Piers Anthony Zaklęcie dla Cameleon 1. Xanth Mała jaszczurka przywarła do brunatnego kamienia. Czując zagrożenie ze strony nadchodzącego człowieka, przeobraziła się w jadowitego chrząszcza, potem w cuchnącego jeża morskiego, a w końcu w ognistą salamandrę. Bink uśmiechnął się. Jaszczurka przybierała kształty szkaradnych potworków, ale nie miała ich właściwości. Nie mogła żądlić, cuchnąć ani podpalać. Była kameleonem, wykorzystującym magiczne zdolności do naśladowania groźnych stworzeń. Zmieniła się w końcu w bazyliszka, który spojrzał na Binka tak groźnie, że jego wesołość przygasła. Mógł zginąć w okropny sposób, gdyby stwór mógł zrealizować swój zamiar. Niespodziewanie z wysoka runął jastrząb i schwycił kameleona w dziób. Konwulsyjnie wijący się mały gad wydał bolesny pisk, potem zawisł bezwładnie. Kameleonowi nie pomogły jego oszustwa - był martwy. Usiłował przerazić Binka, ale został unicestwiony przez inną istotę. Bink zaczął uświadamiać sobie ten fakt. Kameleon był bezbronny, jak większość dziko żyjących istot XANTH. Czyżby był to jakiś omen? Sugestia na temat czekającego go losu? Znaki to poważna sprawa - zawsze się spełniały, choć zwykle źle je interpretowano. Czyżby Bink miał umrzeć gwałtowną śmiercią albo miał jakiegoś wroga? Nie znał nikogo, kto czyhał na jego życie. Złote słońce Xanth lśniło poprzez magiczną Tarczę, zapalało iskierki wśród drzew. Wszystkie rośliny potrafiły rzucać uroki, ale korzystały z tego jedynie w celu łatwiejszego zaspokojenia swych podstawowych potrzeb, by zdobyć wodę, światło i glebę. Magią broniły się od zniszczenia, chyba że napotkały potężniejszego przeciwnika lub po prostu nie miały szczęścia, jak ten kameleon. Bink obejrzał się za dziewczyną idącą w smudze światła. On był rośliną, ale miał swoje potrzeby, które czasami dawały się we znaki. Sabrina była absolutną pięknością. Jej uroda nie była dziełem czarów. Inne dziewczęta musiały upiększać się kosmetykami, różnymi poduszeczkami lub specjalnymi zaklęciami, ale mimo to, a może dzięki temu wyglądały jakoś sztucznie. Ona na pewno nie była jego wrogiem. Podeszli do Widokowej Skały. Nie było to wysokie wzgórze, ale jego magiczne własności sprawiały, że wydawało się znacznie wyższe. Mogli oglądać w dole niemal czwartą część Xanth. Pokrywała je wielobarwna roślinność, małe urocze jeziora, spokojne łąki pełne kwiatów i paproci oraz pola uprawne. Bink patrzył na jeziora, z których jedno powiększyło się nieco, woda wydała się chłodniejsza i głębsza, bardziej zachęcająca do pływania. Bink zamyślił się przez chwilę. Miał niespokojny umysł. Nękał sam siebie pytaniami, na które nikt nie mógł znaleźć gotowych odpowiedzi. Jako dziecko doprowadzał rodziców i znajomych do szaleństwa swoimi "dlaczego słońce jest żółte", "dlaczego ogry chrupią kości", "dlaczego potwory morskie nie mogą rzucać czarów"?... Nic dziwnego, że wysłano go do szkoły centaura. Tam nauczył się panować nad swoim językiem, ale me nad rozumem. Zamknął się w sobie. Rozumiał, po co stworzenia, jak choćby ten nieszczęsny kameleon, rzucają zaklęcia - dzięki nim mogły przetrwać. Ale dlaczego także przedmioty używają zaklęć? Czy to nie wszystko jedno, kto pływa w jeziorze? Cóż, a jeśli nie... Być może mieszkańcy jeziora mają jakiś interes w nadaniu temu miejscu rozgłosu. Albo może winny był jakiś wodny smok, wabiący ofiarę. Smoki stanowiły najbardziej zróżnicowaną i najgroźniejszą formę życia w Xanth. Poszczególne gatunki żyły w powietrzu, na ziemi, w wodzie, wiele ziało ogniem. Łączyła je jedna wspólna cecha - ogromny apetyt. Zwykły przypadek mógłby nie wystarczyć, by każdemu z nich nigdy nie brakło świeżego mięsa. Ale co z Widokową Skałą? Była naga, pozbawiona nawet porostów. Z trudem można ją było nazwać ładną. Czemu miałaby szukać towarzystwa? A jeśli już, dlaczego pozostała szara i monotonna, zamiast wypięknieć? Ludzie nie przychodzili tu, by oglądać skałę, ale by podziwiać krajobraz Xanth. Tak - czar wydawał się formą samoobrony. Wtem Bink potrącił nogą kamień. Stał teraz na tarasie pełnym barwnych odłamków skalnych skruszonego przed wiekami głazu, który... O to chodziło! Tamten głaz, który zapewne leżał blisko Widokowej Skały i był podobnych rozmiarów, został rozłupany po to, by stworzyć tę ścieżkę i taras. Widokowa Skała ocalała. Nikt nie skruszy jej, bo nowa ścieżka byłaby brzydka. Magia skały działa skutecznie w jej obecnym kształcie. Jeszcze jedna mała zagadka rozwiązana. Nurtowały go filozoficznie problemy. Jak nieożywiony przedmiot może myśleć lub czuć? Co oznacza przetrwanie dla skały? Głaz był tylko fragmentem jakiejś pierwotnej warstwy skalnej. Dlaczego miałby posiadać osobowość, jeśli macierzysta skała jej nie ma? To samo pytanie dotyczy również człowieka. Został utworzony z tkanek spożytych roślin i zwierząt, a jednak ma odrębną... - O czym chciałeś ze mną rozmawiać, Bink? - spytała Sabrina. Tak jakby nie wiedziała. Chociaż miał przygotowane pytanie, zawahał się; znał odpowiedź. Nikt, kto ukończył dwadzieścia pięć lat i do tego czasu nie wykazał się żadną magiczną siłą, nie mógł pozostać w Xanth. Ten krytyczny dzień dwudziestych piątych urodzin Binka przypadał za dwa miesiące. Nie był już dzieckiem. Jak Sabrina może poślubić człowieka, który wkrótce zostanie wygnany? Dlaczego o tym nie pomyślał, zanim ją tu przywiózł? Przysporzył sobie tylko kłopotów! Teraz musiał coś powiedzieć albo postawić się w kłopotliwej sytuacji. Niezręcznej również dla niej. - Chciałem po prostu zobaczyć twój... twój... - Co takiego? - zapytała unosząc brwi. Poczuł ogarniającą go falę gorąca. - Twój hologram - wypalił. Pragnął oglądać i dotykać znacznie więcej, ale o tym nie było mowy przed ślubem. Należała do takich właśnie dziewcząt i to też stanowiło część jej czaru. Dziewczyny pełne uroku nie muszą sprawdzać swojej siły przy każdej okazji. No, nie całkiem to prawda. Pomyślał o Aurorze, która też była taka, a jednak... - Bink, istnieje pewien sposób - rzekła Sabrina. Spojrzał na nią z ukosa, ale zaraz odwrócił głowę zmieszany. To niemożliwe, żeby ona miała na myśli... - Dobry Mag Humfrey - dokończyła radośnie. - Co? - myślał o czymś innym. - Humfrey zna setki różnych czarów. Może jeden z nich... Jestem pewna, że on potrafi odkryć twoje zdolności. Wszystko będzie. - Ale on żąda rocznej służby za każdy czar - zaprotestował Bink. - Ja mam tylko miesiąc. Nie było to prawdą. Gdyby Mag odkrył w nim jakieś zdolności, nie zostałby wygnany. Miałby ten rok do dyspozycji. Ufność Sabriny głęboko go wzruszyła. Nie zarzucała mu braku mocy magicznej. Okazała mu wielką życzliwość, ufając, że po prostu nie ujawnił jeszcze swoich prawdziwych zdolności. Właśnie owa ufność tak ich zbliżyła. Sabrina była piękna, inte- ligentna i uzdolniona. Wartościowa pod każdym względem. Lecz nie musiałaby posiadać aż tylu zalet, ażeby być jego... - Rok to nie tak długo - powiedziała półgłosem Sabrina. - Zaczekam... Bink popatrzył w zadumie na swoje ręce. Prawą dłoń miał normalną, u lewej stracił w dzieciństwie środkowy palec. Nie był to skutek jakiegoś wrogiego zaklęcia. Bawił się wtedy toporem, tnąc sprężyste łodygi roślin, które przyciskał ręką do ziemi wyobrażając sobie, że jest to ogon smoka. Kiedy się zamachnął, łodyga wymknęła mu się z dłoni: sięgnął po nią, a topór spadł mu wprost na palec. Bolało bardzo, ale najgorsze było to, że nie śmiał płakać ani się skarżyć, bo zabroniono mu bawić się toporem. Cierpiał w milczeniu. Pochował swój palec i zdołał ukryć skaleczenie jeszcze przez kilka dni. Kiedy prawda wyszła na jaw, było już za późno na czary. Palec zdążył nadgnić i nie mógł zostać ponownie przytwierdzony do ręki. Wystarczająco potężne zaklęcie mogłoby tego dokonać, ale stałby się wówczas palcem zombi. Nie ukarano go. Jego matka - Blanka, stwierdziła, że syn dobrze zapamięta tę nauczkę... i zapamiętał, o jak zapamiętał! Następnym razem, gdy potajemnie bawił się toporem, uważał na palce. Ojciec wydawał się zadowolony, że Bink okazał tyle odwagi i wytrwałości w nieszczęściu; odkupił tym swe nieposłuszeństwo. - Chłopak ma charakter - stwierdził. - Żeby jeszcze miał jakieś zdolności magiczne... Bink oderwał wzrok od ręki. Tamto zdarzyło się piętnaście lat temu. Nagle rok wydał mu się naprawdę krótki. Rok służby... w zamian za całe życie z Sabrina. To była okazja. Ale... przypuśćmy, że nie ma żadnych zdolności? Czy musi płacić całym rokiem za potwierdzenie, że jest skazany na los pozbawionych daru? Może lepiej byłoby zgodzić się na wygnanie, zachowując nadzieję na jakieś utajone zdolności? Sabrina zaczęła tworzyć swój hologram. Pojawiła się przed nią błękitna mgiełka, zawieszona nad nierównościami terenu. Powiększała się rzednąc na brzegach i gęstniejąc w środku, aż osiągnęła średnicę dwóch stóp. Wyglądała jak gęsty dym, ale nie rozwiała się i nie przesunęła. Sabrina zaczęła nucić. Miała ładny głos - niezbyt silny, ale w sam raz do jej czarów. Na ten dźwięk błękitna chmurka zadrżała i stężała, stając się niemal kulistą. Wówczas czarodziejka zmieniła wysokość tonu - i obrzeże kuli zżółkło. Zaśpiewała słowo "dziewczyna" i barwna chmura przybrała kształt młodego podlotka w błękitnej sukience z żółtymi falbankami. Postać trójwymiarowa, widoczna ze wszystkich stron, podlegająca regułom perspektywy. Była to wspaniała umiejętność. Sabrina mogła wymodelować wszystko, ale obrazy 10 znikały w chwili, gdy się dekoncentrowała. Nigdy nie przybierały materialnej formy. Prawdę mówiąc, zdolność ta była bezużyteczna. W żaden sposób nie ułatwiała jej życia. Ile magicznych zdolności tak naprawdę pomagało swoim posiadaczom? Ktoś mógł sprawić, iż liście drzewa usychały i opadały, gdy na nie spojrzał? Ktoś potrafił wytwarzać zapach zsiadłego' mleka. Jeszcze ktoś umiał sprawić, że ziemia obok niego zanosiła się od szaleńczego śmiechu. To wszystko było bez wątpienia magią, ale jaki z niej pożytek? Dlaczego tacy ludzie zasługiwali na miano obywateli Xanth, gdy tymczasem silny, bystry, przystojny Bink nie posiadał takiego prawa? A jednak przestrzegano w Xanth zasady, ażeby nikomu, kto nie ujawnił do 25 lat swych talentów czarodziejskich, nie wolno było pozostać w kraju. Sabrina miała rację. Musiał poznać swój talent. Nigdy sam nie zdoła go odkryć. Powinien zapłacić cenę żądaną przez Dobrego Maga. To nie tylko uchroniłoby go od wygnania. To przywróciłoby mu zachwiane poczucie własnej godności. Nie miał wyboru. Jaki sens ma życie bez magii? - Och! - wykrzyknęła Sabrina klepiąc się dłońmi po krągłych pośladkach. Hologram rozwiał się, a niebiesko ubrana dziewczyna groteskowo wykrzywiła się, zanim zniknęła. - Ja płonę! Przestraszony Bink podbiegł do niej. Gdy tylko ruszył z miejsca, rozległ się głośny śmiech wyrostka. Sabrina odwróciła się z wściekłością. - Numbo, przestań! - krzyknęła. Należała do dziewczyn, które w gniewie są równie pociągające, jak w radości. - To nie jest wcale śmieszne! Oczywiście, to Numbo obdarował ją "ognistą poduszką", piekącym bólem pośladków. A propos bezużytecznych zdolności! Bink zacisnął pięści tak mocno, że kciuk wbił mu się w kikut brakującego palca. Ruszył wielkimi krokami w stronę szczerzącego zęby młodzieńca, stojącego za Widokową Skałą. Numbo miał-piętnaście lat, był zarozumiały i napastliwy - przyda mu się nauczka. Zawadził jednak stopą o ruchomy kamień. Stracił równowagę. Nie zrobił sobie krzywdy, ale musiał zatrzymać się. Wyciągnął rękę i dotknął palcami niewidzialnej ściany. Rozległ się następny wybuch śmiechu. Bink, dzięki kamieniowi pod nogą nie wyrżnął głową o ścianę, ale ktoś pomyślał, że tak było. - Ty też, Chilk - powiedziała Sabrina. To była umiejętność Chilka - ściany. W pewnym sensie uzupełniał zdolności Sabriny - zamiast niematerialnych widzialnych 11 obiektów tworzył materialne lecz niewidzialne. Ściana miała tylko sześć stóp kwadratowych i, podobnie jak wiele innych wytworów magii, istniała krótko, ale przez kilka chwil była twarda jak stal. Bink mógł ominąć przeszkodę i dogonić smarkacza. Ale był pewien, że jeszcze wiele razy natknąłby się na podobną przeszkodę i wyrządziłby sobie więcej krzywdy niż chłopakowi. To bez sensu. Gdyby tylko posiadał jakieś zdolności magiczne. Takie jak choćby "ognista poduszka" Numbo, odpłaciłby żartownisiowi pomimo jego ścian. Ale nie posiadał czarodziejskich umiejętności i Chilk o tym wiedział. Wszyscy wiedzieli. To- był naprawdę poważny problem. Bink stanowił łatwą zdobycz dla wszystkich figlarzy, bo nie mógł się zrewanżować czarami. Fizyczną zemstę poczytywano za ordynarność. Teraz jednak był gotów zachować się po chamsku. - Chodźmy stąd, Bink - rzekła Sabrina. W jej głosie brzmiał niesmak, właściwie skierowany przeciw natrętom, ale Bink podejrzewał, że w części dotyczył jego osoby. Zaczęła w nim narastać bezsilna wściekłość, którą odczuwał już wielokrotnie, a do której nigdy się me przyzwyczaił. Brak talentów magicznych nie pozwolił mu się oświadczyć. Z tego samego powodu nie mógł tu zostać. Ani tu przy Widokowej Skale, ani tu w Xanth. Nie pasował do tego świata. Wracali w dół ścieżką. Dowcipnisie, nie mogąc ich wyprowadzić z równowagi, wyruszyli na poszukiwanie innych okazji. Krajobraz nie wydawał się już tak uroczy. Może naprawdę warto stąd wywę-drować? Może gdzie indziej byłoby mu lepiej? Może powinien już teraz wyruszyć w drogę, nie czekając na oficjalne wygnanie. Jeśli Sabrina naprawdę go kocha - pójdzie z nim - nawet Na Zewnątrz, do Mundanii. Sabrina kocha go, ale kocha także Xanth. Ma takie ponętne kształty, takie usta stworzone do pocałunku, że łatwiej jej będzie znaleźć innego mężczyznę, niż przywyknąć do życia bez magii. On także mógłby znaleźć inną dziewczynę. Lepiej zrobi odchodząc samotnie. Dlaczego serce nie chce się z tym pogodzić? Minęli brunatny kamień, na którym poprzednio siedział kameleon, Bink wzdrygnął się na samo wspomnienie tej sceny. - Dlaczego nie spytasz Justyna? - zaproponowała Sabrina. Zbliżyli się do wioski. Mrok zapadał tu szybciej niż na Widokowej Skale. We wsi zapalały się lampy. Bink spojrzał na niezwykłe drzewo, o którym wspomniała. W Xanth istniały liczne gatunki drzew, bez wielu z nich gospodarka krainy po prostu przestałaby funkcjonować. Napoje czerpało się z drzew pitnych, paliwo z drzew paliwowych, a obuwie Binka pochodziło z dojrzałego drzewa buto-wego, które rosło na wschód od wioski. Ale Justyn był czymś wyjątkowym. Gatunkiem nie wyrosłym z nasienia. Jego liście przy- 12 pominały płaskie, ludzkie dłonie, a pień miał barwę opalonego, ludzkiego ciała. Trudno się temu dziwić - w przeszłości Justyn był człowiekiem. W mgnieniu oka Bink przypomniał sobie tę historię, zaczerpniętą z bogatego folkloru swojej ojczyzny. Dwadzieścia lat temu żył jeden z największych Złych Magów, młody człowiek o imieniu Trent. Posiadał moc przemieniania jednej żywej istoty na inną. Nie zadowolił go tytuł, który otrzymał, gdy odkryto siłę jego magii. Trent starał się wykorzystać swą moc do zdobycia tronu Xanth. Postępował w sposób prosty i bezpośredni: przekształcał każdego oponenta w coś, co nie mogło mu się przeciwstawić. Najgroźniejszych wrogów zamieniał w ryby - na suchym lądzie - i pozwalał im cierpieć bez wody, aż umarli. Innych zmieniał w zwierzęta i rośliny. Wiele rozumnych zwierząt zawdzięczało swe pochodzenie jemu. Chociażby były smokami. dwugłowymi wilkami, lądowymi krakenami, zachowały ludzką inteligencję i ludzki punkt widzenia. Trent odszedł, ale jego dzieła pozostały. Nie było nikogo, kto by im przywrócił dawną postać. Hologramy, ogniste poduszki, niewidzialne ściany - te umiejętności wystarczają do pozostania w Xanth. Umiejętność przekształcania stanowiła zupełnie coś innego. Zdolność ta ujawniała się raz na kilka pokoleń i rzadko przybierała tę samą formę. Justyn był jedną z przeszkód na drodze Trenta do kariery - nikt zresztą nie pamiętał dokładnie, o co chodziło - Justyn został drzewem. Nikt inny nie potrafił zmienić go znów w człowieka. Zdolności Justyna polegały na przenoszeniu głosu. Nie żadne brzuchomówcze zabawy, czy umiejętności wytwarzania szaleńczego śmiechu - ale najprawdziwsza mowa na odległość, bez użycia strun głosowych. Zdolność ta pozostała mu, a jako drzewo miał wiele czasu na rozmyślania. Wieśniacy często przychodzili doń po radę. Były to dobre rady. Justyn nie był żadnym geniuszem, ale jako drzewo wykazywał więcej obiektywizmu w rozwiązywniu ludzkich problemów niż sami ludzie. Binkowi wydawało się, ż& Justynowi - drzewu, wiodło się lepiej niż wtedy, gdy był człowiekiem. Lubił ludzi, ale w ludzkiej postaci nie był przystojny. Jako drzewo wyglądał godnie i nie zagrażał nikomu. Skręcili w stronę Justyna. Nagle tuż przed nimi odezwał się głos: - Nie podchodźcie, przyjaciele. Kilku łotrów zaczaiło się nie opodal...- Bink i Sabrina zatrzymali się. - Czy to ty, Justyn? - zapytała. - Kto się zaczaił? Ale drzewo nie mogło słyszeć. Chociaż potrafiło mówić, nie odpowiedziało. Drewno nie jest najlepszym materiałem na uszy. Rozzłoszczony Bink zrobił kilka kroków w stronę drzewa. 13 - Justyn nie jest niczyją własnością - mruknął. - Nikt nie ma prawa... - Bink, proszę - przekonywała Sabrina. ciągnąc go z powrotem. - Nie chcemy żadnych kłopotów. Ona nigdy nie chciała żadnych kłopotów. Nie posunął się aż tak daleko, by uważać to za wadę, ale czasami było to nieznośne. Bink nigdy nie pozwalał, by kłopoty przeszkodziły mu w sprawach zasadniczych. Sabrina była piękna, a on wpędził ją już dziś w wystarczającą ilość kłopotliwych sytuacji. Zawrócił i zaczęli oddalać się od drzewa. - Hej! To nieuczciwe!--wykrzyknął jakiś głos. - Oni odchodzą! - Na pewno Justyn wypaplał - zawołał ktoś inny. - Zrąbmy więc Justyna! Bink przystanął. - Ci niegodziwcy nie ważą się... - wykrztusił drżącym głosem. - Oczywiście że nie zrobią tego... - powiedziała Sabrina. -Justyn jest naszym pomnikiem. Zostaw ich. Ponownie usłyszeli głos drzewa, trochę obok miejsca, gdzie teraz stali - wyraźna oznaka rozkojarzenia Justyna. - Przyjaciele, sprowadźcie szybko Króla, proszę. Te łotry mają siekierę lub coś podobnego i najedli się szaleju. - Siekierę! - wykrzyknęła Sabrina z przerażeniem. - Króla nie ma w mieście - mruknął Bink. - A zresztą, jest już za stary, a jego magia osłabła. - Od lat nie wyczarował niczego poza letnim deszczem - zgodziła się Sabrina. - Smarkacze nie ważyli się tak rozrabiać, gdy był w pełni sił. - Tak, my nie śmieliśmy - stwierdził Bink. - Pamiętasz huragan i sześć trąb powietrznych, które wywołał, aby poskromić ostatni wyrój świdrzaków? Był wtedy prawdziwym Królem Burzy... On... Rozległ się stukot metalu uderzającego o pień. Okolicą wstrząsnął przeraźliwy krzyk bólu. Bink i Sabrina podskoczyli. - To Justyn - zawołała. - Ci złoczyńcy naprawdę spełnili swą groźbę... - Nie ma czasu na Króla - rzekł Bink. Ruszył w stronę drzewa. - Bink, nie możesz! - krzyknęła Sabrina. - Nie masz żadnego czaru! Prawda w końcu wychodzi na wierzch. Jak się obawiał, ona także nie wierzy w jego utajone zdolności. - Ale mam mięśnie! - odkrzyknął. - Zawołaj posiłki!... Gdy ostrze uderzyło po raz drugi, Justyn wrzasnął ponownie. Był to niesamowity, suchy odgłos. Rozległ się śmiech - radosny rechot nietrzeźwych podrostków, nie zastanawiających się ^nad konsekwencjami swego czynu. Szalej? Po prostu brak wyobraźni. 14 Bink dobiegł do drzewa. I... nie zastał nikogo. A był w bojowym nastroju. Dowcipnisie uciekli. Mógłby dowiedzieć się ich imion, ale nie musiał. - Jama, Zink, Potipher - powiedział Justyn. - Ooo, moje stopy! Bink kucnął, żeby obejrzeć rany. Białe nacięcia były wyraźnie widoczne na tle skórzastej kory u podstawy pnia. Pojawiły się krople czerwonej żywicy, przypominającej krew. Tak wielkiemu drzewu na pewno niczym to nie groziło, ale bardzo bolało. - Przyłożę kompres - rzekł Bink odchodząc. Rozejrzał się, czy nikt nie czai się w krzakach, ale nie było nikogo. Tamci naprawdę odeszli. Jama, Zink i Potipher, pomyślał ponuro, wioskowi rozrabiacze. Jama posiadał zdolność wyczarowania miecza i nim właśnie porąbali pień Justyna. Ktoś, kto mógł dokonać takiego wandalizmu, był... Bink przypomniał sobie własne smutne doświadczenia z tą bandą. Otumaniona szalejem trójka zastawiła pułapkę na jednej ze ścieżek poza wioską. Czekali na okazję. Bink z jednym z przyjaciół wpadli w tę zasadzkę. Z tyłu zagrodziła im drogę chmura trującego gazu - to była umiejętność Potiphera. Zink stworzył u ich stóp miraże głębokich dołów, zaś Jama materializował latające miecze, przed którymi musieli się uchylać. Taka zabawa! Przyjaciel Binka uciekł dzięki swym magicznym zdolnościom, przemieniając kawałek drewna w golema, który zajął jego miejsce. Golem był bliźniaczo do niego podobny i to zmyliło dowcipnisiów. Bink wiedział o tej zamianie, ale nie wydał przyjaciela. Golem był niewrażliwy na trujący gaz, czego nie można powiedzieć o nim samym. Trochę dymu dostało się do płuc. Stracił przytomność w chwili, gdy nadeszła pomoc. Przyjaciel sprowadził rodziców Binka... Bink ocknął się, wstrzymując oddech, w chwili, gdy trujący obłok rozpłynął się. Zobaczył matkę szarpiącą ojca za rękę, wskazywała Binkowi drogę. Zdolności Blanki polegały na powtarzaniu zdarzeń. Na małym obszarze mogła cofnąć czas o pięć sekund. Był to czas bardzo ograniczony, ale potężny. Pozwalał jej naprawiać popełnione przed chwilą błędy. Takie na przykład, jak wdychanie pełną piersią trujących gazów, co przed momentem zdarzyło się jej synowi. Potem jego pierś gwałtownie uniosła się i uczyniła zaklęcia Blanki bezużytecznymi. Mogła powtarzać tę scenę w nieskończoność. Wszystko się powtarzało, jego oddech też. Roland spojrzał przenikliwie. Bink został zamrożony.. Moc Rolanda tkwiła w jego wzroku. Jedno odpowiednie spojrzenie i wszystko, na co patrzył, natychmiast zamarzało. Unieruchomione, choć nadal żywe, aż do chwili uwolnienia. W ten sposób Bink 15 uchroniony został od powtórnego /aczerpnięcid gazu dopóki jego sztywne ciało nie zostało przeniesione dalej Oszołomienie minęło Ocknął się w objęciach matki - Och moje dziecko' wołała, przyciskając jego głowę do piersi Czy zrobili ci krzywdę9 Bmk gwałtownie zatrzymał się przy rosnących gąbkach Twarz mu płonęła na wspomnienie tego wstydliwego faktu Czy musiała to zrobić9 Oczywiście ocaliła go od przedwczesnej śmierci ale potem stał się pośmiewiskiem całej wioski Gdzie tylko się pojawił dzieciaki wykrzykiwały falsetem "Moja dziecinko i chichotał) Ocalił życie ale za cenę swojej godności Wiedział, ze me mógł potępić swoich rodziców Za wszystko winił Jamę, Żonka i Potiphera Nie miał żadnych magicznych zdolności, pewnie dlatego był najsilniejszym chłopakiem we wsi Jak sięgał pamięcią, zawsze musiał się bić Nie był zbyt zwinny ale miał dużo krzepy Dopadł Jamę i udowodnił mu ze pięść jest szybsza od magicznego miecza Potem dopadł Zinka. a w końcu Potiphera Tego ostatniego wrzucił w jego własną chmurę trującego gazu, zmuszając go do gwałtownego odczynienia czaru Ta trojka JUŻ potem me chichotała na widok Binka Starali się go unikać Toteż uciekli, gdy zbliżył się do drzewa Razem mogliby go pokonać ale z pojedynczych spotkań wynieśli dobrą nauczkę Bmk uśmiechnął się Radość zastąpiła zasmucenie i zawstydzenie Być może jego postępowanie w tamtej sytuacji było niedojrzałe, ale sprawiło mu satysfakcję W głębi duszy wiedział ze kierowała nim złość na matkę, wyładował ja na Jamie i mny< h Nie żałował tego Matkę mimo wszystko kochał Miał szansę uratować SWÓJ honor odkrywając w sobie jakąś magiczną umiejętność jakąś zdolność w rodzaju czaru swego ojca Rolanda Nikt już nie śmiałby mu dokuczyć śmiać się z mego nazywać go .dziecina ' Wstyd nie wyganiałby go z Xanlh Cóż to tylko pobożne życzenie którego nawet czary nie były w stanie.spełmc Pochylił się by zerwać klik i ładnych dużych gąbek Złagodzą cierpienia Dizewa Justyna \a tym polegał ich czai wchłaniały wszelki boi, działały kojąco Sporo roślin i zwierząt me był pewien, do której ^mpy zaliczyć gąbki miało podobne własności Zaletę gąbek stanowiła ich zmienność zerwanie nie zabijało ich Były bardzo wytrzymałe Pizywędrowały z moiz iazem z koralowcami Rozwinęły magiczne własności które ułatwiały im życie w nowym środowisku \ może miał} je wcześniej przed migracją) Zdol2 nosci były rożnego lodzaju i często pokrywały się Stąd t\le odmian magu )ednego typu obławiało się w królestwie roślin i zwierząt Wsi od ludzi magiczne zdolności bywały iczne Ważniejsza była osobowość nie zaś cechy dziedziczne, choć najpotężniejsze czary 16 zazwyczaj ujawniały się w pewnych rodach. Jakby siły magii były dziedziczne, a rodzaj czarów warunkowało otoczenie. Istniały jednak inne czynniki... Bink miał naturę refleksyjną. Gdyby refleksyjność była magiczną zdolnością, zostałby Czarodziejem. Teraz jednak powinien zogniskować się na tym, co robi, bo inaczej może znaleźć się w tarapatach. Zmierzchało coraz bardziej. Z lasu wyłaniały się posępne kształty. Krążyły w poszukiwaniu ofiary. Bezcielesne i pozbawione zmysłów, zdawały się świadomie kierować ku Binkowi, takie miał wrażenie. Właściwie nikt nie wiedział, na czym polegają czary. W kilku książkach próbowano to wyjaśnić. Błędny ognik przyciągnął uwagę Binka. Zaczął śledzić przelotne światełko i nagle zrozumiał - było to zwykłe kuglarstwo. Mogło go wciągnąć w dzikie ostępy i pozostawić tam na pastwę wrogich czarów nieznanych istot. Jeden z przyjaciół Binka z dzieciństwa pobiegł za błędnym ognikiem i nigdy nie wrócił. Wystarczające ostrzeżenie! Noc zmieniła Xanth. Miejsca takie'jak to, niegroźne za dnia, stawały się niebezpieczne, gdy słońce kryło się za horyzontem. Wyłaniały się upiory i widma, poszukując ofiar dla swych praktyk. Czasami zombi wychodziły z grobów, aby włóczyć się po okolicy. Nikt przy zdrowych zmysłach nie spał na dworze. Każdy dom w wiosce posiadał czar odstraszający nadprzyrodzone moce. Bink nie miał odwagi powrócić do Drzewa - Justyna skrótem. Musiał pójść dłuższą drogą, trzymając się ścieżek zataczających wprawdzie koło. ale chroniących magicznie. Nie była to bojaźń, ale konieczność. Biegł - nie ze strachu, bo na tej zaczarowanej drodze nie groziło żadne niebezpieczeństwo. Zbyt dobrze znał te ścieżki, by ufać, że nie zabłądzi. Chciał jak najszybciej znaleźć się przy Justynie. Ciało Justyna, choć z drewna, cierpiało tak samo jak człowiek z krwi i kości. Jak ktoś mógł być tak podły, by zranić Justyna... Bink minął pole morskiego owsa. Słyszał miły szum i plusk fal przypływu. Z tego owsa robi się wspaniałą owsiankę, choć trochę słonawą. Naczynia można nią napełniać tylko do połowy, w przeciwnym razie, falująca jak morze owsianka przelewa się przez brzegi. Przypomniał sobie dziki owies, który hodował jako wyrostek. Owies morski zawsze niespokojnie faluje, ale pokrewny mu dziki owies był zupełnie szalony. Musiał stoczyć ciężką walkę ze smagającymi go po rękach źdźbłami, gdy spróbował zebrać dojrzałe kłosy. Zebrał je. ale był cały podrapany i poobcierany, nim wydostał się z zagonów. Zasiał tych kilka dzikich nasion na ukrytej działce za domem i codziennie podlewał je. Strzegł niesforne pędy przed krzywdą. Wzrastały jego oczekiwania. Cóż to za przygoda dla nastoletniego 17 chłopca! Bianka odkryła działkę. Niestety, od razu rozpoznała gatunek. Natychmiast odbyła się narada rodzinna. - Jak mogłeś? - pytała Bianka wściekła. Roland usiłował ukryć uśmieszek podziwu. - Hodowla dzikiego owsa! - mruknął. - Chłopak dojrzewa. - Ależ Roland, wiesz przecież... - Kochanie, nie wydaje mi się. żeby to było coś zdrożnego! - Nic zdrożnego! - wykrzyknęła z oburzeniem. - To naturalna potrzeba młodego mężczyzny... Jej wściekły wzrok powstrzymał ojca, który nie bał się w Xanth niczego. Był spokojnym człowiekiem. Roland westchnął i zwrócił się do Binka: - Myślę, że wiesz, co robiłeś, synu? Bink zaczął bronić się. - No tak... Owsiana nimfa... - Bink! - warknęła ostrzegawczo Bianka. Nigdy przedtem nie widział jej tak wściekłej. Roland pojednawczo złożył ręce. - Kochanie.... dlaczego nie pozwoliłaś nam porozmawiać o tym jak mężczyzna z mężczyzną? Chłopiec ma prawo. Roland zdradził swe nastawienie: skoro partnerem męskiej rozmowy był Bink, to rozmowa ta była z chłopcem. Bianka bez słowa wyszła z domu. Roland zwrócił się do Binka, potrząsając głową w sposób, który oznaczał naganę. Roland był potężnym, przystojnym mężczyzną i umiał gestykulować w szczególny sposób. - Prawdziwy dziki owies, zerwany z broniących się łodyg, zasiany przy pełni księżca, podlewany twoim moczem? - wypytywał. Bink potakiwał z zaczerwienioną twarzą. - Gdy rośliny dojrzewają i pojawi się owsiana nimfa, będzie przywiązana do ciebie, do tego, który nawoził owies? Bink przytaknął ponuro. - Wierz mi, synu, rozumiem, jakie to jest pociągające. Sam w twoim wieku hodowałem dziki owies. Dał mi nimfę, z falującymi, zielonymi włosami, z ciałem pięknym jak dzika przyroda... ale zapomniałem o tym specjalnym podlewaniu. Uciekła od mnie. Nigdy w życiu nie widziałem nikogo równie pięknego... oczywiście, poza twoją matką. Roland hodował dziki owies? Bink nie mógł sobie tego wyobrazić. Stał cicho, bojąc się tego, co teraz musiało nastąpić. - Popełniłem błąd. Zwierzyłem się matce z tej głupiej i drażliwej historii - ciągnął Roland. - Obawiam się, że stała się drażliwa na tym punkcie, a teraz dawne urazy odżyły. Cały gniew skupił się na tobie. 18 Matka była zazdrosna o coś, co wydarzyło się w życiu jego ojca, zanim ją poślubił. Oto w co Bink mimo woli się wplątał. Roland spoważniał. - Dla młodego, niedoświadczonego mężczyzny myśl o pięknej, nagiej, uległej nimfie może być szaleńczą pokusą - ciągnął. - Nimfa skupia w sobie wszelkie fizyczne cechy młodzieńczego marzenia, synu, takie same, jak sny o poszukiwaniu drzewa słodyczy. Rzeczywistość nie jest taka, jakiej oczekiwałeś. Każdy szybko syci się i męczy nieograniczoną ilością słodyczy, tak samo jest z... z bez-rozumnym kobiecym ciałem. Człowiek nie może kochać nimfy. Zamiast niej mogłoby równie dobrze być powietrze. Żar uczuć szybko zmienia się w nudę i odrazę. Bink nie odezwał się. Był pewien, że on nie znudziłby się. Roland rozumiał go dobrze. - Synu, tym, czego potrzebujesz, jest prawdziwa, żywa dziewczyna - stwierdził. - Istota posiadająca osobowość, taka, z którą można porozmawiać. O wiele bardziej ekscytujący jest związek z prawdziwą kobietą, ale czasami niezwykle frustrujący - spojrzał znacząco na drzwi, przez które wyszła Bianka. - Ale na dłuższą metę daje o wiele więcej zadowolenia. To, czego szukałeś w dzikim owsie, jest uproszczeniem. W życiu nie ma uproszczeń - uśmiechnął się. - Jeśli chodzi o mnie, to pozwoliłbym ci posmakować uproszczeń. Ale twoja matka... cóż, żyjemy w konserwatywnym kraju. Damy są najbardziej zachowawcze... szczególnie te urodziwe. To mała wioska, mniejsza niż kiedykolwiek i wszyscy wiedzą wszystko o sąsiadach. To nas ogranicza. Wiesz, co mam na myśli? Bink przytaknął niepewnie. Ojciec wydał wyrok. Od jego decyzji nie było już odwołania. - Koniec z owsem. - Twoją matkę... hmm, zaskoczyła twoja dorosłość. Z owsem zapewne koniec - wyrwała go z korzeniami - masz przed sobą jeszcze wiele doświadczeń. Blanka myśli o tobie jak o małym chłopcu, ale nawet ona nie może przeszkodzić naturze. Nie na dłużej niż pięć sekund! Więc po prostu będzie musiała się z tym pogodzić. Roland przerwał. Bink milczał, nie wiedząc do czego zmierza ojciec. - Jest tu dziewczyna, która przybyła z małej wioski - ciągnął Roland. - Chce zdobyć lepsze wykształcenie. Mamy najlepszego nauczyciela - centaura w całym Xanth. Ale podejrzewam, że głównym powodem jest brak kandydatów na mężów w jej wiosce. Wiem, że nie odkryła jeszcze swoich magicznych talentów i że jest w twoim wieku... Przerwał i spojrzał znacząco na Binka. 19 - Myślę, że przydałby się jej przystojny, młody człowiek, który pokazałby jej okolicę i przestrzegł przed tutejszymi niebezpieczeństwami. Jest wyjątkowo ładna i bystra i nie ma ostrego języka - rzadkie to zalety. Bink zaczynał rozumieć. Dziewczyna, prawdziwa dziewczyna, którą mógł poznać. Bez uprzedzeń wobec jego braku zdolności magicznych. Blanka nie będzie mogła jej odrzucić. Ojciec dał mu sensowną alternatywę. Zrozumiał, że może sobie poradzić bez dzikiego owsa. - Na imię ma Sabrina - powiedział Roland. Światło sprowadziło Binka do teraźniejszości. Ktoś stał obok Justyna, trzymając magiczną lampę. - Wszystko w porządku, Bink - odezwał się w pobliżu glos Justyna. - Sabrina sprowadziła pomoc, ale okazała się niepotrzebna. - Masz gąbkę? - Mam - powiedział Bink. Ta mała awantura w ogóle nie była przygodą. Jak całe jego życie. Sabrina pomogła mu obłożyć gąbką rany Justyna, Bink uznał, że nie może żyć w ten sposób, zdecydował się. Pójdzie zobaczyć się z Dobrym Magiem Humfreyem. Pozna swoje magiczne zdolności. Podniósł wzrok. Jego oczy napotkały spojrzenie Sabriny. Uśmiechnęła się. Wydawała się jeszcze piękniejsza niż wtedy, gdy spotkali się po raz pierwszy. Zawsze była wobec niego szczera. Nie miał wątpliwości: ojciec Binka nie przesadził co do zalet tej prawdziwej, żywej dziewczyny. Teraz powinien spełnić to, co należało - stać się prawdziwym mężczyzną. 2. Centaur Bink wyruszył w drogę pieszo, z wypchanym plecakiem. Zaopatrzony w solidny, myśliwski nóż i laskę. Matka nalegała, by pozwolił im nająć przewodnika, ale Bink odmówił. "Przewodnik" oznaczałby strażnika, dbającego o jego bezpieczeństwo. Nigdy nie zmazałby takiej hańby! Puszcza za wioska gotowała wiele niebezpieczeństw dla nieobez-nanych 7 nią podróżników. Tylko nieliczni przebyli ją. Lepiej będzie jak wyruszy bez asysty. Mógł podróżować na skrzydlatym rumaku, ale to byłoby kosztowne i ryzykowne. Gryfy bywały narowiste. Wolał podróżować samodzielnie, choćby tylko po to, by udowodnić, że jest do tego zdolny na przekór wioskowej młodzieży. Jama teraz nie uśmiechał &ię zbyt wiele - przygnieciony brzemieniem zaklęcia, które rzuciła 20 na niego Rada Starszych, za jego napaść na Drzewo - Justyna - ale byli inni prześmiewcy. Roland rozumiał go. - Pewnego dnia przekonasz się, że opinia miernych ludzi nie ma znaczenia - szepnął do Binka. - Musisz to zrobić na własną rękę. Rozumiem cię i życzę ci szczęścia... Bink miał mapę i wiedział, która ścieżka prowadzi do Zamku Dobrego Maga Humfreya. To znaczy, która miała tam prowadzić. Humfrey był starym dziwakiem, lubiącym samotne życie w puszczy. Od czasu do czasu przenosił swój zamek lub w magiczny sposób zmieniał prowadzące tam drogi. Nigdy nie było się pewnym, że się tam trafi. Bink zamierzał znaleźć kryjówkę Maga. Pierwszy etap podróży wiódł poprzez znane mu okolice. Całe życie spędził w Wiosce Północnej i znał większość ścieżek. W najbliższej okolicy rosło niewiele niebezpiecznych roślin i zwierząt, zaś te, które stanowiły potencjalne zagrożenie, były dobrze znane. Zatrzymał się. Napił się z wodopoju obok wielkiego kolczastego kaktusa. Kiedy się zbliżył, roślina najeżyła się i gotowała do strzału. - Wstrzymaj się, przyjacielu - rzucił rozkazująco Bink. - Jestem z Wioski Północnej. Kaktus, powstrzymany uspokajającą formułką, nie strzelił śmiercionośnym gradem kolców. Najważniejszym słowem był "przyjaciel". Roślina nie okazała mu przyjaźni, ale musiała podporządkować się rzuconemu na nią urokowi. Żaden cudzoziemiec o tym zaklęciu nie wiedział. Kaktus stanowił skuteczną zaporę dla nieproszonych gości. Kaktus nie zwracał uwagi na mniejsze zwierzęta. Większość stworzeń musiała kiedyś pić, dawało to wygodny kompromis. Niektóre rejony pustoszyły niekiedy dzikie gryfy i inne wielkie bestie, ale nie Wioskę Północną. Jedno spotkanie z wściekłym kaktusem wystarczyło zwierzętom, szczęśliwym, jeśli udało się im ujść z życiem. Po godzinie szybkiego marszu trafił w mniej znane i mniej bezpieczne okolice. W jaki sposób tutejsi ludzie pilnują swych ujęć wodnych? Jednorożce wyszkolone do atakowania obcych? Wkrótce się to okaże. Łagodne wzgórza i małe jeziora ustąpiły surowemu krajobrazowi. Pojawiły się dziwne rośliny. Niektóre miały wysokie czułki, już z daleka obracające się w jego stronę. • Inne wydawały melodyjne, kuszące dźwięki. Ich gałęzie uzbrojone był w potężne szczypce. Bink obchodził je w bezpiecznej odległości, nie podejmował ryzyka. Raz dostrzegł zwierzę wielkości człowieka, które miało osiem pajęczych nóg. Ominął je szybko i cicho. Widział dużo ptaków, ale nie przejmował się nimi. Skoro potrafią latać, nie potrzebują specjalnych czarów chroniących przed człowiekiem. Nie musiał się ich strzec - 21 chyba że zobaczyłby jakieś wielkie ptaki; te mogłyby uznać go za żer. Dostrzegł raz olbrzymiego, skrzydlatego drapieżcę i przypadł do ziemi tak, że ptak przeleciał nie zauważając go. Dopóki ptaki były niewielkie, odpowiadało mu ich towarzystwo, gdyż czasami trafiały się agresywne owady. Wokół jego głowy pojawiła się chmura komarów, rzucając nań napotne zaklęcia, które zaczęły mu bardzo dokuczać. Owady posiadały dziwną zdolność do rozpoznawania istot pozbawionych mocy magicznej. Może miały zwyczaj sondować każdego przechodnia? Bink rozejrzał się za jakimiś odstraszającymi ziołami, ale nic nie znalazł. Zaczął tracić cierpliwość. Strużki potu spływały mu po nosie, do ust. Dwa malutkie trznadle spadły na chmarę komarów. Przyszły mu z odsieczą. Tak, lubił małe ptaszki! W ciągu trzech godzin przeszedł około dziesięciu mil. Był zmęczony. Miał dobrą kondycję, ale nie przywykł do długotrwałych marszów z ciężkim plecakiem. Coraz częściej czuł ból w kostce, którą skręcił przy Widokowej Skale. Niewielki ból, bo i zwichnięcie nie było groźne, ale musiał na nie uważać. Usiadł na wzgórzu. Upewnił się, że nie ma tam mrówek. Rósł tu jednak kolczasty kaktus. Zbliżył się bardzo ostrożnie, niepewny, czy zdoła go powstrzymać zaklęciem. - Przyjacielu - powiedział i na próbę wylał z bukłaka kilka kropel wody, by kaktus mógł jej spróbować. Wszystko było w porządku; nie wyleciały na niego kolce. Nawet rośliny często odwzajemniały uprzejmość i szacunek. Wyjął prowiant pięknie zapakowany przez matkę. Miał jedzenia na dwa dni - dość czasu, by dotrzeć do zamku Maga. Co prawda w Xanth nic nie działo się normalnie! Miał nadzieję, że zapasy starczą na dłużej, jeśli zatrzyma się na noc u jakiegoś życzliwego farmera. Będzie potrzebował żywności na drogę powrotną; nie miał ochoty na nocleg na świeżym powietrzu. Nocą objawiały się szczególne moce magiczne, a to mogło skończyć się źle. Nie chciał wdawać się w dyskusję z ghulem lub ogrem. Rozmowa dotyczyłaby z pewnością jego kości; czy mają być zjedzone natychmiast, póki szpik jest świeży i słodki, czy też schrupane po tygodniowym leżakowaniu. Drapieżcy mają różne gusty. Ugryzł kawałek kanapki z rzeżuchą. Coś skrzypnęło. Wzdrygnął się. To nie była kość, po prostu przyprawa. Blanka robiła świetne kanapki. Roland zawsze jej dokuczał twierdząc, że opanowała tę sztukę pod kuratelą jakiejś starej wiedźmy piaskowej. Nie rozśmieszało to Blanki. Znaczyło, że póki nie skończy przygotowanych przez nią zapasów i nie zacznie żywić się sam - jest od niej zależny. Okruch spadł na ziemię - i zniknął. Bink rozejrzał się i dostrzegł myszkowiewiórkę zajętą chrupaniem zdobyczy. Magicznie odciągnęła 22 okruszek na dziesięć stóp, by nie ryzykować zbliżenia się do obcego. Bink uśmiechnął się: - Nie zrobiłbym ci nic złego, mała. Nagle usłyszał tętent kopyt. Cwałowało wielkie zwierzę lub zbliżał się jeździec. Jedno i drugie mogło oznaczać kłopoty. Bink wepchnął do ust kawałek sera z mleka skrzydlatych krów. Przez chwilę wyobrażał sobie wydojoną krowę pasącą się na wierzchołkach drzew. Zamknął plecak i zarzucił go na ramię. W dłoniach trzymał długą laskę. Gotów do ucieczki lub walki. Stwór pojawił się w zasięgu wzroku. Był to centaur. Tułów konia z ludzkim torsem. Nagi, zgodnie z obyczajem swojego gatunku, miał muskularne boki, szerokie bary i złośliwy uśmieszek na ludzkiej twarzy... Bink trzymał laskę przed sobą, gotów bronić się. Nie okazywał wrogości. Nie wierzył, że zdoła pokonać potężne stworzenie. Nie miał szans na ucieczkę. Ale może był to przyjazny centaur, a jeśli nie, mógł. nie wiedzieć, że Bink nie ma magicznych zdolności. Centaur podbiegł bardzo blisko. W rękach trzymał łuk z nałożoną strzałą. Wyglądał imponująco. W szkole Bink nabrał szacunku do centaurów. Ten nie był żadnym poważnym starcem, ale nieokrzesanym młodzieńcem. - Naruszyłeś naszą granicę - rzekł centaur. - Wynoś się na swój teren. - Zaczekaj - tłumaczył się Bink. - Jestem podróżnym i trzymam się ścieżki. To jest droga publiczna. - Wynoś się - powtórzył centaur, groźnie potrząsając łukiem. Bink miał dobry charakter, ale rozsierdzony stawał się ordynarny. Ta podróż to jego życiowa szansa. Droga była publiczna, a on nie chciał ustępować magicznym siłom. Centaury były istotami magicznymi, nie istniejącymi nigdzie poza Xanth. Wezbrała w nim wściekłość na wszelkie czary. Zrobił coś głupiego. - Cmoknij się w ogon - warknął. Centaur zdębiał. Teraz wyglądał jeszcze straszniej; bary poszerzyły się, pierś wezbrała, a końska część jego ciała stężała. Nieczęsto słyszał takie słowa, a w każdym razie nie skierowane do niego. Był zaskoczony. Szybko jednak otrząsnął się z szoku, o czym świadczyły groźnie napięte muskuły. Głęboka czerwień, niemal purpura zalała końskie ciało, ogarnęła brzuch i pooraną bliznami pierś. Przemknęła przez zwężenie szyi, aż wreszcie rozpaliła głowę i brzydką twarz potwora. Czerwona fala wściekłości ogarnęła uszy i dotarła do mózgu. Centaur zareagował. Napiął łuk. Strzała cofnęła się z cięciwą. Wymierzył w Binka. Wypuścił pocisk. Chłopaka już tam nie było. Kiedy łuk poruszył się, Bink uchylił się i skoczył do przodu. Wyprostował się tuż przed nosem 23 centaura i zamachnął laską. Zdzielił centaura w ramię nie czyniąc mu żadnej krzywdy. Ale rozdrażnił go nie na żarty. Centaur wydał ryk wściekłości. Zamachnął się lewą ręką, w której trzymał łuk. Prawa sięgnęła do kołczana wiszącego u boku. Laska Binka wplątała się w cięciwę łuku, czyniąc broń bezużyteczną. Stwór odrzucił łuk. Wyrwał Binkowi laskę z ręki. Wymierzył pięścią potężny cios. Bink skoczył za centaura, unikając uderzenia. Od tylu centaur był tak samo groźny jak z przodu. Korzystając z okazji natychmiast kopnął go zadnią nogą. Dziwnym zbiegiem okoliczności nie trafił i przyłożył w pień kaktusa. Kaktus odpowiedział gradem kolców. Bink padł na ziemię. Kolce przeleciały nad nim i wbiły się w zgrabny zad centaura. Bink miał szczęście: w cudowny sposób uniknął i kolców, i kopyt. Centaur zarżał wielkim głosem. Kolce zraniły go - każdy miał ze dwa cale długości i zaostrzony koniec. Co najmniej setka igieł utkwiła w końskim zadku. Gdyby centaur stał przodem do kaktusa, mógłby zostać oślepiony lub zabity przez kolce wbijające się w twarz i szyję. Miał szczęście, choć nie potrafił docenić tego uśmiechu fortuny. Wręcz przeciwnie - rozwścieczył się na dobre. Grymas szaleństwa pojawił się na jego twarzy. Stanął dęba. Tylna część zatoczyła w powietrzu łuk i nagle znalazł się przed Binkiem. Dwa potężne ramiona sięgnęły po chłopaka. Dwie zrogowaciałe dłonie powoli zaciskały się na jego szyi niczym imadło. Bink uniesiony w górę bezradnie wymachiwał nogami. Był bezbronny. Wiedział, że za moment zostanie uduszony. Nie mógł prosić o łaskę, nie zdołał wydać głosu. - Chester! - krzyknął kobiecy głos. Centaur zesztywniał. Mimo to nie wypuścił ofiary, która powoli zaczynała tracić oddech. - Chester, puść natychmiast tego człowieka! - rozkazała nieznajoma wybawicielka. - Chcesz wywołać waśnie między gatunkami? - Ależ, Cherie - zaprotestował Chester blednąc. - To intruz i sam się o to prosił. - Jest na królewskiej drodze - powiedziała Cherie. - Wiesz, że nie wolno niepokoić podróżników. Puść go! Chester powoli giął się pod jej autorytetem. - Nie mogę go nawet ścisnąć troszeczkę? - prosił, ściskając troszeczkę. Oczy Binka omal nie wyskoczyły z orbit. - Jeśli to zrobisz, nigdy mnie już nie zobaczysz. Puszczaj! - Aauuu... Chester niechętnie zwolnił uścisk. Bink osunął się na ziemię, widział świetliste kręgi, wirujące przed jego oczami. Był głupcem, skoro wplątał się w tarapaty z tym brutalem! 24 Żeński centaur podtrzymał go. - Biedaku! - zawołała podkładając mu pod głowę pluszową poduszkę. - Nic ci nie jest? Bink otworzył usta, ale nie zdołał wydobyć głosu. Spróbował ponownie. Wydawało się, że jego zduszone gardło nigdy się nie rozluźni. - Nic - wycharczał. - Kim jesteś? Co się stało z twoją dłonią? Czy Chester... - Nie - pospiesznie rzekł Bink. - Nie odgryzł mi palca. To rana z dzieciństwa. Zobacz, już dawno zabliźniła się. Uważnie obejrzała rękę, dotykając jej delikatnymi palcami. -- Tak, widzę. Ale... - Ja... ja jestem Bink z Wioski Północnej'-- powiedział. Odwrócił się i odkrył poduszkę, na której opierał głowę. Och, nie. Znowu! - pomyślał. - Czy zawsze będę niańczony przez kobietę? Centaur płci żeńskiej był nieco mniejszy niż męscy przedstawiciele tej rasy, ale nieco wyższy niż istoty ludzkie. Ich człowiecze części były bardziej obfite. Oderwał głowę od jej nagiego torsu. Wystarczy, że matka go niańczyła. a co dopiero centaurzyca. - Idę na południe. Chcę się spotkać z Magiem Humfreyem. Cherie skinęła głową. Była piękną istotą, zarówno z końskiego, jak i ludzkiego punktu widzenia. Miała lśniące końskie ciało i godną podziwu ludzką postać. Jej twarz była atrakcyjna. Jedynie za długi nos wydawał się trochę koński. Długie ludzkie włosy spływały jej na koński grzbiet. - I ten osioł napadł na ciebie? - No... - Bink popatrzył na Chestera i znów zauważył napięte mięśnie i groźne spojrzenie. Co się zdarzy, kiedy kłaczka odejdzie? - To było... to było nieporozumienie. - Z pewnością - rzekła Cherie. Chester ochłonął odrobinę. Nie chciał zadzierać ze swoją dziewczyną. Bink mógł to zrozumieć. Jeśli Cherie nie była najpiękniejszym i najodważniejszym centaurem w stadzie, to na pewno jednym z takich. - Pójdę sobie - powiedział Bink. Mógł to zrobić na samym początku, gdyby pozwolił Chesterowi przegonić się w kierunku południowym. Był tak samo winien tej awanturze jak centaur. - Przepraszam za kłopot - wyciągnął rękę do Chestera. Chester wyszczerzył zęby, bardziej zresztą końskie niż ludzkie. Zacisnął pięści. - Chester! - warknęła Cherie. Centaur potulnie rozluźnił pięści. 25 - Co ci się stało z tyłu? Twarz mu znów pociemniała. Tym razem nie z gniewu. Okręcił się nieco, by uniknąć badawczego wzroku centaurzycy. Bink już zapomniał o kolcach. One wciąż sprawiały ból. Poraniony zad! Najbardziej wstydliwe miejsce. Bink prawie poczuł sympatię dla gburowatego stwora. Chester stłumił wrogość i z godną podziwu dyscypliną uścisnął rękę Binka. - Mam nadzieję, że wszystko w porządku... tam z tyłu - powiedział Bink z uśmiechem. Obawiał się, wypadło to głupio. Zrozumiał, że nie powinien uśmiechać się w tej sytuacji. Żądza mordu zaczerwieniła białka centaura. - W porządku - zazgrzytał przez zaciśnięte zęby. Jego dłoń wzmogła uścisk... ale nie był tak zaślepiony, aby nie dojrzeć spojrzenia Cherie. Niechętnie puścił rękę Binka. Jego uścisk mógł zmiażdżyć palce. - Podwiozę cię - zdecydowała Cherie. - Chester, posadź go na moim grzbiecie. Chester ujął Binka pod łokcie i uniósł jak piórko. Przez chwilę obawiał się, że centaur ciśnie nim... ale uważne oczy Cherie obserwowały ich. Wylądował łagodnie i ostrożnie na damskim grzbiecie. - Czy to twoja laska? - spytała, patrząc na splątany łuk i laskę. Chester bez polecenia podniósł łuk, a laskę zwrócił Binkowi, który wetknął ją ukośnie pod plecakiem. - Obejmij mnie wpół, żebyś nie spadł w czasie jazdy - rzekła Cherie. Dobra rada. Bink nie miał doświadczenia w jeździectwie, poza tym nie było siodła. Bardzo niewiele prawdziwych koni pozostało w Xanth. Jednorożce nie pozwalały się dosiąść. Latających koni nie sposób było złapać i ujarzmić. Kiedyś, gdy Bink był dzieckiem, latający koń został osmalony przez smoka i stracił lotki. Musiał później prostytuować się tak dalece, że pozwalał wieśniakom ujeżdżać się w zamian za żywność i opiekę. Kiedy wyzdrowiał, odleciał. Były to jedyne jeździeckie doświadczenia Binka. Pochylił się. Laska nie pozwoliła mu odpowiednio zgiąć palców. Sięgnął, by ją wyciągnąć, ale wysunęła mu się z rąk na ziemię. Chester zarżał. Miał to być śmiech. Podniósł laskę i podał ją Binkowi. Tym razem Bink wetknął ją pod ramię. Pochylił się i objął wiotką kibić Cherie. Nie zważał na gniewne spojrzenie Chestera. Czasem warto zaryzykować - na przykład po to, by wyrwać się jak najszybciej z niemiłego miejsca. - Idź do lekarza, aby wyjął ci te kolce z... - zaczęła Cherie, odwracając się przez ramię. 26 - Już mnie nie ma - przerwał Chester. Zaczekał, aż ruszą, potem odwrócił się i trochę niezdarnie pocwałował w stronę, skąd przybył. Każdy ruch wzmagał ból. Cherie kłusowała ścieżką. - Chester w głębi duszy jest naprawdę dobrym stworzeniem - mówiła przepraszająco. - Ale staje się trochę arogancki i zaczyna szaleć, kiedy się znarowi. Mieliśmy ostatnio pewne kłopoty z jakimiś wyrzutkami i... - Z ludźmi? - spytał Bink. - Tak. Wyrostki z północy, wyrządzające szkody za pomocą czarów. Truli gazem inwentarz, cięli mieczem drzewa, sprawiali, że pod nogami pojawiały się nam niby-jamy, i tak dalej. Chester naturalnie przypuszczał... - Znam tych gagatków - rzekł Bink. - Sam brałem się z nimi za łby. Teraz są uziemieni. Gdybym wiedział, że przychodzili tutaj... - Nie ma już spokoju w tej krainie - przerwała mu w pół słowa. - Zgodnie z traktatem wasz Król jest odpowiedzialny za utrzymanie porządku. Ale ostatnimi czasy... - Nasz Król starzeje się - wyjaśnił Bink. - Traci moc, stąd te wszystkie nieporozumienia. Kiedyś był wybitnym czarodziejem. Wywoływał burze. - Wiemy - przytaknęła. - Gdy ogniste muchy nawiedziły nasze pola owsa, wywołał nawałnicę, która trwała pięć dni i potopiła je wszystkie. Oczywiście deszcze zniszczyły też nasze plony, ale muchy dokonały reszty... Codziennie nowe pożary! Mogliśmy na nowo obsiać zagony. Nie zapominamy o pomocy, której nam udzielił. Nie chcemy poruszać tej sprawy, ale nie wiem, jak długo podobni Cheste-rowi będą takie kłopoty znosić. Dlatego chciałam porozmawiać z tobą... może kiedy wrócisz do domu, zdołasz przedstawić sprawę Królowi. - Nie sądzę, żeby to pomogło. Król chce utrzymać porządek, ale po prostu nie ma już mocy. - Nadszedł czas, by obwołać nowego... - To nie takie łatwe. Choć obecny już zramolał, nie ma tyle odwagi, by otwarcie przyznać się do niemocy i abdykować. Ambicja mu nie pozwala. Stąd te kłopoty. - Tak, ale kłopoty nie znikają, jeśli nie przyjmuje się ich do wiadomości - parsknęła krótko, prawdziwie po kobiecemu. - Musimy coś zrobić. - Może Mag Humfrey mi poradzi - rzekł Bink. - Obalenie Króla to poważna sprawa. Nie sądzę, że Rada Starszych się zdecyduje. Zrobił dużo dobrego w czasach swej świetności. I naprawdę nie ma nikogo, kto by go zastąpił. Wiedz, że Królem może być tylko Wielki Mag. 27 - Oczywiście. Pamiętaj, że my, centaury, wszyscy jesteśmy nauczycielami. - Przepraszam, zapomniałem. Naszą wiejską szkołę prowadzi centaur. Po prostu, tutaj w puszczy, nie myślę o tym. - Rozumiem... ale nazywaj te okolice "krainą", a nie "puszczą". Ja specjalizuję się w historii ludzkości, a Chester studiuje zastosowanie siły końskiej. Inni są nauczycielami prawa, ekspertami w naukach przyrodniczych, filozofami... - przerwała. - Trzymaj się. Przed nami jest parów. Przeskoczę. Bink siedział swobodnie. Pochylił się i mocno objął jej kibić. Miała gładki, wygodny grzbiet. Łatwo można się zeń ześlizgnąć. Gdyby nie była centaurem, nie odważyłby się zasiąść w takiej pozycji! Cherie zwiększyła szybkość, galopując w dół wzgórza. Jeździec zaczął podskakiwać. Patrząc przed siebie dojrzał parów. Parów? To prawdziwy wąwóz, szeroki na jakieś dziesięć stóp. Zbliżali się coraz szybciej. Zaniepokojenie Binka zmieniło się w przerażenie. Ręce mu spotniały. Zaczął zsuwać się na bok. Cherie odbiła się potężne tylnymi nogami i przefrunęła ponad wąwozem. Bink obsunął się. W przelocie dojrzał kamieniste dno parowu. Wylądowali po drugiej stronie. Wstrząs sprawił, że wisiał, ostatkiem sił uczepiony centaurzycy. Rozpaczliwie przebierał rękami w poszukiwaniu jakiegoś pewnego uchwytu... i zawędrował dłonią w bardzo krępujące obszary. Jednak gdyby puścił... Cherie objęła go wpół i postawiła na ziemi. - Spokojnie - rzekła. - Już po wszystkim. Bink spiekł raka. - Przepraszam... Zacząłem spadać i po prostu złapałem... - Wiem. Czułam w czasie skoku, że się obsuwasz. Gdybyś to celowo zrobił, zrzuciłabym cię do parowu - wyglądała teraz równie groźnie jak Chester. Wierzył jej; mogłaby zrzucić człowieka do parowu, gdyby miała powód. Centaury były upartymi istotami!! - Może pójdę pieszo. - Nie. Jest jeszcze jeden parów. Powstał całkiem niedawno. - Cóż, mógłbym zejść na dół i wspiąć się z drugiej strony. Trwałoby to dłużej, ale... - Nie. Na dnie żyją niklonogi. Przebiegł go dreszcz przerażenia. Niklonogi przypominały stonogi, ale pięć razy większe i bardziej groźne. Ich niezliczone nogi potrafiły przylgnąć do pionowych skał, a kleszcze mogły wyrwać kawałki ciała szerokości cala. Zamieszkiwały w zacienionych szczelinach. Nie lubiły światła słonecznego. Nawet smoki z wahaniem zapuszczały się w parowy i jamy, w których zamieszkiwało to robactwo. 28 - Ostatnio powstają szczeliny w ziemi - ciągnęła Cherie przyklękając, by Bink mógł ponownie jej dosiąść. Podniósł upuszczoną laskę i za jej pomocą wspiął się na Cherie. - Boję się, że gdzieś objawił się jakiś potężny czar i rozprzestrzenia się po całym Xanth, wywołując waśnie wśród zwierząt, roślin i minerałów. Przeniosę cię jeszcze przez ten parów. Dalej kończy się ziemia centaurów. Nie wiedział, że istnieją takie przeszkody. Nie było ich na mapie. Trasa wydawała się łatwa i bezpieczna. Ale mapa powstała przed łaty, a te pęknięcia w ziemi były całkiem świeże, jak mówiła Cherie. Nic w Xanth nie istniało wiecznie. Podróże zawsze były ryzykowne. Miał -szczęście, że uzyskał pomoc ze strony centau-rzycy. Krajobraz zmienił się, jakby parów oddzielał dwie różne krainy. Uprzednio wznosiły się na pizemian łagodnie wzgórza i pola. Teraz pojawił się las. Ścieżka stała się węższa, obramowana potężnymi drzewami iglastymi. Poszycie lasu pokryte było czerwono-brązowym dywanem igieł. Tu i ówdzie, w miejscach na pozór jałowych, rosły jasnozielone kępy paproci i połacie ciemnozielonych mchów. Zimny porywisty wiatr targał włosy i grzywę Cherie. Kosmyki oplatały się wokół Binka. Było tu spokojnie. W powietrzu unosił się miły zapach igliwia. Wyobrażał sobie, że zszedł na ziemię i leży na łożu z mchów, delektując się spokojem tego miejsca. - Nie rób tego - ostrzegła go Cherie. Bink podskoczył. - Nie wiedziałem, że centaury uprawiają czary. -- Czary? - spytała marszcząc brwi. - Czytasz w moich myślach. Zaśmiała się. - Z trudem. Nie uprawiamy czarów. Ale wiemy, jaki wpływ na ludzi mają te lasy. Drzewa rzucają urok ukojenia, by chronić się przed wyrębem. - - Nie ma w tym nic złego - rzekł Bink. - Nie miałem zamiaru ich rąbać. - One nie wierzą w twoje dobre zamiary. Coś ci pokażę. Ostrożnie zeszła z wydeptanej ścieżki. Jej kopyta utonęły w kobiercu sosnowych igieł. Prześlizgnęła się pośród najeżonych sztyletami świerków. Przeszła obok smukłej wężowej palmy, która na nią s>knęła, i stanęła obok płaczące) wierzby. Niezbyt blisko; wszyscy wiedzieli, że lepiej tego nie robić. -- Tutaj - szepnęła. Bink spojrzał we wskazanym kierunku. Na ziemi leżał ludzki szkielei. - Moiderstwo? - zapytał, a ciarki przebiegły mu po grzbiecie. 29 - Nie, po prostu sen. Przyszedł tu, żeby odpocząć, podobnie jak ty chciałeś zrobić przed chwilą. Nie miał dość oleju w głowie, by odejść. Kompletny spokój to zdradziecka rzecz. - Tak... - westchnął. - Bez żadnej przemocy, bez zmartwień - po prostu utrata inicjatywy. Po co zawracać sobie głowę pracą i jedzeniem, kiedy dużo łatwiej jest odpoczywać! Jeśli ktoś chciałby popełnić samobójstwo, to nie znalazłby lepszego sposobu. On jednak miał po co żyć... - Między innymi dlatego lubię Chestera - stwierdziła Che-rie. - On nigdy nie ulega takiemu czarowi. Było to oczywiste. Chester nie miał w sobie odrobiny spokoju ducha. Sama Chene, pomyślał Bink, też nigdy nie uległaby, choć była znacznie łagodniejsza. Czuł znużenie, lecz ona najwyraźniej opierała się' czarowi. Może to kwestia odmienności fizjologicznej ludzi i centaurów. A może maskowała swą dziką naturę anielskimi kształtami i pozorną uprzejmością?... Najprawdopodobniej jedno i drugie. - Chodźmy stąd. Roześmiała się. - Nie martw się. Dopilnuję, abyś bezpiecznie przeszedł. Nie wracaj tędy samotnie. Podróżuj z wrogiem, jeśli znajdziesz jakiegoś, tak jest najlepiej. - Lepiej mi z przyjacielem. - Przyjaciele są pokojowo usposobieni - wyjaśniła. To miało sens. Nigdy nie odprężyłby się pod sosną, mając koło siebie takiego Jamę. Obawiałby się, że tamten przebije go mieczem. Ale co za ironiczna konieczność; poszukiwanie wroga na towarzysza podróży przez las spokoju. - Magia dobiera ludziom dziwnych towarzyszy - mruknął. Czar spokoju wyjaśniał niemal zupełny brak innych czarów. Rośliny nie potrzebowały indywidualnych obronnych zaklęć; nikt nie miał zamiaru atakować. Nawet płacząca wierzba wydawała się spokojna, choć był pewien, że sięgnęłaby po nich, gdyby mogła - tak zdobywała pożywienie. Ciekawe jak szybko słabną czary, gdy przestają być niezbędne do przetrwania. Nie... jednak istniał tu czar, potężny czar; był to wspólny czar całego lasu. Każda roślina miała w nim swój skromny udział. Gdyby ktoś wynalazł sposób uodpornienia się, jakiś przeciwczar, mógłby tu żyć zupełnie bezpiecznie. Warto o tym pamiętać. Wydostali się na ścieżkę i wyruszyli w dalszą drogę. Bink zapadł w drzemkę i bliski był zsunięcia się z grzbietu, ale budził się w porę, o krok od złamania karku. Sam nigdy by się stąd nie wydostał. Z zadowoleniem zauważył, że sosnowy las rzednie, ustępując drzewom liściastym. Poczuł się bardziej rześki, prężny. To dobry znak. - Ciekaw jestem, kto to był - zastanawiał się Bink. 30 - Wiem - odpowiedziała Cherie. - To jeden z ostatniego najazdu, który tu zabłądził i postanowił odpocząć. Został na zawsze! - Ale przecież ostatni najeźdźcy byli dzicy! - zawołał Bink. - Mordowali wszystkich bez wyjątku. - Wszyscy najeźdźcy byli dzicy, gdy tu przybyli, z jednym wyjątkiem - odparła. - My centuary, wiemy o tym dobrze. Byliśmy tu jeszcze przed pierwszym najazdem. Musieliśmy walczyć ze wszystkimi, aż do podpisania Traktatu. Nie posiadaliście zdolności magicznych, ale mieliście broń i przewagę, i byliście podstępni. Wielu naszych poległo. - Ja pochodzę od Pierwszych Najeźdźców - rzekł Bink z odrobiną dumy. - Zawsze mieliśmy zdolności magiczne i nigdy nie walczylibyśmy z centurami. - Nie bądź taki zarozumiały, człowieku, tylko dlatego że wyprowadziłam cię z lasu spokoju - ostrzegła. - Nie znasz historii tak dobrze jak my. Bink uznał, że lepiej będzie złagodzić ton, jeśli chce nadal jechać wierzchem, a chciał jechać. Cherie była miłym towarzystwem, znała tutejsze czary. Umiała omijać wszystkie zagrożenia. Pozwoliła odpocząć jego zmęczonym nogom. Niosła go już z dziesięć mil. - Przepraszam. To tylko duma z rodzinnych tradycji. - Nie ma w tym nic złego - powiedziała łagodnie. Ostrożnie przeszła po drewnianej kładce nad szemrzącym strumykiem. Bink nagle poczuł pragnienie. - Może byśmy się napili? - zaproponował. Znów parsknęła w koński sposób. - Nie tutaj! Każdy kto napije się z tego strumienia, staje się rybą. - Rybą? - Bink ucieszył się, że ma takiego przewodnika. Napije się oczywiście gdzie indziej. Chyba że ona chce mu zrobić na złość, aby odstraszyć go od tych okolic. Dlaczego? - Rzeka próbuje zarybić się na nowo. Dwadzieścia jeden lat temu Zły Mag Trent usunął z niej wszystkie ryby. Bink wątpił trochę w zdolności magiczne, zwłaszcza tak potężne, bytów nieożywionych. Jak rzeka może pragnąć czegokolwiek? Przypomniał sobie, jak Widokowa Skała uchroniła się od rozbicia na kawałki. Lepiej uniknąć ryzyka i założyć, że pewne fragmenty krajobrazu mogą rzucać czary. Zainteresował się wzmianką o Trencie. - Zły Mag był tutaj? Myślałem, że działał tylko w naszej wiosce. - Trent był wszędzie - odrzekła. - Chciał, żebyśmy poparli go, a kiedy odmówiliśmy - wiesz, Traktat zabrania nam mieszać się w sprawy ludzi - objawił swą moc, zamieniając wszystkie ryby w płomieniste owady. Potem odszedł. Myślę, że chciał tymi czarami zmusić nas do zmiany decyzji. 31 - Dlaczego nie zamienił ryb w armię ludzi i nie próbował pokonać was w ten sposób? - Nic z tego, Bink. Mogliby mieć ludzkie ciała, ale rozum rybi. Byliby z nich bardzo zimnokrwiści żołnierze, a jeśliby nawet okazali się dzielni, mogli nie chcieć służyć człowiekowi, który ich zaczarował. Mogliby zaatakować Trenta. - Ach, tak. Nie pomyślałem. Zamienił je w płomieniste owady i umknął stąd, żeby go nie zaatakowały. A one rzuciły się na najbliższe ofiary. - Tak. Nadeszły wtedy na nas złe czasy. Te insekty to prawdziwa klęska! Nękały nas całymi stadami, parząc małymi płomieniami. Do dzisiaj mam blizny na... - przerwała i skrzywiła się. - Na ogonie. Był to oczywiście eufemizm. - Co zrobiliście? - wypytywał zaciekawiony Bink, odwracając się i próbując obejrzeć blizny. Nie dojrzał żadnych śladów dawnych ran. - Wkrótce potem Trent został wygnany, a Humfrey pomógł nam pokonać ten czar. - Dobry Mag nie potrafi przemieniać stworzeń. - Nie, ale powiedział nam, gdzie znaleźć zaklęcie przeciw tym owadom. Kiedy nie mogły nas kąsać, szybko wymarły. Dobra informacja jest równie dobra jak skuteczne działanie, a Dobry Mag wie wszystko najlepiej. - Dlatego idę do niego - przytaknął Bink. - Ale on żąda rocznej służby w zamian za swe usługi. - Nam to mówisz? Trzysta centuarów pracowało dla niego przez rok. Co za robota. - Wszyscy musieliście odsłużyć? Co kazał wam robić? - Nie wolno nam'mówić - rzekła cicho. Chłopak był dociekliwy, jednak sądził, że lepiej będzie nie ponawiać pytania. Słowo centaura jest niezłomne. Rozmyślał w duchu, czegóż to nie mógł zdziałać Humfrey za pomocą swych nieprzebranych zaklęć? Albo dzięki swym dobrym informacjom? Humfrey był przede wszystkim jasnowidzem. Jeśli czegoś nie wiedział, mógł to jakoś odkryć i dzięki temu miał olbrzymią potęgę. Rada Starszych zapewne dlatego nie spytała go, co zrobić ze zgrzybiałym królem, bo z góry znała odpowiedź: usunąć Króla, a na jego miejsce powołać jakiegoś młodego Maga. Tak, w Xanth było wiele tajemnic i problemów, o których Bink zaledwie słyszał. Nauczono go godzić się, choć niepokornie, z nieuniknioną i nieodwracalną koleją rzeczy. Przeprawili się przez rzeczkę. Pięli się w górę. Drzewa zacieśniły szeregi. Ich grube korzenie przegradzały ścieżkę. Nie zagrażała im 32 żadna wroga magia; albo centaury spustoszyły okolicę, tak jak wieśniacy oczyścili rodzinne strony Binka, albo Cherie znała ścieżkę tak dobrze, że unikała groźnych zaklęć. A może i jedno, i drugie. Życie - pomyślał - daje często wieloznaczne odpowiedzi na trudne pytania i zwykle jest "jedno i drugie". Niewiele rzeczy w Xanth działo się "raz na zawsze". - Opowiedz mi historię, której sam nie zdążyłem się nauczyć - poprosił. - Historię ludzkich najazdów? W księgach mamy zapiski o wszystkich. Dopiero Tarcza i Traktat położyły kres walkom, które do chwili zawieszenia broni zdołały poczynić straszliwe spustoszenie. - Nie chodzi mi o Pierwszy Najazd - zaprzeczył Bink. - Byliśmy pokojowo usposobieni. - Tak... i jak tu rozmawiać z nieukiem... To teraz jesteście pacyfistami, poza kilkoma młodymi chuliganami. Sądzisz, że tacy sami byli twoi przodkowie? Było wręcz przeciwnie. Moi dziadowie dobrze o tym wiedzą. Byliby naprawdę szczęśliwi, gdyby ludzie nie odkryli Xanth. - Mój nauczyciel był centaurem - rzekł Bink. - Nigdy nic nie mówił o... - Wyrzucono by go, gdyby powiedział wam prawdę. Bink poczuł się niepewnie, - Nie kpisz ze mnie, prawda? Ja nie szukam kłopotów. Jestem po prostu bardzo ciekawy. Odwróciła głowę i popatrzyła nań łagodnie. Jej tułów też się obrócił. Miała przepiękną szyję. Niższe partie były bardziej gibkie niż u dziewcząt - pewnie dlatego, że centaurom trudniej odwracać całe ciało. Gdyby tak dodać odpowiednią połowę ludzkiego ciała, ależ z niej byłaby piękność! - Twój nauczyciel nie kłamał. Centaur nigdy nie kłamie. On po prostu zredagował informacje zgodnie z rozkazem Króla. Nie wbijał do wrażliwych, dziecięcych głów rzeczy, których, zdaniem rodziców, dzieci nie powinny słuchać. Szkoły zawsze tak wyglądały. - Och, nie zarzucam mu nieuczciwości - szybko wyjaśnił Bink. - Lubiłem go. Naprawdę. On jeden nie miał dość moich pytań. Dużo się od niego nauczyłem. Ale wydaje mi się, że o historię nie pytałem wiele. Byłem bardziej zajęty sprawą, w której nie mógł mi pomóc... ale przynajmniej powiedział mi o Magu Humfreyu. - Jakie masz pytania do Humfreya, jeśli wolno spytać? Co za różnica jeśli jej powie? - Nie mam żadnych magicznych zdolności - przyznał się. - Tak mi się wydaje. Przez całe dzieciństwo byłem w niekorzystnej sytuacji, bo nie mogłem pomóc sobie czarami. Biegałem szybciej niż inni, ale bieg wygrywał chłopak, który umiał lewitować. I tak dalej. 2 - Zaklęcie dla • 33 - Centaury świetnie sobie radzą bez magii - zauważyła. - Nie przyjęlibyśmy takich uzdolnień, gdyby nam je oferowano. Bink nie wierzył, ale nie zrobił żadnej uwagi. - Przypuszczam, że ludzie mają inny stosunek do magii. Im byłem starszy, tym gorzej się działo. Teraz mam zostać wygnany, jeśli nie zademonstruję jakiejś magicznej zdolności. Mam nadzieję, że Mag Humfrey potrafi... bo, gdybym miał te zdolności, to mógłbym zostać i ożenić się z moją dziewczyną, i zachować godność. Cherie pokiwała głową. - Podejrzewałam coś takiego. Sądzę, że w twojej sytuacji mogłabym stłumić w sobie potrzebę dysponowania czarami, ale uważam, że w waszej kulturze wypaczono hierarchie wartości. Prawo do obywatelstwa powinniście zdobywać zdolnościami i osiągnięciami, a nie... - Otóż to - żarliwie poparł ją Bink. Uśmiechnęła się. - Naprawdę powinieneś być centuarem... Po chwili milczenia potrząsnęła głową. Wiatr rozwiał jej długie włosy. Był to uroczy widok. - Podjąłeś się ryzykownej wędrówki. - Nie bardziej ryzykownej niż do świata mundańskiego, gdzie grozi mi wygnanie. Skinęła głową. - Doskonale. Zaspokoiłeś moją ciekawość, ja zaspokoję twoją. Powiem ci całą prawdę o wtargnięciu ludzi do Xanth. Ale nie sądzę, żeby ci się to spodobało. - Nic już nie potrafi mnie zaskoczyć - powiedział ponuro Bink. - Przez tysiące lat Xanth był dość spokojnym krajem - rzekła, wpadając w oschły ton, który pamiętał ze szkoły. Pewnie każdy centaur miał duszę belfra. - Istniała tu magia, ale pełna prostoty. My, centaury, byliśmy dominującym gatunkiem, ale jak wiesz, nie mamy zdolności magicznych. Samo nasze istnienie jest magią. Sądzę, że przybyliśmy tu z Mundanii. To zdarzyło się tak dawno, że nawet nasze kroniki o tym nie wspominają. Coś zaskoczyło w mózgu Binka: - Zastanawiam się, czy to możliwe... magiczne stworzenia niezdolne do rzucenia czarów? Widziałem myszkowiewiórkę, która zaczarowała okruszek ciasta... - Co? Pewien jesteś, że to nie była wiewiórka ziemna? Zgodnie z naszą taksonomią należy ona do normalnych istot, więc nie mogła używać czarów. - Klasyfikujecie zwierzęta? - spytał zdziwiony Bink. - Taksonomią - powtórzyła z pobłażliwym uśmieszkiem - to klasyfikacja istniejących przejawów życia. Jeszcze jedna specjalność centaurów. 34 Zakłopotany Bink rozważał jej słowa. - Myślałem, że to jest myszkowiewiórka, ale teraz nie mam pewności. - My również nie jesteśmy całkiem pewni - przyznała. - Być może jakieś magiczne stworzenia potrafią rzucać czary. Ale ogólna zasada mówi, że stworzenie albo posługuje się magią, albo jest magiczne. Nie jest możliwe zaistnienie obu tych cech jednocześnie. I o to właśnie chodzi - pomyśl, jakie spustoszenie mógłby spowodować smok - czarodziej! Bink pomyślał. Przeszły go ciarki. - Wróćmy do lekcji historii. - Około tysiąca lat temu pierwsze plemię ludzi odkryło Xanth. Myśleli, że to jakiś zwyczajny półwysep. Wtargnęli do tej krainy, wyrąbali lasy i wymordowali zwierzęta. Było tu dość mocy magicznych, by ich przepędzić, ale Xanth nigdy dotychczas nie doznał takiego barbarzyństwa, systematycznej grabieży i nie bardzo wierzył własnym oczom. Myśleliśmy, że ludzie wkrótce odejdą. Ale zrozumieli, że Xanth jest magiczną krainą. Widzieli lewitujące zwierzęta, drzewa o chwytnych gałęziach. Polowali na jednorożce i gryfy. Jeśli dziwisz się, dlaczego te zwierzęta nienawidzą ludzi, to zapewniam cię, że mają powody. Ich przodkowie nie przetrwaliby, gdyby okazywali życzliwość rodzajowi ludzkiemu. Pierwsi Najeźdźcy byli istotami pozbawionymi zdolności magicznych. Początkowo nie czuli się najlepiej w tym obcym, nieznanym świecie, lecz kiedy otrząsnęli się z szoku, polubili te strony. - To nieprawda! - wykrzyknął Bink. - Ludzie mają największe zdolności magiczne. Spójrz choćby na Wielkich Magów! Sama przed chwilą opowiedziałaś, jak Zły Mag Trent zamienił wszystkie ryby... - Siedź cicho, bo cię zrzucę! - parsknęła Cherie. - Jej ogon świsnął koło ucha Binka. - Nie masz pojęcia o tych sprawach. Pewnie, że teraz ludzie mają magiczne zdolności. Ale wtedy nie mieli. Kropka. Bink nie spierał się. Przyszło mu to łatwo. Bardzo podobała mu się ta centaurzyca. Odpowiadała na pytania, o zadawaniu których dotąd nie myślał. - Przepraszam, ale takie to nowe dla mnie. - Przypominasz mi Chestera. Założę się, że jesteś strasznie uparty. - Tak - przyznał ze skruchą, Zaśmiała się, a brzmiało to trochę jak rżenie. - Podobasz mi się, człowieku. Mam nadzieję, że odkryjesz swoje... - z niesmakiem wydęła wargi - ...zdolności magiczne. Rozpromieniła się w uśmiechu i wróciła do tematu. 35 -- Ci Pierwsi Najeżdżę) iiic mści' zdolność; magicznAC'!. .; Kie^-h odkryli, co mogą zdziałać czai y. b; li tym zafascynowani, ale bal; się trochę Wiein z nich ginęło w jeziorze, które rzucało topidcz\ urok. Niektórzy mieli kłopoty ze smokami, a kiedy spotkali pierw--.zcgo bazyliszka... - Czy żyją jeszcze bazyliszka - zapviai zamcpckojony Rink przypominając sobie kameleona. Zginął wied). kiedy przybrał postać bazyliszka, tak jakby zaklęcie nie miało moc\. Starał się zrozumieć sens tego znaku, - Tak. choć są niezbyt liczne odparła, i.udzie i ^.entaur\ tępili je zawzięcie. Ich spojrzenie jest dla nas też zabójcze. Fci-az się kryją, bo wiedzą, że jeśli zabiją jakąś rozumną istotę, spiowadzą całą armię obwieszonych lustrami mścicieli. Bazyliszek nie je^t groźny dla świadomego niebezpieczeństwa człowieka czy centa ;n a. To zwykła mała jaszczurka z łbem i pazurkami kurczęcia. Niezbyt mądra. Zresztą wcale nie musi być inteligentna. -- Słuchaj! - zawołał Rink. - Może właśnie inteligencja jest tym brakującym czynnikiem. Stworzenie może uprawiać magię, być magiczne albo inteligentne - tylko dwie spośród tych cech występują razem. Nigdy wszystkie trzy. Myszkowicwiórka potrafi rzucać czary, ale spry lny smok nie. Odwróciła głowę i spojrzała na niego z zainteresowaniem, a nawet podziwem. - To nowa teza. Jesteś bardzo rozgarnięty. Muszę to przemyśleć Ale póki tego nie zbadamy, nie zapuszczaj się samotnie na to bezludzie; mogą tam żyć chytre potwory, potrafiące rzucać czary. - Nie zapuszczę się na pustkow ie - - obiecał Bink. -"Nie zboczę ze ścieżki prowadzącej przez nic, zanim nip dostanę się do zamku Maga, Nie chcę. żeby jakaś jaszczurka spojrzała na mnie śmiercionośnym wzrokiem. - Twoi przodkowie byli bardziej wojowniczy -- zauważyła Cherie - - Dlatego wielu z nich zginęło. Ale podbili Xanth i stworzyli enklawę, z której usunęli wszelką .magię. Spodobał im się kraj i możliwości, jakie stwarza magia, ale. nie chcieli mieć jej blisko domów. Wypalili lasy, wszystkie czarodziejskie zwierzęta '. rośliny. Potem zbudowali potężny kamienny mur... - Ruiny! - krzyknął Bink. - Myślałem, że tr staie kamienie to ślady obozowiska wrogów. - - Pochodzą z czasów Pierwszego Naja/du -- stwierdziła. Aleja pochodzę od... - Mówiłam ci, że to ci się nie spodoba. - Rzeczywiście - zgodził się. Ale chcę tego słuchać. Ja k moi pr/odkowie zdołali.. 36 - Zamieszkali w ufortyfikowanej wiosce, uprawiali mundańskie rośliny, hodowali mundańskie bydło. Wiesz - fasolę i bezskrzydłe krowy. Pożenili się z kobietami, które przywiedli ze sobą albo zdołali uprowadzić z mundańskich osiedli i doczekali się dzieci. Xanth był przyjemnym krajem, nawet ten region pozbawiony magii. Ale zdarzyło się coś zadziwiającego. Cherie znów odwróciła głowę i zerknęła tak ponętnie, że nie powstydziłaby się tego żadna dziewczyna. Naprawdę była bardzo powabna, zwłaszcza jeśli zmrużyło się oczy tak, by widzieć tylko ludzką część jej ciała. Niesamowicie zmysłowa. Bink wiedział, że centaury żyją dłużej niż ludzie, szacował jej wiek na nie więcej niż pięćdziesiąt lat. Z wyglądu przypominała dwudziestkę.... i to jaką dwudziestkę! Trudno byłoby ujarzmić taką klaczkę! - Co się zdarzyło? - zapytał okazując zainteresowanie. Centaury umiały interesująco opowiadać i lubiły mieć słuchaczy. - U dzieci objawiały się magiczne zdolności - rzekła. - Więc Pierwsi Najeźdźcy posiadali magiczne zdolności! - Nie. To kraina Xanth była magiczna. Zjawisko wystąpiło pod wpływem natury, która najsilniej oddziaływała na dzieci. Dzieci były bardziej podatne niż dorośli. Zwłaszcza jeśli zostały poczęte tutaj. Dorośli raczej tłumili w sobie zdolności, bo oni zawsze "wiedzą lepiej". Ale dzieci zaakceptowały je. Chętnie się nimi posługiwały. - Nie wiedziałem o tym - powiedział. - Moja rodzina posiada więcej zdolności magicznych niż ja. Kilku moich przodków było Magami, a ja... - opanował się. - Obawiam się, że rodzice bardzo się na mnie zawiedli. Wszystko wskazuje na to, że powinienem posiadać potężną magię. Może nawet powinienem zostać Magiem. A tymczasem... Cherie powstrzymała się od uwag. - Z początku ludzi to szokowało. Wkrótce przyzwyczaili się i zaczęli wspierać rozwój utalentowanych dzieci. Jakiś dzieciak posiadał zdolność zamieniania ołowiu w złoto. Ludzie w poszukiwaniu ołowiu spustoszyli wzgórza. W końcu musieli posyłać po ołów do Mundanii. Wyglądało na to, że ołów stał się cenniejszy niż złoto. - Ale Xanth nie utrzymuje żadnych stosunków z Mundanią. - Znowu się zapominasz. To było dawno temu. - Przepraszam. Nie przerywałbym, gdyby mnie to nie interesowało. - Jesteś znakomitym słuchaczem - rzekła i to sprawiło mu przyjemność. - Większość ludzi nie chciałaby tego słuchać. To nie jest budująca historia. Gdyby było inaczej, znałbyś ją ze szkoły. - I przypuszczalnie byłbym mniej bezstronny, gdyby nie zagrażające mi wygnanie - przyznał. - Muszę polegać przede wszystkim na swoim umyśle i ciele. Lepiej więc, bym się nie oszukiwał. 37 - Godna podziwu filozofia \ przy okazji uda ci się podjechać dalej, niż zamierzałam cię podwieźć Jesteś dobrym słuchaczem W każdym razie zdobyli ołów ale zapłacili wysoką cenę Mundan-czycy dowiedzieli się o czarach Byli typowymi przedstawicielami swe) rasy - chciwi i zaborczy Wieści o tanim złocie przyprawiały ich o szaleństwo Wtargnęli do Xanth zniszczyli mury zabili wszystkich mężczyzn i dzieci z pokolenia Pierwszych Najeźdźców Ale zaprotestował ze zgrozą Bmk To była Druga Fala Na)ezdzco\\ powiedziała łagodnie Chene Oszczędzili tylko kobiety z Pierwszego Najazdu ich własna armia składała się tylko z mężczyzn Myśleli ze \v Xanth istnieje masz\nka zamieniająca ołów w złoto albo ]akis alchemiczny przepis Wierz\li w czary Tym terminem po piostu okicslali wszy stko, co nieznane Gdy zrozumieli ze żadna maszynka me istnieje a zamiany dokonywało dziecko swymi magicznymi mocami było |uz za późno Zniszczyli to po co tu przyszli Potworne' stwierdził Bmk Mówisz ze pochodzę od - Od zgwałconej kobiety z Pieiwszego Najazdu Fak macze) me możesz potwierdzić autentyczności swojego rodu My centaury nigdy nie kochaliśmy Pierwszych Najeźdźców Ale Drugi Najazd bvł znacznie gorszy Dokonali go zwykli łupieżcy łotry i wandale Gdybyśmy o tym wiedzieli, pomoglibyśmy Pierwszym Najeźdźcom walczyć z mmi Nasi łucznicy zwarliby się w zi uszyła ramionami Sztuka łucznicza centaurów przeszła do legendy nie trzeba było się nad tym rozwodzie - Najeźdźcy osiedlili się - kontynuowała - Rozmieścili łuczników w Xanth aby zabijali - przerwała a Bmk zrozumiał jak boleśnie odczuwała ironię tego ze JCJ rasa padała ofiarą znacznie gorszych łuczników jakimi byli ludzie Wzdrygnęła się Omal go nie zrzuciła Z wysiłkiem mówiła dalej Zabijali centaury na mięso Dopiero wtedy skrzyknęliśmy się otoczyliśmy obóz i kiedy wystrzelaliśmy połowę z nich zgodzili się pozostawić nas w spokoju Ale nawet później nie całkiem honorowali traktaty Byli pozbawieni honoru Dzieci posiadały zdolności magiczne kontynuował dalej Bmk rozumiejąc teraz wszystko - I dlatego nastąpił Trzeci Najazd a najeźdźcy z Drugiej Pali zostali wymordowani Tak to zdarzyło się kilka pokoleń przed nami ale bvło równie okrutne Ludzie z Drugiego Najazdu stanowili znośne sąsiedztwo Znów oszczędzono t}lko kobiety Ponieważ spędziły całe zyue w Xanth znah potężną magię Za jej pomocą usuwały jednego po drugim nar/uu'mych nuzow w taki sposób ze ame umknęły po dc)rzcn Ai' z\ycięstwo pizcistoc/\lo się v\ kieskę Musiały - To okropne! - zawołał Bink. - Jestem potomkiem tysiąca lat podłości. - Nie całkiem... Historia w Xanth jest brutalna, ale nie pozbawiona pewnych wzlotów, a nawet chwil chwały. Kobiety z Drugiego Najazdu zorganizowały się i sprowadziły tylko najwartościowszych mężczyzn. Silnych, sprawiedliwych, dobrych i mądrych mężów, którzy rozumieli sytuację i przybyli tu z przekonania, a nie z chciwości. Obiecali dotrzymać tajemnicy i podtrzymywać tradycje Xanth. _ Byli to Mundańczycy, ale szlachetni. - Czwarty Najazd! - wykrzyknął Bink. - Najwspanialszy ze wszystkich. - Tak. Kobiety z Xanth były wdowami, ofiarami gwałtu, morderczyniami. Niektóre stare, inne chore, okaleczone psychicznie przez straszne przeżycia. Ale wszystkie znały silną magię, a oprócz tego posiadały determinację i upór. Przeżyły okrutną wojnę, która wymiotła wszystkich z Xanth. Tego nie można ukryć. Nowi przybysze poznali prawdę. Część zmieniła zdanie i wróciła do Mundanii. Ale inni poślubili czarownice. Pragnęli mieć dzieci potrafiące rzucać czary. Sądzili, że to będzie dziedziczne. Nie zwracali uwagi na urodę i wiek swych oblubienic. Stali się wzorowymi mężami. Jeszcze inni chcieli pielęgnować i rozwijać niezwykłe wartości Xanth - to działacze na rzecz ochrony środowiska. Dzięki magii stworzyli nową przyrodę - najcenniejszą część swego otoczenia. Jednak nie tylko mężczyźni tworzyli Czwarty Najazd. Było też kilka młodych, starannie wybranych kobiet, które miały urodzić dzieci i zapewnić dopływ świeżej krwi. Nie była to inwazja, ale pokojowe osadnictwo, u podstaw którego legły względy praktyczne i biologiczne, nie mord i chęć rabunku. - Wiem - rzekł Bink. - To była epoka Wielkich Magów. - Istotnie. Później nastąpiły kolejne najazdy, ale nie tak ważne. Początek panowania człowieka w Xanth datuje się właśnie na czasy Czwartego Najazdu. Następne inwazje spowodowały śmierć wielu osób, a jeszcze więcej musiało uciekać w ostępy leśne, lecz zachowana została ciągłość pokoleń. Prawie każda rozumna lub posługująca się magią istota wywodzi swój ród z Czwartego Najazdu. Pewna jestem, że ty też. - Tak - rzekł Bink. - Moi przodkowie wywodzą się z pierwszych sześciu najazdów, ale zawsze myślałem, że najważniejsze jest pochodzenie z Pierwszego Najazdu. - Stworzenie Magicznej Tarczy ostatecznie powstrzymało walki. Utrzymuje ona wszelkie mundańskie stworzenia z dala od Xanth, a żadnej tutejszej istocie nie pozwala wyjść na zewnątrz. Nazwano ją murem obronnym Xanth, podporą naszego istnienia. Ale pewne sprawy nie polepszyły się. Ludzie zmienili jedne kłopoty na drugie - 39 widzialne niebezpieczeństwo na niewidzialne. W ostatnim stuleciu Xanth wolny był od najazdów. Ale powstały nowe, wcale nie mniejsze zagrożenia. - Tak jak ogniste muchy, świdrzaki i ten nędzny Mag Trent - powiedział Bink. - Magiczne niebezpieczeństwo. - Trent nie był nędznym Magiem - poprawiła go Cherie. - On był Złym Magiem. To poważna różnica. Nie należy bagatelizować tego rozróżnienia. - No tak. Był doskonałym Złym Magiem. Na szczęście pozbyli się go, zanim opanował Xanth. - Rzeczywiście. Ale przypuśćmy, że pojawia się inny Zły Mag? Albo świdrzaki znów się wylęgają? Kto tym razem ocali Xanth? - Nie wiem - przyznał Bink. - Czasem zastanawiam się, czy stworzenie Tarczy było istotnie dobrym pomysłem. Zamknięta w Xanth magia potęguje się, nie ma możliwości osłabienia jej z zewnątrz. Tak, jakby dążyła do punktu wybuchu. Cóż, może takie jest przeznaczenie? Nie chciałabym jednak powrotu dni najazdów! Bink nigdy nie myślał w ten sposób. - Nie dostrzegam problemu nadmiernej koncentracji magii w Xanth. Chciałbym, żeby było jej trochę więcej. Żeby starczyło i dla mnie. - A może lepiej byłoby ci bez niej... - zasugerowała. - Gdybyś mógł dostać od Króla zwolnienie z... - Nie! - zawołał Bink. - Lepiej, żebym pędził życie pustelnika w puszczy. Moja wioska nie toleruje ludzi nie władających magią. - Dziwne przeciwieństwo - mruknęła. - Co takiego? - Och, nic. Właśnie pomyślałam o Hermanie Pustelniku. Został przed kilku laty wygnany z naszego stada z powodu nieprzyzwoitych upodobań. Bink roześmiał się. - Co może być sprośne dla Centaura? Co on takiego zrobił? Cherie gwałtownie zatrzymała się na skraju kwiecistej polany. - To koniec naszej wędrówki - oznajmiła krótko. - Dalej musisz sam dać sobie radę. Bink zrozumiał, że powiedział coś niestosownego. - Nie miałem nic złego na myśli... przepraszam, jeśli... Cherie złagodniała. - Nie mogłeś wiedzieć. Zapach tych kwiatów wpędza centaury w szaleństwo. Nie wolno mi tu wchodzić bez wyraźnej konieczności. Sądzę, że zamek Maga Humfreya znajduje się około pięciu mil na południe. Uważaj na magiczne niebezpieczeństwa; mam nadzieję, że odkryjesz swoje uzdolnienia. 40 - Dziękuję - westchnął Bink z wdzięcznością. Zsunął się z grzbietu. Od długiej jazdy nogi mu zesźtywniały. Wiedział, że zyskał dzięki niej cały dzień. Podszedł do Cherie z przodu i podał jej rękę. Centaurzyca uścisnęła mu dłoń. Pochyliła się i pocałowała go w czoło - matczyny pocałunek. Bink wolałby, żeby tego nie robiła, ale uśmiechnął się i ruszył przed siebie. Usłyszał dochodzący z lasu tętent jej kopyt. Poczuł się samotny. Na szczęście jego podróż miała się ku końcowi. Nie dawała mu spokoju myśl o Hermanie Pustelniku - cóż takiego mógł przeskrobać ten nieborak, że nawet centaury uznały to za obrazę moralności? 3. Rozpadlina Przerażony Bink stanął na skraju przepaści. Drogę przecinał następny parów... nie, nie parów, a prawdziwa rozpadlina, szeroka na pół mili i na pozór, bezdenna. Cherie mogła o niej nie wiedzieć. Ostrzegłaby go. Rozpadlina musiała być świeża. Tylko trzęsienie ziemi lub czar o mocy kataklizmu potrafiłby utworzyć taki kanion. Skoro nie słyszał o żadnym trzęsieniu ziemi, musiała zadziałać magia. Tylko Mag o ogromnej potędze mógł dokonać czegoś podobnego. Kto to mógł być? Król za czasów swej świetności może byłby w stanie utworzyć taką rozpadlinę za pomocą burzy lub huraganu. Ale nie miał powodów, by to robić. Jego moc teraz już za słaba, by porywać się na takie dzieło. Zły Mag Trent potrafił przemieniać istoty, lecz nie wywołałby trzęsienia ziemi. Zdolności Maga Humfreya obejmowały setki zaklęć. Dzięki niektórym mógłby dowiedzieć się, jak stworzyć taki wąwóz, ale trudno było sobie wyobrazić, by Humfrey zawracał sobie tym głowę. Humfrey za darmo nie przeszedłby nawet trzech kroków, a co dopiero mówić o takim wysiłku! Czyżby w Xanth był jakiś inny wielki Mag? Spokojnie. Słyszał przecież o potężnych władcach iluzji. Dużo łatwiej stworzyć złudzenie rozpadliny niż rzeczywisty wąwóz. Mogło to być coś w rodzaju zwielokrotnionej zdolności Zinka do wytwarzania potężnych jam. Zink nie był czarodziejem. Prawdziwy Mag, który miał takie zdolności, mógłby stworzyć coś takiego. Może gdyby wszedł w rozpadlinę, natrafiłby na ciągnącą się dalej ścieżkę... Spojrzał w dół. Zobaczył mały obłoczek łagodnie płynący wąwozem około pięciuset stóp niżej. Podmuch zimnego wilgotnego wiatru liznął go po karku. Wzdrygnął się; to było zbyt realne jak na iluzję Krzyknął: 41 - Halooo! Po prawie pięciu sekundach echo powtórzyło: - Alooo! Podniósł kamyk i rzucił go w rzekomą rozpadlinę. Kamyk zniknął w przepaści, do wędrowca nie doleciał nawet najsłabszy odgłos upadku. Uklęknął i dźgnął palcem powietrze za skrajem przepaści. Nie napotkał oporu. Pomacał krawędź - była prawdziwa i stroma. Uznał się za pokonanego. Rozpadlina była prawdziwa. Pozostało więc tylko obejść tę przeszkodę. A to znaczyło, że był nie o pięć mil od celu, ale o piętnaście - może o sto, zależnie od rozmiarów tego pęknięcia. Może powinien zawrócić? Trzeba będzie powiadomić wieś o tym zjawisku. Z drugiej strony, rozpadlina może zniknąć, zanim ktoś inny przyjdzie tu, by ją obejrzeć, a wtedy okrzykną go nie tylko "cudakiem bez czarów", ale w dodatku głupcem. Co gorsza, mogą go nazwać tchórzem, który wymyślił tę historię, żeby znaleźć jakieś wytłumaczenie, gdy tymczasem miał pietra przed wizytą u Maga. Obawiał się prawdy o swej bezsilności. Co magia stworzyła, magia potrafi usunąć. Lepiej spróbować obejść kanion. Bink z obawą spojrzał w niebo. Słońce chyliło się ku zachodowi. Pozostała mu jakaś godzina światła dziennego. Lepiej poświęcić ją na znalezienie chaty, gdzie mógłby spędzić noc. Ostatnią rzeczą, której by sobie życzył, był nocleg na dworze, na łasce obcych czarów. Dzięki Cherie miał dotychczas podróż pełną wygód. Okrężna droga uczyniła ją o wiele trudniejszą. W którą stronę skręcić - na wschód czy na zachód? Kanion wydawał się ciągnąć w nieskończoność w obu kierunkach. Na wschodzie kraj był nieco mniej pofałdowany i stopniowo przechodził w równinę. Kto wie, może uda mu się zejść na samo dno, a potem wdrapać się na drugą stronę? Farmerzy chętniej osiedlali się w dolinie niż w górach, by mieć źródło wody i nie narażać się na wrogą magię wysoko położonych miejsc. Pójdzie na wschód. Okolica sprawiała wrażenie zupełnego pustkowia. Do tej pory nie widział żadnego domostwa. Szedł lasem coraz szybciej. Gdy nadciągnął zmierzch, dostrzegł wielkie czarne kształty, wyłaniające się z kanionu. Miały ogromne, skórzaste skrzydła, krwiożerczo zakrzywione dzioby, małe świecące oczy. Może to sępy, a może coś gorszego. Zrobiło mu się nieprzyjemnie. Musiał oszczędzać swoje zapasy, w żaden sposób nie mógł przewidzieć, na jak długo mają mu wystarczyć. Spostrzegł drzewo chlebowe. Odciął jeden bochenek, ale stwierdził, że chleb jeszcze nie był dojrzały. Mógłby dostać niestrawności. Musiał znaleźć jakąś farmę. Drzewa stawały się większe, bardziej sękate. Miał wrażenie, że mu grożą. Wiatr przybierał na sile, jęcząc w gałęziach. Nie było w tym 42 nic złowieszczego. Zjawisko nie miało nic wspólnego z magią. Bink czuł, że serce bije mu szybciej, oglądał się przez ramię. Nie szedł już udeptanym traktem. Zniknęło poczucie bezpieczeństwa. Wszedł głębiej w las. Wszystko mogło się zdarzyć. Noc to pora złowrogich czarów, różnorodnych i potężnych. Czar pokoju rzucany przez sosny to tylko jedna z licznych możliwości. Z pewnością działały czary gorsze i bardziej przerażające. Żeby znaleźć jakiś dom! Że też zachciało mu się szukać przygód! Od chwili, gdy zboczył z drogi, zrobiło się ciemno. Zaczęła pracować wybujała wyobraźnia. Tak naprawdę 'wcale nie był w głębi puszczy. Ostrożnemu człowiekowi niewiele tu groziło. Prawdziwe ostępy znajdowały się za zamkiem Dobrego Maga, po drugiej stronie rozpadliny. Zmusił się do wolniejszego marszu. Wytężał wzrok. Trzeba iść, macać laską podejrzane miejsca i nie robić głupstw. Końcem laski dotknął odłamka skały. Kamień z głośnym furkotem wzleciał w górę. Bink niezdarnie potknął się i przewrócił na ziemię, osłonił dłońmi twarz. Kamień rozłożył skrzydła i odleciał. Gruuu! Był to tylko gołąb skalny, który przycupnął przybierając kształt kamienia. Zrozumiałe, że zareagował, gdy został potrącony. Był niegroźny. Skoro gnieździły się tu gołębie skalne, miejsce musiało być bezpieczne. Wystarczyło się położyć gdziekolwiek i zasnąć. Dlaczego tak nie zrobił? Dlatego że przerażała go perspektywa samotnego spędzenia nocy - odpowiedział sam sobie. Gdyby miał zdolności magiczne, czułby się bezpieczniej. Wystarczyłby zwykły czar pewności siebie. Spostrzegł światło. Co za ulga! Był to żółty prostokąt, oznaczający ludzką siedzibę. Z radości chciało mu się płakać. Nie był już dzieckiem ani nastolatkiem, ale tu w lesie poczuł się niepewnie. Potrzebował ludzkiego towarzystwa. Ruszył ku żółtemu punkcikowi, mając nadzieję, że nie okaże się on złudzeniem lub pułapką zastawioną przez wroga. Było to prawdziwe gospodarstwo położone na skraju małej wioski. W głębi doliny widniały inne światełka. Zastukał do drzwi czując się szczęśliwy. Otwarto je z niechęcią. Ukazała się brzydka kobieta w poplamionym fartuchu. Przyjrzała mu się podejrzliwie. - Nie znam cię! - zagderała. Rozległ się trzask rygla. - Jestem Bink z Wioski Północnej - powiedział szybko. - Wędrowałem cały dzień. Drogę zagrodziła mi rozpadlina. Muszę się gdzieś przespać. Odwdzięczę się za tę przysługę. Jestem silny, mogę rąbać drwa, ładować siano, nosić kamienie... - Do tego nić są potrzebne c/ary - powiedziała. Żadnych czarom! Ja sam. gohim rękami. Ja .. - Skąd mam uicdzieć. że nie jesteś \\idmem? - - spytała. Bsnk 'A \ c; i;;-' n a ł lev\a rckc. 43 - Ukłuj mnie, zobaczysz, że krwawię. Był to standardowy test. Większość nocnych stworów nie miała w sobie krwi, chyba że wyssały jakąś żyjącą istotę. Ale i wtedy nie krwawiły. - Och, Martha - odezwał się gruby męski głos. - Od dziesięcioleci nie pojawiło się tu widmo, a poza tym nie jest w stanie wyrządzić komukolwiek krzywdy. Pozwól mu wejść. Jeśli będzie jadł, jest człowiekiem. - Ogry też jedzą - mruknęła. Uchyliła drzwi na tyle szeroko, że Bink zdołał się wcisnąć. Bink zobaczył domowego stróża - małego wilkołaka, na pewno jedno z dzieci gospodarzy. Nie słyszał o prawdziwych wilkołakach czy innych podobnych stworach. Wszystkie były ludźmi, którzy rozwinęli odpowiednie zdolności. Tacy odmieńcy zdarzali się coraz częściej. Miał dużą głowę i płaską twarz. Prawidłowy wilkołak nie różnił się niczym od wielkiego psa, chyba, że się przemieniał. Wówczas stawał się człowiekiem o wilczym charakterze. Bink wyciągnął rękę, gdy wilkołak podkradł się, by go powąchać, a potem pogłaskał go po głowie. Stwór zmienił się w ośmioletniego chłopca. - Przestraszyłeś się, co? - spytał z nadzieją w głosie. - Okropnie - potwierdził Bink. Chłopczyk odwrócił się w stronę mężczyzny. - On jest czysty, tato - oznajmił. - Nie czuć od niego żadnej magii. - W tym sęk - mruknął Bink. - Gdybym miał zdolności magiczne, nie musiałbym wędrować. Mogę zrobić coś pożytecznego bez czarów. - Nie masz zdolności magicznych? - spytał mężczyzna, gdy kobieta nalewała Binkowi miskę gorącego gulaszu. Farmer miał ponad trzydzieści lat. Był prymitywny jak jego żona, ale wokół oczu i przy kącikach ust miał kilka głębokich zmarszczek od śmiechu. Był szczupły i dość żylasty - rezultat ciężkiej harówki od świtu do nocy. Rozmawiając zrobił się purpurowy, a potem zielony. Cale jego ciało powoli zmieniało kolor - na tym polegały jego zdolności. - Jak pokonałeś długą drogę z Wioski Północnej w ciągu jednego dnia? - Centaurzyca podwiozła mnie. - Kłaczka! Dobre! A czegoś się trzymał, kiedy podskakiwała? Bink zaśmiał się. - No cóż, powiedziała, że mnie zrzuci do rowu. jeśli zrobię to jeszcze raz - przyznał się. - Cha! Cha! Cha! - zahuczał farmer. 44 Niew> kształceni farmeizy mieli niewyszukane poc/ucie humoru. Bink zauważył, ze żona nie roześmiała się. a chłopiec nie rozumiał. Farmer przeszedł do interesów. Słuchaj, teraz nie potrzebuję nikogo do roboty. A^e mam pójść na przesłuchanie, a me mogę. Wiesz, baba się denerwuje. Bink przytaknął choć nie rozumiał. Kobieta przytaknęła z groźną mina. Co to za sprawa? - Jeśli chcesz odiobić nocleg, możesz pójść za mnie - ciągnął farmer. - Zejdzie ci 7 jaką godzinę, nic nie musisz robić, tylko słuchać wójta. Nie znam lżejszej roboty, a tobie łatwiej będzie, boś obcy. Pograsz sobie 7 młodą, ładną... - dostrzegł groźne spojrzenie żony i przerwał. -- Co iv na to? - Zrobię wszystko? - spytał niepewnie Bink. Co to za gra z ładną, młodą? Nigdy się nie dowie, póki jest tu żona. Czy Sabrina miałaby mu za złe? - Dobra! Na strychu jest siano i wiadro, nie musisz wychodzić za potrzebą. Tylko nie chrap za głośno - baba tego nie lubi. Zdaje się, że baba nie lubi wielu rzeczy. Jak można się żenić z taką babą? Czy Sabrina stanie się jędzowata po ślubie? Zaniepokoiła go ta myśl. - Nie będę -- zapewnił Bink. Gulasz nie był smaczny, ale sycący. Dobre jedzenie na drogę. Spał wygodnie na sianie, z wilkołakiem zwiniętym u stóp. Musiał użyć wiaderka, które później śmierdziało całą noc. Było bez pokrywy. Wolał to, niż wyprawę na dwór. w noc pełną czarów. Po pierwszych protestach wobec gulaszu jego kiszki uspokoiły się. Nie miał na co się skarżyć. Na śniadanie dostał owsiankę ugotowaną bez ognia. To była magiczna umiejętność żony, bardzo przydatna w gospodarstwie. Potem poszedł na przesłuchanie do domu oddalonego o milę. Wójt był rosłym, rubasznym facetem. Gdy o czymś usilnie rozmyślał, nad jego głową pojawiał się mały obłoczek. - Wiesz coś o całej sprawie? - spytał, gdy Bink wyłuszczył przyczynę swego fzybycia. - Nic. -- stwierdził Bink. -- Pan miał mi powiedzieć, co robić. - Dobrze! To będzie coś w rodzaju teatrzyku, który ma pomóc rozwiązać pewien problem bez narażania czyjejkolwiek reputacji. Nayywamy to magią zastępczą. Ale pamiętaj, nie używaj żadnych c/a rów. - Nie będę -- powiedział Bink. - Po prostu uwierz i zgódź się na to wszystko, co ci powiem. Nic więcej. Bink zdenerwował się. 45 - Nie zwykłem wierzyć w kłamstwa, panie. - To nie są zwyczajne kłamstwa, chłopcze. Chodzi o dobrą sprawę. Zobaczysz. Dziwię się, że wy tego nie praktykujecie w Wiosce Północnej. Bink milczał, lecz jego niepokój wzrastał. Miał nadzieję, że nie wplątał się w coś ohydnego. Przybyli też inni: dwaj mężczyźni i trzy młode kobiety. Mężczyźni byli zwyczajnymi, brodatymi wieśniakami - jeden młody, drugi w średnim wieku. Dziewczęta, jak to dziewczęta - od zupełnie przeciętnej, aż do zapierającej dech w piersiach piękności. Z wysiłkiem odwrócił wzrok od najładniejszej - nie wypadało tak się gapić. Była ponętna, robiła wrażenie. Czarnowłosa piękność. Najjaśniejsza gwiazda na tutejszym firmamencie. - Usiądźcie naprzeciw siebie przy tym stole - zarządził gospodarz. - Kiedy przybędzie sędzią, wygłoszę mowę. Pamiętajcie, to jest gra - ale poufna. Zaprzysięgnę was, musicie dochować tajemnicy - żadnego paplania o tej sprawie. Ani mru, mru. Rozumiecie? Wszyscy przytaknęli. Bink był zakłopotany. Zrozumiał, co oznaczała ta gra ze słodką, miłą - ale na czym polegała? Z jednoosobową widownią, bez prawa opowiadania o całej sprawie? Cóż, niech się dzieje, co chce. Może to jednak czary. Mężczyźni usiedli rzędem po jednej stronie stołu, a trzy dziewczyny naprzeciw nich. Przed Binkiem znajdowała się ta piękna. Stykali się kolanami, ale nic nie mógł na to poradzić - stół był wąski. Kolana były jedwabiście gładkie i wywoływały dreszcze. "Pamiętaj o Sabrinie" - powtarzał w duchu. Zwykle nie ulegał urokowi ładnych buzi, ale ta twarz była naprawdę nadzwyczajna. W dodatku dziewczyna miała na sobie obcisły sweter. Co za figura! Wszedł sędzia - postawny mężczyzna z imponującym brzuchem i efektownymi bakami. - Powstańcie - polecił wójt. Wszyscy posłusznie wstali. Sędzia zajął miejspe przy końcu stołu, a wójt stanął z przeciwnej strony. Usiedli. - Czy przysięgacie, o trzy panie, że nigdy i nigdzie nie powiecie nikomu o tym, co usłyszycie na przesłuchaniu i że zachowacie milczenie w tej sprawie? - zapytał wójt. - Przysięgamy - zgodnie odpowiedziały dziewczęta. - A wy, trzej, czy przysięgacie to samo? - Przysięgamy - rzekł Bink wraz z innymi. Skoro oczekiwano, że będzie kłamał, ale nigdy o tym nie powie poza tym domem, czy oznaczać to ma rzeczywiście kłamstwo? Wójt wiedział, co jest prawdą, a co kłamstwem, więc w efekcie... 46 - Zaczynamy przesłuchanie w sprawie rzekomego gwałtu obwieścił wójt. Zaskoczony Bink usiłował ukryć przerażenie. Czyżby byli oni podejrzani o popełnienie gwałtu? - Pomiędzy tu obecnymi - ciągnął wójt - znajduje się dziewczyna, która twierdzi, że została zgwałcona oraz mężczyzna, którego oskarża. On natomiast twierdzi, że doszło do tego za jej wyraźną zgodą. Prawda, panowie? Bink energicznie potwierdził, podobnie jak inni. O Boże! Wolałby już rąbać drzewo za ten nocleg. Tutaj kłamał na temat gwałtu, którego nigdy nie popełnił. - Wszystko odbywa się anonimowo, by zachować dobre imię zamieszanych w to osób - rzekł wójt - zapoznamy się ze sprawą bez ogłaszania jej wiosce. Bink zaczynał rozumieć. Zgwałcona dziewczyna mogłaby stracić reputację. Wielu mężczyzn nie chciałoby się z nią żenić z tego tylko powodu. Wygrałaby proces kosztem swojej przyszłości. Mężczyzna winny gwałtu zostałby wygnany. Było to przestępstwo równie poważne, jak brak zdolności magicznych. Dochodzenie prawdy było sprawą bardzo delikatną. Żadna ze stron nie chciała publicznego procesu. Niezależnie od wyniku nadwerężało to reputację. Jak zadośćuczynić sprawiedliwości, jeżeli nie dochodzi do rozprawy? Stąd właśnie to prywatne, półanonimowe przesłuchanie. Czy strony zadowolą się tą procedurą? - Twierdzi, że przechodziła przez Rozpadlinę - mówił wójt. patrząc w papiery. - On zaszedł ją z tyłu, schwycił i zgwałcił. Prawda, dziewczęta? Trzy dziewczyny przytaknęły. Każda miała skrzywioną i złą minę. Gwałtowny ruch głowy poruszył kolana siedzącej przed Binkiem dziewczyny. Wstrząsnął nim kolejny dreszcz. Co za kobieta! - On twierdzi, że stał tam, a ona nadeszła i złożyła mu propozycję, z której skorzystał. Prawda, panowie? Bink przytaknął wraz z pozostałymi. Miał nadzieję, że jego strona wygra; ta sprawa była denerwująca. Głos zabrał sędzia. - Czy było to blisko domu? - Jakieś sto stóp - rzekł wójt. - Dlaczego nie krzyczała? - Groził, że zepchnie ją w przepaść, jeśli piśnie słówko - odpowiedział wójt. - Zamarła z przerażenia. Prawda, dziewczęta? Przytaknęły, a każda wyglądała w tym momencie na przerażoną. Bink zastanawiał się, która z nich została naprawdę zgwałcona. Zaraz się poprawił, która wniosła oskarżenie. Miał nadzieję, że nie ta z przeciwka. 47 - Czy ta para znała się przed zajściem? - Tak, proszę wysokiego sądu. - Więc domniemywam, że mogła wcześniej uciec przed nim, skoro go nie lubiła. A skoro mu ufała, nie musiał jej zmuszać. W małej społeczności ludzie dobrze się znają i rzadko zdarzają się niespodzianki. To nie jest ostateczny wniosek, ale fakt powyższy sugeruje, że nie miała wielkich oporów przed kontaktem z nim. Mogła go kusić. Teraz żałuje konsekwencji. Gdyby ta sprawa stanęła przed sądem, uznałbym tego człowieka niewinnym z braku przekonywających dowodów. Trzej mężczyźni odetchnęli. Bink poczuł na czole kroplę potu, która pojawiła się po wysłuchaniu wyroku. - Dobra, znacie opinię sędziego - stwierdził wójt. - Chcecie, dziewczęta, procesu publicznego? Dziewczęta miały smutne miny. Wydawały się rozczarowane, ale potrząsnęły głowami. Binkowi zrobiło się smutno z powodu tej z naprzeciwka. Nie może przestać być tak ponętna! Była istotą stworzoną wręcz po to tylko, by ją gwał... kochać! - Na tym koniec - rzekł wójt. - Pamiętajcie, ani słowa o tym, bo będziecie mieli proces o obrazę sądu. Ostrzeżenie było zbędne; dziewczętom nie w głowie mówić o tym. Winny zaś, to znaczy niewinny mężczyzna też nic nie powie. Bink chciał szybko wynieść się z tej wioski. Tylko on mógłby wydać, ale gdyby pisnął choć słówko, wszyscy wiedzieliby, kto wypaplał. Będzie cicho. Było po wszystkim. Bink wstał i wyszedł z innymi. Cała sprawa zajęła mniej czasu niż spodziewaną godzinę. Przespał się pod dachem i wypoczął. Teraz musiał znaleźć drogę przez rozpadlinę do zamku Dobrego Maga. Zauważył wójta. Podszedł do niego. - Mógłby mi pan powiedzieć, czy jakaś droga prowadzi na południe? - Chłopcze, nie myśl nawet o przekroczeniu rozpadliny - rzekł stanowczo wójt. Nad jego głową pojawiła się mała chmurka. - Chyba że potrafisz latać. - Jestem pieszo. - Istnieje przejście, ale Smok z Wyrwy... Jesteś miłym chłopcem, młodym, przystojnym. Dobrze spisałeś się na przesłuchaniu. Nie ryzykuj. Uważali go za smarkacza! Dopiero gdy wykaże się jakąś solidną magiczną umiejętnością, Xanth uzna go za mężczyznę. - Muszę zaryzykować. Wójt westchnął. - Cóż, nie mogę ci zabronić, synu. Nie jestem twoim ojcem. 48 Wciągnął brzuch, równie imponujący jak u sędziego, kontemplował chwilkę chmurkę nad swoją głową. Wydawało się, że z obłoczka zaraz spadnie kilka kropel deszczu. Bink żachnął się w duchu. Znowu chciano mu ojcować i matkować. - Ale przejście jest skomplikowane. Najlepiej będzie, jeśli Wynne ci pokaże. - Wynne? - Ta z naprzeciwka, której omal nie zgwałciłeś. Wójt zaśmiał się i wykonał ręką gest. Chmurka rozwiała się. - Nie oskarżam cię. Dziewczyna podeszła bliżej, przywołana gestem. - Wynne, złotko, pokaż temu młodzieńcowi drogę do południowego zbocza Rozpadliny. Uważaj na smoka. - Oczywiście - rzekła z uśmiechem. Uśmiech nie przydał jej wdzięków, bo to było niemożliwe. Binka ogarnęło nieznane uczucie. Załóżmy, że ona oskarżyłaby go... Wójt spojrzał na niego ze zrozumieniem. - Nie martw się, synu. Wynne nie kłamie i nie zmienia zdania. Zachowaj się przyzwoicie, choć to może być trudne, a nie powinny wyniknąć żadne kłopoty. Bink z zażenowaniem przyjął towarzystwo dziewczyny. Jeśli pokaże mu szybkie, bezpieczne przejście przez Rozpadlinę, bardzo zyska na czasie. Szli na wschód. Słońce świeciło im w oczy. - Czy to daleko? - spytał Bink, czując się niezręcznie. Gdyby Sabrina go teraz widziała! - Niedaleko - odparła. Miała miękki głos, który wywołał w nim podświadomy dreszcz. Może był magiczny; miał taką nadzieję, bo niechętnie dopuszczał myśl, że tak szybko pierwsza lepsza piękność zburzyła jego spokój. Nawet jej nie znał! Jakiś czas szli w milczeniu. Bink znów spróbował. - Jakie masz zdolności? Spojrzała nań bezmyślnie. Nic dziwnego, że po tym przesłuchaniu mogła zrozumieć opacznie jego słowa. - Magiczne zdolności - wyjaśnił. - Coś co potrafisz zrobić. Zaklęcie albo... Wzruszyła ramionami. Co się z nią działo? Była prześliczna, ale wydawała się jakaś pusta. - Podoba ci się tutaj? - zapytał. Znów wzruszyła ramionami. Teraz był pewien: Wynne była piękna, ale głupia. To fatalnie. Tutejszy rolnik mógłby z niej mieć żonę tylko na pokaz. Nic 49 dziwnego, że wójt nie martwił się o nią zbytnio - niewielki z niej pożytek. Szli w milczeniu. Kiedy minęli zakręt, niemal potknęli się o królika skubiącego grzyby na ścieżce. Przestraszone stworzenie skoczyło w powietrze i zawisło tam, węsząc różowym nosem. Bink roześmiał się. - Nie zrobimy ci krzywdy, magiczny króliczku - powiedział. Wynne uśmiechnęła się. Przeszli pod nim. Ten drobny epizod zmusił Binka do zastanowienia nad dobrze znaną sprawą. Dlaczego zwykły królik posiada magiczne zdolności, a on nie? To nieuczciwe. Nagle usłyszał jakąś miłą melodię, jakby wtórującą jego myślom. Rozejrzał się i zobaczył liroptaka grającego na swych piórach. Muzyka niosła się po lesie, utrzymując nastrój radości. No cóż! Chciał rozmawiać, więc zaczął: - Kiedy byłem mały, zawsze mnie wyśmiewali. Nie miałem żadnych zdolności magicznych - powiedział. - W biegach przegrywałem z tymi, co latali albo stawiali ściany na mojej drodze lub przenikali przez drzewa, albo potrafili zniknąć w jednym miejscu i pojawiać się w drugim... Opowiedział jej to wszystko, co mówił Cherie. Głupio mu było gadać wciąż o tym samym. Podświadomie wierzył, że jeśli będzie powtarzać opowieść odpowiednią ilość razy, przyniesie mu to ulgę. - Albo z tymi, co potrafili sprawiać, że ścieżki przed nimi biegły w dół, a ja tymczasem musiałem gnać w górę. Zakrztusił się, przypominając sobie wszystkie poniżenia. - Mogę iść z tobą? - zapytała nagle Wynne. Och, wyobrażała sobie, że będzie ją w nieskończoność raczyć opowieściami. Nie wyobrażała sobie trudności drogi. Po kilku milach jej kształtne ciało, nie nawykłe do marszu, zmęczy się i będzie musiał ją nieść. - Wynne, muszę odbyć długą wędrówkę, żeby zobaczyć Maga Humfreya. Chcesz iść tak długo? Jej cudowna twarz zachmurzyła się. Świadom przesłuchania i możliwych nieporozumień zapytał oględnie. Kręta ścieżka wiła się wśród kęp, suchorośli i kurczowo trzymających się zbocza drzewek. Szedł z tym, podpierając się laską, żeby w razie czego złapać Wynne. Spoglądał w górę. Widział zapierające oddech w piersiach jej uda. Każda część jej ciała miała absolutnie doskonałe proporcje. Tylko o rozumie ktoś zapomniał. '- To niebezpieczne. Można spotkać dużo groźnych czarów. Pójdę sam. - Sam. 50 Była zmieszana. Z wędrówką radziła sobie nieźle. Miała świetną koordynację ruchów! Bink był zaskoczony, że takie nogi mogą służyć do wspinaczki i prozaicznego chodzenia po zwykłej ziemi. - Ja też potrzebuję pomocy. Magicznej. - Mag żąda w zamian rocznej służby. Ty... może nie będziesz chciała mu służyć. Dobry Mag był mężczyzną, a Wynne dysponowała tylko jednym rodzajem pieniędzy. Nikt nie zainteresowałby się jej umysłem. Spojrzała zakłopotana. Rozjaśniła się. Przystanęła. - Chcesz, żebym ci zapłaciła? - zaczęła ręką odchylać sukienkę. - Nie! - wrzasnął Bink niemal spadając ze stromego zbocza. Już widział przesłuchanie zakończone innym werdyktem. Kto uwierzyłby mu, że nie wykorzystał tej prześlicznej idiotki? Gdyby pokazała mu jeszcze kawałek ponętnego ciała... - Nie! - powtórzył bardziej dla siebie niż dla niej. - Ale... - zaczęła i znów się zachmurzyła. Ocaliło go jakieś dziwne zjawisko. Znajdowali się blisko dna rozpadliny. Bink widział już łagodny południowy stok. Bez trudności można się po nim wspiąć. Chciał powiedzieć o tym Wynne, że powinna wrócić do domu, gdy usłyszał nieprzyjemny głos. Rodzaj turkotu. Powtórzyło się to bardzo głośno i przeraźliwie, ale wciąż nie rozpoznawał tego dźwięku. - Co to? - spytał nerwowo. Wynne przyłożyła dłoń do ucha i słuchała. Hałas był bardzo wyraźny. Przechyliła się, jej stopy straciły oparcie i zaczęła zjeżdżać w dół. Skoczył, by ją złapać i puścił ją dopiero na dnie rozpadliny. Ależ się ją trzymało w ramionach! Sama miękkość i jędrność w cudownych proporcjach! Odwróciła twarz w jego stronę, poprawiając zmierzwione włosy. - Smok z Wyrwy - powiedziała. Przez moment nie wiedział, o co chodzi. Potem przypomniał sobie, że zadał jej pytanie, a ona mu odpowiedziała. - Czy jest groźny? - Tak. Była zbyt głupia, by powiedzieć cokolwiek, zanim się jej nie spytało. A on nie pytał, zanim nie usłyszał smoka. Może gdyby się na nią tyle nie gapił? Widział zbliżającego się z zachodu potwora - ziejący dymem gadzi łeb, wiszący nisko przy ziemi. Ogromny. Przerażający. - Uciekaj! - krzyknęła. Zaczęła uciekać... prosto przed siebie dnem rozpadliny. - Nie! - wrzasnął, goniąc ją. Złapał ją za rękę i odwrócił w swoją stronę. Jej włosy pociągająco zafalowały, jak czarna chmura wokół twarzy. 51 - Chcesz, żebym ci zapłaciła? - spytała. - Uciekaj tamtędy! -- krzyknął, popychając ja w stronę północnego zbocza; tam było blisko. Miał nadzieję, /e smok nie potrafi się dobrze wspinać. Posłusznie zawróciła, stopami nieomal odrywając się od ziemi. Świecące oczy smoka podążał; za nią. Potwór skręcił, by odciąć jej drogę. Bink zobaczył, ż J W:;nne nie zdąży dobiec do ścieżki. Stwór pełznął z szybkością cwałującego centaura. Pognał za nią Złapał i obrócił ku południowi. Nawet w tym krytycznym momencie jej ciało nie straciło swej oszałamiającej gibkości. -- Tędy! - zawołał. - On cię dogoni! Postępował równie głupio jak ona, raz po raz zmieniając decyzję. Zagłada mogła nastąpić natychmiast. Musiał odwrócić uwagę potwora. - Hej! Dymiący pyszałku! - wrzasnął, wywijając dziko rękami.-- Tu jestem' Smok spojrzał. Wymię też. - Nie ty! -- krzyknął na nią. - Uciekaj na przełaj. Uciekaj z rozpadliny! Pobiegła. Nawet ona nie była na tyle głupia, by nie zrozumieć. co jej tu groziło. Smok skierował uwagę na -Binka. Miał długie, wężowate ciało i trzy pary przykrótkich łap. Kadłub podnosił się na łapach i pod-pełzał szybko. Pora uciekać! Bink popędził wzdłuż rozpadliny, na wschód. Smok odciął go od północnego zbocza. Nie mógł kierować potwora w stronę uciekającej Wynne. Pomimo ociężałości ruchów, stwór sunął szybciej niż on. Pomagał sobie w magiczny sposób. Był przecież magiczną i&totą. Ale co z teorią na temat magicznych stworzeń dysponujących czarami i intelektem? Jeśli była prawdziwa, to potwór nie mógł być mądry. Bink żywił tę nadzieję W niej upatrywał ratunku -- nicroz-garniętego gada łatv o wywieść \\ pole. Zwłaszcza, gdy od tego zależy własne życic. Uciekał, ale wiedział, że to beznadziejne. Ro7padlina była łowieckim terenem smoka i fakt ten powstrzymywał ludzi przed przekraczaniem jej na własnych nogach. Powinien wiedzieć, że magicznie utworzonych rozpadlin nie pozostawia się bez dozoru. Ktoś albo coś nie chciało, żeby ludzie swobodnie przechodzili z północnego do południowego Xanth. Zwłaszcza tacy ludzie tak m - pozbawieni zdolności magicznych. Bink dyszał ciężko. Tracił oddech. Odczuwał ból w boku Nie docenił chyżości smoka. Nie był on odrobinę szybszy - miał zdecydowaną przewagę. Wielki łeb" kłapnął zębami tuz za Binkiem. Buchnęła para 52 Bink zaczerpnął ją wraz z powietrzem. Nie była tak gorąca jak się obawiał i pachniała płonącym drzewem. Mimo wszystko nie należało to do przyjemności. Zadławił się, stracił oddech, potknął o kamień i padł na ziemię. Laska wypadła mu z ręki. Fatalny moment! Smok przebiegł tuż za nim, nie zdoławszy zatrzymać się gwałtownie. Był na tyle długi i niski, że nie mógł się przewrócić. Śmignęło metaliczne cielsko, pchany bezwładnością łeb zniknął z pola widzenia Binka. Jeśli smok zwiększył swą szybkość w czarodziejski sposób, to hamował bez pomocy czarów. Dla Binka było to błogosławieństwem. Upadek pozbawił go tchu. Brakowało mu powietrza. Przez jakiś czas nie był w stanie oddychać. Nie mógł się skoncentrować na niczym, nawet na ucieczce. Kiedy tak leżał sparaliżowany, środkowa para łap obsunęła się wprost na niego. Łapy zbliżały się, gotowe zgnieść go. Nie był w stanie odtoczyć się na bok. Musiał zostać zmiażdżony! Potężne pazury prawej łapy wsparły się o głaz, o który się potknął. Był to wielki kamień, większy niż się wydawało, zaś Bink upadł na jego część - zawadziwszy uprzednio o dolną - wrzynającą się w ziemię. Wpadł w coś w rodzaju żlebu wypłukanego przez erozję. Trzy pazury rozpłaszczyły się o głaz w taki sposób, że jeden ominął Binka z lewej, drugi z prawej, a trzeci wygiął się nad nim dotykając nieomal ziemi. Choć całe tony potężnego cielska smoka opierały się na tej łapie, nawet część tego ciężaru nie nacisnęła na Binka. Gdyby się usilnie starał, nie obmyśliłby dogodniejszego położenia swego ciała. Oddech mu częściowo wrócił. Łapa uniosła się do następnego człapnięcia. Gdyby Bink próbował odtoczyć się na bok, dostałby się wprost pod pazury i zostałaby z niego miazga. Chwilowa poprawa sytuacji nie oznaczała końca kłopotów. Smok wił się we wszystkie strony szukając Binka. Buchnął parą. Był nadzwyczaj giętki i mógł przybierać kształty litery U. Bink wolałby podziwiać te zdolności z bezpieczniejszej odległości. Wężowy potwór mógłby nawet zawinąć się w supeł, gdyby chciał. Nic dziwnego, że pełzał. Nie miał sztywnego kręgosłupa. Bink próbował uciekać;.choć wiedział, że to daremne. Przebiegł pod grubym jak pień drzewa ogonem. Łeb ruszył w ślad za nim. Smok kierował się węchem tak precyzyjnie jak wzrokiem. Bink zmienił kierunek. Przeskoczył przez ogon, łapiąc się łusek. Miał szczęście, niektóre smoki posiadały łuski o zaostrzonych krawędziach, które cięły wszystko, czego dotknęły. Te łuski były niegroźne, zaokrąglone. Element przystosowania się do życia w rozpadlinach. Bink nie rozumiał po co. Może ostre niski zahaczały o różne przeszkody i spowalniały sunącego po ziemi potwora? 53 Łeb smoka podążył za nim. Nie buchał teraz parą, nie chciał sparzyć własnego ciała. Zabawa w kotka i myszkę z Binkiem miała być przystawką przed właściwym posiłkiem. Bink nie widział nigdy bawiącego się tak kotołapa, ale może prawdziwe koty tak postępują. Z jakiegoś powodu nie było już ich wiele - myszy zresztą też. Nie mógł sobie jednak pozwolić na myślenie o takich sprawach. A jakby tak spróbować pokierować łbem smoka, żeby potwór sam zawiązał się w supełki? Wątpił w to, ale mógł próbować. Lepsze to, niż zostać połkniętym od razu. Był na głazie, o który się potknął. Położenie kamienia zmieniało się - ciężar smoka przesunął go nieco. Na dawnym miejscu ukazało się pęknięcie w ziemi: głęboki, ciemny otwór. Bink nie lubił dziur w ziemi, nie mówiąc już o stworach, które w nich mogły się czaić: niklonogi, jadowite wszy-pierścienice, trą-dzielce, brr...! Wobec wijącego się smoka była to jedyna szansa. Skoczył do dziury. Ziemia osunęła się pod jego ciężarem. Zapadł się tylko do pół uda i zatrzymał. Smok widząc, że Bink mu się wymknął, buchnął kłębami pary. Ale nie był to płonący dym, a tylko gorący oddech. Nie był to prawdziwy zionący ogniem smok, lecz smok pseudo-ognisty. Niewielu ludzi znalazło się na tyle blisko niego, by zauważyć tę różnicę. Mgła ogarnęła Binka, mocząc go doszczętnie. Zmieniła otaczający go pył w błoto. Ubłocony Bink zaczął obsuwać się w dół. Smok kłapnął paszczą. W tym momencie Bink z głośnym mlaśnięciem, które zagłuszyło zgrzyt smoczych kłów, prześlizgnął się przez zwężenie szczeliny i spadł na twardą skałę kilka stóp niżej. Nogi go zabolały, zwłaszcza skręcona kostka. Nic mu się jednak nie stało. Schylił głowę i zaczął macać w ciemnościach. Znajdował się w jaskini. Co za szczęście! Ale nie był bezpieczny. Smok drapał pazurami, wyrywając wielkie kawały ziemi i głazy, zmieniając swym oddechem ziemię w strumienie błocka. Kępy tego błota rozbryzgiwały się o dno jaskini. Wejście poszerzyło się, wpuszczając więcej światła. Wkrótce stało się tak duże, że mógł zmieścić się w nim łeb smoka. Nadchodziła spóźniona zagłada. Nie było czasu oko wciągając powietrze. 71 Bink poczuł, że się rumieni. Sabrina była daleko - i nigdy nie założyłaby takiej sukni. - Mówiłem ci, że muszę iść do Dobrego Maga Humfreya, aby dowiedzieć się, jaka jest moja magia albo pójść na wygnanie. Nie sądzę, żebym jakąś posiadał, więc... - Pomimo to mogę postarać się, być został - powiedziała przysuwając się bliżej. Chciała go zdobyć. Ale dlaczego ta inteligentna i utalentowana kobieta miałaby się interesować takim nic, jak on? Bink ponownie wytarł nos. Przeziębione nic. Jej wygląd mógł być upiększonym złudzeniem, ale jej rozum i talent były prawdziwe. Nie potrzebowała! go - do niczego. - Mógłbyś wykazać się magią tak, żeby wszyscy widzieli - mówiła dalej w przekonywający sposób. Znów przysunęła się bliżej. W dotyku była prowokująco rzeczywista. - Mogę stworzyć złudzenie magii, którego nikt nie potrafi przejść. Mogę czarować na odległość tak, że nikt nie będzie mógł powiedzieć, że maczałam w tym palce. To jest minimum. Mogę ci również dać bogactwo, władzę i wygodę - wszystko prawdziwe. Nie złudzenie. Dam ci urodę i miłość, wszystko, czego mógłbyś zapragnąć jako obywatel Xanth. Podejrzenia Binka nasiliły się. Do czego ona zmierza? - Mam narzeczoną... - To też - zgodziła się. - Nie jestem zazdrosna z natury. Może być twoją konkubiną, jeśli będziesz ostrożny. - Konkubina! - oburzył się Bink. Nie sprawiała wrażenia zmieszanej. - Bo ożenisz się ze mną. Bink oniemiał. - Dlaczego chcesz wyjść za kogoś nieuzdolnionego? - Żeby zostać Królową Xanth - powiedziała spokojnie. - W takim razie musisz poślubić Króla. - Właśnie. - Ale... - Zgodnie z jednym z prastarych praw i zwyczajów Xanth nominalny władca musi być mężczyzną. Magicznie uzdolnione kobiety nie wchodzą w rachubę. Obecny Król jest słaby, zdziecinniały i nie ma następcy. Nadszedł czas na Królową. A najpierw musi być Król. Ty nim będziesz. - Ja! Ależ nie znam się na rządzeniu. - Właśnie. Nudne szczegóły związane z rządzeniem zostawis2 mnie. Wszystko było jasne, Iris pragnęła władzy. Potrzebowała odpowiedniego figuranta, aby ją zdobyć. Kogoś na tyle nieutalentowanegc 72 i naiwnego, aby łatwo było nim kierować. Tak, żeby nie miał złudzeń, iż jest naprawdę Królem. Gdyby poszedł na tę współpracę, uzależniłby się od niej. Ale była to uczciwa oferta. Dawała rozsądną alternatywę wygnania, bez względu na poziom jego magii. Po raz pierwszy brak zdolności magicznych okazał się zaletą. Iris nie chciała niezależnego, pełnoprawnego obywatela. Nie miałaby takiej osoby w swojej mocy. Potrzebowała kogoś upośledzonego w dziedzinie magii, kogoś takiego jak on - dlatego że bez niej był niczym. Nawet nie obywatelem. Zmniejszyło to romantyczny aspekt zdarzenia. Rzeczywistość była mniej nęcąca niż złudzenie. Do wyboru miał powrót do dzikiej puszczy i dalszą wędrówkę. I tak dotychczas szło mu dobrze. Jego szansę na przedostanie się do zamku Maga Humfreya były niewielkie; musiał przejść przez zewnętrzną strefę dzikiej puszczy. Zrobi głupio, jeśli odrzuci ofertę Czarodziejki. Iris przyglądała mu się z uwagą. Gdy na nią spojrzał, jej suknia nagle stała się przezroczysta. Złudzenie czy też nie. widok ten zaparł mu oddech w piersiach. Co za różnica, że ciało wydawało się być prawdziwe? Nie miał wątpliwości, co ofiarowała mu w sferze osobistej. Chętnie udowodni mu, jakie to będzie wspaniałe. Tak jak udowodniła mu, że jej posiłek może być smaczny. Potrzebowała jego współpracy. Tak, to miało sens. Uzyskałby obywatelstwo, a Sabrina, skoro Królowa - Czarodziejka nigdy by tego nie ujawniła... Sabrina. Co ona by o tym pomyślała? Wiedział. Ona się na to nie zgodzi. Za nic. Nawet na chwilę. Sabrina była nieugięta w niektórych sprawach i bardzo przestrzegała zasad. - Nie - powiedział. Suknia Iris nie była już przezroczysta - Nie? - nagle stała się podobna do Wynne. gdy powiedział tej niedorozwiniętej dziewczynie, że nie może mu towarzyszyć. - Nie chcę być Królem. Cichym i opanowanym głosem Iris powiedziała: - Nie wierzysz, że się uda? - Sądzę, że raczej tak. Ale nie chcę. - Bink, czego chcesz? - Chcę odejść. - Chcesz odejść - powtórzyła. Była nadal opanowana. - Dlaczego? - Mojej narzeczonej to by nie odpowiadało, gdyby... - Jej by to nie odpowiadało?! - Iris zaczynała tracić cierpliwość. Jak smok w rozpadlinie. - Co ona ci może dać, czego ja nie posiadam stokrotnie więcej? 73 - Po pierwsze szacunek dla siebie samej - powiedział Bink. - Ona chce mnie dla mnie samego, a nie żeby mnie wykorzystać. - Bzdura. Wszystkie kobiety są takie same w głębi duszy. Różnią się tylko wyglądem i talentem. Wszystkie wykorzystują mężczyzn. - Być może. Na pewno wiesz więcej na ten temat niż ja. Ale teraz muszę już iść. Iris powstrzymała go swoją delikatną dłonią. Jej suknia znikła całkowicie. - Zostań chociaż na noc. Przekonaj się. Jeśli rano będziesz chciał nadal odejść... Bink potrząsnął głową. - Jestem pewien, że przez noc przekonasz mnie. Dlatego muszę odejść teraz. - Co za szczerość! - powiedziała z żalem. - Doświadczyłbyś czegoś, czego nawet sobie nie wyobrażasz. Jej nagość pobudziła jego wyobraźnię bardziej, niż tego sobie życzył. Nie dał się skusić. - Nigdy nie odzyskałbym wiary we własną uczciwość. - Idiota - zawołała, nieoczekiwanie zmieniając nastawienie. - Powinnam była cię zostawić na pastwę potworom morskim. - One też były złudzeniem - powiedział Bink. - To ty uknułaś wszystko, żeby mnie schwytać w pułapkę. Złudzenie plaży, złudzenie niebezpieczeństwa, wszystko. To twój rzemień owinął się dookoła mojej kostki. Mój ratunek nie był przypadkiem, bo nie byłem w niebezpieczeństwie. - Ale teraz jesteś - jej nagi tors pokrył wojenny rynsztunek Amazonek. • Bink wzruszył ramionami i wstał. Wytarł nos. - Do widzenia. Czarodziejko. Popatrzyła na niego badawczo. - Nie doceniłam cię, Bink. Ale mogę zmienić moją propozycję, jeśli powiesz mi, czego chcesz. - Chcę zobaczyć Dobrego Maga. Wpadła w złość. - Zniszczę cię. Bink ruszył przed siebie. Kryształowy sufit pałacu pękł. Odłamki szkła posypały się dokoła. Bink nie przejął się tym. Wiedział, że są nierzeczywiste. Szedł dalej. Był zednerwowany, ale starał się tego nie okazać. Usłyszał głośny, złowróżebny łoskot, jak gdyby padających kamieni. Zmusił się, żeby nie spojrzeć w górę. Ściany pękały i zapadały się do środka. Trzymające się resztki dachu runęły w dół. Hałas był ogłuszający. Bink został zasypany, ale szedł dalej nie czując żadnego 74 r oporu. Mimo że wszędzie unosił się duszący zapach kurzu i tynku i słychać było łoskot walących się ścian, pałac wcale się nie zawalił. Iris była ekspertem w iluzji! Panowała nad widokiem, dźwiękiem, zapachem, smakiem - nad wszystkim poza dotykiem. Bo musiało być coś, co można by dotknąć, zanim mogłaby sprawiać, żeby było inne w dotyku. Katastrofie zabrakło masywności. Uderzył prosto w ścianę. Podrażniony bardziej niż tylko fizycznie, potarł policzek i skrzywił się. Była to drewniana ściana z przegrodą z odpadającą farbą. Prawdziwa ściana, prawdziwego domu. Iluzja ukryła ją. Ale rzeczywistość nie dawała się jej zakamuflować. Iris mogła spowodować, aby ściana sprawiała wrażenie złotej lub kryształowej, lub nawet stała się oślizgła jak ślimak, ale złudzenie rozpadało się. Musiał znaleźć wyjście. Bink szedł wzdłuż ściany, starając się nie słyszeć mrożących w żyłach krew łoskotów, z nadzieją, że Iris nie zmieni jej tak, aby go oszukać, zmamić. Przypuśćmy, że zamiast ściany poczuje pułapkę na myszy albo oset? Znalazł drzwi i otworzył je. Udało się! Odwrócił się i przez chwilę patrzył za siebie. Iris stała tam w całej krasie kobiecego gniewu. Była w średnim wieku, trochę przy kości. Miała na sobie stary fartuch i byle jak nałożoną siatkę na włosy. Figura jej była podobna do tej, jaką pokazywała mu w swojej przezroczystej sukni, ale była o wiele mniej uwodzicielska w wieku lat czterdziestu niż jako dwudziestoletnie złudzenie. Wyszedł na zewnątrz. Błyskawica oślepiła go, a potem rozległ się grzmot. Bink podskoczył. Przypomniał sobie jednak, że Iris była ekspertem od złudzeń, a nie zjawisk atmosferycznych i ruszył przed siebie. Padał ulewny deszcz i grad. Czuł zimne krople na skórze i uderzenia gradu, ale nie miały one masy. Pomijając pierwsze wrażenie, nie był ani mokry, ani pokaleczony. Iris była u szczytu swoich magicznych możliwości, ale złudzenie miało swoje granice. Niewiara Binka w to, co widział, zmniejszała jej moc. Nagle usłyszał ryk smoka. Znowu podskoczył z wrażenia. Ziejący ogniem skrzydlaty potwór pikował na niego, wypuszczając nie tylko kłęby pary, tak jak Smok z Wyrwy, ale płomienie. Wydawał się być prawdziwy. Ale czy istniał naprawdę, czy był złudzeniem? Pewnie był tylko iluzją, lecz Bink wolał nie ryzykować. Smok zniżył się i minął go. Bink poczuł podmuch powietrza i żaru. Ciągle nie był pewnien. Zachowanie smoka mogło stanowić pewien klucz. Prawdziwe, ziejące ogniem smoki były bardzo głupie. Żar wysuszał ich mózg. Jeśli ten zachowa się inteligentnie... Smok zawrócił prawie w miejscu i ruszył prosto na Binka. Ten zrobił zwód w prawo, a potem śmignął w lewo. Smok nie dał się 75 oszukać. Leciał prosto na Binka. Tu działał rozum Czarodziejki, nie zwierzęcia. Serce waliło Binkowi jak młotem, ale stał prosto i nieruchomo, twarzą do nadlatującego niebezpieczeństwa. Zrobił nawet sprośny gest w stronę smoka. Smok otworzył paszczę, ziejąc dymem i ogniem, który ogarnął Binka, osmalił mu włosy - i me wyrządził żadnej krzywdy. Zaryzykował i udało się. Był pewien swego. Drżał na całym ciele, bo zmysły odebrały złudzenie rzeczywistości. Tylko rozum uchronił go. Pozwolił mu oprzeć się woli Czarodziejki. Powstrzymał od popchnięcia w prawdziwe niebezpieczeństwo. Złudzenie może zabić, ale tylko wtedy, gdy się w nie wierzy. Bink ruszył dalej. Gdyby w okolicy był prawdziwy smok, to nie byłoby iluzji. W takim razie wszystkie smoki były tutaj złudzeniem. Potknął się. Złudzenie może być groźne w inny sposób; kamuflować niebezpieczne doły po to, ażeby potykał się, a nawet w nie wpadał. Musiał uważać na każdy krok. Koncentrując się na swoich stopach, był w stanie łatwiej przeniknąć złudzenie. Talent Iris był wielki, ale gdy jej czary ogarniały całą wyspę, tworzyły jedynie cienką warstwę magii. Jego wola mogła opierać się jej woli na małej przestrzeni, gdy jej uwaga była rozproszona. Za fasadą ogrodu pełnego kwiatów ukrywały się dzikie chwasty. Pałac był rozwalającą się chałupą, bliską krewniaczką wiejskich domów, które napotykał wcześniej. Po co budować porządny dom, kiedy iluzja może dać o wiele lepsze wyniki? Pożyczone ubranie również wyglądało inaczej. Miał na sobie prostą damską suknię i - ku swemu niesmakowi - figi. Koronkowe, jedwabne, damskie figi. Wytworna, koronkowa chustka do nosa nie zmieniła się. Najwyraźniej Czarodziejka lubiła ładne, prawdziwe przedmioty, a mogła sobie pozwolić tylko na koronkowe chustki do nosa. No i figi. Zawahał się. Wrócić po swoje ubranie? Nie chciał ponownie spotkać Iris. Ale wędrować po dzikiej puszczy albo pokazywać się ludziom w takim stroju? Wyobraził sobie, jak spotyka się z Dobrym Magiem Humfreyem i prosi go o informację. "Bink: Narażając się na wielkie niebezpieczeństwo, przeszedłem Xanth, aby prosić o... Mag: Nową suknię? Biustonosz? Ho, ho, ho!" Bink westchnął, czując że się rumieni. Zawrócił, Iris dostrzegła go. gdy tylko wszedł do chaty. Na jej twarzy błysnęła nadzieja. Ten przebłysk uczciwości wywarł na nim większe wrażenie niż jej iluzja. Wartości ludzkie zawsze przemawiały do Binka. Poczuł się jak kompletny łajdak. 76 - Zmieniłeś zdanie? - zapytała. Nagle powróciła jej zmysłowa młodość, a wokół niej zabłysły złote ściany iluzorycznej elegancji. To przeważyło szalę. Była wcieleniem sztuczności. Bink wolał rzeczywistość. Nawet rzeczywistość chałupy wśród chwastów. Większość farmerów w Xanth nie miała w końcu nic lepszego. Gdy iluzja stawała się podstawą życia, ono traciło wartość. - Chciałem zabrać moje ubranie - powiedział Bink. Podjął już decyzję. Czuł się głupio, sprzeciwiając się jej ogromnym aspiracjom. Poszedł do łazienki. Była w przybudówce. Wspaniały klozet to tylko deska z dziurką, pod którą beztrosko brzęczały muchy. Wanna to przerobione końskie koryto. A prysznic? Dostrzegł wiadro; czyżby nie wiedząc o tym chlusnął sobie wodę na głowę? Jego ubranie i tobołek leżały na podłodze. Zaczął się przebierać. Zobaczył, że łazienka to tylko otwór w ścianie chałupy. Iris stała obok, przyglądając mu się. Czy przyglądała mu się przedtem? Jeśli tak, to musiał się jej spodobać. Stała się bardziej bezpośrednia. Popatrzył znowu na wiadro. Ktoś musiał chlusnąć na niego wodę, był pewien, że sam tego nie zrobił. Jedyną osobą, która mogła to zrobić - uch! Ale nie zamierzał się teraz przed nią obnażać. Choć z pewnością nic dla niej nie było tajemnicą. Zabrał swoje rzeczy i podszedł do drzwi. - Bink... Zatrzymał się. Reszta domu była z drewna pokrytego łuszczącą się farbą. Na podłodze leżała słoma. Przez szpary w ścianach sączyło się światło. Czarodziejka wyglądała prześlicznie. Skąpo ubrana wyglądała na osiemnastolatkę. - Jakiej kobiety pragniesz? - zapytała. - Zmysłowej? Nagle jej kształty wypełniły się tak, że jej figura przypominała kształtem klepsydrę. - Młodej?, - nagle wyglądała na czternastolatkę, wiotką, szczupłą, niewinną. - Dojrzałej? - była znów sobą, ale bardziej elegancko ubrana. - Kompetentnej? - była teraz ubrana w klasyczny kostium, miała około dwudziestu pięciu lat, była zgrabna, wyglądała na kobietę interesu. - Gwałtownej? - była Amazonką, mocno zbudowaną, piękną. - Nie wiem - powiedział Bink. - Trudno mi wybrać. Czasem podoba mi się jedno, a czasem drugie. - Wszystko może być twoje - powiedziała. Kusząca czternastolatka pojawiła się znowu. - Żadna inna kobieta nie mogłaby ci tego obiecać. 77 Odczuł silną potrzebę. Były chwile, gdy chciał tego, chociaż nie przyznawał się przed samym sobą. Magia Czarodziejki była silna. Nigdy dotychczas się z czymś takim nie spotkał. To były iluzje. Xanth obfitował w iluzje. Iluzje były na porządku dziennym. Nigdy nie było wiadomo, co jest prawdą, a co złudzeniem. Iluzja była częścią Xanth. Bardzo ważną częścią. Iris mogła mu dać bogactwo, władzę i prawo do obywatelstwa. A poza tym- mogła być dla niego każdym typem kobiety, jaki tylko sobie zażyczył. Albo wszystkimi. Stosując swoje iluzje w polityce Iris mogła z czasem stworzyć identyczną rzeczywistość. Mogłaby zbudować prawdziwy kryształowy pałac, ze wszystkimi szykami - dla Królowej to przecież fraszka. Z tego punktu widzenia oferowała rzeczywistość. Magia była tylko środkiem do celu. Ale co naprawdę działo się w jej podstępnym umyśle? Rzeczywistość prawdziwych myśli mogła wcale nie być tak różowa. Nigdy nie zrozumie jej do końca. Nie był pewien, czy Iris byłaby dobrą Królową - więcej dbałaby o władzę niż o dobro Xanth. - Przepraszam - powiedział i ruszył przed siebie. Pozwoliła mu odejść. Nie było ani pałacu, ani burzy. Pogodziła się z jego decyzją. A to spowodowało, że znowu odczuł pokusę. Nie mógł powiedzieć, że Iris jest zła. Była po prostu kobietą o określonych potrzebach. Zaproponowała mu układ i była na tyle dorosła, aby pogodzić się z odmową. Bink nie zatrzymał się. Bardziej ufał logice niż swoim odczuciom. Poszedł brzegiem grząskiego torfowiska do miejsca, gdzie przycumowana była łódź. Wyglądała niepewnie, ale skoro tu nią przypłynął, to powinien odpłynąć. Wszedł do łodzi - i zamoczył sobie nogi. Szalupa ciekła. Znalazł zardzewiałe wiaderko, wyczerpał, ile się dało wody i siadł do wioseł. Iris musiała dobrze się gimnastykować, żeby wiosłując sprawiać wrażenie bezczynnej królowej. Oprócz magii posiadała sporo zwykłych, praktycznych umiejętności. Prawdopodobnie byłaby dobrym rządcą Xanth, gdyby znalazła mężczyznę, który byłby skłonny z nią współpracować. Dlaczego nie chciał z nią współpracować? Wiosłując zastanawiał się nad tym. Patrzył na oddalającą się wyspę złudzeń. Powierzchowne przyczyny wydawały się wystarczające w chwili obecnej, ale nie do przyjęcia poważnej decyzji. Miał ukryte powody, którymi się kierował. Nie było to tylko wspomnienie Sabriny. Iris była kobietą tak samo jak ona, lecz posiadała silniejszą magię. Musiało to być coś innego, coś niejasnego, ale przemożnego. Ach, tak! To było jego przywiązanie do Xanth. 78 Nie będzie narzędziem korupcji \v swoim kraju. Chociaż obecny Król jest niesprawny i pojawia się coraz więcej problemów. Bink był lojalny wobec istniejącego porządku. Dni anarchii czy siły ponad prawem już dawno minęły. Istniały ustalone procedury przekazywania władzy i musiały być przestrzegane. Zrobiłby wiele, by móc zostać w Xanth, ale nigdy nie posunąłby się do zdrady. Ocean był spokojny. Groźne skały na brzegu okazały się złudzeniem. Rozciągała się tam nieduża plaża, ale nie w tym miejscu, gdzie mu się zdawało, że nią biegł wówczas, gdy wpadł do morza. Drugie, wąskie molo odchodziło od ściany rozpadliny. To tędy biegł na początku. Dopóki nie dotarł do końca i nie znalazł się w głębokiej wodzie. Dosłownie i w przenośni. Wyciągnął łódź na południowym brzegu. Ale jak ją zwrócić Czarodziejce? Nie ma sposobu. Jeśli nie ma innej łodzi, będzie musiała po prostu popłynąć po tą. Było mu przykro, ale nie zamierzał wrócić na wyspę złudzeń. Przy jej zdolnościach potrafi odstraszyć zagrażające jej morskie stwory. Na pewno umie pływać. Przebrał się w swoje przesycone solą ubranie, zarzucił na ramię tobołek i skierował na zachód. 5. Źródło Tereny na południe od Rozpadliny sprawiały wrażenie dzikszych niż na północy. Nie były to już wzgórza, ale góry. Najwyższe szczyty pokrywał śnieg. Wąskie przełęcze porastały krzaki, prawie nie do przebycia, co stale zmuszało Binka do nadkładania drogi. Pokrzywy i krzewy wywołujące swędzenie sprawiłyby mu spory kłopot. Trudno było powiedzieć, jaką magię posiadały te tajemnicze rośliny. Samotne wikłacze trzeba było omijać, a dookoła rosło wiele pokrewnych im gatunków drzew. Bink wołał nie ryzykować. Ilekroć coś wydawało mu się podejrzane w puszczy, zawracał i próbował przejść w innym miejscu. Unikał przetartych ścieżek - wzbudzały wiele podejrzeń. Przedzierał się przez roślinność graniczną między lasem a polem, często poboczem dróg. Po gołych, nagrzanych skałach, stromych stokach, smaganych wiatrem płaskowyżach. To. czym pogardziły magiczne rośliny, nie zasługiwało na niczyją uwagę -; chyba że podróżnika, który chciał uniknąć kłopotów. Jedno z pustych pól było lądowiskiem dużego, latającego smoka. Nic dziwnego, że w okolicy nie było żadnych innych drapieżników. Bink posuwał się bardzo powoli. Wiele jeszcze dni upłynie, zanim dotrze do zamku Dobrego Maga. Tego wieczoru wykopał sobie jamę w ziemi, a mając z jednej strony stos kamieni jako ochronę przed wiatrem, przykrył się uschniętymi gałęziami i zapadł w niespokojny sen. Dziwił się samemu sobie, że nie przyjął noclegu u Czarodziejki - na pewno byłoby mu tam o wiele wygodniej. Wiedział, dlaczego musiał odejść. Gdyby został na noc, na zawsze pozostałby we władzy Czarodziejki. Niejako wolny człowiek. A gdyby tak się stało, Sabrina nigdy by mu nie wybaczyła. Sam fakt, że taka noc stanowiła pokusę i to nie tylko z powodu wygodnego noclegu, znaczył, że nie mógł sobie pozwolić na tę noc. Kilkakrotnie powtarzał to sobie, zanim drżąc z zimna, zapadł w sen. Przyśnił mu się kryształowy pałac z brylantów. Obudził się z mieszanymi uczuciami, a potem z trudem udało mu się zasnąć. Było mu zimno. Walka z pokusą nie stanowi przyjemności, gdy wyrusza się samotnie na szlak. Jutro poszuka drzewa kocowego i tykw z gorącą zupą. Trzeciego dnia wędrówki na południe od Rozpadliny Bink wszedł na grań -jedyną możliwą drogę na zachód. Po kilku próbach udało mu się wyciąć nowy kostur. Na początku drzewka, do których podchodził, odstraszały go magią, używając różnych zaklęć odpychających. Nie wątpił, że było tu wiele odpowiednich drzew, których wcale nie dostrzegł, dlatego że stosowały zaklęcia typu "nie widzisz mnie". Jedno zastosowało zaklęcie odpychające narzędzia: ilekroć zamierzał się na nie, jego nóż odskakiwał. Minęła godzina od chwili zdobycia nowego kostura. Bink zaczął się zastanawiać nad selektywnym działaniem magii. Rośliny władające najsilniejszymi zaklęciami miały największą zdolność przetrwania. Rosły wszędzie, ale jak często przechodzili tędy podróżnicy uzbrojeni w noże? Przyszło mu na myśl, że mógłby wykorzystać zaklęcie odpychające. Gdyby udało mu się wyciąć kostur z takiego drzewa, to czy broniłby go przed atakami? Magia była oczywiście obroną przed atakami smoków, bobrów i podobnych, lecz broniła przed nożami, a Bink czułby się o wiele bezpieczniej z kosturem na smoki. Tylko że ścinając drzewo, Bink zabiłby je i magia straciłaby moc. Ale może nasiono... Powrót nie miał sensu. Na pewno uda mu się dostrzec inne rośliny tego rodzaju. Wystarczy udawać, że próbuje wyciąć nowy kostur i patrzeć, czy drzewo odpycha jego nóż. Może udałoby mu się znaleźć małe drzewko i wykopać je w całości, zachowując jego żywotność i skuteczność? Szedł skrajem grani, próbując różne drzewa. Okazało się to bardziej niebezpieczne, niż przypuszczał. Zbliżenie noża do delikatnej kory wyzwalało w nich najgorsze instynkty. Jedno spuściło mu na głowę twardy owoc, niewiele chybiając celu. Drugie wypuściło gaz usypiający, który prawie położył kres jego podróży. Ale tym razem nie spotkał się z zaklęciem odpychającym ostre narzędzia. Jedno duże drzewo gościło driadę, nimfę leśną, która była całkiem niczego sobie. Prawie taka jak Irisjako czternastolatka, ale sklęła ona Binka od ostatnich w sposób, jaki zupełnie nie przystoi damie. - Jeśli chcesz kaleczyć bezbronne istoty, kalecz swój ludzki rodzaj - wrzasnęła. - Idź potnij rannego żołnierza, co leży w glinie- ty sk....synie. Na szczęście nie dopełniła rymu. Dńady nie powinny nawet znać takich wyrazów. Ranny żołnierz? Bink znalazł rów. Dokładnie go przeszukał. Rzeczywiście, leżał tam człowiek w ubraniu wojskowego, z plamą zakrzepłej krwi na plecach i pojękiwał boleśnie. - Spokojnie - powiedział Bink. - Pomogą ci, jeśli pozwolisz. Xanth potrzebował prawdziwej armii. Ale obecnie żołnierze byli królewskimi posłańcami. Zachowali swój strój i godność. - Pomóż mi - zawołał słabo mężczyzna. - Wynagrodzę de. Bink zbliżył się do niego. Żołnierz był poważnie ranny, utracił wiele krwi. Spalała go gorączka wywołana infekcją. - Sam nic nie mogę dla ciebie zrobić. Nie jestem lekarzem. Opuszczę cię na chwilę, żeby poszukać lekarstw, ale muszę pożyczyć twój miecz. - Jeśli da mi swój miecz, to jest z nim naprawdę źle - pomyślał Bink. - Wracaj zaraz - powiedział żołnierz podając rękojeść. Bink wziął ciężki miecz i wygramolił się z rowu. Podszedł do drzewa driady. - Potrzebuję magii - powiedział. - Uzupełnienie krwi, leczenie ran, obniżanie gorączki - ten rodzaj. Mów, gdzie mogę ją szybko znaleźć, a jak nie, to zetnę twoje drzewo. - Nie zrobisz tego - zawołała z przerażeniem. Bink groźnie potrząsnął mieczem. W tym momencie przypomniał sobie Jamę, wiejskiego zaklinacza mieczy. Napełniło go to niesmakiem. - Powiem, powiem! - zawołała. - Dobrze, mów - Bink poczuł ulgę; wątpił, aby rzeczywiście był zdolny ściąć jej drzewo. To by ją zabiło - śmierć bez sensu. Driady są nieszkodliwymi istotami, przyjemnie jest na nie popatrzeć. Lepiej nie napastować ich bez powodu, ani grozić ich ukochanym drzewom. - Trzy mile na zachód. Źródło życia, jego woda leczy wszystko. Bink zawahał się. - Czegoś chyba mi nie powiedziałaś - rzekł znów ważąc miecz w dłoni. - Co to jest? 81 - Nie mogę ci powiedzieć - zawołała. - Ktokolwiek powie - klątwa... Bink zamachnął się mieczem, jakby chciał ściąć drzewo, Driada wydała z siebie tak rozpaczliwy okrzyk. Kiedyś bronił Drzewa - Justyna, nie mógł niczego zniszczyć. - Dobrze. Zaryzykuję - powiedział. Ruszył na zachód. Znalazł ścieżkę. Nie budziła zaufania, uznał, że musi zachować ostrożność. Wydawało mu się, że inni musieli znać drogę do Źródła. Idąc nią czuł się coraz bardziej niepewnie. O co chodzi? Co to za klątwa? Powinien to wiedzieć, zanim podejmie ryzyko i da wodę rannemu żołnierzowi. Xanth to ziemia magii - ale nawet magia stosowała się do pewnych zasad. Niebezpiecznie było z nią igrać, gdy się nie znało jej prawdziwego charakteru. Jeśli ta woda może naprawdę uleczyć żołnierza, to Źródło musi posiadać wielką moc. Takiej pomocy nie dostaje się za darmo. Znalazł Źródło w kotlinie, pod wielkim, szeroko rozpostartym dębem. Stan drzewa dobrze świadczył o wodzie, która najprawdopodobniej nie była zatruta. Ale mogło wiązać się z nią jakieś inne niebezpieczeństwo. Może krył się w niej jakiś słodkowodny potwór? Ranne i umierające stworzenia są łatwym łupem. Fałszywa reputacja uzdrowiciela przyciągałaby je z daleka. Bink nie miał czasu na wahanie. Musiał pomóc żołnierzowi teraz, albo będzie za późno. Musiał podjąć ryzyko. Ostrożnie podszedł do Źródła. Było chłodne i czyste. Zanurzył 'manierkę w wodzie. Drugą ręką trzymał rękojeść miecza. Ale nic się nie stało. Żadna groźna macka nie wysunęła się z wody. Patrząc na napełnioną manierkę wpadł na następny pomysł. Woda może nie jest trująca, ale też może nie być wcale lecznicza. Po co nieść ją żołnierzowi, jeśli nie będzie rezultatu? Można było sprawdzić tylko w jeden sposób. Zresztą i tak chciało mu się pić. Bink podniósł manierkę do ust i pociągnął łyk. Woda była chłodna i smaczna. Napił się i poczuł znakomicie. Nie była zatruta. Zanurzył manierkę i patrzył jak ulatują z niej pęcherzyki powietrza. Zniekształcony obraz jego zanurzonej w wodzie ręki, tak, że wydało mu się, że ma wszystkie palce. Bink nie żałował palca, który stracił w dzieciństwie, ale widok pozornie całej ręki rozdrażnił go. Wyjął manierkę z wody i niewiele brakowało, aby ją upuścił. Jego palec był cały! Naprawdę! Okaleczenie z lat dziecinnych zostało uleczone. W zadziwieniu zgiął palec i dotknął go. Uszczypnął się: bolało. Nie było wątpliwości. Palec był prawdziwy. Źródło posiadało ma- 82 giczną moc. Jeśli potrafiło przywrócić palec utracony przed piętnastu laty, to uleczy wszystko! A katar? Bink pociągnął nosem i stwierdził, że oddycha bez trudu. Źródło leczyło i katar. Sprawa jest jasna. Źródło Życia zasługiwało na swoje miano. Dobre określenie dla jego silnej magii. Gdyby Źródło było osobą, to byłby to potężny Mag. Właściwa Binkowi ostrożność znowu wzięła górę. Dlaczego nikt nie ujawni tajemnicy tego Źródła? Jaka to tajemnica? Na pewno nie to, że ma właściwości lecznicze: Driada powiedziała mu to, a on mógł powiedzieć innym. Klątwa nie była związana z żadnym potworem rzecznym, bo nic na Binka nie napadło. Teraz Bink był zdrów i cały. Mógł się o wiele lepiej bronić - tyle co do teońi numer jeden. Ale nie oznacza to, że nic mu nie grozi. Wiedział, że utajenie jest. A zagrożenie utajone jest najgorsze. Ktoś, kto zdoła umknąć oczywistemu zagrożeniu, jakim jest latający smok, może ulec ukrytej groźbie, jaką jest zaklęcie sosen pokoju. Żołnierz był umierający. Każda chwila była na wagę złota. Bink wahał się. Musiał rozgryźć tę tajemnicę, bo inaczej żołnierz i on sam mogą znaleźć się w jeszcze większym niebezpieczeństwie. Mówi się, że darowanemu jednorożcowi nie zagląda się w zęby, żeby nie okazało się, że jest zaczarowany. Bink zawsze zaglądał. Ukląkł przy Źródle i zapatrzył się w jego głębię. Jak gdyby zaglądał mu w zęby. - O Źródło Życia - powiedział. - Przychodzę spełnić dobry uczynek, nie dla korzyści osobistej, mimo że odniosłem korzyść. Zaklinam cię, byś ujawniło mi swoje warunki, abym ich mimowolnie nie złamał. Nie bardzo wierzył w skuteczność tej inwokacji. Nie miał magicznych zdolności, aby wymusić odpowiedź. Nic lepszego nie potrafił wymyślić. Nie mógł tak po prostu przyjąć cudownego daru, nie próbując dowiedzieć się, jaka jest zapłata. Zawsze trzeba zapłacić. W głębi Źródła coś zawirowało. Bink odczuł jego potężną magię. Czuł się, jak gdyby zobaczył inny świat. O tak. Źródło miało swoją świadomość i godność. Pole, będące duszą Źródła, uniosło się i objęło go, a jego świadomość zapadała się w otchłań i zrozumiał. - Ktokolwiek ze mnie pije, nie może działać przeciwko mnie albo utraci wszystko, co ode mnie dostał. Hmmm. To było zaklęcie obronne. Tylko bardzo trudne do wykonania. Kto decydował, co było, a co nie było zgodne z interesami Źródła? Kto, jeśli nie Źródło? Na pewno nie wolno ścinać drzew w tej okolicy, bo mogłoby to zagrozić środowisku naturalnemu i zmienić klimat, wpływając na opady deszczu. Nie wolno budować kopalń, bo to obniżyłoby poziom wody i zanieczyściłoby Źródło. 83 Nawet zakaz ujawniania warunku miał sens, bo ludzie z drobnymi schorzeniami i skaleczeniami me stosowaliby wody ze Źródła. Znali cenę. Na pewno nie drwale i górnicy. Każde działanie pociąga za sobą rozległe w czasie, choć słabnące konsekwencje, jak fale, które powstają, gdy wrzuca się kamień do wody. Z czasem fale dotrą do krańców oceanu. Albo - - w tym przypadku - do krańców Xanth. Załóżmy, że Źródło zadecyduje, iż jego interesy są bezpośrednio zagrożone przez jakieś działanie Króla Xanth, np. nałożenie podatków na drewno, co spowoduje, że drwale będą musieli ścinać więcej drzewa, aby je spłacić. Czy Źródło zmusi wszystkich, którzy z niego pili, do przeciwstawienia się Królowi, a może nawet do obalenia go? Ktoś, kto zawdzięcza życie Źródłu, nie miałby wielu oporów. Teoretycznie Źródło Życia było w stanie zmienić całe społeczeństwo Xanth - a nawet stać się jego faktycznym władcą. Ale interesy jednego odizolowanego strumyka nie muszą być koniecznie zgodne z interesami społeczeństwa ludzkiego. Prawdopodobnie magia Źródła nie miała aż takiego zasięgu. Musiałaby dorównać skomasowanej magii wszystkich istot w Xanth. Ale z czasem wywarłaby swój wpływ. W związku z tym pojawił się problem etyczny. - Nie mogę przyjąć takich warunków - powiedział Bink do zawirowania w otchłani. - Nie jestem twoim wrogiem, ale nie mogę obiecać, że będę działać wyłącznie w twoich interesach. Interes całego Xanth jest ważniejszy. Zabierz swoje dary, a ja pójdę swoją drogą... Poczuł gniew Źródła. W głębinie zawirowało. Magiczne pole ponownie podniosło się i objęło go. Zapłaci za swoją zuchwałość. Pole znikło, jak mgła rozpędzona wiatrem. Bink nie poniósł szwanku. Jego palec był cały, a katar nie powrócił. Postawił się Źródłu i wygrał. A może nie? Może dary, jakie otrzymał, zostałyby odebrane, gdyby wystąpił bezpośrednio przeciwko interesom Źródła? Cóż, korzyści Binka były drobne, mógł nie obawiać się kary. Strach przed konsekwencjami nie powstrzyma go przed robieniem tego, co uzna za słuszne. Bink wyprostował się, trzymając miecz w ręku. Zarzucił na ramię manierkę. Odwrócił się. W jego stronę skradała się chimera. Bink zamachnął się mieczem. Nie był biegły we władaniu bronią, ale chimery są niebezpieczne. Po chwili spostrzegł, że stworzenie było w bardzo kiepskim stanie. Z lwiej głowy zwieszał się bezwładnie język, głowa kozy była nieprzytomna, a głowa węża wlokła się po ziemi. Stworzenie pełzło w stronę Źródła, zostawiając za sobą krwawy ślad. Bink odsunął się na bok. Pozwolił jej przejść. Nie czuł do niej wrogości. Nigdy w życiu nie widział tak cierpiącej istoty. Poza żołnierzem. 84 Chimera dotarła do Źródła i zanurzyła w wodzie swoją lwią jłowę, pijąc łapczywie. Zmiana była natychmiastowa. Głowa lwa poderwała się do góry, wracając do świadomości. Odwróciła się do Binka i zmierzyła go wściekłym spojrzeniem. Głowa węża wydała syk. Nie było wątpliwości. Chimera była zdrowa. Ten rodzaj potworów nienawidzi wszystkiego, co wiąże się z człowiekiem. Zrobiła krok w stronę Binka, który zasłaniał się trzymanym oburącz mieczem, wiedząc, że ucieczka byłaby daremna. Gdyby zranił chimerę, to może udałoby się uciec, zanim dowlokłaby się znów do Źródła. Chimera nagle zawróciła, nie atakując go. Bink odetchnął z ulgą - jego pozycja obronna była tylko udawaniem. Ostatnią rzeczą jakiej pragnął, była walka z potworem koło nieprzyjaznego Źródła. | Widocznie w okolicy panuje ogólne zawieszenie broni - uświa-1 domił sobie Bink. Źródło nie życzyło sobie, aby w pobliżu czyhały l drapieżniki. Wszelkie polowanie i walka były zakazane. Tym lepiej i dla niego! Wdrapał się na zbocze i pospieszył na wschód. Miał nadzieję, że żołnierz jeszcze żyje. Żołnierz żył. Był odporny, jak większość; nie poddawał się. Bink wlał mu do ust magicznej wody, a potem obmył mu ranę. Żołnierz był zdrów. - Jak tyś to zrobił?! - zawołał. - Czuję się, jak gdyby nikt nigdy nie dźgnął mnie nożem w plecy... - Przyniosłem wodę z magicznego Źródła - wyjaśnił Bink. Wspięli się na stok przy drzewie Driady. - Ta uczynna nimfa skierowała mnie uprzejmie do niego. - Dziękuję ci, nimfo - powiedział żołnierz. - Co mogę dla ciebie zrobić? - Spływaj - rzuciła wulgarnie, patrząc na miecz w ręku Binka. Poszli. - Nie możesz działać przeciwko interesom Źródła - powiedział Bink. - Ani powiedzieć nikomu, jaką cenę zapłaciłeś za pomoc. A jeśli zrobisz coś takiego, znajdziesz się z powrotem w sytuacji wyjściowej. To ci się nie opłaci. - No chyba. Byłem na patrolu, pilnowałem zagonu paproci do leczenia królewskich oczu, kiedy nagle ktoś... Słuchaj, jeden łyk tego eliksiru, a Król nie będzie już potrzebował tych paproci na wzrok, nie! Powinienem wziąć... - Mogę ci pokazać drogę do Źródła - zaproponował Bink.'- O ile wiem, każdy może z niego korzystać. - Nie o to chodzi. Tylko wydaje mi się... nie wiem, czy Król powinien dostać tę wodę. 85 To krótkie zdanie wywarło na Binku wrażenie. Czy było ono potwierdzeniem, że Źródło miało szeroki wpływ i egoistyczne żądania? Poprawa królewskiego zdrowia mogła nie leżeć w interesach Źródła, więc... Ale z drugiej strony, jeśli Król zostałby uleczony wodą ze Źródła, to musiałby służyć jego interesom. Co mogło Źródło mieć przeciwko temu? Dlaczego Bink nie utracił ponownie palca i nie dostał znowu kataru w chwili, gdy zdradził sekret żołnierzowi? Postawił się Źródłu i nie został za to ukarany. Czyżby klątwa była blefem? Żołnierz wyciągnął do niego rękę. - Nazywam się Crombie. Kapral Crombie. Uratowałeś mi życie. Jak mogę ci się za to odwdzięczyć? - Zrobiłem tylko to, co należało - obruszył się Bink. - Nie mogłem pozwolić, żebyś umarł. Idę do Maga Humfreya, by dowiedzieć się, czy mam jakieś zdolności magiczne. Crombie potarł brodę w zamyśleniu. - Powiem ci, w jakim kierunku masz iść. Zamknął oczy, wyciągnął prawą rękę przed siebie i obracał się powoli. Jego wskazujący palec zatrzymał się. Crombie otworzył oczy. - Mag jest tam. To mój talent - kierunek. Mogę ci podać kierunek dokądkolwiek chcesz. - Kierunek znam - powiedział Bink. - Zachód. Ale największy kłopot to wędrówka przez puszczę. Tyle tu wrogiej magii... - No widzisz - zgodził się skwapliwie Crombie. - Prawie tyle wrogiej magii co w cywilizowanych okolicach. Napastnicy musieli mnie tu przenieść za pomocą magii, w nadziei, że się stąd żywy nie wydostanę, a moje ciało nie zostanie nigdy odnalezione. Mój cień nie mógłby mnie pomścić w tej głusey. - No, nie wiem - powiedział Bink, przypominając sobie cień Donalda w Rozpadlinie. - Wyzdrowiałem dzięki tobie. Wiesz co, będę twoim strażnikiem, dopóki nie dotrzesz do Maga. Stoi? - Ależ naprawdę, nie musisz... - Muszę. Honor żołnierza wymaga tego. Przysługa za przysługę. Mogę ci pomóc. Popatrz - znowu zamknął oczy, wyciągnął rękę i obracał się wokół swej osi. Gdy się zatrzymał, powiedział: - W tym kierunku znajduje się twoje największe niebezpieczeństwo. Chcesz sprawdzić? - Nie -- powiedział Bink. - Ale ja chcę. Nie umkniesz niebezpieczeństwu, ignorując je. Musisz wyjść mu naprzeciw i stawić czoło. Oddaj miecz. Bink podał mu miecz. Crombie ruszył w kierunku, który wskazał, na północ. Niezadowolony Bink ruszył za nim. Nie chciał szukać nie- |bezpieczeństwa, ale wiedział, że nie powinien dopuścić, żeby żołnierz |poszedł tam sam, zamiast niego. Może było to coś tak oczywistego, |jak smok z Wyrwy. Nie stanowił zagrożenia, dopóki Bink trzymał się |z dala od Rozpadliny. A Bink miał szczery zamiar trzymać się z dala, | Gdy Crombie napotykał na swej drodze gęste zarośla, po prostu | ciął je mieczem. Bi-nk zauważył, że niektóre rośliny usuwają się przed | ostrzem - jeśli najlepszym sposobem na przetrwanie było ustąpić | z drogi, rośliny odsuwały się. Ale przypuśćmy, że żołnierz zacznie | rąbać wikłacza? To było to niebezpieczeństwo, które wskazał. Nie - drzewo wikłacz było śmiertelnym zagrożeniem dla nie-| ostrożnych. Nie ruszyło się z miejsca, w którym rosło. Skoro Bink | szedł na zachód, a nie na północ, żadna nieruchoma rzecz nie była dla niego groźna, chyba że znajdowała się na zachodzie. | Usłyszeli krzyk. Bink podskoczył, a Crombie zasłonił się mieczem. To była Kobieta, skulona i przestraszona. j - Mów, dziewczyno - ryknął Crombie wywijając mieczem. - l Co knujesz? r - Nie rób mi krzywdy! - zawołała. - Nazywam się Dee, jestem ; sama. Zgubiłam drogę. Myślałam, że przyszliście mi na ratunek. f - Kłamiesz - zawołał Crombie. - Chcesz zaszkodzić mojemu . przyjacielowi, który uratował mi życie. Przyznaj się! - i znowu zagroził jej mieczem. - Na litość boską, zostaw ją! - zawołał Bink. - Pomyliłeś się, • ona jest nieszkodliwa. - Mój talent nigdy mnie nie zawiódł - powiedział Crombie. - To jest twoim największym niebezpieczeństwem. - Może niebezpieczeństwo jest za nią - powiedział Bink. - Ona po prostu znalazła się na drodze. Crombie zawahał się. - Możliwe, nigdy o tym nie pomyślałem - mimo pozorów gwałtowności Crombie był człowiekiem rozsądnym. - Poczekaj, sprawdzę. Żołnierz cofnął się trochę, ustawiając się na wschód od dziewczyny. Zamknął oczy i odwrócił się. Jego wyciągnięty palec wskazywał prosto na Dee. Dziewczyna wybuchnęła płaczem. - Nie chcę nikomu robić krzywdy - przysięgam. Nie róbcie mi nic złego. Była nieładna, o przeciętnej twarzy i sylwetce. Żadna piękność. Stanowiło to kontrast z kobietami, które Bink ostatnio spotkał. Ale było w niej coś mgliście znajomego. A Bink zawsze miękł, gdy napotkał kobietę w niebezpieczeństwie. - Może to nie jest zagrożenie fizyczne. Czy twój talent rozróżnia je? 87 - Nie - przyznał niechętnie Crombie. - To może być dowolny rodzaj zagrożenia, a ona wcale nie musi pragnąć twojej krzywdy. Jednak jestem pewien, że coś w tym jest. Bink przyjrzał się dziewczynie. Prawie przestała płakać. To podobieństwo - gdzie on mógł ją spotkać? Nie była z Wioski Północnej. A poza swoją wsią Bink nie miał okazji spotkać wielu dziewcząt. Może spotkał ją w czasie swojej podróży? Coś mu zaczęło świtać. Władczyni iluzji nie musi być cały czas piękna. Jeśli chciała wiedzieć, dokąd Bink się uda, mogła przybrać zupełnie inny wygląd, sądząc, że on się nigdy na tym nie pozna.! Ale najłatwiej jest zachować iluzję, jeśli odpowiada ona prawdziwym! wymiarom. Odjąć kilka funtów tu i tam, zmienić głos - może być. Gdyby wpadł w tę pułapkę, łatwo mógłby go spotkać upadek moralny. Uratowała go magia żołnierza. Ale jak zdobyć pewność? Nawet jeśli Dee stanowiła jakieś zagrożenie, musiał dowiedzieć się. Omijając jadowitą mysz, można łatwo wpaść na harpię. Nie należy ufać pochopnym sądom na temat magii. Nagle wpadła mu myśl do głowy. - Pewnie chce ci się pić, Dee - powiedział. - Chcesz wody? - i podał jej manierkę. - Och, dziękuję - odpowiedziała, skwapliwie ją przyjmując. Woda leczyła ze wszystkich schorzeń. Zaczarowanie też było chorobą. Jeśli wypije wodę, to powinna ukazać się chociaż na chwilę w swojej prawdziwej postaci. A wtedy zyska pewność. Dee pociągnęła solidny łyk. Nic się nie zmieniła. - Ach, jaka dobra woda - powiedziała. - Czuję się o wiele lepiej. Obaj mężczyźni popatrzyli na siebie. Ten sposób odpada. Albo Dee nie była Iris, albo Czarodziejka miała większą moc, niż przypuszczał. - A teraz spływaj - rozkazał krótko Crombie. - Idę do Maga Humfreya - powiedziała z rozterką. - Potrzebne mi jest zaklęcie, które mnie uleczy. Bink i Crombie znowu popatrzyli na siebie. Dee wypiła magiczną wodę; była uleczona. Nie miała pretekstu, żeby iść do Dobrego Maga. Kłamała. A jeśli kłamała, to co usiłowała przed nimi ukryć? Wybrała ten kierunek, bo wiedziała, że Bink tędy pójdzie. Ale to tylko przypuszczenie. Mógł być to czysty przypadek - albo ona była ogrem, zdrowym ogrem - i tylko czeka na odpowiedni moment, żeby ich pożreć. Widząc wahanie Binka, Crombie zdecydował za niego. - Jeśli jej pozwolisz iść z tobą, to ja idę także. Z mieczem. Będę jej pilnował. 88 - Tak będzie najlepiej - zgodził się Bink niechętnie. - Nie życzę ci nic złego - zaprotestowała Dee. - Nie chciałabym ci zaszkodzić, nawet gdybym potrafiła. Dlaczego nie chcesz mi uwierzyć? Wyjaśnienie było dla Binka trudne. - Możesz iść z nami, jeśli chcesz - powiedział. Dee uśmiechnęła się z wdzięcznością, ale Crombie potrząsnął głową i położył znacząco rękę na rękojeści miecza. Nie pozbył się swoich podejrzeń. A Bink wkrótce przekona się, w jakim stopniu może polegać na magii żołnierza. Po pierwsze, dlaczego nie wskazała mu niebezpieczeństwa, gdy ktoś ugodził go nożem w plecy! Ale nie powiedział tego na głos. Magia ma w sobie tyle zawiłości i niejasności. Bink był pewien, że Crombie miał dobre intencje. - Tam leży hefalumf - zawołała Dee. - Na wpół zjedzony. Olbrzymie cielsko leżało obok otworu w pniu drzewa. Część tylna była już pożarta, ale przód nietknięty. Najwidoczniej drzewo schwytało zwierzę i pożarło tyle, ile mogło. Hefalumf był tak wielki, że nawet wikłacz nie da rady zjeść całego na raz. Drzewo nasyciło się, a jego macki zwisały apatycznie. - Tu jest bezpiecznie - powiedział Bink, krzywiąc się. Czerwone ziarno gradu, wielkości kurzego jaja omal nie trafiło go w głowę. Grad był porowaty i lekki, mógł jednak zrobić krzywdę. Wiele czasu upłynie, zanim drzewo odżyje na tyle, żeby stało się agresywne. Może nawet dni, ale nawet wtedy drzewo zacznie od hefalumfa. Crombie wciąż się wahał. - To cielsko może być tylko złudzeniem - ostrzegał. - Nie ufaj niczemu: oto żołnierska dewiza. Pułapka, żebyśmy myśleli, że drzewo jest łagodne. W jaki sposób zwabiło tu hefalumfa? - Racja. Okresowe burze gradowe na grzbiecie wzgórza, które zmuszają ofiary do szukania schronienia i pozornie doskonałe schronienie - świetny pomysł. Ale ten grad nas w końcu zabije. Musimy znaleźć przed nim schronienie - powiedział Bink. - Ja pójdę - oświadczyła Dee. Zanim zdążył zaprotestować, weszła na terytorium drzewa. Macki zadrżały, wyciągnęły się w jej stronę, ale bez przekonania. Podbiegła do ciała hefalumfa i kopnęła je - było prawdziwe. - To nie miraż - zawołała - chodźcie! - Może ona jest wspólniczką - mruknął Crombie. - Mówię ci, jest dla ciebie niebezpieczna, Bink. Jeśli ona współpracuje z wikła-czem, to może zwabić masę ludzi w jego mordercze uściski. Crombie miał niewątpliwie bzika. Być może to korzystna cecha u żołnierza, ale jak na razie niewiele mu pomagała. - Nie wierzę - powiedział Bink - jest burza gradowa, idę - i poszedł. 89 Nerwowo przeszedł pod zewnętrzną frędzlą macek, ale macki pozostały nieruchome. Głodny wikłacz nie grzeszy subtelnością, chwyta łup w chwili, gdy znajdzie się on w jego zasięgu. Crombie dołączył do nich. Drzewo zadrżało lekko, jak gdyby zirytowane tym, że nie może ich pożreć, ale to było wszystko. - Mój talent mówił prawdę, jak zawsze - powiedział Crombie. Pod drzewem było przyjemnie. Grad zaczął już dochodzić do wielkości pięści. Odbijał się od górnej warstwy korony drzewa i gromadził się dookoła, zatrzymując się w niewielkim kolistym zagłębieniu. Drapieżne drzewa zazwyczaj rosły w takich zagłębieniach, wytworzonych przez macki, którymi oczyszczały otoczenie z gałęzi i kamieni, tak, aby wokół wyrósł trawnik. Śmieci były wyrzucane poza obręb koła. Z czasem powierzchnia gruntu za kołem podnosiła się. Wikła-cze były bardzo dobrze przystosowanymi drzewami i naokoło niektórych tworzyły się jak gdyby wieńce z pogrzebanych kości ich ofiar. Oczyszczono z nich okolice Wioski Północnej. Matki ostrzegały jednak dzieci przed grożącym niebezpieczeństwem. Teoretycznie uciekając przed smokiem można przebiec obok wikłacza, doprowadzając smoka w zasięg macek. Jeśli miało się dosyć odwagi i umiejętności. Na łagodnych wzniesieniach, przypominających kształtem piersi kobiece, rosła delikatna murawa. Słodkie zapachy unosiły się w powietrzu i zwabiły tu hefalumfa. Oni jednak byli bezpieczni. - Moja magia nigdy nie zawodzi - powiedział Crombie. - Powinienem jej ufać. Ale w takim razie... - spojrzał wymownie na Dee. Bink zastanawiał się. Wierzył w szczerość żołnierza, a jego zdolności wskazywania niebezpieczeństwa przydały się. Czy zawiodły w przypadku Dee? Czy rzeczywiście stanowiła ona ukryte zagrożenie? A jeśli tak, to jakiego rodzaju? Nie wierzył, żeby świadomie chciała mu wyrządzić krzywdę. Podejrzewał, że jest Czarodziejką Iris, ale teraz w to zwątpił. Nie przejawiała temperamentu władczyni iluzji. A osobowość nie jest czymś, co magia potrafi ukryć przez dłuższy czas. - Dlaczego twoja magia nie ostrzegła cię przed ciosem w plecy? - zapytał Bink żołnierza, próbując jeszcze raz sprawdzić, czy można na nim polegać. - Nie sprawdzałem tego - powiedział Crombie. - Byłem głupi, ale jak cię doprowadzę do Maga, to dowiem się, kto to zrobił... a wtedy - znacząco potrząsnął mieczem. Odpowiedź była szczera. Talent nie jest systemem ostrzegawczym. Działa, gdy się tego zażąda. Crombie nie miał żadnych powodów do podejrzeń, tak samo jak Bink nie czuł się zagrożony w tej chwili. Gdzie znajduje się granica między naturalną ostrożnością a paranoją? Burza szalała. Żadne z nich nie chciało spać. Nie mieli zaufania do drzewa. Siedzieli i rozmawiali. Crombie opowiadał o starożytnej 90 krwawej bitwie i bohaterskich czynach z czasów Czwartego Najazdu Xanth. Bink nie miał wojskowych zamiłowań, ale opisywana przez Crombie rycerskość porwała go tak, że nieomal życzył sobie żyć w tych pełnych przygód czasach, gdy mężczyźni posiadający moc byli uważani za mężczyzn. Pod koniec opowiadania burza uspokoiła się, ale grad stworzył wysoki wał dokoła drzewa, toteż postanowili poczekać. Zazwyczaj grad z magicznej burzy topniał bardzo szybko - jak tylko wyszło słońce. - Gdzie mieszkasz? - zapytał Bink. - Och, jestem po prostu ze wsi - powiedziała Dee. - Nikt inny nie chciał wyruszyć przez to odludzie. - To nie jest odpowiedź - Crombie był podejrzliwy. Wzruszyła ramionami. - To jest jedyna odpowiedź, jaką mogę ci dać. Nie mogę tego ' zmienić, choćbym chciała. - Moja odpowiedź jest taka sama - powiedział Bink. - Też jestem ze wsi, nic osobliwego. Mam nadzieję, że Mag zamieni mnie w kogoś niezwykłego. Stwierdzi, że posiadam zdolności magiczne, których nikt nigdy nie posiadał. Chętnie za to odpracuję rok. - Tak - powiedziała, uśmiechając się do niego. Bink poczuł do niej nagłą sympatię. Miała motywację - tak jak on. Mieli ze sobą coś wspólnego. - Idziesz po magię, żeby móc poślubić dziewczynę, która czeka na ciebie? - zapytał cynicznie Crombie. - Tak - zgodził się Bink, przypominając sobie z nagłą ostrożnością Sabrinę. Dee odwróciła się. - I żebym mógł zostać w Xanth. - Ależ z ciebie frajerski cywil - powiedział życzliwie Crombie. - To jest moja jedyna szansa - odparł Bink. - Warto jest pójść na każde ryzyko, kiedy ma się do wyboru to, co ja... - Nie mówię o magii. Magia jest pożyteczna. Pozostanie w Xanth też ma sens. Ale małżeństwo? - Małżeństwo? - Kobiety to zguba ludzkości - powiedział Crombie z przekonaniem. - Chwytają mężczyzn w pułapkę małżeństwa tak jak wikłacz chwyta swój łup. Potem dręczą przez resztę życia. - Jesteś niesprawiedliwy - powiedziała Dee. - Nie miałeś matki? - Wpędziła mojego ojca w alkoholizm i narkomanię - stwierdził Crombie. - Uczyniła z jego życia piekło na ziemi, z mojego także. Czytała w naszych myślach - to był jej talent. Kobieta, która czyta w myślach mężczyzn: piekło dla każdego! Gdyby jakaś kobieta umiała czytać w myślach Binka - brrr! - Dla niej też musiało to być piekło - zauważyła Dee. 91 Bink stłumił uśmiech, ale Crombie skrzywił się ze złości. - Uciekłem z domu i wstąpiłem do armii dwa lata przed osiągnięciem dojrzałości. I nie żałuję. Dee zmarszczyła brwi. - Ty też nie jesteś aniołem. My, kobiety możemy się tylko cieszyć, że nigdy nie tkniesz żadnej. - Nigdy się nie ożenię. Żadna mnie nie złapie. - Jesteś obrzydliwy - warknęła. - Mam rozum. A jeśli Bink będzie mądry, to nie pozwoli się skusić. - Mnie?! - zawołała ze złością. Crombie odwrócił się od niej z pogardą. - Wszystkie jesteście takie same. Szkoda czasu 'na rozmowę z taką, jak ty. Równie dobrze można dyskutować z diabłem o etyce. - Skoro tak uważasz, to idę stąd! - zawołała Dee. Podniosła się i z godnością podeszła do krawędzi. Bink sądził, że to tylko blef. Chociaż burza uspokoiła się, wciąż jeszcze padało. Wał kolorowego gradu osiągnął wysokość dwóch stóp, a słońce jeszcze nie wyszło zza chmur. Dee ruszyła przed siebie. - Zaczekaj! - zawołał Bink i pobiegł za nią. Dee znikła pośród strug deszczu. - Niech sobie idzie, baba z wozu... - powiedział Crombie. - Ona knuła przeciwko tobie. Ja wiem, jak to jest. Od początku wiedziałem, że baba to kłopoty. Bink wyszedł spod drzewa, zasłaniając rękoma głowę przed uderzeniami gradu. Poślizgnął się na lodowych kulach i wpadł głową w stos gradu. Już wiedział, co zdarzyło się Dee. Leżała gdzieś zagrzebana w tej samej hałdzie. Zamknął oczy chroniąc je przed pyłem pokruszonego gradu. Nie był to prawdziwy lód, ale zagęszczona para magiczna. Ziarna gradu były suche i wcale nie zimne. Ale były śliskie. Coś pochwyciło go za nogę. Bink wierzgnął gwałtownie, przypominając sobie potwora morskiego koło wyspy Czarodziejki, zapominając równocześnie, że był on złudzeniem. Chwyt był silny. Coś ciągnęło go pod drzewo. Bink podniósł się, gdy tylko to coś go puściło. Rzucił się na przypominającą trolla postać, którą dostrzegł przez warstwę pyłu gradowego. Poczuł, że leci w powietrzu. Wylądował twardo na plecach, a stworzenie ciągnęło go za rękę. Ależ silne te trolle! Zwinął się i próbował chwycić je za nogi, ale stworzenie rzuciło się na niego i przydusiło do ziemi. - Spokojnie, Bink. - powiedziało. - To ja, Crombie. Bink przyjrzał się mu dokładniej. Rozpoznał żołnierza. Crombie puścił go. 92 - Wiedziałem, że nigdy ci się me uda z tego wygrzebać, wyciągnąłem cię za jedną nogę. Miałeś oczy zasypane magicznym pyłem i nie poznałeś mnie. Przepraszam, że musiałem cię powalić. Magiczny pył - oczywiście. Zniekształcał widzenie tak, że ludzie sprawiali wrażenie trolli, ogrów albo czegoś gorszego. Była to dodatkowa magia tych burz, żeby ludzie nie potrafili się z nich wydostać. Większość ofiar widziała niewinne drzewo -- koc, a nie wikłacza. - W porządku - powiedział Bink. - Wy, żołnierze umiecie się dobrze bić. - To nasz zawód, nigdy nie atakuj faceta, który zna rzuty - Crombie podniósł palec, aby podkreślić wagę tej myśli. - Pokażę ci, jak to się robi; to nie wymaga magii. - Dee - zawołał Bink. - Ona ciągle tam jest! Crombie skrzywił się. - No dobrze. Przeze mnie odeszła. Jeśli tyle dla ciebie znaczy, pomogę ci ją znaleźć. Nie był skończonym draniem, nawet wobec kobiet. - Naprawdę, nienawidzisz je wszystkie?- spytał Bink, mobilizując się do ponownej walki z gradem. - Nawet te, które nie potrafią czytać w myślach? - Wszystkie" czy taj ą w myślach - powiedział stanowczo Crombie. - Większość z nich nie potrzebuje do tego magii. Ale nie twierdzę, że nie ma w całym Xanth żadnej dla mnie. Gdybym znalazł jakąś ładną dziewczynę, która by nie gderała i nie oszukiwała... - potrząsnął głową. - Ale nawet jeśli taka jest, to na pewno nie wyjdzie za mnie. Żołnierz odrzucał wszystkie kobiety, bo sądził, że one go odtrącą - to było wyjaśnienie. Burza ucichła. Wyszli na zaspy gradowe stąpając ostrożnie, aby uniknąć dalszych upadków. Kolorowe chmury burzowe rozwiewały się szybko, gdy zniknął magiczny nakaz. Co powodowało takie burze? - zastanawiał się Bink. Muszą być nieożywione. W czasie podróży Bink zdążył się już przekonać, że przedmioty martwe posiadają magię, czasem nawet bardzo silną. Może magia była pierwiastkiem Xanth i rozprzestrzeniła się stopniowo na żywe stworzenia i przedmioty nieożywione, które tu się znajdowały. Istoty ożywione panowały nad częścią magii, która przypadała im w udziale. Kontrolowały ją, ogniskowały tak, że mogła przejawiać się na życzenie. Przedmioty nieożywione wyzwalały swoją magię losowo, tak jak ta burza. Z pewnością magia zebrała się na małej powierzchni.... I wszystko zmarnowało się na bezsensowną kupę gradu. 93 Nie tak całkiem bezsensowną. Wikłacz czerpał korzyści z takich burz. Miały wkład w ekologię okolicy. Grad zabijał słabsze istoty, zwierzęta mniej zdolne do przetrwania, ułatwiając ewolucję tego miejsca. Inne przejawy nieożywionej magii były określone - tak jak Skała Widokowa i Źródło Życia. Czy ich czar destylował się z wód całej okolicy, zwiększając swą moc? Może to sama magia powodowała, że przedmioty uzyskiwały świadomość? Magia władała wszystkimi aspektami Xanth. Bez magii Xanth byłby - sama myśl o tym przepełniła Binka zgrozą - jak Mundania. Zza chmur wyjrzało słońce. W zetknięciu z jego promieniami grad przemienił się w kolorową mgłę. Jego magiczna tkanka nie wytrzymywała bezpośredniego kontaktu ze słońcem. Zdziwiło to Binka: - czyżby słońce było nieprzyjazne magii? Jeśli magia emanowała z głębi ziemi, to jej powierzchnia stanowiła tylko zewnętrzną część. Gdyby się kopało dostatecznie głęboko, to można by dotrzeć do samego źródła tej mocy. To go zaintrygowało. Szczerze mówiąc, Bink wolałby odłożyć poszukiwania swojej własnej magii, a zacząć zgłębiać naturę Xanth. Tam. w głębi była na pewno odpowiedź na wszystkie jego pytania. Ale nie mógł. Musiał znaleźć Dee. Po kilku minutach grad wyparował, ale dziewczyny nigdzie nie było. - Musiała ześlizgnąć się po zboczu w stronę lasu - powiedział Crombie. - Wie, gdzie jesteśmy, może nas łatwo znaleźć. - Chyba że ma jakieś kłopoty - powiedział z niepokojem Bink. - Użyj swego talentu, wskaż ją. Crombie westchnął. - Niech ci będzie - zamknął oczy, obrócił się i wskazał w dół, na południową stronę zbocza. Zbiegli w dół i znaleźli jej ślady w miękkiej ziemi na brzegu lasu. Szybko ją dogonili. - Dee! - zawołał z radością Bink. - Przepraszamy. Nie idź sama do puszczy. Dee szła dalej z determinacją. - Odczepcie się - powiedziała. - Nie chcę iść z wami. - Ale Crombie nie chciał cię urazić - powiedział Bink. - Nieprawda. Nie ufacie mi, trzymacie się z dala ode mnie. Poradzę sobie. Była nieugięta. Bink nie zamierzał jej do niczego zmuszać. Poszła dalej nie oglądając się za siebie. - Ona nie mogła stanowić wielkiego niebezpieczeństwa - powiedział niepocieszony Bink. 94 - Mogła, mogła - upierał się Crombie. - Ale zagrożenie nie jest takie ważne, gdy się oddali. ; Wrócili na zbocze i powędrowali dalej. Już następnego dnia l zobaczyli przed sobą zamek Maga. Magiczne wyczucie kierunku ; żołnierza i jego zdolności unikania niebezpieczeństw bardzo się i przydały. ; - To by było na tyle-oznajmił Crombie.-Doprowadziłem cię ; bezpiecznie. Myślę, że to wyrównuje nasze rachunki. Ja mam jeszcze i sprawę do załatwienia w innym miejscu, zanim zgłoszę się do Króla. l Mam nadzieję, że uda ci się poznać swoją magię. ; - Ja też - powiedział Bink. - Dziękuję za naukę rzutów. . - Było trochę za mało czasu. Musisz jeszcze poćwiczyć, zanim ci [ się do czegoś przydadzą. Przepraszam, że odstraszyłem dziewczynę. '• Może mój talent mylił się co do niej. Bink nie chciał rozmawiać na ten temat. Podał mu rękę i poszedł . w stronę zamku Dobrego Maga. 6. Mag Zamek sprawiał wrażenie. Niezbyt duży, ale wysoki, o harmonijnej budowie. Miał głęboką fosę, solidny zewnętrzny mur i wysoką wieżę, otoczoną balustradą ze strzelnicami. Przy budowie prawdopodobnie użyto magii, bo gdyby wznoszono go zwykłymi metodami, to armia rzemieślników musiałaby pracować co najmniej przez rok. Domenę magiczną Humfreya stanowiło przekazywanie wiedzy, a nie budownictwo czy iluzja. Jakim sposobem wyczarował ten budynek? Wszystko jedno, zamek istniał. Bink podszedł do fosy. Usłyszał plusk i zza zamku wyłonił się koń, galopując po wodzie. Nie, nie koń - hipokamp, czyli koń morski, z głową i przedmmi nogami konia i ogonem delfina. Bink znał delfiny tylko z obrazków; był to rodzaj magicznej ryby oddychającej powietrzem, a nie wodą. Cofnął się. Stworzenie wyglądało groźnie. Nie mogło wyjść na ląd. ale mogło go zetrzeć na proch w wodzie. Jak przedostać się przez fosę? Mostu zwodzonego nie było. Zauważył siodło na grzbiecie hipokampa. No nie! Dosiąść potwora? To właśnie należało zrobić. Mag nie chciał tracić czasu na nieważne sprawy. Jeśli nie miał odwagi dosiąść konia morskiego, to nie zasługuje na to, żeby zobaczyć Humfreya. W przewrotny sposób było to rozsądne. 95 Czy Bink naprawdę chciał znać odpowiedź na swoje pytanie? Za cenę rocznej służby? Obraz pięknej Sabriny stanął mu przed oczami. Tak prawdziwy, sugestywny, że wszystko inne stało się nieważne. Podszedł do hipo-kampa, który czekał przy brzegu fosy i wdrapał się na siodło. Potwór ruszył. Zarżał i popędził dokoła fosy. Zamiast pogalopować wprost na drugi brzeg. Gnał radośnie po fosie jak po torze wyścigowym. Bink desperacko trzymał się siodła. Potężne, przednie nogi hipokampa, zakończone były nie kopytami a płetwami, które zagarniały wodę po obu stronach, pryskając na Binka i przemaczając go do suchej nitki. Ogon, zwinięty w dobrze umięśnioną pętłę, gdy stworzenie się poruszało, wyprostował się i siekł wodą z taką siłą, że siodło przesuwało się do przodu i do tyłu, cały czas grożąc zrzuceniem jeźdźca. - la, iaaa! - zarżał radośnie potwór. Ulokował Binka tam gdzie chciał: w siodle, z którego mógł go łatwo zrzucić. Gdy Bink wpadnie do wody, potwór zrobi zwrot i pożre go. Ależ z niego głupiec! Chwileczkę... Dopóki jest w siodle, nic mu nie grozi. Musi trzymać się mocno. Potwór w końcu się zmęczy. Łatwiej pomyśleć, niż wykonać. Hipokamp to skakał, to nurkował, raz podnosząc go ponad powierzchnię, raz mocząc w spienionej wodzie. Zwinął ogon w spiralę i obracał się coraz to szybciej, zanurzając Binka w wodzie. Chłopak obawiał się, że potwór osiądzie razem z nim na dnie tak, że będzie musiał go puścić albo utonie. Ale siodło było solidnie przymocowane do grzbietu potwora, a jego koński pysk skierowany w tę stronę, co twarz Binka. Potwór też musiał wstrzymywać oddech. Bink tylko trzymał się siodła, rumak pracował, zużywał więcej energii i musiał szybciej oddychać. Nie można go utopić. Już wiedział w czym rzecz. Wystarczy, że nie straci głowy, a zwycięży. W końcu potwór dał za wygraną. Podpłynął do wewnętrznej bramy i zatrzymał się. Bink zsiadł. Pierwsza runda należała do niego. - Dziękuję, Hip - powiedział, składając lekki ukłon koniowi morskiemu. Zwierz parsknął i oddalił się. Bink znalazł się przed olbrzymimi, drewnianymi drzwiami. Były zamknięte. Uderzył w nie pięścią. Były tak grube, że ręka zabolała go. Dink, dink, dink! Wyjął nóż i zastukał rączką. Swój nowy kostur zgubił w fosie. Cisza. Najgłośniejsze dźwięki uzyskuje się, uderzając w przedmioty puste w środku - a drzwi były pełne. Nie da się ich wyważyć. A może Maga nie było w domu? Gdzież służba zamkowa? Bink powoli tracił cierpliwość. Odbył długą i niebezpieczną podróż, aby tu się znaleźć. Gotów zapłacić wysoką cenę za jedną głupią infor- 96 ację - a ten cholerny Mag nie miał nawet na tyle przyzwoitości, sby otworzyć drzwi. Ale on wejdzie, bez względu na Maga. Jakoś. I zażąda widzenia nim. Przyjrzał się uważnie drzwiom. Były wysokie na dobre dziesięć óp, a szerokie na pięć. Wyglądało na to, że zrobiono je z ręcznie osanych pali o wymiarach osiem cali na osiem. Ważyły z pewnością >nę. Nie miały zawiasów, to znaczy, że z pewnością otwierało się je rzesuwając na bok. Portale były z jednolitego kamienia. Podnosiło ę je do góry? Nie było widać żadnych lin ani bloków. Mogły być iśrubowane, ale wówczas sprawiałoby to kłopot. Śruby mogą puścić nieodpowiednim momencie. Może drzwi zapadały się w podłogę? fiemożliwe-była także z jednolitego kamienia. Wyglądało na to, że icąc wejść trzeba usunąć te drzwi. Bez sensu! To tylko fałszywe rzwi. Musi tu znajdować się jakiś rozsądny otwór do codziennego żytku. Magiczny albo fizyczny. Bink musiał go znaleźć. W kamieniu? Nie, takie drzwi byłyby zbyt ężkie; jeśli nie, stanowiły słabe miejsce, przez które mógłby się 'edrzeć wróg. Nie ma sensu budować przyzwoitego zamku z takim abym punktem. To gdzie? Bink przesunął dłonią po powierzchni fałszywych drzwi. Znalazł fsę. Przesunął wzdłuż niej palcem i stwierdził, że tworzy ona kwadrat. gadza się. Położył dłonie na jego środku i pchnął. Kwadrat poruszył się. Przesunął się do wewnątrz. Wpadł do •odka zostawiając otwór na tyle duży, aby mógł wczołgać się przezeń dowiek. To było wejście. Bink nie tracił czasu. Przełazi przez dziurę. Zobaczył słabo świetlony hali. I następnego potwora. Był to mantikora - stworzenie wielkości konia z głową człowieka, iałem lwa, skrzydłami smoka i ogonem skorpiona. Jeden z najdzik-sych, znanych potworów magicznych. - Witaj, drugie śniadanie - powiedział mantikora, wyginając woj segmentowy ogon nad grzbietem. Jego dziwaczne usta miały trzy sędy zębów, ale głos zdawał się jeszcze dziwaczniejszy. Brzmiał •ochę jak flet, a trochę jak trąbka, na swój sposób piękny, ale trudno yło cokolwiek zrozumieć. Bink wyciągnął nóż. - Nie jestem twoim drugim śniadaniem - powiedział z prze-onamem. Mantikora zaśmiał się. W jego głosie zabrzmiała ironia. - Nie jesteś drugim śniadaniem dla nikogo innego. Wszedłeś r moją pułapkę. Tak było. Bink miał dosyć bezsensownych przeszkód, a równo-ześnie podejrzewał, że nie były tak bezsensowne, jak by się wyda- • Zaklęcie dla 97 wało. Gdyby potwory Maga pożerały wszystkich przybyszów, Hum-frey nie miałby klientów, ani opłat. A wiadomo, że Dobry Mag był chciwym człowiekiem. Pragnął tych horrendalnie wysokich honorariów, aby pomnażać swoje bogactwo. To prawdopodobnie kolejny test, tak jak przedtem koń morski i drzwi. Trzeba było tylko znaleźć rozwiązanie. | - Wyjdę z tej klatki, kiedy tylko zechcę - powiedział śmiało Bink. Całą siłą woli starał się powstrzymać drżenie kolan. - Ona nie jest przeznaczona na mój rozmiar, tylko na potwory twojej wielkości. Ty jesteś więźniem, zębata gębo. - Zębata gębo - powtórzył z niedowierzaniem mantikora, pokazując około sześćdziesięciu zębów. - Ty skrzeczący śmiertelniku, jak cię użądlę, to zaśniesz na milion lat. Bink ruszył w stronę kwadratowego otworu. Potwór skoczył, wysuwając ogon ponad głowę. Był bardzo szybki. Ale Bink tylko udawał. W rzeczywistości skoczył do przodu wprost na lwie szpony. Był to kierunek przeciwny do tego, którego spodziewał się potwór. Nie był w stanie zawrócić w powietrzu. Jego śmiercionośny ogon wbił się w drzwi, a jego głowa utkwiła w kwadratowej dziurze. Lwie łapy zaklinowały się, a skrzydła trzepotały bezradnie. Bink nie mógł się powstrzymać. Wyprostował się, odwrócił i zawołał: - Chyba nie myślałeś, że przewędrowałem taki kawał drogi, żeby wracać z niczym, nierasowa poczwaro! Wymierzył zdrowego kopniaka w zad potwora, poniżej uniesionego ogona. Rozległ się ryk wściekłości i oburzenia, trochę przypominający dźwięk fletu. Ale Binka już tam nie byo, popędził hallem w nadziei, że znajdzie jakieś wejście dla ludzi. Bo inaczej... Wydawało się, że drzwi eksplodowały. Usłyszał głuchy łoskot, gdy mantikora wyrwał się z pułapki i skoczył na równe nogi. Był naprawdę wściekły! Jeśli tu nie ma wyjścia... Wyjście znalazło się. Zadaniem nie było zabić potwora, tylko przejść obok niego - żaden człowiek nie potrafiłby zabić takiego stworzenia nożem. Bink przebiegł przez zakratowaną bramę. Mantikora przebiegł hali gubiąc drzazgi z ogona. Bink znalazł się w samym zamku. Było to raczej ciemne i wilgotne miejsce, noszące wiele śladów ludzkiej obecności. A gdzie jest Dobry Mag? Musiał istnieć jakiś sposób, aby oznajmić o swoim przybyciu, jeśli nie wystarczyły awantury z mantikora. Bink rozejrzał się. Zobaczył zwisający sznur. Pociągnął zań i odsunął na bok, na 98 ;wypadek, gdyby coś miało mu spaść na głowę. Nie miał zaufania do sprzętów tego zamku. Zabrzmiał dzwonek: DING-DONG, DING-DONG. Pojawił się stary, pokręcony elf. - Kogo mam zapowiedzieć? - Binka z Wioski Północnej. - Dńnka czego? - Binka! B-I-N-K-A! Elf przyjrzał mu się dokładniej. - A w jakiej sprawie przybywa twój pan Bink? - Ja jestem Binkiem! Przybywam, aby dowiedzieć się, jaki jest •mój magiczny talent. - A jaką zapłatę oferujesz w zamian za bezcenny czas Dobrego Maga? - Zwykłą taksę: rok służby. A ciszej: - To rozbój, ale zgadzam się. Twój pan strasznie zdziera. Elf zastanowił się. - Mag jest w tej chwili zajęty. Czy może pan przyjść jutro? - Jutro! - wybuchnął Bink, myśląc co hipokamp i mantikora zrobiliby z nim, gdyby mieli pewną okazję. - Przyjmie mnie ten cholernik czy nie?! Elf zmarszczył brwi. - Cóż, skoro tak pan do tego podchodzi, to proszę na górę. Człowieczek poprowadził' Binka spiralną klatką schodową. Im wyżej się znajdowali, tym jaśniejsze, ozdobniejsze i bardziej przytulne stawało się wnętrze zamku. Elf zaprowadził go do zasłanego papierami gabinetu. Zasiadł za ogromnym biurkiem. - No cóż, panie Binku z Wioski Północnej. Przedarłeś się przez system obronny zamku. Na jakiej podstawie sądzisz, że stary, skąpy cholernik zechce skorzystać z twoich usług? Bink chciał coś krzyknąć, ale powstrzymał się. Zdał sobie sprawę, że rozmawia z Dobrym Magiem Humfreyem we własnej osobie. Jedyne co mu pozostało, to powiedzieć prawdę. - Jestem silny i mogę pracować. Sam musisz zdecydować, czy to ci się opłaca. - Jesteś pyskaty i prawdopodobnie dużo jesz. Utrzymanie ciebie będzie mnie więcej kosztować, niż to, co mogę na tobie zarobić. Bink wzruszył ramionami wiedząc, że nie warto się spierać. Mógłby tylko jeszcze bardziej rozzłościć Maga. Wpadł w ostatnią pułapkę, pułapkę arogancji. Chyba' przegrał, a był tak blisko celu. - Może mógłbyś nosić książki i przewracać strony. Umiesz czytać? 99 - Trochę - powiedział Bink. Szło mu całkiem nieźle, gdy chodził na naukę do centaura, ale było to dawno temu. - Obelgi przychodzą ci łatwo. Może mógłbyś zniechęcać natrętów, którzy zawracają mi głowę swoimi głupstwami. - Może - zgodził się Bink. - No, zdecyduj się, szkoda czasu - Humfrey wstał z krzesła. Bink wiedział, że nie był on prawdziwym elfem, tylko bardzo małym człowieczkiem. Oczywiście elf, będąc istotą magiczną, nie może być Magiem. Tak mu się dawniej wydawało, ale teraz coraz bardziej wątpił w słuszność tego domysłu. Xanth ujawniał mu te wymiary magii, których przedtem się nawet nie domyślał. Najwyraźniej w świecie Mag postanowił mu pomóc. Bink podążył za nim do sąsiedniego pomieszczenia. Było to laboratorium, którego półki i podłogi, poza jednym oczyszczonym miejscem, zagracały magiczne przyrządy. - Odsuń się - powiedział Humfrey. Bink nie bardzo miał gdzie. Osobowość Maga trudno by nazwać miłą. Rok pracy u niego nie będzie należał do przyjemności. Ale opłacałoby się, gdyby Bink dowiedział się, jaki ma talent magiczny i gdyby okazał się coś wart. Humfrey wziął z półki małą buteleczkę, potrząsnął nią i postawił na podłodze, pośrodku pentagramu. Następnie wykonał rękoma odpowiednie gesty i śpiewnie wypowiedział jakieś słowa w tajemniczym języku. Z butelki wyskoczył korek i zaczął wydobywać się dym. Utworzył sporą chmurę. Przybrał kształt demona. Demon nie należał do groźnych - jego rogi były szczątkowe, a ogon zakończony miękką kitą, a nie ostrym kolcem. Nosił okulary przywiezione z Mundanii, gdzie takich przyrządów często się używa do wzmacniania wzroku. W każdym razie tak twierdzą mity. Bink zaśmiał się. Krótkowzroczny demon! - O Beauregardzie! - zaintonował Humfrey. - Wzywam cię na mocy władzy przyznanej mi przez godę, abyś powiedział, jaki talent magiczny posiada obecny tu chłopak, Bink z Wioski Północnej w Xanth. To był sekret Maga: wyczarował demony. Pięciokąt służył do lokalizowania ich, wyzwalania z magicznych butelek. Nawet uczony demon jest istotą piekielną. Beauregard skierował swoje przysłonięte soczewkami oczy w stronę Binka. - Wstąp na moje terytorium, abym mógł ci się przyjrzeć - zaproponował podstępnie. - Nic z tego! - zawołał Bink. 100 l - Ale z ciebie twardziel - powiedział demon. i - Nie prosiłem cię o określenie osobowości - warknął Hum- rarey. - Jaka jest jego magia? | Demon skupił się. - Ma magię, silną magię, ale... Silną magię! Bink odczuł przypływ nadziei. - Ale nie potrafię zgłębić jej istoty - zakończył Beauregard. Wykrzywił się do Dobrego Maga. - Przykro mi, stary durniu. [Poddaję się. | - To spływaj, niedouku - warknął Humfrey. I silnie klasnął ?w dłonie. Był przyzwyczajony do obelg. Binkowi znowu się nie ^poszczęściło. r Demon zmienił się w dym i zniknął w butelce. Bink przyjrzał się ijej, próbując ustalić, co znajdowało się w środku. Czyżby kryła się ;tam maleńka figurka zgarbiona nad książką? ' Mag spojrzał na Binka. ? - Masz duży talent magiczny, który nie da się określić? Wie-| działeś o tym? Przyszedłeś tu, żeby marnować mój czas? - Nie - powiedział Bink. - Nigdy nie miałem pewnoś-•ci, że posiadam magię. Nie miałem żadnych dowodów. Miałem nadzieję, ale obawiałem się, że brak mi jakiegokolwiek talentu. - Czy pamiętasz coś, co mogłoby stanowić powód takich niejasności? A może było jakieś przeciwzaklęcie? Humfrey nie był wszechmogący. Wiedząc teraz, że wywoływał demony, Bink wszystko zrozumiał. Mag pobierał wysokie opłaty za swoje usługi, bo ponosił wielkie ryzyko. - Nie wiem o niczym - powiedział Bink. - Poza tym, że piłem magiczną wodę leczniczą. - Beauregard nie dałby się tym oszukać. To bardzo uczony demon. Specjalista od magii. Czy masz ze sobą tę wodę? Bink podał mu manierkę. - Trochę mi zostało. Nigdy ,nie wiadomo, kiedy się może przydać. Humfrey wziął manierkę, nalał kroplę na dłoń, dotknął jej językiem i wykrzywił się w zamyśleniu. - Standardowy przepis - powiedział. - Nie zakłóca informacji ani zdolności wróżebnych. Mam baryłkę płynu w piwnicy. Sam go przygotowałem. Nie zawiera zaklęcia obronnego Źródła. Zatrzymaj swoją wodę. Może ci się przydać. Mag zawiesił na ścianie strzałkę, umieszczoną pod rysunkiem przedstawiającym śmiejącego się cherubina i skrzywionego czarta. - Zagrajmy w dwadzieścia pytań. 101 Wykonał dłońmi gest zaklęcia. Bink zdał sobie sprawę, że jego' pierwotna ocena była przedwczesna. Humfrey potrafił więcej niż; wywoływać demony - wiązało się to z informacją. - Bink z Wioski Północnej - zaintonował. - Nastaw się na niego. Strzała przesunęła się, wskazując na cherubina. . - Czy posiada magię? Cherubin. - Możesz ją określić? Powiesz mi jaka jest? Strzała przesunęła się, pokazując czarta. - Co to ma znaczyć!? - zapytał Humfrey z gniewem. - To nie jest pytanie, idioto! to okrzyk. Nie rozumiem, dlaczego duchy wykręcają się. Ze złością wygłosił zaklęcie uwalniające i zwrócił się do Binka: - Coś tu nie jest w porządku. To jest wyzwanie. Zastosuję dla ciebie zaklęcie prawdy. Muszę dojść do sedna tej sprawy. Mag zamachał swoimi krótkimi rączkami, wymamrotał zaklęcie. Bink nagle poczuł się dziwnie. Nigdy dotąd nie spotkał się z takim dziwnym rodzajem magii, wypowiadaniem zaklęć, z jej gestami zaklęć i całą aparaturą. Był przyzwyczajony do wrodzonych talentów, które działały na życzenie. Dobry Mag był kimś w rodzaju naukowca - chociaż Bink nie bardzo rozumiał ten zapożyczony z Mundanii termin. - Kim jesteś? - spytał Humfrey. - Bink z Wioski Północnej. Była to prawda, ale Bink powiedział tak dlatego, że zmusiło go do tego zaklęcie, a nie dlatego, że chciał. - Dlaczego tu przybyłeś? - Żeby dowiedzieć się, czy mam magię i jakiego rodzaju. Żeby mnie nie wygnano z Xanth i żebym mógł poślubić... - Wystarczy, nie interesują mnie trywialne szczegóły - Mag potrząsnął głową. - Cały czas mówiłeś prawdę. To jest bardzo tajemnicze. No dobrze - jaki jest twój dar? Bink przymuszony zaklęciem do mówienia otworzył usta. Rozległ się ryk potwora. Humfrey zamrugał oczami. - Och, mantikora jest głodny. Odwołuję zaklęcie. Poczekaj, muszę go nakarmić - i poszedł. Też sobie wybrał mantikora porę, żeby się awanturować o jedzenie! Bink nie mógł mieć pretensji do Maga o to. że tak się spieszył, żeby nakarmić bestię. Gdyby się wyrwał ze swojej klatki... Bink został sam. Przeszedł się po pokoju, starannie omijając poniewierające się przyrządy i nie dotykając niczego. Podszedł do lustra. 102 - Lustereczko, powiedz przecie - powiedział żartobliwie - kto est najpiękniejszy na świecie? Lustro zamgliło się, a potem rozjaśniło i ukazało się w nim wielkie, pokryte brodawkami oblicze ropuchy. Bink podskoczył ; wrażenia. Po chwili domyślił się, że to było magiczne zwierciadło, wkazało mu najpiękniejszą ze wszystkich - najpiękniejszą ropuchę. - Miałem na myśli najpiękniejszą istotę ludzką płci żeńskiej - wyjaśnił. Teraz w lustrze pojawiła się Sabrina. Bink żartował, ale powinien zdać sobie sprawę, że lustro potraktuje go na serio. Czy naprawdę Sabrina jest najpiękniejszą dziewczyną na świecie? Obiektywnie mówiąc, nie. Lustro pokazało mu ją, bo dla uprzedzonego oka Binka, Sabrina była najpiękniejsza. Dla innego mężczyzny... l Obraz zmienił się. Teraz ukazała się w nim Wynne. Tak. Ona też ijest niczego sobie, tylko że za głupia, aby się z nią zadawać. Nie-tktórym co prawda to by odpowiadało. Ale z drugiej strony... \ Teraz wyjrzała z lustra Czarodziejka Iris, przybierając swoją 'najbardziej uwodzicielską postać. Wciąż mogę ci umożliwić... - Nie! - zawołał Bink i obraz zniknął. Uspokoił się. Znowu spojrzał w zwierciadło. - Czy udzielasz również innych informacji? Lustro zamgliło się, a potem rozjaśniło. Pojawił się w nim cherubin oznaczający "tak". - Dlaczego mamy tyle kłopotu z ustaleniem, jaka jest moja magia? Tym razem pojawił się w lustrze obraz stopy, a raczej łapy - małpiej łapy. Bink patrzył na nią przez chwilę, próbując domyślić się, co ma ona oznaczać. Ale nie udało mu się. Lustro musiało się pomylić i pokazało niewłaściwy obraz. - Jaki jest mój dar? - zapytał w końcu. Lustro pękło. - Co ty tu robisz? - zapytał za jego plecami Humfrey. Bink aż podskoczył. - Wydaje mi się, że stłukłem twoje lustro - powiedział. - Ja tylko... - Zadawałeś idiotyczne, bezpośrednie pytania urządzeniu, z którym trzeba obchodzić się bardzo delikatnie -"powiedział gniewnie Humfrey. - Naprawdę myślałeś, że lustro powie ci to, czego nie chciał wyjawić demon Beauregard? - Przepraszam - powiedział Bink. - Sprawiasz dużo kłopotów. Ale jesteś wyzwaniem. No nic, do roboty. Mag wykonał ponownie gesty i wypowiedział zaklęcie. 103 - Kim... Coś trzasnęło. Szkło wypadło z pękniętego lustra. - Nie pytałem ciebie! - zawołał Humfrey. Zwrócił się ponownie do Binka: - Kim... Obaj poczuli wstrząs. Cały zamek zadrżał w posadach. - Trzęsienie ziemi - zawołał Mag. - Wszystko na raz. Przeszedł na drugą stronę pokoju i wyjrzał przez okno. - Nie, to tylko niewidzialny olbrzym. Humfrey zwrócił się do Binka. Tym razem przyjrzał mu siei dokładniej. - To nie przypadek. Coś nie pozwala ci - albo innym rzeczom - udzielić odpowiedzi. Jakaś silna, nieokreślona magia. Zaklęcie Maga. Myślałem, że żyją tylko trzy osoby tej rangi, ale teraz widzę, że jest i czwarta. - Trzy? - Humfrey, Iris i Trent. Nikt inny nie posiada magii tego rodzaju. - Trent? Zły Mag? - Ty możesz tak go nazwać. Ja nigdy tego nie zauważyłem. Jesteśmy w pewien sposób przyjaciółmi. Na naszym poziomie istnieje coś w rodzaju wspólnoty... - Ale on został wygnany 20 łat temu! Humfrey spojrzał z ukosa na Binka. - Traktujesz wygnanie jak śmierć? Trent mieszka w Mundanii. Moje informacje nie sięgają poza Tarczę, ale jestem pewien, że przetrwał. To niezwykły człowiek, ale jest pozbawiony magii... - Ooo! W kategońach uczuciowych Bink traktował wygnanie jako śmierć. Warto pamiętać, że poza Tarczą też istnieje życie. Bink nie chciał się tam znaleźć, ale perspektywa stała się mniej straszna. - Mimo wielkiej pokusy nie będę zadawał więcej pytań. Nie ma wystarczającego zabezpieczenia przeciwko magii ochronnej. - Ale dlaczego ktoś chce uniemożliwić mi poznanie mojego daru? - zapytał Bink. - Wiesz. Tylko nie możesz tego wyznać nawet samemu sobie. Ta wiedza jest ukryta głęboko w tobie. I tam, jak mi się wydaje, pozostanie. Nie jestem w stanie podjąć takiego ryzyka za marny rok służby. Straciłbym na tym interesie. - Ale dlaczego Mag miałby... przecież jestem nikim! Jak mógłby ktokolwiek skorzystać, uniemożliwiając mi... - To wcale nie musi być człowiek, ale przedmiot, który rzucił na ciebie czar. Czar nieświadomości. - Ale dlaczego? Humfrey skrzywił się. 104 - Powtarzasz się, chłopcze. Twój dar może stanowić zagrożenie dla jakichś potężnych interesów. Tak jak srebrny miecz jest zagrożeniem dla smoka, chociaż jest od niego daleko. Istota ta chroni się, blokując twoją wiedzę na temat twojego daru. - Ale... - Gdybyśmy to wiedzieli, znalibyśmy twój dar - warknął Humfrey, odpowiadając na niewypowiedziane pytanie Binka. Bink nalegał dalej. - Jak mam w takim razie przedstawić moją magię, żeby pozostać w Xanth? - No cóż, to stanowi problem - zauważył Humfrey, jak gdyby nie było to nic ważnego. Wzruszył ramionami. - Odpowiedziałbym, gdybym wiedział. Dam ci list. Może Król pozwoli ci zostać mimo wszystko. Wydaje mi się, że zgodnie z prawem, każdy obywatel musi posiadać magię, ale nie musi jej demonstrować publicznie. Czasami zawiesza się obowiązek demonstracji. Był taki młody człowiek, który potrafił dowolnie zmieniać kolor swojego moczu. Zaakceptowano zaprzysiężone pisemnie świadectwo zamiast demonstracji. Niepowodzenie sprawiło, że Mag stał się bardziej dostępny. Poczęstował Binka chlebem i mlekiem z prywatnego chlebowego sadu i stajni łaniomotyli. Gawędził z nim przyjacielsko. - Wiele osób przychodzi tu i zadaje pytania - zwierzył się. - Rzecz polega nie na znalezieniu odpowiedzi za wszelką cenę, ale na odkryciu właściwego pytania. Twoje pytanie stanowiło jedyne od dłuższego czasu wyzwanie. Przedtem był - zaraz, zaraz - amarant. Ten rolnik chciał wiedzieć, jak wybudować wysokiej jakości roślinę na warzywa i ziarno, aby móc lepiej wyżywić swoją rodzinę i trochę sobie dorobić. Znalazłem mu magiczny amarant. Obecnie jego uprawa rozprzestrzeniła się po całym Xanth, a nawet poza jego granicami, o ile wiem. Można z niego robić chleb, prawie nie do odróżnienia od prawdziwego - Mag otworzył szufladę i wyjął z niej bochenek chleba. - Widzisz, ten nie ma łodygi, był upieczony, a nie wyrósł. Oderwał kawałek dla Binka, który przyjął go z wdzięcznością. - To było dobre pytanie. Odpowiedź okazała się pożyteczna dla całego kraju, nie tylko dla jednostki. W odróżnieniu od twojego. Nadmiar zadań wyzwala syndrom małpiej łapki. - Małpiej łapki?! - zawołał Bink. - Kiedy zapytałem magiczne zwierciadło, ukazała się w nim... - Zgadza się. Przenośnia wywodzi się od mundańskiego opowiadania. Oni myślą, że to tylko legenda. Ale tu, w Xanth, istnieje również ten rodzaj magii. - Ale jaki? - Chcesz mieć rok do odpracowania? 105 - Ee, nie za to - Bink skoncentrował się na swoim kawałku chleba. Był twardszy niż prawdziwy. - Dostaniesz odpowiedź za darmo. Jest to rodzaj magii, który przynosi więcej szkody niż pożytku, chociaż teoretycznie daje to. o co się prosi. Magii, której należy unikać. Czy było lepiej dla Binka, że nie wiedział, jaki jest jego talent? Wydaje się, że taką odpowiedź dało zwierciadło. Ale jak wygnanie, które całkowicie pozbawi go magii, może być lepsze niż wiedza o niej? - Czy przychodzi tu dużo osób z pytaniami9 - Nie tak dużo. Od czasu, gdy zbudowałem zamek i ukryłem go. Tylko ci, którym naprawdę na tym zależy. Tak jak tobie. - Jak go zbudowałeś? - Zbudowały go centaury. Powiedziałem im, jak pozbyć się gnębiącego ich szkodnika. Za to służyły mi przez rok. Są bardzo zręcznymi rzemieślnikami. Wykonały dobrą robotę. Od czasu do czasu mylę szlaki wiodące do zamku, umieszczając na nich zaklęcia zmieniające kierunek, tak, żeby przypadkowi goście nie zawracali mi głowy. To jest dobre miejsce. - Potwory! - zawołał Bink. - Hipokamp i mantikora odrabiają swój rok służby, zniechęcając niepoważnych klientów? - Oczywiście. Myślisz, że zostały tu dla przyjemności? Bink zastanowił się. Przypomniał sobie złośliwą radość, z jaką koń morski miotał się z nim po falach. Pewnie wolałby otwarte morze. Dojadł chleb prawie tak smaczny jak prawdziwy. -• Mając taką możliwość zdobywania informacji, mógłbyś zostać królem. Humfrey zaśmiał się. W jego śmiechu me było goryczy. - Czy ktoś zdrowy na umyśle może tego chcieć? To nudne i męczące zajęcie. Nie jestem politykiem, tylko naukowcem. Moja praca polega na ulepszaniu magii tak, aby była bezpieczniejsza i bardziej wyspecjalizowana. Jest jeszcze wiele do zrobienia, aleja się starzeję. Nie mogę tracić czasu na nieistotne sprawy. Niech ci obejmą tron, którym na tym zależy. Bink w myślach usiłował znaleźć kogoś, kto chciałby rządzić Xanth. - Czarodziejka Iris. - Kłopot z iluzją polega na tym, że w końcu człowiek oszukuje sam siebie - powiedział z powagą Humfrey. - Iris nie tyle potrzebuje władzy, co mężczyzny. Bink musiał się z tym zgodzić. - Dlaczego nie wyjdzie za mąż? - Jest wybitną Czarodziejką. Posiada zdolności, których się nawet nie spodziewasz. Potrzebuje mężczyzny, którego mogłaby 106 szanować, którego magia byłaby silniejsza niż jej. W całym Xanth tylko ja posiadam silniejszą niż ona, ale ja należę do innego pokolenia - jestem dla niej za stary, nawet gdybym chciał się żenić. No i oczywiście nie pasujemy do siebie, bo nasze magie są przeciwstawne. Ja zajmuję się prawdą, a ona złudzeniem. Ja za dużo wiem - a ona wyobraża sobie za dużo. Zmawia się z pomniejszymi magami, wyobrażając sobie, że coś z tego będzie - potrząsnął głową. - Naprawdę, szkoda, nie mam żadnego Następcy, a wymaganie, żeby korona przechodziła tylko na Wielkiego Maga, może spowodować, że tron wpadnie jej w ręce. Nie każdy młody człowiek ma twoją prawość czy lojalność wobec Xanth. Dreszcz przeszedł Binka. Humfrey wiedział o ofercie Iris, o ich spotkaniu. Mag nie tylko odpowiadał na pytania, ale również wiedział o wszystkim, co działo się w Xanth. Ale nie wtrącał się. Tylko się przyglądał. Może zbierał informacje o tych, którzy wybierali się do niego, podczas gdy koń morski, drzwi i mantikora zatrzymywali ich po to, by Humfrey przygotował się. Może zachowywał informacje na wypadek, gdyby ktoś zapytał go, jakie jest największe zagrożenie w Xanth? A wtedy mógłby otrzymać zapłatę za odpowiedź. - Jeśli Król umrze, czy obejmiesz tron? - zapytał Bink. - Powiedziałeś, że powinien on zostać oddany w ręce potężnego Maga dla dobra Xanth... - Pytanie jest trudne, jak to, z którym przyszedłeś - powiedział ze smutkiem Dobry Mag. - Nie jestem wyzuty z patriotyzmu. Z drugiej strony wyznaję zasadę nieingerowania w naturalną kolej rzeczy. Koncepcja małpiej łapki nie jest pozbawiona sensu: magia ma swoją cenę. Przypuszczam, że gdyby naprawdę nie było innego wyjścia, przyjąłbym koronę. Przedtem zrobiłbym wszystko, żeby znaleźć jakiegoś wybitnego Maga, który przyjąłby na siebie ten obowiązek. Obecne pokolenie nie wydało żadnych wybitnych jednostek, najwyższa pora, żeby ktoś taki się pojawił. Przyjrzał się Binkowi uważnie. - Wydaje się, że masz magię tego kalibru - tyle że nie możemy jej wykorzystać, jeśli jej nie określimy. Dlatego wątpię, żebyś został następcą tronu. Bink zaśmiał się zakłopotany. - Ja? Obrażasz tron. - Nieprawda, niektóre twoje cechy stanowiłyby ozdobę tronu - gdybyś tylko miał określoną magię, którą mógłbyś kontrolować. Czarodziejka nawet nie zdawała sobie sprawy, jak dobrego dokonała wyboru. Ale jakaś przeciwmagia powstrzymuje cię. Chociaż sądzę, żeby osoba będąca źródłem tej magii okazała się dobrym Królem. Jest w tym coś tajemniczego. 107 Myśl, że mógłby zostać potężnym Magiem, zostać Królem i rządzić Xanth wydała się Binkowi kusząca. Odrzucił ją po chwili. Wiedział w głębi duszy, że nie posiada potrzebnych cech, mimo tego, co mówił Humfrey. Nie było to wyłącznie kwestią magii, ale stylu i celów' życiowych. Nie potrafiłby skazać kogoś na śmierć lub wygnanie, bez względu na to jak bardzo byłby usprawiedliwiony ten wyrok. Ani też prowadzić wojska do bitwy, czy spędzać całe dnie "rozsądzając spory poddanych. Przygniótłby go ciężar odpowiedzialności. - Masz rację. Nikt zdrowy na umyśle me pragnie zostać Królem. Chcę tylko poślubić Sabrinę i ułożyć sobie życie. - Bardzo jesteś rozsądny. Możesz u mnie przenocować, a jutro wskażę ci drogę prosto do domu i zabezpieczę przeciwko niebezpieczeństwom. - Odstraszacz na nikolongi? -- zapytał Bink z nadzieją, przypominając sobie rowy, które przeskakiwała Cherie. - Tak jest. Będziesz musiał się ciągle pilnować Głupiec nie jest bezpieczny nawet na prostej drodze. Ale wystarczą dwa dni drogi piechotą. Bink został na noc. Polubił zamek i jego mieszkańców. Nawet mantikora okazał się całkiem sympatyczny, gdy mu Mag na to pozwolił. - Wcale bym cię nie zjadł, chociaż przyznaję, że miałem ochotę. kiedy dałeś mi kopniaka... - powiedział Binkowi. - Moja praca polega na odstraszaniu tych przybyszy, którzy nie przychodzą w poważnej sprawie. Nie jestem uwięziony - pchnął kratę i otworzył wewnętrzną bramę. - Mój rok służby już się kończy. Prawie tego żałuję. - Z jakim pytaniem przyszedłeś? - zapytał Bink, próbując ukryć chęć ucieczki. Na otwartej przestrzeni nie miał szansy w walce z mantikora. - Chciałem się dowiedzieć, czy mam duszę - oświadczył potwór z powagą. Bink musiał się opanować. Rok służby za pytanie z filozofii? - I co ci powiedział? - Że tylko ci, którzy mają duszę, są nią zainteresowani. - Nie musiałeś go pytać. Tracisz rok za nic. - Nieprawda. Za wszystko. Jeśli posiadam duszę, to znaczy, że nigdy naprawdę nie umrę. Pozbędę się mojego ciała, ale odrodzę się, a jeśli nie, cień mój będzie się snuł, dopóki nie pospłacam długów albo nie pójdę na zawsze do nieba, albo do piekła. Moja przyszłość jest pewna. Nigdy nie przepadnę bez reszty. Nie ma ważniejszego pytania. Odpowiedź musi dać właściwą formę. Zwyczajne "tak" czy też "nie" nie usatysfakcjonowałaby mnie. Mogłaby to być kwestia przypadku 108 lub nieprzemyślana opinia Maga. Szczegółowy traktat naukowy tylko by sprawę zaciemnił. Humfrey wyraził to tak, że sprawa jest oczywista. Nie mam żadnych wątpliwości. Bink wydawał się poruszony. Z tego punktu widzenia to miało sens. Humfrey udzielił właściwej odpowiedzi. Był uczciwym Magiem. Pokazał mantikorze - a także i samemu Binkowi - ważny aspekt w życiu Xanth. Jeśli wielorasowe potwory posiadają dusze, to czy można traktować je jako źródło zła? 7. Wygnanie Ścieżka wiodła bezpiecznie, szeroka i widoczna. Jedna rzecz zmroziła Binka: widok małych dziurek w pniach drzew i okolicznych skałach. Dziurek, które przechodziły na wylot z jednej strony na drugą. Tu grasowały świdrzaki! Uspokoił się. Świdrzaki przechodziły tędy dawno: oczywiście zagrożenie już minęło. Ale tam, gdzie się pojawiły, wiało grozą, bo te małe, latające robaczki magiczne przewiercały wszystko, co znalazło się na ich drodze, także zwierzęta i ludzi. Drzewo mogło przeżyć z kilkoma dziurami, ale inne istoty umierały na skutek przewiercenia jakiegoś ważnego narządu. Miał nadzieję, że nigdy się już nie wylęgną w Xanth, ale nie miał co do tego żadnej pewności. Nigdy nie można mieć pewności, jeśli chodzi o magię. Bink przyspieszył kroku na widok starych dziur po świdrzakach. Po pół godzinie doszedł do Rozpadliny, a tam rzeczywiście trafił na Nieprawdopodobny Most, dokładnie tak, jak mu powiedział Mag. Upewnił się, że istnieje, rzucając garść ziemi i obserwując, jak spada. Wskazywało to, gdzie się znajduje jego początek. Gdyby Bink wiedział o tym, idąc w tamtą stronę... - to problem informacji. Jej brak powoduje ogromne komplikacje. Kto by przypuszczał, że istnieje niewidzialny most na drugą stronę przepaści? Okrężna droga nie okazała się stratą czasu. Wziął udział w przesłuchaniu na temat gwałtu - pomógł cieniowi, był świadkiem najbardziej fantastycznych iluzji, uratował życie żołnierzowi, dowiedział się sporo na temat Xanth. Nie chciałby powtarzać tego, ale doświadczenia te pomogły mu dojrzeć. Wszedł na most. Mag przestrzegał, że trzeba spełnić jeden warunek - gdy się już raz weszło na most, nie można się cofnąć. W przeciwnym razie most dematerializuje się, a wędrowiec wpadnie do przepaści. Była to jednokierunkowa rampa, istniejąca tylko przed 109 nim. Szedł pewnie, chociaż pod jego stopami otwierała się przepaść. Niewidoczna poręcz dodawała mu otuchy. Zaryzykował spojrzenie w dół. Dno rozpadliny było bardzo wąskie - wyglądało jak szczelina. Smok z Wyrwy nie zmieściłby się w niej. Nie dostrzegł żadnej drogi w dół stromego zbocza. Nawet jeśli upadek nie spowodowałby śmierci, to uczyniłby to głód i zimno. Chyba że udałoby się przejść na drugą stronę w najwęższym miejscu i pójść na wschód lub zachód i znaleźć lepsze wyjście - tam zaś mógłby go złapać smok. Udało mu się przejść mostem. Wymagało to tylko wiedzy i zaufania. Będąc bezpiecznym na brzegu, spojrzał za siebie. Po moście nie było śladu. Nie widział żadnej ścieżki. Bink nie zamierzał ryzykować ponownego przejścia nad przepaścią. Napięcie spowodowało, że zachciało mu się pić. Zobaczył źródło obok ścieżki. Ścieżki? Przed chwilą nic tu nie było. Spojrzał za siebie w stronę przepaści. Ścieżka znikła. Aha, prowadziła ona od mostu, a nie w jego stronę. Podszedł do źródła. Miał wodę w manierce, która pochodziła ze Źródła Życia. Wolał ją zachować na czarną godzinę. Strumyczek wypływał, tworząc wijący się kanał i niknąc w przepaści. Wzdłuż kanału rosło wiele niezwykłych roślin, które Bink widział pierwszy raz w życiu. Krzaczki poziomek z orzeszkami bukowymi, paprocie zrzucające liście - dziwne, ale niegroźne. Bink rozejrzał się. Nie było drapieżników. Położył się na brzegu, aby łatwiej sięgnąć do wody. Gdy pochylał głowę, usłyszał nad sobą melodyjny głos, który wydawał się mówić "pożałujesz". Popatrzył w górę. Na drzewie siedziała ptakopodobna istota, odmiana harpii. Miała kobiece piersi i zwinięty ogon węża. Nic ciekawego, jak długo trzymała się od niego z dala. Pochylił głowę. Usłyszał szelest - niezbyt blisko. Poderwał się, dobył noża, zrobił kilka kroków i zobaczył coś niezwykłego pośród drzew. Dwa stworzenia walczące ze sobą: gryf i jednorożec. Jedno z nich było płci męskiej, drugie żeńskiej i - one nie walczyły - tylko... Bink wycofał się zakłopotany. Przecież to dwa odmienne gatunki, jak oni mogą! Oburzony wrócił do źródła. Dostrzegł wyraźne ślady obu stworzeń. Jednorożec i gryf przyszły się napić, jakąś godzinę temu. Może przeszły przez niewidzialny most, tak jak i on i zobaczyły źródło, dogodnie ulokowane. Woda nie powinna być zatruta... Nagle zrozumiał. To było Źródło Miłości. Ktokolwiek się z niego napił, zapałał miłością do pierwszej lepszej istoty, jaką spotkał na drodze, no i... Popatrzył w stronę gryfa i jednorożca. Wciąż byli zajęci sobą. 110 Bink odsunął się od źródła. Gdyby się zeń napił... Zadrżał i zapomniał o pragnieniu. - No, napij się, napij się - zanuciła harpia. Bink chwycił kamień i cisnął w nią. Zaskrzeczała i podfrunęła wyżej, śmiejąc się ochryple. Zrobiła kupę, prawie Binkowi na głowę. Nie ma nic obrzydliwszego niż harpia. No cóż, Dobry Mag ostrzegł go, że napotka problemy w drodze do domu. Źródło stanowiło jedną z tych rzeczy, które nie wydały się Humfreyowi godne wzmianki. Gdy Bink znajdzie się znów w drodze, którą już raz przeszedł, będzie wiedział, jakie może napotkać niebezpieczeństwa, na przykład las pokoju. Jak przebyć tę przeszkodę? Potrzebował do tego wroga. Ale nie było nikogo. Nagle wpadł na pomysł. - Ty ptasi móżdżku - zawołał w stronę koron drzew. - Trzymaj się ode mnie z daleka albo wypcham cię twoim własnym śmierdzącym ogonem. Harpia odpowiedziała stekiem przekleństw. Co za język! Bink rzucił w nią kamieniem. - Ostrzegam cię, trzymaj się ode mnie z daleka! - zawołał Bink. - Pójdę z tobą aż do samej Tarczy - zaskrzeczała. - Nigdy się mnie nie pozbędziesz. Bink uśmiechnął się. Teraz miał odpowiednie towarzystwo. Poszedł dalej, uchylając się od czasu do czasu przed odchodami harpii, mając nadzieję, że jej złość dotrwa do sosen. A potem - najpierw trzeba przebyć las. Wkrótce dotarł do drzewa, gdzie ścieżka łączyła się z drogą, którą szedł idąc na południe. O dziwo, teraz widział ją patrząc w obie strony - zarówno na północ, jak i na południe. Spojrzał za siebie, na ścieżkę, którą dopiero co przebył - i zobaczył gęstą puszczę. Zrobił kilka kroków wstecz i znalazł się po kolana w jarzących się wrzośćcach. Rośliny zaiskrzyły się i zagrodziły mu drogę. Tylko dzięki niezwykłej uwadze udało mu się wyplątać z nich, unikając zadrapań. Harpia tak się śmiała, że nieomal spadła z drzewa. Nie było tu żadnej ścieżki. Ale gdy odwrócił się we właściwym kierunku, znów ją zobaczył. Wiodła prosto przez wrzośćce i łączyła się z głównym szlakiem. No, nic, po co w ogóle sprawdzać takie rzeczy? Magia jest magią i kieruje się swoją własną logiką. Każdy to wiedział. Wędrował cały dzień, przeszedł koło strumienia, którego woda zamieniała w rybę: "napij się, harpio", ale ona znała ten czar. Obrzuciła go stekiem przekleństw. Sosny pokoju: "może się prześpisz", i rów z niklonogami: "mam tu coś dla ciebie do jedzenia, harpio". Użył odstraszacza, który dał mu Dobry Mag i nawet nie zobaczył niklonoga. 111 Zatrzymał się w chłopskiej chacie na terytorium centaurów. Harpia dała spokój pościgowi. Nie odważyła się zbliżyć na zasięg łuku. Gospodarzami były centaury w podeszłym wieku, łagodne i spragnione nowych wieści. Chciwie słuchały opowiadania Binka o tym, co przeżył po drugiej stronie Rozpadliny. Uznały, że wystarczy to jako zapłata za nocleg. Ich wnuczek, źrebak, mieszkał z nimi. Był to beztroski smarkacz, zaledwie dwudziestopięcioletni - tak jak Bink, tylko że równało się to jednej czwartej wieku ludzi. Bink bawił się z nim i ku zachwytowi źrebaka pokazywał mu jak staje się na rękach - sztuczkę, której centaury nie potrafią wykonać. Następnego dnia ruszył na północ. Harpia już się więcej nie pokazała. Co za ulga. Wolałby przejść koło lasu pokoju bez jej towarzystwa. Uszy go wciąż jeszcze bolały od jej wyzwisk. Przeszedł resztę terytorium centaurów nie spotykając nikogo. Pod wieczór dotarł do Wioski Północnej. - Ejże! Wrócił do nas Cud-Bez-Czaru! - zawołał Zink. Pod stopami Binka pojawiła się dziura, do której wpadł. Zink byłby świetnym towarzyszem wśród sosen. Bink ominął pozostałe dziury i poszedł w stronę swego domu. Tylko po co się tak spieszył? Przesłuchanie odbyło się następnego dnia w amfiteatrze. Rząd palm oddzielał scenę od widowni. Wystające, pokręcone korzenie ogromnego cyprysu służyły jako ławki. Cztery wielkie miodowe klony stanowiły zaplecze. Binkowi zawsze podobało się to miejsce, ale dziś czuł się źle. Było to miejsce, gdzie go będą sądzić. Król przewodniczył - to jedna z królewskich funkcji. Założył przybrane klejnotami szaty królewskie i piękną, złotą koronę. W ręku trzymał ozdobne berło - symbol władzy monarszej. Gdy zabrzmiała fanfara, wszyscy oddali mu pokłon. Bink odczuł dreszcz podziwu dla królewskiego majestatu. Król miał bujną, białą grzywę i długą brodę. Jego oczy błądziły bez celu. Od czasu do czasu sługa poszturchiwał go, żeby nie zasnął i nie zaniedbał etykiety. Najpierw król okazał swoją magię wywołując burzę. Uniósł lekko drżące dłonie i wymamrotał zaklęcie. Na początku nie działo się nic, a potem, gdy już się wydawało, że magia zawiodła całkowicie, nikły powiew wiatru przeszedł przez polanę, poruszając ledwie kilka zwiędłych liści. Nikt nic nie powiedział, ale widać było, że ten przejaw magii mógł stanowić tylko dzieło przypadku. A już na pewno daleko mu było do burzy. Kilka dam otworzyło parasolki. Mistrz ceremonii szybko przeszedł do spraw bieżących. Rodzice Binka: Blanka i Roland siedzieli w pierwszym rzędzie, razem z Sabriną. Tak piękną, jak ją pamiętał. Roland spojrzał na Binka i skinął głową, żeby mu dodać otuchy. Bianka miała łzy 112 w oczach. Sabrina nie patrzyła na niego. Niepokoili się. I chyba mieli rację. - Jaką możesz przedstawić magię, aby zasłużyć na prawa obywatelskie? - zapytał Binka mistrz ceremonii. Był to Muniy, przyjaciel Rolanda: Bink wiedział, że zrobi wszystko, aby mu pomóc, ale musi dopełnić formalności. Wszystko zależało od niego. - Nie mogę tego pokazać - przyznał niechętnie. - Ale mam zaświadczenie od Dobrego Maga Humfreya, że posiadam magię - drżącą ręką podał zaświadczenie. Mistrz ceremonii wziął je, przeczytał i podał Królowi. Ten zmrużył oczy, ale były tak załzawione, że nie mógł niczego przeczytać. - Jak Wasza Wysokość widzi - wyszeptał dyskretnie Muniy - jest to list od Maga Humfreya, noszący jego magiczny znak. Był to rysunek płetwiastego stworzenia, balansującego piłką na nosie. - Mówi on, że obecna tu osoba posiada nieokreślony dar magiczny. W pozbawionych wyrazu oczach Króla zabłysło coś jakby ogień. - To się nie liczy - wymamrotał. - Humfrey nie jest Królem. Ja nim jestem! - upuścił dokument na ziemię. - Ależ... - zaprotestował Bink. Mistrz ceremonii rzucił mu ostrzegawcze spojrzenie. Bink zrozumiał, że nie ma szans. Król zazdrościł mocy Magowi Humfreyowi. Nie miał zamiaru uwzględnić jego zaświadczenia. Poza tym, Król wypowiedział już swoje zdanie. Spór z nim mógł tylko pogorszyć sprawę. Przyszedł mu jednak do głowy pewien pomysł. - Mam dla Króla dar - powiedział Bink. - Wodę z leczniczego Źródła. - Masz magiczną wodę? - Muniemu zabłysły oczy. - Chętnie widziałbym Króla w pełni sił. - W manierce - odrzekł Bink. - Zachowałem ją. O, popatrz, przywróciła odcięty palec - podniósł lewą rękę. - Wyleczyła mnie z kataru i pomogła innym osobom. Leczy wszystko natychmiast - pominął związane z nią zobowiązania. Talent Muniego polegał na przenoszeniu niewielkich przedmiotów. - Za pozwoleniem... - Zgadzam się - powiedział szybko Bink. Manierka pojawiła się w ręku Muniego. - To jest to? Po raz pierwszy Bink odczuł nadzieję. Muniy ponownie podszedł do Króla. - Bink przyniósł dar dla Waszej Wysokości - ogłosił. - Magiczny dar. 113 Król wziął manierkę. - Magiczną wodę? - zapytał. Zdawał się nie rozumieć, o co chodzi. - Leczy wszystkie schorzenia - powiedział Muniy. Król przyjrzał się manierce. Jeden łyk i byłby w stanie przeczytać zaświadczenie Humfreya. Wywołać przyzwoite burze i dokonać stosownych ocen. To mogłoby zmienić tok przesłuchania Binka. - Sugerujesz, że jestem chory? - zapytał Król. - Nie potrzebuję leczenia. Jestem tak samo zdrów jak zawsze - i odwrócił manierkę do góry dnem, wylewając jej bezcenną zawartość na ziemię. Binkowi wydawało się, że wylewa jego własną krew. Ostatnia szansa przepadła przez starca, którego chciał wyratować. Na dodatek nie miał już leczniczej wody na swoje własne dolegliwości. Czyżby była to zemsta Źródła Życia za nieprzestrzeganie jego praw? Skusić go wizją zwycięstwa, a potem zwieść w ostatniej chwili? Wszystko jedno. Czuł się zgubiony. Muniy też sobie z tego zdawał sprawę. Podniósł manierkę, która znikła z jego rąk powracając do Binka. - Przepraszam - mruknął do Binka. Potem powiedział głośno: - Zademonstruj swoją magię. Bink podjął próbę. Skoncentrował się, usiłując zmusić swą magię, jakakolwiek by była do przełamania wrogiego zaklęcia i ujawnienia się. Ale nic się nie stało. Usłyszał szloch. Sabrina? Nie, to jego matka, Bianka. Roland siedział z kamienną twarzą. Panował nad sobą, tak jak nakazywał kodeks honorowy. Sabrina nie chciała spojrzeć na niego. Jama i Potipher uśmiechali się złośliwie. Teraz mieli podstawę do odczuwania wyższości nad nim - żaden z nich nie był Cu-dem-Bez-Czaru. - Nie potrafię - szepnął Bink. To był koniec. Znowu wędrował. Tym razem na zachód. W stronę przesmyku. Miał nowy kostur, toporek i nóż, a jego manierka została napełniona zwykłą wodą. Bianka zrobiła pyszne kanapki, zraszając je szczodrze łzami. Nie dostał nic od Sabriny; nie widział się z nią od chwili, gdy w jego sprawie podjęto decyzję. Prawo Xanth nie pozwalało wygnanemu zabrać nic więcej, niż mógł unieść. Nic wartościowego, aby nie wzbudzać niepożądanego zainteresowania Mundańczyków. Chociaż Tarcza chroniła Xanth, nadmiar ostrożności nigdy nie zaszkodzi. Życie Binka skończyło się. Musiał porzucić wszystko, co znał. Był teraz wygnańcem. Nigdy nie zazna cudów magii. Został skazany na zawsze na nieciekawe życie w Mundanii. A może należało przyjąć ofertę Czarodziejki Iris? Przynajmniej pozostałby w Xanth. Ale gdyby wiedział... Nie, nie postąpiłby inaczej. Dobro zawsze jest dobrem, a zło złem. Co najdziwniejsze, nie czuł 114 przygnębienia. Utracił obywatelstwo, rodzinę, narzeczoną. Miał przed sobą wielką niewiadomą Zewnętrznej Strony - ale jego krok miał sprężystość Don Kichota. Czy była to reakcja, która podtrzymywała go na duchu i powstrzymywała przed samobójstwem - czy też po prostu odczuwał ulgę, że decyzja została już podjęta? Był nieudacznikiem pośród utalentowanych magicznie rodaków - teraz znajdzie się wśród sobie podobnych. Nie, to nie tak. Miał magię. Nie był nieudacznikiem. Posiadał silną magię, na miarę Maga Humfreya. On sam tak powiedział. Bink mu wierzył. Nie mógł tylko jej użyć. Tak jak ktoś, kto potrafi zrobić kolorową plamę na ścianie, kiedy nie ma ściany. Dlaczego był "magicznym niemową" - nie wiedział, ale oznaczało to, że miał rację, a Król jej nie miał. Ci, którzy poparli Króla, powinni trzymać się z daleka od Binka. Nie, nie o to chodzi. Jego rodzice nie chcieli łamać praw Xanth. Byli uczciwymi ludźmi. Bink podzielał wartości, które wyznawali. Odmówił kompromisu, do jakiego namawiała go Czarodziejka. Roland i Bianka nie mogli mu pomóc, idąc z nim na wygnanie, na które nie zasłużyli, ani ułatwić pozostania w Xanth, łamiąc prawo. Zrobili to, co uważali za słuszne. Poświęcili swoje uczucia. Bink był z nich dumny. Wiedział, że go kochali. Nie utrudniali mu odejścia. To stanowiło część jego skrywanej radości. A Sabrina? Co z nią? Także nie chciała oszukiwać. Wydawało mu się, że była przywiązana do zasad, jakie wyznawali jego rodzice. Złamałby prawo będąc z nią. Była spokojna. Los Binka nie obchodził jej zbytnio. Nie kochała go aż tak bardzo. Kochała go dla jego magii, którą - jak była przeświadczona - posiadał, jako syn utalentowanych rodziców. Utrata tego ukrytego talentu zniszczyła jej miłość. Nie zależało jej na samym Binku. Jego miłość do niej okazała się także płytka. Sabrina była bez wątpienia piękna, ale nie miała osobowości Dee. Dee odeszła, bo ją obrażono i wytrwała przy swojej decyzji. Sabrina zrobiłaby to samo, ale z innego powodu. Dee nie udawała, rozgniewała się naprawdę. Sabrina była sztuczna - więcej pozorów niż uczuć - była mniej zdolna do odczuwania. Bardziej dbała o złudzenie niż o rzeczywistość. To z kolei przypomniało mu Czarodziejkę Iris - królową. Co za charakterek! Bink szanował ludzi z charakterem, ułatwiał poznanie prawdy. Iris była gwałtowna. Ta scena zniszczenia pałacu, w której nie zabrakło nawet burzy i smoka... Nawet głupia, jak jej tam, ta ślicznotka z przesłuchania - Wyn-ne - też miała jakieś uczucia. Miał nadzieję, że udało się jej uciec przed smokiem. To także szczera dziewczyna. Sabrina zawsze była świetną aktorką. Bink nigdy nie był pewien jej miłości. Stanowiła obra/ek zakodowany w jego pamięci. Nie chciał się z nią żenić. 115 Dzięki wygnaniu zrozumiał siebie. Sabrinie brakowało wszystkiego, czego naprawdę pragnął. Była piękna i to mu się podobało - miała osobowość, ale to nie to samo co charakter - i atrakcyjną magię. Binkowi wydawało się, że ją pokochał. Ale w trudnych chwilach Sabrina nie chciała spojrzeć na niego. Sprawa była jasna. Żołnierz Crombie miał rację: Bink byłby głupcem, jeśli poślubiłby Sabrinę. Uśmiechnął się. Jak odnieśliby się do siebie Crombie i Sabrina? Wymagający i podejrzliwy mężczyzna i oszukańcza i zmienna kobieta? Czy wrodzona dzikość żołnierza stanowiłaby wyzwanie dla jej zdolności przystosowania? Czy udałoby im się stworzyć trwały związek? Miał wrażenie, że tak. Albo by się burzliwie i natychmiast rozeszli, albo związaliby się na dobre i złe. Szkoda, że się nigdy nie spotkają, on nie będzie mógł tego obserwować. Wszystko, czego dowiedział się w Xanth, przesuwało mu się teraz przed oczami. Należało do przeszłości. Po raz pierwszy Bink był wolny. Nie potrzebował już magii. Nie potrzebował miłości. Nie potrzebował Xanth. Jego wzrok napotkał maleńką, ciemną plamkę na drzewie. Zadrżał. Czyżby dziura świdrzaka? Nie, tylko przebarwienie kory. Odczuł ulgę. Zdał sobie sprawę, że sam siebie oszukuje, w każdym razie w tej sprawie. Jeśliby naprawdę nie potrzebował Xanth, to nie troszczyłby się o świdrzaki. Potrzebował Xanth. To jego miłość. Ale odebrano mu ją. Dotarł w końcu do posterunku obsługi Tarczy. Jego niepewność wzrosła. Gdy już przekroczy Tarczę, Xanth i jego sprawy zostaną na zawsze poza nim. -. Czego tu szukasz? - zapytał go strażnik, młodzian o wyblakłej twarzy. Należał do magii, która tworzyła chroniącą Xanth barierę przed napaścią z zewnątrz. Żadna żywa istota nie mogła przekroczyć Tarczy z żadnej ze stron. Tarcza broniła Xanth przed intruzami z Mundanii. Dotknięcie Tarczy oznaczało śmierć - natychmiastową, bezbolesną i ostateczną. Bink nie znał zasady, na jakiej działała Tarcza. Nie wiedział także, jak działa magia. Istniała po prostu. - Zostałem skazany na wygnanie - powiedział Bink. - Musisz mnie przepuścić przez Tarczę. Nie zamierzał oszukiwać - oddalił się tak, jak mu kazano. Próbował uniknąć wygnania, ale nie miał szans. Jeden z mieszkańców wioski posiadał talent, polegający na lokalizowaniu jednostek - a teraz obserwował Binka. Poznałby od razu, że Bink pozostał tego dnia po tej stronie Tarczy. Młodzian westchnął. - Musisz przychodzić w czasie mojej zmiany? Wiesz, jak trudno jest zrobić otwór wielkości człowieka i nie rozwalić całej Tarczy? 116 - Nic nie wiem o Tarczy -- przyznał Bink. - Ale zostałem wygnany przez Króla, więc... - Niech ci będzie. Słuchaj, nie mogę cię odprowadzić do Tarczy, muszę zostać tu na posterunku. Ale mogę wypowiedzieć zaklęcie otwierające, które zneutralizuje wycinek Tarczy na pięć sekund. Musisz tam dotrzeć i wyjść zgodnie z planem. Jeśli Tarcza zamknie się na tobie, zginiesz. Bink przełknął głośno ślinę. Tyle się zastanawiał nad śmiercią i wygnaniem, ale teraz pragnął żyć. - Wiem. - Dobra Magiczny kamień nie dba o to, kto umiera. Poklepał znacząco głaz, o który się opierał. - To ten obskurny kamień? - Kamień Tarczy? Pewnie. Mag Ebnez umieścił go tu prawie sto lat temu i nastawił tak. żeby tworzył Tarczę. Bez niego ciągle groziłaby nam inwazja z Mundami. Bink słyszał już o Magu Ebnezie, jednej z wybitnych postaci historycznych. Ebnez był przodkiem Binka. Potrafił magicznie przekształcać przedmioty. W jego ręku młotek zamieniał się w młot kowalski, a kawałek drewna stawał się fragmentem futryny okiennej. Wszystko, co istniało, stawało się tym, czego potrzebował - oczywiście do pewnych granic. Nie potrafił na przykład zamienić powietrza w jedzenie ani zrobić ubrania z wody. Ale potrafił uczynić zadziwiająco wiele. Przekształcił silny Kamień Śmierci w Kamień Tarczy, który zabijał w określonej odległości, a nie bezpośredniej bliskości i w ten sposób uratował Xanth. To stanowiło osiągnięcie! cię! - No, dobra - rzekł młodzian. - Tu masz kamień czasu. Uderzył nim o większy głaz. Kamień pękł na dwie części, które natychmiast zmieniły kolor z czerwonego na biały. Podał jeden z kawałków Binkowi. - Kiedy zmieni kolor na czerwony, przechodź. Są zsynchronizowane. Przejście będzie na wprost dużego buka - tylko przez pięć sekund. Bądź gotów i ruszaj - na czerwony sygnał. - Ruszać na czerwone - powtórzył Bink. - Tak. A teraz idź. Kamienie niekiedy bardzo prędko zmieniają kolor. Ja będę obserwował swój tak, żeby dobrze wycelować zaklęcie - ty obserwuj swój. Bink ruszył. Pobiegł ścieżką na zachód. Przełamany kamień czasu zmieniał kolor w ciągu pół godziny. Zależało to od gatunku kamienia, temperatury i innych czynników. Może także od kawałka wyjściowego, bo dwa fragmenty zmieniały kolor zawsze równocześnie, nawet jeśli jeden niesiono w słońcu, a drugi zakopano w piwnicy. Ale czy można szukać logiki w magii? To, co jest, to jest. 117 Ale nie dla niego - nigdy więcej. Nic z tego nie miało znaczenia w Mundanii. Zemdliło go na widok Tarczy, a raczej skutków jej działania. Sama tarcza była niewidzialna, ale dostrzegł ciała zwierząt, które próbowały przekroczyć linię. Czasem spłoszona sarna lub inne zwierzę przeskakiwały na drugą stronę i udawało im się. Ale lądowały martwe. Tarcza była tak cienka, że aż niewidoczna, ale działała niezawodnie. Czasami wpadały na nią zwierzęta z Mundanii. Specjalny oddział codziennie obchodził linię po stronie Xanth, szukając zwłok i wyciągając je z zasięgu Tarczy, w przypadku, gdy leżały na linii, i urządzając im przyzwoity pogrzeb. Można było dotykać przedmiotów leżących na linii, o ile jej samej nie dotykało się. To niemiłe zadanie, czasami wyznaczane za karę. Nigdy nie znaleziono żadnego Mun-dańczyka, chociaż zawsze istniała taka obawa. Komplikacje były ogromne. Bink ujrzał przed sobą buk. Jedna z gałęzi sięgała do Tarczy -jej czubek był uschnięty. Wiatr ją musiał przechylić. Pomogło to Binkowi ustalić miejsce, w którym ma przekroczyć Tarczę. Czuć było zapach linii śmierci. Odór małych gnijących stworzonek - robaków w ziemi, owadów przelatujących przez Tarczę, gnijących tam, gdzie spadły. Była to strefa śmierci. Bink spojrzał na kamień, który trzymał w ręku i aż się zachłysnął. Kamień był czerwony! Czy zmienił kolor przed chwilą, czy było już za późno? Jego życie zależało od odpowiedzi na to pytanie. Bink rzucił się w stronę Tarczy. Wiedział, że jedyne rozsądne wyjście to zawrócić do strażnika Tarczy i wyjaśnić, dlaczego się wycofał - ale wolał już z tym skończyć. Może zmiana koloru przyciągnęła uwagę. W takim wypadku miał jeszcze czas. Wybrał nierozsądne wyjście. Pobiegł. Sekunda, dwie, trzy. Lepiej, żeby miał całe pięć. Jeszcze nie dotarł do miejsca. Tarcza wydawała się być blisko, ale stracił czas na podjęcie natychmiastowej decyzji i na nabranie rozpędu. Minął Buk, jak gdyby goniła go śmierć. Biegł tak szybko, że nie mógł się zatrzymać. Cztery sekundy - przekraczał linię śmierci. Jeśli Tarcza zamknie się na jego nodze, to zginie, czy straci nogę? Pięć - poczuł łaskotanie. Sześć - nie," czas już minął. Nie ma co liczyć, można zacząć oddychać. Przeszedł! Żył! Poturlał się po ziemi, wzniecając uschłe liście i drobne kości. Żył! Inaczej by się o to nie troszczył. Tak jak mantikora o swoją duszę: gdyby jej nie miał, to by się o nią nie martwił... Bink usiadł wytrząsając z włosów coś nieżywego. Udało się. To łaskotanie, które poczuł w przelocie, to z pewnością Tarcza. Wyłączona, skoro go nie zabiła. 118 Już był po wszystkim. Wyzwolił się na zawsze z Xanth. Może dowolnie kształtować swoje życie i nie będzie wyśmiewany, rozpieszczany ani kuszony. Może być sobą. Bink ukrył twarz w dłoniach i zapłakał. 8. Trent Po jakimś czasie podniósł się i ruszył przed siebie, naprzeciw strasznemu światu Mundańczyków. Co prawda niewiele się różnił: drzewa były podobne, skały niezmienione, a brzeg oceanu, wzdłuż którego wędrował, wyglądał jak brzeg oceanu. Przejęła go tęsknota. Poprzednia euforia stanowiła skrajność, dostarczającą mu fałszywej werwy. Byłoby lepiej, gdyby zginął przekraczając Tarczę. Zawsze może wrócić. Po prostu przejść przez linię. Śmierć będzie bezbolesna i zostanie pogrzebany w Xanth. Czy inni wygnańcy tak postępowali? Pomysł wydał mu się odpychający. Na tyle już poznał siebie. Kochał Xanth i już w tej chwili tęsknił za nim - ale nie pragnął umierać. Będzie się musiał dostosować do Mundańczyków. Inni przed nim na pewno tak postępowali. Może nawet znajdzie szczęście? Musiał przebyć górzysty przesmyk. Bink spocił się, wchodząc na stromą przełęcz. Czy był to odpowiednik Rozpadliny - stromy łańcuch górski, wznoszący się tak wysoko, jak głęboko otwierała się przepaść!? Czy nad jego zboczami panował smok górski? Nie w Mun-danii. Ale może takie ukształtowanie terenu miało coś wspólnego z magią. Jeśli cechy magiczne spływały w dół, koncentrując się w głębiach - nie, to nie ma sensu. Przecież zostałyby zmyte do oceanu i rozpuściłyby się w nim. Bink po raz pierwszy zastanawiał się, jaka naprawdę jest Munda-nia. Czy rzeczywiście można przetrwać bez magii? Brak czarów stanowił ciekawy problem. Na pewno są tam jakieś wspaniałe miejsca. Ludzie nie powinni być źli. W końcu jego przodkowie przybyli z Mundanii. Wszystko wskazywało na to, że język i wiele obyczajów było wspólnych. Dotarł na szczyt przełęczy, gdy nagle spostrzegł, że jest otoczony. Zasadzka! Bink rzucił się do ucieczki. Może uda się mu zwieść ich tak, aby wpadli na Tarczę i pozbyć się w łatwy sposób. Nie chciał przyczynić się do ich śmierci. Jednak powinien spróbować im uciec. Gdy się obracał, jego ciało zareagowało wolniej niż myśli i zobaczył, że za nim stoi człowiek, blokując mieczem drogę. • 119 Rozsądniej byłoby się poddać. Mogli wbić mu strzałę w plecy, gdyby chcieli go zabić od razu. Jeśli obrabować, to niewiele pragnęli. Rozsądne zachowanie nie stanowiło nigdy mocnego punktu Binka. Nie w chwili zaskoczenia. Zastanawiając ^ię po fakcie, Bink potrafił myśleć bardzo rozsądnie i inteligentnie. Lecz w podobnych do obecnego momentach nie bardzo potrafił to wykorzystać. Gdyby miał talent swojej matki - tylko potężniejszy, mógłby cofnąć czas o parę godzin i rozegrać kryzysowe sytuacje w dogodniejszy dla siebie sposób. Zaatakował człowieka z mieczem, parując kosturem jego cios, ale ktoś uderzył go z tyłu. Bink upadł twarzą na ziemię i łyknął sporą porcję piasku. Walczył dalej, starając się odwrócić i chwycić człowieka, który go przytrzymywał. Wtedy wszyscy rzucili się nań i unieruchomili go. Bink nie miał szans. Po chwili był związany i zakneblowany. Jeden z nich zwrócił swoją prymitywną twarz do oczu Binka, podczas gdy inni trzymali go w pozycji pionowej. - Zapamiętaj sobie, przybyszu z Xanth, że jeśli będziesz próbował na nas jakichś sztuczek magicznych, to damy ci po głowie i będziemy cię nieść. Nie wiedzieli, że Bink nie posiada magii, a gdyby nawet i posiadał, to nie byłaby skuteczna tu, poza Tarczą. Kiwnął głową na znak, że zrozumiał. Może potraktują go lepiej, jeśli będą myśleć, że jest w stanie odpłacić im pięknym za nadobne. Poprowadzili go na drugą stronę przełęczy, do obozu wojskowego na stałym lądzie za przesmykiem. Co robiło tu wojsko? Jeśli mieli zamiar napaść na Xanth, to nie mogli liczyć na sukces. Tarcza może zabić 1900 ludzi równie łatwo jak jednego. Przyprowadzili go do głównego namiotu. Tu, za zasłoną, siedział przystojny, czterdziestoletni mężczyzna, noszący jakiś mundański strój w kolorze zielonym i miecz u pasa. Miał schludny wąs. Nosił odznakę przywódcy. - Oto szpieg, generale - zameldował z szacunkiem sierżant. Generał przyjrzał się Binkowi, mierząc go od stóp do głów. W tym chłodnym spojrzeniu wyczuwało się niepokojącą inteligencję. To nie był bandyta. - Puśćcie go - powiedział spokojnie. - Widzicie, że jest bezbronny. - Tak jest - powiedział z szacunkiem sierżant. Rozwiązał Binka i wyjął mu knebel z ust. - Możecie odejść - rozkazał generał. Żołnierze zniknęli bez słowa. Byli zdyscyplinowani. Bink potarł przeguby rąk, starając się je rozmasować. Nie rozumiał pewności siebie generała. Generał był dobrze zbudowany, ale 120 nie wysoki. Bink znacznie młodszy i wyższy - na pewno silniejszy. Gdyby zadziałał dostatecznie szybko, mógłby uciec. Bink sprężył się, gotów rzucić się na Generała i znokautować go. Nagle w ręku Generała pojawił się miecz, wycelowany w stronę Binka. Była to chwila. Broń skoczyła mu do ręki, jak gdyby dzięki magii. - Nie radzę, młody człowieku - oświadczył mężczyzna takim tonem, jak gdyby ostrzegał go, żeby nie nadepnął na kolec. Bink zatoczył się próbując odzyskać równowagę i równocześnie nie nadziać się na miecz. Nie powiodło mu się. Ale gdy jego tors prawie zetknął się z ostrzem, miecz cofnął się, wracając do pochwy. Generał chwycił Binka za łokcie i wyprostował. W jego ruchach było tyle precyzji i siły, że chłopak dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak bardzo go nie doceniał. Nie miał szans na pokonanie go. Z mieczem czy bez miecza. - Siadaj - powiedział łagodnie Generał. Pokonany Bink niezręcznie podszedł do drewnianego krzesła i usiadł. Miał brudną twarz i ręce, a jego ubranie znajdowało się w całkowitym nieładzie, kontrastując z niepokalaną czystością stroju gospodarza. - Imię? - Bink - nie podał nazwy wioski. Nie należał już do niej. Jaki był sens zadawać mu takie pytania? Był nikim, bez względu na to, jak się nazywał. - Jestem Mag Trent. Może o mnie słyszałeś? Znaczenie tych słów nie od razu dotarło do Binka. Nie chciał uwierzyć. - Trent? On odszedł. Był... - Wygnany dwadzieścia lat temu. Dokładnie. - Ale Trent był... - Brzydki? Potwór? Szalony? - uśmiechnął się. - Co teraz o mnie opowiadają w Xanth? Bink przypomniał sobie Drzewo - Justyna. Ryby w strumieniu zamienione w owady i prześladujące centaury. Przeciwników zamienionych w stwory żyjące w wodzie i pozostawione na śmierć na lądzie. - Ty... on był żądnym władzy zaklinaczem, uzurpującym sobie prawo do tronu Xanth... kiedy byłem jeszcze mały. Zły człowiek, jego zło do dziś jeszcze istnieje. Trent pokiwał głową. - To niezła opinia jak na pokonanego polityka. Miałem prawie tyle lat co ty, kiedy mnie wygnano. Może nasze przypadki są podobne. - Nie. Nigdy nikogo nie zabiłem. - O to mnie oskarżają? Wielu przekształciłem, ale robiłem to zamiast zabijania. Nie muszę zabijać, skoro mogę obezwładnić każdego wroga innymi środkami. 121 - Ale ryby na lądzie zginęły! - Ach, więc tak mówią? To by rzeczywiście było morderstwo. Zamieniałem wrogów w ryby, ale zawsze w wodzie. Na lądzie stosowałem tylko formy lądowe. Możliwe, że niektórzy potem zginęli z powodu drapieżników, co jest naturalną koleją rzeczy. - Nieważne. Nadużyłeś swojej magii. Ja nie jestem taki jak ty. Ja nie mam magii. Jasne brwi uniosły się do góry. - Nie masz magii? Każdy w Xanth ma magię. - Skazują na wygnanie każdego, kto jej nie ma - powiedział z goryczą Bink. - Powinieneś o tym wiedzieć. Trent uśmiechnął się w czarujący sposób. - Nasze interesy mogą być zbieżne, Bink. Chcesz powrócić ze mną do Xanth? Przez chwilę w piersi Binka zapłonęła nadzieja. Wrócić! Ale natychmiast pozbył się jej. - Nie ma powrotu. - Nie twierdziłbym tak. Dla każdej magii istnieje przeciwmagia. Trzeba tylko umieć ją przywołać. Widzisz, ppracowałem kontrmagię dla Tarczy. Bink zastanawiał się przez chwilę. - Gdyby to była prawda, już dawno wkroczyłbyś do Xanth! - Są jednak pewne problemy z jej zastosowaniem. Widzisz, mam eliksir wydestylowany z rośliny, która rośnie na samej krawędzi strefy magicznej. Rozumiesz, magia rozciąga się trochę poza Tarczę. W przeciwnym razie Tarcza nie mogłaby działać. Sama jest magiczna i nieskuteczna poza obszarem działania magii. Ta roślina, wywodząca się z Mundanii, rywalizuje z magicznymi roślinami z Xanth. Z magią trudno jej walczyć. W drodze ewolucji rozwinęła w sobie pewną specyficzną własność zagłuszania magii. Rozumiesz, co to znaczy? - Zagłusza magię? Może właśnie to mi się przydarzyło? Trent przyjrzał mu się z wyrachowaniem. - Czujesz się pokrzywdzony przez obecną administrację? Coś mamy wspólnego. Bink nie chciał mieć nic wspólnego ze Złym Magiem, bez względu na jego siłę przekonywania. Wiedział, że Zło może przybierać różne postaci, jakżeby inaczej mogło tak długo przetrwać na świecie. - Do czego zmierzasz? - Tarcza jest magiczna. Zatem eliksir powinien ją eliminować. Ale nie czyni tego, bo nie dociera do źródła Tarczy. Trzeba dotrzeć do samego Kamienia Tarczy. Nie wiemy dokładnie, gdzie on się znajduje. Nie mamy dosyć eliksiru, żeby pokryć cały Xanth, a choćby znaczny jego fragment. ' 122 - Wszystko jedno - powiedział Bink. - Nawet wiedząc, gdzie jest Kamień Tarczy, nie będziesz go mógł dosięgnąć. - Ależ będę. Widzisz, mamy katapultę wystarczająco potężną, by rzucić bombę z eliksirem w dowolne miejsce. Jest na statku, który może opłynąć Xanth dookoła. Tak więc moglibyśmy z łatwością zrzucić pojemnik z eliksirem na Kamień Tarczy, gdybyśmy tylko mieli dokładny namiar. Bink zrozumiał. - I Tarcza zniknie! - Tak. A moja armia wkroczy do Xanth. Oczywiście magia zostałaby zagłuszona tylko na pewien czas, bo eliksir szybko się ulatnia. Dziesięć minut wystarczy, aby większa część mojej armii przedostała się przez linię. Armia została przećwiczona w szybkich manewrach bliskiego zasięgu. A potem to już tylko kwestia czasu i tron będzie mój. - Chcesz przywrócić czasy podboju i gwałtu - powiedział Bink ze zgrozą. - Trzynasty Najazd byłby gorszy niż pozostałe. - Ależ skąd. Moje wojsko jest zdyscyplinowane. Użyjemy siły tylko, o ile będzie to konieczne. Moja magia unicestwi wszelkie próby oporu. Nie będzie potrzeby uciekać się do przemocy. Nie chcę zniszczyć królestwa, którym mam rządzić. - Wcale się nie zmieniłeś - powiedział Bink. - Nadal chcesz władzy, która ci się nie należy. - Ależ zmieniłem się - zapewnił go Trent. - Jestem mniej naiwny, lepiej wykształcony i bardziej wyrafinowany. Mundańczycy mają doskonały system oświaty, szeroki pogląd na świat i są politykami. Teraz na pewno właściwie ocenię determinację opozycji i nie dam się głupio zaskoczyć. Będę lepszym królem, niż byłbym .dwadzieścia lat temu. - Na mnie nie licz. - Ależ muszę na ciebie liczyć. Ty wiesz, gdzie znajduje się Kamień Tarczy. Zły Mag popatrzył na Binka. - Strzał musi być celny: mamy tylko ćwierć funta eliksiru, po dwóch latach pracy. Prawie całkowicie ogołociliśmy teren graniczny z tej rośliny. Nasz zapas jest nie do zastąpienia. Nie ośmieliłbym się zgadywać, gdzie jest Kamień Tarczy. Potrzebujemy dokładnej mapy, którą ty możesz nam narysować. A więc o to chodzi. Trent rozstawił posterunki, których zadaniem było schwytać każdego, kto wychodzi z Xanth, żeby uzyskać informacje na temat lokalizacji Kamienia Tarczy. To była jedyna informacja. jakiej potrzebował Zły Mag, aby rozpocząć podbój. Bink był pierwszym wygnańcem, który wpadł w pułapkę. 123 - Nie powiem ci. Nie przyłożę ręki do obalenia prawomocnego rządu Xanth. - Prawomocność jest zazwyczaj ogłaszana po fakcie - zauważył Trent. - Gdyby mi się udało dwadzieścia lat temu, byłbym teraz prawomocnym królem, a obecnym monarchą pogardzano by jak wyrzutkiem, który wsławił się nieodpowiedzialnym topieniem ludzi. Zakładam, że Król Burz nadal rządzi? - Tak - powiedział Bink. Zły Mag próbował przekonać go, że były to tylko pałacowe knowania, ale Bink znał prawdę. - Jestem skłonny zaofiarować ci wiele. Prawie wszystko, czego możesz zapragnąć w Xanth. Bogactwo, władzę, kobiety.' Trent popełnił błąd. Bink odwrócił się. Za taką cenę nie chciałby nawet Sabriny, a już raz odrzucił podobną ofertę Czarodziejki Iris. Generał złożył dłonie, tworząc z palców wieżyczkę. Nawet ten drobny gest sugerował siłę i bezwględność. Plany Maga były zbyt misterne, aby mógł je zniweczyć byle jaki wygnaniec. - Dziwisz się. dlaczego pragnę powrócić do Xanth po pełnym sukcesu dwudziestoleciu spędzonym w Mundanii? Sam się nad tym zastanawiałem. - Nie - powiedział Bink. Ale Mag tylko się uśmiechnął. Nie dał się zbić z tropu, Bink miał uczucie, że jest umiejętnie manipulowany. Będzie musiał postąpić zgodnie z wolą Maga bez względu na to, jak bardzo będzie się opierał. - Powinieneś się dziwić, chyba że masz zbyt wąskie poglądy - tak jak ja, kiedy opuszczałem Xanth. Każdy młody człowiek powinien spędzić jakiś czas w Mundanii, co najmniej rok lub dwa - dzięki temu stałby się lepszym obywatelem Xanth. Podróże kształcą. Bink nie mógł temu zaprzeczyć. Sam wiele się nauczył podczas swojej dwutygodniowej wędrówki po Xanth. Ile mógłby się nauczyć przez rok w Mundanii? - Tak - kontynuował Mag. - Kiedy już obejmę władzę, będę prowadził taką politykę. Xanth nie może prosperować w oderwaniu od prawdziwego świata. Izolacja tworzy stagnację. Bink nie mógł opanować ciekawości. Mag posiadał inteligencję i doświadczenie, które przemawiały do jego intelektu. - Jak tu jest? - Nie bądź ironiczny, młody człowieku. Mundania nie jest 'taka zła, jak myślisz. To jeden z powodów, dla których obywatele Xanth powinni mieć z nią większy kontakt. Niewiedza i izolacja tworzą nieusprawiedliwioną wrogość. Pod wieloma względami Mundania jest bardziej postępowa niż Xanth. Nie mogę korzystać z dobrodziejstw magii. Mundańczycy musieli nadrabiać to na różne sposoby. Zajęli się filozofią, medycyną i nauką. Mają broń zwaną pistoletami, 124 która potrafi zabić łatwiej niż strzała lub nawet śmiercionośne zaklęcie. Wyćwiczyłem moje oddziały w użyciu innych rodzajów broni, bo nie chcę wprowadzać broni palnej do Xanth. Mają pojazdy, którymi mogą się poruszać tak szybko jak jednorożce; łodzie, które mogą płynąć równie prędko, jak wąż morski i balony, które mogą unieść ich w powietrze równie wysoko, jak latający smok. Są wśród nich ludzie zwani lekarzami, którzy leczą chorych i rannych bez użycia zaklęć. Posiadamy urządzenia składające się z paciorków ułożonych w kolumny, na których potrafimy liczyć z niezwykłą szybkością i dokładnością. - Niemożliwe! - zawołał Bink. - Nawet magia nie potrafi liczyć za ciebie, chyba że jest wcielona w golema, a wtedy jest osobą. - Właśnie, Bink. Magia jest wspaniała, ale ma ograniczenia. Na dłuższą metę instrumenty Mundańczyków oferują więcej niż czary. Większość Mundańczyków żyje wygodniej niż wielu mieszkańców Xanth. - Prawdopodobnie nie ma ich aż tylu - wymamrotał Bink. - Tak że nie muszą walczyć o dobrą ziemię. - Przeciwnie, są ich miliardy. - Nie przekonasz mnie, jeśli będziesz opowiadał takie bujdy - zauważył Bink. - Wioska Północna w Xanth liczy około 500 osób, w tym dzieci. Jest największym skupiskiem ludzi. W całym królestwie nie ma więcej jak 2000 osób. Mówisz o tysiącach tysięcy ludzi. Nie wierzę, żeby świat mundański był aż tak ogromny. Zły Mag pokiwał głową ze smutkiem. - Ech, Bink! Nikt nie jest tak bardzo ślepy, jak ten, kto nie chce widzieć. - A jeśli naprawdę mają latające balony, które przenoszą ludzi, to dlaczego nie przylecieli do Xanth? - zapytał gniewnie Bink, wiedząc, że przyłapał Maga. - Bo nie wiedzą, gdzie jest Xanth, a nawet nie wierzą, że istnieje. Nie wierzą w magię, więc... - Nie wierzą w magię! Te żarty nie były dowcipne, ale teraz przechodzisz już wszelkie granice! - Mundańczycy nigdy nie widzieli magii - powiedział Trent. - Często pojawia się w ich literaturze, ale nigdy w życiu codziennym. Tarcza jak gdyby zamknęła granicę. Żadne prawdziwe magiczne zwierzę nie pojawiło się w Mundanii przez ostatnie sto lat. I w naszym interesie leży utrzymanie ich w niewiedzy - ciągnął, marszcząc brwi. - Gdyby przyszło im do głowy, że Xanth jest dla nich niebezpieczny, mogliby użyć wszelkich katapult i rzucić bomby ogniste... - przerwał potrząsając głową, jakby chciał odpędzić jakąś okropną myśl. 125 Bink podziwiał doskonałość jego gestów, równie świetnie dobranych, jak te, które zastosowałby Roland, jego ojciec. Prawie uwierzył, że czai się jakieś tajemnicze niebezpieczeństwo. - Nie - zakończył Mag. - Lokalizacja Xanth musi pozostać tajemnicą. Na razie. - Nie pozostanie tajemnicą, jeśli będziecie wysyłać młodzież z Xanth na dwa lata do Mundanii. , - Och, można rzucić na nich czar zapomnienia i odwołać dopiero po powrocie. Albo zaklęcie milczenia tak, ażeby żaden Mun-dańczyk nie dowiedział się od nich o Xanth. W ten sposób zdobyliby mundańskie doświadczenie, które spotęgowałoby ich magię. Zaufane jednostki mogłyby zachować pamięć i wolność mowy. Na zewnątrz odgrywałyby rolę łączników werbujących wykwalifikowanych kolonistów i dostarczających nam informacji. Dla naszego bezpieczeństwa i postępu. Ale ogólnie... - Czwarty Najazd - powiedział Bink. - Kontrolowana kolonizacja. Trent uśmiechnął się. - Szybko się uczysz. Wielu obywateli woli nie dostrzegać prawdziwego charakteru poprzednich kolonizacji Xanth. W rzeczywistości w Mundanii trudno jest znaleźć Xanth, bo wydaje się, że nie ma on ustalonego położenia geograficznego. Dotychczas ludzie, kolonizu-jący Xanth, przybywali z najróżniejszych stron świata, zawsze przechodząc przez pomost lądowy bezpośrednio ze swego kraju - i wszyscy przysięgliby, że przebyli tylko kilka mil. Potrafili się ze sobą porozumieć w Xanth, mimo że w Mundanii mówili różnymi językami. Dlatego wydaje się, że jest coś magicznego w znajdowaniu drogi do Xanth. Gdybym nie prowadził szczegółowych notatek w drodze z Xanth, nigdy bym nie potrafił tu wrócić. Mundańskie legendy o zwierzętach, które pochodzą z Xanth, pojawiły się w dawnych wiekach, w różnych miejscach świata, a nie w jednym punkcie. Wydaje się, że działa to i w drugą stronę - potrząsnął głową. Bink z trudnością zwalczył w sobie wielkie zainteresowanie tą koncepcją. Jak może Xanth istnieć wszędzie naraz? Czy magia w jakiś sposób rozciągała się poza półwysep? To zafascynowało Binka. - Jeśli tak ci się podoba Mundania, to dlaczego próbujesz wrócić do Xanth? - zapytał. Skupił uwagę Maga na jednej ze sprzeczności. - Nie lubię Mundanii - - powiedział Trent marszcząc brwi. - Mówię tylko, że nie jest ona złem, ale ma znaczny potencjał i że się trzeba z nią liczyć. Jeśli nie zwrócimy na nią uwagi - ona może nas dostrzec. To będzie początkiem naszego końca. Xanth to schronienie, przewyższające wszystkie inne. Prowincjonalny, zacofany zakątek. Ale nie ma drugiego takiego miejsca na ziemi. A ja -jestem Magiem. Należę do mojej ziemi, mojego ludu i moim obowiązkiem jest 126 chronić go przed zagrożeniem, którego nawet nie jest sobie w stanie wyobrazić - zamilkł. - Żadne opowieści o Mundanii nie skłonią mnie, żebym ci powiedział, jak dostać się do Xanth - oświadczył stanowczo Bink. Mag spojrzał na Binka, jakby dopiero teraz zdał sobie sprawę z jego obecności. - Wolałbym nie być zmuszony do użycia przemocy - powiedział cicho. - Wiesz, jaka jest moja magia? Bink poczuł przypływ niepokoju. Trent zmieniał ludzi w drzewa, albo jeszcze gorzej. Najpotężniejszy Mag dawnych pokoleń. Zbyt niebezpieczny, żeby mógł pozostać w Xanth. Nagle odczuł ulgę. - Blefujesz, Magu - powiedział. - Twoja magia nie działa poza Xanth. A tam cię nie wpuszczą. - To nie jest blef - powiedział spokojnie Trent. - Magia ma zasięg nieco większy niż Tarcza. Mogę zabrać cię na granicę i zamienić w ropuchę. I zrobię to - jeśli będę do tego zmuszony. Poczucie ulgi zmieniło się znów w ciężar w żołądku. Przeobrażenie - utrata ciała, które miało się przez całe życie, nie umierając przy tym, budziła zgrozę i przerażenie. Nie mógł zdradzić swojej ojczyzny. - Nie - powiedział czując, jak język rośnie mu w ustach. - Nie rozumiem cię, Bink. Przecież nie opuściłeś Xanth dobrowolnie. Daję ci szansę odwetu. - Nie w ten sposób. Trent westchnął z żalem. - Trzymasz si^ swoich zasad i nie mogę mieć ci tego za złe. Miałem nadzieję, że do tego nie dojdzie. Bink miał także nadzieję. Ale wydawało się, że nie ma też wyboru. Mógł liczyć tylko na szansę ucieczki. Nawet ryzykując życiem. Lepsza uczciwa śmierć w walce niż życie ropuchy. Wszedł żołnierz, który trochę Binkowi przypominał Crombiego, głównie z postawy, ale nie z wyglądu. Zasalutował. - O co chodzi, Hasting? - zapytał Trent. - Następna osoba przeszła przez Tarczę. Trent wcale nie okazał swego zadowolenia. - Naprawdę? Będziemy mieli następne źródło informacji. Bink doznał nowych uczuć - nie były przyjemne. Jeśli przybył następny wygnaniec z Xanth, to Mag dowie się, czego chce, bez jego pomocy. Czy pozwoli Binkowi odejść - czy zmieni go w ropuchę? Mając w pamięci dotychczasową reputację Trenta, Bink wątpił, żeby go uwolnił. Każdy, kto naraził się Złemu Czarownikowi, nie miał szans. Chyba że Bink zrehabilituje się, udzielając mu informacji teraz. Czy powinien? I tak nie zmieni to przyszłości Xanth. 127 Zauważył, że Trent zamilkł i patrzy nań wyczekująco. To była pułapka - dobrze odegrana scena, po której przerażony Bink powinien dobrowolnie wygadać wszystko. Prawie w nią wpadł. - W takim razie już mnie nie potrzebujesz - powiedział Bink. Poza tym, jeśli zostałby zamieniony w ropuchę, w tej postaci nie mógłby nic powiedzieć Magowi. Wyobraził sobie dialog między człowiekiem i żabą: MAG: Gdzie jest Kamień Tarczy? ROPUCHA: Rech, rech, rech... Bink uśmiechnął się. Trent zmieni go tylko wtedy, gdy nie będzie miał innego wyjścia. Mag zwrócił się do posłańca: - Przyprowadź mi tego drugiego, przesłucham go natychmiast. - To jest kobieta. - Kobieta? Trent wydawał się być zdziwiony. Bink nie ukrywał zaskoczenia. Żadnej kobiety nie zamierzano wygnać ani żadnego mężczyzny. Do czego Trent zmierzał? Chyba że, nie, to niemożliwe! Chyba, że Sabrina poszła za nim. Niepokój przejął Binka. Jeśli Zły Mag będzie ją miał w swojej władzy... Nie! Na pewno nie! Sabrina nie kochała go naprawdę. Jego wyznanie i jej reakcja były tego dowodem. Nie porzuciłaby wszystkiego. To po prostu nie leżało w jej charakterze. A on jej naprawdę nie kochał. Doszedł wcześniej do tego wniosku. To tylko zawiła intryga. - Dobrze - powiedział Trent. - Wprowadź ją. To nie był blef. Nie, jeśli ją rzeczywiście wprowadzą... A jeśli jest to Sabrina - to było niemożliwe, tego był absolutnie pewien - albo przypisywał jej swoje własne opinie? Skąd mógł wiedzieć, co czuje? Jeśli poszła za nim, to nie mógł dopuścić, żeby została zamieniona w ropuchę. A z drugiej strony los całego Xanth... Będzie musiał postąpić tak, jak nakaże mu rozwój sytuacji. Jeśli mieli Sabrinę, to przegrał. Jeśli był to blef - wygrał. Tylko że zostanie ropuchą. Zostać ropuchą - a może byłoby to nie najgorsze? Niewątpliwie muchy są bardzo smaczne, a żeńskie ropuchy będą wydawały się równie atrakcyjne jak dziewczyny. Może wielka miłość jego życia czeka nań gdzieś w trawie razem ze swoimi brodawkami? Przybył pododdział obsługujący zasadzkę, niosąc szamoczącą się kobietę. Bink spojrzał z ulgą. Nie była to jego dawna miłość, ale 128 niesłychanie brzydka istota płci żeńskiej. Miała potargane włosy, krzywe zęby i nieatrakcyjne ciało. - Wstań - polecił łagodnie Trent, a ona stanęła, posłuszna wobec jego władczego głosu. - Jak się nazywasz? - Fanchon - powiedziała buntowniczo. - A ty? - Trent. - Nigdy o tobie nie słyszałam. Bink, zaskoczony, zmuszony był zakaszleć, aby ukryć swój śmiech. Ale Trent pozostał nieporuszony. - To stawia nas na równej stopie, Fanchon. Przepraszam za niewygodę spowodowaną przez moich podwładnych. Jeśli będziesz tak uprzejma i powiesz mi, gdzie znajduje się Kamień Tarczy, dobrze ci zapłacę i puszczę wolno. - Nie mów mu! - zawołał Bink. - On chce zawojować Xanth! Zmarszczyła swój bukwiasty nos. - Nie zależy mi na Xanth - popatrzyła z ukosa na Tren-ta. - Mogłabym ci powiedzieć, ale skąd pewność, że mogę ci zaufać? Równie dobrze możesz mnie zabić, gdy tylko ci powiem! Trent postukał swoimi długimi palcami. - Rozumiem twoją troskę. Nie jesteś pewna czy dotrzymam słowa. Powinno być dla ciebie oczywiste, że nie żywię wrogości wobec tych, którzy pomagają mi. - W porządku - powiedziała. - Mówisz rozsądnie. Kamień Tarczy znajduje się... - Zdrajczyni! - zawołał Bink. - Zabrać go! - rozkazał Trent. Weszli żołnierze i wyprowadzili go za drzwi. Niczego nie osiągnął poza tym, że pogorszył swoją sytuację. Przyszło mu co innego na myśl. Jakie było prawdopodobieństwo, że następny wygnaniec opuści Xanth w godzinę po nim? Nie zdarzyło się dotąd, ażeby więcej niż jednego lub dwóch ludzi w7 ciągu roku skazano na wygnanie z Xanth. Zawsze, gdy ktokolwiek opuszczał Xanth, stanowiło to wielkie wydarzenie. A on nic o tym nie słyszał. Nie ogłoszono żadnego innego przesłuchania. W takim razie Fanchon nie została wygnana. Prawdopodobnie wcale nie pochodziła z Xanth. Była agentką, nasłaną przez Trenta, tak jak Bink przypuszczał. Jej zadaniem było przekonanie Binka, że podaje Trentowi położenie Kamienia Tarczy, aby skłonić go do potwierdzenia jej informacji. No cóż, ale on przejrzał intrygę - i wygrał. Cokolwiek by nie zrobił, Trent nie dostanie się do Xanth. Pozostała dręcząca niepewność. 9. Mistrz przemian Binka wrzucono do lochu. Snopek siana złagodził jego upadek. Drewniany dach ustawiony na czterech wysokich słupach osłaniał go od słońca. Jego więzienie było puste i ponure. Ściany zbudowano z jakiegoś kamieniopodobnego materiału - za twarde, żeby w nich kopać gołymi rękami, za gładkie, żeby się po nich wspinać. Podłogę stanowiła ubita ziemia. Przeszedł się po celi. Wszystkie ściany były twarde i wysokie. Mógł dosięgnąć ich szczytu, gdyby podskoczył i wyciągnął ręce do góry. Metalowa krata odcinała wyjście. Gdyby się bardzo postarał, mógłby sięgnąć dostatecznie wysoko, żeby złapać jeden z prętów. Ale wtedy byłby w stanie tylko wisieć. Właściwie, to pożyteczne ćwiczenie gimnastyczne, lecz żaden sposób na opuszczenie tego miejsca. Klatka była zamknięta. Ledwo doszedł do tego wniosku, -żołnierze przystanęli na kracie, sypiąc nań rdzę. Stali w cieniu dachu, a jeden z nich kucnął. Przekręcił klucz w zamku i podniósł klapę w kracie. A potem coś wrzucili do celi. Poznał Fanchon. Bink skoczył i złapał ją. Oboje upadli na siano. Klapę zatrzaśnięto i zaryglowano zamek. - Wiem, że moja piękność nie oczarowała cię - zauważyła, wyzwalając się z jego objęć. - Bałem się, że możesz sobie złamać nogę - powiedział Bink. - Sam ledwo tego uniknąłem. Popatrzyła na swoje gruzłowate kolana, wyłaniające się spod brzydkiej spódnicy. - Nawet złamanie nie pogorszy wyglądu moich nóg. Trafione. Bink nigdy nie widział równie brzydkiej dziewczyny. Co ona tu robiła? Po co Zły Mag wtrącił swoją pomocnicę do więzienia? W ten sposób nie skłoni go do mówienia. Zgodnie z regułą należało powiedzieć Binkowi, że ona zaczęła mówić i zaoferować mu wolność w zamian za potwierdzenie informacji. A jeśli nie była prawdziwą agentką, powinna zostać uwięziona osobno. Wtedy strażnicy powiedzieliby każdemu z nich, że to drugie zaczęło mówić. Gdyby była piękna, mogliby myśleć, że uwiedzie go i skłoni do mówienia. Ale tak, nie było szans. To nie miało sensu. - Dlaczego nie powiedziałaś mu o Kamieniu Tarczy? - zapytał Bink. Gdyby była prowokatorką, nie mogłaby mu powiedzieć, ale wtedy nie powinna się tu znaleźć. Jeśli była tym, za kogo się podawała, to powinna zachować lojalność wobec Xanth. Ale w takim razie, dlaczego powiedziała Trentowi, że zdradzi mu położenie Kamienia Tarczy? 130 - Powiedziałam mu - rzekła. Powiedziała mu? Bink podejrzewał, że była szpiclem. - Tak - oświadczyła, patrząc mu prosto w oczy. - Powiedziałam mu, że znajduje się pod tronem w Pałacu Króla w Wiosce Północnej. Bink usiłował ocenić różne aspekty tego, co powiedziała. Była to fałszywa lokalizacja,^ ale czy zdawała sobie z tego sprawę? A może chciała zobaczyć, jak'on zareaguje - może liczyła, że zechce jej wyjawić prawdziwe miejsce ukrycia kamienia, a podsłuchujący strażnicy doniosą Trentowi? A może znała położenie kamienia i skłamała? To by wyjaśniało reakcję Złego Maga. Jeśli jego katapulta' rzuciłaby bombę z eliksirem na Pałac w Xanth, nie tylko nie zakłóciłoby to działania Tarczy, ale wzbudziło podejrzenia Króla, a przynajmniej czujniejszych ministrów, którzy me byli głupcami. Osłabienie magii w najbliższej okolicy oceniliby szybko. Czy Trent rzucił już bombę i utracił nadzieję przedostania się do Xanth? Gdy tylko zdadzą sobie sprawę z zagrożenia, przeniosą Kamień Tarczy w inne tajne miejsce. Informacje udzielone przez wygnańców stracą wszelką wartość. Nie - gdyby tak było, Trent zmieniłby Fanchon w ropuchę i nadepnąłby na nią. Binka zabiłby albo zwolnił. Nic okropnego się jeszcze nie wydarzyło. Poza tym nie mieli dużo czasu. - Widzę, że mi nie ufasz - powiedziała Fanchon. - Racja. Nie mogę sobie na to pozwolić - przyznał. - Nie chcę, żeby wydarzyło się coś złego w Xanth. - Co ci zależy, przecież cię wykopali. - Znałem zasady - przeprowadzono uczciwe przesłuchanie. - Uczciwe przesłuchanie! - zawołała z oburzeniem. - Król nawet nie przeczytał zaświadczenia Humfreya, ani nie spróbował wody ze Źródła Życia! Bink zamilkł. Skąd ona to wiedziała? - No, nie przesadzaj - uspokoiła go. - Przechodziłam przez wioskę w parę godzin po twoim procesie. Wszyscy o tym mówili. Mag Humfrey potwierdził twoją magię, ale Król... - No dobrze, dobrze - powiedział Bink. Rzeczywiście, przychodziła z Xanth, ale wciąż nie był pewien, czy może jej ufać. Musiała znać położenie Kamienia Tarczy - i nie wydawała go. Chyba że stało się wręcz przeciwnie, lecz Trent jej nie uwierzył i czeka na potwierdzenie. Podała złe położenie; to by nie miało sensu. Bink mógł jej zaprzeczyć, nie podając właściwego miejsca. Miał do wyboru tysiąc kłamstw. Prawdopodobnie mówiła prawdę - próbowała oszukać Trenta. Teraz szala przechyliła się. Bink uwierzył, że pochodziła z Xanth i nie zdradziła go. Na to wskazywały dowody. Jak bardzo zawiłe mogły być machinacje Trenta? Może miał mundańską maszynę, która potrafi zbierać informacje 131 z terytorium wewnątrz Tarczy. Albo - jeszcze lepiej - miał magiczne zwierciadło, ustawione na terenie tuż za Tarczą, tak że znał najnowsze wiadomości z wewnątrz. Nie, w takim wypadku mógł sam dowiedzieć się, gdzie jest Kamień Tarczy. Bink poczuł zawrót głowy. Nie wiedział, co ma myśleć. Na pewno nie zdradzi właściwego położenia Kamienia Tarczy. - Jak chcesz wiedzieć, to nie zostałam wygnana - powiedziała Fanchon. - Nie skazuje się nikogo na banicję za to, że jest brzydki. Wyemigrowałam dobrowolnie. - Dobrowolnie? Dlaczego? - Z dwóch powodów. - Jakich? Popatrzyła na niego. - Obawiam się, że w żaden z nich nie uwierzysz. - Spróbuj i przekonaj się. - Po pierwsze dlatego, że Mag Humfrey powiedział mi, że to będzie najprostsze rozwiązanie mojego problemu. - Jakiego problemu? - Bink nie był w najlepszym humorze. Znów na niego spojrzała, prawie wrogo. - Mam ci to przeliterować? Bink poczuł, że się czerwieni. Jej problem stanowił jej wygląd. Fanchon była młodą kobietą, ale była niesamowicie brzydka - żywy dowód na to, że młodość i zdrowie niekoniecznie dają piękność. Żadne stroje ani makijaż nie mogły jej pomóc, tylko magia. Opuszczenie Xanth w jej przypadku było bez sensu. Czyjej umysł był równie zdeformowany jak ciało? Dobre wychowanie Binka skłoniło go do zmiany tematu. Poruszył inny problem, który go nurtował. W Mundanii nie ma magii. - Właśnie. Znów zawiodła go logika. Równie trudno było rozmawiać z Fanchon, jak na nią patrzeć. - To znaczy - magia sprawia, że jesteś tym, czym jesteś? - Cóż za takt! - nie potępiła go za brak subtelności. - Tak, mniej więcej. - A dlaczego Mag Humfrey nie kazał ci zapłacić? - Nie mógł znieść mojego widoku. Jeszcze gorzej. - Hmm, a jaki jest drugi powód, dla którego opuściłaś Xanth? - Tego ci teraz nie powiem. Zgadzało się. Powiedziała, że nie uwierzy w przyczyny jej postępowania, a skoro uwierzył w pierwszą z nich, to mu nie poda drugiej. Iście kobieca logika. - Jesteśmy współwięźniami - powiedział Bink, rozglądając się po ponurej celi. - Czy sądzisz, że da nam coś do jedzenia? 132 - Z pewnością - powiedziała Fanchon. - Trent przyjdzie, pokaże nam chleb i wodę i zapyta, które z nas zacznie gadać. Dopiero wtedy możemy liczyć na śniadanie. Z czasem będzie nam coraz trudniej odmawiać. - Strasznie szybko pojmujesz- - Jestem strasznie bystra - odparła. - Można powiedzieć, że jestem równie inteligentna jak brzydka. To się zgadzało. - Czy jesteś na tyle inteligentna, żeby odkryć, jak się stąd wydostać? - Nie, nie sądzę, żeby ucieczka była możliwa - rzekła, równocześnie kiwając głową na "tak". - Ooo - powiedział Bink zaskoczony. Jej słowa mówiły "nie", jej gest mówił "tak". Zwariowała? Nie. Wiedziała, że słuchają ich strażnicy, chociaż nie widzieli nikogo. Przesłała im jedną wiadomość, równocześnie przesyłając drugą Binkowi. Wiedziała już jak uciec. Nadeszło popołudnie. Przez kratę wpadł promień słońca, znajdując drogę pod krawędzią dachu. Bardzo dobrze - pomyślał Bink. Byłoby tu nieznośnie wilgotno, gdyby słońce nigdy do nich nie dotarło. Trent podszedł do kraty. - Sądzę, że już się poznaliście? - zapytał uprzejmie. - Czy jesteście głodni? - Zaczyna się - mruknęła Fanchon. - Przepraszam za niedogodności związane z waszym mieszkaniem - powiedział spokojnie Trent, kucając. Zachowywał się tak, jak gdyby spotkał się z nimi w eleganckim biurze. - Jeśli oboje dacie mi słowo, że nie opuścicie tego terenu, oraz że nie będziecie zakłócać naszej działalności, przeniosę was do wygodnego namiotu. - W tym tkwi podstęp - powiedziała Fanchon do Binka. - Gdy raz przyjmiesz udogodnienia, zaczniesz czuć się zobowiązany. Nie możemy pójść na to. - Miała rację. - Nic z tego - powiedział Bink. -' Widzicie - kontynuował Trent gładko - gdybyście byli w namiocie i spróbowalibyście ucieczki, moi strażnicy strzelaliby do was - a ja tego nie chcę. Byłoby to dla was bardzo nieprzyjemne i zagroziłoby mojemu źródłu informacji. Muszę was trzymać w zamknięciu. Zaletą tego lochu jest bezpieczeństwo. - Możesz nas na zawsze uwolnić - powiedział Bink - i tak nie dostaniesz tej informacji. Nawet jeśli poruszyło to Złego Maga, to nie okazał tego. - Oto jest ciasto i wino - oznajmił Trent, spuszczając na sznurku paczkę. 133 Ani Bink, ani Fanchon me sięgnęli po mą, chociaż Bink poczuł nagle głód i pragnienie Paczka zawierała świeże, smaczne potrawy - Bierzcie, proszę - powiedział Trent - Zapewniam, ze w niczym nie ma ani trucizny, ani narkotyków Chcę, żebyście oboje pozostali w dobrym zdrowiu - Żeby nas zamienić w ropuchy9 - zapytał Bink Czy w końcu miał cos do stracenia9 - Obawiam się, ze sadzicie, iż blefuję Ropuchy me mówią, a ja chcę, żebyście puścili parę Czy Zły Mag mógł stracie swoją magię podczas długotrwałego wygnania9 Bink poczuł się nieco lepiej Paczka dotknęła siana Fanchon wzruszyła ramionami, kucnęła i zaczęła ją rozwiązywać Rzeczywiście - ciasto i wino - Może mech jedno z nas teraz zje Jeśli nic się nie stanie, wtedy zje i drugie - Panie mają pierwszeństwo - powiedział Bink Jeśli jedzenie zawierało narkotyk czy truciznę, a ona była szpiegiem, to me będzie chciała jeść - Dziękuję - przełamała ciasto na pół - Wybierz sobie kawałek - powiedziała. - Pięknie - rzucił Trent z góry - Nie ufacie ani mnie, ani sobie nawzajem Tworzycie reguły, zęby się zabezpieczyć Ale to naprawdę me jest konieczne Gdybym chciał was otruć, wylałbym wam po prostu truciznę na głowy Fanchon ugryzła kawałek ciasta - Bardzo dobre - stwierdziła Otworzyła wino i pociągnęła łyk - To tez Bink me pozbył się swoich podejrzeń Czekał. - Przemyślałem wasze sprawy - powiedział Trent -Fanchon, będę szczery Mogę zamienić cię w każdą formę życia - nawet w inną istotę ludzką - popatrzył na nią - A może chcesz być piękna9 Ho, ho, jeśli Fanchon nie jest szpiegiem, to byłaby to bardzo kusząca oferta Brzydota zamieniona w piękność - Idź stąd - warknęła dziewczyna - Idź, zanim obrzucę cię błotem Ale zaraz przyszło JISJ coś nowego do głowy - Jeśli zamierzasz nadal nas tu trzymać, to przynajmniej zapewnij nam jakieś urządzenia sanitarne Wiadro i zasłonę Gdybym miała zgrabne siedzenie, to może by mi na tym nie zależało, ale tak, wolę być skromna - Ładnie to ujęłaś - zaśmiał się Trent Skinął dłonią, a strażnicy przynieśli żądane przedmioty i spuścili je przez dziurę w kracie Fanchon ustawiła nocnik w rogu sali i przymocowała zasłony do ścian, tworząc trójkątne pomieszczenie 134 Bink nie był pewien, dlaczego mając taki wygląd miałaby być taką skromnisią. Z pewnością nie gapiłby się na jej obnażone, nawet zgrabne ciało. Chyba że rzeczywiście jest taka wrażliwa. Jej uwagi wskazywały, że był to dla niej ważny problem. W takim razie miało to sens. Ładna dziewczyna mogła wyrażać zaskoczenie i niezadowolenie, gdyby ktoś zobaczył jej nagie piersi. Ale w głębi duszy byłaby zadowolona. Fanchon nie rościła takich pretensji. Bink współczuł jej, ale sobie też. Więzienie byłoby znośniejsze, gdyby jego towarzyszka okazała się bardziej ponętna. Był jej wdzięczny za rozwiązanie tego problemu. Inaczej czynności naturalne krępowałyby ich. Zatoczył całe koło, a ona zdefiniowała problem, zanim on w ogóle o tym pomyślał. Myślała szybciej niż on. - On nie kłamał mówiąc, że może sprawić, iż staniesz się piękna - powiedział Bink. - On może... - To by nie poskutkowało. - Nie wiadomo. Jego magia jest potężna. - Wiem, jaka jest jego siła. Ale to by tylko pogorszyło mój problem - nawet gdybym była skłonna zdradzić Xanth. Dziwne. Nie pragnęła piękności? W takim razie dlaczego była tak wrażliwa na punkcie swojego wyglądu? Czy była to sztuczka mająca na celu skłonienie go do podania położenia Kamienia Tarczy? Wątpił. Była na pewno z Xanth. Nikt z Zewnątrz nie potrafiłby odgadnąć jego doświadczeń z wodą ze Źródła Życia i starym Królem. Czas mijał. Nadszedł wieczór. Fanchon nie odczuwała ubocznych skutków obiadu, więc Bink zjadł i wypił swoją część posiłku. O zmroku zaczęło padać. Woda lała się przez kratę. Dach ich trochę chronił, ale deszcz zacinał. Wkrótce przemokli do suchej nitki. Fanchon uśmiechnęła się. - Doskonale - szepnęła. - Los nam dzisiaj sprzyja. - Doskonale? - Bink zatrząsł się w swoim mokrym ubraniu. Popatrzył na nią ze zdziwieniem. Poskrobała palcami rozmiękłą podłogę lochu. Bink podszedł, żeby zobaczyć, co robi, ale odgoniła go gestem. - Pilnuj, żeby nas strażnicy nie zobaczyli - szepnęła. To było nieprawdopodobne. Strażnicy wcale się nimi nie interesowali. Schowali się przed deszczem. Nie widzieli nikogo. A nawet jeśli ukryli się w pobliżu, to było zbyt ciemno, żeby cokolwiek zobaczyć. Czy to takie ważne? Co w tym było takiego ważnego? Zgarniała błoto z podłogi i mieszała je z sianem, nie dbając o deszcz. Bink nic z tego nie rozumiał. Czy to jakaś wyrafinowana forma rozrywki? - Znałeś jakieś dziewczyny w Xanth? - zapytała Fanchon. Deszcz przestał padać, ale ciemności skrywały jej tajemniczą działalność. Bink nie rozumiał tego, co robiła, ani strażnicy nie widzieli. 135 Był to temat, którego Bink wolał unikać. - Nie wiem, co... Przysunęła się do niego. - Robię cegły, idioto! - zaszeptała z wściekłością. - Mów dalej i uważaj na światło. Jak zobaczysz, że ktoś nadchodzi, powiedz kameleon. Ukryję wówczas dowody. Prześlizgnęła się do swojego kąta. Kameleon. Coś było w tym słowie -już wiedział. Widział kameleona tuż przed swoją podróżą do Dobrego Maga - to był jego omen na przyszłość. Kameleon zginął nagłą śmiercią. Czy to znaczy, że nadszedł i jego czas? - Mów! - szepnęła Fanchon. - Maskuj mój dźwięk! - a potem głośniej: - Czy znałeś jakieś dziewczyny? - Tak, kilka - odpowiedział Bink. - Cegły? Po co? - Czy były ładne? - jej ręce były niewidoczne w ciemnościach. Słyszał plaskanie błota i szelest siana. Pewnie używała siana, żeby cegły stały się bardziej wytrzymałe. Ale to wszystko jest szaleństwem. Budowała ceglany klozet? - A może nie takie ładne? - podsunęła. - Och. Ładne - powiedział. Zdaje się, że nie uda mu się zmienić tematu. Jeśli strażnicy słuchali, to bardziej zainteresują się jego opowieścią o ładnych dziewczętach niż mlaskaniem błota. Więc jeśli o to jej chodziło... - Moja narzeczona, Sabrina, była piękna - jest piękna - i Czarodziejka Iris wydawała się piękna, ale spotkałem też inne, które nie były tak piękne. Jak tylko postarzeją się/ albo wyjdą za mąż... Deszcz przestał padać. Bink zobaczył zbliżające się światło: "kameleon" wyszeptał i poczuł zdenerwowanie. Omeny zawsze wróżyły prawdę - o ile się je dobrze zinterpretowało. - Kobiety nie zawsze brzydną po ślubie - powiedziała Fanchon. Dźwięki zmieniły się. Ukrywała dowody. - Niektóre pięknieją. Cały czas pamiętała o swoim wyglądzie. Dziwiło go, że odrzuciła ofertę Trenta/ - Spotkałem dziewczynę - centaura - w drodze do Maga Humfreya - powiedział Bink, nie mogąc skoncentrować się na tak naturalnym temacie jak ten. Uwięziony w lochu z brzydką dziewczyną, która robiła cegły. - Ona była piękna na swój sposób. Oczywiście była koniem - zła terminologia - to znaczy, z tyłu... to znaczy ja na niej jechałem... Zdając sobie sprawę z tego, co mogą sobie o nim pomyśleć strażnicy - chociaż wcale o to nie dbał - patrzył na zbliżające się światło. Dostrzegł przede wszystkim jego odbicie na kracie. 136 - No, wiesz, ona była na wpół koniem. Przewiozła mnie przez teren centaurów. Światło przygasło. - Fałszywy alarm - szepnął. A potem głośniej. - Ale spotkałem jedną naprawdę prześliczną dziewczynę w drodze do Maga. Nazywała się - skupił się przez chwilę - Wynne, ale ona była bezgranicznie głupia. Mam nadzieję, że Smok z Wyrwy jej nie złapał. - Byłeś w Rozpadlinie? - Przez pewien czas. Dopóki mnie smok nie przegonił. Musiałem ją okrążyć. Dziwię się, że o niej wiesz: myślałem, że działa tam czar zapomnienia, bo nie znalazłem jej na mojej mapie i nigdy o niej nie słyszałem, dopóki tam nie zawędrowałem. Chociaż, przecież pamiętam o niej... - Mieszkałam niedaleko Rozpadliny - powiedziała. - Mieszkałaś tam? Kiedy powstała? Jaka jest jej tajemnica? - Była zawsze. Chroni ją zaklęcie zapomnienia - sadzę, że Mag Humfrey rzucił je. Ale jeśli umiesz kojarzyć, to pamiętasz. Przynajmniej przez jakiś czas. Magia ma tylko ograniczony zasięg. - Może nie zapomnę doświadczeń ze smokiem i cieniem. Fanchon znowu robiła cegły. - Jakieś inne dziewczyny? Binkowi wydawało się, że niezbyt interesuje się jego wyznaniami. Czy dlatego, że znała ludzi z okolicy Rozpadliny? - Zaraz, zaraz - spotkałem jeszcze jedną. Zwykłą dziewczynę Dee. Pokłóciła się z żołnierzem Crombie, z którym wędrowałem. On jest wrogiem kobiet, a przynajmniej tak twierdzi. A ona odeszła. Szkoda, polubiłem ją. - O, myślałam, że wolisz ładne dziewczny. - Słuchaj no! Nie bądź taka przewrażliwiona! - warknął. - Sama zaczęłaś. Wolę Dee od... no, nieważne. Wolałbym porozmawiać o planach ucieczki. - Przepraszam - powiedziała. - Wiem o twojej podróży dookoła Rozpadliny. Wynee i Dee to moje przyjaciółki. Więc jestem ciekawa. - Twoje przyjaciółki? Obie? - kawałki łamigłówki zaczęły do siebie pasować. - Jaki jest twój związek z Czarodziejką Iris? Fanchon zaśmiała się. - Czy myślisz, że gdybym była Czarodziejką, to bym tak wyglądała? - Tak - przyznał Bink. - Gdybyś próbowała piękności bezskutecznie i gdybyś nadal pragnęła władzy, i gdybyś myślała, że ją zyskasz dzięki nic nie podejrzewającemu podróżnikowi. To by wyjaśniło, dlaczego Trent nie mógł cię skusić obietnicą piękności. To by tylko zniszczyło twój kamuflaż - przecież ty możesz być piękna, gdy 137 sobie tego zażyczysz. Mogłabyś mnie śledzić w przebraniu, którego nikt by nie podejrzewał i nie pomogłabyś żadnemu innemu przejąć Xanth. - Więc przyszłabym tu do Mundanii. gdzie nie ma magii - dokończyła. To zamykało sprawę. A może nie? - Może ty naprawdę tak wyglądasz, może ja nigdy nie widziałem prawdziwej Czarodziejki na jej wyspie? - A jak wrócę do Xanth? Na to Bink nie miał odpowiedzi. Zareagował rumieńcem. - No więc dlaczego tu przyszłaś? Brak magii nie rozwiąże twojego problemu. - Na to trzeba czasu. - Czasu, żeby unicestwić magię? - Oczywiście. Gdy jeszcze smoki przylatywały do Mundanii, bo nie istniała Tarcza, mijało kilka dni, a nawet tygodni, zanim zniknęły. Mag Humfrey powiedział, że testy mundańskie zawierają wiele rysunków i opisów smoków oraz innych zwierząt magicznych. Mun-dańczycy nie widują już smoków. Myślę, że stare teksty to fantazja - ale to dowód, że magia w zwierzęciu lub w człowieku znika dopiero po jakimś czasie. - Więc Czarodziejka zachowałaby swoją iluzję przez parę dni - powiedział Bink. Westchnęła. - Ale ja nie jestem Iris, chociaż nie miałabym nic przeciwko temu. Miałam zupełnie inne i bardzo poważne powody do opuszczenia Xanth. - Tak, pamiętam. Jeden, żeby utracić swoją magię, jaka tam ona jest, a drugiego nie chciałaś mi powiedzieć. - Wydaje mi się, że teraz już mogę. Wyciągniesz to ze mnie w taki czy inny sposób. Dowiedziałam się od Wynee i Dee, jaki jesteś i... - Więc Wynne uciekła przed smokiem? - Tak, dzięki tobie. Ona... Zbliżało się światło. - Kameleon! - ostrzegł ją Bink. Fanchon rzuciła się chować cegły. Tym razem światło zbliżyło się do lochu. - Mam nadzieję, że was tu nie zalało? - zapytał Trent. - Gdyby tak było, to byśmy stąd odpłynęli - powiedział Bink. - Słuchaj, Magu, im bardziej nam jest niewygodnie, tym mniej pragniemy ci pomóc. - Doskonale zdaję sobie z tego sprawę, Bink. Bardzo chętnie zapewnię wam wygodny namiot... 138 - Nie. - Bink, trudno mi zrozumieć, dlaczego jesteś lojalny wobec rządu, który cię tak źle potraktował. - A co- ty możesz o tym wiedzieć? - Moi szpiedzy słuchali waszych rozmów. Ale łatwo też można się tego domyślić, wiedząc, jaki stary i uparty musi być obecnie Król Burz. Magia przejawia się w różny sposób, a gdy definicje stają się niezbyt pojemne... - W moim przypadku nie robi to różnicy. Mag nalegał robiąc wrażenie opanowanego, w odróżnieniu od Binka. - Może ty rzeczywiście nie masz magii. Chociaż wątpię, żeby Humfrey mógł się pomylić. Ale masz inne pozytywne cechy i na pewno byłbyś znakomitym obywatelem. - Wiesz, że on ma rację - powiedziała Fanchon. - Zasługujesz na coś lepszego, niż to, co cię spotkało. - Po czyjej jesteś stronie? - zapytał Bink. Westchnęła. Brzmiało to bardzo po ludzku, a łatwiej było to zauważyć, gdy się jej nie widziało. - Jestem po twojej strome, Bink. Podziwiam twoją lojalność - tylko nie jestem pewna, czy rząd na nią zasłużył. - To dlaczego ty mu nie powiedziałaś, gdzie jest Kamień Tarczy, skoro wiesz? - Bo pomimo pewnych niedostatków Xanth jest przyjemnym miejscem. Stary Król nie będzie żył wiecznie. Kiedy umrze, wybiorą Maga Humfreya, który wiele naprawi, chociaż tak narzeka na brak czasu. Może jakiś nowy Mag właśnie się rodzi, aby przejąć po nim władzę. Ostatnią rzeczą, jaka jest potrzebna Xanth, to okrutny, zły Mag, który przemieni opozycję w rzep. Z góry doszedł ich chichot Trenta. - Moja droga, masz bystry umysł i ostry język. Po prawdzie wolę zamienić moich przeciwników w drzewa, są trwalsze niż rzep. Nie przypuszczam, żebyś zgodziła się, choćby tylko dla potrzeb naszej dyskusji, że byłbym lepszym władcą niż obecny Król? - Wiesz, on ma rację - powiedział Bink, uśmiechając się w ciemnościach. - Po czyjej jesteś stronie? - zapytała Fanchon naśladując ton, jakiego użył wcześniej Bink. Trent znów się roześmiał. - Podobacie mi się. Naprawdę. Umiecie myśleć i jesteście lojalni. Byłbym skłonny puścić was, czy pójść na daleko idące ustępstwa, gdybyście tę lojalność wykazali wobec mnie. Na przykład mógłbym wam przyznać prawo veta względem transformacji, które zamierzam przeprowadzić. Moglibyście wybierać rzepy. 139 - Stalibyśmy się odpowiedzialni za twoje zbrodnie - - zauważyła Fanchon. - Taki rodzaj władzy szybko by nas zdemoralizował. Upodobnilibyśmy się do ciebie. - Tylko wtedy, jeśli wasza natura nie jest lepsza od mojej - zaznaczył Trent. - A jeśli nie, to i tak się ode mnie nie różnicie. Po prostu nie znaleźliście się jeszcze w mojej- sytuacji. Najlepiej, żebyście się o tym przekonali i przestali być hipokrytami. Bink zawahał się. Był mokry, czuł zimno i wcale nie marzył, żeby spędzić całą noc w tym lochu. Czy dwadzieścia lat temu Trent dotrzymał słowa? Nie. Łamał je nieraz w pogoni za władzą. To stanowiło przyczynę jego klęski: nikt nie mógł mu ufać, nawet przyjaciele... Obietnice Maga nie posiadały wartości. Jego logika miała na celu wyłącznie skłonienie jednego z więźniów do podania położenia Kamienia Tarczy. Prawo veta względem transformacji? Bink i Fanchon byliby pierwszymi ofiarami przekształceń, gdyby przestali być potrzebni Złemu Magowi. Bink nie odpowiedział. Fanchon milczała. Po chwili Trent odszedł. - Nie ulegliśmy pokusie numer dwa - zauważyła Fanchon. - On jest sprytny i pozbawiony skrupułów. Później będzie jeszcze gorzej. Miała rację. Następnego ranka ukośne promienie słońca wypaliły prymitywne cegły. Nie stwardniały jeszcze, ale coś już uczynili. Fanchon ułożyła je w trójkącie klozetu tak, żeby ich nie zobaczono z góry. Wystawi je na południowe słońce, jeśli wszystko pójdzie dobrze. Przyszedł Trent i przyniósł jedzenie. - Świeże owoce i mleko. Zaczynam tracić cierpliwość. W każdej chwili mogę przesunąć Kamień Tarczy r- wasza informacja stanie się bezwartościowa. Jeśli któreś z was nie poda mi tej wiadomości dziś, jutro odmienię wasze postaci. Ty, Bink, zostaniesz bazyliszkiem płci męskiej, ty, Fanchon, żeńskiej. Zostaniecie zamknięci w jednej klatce. Bink i Fanchon popatrzyli na siebie z niesmakiem. Bazyliszek - skrzydlaty gad, wylęgły z pozbawionego-żółtka jajka, złożonego przez koguta i wysiedziany przez żabę w cieple kupy nawozu. Odór jego oddechu jest tak ohydny, że niszczy roślinność i kruszy skały. A na sam widok jego twarzy inne stworzenia padają trupem. Bazyliszek - miniaturowy król gadów. Kameleon i z jego omenu przemienił się na podobieństwo bazyliszka - na chwilę przed śmiercią. Kameleon został wspomniany przez osobę, która nie wiedziała o jego omamie, a potem zagrożono mu przekształceniem w... Tak. Śmierć zbliżała się. 140 - To blef - powiedziała w końcu Fanchon. - On tego nie może zrobić. Próbuje nas zastraszyć. - I to mu się udaje - wymamrotał Bink. - Może powinienem przeprowadzić pokaz - powiedział Trent. - Nie żądam, żebyście przyjęli moją magię na wiarę, skoro można ją łatwo zademonstrować. Muszę ćwiczyć, żeby odzyskać mój talent po długim pobycie w Mundanii. To mi odpowiada - strzelił palcami. - Niech więźniowie dokończą posiłek - powiedział strażnikowi. - Potem zabierzcie ich z celi - odszedł. Fanchon zachmurzyła się, ale z innego powodu. - On może blefować, ale jeśli tu zejdzie i znajdą cegły, to nas i tak wykończy. - Chyba że od razu wyjdziemy, nie sprawiając im kłopotu. Nie zejdą na dół, jeśli nie będą musieli. - Miejmy nadzieję. Gdy strażnicy nadeszli, Bink i Fanchon zaczęli wdrapywać się po drabinie sznurowej, którą im zrzucono. - Zdemaskujemy Maga - powiedział Bink. Żołnierze nie zareagowali. Cała grupa powędrowała na wschód, przesmykiem w stronę Xanth. W pobliżu Xanth Trent stanął przy drucianej klatce. Żołnierze tworzyli krąg wokół niego, z łukami gotowymi do strzału. Wszyscy mieli ciemne okulary. Wyglądało to ponuro. - Ostrzegam was - powiedział Trent, gdy przybyli. - Nie patrzcie sobie w oczy, kiedy odmienię wasze kształty. Nie umiem przywoływać martwych do życia. • Jeśli to był jeszcze jeden chwyt, by ich przestraszyć, to poskutkował. Może Fanchon wątpiła, ale Bink uwierzył. Pomięta! o Drzewie - Justynie, świadectwie gniewu Trenta sprzed dwudziestu lat. Omen tkwił mu także w pamięci. Najpierw stać się bazyliszkiem, a potem umrzeć... Trent dostrzegł zaniepokojone oczy Binka. - Chcesz mi coś pbwiedziać? - zapytał. - Tak. Udało im się zmusić cię do opuszczenia Xanth i uniknąć przemiany w ropuchy, rzepy albo jeszcze gorzej? Trent zmarszczył brwi. - Niezupełnie o to mi chodziło, Bink. Ale, aby zachować zgodę, odpowiem. Doradca, któremu ufałem, został przekupiony. Rzucił na mnie usypiające zaklęcie. Gdy spałem, wywieziono mnie poza Tarczę. - Skąd wiesz, że tak się znowu nie stanie? Kiedyś w końcu musisz zasnąć. - Długo się nad tym zastanawiałem, podczas wygnania. Doszedłem do wniosku, że sam sobie zaszkodziłem. Nie dotrzymałem słowa danego innym, więc inni nie dotrzymali słowa danego mnie. 141 Nie byłem zupełnie wyzuty z honoru; łamałem dane słowo tylko w przypadkach, które uważałem za uzasadnione, jednak... - To tak samo, jakbyś kłamał - powiedział Bink. - Wtedy tak nie myślałem. Ale boję się, że moja reputacja nie poprawiła się podczas mojej nieobecności: przywilejem zwycięzcy jest przedstawić pokonanego jako osobę zdemoralizowaną, uzasadniając w ten sposób zwycięstwo. Jednak moje słowo nie było wiążące, i dopiero po jakimś czasie zdałem sobie sprawę, że to skaza na moim charakterze, która stała się przyczyną mojej klęski. Jedynym sposobem uniknięcia ponownego niepowodzenia było zmienić sposób postępowania. Już nie oszukuję. I nikt nie oszuka mnie. Odpowiedź wydawała się uczciwa Zł\ Mag stanowił pod wieloma względami przeciwieństwo tego, co o nim mówiono, nie był brzydki, słaby i-złośliwy -- do tego opisu lepiej pasował Humfre> tylko przystojny, silny i elegancki. Ale to czarny charakter. Bink nie dał się zwieść gładkim słowom. - Fanchon, podejdź - powiedział Trent. Fanchon zrobiła krok w jego stronę, patrząc nań z cynizmem. Trent nie wykonał żadnego gestu, ani nie wypowiedział zaklęcia. Popatrzył na nią w skupieniu. Znikła. Jeden z żołnierzy podbiegł z siatką na motyle i coś nią nakrył. Po chwili podniósł to coś - szamoczące się, smutne, jaszczurkowate, uskrzydlone stworzenie. Prawdziwy bazyliszek! Bink szybko odwrócił oczy, aby nie spojrzeć wprost na jego okropną twarz i uniknąć śmiercionośnego spojrzenia. Żołnierz wrzucił stworzenie do klatki. Drugi żołnierz, również w ochronnych okularach, zamknął jej pokrywę. Pozostali odprężyli się. Bazyliszek miotał się, szukając wyjścia, ale go nie znalazł. Spojrzał wściekle na pręty klatki. Jego wzrok nie działał na metal. Trzeci żołnierz zakrył klatkę kawałkiem materiału, odcinając widok potwora. Bink odprężył się. Całość była przygotowana i wyreżyserowana. Żołnierze wiedzieli dokładnie, co robić. - Podejdź, Bink - powiedział Trent, dokładnie tak samo jak przedtem. Bink przeraził się. Ale jakiś zakamarek jego mózgu wciąż protestował: to ciągle blef. Ona jest w zmowie. Odegrali to, żebym myślał, że została odmieniona. Wkrótce nadejdzie moja kolej. Wszystkie jej argumenty przeciw Trentowi miały potwierdzić jej wiarygodność. Stanowiły przygotowanie do tej chwili. Ale był tylko w połowie o tym przekonany. Omen przydał temu, co się działo, 142 strasznego znaczenia. Śmierć krążyła jak gdyby na bezszelestnych, jastrzębich skrzydłach. Zbliżała się... Nie potrafił zdradzić ojczyzny. Postąpił naprzód na drżących nogach. Trent koncentrował się na nim - i cały świat zadrżał. Zmieniony i przerażony Bink usiłował się schować za pobliskim krzakiem. Zielone liście uschły, gdy tylko się zbliżył, a potem spadła siatka, aby go uwięzić. Przypominając sobie ucieczkę przed Smokiem z Wyrwy, Bink uskoczył w ostatniej chwili do tym. Siatka nie nakryła go. Spojrzał w górę, na żołnierza, który zaskoczony, zapomniał o przekrzywionych okularach. Spojrzenia ich spotkały się - i żołnierz upadł na wznak śmiertelnie porażony. Siatka na motyle poleciała na bok. Ale inny strażnik natychmiast ją schwycił. Bink śmignął w stronę zwiędłego krzaka. Tym razem siatka go złapała. Wpadł do środka bezradnie trzepocząc skrzydłami, wywijając skrzydłami i ogonem i zaczepiając jego ostry kolec o oka sieci, zaciskając szpony i kłapiąc bezradnie dziobem. Został wyrzucony z siatki. Dwa, trzy potrząśnięcia, a jego szpony i ogon oderwały się od siatki. Upadł na plecy szeroko rozpościerając skrzydła. Wyrwał mu się skrzek oburzenia. Gdy się pozbierał, światło zamgliło się. Znajdował się w klatce, którą właśnie nakryto tak, żeby nikt nie mógł zobaczyć jego twarzy. Był bazyliszkiem. Ale pokaz! Nie tylko zobaczył jak Trent przeobraził Fanchon, ale sam tego doświadczył - i zabił żołnierza po prostu patrząc na niego. Jeśli w armii Trenta znajdowali się jacyś sceptycy, to teraz już chyba zostali przekonani. Zobaczył zwinięty ogon z kolcem - istoty podobnej do siebie. Samicy. Siedziała odwrócona doń plecami. Natura bazyliszka wzięła górę. Nie pragnął towarzystwa. Skoczył na nią ze złością, gryząc i wbijając w nią szpony. Odwróciła się natychmiast, opierając się na swoim silnym, wężowym ogonie. Przez chwilę patrzyli na siebie. Ohydna. Przerażająca. Obrzydliwa. Paskudna. Odrażająca. Nigdy w życiu nie widział czegoś tak wstrętnego. Była samicą, a więc posiadała pewną podstawową siłę przyciągania. Przepełniło go paradoksalne przyciąganie i wstręt. Stracił świadomość. Gdy się obudził, bolała go głowa. Leżał w sianie w lochu. Było późne popołudnie. , - Myślę, że przecenia się siłę wzroku bazyliszka - usłyszał głos Fanchon. - Żadne z nas nie umarło. Więc to się naprawdę wydarzyło. - Niezupełnie - zgodził się Bink. - Ale jestem trochę zdechły. Mówiąc to, zdał sobie sprawę z czegoś, co dotychczas nie przyszło mu do głowy. Bazyliszek jest stworzeniem magicznym, które może posługiwać się magią. Był inteligentnym bazyliszkiem, 143 który poraził wroga za pomocą magii. Jak zmieniło to jego teorię magii? - Ładnie się broniłeś - mówiła Fanchon. - Już pogrzebali żołnierza. W obozie jest teraz cicho jak makiem zasiał. Jak makiem zasiał - czy to przepowiedział omen? Nie umarł. tylko zabił - wcale tego nie chcąc, w sposób całkowicie obcy jego normalnej postaci. Czy omen spełnił się? Bink usiadł. Znów coś mu przyszło do głowy. - Magia Trenta jest prawdziwa. Zostaliśmy przeobrażeni naprawdę. - Jest prawdziwa, zostaliśmy - zgodziła się poważnie. - Przyznaję, że wątpiłam, ale teraz już wierzę. Straciliśmy przytomność. - Musiał nas przemienić z powrotem, gdy straciliśmy przytomność. - Tak, to tylko demonstracja. - Bardzo skuteczna. - Bardzo - zadrżała. - Bink, ja nie wiem, czy jeszcze raz bym to zniosła. Nie chodzi o samą zmianę. To... - Wiem. Byłaś cholernie brzydkim bazyliszkiem. - Byłabym cholernie brzydkim czymkolwiek. Ale sama złośliwość, głupota i okropność - to nienormalne. Spędzić resztę życia w ten sposób... - Nie mam ci tego za złe - powiedział Bink. Coś go dręczyło. Doświadczenie było tak potężne, że wdele czasu będzie musiało upłynąć, zanim jego umysł obejmie wszystkie jego aspekty. - Nie sądziłem, że ktokolwiek będzie mógł mnie zmusić wbrew mojej woli. Ale toto! - ukryła twarz w dłoniach. Bink skinął głową w milczeniu. Po chwili zmienił lemat. - Zauważyłaś, że stworzenia to samiec i samica? - Oczywiście - powiedziała odzyskując panowanie nad sobą. - Jesteśmy płci męskiej i żeńskiej. Mag może zmienić naszą postać, ale nie naszą płeć. - Bazyliszki powinny być bezpłciowe. Wylęgają się z jaj złożonych przez koguty - nie ma bazyliszków rodziców, tylko koguty. Skinęła głową w zamyśleniu. - Masz rację. Jeśli są samice i samce, to powinny dobierać się do pary i reprodukować swój gatunek. To znaczy, że z definicji nie są bazyliszkami. Paradoks. - W takim razie definicja jest zła - powiedział Bink. -- Albo to wszystko, co się mówi o pochodzeniu bazyliszków to bzdura, albo nie byliśmy prawdziwymi bazyliszkami. - Byliśmy prawdziwi - oświadczyła, wzdrygając się z obrzydzeniem na samo wspomnienie. - Teraz jestem pewna. Po raz pierwszy w życiu jestem zadowolona z mojej ludzkiej postaci. 144 Takie stwierdzenie w jej ustach coś znaczyło. - To znaczy, że magia Trenta jest absolutnie prawdziwa - powiedział Bink. - Ona nie tylko zmienia formę, ale naprawdę przeistacza rzeczy w inne rzeczy, rozumiesz? - A wtedy ta dręcząca myśl wydobyła się na wierzch... - Lecz jeśli magia słabnie poza Xanth, poza wąskim pasem wzdłuż Tarczy, to wystarczy, żebyśmy... - Oddalili się od granicy! - dokończyła, domyślając się o co chodzi. - Z czasem wrócilibyśmy do naszej dawnej postaci. - Dlatego jego zdolność przekształcania jest blefem. Przemiana nie trwałaby długo, mimo że jest prawdziwa - stwierdził. - Musiałby trzymać nas w klatce tu, albo ucieklibyśmy poza zasięg jego władzy. On musi dostać się do Xanth, bo tu ma niewielką moc. Niewiele większą niż ta, jaką daje mu rola dowódcy armii, gdzie najważniejsze jest prawo do zabijania. - Teraz może tylko posmakować swojej władzy - powiedziała. - On chciałby się dostać do Xanth za wszelką cenę. - Na razie pozostajemy w jego mocy. Wystawiła cegły na resztki słońca. - Co zamierzasz? - zapytała. • - Jeśli mnie wypuści, ruszę dalej do Mundanii. Tam właśnie szedłem, zanim mnie złapał. Trent udowodnił mi jedną rzecz - że można tu przeżyć. Ale będę robił dokładne notatki z mojej podróży; zdaje się, że trudno jest odnaleźć Xanth, idąc w drugą stronę. - Myślałam o Kamieniu Tarczy. - I co? - Nie powiesz mu? - Oczwiście, że nie - tego był zupełnie pewien. - Skoro już wiemy, że jego magia nie może nam zrobić większej krzywdy niż jego żołnierze, już się tak nie boję. Nie mam ci za złe, jeśli mu powiedziałaś. Popatrzyła na niego. Jej twarz pozostała brzydka, ale uobecniło się w niej teraz coś niezwykłego. - Wiesz, ty jesteś niesłychany, Bink. - Nieprawda, nie jestem nikim niezwykłym. Nie posiadam magii. -- Masz magię. Tylko nie wiesz jaka jest. - No właśnie. - Wiesz, ja tu przyszłam za tobą. Teraz już zrozumiał. Usłyszała o nim w Xanth. O podróżniku bez zaklęcia. Wiedziała, że nie będzie to żaden brak w Mundanii. Pasowali do siebie jak mężczyzna bez magii i kobieta bez urody. Podobne niedostatki. Może z czasem przyzwyczai się do jej wyglądu. Inne jej cechy stanowiły niewątpliwie zalety. - Rozumiem twoje stanowisko - stwierdził. - Ale jeśli będziesz współpracowała ze Złym Magiem, to nie chcę mieć z tobą nic 145 wspólnego. Nawet jeśli uczyni z ciebie piękność. W sumie to nieważne - możesz otrzymać swoje wynagrodzenie w Xanth, gdy on tam wkroczy. O ile tym razem dotrzyma słowa. - Przywracasz mi odwagę - powiedziała. - Bierzmy się do roboty. - Jak? - Cegły, baranie. Są już twarde, jak tylko zapadnie zmrok, ułożymy stos... - Krata nas zatrzyma. Klapa jest zamknięta na klucz. Stopień wyżej... to niemożliwe. Jeśli dosięgnięcie kraty ma być problemem, to ja ciebie mogę podsadzić... - A właśnie, że ważne - mruknęła. - Ustawimy cegły, staniemy na nich i wypchniemy kratę do góry. Nie jest przymocowana, sprawdziłam to, gdy tu nas przyprowadzili. Trzyma ją tylko siła ciężkości. Jest ciężka, ale ty jesteś silniejszy... Bink spojrzał w górę z nadzieją. - Mogłabyś ją podeprzeć, jak ją podniosę. Po trochu, aż z... - Nie tak głośno! - zaszeptała nerwowo - Mogą nas podsłuchiwać - ale skinęła głową. - Teraz rozumiesz. Nie ma stuprocentowej pewności, ale warto spróbować. Potem musimy zabrać zapas eliksiru, żeby go nie mógł użyć nawet wtedy, jeśli pojawi się ktoś inny, kto zechce mu wyjawić, gdzie jest Kamień Tarczy. Przemyślałam to. Bink uśmiechnął się. Zaczynał ją lubić. 10. Pościg W nocy ułożyli cegły. Niektóre pokruszyły się. Niedostatek słońca nie pozwolił im dostatecznie wypalić się, ale większość była zadziwiająco mocna. Bink nadsłuchiwał odgłosów straży, czekając na to, co nazywali "przerwą". Wtedy wszedł na stertę cegieł, uchwycił brzegi kraty i pchnął. Naprężając mięśnie nagle zdał sobie sprawę, po co Fanchon domagała się zasłony do toalety. Nie chodziło jej o ukrycie własnej nieatrakcyjnej anatomii, lecz cegieł, aby przechowały się do tej chwili, chwili ucieczki. A on się nie domyślił. Odkrycie to dodało mu sił. Pchnął mocniej. Krata podniosła się nadspodziewanie łatwo. Fanchon wspięła się za nim i podstawiła nocnik pod krawędź kraty. Brr! może kiedyś ktoś wymyśli nocnik, który będzie pachniał różami! Nocnik wystarczył. Podtrzymał kratę, gdy Bink ją puścił. Szpara okazała się wystarczająca, aby mogli wydostać się na zewnątrz. 146 Bink wypchnął Fanchon, a potem sam się przecisnął. Żaden ze strażników ich nie zauważył. Byli wolni. - Eliksir jest na statku - szepnęła Fanchon, wskazując w ciemność. - Skąd wiesz? - zapytał Bink. - Minęliśmy go w drodze na miejsce przemiany. Tego jedynie strzeżono na statku, l widać katapultę na jego pokładzie. Miała oczy otwarte. Brzydka czy nie, miała głowę na karku. On nie pomyślał, żeby dokładnie się"wszystkiemu przyjrzeć. - Nie będzie łatwo zdobyć eliksir - ciągnęła dalej. - Sądzę, że trzeba będzie uprowadzić cały statek. Znasz się na żegludze? - Nigdy w życiu nie pływałem na niczym większym, niż łódź wiosłowa, może poza jachtem Iris, ale to nie działo się w rzeczywistości. Pewnie dostanę choroby morskiej. - Ja-też - rzekła. - Jesteśmy szczurami lądowymi. Chodź. To z pewnością lepsze niż być zamienionym w bazyliszka. Pod-kradli się plażą i weszli do wody. Bink obejrzał się nerwowo i zobaczył światło, przesuwające się w stronę lądu. - Pospiesz się! - szepnął. - Zapomnieliśmy położyć kratę na swoim miejscu; od razu zobaczą, że uciekliśmy. Oboje byli dobrymi pływakami. Zdjęli ubrania - co się z nimi stało podczas przemiany w bazyliszki? - kolejny nie wyjaśniony aspekt magii - i popłynęli cicho w stronę łodzi żaglowej, przycumowanej ćwierć mili od brzegu. Czarna otchłań wody przerażała Binka; jakie potwory zamieszkiwały wody Mundanii? Woda nie była zimna, a wysiłek związany z pływaniem pomagał mu się rozgrzać. W końcu zaczął odczuwać zimno i zmęczenie. Fanchon czuła to samo. Łódź nie wydawała się być daleko, gdy się patrzyło z lądu. Płynąć to zupełnie inna sprawa. Nagle w okolicach lochu wybuchła wrzawa. Wokół dziury zapłonęły światła - poruszały się jak ogniste muchy. Bink poczuł przypływ nowych sił. - Musimy się szybko dostać na pokład - sapnął. Fanchon nie odpowiedziała. Skoncentrowała się na pływaniu. Płynęli bez końca. Bink tracił siły i ogarniało go zniechęcenie. W końcu dotarli do okrętu. Na pokładzie stał .żeglarz i patrzył w stronę brzegu. Fanchon podpłynęła do Binka - Ty - z drugiej strony - sapnęła. - Ja odciągnę jego uwagę. Odważna dziewczyna. Żeglarz mógł do niej strzelić. Bink przepłynął wzdłuż burty, aby znaleźć się po przeciwnej stronie. Okręt miał około 4 stóp długości, dużo jak na standardy Xanth. A jeśli to, co Trent mówił o Mundanii, było choć w części prawdą, to musiały tam znajdować się większe okręty. 147 Sięgnął do góry i przełożył rękę przez krawędź burty. Usiłował sobie przypomnieć nazwę tej części statku, ale nie potrafił. Miał nadzieję, że wachtę pełnił tylko jeden żeglarz. Podciągając się wolno po okrężnicy - przypomniał sobie żeglarską nazwę - baczył, aby nie zakołysać statkiem. Fanchon zaczęła hałasować, udając, że się topi. Żeglarze wyszli na pokład, wychylając się przez reling - było ich czterech. Bink dźwignął się, jak mógł najciszej. Miał zdrętwiałe, ołowiane mięśnie. Jego mokre ciało uderzyło o pokład. Statek pochylił się trochę pod ciężarem intruza, ale żeglarze tkwili z drugiej strony statku, oglądając widowisko Fanchon. Bink podniósł się i prześliznął w stronę masztu. Żagle już zwinięte, nie znalazł kryjówki. Zobaczą go, gdy tylko zapalą lampę. Musiał działać z zaskoczenia. Nie czuł się przygotowany do walki. Ręce i nogi miał ociężałe i zmarznięte, ale nie miał wyjścia. Z bijącym sercem podkradł się za plecy żeglarzy. Wychyleni próbowali dostrzec Fanchon, która wciąż hałasowała jak opętana. Bink ścisnął lewą rękę na torsie jednego z żeglarzy, a prawą chwycił go za spodnie. Dźwignął silnie i marynarz wyleciał za burtę z okrzykiem przerażenia. Bink natychmiast odwrócił się, chwytając drugiego żeglarza i próbował wyrzucić go do morza w ten sam sposób. Dźwignął go i żeglarz prawie wyleciał - jedną ręką złapał się relingu. Bink walił go po palcach, aż w końcu żeglarz oderwał się i wpadł do wody. Dwaj pozostali marynarze rzucili się na Binka. Jeden chwycił go za szyję, próbując udusić, a drugi zaszedł go od tyłu. Co zrobiłby Crombie w takiej sytuacji? Bink skupił się i przypomniał sobie. Chwycił żeglarza, ugiął kolana i dźwignął go. Poskutkowało znakomicie. Żeglarz przefrunął nad jego jego ramieniem i upadł na pokład. Inny zbliżał się wywijając pięściami. Trafił Binka z boku w głowę. Teraz Bink upadł, a żeglarz rzucił się na niego. Co gorsza, Bink zobaczył, że jeden z pozostałych wspina się znów na pokład. Podciął nogi, aby odeprzeć przeciwnika, lecz z niewielkim skutkiem. Krzepki żeglarz przygniatał go, drugi szykował się do ataku. Stojąc zamierzył się nogą. Bink nie mógł się ruszyć; żeglarz mocnym ruchem obezwładnił mu ręce, a ciało przycisnął do pokładu. Bink wziął zamach i kopnął przeciwnika w głowę. Ten potoczył się na bok z jękiem. To wcale nie takie miłe dostać kopniaka w głowę. Ale dlaczego kopiący nie trafił Binka? Wszystkie latarnie powpadały do wody wraz z latarnikami. Czyżby błąd spowodowały ciemności? - Pomóż mi przerzucić go przez krawędź - powiedziała Fanchon. - Musimy zająć ten statek. Wziął ją za żeglarza, mimo że była goła! No cóż, można znowu zrzucić winę na niedostateczne oświetlenie. Światło księżyca jest urocze, ale w takiej sytuacji... 148 Dwaj pozostali żeglarze znów przełazili przez reling.,Bink chwycił przeciwnika za ramiona, a Fanchon za jego nogi. - Raz, dwa, trzy i hop! - sapnęła. Dźwignęli go prawie jednocześnie. Żeglarz poleciał do góry, a potem spadł na swoich dwóch towarzyszy. I wszyscy trzej przelecieli przez burtę i wpadli do morza. Bink miał nadzieję, że byli wystarczająco przytomni, by nie utonąć. Czwarty leżał na pokładzie, chyba nieprzytomny. - Wciągnij kotwicę! - rozkazała Fanchon. - Ja wezmę drąg - smukła w świetle księżyca sylwetka pobiegła do kabiny. Bink znalazł łańcuch kotwiczny i pociągnął go. Łańcuch jak na złość stawiał opór. Bink nie wiedział, jak go wprawić w ruch, ale w końcu się udało. - Co ty zrobiłeś temu człowiekowi? - zapytała Fanchon, klękając obok leżącego żeglarza. - Rzuciłem go. Crombie pokazał mi, jak to się robi. - Crombie? Nie pamiętam. - Żołnierz, którego spotkałem w Xanth. Złapała nas burza gradowa i ja poszedłem po Dee, ale... och, to jest bardzo skomplikowane. - Rzeczywiście, mówiłeś mi o nim - przerwała. - Dee? Poszedłeś po nią? Dlaczego? - Uciekła w burzę, a przecież ona mi się podobała - potem, aby zatrzeć wrażenie czegoś, co mogło ją urazić, dodał pospiesznie: - Co się stało z resztą żeglarzy? Utonęli? - Pokazałam im to - powiedziała wskazując na groźnie wyglądający bosak. - Popłynęli do brzegu. - Lepiej ruszajmy stąd. Jeśli uda nam się postawić żagle. - Nie, prąd nas zepchnie. Wiatr wieje w złą stronę. Tylko sobie zaszkodzimy próbując żeglarstwa. Nie wiemy, jak to się robi. Bink zobaczył drugi statek. Zapalono na nim światła. - Ci żeglarze nie dopłynęli do brzegu - powiedział. - Przedostali się na sąsiedni żaglowiec. Zaraz tu będzie pogoń. - Nie mogą - mówiłam ci - powiedziała. - Wiatr. Miał rację. Na tamtym okręcie rozstawiono żagle. Umieli korzystać z wiatru. - Lepiej poszukajmy eliksiru - powiedziała. - Dobrze. Zupełnie o nim zapomniał. Gdyby nie to, mogliby pobiec lądem i zaszyć się gdzieś w Mundanii. Jak miałby żyć ze świadomością, że kupił swoja wolność za cenę pozostawienia Xanth na pastwę Złego Maga? - Wyrzućmy eliksir za burtę... - Nie! - Ale ja myślałem... 149 - To świetny zastaw. Jak długo go mamy, tak długo oni nas nie napadną. Będziemy na zmianę czuwać na pokładzie, trzymając fiolkę nad wodą, tak, żeby nas widzieli. Jeśli cokolwiek się zdarzy... - Wspaniale! - zawołał. - Nigdy bym na to nie wpadł. - Po pierwsze musimy najpierw znaleźć nasz zestaw. Jeśli wybraliśmy zły statek i jeśli oni umieścili katapiiltę na jednym, a eliksir na drugim... - To nie będą nas ścigać - powiedział. - Będą, będą. Katapulta jest im potrzebna. A przede wszystkim potrzebują nas. Przeszukali statek. W kabinie, przykuty łańcuchem siedział potwór, jakiego Bink dotychczas nie widział. Niewielki, ale okropny. Jego ciało było całkowicie porośnięte sierścią, -białą w czarne plamy. Miał cienki ogon, miękkie czarne uszy, mały nos i lśniące białe zęby. Jego cztery łapy uzbrajały grube pazury. Zawarczał wściekle, gdy Bink się do niego zbliżył,, ale był przykuty do ściany. Jego wściekłe skoki hamowały stalowe pazury. - Co to jest? - zapytał Bink ze zgrozą. Fanchon zastanowiła się. - Myślę, że wilkołak. Stworzenie wydało mu się jakby trochę znajome. Przypominało wilkołaka w jego zwierzęcym stadium. - Tu, w Mundanii? - Może jest spokrewnione z wilkołakiem. Gdyby miało więcej głów, byłoby podobne do cerbera, ale z jedną głową to chyba jest pies. Binka zatkało. - Pies! Masz chyba rację. Nigdy przedtem nie widziałem żywego psa. Tylko rysunki. - Obecnie nie ma ich w Xanth. Kiedyś żyły i u nas, ale musiały wyemigrować. - Przez Tarczę? - zapytał Bink. - Zanim Tarcza zaczęła działać. Zapiski świadczą, że psy, koty i konie spotykano jeszcze w ubiegłym wieku. Może pomyliłam daty. - No cóż, sądzę, że mamy do czynienia z jednym z nich. Wygląda groźnie. Pewnie pilnuje eliksiru. - Wytresowany, by atakować obcych - zgodziła się. - Będziemy musieli go zabić. - Ale to jest rzadkie stworzenie. Może ostatnie na świecie. - Tego nie wiemy. Psy mogą być w Mundanii pospolite. Pies uspokoił się. Obserwował ich nieufnie. Mały smok mógłby tak lustrować człowieka, pomyślał Bink, o ile człowiek znajdował się poza jego zasięgiem. Ale gdyby człowiek znalazł się w pobliżu! 150 - Możemy ocucić żeglarza i zmusić go do obłaskawienia psa - powiedział Bink. - Zwierzę na pewno słucha załogi. Inaczej sami żeglarze nie mieliby dostępu do eliksiru. - Dobry pomysł - zgodziła się. Żeglarz w końcu wrócił do przytomności, ale nie był w stanie walczyć. - Puścimy cię wolno - powiedziała Fanchon - jeśli powiesz nam, jak obłaskawić tego psa. Nie chcemy go zabijać. - Kogo, Jennifer? - zapytał żeglarz w osłupieniu. - Zawołaj ją po imieniu, pogłaszcz po głowie i daj jej coś do jedzenia - położył się. - Chyba mam złamany obojczyk. Fanchon spojrzała na Binka. - W takim razie nie możemy mu kazać pływać. Trent jest potworem, ale my nie. Zwróciła się do żeglarza. - Jeśli dasz nam słowo, że nie wtrącisz się w nasze sprawy, pomożemy ci wrócić do zdrowia. Zgoda? Żeglarz nie wahał się ani chwili. - Nie mogę się wtrącać. Nie mogę wstać. Zgoda. Trochę to zaniepokoiło Binka. On sam i Fanchon mówili zupełnie tak samo jak Trent, oferując warunki wrogowi w zamian za współpracę. Czy różnili się czymś od Złego Maga? Fanchon zbadała szyję i ramiona żeglarza. - Ouuu! - wrzasnął. - Kiepski ze mnie lekarz, ale myślę, że masz rację. Złamałeś obojczyk. Czy macie tu jakieś poduszki? - Słuchajcie - powiedział żeglarz, gdy Fanchon go opatrywała. Wyraźnie starał się zapomnieć o bólu. - Trent nie jest potworem. Tak go nazwaliście, ale nie macie racji. To dobry dowódca. - Obiecał wam łupy w Xanth? - zapytała Fanchon z ironią. - Nie, tylko ziemię i pracę dla wszystkich. - A nie mordy, gwałty i rabunki? -jej niewiara była niezłomna. - Nic takiego. To nie te czasy. Mamy tylko go chronić i utrzymywać porządek w terenie, który zajmiemy. A on przydzieli nam działki niezasiedlonej ziemi. Mówi, że Xanth jest słabo zaludniony i że on zachęci tamtejsze dziewczyny, żeby za nas wychodziły, abyśmy mogli założyć rodziny. A jeśli ich nie starczy, to sprowadzi dziewczyny z prawdziwego świata. W międzyczasie zamieni jakieś piękne zwierzęta w dziewuchy. Myślałem, że to żarty, ale jak usłyszałem o tych kogutach - skrzywił się - to znaczy, o tych bazyliszkach - potrząsnął głową i znów się wykrzywił, tym razem z bólu. - Nie ruszaj głową - powiedziała Fanchon trochę zbyt późno. - To prawda o bazyliszkach; to nas przemienił, ale zwierzęce panny młode... 151 - To nie taki zły pomysł, panienko. Tylko na jakiś czas, zanim przyjdą prawdziwe. A jeśli one wyglądają jak dziewczyny i w dotyku są jak dziewczyny, to nie będę miał im za złe, że były kiedyś sukami. Niektóre z nich i tak są. - Czy to jest suka? - zapytał Bink. - Suka? Nie widzisz? - żeglarz znów się skrzywił; albo to był jego ulubiony grymas, albo go bardzo bolało. - Pies płci żeńskiej, jak Jennifer. Gdyby Jennifer mogła przybrać ludzką postać... - Wystarczy - mruknęła Fanchon. - W każdym razie mamy dostać gospodarstwa i zasiedlić się. A nasze dzieci zawładną magią. Mówię wam, to mnie właśnie skusiło. Nie wierzę w magię, a raczej kiedyś nie wierzyłem, lecz pamiętam baśnie z czasów, kiedy byłem jeszcze małym dzieckiem; o księżniczce i żabie, o Szklanej Górze, i o trzech życzeniach. No, wiecie, pracowałem w ślusarni! Mam dość szczurzych wyścigów! Bink w milczeniu potrząsnął głową. Rozumiał tylko część z tego, co mówił żeglarz, a to nie przedstawiało Mundanii w korzystnym świetle. Ślusarnia? Wyścigi szczurów? Bink też by wolał wydostać się z zasięgu tej kultury. - Szansa uczciwego życia na wsi - ciągnął żołnierz i widać było, że bardzo był do tej wizji przywiązany. - Mieć własną ziemię, hodować na niej dobre rzeczy, no wiecie. I moje dzieci znające magię, prawdziwą magię -ja chyba jeszcze nie uwierzyłem w ten kawałek, ale miło o tym pomyśleć. - Ale napaść na obcy kraj, zabrać coś, co do ciebie nie należy - powiedziała Fanchon i przerwała, pewna, że nie ma co dyskutować z żeglarzem na ten temat. - On was zdradzi, gdy tylko przestaniecie być potrzebni. To Zły Mag wygnany z Xanth. - To znaczy, że on naprawdę zna się na magii? - zapytał żeglarz z radosną niewiarą w głosie. - Kombinowałem sobie, że ta gadka o magii to tylko mowa-trawa, wiecie, jak się nad tym zastanowić... - Możesz być pewien, że się na niej zna, jak cholera! - wtrącił się Bink, powoli przyzwyczajając się do stylu żeglarza. - Mówiliśmy, że zmienił nas... - Nigdy mi o tym nie przypominaj! - powiedziała Fanchon. - Ale on jest naprawdę dobrym dowódcą - upierał się żeglarz. - Opowiedział nam, jak go wykopano 20 lat temu, ponieważ chciał zostać królem i jak stracił swoją magię, ożenił się z dziewczyną stąd i mieli synka... - Trent miał rodzinę w Mundanii? - zapytał Bink w osłupieniu. - My tak naszego kraju nie nazywamy - powiedział żeglarz - ale zgadza się. Miał rodzinę, zanim przyszła tajemnicza choroba, coś w rodzaju grypy. Może zatrucie pokarmowe. Oni oboje to złapali 152 i umarli. Mówił, że nauka nie mogła ich ocalić, ale magia mogłaby uleczyć, więc postanowił przejść do kraju magii, Xanth, jak go nazywacie. Ale oni by go zabili, gdyby przyszedł sam, nawet jeśli przedostałby się przez coś, co się nazywa Tarczą. Więc potrzebował armii - au! - Fanchon skończyła go opatrywać i dźwignęła jego ramię na poduszkę. Ulokowali żeglarza, jak najlepiej umieli, zawijając jego ramię w znalezione na pokładzie szmaty. Bink chętnie posłuchałby, co żeglarz mu jeszcze niezwykłego opowie. Ale czas mijał, a drugi statek zbliżał się do nich. Śledzili jego ruchy, patrząc na żagiel, który przesuwał się raz w przód, raz w tył pod wiatr, zygzakiem przybliżając się. Czego jeszcze nie wiedzieli? Nie znali umiejętności żeglarskich Mundańczyków! Bink wszedł do kabiny. Trochę cierpiał z powodu choroby morskiej. - Jennifer - powiedział z wahaniem, dając jej trochę psiego pożywienia, które znaleźli na statku. Mały kropkowaty potwór zamachał ogonem. I już, ot tak, byli przyjaciółmi. Bink zebrał się na odwagę i pogłaskał sukę po głowie, a ona go nie ugryzła. Gdy jadła, otworzył skrzynkę, której tak zaciekle broniła i wyjął ze środka fiolkę z zielonym płynem umieszczoną w wysłanym aksamitem pudełku. Zwycięstwo! - Panienko! - zawołał żeglarz, gdy Bink wyłonił się z fiolką. - Tarcza! Fanchon rozejrzała się nerwowo. - Czy prąd znosi nas na nią? - Tak, panienko. Nie wtrącałbym się, ale jeśli nie zawrócimy zaraz tej łajby, to koniec z nami wszystkimi. Ja wiem, że Tarcza działa, widziałem jak zwierzęta próbowały przez nią przejść i piekły się żywcem. - A skąd wiadomo, gdzie ona jest? - zapytała. - Tam, gdzie się błyszczy. Widzisz? - wskazał kierunek podnosząc z wysiłkiem rękę. Bink spojrzał i zobaczył. Dryfowali w stronę lekko połyskującej zasłony o białej barwie. Tarcza! Statek zbliżał się do niej nieubłaganie. - Nie potrafimy zatrzymać statku - zawołała Fanchon. - Znosi nas wprost na nią! - Rzućcie kotwicę! - powiedział żeglarz. Co innego pozostało? Tarcza, to pewna śmierć. Ale zatrzymanie się oznaczało, że znów znajdą się w mocy Trenta. Nawet jeśli odeprą ich, szantażując fiolką z eliksirem, to i tak pozostaną więźniami na statku. - Możemy wziąć łódź ratunkową - powiedziała Fanchon. - Podaj mi fiolkę. 153 Bink podał jej flaszeczkę, a potem rzucił kotwicę. Statek obrócił się powoli, gdy kotwica zaczepiła o dno. Tarcza była już blisko, tak samo jak ścigający ich statek. Teraz wiedzieli, dlaczego tamten statek korzystał z siły wiatru a nie prądu; był pod kontrolą i nie groziło mu zdryfowanie na Tarczę. Spuścili na wodę łódź ratunkową. Reflektor z drugiego statku oświetlił ich rzęsiście. Fanchon podnosiła fiolkę wysoko do góry. - Wyrzucę ją do wody! - zawołała do swoich wrogów. - Strzelajcie do mnie - eliksir utonie razem ze mną. - Oddaj go - usłyszeli głos Trenta z drugiego statku. - Obiecuję, że puszczę was wolno. - Ha! -'mruknęła. - Bink, czy możesz sam poprowadzić łódź? Boję się to pozostawić, gdy jesteśmy w zasięgu ich strzał. Chcę mieć pewność, że nie dostaną tego. - Spróbuję - powiedział Bink. Usadowił się, chwycił wiosła i pociągnął. Jedno wiosło zaczepiło się o burtę statku. Drugie zanurzyło się głęboko. Łódź obróciła się. - Odepchnij się! - zawołała Fanchon. - Prawie mnie wrzuciłeś do wody. Bink próbował przystawić koniec wiosła do burty statku, żeby się odepchnąć, ale nie udało mu się. Nie potrafił wyciągnąć wiosła z dulki. Prąd znosił łódź wzdłuż statku, aż znalazła się poza rufą. - Znosi nas na tarczę! - zawołała Fanchon wywijając fiolką. - Wiosłuj! Wiosłuj! Odwróć łódź! Bink przyłożył się do wioseł. Problem z wiosłowaniem polegał na tym, że siedział tyłem i nie widział, gdzie płynie. Fanchon usiadła na rufie, trzymając w górze fiolkę i patrząc przed siebie. Bink zaczął wyczuwać wiosła, odwrócił łódź i teraz błyszcząca zasłona znalazła się z boku. Była całkiem ładna na swój sposób. Jej białawy połysk rozpraszał ciemności. Bink odwrócił się od niej ze zgrozą. - Płyń równolegle - rozkazała Fanchon. - Im bliżej niej będziemy, tym trudniej ścigającym. Może poniechają pogoni. Bink pociągnął mocniej. Łódź ruszyła w przód. Chłopak nie przywykł jednak do wysiłku i nie wypoczął jeszcze po pływaniu, więc zdawał sobie sprawę, że długo nie wytrzyma. - Płyniesz prosto na Tarczę! - zawołała Fanchon. Bink spojrzał. Tarcza była bliżej, chociaż nie wiosłował w jej stronę. - Prąd - powiedział. - Znosi nas bokiem. Naiwnie sądził, że jeśli zacznie wiosłować, to automatycznie upora się ze wszystkimi przeciwnościami. - Wiosłuj od Tarczy! - zawołała. - Szybko! Odwrócił łódź, ale Tarcza nie zaczęła się oddalać. Prąd znosił ich tak szybko, jak Bink wiosłował. Co gorsza, wiatr zmienił 154 kierunek i wzmógł się. Na razie siły były wyrównane, ale Bink czuł zmęczenie. - Już nie mogę - sapnął, patrząc na świecącą zasłonę. - Tam jest wyspa - powiedziała Fanchon. - Płyń w jej stronę. Bink rozejrzał się. Zobaczył coś czarnego. Wyspa? Niewiele więcej niż zdradziecka skała. Ale jeśliby mogli przy niej zakotwiczyć... Zrobił desperacki wysiłek, ale to nie wystarczyło. Zbierało się na burzę. Nie uda im się trafić na skałę. Tarcza była coraz bliżej. - Pomogę ci - zawołała Fanchon. Odstawiła fiolkę, podpełzła doń i przyłożyła ręce na wiosłach, obok jego rąk. Pchnęła, zgrywając swój wysiłek z jego ruchami. Pomogło. Zmęczony Bink nie mógł się skoncentrować. W słabym świetle księżyca, czasem przysłoniętego przez gęstniejące, szybko przesuwające się chmury, jej nagie ciało straciło swoją niezgrabność, stała się bardziej kobieca. Cień i wyobraźnia mogły sprawić, że wyglądała prawie atrakcyjnie i wprowadzało go to w zakłopotanie, bo nie mieli prawa myśleć o takich rzeczach. Fanchon byłaby dobrym towarzystwem, gdyby... Łódź uderzyła o skałę. Zachwiała się - skała, łódź albo obie. - Łap! Łap! - zawołała Fanchon, gdy woda wdarła się przez burtę. Bink wyciągnął rękę i próbował uchwycić się skały. Była szorstka i śliska. Fala zalała go. Zachłysnął się słoną pianą. Było całkiem ciemno; chmury zupełnie zakryły księżyc. - Eliksir! - zawołała Fanchon. - Zostawiłam go w... - rzuciła się w stronę zalanej rufy łodzi. Bink, dławiąc się morską wodą, nie mógł krzyknąć. Rękami przywarł do skały, szukając jakiejś szczeliny, a nogami przytrzymywał łódź. Miał idiotyczną wizję: gdyby tonący w oceanie olbrzym uchwycił się ziemi Xanthjego palce zaczepiłyby się o Rozpadlinę. Może po to właśnie istniała? Czy miniaturowi mieszkańcy tej samotnej skały nienawidzili szczeliny, którą znalazły palce Binka - olbrzyma? Czy mieli jakieś zaklęcie zapomnienia, aby wyrzucić ją ze swej świadomości? Bink zobaczył ponure, poszarpane skały: bez żadnych maleńkich ludzi. Jednak coś zajaśniało, jakby światło odbite od czegoś w wodzie. Wpatrywał się w to coś, ale błyskawica dawno już zgasła, a on gapił się na swoje wspomnienie, próbując odtworzyć widziany kształt. To był tylko odblask, część czegoś większego. Następna błyskawica rozdarła niebo. Tym razem bliżej. Bink widział to krótko, ale dokładnie. Był to zębaty, gadoodporny stwór. Blask padł od jego złośliwego oka. - Potwór morski! - zawołał przerażony. Fanchon szarpała wiosłem i w końcu udało się jej wyjąć je z dulki. Wycelowała je w potwora i pchnęła. Koniec wiosła uderzył w opancerzony pysk. Potwór wycofał się. 155 - Musimy się stąd wydostać! - zawołał Bink; ale gdy krzyczał, zalała go następna fala. Uniosła łódź i wyrwała ją spod jego nóg. Otoczył ramieniem talię Fanchon i przytrzymał ją. Wydawało mu się, że palce jego drugiej ręki złamią się dźwigając ciężar obu ciał. Nie wyślizgnęły się jednak ze szczeliny i utrzymał równowagę. W świetle następnej błyskawicy zobaczyli niewielkie żaglopodobne wyrostki poruszające się po wodzie. Co to było? - zastanawiali się. Nagle z wody wyłonił się następny potwór, tuż obok nich. Bink dostrzegł go mimo panujących ciemności, bo jego oczy zdążyły już do nich przywyknąć. Wydawało się, że ma jedno wielkie oko, pokrywające całą twarz i okrągły, ścięty pysk. Po bokach sterczały mu wąsy. Bink był sparaliżowany strachem, chociaż zdawał sobie sprawę, że to wytwory jego wyobraźni. Mógł tylko gapić się na potwora w świetle następnej błyskawicy. A błyskawica potwierdziła wymysły jego wyobraźni. Był to ohydny potwór! Bink próbował zwalczyć strach i wymyślić jakiś plan obrony. Jedną ręką trzymał się skały, a drugą przytrzymywał Fanchon. Nie mógł się ruszyć, ale może Fanchon... - Twoje wiosło - sapnął. Potwór był szybszy. Podniósł ręce i zdarł maskę. Zobaczyli twarz Złego Maga Trenta. - Głupcy, narobiliście dosyć kłopotu! Dajcie mi eliksir, a ja rozkażę tym na statku, żeby wam rzucili linę. Bink zawahał się. Był zmęczony, przemarznięty do szpiku kości. Wiedział, że nie potrafi dłużej opierać się burzy i prądowi. Pozostanie tu oznaczało samobójstwo. - Kręci się tu krokodyl i kilka rekinów - ciągnął Trent. - Są równie groźne jak mityczne bestie, które znacie. Mam odstraszacz, ale prąd unosi go równie prędko, jak on się rozpuszcza w wodzie, więc nie jest bardzo skuteczny. Co gorsza, wokół tych skał tworzą się czasem wiry, zwłaszcza podczas burzy. Potrzebujecie pomocy i tylko ja mogę wam jej udzielić. Dajcie mi fiolkę! - Nigdy! - zawołała Fanchon i skoczyła w czarne fale. Trent założył maskę i skoczył za nią. Wtedy Bink zobaczył, że Mag nie ma na sobie nic, poza długim mieczem, umocowanym rzemieniami do ciała. Skoczył za nim, nie zastanawiając się nad tym. co robi. Spotkali się pod wodą. W ciemności zbili się w kłąb i walczyli zaciekle. Bink próbował wypłynąć na powierzchnię. Jak mógł być taki głupi, żeby tu nurkować! Był pewien, że może się tu tylko utopić. Wtem coś pochwyciło go w śmiertelnym uścisku. Musiał wynurzyć się na powierzchnię, wystawić głowę i nabrać świeżego powietrza. Wir kręcił nimi w kółko. Lej, jak nieożywiony potwór, wessał ich w głąb swojej czeluści. Bink po raz drugi poczuł, ^e tonie, ale tym razem wiedział, że żadna Czarownica go nie ocali. 11. Odludzie Obudził się z twarzą w piasku. Wszędzie wokół walały się macki zielonego potwora. Jęknął i usiadł. - Bink! - zawołała radośnie Fanchon, biegnąc ku niemu po piasku. - Myślałem, że jest noc - powiedział. - Byłeś nieprzytomny. Ta jaskinia ma magiczny blask, a może jest to blask mundański, skoro jarzy się na skale. Tu jest o wiele jaśniej. Trent wypompował z ciebie wodę, ale mimo to bałam się... - Co to jest? - zapytał Bink, spoglądając na zieloną mackę. - Kraken - powiedział Trent. - Wyciągnął nas z wody, chcąc nas pożreć, ale fiolka z eliksirem rozbiła się i zabiła go. To uratowało nam życie. Gdyby fiolka rozbiła się wcześniej, to kraken - wodorost by nas złapał i utonęlibyśmy. Gdyby rozbiła się później, pożarłby nas. Nigdy nie przydarzył mi się tak szczęśliwy zbieg okoliczności. - Kraken! - zawołał Bink. - Ależ to jest magia! - Jesteśmy ponownie w Xanth - powiedziała Fanchon. - Ale... - Przypuszczam, że wir wciągnął nas poniżej miejsca, gdzie kończy się Tarcza - powiedział Trent. - Przepłynęliśmy pod nią. Może pomogła obecność eliksiru. Zrządzenie losu. Nie zamierzam przepływać na drugą stronę. Straciłem mój aparat oddechowy. Dobrze, że zdążyłem wciągnąć spory zapas tlenu. Zostajemy w Xanth. - Tak mi się wydaje - powiedział Bink w osłupieniu. Zaczął już przyzwyczajać się do myśli, że spędzi resztę życia w Mundanii. Trudno mu teraz było tak nagle się odzwyczaić. - Dlaczego mnie uratowałeś? Skoro nie było już eliksiru... - To kwestia przyzwoitości - powiedział Mag. - Rozumiem, że w moich ustach to pojęcie może cię razić. Ale w tej chwili nie potrafię podać lepszego wyjaśnienia. Nie żywię do ciebie urazy. Podziwiam twoją wytrwałość i prawość. Możesz iść swoją drogą, a ja pójdę swoją. Bink zamyślił się. Miał przed sobą nową, nieznaną rzeczywistość. Z powrotem w Xanth, ze Złym Magiem. Im bardziej przyglądał się szczegółom, tym mniej z tego rozumiał. Wessany przez wir w pełne potworów wody, przemknął pod niewidzialną, lecz zabójczą Tarczą, aby zostać uratowanym przez ludożerczą roślinę, którą przypadkiem unicestwił eliksir. - Nie - warknął. - Nie wierzę. To się nie mogło zdarzyć. - Jakby nas zaklęto - powiedziała Fanchon. - Tylko dlaczego objęło to również Złego Maga? 157 Trent uśmiechnął się. Nago robił równie imponujące wrażenie jak przedtem. Pomimo swoich lat był sprawnym i silnym mężczyzną. - Może to ironia losu, który nie odróżnia złych od dobrych. Może natura nie zawsze bierze pod uwagę ludzkie charaktery. ^Ale jestem realistą, tak jak wy. Nie udaję, że rozumiem, jak się tu dostaliśmy. Jednak nie wątpię, że jesteśmy w Xanth. Przejście na stały ląd będzie trudniejsze. Niebezpieczeństwo jeszcze nie minęło. Bink rozglądał się po jaskini. Już teraz mieli trudności z oddychaniem. Miał nadzieję, że to tylko imaginacja. Innego wyjścia nie ma, poza wodą, którą przypłynęli. W jednym kącie leżała kupa kości - resztki pozostawione przez wodorost -- krakena. Przestało to wyglądać na przypadek. Jakie może być lepsze miejsce dla potwora wodnego niż wylot wiru? Samo morze zbierało ofiary, a większość z nich uśmiercała po drodze Tarcza. Kraken - wodorost musiał tylko odcedzić świeże ciała z wody. A ta ustronna jaskinia idealnie nadawała się do spokojnej konsumpcji, nawet największych zwierząt. Można je było umieścić na plaży, a nawet karmić, aby zachowały zdrowie do czasu, kiedy mięsożerny wodorost będzie głodny. Świetna spiżarnia przechowująca świeże i smaczne pożywienie. A każda próba ucieczki polegająca na przepłynięciu koło macek - brr! Kraken mógł rzucić tu trójkę ludzi, a potem zginął od eliksiru. Wydarzenia nie zgadzały się co do ułamków sekund, lecz co do minut, z pewnością tak. Ciągle zbieg okoliczności, ale coraz bardziej nieprawdopodobny. Fanchon kucnęła. Wrzuciła zeschnięte liście do wody. Musiały pochodzić z poprzednich lat. Do czego potrzebował ich kraken - wodorost, tu, gdzie nigdy nie zaglądało słońce, pozostało dla Binka zagadką. Może był normalną rośliną, zanim został stworem magicznym, albo jego przodkowie byli normalnymi roślinami, a on się jeszcze całkowicie nie przystosował. Może liście służyły do czegoś innego. Natura posiada wiele nierozwiązanych tajemnic. W każdym razie Fanchon rzucała liście na wodę, a dlaczego traciła na to czas, również trudno odgadnąć. Zauważyła, że się jej przypatruje. - Sprawdzam, jakie są tu prądy na powierzchni - powiedziała. - Widzisz, woda płynie w tę stronę. Pod tą ścianą musi być wyjście. Znów mu zaimponowała swoją inteligencją. Ilekroć złapał ją na wykonywaniu pozornie bezsensownej czynności, wkrótce okazywało się, że jest wręcz przeciwnie. Była zwykłą, brzydką dziewczyną, ale jej umysł pracował znakomicie. Zaplanowała ucieczkę z lochu, dalszą strategię działań, a to zniweczyło plany podboju snute przez Trenta. Teraz znowu wkraczała do akcji. Szkoda, że jej wygląd nie dorównywał inteligencji. 158 - Oczywiście - zgodził się Trent. - Kraken - wodorost nie może żyć w stojącej wodzie; potrzebuje stałego przepływu. Woda przynosi mu pożywienie i zabiera resztki. Mamy wyjście, o ile droga na powierzchnię jest dostatecznie krótka i nie przechodzi znowu przez Tarczę. Nie spodobało się to Binkowi. - Załóżmy, że zanurkujemy i prąd będzie nas niósł zbyt długo. Przecież się potopimy! - Przyjacielu - powiedział Trent. - Sam się właśnie nad tym zastanawiałem. Moi żeglarze nie mogą nas uratować, bo jesteśmy poza Tarczą. Nie chciałbym ryzykować ani prądu, ani tego, co możemy w nim napotkać, ale wydaje mi się, że właśnie to musimy zrobić. Nie możemy tu siedzieć bez końca. Coś drgnęło. Bink spojrzał w tym kierunku. Zobaczył, że jedna z macek rusza się. - Potwór odżywa! - wykrzyknął. - On nie jest martwy. - Uhm - sapnął Trent. - Prąd rozrzedził eliksir i rozproszył. Magia wraca. Myślałem, że roztwór będzie śmiertelny dla istot magicznych, ale chyba nie jest. Fanchon obserwowała macki. Teraz wszystkie już drgały. - Myślę, że lepiej będzie się stąd wynieść - mruknęła. - I to natychmiast. - Ale nie możemy rzucać się do wody nie wiedząc, dokąd płyniemy - zaprotestował Bink. - Musimy być głęboko pod powierzchnią morza. Wolę tu zostać i walczyć, niż utonąć. - Proponuje zawrzeć rozejm, dopóki się stąd nie wydostaniemy - powiedział Trent. - Eliksir się skończył i nie możemy wrócić tą drogą, którą przybyliśmy z Mundanii. Będziemy musieli współpracować, żeby się stąd wydostać. W obecnej sytuacji nie ma się o co kłócić. Fanchon nie ufała mu. '- My ci pomożemy wydostać się, a wtedy rozejm się skończy i ty nas zamienisz w komary. Skoro jesteśmy w Xanth, to nigdy nie uda nam się wrócić do własnej postaci. Trent strzelił palcami. - Co za głupiec ze mnie! Dobrze, że mi przypomniałaś. Mogę teraz użyć mojej magii, aby nas stąd wydobyć - popatrzył na drgające, zielone macki. - Oczywiście, będę musiał zaczekać, aż cały eliksir wyparuje, bo unicestwia on też moją magią. To znaczy, że do tej pory kraken w pełni odżyje. Nie mogę go przeobrazić. Jego prawdziwe ciało jest za daleko. Macki podniosły się. - Bink, nurkuj! - zawołała Fanchon. - Nie możemy się znaleźć pomiędzy krakenem a Złym Magiem. 159 Rzuciła się do wody. Wniosek został przeforsowany. Miała rację - albo pożre ich potwór - kraken, albo Mag ich przekształci. Teraz, dopóki resztki eliksiru łagodziły oba zagrożenia, był czas na ucieczkę. Bink wahał się jeszcze. Gdyby Fanchon utonęła, straciłby sojusznika. Bink pognał plażą, potknął się o mackę i rozłożył jak długi. Reagując odruchowo, macka owinęła się wokół jego nogi. Liście przykleiły się do ciała, mlaszcząc cicho. Trent dobył miecza i podbiegł w jego stronę. Bink nabrał garść piasku i rzucił w Maga. Miecz Trenta opadł i rozciął mackę. - Nic ci nie grozi z mojej strony. Bink - powiedział Mag. - Płyń, jeśli chcesz. Chłopak poderwał się na nogi i skoczył do wody. Nabierał głęboko powietrza. Zobaczył nogi płynącej w dół Fanchon i czarny tunel. Przestraszył się. Wynurzył głowę nad powierzchnię wody. Trent stał na plaży i siekł mieczem łączące się macki. Broniąc się przed potworem, stanowił obraz bohaterstwa. Gdy walka się skończy. Trent będzie o wiele bardziej niebezpiecznym potworem niż wodorost - kraken. Bink podjął decyzję. Nabrał znowu powietrza i zanurkował. Tym razem trafił w sam środek wiru i prąd porwał go. Nie było odwrotu. Tunel poszerzył się prawie natychmiast i utworzył następną świecącą jaskinię. Bink dogonił Fanchon. Głowy ich wynurzyły się na powierzchnię prawie równocześnie. Zbliżali się do wyjścia. Dziewczyna, będąc ostrożniej szą, zwolniła. Kilka głów odwróciło się w ich stronę. Ludzkich głów, na ludzkich, bardzo przyjemnych torsach. Miały twarze elfów, bujne sploty włosów spływały w magicznej poświacie po ich delikatnych, nagich ramionach i jędrnych piersiach. Dolną część ciała stanowiły rybie ogony. To były syreny. - Co robicie w jaskini? - zapytała jedna z oburzeniem. - Chcemy tylko przepłynąć - powiedział Bink. Syrena mówiła wspólnym językiem Xanth. Nie zastanawiałby się nad tym, gdyby Trent nie opowiadał, w jaki sposób język Xanth łączył w sobie wszystkie języki Mundanii. Magia działała na wiele sposobów. - Powiedzcie nam, w jaki sposób można najłatwiej wydostać się na powierzchnię? - Tędy - powiedziała jedna, wskazując na prawo. - Tędy - powiedziała inna, wskazując na lewo. - Nie, tędy - zawołała trzecia, pokazując do góry. Potem rozległ się wybuch dziewczęcego śmiechu. Kilka syren wskoczyło do wody i podpłynęło, błyskając ogonami, w stronę Binka. Otoczyły go. Z bliska stworzenia te były jeszcze 160 ładniejsze. Każda miała doskonałą figurę, efekt działania wody, a ich unoszące się na wodzie piersi wydawały się pełniejsze. Może za długo miał do czynienia z Fanchon; widok tych wszystkich piękności wzbudził w nim dziwne uczucia podniecenia i nostalgii. Gdyby tak mógł je wszystkie objąć. Ale nie, one były syrenami, zupełnie nie w jego typie. Nie zwróciły zupełnie uwagi na Fanchon. - To chłop! - zawołała jedna z nich. Miała chyba na myśli to, że jest on człowiekiem, a nie trytonem. - Popatrzcie, ma rozdzielone nogi, bez ogona. Nagle zaczęły nurkować, żeby obejrzeć jego nogi. Bink, nagi, czuł się bardzo niezręcznie. Zaczęły go dotykać, ugniatając nie znane im mięśnie kończyn dolnych. Dla nich była to nowość" Dlaczego nie oglądały nóg Fanchon? Były to raczej psoty niż ciekawość. Głowa Trenta wyłoniła się z wody. - Syreny - skomentował. - Nic od nich nie uzyskamy. Miał rację. Wydawało się również, że nie uda im się uniknąć towarzystwa Maga. - Sądzę, że lepiej będzie zawrzeć rozejm - powiedział Bink do Fanchon. - Musimy mu zaufać. Spojrzała na syreny, a potem na Trenta. - No, dobrze - rzekła nieuprzejmie. - Bardzo rozsądnie - stwierdził Trent. - Nasze dalsze cele mogą być różne, ale cel bezpośredni nas łączy: musimy przeżyć, nadpływają trytony. Gdy to mówił, pojawiła się grupa trytonów, przepływających z innej strony. Był tu istny labirynt jaskiń i zalanych wodą korytarzy. - Hola! - zawołał tryton, wymachując swoim trójzębem. - Huzia! Syreny zapiszczały kokieteryjnie i uciekły. Bink uniknął oczu Fanchon: panie zdecydowanie za dobrze się z nim bawiły. I to niewątpliwie z powodu jego osobnych nóg. - Jest ich zbyt wielu, żeby z nimi walczyć - powiedział Trent. - Eliksir się skończył. Za waszym pozwoleniem i w ramach naszego rozejmu, zamienię was w ryby, albo może gady, żebyście mogli uciec. Jednakże... - Jak odmienimy się z powrotem? - zapytała Fanchon. - W tym jest cała rzecz. Nie mogę zamienić siebie, zatem musicie mnie uratować albo pozostać w nowej postaci. Razem przeżyjemy, , osobno zginiemy. Zgoda? Popatrzyła na trytony, które płynęły w ich kierunku, otaczając ich, z wzniesionymi do góry trójzębami. Nie wyglądali na rozbawionych. Była to wyraźnie banda chuliganów, popisująca się przed podziwiającą ich syrenią widownią. 6 Zaklęcie dla 161 - Zamień ich w ryby! - krzyknęła Fanchon. - To by usunęło bezpośrednie zagrożenie, gdybym mógł ich wszystkich dostać zaraz - zgodził się Trent. - Ale nie uwolni nas to z jaskini. Musimy skupić na sobie magię. Jesteśmy intruzami w ich własnym domu. Istnieje coś takiego jak prawo własności. - W porządku - zawołała, gdy tryton zamierzył się na nią trójzębem. - Rób, jak uważasz! Nagle stała się potworem, najgorszym, jakiego Bink widział w życiu. Miała wielki, zielonkawy pancerz, z którego wystawały ręce, nogi, głowa i ogon. Jej stopy zakończone były płetwami, a głowa przypominała łeb węża. Trójząb trytona uderzył w skorupę Fanchon - potwora i odbił się. Nagle Bink dostrzegł sens tej przemiany. Potwór był nie do pokonania. - Żółw morski - mruknął Trent. - Z Mundanii. Normalnie nieszkodliwy, lecz trytony o tym nie wiedzą. Badałem stworzenia niemagiczne i mam dla nich wiele szacunku. Hop! - leciał ku nim następny trójząb. Bink także stał się żółwiem morskim. Natychmiast poczuł się w wodzie całkiem nieźle i nie bał się zębatych oszczepów. Jeśli któryś z nich zbliży się do jego twarzy, to po prostu schowa głowę w pancerz. Nie ukryje jej całej, ale pancerz ochroni go przed wszystkim. Coś pociągnęło go za górną część tułowia. Bink zaczął nurkować, starając się pozbyć tego czegoś. W jego gadzim mózgu zaświtała myśl, że powinien to coś tolerować. Nie był to przyjaciel, ale sojusznik. Zanurkował. Pozwolił ciężarowi pozostać na sobie. Wiosłował powoli, ale silnie, płynąc w stronę podwodnego korytarza. Drugi żółw już do niego wpłynął. Bink nie martwił się, czym będzie oddychał. Wiedział, że może wytrzymać pod wodą tak długo, jak to konieczne. Nie trwało to długo. Korytarz prowadził ukosem w górę, na powierzchnię wody. Bink zobaczył księżyc. ,Po burzy nie było śladu. Nagle stał się znowu człowiekiem i pływanie stało się trudniejsze. - Dlaczego mnie zamieniłeś? - zapytał. - Jeszcze nie jesteśmy na brzegu. - Gdy byłeś żółwiem, miałeś rozum żółwia i instynkty żółwia - wyjaśnił Trent. - Inaczej nie potrafiłbyś przetrwać jako żółw. Po jakimś czasie zapomniałbyś, że byłeś kiedyś człowiekiem. Gdybyś skierował się na pełne morze, mogłoby mi się nie udać złapanie ciebie, a więc nie mógłbym cię zmienić z powrotem. - Drzewo - Justyn zachował ludzki umysł - wytknął Bink. - Drzewo - Justyn? - Jeden z ludzi, których zamieniłeś w drzewa w Wiosce Północnej. Jego talent polegał na przenoszeniu głosu. 162 - Aaa, pamiętam. To był specjalny przypadek. Przekształciłem go w myślące drzewo, w człowieka w kształcie drzewa, a nie w prawdziwe drzewo. Mogę to osiągnąć, kiedy się bardzo postaram. W przypadku drzewa ma to sens. Ale żółw potrzebuje żółwich reakcji, żeby przetrwać w oceanie. Bink nie wszystko rozumiał, ale nie chciał o tym dyskutować. W tym momencie pojawiła się Fanchon w ludzkiej postaci. - No cóż, dotrzymałeś układu - powiedziała niechętnie. - Nie sądziłam, że tak postępujesz. - Czasem trzeba być realistą - rzekł Trent. - O co ci chodzi? - zapytała. - Powiedziałem, że nie jesteśmy jeszcze bezpieczni. Sądzę, że zbliża się tu wąż morski. Bink dojrzał wielką głowę. Nie było wątpliwości. Potwór również ich widział. Był olbrzymi; głowa miała szerokość jednego metra. - Uciekajmy na skały! - zawołał Bink, kierując się do występu, który oznaczał wyjście z jaskini trytonów. - To jest wielki, długi wąż - powiedziała Fanchon. - Może dosięgnąć do jaskini albo owinąć się dookoła szyi. W tej postaci nie uciekniemy mu. - Mogę was zamienić w trujące meduzy, których wąż nie jada - powiedział Trent. - Ale moglibyście zgubić się w zamieszaniu. Poza tym nie jest zdrowo przeistaczać się więcej niż raz dziennie; nie mogłem tego sprawdzić podczas mego wygnania, z oczywistych powodów. Obawiam się, że wasze organizmy za każdym razem doznają szoku. - A poza tym potwór może zjeść ciebie - cierpko rzuciła Fanchon. - Szybko myślisz - zgodził się Trent spokojnie. - Muszę zrobić coś, czego wolałbym uniknąć - przekształcić potwora. - Nie chcesz chyba obrazić węża morskiego? - zapytał ze zdziwieniem Bink. Wąż znajdował się już blisko. Jego małe, czerwone oczka utkwione były w ofiarach; ślina kapała z jego wielkiej paszczy. - To niewinna istota, która zajmuje się swoimi sprawami - powiedział Trent. - Nie powinniśmy wkraczać na jego wody, jeśli nie chcemy brać udziału w jego życiu. W naturze panuje równowaga, czy to magiczna, czy też mundańska, której nie powinniśmy zakłócać. - Masz dziwne poczucie humoru - kwaśno stwierdziła Fanchon. - Nigdy nie sądziłam, że rozumiem niuanse czarnej magii. Jeśli chcesz chronić jego życie, to zamień go w małą rybkę - dopóki nie dostaniemy się do brzegu, a potem przekształć go z powrotem. - I pospiesz się! - krzyknął Bink. Wąż górował teraz nad nimi, łypiąc, kogo by pożreć w pierwszej kolejności. 163 - To byłoby nieskuteczne-powiedział Trent. - Ryba odpłynie i stracimy ją z oczu. Muszę być w stanie dostrzec to stworzenie, które chcę przekształcić i musi ono znajdować się w zasięgu sześciu stóp ode mnie. - Sześciu stóp - powiedział Bink. - Znajdziemy się w jego brzuchu, zanim się zbliżymy na taką odległość. Nie żartował. Paszcza potwora była szersza niż dłuższa, więc gdyby ją otworzył całkowicie, to górne kły znalazłyby się w odległości dobrych 12 stóp od dolnych. - Muszę działać w granicach moich możliwości - stwierdził nie-poruszony Trent. - Głowa, siedziba tożsamości, stanowi krytyczny obszar. Gdy ją przeobrażę, reszta ciała także ulegnie przemianie. Kiedy tylko wąż spróbuje wziąć mnie do paszczy, dopiero wtedy znajdzie się w zasięgu mojej władzy. - A jak najpierw rzuci się na któreś z nas? - zapytała Fan-chon. - Przypuśćmy, że znajdziemy się więcej niż 6 stóp od ciebie? - Proponuję, żebyście znaleźli się w tym promieniu - powiedział sucho Trent. Bink i Fanchon pospiesznie podpłynęli bliżej do Złego Maga. Bink miał wrażenie, że nawet gdyby Trent nie posiadał magii i tak poddaliby się jego władzy. Był zbyt pewny siebie i sprawy taktyczne znał dobrze: wiedział, jak kierować ludźmi. Ciało potwora morskiego sprężyło się. Jego głowa z wystającymi zębami uderzyła w dół. Wydobywała się z niej para, tworząc małe chmurki. Fanchon krzyknęła histerycznie. Bink również przeżył chwilę trwogi. Uczucie to było mu aż nazbyt znane; nie nadawał się na bohatera. Gdy okropna paszcza zamykała się nad nimi, wąż morski zniknął. Na jego miejscu latał błyszczący owad jaskrawego koloru. Trent złapał go z łatwością i posadził sobie na włosach. Stworzenie trzęsło się ze strachu. - Świetlik-wyjaśnił Trent. -Nie umie dobrze latać i nie cierpi wody. Nie ruszy się, dopóki nie wyjdziemy z morza. Cała trójka popłynęła do brzegu. Zabrało im to trochę czasu. Morze było jeszcze trochę niespokojne. A oni czuli znużenie, lecz żadne inne stworzenia nie niepokoiły ich. Widocznie mniejsze drapieżniki , trzymały się z dala od terytorium łowieckiego potwora morskiego, ale prawdopodobnie za parę godzin cały ten obszar zaroi się od monstrualnych drapieżników. Jak słusznie zauważył Trent, w przyrodzie zawsze panuje równowaga. Odblask był silniejszy w bruzdach fal. Częściowo wzmagały go świecące ryby, błyskające różnymi kolorami, porozumiewając się w ten sposób z osobnikami sw^ego gatunku. Reszta pochodziła z samej wody. Bladozielone, żółte i pomarańczowe fale - magia oczywiście, 164 ale po co? Ileż rzeczy było, które Bink spotkał na swojej drodze i nie rozumiał. Na dnie widział muszle. Niektóre z nich miały oświetlone krawędzie, inne tworzyły błyszczące wzory. Kilka z nich zniknęło, gdy nad nimi przepływał. Czy stały się naprawdę niewidzialne, czy po prostu zgasiły swą poświatę - nie wiedział. Były magiczne i to było mu bliskie. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak dobrze znowu być pośród znanych zagrożeń Xanth. Nadszedł świt, gdy dopłynęli do plaży. Słońce wschodziło za chmurami nad puszczą, aż wreszcie wyłoniło się. Jego oblicze odbiło się w wodzie. Był to widok niezwykle piękny. Bink uchwycił się tej myśli. Był sztywny ze zmęczenia, skupiony na torturze poruszania rękami i nogami, znowu, znowu i znowu. Wypełzł na plażę. Fanchon wyczołgała się tuż obok. - Nie zatrzymuj się - powiedziała. - Musimy znaleźć kryjówkę. Mogą przyjść inne potwory z wody lub z lasu... Trent zatrzymał się. Stał w wodzie po kolana, a miecz zwisał u jego boku. Był mniej zmęczony niż oni. - Wracaj, przyjacielu - rzekł, wrzucając coś do morza. Potwór morski pojawił się znowu. Jego wężowe sploty wyglądały jeszcze bardziej imponująco w płytkiej wodzie. Trent musiał umknąć mu z drogi, by nie zostać zgniecionym. Ale potwór nie szykował się do ataku. Był niezadowolony i wydał z siebie ryk złości, bólu, a może po prostu zdziwienia i odpłynął w głębinę. Trent wyszedł z wody. - To nie jest śmieszne być bezbronnym świetlikiem, kiedy przyzwyczajono się do królowania w morzu - Mag zwrócił się w ich stronę. - Mam nadzieję, że nie załamie się nerwowo. Nie uśmiechał się. To śmieszne - pomyślał Bink - żeby człowiek tak bardzo lubił potwory. Trent był Złym Magiem obecnych czasów. Przystojny, dobrze wychowany, mądry i silny, inteligentny i odważny. Wolał potwory niż ludzi. Nigdy nie wolno o tym zapomnieć. Dziwne, że Humfrey, Dobry Mag, był małym, brzydkim karzełkiem, mieszkającym w nieprzyjemnym, obskurnym zamku i egoistycznie wykorzystującym swoją magię, żeby się wzbogacić. Trent był wcieleniem bohatera. Czarodziejka Iris wyglądała pięknie i kusząco, ale była w rzeczywistości przeciętna. Pozytywne cechy Hum-freya przejawiały się w jego czynach, gdy się go dobrze poznało. Trent sprawiał wrażenie pozytywne, zarówno co do swego wyglądu, jak i czynów. Gdyby Bink spotkał go po raz pierwszy w życiu w jaskini potwora - krakena i nie wiedział, jak złą ma naturę, nigdy by się nie domyślił, kim jest naprawdę. Trent przeszedł przez plażę. Wydawało się, że wcale nie jest zmęczony. Wschodzące słońce oświetliło jego włosy tak, że wydawały się jaskrawo żółte. Wyglądał w tej chwili jak bóg. Bink lekko się zmie- 165 szał. Próbował pogodzić jego wygląd z tym, co stanowi prawdziwą naturę. Wydało mu się to prawie niemożliwe. Niektóre rzeczy trzeba po prostu brać na wiarę. - Muszę odpocząć i wyspać się - wymamrotał Bink w końcu. - Nie potrafię teraz odróżnić dobra od zła. Fanchon spojrzała na Trenta. - Wiem, o co ci chodzi - potrząsnęła głową. - Zło działa w sposób ukryty. W każdym z nas jest trochę zła, które usiłuje zapanować nad nami. Musimy z nim walczyć, bez względu na to, jak wielka jest pokusa. Trent zbliżył się. - Wygląda na to, że nam się udało - promieniał zadowoleniem. - Dobrze jest być z powrotem w Xanth. Śmieszne, że wy, którzy chcieliście tak bardzo przeszkodzić mi, w rezultacie pomogliście. - Śmieszne - zgodziła się bez entuzjazmu Fanchon. - Sądzę, że jesteśmy na skraju głównego obszaru Odludzia, graniczącego z Wielką Rozpadliną. Nie zdawałem sobie sprawy, że zdry-fowaliśmy tak bardzo na południe. Kształt linii brzegowej wskazuje na to niedwuznacznie. A to znaczy, że nasze kłopoty się jeszcze nie skończyły. - Bink został wygnany, ciebie skazano na banicję, a ja jestem brzydka - mruknęła Fanchon. - Nasze kłopoty się nigdy nie skończą. - Sądzę, że byłoby dobrze przedłużyć nasz rozejm do czasu, kiedy wydostaniemy się z Odludzia - powiedział Mag. Czy Trent wiedział coś, o czym Bink nie miał pojęcia? Bink nie posiadał magii. Mógłby łatwo paść ofiarą wszystkich okrutnych zaklęć głębokiej dżungli. Nie wydawało się, żeby Fanchon miała jakąś magię. Dziwne, ale twierdziła, że jej wygnanie było dobrowolne, a nie wymuszone. Jeśli naprawdę nie miała magii, też powinna była zostać wygnana. W każdym razie jej problemy były podobne. Trent ze swoją znajomością szermierki i posługiwania się zaklęciami, nie miał powodu obawiać się w tej okolicy czegokolwiek. Fanchon miała podobne wątpliwości. - Jak długo jesteś z nami, ciągle grozi nam przeobrażenie w ropuchy. Nie sądzę, żeby Odludzie było bardziej niebezpieczne. Trent rozłożył ręce. - Wiem, że mi nie ufacie i macie po temu powody. Ale nasze szansę wzrosną, jeśli jeszcze trochę będziemy współpracować. Nie będę się wam narzucać! Odszedł plażą na południe. - On coś wie - szepnął Bink. - Zostawi nas na śmierć. Może się nas pozbyć, nie łamiąc danego słowa. 166 - Dlaczego miałby się troszczyć o swoje słowo? - zapytała Fanchon. - Przecież nie jest człowiekiem honoru. Bink nie potrafił na to odpowiedzieć. Podpełzł w cień najbliższego drzewa i upadł na miękki kobierzec traw. Był nieprzytomny przez dłuższą część nocy, ale to nie to samo co sen - potrzebował solidnego odpoczynku. Kiedy obudził się, księżyc stał wysoko, a on był unieruchomiony. Nie czuł bólu, tylko swędzenie. Nie mógł podnieść głowy ani rąk. Były przymocowane do ziemi przez tysiące nitek. Och, nie! - był na tyle nieostrożny, że położył się na zagonie mięsożernej trawy! Źdźbła wrosły w jego ciało, przenikając je tak powoli i delikatnie, że nie zakłóciły mu snu. Znajdował się w pułapce. Zdarzyło mu się kiedyś spotkać łan takiej trawy koło Wioski Północnej. Na szmaragdowej łączce leżał szkielet jakiegoś zwierzęcia. Trawa zjadła całe mięso. Zastanawiał się wtedy, jak jakiekolwiek stworzenie może być na tyle głupie, żeby dać się złapać czemuś takiemu. Teraz już wiedział. Wciąż jeszcze oddychał i mógł krzyczeć. - Ratunku! - wrzasnął. Nikt nie odpowiedział. - Fanchon! - zawołał. - Jestem uwięziony. Trawa mnie pożera - była to pewna przesada; nie był zraniony, tylko przywiązany do ziemi, ale nowe pędy wciąż w niego wrastały. Wkrótce zaczną się nim odżywiać, czerpiąc białko z jego ciała. Nadal bez odzewu. Zdał sobie sprawę, że ona nie chce lub nie może mu pomóc. Prawdopodobnie coś rzuciło na nią usypiające zaklęcie. Po przemyśleniu wydawało się oczywiste, że na krańcu plaży znajdowało się mnóstwo śmiertelnych zagrożeń. Musiała na jakieś wpaść. Może już nie żyła. - Ratunku! Jest tu kto? - zawołał rozpaczliwie. To był następny błąd. Wszędzie wokół, w puszczy i na plaży roiło się od przeróżnych stworów. Ogłosił swoją bezradność i one teraz przybywały tu, by to wykorzystać. Gdyby usiłował walczyć z trawą w milczeniu, mógłby się wyrwać. Obudził się, zanim ona była gotowa zabić go. Może próbował zmienić pozycję, a jego ciało było na tyle odporne, że mogło obronić się przed zastojem krążenia płynów ustrojowych, wywołanym przez trawę. Gdyby walczył i przegrał, śmierć miałby lekką - powolne zapadanie w wieczny sen - ale hałasując wystawił się na pastwę groźniejszych stworzeń. Nie widział ich, ale mógł je słyszeć. Z pobliskiego drzewa dobiegł go szelest, jak gdyby grasowały tam mięsożerne wiewiórki. Z plaży doszło go szuranie głodnych kwasowych krabów. Od strony morza doleciało odrażające mlaskanie, jakby mniejszego potwora morskiego, który wślizgnął się na terytorium wielkiego zwierza przeobrażonego przez Trenta. Mały wypełzł z wody i spieszył do ofiary, zanim zostanie całkowicie 167 zjedzona. Najbardziej przerażało tupanie czegoś, co było daleko w puszczy, ale poruszało się bardzo szybko. Padł nań cień. - Cześć! - zawołał ktoś skrzekliwie. Była to harpia, krewniaczka tej, którą spotkał na drodze do Wioski Północnej. Była brzydka, śmierdząca i szkaradna, a teraz groźna. Zniżała się powoli, wyciągając szpony i drgając. Z poprzednią harpią miał do czynienia, kiedy był w pełni sił, toteż trzymała się z daleka. Może zbliżyłaby się, gdyby wypił wodę ze Źródła Miłości. Ta spotkała go, gdy był bezradny. Posiadała kobiecą twarz i piersi, więc w pewnym znaczeniu była istotą żeńską, tak jak syreny. Zamiast ramion miała wielkie, zatłusz-czone skrzydła, a jej ciało było ciałem wielkiego ptaka. I była brudna; jej twarz i piersi miały nie tylko groteskowe kształty, ale oblepiał je brud. Cud, że w ogóle mogła latać. Bink nie miał możliwości ani chęci przyjrzeć się poprzedniej harpii. Teraz miał po temu doskonałą okazję. Syreny prezentowały to, co było piękne w postaci kobiety, harpia zaś przedstawiała to, co u niej najohydniejsze. W porównaniu z nią Fanchon wyglądała prawie przyzwoicie, a w każdym razie nie cuchnęła brudem. Zrobiła na niego kupę, zaciskając i prostując szpony w oczekiwaniu na kłąb wnętrzności, które wydrze z jego bezbronnego brzucha. Niektóre ze szponów miała połamane i pokrzywione. Doleciał go jej zapach. Smród nie do wytrzymania. - Och, jaki duży, przystojny kawałek mięsa! - zaskrzeczała. - Wyglądasz na gotowego do jedzenia. Nie mogę się zdecydować od czego zacząć. Wybuchnęła szalonym, obleśnym śmiechem. Śmiertelnie przerażony Bink dokonał największego w swoim życiu wysiłku i wyrwał jedno ramię z uchwytu trawy. Wystawały z niego maleńkie korzonki. Ta operacja sprawiła mu ból. Leżał częściowo na boku, jeden policzek miał przyczepiony do podłoża. Pole widzenia miał ograniczone, ale słuch nadal przynosił mu okropne nowiny o zbliżającym się zagrożeniu. Zamachnął się na harpię, odstraszając ją na moment. Była tchórzem. Jej charakter pasował do wyglądu. Załopotała ciężko skrzydłami. Brudne pióro upadło na dół. - Niegrzeczny chłopiec - zaskrzeczała. Wydaje się, że nie potrafiła inaczej mówić, tylko skrzecząc. Miała tak chrapliwy głos, że trudno ją było zrozumieć. - Wyrwę ci za to flaki - zarechotała ohydnie. Nagle nowy cień padł na Binka. Cień czegoś, czego nie mógł zobaczyć. Sam cień budził przerażenie. Usłyszał ciężkie sapanie, jakby dużego zwierza i poczuł jego cuchnący ścierwem oddech, który przez chwilę przyćmił odór harpii. To było stworzenie z morza, wolno, lecz 168 uparcie dążące do przodu, w kierunku ofiary. Obwąchało go, a inne stworzenia przestały się zbliżać, nie ważąc się stawić czoło temu drapieżnikowi. Wszystkie, poza harpią. Była gotowa mieszać z błotem wszystko, czując się bezpiecznie w powietrzu. - Idź stąd, argusie - zaskrzeczała. - On jest mój, cały mój, zwłaszcza jego flaki. Znowu opadła na dół, zapominając o wolnym ramieniu Binka. Tym razem mógł odeprzeć brudne ptaszysko, lecz nie miał sposobu, by poradzić sobie z drugim potworem. Niewidzialny stwór sapnął i skoczył przelatując tuż nad ciałem Binka z zadziwiającą szybkością. Teraz Bink mógł go widzieć: ciało i ogon wielkiej ryby, cztery mocne nogi zakończone płetwami, łeb dzika z wielkimi kłami i prawie niewidoczna szyja. Na korpusie miał troje oczu, z których środkowe było nieco niżej od pozostałych. Bink nigdy nie widział potwora tego rodzaju. Harpia podfrunęła do góry w samą porę. Uniknęła w ostatniej chwili nadziania się na kły potwora. Znów w dół spadło śmierdzące pióro. Wyskrzeczała w złości kilka wulgarnych wyzwisk i odleciała robiąc pożegnalną kupę. Potwór zignorował ją i zwrócił się w stronę Binka. Otworzył paszczę, a chłopiec zwinął dłoń w pięść, szykując się do zadania ciosu. Nagle potwór zatrzymał się, spoglądając smętnie nad ramieniem Binka. - Teraz będziesz miał za swoje, argusie - zaskrzeczała radośnie harpia. - Nawet taki rybi błazen jak ty, nie odważy się stanąć w szranki z katoblepasem. Bink nigdy nie słyszał o argusie, ani o katoblepasie, ogarnęło go ponure przeczucie. Poczuł, że trąca go pysk niewidocznego potwora. Był dziwnie miękki, ale tak silny, że prawie oderwał go od trawy. Argus o świńskim ryju zaszarżował, wściekły, że zabierają mu posiłek. Bink rozpłaszczył się tak, że oślizgłe płetwy musnęły go, zaś uderzenie znów wyzwoliło część jego ciała od trawy. Powoli odzyskiwał swobodę ruchów. Dwa stwory zderzyły się. - Dalejże, potwory - zaskrzeczała harpia, polatując nad nimi. W podnieceniu wywołanym tą bójką upuściła jeszcze jedną kupę, która niemal trafiła Binka w głowę. Żeby tak miał kamień! Usiadł. Jedna noga była jeszcze przyczepiona, ale miał teraz punkt oparcia i mógł się wyrwać ze szponów diabelskiej rośliny. Nawet go nie zabolało. Popatrzył na walczące potwory i zobaczył, jak wężowe włosy katoblepasa owijają się wokół głowy argusa, chwytając go za rogi, uszy, łuski i gałki oczne - za wszystko, co się dało. Ciało katoblepasa skrywały gadzie łuski, od głowy aż do rozszczepienia kopyt. Wyglądał jak zwykły czworonóg, niczym się nie wyróżniający, ale te zabójcze, wijące się, chwytne włosy - okropność! 169 Czy on naprawdę chciał wrócić do magicznego Xanth? Udało mu się zapomnieć o przykrościach życia w Xanth. Magia miała w sobie tyle samo złego, co i dobrego. Może Mundania była naprawdę lepsza? - Głupcy! - zawołała harpia, gdy zobaczyła, że Bink się uwolnił. - On ucieka! Potwory nie zwracały na nią uwagi. Były zajęte walką. Zwycięzca pożre zwyciężonego. Bink był już im niepotrzebny. Harpia rzuciła się na chłopaka. Zapomniała o wszelkiej ostrożności, ale był już na nogach i mógł walczyć. Sięgnął do góry i przytrzymał ją za skrzydło. Starał się chwycić za jej chudą szyję. Chętnie by ją udusił z przekonaniem, że niszczy symbole wszelkiego zła. Harpia skrzeknęła szamotając się gwałtownie, tak, że mu zostało w ręku tylko kilka lepkich piór. Bink skorzystał ze sprzyjającego zbiegu okoliczności i uciekł z miejsca bójki. Harpia leciała nad nim przez chwilę, wyskrzekując ohydne przekleństwa. Uszy mu płonęły, ale wkrótce dała za wygraną. Nie miała szans pokonać go o własnych siłach. Harpie były ścierwojadami i złodziejami, a nie myśliwymi. Ich zwyczaj stanowiło porywanie jedzenia sprzed nosa innych. Teraz nie zostało śladu po stworzeniach, które szeleściły i skrobały, idąc w jego stronę. Były drapieżne tylko wobec bezbronnych. Gdzie podziewała się Fanchon? Dlaczego nie przyszła mu z pomocą? Musiała słyszeć jego wołanie, jeśli jeszcze żyła. W żaden sposób nie mogła nie zauważyć niedawnych zajść. Oznacza to więc... Nie! Ona musiała gdzieś tu być. Może wybrała się po prowiant i nie usłyszała go. Była niezastąpiona w ciągu dwóch ostatnich dni i lojalna wobec Xanth. Bez niej nigdy by nie uciekł spod władzy Złego Maga. Co do inteligencji i charakteru przewyższała wszystkie inne dziewczęta, jakie spotkał. Szkoda, że nie była... Zobaczył ją siedzącą pod drzewem. - Fanchon! - zawołał radośnie. - Cześć, Bink - powiedziała. Teraz jego niepokój i wahania zmieniły się w gniew, - Nie widziałaś, jak napadły mnie potwory? Nie słyszałaś? - Widziałam i słyszałam - powiedziała cicho. Bink był urażony i zaskoczony. - Dlaczego mi nie pomogłaś? Mogłaś chociaż chwycić kij albo rzucać kamienie. Prawie mnie żywcem pożarto. - Przepraszam - powiedziała. Zrobił krok w jej stronę. - Przepraszam! Siedziałaś tu i nic nie zrobiłaś... - przerwał, nie mając już słów. - Może gdybyś mnie odsunął od tego drzewa - powiedziała. 170 - Wrzucę cię do morza! - zawołał. Podbiegł do niej, schylił się, żeby złapać ją brutalnie za ramię i poczuł, że ogarnia go fala słabości. Zrozumiał. Drzewo rzuciło na nią zaklęcie wywołujące letarg i zaczynało rzucać je na niego. Tak jak w przypadku mięsożernej trawy, potrzeba było trochę czasu, aby wywarło to właściwy efekt. Fanchon musiała usadowić się tu do snu. tak samo niedbała w swoim zmęczeniu jak on. Teraz była w mocy zaklęcia. Ofiara nie odczuwała niewygody, która mogłaby ją ostrzec, tylko podstępną i powolną utratę energii, siły woli, aż do końca. By)o to podobne do działania trawy, tylko mniej widoczne. Zwalczył niemoc. Kucnął obok niej, wsuwając ręce pod jej plecy i ręce. Nie był jeszcze bardzo osłabiony. Gdyby zadziałał szybko... Zaczął ją podnosić i stwierdził, że siedząc w kucki miał tylko złudzenie, że czuje się dobrze. Nie mógł jej podnieść. Co więcej, nie był pewien, czy sam potrafi wstać. Chciał tylko położyć się i spać. Nie! To byłby koniec. Nie chciał ulec magii. - Przepraszam, że na ciebie krzyczałem - powiedział. - Nie zdawałem sobie sprawy, co się z tobą dzieje. - W porządku, Bink - zamknęła oczy. - Nie przejmuj się. Puścił ją i wycofał się na czworakach. - Do widzenia - powiedziała słabo i obojętnie. Była bardzo osłabiona. Chwycił ją za stopy i pociągnął. Nowy przypływ słabości uniemożliwił mu działanie. Było to osłabienie zarówno fizyczne, jak i emocjonalne. W żaden sposób nie mógł utrzymać jej ciężaru. Spróbował jeszcze raz. Jego upór był silniejszy nawet niż magia, ale nie udało mu się. Fanchon była tu za ciężka. Cofnął się parę kroków. Gdy opuścił otoczenie drzewa, jego energia i siły powoli wróciły. Teraz Fanchon była poza jego zasięgiem. Wstał, zrobił krok w jej stronę i znów stracił siły do tego stopnia, że upadł na ziemię. W ten sposób nic nie osiągnie. Wycofał się, spocony z wysiłku. Gdyby był mniej 'uparty, nie dotarłby nawet tu. - Nie mogę cię stąd wydostać. Tracę czas - powiedział przepraszająco. - Może mógłbym cię wyciągnąć na linie? Nie miał liny. Poszedł brzegiem lasu, wzdłuż linii drzew i dostrzegł zwisające pnącze. To by się doskonale nadawało, gdyby udało mu się je urwać. Chwycił je w ręce i wrzasnął. Pnącze zadrżało i owinęło się dookoła nadgarstka. Coraz więcej pnączy opadało z drzewa i zbliżało się w jego stronę. Bink, wciąż nieostrożny, wchodził w pułapki, które nigdy nie powinny go zwieść. 171 Padł na ziemię, ciągnąc pnącza całym swym ciężarem. Wyciągnęło się, żeby go utrzymać, owijając się ściślej wokół jego ramienia. Zdążył dostrzec kawałek kości na ziemi - pozostałość poprzedniej ofiary. Chwycił ją swoją wolną ręką i uderzył pnącze, dziurawiąc je. Całe drzewo zadrżało i zaczęło wić się z bólu. Z rany wyciekał gęsty, pomarańczowy sok. Pnącze rozluźniło się niechętnie i Bink uwolnił swoją rękę. Następne cudowne ocalenie. Pobiegł plażą dalej szukając-czegoś, co mógłby wykorzystać. Może kamień o ostrej krawędzi, aby odciąć pnącze? Nie, to zły pomysł. Inne pnącza na pewno go złapią. Może długi patyk? Ten sam problem. Ta spokojna plaża była jednym grząskim bagnem, pod którego powierzchnią kłębiło się magiczne życie. Tu wszystko było podejrzane. Nagle kogoś zobaczył. Był to Trent, siedzący po turecku na piasku i wpatrujący się w coś, co wyglądało na kolorową tykwę. Może ją jadł... Bink zatrzymał się. Trent mógł mu pomóc. Mag potrafił zamienić drzewo zmęczenia w salamandrę i zabić je albo przynajmniej unieszkodliwić. Czy jednak Trent nie był większym zagrożeniem niż drzewo? Co wybrać? Spróbuję negocjacji - pomyślał Bink. Znane zło drzewa nie stanowiło takiego zagrożenia, jak nieznane zło Maga, ale za to działało o wiele szybciej. - Trent - powiedział z wahaniem. Mag nie zwrócił na niego uwagi. Wpatrywał się w tykwę, wcale jej nie jadł. Co przykuło jego wzrok? Bink nie chciał go prowokować, ale wiedział, że nie może pozwolić sobie na długie oczekiwanie. Fanchon powoli umierała. Za jakiś czas może być już za późno. Nawet jeśli uratuje ją od drzewa, może nie przywrócić jej do życia. Musiał podjąć ryzyko. - Magu Trent - powiedział bardziej stanowczo. - Sądzę, że powinniśmy przedłużyć rozejm. Fanchon jest w pułapce i... - przerwał, bo Mag nadal nie zwracał na niego uwagi. Strach, jaki Bink odczuwał przed Trentem, zaczynał zmieniać się, zupełnie tak, jak jego nastawienie do Fanchon, kiedy sądził, że ona się wykręca. Wyglądało to tak, jak gdyby musiały się rozładować emocje, w taki czy inny sposób, bez względu na skutki. - Pomożesz mi czy nie! - krzyknął. Trent nie zareagował. Zmęczony nocnymi przeżyciami i zdenerwowany, Bink stracił resztki rozsądku. - Odpowiedz mi do cholery! - zawołał i wytrącił tykwę z rąk Maga. Tykwa poleciała około sześciu stóp; wylądowała na piasku i potoczyła się. 172 Trent spojrzał w górę. Jego twarz nie wyrażała gniewu, tylko łagodne zdziwienie. - Cześć, Bink - powiedział. - Co się stało? - Co się stało! - wykrzyknął Bink. - Trzy razy już ci mówiłem. Trent popatrzył na niego ze zdziwieniem. - Nie słyszałem - Mag przerwał i zamyślił się. - W rzeczywistości nie zauważyłem momentu, w którym tu przyszedłeś. Chyba spałem, chociaż nie miałem takiego zamiaru. - Siedziałeś tu i wpatrywałeś się w tamtą tykwę - powiedział Bink z oburzeniem. - Ach, teraz pamiętam. Zobaczyłem ją na piasku, a było to coś, co mnie zaintrygowało - przerwał, patrząc na swój cień. - Sądząc po słońcu było to godzinę temu! Co się stało z czasem? Bink zdał sobie sprawę, że coś tu było nie w porządku. Podszedł do tykwy i podniósł ją. - Stop - warknął Trent. - Ona hipnotyzuje! Bink zatrzymał się w miejscu. - Co? - Hipnotyzuje. To mundańskie określenie oznaczające, że wprawia cię w trans, sen na jawie. Zazwyczaj zabiera to trochę czasu. Ale hipnoza wywołana zaklęciem magicznym może nastąpić natychmiast. Nie patrz z bliska na tę tykwę. Jej ładne kolory mają przyciągać wzrok, a poza tym ona ma dziurę. Spojrzenie w jej fascynujące wnętrze zajmuje całą wieczność. Bardzo ładne urządzenie. - Ale jaki jest jego cel? - zapytał Bink, odwracając oczy. - Tykwa nie zjada ludzi. - Ale winorośl rodząca tykwy może - powiedział Mag. - Możliwe, że nieruchome ludzkie ciało jest znakomitym nawozem dla kiełkujących ziaren. W Mundanii są osy, które żądlą inne stworzenia, znieczulają je i składają w ich ciałach jaja. Na pewno ma to jakiś cel. Bink dziwił się nadal. - Jak to możliwe, żebyś ty. Mag... - Magowie też są ludźmi, Bink. Jemy, śpimy, kochamy, nienawidzimy, błądzimy. Ulegam magii tak jak ty. Mam tylko potężniejszą broń, która mnie ochrania. Gdybym chciał być całkowicie bezpieczny, zamknąłbym się w kamiennym zamku, jak przyjaciel Hum-frey. Moje szansę na przeżycie na tym odludziu zwiększyłyby się znacznie, gdybym miał jednego lub dwóch czujnych i lojalnych towarzyszy. Dlatego proponowałem ci przedłużenie naszego rozejmu. Potrzebuję pomocy, a wy potraficie dać sobie radę - popatrzył na Binka. - Dlaczego mi pomogłeś? - Ja... - Bink wstydził się przyznać, że jego pomoc była przypadkowa. - Sądzę, że powinniśmy przedłużyć rozejm. - Świetnie. Czy Fanchon się zgadza? 173 - Ona potrzebuje pomocy. Jest we władzy drzewa wywołującego letarg. - Ach! W takim raz^e mogę odpłacić ci za przysługę, ratując dziewczynę. Potem porozmawiamy - poderwał się na nogi. Idąc plażą Bink wskazał drzewo z pnączami. Trent wyciągnął miecz i zręcznie odciął kawał żywego pnącza. Bink znowu zwrócił uwagę na biegłość, z jaką władał bronią. Gdyby mu nawet zabrano całą magię i tak byłby groźny. W końcu doszedł w M Lindami do rangi generała. Pnącze wiło się jak zdychający wąż, brocząc pomarańczowym sokiem. Było teraz nieszkodliwe. Sterroryzowane drzewo znów zadrżało z bólu. Binkowi prawie zrobiło się go żal. Zabrali pnącze i owinęli wokół nóg Fanchon. Odciągnęli ją bezceremonialnie od drzewa. Bardzo proste, gdy ma się właściwe narzędzia. - Teraz - powiedział rześko Trent, gdy Fanchon powoli odzyskiwała energię - proponuję przedłużenie rozejmu, aż do chwili, gdy wszyscy troje wydostaniemy się z Odludzia Xanth. Osobno będzie nam trudno. Tym razem Fanchon zgodziła się. 12. Cameleon Pierwszą rzeczą, jaką zrobiła Fanchon, gdy powróciła do życia, było przyniesienie magicznej tykwy, o której opowiedział jej Bink. - Może się przydać - powiedziała, owijając ją w wielki liść z drzewa kocowego. - Musimy wyznaczyć marszrutę - rzekł Trent. - Wydaje mi się, że jesteśmy na południe od Rozpadliny, która nas zatrzyma, jeśli udamy się na północ, chyba że pozostaniemy na wybrzeżu. Nie sądzę, żeby to było rozsądne. Bink przypomniał sobie doświadczenia związane z przekraczaniem Rozpadliny z drugiej strony. - Nie chcę iść wzdłuż brzegu - zgodził się. - Czarodziejka Iris skomplikowała sprawę z tamtej strony, ale tu mogą czyhać takie same zagrożenia. - Drugie wyjście to wędrówka w głąb lądu - zamyślił się Trent. - Nie znam tej okolicy, ale wydaje mi się, że Humfrey budował zamek na wschód od tego miejsca. - Już go skończył - powiedziała Fanchon. - Świetnie - ucieszył się Bink. - Możesz zmienić nas w wielkie ptaki, a my cię tam zaniesiemy. 174 Trent potrząsnął przecząco głową. - Tego nie da się zrobić. - Zamieniłeś nas przedtem i pomogliśmy ci. Zawarliśmy rozejm i nie upuścimy cię na ziemię. Trent uśmiechnął się. - To nie jest kwestia zaufania, Bink. Ufam wam i nie wątpię, że ty i Fanchon jesteście odpowiedzialni, ale znajdujemy się w szczególnej sytuacji... - Pomyśleć, że Zły Mag składa wizytę Dobremu! - powiedziała Fanchon. - Co za widok! - Rozczarowałabyś się - powiedział Trent. - Humfrey i ja zawsze zgadzaliśmy się ze sobą. Na gruncie zawodowym nie wchodzimy sobie w drogę. Humfrey zobowiązany jest donieść Królowi o moim powrocie. Z pewnością użyłby magii, żeby mnie śledzić. Jednak chętnie znowu go spotkam - powiedział Mag. - Tak, rozumiem - rzekła Fanchon. - Nie ma sensu dawać wrogowi atutu do ręki, ale moglibyśmy polecieć gdzie indziej. - Nie możemy polecieć nigdzie - upierał się Trent. - Nie mogę sobie pozwolić na rozgłaszanie mojej obecności w Xanth, a wy też nie. - Racja - powićdział Bink. - Jesteśmy banitami, a kara za pogwałcenie prawa... - To śmierć - dokończyła Fanchon. - Nigdy bym nie pomyślała, że znajdziemy się w tak kiepskiej sytuacji. - Gdybyś o tym zapomniała dwa dni temu - zauważył z niesmakiem Trent - to by nas tu dzisiaj nie było. Fanchon wyglądała poważnie, jak gdyby ta uwaga miała jakieś niezwykłe znaczenie. O dziwo, ten wyraz twarzy spowodował, że wyglądała mniej brzydko niż zwykle. Prawdopodobnie - pomyślał Bink - zacząłem się do niej przyzwyczajać. - To cO robimy? - zapytał Bink. - Wir przeciągnął nas pod Tarczą. Zgodziliśmy się, że nie możemy wrócić tą drogą. Nie możemy zostać tu, na plaży - i nie możemy ujawnić naszego powrotu mieszkańcom Xanth. - Musimy ukryć naszą tożsamość - stwierdziła Fanchon. - Jest wiele miejsc w Xanth, gdzie nas nie znają. - Marne życie - powiedział Bink. - Zawsze się ukrywać, a gdyby ktokolwiek zapytał Maga Humfreya, gdzie jesteśmy... - Kto by to mógł zrobić? - zapytała Fanchon. - Rok służby, żeby sprawdzić jakiegoś banitę? - To jest nasz margines bezpieczeństwa - powiedział Trent. - Fakt, że Humfreyowi nie będzie się chciało sprawdzać bez zapłaty. Ale będziemy się tym martwić, gdy odejdziemy z tego odludzia. Może wpadniemy na jakiś ciekawy pomysł. Mogę zmienić was tak, 175 że nikt was nie pozna, a jeśli będzie potrzeba - zamaskować też siebie. Może okazać się jednak, że jest to problem czysto akademicki. Nigdy nie wydostaniemy się z Odludzia - pomyślał Bink. Podążali plażą. Doszli do miejsca, gdzie puszcza przerzedziła się. Przed nimi rozciągało się pole. Wzbudzało więcej zaufania niż cała reszta. Szli w dużych odstępach, jeśli pojawi się coś groźnego, to nie będzie ich mogło złapać wszystkich razem. Pomysł okazał się słuszny. Z początku napotykali jedynie nieszkodliwą magię. Przeważnie koncentrowała się na plaży. Były to zaklęcia mające odstraszać przechodzące zwierzęta lub pokazy kolorów, których znaczenia trudno się było domyślić. Bink przeszedł gorsze rzeczy idąc do zamku Dobrego Maga. Może przesadzono w opowieściach o Odludziu? Fanchon znalazła drzewo materiałowe i zręcznie wykroiła togi dla całej trójki. Mężczyźni odnieśli się do tego bez zachwytu, zdążyli się przyzwyczaić do nagości. Gdyby Fanchon posiadała bardziej prowokujące kształty, miałoby to więcej sensu, ale i wtedy zakrywaliby niechętnie swoje ciała. Bink pamiętał, jak przechwalała się skromnością w lochu więziennym. Może i teraz ma po temu jakieś powody. Napotkali kilka miejsc, gdzie zaklęcia wywoływały zimno lub gorąco. Ubranie mogło przed nimi ochronić, łatwo było je ominąć. .Rozmaite mięsożerne drzewa wykrywali szybko i omijali je z daleka. Ignorowanie atrakcyjnych ścieżek stało się ich drugą naturą. Jedno miejsce wydawało się szczególnie kłopotliwe. Suche i piaszczyste, nie wyglądało wcale na żyzne, jednak rosły tam bujne, szerokolistne rośliny, sięgające do pasa. Miejsce to wydawało się nieszkodliwe. Weszli w sam środek. Wtedy dopiero trójka wędrowców poczuła nagły i prawie nie do opanowania zew natury. Musieli się rozproszyć i ledwo im starczyło czasu. To bardzo praktyczne rośliny. Ich zaklęcia zmuszały przechodzące zwierzęta do pozostawiania odżywczych płynów i kału na ziemi, znakomicie ułatwiając im wzrost. Nawozowa magia! Natknęli się na zwierzę, które ani przed nimi nie uciekało, ani nie atakowało ich. Był to węszący czworonóg z wydłużonym ryjkiem, sięgającym im mniej więcej do kolan. Gdy stworzenie przydreptało do nich, Trent wyciągnął miecz, ale Fanchon powstrzymała go. - Ja wiem, co to jest - powiedziała. - To niuchacz magii. • - Pachnie dzięki magii? - Węszy magię - odpowiedziała. - Mieliśmy takiego na mojej rodzinnej farmie do wywąchiwania magicznych ziół. Im mocniejsza magia, tym silniej reaguje. Jest nieszkodliwy. - A czym się żywi? - zapytał Trent, trzymając rękę na rękojeści miecza. 176 - Magicznymi jagodami. Magia nie.wpływa na niego w żaden sposób; jest po prostu ciekawy. Nie rozróżnia rodzajów zapachu, tylko intensywność. Stali i przyglądali się. Fanchon stała najbliżej niuchacza. Zbliżył się najpierw do niej. Sapnął wydając dźwięk podobny do fletu. - Widzicie, mam magię, podobam mu się - powiedziała. Jaką magię, zastanawiał się Bink. Nigdy nie wykazała się żadnym talentem i nigdy nie powiedziała, co potrafi. Ukrywała przed nim jakąś tajemnicę. Niuchacz zadowolony zbliżył się do Trenta. Tym razem jego reakcja była o wiele mocniejsza, aż zatańczył w miejscu, wydając całą gamę dźwięków. - Zgadza się - powiedział Trent ze zrozumiałą dumą. - Potrafi poznać Maga. Zwierz podszedł do Binka i prawie tak samo podskakiwał jak przed Trentem. - Coś za dużo spostrzegł - powiedział Bink, śmiejąc się z zakłopotaniem. Trent nie śmiał się. - On sądzi, że ty jesteś prawie tak potężnym Magiem jak ja - powiedział, nieświadomie stukając palcami o miecz, lecz wkrótce oprzytomniał i znów był spokojny. - Bardzo to miłe - powiedział Bink. - Ale zostałem wygnany za brak magii. Mag Humfrey powiedział, że ma bardzo silną magię, której nie potrafi wyzwolić. Jego ciekawość i frustracja wzmogły się. Jakiego rodzaju może być jego magia, skoro drzemie tak uparcie? A może magię hamuje jakieś zewnętrzne zaklęcie!? Poszli dalej. Wycięli tyczki, żeby sprawdzić, czy nie ma przed nimi niewidzialnych barier i wilczych dołów, lub innych niespodzianek. To zwolniło rytm marszu. Nie odważyli się zbytnio spieszyć. Głównym celem było pozostać w ukryciu i przetrwać. Z łatwością poradzili sobie z aprowizacją. Nie ufali najrozmaitszym drzewom owocowym i cukierkowym, jakie napotykali. Niektóre z nich mogły być magiczne i służyć interesom swoich gospodarzy, a nie zaspokajać apetyt konsumentów, choć wyglądały podobnie do tego, co rośnie w sadach. Trent po prostu zamienił wrogiego ostowca w znakomite wieloowocowe drzewo i ucztowali jedząc jabłka, gruszki, banany, jeżyny i pomidory. Przypomniało to Binkowi, jak wielka jest moc prawdziwego Maga. Talent Trenta zawierał w sobie wyczarowywanie jedzenia jako podtalent. Przy właściwym wykorzystaniu zasięg jego magii byłby olbrzymi. Od celu dzieliła ich wciąż daleka droga. Iluzje stały się śmielsze, bardziej uparte i trudniejsze do przeniknięcia. Więcej też słyszeli 177 dźwięków, głośniejszych i bardzie) złowieszczych Od czasu do czasu ziemia drżała i słychać było odległe porykiwania. Drzewa pochylały się ku nim, a ich liście drżały - Myślę powiedziała Fanchon ze jeszcze me zdajemy sobie sprawy z potęgi te) puszczy Ten sielankowy początek to tylko przynęta. Bink zgodził się z tym Obserwował nerwowo okolicę - Wybraliśmy szlak wyglądający najbezpieczniej. Może to błąd. Może powinniśmy wybrać trasę wyglądającą najgorzej9 - l zostać pożartym przez wikłacza mruknęła Fanchon - Spróbujmy zawrócić - zasugerował Bink. Widząc ich powątpiewanie dodał - Tylko na próbę Uczynili więc próbę Prawie natychmiast puszcza zrobiła się mroczniejsza i gęstsza Pojawiło się więcej drzew, zagradzając im drogę, którą przeszli. Czy stanowiły złudzenie, czy tez były niewidzialne przedtem? Bmkowi przypomniała się jednokierunkowa ścieżka, którą szedł z zamku Dobrego Maga Tym razem jednak sytuacja zdawała się groźniejsza To nie były miłe drzewa, lecz pokrzywione kolosy z kolcami i poskręcanymi pnączami Gałęzie krzyżowały się, a liście rosły w oczach tworząc nowe bariery. W oddali dał się słyszeć grzmot - Nie ma wątpliwości - Trent rozejrzał się wokół - Nie widzieliśmy lasu, tylko same drzewa Mógłbym przekształcić każde spośród znajdujących się na naszej drodze Ale inne zaczną strzelać do nas kolcami i będziemy w kłopocie. - Nawet gdybyśmy chcieli iść tą drogą - rzekła Fanchon spoglądając na zachód - to i tak nie uda nam się przedrzeć z powrotem Nie uciekniemy przed nocą Noc była porą najgorszej, wrogiej magu W takim razie musimy iść tą drogą, którą wybrano dla nas powiedział zaniepokojony Trent - Teraz wydaje się to łatwe, ale na pewno nie jest to najlepszy wybór Może puszcza me zna nas wystarczająco dobrze powiedział z ponurym uśmiechem Trent - Jestem w stanie stawić czoło większości zagrożeń tak długo, jak długo ktoś strzeże moich tyłów i pilnuje mnie, kiedy śpię Bink pomyślał o możliwościach Maga w dziedzinie pr/emiany oraz szermierki i musiał się z nim zgodzie Puszcza mogła być wielką, pajęczą siecią, ale pająk mógł stać się nieoczekiwanie koma iem - Może powinniśmy zaryzykować, a uda nam się nad tym zapanować powiedział Pr/\najmnie) do\\iem\ się. co to |est Po raz pierwsz\ cieszył się, /e Trent )est z nimi Tak, można i tak zgodziła się kwaśno Fanchon 178 Gdy podjęli decyzję, marsz stał się łatwiejszy. Zagrożenia istniały nadal, ale przybrały formę ostrzeżeń. Nadszedł zmierzch i ujrzeli przed sobą polankę, na której stała stara, zrujnowana, kamienna forteca. - No nie! - wykrzyknęła Fanchon. - Tylko nie zamek! Pełen upiorów! Zagrzmiało. Powiał lodowaty wiatr, przeszywając ich tuniki. Bink zadrżał. - Czy mógłbyś przeobrazić go w mały, nieszkodliwy domek? - Moja magia stosuje się tylko do istot żywych - powiedział Trent. - A to wyklucza budynki i burze. Za nim, w puszczy pojawiły się płonące oczy. - Jeśli one się na nas rzucą - powiedziała Fanchon - mógłbyś je przeobrazić tylko wtedy, gdy już będą blisko, skoro nie możesz zrobić tego na odległość. - I nie w nocy - powiedział Trent. - Muszę widzieć mój obiekt. Wydaje mi się, że lepiej będzie słuchać okolicznych mocy i wejść do zamku. Gdy znajdziemy się w środku, będziemy spać na zmianę. To może być trudna noc. Bink zadrżał. To ostatnie miejsce, w jakim chciałby spędzić noc. Zdawał sobie sprawę, że weszli za daleko w pułapkę, by się z niej szybko uwolnić. Działała tu potężna magia - magia całej okolicy. Za silna, żeby z nią walczyć. Ulegli - poganiani przez nadchodzącą burzę. Wały obronne były wysokie, ale pokryte mchem i pnączami. Most zwodzony spuszczono, a jego niegdyś mocne belki częściowo nadgniły. Wyczuwało się tu atmosferę dawnej świetności, - Ten zamek ma klasę - zauważył Trent. Stukając w belki wybrali najmocniejszy kawałek, by po nim przejść. Fosę porastały chwasty, a woda w niej zarosła rzęsą. - Wstyd, żeby taki przyzwoity zamek znalazł się w takim opuszczeniu - powiedział Trent. - Jest niezamieszkały od wielu lat. - Albo wieków - dodał Bink. - Dlaczego puszcza skierowała nas do tych ruin? - zapytała Fanchon. - Nawet jeśli coś okropnego się tu czai, jaką korzyść przyniesie puszczy nasza śmierć? Przechodziliśmy tylko i zrobilibyśmy to o wiele prędzej, gdyby puszcza zostawiła nas w spokoju. Nie chcemy niczyjej krzywdy. - Zawsze jest jakieś wyjaśnienie - powiedział Trent. - Magia nie koncentruje się bez powodu. Podeszli do fasady w bramie. Rozszalała się burza. Weszli do środka, choć panowała tu ciemność. - Może znajdziemy pochodnie? - powiedziała Fanchon. - Macajcie wzdłuż ścian. Zamki zwykle mają coś takiego przy wejściu. 179 Głośny zgrzyt zmroził im krew w żyłach. Krata opadła, choć sądzili, że przerdzewiały mechanizm od dawna już nie działa. Zostali uwięzieni. - Szczęki zamknęły się - zauważył Trent bez wyraźnego zaniepokojenia, ale Bink dojrzał, że wyjął miecz. Fanchon wydała stłumiony okrzyk i chwyciła Binka za ramię. Spojrzał przed siebie i zobaczył ducha. Nie było co do tego żadnych wątpliwości: miał białe prześcieradło z czarnymi otworami na oczy. Duch jęknął. Trent podszedł krok do przodu i świsnął mieczem. Ostrze przeszyło prześcieradło. Duch przeniknął przez ścianę. - W zamku straszy - rzekł z pewną niedbałością Trent. - Gdybyś w to wierzył, nie byłbyś taki spokojny - jęknęła oskarży cielskim tonem Fanchon. - Wręcz przeciwnie. Boję się zagrożeń z krwi i kości - odparł Trent. - O ile pamiętam, duchy nie mają ciała i nie potrafią wcielać się w żywe istoty, a zatem nie mogą bezpośrednio zaszkodzić zwykłym ludziom. Działają przez strach, jaki wzbudzają, więc nie trzeba się ich bać. W dodatku ten duch był równie zdziwiony naszym widokiem, jak my nim. Prawdopodobnie sprawdzał, dlaczego krata opadła. Na pewno nie chciał nam zrobić krzywdy. Trent nie bał się. Nie użył miecza ze strachu, lecz żeby sprawdzić, czy był to prawdziwy duch. Bink nie posiadał tego rodzaju odwagi. Drżał ze strachu i przerażenia. Fanchon lepiej panowała nad sobą. - Możemy wpaść w całkiem materialne lochy albo uruchomić następne pułapki, jeśli będziemy dalej badać ten zamek w ciemności. Skoro znaleźliśmy schronienie przed deszczem, to możemy spać tu na zmianę, aż do rana. - Posiadasz wspaniały zdrowy rozsądek, moja droga - powiedział wesoło Trent. - Czy będziemy ciągnąć losy, kto pierwszy nie śpi? - Ja mogę - powiedział Bink. - Tak się boję, że chyba przez całą noc nie zmrużę oka. - Ja też - powiedziała Fanchon. Bink poczuł przypływ wdzięczności. - Jeszcze nie przywykłam do duchów. - Nie masz w sobie dość zła - rzekł Trent i zaśmiał się cicho. - Dobrze. Ja idę spać jako pierwszy - przysunął się i Bink poczuł, że coś zimnego dotyka jego ręki. - Weź mój miecz i uderzaj we wszystko, co tylko się pojawi. Jeśli nic nie poczujesz, nie martw się, bo to znaczy, że był to prawdziwy duch. Jeśli trafisz na coś materialnego, to zagrożenie niewątpliwie zmniejszy się dzięki ciosowi. Tylko uważaj - Bink usłyszał w jego głosie rozbawienie - żebyś nie uderzył w niewłaściwy cel. 180 Bink z oszołomieniem poczuł, że trzyma w ręku ciężki miecz. - Ja... - Nie martw się, że nie masz doświadczenia we władaniu bronią. Śmiały cios na wprost będzie wystarczająco groźny - ciągnął.Trent uspokajająco. - Kiedy twoja warta się skończy, przekażesz miecz damie. Później ja obejmę wartę. Będę wtedy wypoczęty - Bink usłyszał, jak Trent kładzie się na ziemi. - Pamiętaj - dobiegł go z podłogi głos Maga - moja magia nie działa w ciemności. Nie mogę zobaczyć obiektu, nie budź mnie niepotrzebnie. Polegam na twojej czujności. Fanchon odnalazła wolne ramię Binka. - Stanę za tobą. Nie chcę, żebyś przeszył mnie mieczem przez pomyłkę. • Odpowiadała mu jej bliskość. Stał, patrząc dookoła, w jednej spoconej ręce trzymając miecz, a w drugiej kostur. W ciemności niczego nie widział. Słyszał deszcz, padający na zewnątrz i łagodne pochrapywanie Trenta. - Bink? - powiedziała w końcu Fanchon. - Mmmm. - Jaki człowiek odda miecz swojemu wrogowi i pójdzie spać? Pytanie to dręczyło także i jego. Nie znalazł na nie odpowiedzi. - Człowiek o żelaznych nerwach - powiedział. Była to tylko część prawdy. - Człowiek, który okazuje takie zaufanie - powiedziała w zamyśleniu - z pewnością spodziewa się tego samego. - Jeśli my jesteśmy godni zaufania, a on nie, to i tak wie, że może nam ufać. - To nie tak, Bink. Człowiek niegodny zaufania nie ufa innym, bo osądza ich własną miarą. Nie rozumiem, jak taki niewątpliwy łotr i kłamca, samozwańczy pretendent do tronu może tak postępować. - Może to nie jest prawdziwy Trent, ale ktoś inny, oszust... - Oszust nadal pozostaje kłamcą, a do tego widzieliśmy jego moc. Magia się nigdy nie powtarza. On musi być Trentem, Mistrzem Przemiany. - Ale coś tu się nie zgadza. - Tak. Wszystko jest w porządku i to właśnie się nie zgadza. On nam ufa, a nie powinien. Mógłbyś zaatakować go teraz, gdy śpi. Nawet gdybyś go nie zabił od pierwszego uderzenia, nie mógłby cię przekształcić w ciemnościach. - Ani mi się śni! - zawołał Bink z oburzeniem. - Właśnie. Masz honor. Ja też. Trudno uniknąć wniosku, że on także. Ale jest Złym Magiem. - Chyba mówił prawdę - zdecydował Bink. - Nie przedrze się przez Odludzie sam. Sądzi, że będzie potrzebował pomocy, aby ujść 181 cało z tego nawiedzonego zamczyska. A ponadto wie, że my sami też się stąd nie wydostaniemy. Jesteśmy po tej samej stronie i nie będziemy robić sobie krzywdy. Traktuje rozejm poważnie. - Ale co się stanie, gdy się z tego wszystkiego wypłaczemy i rozejm się skończy? Bink nie odpowiedział. Zamilkli oboje. Bink nadal się nad tym zastanawiał. Jeśli przetrwają noc w tym strasznym zamczysku, to prawdopodobnie przetrwają i dzień. Rano Trent uzna, że rozejm się skończył. Bink i Fanchon będą pilnować Maga w nocy, a rano Trent zabije ich, gdy będą spali. Gdyby Trent wybrał pierwszą wartę, to nie mógłby tego zrobić, bo musiałby zabić osoby, które miały go chronić przez resztę nocy. Bardzo odpowiadała mu ostatnia warta. Nie. Nie był skłonny w to uwierzyć. Bink sam wybrał pierwszą wartę. Musiał wierzyć w nienaruszalność rozejmu. Jeśli źle ulokował swoje zaufanie, to przegrał. Ale wolał przegrać w ten sposób, niż wygrać niehonorowo. Ta decyzja uspokoiła go. Tej nocy Bink nie widział więcej duchów. Przekazał miecz Fanchon. Ku jego zdziwieniu udało mu się nawet zasnąć. Obudził się o świcie. Fanchon spała tuż obok niego. Wyglądała mniej brzydko, a właściwie wcale nie brzydko. Zdecydowanie się przyzwyczaił. Czy dojdzie do takiego momentu, że Trent wyda mu się szlachetny. a Fanchon piękna? - Doskonale - powiedział Trent. Znów przypasał miecz. - Możesz jej teraz popilnować, a ja obejrzę zamek - oddalił się mrocznym hallem. Przetrwali noc. Bink nie potrafił ustalić, czy bardziej niepokoiły go duchy, czy Mag. Wciąż nie pojmował motywów jego działania. A Fanchon? W miarę jak widniało, upewniał się, że jej wygląd znacznie się poprawił. Trudno było powiedzieć, że jest teraz piękna. Ale nie była to już ta brzydula, którą spotkał cztery dni temu. A w ogóle, to kogoś mu przypominała. - Dee! - zawołał. Obudziła się. - Słucham? Jej reakcja zdziwiła go tak samo, jak jej niejasne podobieństwo. Nazwał ją tym imieniem, ale przecież Dee była daleko stąd, w Xanth. Dlaczego w takim razie zareagowała na to imię, jak gdyby było jej własnym? - Ja... Ja myślałem, że ty... Usiadła. - Masz rację, Bink. Wiedziałam, że dłużej już tego nie ukryję. - Mówisz, że naprawdę jesteś...? - Jestem Cameleon - powiedziała. Teraz już nic nie rozumiał. 182 - To było tylko nasze hasło... I omen... - Jestem Fanchon - brzydka - powiedziała. I Dee - przeciętna i Wynne - piękna. Zmieniam się odrobinę każdego dnia, dopełniając cyklu w ciągu miesiąca księżycowego. Wiesz, to jest cykl kobiecy. Przypomniał sobie, że Dee też mu kogoś przypominała. - Ale Wynne była idiotką! Ty... - Moja inteligencja zmienia się odwrotnie - wyjaśniła. - To jest druga strona mojego przekleństwa. Zmieniam się od inteligentnej brzyduli do ślicznej idiotki. Szukałam zaklęcia, które przywróci mi normalność. - Zaklęcie dla Cameleon - powiedział w zamyśleniu. - Cóż za niezwykły urok. To musiało być prawdą, bo prawie pochwycił podobieństwo, gdy spotkał Dee tak blisko miejsca, gdzie stracił z oczu Wynne. Teraz obserwował, jak Fanchon zmienia się z dnia na dzień. Cameleon - ona nie miała talentu magicznego - sama była magią, jak centaury lub smoki. - Ale dlaczego poszłaś ze mną na wygnanie? - Magia nie działa poza Xanth, Humfrey powiedział mi, że w końcu ustabilizuję się w moim normalnym stanie, gdy udam się do Mundanii. Byłabym na stałe Dee - zupełna przeciętność. To był najlepszy wybór. - Powiedziałaś, że poszłaś za mną. - Tak, byłeś dobry dla Wynne. Mój umysł może się zmienić, ale moja pamięć nie. Uratowałeś mnie od Smoka i Wyrwy, ponosząc wielkie ryzyko i nie wykorzystałeś jej, kiedy ona... No, wiesz. Bink pamiętał skłonność pięknej dziewczyny do rozbierania się, Była nazbyt głupia, żeby dostrzec dalsze konsekwencje swojej oferty - ale Dee i Fanchon później, zrozumiałyby. - Teraz wiem, że próbowałeś pomóc również Dee. Ona... Ja nie powinnam była uciekać. Nie znałyśmy cię na tyle dobrze. Ty... - przerwała. - Nieważne. Ależ to było ważne! Była nie jedną, lecz trzema dziewczynami, które znał, a jedna z nich była szalenie urodziwa,, ale też i głupia. Jak miał reagować na tego... tego kameleona? Znowu kameleon - magiczna jaszczurka, która zmieniała dowolnie kolor i kształt, naśladując inne stworzenia. Gdyby mógł zapomnieć o tym omenie albo upewnić się, że go rozumie. Był przekonany, że to nie Cameleon zagraża mu, ale równie dobrze mogła stać się przyczyną jego śmierci. Jej magia była mimowolna, ale dominowała nad całym jej życiem. Na pewno stanowiło to jej problem. Lecz dotyczy też i Binka. Dowiedziała się, że ma być wygnany za brak magii - dwoje zwykłych ludzi, mających wspólne wspomnienia z kraju magii, być może jedyną rzecz, jaka utrzyma ich 183 przy życiu w okropnej Mundanii. Zaplanowała to w swojej inteligentnej fazie. Jakąż dobraną parę stworzyliby - dwoje ludzi bez magii. Zaczęła działać, ale nie była w stanie przewidzieć zasadzki Złego Maga. To była dobra myśl. Binkowi podobała się Dee. Nie była aż tak brzydka, żeby go zniechęcić, ani też nie tak ładna, żeby wzbudzić jego nieufność po doświadczeniach z Sabriną i z Czarodziejką Iris - coś jest nie w porządku z pięknymi kobietami. Skoro nie potrafią być wierne? I nie na tyle głupie, żeby to nie miało sensu. Po prostu rozsądny kompromis, przeciętna dziewczyna, którą mógł pokochać, zwłaszcza w Mundanii. Ale teraz byli z powrotem w Xanth. Jej klątwa znów miała moc. Nie była to Dee, ale zespolony kameleon przemieniający się z jednej skrajności w drugą. A on pragnął jedynie zwyczajności. - Nie jestem taka głupia, żeby nie domyślić się, nad czym się zastanawiasz - powiedziała. - Lepiej by mi było w Mundanii. Bink nie mógł zaprzeczyć. Prawie chciał, żeby na tym stanęło. Ustabilizować się z Dee, założyć rodzinę. To mógł być jego własny rodzaj magii. Rozległ się chrzęst. Oboje zareagowali kierując się w stronę, z której dochodził dźwięk. Dobiegał gdzieś z góry. - Trent jest w niebezpieczeństwie - powiedział Bink. Pobiegł hallem zabierając ze sobą kostur. - Tu gdzieś muszą być schody - zdawał sobie sprawę, że jego reakcja wskazywała na zasadniczą zmianę nastawienia do Maga. Ta noc z mieczem i śpiącym człowiekiem - Trentem. Jeśli człowieka, określają jego czyny, to Trent nie mógł być aż tak bardzo zły. Zaufanie wymuszało zaufanie. Może Mag tylko próbował manipulować opinią Binka. Fakt, że jego nastawienie do Trenta uległo zasadniczej zmianie. Cameleon pobiegła za nim. Już się rozwidniło, więc nie obawiali się pułapek. Chociaż Bink wiedział, że mogą natknąć się na magiczne zapadnie. Za wspaniałą komnatą znajdowały się wielkie, kręcone schody. Pobiegli nimi do góry. Nagle zawisł nad nimi duch. - Oooo - jęknął, a jego wielkie oczy wyglądały jak dziury w ciemnej trumnie. - Z drogi! - wrzasnął Bink i zamachnął się kosturem. Duch, zdegustowany, zniknął. Bink przebiegł przez jego poświatę, czując chwilowy chłód. Trent miał rację. Nie trzeba obawiać się istot niematerialnych. Każdy stopień był prawdziwy - najwidoczniej nie posłużono się iluzją w tym starym zamku. Zamieszkiwały go tylko nieszkodliwe zjawy. Doznali ulgi po tym, jak wpędzono ich tu zeszłej nocy. 184 Na górze panowała cisza. Bink i Cameleon przebiegali przez niespodziewanie bogate i dobrze zachowane komnaty w poszukiwaniu towarzysza. Przy innej okazji Bink spokojnie podziwiałby wystrój i umeblowanie pokoi i cieszył się, że dobrze zachowany dach chroni je przed deszczem, wpływami atmosfery i gniciem. Teraz jego uwaga skoncentrowała się na czymś innym. Co się stało z Trentem? A jeśli w zamku krył się jakiś potwór, przywołujący swoje ofiary zaklęciem? Na górze znaleźli coś w rodzaju biblioteki. Grube, stare księgi i zwoje pergaminu zapełniały półki. Na środku, przy połyskującym stole siedział Trent zagłębiony w otwartej księdze. - Tym razem zahipnotyzowała go dziurka od klucza - wykrzyknął Bink. Trent podniósł głowę. - Nie, to tylko głód wiedzy, Bink. To jest fascynujące. Zatrzymali się trochę zmieszani. - Ale ten trzask... - zaczął Bink. Trent uśmiechnął się. - To moja wina. Wiekowe krzesło rozpadło się pod moim ciężarem - wskazał na smętne resztki. - Większość mebli jest delikatna. Tak mnie zaciekawiła biblioteka, że byłem nieostrożny - potarł w zamyśleniu siedzienie. - Zapłaciłem za to. - Co jest tak fascynującego w tych księgach? - zapytała go Cameleon. - W tej jest historia zamku - wyjaśnił Trent. - To nie jest, jak się zdaje, zwykły budynek. To zamek Roogna. - Roogna! - wykrzyknął Bink. - Króla Maga z Czwartego Najazdu? - Tego samego. Stąd rządził. Kiedy umarł, piąty Najazd zalał Xanth, 800 lat temu. Zamek opuszczono, a w końcu zapomniano. Była to niezwykła budowla. Charakter króla przepoił okolicę. Zamek ma swoją własną tożsamość. - Pamiętam - powiedział Bink. - Talent Roogna... - Przekształcanie magii dla swoich własnych celów - powiedział Trent. - Subtelny, ale silny środek. Ostatecznie opanował okoliczne moce. Hodował magiczne drzewa i zbudował ten piękny zamek. Za jego rządów między Xanth i ludnością zapanowała harmonia. Jakby czas Złego Wieku. - Tak - zgodził się Bink. - Nigdy nie przypuszczałem, że zobaczę ten słynny zamek. - Możliwe, że będziesz go dłużej oglądał, niżbyś sobie tego życzył - powiedział Trent. - Pamiętasz, jak nas tu skierowano? - O ile pamiętam, było to zaledwie wczoraj - ironizował Bink. - Dlaczego nas tu zapędzono? - zapytała Cameleon. Trent przyglądał się jej przez chwilę. 185 - Wydaje mi się, że ta okolica dobrze ci robi, Fanchon. - Nieważne - mruknęła. - Będę jeszcze ładniejsza, zanim się to skończy, tym gorzej. - Ona jest kameleonem - powiedział Bink. - Zmienia się od brzydkiej do ładnej i z powrotem, a jej inteligencja zmienia się odwrotnie. Opuściła Xanth, żeby uciec przed tą klątwą. - Nie traktowałbym tego jako klątwy - zauważył Mag. - Nie jesteś kobietą - warknąła. - Pytałam cię o zamek. Trent skinął głową. - Ten zamek potrzebuje nowego mieszkańca - Maga i to jest jednym z powodów, dla których pozostał w uśpieniu przez tyle wieków. Chce powrócić do dawnej świetności. Musi więc gościć nowego Króla Xanth. - Ty jesteś Magiem! - wykrzyknął Bink. - Kiedy znalazłeś się w pobliżu, wszystko pchało cię w tę stronę. - Na to by wyglądało. Nie działała tu zła wola, tylko nieprzeparta konieczność. Potrzeba Zamku Roogna i potrzeba Xanth, aby ta ziemia znów stała się tym, czym może być - wspaniałym królestwem. - Ale ty nie jesteś Królem - powiedziała Cameleon. - Jeszcze nie - w jego głosie zabrzmiała pewność. Bink i Cameleon popatrzyli na siebie ze wzrastającym zrozumieniem. Zły Mag powrócił do poprzedniej postawy - zakładając, że w ogóle kiedykolwiek ją zmienił. Omawiali jego ludzkie cechy, jego pozorną szlachetność i zawiedli się. Planował inwazję na Xanth, a teraz... - Nigdy! - wybuchnęła. - Ludzie nigdy nie zaakceptują takiego jak ty zbrodniarza. Nie zapomnieli... - Więc coś jednak o mnie wiesz - powiedział łagodnie Trent. -O ile pamiętam, twierdziłaś, że nigdy o mnie nie słyszałaś - wzruszył ramionami. - Prawomyślni obywatele Xanth mogą nie mieć wyboru i nie będzie tak po raz pierwszy, że zbrodniarz zasiądzie na tronie - ciągnął spokojnie. - Łącząc moc tego zamku, która jest znaczna, z moją magią - być może obejdę się bez magii. - Powstrzymamy cię - zaperzyła się dziewczyna. Trent ponownie przyjrzał się jej z uwagą. - Zrywasz rozejm? To ją zastopowało. Zrywając rozejm znaleźliby się natychmiast pod władzą Trenta, jeśli to, co mówił o zamku, było prawdą. - Nie - powiedziała. - Ale kiedy rozejm się skończy... W uśmiechu Trenta nie było złośliwości. - Tak, wydaje się, że trzeba będzie to jakoś rozwiązać. Myślałem, że jeśli pozwolę wam iść swoją drogą, będziecie dla mnie równie uprzejmi. Ale kiedy mówiłem, że naród Xanth nie będzie miał 186 wyboru, rozumiałem to inaczej! Ten zamek może nam narzucić swoją własną wolę. Trwał tu przez wieki opierając się nieuniknionej ruinie i czekając na Maga - Króla o odpowiedniej mocy. Niuchacz, którego spotkaliśmy w puszczy był jednym z jego emisariuszy, znalazł nie jednego lecz dwóch Magów i nie pozwoli im tak łatwo odejść. Tu * skazani jesteśmy na chwałę albo na zagładę. - Dwóch Magów? - zapytała Cameleon. - Bink ma równie silną magię jak ja. Tak stwierdził niuchacz, i sądzę, że nie pomylił się. To pozwala zasiąść mu w gronie Magów. - Ależ nie posiadam żadnej magii - zaprotestował Bink. - Poprawka - powiedzą! Trent. - To, że masz niezidentyfikowaną magię, nie jest równoznaczne z nieposiadaniem magii. Ale jeśli nawet nie masz daru, to łączy się z tobą silna magia. Może jesteś magiczny, jak Fanchon. - Cameleon - powiedziała. - To moje prawdziwe imię; pozostałe oznaczają tylko fazy. - Najmocniej przepraszam - powiedział Trent, kłaniając się lekko. - Cameleon. - Myślisz, że się jakoś zmienię? - zapytał Bink na wpół z nadzieją, na wpół z niesmakiem. - Być może. Możesz zamienić się w jakąś wyższą formę. Tak, jak pionek zamienia się w królową; nie sądzę, żeby szachy były znane w Xanth. Zbyt długo żyłem na wygnaniu. - Ale i tak nie pomożemy ci zdobyć korony - powiedział stanowczo Bink. - Oczywiście, że nie. Nasze cele różnią się. Może nawet zostaniemy rywalami. - Ja nie próbuję przejąć władzy w Xanth! - Świadomie nie, ale by uniemożliwić to Złemu Magowi, nie myślałeś o tym...? - Idiotyzm - powiedział z niezadowoleniem Bink. Pomysł wydawał się absurdalny. Nawet gdyby stanowiło to jedyny sposób powstrzymania Trenta - nie! - Może rzeczywiście nadeszła pora się rozstać - powiedział Trent. - Wasze towarzystwo odpowiadało mi. Ale chyba zmieniła się sytuacja. Powinniście spróbować wyjść z zamku. Nie będę wam przeszkadzał. Jeśli uda nam się rozstać, to możemy uznać nasz rozejm za zerwany. Zgoda? - Świetnie - skwitowała Cameleon. - Ty będziesz oczywiście czytał książki, a my zginiemy w dżungli! - Nie sądzę, żeby cokolwiek wam tu naprawdę uczyniło krzywdę - powiedział Trent. - Myślą przewodnią zamku Roogna jest harmonia z ciałem człowieka - znów się uśmiechnął. - Harmonia, nie krzywda; ale wątpię, żeby pozwolił wam wyjść. 187 Bink miał dosyć. - Zaryzykuję. Chodźmy. - Chcesz, żebym z tobą poszła? - zapytała z wahaniem Ca-meleon. - Chyba, że pragniesz zostać z nim. Za parę tygodni będziesz bardzo ładną Królową. Trent zaśmiał się. Cameleon ruszyła ochoczo i razem poszli w stronę schodów, zostawiając Maga nad książkami. Duch zaszedł im drogę. Był większy niż poprzedni i bardziej materialny. - Oooostrzegammm - zajęczał. Bink zatrzymał się. - Umiesz mówić? Przed czym nas ostrzegasz? - Daalej zaagłaadaaa. Stóóójciee!!! - O! To jest właśnie ryzyko, które zdecydowaliśmy się podjąć -powiedział Bink. -- Jesteśmy lojalni wobec Xanth. - Xanth! - powtórzył duch z pewnego rodzaju uczuciem. - Tak, Xanth. Musimy odejść. Duch wydawał się zbity z tropu. Wyblakł. - Wygląda na to, że jest po naszej stronie - stwierdziła Cameleon. - Może on chce tylko skłonić nas, żebyśmy zostali w zamku. - Nie możemy sobie pozwolić na zaufanie wobec duchów - stwierdził autorytatywnie Bink. Nie mogli wyjść przez główną bramę, bo krata była opuszczona. Nie potrafili uruchomić mechanizmu, który ją podnosił. Przeszukali pokoje na parterze, starając się znaleźć jakieś inne wyjście. Bink otworzył obiecująco wyglądające drzwi i natychmiast je zatrzasnął. Zobaczył poruszające się stworzenia o skórzastych skrzydłach i długich zębach. Wyglądały jak nietoperze - wampiry. Następne drzwi uchylił ostrożnie. Wyłoniła się z nich lina, która przypominała macki mięsożernego drzewa. - Może wyjdziemy przez piwnicę - zasugerowała Cameleon, dostrzegając schody prowadzące w dół. Spróbowali. Na dole biegały wielkie, agresywne szczury i czekały. Nie uciekały przed intruzami. Wyglądały na głodne. Na pewno posiadały jakąś magię, którą posługiwały się, żeby schwytać ofiarę. Bink szturchnął najbliższego szczura kosturem. - Zmykaj! - zawołał. Ale szczur wskoczył na kostur i zaczął wspinać się w stronę rąk chłopca. Bink potrząsnął kijem. Szczur przywarł do drzewca kija, a drugi zaczął się po nim wspinać. Bink walnął kosturem o posadzkę, ale one trzymały się nadal i kontynuowały swoją wspinaczkę. To 188 pewnie stanowiło ich magię - zdolność do przywierania i utrzymywania się. ' ' - Bink! Na górze! - zawołała Cameleon. Na górze coś popiskiwało. Następne szczury gromadziły się na belkach, szykując się do skoku. Szybko rzucił kostur i pobiegł schodami na górę, za Cameleon. Wreszcie odważył się spojrzeć za siebie. Szczury nie pobiegły za nim. - Ten zamek jest naprawdę zorganizowany - powiedział Bink, gdy znaleźli się na parterze. - Nie sądzę, żeby zamierzał pozwolić nam odejść, ale musimy próbować. Może przez okno. Na parterze nie było okien. Zewnętrzne ściany mogły wytrzymać oblężenie. Nie udałoby się wyskoczyć z wieży - groziło to połamaniem kości. Szli dalej, aż znaleźli się w kuchni. Odkryli wyjście dla służby. Tędy wynoszono śmieci i wpuszczano dostawców. Wyślizgnęli się przez nie i zobaczyli niewielki most, prowadzący przez fosę: idealna droga ucieczki. Na moście zaczął się ruch. Spomiędzy pogniłych desek wyłaniały się węże. Nie zdrowe, normalne gady, lecz wypłowiałe, bezbarwne stworzenia, którym kości wystawały spomiędzy dziur w zwiotczałym ciele. - To są zombi węży! - zawołała Cameleon z prawdziwym przerażeniem. - Ożywione po śmierci! - Zgadza się - westchnął ponuro Bink. - Ten cały zamek obudził się ze śmiertelnego snu. Szczury mogą żyć wszędzie, ale inne stworzenia umarły razem z zamkiem. Zombi nie są tak silne jak żywe istoty. Możemy je odgonić naszymi kosturami - swój kostur zostawił jednak w piwnicy. Poczuł odór ścierwa, gorszy niż zapach harpii. Fale smrodu dopływały od ścierwa węży i gnijącej fosy. Żołądek Binka podniósł się do gardła. Bink rzadko miał do czynienia z padliną. Zazwyczaj były to żywe stworzenia albo kości, jednak w miarę czyste. Stadia pośrednie, psucie się, robaki i rozkład stanowiły część cyklu życia i śmierci, której dokładnie nie badał. Przynajmniej do tej pory. - Nie zamierzam tędy przechodzić - powiedziała Cameleon. - Może załamać się pod nami, a w wodzie są zombi. Zgadzało się: wielkie stwory młócące śluzowatą powierzchnię wody pokrytymi skórą kośćmi i patrzące w górę wyżartymi przez robaki oczyma... - Może łódź - powiedział Bink. - Albo tratwa. - Uhm. Nawet jeśli nie będą zgniłe i pełne zombi robaków, popatrz na drugą stronę. Popatrzył. Teraz nadeszło najgorsze ze wszystkiego. Kuśtykając wzdłuż drugiego brzegu fosy: ludzkie zombi, niektóre zmumifikowane, inne sprawiające wrażenie zaledwie ożywionych szkieletów. 189 Bink obserwował te straszydła przez dłuższą chwilę, zafascynowany ich groteskowym wyglądem. Odpadały z nich kawałki odzienia i gnijącego ciała. Z niektórych odrywała się zaskorupiała ziemia, która oblepiła je, gdy wyłaniały się pospiesznie ze swoich grobów. Był to prawdziwy taniec śmierci. Pomyślał o walce z,tą niesamowitą armią, kaleczeniu jej rozłożonych ciał, dotyku ich gnijącego, przeżartego przez robaki mięsa, zmaganiu się z tymi istotami i ich wstrętnym odorze. Jakie paskudne choroby mogą przenosić? W jakie trujące objęcia wezmą go, gdy zaczną się rozpadać? Co zrobić, aby te trupy wróciły do swych grobów? Gnane mocą zaklęcia istoty, zbliżyły się. Weszły już na dziurawy most. Było to jeszcze gorsze dla zombich, które przecież nie ożywiały się z własnej woli. Nie mogły odpocząć w przyjemnym odosobnieniu wewnątrz zamku. Przymus służby, zamiast odpoczynku w błogim niebycie! - Nie jestem jeszcze gotów do odejścia - powiedział Bink. - Ja też nie - zgodziła się pozieleniała na twarzy Cameleon. -Nie taką drogą. Zombi zatrzymały się, pozwalając Binkowi i Cameleon wrócić do Zamku Roogna. 13. Wyjaśnienia Cameleon była teraz w swej "normalnej" fazie, którą Bink znał jako Dee i niedługo miała się znaleźć w fazie piękności. Nie wyglądała dokładnie tak samo, jak poprzednio Wynne: miała jaśniejsze włosy, nieco inne rysy twarzy. Najwidoczniej cechy fizycne zmieniały się odrobinę w każdym cyklu, lecz zawsze przechodziła z jednej skrajności w drugą. Niestety, z każdą chwilą traciła również inteligencję. Nie była w stanie pomóc w ucieczce z zamku. O wiele bardziej interesowała się nawiązywaniem bliskiej przyjaźni z Binkiem - a na tę rozgrywkę nie mógł sobie w tej chwili pozwolić. Po pierwsze, najważniejsze to wydostać się z zamku. Po drugie, nie był pewien, czy chce wiązać się na stałe z tak zmienną osobą. Gdyby była piękna i inteligentna - nie, to też budziło wątpliwości. Teraz już wiedział, dlaczego nie skusiła jej oferta Trenta uczynienia jej piękną, gdy dostali się do niewoli. To by po prostu zmieniło jej fazę. Owszem, łączyłaby piękno z mądrością, ale i brzydotę z głupotą. A to nie odmieniłoby jej losu na lepsze. Chciała uwolnić się od klątwy całkowicie. A nawet, gdyby wspięła się na sam szczyt urody i rozumu, to i tak by jej nie ufał. Porzuciła go już przecież. Stłumił to wspo- 190 mnienie. Nawet przeciętna dziewczyna może stać się całkiem nudna, jeśli nie posiada magii. Zamek Roogna stanowił całkiem przyjemne miejsce zamieszkania. Dokładał wszelkich starań, żeby tak było. Zamkowe ogrody dostarczały mnogości owoców, zbóż, warzyw i drobnych zwierząt. Trent strzelał do królików, zaczajając się na nie na wysokich flankach strzelnic. Używał jednego ze znakomitych łuków z zamkowej zbrojowni. Niektóre króliki były fałszywe, rzucały swój obraz nieco dalej niż były naprawdę i Trent marnował strzały, ale wyraźnie się tym bawił. Raz trafił śmierdziela, którego magiczny zapach był • tak ohydny, że nic im innego nie pozostało, jak głęboko zakopać jego zewłok i to bardzo szybko. Innym razem był to staruszek. Gdy zdechł, zmniejszył swoje rozmiary tak, że był niewiele mniejszy od myszy i nie nadawał się do jedzenia. Magia zawsze sprawia drobne niespodzianki. Trzeba było poświęcić trochę uwagi kuchni, bo inaczej przyszłoby gotować duchy. Zajęła się tym Cameleon. Korzystając z rad żeńskich duchów, które bardzo troszczyły się o poziom kuchni w Zamku Roogna, przyrządzała całkiem przyzwoite posiłki. Nie miała problemu z myciem naczyń, działała tu wieczna antyseptyczna fontanna. Wystarczyło raz wypłukać naczynia, aby lśniły. Kąpiel w tej wodzie również stanowiła przyjemność. Tryskające strugi pieniły się obficie. Wewnętrzne ściany i dach Zamku były solidne. Działały wodoodporne zaklęcia. Każdy z mieszkańców miał dla siebie wielką sypialnię z bogatymi draperiami na ścianach, ruchomymi dywanami na podłogach, trzepoczącymi poduszkami, wypchanymi gęsim puchem i nocnikami z lanego srebra. Żyli iście po królewsku. Bink odkrył, że haftowana zasłona na ścianie naprzeciwko jego łóżka była w rzeczywistości magicznym obrazem: maleńkie figurki poruszały się, odgrywając swoje miniaturowe dramaty. Maleńcy rycerze zabijali smoki, miniaturowe damy szyły, potem, w pozornej intymności sypialni, rycerze i damy kochali się. Z początku Bink zamykał oczy na te sceny, ale potem ciekawość przezwyciężyła. I chciał, żeby... Nie, to nie byłoby właściwe, choć dobrze wiedział, że Cameleon była nie od tego. Duchy nie sprawiały im kłopotów. Z niektórymi z nich nawet się zaprzyjaźnili. Bink nauczył sieje rozpoznawać. Jeden był strażnikiem. To on pojawił się pierwszej nocy, gdy spadła krata w bramie wejściowej. Inny był sprzątaczką, a jeszcze inny kuchcikiem. W sumie sześciu, a każdy zmarł niezwykłą śmiercią, i dlatego nie sprawiono mu właściwego pogrzebu. W zasadzie były cieniami, ale pozbawionymi woli. Tylko Król Xanth mógł je wyzwolić. Inaczej nie mogły opuścić zamku. Były to całkiem miłe duchy, ale nie miały żadnego wpływu na zamek i stanowiły tylko przypadkową cząstkę jego czaru. 191 Pomagały jak potrafiły, nieomal żałośnie starając się przypodobać gościom. Mówiły Cameleon, gdzie szukać jedzenia i opowiadały Binkowi historie swego życia w Dawnych Wspaniałych Czasach. Z początku wydawały się zdziwione i niezadowolone, że do Zamku wtargnęli żywi ludzie. Przebywały w izolacji przez wieki. Zdawały sobie sprawę, że taka jest wola Zamku i z czasem przyzwyczaiły się. Trent spędzał większość czasu w bibliotece. Chciał opanować całą zgromadzoną w niej wiedzę. Z początku Cameleon przesiadywała tam też ciekawa nowości, ale w miarę jak traciła inteligencję, malało jej zainteresowanie wiedzą. Teraz szukała chciwie zaklęcia, które zmieniłoby ją w normalną osobę. Gdy nie znalazła go w bibliotece, opuściła ją i zaczęła przeszukiwać zamek i jego okolice. Jak długo myszkowała sama, nie pojawiały się żadne wrogie istoty: ani szczury, ani mięsożerne pnącza, ani duchy. Ona nie była tu więźniem, byli nimi obaj mężczyźni. Szukała źródeł magii. Jadła co tylko chciała, przerażając Binka, który wiedział, jak trujące mogą być czary. Wiodła zaczarowane życie - zaczarowane przez Zamek Roogna. Jedno z jej odkryć okazało się niezmiernie szczęśliwe. Znalazła małe, czerwone owoce rosnące obficie na jednym z drzew w ogrodzie. Cameleon próbowała ugryźć jeden z nich, ale skórka była twarda, więc zabrała owoc do kuchni, żeby przeciąć tasakiem. Duchy były nieobecne. Pojawiały się ostatnio tylko wtedy, gdy miały jakiś interes. Nic zatem nie ostrzegło Cameleon, co to za owoc. Była nieostrożna i upuściła jeden z nich na podłogę. Bink usłyszał eksplozję i przybiegł natychmiast. Cameleon. całkiem teraz ładna, kuliła się w kącie kuchni. - Co się stało? - zapytał Bink, rozglądając się w poszukiwaniu wrogiej magii. - Och, Bink! - zawołała, zwracając się do niego z ulgą. Jej sukienka domowej roboty była w nieładzie, ukazując zgrabne piersi i mocne, zaokrąglone uda. Kilka dni, a jaka różnica! Nie będąc jeszcze u szczytu swojej urody, była już całkiem, całkiem. Znalazła się nagle w ramionach Binka. Wiedział, że chętnie zrobi dla niego wszystko. Trudno było mu oprzeć się nieuniknionemu. Miała w sobie wiele z Dee. A to wcielenie podobało mu się nawet wtedy, zanim pojął jej charakter. Mógł ją teraz wziąć, kochać się z nią - ani jej głupia, ani inteligentna faza nie miałaby mu tego za złe. Nie był przelotnym kochankiem, i nie chciał wiązać się z nią teraz. Odsunął ją łagodnie od siebie, co wymagało dużo samozaparcia. - Co się stało? - zapytał ponownie. - To... to huknęło - szepnęła. Musiał sobie przypomnieć, że jej malejąca bystrość to druga strona jej klątwy. Teraz było mu łatwiej odsunąć od siebie bujne ciało. 192 - Co huknęło? - Czereśnia. - Czereśnia? - Bink po raz pierwszy usłyszał o nowym owocu, ale wypytując ją cierpliwie, udało mu się odtworzyć całą historię. - To są bomby czereśniowe! - zawołał, zrozumiawszy wreszcie. - Gdybyś którąś zjadła... - Moje usta'! - jeszcze nie była na tyle głupia, żeby tego nie zrozumieć. - Twoja głowa! Te bomby są bardzo silne. Czy Milly cię nie ostrzegła? - Milly to był duch sprzątaczki. - Była zajęta. Czym może zajmować się duch? Nie miał czasu, żeby to badać. - Po tym wszystkim nie jedz nic, chyba że któryś duch powie ci, że możesz. Cameleon potulnie skinęła głową. Bink podniósł ostrożnie czereśnię. Uważnie się jej przyjrzał. Była to mała, czerwona kulka, ze znakiem tam, gdzie była łodyżka. Stary Mag Roogna prawdopodobnie używał tych bomb w czasie wojny. Nie lubił wojen, ale nie dopuścił do upadku sztuki obronnej. Jeden człowiek z procą ustawiony na wałach mógł zdziesiątkować armię rzucając te bomby. Nie wiadomo jakie jeszcze owoce znajdowały się w jego arsenale. - Jeśli nie przestaniesz bawić się nieznanymi owocami... - Mogłabym wysadzić zamek w powietrze - powiedziała patrząc na rozwiewający się dym. Podłoga była popalona, a stół stracił nogę - Wysadzić zamek... - powtórzył Bink, bo coś mu nagle wpadło do głowy. - Cameleon, przynieś mi jeszcze trochę tych czereśni. Chciałbym z nimi zrobić kilka doświadczeń. Bądź ostrożna, bardzo ostrożna i nie upuść ich. - Oczywiście - powiedziała pragnąc mu się przypodchlebić, nieomal jak duch. - Bardzo ostrożna. - I nie jedz ich - to nie żart. Bink znalazł trochę materiału i sznurka, z których zrobił torby różnej wielkości. Wkrótce miał bomby różnej mocy. Rozmieścił je po całym zamku. Jedną torbę zatrzymał dla siebie. - Myślę, że jesteśmy gotowi do opuszczenia zamku Roogna - powiedział. - Ale muszę przedtem porozmawiać z Trentem. Ty zostań tu. przy drzwiach kuchennych. Jak zobaczysz jakiegoś zombi, to rzuć w niego czereśnią. Był pewien, że żaden zombi nie posiada wystarczającej koordynacji ruchów, żeby odrzucić taką bombę. Robaczywe oczy i gnijące ciało na pewno nie sprzyjały współpracy pomiędzy okiem a ręką. 7 - Zaklęcie dla t93 - A t jeśli zobaczysz, że Trent schodzi w dół, rzuć czereśnię. I to szybko, zanim zbliży się do ciebie na odległość sześciu stóp - wskazał dużą bombę, którą przywiązał do głównej kolumny. - Rozumiesz? Nie rozumiała, ale tak długo kazał jej powtarzać, aż wreszcie to do niej dotarło. Miała rzucać czereśnie na wszystko, co zobaczyła, poza Binkiem. Teraz był gotów. Poszedł na górę do biblioteki, aby porozmawiać ze Złym Magiem. Serce waliło mu jak młotem. Nadeszła chwila konfrontacji. Wiedział, co musi zrobić. Zaczepił go duch. Była to Milly, sprzątaczka. Swoje białe prześcieradło ułożyła tak, że przypominało jej robocze ubranie. Jej oczy zachowały namiętny niegdyś, ludzki wyraz. Duchy utraciły swój kształt przez czyste niedbalstwo w czasie minionych wieków izolacji. Teraz, gdy miały towarzystwo, wracały do swoich poprzednich kształtów. Jeszcze tydzień, a wróci im ludzki wygląd, chociaż oczywiście nadal pozostaną duchami. Bink podejrzewał, że Milly okaże się całkiem ładną dziewczyną i zastanawiał się, jak umarła. Związek z gościem zamkowym, a potem cios nożem zadany przez zazdrosną żonę, która schwytała ich na gorącym uczynku? - O co chodzi, Milly? - zapytał zatrzymując się. Podminował zamek, ale nie żywił złości do jego nieszczęsnych mieszkańców. Miał nadzieję, że jego blef poskutkuje i nie będzie musiał niszczyć domu duchów. - Król... poufna narada - powiedziała. Mówiła nadal trochę niewyraźnie, bo trudno jest istotom, które mają tak mało ciała - tylko trochę ektoplazmy - mówić wyraźnie. Ale on ją rozumiał. - Narada? Przecież oprócz nas nie ma tu nikogo - zaprotestował. - Czy chcesz powiedzieć, że siedzi na nocniku? Milly zarumieniła się na tyle, na ile była w stanie. Chociaż jako służąca przyzwyczaiła się do zbierania i opróżniania różnych nocników. Może wolała wierzyć, że 'odchody pojawiały się w nocy za sprawą magii, nietknięte ludzkim jelitem. Magiczny nawóz! - Nie. - Przepraszam, ale będę im musiał przerwać - powiedział Bink. - Widzisz, nie uznaję go za Króla i zaraz opuszczam zamek. - Och! - zawołała, zakryła mgliście uformowaną ręką swoją nieokreśloną twarz, wyrażając tym gestem kobiecy niepokój. - Zobaczę. - Bardzo dobrze - Bink poszedł za nią do niewielkiej kaplicy przylegającej do biblioteki. Właściwie była to część głównej sypialni, bez bezpośredniego dostępu do biblioteki, ale miała, jak się okazało, nieduże okno, które wychodziło na bibliotekę. Ponieważ w nieoświetlonej kaplicy panował mrok głębszy niż w drugim pokoju, można było widzieć, nie będąc widzianym. 194 Trent nie był sam. Stała przed nim kobieta w średnim wieku, wciąż piękna, chociaż uroda jej już nieco przybladła. Włosy miała związane w praktyczny, ale nieco surowy kok. W jej ustach i oczach jawił się uśmiech. Obok niej stał chłopiec, mniej więcej czteroletni, bardzo do niej podobny. To musiał być jej syn. Żadne z nich się nie odzywało, ale oddech i nieznaczne poruszenia wskazywały, że byli żywi i materialni. Jak tu przyszli i w jakiej sprawie? Dlaczego Bink ani Cameleon nie widzieli, jak tu wchodzili? Wydawało się prawie niemożliwym zbliżyć się do tego zamku, pozostając niezauważonym. Tak go zaplanowano, aby łatwo go obronić w razie ataku. Spuszczona krata blokowała frontowe wejście. Bink cały dzień spędził na dole przy drzwiach kuchennych, przygotowując sobie bomby. Zakładając nawet, że rzeczywiście przyszli, dlaczego nic nie mówili? Dlaczego Trent nic nie mówił? Patrzyli na siebie w niesamowitym milczeniu. Cała ta scena nie miała sensu. Bink przyjrzał się dokładniej tej dziwnej, milczącej parze. Niejasno przypominali mu wdowę i syna Donalda, cienia, który powiedział o srebrnym dębie. Podobieństwo nie wiązało się z wyglądem, bo ci wyglądali lepiej i na pewno nie cierpieli biedy. To raczej nastrój związany z poniesioną stratą. Czy utracili swojego mężczyznę i przyszli do Trenta, by im pomógł? Jeśli tak, to wybrali niewłaściwego Maga. Bink wycofał się, nie lubił podglądać. Nawet Źli Magowie zasługują na chwilę samotności. Przeszedł z powrotem przez hali na klatkę schodową. Milly znikła, gdy tylko wygłosiła swoje ostrzeżenie. Najwyraźniej pojawianie się i mówienie wymagało od duchów pewnego wysiłku, po którym musiały odpocząć w jakiejś swojej próżni, którą zajmowały w czasie wolnym. Poszedł w stronę biblioteki, tym razem tupiąc głośno, aby usłyszano, że idzie. Trent będzie musiał go przedstawić gościom. Mag był sam, gdy Bink otworzył drzwi. Siedział przy stole, studiując kolejną księgę. Podniósł wzrok, gdy Bink wszedł. - Chcesz poczytać mądrą książkę, Bink? - zapytał. Chłopak stracił panowanie nad sobą. - Ci ludzie! Co się z nimi stało? Trent zmarszczył brwi. - Jacy ludzie, Bink? - Widziałem ich. Kobieta i chłopiec, tutaj... - Bink zająknął się. - Ja naprawdę nie chciałem być wścibski, ale kiedy Milly powiedziała, że masz naradę, zajrzałem przez okienko w kaplicy. Trent skinął głową. - Więc widziałeś. Nie zamierzam obciążać cię moimi prywatnymi sprawami. 195 - Kto to jest? Jak się tu dostali? Coś ty z nimi zrobił? - To była moja żona i syn - powiedział Trent poważnie. - Nie żyją. Bink pamiętał opowiadanie żeglarza o mundańskiej rodzinie Złego Maga i o tym. jak umarli na mundańską chorobę. - Ale oni tu byli. Widziałem ich. - Zobaczyć to znaczy uwierzyć - Trent westchnął. - Bink, to były dwa karaluchy, które przeobraziłem na podobieńtwo moich najbliższych. Tych dwoje zawsze darzyłem miłością. Tęsknię za nimi. brakuje mi ich. Przywołuję oboje, choćby po to, żeby na nich popatrzeć. Gdy ich utraciłem, Mundania przestała mnie interesować - uniósł ku twarzy haftowaną chusteczkę z Zamku Roogna. Bink ku swojemu zaskoczeniu zobaczył, że w oczach Maga pojawiły się łzy. Trent szybko się opanował. - To nie twoja sprawa i wolałbym na ten temat więcej nie rozmawiać. Z czym przychodzisz, Bink? Ach, prawda, skoro zaczął to, musiał ciągnąć dalej. Jakoś stracił animusz, ale powiedział: - Cameleon i ja opuszczamy Zamek Roogna. Zgrabne czoło Trenta zmarszczyło się. - Znowu? - Tym razem na dobre - powiedział Bink urażony. - Zombi nas nie zatrzymają. -. I uważasz za konieczne powiadomić mnie o tym? Już się raz co do tego porozumieliśmy. Na pewno zauważyłbym twoją nieobecność we właściwym czasie. Jeśli bałeś się, że będę się sprzeciwiał, to korzystniej byłoby dla ciebie odejść nie zawiadamiając mnie o tym. Bink nie uśmiechnął się. - Nie. Sądzę, że w ramach naszego rozejmu wypada cię zawiadomić. Trent machnął ręką. - No dobrze. Nie mogę powiedzieć, żebym się cieszył. Nauczyłem się cenić twój charakter oraz nieskazitelne morale, które skłoniło cię do poinformowania mnie o podjętym postanowieniu. Cameleon to wspaniała dziewczyna o podobnych poglądach i z dnia na dzień coraz ładniejsza. Wolałbym, oczywiście, żebyście tu pozostali, ale skoro tak być nie może, życzę szczęśliwej drogi. Bink poczuł się niezręcznie. - Nie przyszedłem tylko się pożegnać. Przepraszam - teraz żałował, że widział tego chłopca wraz z kobietą, i że dowiedział się, kim byli; bo niewątpliwie byli to dobrzy ludzie, którzy nie zasłużyli na taki los, a Bink współczuł Trentowi. - Zamek nie pozwoli nam dobrowolnie wyjść. Musimy go do tego zmusić. Porozkładałem bomby i... 196 - Bomby! - zawołał Trent. - Ależ to wyroby mundańskie. Nie ma bomb w Xanth i nigdy nie będzie. Nigdy, dopóki ja będę Królem. - Wydaje mi się, że w dawnych czasach konstruowano bomby - upierał się Bink. - W sadzie rośnie drzewo z bombami czereśniowymi. Każda czereśnia wybucha gwałtownie na skutek wstrząsu: - Bomby czereśniowe? - powtórzył Trent. - Ach tak. Co z nimi zrobiłeś? - Użyliśmy ich do zaminowania podpór zamkowych. Jeśli Roogna będzie usiłował nas zatrzymać, wtedy go zniszczymy. Będzie lepiej, jeśli pozwoli nam odejść. Musiałem ci to powiedzieć, żebyś mógł rozbroić bomby, gdy odejdziemy. - Po co mi to mówisz? Przecież jesteś przeciwny moim planom i planom Zamku Roogna. Gdybyś zniszczył Maga i Zamek, byłbyś niekwestionowanym zwycięzcą. - Wcale nie niekwestionowanym. Nie chcę takiego zwycięstwa - powiedział Bink. - Ja... słuchaj, ty mógłbyś zrobić tyle dobrego w Xanth, gdybyś tylko... Wiedział, że to nie ma sensu. Po prostu w samej naturze Maga nie leżało zajmowanie się dobrem. - Oto lista miejsc, gdzie ukryłem bomby - powiedział, kładąc kartkę na stole. - Musisz tylko bardzo ostrożnie zebrać torby i wynieść je na zewnątrz. Trent potrząsnął głową. - Nie wierzę, żeby umożliwiło ci to ucieczkę, Bink. Ten Zamek nie jest inteligentny sam w sobie. On tylko reaguje na pewne bodźce. Może pozwoli odejść Cameleon, ale nie tobie. Odbiera cię jako Maga. Musisz tu pozostać. Może jesteś sprytniejszy niż Roogna, ale on nie rozumie twojej siły. Zombi powstrzymają cię, jak poprzednio. - A zatem będziemy musieli wysadzić zamek. - Właśnie, będziecie musieli odpalić czereśnie i wtedy wszyscy zginiemy. - Nie, wyjdziemy najpierw na zewnątrz i rzucimy czereśnie. Jeśli zamku nie uda się zaszantażować. - Nie da się. On nie Jest istotą myślącą. On tylko reaguje. Będziesz zmuszony zniszczyć go, a wiesz, że na to nie pozwolę. Potrzebuję Roogna! Atmosfera zaczęła się zagęszczać. Bink był jednak gotów. - Cameleon odpali bomby, jeśli mnie przeobrazisz - powiedział, choć zrobiło mu się zimno z wrażenia. Nie lubił tego rodzaju przetargów. - Jeśli będziesz usiłował nam przeszkodzić... - O nie, nie chcę naruszać rozejmu, ale... - Nie możesz naruszyć rozejmu. Albo zejdę do Cameleon we własnej osobie, albo ona rzuci w minę czereśnią. Jest za głupia, żeby zrobić cokolwiek innego. 197 - Posłuchaj, Bink! Dane ci słowo powstrzymuje mnie przed złamaniem rozejmu, a nie twoje przygotowania taktyczne. Mogę przeobrazić cię w pchłę, a potem przeobrazić karalucha na twoje podobieństwo i wysłać go na dół do Cameleon, a jak już odłoży czereśnię... Twarz Binka odzwierciedlała jego rozczarowanie. Zły Mag mógł zniweczyć plan. Głupia Cameleon nie połapie się. Będzie za późno Jej upadek intelektualny działał także przeciwko niemu. - Nie zamierzam tego zrobić - powiedział Trent. - Mówię ci o tej możliwości tylko po to, żeby udowodnić ci, że ja również mam swoje zasady. Cel nie uświęca środków. Wydaje mi się, że pozwoliłeś sobie o tym zapomnieć na jakiś czas, a jeśli posłuchasz mnie przez chwilę, zrozumiesz swój błąd i naprawisz go. Nie mogę pozwolić ci bezsensownie zniszczyć tej wspaniałej i historycznej budowli. Bink zaczynał czuć się winnym. Czyżby miał się dać odwieść od zrobienia czegoś, co uważał za słuszne? - Zdajesz sobie sprawę - przekonywał Mag - że cała okolica zapłonie chęcią zemsty, jeśli to zrobisz? Możesz być poza najbliższym otoczeniem Zamku Roogna, a i tak zginiesz straszną śmiercią. Cameleon też. Cameleon też - nie mógł na to pozwolić. Ta piękna dziewczyna pożarta przez wikłacze, rozszarpana przez zombi. - Muszę podjąć ryzyko - powiedział ponuro. Zdawał sobie sprawę, że Mag miał rację. Sposób, w jaki wpędzono ich do Zamku... Nie, nie uda im się uciec przed wściekłym szałem dżungli. - Może ty potrafisz przekonać Zamek, żeby nas wypuścił, zamiast mścić się na nas. - Uparty jesteś. - Zgadza się. - Wysłuchaj mnie. Jeśli nie uda mi się ciebie przekonać, to stanie się to, co ma być. - Streszczaj się - Bink dziwił się swojej odwadze, ale czuł, że robi to, co powinien. Jeśli Trent będzie próbował zbliżyć się do niego na odległość sześciu stóp, ucieknie, aby uniknąć przemiany. Może uda mu się wyprzedzić Maga. Nie mógł czekać długo. Bał się, że Cameleon zmęczy się czekaniem i zrobi coś niemądrego. - Naprawdę nie chcę, żebyście ty lub Cameleon zginęli, no i cenię własne życie - powiedział Trent. - Nie darzę nikogo miłością na tym świecie, ale wy dwoje staliście mi się szczególnie bliscy. Wygląda na to, że los tak chciał, aby podobne osoby zostały wygnane z Xanth. My... - Podobne osoby! - wykrzyknął z oburzeniem Bink. - Przepraszam za porównanie. Wiele razem przeszliśmy i wydaje mi się, że mogę śmiało powiedzieć, iż kilkakrotnie uratowaliśmy sobie nawzajem życie. Może naprawdę wróciłem do Xanth po to, żeby was poznać. 198 - Może - powiedział sztywno Bink, opanowując mieszane uczucia. - Ale to nie usprawiedliwia twego podboju Xanth i prawdopodobnie zaprowadzi do zagłady niejednej rodziny. Trent sprawiał wrażenie, jakby go to zabolało, ale opanował się. - Nie twierdzę, żeby tak było, Bink. Ale tragedia mojej mun-dańskiej rodziny była bodźcem, a nie usprawiedliwieniem mojego powrotu. Nie mam w Mundanii nic, dla czego warto byłoby żyć. Moje zainteresowanie przeniosło się na dawną ojczyznę. Nie próbowałbym działać na szkodę Xanth. Mam nadzieję, że przyniosę mu pożytek, otwierając go na współczesną rzeczywistość, zanim będzie za późno. Nawet jeśli ktoś przy tym zginie, będzie to niska cena za ocalenie Xanth. - Myślisz, że Xanth nie przetrwa, jeśli ty go nie podbijesz? - Bink starał się mówić ironicznie, ale niezbyt mu się to udawało. Gdyby miał takie zdolności krasomówcze jak Zły Mag! - Tak właśnie myślę. Xanth czeka na nową Falę kolonizacji... Falę, która przyniesie mu pożytek, podobnie jak poprzednie. - Ależ Fale to były mordy, gwałty i zniszczenie! Przekleństwo Xanth! Trent potrząsnął głową. - Niektóre tak, zgadza się, ale inne przyniosły za sobą wielkie korzyści, na przykład Czwarta Fala, kiedy powstał ten Zamek. To nie Fale, ale złe ich wykorzystanie spowodowały kłopoty. Fale przyczyniły się do rozwoju Xanth. Nie spodziewam się, żebyś mi uwierzył. Teraz próbuję tylko przekonać cię, byś oszczędził ten zamek i samego siebie; nie usiłuję cię nawrócić na moją sprawę. Coś w tej rozmowie zaniepokoiło chłopca. Zły Mag sprawiał wrażenie nazbyt dojrzałego, rozsądnego, dobrze poinformowanego i dbałego. Nie miał racji. Nie mógł jej mieć, ale mówił tak przekonywająco, że Binkowi trudno było wykryć błąd. - Spróbuj mnie nawrócić - powiedział. - Cieszę się, że to powiedziałeś, Bink. Chcę, żebyś znał logiczne uzasadnienie. Może będziesz miał jakieś interesujące uwagi. Brzmiało to jak wyrafinowana intryga intelektualna. Bink próbował zinterpretować to jako sarkazm, ale zdawał sobie sprawę, że byłoby to niesłuszne. Bał się, że Mag okaże się bardziej niż on inteligentny, ale on wiedział, co jest słuszne. - Może mógłbym - powiedział ostrożnie. Wydawało mu się, że idzie przez pustkowie, wybierając dobre ścieżki, a jednak coś uporczywie kieruje go w stronę pułapki. Zamek Roogna na poziomie fizycznym i umysłowym. Roogna nie miał głosu przez 800 lat, ale teraz go znalazł. Bink nie potrafił stawić caoła temu głosowi tak, jak nie potrafił obronić się przed jego mieczem. Musiał przynajmniej podjąć taką próbę. 199 - Moje uzasadnienie ma dwa aspekty. Część wiąże się z Mun-danią, a część z Xanth. Widzisz, pomimo pewnych braków w etyce i polityce Mundania dokonała ogromnego postępu w ciągu kilku ostatnich wieków, dzięki wielu ludziom, którzy dokonali odkryć i szerzyli informację. Pod wieloma względami jest o wiele bardziej cywilizowana niż Xanth. Niestety, postęp nastąpił również w mundań-skich sposobach walki. To musisz przyjąć na wiarę, bo nie mam sposobu, żeby ci to udowodnić. Mundania ma broń, która może łatwo zniszczyć wszelkie życie w Xanth, bez względu na Tarczę. - To kłamstwo! - wykrzyknął Bink. - Nic nie może przedostać się przez Tarczę! - Może poza nami trojgiem, mruknął Trent. - Tarcza działa głównie przeciwko istotom żywym. Możesz przebiec przez Tarczę - twoje ciało przejdzie przez nią z łatwością, ale będziesz martwy, gdy już się poza nią znajdziesz. - No właśnie. - Właśnie że nie, Bink. Widzisz, oni mają wielkie działa, które wyrzucają pociski martwe od samego początku, coś takiego jak wielkie bomby czereśniowe, ale o wiele gorsze i wybuchające w zetknięciu z celem. Xanth w porównaniu z Mundania ma niewielką powierzchnię. Gdyby Mundańczycy uparli się, mogliby zbombardować cały kraj. Taki atak zniszczyłby nawet Kamień Tarczy. Mieszkańcy Xanth nie mogą sobie dłużej pozwolić na ignorowanie Mun-dańczyków. Jest ich nazbyt wielu. Są w stanie zetrzeć nas z powierzchni ziemi i któregoś dnia to zrobią. Chyba że już teraz nawiążemy z nimi kontakt. Bink potrząsnął głową. Nie wierzył i nie rozumiał. Trent ciągnął dalej. - Natomiast sprawy wewnętrzne Xanth to zupełnie inna kwestia. Nie zagrażają Mundanii, bo magia tam nie działa. Stanowią jednak stale rosnące zagrożenie życia. Największe, jakie znamy w samym Xanth. - Xanth stanowi zagrożenie dla Xanth? Brzmi to nonsensownie. Trent uśmiechnął się nieco pobłażliwie. - Widzę, że miałbyś problem z logiką współczesnej nauki mun-dańskiej - spoważniał, zanim Bink zdążył go o to zapytać. - Nie jestem wobec ciebie niesprawiedliwy. Wewnętrzne zagrożenie Xanth, to coś, o czym dowiedziałem się niedawno, podczas moich badań w tej bibliotece, i jest ono poważne. Ono samo usprawiedliwia konieczność zachowania tego zamku, dla zgromadzonej tu starożytnej wiedzy, bez której nasze, społeczeństwo nie może istnieć. Bink nie pozbył się swoich wątpliwości. - Żyliśmy bez tej biblioteki przez 800 lat. Możemy nadal się bez niej obejść. 200 - Tak, ale co to za życie! - Trent potrząsnął głową. Wstał i podszedł do półki. Zdjął książkę i ostrożnie przerzucił jej stare, zmurszałe karty. Położył otwartą przed Binkiem. - Co jest na tym rysunku? - Smok - powiedział szybko Bink. Trent przerzucił kartki. - A na tym? - Mantikora. O co mu chodzi? Obrazki były śliczne, choć nie przedstawiały dokładnie współczesnych istot. Proporcje i szczegóły wydawały się odrobinę niewłaściwe. ~ A to? Rysunek przedstawiał czworonoga z ludzką głową, końskimi kopytami i ogonem oraz kocimi przednimi łapami. - Łamią. - A to? - Centaur. Słuchaj, możemy oglądać obrazki cały dzień, ale... - Co te stworzenia mają ze sobą wspólnego? - zapytał Trent. - Mają ludzkie głowy albo przednie części ciała, poza smokiem, chociaż ten w książce ma prawie ludzki pysk. Niektóre mają ludzką inteligencję, ale... - Właśnie. Przyjrzyj się tej sekwencji. Prześledź ją od smoka poprzez podobne gatunki, a staje się on coraz bardziej podobny do człowieka. Czy to ci coś przywodzi na myśl? - Tylko to, że niektóre stworzenia są bardziej podobne do człowieka niż inne. To jednak nie zagraża Xanth. Poza tym większość tych obrazków jest nieco staroświecka, obecne zwierzęta tak już nie wyglądają. - Czy centaury uczyły cię teorii ewolucji? - Ależ tak! Dzisiejsze stworzenia przeszły drogą ewolucji od prymitywniej szych stworzeń, na drodze selekcji naturalnej. Jeśli .się sięgnie dostatecznie daleko wstecz, znajdzie się wspólnego przodka. - Zgadza się. ale w Mundanii stworzenia takie jak łamią czy smok nigdy nie ewoluowały. - Oczywiście, że nie. To są magiczne stworzenia. Ewoluują przez selekcję magiczną. Tylko w Xanth może... - Niewątpliwie istoty mieszkające w Xanth mają swoje początki w Mundanii. Mają tyle podobieństw... - No dobrze - powiedział niecierpliwie Bink. - Pochodzą od istot mundańskich, ale co to ma wspólnego z twoim podbojem Xanth? - Zgodnie z oficjalną historią centaurów człowiek przebywa w Xanth dopiero od tysiąca lat - powiedział Trent. - W tym okresie miało miejsce Dziesięć głównych Fal Najazdów z Mundanii. 201 - Dwanaście - poprawił Bink. - To zależy jak liczyć. W każdym razie trwało to przez dziewięćset lat, dopóki Tarcza nie odcięła tych migracji. Jest wiele na wpół ludzkich istot, które wywodzą się z czasów wcześniejszych niż przybycie ludzi. Czy nie wydaje ci się to godne uwagi? Bink coraz bardziej niepokoił się. Co może wymyślić Cameleon? Może Zamek odkryje sposób na zneutralizowanie czereśniowych bomb? Nie był pewien czy Zamek Roogna nie potrafi sam myśleć. Czy Mag zamierzał po prostu zyskać na czasie? - Daję ci jedną minutkę więcej na dokończenie wywodu, potem idziemy. - W jaki sposób mogły ewoluować częściowo ludzkie istoty bez ludzkich przodków? Ewolucja konwergentna nie produkuje nienaturalnych mieszkańców, jakich tu mamy. Tworzy istoty przystosowane do swoich nisz. W Xanth żyli ludzie wiele tysięcy lat temu. - W porządku - zgodził się Bink. - Trzydzieści sekund. - Ci ludzie parzyli się ze zwierzętami, aby dać początek mieszańcom - centaurom, mantikorom, syrenom i trytonom, harpiom i tak dalej. Wszystkie te stworzenia mieszały się ze sobą, a mieszańce z innymi mieszańcami, produkując takie zwierzęta jak chimera... Bink skierował się do wyjścia. - Myślę, że twoja minuta już minęła - powiedział. Nagle zamarł. - One co? - Gatunki mieszały się z innymi gatunkami i tworzyły hybrydy. Zwierzęta z ludzkimi głowami, ludzi z głowami zwierząt... - Niemożliwe! Człowiek może łączyć się tylko z człowiekiem. To znaczy z kobietą. To byłoby nienaturalne, gdyby... - Xanth jest nienaturalną ziemią, Bink. Magia umożliwia niezwykłe rzeczy. W Binku logika zwyciężyła. - Ale nawet jeśli tak było - powiedział z trudem - to nadal nie usprawiedliwia to twojej chęci podboju Xanth. Co było, to było! Zmiana rządu nie... - Wydaje mi się, że już wyjaśniłem, dlaczego chcę przejąć władzę, Bink. Przyspieszona ewolucja i mutacje spowodowane przez magię i mieszanie się gatunków zmieniają Xanth. Jeśli będziemy nadal odcięci od świata mundańskiego, to wkrótce nie będzie tu ludzi, a tylko mieszańce. Jedynie stały napływ świeżej krwi w ostatnim tysiącleciu umożliwił człowiekowi zachowanie gatunku. W Xanth nie ma tak wielu ludzi. Nasza populacja zmniejsza się, nie tylko z powodu głodu, chorób czy wojny, ale jest wyniszczana przez hybrydyzację. Kiedy człowiek łączy się z harpią, to rezultatem nie jest ludzkie dziecko. - Nie! - zakrzyknął ze zgrozą Bink. - Nikt nie chciałby mnożyć się z obleśną harpią. 202 - Z obleśną może nie, ale z czystą, ładną harpią? - zapytał Trent unosząc brew. - One nie są wszystkie takie same, dobrze o tym wiesz. Spotykamy tylko wy rzutki, a nie młode i świeże... - Nie! - Przypuśćmy, że ktoś napił się przypadkiem ze Źródła Miłości, a obok pojawi się harpia. Bink wiedział o tym bardzo dobrze. Czar wytwarzał nieprzeparty przymus. Pamiętał swoje doświadczenie u Źródła Miłości w pobliżu przepaści, z którego nieomal się napił, zanim nie zobaczył gryfa i jednorożca w objęciach. Czyhała tam harpia. Zadrżał na to wspomnienie. - Czy nie kusiła cię żadna syrena? A może samica centaura? - nalegał Trent. - Nie! - odpowiedział, ale przyszło mu na myśl wspomnienie zgrabnych i jędrnych piersi syren. A Cherie, samica centaura, która podwiozła go na początku podróży do Maga Humfreya? Kiedy jej dotknął, zagroziła, że zrzuci go do rowu, ale nie mówiła tego na serio. Bardzo miła kłaczka, a raczej osoba. Uczciwość zmusiła go do dokonania poprawki. - Może. - Na pewno byli też inni, nie mający tyle skrupułów, co ty - ciągnął niezmordowanie Trent. - Mogliby dać się skusić w pewnych okolicznościach, nieprawdaż? Tak tylko dla urozmaicenia. Czy chłopcy z twojej wioski nie kręcą się koło terytorium centaurów, tak jak to było za moich czasów? Chłopcy jak Zink, Jama, Potipher, łobuzy i chuligani, którzy wzbudzili gniew w obozie centaurów. Bink pamiętał i to. Tylko przedtem nie wiedział, o co chodziło. Oczywiście chodzili tam podglądać centaury o gołych piersiach, a jeśli któraś dała się złapać... Bink zdał sobie sprawę, że się zaczerwienił. - O co chodzi? - zapytał próbując ukryć zakłopotanie. - Właśnie o to: Xanth musiał mieć stosunki z... przepraszam, źle się wyraziłem, musiał mieć kontakty z Mundanią na długo przed datą, którą nasze archiwa wymieniają jako pierwszą Falę. Jedynie w Mundanii rodzaj ludzki występuje w czystej postaci. Gdy tylko człowiek postawi stopę w Xanth, to zaczyna się zmieniać. Zaczyna mieć magię, jego dzieci zdobywają jeszcze więcej magii, aż niektóre z nich stają się Wielkimi Magami. Z czasem stają się istotami magicznymi. Przez złamanie naturalnych barier między gatunkami lub przemianę w skrzaty, elfy, gobliny, olbrzymy, trolle. Czy przyjrzałeś się dobrze Humfreyowi? - To gnom - powiedział Bink bez zastanowienia. Potem: - Och, nie! - To człowiek i to dobry, ale jest na prostej drodze, żeby stać się czymś innym. Jest teraz u szczytu swoich magicznych zdolności, ale 203 jego dzieci, jeśli je będzie miał, mogą być prawdziwymi gnomami. Wydaje mi się, że on o tym wie i dlatego się nie żeni. Pomyśl też o Cameleon. Nie ma czystej magii, bo sama jest magiczna. W ten sposób cała populacja ludzka w Xanth przepadnie bez ratunku. Chyba że nastąpi stały przypływ nowej krwi z Mundanii. Tarcza musi zostać zdjęta! Magiczne stworzenia z Xanth muszą mieć możliwość swobodnej migracji na zewnątrz, aby tam powrócić powoli do swoich dawniejszych gatunków. Muszą też przybyć nowe zwierzęta. - Ale -- Bink zaczął się plątać w okropności tych pojęć - jeśli przedtem istniała wymiana, to co się stało z ludźmi, którzy przybyli tysiące lat temu? - Prawdopodobnie były jakieś przeszkody uniemożliwiające migrację. Może Xanth był prawdziwą wyspą przez mniej więcej tysiąc lat i nie więził pierwszych prehistorycznych osadników tak, że całkowicie zmieszali się z innymi formami, dając początek centaurom i innym odmianom. Ma to miejsce i teraz pod Tarczą. Ludzie muszą... - Wystarczy - szepnął Bink, porażony do końca. - Nie chcę tego słuchać. - Czy rozbroisz bomby czereśniowe? Rozsądek wrócił mu jak uderzenie pioruna. - Nie! Zabieram Cameleon i idziemy. Teraz. - Ale musisz zrozumieć... - Nie - to co mówi Zły Mag zaczynało mieć sens. Trent przekonałby go, gdyby Bink słuchał dłużej. - Usiłujesz mnie zgorszyć. To nie może być prawda. Nie mogę się z tym pogodzić. Trent westchnął, sprawiając wrażenie rozczarowanego. - No cóż, trzeba było spróbować. Obawiałem się, że to odrzucisz. Nadal nie mogę pozwolić ci na zniszczenie zamku. Bink zebrał się do ucieczki poza zasięg przeobrażeń. Trent potrząsnął głową. - Nie musisz uciekać, Bink. Nie złamię rozejmu. Mogłem to zrobić, gdy pokazywałem ci rysunki, ale cenię sobie raz dane słowo. Muszę pójść na kompromis. Jeśli ty się do mnie nie przyłączysz, ja przyłączę się do ciebie... - Co? - Bink, który był głuchy na syrenią logikę Złego Maga, dał się złapać. - Oszczędź Zamek Roogna. Rozbrój bomby. Dopilnuję, żebyś bezpiecznie opuścił budynek. To było za łatwe. - Słowo? - Słowo - powiedział Trent z powagą. - Możesz zmusić Zamek, żeby nas wypuścił? 204 - Tak. To jest jeszcze jedna rzecz, której dowiedziałem się z tych zbiorów. Trzeba tylko wypowiedzieć odpowiednie słowa, a on nawet ułatwi nam wyjście. - Dajesz słowo? - powtórzył podejrzliwie Bink. Do tej pory Trent nie złamał go, ale jaką można mieć gwarancję? - Żadnych sztuczek, nagłej zmiany zdania? - Słowo honoru, Bink. Co miał zrobić? Jeśli Mag chciał złamać rozejm, to mógł zmienić Binka w kijankę, a potem zakraść się do Cameleon i przekształcić ją. Bink skłonny był mu zaufać. - W porządku. - Idź i rozbrój bomby! Ja porozumiem się z Roogna. Bink poszedł. Cameleon powitała go z okrzykiem radości. Wziął ją w objęcia. - Trent zgodził się nas stąd wypuścić - powiedział. - Och, Bink. Jak się cieszę! - wykrzyknęła, całując go. Musiał chwycić ją za rękę, żeby nie upuściła bomby czereśniowej. Stawała się piękniejsza z godziny na godzinę. Jej osobowość w zasadzie się nie zmieniała. Stały ubytek inteligencji powodował, iż była mniej skomplikowana i podejrzliwa. Podobała mu się jej osobowość, a teraz, musiał przyznać, podobała mu się i jej uroda. Pochodziła z Xanth. Była magią. Nie próbowała manipulować nim dla swoich własnych celów. Była dziewczyną w jego typie. Wiedział jednak, że jej głupota zrazi go, tak samo, jak jej brzydota w poprzedniej fazie. Nie potrafiłby żyć ani z piękną idiotką, ani z brzydkim geniuszem. Była atrakcyjna tylko teraz, gdy jeszcze pamiętał jej inteligencję, a piękność przyćmiewała głupotę. Odsunął się od niej. - Musimy usunąć bomby. Ostrożnie. - Ale co zrobić z ładunkiem emocji, który grozi eksplozją w jego sercu? 14. Świdrzaki Cała trójka wyszła spokojnie z Zamku Roogna. Krata została podniesiona. Trent znalazł kołowrót, naoliwił go i uruchomił z pomocą magii, wbudowanej w mechanizm. Duchy pojawiły się, aby ich czule pożegnać. Cameleon płakała przy rozstaniu i nawet Bink odczuwał smutek. Zdawał sobie sprawę, jak bardzo samotne będą duchy po tych paru dniach towarzystwa z krwi i kości. Czuł szacunek dla upartego Zamku. Zrobił, co musiał, tak samo jak Bink. 205 Zabrali torby owoców z ogrodu. Mieli na sobie wygodne ubrania z zamkowych szaf, gdzie leżały nietknięte przez 800 lat dzięki starożytnym zaklęciom. Wyglądali po królewsku i tak się czuli. Zamek Roogna dobrze się o nich zatroszczył. Ogrody zachwycały. Tym, razem nie szalała burza. Drzewa nie czyniły agresywnych gestów. Wręcz przeciwnie, podsuwały gałęzie, aby je głaskano w geście przyjaznego rozstania. Nie pojawiały się żadne groźne zwierzęta ani też zombi. W krótkim czasie Zamek zniknął im z oczu. - Jesteśmy teraz poza terytorium Roogna - obwieścił Trent. - Musimy zwiększyć uwagę, bo prawdziwe Odludzie nie'zna rozejmu. - My? - zapytał Bink. - Nie wracasz do Zamku? - Nie teraz - odrzekł Mag. Podejrzenia Binka powróciły. - Co ty powiedziałeś temu Zamkowi? - Powiedziałem: powrócę jako Król, Roogna znów będzie rządzić Xanth. - I on uwierzył? Spojrzenie Trenta było spokojne. - Dlaczego miał wątpić w prawdę? Trudno zdobyć koronę, pozostając na Odludziu. Bink nie odpowiedział. Zły Mag nigdy nie twierdził, że porzuca swój zamysł podbicia Xanth. Zgodził się tylko wyprowadzić Binka i Cameleon z Zamku. Uczynił to. Teraz znaleźli się w punkcie wyjścia - działają w ramach rozejmu, aż nie wydostaną" się z Odludzia. A potem? Tego Bink nie wiedział. Dzika puszcza wkrótce dała o sobie znać. Gdy cała trojka przechodziła przez niewielką, otoczoną ślicznymi, żółtymi kwiatami polanę. Podniósł się rój pszczół. Bzyczały gniewnie. Nie napastowały, nie żądliły, tylko podlatywały blisko, by nagle zmienić kurs. Cameleon kichnęła. Potem kichnął Bink, a za nim Trent. - Pszczoły wywołujące kichanie' - zawołał Mag między jednym a drugim kichnięciem. - Przekształć je! - zawołał Bink. - Nie mogę - a psik! - ich zobaczyć, oczy mi łzawią. A psik! A poza tym to są nieszkodliwe stworzenia... A psik! - Biegiem, idioci! - zawołała Cameleon. Pobiegli. Gdy tylko znaleźli się poza polanką, pszczoły zostawiły ich w spokoju i przestali kichać. - Dobrze, że to nie były duszące pszczoły! - powiedział Trent, wycierając załzawione oczy. Bink zgodził się. Jedno kichnięcie, albo dwa nikomu jeszcze nie zaszkodziły, ale tuzin, jedno za drugim, to była poważna sprawa. Nie było czasu na złapanie oddechu. 206 Hałas zainteresował inne stworzenia w puszczy. Kichanie wywołało dodatkowe niebezpieczeństwo. Usłyszeli tupot i ryk olbrzymiego stworzenia. Szybciej niż by sobie tego życzyli, pojawił się wielki, ziejący ogniem smok. Przebiegł przez sam środek kichającej polany, ale pszczoły zostawiły go w spokoju. Miały na tyle rozsądku, żeby nie prowokować kichania pomieszanego z ogniem, które spaliłoby ich kwiaty. - Przeobraź go! Przeobraź go! - zawołała Cameleon, gdy smok skierował się na nią. Smoki zawsze miały skłonność do pięknych dziewic. - Nie mogę - mruknął Trent. - Gdy zbliży się na odległość sześciu stóp, usmażymy się. Jego ziejąca paszcza razi na dwadzieścia stóp. - Kiepska z ciebie pomoc - poskarżyła się. - Przekształć mnie! - zawołał Bink w natchnieniu. - Świetny pomysł. Nagle Bink stał się sfinksem. Zachował swoją własną głowę, ale miał ciało byka, skrzydła orła i nogi lwa, i był wielki, o wiele większy niż smok. - Nie wiedziałem, że sfinksy są takie wielkie - zahuczał. - Przepraszam, znowu zapomniałem - powiedział Trent.-- Myślałem o legendarnym sfinksie mundańskim. - Ale Mundańczycy nie mają magii. - Widocznie przywędrował z Xanth dawno temu. Od tysięcy lat jest skamieniały. - Skamieniały? Co może przestraszyć sfinksa tych rozmiarów! - zastanawiała się Cameleon, patrząc na ogromną twarz Bmka. - Spływaj, mały! - zagrzmiał Bink. Smok nie potrafił przystosować się od razu do nowej sytuacji. Wystrzelił pomarańczowym ogniem w stronę Binka, opalając mu pióra. Nie zabolało go to. Ale rozzłościło. Bink wyciągnął lwią łapę i zamachnął się na smoka. Uczynił niewielki wysiłek. Potwór poleciał bokiem na drzewo. Deszcz orzechów spadł nań z rozgniewanych gałęzi. Smok wydał okrzyk bólu, wygasił ogień i uciekł. Bink ostrożnie przeszedł dookoła, mając nadzieję, że nikogo nie nadepnął. - Dlaczego o tym nie pomyśleliśmy wcześniej? - zagrzmiał. - Mogę was przewieźć aż do końca dżungli. Żadne stworzenie nas nie zaczepi! Kucnął najniżej jak potrafiła a Cameleon i Trent wspięli się po jego ogonie na grzbiet. Bink ruszył wolnym krokiem, chociaż i tak szedł szybciej niż biegłby człowiek. Nie trwało to długo. Cameleon podrzucana na twardym grzbiecie sfinksa stwierdziła, że musi pójść na 207 stronę Nic im me pozostało, jak pozwolić jej odejść Bmk zgarbił się, zęby mogła ześlizgnąć się na dół Trent skorzystał z przerwy, zęby rozprostować kości Zbliżył się do wielkiej twarzy Binka - Przeobraziłbym cię z powrotem, ale lepiej pozostań w tej formie W zasadzie me ma dowodów, zęby częste przemiany były szkodliwe, ale wydaje mi się, ze lepiej nie ryzykować Skoro sfinks jest inteligentną formą, umysł twój na tym nie ucierpi - Nie, mam się świetnie zgodził się Bink Lepiej niż kiedykolwiek Czy potrafisz odgadnąć zagadkę) Co chodzi na czterech nogach rano, na dwóch w południe, a na trzech wieczorem? - Nie - odpowiedział zaskoczony Trent - We wszystkich legendach jakie słyszałem, sfinksy popełniały samobo)Stwo gd^ ktoś odgadł ich zagadki Być może był to inny gatunek - Hm nie - powiedział zasmucony Bink -Zagadka pochodzi z mózgu sfinksa Sfinksy na pewno miały wspólnego pr/odka chociaż nie wiem, czym różnią się od siebie - Dziwne Nie dziwi mnie twoja nieznajomość legend mun danskich, lecz to, ze pamiętasz zagadki Nie przeniosłem twojego umysłu w istniejące ciało sfinksa bo te stworzenia już przed wiekami wymarły, albo skamieniały Przekształciłem cię w podobnego po twora Binka - sfinksa Jeśli masz napiawdę wspomnienia sfinksa prawdziwe wspomnienia sfinksa - Widzę ze nie rozumiesz niektórych aspektów s\\o)ej magu powiedział Bink - Chciałbym zgłębić natui e magu wszelkie) magu - Tak, to jest tajemnica Magia istnieje tylko \\ Xanth Dlaczc go9 Jaki jest jej mechanizm? Dlaczego wydaje się /e Xanth ]est bliski mundanskiej krainie przestrzennie językowo i kulturowo0 Jak pizc-kazywana jest magia na wszystkich poziomach9 - Zastanawiałem się nad tym - powiedział Bink - Myślałem ze może to jakieś promieniowanie ze skał albo waltosci odżywcze gleby - Gdy zostanę Królem, zainicjuję program badawczy mający na celu poznanie prawdziwej historii Xanth Kiedy Trent zostanie Królem Pomysł był niewątpliwie mteie-sujący, prawdę mówiąc bardzo interesujący ale nie za taką cenę Przez chwile Bink odczuł pokusę lekkim uderzeniem swojej potężnej stopy mogłb} abic Złego Maga i na zawsze pozbyć się zagrożenia Nie Nawet jeśli Trent nie jest jego przyjacielem, Bink nie potrafi przerwać rozejmu w taki sposób Poza tym me chciał pozostać ani fizycznym, ani moralnym potworem przez resztę życia - Nasza pan) cos się nie spieszy mruknął Trent Bink odwrócił swoją olbrzymią głowę szukając Cameleon 208 - Zwykle załatwia to bardzo szybko Nie lubi być sama Może poszła szukać swojego zaklęcia, no wiesz, zęby stać się normalna Opuściła Xanth, aby pozbyć się swej magu, a teraz skoro znów tu jest, szuka jakiejś przeciwmagii Nie jest teraz bardzo błyskotliwa Trent potarł podbródek - Tu jest puszcza Nie chciałbym naruszać JCJ samotności ale - Może lepiej jej poszukajmy - Hmm Myślę, ze wytrzymasz jeszcze jedną przemianę - zdecydował Trent - Zamienię cię w psa gończego To mundanskie zwierzę rodzaj psa, znakomicie trzymającego trop Jeśli wpadniesz na mą w jakiejś intymnej sytuacji, to będziesz tylko zwierzęciem, a nie podglądającym człowiekiem Bink stał się nagle stworzeniem o czułym węchu miękkich zwisających uszach i obwisłym pysku Potrafił wyczuć resztki jakiejkolwiek woni Był tego pewien Nigdy dotychczas me zdawał sobie spraw \ jak niezmiernie ważny jest węch Dziwne ze do tej pory polegał na innych mniej ważnych zmysłach Trent ukrył ich zapasy w gęstwinie niby-wikłacza i odwrócił się do Binka Świetnie Bink Szukaj jej Bink zrozumiał go ale me potrafił odpowiedzieć Nie należał do zwierząt mówiących Siad Cameleon był tak wyraźny ze Bink nie mógł zrozumieć dlaczego T rent me potrafi sam go wyczuć Przytknął nos do ziemi - najnaturalmejsza w świecie pozycja głowy - blisko najważniejszego źródła informacji Ruszył pewnie naprzód Siad prowadził za krzaki a potem w głąb puszczy Cos jednak ją skusiło ale nie izuł żadnego ustalonego zapachu zwierzęcia za którym mogła pójść To oznaczało magię Bink szczeknął zmartw ionv i pobiegł węsząc dalej Mag poszedł za nim Magiczna przynęta oznaczała kłopoty Jej siad nie prowadził pod mięsożerne drzewa \Viodł na południe w stronę głębokiej puszczy Cos ią tamtędy przeprowadziło między zagrożeniami Ale co) Gdzie9 l dlaczego9 Bink wiedział ogólnie o co chodzi ale nie znał szczegółów jakiś błędny ognik skinął na nią kusząc by szła naprzód wciąż poza zasięgiem ręki Może udawał ze oferuje jej eliksir który sprawi ze będzie normalna9 Dała się nabrać Zaprowadzi ją w najdzikszą głuszę gdzie łatwo się zgubi Długo tam nie przetrwa Bink zawahał się Nie straci tropu to niemożliwe ale było cos jeszcze O co chodzi Bink9 zawołał Trent - Wiem ze podążała za igms fatuus ale skoro jesteśmy na jej tropie powinniśmy - przerwał zauważając to cos Było to drżenie ziemi 209 jakby uderzył o nią jakiś wielki przedmiot. Przedmiot ważący wiele ton. Trent rozejrzał się. - Nie widzę go, Bink. Możesz go wywęszyć? Bink nie wydawał głosu. Wiatr wiał w złym kierunku. Nie mógł wywęszyć z tej odległości źródła hałasu. - Chcesz, żebym przekształcił cię w coś silniejszego? - zapytał Trent. - Nie podoba mi się to. Najpierw gaz bagienny, a teraz ten dziwny hałas. Gdyby Bink zmienił się, nie mógłby wywęszyć śladu Cameleon. Milczał więc. - No, dobrze, Bink. Trzymaj się blisko mnie, żebym mógł przekształcić cię w stworzenie, które w danej sytacji odda nam najcenniejsze usługi. Mam wrażenie, że zbliżamy się do wielkiego niebezpieczeństwa albo pozwalamy mu się do nas zbliżyć - dotknął miecza. Poszli dalej. Wstrząsy stawały się gwałtowniejsze, aż... przeszły w miarowy stukot nóg jakiegoś ciężkiego zwierza. Nic nie widzieli. Teraz to coś było tuż za nimi i zbliżało się coraz szybciej. - Lepiej się schować - mruknął Trent ponuro. - Jak mówią, rozsądek idzie w parze z odwagą. Dobry pomysł. Ukryli się za nieszkodliwym drzewem piwnym i patrzyli w milczeniu. Tupanie stało się głośne. Bardzo głośne. Drzewo zaczęło się trząść od regularnych wibracji. Gałązki zaczęły opadać, a w pniu pojawił się przeciek. Strumień piwa wystrzelił wprost na wrażliwy nos Binka. Odskoczył; nawet w ludzkiej postaci Bink nie przepadał za tym napojem. Wyjrzał zza pnia i nie zobaczył nic. Po chwili coś dostrzegł. Ułamała się gałązka drzewa kolcowie-żowego. Krzaki gwałtownie zafalowały i rozsunęły się na boki. Kawałek ziemi zapadł się. Więcej piwa wytrysnęło z nowych szczelin w pniu, za którym się ukryli, przepajając powietrze zapachem słodu. Nadal nie zaobserwowali nic konkretnego. - On jest niewidzialny - szepnął Trent. - Niewidzialny olbrzym. Niewidzialny! To znaczyło, że Trent nie mógł go przekształcić. Musiał widzieć to, co chciał przemienić. Stali razem, otoczeni coraz gęstszym oparem piwa i patrzyli, jak olbrzym przechodzi. Ogromne ślady ludzkich nóg, każdy długości 10 stóp, pojawiały się na ziemi, tworząc głębokie dziury. Tup! - drzewa podskoczyły i zadrżały, gubiąc owoce i liście. Tup! - krzak lodowy zniknął, pozostawiając pachnącą, barwną plamę na płaskiej powierzchni zagłębienia. Tup! - przerażony wikłacz zwinął swoje 210 macki. Tup! - kłoda drzewa pękła na całej pięciostopowej szerokości śladu olbrzyma. Buchnął duszący smród, podobny do odoru śmierdziela. Czuły nos Binka cierpiał. - Nie jestem tchórzem, ale zaczynam się bać - mruknął Trent. - Gdy ani miecz, ani zaklęcia nie mogą dosięgnąć wroga... - zmarszczył nos. - Sam jego zapach jest zabójczy. Musiał się najeść zgniłych owoców. Bink nie znał tego dania. Jeśli były to owoce, jakie rosły na drzewach w Mundanii, to nie chciał ich próbować. Wkrótce poczuł, że zjeżyły mu się włosy na karku. Słyszał o takich potworach, ale myślał, że to żarty. Niewidzialny, ale wyczuwalny olbrzym. - Jeśli ma odpowiednie proporcje, to powinien być wysoki na około 60 stóp - zauważył Trent. - To jest niemożliwe w Mundanii, z czysto fizycznych powodów, określanych przez prawo kwadratu i sześcianu i tak dalej. Ale tu, kto może oprzeć się magii? W swojej wielkości jest ponad puszczą, a nie w niej - przerwał i zamyślił się na chwilę. - On na pewno nie tropił nas. Dokąd on idzie? Tam, gdzie jest Cameleon - pomyślał Bink. Warknął. - W porządku, Bink, lepiej ją wytropimy, zanim zostanie rozdeptana! Poszli dalej czymś, co wyglądało na dobrze wydeptany szlak. Tam, gdzie wielkie ślady krzyżowały się ze śladami Cameleon, przeważał zapach olbrzyma, tak silny, że czuły nos Binka zaczął protestować. Omijał je i trzymał się łagodniejszego zapachu Cameleon. Teraz usłyszeli nad sobą gwizd. Bink spojrzał nerwowo w górę i zobaczył gryfa, manewrującego ostrożnie między drzewami. Trent wyciągnął miecz i wycofał się w stronę czarnego pnia drzewa naftowego, zwracając się twarzą do potwora. Bink wyszczerzył zęby i pobiegł w kierunku tej samej kryjówki. Był zadowolony, że nie mieli do czynienia ze smokiem; jeden dobry płomień i drzewo buchnęłoby ogniem, a ich zmiotłoby z powierzchni ziemi. Wiedział też, że zwisające gałęzie zakłócą lot potwora i zmuszą go do walki na ziemi. Było to ryzykowne, ale ograniczało teren starcia do dwóch wymiarów, z korzyścią dla Binka i Trenta. Może jeśli Bink odwróci jego uwagę, Trent będzie mógł bezpiecznie zbliżyć na odpowiednią odległość, żeby go przekształcić. Gryf wylądował na ziemi, zwijając swoje błyszczące skrzydła. Szpic jego skrępowanego lwiego ogona drgał, a wielkie orle szpony wyorały w ziemi bruzdy. Jego głowa zwróciła się w stronę Trenta. - Cawp? - zapytał. Bink niemal czuł, jak ten śmiercionośny dziób rozcina jego ciało. Gryf w dobrej kondycji może z powodze- 211 niem walczyć ze średniej wielkości smokiem, a ten miał świetną kondycję. Gryf posunął się prawie w strefę przeobrażenia. - Kieruj się tropem olbrzyma, tędy - rozkazał Trent potworowi. - Jest bardzo wyraźny. - Brawo! - warknął gryf. Odwrócił się i ruszył powoli po śladach. Sprężył swoje lwie muskuły, rozpostarł skrzydła i uniósł się w powietrze. Leciał nisko wzdłuż tunelu, który niewidzialny olbrzym pozostawił w puszczy. " Trent i Bink wymienili zdziwione spojrzenia. Udało im się wymknąć przypadkiem; gryfy są bardzo zręczne w walce, a magia Trenta mogła nie zadziałać na czas. - On tylko chciał zapytać, jak tam dojść - powiedział Trent. - Coś tam się dzieje dziwnego. Lepiej się pospieszmy. Mielibyśmy cholernego pecha, gdyby się okazało, że wyznawcy jakiejś dziwnej religii składają swemu bóstwu ofiarę z człowieka. Rytualną ofiarę? Bink warknął, wyrażając swoje zmieszanie. - No wiesz - powiedział ponuro Trent. - Krwawy ołtarz, piękna dziewica... Wrr! - Bink wrócił na ślad. Wkrótce usłyszeli przed sobą hałas. Były to tupania, trzaski, ryki i wycia. - Bardziej to przypomina bitwę niż nabożeństwo. Naprawdę nie rozumiem, co... W końcu zobaczyli, co się dzieje. Zatrzymali się zdumieni. Ujrzeli zgromadzenie stworzeń, ustawionych w wielki, luźny krąg twarzami do środka: smoki, gryfy, mantikory, harpie, węże ziemne, trolle, gobliny, wróżki i wiele innych stworzeń, które trudno było od razu odróżnić. Spostrzegli też paru ludzi. Nie interesowali się sobą, każdy robił swoje: tupał nogami, kłapał zębami, klaskał kopytami lub walił w skałę. Pośrodku leżało kilka nieżywych lub umierających stworzeń, którymi nikt się nie przejmował. Bink widział rannych, czuł zapach • krwi i słyszał ich bolesne jęki. Trwała bitwa, ale gdzie wróg? Nie był to niewidzialny olbrzym: jego ślady wiodły osobno, nie krzyżowały się z innymi. - Wydawało mi się, że wiem coś o magii - powiedział Trent potrząsając głową - ale to przechodzi moje pojęcie. Te stworzenia są naturalnymi wrogami, a jednak nie zwracają na siebie uwagi i nie rzucają się na swoje ofiary. - Hau! - wykrzyknął Bink. Odnalazł Cameleon. Trzymała w rękach dwa duże, płaskie kamienie w odległości około stopy jeden od drugiego i patrzyła pomiędzy nie z uwagą. Nagle trzasnęła nimi z taką siłą, że wypadły jej z rąk. Popatrzyła w powietrze ponad nimi, uśmiechnęła się zagadkowo, podniosła kamienie i powtórzyła całą procedurę. 212 Trent popatrzył w tę samą stronę. - Traganek! - powiedział, ale Bink nie zwęszył zapachu ziela wywołującego kołowaciznę. - To musi być miejscowe zaklęcie. Lepiej wycofajmy się, nim padniemy jego ofiarą. Zaczęli się wycofywać, chociaż Bink nie chciał opuścić Cameleon. Podbiegł do nich stary, siwy centaur. - Nie kręćcie się tu! - warknął. - Idźcie do północnego odcinka - wskazał im kierunek. - Ponosimy tam ciężkie straty, a Wielka Stopa sam sobie nie poradzi. Nawet nie widzi wroga. Mogą się przedrzeć w każdej chwili. Weźcie kamienie; nie używaj miecza, idioto! - Do czego mam nie używać miecza? - zapytał Trent z irytacją. - Do świdrzaków, oczywiście. Przetniesz jednego na pół i będziesz miał dwa. Ty... - Świdrzaki - westchnął Trent, a Bink zawarczał głośno i wrogo. Centaur zwęszył. - Piliście? - Wielka Stopa przechodząc rozwalił drzewo piwne, za którym się schowaliśmy - wyjaśnił Trent. - Myślałem, że Świdrzaki zostały wyniszczone! - Wszyscy tak myśleliśmy - powiedział centaur - ale okazało się, że jest ich spora kolonia. Musicie je roztrzaskiwać albo rozgryzać, palić albo topić. Nie możemy dopuścić, żeby chociaż jeden wydostał się na wolność. Ruszajcie! Trent rozejrzał się. - Gdzie są kamienie? - Tu. Zebrałem ich trochę - centaur wskazał im kierunek. - Wiedziałem, że sam nie dam sobie z nimi rady, więc rozesłałem błędne ogniki, żeby wezwały pomoc. Bink rozpoznał centaura. Był to Herman Pustelnik, wygnany ze społeczeństwa centaurów za nieobyczajność prawie dziesięć lat temu. Niesłychane, że przeżył tu, w najdzikszej puszczy. Centaury to wytrzymałe stworzenia. Trent nie kojarzył go. To wszystko działo się już po jego wygnaniu. Dobrze wiedział, jakie zagrożenie przedstawiały Świdrzaki. Wybrał dwa solidne kamienie z arsenału Hermana i pospieszył w stronę północnego odcinka. Bink pobiegł za nim. On też musiał wspomóc walczących. Jeśli nawet jeden świdrzak przedrze się, to po jakimś czasie powstanie następny rój, którego można już nie opanować. Dogonił Maga." - Hau, hau! - szczeknął nagląco. Trent patrzył przed siebie. - Bink, jeśli teraz cię przekształcę, to wszyscy to zobaczą i poznają mnie od razu. Mogą się zwrócić przeciwko mnie i przerwać 213 oblężenie świdrzaków. Myślę, że uda nam się zlikwidować rój tymi siłami, jakie posiadamy. Centaur dobrze wszystko zorganizował. W swej naturalnej postaci nie będziesz lepiej nadawał się do walki. Poczekaj, aż to się skończy. Bink nie uważał, żeby argumenty Trenta były przekonywające, ale nie miał wyboru. Postanowił być użytecznym w tej postaci. Może potrafi wyczuć świdrzaki węchem? Gdy zbliżali się do swego odcinka, gryf głośno krzyknął i zatoczył się. Przypominał tego, którego tu skierowali; musiał zgubić swój błędny ognik. Wszystkie gryfy wyglądały i pachniały podobnie i nie robiło to różnicy. Wszystkie stworzenia miały wspólny cel. Binkowi wydawało się, że to ten sam gryf. Bink podbiegł do niego, mając nadzieję, że skaleczenie nie jest poważne. Stworzenie krwawiło ze śmiertelnej rany. Świdrzak przedziurawił jego lwie serce. Śmiercionośne robactwo poruszało się przyspieszając nagle w tworzonych przez siebie magicznych tunelach. Potem zatrzymywały się, aby nabrać sił, a może po prostu, żeby zastanowić się nad tajemnicą bytu. Nikt naprawdę nie wiedział, o co im chodzi. Świdrzak, który zabił gryfa, powinien tu gdzieś być. Bink powęszył i poczuł lekki zgniły zapach. Skierował się w jego stronę i zobaczył swego pierwszego żywego świdrzaka. Był to zwinięty w luźną spiralę robak długości około dwóch cali, wiszący nieruchomo w powietrzu. Nie wyglądał groźnie. Bink szczeknął, kierując nos w jego stronę. Trent usłyszał go. Podbiegł z dwoma skalnymi odłamkami. - Dobrze, Bink! - zawołał i trzasnął świdrzaka. Odsunął kamienie od siebie i wypadło spomiędzy nich martwe, rozmiażdżone ciało. - Jeden trafiony! - Następny! - krzyknął Trent. - One robią tunele we wszystkim, nawet w powietrzu. Słychać, jak zamyka się za nimi próżnia. Ten powinien tu gdzieś być - znów trzasnął kamieniem o kamień, rozgniatając świdrzaka. Potem rozpętało się piekło. Świdrzaki z uporem wystrzeliwały na zewnątrz, każdy w swoją stronę. W żaden sposób nie dawało się przewidzieć, na jak długo znieruchomieją w jednym miejscu - kilka sekund, czy kilka minut - i jak daleko skoczą - na kilka cali, czy kilka stóp. Każdy z nich poruszał się po linii prostej, dokładnie w kierunku, w którym wyruszył, nie odchodząc od niego nawet o włos, więc było całkiem łatwo prześledzić tor ruchu świdrzaka i zlokalizować go. Jeśli stanęło się przed świdrzakiem w niewłaściwym momencie, nie było ratunku. Jeśli przeszył jakiś ważny organ, groziła śmierć na miejscu. Nie wolno też ustawiać się z tym, bo im bliżej podchodzi się do środka roju, tym więcej tam świdrzaków. Tak wiele, że roztrzaskując jednego, można równocześnie zostać przedziura- 214 wionym przez drugiego. Musieli stać na zewnątrz kręgu rozprzestrzeniających się świdrzaków i niszczyć te, które pojawiły się najpierw. Świdrzaki sprawiały wrażenie istot bezmyślnych, a przynajmniej obojętnych na zjawiska zewnętrzne. Ich jakby z góry ustalone tunele przechodziły przez wszystko, absolutnie wszystko, co stanęło na drodze. Jeśli nie zlokalizowało się świdrzaka dostatecznie szybko, to koniec. Nie jest łatwo znaleźć świdrzaka. Wygląda z boku jak poskręcana łodyżka, a z tym jak zwinięta. Musiał się ruszać, żeby zwrócić na siebie uwagę, a wtedy może być już za późno. - To tak, jakby stać na strzelnicy i łapać przelatujące kule - mruknął Trent. Wyglądało to na kolejną mundańską aluzję - najprawdopodobniej w Mundanii Świdrzaki nazywano kulami. Niewidoczny olbrzym pracował na prawo od Binka, co ten bardzo wyraźnie czuł węchem. "Tup"! - roztrzaskał świdrzaka, a może sto. Los ten spotykał wszystko, co znalazło się pod jego nogą. Bink nie odważyłby się wystawiać świdrzaków Wielkiej Stopie, bo równałoby się to samobójstwu. Z tego, co widział, olbrzym deptał, gdzie popadło. Uważał widocznie, że to równie dobry sposób jak inne. Z lewej strony Binka pracował jednorożec. Gdy znalazł świdrzaka, to albo roztrzaskał go między swoim rogiem i kopytem, albo łapał go w pysk i miażdżył końskimi zębami. Binkowi sposób ten wydawał się mało przyjemny i niebezpieczny, bo jeśli się źle obliczyło lot świdrzaka... "Bzz!" - w szczęce jednorożca pojawiła się dziura. Pociekła krew. Stwór zadrżał z bólu i pokłusował wzdłuż toru świdrzaka. Znalazł go i znów kłapnął. Tym razem drugą stroną szczęki. •Bink był pełen podziwu dla odwagi jednorożca. Właśnie pojawiły się w jego zasięgu dwa Świdrzaki. Wystawił bliższego Trentowi. Potem pobiegł do następnego, bojąc się, że Trent nie zdąży. Jego psie zęby były przeznaczone do cięcia i rozrywania. Kłapnął na świdrzaka. Zazgrzytał mu nieprzyjemnie w zębach. Jego ciało było twarde ale łamliwe i wyciekał z niego płyn. To był jakiś kwas, ale Bink dokładnie go rozżuł, żeby mieć pewność, że zmiażdżył świdrzaka. Wiedział, że każdy nierozgnieciony kawałek będzie latał jako maleńki świdrzak, równie niebezpieczny jak duży. Wypluł resztki. Pozostał mu okropny niesmak w ustach. "Bzz! Bzz!" Trent usłyszał jednego z nich i skoczył za nim, Bink rzucił się w stonę drugiego, ale kiedy obaj mieli je unicestwić, usłyszeli trzecie "bzz". Tempo, w miarę, jak masa świdrzaków ze środka docierała do koła, wzrastało. Było ich tyle, że nie mogli nadążyć. Cały rój liczył pewnie milion robaków. Usłyszeli nad sobą ogłuszający ryk - ooaaouu! 215 Centaur Herman przegalopował obok nich. Krew ciekła mu z zadraśnięcia na boku. - Wielka Stopa jest trafiony! - zawołał. - Zejdźcie na bok. - Świdrzaki się wydostaną! - odkrzyknął Trent. - Wiem. Mamy ciężkie straty na całym obwodzie. Ten rój jest większy niż myślałem, bardziej zagęszczony w centrum. I tak ich nie powstrzymamy. Musimy stworzyć następny krąg i mieć nadzieję, że pomoc nadejdzie na czas. Uciekajcie, zanim olbrzym padnie. Była to dobra rada. Ogromny ślad pojawił się w rejonie Binka. Wielka Stopa zachwiał się. Zaczęli uciekać. Aaoogaa! - zawył olbrzym i pojawił się następny ślad, tym razem bliżej środka. Doszedł ich podmuch powietrza przesyconego zapachem giganta. - Ouuooaaach! - dźwięk przesuwał się z wysokości 50 stóp coraz niżej, w stronę środka roju. Usłyszeli trzask jakby magicznie ścinanej, skamieniałej sosny. Herman, który schronił się za tym samym co Trent i Bink drzewem, otarł oko z gęstej mgły i smutnie potrząsnął głową. - Zginął naprawdę wielki człowiek. Mała nadzieja, że uda nam się opanować zagrożenie. Zostaliśmy zdezorganizowani, a posiłków nie widać. Część sił wroga przedarła się na zewnątrz. Tylko huragan mógłby wykończyć je wszystkie, ale jest za sucho - spojrzał znowu na Trenta. - Skąd ja cię znam? Ty jesteś... Tak. dwadzieścia lat temu... Trent podniósł rękę. - Żałuję, ale muszę - zaczął. - Zaczekaj, Magu - powiedział Herman. -- Nie przeobrażaj mnie. Nie wydam twego sekretu. Mogłem przed chwilą zmiażdżyć ci głowę kopytem, gdybym chciał wyrządzić ci krzywdę. Wiesz, dlaczego zostałem wypędzony przez swoich? Trent zawahał się. - Nie wiem, bo cię nie znam. - Jestem Herman Pustelnik, ukarany za gorszące praktykowanie magii - wywoływanie błędnych ogników. Żadnemu centaurowi nie wolno... - Czy to znaczy, że centaury potrafią uprawiać magię? - Potrafiłyby, gdyby zechciały. My, centaury żyjemy od tak dawna w Xanth, że staliśmy się gatunkiem naturalnym. Magia jednak uważana jest... - Za gorszącą - dokończył Trent, wypowiadając myśl Binka. Inteligentne istoty magiczne były w stanie uprawiać magię. Ich niezdolność była uwarunkowana kulturowo, a nie genetycznie. - Zostałeś pustelnikiem tutaj, w głuszy. 216 - Zgadza się. Tak jak ty jestem wygnańcom, ale stanąłem w potrzebie nie bacząc na tajemnicę. Użyj swego talentu do zniszczenia świdrzaków. - Nie mogę przeobrazić wszystkich. Mogę tylko skoncentrować się na jednym za każdym razem. Jest ich za dużo. - Nie tak. Musimy je wypalić. Miałem nadzieję, że błędne ogniki sprowadzą salamandrę... - Salamandra! - wykrzyknął Trent. - Oczywiście, ale i tak ogień nie rozprzestrzeni się dostatecznie szybko, żeby wypalić wszystkie, a nawet jeśli tak się stanie, to wtedy nie uda się go opanować i będzie stanowić jeszcze większe zagrożenie niż świdrzaki. Zamienimy jedno zniszczenie na drugie. - Niezupełnie. Salamandra działa w pewnych granicach i wiedząc o tym można nad nią zapanować. Myślałem o... "Bzz" - w pniu drzewa pojawił się otwór. Wyciekła z niego żywica o wyglądzie purpurowej krwi. Bink skoczył, aby rozgnieść świdrzaka, który na szczęście przeleciał między nimi, nikogo nie raniąc. Uch! Co za ohydny smak. - One są w drzewach - powiedział Trent. - Nie da się ich złapać. Herman pokłusował do jakiegoś niczym nie wyróżniającego się krzaka. Zerwał z niego kilka gałęzi. - Krzak salamandry - wyjaśnił. - Lata wygnania uczyniły ze mnie całkiem dobrego przyrodnika. To jest jedyna rzecz, jakiej salamandra nie potrafi zapalić. Stanowi naturalną barierę dla ognia. Jeśli zrobię z tego rękojeść, to mogę obnieść salamandrę okrążając całą zarazę... - Ale jak powstrzymać ogień, zanim wypali cały Xanth? - zapytał Trent. - Nie możemy liczyć na przypadkowe krzaki. Pół lasu zostanie zniszczone, zanim ogień się wypali. Nie uda się powstrzymać ognia na czas. Wiesz, to pewnie był powód, dla którego ogniki nie przyprowadziły salamandry. Ta gęsta puszcza na pewno zna zaklęcia odstraszające salamandry, bo ich ogień szybko by zranił całe środowisko. Herman przerwał mu gestem ręki. Stary, ale silny. Ręka była wspaniale umięśniona. - Wiesz, że ogień salamandry pali się tylko w tę stronę, z której został podłożony? Jeśli stworzymy krąg ognia płonącego do wewnątrz... - Rozumiem już! - zawołał Trent. - Wypali się w środku - rozejrzał się. - Bink? Nic innego nie pozostało. Bink nie wydawał się zachwycony perspektywą zamiany w salamandrę, ale wszystko było lepsze od wydania Xanth na łup świdrzaków. Żaden człowiek i żadne zwierzę 217 nie będzie bezpieczne, jeśli rój wydostanie się spod kontroli. Zbliżył się. Nagle stał się małym, jaskrawym płazem, długości prawie czterech stóp. Przypomniał mu się omen, który widział na początku swojej przygody: kameleon w pewnym momencie przeistoczył się też w salamandrę, zanim pożarł go jastrząb. Czyżby to już koniec? Tam, gdzie stał, zapłonęła ziemia. Piasek pod nią nie palił się, ale wszystko to, co było nad nim, służyło jako paliwo. - ^chodź tutaj - powiedział Herman, trzymając siatkę zręcznie splecioną z gałązek. - Będę cię niósł, zataczając wielkie koło. Pilnuj, żebyś kierował swój ogień do środka - i aby upewnić się, że Bink dobrze go zrozumiał, wskazał kierunek lewą ręką. No cóż, takie ograniczenie psuje trochę przyjemność, ale... Bink wszedł do siatki. Centaur podniósł ją i trzymał na odległość lewej ręki. Nie pozostało mu nic innego. Bink naprawdę płonął. Herman pogalopował. - Uciekajcie! Uciekajcie! - zawołał zadziwiająco donośnie do zmagających się^tworzeń, które ciągle próbowały zatrzymać świdrza-ki. - Wypalamy je! Salamandra!!! - do Binka rzekł: Na lewo! Na lewo! Bink miał nadzieję, że Herman zapomniał o ograniczeniu. No cóż, lepsza połowa ognia niż żaden. Wystrzeliła z niego fala płomieni. Wszystko, czego dotknęła, zapalało się błyskawicznie i gwałtownie płonęło. Gałęzie, liście, całe zielone drzewa, nawet martwe ciała potworów - płomień pożerał dosłownie wszystko. Taki ogień salamandry - płonął magicznie niezależnie od warunków. Żadna burza nie mogła go ugasić. Zapalał nawet wodę. Wszystko poza skałami, ziemią i krzakiem salamandry. Niech go diabli!!! Rozpoczął się pospieszny odwrót. Smoki, gryfy, harpie i ludzie uciekali prędko z drogi strasznego ognia. Każda poruszająca się istota, poza świdrzakami, które jak zawsze podążały bezmyślnie w swoją stronę. Płomienie łakomie zgarniały wielkie drzewa, pożerając je z imponującą szybkością. Wikłacz wił się z bólu. Czuć było zapach palącego się piwa i galaretki. Widoczny był kawał wypalonej ziemi, piasku i popiołu. "Bzz" - Bink upadł na ziemię. Świdrzak przedziurawił rękę Hermana. Świetnie. Teraz Bink będzie mógł wydostać się z siatki, zabrać się naprawdę do pracy i urządzić wspaniały fajerwerk. Centaur zawrócił jednak i chwycił siatkę lewą ręką. Płomienie dotknęły na chwilę jego palców, zmieniając ich czubki w popiół, ale centaur utrzymał siatkę. Niech licho porwie jego odwagę. - Dalej! - zawołał Herman wracając do galopu. -- Na lewo! Bink musiał go słuchać. Ze złością wystrzelił szczególnie intensywny płomień w nadziei, że Herman znów go upuści. Centaur galo- 218 pował dalej, nieustannie poszerzając krąg. Świdrzaki rozprzestrzeniały się. Wszystkie, które przedostały się poza ścianę płomieni i zatrzymały na spalonej już ziemi, przetrwają. Było to ryzykowne, ale nie miały innej szansy przeżycia. Krąg już prawie się zamknął. Centaur dysponował dużą szybkością. Pognali w kierunku poszerzającego się kawałka spalonej ziemi, od którego zaczęli, żeby przepuścić kilka potworów, by mogły się ratować. Ostatni wypełzł wielki wąż ziemny - sto stóp wijącego się kadłuba. Trent organizował pozostałe zwierzęta w oddział mający wyłapać nieliczne Świdrzaki, które się przedostały. Teraz, gdy większość z nich została zniszczona, można zająć się niedobitkami. Musiały zostać unicestwione co do jednego. Ogień zamknął się na miejscu, gdzie wyroiły się Świdrzaki. Usłyszeli ogłuszający jęk. "Aaoogaa!" - coś niewidocznego poruszyło się. - Wielka Stopa! - zawołał Trent. - On jeszcze żyje! - Myślałem, że poległ - powiedział ze zgrozą Herman. Zamknęliśmy krąg i nie możemy go uwolnić. - Dostał w nogi, więc upadł, ale nie umarł - powiedział Trent. - Upadek musiał go na jakiś czas ogłuszyć - patrzył na skaczące płomienie, zakreślające sylwetkę wielkiego człowieka, leżącego bezwładnie, wstrząsanego konwulsjami. Doszedł ich zapach palonego mięsa. Za późno. Konający olbrzym miotał się rozrzucając płonące gałęzie na wszystkie strony. Niektóre lądowały w puszczy, na zewnątrz koła. - Gaście te płomienie! - zawołał centaur. - Mogą spowodować pożar! Nikt jednak nie mógł ugasić, ani nawet zlokalizować płomieni. Nikt poza Hermanem, który miał siatkę. Wyrzucił z niej Binka i pogalopował w stronę najbliższego ognia, który zbliżył się niebezpiecznie w stronę drzewa naftowego. Trent wykonał szybki gest i Bink znów był sobą. Wyskoczył z dymiącego miejsca, którego dotknął jeszcze jako salamandra. Wielka jest moc Złego Maga - mógł w każdej chwili zniszczyć Xanth po prostu wyczarowując kilka salamander. Bink zamrugał i zobaczył Cameleon ścigającą Świdrzaki pomiędzy słupami magicznego ognia. Była zbyt zawzięta lub zbyt głupia, żeby sobie zdawać sprawę z niebezpieczeństwa. Podbiegł za nią. - Cameleon, uważaj! Nie zwróciła na niego uwagi, zajęta swoim zadaniem. Dopędził ją i odwrócił do siebie. - Ogień zniszczy Świdrzaki. Musimy się stąd wydostać. 219 - Och! - powiedziała słabo. Jej wytworna suknia była zniszczona, a na twarzy miała brudne smugi, ale i tak jej piękność zniewalała. - Chodź! - wziął ją za rękę i pociągnął za sobą. Język ognia zamknął im drogę. Byli uwięzieni na zmniejszającej swe rozmiary wysepce. Omen! Właśnie teraz spełniał się. Herman dał susa przez ogień. Wspaniały centaur. Zawołał: - Skaczcie mi na grzbiet! Bink otoczył ramionami Cameleon i dźwignął ją na grzbiet Pustelnika. Miała cudownie bujne kształty. Jej szczupła talia przechodziła w zarys ud. Nie miał co prawda żadnego powodu, żeby się tym teraz zajmować, ale gdy stał za nią wciągającą się na brzuchu na grzbiet centaura, myśli te stały się nieuniknione. Niezręcznie pchnął jej zgrabny tyłeczek tak, żeby złapała równowagę, a potem sam wdrapał się na grzbiet. Herman ruszył najpierw kłusem, a potem galopem, rozpędzając się do skoku przez ogień. "Bzz" - gdzieś blisko pojawił się świdrzak. Centaur potknął się. - Trafił mnie! - zawołał, a potem wyprostował się z wysiłkiem i skoczył. Nie udało mu się. Przednie nogi ugięły się w kolanach, a tylne ogarnął ogień. Bink i Cameleon polecieli do przodu, spadając po obu stronach jego człowieczego tułowia. Herman chwycił każde z nich za ramię i w przypływie sił wypchnął poza niebezpieczny obszar. Przybiegł Trent. - Płoniesz, Pustelniku! - zawołał. - Przeobrażę cię... - Nie - powiedział Herman - dostałem w wątrobę. To już koniec. Niech mnie zabierze ogień - skrzywił się. - Tylko oszczędź mi bólu - mieczem - i wskazał na swoją szyję. Bink starał się zyskać na czasie, udając, że nie rozumie, o co chodzi, próbując odsunąć nieuniknioną decyzję. Zły Mag był zdecydowany. - Jak sobie życzysz - powiedział. Nagle w jego ręku pojawił się miecz, zatoczył łuk i szlachetna głowa centaura poleciała na ziemię. Bink patrzył na to w osłupieniu. Nigdy w życiu nie widział zabójstwa popełnionego z zimną krwią. - Dziękuję ci - powiedziała głowa. - Zaoszczędziłeś mi bólu, twój sekret umiera wraz ze mną. Oczy centaura zamknęły się. Herman Pustelnik naprawdę tego chciał. Trent dobrze ocenił sytuację i zadziałał błyskawicznie. Bink wszystko to by popsuł. - Był to stwór, z którego przyjaźni byłbym dumny - powiedział ze smutkiem Trent. - Ocaliłbym go, gdyby chciał. 220 Maleńkie płomyki podbiegły tanecznie, grupując się nad martwą głową. Bink w pierwszej chwili myślał, że to iskry, ale one nie parzyły. - Błędne ogniki - mruknął Trent. - Żegnają się z nim. Światełka rozproszyły się. Ogień pochłonął najpierw ciało, a potem głowę centaura. Reszta ognia płonęła pośrodku koła, gdzie niewidoczny olbrzym już się nie miotał. Trent podniósł głos: - Zamilknijmy teraz wszyscy na cześć Hermana Pustelnika, skrzywdzonego przez swoich. Zginął w obronie Xanth. Uczcijmy Wielką Stopę i wszystkie inne stworzenia, które poległy. Milczenie zapadło nad całą gromadą. Cisza była absolutna. Nie bzyknął nawet owad. Jedna minuta, dwie, trzy - nie rozległ się żaden dźwięk. Było to niezwykłe zgromadzenie stworzeń stojących bez ruchu z pochylonymi głowami, ku czci tych, którzy tak dzielnie walczyli ze wspólnym wrogiem. Bink był poruszony do głębi. Nigdy już nie pomyśli o stworzeniach magicznych jak o zwykłych zwierzętach. Trent podniósł oczy. - Xanth ocalał dzięki Hermanowi i wam wszystkim - ogłosił. - Świdrzaki zostały zniszczone. Rozejdźcie się pamiętając o naszej wdzięczności. Idźcie z podniesionym czołem. Oddaliście najwyższą usługę Xanth. Dziękuję wam. - Ale jakieś Świdrzaki mogły uciec - zaprotestował szeptem Bink. - Nie. Żaden nie uciekł. To była dobra robota. - Skąd masz pewność? - Nie słyszałem bzyknięć podczas milczenia. Świdrzaki nie pozostają nieruchomo dłużej niż trzy minuty. Binkowi opadła szczęka. Żałoba i wdzięczność były szczere, ale służyły do sprawdzenia, czy zagrożenie rzeczywiście opanowano. Bink sam by o tym nigdy nie pomyślał. Sprawnie przejął Trent trudną rolę przywódcy, gdy Herman poległ. I nie zdradził sekretu. Zgromadzone stwory rozeszły się w zgodzie. W milcząco zawartym pokoju. Wiele z nich odniosło rany. Znosiły ból z godnością i odwagą, i nie kłóciły się ze sobą. Olbrzymi wąż ziemny prześlizgnął się obok nich. Bink naliczył w jego ciele co najmniej sześć dziur, ale wąż się nie zatrzymywał. Jak inne stworzenia przybył, żeby zrobić to, co należy. W przyszłości będzie równie niebezpieczny, jak przedtem. - Ruszamy dalej? - zapytał Trent spoglądając po raz ostatni na goły, płaski krąg popiołu. - Chyba tak - odpowiedział Bink. - Ogień już prawie dogasi. Nagle stał się znowu sfinksem, o połowę niższym od olbrzyma, ale o wiele masywniejszym. Trent najwyraźniej uznał, że wielokrotne 221 przemiany są bezpieczne. Mag i Cameleon weszli mu na grzbiet, a on wrócił do miejsca, gdzie ukryli zapasy. - Żadnych postojów - mruknął donośnie Bink. - Ktoś zachichotał. 15. Pojedynek Doszli do skraju puszczy. Nagle Odludzie skończyło się. Przed nimi rozpościerały się błękitne pola plantacji dżinsowej. Cywilizacja. Trent i Cameleon zeszli z grzbietu Binka. Wędrował niezmordowanie przez całą noc, śpiąc w marszu. Nic ich nie niepokoiło. Nawet najdziksze stworzenia na Odludziu starają się zachować ostrożność. Był późny poranek. Bink czuł się świetnie. Nagle stał się znowu człowiekiem, co nie zmieniło jego dobrego samopoczucia. - Tu się rozstaniemy - powiedział. - Przykro mi, że nie możemy się ze sobą zgodzić - powiedział Trent wyciągając rękę. - Miło mi było poznać was oboje. Bink przyjął jego rękę i potrząsnął nią czując smutek. - Myślę, że z definicji i talentu jesteś Złym Magiem, ale pomogłeś uratować Xanth od świdrzaków. Byłeś moim przyjacielem. Nie mogę pogodzić się z twoimi planami, lecz... - wzruszył ramionami. - Żegnaj, Magu! - Ja też - powiedziała Cameleon uśmiechając się do Trenta promiennie. - Czyż to nie piękne? - powiedział jakiś głos. Cała trójka odwróciła się zaskoczona, ale nikogo nie dostrzegli. Nic, tylko dojrzewające dżinsy na swoich zielonych krzakach i ponurą krawędź puszczy. Pojawił się gęstniejący obłoczek dymu. Bink poznał tworzący się kształt. - To Czarodziejka Iris, pani iluzji. - Cieszę się, że mnie tak elegancko przedstawiasz - rzekła kobieta. Wyglądała na istotę z krwi i kości. Stała pośród dżinsów w swojej sukni z głębokim dekoltem. Bink nie odczuwał już pokusy. Cameleon w pełni swojej urody miała naturalny, magiczny urok, którego Czarodziejka nie była w stanie naśladować za pomocą swoich sztuczek. - Więc to Iris - powiedział Trent. - Słyszałem o niej, zanim opuściłem Xanth. Jest z mojego pokolenia. Nigdy się nie spotkaliśmy. 222 - Nie zależało mi specjalnie na przemianie - powiedziała Iris, spoglądając na niego wyniośle. - Zostawiłeś za sobą całą rzeszę żab, drzew i owadów. Myślałam, że cię wygnali. - Czasy się zmieniają, Iris. Nie dostrzegłaś nas w głuszy? - Prawdę mówiąc, nie. Puszcza jest nieprzyjemnym miejscem, pełnym zaklęć przeciwko iluzji. Nie miałam pojęcia, że wróciliście do Xanth. Nie sądzę, żeby ktokolwiek o tym wiedział, nawet Dobry Mag Humfrey. To wielki sfinks zwrócił moją uwagę, ale nie wiedziałam, że to ty jesteś w to wmieszany, zanim nie zobaczyłam, jak przeobrażasz go w Binka. Wiedziałam, że został niedawno wygnany. Jak przedostaliście się przez Tarczę? - Czasy się zmieniają - powtórzył enigmatycznie Trent. - O, tak - zgodziła się z nim, zła, że ją spławia. Popatrzyła kolejno na Trenta i Binka. Chłopak nie spodziewał się, że potrafi przesyłać swoje złudzenia na taką odległość i dostrzegać przedmioty tak daleko. Aspekty magii są zadziwiające. - Może przejdziemy do interesów - zaproponował Trent. - Jakich interesów? - zapytał bezmyślnie Bink. - Nie bądź naiwny - mruknął Trent. - Ta dziwka będzie nas szantażować. Silna magia przeciwko silnej magii. Może się zniosą nawzajem i Xanth będzie bezpieczny. Bink tego nie przewidział. Iris przyjrzała mu się. - Na pewno nie chcesz jeszcze raz przemyśleć mojej oferty, Bink? - zapytała. - Mogłabym załatwić, żeby odwołali twoje wygnanie. Mógłbyś zostać Królem. Najwyższa pora. Jeśli naprawdę wolisz kobiety o niewinnym wyglądzie... Nagle stanęła przed nim kopia Cameleon, równie piękna jak oryginał. - Wszystko, czego pragniesz, Bink. Plus inteligencja. Ten przycinek do fazy głupoty Cameleon zirytował go. - Idź i wskocz do Rozpadliny - powiedział. Postać zmieniła się z powrotem w piękną wersję Iris. Odwróciła się do Cameleon. - Nie znam cię, moja droga, ale byłoby szkoda, gdyby smok cię pożarł. - Smok! - zawołała z przerażeniem Cameleon. - Taka jest kara za powrót z wygnania. Jeśli zawiadomię władze, to użyją wykrywaczy magii i ustalą waszą pozycję. - Zostaw ją! - powiedział ostro Bink. Iris zignorowała go. - Jeśli przekonasz swojego przyjaciela, żeby współpracował - mówiła dalej do Cameleon - unikniesz stasznego losu. Smoki naprawdę lubię gryźć ładne nóżki. 223 Iris twierdziła, że nie zna Cameleon, ale najwyraźniej domyśliła się paru rzeczy. - Mogę sprawić, że będziesz wyglądała równie pięknie podczas swojej brzydkiej fazy - tak, *jak teraz. - Naprawdę? - zapytała skwapliwie Cameleon. - Ona jest mistrzynią w produkowaniu złudzeń - mruknął Trent do Binka. - Ale nie ma w niej prawdy - odmruknął Bink. - Tylko fikcja. - Kobieta jest taka, na jaką wygląda - powiedziała Iris do Cameleon. - Jeśli wygląda zgrabnie i miło jest jej dotknąć, to jest piękna. Mężczyznom tylko na tym zależy. - Nie słuchaj jej - powiedział Bink. - Ona chce cię tylko wykorzystać. - Poprawka - powiedziała Iris. - Chcę wykorzystać ciebie, Bink. Nie mam nic przeciwko twojej dziewczynie, o ile.będziesz ze mną współpracował. Nie jestem zazdrosna. Chcę tylko władzy. - Nie! - zawołał Bink. Cameleon idąc za jego przykładem powiedziała niepewnie: - Nie. - Teraz ty, Magu Trent - powiedziała Iris. - Nie przyglądałam ci się długo, wyglądasz na słownego człowieka, przynajmniej wtedy, kiedy jest ci to na rękę. Byłabym świetną Królową. Mogę także w pięć minut sprowadzić tu pałacowych strażników i kazać cię zabić. - Mogę ich przeobrazić - powiedział Trent. - Na odległość strzału z łuku? - zapytała unosząc sceptycznie zgrabną brew. - Wątpię, żebyś po czymś takim mógł zostać Królem. Cały Xanth wyruszyłby, żeby cię zabić. Możesz przeobrazić wielu. Ale kiedy będziesz spał? Celny strzał. Zły Mag został poprzednio schwytany we śnie. Czy zdąży otoczyć się lojalnymi wobec siebie oddziałami? Nie ma szans. Dlaczego miałoby to martwić Binka? Czarodziejka zdradzi Złego Maga, Xanth będzie bezpieczny. Bez udziału Binka. Jego ręce pozostaną czyste. Nie zdradzi ani swego kraju, ani towarzysza. Po prostu będzie stał z boku. - Mogę jednak przeobrazić zwierzęta albo ludzi na moje podobieństwo - powiedział Trent. - Patrioci nie potrafiliby łatwo rozpoznać, kogo mają zabić. - Nieskuteczne - powiedziała Iris. - Żadna imitacja nie oszuka wykrywacza magii. Trent zastanowił się. - Tak, w takich warunkach bardzo trudno byłoby mi odnieść zwycięstwo. Biorąc to pod uwagę, sądzę, że powinienem przyjąć twoją ofertę, Iris. Oczywiście trzeba jeszcze rozważyć pewne szczegóły... - Nie wolno ci - zawołał Bink z oburzeniem. 224 Trent popatrzył nań, udając łagodne zdziwienie. - Mnie wydaje się to zupełnie rozsądne, Bink. Ja chcę być Królem. Iris chce być Królową. Władzy wystarczy dla nas obojga. Może stworzymy strefę wpływów. Będzie to małżeństwo z rozsądku, a w chwili obecnej nie pragnę innego związku. - No, widzisz - powiedziała Iris, uśmiechając się zwycięsko. - Nic nie widzę - zawołał Bink, zdając sobie sprawę, że jego poprzednia decyzja pozostania na zewnątrz przestała być aktualna. - Oboje chcecie zdradzić Xanth. Nie pozwolę na to. - Ty na to nie pozwolisz? - Iris roześmiała się cynicznie. - A kimże ty jesteś u licha? Ty pozbawiony magii głupcze - odsłoniła przyłbicę. - Nie lekceważ go - powiedział Trent. - Bink jest na swój sposób Magiem. Bink był wdzięczny za słowa poparcia. Oparł się jednak temu uczuciu, wiedząc, że nie może dopuścić do tego, aby pochlebstwo lub obelga zachwiały jego wiarę w to, co uważał za słuszne. Zły Mag potrafił wysnuć zasłonę iluzji tylko przy pomocy słów, a Czarodziejka za pomocą magii. - Nie jestem Magiem, lecz wiernym wobec Xanth i jego prawowitego Króla. - Tego zdziecinniałego starca, który cię wygnał? - zapytała Iris. - Już nie potrafi nawet ukręcić bicza z piasku, a w ogóle to niedługo umrze. Dlatego musimy zacząć działać. Tron musi należeć do Maga. - Do Dobrego Maga! - odparował Bink. - A nie do Złego i żądnej władzy puszczalskiej Pani Złudzeń! - Jak śmiesz się tak do mnie odzywać!? - wrzasnęła Iris głosem przypominającym skrzeczenie harpii. Była tak zła, że jej obraz zamglił się. - Trent, zamień go w robala i rozdepcz go. Trent potrząsnął głową, tłumiąc śmiech. Nie był w żaden sposób związany emocjonalnie z Czarodziejką. Po męsku ocenił obraźliwą uwagę zrobioną przez Binka. Ińs dopiero co pokazała im, jak pięknie sprzeda swoje iluzyjne ciało w zamian za władzę. - Zawarliśmy rozejm. - Rozejm? Nonsens! - obraz Iris nie przypominał już dymu, ale stał się kolumną ognia, która wyrażała jej słuszny gniew. - Nie jest ci już potrzebny. Pozbądź się go. Bink znów zobaczył, jakby go potraktowano, gdyby pomógł zdobyć jej władzę. Trent okazał się nieugięty. - Jeśli mam złamać słowo dane jemu, to jak ty możesz wierzyć słowu, które dam tobie? To ją otrzeźwiło i ogromnie zaimponowało Binkowi. Między tymi dwoma władcami magii istniała subtelna, ale niesłychanie 8 - Zaklęcie dla 225 ważna różnica. Trent był mężczyzną w najlepszym tego słowa znaczeniu. Iris nie wydawała się zachwycona. - Myślałam, że wasz rozejm obowiązuje tylko do czasu. A po wyjściu z głuszy... - Głusza to nie tylko dżungla - mruknął Trent. - Co? - zapytała. - Rozejm nie miałby wartości, gdybym go tak szybko zakończył - powiedział Trent. - Bink, Cameleon i ja rozstaniemy się, a przy dozie szczęścia już nigdy się nie spotkamy. Trent był bardzo uczciwy. Bink zdawał sobie sprawę, że powinien zaakceptować tę sytuację i odejść, lecz jego upór prowadził po prostu do katastrofy. - Nie - powiedział. - Nie mogę tak po prostu odejść, podczas gdy wy dwoje snujecie intrygi, by podbić Xanth. - Słuchaj, Bink - powiedział Trent. - Nigdy cię nie oszukiwałem co do mojego celu. Zawsze wiedzieliśmy, że nasze cele są rozbieżne. Nasz rozejm obejmował tylko stosunki osobiste podczas okresu wspólnego zagrożenia, a nie długoterminowe plany. Mam do wypełnienia zobowiązania wobec mojej mundańskiej armii, wobec Zamku Roogna, .a teraz także wobec Czarodziejki Iris. Przykro mi, że nie zgadzasz się ze mną, bo zależy mi na niej bardzo. Teraz proszę cię, żebyś rozstał się ze mną w zgodzie. Szanuję twoje motywy, choć uważam, że nie masz racji. Bink ponownie odczuł siłę miodopłynnej mowy Trenta. Nie odkrył żadnego błędu w jego rozumowaniu. Nie potrafił pokonać Maga za pomocą magii i prawdopodobnie nie dorastał intelektualnie, ale moralnie racja była po jego stronie. - Twój szacunek nic nie znaczy, jeśli nie szanujesz praw i tradycji Xanth. - To dużo mówiąca odpowiedź, Bink. Ja też szanuję je, ale wydaje się, że system się trochę wypaczył. Trzeba naprawić zło, albo spotka nas katastrofa. - Mówisz o katastrofie grożącej ze strony Mundanii. Ja obawiam się katastrofy spowodowanej wypaczeniem kultury. Muszę sprzeciwić ci się za pomocą wszelkich środków, jakie posiadam. Trent wyglądał na zakłopotanego. - Nie wierzę, żebyś zdołał mi się przeciwstawić, Bink. Jakakolwiek by była twoja magia, nie objawiła się do tej pory. Gdybyś wystąpił przeciwko mnie, musiałbym cię przeobrazić. Nie chcę tego. - Musiałbyś podejść na sześć stóp - powiedział Bink. - Mogę cię ogłuszyć, rzucając w ciebie kamieniem. - A widzisz? - powiedziała Iris. - Teraz jest w zasięgu. Trent, przekształć go. 226 Mag znów się jej sprzeciwił. - Naprawdę chcesz ze mną walczyć wręcz, Bink? - Nie chcę, muszę. Trent westchnął. - Zatem jedyną honorową rzeczą będzie zakończenie naszego rozejmu pojedynkiem. Proponuję ustalić miejsce i warunki walki. Chcesz sekundanta? - Sekundę, minutę, godzinę, ile tylko będzie potrzeba - powiedział Bink usiłując powstrzymać drżenie nóg. Bał się. Wiedział, że postępuje głupio, ale nie mógł się wycofać. - Miałem na myśli drugą osobę, która będzie ci pomagać i pilnować, żeby dotrzymać ustaleń. Może Cameleon? - Jestem z Binkiem - powiedziała natychmiast Cameleon, rozumiała niewiele, ale wykazała lojalność. - Może pojęcie sekundantów jest tu nieznane - powiedział Trent. - Załóżmy, że wybierzemy obszar na granicy Odludzia. Około mili kwadratowej, tak, żeby przejść go w piętnaście minut. Czas - do zapadnięcia ciemności. Żaden z nas nie opuści tego terenu do tej pory, a jeśli sprawa nie rozstrzygnie się, uznamy spór za niebyły i rozstaniemy się w pokoju. Zgoda? Mag mówił rozsądnie. Bink wyglądał na nierozsądnego. - Na śmierć - powiedział i zaraz tego pożałował. Wiedział, że Mag nie zabije go, o ile nie zostanie do tego zmuszony. Przeobrazi Binka w drzewo albo inną nieszkodliwą formę życia i da mu święty spokój. Było już Drzewo - Justyn, a teraz będzie Drzewo - Bink. Może ludzie będą odpoczywać w jego cieniu, robić pikniki, kochać 5ię. Bink będzie dla tego wszystkiego tylko tłem. Stanęło mu przed oczyma powalone drzewo. - Na śmierć - powiedział ze smutkiem Trent - albo aż któryś się podda. W ten sposób gładko załagodził mocne wyzwanie Binka, nie raniąc jego dumy. Wyglądało na to, że Mag zapewnia to wyjście sobie, a nie Binkowi. Jak to możliwe, żeby ktoś tak przewrotny i zły sprawiał wrażenie rozsądnego człowieka? - Zgoda - powiedział Bink. - Pójdziesz na południe, a ja na północ, do lasu. Po pięciu minutach zatrzymujemy się, odwracamy i zaczynamy. - Dobrze - zgodził się Mag. Wyciągnął rękę, a Bink ją przyjął. - Powinnaś wyjść z pola pojedynku - powiedział Bink do Cameleon. - Nie. Jestem z tobą - uparła się. Była może głupia, ale lojalna. Bink nie mógł jej winić bardziej, niż winił Trenta za dążenie do władzy. Musiał ją zniechęcić. 227 - To nie byłoby sprawiedliwe - powiedział. - Dwoje przeciwko jednemu? Musisz odejść. Pozostała nieugięta. - Jestem za głupia, żeby sobie sama poradzić. - Niech idzie z tobą - powiedział Trent. - To naprawdę nie ma znaczenia. To też brzmiało logicznie. Bink i Cameleon wyruszyli zagłębiając się w puszczy, kierując w stronę północnego zachodu. Trent poszedł na południowy zachód. Po chwili zniknął z pola widzenia. - Musimy ułożyć plan ataku - powiedział Bink. - Trent zachował się po męsku, ale rozejmjuż wygasł i teraz może wykorzystać swoją moc przeciwko nam. Musimy dopaść go, zanim -on nas doścignie. - Tak. - Musimy zebrać kamienie i patyki, a może wykopać wilczy dół. - Tak. - Musimy trzymać go z daleka, tak, żeby nie mógł wykorzystać swojej mocy. Tale -- A u-1^.. - Nie mów bez przerwy "tak" - warknął. - To poważna sprawa. Stawką w grze jest nasze życie. - Przepraszam. Ja wiem, że jestem teraz okropnie głupia. Binkowi zrobiło się przykro. Oczywiście, że jest teraz głupia - taka była jej klątwa, a on chyba przesadził. Niewykluczone, że Trent zechce po prostu zrobić unik i odejdzie bez walki. W ten sposób Bink zaznaczy swoje stanowisko i odniesie moralne zwycięstwo, ale nic nie zmieni. Odwrócił się, żeby przeprosić Cameleon. Po raz kolejny stwierdził, że jest bardzo piękna. Przedtem wyglądała uroczo w porównaniu z Fanchon i Dee, ale teraz była taka jak wtedy, gdy ją pierwszy raz spotkał jako Wynne. Czy naprawdę minął zaledwie miesiąc? Teraz nie była już obca. - Jesteś świetna i w tej postaci, Cameleon. - Ale nie potrafię pomóc ci w walce. Nic nie potrafię. Nie lubisz głupich ludzi. - Ale lubię piękne dziewczyny - powiedział. - Lubię sprytne, ale obawiałbym się ślicznej i sprytnej. Wystarczałaby mi zwykła dziewczyna, tylko że taka znudzi się po pewnym czasie. Są chwile, że chcę porozmawiać z kimś inteligentnym, a czasami chciałbym... - Co? - zapytała kierując na niego oczy. W jej poprzedniej fazie piękności były czarne, teraz miały ciemnozielony odcień. Mogły mieć dowolny kolor, a ona i tak pozostanie piękna. Bink wiedział, że jego szansę przeżycia wynosiły mniej niż 50 %. Widoki na uratowanie Xanth były jeszcze mniejsze. Bał się coraz 228 bardziej, ale czuł, że żyje, że musi dochować wierności, i że Cameleon jest piękna. Po co ukrywać coś, co długo rozwijało się w jego podświadomości? - Kochaj mnie - dokończył. - To mogę - powiedziała, a oczy rozjaśniły się jej w nagłym błysku zrozumienia. Wolał nie zgadywać, w jakim stopniu go rozumiała. Potem ją całował. To było cudowne. - Bink - powiedziała. - Nie będę piękna zawsze. - Lubię odmianę. To trochę kłopotliwe żyć zawsze z głupią dziewczyną. Ale ty nie będziesz głupia przez cały czas. Brzydota nuży na dłuższą metę. Jesteś zmienna, a tego zawsze szukałem w związku z kobietą. Tego co ty, nie może mi ofiarować żadna inna dziewczyna. - Potrzebuję zaklęcia - powiedziała. - Nie masz racji. Nie potrzebujesz żadnego zaklęcia, Cameleon. Kocham cię taką, jaka jesteś. - Och. Bink - westchnęła, a potem zapomnieli o pojedynku. Rzeczywistość przypomniała o sobie aż nazbyt szybko. -- Tutaj jesteście! - wykrzyknęła Iris, pojawiając się nad ich prowizorycznym buduarem. - Co wy robicie? Cameleon pospiesznie poprawiła sukienkę. - Coś, czego nie zrozumiesz -- powiedziała kierując się kobiecą intuicją. - Może i nie. Nieważne. Seks jest nieistotny - Czarodziejka przyłożyła ręce do ust, tworząc tubę. - Trent! On jest tutaj! Bink rzucił się w jej stronę i przeleciał przez jej bezcielesny wizerunek. Wylądował na leśnym poszyciu. - Głupi jesteś - powiedziała Iris. - Nie możesz mnie dotknąć. Usłyszeli, jak Zły Mag przedziera się przez puszczę. Bink rozejrzał się gorączkowo za jakąś bronią, ale zobaczył tylko ogromne pnie drzew. Ostre kamienie mogłyby zostać użyte przeciwko drzewom, toteż wszystkie usunięto. W innym miejscu mógłby znaleźć jakieś środki obrony, ale nie tu, na skraju lasu, w pobliżu farm, które otaczał. - Zgubiłam cię! - zawołała Cameleon. - Wiedziałam, że nie powinnam była... Nie powinni się kochać? Umknął im cenny czas, który zamiast na walkę, poświęcili miłości. - Nie żałuję - powiedział Bink. - Uciekajmy. Ruszyli biegiem, ale obraz Iris pojawił się znów przed nimi. - Tutaj, Trent! - zawołała. - Odetnij im drogę, zanim zwieją! Bink wiedział, że nie zajdą daleko, dopóki Iris będzie ich tropić. Nigdzie nie ukryją się. Nie będą w stanie przygotować żadnej zasadzki ani strategicznego posunięcia. Prędzej czy później Trent ich doścignie. 229 Jego wzrok padł na przedmiot, który Cameleon wciąż ze sobą nosiła. Była to hipnotyzująca tykwa. Jeśli zdołałaby sprawić, żeby Trent w nią spojrzał... W tym momencie pojawił się przed nim Mag. Bink łagodnie odebrał Cameleon tykwę. - Spróbuj odwrócić jego uwagę, dopóki ja nie zbliżę się, żeby podsunąć mu przed oczy tykwę - powiedział. Trzymał tykwę za plecami. Iris nie zdawała sobie sprawy z jej znaczenia. - Iris! - zawołał głośno Mag. - To ma być uczciwy pojedynek. Jeśli jeszcze raz się wtrącisz, to uznam nasze porozumienie za niebyłe. Czarodziejka najpierw zareagowała gniewem, ale potem zastanowiła się i zniknęła. Trent zatrzymał się o parę kroków przed Binkiem. - Przepraszam za te komplikacje. Zacznijmy jeszcze raz - zaproponował z powagą. - Tak będzie lepiej - zgodził się Bink i pomyślał, że Trent jest tak pewny siebie, iż gotów jest zrezygnować ze swojej przewagi. Może chciał z tym skończyć zachowując czyste sumienie. Czyniąc to Trent nieświadomie uchronił się od grożącej mu katastrofy. Bink wątpił, że będzie miał jeszcze jedną okazję do użycia tykwy. Ponownie rozeszli się. Bink i Cameleon poszli w głąb puszczy, wpadając prawie w drżące macki wikłacza. - Gdyby tak udało nam się zwabić go tutaj - powiedział Bink, ale stwierdził, że wcale tego nie chce. Wplątał się w pojedynek, którego nie chciał wygrać, a nie mógł sobie pozwolić na porażkę. Był równie tępy jak Cameleon, tylko w bardziej powikłany sposób. Dostrzegli krzak pętli szubienicznych, które miały do pół metra obwodu, ale mogą się nagle zmniejszyć, gdy jakieś nieostrożne zwierzę włoży w nie głowę lub kończynę. Ich włókna są tak twarde, że tylko nóż albo odpowiednie zaklęcie może rozluźnić ich uścisk. Nawet po odcięciu od krzaka pętla zachowuje swoją moc przez kilka dni, twardniejąc stopniowo. Nieostrożne lub pechowe zwierzęta mogą w nich stracić nogę lub życie. Raz się na nie natknąwszy, żadne stworzenie nie zbliżało się do krzaka pętli szubienicznych. Cameleon odsunęła się z lękiem, ale Bink zatrzymał się. - Te pętle można zbierać i przenosić - powiedział. - W Wiosce Północnej używaliśmy ich do obwiązywania paczek. Rzecz polegała na tym, żeby dotknąć pętli od zewnętrznej strony. Możemy zabrać kilka i ułożyć je na ziemi tam, gdzie Trent musi przejść. Możemy też ciskać nimi. Wątpię, żeby mógł je przeobrazić, gdy już oderwały się od krzaka. Czy umiesz dobrze rzucać? - Tak. Podszedł do krzaka i odkrył następne puszczańskie niebezpieczeństwo. 230 - Patrz, gniazdo lwich mrówek! - zawołał. - Gdybyśmy tak je skierowali na jego trop... Cameleon spojrzała na lwiogłowe mrówki i zadrżała. - Czy to konieczne? - One go nie zjedzą - powiedział Bink. - Trent zdąży je przekształcić, ale zajmą go na tyle, że będziemy mogli go obezwładnić. Jeśli nie powstrzymamy Trenta, to prawdopodobnie podbije Xanth. - Czy to źle? To było jedno z jej głupich pytań. W swojej inteligentnej, a nawet normalnej fazie, nigdy by go nie zadała. Zaniepokoiło go jednak. Czy Zły Mag byłby gorszym Królem niż obecny władca? Odsunął od siebie tę myśl. - Nie my o tym będziemy decydować. Rada Starszych wybierze następnego Króla. Jeśli koronę będzie można zdobyć dzięki podbojowi lub intrydze, wrócimy do czasów Najazdów i nikt nie będzie bezpieczny. Prawo Xanth musi decydować, kto zostanie władcą. - Tak - zgodziła się. Bink sam się zdziwił, że udało mu się tak dobrze określić sytuację. Zrozumienie tego nie leżało w jej obecnych możliwościach. Idea rzucenia Trenta na pożarcie mrówkom nie podobała się mu. Szukał dalej. W głębi duszy rozważając etykę obecnych władz swego kraju, Trent miał rację co do konieczności otworzenia Xanth na migrację z zewnątrz. Zgodnie z tym, co twierdzą centaury, populacja ludzi stopniowo zmniejszała się w minionym stuleciu. Gdzie się ci ludzie podziali? Czy nowe na wpół ludzkie potwory powstały dzięki magicznemu mieszaniu gatunków? Sama myśl powodowała, że Bink czuł się tak, jak gdyby wplątał się w krzak pętli szubienicznych. Wnioski, jakie należało stąd wysnuć, przerażały, ale chyba się nie mylił. Niestety! Trent jako Król zmieniłby sytuację. Czy zło niesione przez Najazdy było większe niż jego alternatywa? Bink nie mógł rozstrzygnąć. Doszli do dużej rzeki. Chłopak przeszedłby ją z łatwością, gdyby miał postać sfinksa, ale teraz stanowiła barierę nie do przebycia. Drobne fale zdradzały obecność kryjących się w jej głębinach drapieżników, a na powierzchni snuły się tajemnicze mgły. Bink rzucił do wody grudkę błota. Nim zdążyła dotknąć powierzchni, została pochwycona przez olbrzymie, krabopodobne szczypce. Reszta potwora nie pokazała się. Bink nie potrafił ocenić, czy był to krab morski, czy ogromny rak, czy też same szczypce bez ciała. Wolałby tu nie pływać. Kilka okrągłych kamieni leżało na brzegu. Rzeka nie miała takich powodów do obaw przed kamieniami jak drzewa, ale lepiej zachować ostrożność. Bink postukał w nie kosturem, żeby upewnić się, że nie są magiczną przynętą. Na szczęście -były bezpieczne. Potem trącił na 231 próbę kosturem trawę rosnącą obok ładnej lilii wodnej i kwiat odciął trzy cale jego laski. Ostrożność wydała się usprawiedliwiona. - Dobrze - powiedział, gdy zgromadzili już spory zapas kamieni. - Spróbujemy zrobić zasadzkę. Ułożymy pętle na drodze, którą będzie uciekał i przykryjemy je liśćmi. Ty będziesz ciskać pętle, a ja będę próbował trafić go kamieniem. On będzie uchylał się przed kamieniami i pętlami, ale będzie musiał uważać na nas dwoje. Wycofując się, może stąpnie na ukrytą pętlę. Pętla złapie go za nogę i będzie próbował uwolnić się. Musimy zerwać kawałek materiału z drzewa kocowego i zarzucić mu na głowę, żeby nas nie mógł zobaczyć i przeobrazić, albo podstawić mu pod oczy hipno-tykwę. Wtedy z pewnością ulegnie. - Tak - powiedziała. Zrobili zasadzkę. Ukryte pętle leżały pomiędzy głodnym wikła-czem a gniazdem lwich mrówek. Oni sami ukryli się w niewidzialnym krzaku, który odkryli przez przypadek. Był to zresztą jedyny sposób, w jaki można odkryć te krzaki. Są nieszkodliwe, ale jeśli się na nie wpadnie, mogą być nieprzyjemne. Ukryci za krzakiem stali się niewidzialni. Zaczęło się oczekiwanie. Trent zaskoczył ich. Gdy robili zasadzkę. Mag krążył dookoła nasłuchując ich głosów. Teraz zbliżył się do nich z północy. Jak większość dziewczyn, Cameleon musiała często chodzić na stronę, zwłaszcza gdy była zdenerwowana. Poszła za nieszkodliwe drzewo figowe z fałszywymi mackami, wydała okrzyk strachu i znikła. Gdy Bink odwrócił się, zobaczył wybiegającą zza drzewa młodą, śliczną łanię. Bitwa rozpoczęła się! Bink ruszył w stronę drzewa, trzymając w jednej ręce kamień, a drąg w drugiej. Miał nadzieję, że uda mu się ogłuszyć Maga, zanim zdąży on rzucić zaklęcie. Trenta nie było. Zniknął. Czyjego wniosek nie był przedwczesny? Cameleon mogła wypłoszyć łanię... - Teraz! - zawołał z góry Zły Mag. Był na drzewie. Gdy Bink popatrzył w górę, Trent poruszył ręką. Nie był to gest magiczny, lecz przynęta. Zaskoczony Bink powinien natychmiast odskoczyć na odległość sześciu stóp, by zaklęcie nie zadziałało. Jednak chłopak uczynił to za późno. Poczuł jak łaskocze go przeobrażenie. Potoczył się na ziemię. Po chwili znalazł się na czworakach i stwierdził, że nadal jest człowiekiem. Zaklęcie zawiodło. Musiał w porę znaleźć się poza jego zasięgiem. Spojrzał na drzewo i zaniemówił. Zły Mag był zaplątany w kolce krzaku cukierkowo-pasiastej róży. -- Co się stało? - zapytał, zapominając na chwilę o niebezpieczeństwie. 232 - Gałąź drzewa weszła mi w drogę - powiedział Trent potrząsając głową w oszołomieniu. Musiał się porządnie uderzyć spadając. - Zaklęcie przekształciło ją zamiast ciebie. Bink uśmiałby się z tego zbiegu okoliczności, ale przypomniał sobie o swoim położeniu. Więc Mag usiłował go zamienić w krzak róży. Zważył w ręku kamień. - Przepraszam - powiedział i rzucił nim w kształtną głowę Maga. Ale kamień odbił się od twardej skorupy purpurowego żółwia. Trent zamienił różę w opancerzone zwierzę i schował się za nim. Bink zareagował bez zastanowienia. Wymierzył drąg na lancę, obiegł żółwia tak, że znalazł się z tyłu i cisnął drągiem w Maga, ale ten uchylił się, a Bink znowu poczuł łaskotanie zaklęcia. Siłą rozpędu przeleciał na tyły swego wroga. Nadal był człowiekiem. Wycofał się do niewidzialnego krzaka, zastanawiając się nad sposobem ucieczki. Zaklęcie odbiło się zmieniając żółwia w szerszenia. Owad zabzyczał gniewnie, ale nie atakował. Trent doganiał Binka. Krzak stał się wężem z głową kobiety, a Bink był znów odsłonięty. Zaczął biec, lecz po raz trzeci został schwytany przez magię. Obok niego pojawiła się żółta ropucha. - Co to jest? - zapytał z niedowierzaniem Trent. - Trafiłem przelatującego owada zamiast ciebie. Trzy razy nie trafił w ciebie mój czar. Tak źle to ja nie celuję! Bink podczołgał się do swojego kostura. Trent znów skoncentrował na nim swój wzrok i Bink wiedział, że nie da rady ani uciec z zasięgu jego zaklęcia, ani w porę rzucić kosturem. Pomyślał, że to koniec. Z boku wypadła łania, zamierzając najwyraźniej przewrócić Maga. Trent usłyszał ją i odwrócił się, by uniknąć ataku. Gdy łania zbliżyła się, stała się cudnym opalizującym motylem, a potem bardzo ładnym smokiem na dwóch nogach. - Wszystko w porządku - zauważył Trent. - Wygląda ładnie w każdej postaci, jaką jej wybiorę. Moje zaklęcia działają bezbłędnie. Mały, skrzydlaty smok rzucił się na niego sycząc. Nagle stał się znowu skrzydlatą łanią. - Sio! - zawołał Trent i klasnął w dłonie. Łania przestraszona odbiegła. Nie była nazbyt bystra. Bink wykorzystał przewagę, jaką uzyskał dzięki odwróconej uwadze Trenta. Zbliżył się do swojej starannie przygotowanej pułapki. Teraz nie wiedział dokładnie, gdzie leżą ukryte pętle. Gdyby spróbował tędy przejść, albo sam wpadłby w pułapkę, albo zdradziłby jej istnienie Trentowi. Trent pospieszył w jego stronę. Bink czuł się osaczony. Stał się ofiarą swoich własnych pułapek. Stanął nieruchomo wiedząc, że Mag zwróci się przeciwko niemu, gdy tylko spróbuje się poruszyć. Był 233 na siebie zły ze nie potrafi podjąć żadnej decyzji ale nie wiedział co robić Nie nadawał się do pojedynków był taktycznie i magicznie słabszy Powinien zostawić Złego Maga w spokoju ale nie wyobiazał sobie ze mógłby stać z założonymi lekami i poddać się bez próby oporu Tym razem nie pomylę się powiedział Trent śmiało zbliżając się do Binka Wiem ze uda mi się ciebie pizeobrazic Robiłem to już wiele razy bez trudności Chyba dziś się za bardzo spieszyłem zatrzymał się w strefie czai u Bmk stał niemchomo me próbując nawet ucieczki Trent skoncentrował się i magia jeszcze iaz udeizvła w Binka Fuz przy nim pojawiło się stado latających lejków Pogwizdując szyderczo odleciały na swoich sztywnych skrzydłach - Nawet owady wokół słuchają mojej magu' wykrzyknął Trent Moje zaklęcie znowu odbiło się od ciebie Teiaz JUŻ wiem ze tkwi w t\m cos podejrzanego Może po prostu nie chcesz mniL zabić powiedział Bmk - Nie próbowałem cię zabić, tylko przekształcić w cos nieszkodliwego tak żebyś JUŻ nigdy me mógł mi się przeciwstawić Nie zabijam bez powodu Mag zastanowił się Cos tu się dzieje dziwnego Nie wierzę, zęby zawiódł mój talent cos mu się przeciwstawia Tu działa jakieś przeciw zaklęcie Wiesz twoje z\cie było jakby zaczarowane, myślałem ze to tylko przypadek ale teraz Teiaz zastanowił się a potem głośno strzelił palcami TWÓJ talent magiczny' TWÓJ talent' To jest to Magia me może ci wyrządzić krzywdy Ależ me raz zrobiono mi krzywdę - zapiotestował Bmk - Jestem pewien ze me za pomocą magu TWÓJ talent broni cię przed zagrożeniami wywoływanymi magia - Ałe wiele czarów podziałało na mnie Ty mnie przeobrażałeś Tylko zęby ci pomoc albo cię ostrzec Mogłeś mi me ufać ale twoja magia rozpoznała prawdę Nigdy przedtem me chciałem wyrządzić ci krzywdy, więc moje zaklęcia działały Teraz pojedynkujemy się i ja usiłuję uczynić cos wbrew tobie Moje zaklęcia odbijają się Pod tym względem twoja magia jest mocniejsza niż moja - W takim razie wygrałem Nie możesz mi nic zrobić - Niekoniecznie Bink MOJB magia osaczyła twoją i zmusiła do ujawnienia się, a więc tylko sprawiła, ze można ją zaatakować Zły Mag dobył swojego miecza - Mam inne sposoby poza magią Bron się' Bink uniósł kostur, a Trent rzucił się na niego Ledwo udało mu się odparować pierwszy cios Można go zaatakować ale tylko fizycznie Minione niepciozu-mienia wyjaśniły Me Magia nigdy nie czyniła mu krzywdy bezpośrednio Mogła go wprawie w zakłopotanie, upokorzyć, tak, zwłaszcza 234 w dzieciństwie, ale chroniła go przed fizycznym niebezpieczeństwem. Gdy ścigał się z innymi chłopcami, którzy przebiegali przez drzewa i krzewy, aby wygrać, Bink nie odnosił żadnych obrażeń. Smucił się tylko. Kiedy odciął sobie palec, nic mu nie pomogło. Magia uleczyła go, ale magia nie mogła go zranić. Magia zagrażała mu wielokrotnie, ale jakoś zawsze zagrożenia te chybiały celu. Nawet gdy łyknął trujący gaz Potiphera, został uratowany w ostatniej chwili. Rzeczywiście, wiódł zaczarowane życie i to dosłownie. - Twoja magia posiada wiele fascynujących aspektów - powiedział swobodnie Trent, szykując się do zadania następnych ciosów. - Oczywiście, stanowiłaby kiepską ochronę, gdyby wiedziano, jaka jest. A więc działa tak, żeby nie można jej było poznać. Twoje ucieczki zdawały się być wielkim przypadkiem lub zbiegiem okoliczności - tak, jak wtedy, gdy uciekłeś przed Smokiem z Wyrwy. Również przypadkiem skorzystałeś z przeciwmagii przy ucieczce z Rozpadliny, kiedy twoje ciało opanował cień Donalda, ale magia obroniła cię przed całkowitą utratę ludzkiej powłoki. - Twoja godność nigdy nie podlegała ochronie, jedynie ciało - ciągnął Trent, najwyraźniej nie spiesząc się do walki, zanim nie rozważy wszystkich szczegółów. Był człowiekiem dokładnym. - Mogłeś cierpieć niewygodę tak, jak to nastąpiło po powrocie do Xanth, tylko po to, by ukryć fakt, że nic poważnego ci się nie stało. Twój talent wolał raczej zezwolić na wygnanie, niż się ujawnić. To kwestia prawna lub społeczna, ale nie magiczna. Nie zostałeś porażony przez Tarczę... Czuł łaskotanie Tarczy, gdy skakał przez nią, ale myślał, że przedostał się bezpiecznie przez otwór. Teraz wiedział, że przyjął na siebie całą moc Tarczy i przeżył. Mógł przez nią przejść w każdej chwili, ale gdyby to wiedział, może by tak zrobił i ujawnił swój talent. Został on ukryty nawet przed nim samym. Teraz ujawnił się, i to był błąd. - Tarcza ciebie także nie poraziła - zawołał Bink, mocno uderzając kosturem. - Dotykałem cię, kiedy wchodziliśmy - powiedział Trent. - Cameleon też. Byłeś nieprzytomny, ale twój talent nadal działał. Pozwolić nam dwojgu umrzeć, podczas gdy pozostałbyś nie draśnięty, to by cię wydało. A może otacza cię małe pole, chroniące tych, których dotykasz. Albo twoja magia wybiegła w przeszłość i wiedziała, że zostałbyś rzucony do jamy krakena-wodorostu, bez możliwości ucieczki i zginąłbyś tam. Potrzebowałeś mnie, mojego mistrzostwa przemian, aby przetrwać magiczne zagrożenie. Zostałem oszczędzony. I Cameleon też, bo nie współdziałałbyś ze mną, gdyby ona tego nie zrobiła. Przeżyliśmy wszyscy troje, abyś ty mógł przeżyć. Nigdy nie podejrzewaliśmy, jaka była prawdziwa przyczyna. Twoja 235 magia chroniła nas wszystkich. Myślałem, że to ty potrzebowałeś mojej ochrony, a tymczasem było odwrotnie. Moja magia była tylko aspektem twojej. Gdy zagroziły ci świdrzaki i niewidzialny olbrzym, spowodowałeś, że przekształciłem cię, aby zlikwidować te groźby, nadal nie ujawniając... Trent potrząsnął głową odpierając niezręczne ataki Binka. - Nagle stało się to mniej niezwykłe, a twój talent bardziej wspaniały. Jesteś Magiem posiadającym nie tylko zdolności, ale i talent. Sztuka magiczna każdego z nas różni się. Stoisz na tym samym poziomie, co Mag Humfrey, Iris, ja. Chętnie poznałbym pełną naturę i zasięg twojej mocy. - Ja też - sapnął Bink. Wysiłek spowodował, że zabrakło mu tchu, czego nie można było powiedzieć o Magu. Ogarnął go smutek. - Wydaje mi się, niestety, że nie mogę zostać Królem, gdy przeciwstawia mi się taki talent. Bardzo żałuję, że muszę poświęcić twoje życie. Chciałbym, żebyś wiedział, że nie zamierzałem cię zabić. Miecz jest jednak mniej uniwersalny niż magia; może tylko zabić lub zranić. Bink pomyślał o centaurze Hermanie, o jego głowie odpadającej od ciała. Gdy Trent zdecydował, że zabójstwo jest konieczne, wykonał zręczny manewr. Bink rzucił się w bok, jednak czubek miecza dotknął jego ręki, z której momentalnie popłynęła krew. Z okrzykiem bólu Bink upuścił kostur. Można go zranić na sposób mundański. Trent celował w rękę, by się upewnić. Świadomość niebezpieczeństwa wyrwała go z odrętwienia. Był zagrożony, ale tylko na ludzkim poziomie. Straszliwa potęga Złego Maga przerażała go, ale teraz Trent był dla niego tylko człowiekiem. Można go zaskoczyć. Trent szykował się do zadania ostatniego ciosu, Bink zadziałał jak w natchnieniu. Schylił się pod ramię Trenta, chwycił je swoją zakrwawioną dłonią, odwrócił się, ugiął nogi i szarpnął. Był to rzut, którego nauczył go żołnierz Crombie stosowany do obrony przed uzbrojonym napastnikiem. Mag był czujny. Gdy Bink szarpnął, Trent zrobił krok i utrzymał się na nogach. Wyrwał Binkowi rękę, w której trzymał miecz, odepchnął go i zamierzył się, by zadać śmiertelny cios. - Dobry manewr, Bink, ale niestety znany również i w Mun-danii. Trent błyskawicznie pchnął mieczem z morderczą siłą. Bink, pozbawiony równowagi, nie mogąc zrobić uniku, patrzył jak morderczy miecz zbliża się do jego twarzy. Tym razem to już koniec. Pomiędzy nich wpadła uskrzydlona łania. Miecz trafił ją w tułów, a jego czubek przeszedł na drugą stronę, tuż koło drżących nozdrzy Binka. 236 - Suka! - wrzasnął Trent, chociaż była to niewłaściwa nazwa an-i dla łani latającej, ani chodzącej po ziemi. Wyszarpnął zakrwawione ostrze. - Ten cios nie był przeznaczony dla ciebie! Łania upadła, brocząc krwią. Miecz przeszył jej podbrzusze. - Zamienię cię w meduzę! - wściekł się Zły Mag. - Wyschniesz na śmierć na lądzie! - Ona i tak umiera - powiedział Bink, czując jej ból w swoich własnych trzewiach. Takie rany nie powodują natychmiastowej śmierci, są bolesne. Oznaczało to dla Cameleon męczeńską śmierć. Omen! W końcu się spełnił. Cameleon ginie nagłą śmiercią, albo już zginęła. Bink rzucił się na swojego worga, czując nieznaną żądzę zemsty. Gołymi rękami... Trent zgrabnie usunął mu się z drogi, uderzając go lewą ręką w szyję. Bink, na wpół przytomny, potknął się i upadł. Ślepa złość nie zastąpi opanowania, umiejętności i doświadczenia. Zobaczył, jak Trent robi krok w jego kierunku, podnosi oburącz wysoko w górę miecz, aby zadać mu ostatni, miażdżący cios. Zamknął oczy, niezdolny do dalszego oporu. Dał z siebie wszystko i przegrał. - Ją też dobij! - poprosił. - Niech nie cierpi. Czekał z rezygnacją, ale cios nie padł. Bink otworzył oczy i zobaczył, jak Trent odkłada swój morderczy miecz. - Nie potrafię tego uczynić - powiedział Mag. Pojawiła się Ińs. - Co to ma znaczyć? - zapytała. - Zmiękłeś? Skończ z nimi raz na zawsze. Królestwo czeka na ciebie! - Nie chcę królestwa za taką cenę - odpowiedział Trent. - Kiedyś zrobiłbym tak, ale zmieniłem się przez ostatnie dwadzieścia lat i przez ostatnie dwa tygodnie. Poznałem prawdziwą historię Xanth i aż nazbyt dobrze znam żal, gdy ktoś umiera przed czasem. Poczucie honoru przyszło do mnie późno, ale staje się coraz silniejsze, nie pozwala mi zabić człowieka, który uratował mi życie, jest wierny monarsze, gotów poświęcić życie dla tego, który go wygnał! - popatrzył na umierającą łanię. - I nigdy dobrowolnie nie zabiję dziewczyny, która nie posiadając dość inteligencji, aby obmyślić fortele, poświęca swoje własne dobro dla życia tego człowieka. To jest prawdziwa miłość - taka, jakiej sam kiedyś doznałem. Nie potrafiłem jej uratować, ale nie zniszczę miłości innych. Tron nie jest wart takiej ceny! - Idiota! - wrzasnęła Iris. - W ten sposób sam się wykończysz! - Chyba tak - powiedział Trent. - Ale to jest ryzyko, które podjąłem, kiedy zdecydowałem się powrócić do Xanth. Lepiej umrzeć z honorem, niż żyć w hańbie. Może ja wcale nie pragnąłem tronu, 237 tylko doskonalenia osobowości - ukląkł koło łani, dotknął ją i znowu była to Cameleon w ludzkiej postaci. Krew sączyła się jej z okropnej rany na brzuchu. - Nie potrafię jej uratować - powiedział z żalem. - Tak samo jak nie potrafiłem uratować mojej żony i dziecka. Kiepski ze mnie lekarz. Każde stworzenie, w jakie ją przeobrażę, będzie cierpiało w podobny sposób. Musi uzyskać pomoc magiczną. Mag podniósł wzrok. - Iris, ty mogłabyś jej pomóc. Przenieść swój obraz do zamku Dpobrego Maga. Powiedz mu, co się tu wydarzyło i poproś go o wodę życia. Sądzę, że władze w Xanth pomogą tej niewinnej dziewczynie i darują jej życie oraz temu młodzieńcowi, którego niesłusznie wygnano. - Nie zrobię tego! - wykrzyknęła Iris. - Pomyśl tylko. Możesz mieć Królestwo. Trent zwrócił się do Binka. - Czarodziejka nie doznała nawrócenia, jakie dzięki doświadczeniu stało się moim udziałem. Nie pomoże nam. Żądza władzy zaślepiła ją, jak prawie zaślepiła mnie. Musisz wyruszyć na pomoc. - Tak - zgodził się Bink. Nie mógł patrzeć na krew płynącą z rany Cameleon. - Postaram się zatamować krew - powiedział Trent. - Myślę, że przetrwa jeszcze godzinę. Wróć przed jej upływem. - Dobrze - powiedział Bink. - Jeśli ona umrze... Nagle Bink stał się ptakiem, pięknie upierzonym, płomienno-skrzydłym feniksem, którego każdy zauważy, bo pojawia się on raz na pięćset lat. Rozpostarł skrzydła i poleciał. Uniósł się wysoko, zatoczył krąg i w oddali zobaczył magicznie lśniącą wieżę zamku Dobrego Maga. 16. Król Pojawił się latający smok. - Śliczny ptaszku, zaraz cię zjem! - zawołał. Bink skręcił w bok, ale potwór znalazł się znowu przed nim. - Nie uciekniesz! - potwór otworzył swoją zębatą paszczę. Czyżby jego misja tutaj miała znaleźć swój koniec? Tak blisko celu? Bink dzielnie machał skrzydłami, wznosząc się wyżej w nadziei, że ciężki smok nie będzie mógł osiągnąć tej wysokości. Jego zranione skrzydło - przedtem ręka, którą skaleczył Trent - pozbawiła go zdolności wzniesienia się wysoko i zachowania równowagi. Frunął wolniej. 238 Smok dorównał mu bez wysiłku, odcinając drogę do zamku. - Poddaj się, głuptasie - powiedział. - Nie uda ci się. Nagle Bink zrozumiał. Smoki nie mówią w ten sposób, a już na pewno nie latające smoki, ziejące ogniem. Nie mają ani dostatecznej pojemności mózgu, ani wystarczająco zimnej krwi, żeby mieć inteligencję. To nie był smok, ale złudzenie spłodzone przez Czarodziejkę. Próbowała go zatrzymać w nadziei, że jeśli on zginie, a Cameleon umrze, Trent podejmie swój marsz do tronu. Spróbował i przegrał, ale jako realista powróciłby do swojego poprzedniego celu. W ten sposób Iris mogłaby urzeczywistnić swoje marzenie o władzy. Oczywiście, nigdy nie zdradziłaby swojej roli w oszustwie. Bink wolałby mieć do czynienia z prawdziwym smokiem. Złośliwa intryga Czarodziejki mogła doprowadzić Iris do celu. Był feniksem, a nie mówiącym ptakiem, więc nie mógł powiedzieć nikomu innemu poza Dobrym Magiem, co się stało. Ludzie nie byli w stanie go zrozumieć. Gdyby teraz zawrócił do Trenta, straciłby za dużo czasu, a poza tym Iris mogłaby go zatrzymać i tam. To była jego własna bitwa, jego pojedynek z Czarodziejką. Musiał go wygrać o własnych siłach. Raptownie zmienił kurs i skierował się prosto na smoka. Jeśli się pomylił, zapali ognisko w brzuchu ziejącego ogniem i straci wszystko. Przeleciał prosto przez niego, nie czując oporu. Zwycięstwo! To, co wykrzyknęła do niego Iris. nigdy nie powino wyjść z ust damy. Przegrywając zachowywała się jak przekupka. Bink zignorował ją i poleciał dalej. Przed nim pojawiła się chmura zwiastująca burzę. Musiał się pospieszyć. Chmura szybko powiększała się. Wychodziły z niej kłęby czarnej pary, a poniżej tworzyły się trąby powietrzne. Po chwili zakryły zamek przd oczyma Binka. Czarne obłoki - satelity pędziły wokół niej, groźne jak głowy goblinów. Wyglądało to niepokojąco. Nie miał szans wzlecieć powyżej chmury. Bolało go zranione skrzydło. Trąba powietrzna wzbijała się. Tańczyły pokraczne błyskawice, trzaskały pioruny. Czuć było zapach topiącego się metalu. Głęboko w jej wnętrznościach pojawiły się zarysy diabelskich twarzy. Była to magiczna burza, otoczona kolorowym gradem - najgorszy gatunek. Bink zniżył lot. a obracająca się chmura zwęziła się w pojedynczą szarą rurę. Supertornado - - ono go zniszczy! Bink nieomal spadł na ziemię. Nagle przypomniał sobie. Magia nie może zrobić mu krzywdy! To była magiczna burza, a więc nic mu od niej nie zagraża. Dał się nabrać na fałszywe niebezpieczeństwo. Poza tym nie czuło się wcale wiatru. To było następne złudzenie. Musiał lecieć prosto w stronę zamku i nie dać się zwieść efektom iluzji. Ruszył w sam środek burzy. 239 Znowu miał rację. Efekty wizualne były fantastyczne. Odniósł wrażenie, że ma mokre skrzydła. Wkrótce przez nią przeleci, skoro ją rozszyfrował. Nic nie powstrzyma go od dotarcia do zamku Dobrego Maga. Szarość nie znikała. Jak miał lecieć w stronę zamku, skoro go nie widział? Iris nie mogła go oszukać, ale mogła skutecznie oślepić. Może ani prawdziwa, ani będąca złudzeniem magia, nie może zrobić krzywdy jemu osobiście, ale jego magia nie zajmowała się dobrem innych ludzi. Przetrwa, chociaż Cameleon umrze. Może nie będzie zachwycony, ale od strony formalnej wszystko będzie w porządku. - Do cholery - pomyślał ze złością. - Lepiej przestań zajmować się szczegółami technicznymi, a zacznij dbać o moje dobro. Zabiję cię, fizycznie, środkami mundańskimi, jeśli uznam, że nie warto żyć. Potrzebuję Cameleon. Nie uratujesz mnie, jeśli pozwolisz, żeby magia udaremniła mi jej uratowanie. I jak wtedy będziesz wyglądał? Ciemności trwały. Jego talent nie potrafił rozumować logicznie. W takim razie stał się bezużyteczny. Jak kolorowa plama na ścianie, był magią bez celu. Bink rozejrzał się zdecydowany walczyć bez jego pomocy. Do tej pory radził sobie sam i teraz da sobie radę. Czy leciał prosto do zaniku? Tak mu się zdawało, ale nie miał pewności. Tworząca się chmura, a potem omijanie jej rozproszyło jego uwagę. Mógł stracić właściwy kierunek. Trent powinien był go przekształcić w nieomylnego gołębia pocztowego, ale taki mały ptak nie mógłby przyciągnąć uwagi Dobrego Maga. Rozważania, czym mógłby być, nie miały sensu. Był tym, czym był i musi zwyciężyć w tej postaci. Jeśli teraz leci w złym kierunku, to nigdy nie trafi do zamku. Zniżył lot szukając jakiegoś punktu orientacyjnego. Chmura nadal go otaczała. Nie widział nic. Jeśli obniży lot, może zahaczyć o drzewo. Czyżby Iris miała wygrać? Zamek wyłonił się u podstawy chmury. Pomknął w jego stronę i zwolnił ponownie rozczarowany. To nie była siedziba Dobrego Maga. To był Zamek Roogna. Zawrócił o sto osiemdziesiąt stopni i przeleciał na zachód nad głuszą, zamiast lecieć na wschód do Dobrego Maga. Czarodziejka wiedziała o tym i dlatego utrzymywała ograniczoną widoczność, żeby nie spostrzegł swej pomyłki. Ile cennego czasu stracił!? Gdyby teraz zawrócił i poleciał prosto do właściwego zamku - zakładając, że odnajdzie go we mgle - czy uda mu się uzyskać pomoc dla Cameleon? W ciągu godziny? Czy ona umrze, zanim nadejdzie pomoc? Usłyszał parsknięcie. W tejże chwili doszły go inne parsknięcia. Rozlegały się ze wszystkich stron. Podstawa chmury opuściła się znowu, zakrywając widok. Nie zwróciłby uwagi na dźwięk, gdyby nie ta wyraźna próba zatajenia 240 miejsca, z którego dobiega. Dlaczego Czarodziejka próbuje uniemożliwić mu wylądowanie w Zamku Roogna? Czy i tu była lecznicza woda, służąca zapewne do wzmacniania upiorów? Chyba nie. Parsknięcie było w jakiś sposób ważne, ale co je z siebie wydało? W Roognie nie żył smok w fosie. A jednak coś wydało ten dźwięk, najprawdopodobniej coś żywego. Może uskrzydlony koń, albo... Wreszcie się połapał: to nie był Zamek Roogna lecz zamek Dobrego Maga. Czarodziejka spowodowała tylko, że wyglądał jak Roogna, żeby pomieszać mu szyki. Jest panią iluzji i jej magia zwodziła go. Ale hipokamp w fosie zaparskał i wszystko się wydało. Leciał cały czas w dobrym kierunku, prowadzony przez swoją magię. Jego talent dotychczas działał subtelnie; niby dlaczego miało się to zmienić? Bink skierował się w stronę, z której doleciał pierwszy usłyszalny dźwięk. Nagle mgła rozwiała się. Czarodziejka nie potrafiła utrzymać swych iluzji tak blisko siedziby Dobrego Maga, którego specjalnością jest prawda. - Jeszcze cię dostanę! - zawołał głos za jego plecami, potem ona i jej widziadła zniknęły. Niebo stało się czyste. Bink zatoczył koło nad zamkiem, który teraz przybrał właściwy sobie wygląd. Drżał z wrażenia. Niewiele brakowało, a przegrałby swój pojedynek z Iris. Gdyby tak zawrócił... Znalazł otwarte okno w górnej wieżyczce i zanurkował w nie. Feniksy są świetnymi lotnikami, doskonale kontrolującymi lot. Prawdopodobnie wygrałby z prawdziwym sniokiem, nawet mając zranione skrzydło. Minęła dobra chwila, zanim jego paciorkowate oczy przyzwyczaiły się do ciemności panujących w środku. Latał z pokoju do pokoju, znalazł Maga zagłębionego w opasłej księdze. Przez chwilę mały człowieczek przypomniał Binkowi Trenta w bibliotece Roogna - obaj bardzo interesowali się książkami. Czy naprawdę byli przyjaciółmi dwadzieścia lat temu, czy tylko wspólnikami? Humfrey podniósł wzrok. - Co ty tu robisz, Bink? - zapytał ze zdziwieniem. Nie wydawał się dostrzegać postaci, w jakiej Bink obecnie się znajdował. Bink spróbował coś powiedzieć, ale nie potrafił. Feniksy nie mówią; ich magia związana jest z przetrwaniem w ogniu, a nie z mówieniem. - Chodź do lustra - powiedział wstając Humfrey. Bink podszedł. Gdy zbliżył się, magiczne lustro pokazało scenę. Było to zwierciadło bliźniaczo podobne do tego, które stłukł. Nie nosiło śladu naprawy. Obraz przedstawiał głuszę. Cameleon nagą i piękną, krwawiącą mimo prymitywnego opatrunku z liści i mchu na brzuchu. Przed nią 241 stał Trent z wyciągniętym mieczem, a do niego zbliżył się człowiek o wilczej głowie. - Ach, rozumiem, wrócił Zły Mag - powiedział Humfrey. - Głupio zrobił. Tym razem go nie wygnają, lecz skażą na śmierć. Dobrze, że zdołałeś mnie ostrzec, on jest groźny. Widzę, że zranił dziewczynę i przeobraził ciebie, ale tobie udało się uciec. Dobrze, że miałeś na tyle rozsądku, żeby przylecieć do mnie. Bink znowu spróbował coś powiedzieć, ale znów nie potrafił. Nerwowo zatańczył w miejscu. - Chcesz coś jeszcze powiedzieć? - Chodź tędy - gnomopo-dobny Mag zdjął z półki książkę i otworzył ją, kładąc na poprzedniej. Je} kartki były puste. - Mów - rzekł. Bink spróbował jeszcze raz. Nie wydał żadnego dźwięku, ale zobaczył jak na kartkach książki pojawiają się starannie wykaligrafowane słowa: "Cameleon umiera! Musimy ją uratować". - Ależ oczywiście - zgodził się Humfrey. - Wystarczy kilka kropel wody życia. Za opłatą oczywiście. Przedtem jednak musimy zająć się Złym Magiem. Musimy najpierw udać się do Wioski Północnej po Oszałamiacza. Moja magia nie da rady Trentowi. - Nie! Trent jej broni! On jest... Humfrey zmarszczył brwi. - Mówisz, że Zły Mag ci pomaga? - zapytał ze zdziwieniem. - Trudno mi w to uwierzyć, Bink. Bink wyjaśnił nawrócenie Trenta tak szybko, jak tylko potrafił. - No, dobrze - powiedział z rezygnacją Humfrey. - Biorę cię za słowo, że w tej sprawie działa on w twoich interesach. Ale podejrzewam, że jesteś trochę naiwny i nie wiem, kto mi zapłaci. Zły Mag i tak by uciekł, gdybyśmy najpierw polecieli do Wioski Północnej. Musimy spróbować schwytać go i postawić przed sądem. Złamał prawo Xanth. Musi zostać ukarany. Niewiele nam da, jeśli uratujemy Cameleon, a wystawimy Xanth na łup żądnego podboju Mistrza Przemian. Bink chciał jeszcze tyle wyjaśnić, ale Humfrey nie dał mu na to czasu. Chyba rzeczywiście był naiwny. Gdy tylko Zły Mag wróci do swoich poprzednich poglądów, będzie poważnym zagrożeniem dla Xanth. Trent wygrał pojedynek, a on sam jako strona przegrywająca nie powinien mieszać się do spraw Maga. To zdradliwe, ale coraz silniejsze przekonanie. Miał nadzieję, że Trentowi uda się uciec. Humfrey sprowadził go do piwnicy zamkowej, gdzie nabrał z baryłki trochę płynu: Prysnął nim na skrzydło Binka, które natychmiast się zagoiło. Resztę wlał do buteleczki i schował do kieszeni kamizelki. 242 Potem Dobry Mag podszedł do szafy i wyciągnął z niej pluszowy dywan. Rozwinął go i usiadł na nim po turecku. - Właź, ptasi móżdżku - powiedział krótko. - Zgubiłbyś się tu, zwłaszcza że Iris miesza się do pogody. Bink zdziwiony wstąpił na dywan i stanął naprzeciw Maga. Dywan podniósł się. Bink, zaskoczony, rozwinął skrzydła i wbił głęboko pazury w materiał. To był latający dywan. Wyleciał zgrabnie przez okno. Potem pomknął w górę. Wygładził się i przyspieszył. Bink siedział tyłem do kierunku jazdy. Musiał ciasno zwinąć skrzydła i prawie przedziurawił materię pazurami, żeby się utrzymać na wietrze. Zobaczył, jak zamek niknie w oddali. - To tylko przedmiot, który przejąłem w zamian za rok służby kilka lat temu - wyjaśnił niedbale Humfrey i kichnął. - Dotychczas nie bardzo mi się przydawał, tylko się kurzył. Popatrzył na Binka, potrząsając z powątpiewaniem głową. - Twierdzisz, że Zły Mag przeobraził cię, żebyś mógł szybko sprowadzić pomoc? Skiń głową raz, jeśli chcesz powiedzieć "tak", a dwa razy, jeśli "nie". Bink skinął raz. - Ale zranił Cameleon? Bink skinął znów, ale to nie była przecież cała prawda. - On nie chciał jej zranić? Naprawdę chciał zabić ciebie, a ona weszła mu w drogę? Bink musiał znów skinąć na "tak". Było to poważne oskarżenie. Humfrey skinął głową. - Łatwo jest żałować, gdy się popełni błąd. Gdy go znałem, zanim został wygnany, nie znał litości. Jestem pewien, że nie spocznie, zanim nie spełni swoich ambicji. A tak będzie, dopóki pozostanie żywy w Xanth. To trudna sprawa. Trzeba będzie dokładnie sprawdzić fakty. Takie śledztwo oznacza śmierć dla Trenta. Stary Król zrobi wszystko, żeby pozbyć się wielkiego rywala. - Czy Trent wie, co się z nim stanie, gdy znajdą go władze? Trent wiedział. Bink skinął znów na "tak". - A ty? Czy chcesz, żeby zginął? Bink gwałtownie potrząsnął głową, mówiąc "nie". - Albo był znowu wygnany? Bink musiał się chwilę zastanowić, ale znowu potrząsnął głową dwa razy. - Oczywiście, potrzebujesz go, żeby ci przywrócił ludzką postać. To daje mu pozycję przetargową. Mogą darować mu życie za tego rodzaju usługi, ale potem, czeka go wygnanie albo oślepienie. Oślepienie! Niewidomy Trent nie będzie mógł nikogo przeobrazić - musiał widzieć swoje obiekty. Co za straszny los. 243 - Widzę, że to ci się też nie podoba. Ale taka jest rzeczywistość - Humfrey zamyślił się na chwilę. - Dosyć kłopotów sprawi uratowanie twojego życia, bo ty też jesteś nielegalnie, ale mam pewien pomysł - zmarszczył brwi. - Naprawdę jest mi przykro, że Trent wpakował się w taką kabałę. Jest wielkim Magiem. Zawsze się ze sobą zgadzaliśmy i nie wchodziliśmy sobie w drogę. Dobro Xanth jest jednak najważniejsze - uśmiechnął się przelotnie -- i moje honorarium, oczywiście. Binkowi wcale nie wydawało się to zabawne. - Ale wkrótce nie będzie to już nasz problem. Co się stanie, to się stanie - zamilkł. Bink obserwował chmury, tym razem prawdziwe. Wisiały nad nimi coraz większe i cięższe w miarę, jak lecieli na północ. Teraz dywan znajdował się nad Rozpadliną, a Bink mimo woli poczuł się niepewnie, do dna było bardzo, bardzo daleko. Gdy dywan przelatywał przez chmurę, przechylał się niepokojąco - były tu wewnętrzne, biegnące w dół prądy powietrzne. Humfrey zachował spokój. Zamknął oczy i zagłębił się w rozmyślaniach. Warunki pogarszały się. Dywan nie posiadał rozumu, leciał prosto do ustalonego celu, nie usiłując omijać krawędzi chmur. Chmury tworzyły wielkie góry i głębokie doliny, a prądy powietrzne zyskiwały na sile. Ta zbierająca się burza nie była iluzją. Brakowało jej kolorów i groźnych zawirowań burzy wyczarowanej przez Iris, ale była równie straszna. Dywan opuścił się poniżej mgły i byli w Wiosce Północnej! Okna pałacu Króla zasłaniała czarna materia. '< Stało się - zauważył Humfrey, gdy lądowali przed pałacową bramą. Starszy wioski wyszedł mu naprzeciw. - Magu! - zawołał. - Mieliśmy po ciebie posłać. Król nie żyje! - Cóż. musicie wybrać następcę - powiedział kwaśno Humfrey. - Nie ma nikogo poza tobą - odrzekł Starszy. - Zakuta głowo! To żadna rekomendacja - warknął Humfrey. - Po co mi tron? To ciężka praca, nudna, która poważnie utrudni mi badania. Starszy nie dał się przekonać. - W takim razie musisz znaleźć nam innego Maga, który zgodnie z tradycją zostanie przez nas zaakceptowany. - Można zmienić prawo... - powiedział Humfrey i przerwał. - Mamy ważniejszą sprawę. Kto jest zastępcą podczas bezkrólewia? - Roland. Załatwia sprawy związane z pogrzebem. Bink podskoczył. Ojciec! Zdał sobie sprawę, że ojciec będzie skrupulatnie unikał wszelkich konfliktowych sytuacji. Lepiej w ogóle nie mówić, że Bink jest w Xanth. Humfrey zerknął na Binka jakby i jemu przyszło to samo do głowy. 244 - No cóż, chyba znam naiwniaka, który doskonale będzie się nadawał - powiedział. - Ale najpierw musimy rozwiązać kwestię formalną. Bink odczuł niezmiernie nieprzyjemny dreszcz przeczucia. Nie ja - próbował powiedzieć, ale nadal nie mógł mówić. - Nie jestem Magiem i nie znam się na królowaniu. Chcę tylko uratować Ca-meleon. I żeby Trentowi się udało. - Najpierw musimy załatwić kilka innych spraw - ciągnął Humfrey. - Zły Mag Trent, Mistrz Przemian jest w Xanth, a pewna dziewczyna umiera. Jeśli będziemy działać szybko, to uda nam się schwytać go, zanim będzie za późno. - Trent! - Starszy był zaskoczony. - Ależ sobie wybrał porę - pobiegł do pałacu. Wkrótce zorganizowali oddział bojowy. Wioskowy zaklinacz podróży dostał dokładne parametry i zaczął rozsyłać ludzi. Pierwszy był sam Roland. Przy odrobinie szczęścia uda mu się zaskoczyć Złego Maga i unicestwić jego magię. Za nimi podążą inni. Następny ruszył Dóbr}, Mag ze swoją buteleczką wody życia, która uratuje Cameleon, o ile jeszcze żyje. Bink uświadomił sobie, że jeśli plan się nie powiedzie, to Trent nigdy już go nie przeobrazi. Jeśli wykonają egzekucję na Trencie, zanim on zdąży przekształcić Binka, zostanie na zawsze feniksem. Chociaż Cameleon będzie w dobrym zdrowiu. Jego ojciec będzie za to odpowiedzialny. Czy nie ma wyjścia z tej sytuacji? No cóż, plan może się nie powieść. Trent może przeobrazić Rolanda i Humfreya. Wtedy Bink wróci do swojej ludzkiej postaci, ale Cameleon umrze. Też kiepsko. Może Trent ucieknie, zanim przybędzie Roland. Wtedy Cameleon przeżyje, ale Bink pozostanie ptakiem. Jakkolwiek się to skończy, ktoś drogi Binkowi będzie musiał zostać poświęcony. Chyba że Humfrey zdoła jakoś wszystko naprawić. Ale jak? Starsi jeden po drugim znikali. Nareszcie nadeszła kolej Binka. Zaklinacz skinął na niego... Bink zobaczył najpierw ciało mężczyzny z głową wilka. Potwór zaatakował i został odparty mieczem Trenta. Obok znajdowało się kilka gąsienic, których przedtem tu nie było. Trent stał skamieniały, jak gdyby skoncentrował się, by rzucić zaklęcie... A Cameleon... Bink rozradowany podbiegł do niej. Była zdrowa. Okropna rana zniknęła, a ona stała i ze zdziwieniem rozglądała się dokoła. - To jest Bink - powiedział do niej Humfrey. - Poleciał po pomoc dla ciebie. W samą porę. - Och, Bink! -- zawołała, podnosząc go i usiłując przytulić do swojej nagiej piersi. Binkowi, który był ptakiem o delikatnym 245 upierzeniu, nie sprawiało to takiej przyjemności, jaką mógłby odczuć, gdyby miał ludzką postać. - Zmień się z powrotem. - Obawiam się, że tylko Mistrz Przemiany może go odczarować - rzekł Humfrey. - A on musi najpierw przybyć na sąd. Jaki będzie rezultat procesu? Dlaczego Trent nie uciekł? Proces odbył się krótko i sprawnie. Starsi zadawali pytania skamieniałemu Magowi, który nie mógł na nie odpowiedzieć, ani się bronić. Humfrey wykorzystał zaklinacza do przyniesienia swojego magicznego lustra, a raczej poprosił Munly'ego, który był także Starszym. Ptasi mózg Binka nie ogarniał wszystkiego. Muniy wykorzystał swój talent, aby przenieść ten niewielki przedmiot wprost w swoje ręce z zamku Dobrego Maga. Uniósł je tak, żeby wszyscy widzieli pojawiające się w nim obrazy. Zwierciadło pokazywało sceny z podróży całej trójki po Xanth. Stopniowo rozwinęła się cała historia. Lustro pokazało, jak pomagali sobie przetrwać na Odludziu, jak mieszkali w Zamku Roogna i spowodowało to ogromne poruszenie, bo nikt nie wiedział, że ten stary, sławny Zamek pozostał nienaruszony. Walka z rojem świd-rzaków wywołała znów poruszenie. Później nasąpił pojedynek, iluzje Czarodziejki Iris i miłość Binka z Cameleon. Lustro było bezlitosne. Obrazy w lustrze stanowiły dowód przeciw Trentowi. On naprawdę nie jest taki, próbował krzyknąć Bink. To szlachetny człowiek. Jego rozumowanie jest w wielu punktach sensowne. Gdyby nie darował życia mnie i Cameleon, mógłby podbić Xanth. Obraz zatrzymał się na ostatniej części pojedynku: Trent rani Binka, szykuje się do zadania ostatecznego ciosu, i powstrzymuje się. Widzicie, nie zabił mnie. Nie jest Zły. Teraz już nie. On nie jest Zły! Nikt go nie słyszał. Zgromadzeni Starsi popatrzyli na siebie i poważnie skinęli głowami. Był pośród nich ojciec Binka, Roland, i przyjaciel rodziny, Muniy, ale nic nie powiedzieli. Zwierciadło ciągnęło opowieść dalej, pokazując, co się stało, gdy Bink odleciał. Potwory z pustkowia, czując zapach świeżej krwi, zaczęły się zbliżać. Trent zaledwie zdążył opatrzyć Cameleon, gdy niebezpieczeństwo stało się poważne. Stanął z mieczem w dłoni, odstraszając różne stworzenia i przeobrażając te, które mimo wszystko zaatakowały, w gąsienice. Dwa wilkołaki zaatakowały równocześnie szczerząc kły i tocząc pianę z pysków. Jeden został ścięty mieczem, a drugi zamienił się w gąsienicę. Trent zabijał tylko wtedy, gdy został do tego zmuszony. Mógł uciec, zawołał milcząco Bink. Mógł zostawić Cameleon na pastwę potworów. Mógł uciec do magicznej dżungli. Nigdy nie złapalibyście go! On jest teraz DOBRY! Wiedział, że nie potrafi obronić tego człowieka. Cameleon była za mało ineligentna, a Humfrey nie znał całej historii. 246 W końcu zwierciadło pokazało przybycie Rolanda równie silnego i przystojnego jak Zły Mag, tylko o kilka lat starszego. Wylądował plecami do Trenta, tuż naprzeciwko zbliżającego się węża o dwóch głowach, każda na jard. Roland zaniepokojony bliskością wikłacza, nie zauważył ani Maga, ani węża. Trent w lustrze dopędził ogon potwora, chwycił go oburącz, zwierz odwinął się w jego stronę z wściekłością. Obie głowy uderzyły i wąż stał się nagle następną gąsienicą. Roland odwrócił się błyskawicznie. Przez chwilę obaj mężczyźni patrzyli sobie w oczy - ich śmiercionośne talenty były sobie równe na taką odległość. Roland zmrużył oczy i Trent znieruchomiał. Oszołomienie zadziałało szybciej niż przemiana. Trent nawet nie próbował się bronić, pomyślał bezradnie Bink. Zamiast węża mógł przeobrazić mojego ojca, albo po prostu pozwolić wężowi zaatakować. - Starsi, czy widzieliście dosyć? - zapytał łagodnie Humfrey. Gdybym miał dostać tron Xanth kosztem życia Trenta, nie chciałbym go, pomyślał Bink z zawziętością. Sąd był farsą: nie pozwolili się Trentowi bronić i przedstawić swojej hipotezy o tym, że magia przyniosła szkodę ludności Xanth, albo o niebezpieczeństwie przyszłego ataku z Mundanii. Czy mieli zamiar pozbyć się go, tak jak przedtem pozbyli się Binka? Bezmyślnie, zgodnie z martwą literą prawa? Ignorując znaczenie faktów? Starsi popatrzyli z powagą na siebie. Każdy skinął głową powoli i z namaszczeniem. - Pozwólcie mu mówić! - zawołał niemo Bink. - W takim razie najlepiej byłoby odczarować go - powiedział Humfrey. - Zgodnie z obyczajem musi być wolny od magii przy wysłuchiwaniu wyroku. Dzięki Bogu! Roland strzelił palcami. Trent poruszył się. - Dziękuję wam, czcigodni Starsi Xanth - powiedział uprzejmie. --Uczciwie przedstawiono moją sprawę i jestem gotów przyjąć wasz wyrok. Trent nie bronił się. To gorsząco stronnicze, milczące śledztwo, rytuał, który ma uzasadnić z góry postanowiony wyrok - jak Zły Mag mógł potwierdzić wiarygodność czegoś takiego!? - Ogłaszamy cię winnym pogwałcenia wygnania - powiedział Roland. - Ustawową karą za to jest śmierć, ale jesteśmy w niezwykłej sytuacji, a ty zmieniłeś się od czasu, gdy.cię znaliśmy. Zawsze byłeś odważny, inteligentny i miałeś silną magię. Teraz jesteś również lojalny, honorowy i litościwy. Nie zapominam, że uratowałeś życie mojemu synowi, który nierozważnie cię wyzwał. I że broniłeś jego wybrankę przed napaścią dzikich bestii. Byłeś winny, ale odpokuto- 247 wałeś za to. Zatem anulujemy ustawową karę i dajemy ci zezwolenie na pozostanie w Xanth, pod dwoma warunkami. Nie zabiją Trenta. Bink nieomal zatańczył z radości, ale zrozumiał, że postawią surowe warunki, tak, aby nie mógł nigdy aspirować do tronu. Humfrey mówił o oślepieniu Trenta. Bink wiedział co nieco o życiu bez magii. Trent będzie musiał wykonywać jakąś podejrzaną pracę, odrabiając czasy niesławy. Starsi w większości byli starzy, ale łagodni. Nikt z odrobiną rozumu nie wchodził im w drogę po raz drugi. Trent pochylił głowę. - Dziękuję wam, Starsi. Przyjmuję wasze warunki. Jakie one są? Tyle jeszcze zostało do powiedzenia! Traktowali tego szlachetnego człowieka jak pospolitego przestępcę, wymuszali jego zgodę na okropną karę, a on nawet nie protestował. - Po pierwsze - powiedział Roland - ożenisz się. Trent podniósł głowę zaskoczony. - Zrozumiałbym wygnanie. Także polecenie, ażebym unieważnił ważniejsze przemiany i zaprzestał dalszego używania mojego talentu, ale co ma do tego małżeństwo? - Pozwalasz sobie nazbyt wiele - powiedział ponuro Roland, a Bink pomyślał: Trent jeszcze nie rozumie. Nie muszą na niego nakładać ograniczeń, jeśli mają zamiar go oślepić. Będzie bezradny. - Przepraszam was, Starsi. Ożenię się. Jaki jest drugi warunek? Teraz Bink marzył, żeby zagłuszyć dźwięki, jak gdyby niesłyszenie ich mogło wymazać cały wyrok, ale nie posiadał takich zdolności. - Przyjmiesz tron Xanth. Binkowi otworzył się dziób, a Cameleon usta. Inni starsi uczynili to samo. - Król nie żyje - wyjaśnił Humfrey. - Potrzebny jest dobry człowiek i potężny Mag. Ktoś, kto potrafi zyskać posłuch, a jednocześnie patrzy rozsądnie i szeroko. Jest gotów obronić Xanth. Na przykład w momencie inwazji świdrzaków, albo podobnego zagrożenia. Ktoś, kto da potencjalnego następcę, tak, że Xanth nie znajdzie się w podobnej, jak obecna sytuacji. Może nam się taki monarcha nie podobać, ale jest nam potrzebny. Ja się nie nadaję, bo nie mógłbym zmusić się do skupienia uwagi na sprawach rządzenia, Czarodziejka Iris też nie, nawet gdyby nie była kobietą, z powodu braku opanowania. Kolejna osoba o mocy Maga nie ma ani osobowości, ani stosownych zdolności. Xanth potrzebuje ciebie. Magu. Nie możesz odmówić - i Humfrey także ugiął kolano. Mag, już nie Zły, pochylił głowę, milcząco wyrażając zgodę. W końcu podbił Xanth. Ceremonia koronacyjna była wspaniała. Oddział centaurów maszerował z oszałamiającą precyzją. Z całego Xanth przybyli ludzie 248 i inteligentne stwory, aby wziąć w niej- udział. Mag Trent, obecnie Król Przemiany, pojął równocześnie żonę i koronę, a obie promieniały. Oczywiście, rozległy się też złośliwe uwagi pośród tłumu widzów, ale większość uznała, że Król dokonał rozsądnego wyboru: - Jeśli jest za stara, aby urodzić mu następcę, to mogą adoptować chłopca o zdolnościach Maga. - W końcu tylko on może mieć u niej posłuch, nie będzie się z nią nudził. - To usuwa ostatnie zagrożenie królestwa. Nie zdawali sobie sprawy z innych poważnych wewnętrznych i zewnętrznych zagrożeń. Bink, przywrócony do swej naturalnej postaci, stał sam, przyglądając się miejscu, gdzie rosło kiedyś Drzewo-Justyn. Cieszył go los Trenta. Wierzył, że będzie on doskonałym królem, ale odczuwał pewne rozczarowanie. Co on, Bink, ma teraz robić? Przeszło trzech młodych chłopców i mężczyzna w średnim- wieku, Zink, Potipher i Jama. Zostali utemperowani i szli ze spuszczonymi oczyma. Wiedzieli, że dni dzikich wybryków minęły. U władzy stanął nowy Król, muszą zachowywać się właściwie, albo zostaną przeobrażeni. Przykłusowała para centaurów. - Tak się cieszę, że cię widzę, Bink - zawołała Cherie. - Czy to nie wspaniałe, że jednak cię nie wygnano? - szturchnęła swego towarzysza. - No nie? Chester? Chester zmusił swoją twarz do uśmiechu. - Tak, pewnie - mruknął. - Musisz nas odwiedzić - ciągnęła żywo Cherie. - Chester ciągle o tobie mówi. Chester wykonał gest duszenia swoimi mocnymi dłońmi. - Tak, pewnie - powtórzył żywiej. Bink zmienił temat. - Wiecie, że spotkałem Hermana Pustelnika na Odludziu - powiedział. - Umarł jak bohater. Użył swojej magii... - przerwał, przypominając sobie, że magia u centaurów uważana jest za nieprzy-zwoitość. To się zmieni, gdy Trent rozpowszechni wiedzę, zdobytą w archiwach Zamku Roogna. - Zorganizował kampanię, dzięki której starto z powierzchni ziemi rój świdrzaków, zanim rozprzestrzenił się po Xanth. Mam nadzieję, że Herman w przyszłości będzie u was szanowany. Chester uśmiechnął się nieoczekiwanie. - Herman był moim wujem - powiedział. - To był niezwykły gość. Inne źrebaki zawsze się ze mnie wyśmiewały, bo był wygnańcem. Mówisz, że zginął jak bohater? 249 Cherie zacisnęła usta. - Nie mówi się przy źrebicy o sprośnosciach - ostrzegła go. - Chodźmy. Chester musiał iść za nią, ale obejrzał się na chwilę. - Tak - powiedział do Binka. - Przyjdź do nas. Opowiesz nam, co wuj Herman zrobił, żeby ocalić Xanth. Odeszli. Samopoczucie Binka uległo poprawie. Chester był ostatnim stworzeniem, z którym mógłby mieć coś wspólnego, ale cieszył się, że to się zmieniło. Bink doskonale znał uczucie goryczy, wywołane wyszydzaniem jakiegoś niedomagania. Chciał opowiedzieć o Hermanie, magicznym pustelniku - centaurze. Podeszła do niego Sabrina. Była tak piękna, jak zawsze. - Bink, przepraszam, za to co było - powiedziała - ale teraz, kiedy wszystko się już wyjaśniło... Wyglądała jak Cameleon w fazie piękności, a poza tym była inteligentna. Doskonała żona prawie dla' każdego. Lecz Bink nazbyt dobrzeją poznał. Jego talent powstrzymał go przed poślubieniem jej. Ukrywający się, sprytny talent. Rozejrzał się i dostrzegł nowego, rekomendowanego przez Binka goryla, którego Trent zatrudnił. Człowiek, który namierzy niebezpieczeństwo, zanim się ono rozwinie. Żołnierz w mundurze wyglądał imponująco. - Crombie! - zawołał Bink. Crombie zbliżył się. - Cześć, Bink. Jestem teraz na służbie. Nie mogę rozmawiać. Coś się stało? - Chciałem cię przedstawić tej uroczej damie imieniem Sabrina - powiedział Bink. - Robi piękne hologramy w powietrzu - zwrócił się do Sabriny. - Crombie to porządny chłop i zdolny żołnierz, ceniony przez Króla. Nie ma zaufania do kobiet. Po prostu nie spotkał tej właściwej. Wydaje mi się, że powinniście się poznać. - Myślałam... - zaczęła. Crombie popatrzył na nią z cynicznym zainteresowaniem. Odpowiedziała mu podobnym spojrzeniem. Podziwiał jej walory fizyczne. Ona zastanawiała się, jaką on ma pozycję w pałacu. - Do widzenia, Sabrino - powiedział Bink, nie wiedząc czy zachował się dobrze. Król Trent wezwał Binka na posłuchanie. - Przepraszam, że dopiero teraz - powiedział, gdy zostali sami - ale były sprawy, z którymi musiałem się uporać. - Koronacja, ślub - zgodził się Bink. - To też, ale musiałem się przestawić duchowo. Koronę dostałem dosyć niespodziewanie. 250 Bink wiedział. - Jeśli wolno zapytać Waszą Wysokość... - Dlaczego nie opuściłem Cameleon i nie uciekłem na Odludzie? Tylko tobie powiem, Bink. Poza kwestią moralną, której nie pomijałem, dokonałem kalkulacji. Gdy poleciałeś do zamku Dobrego Maga, oceniłem twoje szansę na trzy do jednego na twoją korzyść. Gdyby ci się nie udało, byłbym i tak bezpieczny. Nie było sensu opuszczać Cameleon. Wiedziałem, że Xanth potrzebuje nowego Króla. Król Burz szybko tracił siły. Szansę, że Starsi znajdą Maga lepiej predysponowanego do roli Króla niż ja, wyniosły też trzy do jednego. I tak dalej. W sumie moje szansę uzyskania tronu wynosiły dziesięć do szesnastu, a szansa egzekucji tylko trzy do szesnastu. Były większe niż szansę przetrwania na Odludziu, które oceniłem na jeden do dwóch. Jasne? Bink potrząsnął głową. - Te liczby... nie rozumiem... - Więc przyjmij moje słowa, że była to wyrachowana decyzja, wykalkulowane ryzyko. Humfrey jest moim przyjacielem. Byłem pewien, że mnie nie zdradzi. Wiedział, że obliczyłem za i przeciw. Ale to nie było ważne, bo kogoś tak rozumującego potrzeba na tronie Xanth i on o tym wiedział. Nie myśl, że nie miałem poważnych obaw podczas sądu. Roland dał mi popalić. - Mnie też - powiedział Bink. - Gdyby szansę były inne, to też bym tak postąpił - Trent zmarszczył brwi - i proszę cię, żebyś nie ujawniał mojej słabości. Ludzie nie chcą Króla, który kieruje się wyrachowaniem. - Nie powiem - rzekł Bink, chociaż sądził, iż nie był to wielki grzech. W końcu Cameleon została uratowana. - A teraz przejdźmy do interesów - powiedział żywo Król. - Oczywiście udzielę tobie i Cameleon królewskiego pozwolenia na pozostanie w Xanth bez kary za pogwałcenie wygnania. Nie, to nie ma nic wspólnego z twoim ojcem. Nigdy nie zdawałem sobie sprawy, że jesteś synem Rolanda, dopóki nie zobaczyłem go znowu i nie dostrzegłem podobieństwa. Nie powiedziałem na twój temat ani słowa. Uniknę konfliktu interesów. Roland będzie ważną figurą w nowej administracji, zapewniam cię, ale nie o to chodzi. Nikt więcej nie zostanie skazany na wygnanie. Nie będzie ograniczeń imigracji z Mundanii, chyba że powiązana będzie z przemocą. Oczywiście oznacza to, że nie musisz zademonstrować swego talentu magicznego. W całym Xanth tylko ty i ja znamy jego charakter. Cameleon była obecna przy jego odkryciu, ale nie była w stanie tego zrozumieć. Humfrey wie tylko, że masz talent klasy Maga. Pozostanie to naszą tajemnicą. - Ależ nie mam nic przeciwko... 251 - Niezupełnie to rozumiesz, Bink. Ważne jest, żeby prawdziwy charakter twojego talentu pozostawał tajemnicą. Gdy się go ujawni, straci swoją wartość. Dlatego powinieneś chronić go przed odkryciem. Prawdopodobnie pozwolił mi się poznać, abym mógł chronić go przed innymi, i zamierzam to czynić. Nikt inny się nie dowie. - Tak, ale... - Widzę, że nie rozumiesz. Twój talent jest niezwykły i subtelny. W całości ma rangę talentu Maga i każdej magii Xanth. Inni obywatele, czy to o talentach produkujących plamy na ścianie, czy klasy Maga, ulegają tym typom magii, których sami nie posiadają. Iris może być przekształcona, ja mogę być oszołomiony, a Humfrey może być dręczony iluzją, jasne? Tylko ty jesteś bezpieczny wobec wszystkich innych form magii. Możesz zostać oszukany, zawstydzony, albo cierpieć niewygodę, ale nigdy nie doznasz uszczerbku fizycznego. To niesłychana ochrona. - Tak, ale... - Być może nigdy nie poznamy jej zasięgu. Zastanów się, w jaki sposób wszedłeś do Xanth, nie ujawniając swego talentu nikomu, kto mógłby go zdradzić. Cała nasza przygoda mogła być tylko przejawem jednego aspektu twojego talentu. Cameleon i ja mogliśmy być tylko narzędziami, które pomogły ci bezpiecznie przedostać się do Xanth. Sam mógłbyś zostać uwięziony w Zamku Roogna, albo mieć kłopoty ze świdrzakami. Byłem tam, aby przetrzeć ci szlak. Możliwe, że twój talent ochronił cię przed moim mundańskim mieczem, sprowadzając Cameleon, aby przyjęła na siebie morderczy cios. Widzisz, odkryłem twój talent dzięki mojej magii, a właściwie dzięki wpływowi, jaki miał on na moją magię. Ponieważ jestem Magiem, nie mógł powstrzymać mnie całkowicie, tak jak zrobiłby to z pomniejszoną siłą. Ale nadal działał i chronił cię. Nie mógł mnie całkowicie pohamować i udało mi się zranić ciebie. Przyłączył się do mnie, dążąc do złagodzenia sporu pomiędzy nami, czyniąc mnie Królem, w sposób, który możesz zaakceptować. Może to twój talent zmienił moje zdanie i uniemożliwił mi zgładzenie ciebie. Wnioskuję, że to twój talent zdecydował, że mogę poznać jego naturę - bo ta wiedza wywarła przemożny wpływ na moje nastawienie do ciebie i twoje bezpieczeństwo. Przerwał. Bink nic nie powiedział. Za dużo tego było, żeby od razu pojąć. Myślał, że jego talent jest ograniczony, że nie wpływał na tych, na których mu zależało, ale jak widać, nie doceniał go. - Widzisz - ciągnął Trent - że moja korona może być po prostu najprostszym sposobem zapewnienia ci dobrobytu. Może całe twoje wygnanie i śmierć Króla Burz w tym właśnie momencie są częścią magicznej intrygi. Twoje wygnanie sprowadziło mnie do Xanth - bez armii, w twoim towarzystwie. Nie zamierzam ryzykować założenia, że przypadek wpędził mnie w tę kabałę. Twój talent 252 celuje w wykorzystywaniu przypadków. Nie chcę występować przeciwko tobie i być może zachorować i umrzeć tak jak mój poprzednik, który popełnił błąd... Nie, Bink - nie chciałbym być twoim wrogiem, nawet gdyby nie fakt, że jestem twoim przyjacielem. Będę strażnikiem twojego sekretu i twojego dobra, najlepszym, jakim potrafię. Widząc, co czujesz wobec Xanth, będę najlepszym Królem, który rozpocznie nowy Złoty Wiek tak, że nigdy nie spotkają cię żadne zagrożenia pośrednie ani bezpośrednie z powodu moich złych rządów. Rozumiesz teraz? Bink skinął głową. - Sądzę, że tak, Wasza Wysokość. Trent wstał i poklepał go serdecznie po plecach.. - Świetnie! Lepiej, żeby wszystko skończyło się dobrze! - przerwał, zastanawiając się nad czymś innym. - Czy wybrałeś sobie już jakieś zajęcie, Bink? Mogę ci ofiarować wszystko, oczywiście poza koroną, chociaż może kiedyś, w przyszłości... - Nie! - zawołał Bink. Musiał się chwilę zastanowić. - To znaczy tak, myślałem o zajęciu. Ja - ty kiedyś powiedziałeś - Bink zawahał się, nagle czując się niezręcznie. - Wydaje mi się, że nie słuchałeś mnie uważnie. Dostaniesz to, czego chcesz, jeśli to jest w mojej mocy. Ale moim talentem jest przemiana, a nie domysł. Musisz mi to powiedzieć. Śmiało! - Więc wtedy, na Odludziu, kiedy czekaliśmy na Cameleon - no wiesz, przed świdrzakami. Mówiliśmy na temat tajemnicy... Trent uniósł swoją królewską rękę. - Ani słowa więcej. Niniejszym mianuję cię, Binku z Wioski Północnej Naczelnym Badaczem Xanth. W twoich kompetencjach leżą wszelkie tajemnice magii: będziesz je badał, dopóki nie wyjaśnisz ich. Będziesz składał sprawozdania bezpośrednio mnie. A ja umieszczę je w Królewskich archiwach. Twój ukryty talent daje ci jedyne w swoim rodzaju kwalifikacje do badania najgroźniejszych otchłani Xanth, bo anonimowy Mag nie potrzebuje straży osobistej. Otchłanie od dawna oczekują na zbadanie. Twoim pierwszym zadaniem będzie odkrycie prawdziwych źródeł magii Xanth. - Ja, eee, dziękuję. Wasza Wysokość - wydukał z wdzięcznością Bink. - Ta praca bardziej mi się podoba niż rządzenie. - Mam nadzieję, że docenisz przyjemność, jaką sprawia mi to, co powiedziałeś - uśmiechnął się Trent. - Ale dosyć, nasze panie czekają. Zaklinacz podróży przeniósł ich przed wrota Zamku Roogna. . Zwodzony most naprawiono - świecił mosiądzem i polerowaną stolarką. Fosa była czysta i pełna wody. w której pływały najbardziej rasowe potwory. Zęby krat lśniły. Jaskrawe chorągiewki trzepotały na wieżyczkach. Zamek wrócił do swojej dawnej świetności. 253 Bink przyjrzał się czemuś, co jak mu się wydawało, zobaczył na uboczu. Czyżby niewielki cmentarz? Coś tam się poruszało, białe jak kość, z ciągnącym się bandażem. No nie! Ziemia otworzyła się. Pomachawszy im wesoło ręką, zombi zapadł się na miejsce swojego ostatecznego spoczynku. - Spoczywaj w spokoju - mruknął Trent. - Dotrzymałem obietnicy. A gdyby nie to, czy zombi wyruszyłby przez Odludzie, aby wymusić na nim dotrzymanie jej9 Tej tajemnicy Trent wcale nie pragnął wyjaśniać. Weszli do Zamku Roogna. Sześć duchów powitało ich w głównym hallu, każdy z nich w swojej ludzkiej postaci. Milly pobiegła powiadomić o przybyciu Króla. Iris i Cameleon weszły razem, przybrane w zamkowe tuniki i pantofle. Czarodziejka wystąpiła tym razem w swojej naturalnej postaci, ale tak schludnie ubrana i uczesana, że nie wyglądała brzydko. Cameleon przechodziła właśnie pośrednią fazę, przeciętna zarówno co do wyglądu jak i inteligencji. Królowa nie udawała, że żywi jakieś cieplejsze uczucia dla Króla. Było to małżeństwo z rozsądku. Jej zadowolenie ze zdobytej pozycji i radość z posiadania zamku wyglądały na szczere. - Tu jest wspaniale! - zawołała Iris. - Cameleon oprowadziła mnie po Zamku. Duchy pomogły mi się ubrać. Zawsze marzyłam o takiej przestrzeni i wspaniałości - prawdziwej. Zamek chce mi się przypodobać - strasznie mi się tu podoba. - To dobrze - stwierdził poważnie Trent. - A teraz zrób się na bóstwo. Mamy gości. Kobieta w średnim wieku natychmiast ustąpiła miejsca oszałamiająco pięknej, młodej dziewczynie w sukni z dużym dekoltem. - Nie chciałam wprawiać Cameleon w zakłopotanie - no wiesz, w jej pośredniej fazie. - Nie możesz jej wprawić w zakłopotanie w żadnej fazie. A teraz przeproś Binka. Iris wykonała zachwycający ukłon w jego stronę. Była gotowa uczynić wszystko, żeby pozostać Królową - w ludzkiej postaci. Trent mógł ją przeobrazić w ohydną żabę - albo w postać, którą przypominała. Mógłby ją prawdopodobnie uczynić na tyle młodą, aby mogła urodzić mu dziecko - następcę tronu. Trent był tu panem, a Iris nie kwestionowała tego. - Przepraszam, Bink, naprawdę straciłam panowanie nad sobą podczas pojedynku i potem. Nie wiedziałam, że sprowadzisz Starszych, aby Trent został Królem. Bink sam tego nie wiedział. 254 - Zapomnijmy o tym. Wasza Wysokość - powiedział skrępowany. Popatrzył na Cameleon, która teraz wyglądała prawie tak jak Dee, dziewczyna, która mu się od samego początku podobała, mimo ostrzeżeń Crombiego. Ogarnęła go nieśmiałość. - No, dałej, pora z tym skończyć - szepnął mu Trent do ucha. - Ona teraz zrozumie. Bink pomyślał, jak bardzo jego przygoda koncentrowała się wokół Cameleon i jej poszukiwanego zaklęcia. Naprawdę wszystko było w niej na swoim miejscu. Teraz wyglądała pociągająco, a nawet prowokująco. Ilu ludzi poświęca życie szukając swoich zaklęć -jakiegoś srebrnego drzewa, władzy albo nieuzasadnionej sławy. Czasami to, co posiadają, jest lepsze niż to, do czego dążą. Cameleon myślała, że chce być normalna, Trent myślał, że chce zbrojnego podboju, a sam Bink, że pragnie określić swój talent magiczny. Każdy myślał, że czegoś chce. Ale koniec końców, prawdziwym zadaniem Binka było zachowanie Cameleon, Trenta i samego siebie takimi, jakimi są i skłonienie Xanth, żeby ich takimi zaakceptował. Nie chciał wykorzystywać Cameleon w jej nieinteligentnej fazie. Pragnął, żeby zrozumiała wszystko, zanim on... Coś połaskotało go w nos. Ku swojemu zmieszaniu, kichnął. Ińś trąciła łokciem Cameleon. - Tak, oczywiście, wyjdę za ciebie Bink - powiedziała Cameleon. Trent parsknął zdrowym śmiechem. A potem Bink ją pocałował - swoją zwyczajną, niezwykłą dziewczynę. Znalazła swoje zaklęcie. Rzuciła czar na niego. Było to tym samym, co klątwa Crombiego - miłością. I Bink w końcu zrozumiał znaczenie swojego omenu: to on był jastrzębiem, który porwał kameleona. I nigdy jej nie wypuści.