5098
Szczegóły |
Tytuł |
5098 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5098 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5098 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5098 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Magdalena Kowalczyk
Kwestia rozs�dku
Pami�tasz mnie?
Na pewno tak.
Jestem twoim najgorszym koszmarem.
Kr��� po �wiecie ze srebrnym mieczem w gar�ci, zakapturzona i spowita magi�.
Szukam innych, takich jak ja by wypleni� ze �wiata zaraz� - wampiry. ��czy mnie
z nimi
krew, zemsta i nienawi�� do cz�owieka, kt�ry pokaza� mi jak walczy si� z
krwiopijcami.
Kr��� po �wiecie i mojej w�dr�wce nie ma ko�ca. Kiedy� i� spotkamy i by� mo�e
b�dzie to koniec mojej w�dr�wki.
Tymczasem, pos�uchaj mojej opowie�ci...
* * *
Zaspy �niegu wygl�da�y jak posypane kruszonymi diamentami. �wiat zastyg� w
bezruchu. Kompletna cisza sprawia�a niemal b�l. Po�r�d tego zastyg�ego
krajobrazu porusza�a
si� tylko jedna posta�.
Sz�am brukowan�, oblodzon� drog� a w oddali majaczy�a sylwetka Zamku na Skale,
do kt�rego zmierza�am.
Moja w�dr�wka by�a znacznie d�u�sza ni� na pocz�tku przypuszcza�am. �nieg i
porywiste wiatry stan�y na mej drodze jakby pr�buj�c mnie nie dopu�ci� w t�
okolic�. Ale
wreszcie by�am tu.
Miejsce, do kt�rego pod��a�am nie mia�o w sobie nic szczeg�lnego. Nic, co
przyci�gn�oby samotnego w�drowca szw�daj�cego si� bez celu po �wiecie. Nic,
mo�e z
wyj�tkiem reputacji. Bo Miasto Chmur nie by�o bynajmniej rajem. By�o jednym z
najbrudniejszych i pe�nych szumowin miastem jakie postawi� cz�owiek. Tylko
ludzie zdolni
s� do stworzenia czego� r�wnie ohydnego.
Miasto Chmur le�a�o wysoko w g�rach, tak wysoko, �e przez wi�kszo�� czasu
przes�oni�te by�o przez ob�oki. Nad nim g�rowa� zamek stoj�cy na szczycie g�ry.
Z daleka
zdawa� by si� mog�o, �e ca�o�� stanowi cz�� szczytu a nie dzie�o r�k.
Otwarta brama, za kt�r� roili si� ludzie zaprasza�a do wej�cia. Nie odm�wi�am
temu
zaproszeniu. Znalaz�am si� wreszcie w�r�d istot mi podobnych, gdzie ciep�o ich
cia�
rozgrzewa�o zamarzni�te zmys�y. Wok� widzia�am twarze mieszka�c�w miasta,
rozmaitych
poszukiwaczy przyg�d r�nych ras i przede wszystkim wi�kszych i mniejszych
z�odziejaszk�w i innych rozrabiak�w.
Wreszcie w�r�d swoich.
Jaki� czas zaj�o mi poszukiwanie w�a�ciwego lokalu, w kt�rym dym by�by
wystarczaj�co g�sty a wino ma�o zaprawione. Znalaz�am takie miejsce chocia�
trudno by�o
tam nawet wej�� a co dopiero usi���. Przy jednym ze sto��w siedzia�a grupa
m�odych ludzi i
elf�w. Najwyra�niej byli cz�onkami jakiej� sekty. �wiadczy�y o tym pomalowane
dziwnie
twarze cz�ci z nich i wznoszone niekiedy okrzyki:
- Bahomet rz�dzi �wiatem!
Cz�� tego towarzystwa zdolna by�a jedynie do kiwania g�ow�, a niekt�rzy w
zasadzie
le�eli ju� na stole b�d� pod nim. Skorzysta�am z miejsca jakie sobie zrobi�am
usuwaj�c tych
niezdolnych do kontynuowania imprezy. Reszta popatrzy�a si� na mnie jak na
wyj�tkowo
paskudnego robaka. Wida� zepsu�am im rozrywk�. Zaczepi�am dziewk� przechodz�c�
obok z
dzbankiem wina, kt�ry to dzbanek sobie przyw�aszczy�am pomimo jej protest�w.
Zaopatrzona
ju� w specjalno�� lokalu mog�am si� bli�ej przyjrze� towarzystwu woko�o.
Przy moim stole siedzia�o ju� tylko o�miu ludzi i elf�w. Trzech z nich mia�o na
sobie
czarne szaty przystrojone dziwnymi gwiazdami. Twarze mieli wymalowane na bia�o i
czarno
tak, �e trudno by�o rozpozna� ich rysy. By� mo�e robi�o to pewne wra�enie na
pocz�tku
wieczora, ale teraz farby rozla�y si� im po twarzach i wygl�dali jak �aciate
krowy.
Po drugiej stronie sto�u siedzia�o znacznie ciekawsze towarzystwo. Na �rodku
zasiada�
cz�owiek nieprzeci�tnego wzrostu z d�ugimi, niemal bia�ymi w�osami. Dosy�
widocznie
przewodzi� w�r�d koleg�w. Jego broda by�a umoczona w piwie chocia� najwyra�niej
by� tu
najtrze�wiejszy. Raz po raz wybucha� dziwnym, jakby szyderczym �miechem. Wok�
niego
jak s�py kr��y�y spogl�daj�ce na niego �akomie dziewki.
Po jego prawej stronie siedzia� spokojnie niezbyt trze�wy p�elf patrz�cy z
nieco
zagubion� min� woko�o. Wygl�da� jakby nie wiedzia� jak tu trafi�. Patrzy� na
koleg�w z
odrobin� obrzydzenia i politowania. Czasem tylko u�miecha� si� albo przyk�ada�
zimny kufel
do rozbitego czo�a.
Dalej usadowi� si� elf ze �mieszn� br�dk� i opask� na jednym oku. Ubrany by�
jako�
dziwnie, ci�gle pali� jakie� �mierdz�ce zielsko i niewiele mu brakowa�o do
zsuni�cia si� pod
st�. Na dobr� spraw� siedzia� jeszcze tylko dlatego, �e ci�gle op�dza� si� od
natr�tnej
panienki, kt�ra strasznie si� do niego klei�a.
Po lewej stronie blondyna siedzia�o dw�ch prze�miesznych elf�w. Obaj byli bardzo
przystojni. Ich czarne w�osy splata�y si� kiedy pochylali g�owy, �eby
porozmawia�. �miali si�
ca�y czas tak, �e wida� by�o na ich j�zykach znaki wyrzutk�w - kolczyki. Obydwaj
udawali,
�e na mnie nie patrz�. I byli kompletnie pijani.
Ca�kiem ciekawe towarzystwo je�li ma si� ochot� zabawi�. Niezbyt mo�e
intelektualne, ale do zabawy potrzeba g�owy mocnej a nie my�l�cej.
Kolejny dowcip opowiedziany przez blondyna wzbudzi� salw� �miechu, do kt�rej si�
przy��czy�am. Zacz�o mi si� to podoba� zw�aszcza, �e jeden z elf�w zacz�� robi�
do mnie
miny i puszcza� oczka. U�miechn�am si� i te� mu jedno pu�ci�am. Pokaza� mi
j�zyk. A to ci
dopiero. Pomy�la�am co m�g�by takim j�zykiem zrobi� i chyba si� tego domy�li�.
Roze�mia�
si� na ca�y g�os. Drugi przy��czy� si� do niego.
- Przysi�d� si� do nas, kotku - zaproponowali. - Je�eli zabawa jest tym, czego
oczekujesz dzisiaj od �wiata, to znalaz�a� si� we w�a�ciwym towarzystwie.
- Nie w�tpi� - odpowiedzia�am. - Musz� tylko nadgoni� te kilka kolejek, kt�re
straci�am. - I nie czekaj�c na zach�t� poci�gn�am solidny �yk wina prosto z
dzbana, kt�ry na
og� nie jest zbyt wygodnym do tego naczyniem. Stru�ka krwistoczerwonego napoju
pop�yn�a po mojej szyi wzbudzaj�c zainteresowanie moich towarzyszy. Jeden z
nich szybko
pochyli� si� i j� zliza�.
Reszta towarzystwa jakby nieco si� zaciekawi�a. U niekt�rych sko�czy�o si� to
twardym l�dowaniem pod sto�em. Ci, kt�rzy jeszcze siedzieli po chwili powr�cili
do swoich
kufli z wyrazem pewnego rozczarowania na twarzach.
Go�cie lokalu zaczynali si� rozchodzi�. Spowodowa�o to nap�yw sprz�taj�cych po
nich
dziewek, kt�re natychmiast zosta�y pochwycone przez siedz�cych przy naszym stole
osobnik�w p�ci m�skiej. Szarpanie si� niewiele dawa�o. Co najwy�ej podar�a si�
jednej czy
drugiej kiecka, co tylko zach�ca�o do dalszego ci�gu zabawy.
Niestety, w�a�ciciel tego przybytku zacz�� protestowa� i wygania� ca�e
towarzystwo
twierdz�c, �e musi ju� zamyka� lokal. Moi towarzysze z oporem ale do��
pos�usznie zacz�li
zbiera� si� do odej�cia ci�gn�c za nogi koleg�w, kt�rzy i�� ju� nie mogli.
Przed knajp� ca�a gromada zatrzyma�a si�. Zacz�y pada� propozycje p�j�cia do
innych lokali. Zacz�li si� sprzecza�, w kt�rym jest ta�sze piwo i gdzie jest
wi�cej dziewcz�t
do obmacywania.
- Mo�e p�jdziemy do Manufaktury - rzuci�y elfy. Ta propozycja wzbudzi�a �ywe
zainteresowanie tych, kt�rzy jeszcze byli w jako takim stanie. Ca�a wataha
ruszy�a �rodkiem
ulicy roztr�caj�c przechodni�w i g�o�no �piewaj�c. Wleczonych za nogi i
postukuj�cych
g�owami o bruk pijanych towarzyszy pozostawiono w krzakach pobliskiego ogrodu.
Pod��y�am ze wszystkimi prowadzona pod r�k� przez elf�w.
Manufaktura okaza�a si� lokalem otwartym ca�� dob�, wype�nionym lud�mi, elfami,
innymi rasami oraz oparami piwa zmieszanymi z wonnym dymem z fajek. Odziane
bardzo
sk�po panienki kr��y�y zgrabnie pomi�dzy stolikami, ��kami, fotelami i innymi
sprz�tami
s�u��cymi nie tylko do siedzenia.
Pomimo t�umu szybko znalaz�o si� dla nas miejsce. Zaraz te� stan�y na stole
kufle
piwa i dzbanek wina. Znik�d pojawi�a si� te� fajka nape�niona s�odko pachn�cym
zielskiem,
kt�r� kto� pu�ci� w ko�o. Nie min�o du�o czasu jak kolejne osoby znalaz�y si�
pod sto�em.
Wielki blondyn przewodz�cy przy stole siedzia� u jego szczytu na fotelu i
obserwowa�
wszystko z g�ry.
Spoczywa�am na wprost niego w pozycji niedba�ej, z jednej strony podgryzana, z
drugiej podszczypywana, og�lnie ma�o zdolna do ruchu i g�odna. Przez wi�kszo��
czasu
pr�bowa�am odpi�� klamerki pasa od miecza i odwi�za� rzemienie, kt�rymi
zasznurowany
by� smoczy kaftan ale nie udawa�o mi si�, bo kto� ci�gle mi pomaga� pl�cz�c
wszystko
jeszcze bardziej. Ulga, kt�r� odczu�am kiedy wreszcie mi si� uda�o by�a tak
wielka, �e
musia�am si� napi�. I tyle z tego pami�tam.
* * *
- Wstawaj! Co ty tutaj robisz? Hej! Obud� si�, s�yszysz! - obudzi�y mnie
wrzaski.
Otworzy�am kontrolnie jedno oko chc�c si� przekona�, czy warto intruza ubi�, czy
te�
wystarczy zamkn�� mu g�b�. Natychmiast otworzy�am drugie. Mog�am si� spodziewa�
ka�dego, tylko nie jego. Oto sta� przede mn� (a mo�e nade mn�?) kiedy� �cigaj�cy
mnie a
obecnie traktuj�cy jak w�asn� siostr� genera� Osbel.
- Jak mi nie pozwolisz jeszcze pospa�, to mo�esz zapomnie�, �e oddam ci twoje
cholerne ksi��ki - powiedzia�am zamkn�wszy oczy i maj�c nadziej�, �e sobie
p�jdzie.
- Nic z tego, szanta�em mnie nie podejdziesz. Masz natychmiast wsta�,
wytrze�wie�,
sku� po mordach tych wyrzutk�w, co si� do ciebie przykleili i wynosi� si�
natychmiast. Je�eli
nie, to wszyscy bierzecie udzia� w karnej ekspedycji do ruin Zamku na Skale.
Wiesz, �e ci�
lubi� ale najbardziej na odleg�o��. Nie mog� pozwoli�, �eby� zr�wna�a podleg�e
mi miasto z
ziemi�.
- Nie da�abym rady. Chce mi si� spa� - odpar�am.
- Prosz�, Zhora, wyjed�.
- Jutro, daj mi spok�j i troch� wina.
- Dobrze, �pij, ale pami�taj, �e sama tego chcia�a� - powiedzia� Osbel i
odwr�ciwszy
si� na pi�cie odmaszerowa�, a przy ka�dym jego kroku dzwoni�y lampy na sto�ach.
Spotkanie to tak mnie zdziwi�o, �e nie mog�am ju� zasn��. Rozejrza�am si�
woko�o.
Na i pod sto�ami, na ��kach i kupach siana spali ludzie i nieludzie. Po moich
obu stronach
smacznie chrapa�y dwa elfy w strojach sk�pych. Pozosta�a cz�� ich garderoby
zwisa�a z
lampy wisz�cej nad najbli�szym sto�em na wysoko�ci raczej zastanawiaj�cej. Jak
to si�
znalaz�o a� tak wysoko? Tym bardziej mnie to nurtowa�o, bo zauwa�y�am tam te�
fragmenty
w�asnego odzienia.
Ci�gle na wprost mnie na fotelu spoczywa� blond olbrzym. Wydawa�o si�, �e spa�,
ale
po chwili otworzy� oczy i spojrza� na mnie.
- Wiedzia�em, �e b�d� k�opoty - powiedzia�. - Nie wiem kim jeste� ani czym
jeste�, ale
nie podobasz mi si�. Wola�bym, �eby� sp�yn�a st�d. Najch�tniej natychmiast.
Osbel nigdy nie
�artuje.
- Tego mi nie musisz m�wi�. Znam go od �adnych paru lat. Ciebie nie znam. Nie
wiem
kim ani czym jeste�, ale podobasz mi si�. Lubi� szczerych ludzi. Te� b�d�
szczera. Sp�yn�
st�d jak mi si�gniesz ciuchy.
- Zapomnij, nie jestem cudotw�rc�. Sama sobie si�gnij. Z tego co widz� do miana
cz�owieka ci daleko. Na pewno potrafisz sobie poradzi� jak�� trzeci� n�k� czy
ogonkiem.
- Je�eli pr�bujesz mnie obrazi�, to ci si� nie uda - odpowiedzia�am. Wsta�am i
rozejrza�am si� za jakim� narz�dziem, kt�rym bym mog�a sobie pom�c. Odwr�ci�am
si� ty�em
i us�ysza�am westchnienie. Olbrzym poderwa� si� i prawie na mnie rzuci�.
- Co to jest?! - wrzasn��.
- Kt�re? - zapyta�am uprzejmie.
- To, co masz na plecach. M�w!
- Po co ci to?
- Szukam bestii w ludzkiej sk�rze. Kogo�, kto ma identyczny tatua� na plecach.
- To jest nas ju� dwoje. Ja te� go szukam. Po co ci on?
- Chc� go zabi�.
- �wietnie, ja te�. Jak go znajdziesz, to mi powiedz. B�d� nast�pna w kolejce
jak
ciebie ju� zar�nie. Nie zabijesz go. Nie tknie go stal ani srebro. Nic -
wzruszy�am ramionami.
- Sko�cz ju� mnie szarpa�. Chc� si�gn�� ubranie i znikn�� st�d zanim Osbel
wr�ci. Podsad�
mnie.
Par� chwil p�niej by�am ju� ubrana i ko�czy�am w�a�nie dopinanie pasa.
Wcze�niejsza k��tnia obudzi�a ludzi woko�o i wszyscy zaczynali si� w�a�nie
podnosi�,
wi�kszo�� z niema�ym trudem. Chcia�am ju� wychodzi�, ale by�o za p�no.
- Radzi�abym wam si� pospieszy�. Stra� miejska ju� tu jest - nie musia�am w
zasadzie
ju� tego m�wi�. Drzwi otwar�y si� z hukiem i wszed� Osbel wraz z trzydziestk�
stra�nik�w.
Stan�� na przeciwko mnie.
- Oddaj mi miecz i chod� ze mn�.
- Wypchaj si�. Nie oddam miecza i nigdzie nie p�jd�. Mo�esz tu przyprowadzi�
ca��
armi�, a ja nigdzie nie p�jd�. Pr�dzej dam si� zabi� ni� zamkn�� �ywcem w
cholernych
lochach.
- Nie chc� ci� zabi�, nie mam te� zamiaru nigdzie ci� zamyka�. Po prostu ty i
twoi
towarzysze jeszcze dzi� opu�cicie miasto i ruszycie do Zamku na Skale.
- �arty sobie robisz. To tak samo jakby� nas zabi�.
Pi�cioosobowa grupa stan�a ju� na dobre na nogi. Stali kawa�ek za mn� z
obna�onymi mieczami, gotowi do walki. S�ycha� by�o niemal jak zgrzytaj� ze
z�o�ci z�bami.
- Je�eli kto� mo�e prze�y� tak� wypraw�, to na pewno ty. Od miesi�ca zbieram
tutaj
najwi�kszych �otr�w jakim przysz�o do g�owy odwiedzi� Miasto Chmur. Tych pi�ciu
te�
mia�em na oku. Brakowa�o mi tylko kogo�, kto by ich poprowadzi�. Jeste�
najlepszym
kandydatem na to miejsce.
- Wybij to sobie z g�owy. Mo�e kiedy� chcia�am umrze�, teraz ju� nie. W ka�dym
b�d� razie nie w ten spos�b. Nie zmusisz mnie do tego. Nie chcia�e�, �ebym
zrujnowa�a to
miejsce. Teraz mnie do tego zmuszasz. Wiesz, �e kiedy poleje si� krew nic mnie
ju� nie
powstrzyma.
- Nie b�dzie �adnej krwi - odpowiedzia� spokojnie Osbel.
I mia� racj�, przynajmniej je�li chodzi�o o mnie.
Jak deszcz spad�a na mnie sie� utkana ze srebrnych nici. Ka�dy jej dotyk pali�
jak
ogie�. Skuli�am si� na kamiennej pod�odze �kaj�c cicho.
Stra� rzuci�a si� na pozosta�ych. Zdecydowana przewaga liczebna szybko
przewa�y�a
szal� na nasz� niekorzy��. Nieco poturbowani ludzie zostali skuci i jak skaza�cy
powlekli si�
noga za nog� na zewn�trz.
- Zabierzcie to ode mnie! Prosz�! Wygra�e�, Osbel! B�dziesz przekl�ty! Wygra�e�,
wi�c zdejmij to ze mnie.
Stra�nicy zdj�li ze mnie sie� ale wci�� nie mog�am si� ruszy�. Podnie�li mnie i
wyprowadzili na poranne �wiat�o i dalej, do zamku. Za mn� prowadzono pi�tk�
moich
niedawnych towarzyszy zabawy. Olbrzym szed� przodem z wzrokiem utkwionym w moich
plecach i mordem w oczach. Na ko�cu sz�y dwa elfy z niezrozumia�ego powodu
ci�gle
chichocz�ce.
* * *
Nie min�o jeszcze po�udnie kiedy na dziedzi�cu wi�zienia zobaczy�am pozosta�ych
cz�onk�w wyprawy. By�a to grupa pi�ciu ludzi. S�ysza�am o prawie ka�dym z nich.
Wszyscy
byli z�odziejami i chyba Miasto Chmur by�o ich ostatnim azylem. Byli poszukiwani
w
wi�kszo�ci znanych mi miast ludzkich i elfich wiosek.
Dzi�ki kr�tkiej prezentacji pozna�am nie tylko ich imiona ale te� imiona moich
znajomych, kt�re wcze�niej umkn�y mojej uwadze.
Olbrzym zwany by� Chinem, p�elf to Mary, jednooki - Blitz, jeden z elf�w to Ham
a
drugi nazywany by� po prostu S�oneczkiem. Wszyscy opr�cz tych dw�ch trzymali si�
ode
mnie z daleka. Oni jednak uwa�ali zbli�aj�c� si� w�dr�wk� za �wietn� zabaw�.
Nie tylko nie interesowano si� nasz� broni�, przy pomocy kt�rej mogli�my
przecie�
rozbi� stra�e i uciec. Dodatkowo przyniesiono jeszcze i z�o�ono w k�cie
dziedzi�ca kilka
kusz, mieczy, w��czni i czego tylko si� da�o. Wi�kszo�� tych rzeczy nadawa�a si�
wy��cznie
do zrobienia krzywdy w�a�cicielowi a nie przeciwnikowi, ale da�o si� jeszcze co�
wybra�. W
ten spos�b opr�cz swojego miecza i sztyletu przytroczy�am sobie male�k� kusz�
zak�adan� na
nadgarstek i znakomit� proc�.
Ten pozorny brak zainteresowania nami wyja�nia� fakt, �e wok�, na murach sta�a
jaka� setka �ucznik�w.
W zgrabnych i por�cznych paczkach u�o�ono prowiant, z kt�rego zabra�am tylko
par�
buk�ak�w wina. Dopakowa�am swoj� torb� podr�n� peleryn� i by�am gotowa do
drogi.
Wkr�tce pojawi� si� Osbel.
- Wybacz mi, Zhora. Nie mia�em wyj�cia. Kto� musi tam i��.
- Tylko dlaczego tym ktosiem musz� by� ja?
- Pos�uchaj, to miejsce jest teraz dla mnie wszystkim. Nie chc� i�� ju� dalej.
Jestem
stary i tutaj chc� prze�y� reszt� �ycia. Gdyby� tutaj zosta�a, nie mia�bym ju�
gdzie tego zrobi�.
- I dlatego wysy�asz mnie na pewn� �mier�?
- Nie ciebie. Przecie� wiesz, �e jeste� jedyn� osob� mog�c� tam i�� i wr�ci�.
Naprawd� mam nadziej�, �e tak si� stanie. Cokolwiek tam znajdziesz, po�owa tego
nale�y do
ciebie.
- Tylko, �e po�owa z niczego jest niczym.
- Tam co� jest.
- Aha, trupy z poprzednich wypraw. Nie wciskaj mi g�upot. S�dzi�am, �e jeste�
moim
przyjacielem. Je�eli kiedykolwiek wr�c� z tego przekl�tego miejsca, to b�dziesz
bardzo tego
�a�owa�. Do ko�ca swojego kr�tkiego i bolesnego �ycia - powiedzia�am i
odwr�ci�am si� na
pi�cie odchodz�c w stron� bramy, gdzie zgromadzi�a si� ju� ca�a przygotowana do
odej�cia
grupa.
* * *
Ca�y dzie� marszu po zasnutych mg�� ska�ach, gdzie nie zobaczy si� ani �d�b�a
trawy
ani zwierz�cia zm�czy� nie tylko nasze nogi ale i ot�pi� umys�y.
Stara�am si� zabi� g��d winem ale i tak wiedzia�am, �e w ko�cu b�d� musia�a
je��.
Mia�am nadziej�, �e kto� si� potknie albo spadnie ze stoku, wtedy nie mia�abym
problemu.
Jak na z�o�� wszyscy szli r�wno i pod wiecz�r bezpiecznie dotarli�my na skaln�
p�k�, gdzie
roz�o�yli�my si� na noc.
M�czy�o mnie takie g�upie chodzenie, ale Zamek wydziela� zbyt siln� aur�, �eby
mo�na by�o u�y� portalu przestrzennego. Nie by�o innego sposobu dostania si� na
szczyt jak
mozolne brni�cie przez zwa�y ska�, gruzu i ruiny. A przede wszystkim przez
drzemi�ce w tych
ruinach niebezpiecze�stwa. Nikt nigdy nie wr�ci�, �eby opowiedzie� co go tam
spotka�o.
Czasem tylko a� do Miasta Chmur dociera�y pot�pie�cze wrzaski �mia�k�w, kt�rzy
zdecydowali si� na t� w�dr�wk�.
Rozmy�la�am tak le��c pomi�dzy Hamem i S�oneczkiem, czuj�c ciep�o ich cia� i
krew
t�tni�c� w ich �y�ach. By�o mi ich szkoda. I tak nie mieli prawa prze�y� tej
podr�y ale nie
chcia�am odbiera� im si�.
Skupi�am si� by zag�ci� opary snuj�ce si� wci�� wok�. Wysun�am si� spomi�dzy
elf�w i podczo�ga�am do jednego ze z�odziei. Le�a� blisko �ciany skalnej i
ci�gle osypuj�ce
si� mniejsze i wi�ksze kamyki rozsypane by�y wok� jego g�owy. Jednym z ostrych
kamieni
rozci�am mu sk�r� na skroni. Napoi�am si� niemal do syta i pozostawi�am by si�
wykrwawi�.
Zacz�am si� cofa�, by wr�ci� na swoje miejsce gdy wpad�am na kogo�.
Chin.
- Tak sobie w�a�nie my�la�em, �e tu ci� znajd�.
- No to mnie znalaz�e�.
- Zdajesz sobie zapewne spraw� z tego, �e mam zamiar ci� zabi�. Wci�gn�a� nas w
wielkie g�wno. Tylko ty jeste� odpowiedzialna za to, �e tu jeste�my i nie mamy
odwrotu.
Zej�� st�d mo�na tylko przez miasto.
- Ze wszystkiego doskonale zdaj� sobie spraw�. ��cznie z tym, �e chcesz mnie
zabi�.
Tylko ty zdaj sobie spraw� z faktu, �e beze mnie nie prze�yjecie tutaj nawet
kilku dni, nie
m�wi�c ju� o powrocie. Osbel ma racj�. Jestem jedn� z niewielu, kt�rzy maj�
jak�� szans� na
wyj�cie z tego w jednym kawa�ku. I mam zamiar to zrobi�. Tak umiera�, to zbyt
g�upie.
- Nie s�dzisz, �e dla tego cz�owieka to te� by�a g�upia �mier�?
- By� mo�e, ale ja te� musz� je��. Nie b�d� udawa�, �e jest mi przykro z tego
powodu,
�e jestem wampirem. Przymknij na to oko, a nie rusz� �adnego z twoich ludzi.
- Nie przeginaj, moja cierpliwo�� te� ma swoje granice. Daj� ci te kilka dni na
to,
�eby� wyci�gn�a nas z tego g�wna, do kt�rego nas wepchn�a�. Ani dnia wi�cej.
P�niej si�
policzymy - powiedzia� i znikn�� we mgle.
C�, kilka dni mi wystarczy. A potem zobaczymy.
* * *
Nazajutrz zacz�li�my natyka� si� na pierwsze oznaki pobytu innych ludzi przed
nami.
�mier� jednego z towarzyszy nikogo specjalnie nie wzruszy�a. Najwidoczniej ka�dy
martwi�
si� o siebie. Incydent poszed� w zupe�ne zapomnienie kiedy napotkali�my pierwsze
szcz�tki
naszych poprzednik�w.
Poszarpane derki, skrawki ubra�, gnij�ce zw�oki rozszarpane ostrymi jak no�e
szponami. Co mog�o zada� takie rany? Nikt z nas nie mia� poj�cia.
Z trudem brn�li�my dalej.
Dwa kolejne dni i dwie noce i wci�� spok�j. Nic si� nie dzia�o. Okolica by�a
kompletnie wymar�a Jeszcze tylko raz znale�li�my szcz�tki ludzkie, najwyra�niej
le��ce tu ju�
kilka lat. Poza tym nic nie m�ci�o pustki tego miejsca.
Trzeciej nocy zacz�y do nas dociera� dziwne odg�osy. Zacz�o si� od jakby
�piewu.
Dziewcz�ce g�osy nuci�y rzewn� melodi�. Denerwowa�o mnie to ale moi towarzysze
byli
najwyra�niej zaintrygowani. Popadli w zamy�lenie i jakby rozmarzenie. Moje dwa
elfy
jeszcze si� jako� trzyma�y, widocznie dostarcza�am im wystarczaj�c� ilo��
wra�e�, ale
pozostali z trudem ukrywali zainteresowanie w�a�cicielkami tych uroczych g�os�w.
Jeden ze z�odziei ukradkiem oddali� si� od reszty pod pozorem ul�enia
p�cherzowi.
Ju� wi�cej go nie widzieli�my a g�osy umilk�y.
Po czwartej nocy pozosta�a na jedynie �semka, bo g��d by� silniejszy ode mnie.
Coraz cz�ciej spotykali�my na swojej drodze nie tylko stare zw�oki ale te� i
stworzenia, kt�re musia�y by� sprawcami tego stanu rzeczy.
Wielkie jaszczury, drapie�ne ptaki, skorpiony. Nie by�o ju� w�r�d nas nikogo,
kto
by�by w pe�ni sprawny i nic go nie bola�o.
Kolejnego wieczora znik�d wyskoczy� ogromny wilk i Mary zosta� mocno poraniony.
Wkr�tce okaza�o si�, �e rany s� zainfekowane dziwn� trucizn� i powali�a go
gor�czka.
Na skale u�o�yli�my koce i okryli�my go jak tylko mogli�my. Nie na wiele si� to
zda�o.
Mary gas� w oczach. Niewiele mo�na by�o dla niego zrobi�.
- Potrafisz mu pom�c? - zapyta� Chin odci�gaj�c mnie na bok.
- Tak, ale nie b�dzie ju� taki jak dawniej. Poza tym... - westchn�am. Trudno mi
by�o
powiedzie� co� takiego. Chyba troch� si� przywi�za�am do tego towarzystwa.
- Poza tym co?
- Je�li go uczyni� takim jak ja, to wkr�tce zabraknie mi prowiantu.
- Nie obchodzi mnie to, on jest moim przyjacielem. Wraz z nim umrze cz�� mnie
samego.
- Rozs�dek m�wi mi, �e jednak lepiej on ni� ja.
- A m�j rozs�dek m�wi, �e tw�j czas si� sko�czy�. By� mo�e zginiemy tu wszyscy,
ale
ty b�dziesz pierwsza.
- Nie wiem, czy zale�y mi na kolejno�ci. By� mo�e s�dzisz, �e uratuj� mu �ycie,
ale to
nie prawda - pr�bowa�am wyt�umaczy�. - On b�dzie martwy, tylko w troch� inny
spos�b.
B�dzie �y� dop�ki ja b�d� �y�a. Ratuj�c cz�owiekowi �ycie odpowiadasz za niego,
tym
bardziej je�eli robisz to w ten spos�b. Nie mog� siebie skaza� na niego.
- Zdejmuj� z ciebie ten obowi�zek. Wezm� to na siebie.
- B�dziesz tego �a�owa� - odpowiedzia�am, chocia� ju� wiedzia�am, �e nie da si�
przekona�. Mnie te� by�o �al Maryego, by� chyba jedynym w tym towarzystwie,
kt�ry
traktowa� mnie jak r�wn� sobie.
- Wiem - odpowiedzia� tak cicho, �e ledwie go us�ysza�am.
Pozostali zebrali si� w skalnym za�omie. Wkr�tce wszyscy spali grzej�c si�
nawzajem
ciasno zbici. Pozosta�am przy umieraj�cym cz�owieku podaj�c mu czasem odrobin�
wina. Raz
na jaki� czas odzyskiwa� przytomno�� i pyta�, gdzie jest.
Rozci�am sk�r� na nadgarstku i wpu�ci�am kilka kropel krwi do czarki z winem.
Kiedy Mary po raz kolejny odzyska� przytomno�� wiedzia�am, �e to by�by ju�
ostatni raz.
Niemal wykrwawione cia�o trawione gor�czk� nie mia�o ju� si� by walczy� o �ycie.
Poda�am mu nap�j.
Na pocz�tku nie by�o �adnej reakcji.
Po chwili jego cia�o wygi�o si� w �uk a z ust wydoby�o si� westchni�cie.
Obejrza�am si� na �pi�cych, �aden si� nie obudzi�.
- Wszystko b�dzie dobrze - powiedzia�am, sama nie wiem do siebie czy do niego.
Nied�ugo moja krew tak jak trucizna opanuje jego organizm i wype�ni wyschni�te
�y�y.
Czuwa�am przy nim do rana. Budzi� si� kilkakrotnie. Musia�am nakarmi� go w�asn�
krwi�. Wygl�da� ju� znacznie lepiej. Rano wzbudzi�o to zdziwienie innych i pewn�
ulg�
China, kt�ry podzi�kowa� mi skinieniem g�owy.
Dopiero po po�udniu mogli�my ruszy� w dalsz� drog�.
Wszyscy byli ju� porz�dnie zm�czeni. Elfy straci�y wszelkie zainteresowanie
czymkolwiek opr�cz drogi przed nimi. Og�lne zniech�cenie wywo�ane mozoln�
wspinaczk�,
monotoni� i przykrymi wydarzeniami wci�� si� pog��bia�o.
Wieczorem dotarli�my do wej�cia do jaski�. Nie chcieli�my si� w nie zapuszcza�
przed noc�. Przygotowali�my wszystko, by rankiem wyruszy� do wn�trza g�ry. Cicho
szemrz�cy strumyk wyp�ywaj�cy spo�r�d g�az�w nieopodal troch� polepszy� humory.
Na stoku noc zapada�a szybko. Gdy tylko pierwsze gwiazdy ukaza�y si� na niebie z
okolic strumyka wyroi�a si� chmara k�saj�cych komar�w. Obleg�y one cz�onk�w
wyprawy
tak, �e trzeba by�o zapali� pochodnie, kt�rych nie mieli�my zbyt wiele. Przy ich
�wietle po
obejrzeniu obra�e� ustalili�my jednog�o�nie, �e od tej pory Chin obejmuje
prowadzenie. Nikt
nie potraktowa� powa�nie mianowania mnie przyw�dc� przez Osbela. Sama te�
uzna�am, �e
nie mia�oby to wiele sensu.
Obudzi�o mnie w �rodku nocy szarpanie. Kto� pr�bowa� wytrz��� ze mnie z�by,
kt�re
i tak mi dzwoni�y z zimna.
Zobaczy�am Hama, kt�ry trz�s�c si� ze strachu pr�bowa� co� mi pokaza�.
Spojrza�am
w stron�, kt�r� mniej wi�cej wskazywa�... i natychmiast si� obudzi�am.
Nad Blitzem zawis� stw�r wygl�daj�cy jak wielki w��. Mia� ogromne, wy�upiaste
oczy
i k�y, kt�rym ust�powa�y nawet moje pazury. D�ugi rozdwojony j�zyk bada� szyj�
elfa w
poszukiwaniu t�tnicy. Jeden szczeg� odr�nia� to stworzenie od w�a. By�o ono
zupe�nie
przezroczyste. Jakby zrobione z wody.
Najciszej jak mog�am a jednocze�nie najszybciej wyci�gn�am z pochwy sw�j miecz.
Kolorowo wymalowane znaki �wieci�y lekko w ciemno�ci. Czymkolwiek by�o to
stworzenie,
by�o z pewno�ci� magiczne.
Jednym skokiem znalaz�am si� obok cielska potwora i ci�am z ca�ej si�y.
Nie musia�am si� tak wysila�. Miecz przeszed� jak przez pierzyn�.
Jeszcze przez moment stw�r pozostawa� w tej samej pozycji ale zaraz g�owa opad�a
i
�r�dlana zimna woda chlusn�a na Blitza, kt�ry obudzi� si� z krzykiem.
W tej samej chwili pozosta�a cz�� przeobrazi�a si� w mgnieniu oka w ogromn�
paszcz� smoka i run�a na mnie. Krzykn�am mimo woli i cofaj�c si� potkn�am i
przewr�ci�am.
Kto� jednak odwr�ci� uwag� potwora.
W miejscu, gdzie strumyk wyp�ywa� ze ska�, a gdzie bestia mia�a sw�j nibyogon,
sta�
Chin. W jego d�oni b�yszcza� srebrny miecz. W jednej chwili ci�� nim poprzez
nienaturalnie
wyp�ywaj�c� strug� a� kamienie rozprys�y si� woko�o. Woda zala�a wszystko.
��cznie z
pochodniami.
Reszt� nocy mieli�my z g�owy. Zimno nikomu nie pozwoli�o spa�.
Rankiem skostniali z zimna ruszyli�my w g��b pieczar. Pochodnie nie nadawa�y si�
na
razie do niczego. Trzeba by�o odczeka� co najmniej dzie�, �eby obesch�y.
Sz�am przodem wraz z Marym, kt�ry ju� podobnie jak ja nie potrzebowa� �wiat�a by
dobrze widzie�. Zaraz za nami szed� Ham wci�� jeszcze przera�ony nocnym
wydarzeniem.
Wola� trzyma� si� blisko mnie zw�aszcza, �e za nim szed� Chin. Dalej pod��a�
Blitz ze
S�oneczkiem, a poch�d zamyka�o dw�ch z�odziei.
Uszli�my dobry kawa�ek, gdy napotkali�my k�adk� nad szczelin�, kt�rej dna nie
spos�b by�o dojrze�.
St�paj�c delikatnie i ws�uchuj�c si� w trzeszczenie drewna przesz�am na drug�
stron�.
Za mn� pojedynczo przechodzi�a reszta.
Nagle pod Chinem ugi�� si� jeden z bali. G�o�ny trzask i odg�os sypi�cych si�
kamieni.
Rzucili�my si� na pomoc ale Chin ju� wdrapywa� si� z powrotem na pozosta�o�ci
k�adki.
Reszt� drogi na drug� stron� przeby� czo�gaj�c si�.
- Za stary ju� jestem na to g�wno.
- Nie za stary, tylko powiniene� schudn�� - odpowiedzia�am.
- Wybij to sobie z g�owy - odburkn�� i otar� pot z czo�a.
Pozostali przebyli k�adk� bez problem�w.
Kilkakrotnie gubili�my drog� w korytarzach. Zawracali�my, kiedy okazywa�o si� ,
�e
dotarli�my do �lepego zau�ka. Poza tym ka�da droga by�a jednakowo dobra.
Stracili�my ju� wszelk� rachub� czasu. Nikt nie wiedzia� jak d�ugo ju� b��dzimy
ciemnymi korytarzami. Brak �wiat�a wywo�ywa� dziwne z�udzenia wzrokowe i
s�uchowe.
Chocia� nie do ko�ca byli�my przekonani, �e to tylko z�udzenia.
Po raz kolejny skr�cili�my w jeden z bocznych korytarzy i nasze oczy porazi�o
zachodz�ce s�o�ce.
Trudno opisa� s�owami ulg�, kt�r� odczuli�my wydobywaj�c si� wreszcie z ponurych
grot. Powiew �wie�ego powietrza wype�ni� nasze p�uca a� zakr�ci�o si� w g�owach.
Dopiero po chwili zdali�my sobie spraw� z tego gdzie jeste�my.
Wyszli�my wprost na cmentarz.
Wok� nas rozci�ga�y si� jak okiem si�gn�� nier�wne rz�dy nawp� zrujnowanych
nagrobk�w. Niekt�re z nich by�y wr�cz rozkopane. Wal�ce si� nagrobne pomniki,
kopce
kamieni z powrotem przygn�bi�y wszystkich. Jedynie Mary zdawa� si� nie zwraca�
na nie
uwagi. Jego wzrok b��dzi� gdzie� po widnokr�gu jakby ogl�da� ostatni w �yciu
zach�d s�o�ca.
Przez ca�y czas nie wym�wi� nawet jednego s�owa.
Ruszyli�my w dalsz� drog� nie chc�c pozostawa� na noc w takim miejscu.
Zmierzch zapad� szybko i zrobi�o si� potwornie zimno. S�ycha� niemal by�o trzask
zamarzaj�cych w powietrzu oddech�w.
Z czasem zacz�o si� wydawa�, �e ciche odg�osy niby skrobania czy szelestu
rozlegaj�
si� za naszymi plecami. Kiedy si� odwracali�my nie dzia�o si� tam nic. Za
kt�rym� z kolei
razem zauwa�yli�my, �e brakuje jednego z cz�onk�w wyprawy. Kto� chcia� si� po
niego
wr�ci� ale powstrzymali�my go.
Mary cicho szepn�� mi na ucho:
- Tam s� - i pokaza� palcem, co ma na my�li.
Pomi�dzy nagrobkami przemyka�y zniekszta�cone postacie. Kolejne wydobywa�y si�
ju� z ziemi i spod kamiennych p�yt.
- �liczne ludzie. Dobre ludzie. Smaczne ludzie - szeleszcz�ce szepty otacza�y
nas ju�
ze wszystkich stron.
Spojrza�am pod nogi akurat na czas by zobaczy� gnij�c� r�k� wysuwaj�c� si� spod
kopca ziemi i chwytaj�c� mnie za kostk�. J�kn�am z obrzydzenia.
Wszyscy wydobyli miecze.
Walka z chodz�cymi trupami by�a obrzydliwa cho� �atwa. By�y powolne i niezdarne
ale by�o ich wielu. Zwyk�e klingi ci�y martwe ju� cia�a z �atwo�ci� ale nawet
pojedyncze
cz�onki potrafi�y jeszcze atakowa�. Jedna z odr�banych r�k wspi�a si� po
plecach Hama i
zacisn�a si� na jego szyi. Zacz�� krzycze� ale wkr�tce brak�o mu powietrza w
p�ucach. Pr�by
rozerwania palc�w wbijaj�cych si� w cia�o nie odnosi�y skutku a nikt nie mia�
czasu mu
pom�c.
Najwi�cej szkody w�r�d rozk�adaj�cych si� przeciwnik�w wyrz�dza�y srebrne
miecze.
Ledwie mu�ni�te nimi cia�a zapala�y si� natychmiast i po chwili pozostawa�a
jedynie garstka
popio�u.
Starali�my si� z Chinem jak najbardziej odci�gn�� wrog�w od pozosta�ych
towarzyszy
i uda�o nam si� os�ania� Blitza na tyle d�ugo, �e zd��y� uwolni� Hama.
Wreszcie niedobitki przeciwnik�w wycofa�y si� i stwierdzili�my, �e nikt w
zasadzie
nie odni�s� wi�kszych obra�e�. Ham odzyska� wywo�an� bezdechem przytomno��.
Ci�gle
jednak nie m�g� doj�� do siebie. Patrzy� tylko b��dnym wzrokiem przed siebie i
prawie nie
reagowa� na wo�anie go po imieniu.
Zm�czeni i brudni ruszyli�my w stron� wy�aniaj�cego si� na tle rozja�niaj�cego
si� ju�
wschodz�cym s�o�cem Zamku na Skale.
Dotarli�my w ko�cu do bramy. Ku naszemu zdziwieniu by�a otwarta.
Z pewn� podejrzliwo�ci� wkroczyli�my do �rodka.
Nie czeka�a nas tam pu�apka.
Czeka� na nas labirynt.
Postanowili�my odpocz�� i przespa� si� cho� do po�udnia. Ham zasn�� kiedy tylko
usiad�. Otulili�my go derkami maj�c nadziej�, �e nas ogrzeje s�o�ce.
Nasze nadzieje pozosta�y jednak tylko nadziejami. Obudzili�my si� skostniali z
zimna.
Pod��yli�my przez labirynt szybkim krokiem by rozgrza� zamarzni�te stawy.
L�d chrz�ci� nam pod stopami. Dzi�ki niemu pozostawiali�my �lady, po kt�rych
zawsze mogli�my wr�ci�. Niestety, wkr�tce zacz�� pada� �nieg. Wielkie jego
p�atki
zasypywa�y niemal natychmiast wszelkie �lady. W powodzi bieli nikt nie zauwa�y�
jak wraz z
Marym po�ywili�my si� ostatnim ze z�odziei.
Prowadzenie obj�� S�oneczko, kt�ry jakim� sposobem zawsze wybiera� drog� w
najlepszym kierunku. M�wi�, �e jak ptaki zawsze pod��a tam, gdzie chce i nigdy
nie gubi
drogi.
Dzi�ki niemu do samego zamku dotarli�my na d�ugo przed wieczorem.
Aby wej�� do �rodka trzeba by�o wspi�� si� jeszcze po dziwnie wy��obionych
ska�ach.
Na kulistych niemal g�azach znajdowa�a si� jakby kamienna drabina. Skalne kolce
kaleczy�y
d�onie ale u�atwia�y wej�cie.
Nagle ska�y pod nami zachwia�y si�. Zacz�y si� podnosi� i zmienia� kolor na
czerwony. Pospadali�my z powrotem na ziemi�.
- O rety! To ma oczy! - krzykn�� S�oneczko.
Rzeczywi�cie TO mia�o oczy. TO by�o cholernym smokiem.
- Odsu�cie si�! - krzykn�� Chin. - Jest jeszcze zaspany. Mo�e uda si� go ... Au!
- nie
sko�czy�, bo okaza�o si�, �e smok wcale nie by� taki zaspany. Plun�� mu �r�cym
jadem prosto
pod nogi.
Brak nam by�o do�wiadczenia w walce z takimi stworzeniami. Ka�dy z nas ledwie
co�
s�ysza� o smokach. Jak ubi� takiego zwierza?
- Blitz, ty podejd� z prawej strony i udawaj, �e chcesz go d�gn�� - powiedzia�
Chin. -
Ja zajd� go z lewej.
- Si� robi - odpar� Blitz i zacz�� okr��a� besti�, kt�ra wzrokiem pod��a�a za
nim. Od
czasu do czasu splun�a ale elf szybko odskakiwa�.
Tymczasem Chin cicho podchodzi� z drugiej strony niezauwa�ony przez przeciwnika.
Tak nam si� wydawa�o.
Niespodziewanie smok okr�ci� si� ogonem przewracaj�c Blitza i niemal chwytaj�c
pot�nymi z�biskami zaskoczonego cz�owieka.
Pr�bowa�am u�y� magii, ale zapomnia�am, �e tutaj nie mog� tego zrobi�. Nawet
najprostsze zakl�cia krzywi�y si�. Piorun kulisty zamiast z moich r�k w smoka
m�g� uderzy�
odwrotnie. Nie mog�am ryzykowa�.
G�upio si� czu�am walcz�c z legendarn� besti� prymitywnym or�em. Chocia� mo�e
nie spos�b jest wa�ny ale efekt.
Tyle, �e z efektem te� kiepsko.
S�oneczko pr�bowa� rzuca� w potwora no�ami ale te odbija�y si� od pancerza.
- Celuj w oczy! - kto� krzykn��. Niestety nie by�o �atwo trafi� w oko
ruszaj�cego si�
ci�gle zwierz�cia.
Nagle przypomnia�am sobie o czym�.
- Zajmijcie go na chwil�! - zawo�a�am. - Niech chocia� przez moment si� nie
rusza! -
wyj�am z torby proc�, brakowa�o mi tylko amunicji. Wyrwa�am jeden z �wiek�w z
pasa,
wrzuci�am do sk�rzanego siode�ka i zakr�ci�am. Mia�am tylko nadziej�, �e trafi�.
Przez moment smok zaj�� si� moimi towarzyszami i spogl�da� gro�nie na
zbli�aj�cych
si� do niego rz�dem ludzi.
Z wiruj�cych rzemieni z ogromn� pr�dko�ci� wystrzeli� srebrny �wiek i ugodzi�
potwora wprost w pionow� �renic�. Miejsce by�o dobre, tylko �e i tak nie
zrobi�am wiele
szkody.
Ryk z�o�ci raczej, ni� b�lu, zatrz�s� ziemi� po naszymi stopami.
Stw�r run�� na mnie jak b�yskawica i by�by zmia�d�y� mnie jak lalk� ale na jego
drodze stan�� Mary. Jego zamglone oczy patrzy�y bez wyrazu na przeciwnika. Twarz
nie
wyra�a�a nic, poza cierpieniem. To, co mo�na by�o uzna� za determinacj� by�o po
prostu
ostatnim odruchem cz�owiecze�stwa. M�czyzna z�apa� si� kolca na pysku
zwierz�cia,
podci�gn�� si� i wbi� sw�j miecz w jego drugie oko a� po r�koje��.
Konaj�cy smok wraz z ostatnim tchnieniem chwyci� cz�owieka pot�nymi szcz�kami.
Chrz�st ko�ci zabrzmia� jak huk gromu.
Podbiegli�my do krwawi�cego cz�owieka. Le�a� w ka�u�y krwi, swojej i smoka.
Czerwie� i b��kit zlewa�y si� ze sob�. Blada twarz na tym tle wygl�da�a jakby
magicznie.
- Nie pozw�l jej tego robi� - wyszepta� konaj�cy. - Ju� nigdy nie pozw�l jej
tego
zrobi�.
Chin zrozumia�.
- Zabij mnie... - doda� tamten jeszcze.
Pomimo, �e r�ce mu si� trz�s�y bia�ow�osy uni�s� sw�j srebrny miecz.
Wszyscy odwr�cili g�owy. Pomy�la�am, �e sama kiedy� zgin� w ten spos�b. By� mo�e
z r�ki tego samego cz�owieka.
Nie by�o na co czeka�.
Wyruszyli�my by zdoby� ostatni bastion. Pod bram� zastali�my spokojnie
siedz�cego
Hama, kt�ry jakby nawet nie zauwa�y� naszego zmagania z besti�.
W wej�ciu powita� nas kobiecy szloch.
Na wprost drzwi przykuta do �ciany tkwi�a pi�kna m�oda kobieta. Trudno by�o co�
powiedzie� o jej odzieniu, bo jego resztki zwisa�y trzymaj�c si� na ostatnich
nitkach. Nie
mo�na by�o jej jednak odm�wi� urody.
- Jaka pi�kna - westchn�� S�oneczko. - Poczekaj, kochanie, zaraz ci� uwolni�.
- Nie r�b tego - ostrzeg� Chin. - Pomy�l najpierw, nim co� zrobisz.
- Po co? - zapyta� g�upio rozmarzony elf.
- Prawdopodobnie �adna wyprawa nie dotar�a a� tutaj od lat. Ona nie mo�e by� po
prostu cz�owiekiem je�li jest tutaj przykuta tak d�ugo i jeszcze �yje.
- Ale nie mog� jej tak zostawi�.
- Dlaczego nie?
- Popatrz jak ona si� m�czy. Musz� j� uwolni� - powiedzia� rozpaczliwie
S�oneczko i
ruszy�, by zrealizowa� sw�j zamiar.
Chin chcia� go powstrzyma� ale z�apa�am go za r�k�.
- Daj spok�j. On sam wybiera sw�j los. Nie mo�esz mu tego odm�wi�.
- Nawet je�li my�li inn� cz�ci� cia�a ni� powinien?
- Nawet wtedy. Prosz�, daj spok�j.
Chin zrezygnowa�. W tym czasie elf zd��y� ju� rozku� �a�cuchy i dziewcz� stan�o
przed nim z wdzi�cznym u�miechem.
- M�j kochany. Ca�a jestem twoja. We� mnie ze sob�.
- Wezm� ci� kochanie, gdzie tylko zechcesz - odpowiedzia� m�czyzna i obj�� j�.
Zauwa�y� jednocze�nie poprzecinane nadgarstki i sin� pr�g� na szyi. - Kto ci to
zrobi�?
- Nikt jej tego nie zrobi� - odpowiedzia�am. - To ona sama. Siedzi i czeka na
wybawc�w. �yje tak d�ugo jak kto� darzy j� uczuciem. Je�li j� porzucisz, zabije
si�. P�niej
o�yje znowu i b�dzie czeka�a na nast�pnego b��dnego rycerza.
- Kto m�g�by porzuci� takie cudowne stworzenie - odpar� ze zdziwieniem.
- Jeszcze si� przekonasz.
Szli�my dalej a Chin odci�gn�� mnie na stron�.
- O co chodzi z t� dziewczyn�?
- To Erena. �ywa pu�apka na m�czyzn o mi�kkim sercu. Nie wiem, kto j� tu
przyku�,
ale najwyra�niej mia� jej dosy�. �y�a tutaj od wielu lat �ywi�c si�
nagromadzonym w tym
miejscu cierpieniem. Bo tym w�a�nie si� �ywi - uczuciami. Mo�e i jest pi�kna,
ale rozumu ma
tyle, co dajmy na to taki wr�bel. Jej g��wnym problemem jest to, czy wygl�da
wystarczaj�co
pi�knie. I nie radzi�aby oczekiwa� od niej ugotowania zupy czy sprz�tania.
- Aha - powiedzia� tylko i poszli�my dalej.
Na swojej drodze nie spotkali�my ju� napastnik�w.
Ko�cem naszej drogi by�a wielka sala. Na �cianach wisia�y r�ne mapy i
malowid�a.
Na pod�odze sta�y kufry wype�nione z�otem i klejnotami. Po�rodku, na kamiennej
kolumience
spoczywa� ogromny b��kitny diament.
Ham niemal od razu rzuci� si� w jego stron�.
- Nie! - zd��y�am krzykn�� i Chin z�apa� go za kaftan. - Nie ruszaj tego. Chin
przypilnuj go, a ja obejrz� te mapy. Reszta niech pakuje z�oto ile wlezie.
Popatrzy�am na blond pi�kno�� uwieszon� na ramieniu elfa. Po chwili
zainteresowa�a
j� kt�ra� szkatu�ka. Usiad�a na pod�odze i zag��bi�a si� w przymierzaniu
klejnot�w. Przepad�a
dla �wiata.
Sz�am wzd�u� �ciany ogl�daj�c wisz�ce p�achty papieru. Trzeba si� by�o im mocno
przygl�da�, bo pokrywa�a je gruba warstwa kurzu.
Na jednym z obraz�w zobaczy�am znajom� posta�.
- Chin, chod� tutaj! Szybko! - zawo�a�am.
Podszed� do obrazu i natychmiast wiedzia� o co mi chodzi�o.
Na szczycie g�ry, w�r�d b�yskawic sta� je�dziec w czerni. Pod obrazem wisia�a
mapa a
na niej narysowany czerwony krzy�yk.
Niewiele my�l�c zerwa�am map� i schowa�am do torby. Odwr�ci�am si� akurat na
czas, �eby zobaczy� Hama podnosz�cego wielki diament w r�ku. Nie zd��y�am nawet
krzykn��.
W jednej chwili kamie� rozpad� si�, a z jego wn�trza wyp�yn�a fala robactwa.
Paj�ki,
krocionogi i inne �wi�stwa oblaz�y biednego elfa, kt�ry wrzeszcz�c rzuci� si� na
ziemi� i
tarza� by strz�sn�� z siebie owady.
Po chwili us�yszeli�my grzmot, a pod�oga pod naszymi stopami zatrz�s�a si�. Z
sufitu
zacz�y wali� si� na nas wielkie kawa�y gruzu i kamienie.
Pop�dzili�my do drzwi ci�gn�c za sob� j�cz�cego Hama. Zd��yli�my wydosta� si� z
wal�cych si� ruin w ostatniej chwili.
Kiedy opad� kurz wszyscy byli�my od niego szarzy.
Znikni�cie zamku nie by�o jedyn� zmian�, kt�ra zasz�a - znikn�a otaczaj�ca go
magiczna aura. Wraz z ulatuj�c� aur� powsta�y uwi�zione dusze tych, kt�rzy tu
zgin�li. Dusze
um�czone i pragn�ce zemsty na tych, kt�rzy sprowadzili �mier� na ich cia�a.
Dusze ��dne
krwi mieszka�c�w Miasta Chmur.
Nie pr�bowa�am ich zatrzyma�.
Znikni�cie magii zamku pozwoli�o mi u�y� swojej.
Odda�am duchom we w�adanie ich cia�a i pozwoli�am uczyni� zado�� pragnieniom.
Z Miasta Chmur pozosta�y jedynie popio�y i od�r gnij�cych zw�ok. Nie uda�o si�
odnale�� cia�a Osbela. Mo�e to i dobrze.
Czar prys� wraz z p�noc� i sprawcy rzezi ulecieli do innego �wiata.
* * *
Opu�cili�my Miasto Chmur udaj�c si� wprost do Rain, gdzie podzielili�my mi�dzy
siebie �upy i ka�dy poszed� dalej swoj� drog�.
Ham musia� pozosta� pod opiek� kap�an�w ale nie uda�o si� przywr�ci� mu
r�wnowagi umys�u.
S�oneczko pozosta� wraz ze swoj� wybrank� i wi�kszo�� pieni�dzy wyda� na s�u�b�
i
stroje dla niej.
Blitz zacz�� robi� interesy i ca�kiem nie�le mu sz�o.
Ja, wraz z Chinem, ruszy�am w poszukiwaniu je�d�ca w czerni.
- Zd��� jeszcze ci� zabi� - powiedzia�, kiedy opuszczali�my miasto. - Na razie
rozs�dek ka�e mi si� wstrzyma�.
- W porz�dku. Tylko nie zapomnij mi powiedzie�, kiedy ten rozs�dek stracisz.