdolniona. Wartościowa pod każdym względem. Lecz nie musiałaby
posiadać aż tylu zalet, ażeby być jego...
- Rok to nie tak długo - powiedziała półgłosem Sabrina. - Zaczekam...
Bink popatrzył w zadumie na swoje ręce. Prawą dłoń miał normalną, u lewej
stracił w dzieciństwie środkowy palec. Nie był to skutek jakiegoś wrogiego
zaklęcia. Bawił się wtedy toporem, tnąc sprężyste łodygi roślin, które
przyciskał ręką do ziemi wyobrażając sobie, że jest to ogon smoka. Kiedy się
zamachnął, łodyga wymknęła mu się z dłoni: sięgnął po nią, a topór spadł mu
wprost na palec.
Bolało bardzo, ale najgorsze było to, że nie śmiał płakać ani się skarżyć, bo
zabroniono mu bawić się toporem. Cierpiał w milczeniu. Pochował swój palec i
zdołał ukryć skaleczenie jeszcze przez kilka dni. Kiedy prawda wyszła na jaw,
było już za późno na czary. Palec zdążył nadgnić i nie mógł zostać ponownie
przytwierdzony do ręki. Wystarczająco potężne zaklęcie mogłoby tego dokonać, ale
stałby się wówczas palcem zombi.
Nie ukarano go. Jego matka - Blanka, stwierdziła, że syn dobrze zapamięta tę
nauczkę... i zapamiętał, o jak zapamiętał! Następnym razem, gdy potajemnie bawił
się toporem, uważał na palce. Ojciec wydawał się zadowolony, że Bink okazał tyle
odwagi i wytrwałości w nieszczęściu; odkupił tym swe nieposłuszeństwo.
- Chłopak ma charakter - stwierdził. - Żeby jeszcze miał jakieś zdolności
magiczne...
Bink oderwał wzrok od ręki. Tamto zdarzyło się piętnaście lat temu. Nagle rok
wydał mu się naprawdę krótki. Rok służby... w zamian za całe życie z Sabrina. To
była okazja.
Ale... przypuśćmy, że nie ma żadnych zdolności? Czy musi płacić całym rokiem za
potwierdzenie, że jest skazany na los pozbawionych daru? Może lepiej byłoby
zgodzić się na wygnanie, zachowując nadzieję na jakieś utajone zdolności?
Sabrina zaczęła tworzyć swój hologram. Pojawiła się przed nią błękitna mgiełka,
zawieszona nad nierównościami terenu. Powiększała się rzednąc na brzegach i
gęstniejąc w środku, aż osiągnęła średnicę dwóch stóp. Wyglądała jak gęsty dym,
ale nie rozwiała się i nie przesunęła.
Sabrina zaczęła nucić. Miała ładny głos - niezbyt silny, ale w sam raz do jej
czarów. Na ten dźwięk błękitna chmurka zadrżała i stężała, stając się niemal
kulistą. Wówczas czarodziejka zmieniła wysokość tonu - i obrzeże kuli zżółkło.
Zaśpiewała słowo "dziewczyna" i barwna chmura przybrała kształt młodego podlotka
w błękitnej sukience z żółtymi falbankami. Postać trójwymiarowa, widoczna ze
wszystkich stron, podlegająca regułom perspektywy. Była to wspaniała
umiejętność. Sabrina mogła wymodelować wszystko, ale obrazy
10
znikały w chwili, gdy się dekoncentrowała. Nigdy nie przybierały materialnej
formy. Prawdę mówiąc, zdolność ta była bezużyteczna. W żaden sposób nie
ułatwiała jej życia.
Ile magicznych zdolności tak naprawdę pomagało swoim posiadaczom? Ktoś mógł
sprawić, iż liście drzewa usychały i opadały, gdy na nie spojrzał? Ktoś potrafił
wytwarzać zapach zsiadłego' mleka. Jeszcze ktoś umiał sprawić, że ziemia obok
niego zanosiła się od szaleńczego śmiechu. To wszystko było bez wątpienia magią,
ale jaki z niej pożytek? Dlaczego tacy ludzie zasługiwali na miano obywateli
Xanth, gdy tymczasem silny, bystry, przystojny Bink nie posiadał takiego prawa?
A jednak przestrzegano w Xanth zasady, ażeby nikomu, kto nie ujawnił do 25 lat
swych talentów czarodziejskich, nie wolno było pozostać w kraju.
Sabrina miała rację. Musiał poznać swój talent. Nigdy sam nie zdoła go odkryć.
Powinien zapłacić cenę żądaną przez Dobrego Maga. To nie tylko uchroniłoby go od
wygnania. To przywróciłoby mu zachwiane poczucie własnej godności. Nie miał
wyboru. Jaki sens ma życie bez magii?
- Och! - wykrzyknęła Sabrina klepiąc się dłońmi po krągłych pośladkach. Hologram
rozwiał się, a niebiesko ubrana dziewczyna groteskowo wykrzywiła się, zanim
zniknęła.
- Ja płonę!
Przestraszony Bink podbiegł do niej. Gdy tylko ruszył z miejsca, rozległ się
głośny śmiech wyrostka. Sabrina odwróciła się z wściekłością.
- Numbo, przestań! - krzyknęła.
Należała do dziewczyn, które w gniewie są równie pociągające, jak w radości.
- To nie jest wcale śmieszne!
Oczywiście, to Numbo obdarował ją "ognistą poduszką", piekącym bólem pośladków.
A propos bezużytecznych zdolności!
Bink zacisnął pięści tak mocno, że kciuk wbił mu się w kikut brakującego palca.
Ruszył wielkimi krokami w stronę szczerzącego zęby młodzieńca, stojącego za
Widokową Skałą. Numbo miał-piętnaście lat, był zarozumiały i napastliwy - przyda
mu się nauczka.
Zawadził jednak stopą o ruchomy kamień. Stracił równowagę. Nie zrobił sobie
krzywdy, ale musiał zatrzymać się. Wyciągnął rękę i dotknął palcami
niewidzialnej ściany.
Rozległ się następny wybuch śmiechu. Bink, dzięki kamieniowi pod nogą nie
wyrżnął głową o ścianę, ale ktoś pomyślał, że tak było.
- Ty też, Chilk - powiedziała Sabrina. To była umiejętność Chilka - ściany. W
pewnym sensie uzupełniał zdolności Sabriny - zamiast niematerialnych widzialnych
11
obiektów tworzył materialne lecz niewidzialne. Ściana miała tylko sześć stóp
kwadratowych i, podobnie jak wiele innych wytworów magii, istniała krótko, ale
przez kilka chwil była twarda jak stal.
Bink mógł ominąć przeszkodę i dogonić smarkacza. Ale był pewien, że jeszcze
wiele razy natknąłby się na podobną przeszkodę i wyrządziłby sobie więcej
krzywdy niż chłopakowi. To bez sensu. Gdyby tylko posiadał jakieś zdolności
magiczne. Takie jak choćby "ognista poduszka" Numbo, odpłaciłby żartownisiowi
pomimo jego ścian. Ale nie posiadał czarodziejskich umiejętności i Chilk o tym
wiedział. Wszyscy wiedzieli. To- był naprawdę poważny problem. Bink stanowił
łatwą zdobycz dla wszystkich figlarzy, bo nie mógł się zrewanżować czarami.
Fizyczną zemstę poczytywano za ordynarność. Teraz jednak był gotów zachować się
po chamsku.
- Chodźmy stąd, Bink - rzekła Sabrina.
W jej głosie brzmiał niesmak, właściwie skierowany przeciw natrętom, ale Bink
podejrzewał, że w części dotyczył jego osoby. Zaczęła w nim narastać bezsilna
wściekłość, którą odczuwał już wielokrotnie, a do której nigdy się me
przyzwyczaił. Brak talentów magicznych nie pozwolił mu się oświadczyć. Z tego
samego powodu nie mógł tu zostać. Ani tu przy Widokowej Skale, ani tu w Xanth.
Nie pasował do tego świata.
Wracali w dół ścieżką. Dowcipnisie, nie mogąc ich wyprowadzić z równowagi,
wyruszyli na poszukiwanie innych okazji. Krajobraz nie wydawał się już tak
uroczy. Może naprawdę warto stąd wywę-drować? Może gdzie indziej byłoby mu
lepiej? Może powinien już teraz wyruszyć w drogę, nie czekając na oficjalne
wygnanie. Jeśli Sabrina naprawdę go kocha - pójdzie z nim - nawet Na Zewnątrz,
do Mundanii.
Sabrina kocha go, ale kocha także Xanth. Ma takie ponętne kształty, takie usta
stworzone do pocałunku, że łatwiej jej będzie znaleźć innego mężczyznę, niż
przywyknąć do życia bez magii. On także mógłby znaleźć inną dziewczynę. Lepiej
zrobi odchodząc samotnie. Dlaczego serce nie chce się z tym pogodzić?
Minęli brunatny kamień, na którym poprzednio siedział kameleon, Bink wzdrygnął
się na samo wspomnienie tej sceny.
- Dlaczego nie spytasz Justyna? - zaproponowała Sabrina. Zbliżyli się do wioski.
Mrok zapadał tu szybciej niż na Widokowej Skale. We wsi zapalały się lampy. Bink
spojrzał na niezwykłe drzewo, o którym wspomniała. W Xanth istniały liczne
gatunki drzew, bez wielu z nich gospodarka krainy po prostu przestałaby
funkcjonować. Napoje czerpało się z drzew pitnych, paliwo z drzew paliwowych, a
obuwie Binka pochodziło z dojrzałego drzewa buto-wego, które rosło na wschód od
wioski. Ale Justyn był czymś wyjątkowym. Gatunkiem nie wyrosłym z nasienia. Jego
liście przy-
12
pominały płaskie, ludzkie dłonie, a pień miał barwę opalonego, ludzkiego ciała.
Trudno się temu dziwić - w przeszłości Justyn był człowiekiem.
W mgnieniu oka Bink przypomniał sobie tę historię, zaczerpniętą z bogatego
folkloru swojej ojczyzny. Dwadzieścia lat temu żył jeden z największych Złych
Magów, młody człowiek o imieniu Trent. Posiadał moc przemieniania jednej żywej
istoty na inną. Nie zadowolił go tytuł, który otrzymał, gdy odkryto siłę jego
magii. Trent starał się wykorzystać swą moc do zdobycia tronu Xanth. Postępował
w sposób prosty i bezpośredni: przekształcał każdego oponenta w coś, co nie
mogło mu się przeciwstawić. Najgroźniejszych wrogów zamieniał w ryby - na suchym
lądzie - i pozwalał im cierpieć bez wody, aż umarli. Innych zmieniał w zwierzęta
i rośliny. Wiele rozumnych zwierząt zawdzięczało swe pochodzenie jemu. Chociażby
były smokami. dwugłowymi wilkami, lądowymi krakenami, zachowały ludzką
inteligencję i ludzki punkt widzenia.
Trent odszedł, ale jego dzieła pozostały. Nie było nikogo, kto by im przywrócił
dawną postać. Hologramy, ogniste poduszki, niewidzialne ściany - te umiejętności
wystarczają do pozostania w Xanth. Umiejętność przekształcania stanowiła
zupełnie coś innego. Zdolność ta ujawniała się raz na kilka pokoleń i rzadko
przybierała tę samą formę. Justyn był jedną z przeszkód na drodze Trenta do
kariery - nikt zresztą nie pamiętał dokładnie, o co chodziło - Justyn został
drzewem. Nikt inny nie potrafił zmienić go znów w człowieka.
Zdolności Justyna polegały na przenoszeniu głosu. Nie żadne brzuchomówcze
zabawy, czy umiejętności wytwarzania szaleńczego śmiechu - ale najprawdziwsza
mowa na odległość, bez użycia strun głosowych. Zdolność ta pozostała mu, a jako
drzewo miał wiele czasu na rozmyślania. Wieśniacy często przychodzili doń po
radę. Były to dobre rady. Justyn nie był żadnym geniuszem, ale jako drzewo
wykazywał więcej obiektywizmu w rozwiązywniu ludzkich problemów niż sami ludzie.
Binkowi wydawało się, ż& Justynowi - drzewu, wiodło się lepiej niż wtedy, gdy
był człowiekiem. Lubił ludzi, ale w ludzkiej postaci nie był przystojny. Jako
drzewo wyglądał godnie i nie zagrażał nikomu.
Skręcili w stronę Justyna. Nagle tuż przed nimi odezwał się głos:
- Nie podchodźcie, przyjaciele. Kilku łotrów zaczaiło się nie opodal...-
Bink i Sabrina zatrzymali się.
- Czy to ty, Justyn? - zapytała. - Kto się zaczaił? Ale drzewo nie mogło
słyszeć. Chociaż potrafiło mówić, nie odpowiedziało. Drewno nie jest najlepszym
materiałem na uszy. Rozzłoszczony Bink zrobił kilka kroków w stronę drzewa.
13
- Justyn nie jest niczyją własnością - mruknął. - Nikt nie ma prawa...
- Bink, proszę - przekonywała Sabrina. ciągnąc go z powrotem. - Nie chcemy
żadnych kłopotów.
Ona nigdy nie chciała żadnych kłopotów. Nie posunął się aż tak daleko, by uważać
to za wadę, ale czasami było to nieznośne. Bink nigdy nie pozwalał, by kłopoty
przeszkodziły mu w sprawach zasadniczych. Sabrina była piękna, a on wpędził ją
już dziś w wystarczającą ilość kłopotliwych sytuacji. Zawrócił i zaczęli oddalać
się od drzewa.
- Hej! To nieuczciwe!--wykrzyknął jakiś głos. - Oni odchodzą!
- Na pewno Justyn wypaplał - zawołał ktoś inny.
- Zrąbmy więc Justyna! Bink przystanął.
- Ci niegodziwcy nie ważą się... - wykrztusił drżącym głosem.
- Oczywiście że nie zrobią tego... - powiedziała Sabrina. -Justyn jest naszym
pomnikiem. Zostaw ich.
Ponownie usłyszeli głos drzewa, trochę obok miejsca, gdzie teraz stali - wyraźna
oznaka rozkojarzenia Justyna.
- Przyjaciele, sprowadźcie szybko Króla, proszę. Te łotry mają siekierę lub coś
podobnego i najedli się szaleju.
- Siekierę! - wykrzyknęła Sabrina z przerażeniem.
- Króla nie ma w mieście - mruknął Bink. - A zresztą, jest już za stary, a jego
magia osłabła.
- Od lat nie wyczarował niczego poza letnim deszczem - zgodziła się Sabrina. -
Smarkacze nie ważyli się tak rozrabiać, gdy był w pełni sił.
- Tak, my nie śmieliśmy - stwierdził Bink. - Pamiętasz huragan i sześć trąb
powietrznych, które wywołał, aby poskromić ostatni wyrój świdrzaków? Był wtedy
prawdziwym Królem Burzy... On...
Rozległ się stukot metalu uderzającego o pień. Okolicą wstrząsnął przeraźliwy
krzyk bólu. Bink i Sabrina podskoczyli.
- To Justyn - zawołała. - Ci złoczyńcy naprawdę spełnili swą groźbę...
- Nie ma czasu na Króla - rzekł Bink. Ruszył w stronę drzewa.
- Bink, nie możesz! - krzyknęła Sabrina. - Nie masz żadnego czaru!
Prawda w końcu wychodzi na wierzch. Jak się obawiał, ona także nie wierzy w jego
utajone zdolności.
- Ale mam mięśnie! - odkrzyknął. - Zawołaj posiłki!... Gdy ostrze uderzyło po
raz drugi, Justyn wrzasnął ponownie. Był to niesamowity, suchy odgłos. Rozległ
się śmiech - radosny rechot nietrzeźwych podrostków, nie zastanawiających się
^nad konsekwencjami swego czynu. Szalej? Po prostu brak wyobraźni.
14
Bink dobiegł do drzewa. I... nie zastał nikogo. A był w bojowym nastroju.
Dowcipnisie uciekli. Mógłby dowiedzieć się ich imion, ale nie musiał.
- Jama, Zink, Potipher - powiedział Justyn. - Ooo, moje stopy!
Bink kucnął, żeby obejrzeć rany. Białe nacięcia były wyraźnie widoczne na tle
skórzastej kory u podstawy pnia. Pojawiły się krople czerwonej żywicy,
przypominającej krew. Tak wielkiemu drzewu na pewno niczym to nie groziło, ale
bardzo bolało.
- Przyłożę kompres - rzekł Bink odchodząc.
Rozejrzał się, czy nikt nie czai się w krzakach, ale nie było nikogo. Tamci
naprawdę odeszli.
Jama, Zink i Potipher, pomyślał ponuro, wioskowi rozrabiacze. Jama posiadał
zdolność wyczarowania miecza i nim właśnie porąbali pień Justyna. Ktoś, kto mógł
dokonać takiego wandalizmu, był...
Bink przypomniał sobie własne smutne doświadczenia z tą bandą. Otumaniona
szalejem trójka zastawiła pułapkę na jednej ze ścieżek poza wioską. Czekali na
okazję. Bink z jednym z przyjaciół wpadli w tę zasadzkę. Z tyłu zagrodziła im
drogę chmura trującego gazu - to była umiejętność Potiphera. Zink stworzył u ich
stóp miraże głębokich dołów, zaś Jama materializował latające miecze, przed
którymi musieli się uchylać. Taka zabawa!
Przyjaciel Binka uciekł dzięki swym magicznym zdolnościom, przemieniając kawałek
drewna w golema, który zajął jego miejsce. Golem był bliźniaczo do niego podobny
i to zmyliło dowcipnisiów. Bink wiedział o tej zamianie, ale nie wydał
przyjaciela. Golem był niewrażliwy na trujący gaz, czego nie można powiedzieć o
nim samym. Trochę dymu dostało się do płuc. Stracił przytomność w chwili, gdy
nadeszła pomoc. Przyjaciel sprowadził rodziców Binka... Bink ocknął się,
wstrzymując oddech, w chwili, gdy trujący obłok rozpłynął się. Zobaczył matkę
szarpiącą ojca za rękę, wskazywała Binkowi drogę. Zdolności Blanki polegały na
powtarzaniu zdarzeń. Na małym obszarze mogła cofnąć czas o pięć sekund. Był to
czas bardzo ograniczony, ale potężny. Pozwalał jej naprawiać popełnione przed
chwilą błędy. Takie na przykład, jak wdychanie pełną piersią trujących gazów, co
przed momentem zdarzyło się jej synowi.
Potem jego pierś gwałtownie uniosła się i uczyniła zaklęcia Blanki
bezużytecznymi. Mogła powtarzać tę scenę w nieskończoność. Wszystko się
powtarzało, jego oddech też. Roland spojrzał przenikliwie. Bink został
zamrożony..
Moc Rolanda tkwiła w jego wzroku. Jedno odpowiednie spojrzenie i wszystko, na co
patrzył, natychmiast zamarzało. Unieruchomione, choć nadal żywe, aż do chwili
uwolnienia. W ten sposób Bink
15
uchroniony został od powtórnego /aczerpnięcid gazu dopóki jego sztywne ciało nie
zostało przeniesione dalej
Oszołomienie minęło Ocknął się w objęciach matki
- Och moje dziecko' wołała, przyciskając jego głowę do piersi Czy zrobili
ci krzywdę9
Bmk gwałtownie zatrzymał się przy rosnących gąbkach Twarz mu płonęła na
wspomnienie tego wstydliwego faktu Czy musiała to zrobić9 Oczywiście ocaliła go
od przedwczesnej śmierci ale potem stał się pośmiewiskiem całej wioski Gdzie
tylko się pojawił dzieciaki wykrzykiwały falsetem "Moja dziecinko i chichotał)
Ocalił życie ale za cenę swojej godności Wiedział, ze me mógł potępić swoich
rodziców
Za wszystko winił Jamę, Żonka i Potiphera Nie miał żadnych magicznych zdolności,
pewnie dlatego był najsilniejszym chłopakiem we wsi Jak sięgał pamięcią, zawsze
musiał się bić Nie był zbyt zwinny ale miał dużo krzepy Dopadł Jamę i udowodnił
mu ze pięść jest szybsza od magicznego miecza Potem dopadł Zinka. a w końcu
Potiphera Tego ostatniego wrzucił w jego własną chmurę trującego gazu, zmuszając
go do gwałtownego odczynienia czaru Ta trojka JUŻ potem me chichotała na widok
Binka Starali się go unikać Toteż uciekli, gdy zbliżył się do drzewa Razem
mogliby go pokonać ale z pojedynczych spotkań wynieśli dobrą nauczkę
Bmk uśmiechnął się Radość zastąpiła zasmucenie i zawstydzenie Być może jego
postępowanie w tamtej sytuacji było niedojrzałe, ale sprawiło mu satysfakcję W
głębi duszy wiedział ze kierowała nim złość na matkę, wyładował ja na Jamie i
mny< h Nie żałował tego Matkę mimo wszystko kochał
Miał szansę uratować SWÓJ honor odkrywając w sobie jakąś magiczną umiejętność
jakąś zdolność w rodzaju czaru swego ojca Rolanda Nikt już nie śmiałby mu
dokuczyć śmiać się z mego nazywać go .dziecina ' Wstyd nie wyganiałby go z Xanlh
Cóż to tylko pobożne życzenie którego nawet czary nie były w stanie.spełmc
Pochylił się by zerwać klik i ładnych dużych gąbek Złagodzą cierpienia Dizewa
Justyna \a tym polegał ich czai wchłaniały wszelki boi, działały kojąco Sporo
roślin i zwierząt me był pewien, do której ^mpy zaliczyć gąbki miało
podobne własności Zaletę gąbek stanowiła ich zmienność zerwanie nie zabijało
ich Były bardzo wytrzymałe Pizywędrowały z moiz iazem z koralowcami Rozwinęły
magiczne własności które ułatwiały im życie w nowym środowisku \ może miał} je
wcześniej przed migracją) Zdol2 nosci były rożnego lodzaju i często pokrywały
się Stąd t\le odmian magu )ednego typu obławiało się w królestwie roślin i
zwierząt
Wsi od ludzi magiczne zdolności bywały iczne Ważniejsza była osobowość nie zaś
cechy dziedziczne, choć najpotężniejsze czary
16
zazwyczaj ujawniały się w pewnych rodach. Jakby siły magii były dziedziczne, a
rodzaj czarów warunkowało otoczenie. Istniały jednak inne czynniki...
Bink miał naturę refleksyjną. Gdyby refleksyjność była magiczną zdolnością,
zostałby Czarodziejem. Teraz jednak powinien zogniskować się na tym, co robi, bo
inaczej może znaleźć się w tarapatach.
Zmierzchało coraz bardziej. Z lasu wyłaniały się posępne kształty. Krążyły w
poszukiwaniu ofiary. Bezcielesne i pozbawione zmysłów, zdawały się świadomie
kierować ku Binkowi, takie miał wrażenie. Właściwie nikt nie wiedział, na czym
polegają czary. W kilku książkach próbowano to wyjaśnić.
Błędny ognik przyciągnął uwagę Binka. Zaczął śledzić przelotne światełko i nagle
zrozumiał - było to zwykłe kuglarstwo. Mogło go wciągnąć w dzikie ostępy i
pozostawić tam na pastwę wrogich czarów nieznanych istot. Jeden z przyjaciół
Binka z dzieciństwa pobiegł za błędnym ognikiem i nigdy nie wrócił.
Wystarczające ostrzeżenie!
Noc zmieniła Xanth. Miejsca takie'jak to, niegroźne za dnia, stawały się
niebezpieczne, gdy słońce kryło się za horyzontem. Wyłaniały się upiory i widma,
poszukując ofiar dla swych praktyk. Czasami zombi wychodziły z grobów, aby
włóczyć się po okolicy. Nikt przy zdrowych zmysłach nie spał na dworze. Każdy
dom w wiosce posiadał czar odstraszający nadprzyrodzone moce.
Bink nie miał odwagi powrócić do Drzewa - Justyna skrótem. Musiał pójść dłuższą
drogą, trzymając się ścieżek zataczających wprawdzie koło. ale chroniących
magicznie. Nie była to bojaźń, ale konieczność.
Biegł - nie ze strachu, bo na tej zaczarowanej drodze nie groziło żadne
niebezpieczeństwo. Zbyt dobrze znał te ścieżki, by ufać, że nie zabłądzi. Chciał
jak najszybciej znaleźć się przy Justynie.
Ciało Justyna, choć z drewna, cierpiało tak samo jak człowiek z krwi i kości.
Jak ktoś mógł być tak podły, by zranić Justyna...
Bink minął pole morskiego owsa. Słyszał miły szum i plusk fal przypływu. Z tego
owsa robi się wspaniałą owsiankę, choć trochę słonawą. Naczynia można nią
napełniać tylko do połowy, w przeciwnym razie, falująca jak morze owsianka
przelewa się przez brzegi.
Przypomniał sobie dziki owies, który hodował jako wyrostek. Owies morski zawsze
niespokojnie faluje, ale pokrewny mu dziki owies był zupełnie szalony. Musiał
stoczyć ciężką walkę ze smagającymi go po rękach źdźbłami, gdy spróbował zebrać
dojrzałe kłosy. Zebrał je. ale był cały podrapany i poobcierany, nim wydostał
się z zagonów.
Zasiał tych kilka dzikich nasion na ukrytej działce za domem i codziennie
podlewał je. Strzegł niesforne pędy przed krzywdą. Wzrastały jego oczekiwania.
Cóż to za przygoda dla nastoletniego
17
chłopca! Bianka odkryła działkę. Niestety, od razu rozpoznała gatunek.
Natychmiast odbyła się narada rodzinna.
- Jak mogłeś? - pytała Bianka wściekła. Roland usiłował ukryć uśmieszek podziwu.
- Hodowla dzikiego owsa! - mruknął. - Chłopak dojrzewa.
- Ależ Roland, wiesz przecież...
- Kochanie, nie wydaje mi się. żeby to było coś zdrożnego!
- Nic zdrożnego! - wykrzyknęła z oburzeniem.
- To naturalna potrzeba młodego mężczyzny... Jej wściekły wzrok powstrzymał
ojca, który nie bał się w Xanth
niczego. Był spokojnym człowiekiem. Roland westchnął i zwrócił się
do Binka:
- Myślę, że wiesz, co robiłeś, synu? Bink zaczął bronić się.
- No tak... Owsiana nimfa...
- Bink! - warknęła ostrzegawczo Bianka. Nigdy przedtem nie widział jej tak
wściekłej.
Roland pojednawczo złożył ręce.
- Kochanie.... dlaczego nie pozwoliłaś nam porozmawiać o tym jak mężczyzna z
mężczyzną? Chłopiec ma prawo.
Roland zdradził swe nastawienie: skoro partnerem męskiej rozmowy był Bink, to
rozmowa ta była z chłopcem. Bianka bez słowa wyszła z domu.
Roland zwrócił się do Binka, potrząsając głową w sposób, który oznaczał naganę.
Roland był potężnym, przystojnym mężczyzną i umiał gestykulować w szczególny
sposób.
- Prawdziwy dziki owies, zerwany z broniących się łodyg, zasiany przy pełni
księżca, podlewany twoim moczem? - wypytywał. Bink potakiwał z zaczerwienioną
twarzą.
- Gdy rośliny dojrzewają i pojawi się owsiana nimfa, będzie przywiązana do
ciebie, do tego, który nawoził owies? Bink przytaknął ponuro.
- Wierz mi, synu, rozumiem, jakie to jest pociągające. Sam w twoim wieku
hodowałem dziki owies. Dał mi nimfę, z falującymi, zielonymi włosami, z ciałem
pięknym jak dzika przyroda... ale zapomniałem o tym specjalnym podlewaniu.
Uciekła od mnie. Nigdy w życiu nie widziałem nikogo równie pięknego...
oczywiście, poza twoją matką.
Roland hodował dziki owies? Bink nie mógł sobie tego wyobrazić. Stał cicho,
bojąc się tego, co teraz musiało nastąpić.
- Popełniłem błąd. Zwierzyłem się matce z tej głupiej i drażliwej historii -
ciągnął Roland. - Obawiam się, że stała się drażliwa na tym punkcie, a teraz
dawne urazy odżyły. Cały gniew skupił się na tobie.
18
Matka była zazdrosna o coś, co wydarzyło się w życiu jego ojca, zanim ją
poślubił. Oto w co Bink mimo woli się wplątał. Roland spoważniał.
- Dla młodego, niedoświadczonego mężczyzny myśl o pięknej, nagiej, uległej
nimfie może być szaleńczą pokusą - ciągnął. - Nimfa skupia w sobie wszelkie
fizyczne cechy młodzieńczego marzenia, synu, takie same, jak sny o poszukiwaniu
drzewa słodyczy. Rzeczywistość nie jest taka, jakiej oczekiwałeś. Każdy szybko
syci się i męczy nieograniczoną ilością słodyczy, tak samo jest z... z
bez-rozumnym kobiecym ciałem. Człowiek nie może kochać nimfy. Zamiast niej
mogłoby równie dobrze być powietrze. Żar uczuć szybko zmienia się w nudę i
odrazę.
Bink nie odezwał się. Był pewien, że on nie znudziłby się. Roland rozumiał go
dobrze.
- Synu, tym, czego potrzebujesz, jest prawdziwa, żywa dziewczyna - stwierdził. -
Istota posiadająca osobowość, taka, z którą można porozmawiać. O wiele bardziej
ekscytujący jest związek z prawdziwą kobietą, ale czasami niezwykle frustrujący
- spojrzał znacząco na drzwi, przez które wyszła Bianka. - Ale na dłuższą metę
daje o wiele więcej zadowolenia. To, czego szukałeś w dzikim owsie, jest
uproszczeniem. W życiu nie ma uproszczeń - uśmiechnął się. - Jeśli chodzi o
mnie, to pozwoliłbym ci posmakować uproszczeń. Ale twoja matka... cóż, żyjemy w
konserwatywnym kraju. Damy są najbardziej zachowawcze... szczególnie te
urodziwe. To mała wioska, mniejsza niż kiedykolwiek i wszyscy wiedzą wszystko o
sąsiadach. To nas ogranicza. Wiesz, co mam na myśli?
Bink przytaknął niepewnie. Ojciec wydał wyrok. Od jego decyzji nie było już
odwołania.
- Koniec z owsem.
- Twoją matkę... hmm, zaskoczyła twoja dorosłość. Z owsem zapewne koniec -
wyrwała go z korzeniami - masz przed sobą jeszcze wiele doświadczeń. Blanka
myśli o tobie jak o małym chłopcu, ale nawet ona nie może przeszkodzić naturze.
Nie na dłużej niż pięć sekund! Więc po prostu będzie musiała się z tym pogodzić.
Roland przerwał. Bink milczał, nie wiedząc do czego zmierza ojciec.
- Jest tu dziewczyna, która przybyła z małej wioski - ciągnął Roland. - Chce
zdobyć lepsze wykształcenie. Mamy najlepszego nauczyciela - centaura w całym
Xanth. Ale podejrzewam, że głównym powodem jest brak kandydatów na mężów w jej
wiosce. Wiem, że nie odkryła jeszcze swoich magicznych talentów i że jest w
twoim wieku...
Przerwał i spojrzał znacząco na Binka.
19
- Myślę, że przydałby się jej przystojny, młody człowiek, który pokazałby jej
okolicę i przestrzegł przed tutejszymi niebezpieczeństwami. Jest wyjątkowo ładna
i bystra i nie ma ostrego języka - rzadkie to zalety.
Bink zaczynał rozumieć. Dziewczyna, prawdziwa dziewczyna, którą mógł poznać. Bez
uprzedzeń wobec jego braku zdolności magicznych. Blanka nie będzie mogła jej
odrzucić. Ojciec dał mu sensowną alternatywę. Zrozumiał, że może sobie poradzić
bez dzikiego owsa.
- Na imię ma Sabrina - powiedział Roland. Światło sprowadziło Binka do
teraźniejszości. Ktoś stał obok Justyna, trzymając magiczną lampę.
- Wszystko w porządku, Bink - odezwał się w pobliżu glos Justyna. - Sabrina
sprowadziła pomoc, ale okazała się niepotrzebna. - Masz gąbkę?
- Mam - powiedział Bink.
Ta mała awantura w ogóle nie była przygodą. Jak całe jego życie. Sabrina pomogła
mu obłożyć gąbką rany Justyna, Bink uznał, że nie może żyć w ten sposób,
zdecydował się. Pójdzie zobaczyć się z Dobrym Magiem Humfreyem. Pozna swoje
magiczne zdolności. Podniósł wzrok. Jego oczy napotkały spojrzenie Sabriny.
Uśmiechnęła się. Wydawała się jeszcze piękniejsza niż wtedy, gdy spotkali się po
raz pierwszy. Zawsze była wobec niego szczera. Nie miał wątpliwości:
ojciec Binka nie przesadził co do zalet tej prawdziwej, żywej dziewczyny. Teraz
powinien spełnić to, co należało - stać się prawdziwym mężczyzną.
2. Centaur
Bink wyruszył w drogę pieszo, z wypchanym plecakiem. Zaopatrzony w solidny,
myśliwski nóż i laskę. Matka nalegała, by pozwolił im nająć przewodnika, ale
Bink odmówił. "Przewodnik" oznaczałby strażnika, dbającego o jego
bezpieczeństwo. Nigdy nie zmazałby takiej hańby!
Puszcza za wioska gotowała wiele niebezpieczeństw dla nieobez-nanych 7 nią
podróżników. Tylko nieliczni przebyli ją. Lepiej będzie jak wyruszy bez asysty.
Mógł podróżować na skrzydlatym rumaku, ale to byłoby kosztowne i ryzykowne.
Gryfy bywały narowiste. Wolał podróżować samodzielnie, choćby tylko po to, by
udowodnić, że jest do tego zdolny na przekór wioskowej młodzieży. Jama teraz nie
uśmiechał &ię zbyt wiele - przygnieciony brzemieniem zaklęcia, które rzuciła
20
na niego Rada Starszych, za jego napaść na Drzewo - Justyna - ale byli inni
prześmiewcy. Roland rozumiał go.
- Pewnego dnia przekonasz się, że opinia miernych ludzi nie ma znaczenia -
szepnął do Binka. - Musisz to zrobić na własną rękę. Rozumiem cię i życzę ci
szczęścia...
Bink miał mapę i wiedział, która ścieżka prowadzi do Zamku Dobrego Maga
Humfreya. To znaczy, która miała tam prowadzić. Humfrey był starym dziwakiem,
lubiącym samotne życie w puszczy. Od czasu do czasu przenosił swój zamek lub w
magiczny sposób zmieniał prowadzące tam drogi. Nigdy nie było się pewnym, że się
tam trafi. Bink zamierzał znaleźć kryjówkę Maga.
Pierwszy etap podróży wiódł poprzez znane mu okolice. Całe życie spędził w
Wiosce Północnej i znał większość ścieżek. W najbliższej okolicy rosło niewiele
niebezpiecznych roślin i zwierząt, zaś te, które stanowiły potencjalne
zagrożenie, były dobrze znane.
Zatrzymał się. Napił się z wodopoju obok wielkiego kolczastego kaktusa. Kiedy
się zbliżył, roślina najeżyła się i gotowała do strzału.
- Wstrzymaj się, przyjacielu - rzucił rozkazująco Bink. - Jestem z Wioski
Północnej.
Kaktus, powstrzymany uspokajającą formułką, nie strzelił śmiercionośnym gradem
kolców. Najważniejszym słowem był "przyjaciel". Roślina nie okazała mu
przyjaźni, ale musiała podporządkować się rzuconemu na nią urokowi. Żaden
cudzoziemiec o tym zaklęciu nie wiedział. Kaktus stanowił skuteczną zaporę dla
nieproszonych gości. Kaktus nie zwracał uwagi na mniejsze zwierzęta. Większość
stworzeń musiała kiedyś pić, dawało to wygodny kompromis. Niektóre rejony
pustoszyły niekiedy dzikie gryfy i inne wielkie bestie, ale nie Wioskę Północną.
Jedno spotkanie z wściekłym kaktusem wystarczyło zwierzętom, szczęśliwym, jeśli
udało się im ujść z życiem.
Po godzinie szybkiego marszu trafił w mniej znane i mniej bezpieczne okolice. W
jaki sposób tutejsi ludzie pilnują swych ujęć wodnych?
Jednorożce wyszkolone do atakowania obcych? Wkrótce się to okaże.
Łagodne wzgórza i małe jeziora ustąpiły surowemu krajobrazowi. Pojawiły się
dziwne rośliny. Niektóre miały wysokie czułki, już z daleka obracające się w
jego stronę. • Inne wydawały melodyjne, kuszące dźwięki. Ich gałęzie uzbrojone
był w potężne szczypce. Bink obchodził je w bezpiecznej odległości, nie
podejmował ryzyka. Raz dostrzegł zwierzę wielkości człowieka, które miało osiem
pajęczych nóg. Ominął je szybko i cicho. Widział dużo ptaków, ale nie przejmował
się nimi. Skoro potrafią latać, nie potrzebują specjalnych czarów chroniących
przed człowiekiem. Nie musiał się ich strzec -
21
chyba że zobaczyłby jakieś wielkie ptaki; te mogłyby uznać go za żer. Dostrzegł
raz olbrzymiego, skrzydlatego drapieżcę i przypadł do ziemi tak, że ptak
przeleciał nie zauważając go. Dopóki ptaki były niewielkie, odpowiadało mu ich
towarzystwo, gdyż czasami trafiały się agresywne owady. Wokół jego głowy
pojawiła się chmura komarów, rzucając nań napotne zaklęcia, które zaczęły mu
bardzo dokuczać. Owady posiadały dziwną zdolność do rozpoznawania istot
pozbawionych mocy magicznej. Może miały zwyczaj sondować każdego przechodnia?
Bink rozejrzał się za jakimiś odstraszającymi ziołami, ale nic nie znalazł.
Zaczął tracić cierpliwość. Strużki potu spływały mu po nosie, do ust. Dwa
malutkie trznadle spadły na chmarę komarów. Przyszły mu z odsieczą. Tak, lubił
małe ptaszki!
W ciągu trzech godzin przeszedł około dziesięciu mil. Był zmęczony. Miał dobrą
kondycję, ale nie przywykł do długotrwałych marszów z ciężkim plecakiem. Coraz
częściej czuł ból w kostce, którą skręcił przy Widokowej Skale. Niewielki ból,
bo i zwichnięcie nie było groźne, ale musiał na nie uważać.
Usiadł na wzgórzu. Upewnił się, że nie ma tam mrówek. Rósł tu jednak kolczasty
kaktus. Zbliżył się bardzo ostrożnie, niepewny, czy zdoła go powstrzymać
zaklęciem.
- Przyjacielu - powiedział i na próbę wylał z bukłaka kilka kropel wody, by
kaktus mógł jej spróbować. Wszystko było w porządku; nie wyleciały na niego
kolce. Nawet rośliny często odwzajemniały uprzejmość i szacunek.
Wyjął prowiant pięknie zapakowany przez matkę. Miał jedzenia na dwa dni - dość
czasu, by dotrzeć do zamku Maga. Co prawda w Xanth nic nie działo się normalnie!
Miał nadzieję, że zapasy starczą na dłużej, jeśli zatrzyma się na noc u jakiegoś
życzliwego farmera. Będzie potrzebował żywności na drogę powrotną; nie miał
ochoty na nocleg na świeżym powietrzu. Nocą objawiały się szczególne moce
magiczne, a to mogło skończyć się źle. Nie chciał wdawać się w dyskusję z ghulem
lub ogrem. Rozmowa dotyczyłaby z pewnością jego kości; czy mają być zjedzone
natychmiast, póki szpik jest świeży i słodki, czy też schrupane po tygodniowym
leżakowaniu. Drapieżcy mają różne gusty.
Ugryzł kawałek kanapki z rzeżuchą. Coś skrzypnęło. Wzdrygnął się. To nie była
kość, po prostu przyprawa. Blanka robiła świetne kanapki. Roland zawsze jej
dokuczał twierdząc, że opanowała tę sztukę pod kuratelą jakiejś starej wiedźmy
piaskowej. Nie rozśmieszało to Blanki. Znaczyło, że póki nie skończy
przygotowanych przez nią zapasów i nie zacznie żywić się sam - jest od niej
zależny.
Okruch spadł na ziemię - i zniknął. Bink rozejrzał się i dostrzegł
myszkowiewiórkę zajętą chrupaniem zdobyczy. Magicznie odciągnęła
22
okruszek na dziesięć stóp, by nie ryzykować zbliżenia się do obcego. Bink
uśmiechnął się:
- Nie zrobiłbym ci nic złego, mała.
Nagle usłyszał tętent kopyt. Cwałowało wielkie zwierzę lub zbliżał się jeździec.
Jedno i drugie mogło oznaczać kłopoty. Bink wepchnął do ust kawałek sera z mleka
skrzydlatych krów. Przez chwilę wyobrażał sobie wydojoną krowę pasącą się na
wierzchołkach drzew. Zamknął plecak i zarzucił go na ramię. W dłoniach trzymał
długą laskę. Gotów do ucieczki lub walki.
Stwór pojawił się w zasięgu wzroku. Był to centaur. Tułów konia z ludzkim
torsem. Nagi, zgodnie z obyczajem swojego gatunku, miał muskularne boki,
szerokie bary i złośliwy uśmieszek na ludzkiej twarzy...
Bink trzymał laskę przed sobą, gotów bronić się. Nie okazywał wrogości. Nie
wierzył, że zdoła pokonać potężne stworzenie. Nie miał szans na ucieczkę. Ale
może był to przyjazny centaur, a jeśli nie, mógł. nie wiedzieć, że Bink nie ma
magicznych zdolności.
Centaur podbiegł bardzo blisko. W rękach trzymał łuk z nałożoną strzałą.
Wyglądał imponująco. W szkole Bink nabrał szacunku do centaurów. Ten nie był
żadnym poważnym starcem, ale nieokrzesanym młodzieńcem.
- Naruszyłeś naszą granicę - rzekł centaur. - Wynoś się na swój teren.
- Zaczekaj - tłumaczył się Bink. - Jestem podróżnym i trzymam się ścieżki. To
jest droga publiczna.
- Wynoś się - powtórzył centaur, groźnie potrząsając łukiem. Bink miał dobry
charakter, ale rozsierdzony stawał się ordynarny. Ta podróż to jego życiowa
szansa. Droga była publiczna, a on nie chciał ustępować magicznym siłom.
Centaury były istotami magicznymi, nie istniejącymi nigdzie poza Xanth. Wezbrała
w nim wściekłość na wszelkie czary. Zrobił coś głupiego.
- Cmoknij się w ogon - warknął.
Centaur zdębiał. Teraz wyglądał jeszcze straszniej; bary poszerzyły się, pierś
wezbrała, a końska część jego ciała stężała. Nieczęsto słyszał takie słowa, a w
każdym razie nie skierowane do niego. Był zaskoczony. Szybko jednak otrząsnął
się z szoku, o czym świadczyły groźnie napięte muskuły. Głęboka czerwień, niemal
purpura zalała końskie ciało, ogarnęła brzuch i pooraną bliznami pierś.
Przemknęła przez zwężenie szyi, aż wreszcie rozpaliła głowę i brzydką twarz
potwora. Czerwona fala wściekłości ogarnęła uszy i dotarła do mózgu. Centaur
zareagował.
Napiął łuk. Strzała cofnęła się z cięciwą. Wymierzył w Binka. Wypuścił pocisk.
Chłopaka już tam nie było. Kiedy łuk poruszył się, Bink uchylił się i skoczył do
przodu. Wyprostował się tuż przed nosem
23
centaura i zamachnął laską. Zdzielił centaura w ramię nie czyniąc mu żadnej
krzywdy. Ale rozdrażnił go nie na żarty. Centaur wydał ryk wściekłości.
Zamachnął się lewą ręką, w której trzymał łuk. Prawa sięgnęła do kołczana
wiszącego u boku. Laska Binka wplątała się w cięciwę łuku, czyniąc broń
bezużyteczną.
Stwór odrzucił łuk. Wyrwał Binkowi laskę z ręki. Wymierzył pięścią potężny cios.
Bink skoczył za centaura, unikając uderzenia. Od tylu centaur był tak samo
groźny jak z przodu. Korzystając z okazji natychmiast kopnął go zadnią nogą.
Dziwnym zbiegiem okoliczności nie trafił i przyłożył w pień kaktusa. Kaktus
odpowiedział gradem kolców. Bink padł na ziemię. Kolce przeleciały nad nim i
wbiły się w zgrabny zad centaura. Bink miał szczęście: w cudowny sposób uniknął
i kolców, i kopyt.
Centaur zarżał wielkim głosem. Kolce zraniły go - każdy miał ze dwa cale
długości i zaostrzony koniec. Co najmniej setka igieł utkwiła w końskim zadku.
Gdyby centaur stał przodem do kaktusa, mógłby zostać oślepiony lub zabity przez
kolce wbijające się w twarz i szyję. Miał szczęście, choć nie potrafił docenić
tego uśmiechu fortuny.
Wręcz przeciwnie - rozwścieczył się na dobre. Grymas szaleństwa pojawił się na
jego twarzy. Stanął dęba. Tylna część zatoczyła w powietrzu łuk i nagle znalazł
się przed Binkiem. Dwa potężne ramiona sięgnęły po chłopaka. Dwie zrogowaciałe
dłonie powoli zaciskały się na jego szyi niczym imadło.
Bink uniesiony w górę bezradnie wymachiwał nogami. Był bezbronny. Wiedział, że
za moment zostanie uduszony. Nie mógł prosić o łaskę, nie zdołał wydać głosu.
- Chester! - krzyknął kobiecy głos. Centaur zesztywniał. Mimo to nie wypuścił
ofiary, która powoli zaczynała tracić oddech.
- Chester, puść natychmiast tego człowieka! - rozkazała nieznajoma wybawicielka.
- Chcesz wywołać waśnie między gatunkami?
- Ależ, Cherie - zaprotestował Chester blednąc. - To intruz i sam się o to
prosił.
- Jest na królewskiej drodze - powiedziała Cherie. - Wiesz, że nie wolno
niepokoić podróżników. Puść go! Chester powoli giął się pod jej autorytetem.
- Nie mogę go nawet ścisnąć troszeczkę? - prosił, ściskając troszeczkę. Oczy
Binka omal nie wyskoczyły z orbit.
- Jeśli to zrobisz, nigdy mnie już nie zobaczysz. Puszczaj!
- Aauuu...
Chester niechętnie zwolnił uścisk. Bink osunął się na ziemię, widział świetliste
kręgi, wirujące przed jego oczami. Był głupcem, skoro wplątał się w tarapaty z
tym brutalem!
24
Żeński centaur podtrzymał go.
- Biedaku! - zawołała podkładając mu pod głowę pluszową poduszkę. - Nic ci nie
jest?
Bink otworzył usta, ale nie zdołał wydobyć głosu. Spróbował ponownie. Wydawało
się, że jego zduszone gardło nigdy się nie rozluźni.
- Nic - wycharczał.
- Kim jesteś? Co się stało z twoją dłonią? Czy Chester...
- Nie - pospiesznie rzekł Bink. - Nie odgryzł mi palca. To rana z dzieciństwa.
Zobacz, już dawno zabliźniła się.
Uważnie obejrzała rękę, dotykając jej delikatnymi palcami.
-- Tak, widzę. Ale...
- Ja... ja jestem Bink z Wioski Północnej'-- powiedział. Odwrócił się i odkrył
poduszkę, na której opierał głowę.
Och, nie. Znowu! - pomyślał. - Czy zawsze będę niańczony przez kobietę?
Centaur płci żeńskiej był nieco mniejszy niż męscy przedstawiciele tej rasy, ale
nieco wyższy niż istoty ludzkie. Ich człowiecze części były bardziej obfite.
Oderwał głowę od jej nagiego torsu. Wystarczy, że matka go niańczyła. a co
dopiero centaurzyca.
- Idę na południe. Chcę się spotkać z Magiem Humfreyem. Cherie skinęła głową.
Była piękną istotą, zarówno z końskiego, jak i ludzkiego punktu widzenia. Miała
lśniące końskie ciało i godną podziwu ludzką postać. Jej twarz była atrakcyjna.
Jedynie za długi nos wydawał się trochę koński. Długie ludzkie włosy spływały
jej na koński grzbiet.
- I ten osioł napadł na ciebie?
- No... - Bink popatrzył na Chestera i znów zauważył napięte mięśnie i groźne
spojrzenie. Co się zdarzy, kiedy kłaczka odejdzie?
- To było... to było nieporozumienie.
- Z pewnością - rzekła Cherie.
Chester ochłonął odrobinę. Nie chciał zadzierać ze swoją dziewczyną. Bink mógł
to zrozumieć. Jeśli Cherie nie była najpiękniejszym i najodważniejszym centaurem
w stadzie, to na pewno jednym z takich.
- Pójdę sobie - powiedział Bink. Mógł to zrobić na samym początku, gdyby
pozwolił Chesterowi przegonić się w kierunku południowym. Był tak samo winien
tej awanturze jak centaur.
- Przepraszam za kłopot - wyciągnął rękę do Chestera. Chester wyszczerzył zęby,
bardziej zresztą końskie niż ludzkie. Zacisnął pięści.
- Chester! - warknęła Cherie