909

Szczegóły
Tytuł 909
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

909 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 909 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

909 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Wanda Mi�aszewska. Cmentarz i sad. Ksi�ga umar�ych ..."Us�ysza�em g�os z nieba, m�wi�cy mi, napisz: B�ogos�awieni Umarli, kt�rzy w Panu umieraj�. Odt�d ju� m�wi Duch, aby odpocz�li od prac swoich, albowiem uczynki ich za nimi id�..." (Ksi�ga Objawienia �w. Jana R. 14.) Jadwidze Tomaszewskiej t� ksi��k�, dla Niej i u Niej pisan�, po�wi�cam Autorka. I. Si�gaj�c pami�ci� do lat najwcze�niejszego dzieci�stwa, widz� zawsze wujaszka Klemensa w szamerowanej wyp�owia�ej kurtce, w du�ym, pstr� materi� obitym fotelu przed kominkiem, na kt�rym zim� p�on�y weso�o brzozowe polana. Widz� te� nierzadko siebie, paroletniego b�ka, siedz�cego okrakiem na s�katych kolanach tego "wujaszka", kt�ry by� w�a�ciwie tylko dosy� dalekim krewnym mojej matki. Tytu�em kuzynostwa, ran, otrzymanych w roku sze��dziesi�tym trzecim, lat podesz�ych i utraty skonfiskowanego przez Moskali folwarczku, wujaszek zamieszkiwa� u nas w charakterze wojskiego i potrosze administratora Bo�ej Woli. Matka owdowia�a wkr�tce po mojem urodzeniu, a z pi�ciorga rodze�stwa pozosta�em przy �yciu tylko ja jeden. Matka moja by�a prawdziwym typem pi�kno�ci kobiecej. Nie m�wi� tu o pi�kno�ci fizycznej, cho� wynios�� postaw�, szlachetne rysy i pe�ne s�odyczy spojrzenie szarych oczu s�awiono w ca�ej okolicy. Przeszed�szy morze cierpienia, utraciwszy kolejno pi�� najdro�szych istot, matka moja robi�a wra�enie wprost nieziemskiego zjawiska. Ci�ar smutk�w nie przyt�oczy� jej, nie obezw�adni�, ale wyry� na twarzy to pi�tno cichej, chrze�cija�skiej rezygnacji, kt�rej nie mogli si� ludzie nadziwi�. O matce nikt nie odzywa� si� inaczej, jak z bezgranicznem uwielbieniem, a imi� jej powtarzano niemal ze czci�, jak imi� �wi�tej. Mieszka�cy Bo�ej Woli, pr�cz matki, wujaszka Klemensa i mnie, sk�adali si� ju� tylko ze s�u�by, z niem�od� gospodyni� Krystyn�, osob� zacn�, cho� nieco w�cibsk� i gadatliw�, na czele. Od �mierci najstarszej mojej siostry, kt�rej ciemne warkocze pami�tam jak przez mg��, matka prowadzi�a �ycie zupe�nie zamkni�te. Nie bywa�a nigdzie, a i do nas rzadko kto zagl�da�, chyba proboszcz z wikarym, lub czasem najbli�szy s�siad z Rosianki, pan G�rski, dla naradzenia si� w sprawach gospodarskich. Wizyty stryja Karola. kt�rego ojciec m�j w przeczuciu przedwczesnej �mierci mianowa� opiekunem maj�tku, z pocz�tku przypadaj�ce par� razy do roku, potem rzadsze, usta�y z czasem zupe�nie, i by�bym o tym wysokim, wytwornie ubranym jegomo�ciu nader nik�e zachowa� wspomnienie, gdyby nie lata p�niejsze, kt�re mnie z nim zbli�y�y. B�d�c jeszcze zupe�nie ma�ym ch�opcem, zdo�a�em zauwa�y�, �e matka nie lubi�a stryja Karola i �e ka�dy jego przyjazd do Bo�ej Woli wita�a z ledwo skrywan� niech�ci�, jak przykr� konieczno��. Gospodarowa�a sama z pomoc� wujaszka Klemensa i zacnych s�siad�w, a potrafi�a tak dzielnie stawia� czo�o k�opotom, przechodz�cym nieraz si�y kobiece, �e doz�r stryja Karola okaza� si� rzeczywi�cie zbytecznym. Wujaszek Klemens, potrosze kaleka z powodu przestrzelonej w kostce nogi, sprawowa� sw�j urz�d nadzorczy z wysokiej bryczki, kt�r� obje�d�a� pola. Bryczka ta, zwana w okolicy "Ambon�", by�a jego w�asnym pomys�em. Dotychczas widz� dok�adnie jej niepomiernie w�sk� �aweczk� z �elaznem oparciem w kszta�cie liry, jej wysokie ko�a, oraz krzycz�co-szafirow� barw�, na jak� malowany by� ca�y ten niezwyk�y wehiku�, z kt�rego (st�d nazwa Ambony) wujaszek Klemens prawi� parobkom kazania podczas roboty. - Gdybym nie mia� Ambony - mawia� wujaszek - po�owybym tego nie dopatrzy�, co trzeba. Z konia, prawda, dojrzysz, co si� dzieje za kamienio�omem, ale dla mnie ko�, to jak �lepemu okulary. �eby nie ta przekl�ta noga, ho ho! Tak mawia� wujaszek Klemens, gdy go ludzie nagabywali, po co bryczk� dziwaczn� skonstruowa� kaza�. Ambon� znali wszyscy w okolicy, Ch�opi, orz�cy swoje zagony, klinowato wz�bione w obszar dworski, zdejmowali czapki z daleka i m�wili do siebie: - Musi ju� sz�sta, bo Ambona wyje�d�a w pole. Albo: - Musi ju� po�udnie, bo Ambona wraca. Od marca do listopada, rok w rok, wujaszek, punktualny jak zegarek, wyrusza� w pole o sz�stej, wraca� w po�udnie, zn�w o trzeciej wyje�d�a� i o pi�tej wraca�. Od zwyczaju tego nie odst�powa� nigdy, nawet w�wczas, gdy go w s�otne, jesienne dnie reumatyzmy z podw�jn� si�� gn�bi�y. Raz jeden tylko powr�ci� z pola wcze�niej i raz w pole wcale nic wyjecha�. By�o to w dzie� �mierci mojej matki. Tego dnia, ani nazajutrz, ani nawet w dni kilka wujaszek nie zasiad� do podwieczorku w swoim pstrokatym fotelu przy kominku, nie zapali� porcelanowej fajki na d�ugim cybuchu i nie ozwa� si� do mnie, jak zwykle: - C�, Jurku, utniemy partyjk�? (Grywali�my stale w warcaby, a p�niej, gdy podros�em, w szachy.),,3 Tego dnia i nast�pnego - i nast�pnego jeszcze, wujaszek Klemens po powrocie z pola zamyka� si� w swoim pokoju na ko�cu domu. Punktualnie o �smej zjawia�a si� w jadalni Magdusia z samowarem i oznajmieniem: - Pan Klemens dzi� na wieczerz� nie przyjdzie i bardzo przeprasza. W godzin� za� potem: - Pan Klemens przysy�a paniczowi dobranoc. Szed�em w�wczas do siebie i, mimo ca�ego przygn�bienia, mimo rozpaczy, d�awi�cej za gard�o, zasypia�em zdrowym, nieprzerwanym snem, takim, na jaki tylko dziewi�tnasloletni m�odzieniec zdoby� si� potrafi. W oktaw� �mierci matki by�em rano na mszy w naszym parafjalnym ko�ci�ku. Staruszek ksi�dz proboszcz, w czarnym ornacie, g�osem bardziej ni� zwykle trz�s�cym, m�wi� "Dominus vobiscum", zwracaj�c si� ku pustej �awce. Ja tylko jeden w niej siedzia�em. Wujaszek ju� pilnowa� jesiennej orki. Organista na ch�rze gra� ciszej ni� zwykle i mniej fa�szowa�. Mo�e dlatego, �e to by� dzie� powszedni, a on zwyk� by� upija� si� w �wi�ta. Przez kolorowe okienka po bokach o�tarza s�czy�o si� jakie� md�e �wiat�o. Na dworze m�y� deszcz. Po nabo�e�stwie wyszed�em z ko�cio�a i w��czy�em si� par� godzin po ��kach, brn�c w wodzie do kostek. Wreszcie zaw�drowa�em w s�siedztwo, do G�rskich. Przyj�to mnie serdeczniej jeszcze ni� zwykle, cho� z lekkiem za�enowaniem. Wszyscy my�leli o jednem: o tem nieszcz�ciu, kt�re mnie dotkn�o, i czu�em, �e ca�a uwaga zgromadzonych skupia si� na mnie. Przy obiedzie m�odziutka c�rka domu, panna Olesia, podsun�a mi salaterk� z pomidorami po�piesznie, m�wi�c: - Prosz�, prosz� jeszcze... Przecie� pan zawsze lubi� te... Urwa�a, zarumieni�a si� nagle, - potem spu�ci�a oczy i usiad�a na miejscu z min� bardzo zgn�bion�, tak jakgdyby przed chwil� odezwa�a si� z czem� niestosownem. Czu�em, �e moja obecno�� ci�y wszystkim. Przesiedzia�em jednak�e do zmroku, podtrzymuj�c utykaj�c� mocno rozmow�. Wola�em to, ni� zimn� pustk� w�asnego mieszkania. Wreszcie wieczorem odes�ano mnie ko�mi do domu. Wszed�szy do sieni, starannie wytar�em nogi o s�omiank� przy szaragach. Matka tego zawsze przestrzega�a. W bawialnym pokoju kto� si� poruszy�.,. By� to wujaszek Klemens. Siedzia� na dawnem miejscu, w fotelu, i pilnie studjowa� przedwczorajsz� gazet�. Uda�em, �em go nie zauwa�y�. Stan��em przy oknie, patrz�c w mrok za szybami. Na czarnem tle ogrodu odbija�o si� wyra�nie wn�trze pokoju, kominek, wujaszek Klemens ze swoj� gazet� w r�ku. Dostrzeg�em, �e ogromna p�achta papieru drga mu w palcach. Milczenie przeci�ga�o si�. Wreszcie wujaszek przerwa� je, m�wi�c nieswoim, jakby troch� schrypni�tym g�osem: - C�, Jurku? Ci�gle pada? - A pada. - Deszcz? - Deszcz, wujaszku. Wujaszek Klemens poruszy� si� w fotelu. - Dlatego mnie ten reumatyzm �upi. B�dzie z tydzie� s�oty. A mo�eby�my tak, Jurku, partyjk�.., Urwa� i nagle si� rozp�aka�. Chcia�em podej�� ku niemu, ale mnie do najwy�szego stopnia onie�mieli� ten wstrz�saj�cy p�acz starca. �ledzi�em z pod oka jego twarz, po kt�rej sp�ywa�y du�e �zy, jak u dziecka. Nie ociera� ich wcale. Dostrzeg�em, �e przez tych kilka dni zmizernia�, wychud� jeszcze, wiechowate w�sy niemal zupe�nie mu zbiela�y. Postarza� o dobrych kilkana�cie lat, bo dot�d trzyma� si� krzepko. Wujaszek uspokoi� si� powoli i wreszcie ozwa� si�, jakby z usprawiedliwieniem: - Bo widzisz, tak mi stan�o w oczach, �e my tu zawsze w warcaby, a Karolina... Zn�w przerwa�, zach�ysn�� si�. Po chwili doda�, machn�wszy r�k�: - Et, stary mazgaj ze mnie, a� wstyd! Chod�, Jurku, siadaj. Pogaw�dzimy... Teraz mnie co� zd�awi�o w gardle. Usiad�em - i ju� do ko�ca wieczora milczeli�my wsp�lnie. II. Jeszcze nie w�wczas jednak zbli�yli�my si� tak bardzo z wujaszkiem Klemensem. Nast�pi�o to p�niej, gdy z uniwersytetu wr�ci�em po raz pierwszy na wakacje do domu. Mia�em dwadzie�cia dwa lata sko�czone, trzy semestry wydzia�u humanistycznego za sob� i wcale niez�e obycie towarzyskie, dzi�ki zabiegom stryja Karola, kt�ry przez ca�y czas pobytu zagranic� otacza� mi� troskliw� opiek�. Bywa�em ze stryjem w Pary�u i w Wiedniu (cho� tego miasta nie lubi�), zje�dzili�my wzd�u� i wszerz zachodni� Europ�; zaw�drowali�my do Szwajcarji i na w�osk� Rivier�. Widzia�em Rzym, Neapol, Sorrento. Kocha�em si� kolejna w pi�knych W�oszkach, miedzianow�osych Angielkach i ekscentrycznych Amerykankach, kt�re przyje�d�a�y topi� nud� i pieni�dze w Monte Carlo. Pija�em chianti, patrz�c na Wezuwjusz; marzy�em samotnie na gruzach �wi�tyni w Pestum... Zje�dzi�em na rowerze zatok� Amalfi i zrywa�em na Capri ogromne cytryny, wielko�ci g�owy noworodka. Stryj Karol kszta�ci� i rozwija� m�j umys�, urabia� moje gusty, mia� baczne oko na wszystkie rodz�ce si� we mnie instynkty. Pob�a�liwy na m�odociane wybryki, strofowa� mi� nierzadko, o ile zbyt silnie poddawa�em si� jakiemu� wra�eniu. - Mniej egzaltacji, wi�cej objektywizmu w �yciu, m�j Jerzy! - mawia� do mnie. - Wszelkie zacietrzewienie si�, zar�wno w z�em, jak w dobrem, jest b��dem nie do darowania. Trzeba w �yciu harmonizowa� wra�enia, jak malarz farby w obrazie. Wszelkie przejaskrawienie zawsze w ko�cu znu�y wzrok. Wszystkie barwy t�czy, zmieszane proporcjonalnie, daj� ton jednolity, bia�y. Nie b�d� wy��czny zar�wno w rado�ciach, jak w smutkach. By�by� w�wczas tak nieszcz�liwy, jak twoja biedna matka. Cz�sto w rozmow� wplata� imi� matki mojej. W g�osie jego brzmia�a wtedy nuta utajonej goryczy: - Karolina by�a wy��czna we wszystkiem. W mi�o�ci, w szcz�ciu, jak i w �a�obie. Poniewa� na drodze jej s�a�o si� wi�cej grob�w, ni� kwiat�w, - zapatrzy�a si� w te groby, g�ucha na g�os �yj�cego Pi�kna. To tak�e egoizm, cho� w odmiennej, ni� zwykle, przejawia si� formie: zamkn��, zad�awi� w sobie w�asny b�l i bunt, ale zad�awi� r�wnie� g�os �ycia, wo�aj�cego o swoje prawa. Zreszt� - pustelnia, zaludniona duchami - nie jest pustelni�. Im wi�ksze zczasem zdradza� zacz��em zami�owanie do sztuki, tem wi�cej nauk s�ysza�em z ust stryja Karola. Zapa�, z jakim czytywa�em arcydzie�a literatury lub podziwia�em arcydzie�a pendzla, zdawa� si� irytowa�. Nie przeciwdzia�a� jednak�e tym sk�onno�ciom. Odwrotnie, ka�de moje pragnienie ujrzenia lub us�yszenia czego� mo�liwie szybko urzeczywistnia�. Poniewa� interesowa�a mnie r�wnie� muzyka, stryj Karol pojecha� ze mn� do Bayreuth, a�ebym m�g� us�ysze� rzeczywistego Wagnera. Na "Tristanie" rzek� do mnie w antrakcie: - Wszystko, co nas w �yciu zachwyca, wszystko o czym marzymy jawnie czy skrycie, powinni�my stara� si� osi�gn��. Nale�y tylko czerpa� Pi�kno mo�liwie z pierwszej r�ki. Jeste� m�ody, zamo�ny. Po mojej �mierci b�dziesz wi�cej, ni� zamo�ny. Mo�esz wi�c bez wysi�ku zdobywa� sobie w �yciu te wszystkie dziedziny poznania, kt�re dla wielu, jedynie z materjalnych wzgl�d�w, s� niedost�pne. Mo�esz objecha� �wiat w osiemdziesi�t dni, cho� jabym ci radzi� najmniej p� roku �ycia przeznaczy� na Londyn... Czerp zreszt� zewsz�d wszystko, co uwa�asz za warto�ciowe, ale bacz, by� si� nie prze�adowa� skarbami, jak �w brat Ali Baby w Sezamie. Szanuj zw�aszcza zakl�cie, kt�re ten Sezam otwiera. Zakl�ciem czarodziejskim jest bezw�tpienia �wie�o�� odbierania wra�e�. Je�li j� stracisz - szafiry morza �r�dziemnego strac� dla ciebie warto�� i blask zar�wno, jak rubinowe usta kochanek przysz�ych i minionych... M�odo�� jest tem s�o�cem, kt�re ustraja w barwy �wiat, podczas gdy noc je wszystkie zatraca. Strze� si� zmierzchu swych po��da�, gdy� on jest zwiatunem staro�ci. �ycie jest, jak z�e i dobre wino: jedno i drugie mo�na wypi� jednym haustem, ale wys�czy� kropl� po kropli, z prawdziwym smakiem - mo�na tylko dobre wino. O ile umiem zda� sobie spraw� obecnie, stryj Karol stosowa� swoje teorie w praktyce. Nigdy nie si�ga� dalej, ni� wiedzia�, �e dosi�gn�� mo�e. U�ywa� �ycia w pe�ni, kt�r� sam sobie odmierza� przez zharmonizowanie po��da�. S�owem - spija� swoje dobre winko �yciowe ze smakoszostwem, bacz�c, by si� przypadkiem nie zach�ysn��, albo co gorsza, nie przepi�. Nigdy nie si�ga� po niedosi�galne, a wyj�tkowem od jego teorji odst�pstwem by�o to, �e kocha� moj� matk� bez wzajemno�ci z jej strony, �e jej nie przesta� kocha� do �mierci, i �e mi�o�� ta by�a jedynym uczuciem, kt�remu nie zdo�a� zakre�li� granicy. Nie mia�em dla stryja Karola tego serdecznego przywi�zania, jakie czu�em w dzieci�stwie dla wujaszka Klemensa. A jednak wysoki ten, czarnobrody pan o rysach arystokraty i najpi�kniejszych jakie w �yciu widzia�em, r�kach, mia� na mnie wp�yw olbrzymi, niemal nieograniczony. Nigdy, ani jednem s�owem nie stara� si� wp�yn�� na moje postanowienia, a przecie�, je�eli przez lat kilka oci�ga�em si� z wyjazdem do Bo�ej Woli, czyni�em to zgodnie z jego �yczeniem. Stryj Karol nie lubi� wsi. B�d�c sam w�a�cicielem du�ej posiad�o�ci na Kresach, bawi� tam zawsze akurat tyle czasu, ile wymaga�y najpilniejsze sprawy finansowe. Uwa�a�, �e �ycie prowincjonalne zabija w cz�owieku indywidualno�� - jedyn� cech�, r�ni�c� go od innych �yj�tek. Co do mnie, kocha�em Bo�� Wol� po swojemu, serdecznie. W czasach uczniowskich wydawa�a mi si� istnym rajem, i niecierpliwie liczy�em dni na kalendarzu, nie mog�c doczeka� wakacyj. P�niej - wobec uroku jezior alpejskich, ma�y stawek bo�ywolski, ja�niej�cy, jak �atka niebieska po�r�d rozleg�ych, mocno zielonych ��k, wydawa� mi si� czem� bardzo niewa�kiem w dziedzinie pi�kna. Mimowoli, wspominaj�c s�siad�w matki, por�wnywa�em ich ze stryjem Karolem, a wyniki tych por�wna� nie przynosi�y im zaszczytu. Byli to wszystko ludzie o sercach prostych i umys�ach podobnych do gleby, z ch�opska uprawnej. Ze s�o�ca, wiatru, deszczu i rosy czerpali swe �yciowe do�wiadczenie. Prawda, �e znali nier�wnie lepiej, ni� stryj Karol, odmiany ameryka�skich kartofli, ale galerje Luwru by�y im r�wnie obce, jak d�ugie dysputy i rozmy�lania nad przeznaczeniem cz�owieka w dziejach wszech�wiata. Od wujaszka Klemensa otrzymywa�em od czasu do czasu do�� d�ugie listy, zawieraj�ce szczeg�owe sprawozdania z gospodarskich czynno�ci. Konterfekt poczciwego staruszka z d�ug� fajk� porcelanow� w jednej, a okutym kijaszkiem w drugiej r�ce, przyblad� zczasem i poszarza�, ogl�dany przez krytyczne szk�a mego stryja. Gdy po sko�czeniu szk� �rednich waha�em si�, czyby nie osi��� na roli, stryj Karol odpar� z lekkiem skrzywieniem: - R�b, jak uwa�asz. Pami�taj tylko, �e na wsi albo zakasa� musisz r�kawy przy pracy, kt�ra ci� ca�ego z m�zgiem i ko�ciami poch�onie, albo te� zostaniesz �ywcem po�arty przez nud�, co na jedno wychodzi... Wed�ug mnie, szkoda swoich zdolno�ci dla partykularza. W m�ynie europejskim przyrz�dz� mo�e z ciebie materja� na jakie� wykwintniejsze pieczywo, podczas gdy wiatrak rodzimy zetrze ci� na zwyk�� raz�wk�, kt�ra daje pono� smaczny i zdrowy, ale tylko powszedni chleb... Z up�ywem czasu listy wujaszka Klemensa stawa�y si� rzadsze i zawiera�y ju� tylko tre�ciwe sprawozdania, poparte szeregiem cyfr i towarzysz�cych im czek�w na moje imi�. Roz�alony w g��bi duszy moj� oboj�tno�ci� wzgl�dem rodzinnych stron, przesta� porusza� kwestj� powrotu. Kiedy� tylko w�r�d �ycze� noworocznych odnalaz�em misternie wplecion� uwag�, �e pracowa� dla spo�ecze�stwa mo�na w r�noraki spos�b, �e podr�e moje ciesz� wujaszka, kt�ry �yczy mi, abym jak najwi�cej korzy�ci wyci�gn�� z nich nietylko dla umys�u, lecz i dla charakteru. Wreszcie w czerwcu 1914 roku zdecydowa�em si� przep�dzi� wakacje w Bo�ej Woli. By� mo�e, i� w znacznej mierze przyczyni�a si� do tej decyzji nieobecno�� stryja Karola, kt�ry od d�u�szego czasu leczy� w Kairze swoje niedomagaj�ce nerki, czy w�trob�, sma��c si� w temperaturze tropikalnej... By� mo�e r�wnie�, i� gdzie� w g��bi serca przyczajona t�sknota ozwa�a si� nagle nami�tnym szeptem: Do�� tej w��cz�gi po �wiecie! Jed�, zobacz, przekonaj si�, czy tak samo r�owo kwitnie dzi�cielina na rodzinnych zagonach... III Telegram, zawiadamiaj�cy o moim przyje�dzie, sp�ni� si�. Na stacji nie by�o koni. Poniewa� jednak dzie� zapowiada� si� �licznie, cho� nieco upalnie, poszed�em piechot�, zostawiwszy rzeczy na stacji. Ju� przy trzeciej wiorstowej tabliczce uczu�em nagle ogarniaj�ce mi� wzruszenie, kt�re na widok bramy wjazdowej i szerokiej alei z kasztan�w spot�gowa�o si� i dosz�o do maximum w zalanym s�o�cem dziedzi�cu, gdzie wszystko zasta�em niezmienione od czasu, gdym �egna� Bo�� Wol�. Troch� mniej bali sosnowych le�a�o pod �cianami wozowni, troch�, troszeczk� wi�cej zielska t�oczy�o si� ko�o parkanu. Ot, nic nowego poza tem. Tylko dwa wielkie psy podw�rzowe, zrodzone wida� w czasie mojej nieobecno�ci, pocz�y na mnie ujada�, jak na obcego przybysza. Na odg�os szczekania drzwi ganku otwar�y si�, i stan�� w nich wujaszek Klemens. - Wszelki duch Pana Boga chwali! Jurek! - zawo�a� rado�nie i otworzy� ramiona. - We w�asnej osobie... C� to, nie pozna� mi� wujaszek? - Nie pozna�, he, nie pozna�! Jabym ci�, smyku, nie pozna�! Ale te� zm�nia�e�! I bodaj, �e� ur�s� jeszcze... Chod�, poka��e si�! Obr�ci� mi� kilkakrotnie wk�ko, ca�uj�c co chwila w oba policzki i pokrzykuj�c z podziwu. - A wujaszek o tej porze nie w polu, nie na Ambonie"? C� to si� sta�o!? - spyta�em wreszcie, gdy wzi�wszy mi� za r�k�, prowadzi� zacz�� ku domowi, zupe�nie jak ma�ego ch�opczyka, kt�ry przyjecha� z promocj� do pierwszej klasy. Wujaszek Klemens zmarkotnia� troch�, poczem rzek�: - Widzisz... "Ambona" w naprawie. A przy tem rana mi si� w nodze niedawno otworzy�a, i cho� "Ambona" niez�e ma resory, ale jak na kamieniach, kochanku, trz�sie, to troch� boli... Je�dzi teraz w pole Lisowski na Karej. I teraz zacz�� �ywo: - Wcale niez�y cz�owiek ten Lisowski. Wiesz, zrobi�em z niego ekonoma. Nie pisa�em ci o tem, bo si� chcia�em przekona�, jak sobie Lisosio pocznie. Ja tu teraz i w domu mam tyle do roboty, �e na pole niecodziennie mog�. Ale Lisowski dobrze si� sprawia; a ty c�? Na d�ugo? Mo�e na sta�e, Jurku, co? Bo�e m�j, tyle lat! To ju� przesz�o trzy lata, jak Karolina... W bladoniebieskich oczach wujaszka zamigota�o co� jak �za i stoczy�o si� po zgorza�ym policzku. - No, no! chod� do swego pokoju. Zaraz podwieczorek dadz�. Ja go zwykle nie jadam teraz, ale dotrzymam ci kompanji. No, c�, Jurku, c�? - m�wi�, wprowadzaj�c mi� do pokoju, kt�ry zna�em tak dobrze. - Wszystko po staremu, prawda? Nic nie zmienione, prawda? Najmniejszy drobiazg tak samo stoi, jak za... - G�os uwi�z� mu w gardle. Zamilk� i, stan�wszy pod �wiat�o, przypatrywa� mi si� bacznie. - Ale� ty si� zmieni� jednak�e! Zawsze my�la�em, �e z ciebie istny ojciec wyro�nie.,. Jedne tylko oczy... A teraz.., teraz... Zn�w si� zaj�kn��. Wzruszenie glos mu tamowa�o. Zauwa�y�em p�niej, �e ilekro� wspomnia� co� o mojej matce, zawsze ogarnia�o go to nieopanowane wzruszenie. A wspomina� cz�sto, coraz cz�ciej. Im bli�ej by�o mu do grobu, tem usilniej, jakby z uporem, o matce mojej m�wi�, szczeg�y z jej �ycia przypomina� i do tego jednego tematu najch�tniej powraca�. Stara Krystyna, jeszcze matki mojej zaufana klucznica, powiedzia�a kt�rego� dnia do mnie: - To teraz tak ci�gle z panem Klemensem. Pan Klemens tylko aby pani� dziedziczk� nieboszczk� wspomni, to mu zaraz pami�� zamroczy, mow� odejmie, i ani rusz doko�czy� nie mo�e. Musi pan Klemens lak ze staro�ci troszeczk� tu... I pokaza�a na czo�o. Biedny wujaszek robi� szalone wysi�ki, by mi wykaza�, jak to on gospodaruje, jak si� ca�y dom na jego g�owie trzyma... Poznosi� mi ksi�gi rachunkowe, oprowadza� po stajniach, oborach, �pichlerzu. Zauwa�y�em w nim jak�� nerwow� dra�liwo�� na punkcie gospodarki. - Staram si�, jak mog� - powiedzia� kiedy� do mnie prawie ze �zami - robi�, co mog�... Ale tu ju� nie to... nie to... Jak Karolina �y�a, o.. to by�o co innego. Spostrzeg�em r�wnie�, i� owa sk�onno�� do �ez wzros�a. Zupe�nie, jakgdyby owego pami�tnego dnia, w oktaw� �mierci mojej matki, otwar�y si� w oczach Wujaszka obfite �luzy! Tak si� �atwo du�e, przezroczyste �zy toczy�y po wysch�ych policzkach. W kilka dni po przyje�dzie, kt�rego� ranka zasta�em wujaszka jeszcze w ��ku. Zaniepokoi�em si�, czy nie chory, bo zwykle wstawa� razem ze �witem. Ale wujaszek rzek� prawie weso�o: - Wiesz co, Jurku? Ty dzi� sobie sam towarzystwa dotrzymaj, a ja pole��. C� Chcesz! Stare ko�ci... Trzeba im czasem da� wypocz��. Dzi� mog� z czystem sumieniem, bo roboty pilnej niema. Ot, poradzi�bym ci co�: pojed� w s�siedztwo, do G�rskich! To si� im nawet od ciebie nale�y. Zacni ludzie. Olesia tu nieraz do mnie zachodzi... Musz� Ci nawet powiedzie�, �e gdyby nie ona, by�oby marnie z ca�em tem kobiecem gospodarstwem. Krystyna stara niedo��ga. Przecie� dawniej Karolina wszystko... Przerwa� i doko�czy� po chwili: - Powiniene� nawet tam by�, podzi�kowa�. Bo i G�rski poczciwiec! niema tygodnia, �eby nie zajrza� dowiedzie� si�, jak sobie radz�. Ka�, Jurku, zaprz�c do wolancika, pojed�! Pojecha�em do pa�stwa G�rskich. G��wnie dlatego, by zadowoli� wujaszka, a troch� mo�e i gnany ciekawo�ci�, jak si� ci ludzie moim oczom wydadz� po tylu latach niewidzenia. Kiedy� �yli�my z nimi w przyja�ni. By� to jeden z nielicznych dom�w, z kt�remi matka utrzymywa�a stosunki. Pami�tam, �e jeszcze jako ucze� gimnazjalny, chodzi�em cz�sto w tamte strony na kaczki, a po drodze wst�powa�em "na chwil�" i przesiadywa�em nieraz do mroku, stru��c dla ma�ej Olesi ��deczki z kory, albo te� puszczaj�c na wod� �aglowce z orzech�w w�oskich, w kt�rych pasa�erami by�y schwytane w wysokiej trawie �uki o l�ni�cych pancerzach. Lubi�em zawsze t� jasnow�os� dziewczynk�, chocia� r�nica lat by�a mi�dzy nami zbyt wielka, bym m�g� uwa�a� to dziecko za odpowiednie dla siebie towarzystwo. Gdy wyje�d�a�em na studja, panna Olesia mog�a mie� najwy�ej czterna�cie lat i nosi�a kr�tkie sukienki. Podje�d�aj�c pod ganek, my�la�em w�a�nie, �e musia�a to ju� by� dorastaj�ca panienka, i z pewn� ciekawo�ci� wypatrywa�em, czy jej gdzie nie ujrz� w ogrodzie. - A mo�e niema jej w domu? - przemkn�o mi przez g�ow�, i poczu�em, �e w takim razie wizyta moja straci�aby nieco uroku... Ale panna Olesia by�a w domu. Wysz�a na ganek w r�owym fartuszku, zawalanym jagodami. W oczach jej mign�a jakby rado��, potem lekki przestrach, potem za�enowanie, zapewne z powodu przybrukanego fartuszka. Powitawszy mi�, poprowadzi�a w g��b mieszkania, t�umacz�c z po�piechem, �e ojciec w miasteczku, ale zapewne wkr�tce powr�ci, i �e ojcu by�oby niewymownie przykro, gdybym na niego nie chcia� zaczeka�. Potem przeprosi�a mi� za str�j gospodarski i umilk�a, siadaj�c na brze�ku krzes�a, z d�o�mi na kolanach. Przez d�u�sz� chwil� nie zagaja�em rozmowy, przypatruj�c si� bacznie panience. Wyros�a rzeczywi�cie i zmieni�a si�, ale by�a to jednak ta sama Olesia, dla kt�rej klei�em latawce, wywo�uj�c wyraz zachwytu w dzieci�cych oczach. Te same oczy patrzy�y na mnie teraz z pod jasnej kopu�y w�os�w, kt�re panna Olesia zaplata�a w warkocz, otaczaj�cy g�ow�. Nie by�a pi�kna. Nie nazwa�bym jej nawet bardzo �adna, ja, kt�ry widywa�em os�awione pi�kno�ci europejskie - ale mia�a w sobie ten niczem niezast�piony wdzi�k, kt�ry okrasza� rysy niezbyt klasyczne, p�e� niezbyt piel�gnowan�, ale zdrow� i �wie��, jak wiejskie, rodzime jab�uszko. Nie by�a to wypieszczona sztamowa r�a - raczej krzak polnego g�ogu, rosn�cy sobie poprostu, jak B�g nadarzy�, gdzie� na miedzy w�r�d zbo�a. Milczenie przeci�ga�o si�; przerwa�em je, m�wi�c: - S�ysza�em od wuja Klemensa, �e pani cz�sto odwiedza Bo�� Wol�, i �e dzi�ki jej �askawej pomocy gospodarstwo jest w stanie kwitn�cym... - Ach, to drobnostka przerwa�a mi, jakby z l�kiem, bym nie zacz�� prawi� zdawkowych grzeczno�ci - to s�siedzkie us�ugi... To si� samo przez si� rozumie... A pan Klemens by� taki biedny i taki sam po odje�dzie pana... Zatrzyma�a si� jakby dla zebrania my�li, poczem rzek�a ze wsp�czuciem: - Bo dla pana Klemensa ten wyjazd to by� prawie cios, a jeszcze wtedy... Znowu umilk�a i dopiero po chwili doda�a, potrz�saj�c g�ow�: - O, my wszyscy odczuli�my g��boko �mier� matki pa�skiej. Z pocz�tku jakby si� nie wierzy�o, ale potem... I tak si� naraz zrobi�o pusto w Bo�ej Woli... O, nam wszystkim ogromnie �al by�o pana Klemensa... Na tem urwa� si� monolog panny Olesi, bo do pokoju wesz�a pani G�rska, i trzeba by�o, po powitaniach, opowiada� du�o o podr�ach, o �yciu zagranic�, o studjach. G�rski jako� nie wraca� z miasteczka. Z trudem wyrwa�em si� po podwieczorku, przyrzekaj�c rych�� wizyt�. Panna Olesia odprowadzi�a mi� do furtki. - Czy pan naprawd� wkr�tce znowu przyjedzie? - Ma si� rozumie�. Jeszcze si� paniom uprzykrz�, jak zaczn� nachodzi� Rosiank�... Ale przecie� i pani o wujaszku nie zapomni? - O - rzek�a, rumieni�c si� - teraz to ju� ja tam niepotrzebna... I ciszej doda�a, jakby z nut� lekkiego �alu w g�osie: - Teraz ju� panu Klemensowi b�dzie weselej... Teraz ju� nie jest sam... Przez chwil� jeszcze �ledzi�em r�owy fartuszek, migaj�cy pomi�dzy krzewami. Dopiero teraz zauwa�y�em, jak bardzo panna Olesia wyros�a i wysmukla�a. Po powrocie zaszed�em natychmiast do wujaszka. Siedzia� na ��ku, otoczony stert� papier�w, kt�re na m�j widok po�piesznie zagarn�� pod ko�dr�. - I c� - spyta� szybko - by�e�, zasta�e�? - G�rski pojecha� do miasteczka. - Ale Olesia? Olesia by�a, co? - Tak, zasta�em pani� G�rsk� i c�rk�. A c� wujaszek tymczasem porabia�? - Ja? et, nic... Grzebi� sobie w starych papierzyskach... Grzebi� we wspomnieniach starych i tyle. Ot, wybra�em si� na cmentarzysko, cho� to nie Zaduszki. Ale dla mnie, kt�ry ju� prawie wszystkich mam po tamtej stronie, takie rozrywki w sam raz... A co tam jeszcze u G�rskich, powiedz�e?... Obc�gami ci�gn�� trzeba! - No... By�em... jad�em podwieczorek... Obwozi�em te panie po ca�ej Europie... Potem one pokaza�y mi ogr�d. Wujaszek, kt�ry zdawa� si� oczekiwa� zezna� niezmiernie ciekawych, o�ywi� si� nieco: - A! ogr�d widzia�e�! i co? �adny, prawda? A �cie�ki r�wniutko wygracowane, h�? - R�wniutko, wujaszku - rzek�em, przypominaj�c sobie mimowoli, �e p� roku temu przechadza�em si�, pe�en zachwytu, po cyprysowych alejach willi d'Este. Wujaszek pokr�ci� g�ow�. - Co to r�wniutko! Tam w Rosiance, odk�d Olesia podros�a, jednego k�cika niema, �eby wida� by�o zapuszczenie, niedbalstwo! Ona sama nasiona rok rocznie sprowadza, �cie�ki wyznacza. Ten klomb w kszta�cie liry, to jej w�asny pomys�. A gospodarstwo swoje pokazywa�a ci? - Nie. - Hm, to szkoda. Jakie ona ma kury! Jakie ona ma g�si! W ca�ej okolicy podobnych g�si nie zobaczysz... �e te� ci nie pokaza�a Olesia! By�em tam wszystkiego z godzin�, wujaszku - roze�mia�em si�. - Ale to nic straconego. Nie wyje�d�am przecie� jutro z Bo�ej Woli. - A nie. Chwa�a Bogu, nie - powt�rzy� wujaszek i zamilk�. Rozmowa si� urwa�a. Poszed�em do bibljoteki, �eby poszuka� jakiej ksi��ki. Niebawem zatopi�em si� ca�y w lekturze romansu, kt�remu brakowa�o kart pocz�tkowych i ko�cowych. Po up�ywie kwadransa dolecia� mi� g�os wujaszka: - A jakie ona ma w�osy, widzia�e�? - Kto? - Olesia, no, Olesia! Kt�by? - Prawda. �adne ma w�osy. - E - machn�� r�k� wujaszek - bo ty to wszystko tak jako� zimno m�wisz. Przecie� takie w�osy to rzadko��. Jasne, jak promie� wiosenny, a jakie g�ste! A d�ugie... Takich w�os�w ze �wiec� szuka�. Jedna mo�e Karolina... Zaszele�ci� papierami na ko�drze i doda�: - Tylko, �e Karolina by�a szatynka. Po chwili us�ysza�em znowu: - Dawniej, jak spu�ci�a warkocz i biega�a po ogrodzie... - Kot? Mama? - spyta�em zdumiony. - Sk�d�e! Tak�e co�! Olesia. O Olesi m�wi�em przecie. Od�o�y�em ksi��k�. - To wujaszek, widz�, nie na �arty zakochany. Od p� godziny s�ysz� tylko: Olesia i Olesia. Wujaszek Klemens oburzy� si�. - Et, kpij sobie! Zakochany! Ja? Ha! gdybym mia� czterdzie�ci lat mniej i gdyby... gdyby... I ju� zupe�nie zniecierpliwiony, dorzuci�: - Ale z ciebie istny g�az. C� ty, oczu nie masz, �e pojecha�e�, zobaczy�e� i - nic? Pocz��em si� �mia� na dobre. Siad�em na ��ku, przy wujaszku, i g�aszcz�c go po ramieniu, zawo�a�em: - Aha! Wujaszek nie bez kozery do Rosianki mi� wys�a�? Swata� si� chcia�o siostrze�ca, co? - Ej, a czemu nie? Albo� to Olesia nie z�oto? Na ca�ym �wiecie drugiej takiej nie znajdziesz. Chocia�by� i dwa razy tyle objecha� ziemi, co objecha�e�... Przecie si� kiedy� o�enisz i w domu osi�dziesz, ustatkujesz si�... i... To my�la�em sobie... Przesta�em si� �mia� i rzek�em powa�nie: - M�j wujaszku, panna Olesia jest bardzo mi�a i... swojska i... �adna, je�eli wujaszek chce, ale z tego projektu ma��e�skiego nic nie b�dzie, bo... - Bo co? - Bo ona nie w moim gu�cie, wujaszku. - To� kiep - odrzek� kr�tko. - Nie w jego gu�cie, prosz�! Dziewczyna jak kwiat, a gospodarna, a pracowita... A serce przytem z�ote, �adnych fanaberyj, duszyczka jak kryszta� i to "nie w jego gu�cie!" Bardzom ciekaw, kogo te� sobie wyszukasz na �on�, je�eli taka Olesia... Staruszek by� nie na �arty rozgniewany, a mnie zn�w ogarn�a weso�o��, bo wyobrazi�em sobie min� panny Olesi, gdyby t� rozmow� s�ysze� mog�a; to te� ca�uj�c wujaszka w oba policzki, rzek�em serdecznie: - M�j drogi, m�j kochany wujaszku! Czy wujaszek naprawd� na mnie si� gniewa za to, �em jej tak odrazu z punktu nie pokocha�? A com ja temu winien? Czy to tak mo�na sercu rozkazywa�: "pokochaj" - i ju�? �ebym ja chocia� lepiej pozna� t� pann� Olesi�, to kto wie... ale wujaszek tak: �apu - capu i zaraz w gniew. Staruszek powesela�. - No, Jurku, masz racj�, moja wina. Co tam... Niema o czem m�wi�. Ot, nie dziw si� tylko. Ja stary, do �mierci trzy �wierci, nie dziw, �e chcia�bym zobaczy� twoje gniazdko, a jeszcze i wnuka doczeka�... Czasu niewiele przede mn�, to i pop�dza�bym, Ale, jak poznasz lepiej Olesi�, sam si� przekonasz. Ho ho! Jeszcze ja si� na ostatku �mia� b�d�! No, dobranoc. Wieczerza ci na pewno wystygnie, a ja dzi� nic je�� nie b�d�, bo czego� apetytu nie mam. Zasn� sobie. Dobranoc. Poca�owa� mi� w oba policzki, dodaj�c: - S�usznie powiadasz. Sercu kochania nie narzuci, nie! I jeszcze za drzwiami dolecia�o mi� g��bokie westchnienie: - Tak, tak... IV. Zaniepokojony zdrowiem wujaszka, pos�a�em po powiatowego lekarza. Wujaszek udawa�, �e zdr�w, i nawet obruszy� si� na mnie, gdy mu zapowiedzia�em doktorsk� wizyt�. - C� to, my�lisz, �e ze mnie niedo��ga si� zrobi�, �e ju� bez doktor�w i aptek obej�� si� nie potrafi�? Ho ho! Ca�e �ycie obywa�em si� bez lek�w, a tem, co z mojej kieszeni w doktorskie r�ce przesz�o, wr�belby si� nie po�ywi�! Jednak�e nie by� zdr�w. Przyby�y lekarz nie znalaz� wprawdzie �adnej choroby, tylko og�lne wyczerpanie i os�abienie serca. Zapisa� jakie� proszki, kaza� wi�cej sypia� i w wilgotne dnie nie rusza� si� wcale z pokoju. Na moje pytania odpowiedzia�, wzruszaj�c lekko ramionami: - Co pan chce? Organizm zdr�w, ale lata najt�szy organizm przetrawi� potrafi�. Przytem - reumatyzm zadawniony... Z sercem niet�go... Nale�a�oby oszcz�dza� si�y, wystrzega� si� zm�czenia, to i wszystko. Po odje�dzie doktora wujaszek ostentacyjnie podar� recept� w kawa�ki, m�wi�c do mnie szyderczo: - Ot, co ja z takim �wistkiem zawsze robi�em! Przyjedzie huncwot, we�mie pi�� rubli, mikstur� zapisze i kontent. A mnie co po tych miksturach? Na moj� chorob�, kt�ra si� staro�� nazywa, nie wynale�li jeszcze najwi�ksi m�drkowie lekarstwa. A to �miertelna choroba, m�j Jurku. - Strasznie wujaszek medycyn� spostponowa�. - Wcale jej nie postponuj�, tylko mi ona niepotrzebna. Sam wiem, co mi dolega. Jak mi zacznie w stawach strzyka�, to znaczy, �e s�ota pewna. W�wczas, kiedy mi kula moskiewska w kostce utkwi�a, tom bez pomocy konowa��w nog� owi�za� kawa�kiem oddartej koszuli i tyle. Ho ho! Wtedy i najlepszy chirurg nicby lepszego nie wymy�li�. W lesie by�o, gdzie nas, z partji Mackiewicza garstka ostatnia... - Dlatego te� wujaszek dotychczas na nog� chroma. - Chromam, bo tak B�g zrz�dzi�, �e si� co� krzywo pozrasta�o. Wtedy doktora nawet ze �wiec�by nie znalaz�, jak musia�em w g�szczach przez trzy dni pe�za� z t� nog� postrzelon�. Ot, Boski dopust i tyle! Machn�� r�k� i nagle rzek� do mnie z rozczuleniem : - Ale ci, Jurku, z serca dzi�kuj�. Nie za tego eskulapa, nie, tylko za troskliwo��. Ot, mi�o staremu pomy�le�, �e jest jeszcze na �wiecie kto� bliski... Bo ju� sobie nieraz my�la�em, �em zosta� sam, jak palec... - Co wujaszek znowu! - Ano tak, Jurku, tak. Ty� si� po �wiecie w��czy�, my�la�em, �e o mnie wcale nie pami�tasz, a wszyscy moi ju� na tamtym brzegu. Karolina ten poczet zamkn�a, Karolina... Widocznie nie by� tak arcyt�go zdr�w, bo si� wi�cej, ni� zwykle, roz�ali� na wspomnienie jej �mierci. Wcale nie usi�uj�c ukrywa� �ez, p�yn�cych z oczu, doda� z gorycz�: - Sam cz�owiek na �wiecie, sam, jak ten palec, o !... - A my to si� ju� nie liczymy? Ja... i panna Olesia G�rska, co? Wujaszek pokiwa� g�ow�. - Kochani jeste�cie, dobrzy, ale to ju� co innego. Inne pokolenie, ot... A tamci wszyscy przeszli do Ksi�gi Umar�ych, anim si� opatrzy�,kiedy. Ot, �ycie min�o i tyle. Melancholijnie nastroi�a wujaszka wizyta lekarza. Ca�y dzie� by� jaki� markotny. Pod wiecz�r wsta� z ��ka pomimo moich protest�w. - Nic mi nie jest, powtarzam ci, nic mi nie jest, - rzek� do mnie, naci�gaj�c szamerowan� kurtk�, kt�ra s�u�y�a mu za rodzaj szlafroka - tylko czasami napadnie mi� takie usposobienie... Musz� wtedy odpocz�� sobie, pole�e�, pogrzeba� si� w Ksi�dze Umar�ych... Drugi raz wspomnia� ju� o tej Ksi�dze. Zastanowi�o mi� to. - O czem wujaszek m�wi? Spojrza� na mie, jakgdyby zaskoczony pytaniem. Chwil� milcza�, potem odpar� kr�tko i prawie niech�tnie: - Et, mam sobie tak� ksi�g� star�... bardzo ju� star�. Nie wypytywa�em, aby nie pope�ni� niedyskrecji. Widocznie by�a to jaka� tajemnica wujaszka. On sam zagai� rozmow� po pewnym czasie: - Pyta�e� Jurku, co to za ksi�ga? Poka�� ci j�, co tam. Kiedy� my�la�em, �e jej nie poka�� nikomu, ale teraz... Ot, l�ej zawsze cz�owiekowi, jak si� strapieniem podzieli... Ruszy� si� z fotela, podszed� do komody i d�ugo w niej szpera�. Nareszcie wr�ci� ze sporem zawini�tkiem pod pach�. Dr��cemi palcami rozwi�za� sznurek, rozwin�� papier. Wewn�trz znajdowa�y si� dwie teki zniszczone, stare, zupe�nie jednakowe, sklejone z tektury. Wujaszek wzi�� w r�k� jedn� z nich. - To jest Ksi�ga Umar�ych - rzek�, pokazuj�c mi ok�adk�, na kt�rej du�emi, misternemi literami wypisane by�y te w�a�nie s�owa. - Ta druga - doda� - to by�a Ksi�ga �ywych, chocia� jej dawniej tak nie nazywa�em. Ale teraz jest pusta. Prawie pusta. I k�ad�c na stole Ksi�g� Umar�ych, dorzuci�: - Mieszka�cy przenie�li si� tu. Zapanowa�o d�ugie milczenie. Wujaszek pogr��y� si� w my�lach, zapewne w odleg�ych, a drogich wspomnieniach, a ja nie chcia�em mu przerywa�. Zmierzch ju� zapada�, p�ny zmierzch czerwcowego wieczoru. S�o�ce, kt�re w tej porze roku niech�tnie �egna si� z ziemi�, z poza siwego pasa p�l s�a�o jeszcze odblask r�owy. Odblask ten, przechodz�c przez mg�y, opadaj�ce na ��kach, nabiera� fioletowych ton�w i ju� niemal ciemnoszafirowem spojrzeniem ogarnia� wn�trze pokoju. Za oknem rechota�y �aby, rezyduj�ce w pobliskiej sadzawce. Ptaki zamilk�y oddawna. S�owik tylko ze swego gniazdka w krzaku ja�minu odzywa� si� sennem kl�skaniem, jakby przypominaj�c sobie, �e by�y wieczory, kt�re prze�piewa� w mi�osnem natchnieniu, nie rachuj�c godzin. Czasem wpobli�u okna przelatywa�a sowa ze skarg� w monotonnem nawo�ywaniu: - Uuuiii... uuuiii.,. uuu... uuu... uuu... Parna, czerwcowa noc rozpanoszy�a si� ju� na dobre, gdy wujaszek przerwa� milczenie. - Zapalno �wiec�, Jurku, poka�� ci co�... Przy chybotliwem �wietle p�omyka otworzy� swoj� Ksi�g� �ywych. D�ugo przerzuca� puste karty szarego papieru, na kt�rym widnia�y gdzie niegdzie znaki jakowe�. Czasem ro�ek z��k�ego papieru, sna� nieostro�nie st�d wydartego, czasem przyschni�ty, bezbarwny kawa�ek ga��zki, czy kwiatu. Wujaszek nie �pieszy� si�... Z opustosza�ych kart, na kt�rych ja nic dostrzec nie mog�em, czyta� widocznie historj� znajom� i dawn�. Ka�da naddarta stronica, ka�da najmniejsza plamka wyblak�a musia�a mie� jakie� swoje ogromne znaczenie. Nad jedn� kart�, gdzie widnia�y wyra�nie �lady kleju po brzegach, wujaszek zatrzyma� si� d�ug� chwil�, nim j�, jak inne, odwr�ci�. Maj�c wzrok bystry, zdo�a�em wyczyta� przez rami� wujaszka wyblak�e s�owa, skre�lone o��wkiem w miejscu, gdzie znajdowa�a si� przedtem czyja� podobizna zapewne, "Do ko�ca �ycia"... widnia�y tylko trzy s�owa. Niewiele ju� pozosta�o kart, gdy wujaszek Klemens zawo�a�: - O, jest tutaj! - i podsun�� mi przed oczy stronic�. Widnia�a tam, naklejona starannie, fotografja moja z lat dzieci�cych. - Pami�tasz? - spyta�, u�miechaj�c si�. - To ty. A wiesz ile w�wczas mia�e� lat? Siedm. Widzisz? Przeczytaj: Jurek, z dzieci Karoliny najm�odszy, w wieku lat siedmiu. Bo�a Wola, kwiecie�, 1899... Obok fotografji znajdowa�y si� jeszcze inne rzeczy, promie� w�os�w kr�tkich, jasnych, jaki� �uk zasuszony, pomi�ta, zbrudzona karteczka papieru. - Widzisz - m�wi� dalej wujaszek - takie mia�e� w�oski dawno, dawno temu, nim ci je zacz�to obcina�. Karolina zawsze my�la�a, �e b�dziesz blondynem... A ten �uczek b�yszcz�cy to pami�tka. Przynios�e� mi go kiedy� w podarunku, gdy by�e� bardzo malutki... Siedzia�em przy tym samym stole, co teraz, a ty z trudno�ci� wdrapa�e� mi si� na kolana. St� by� wy�szy od ciebie... co, Jurku? A ta karteczka to twoja pierwsza kaligrafja... Karolina uczy�a ci� abecad�a, a ty przerysowywa�e� z du�ej ksi��ki te ko�lawe litery... Na innych stronach by�y fotografje twojego rodze�stwa i r�ne po nich pami�tki... Pami�tasz Hel� i Adasia? Tamtych dwojga nie mo�esz pami�ta�, by�e� zanadto malutki, gdy pomarli. Mam r�wnie� ich w�oski na pami�tk�. Ale to wszystko znajduje si� w Ksi�dze Umar�ych; wszyscy oni, wszyscy przew�drowali do Ksi�gi Umar�ych... A na ostatku Karolina... Urwa�, jak zwykle. I ja by�em wzruszony. Nie�mia�o, do�� niezgrabnie g�adzi�em r�k� policzki wuja Klemensa, kt�ry schyli� g�ow�, jakby przyt�oczony ogromem smutnych wspomnie�. Podni�s�szy na mnie zblak�e oczy, odezwa� si� cicho: - Jaka ona by�a! Jaka ona by�a... I pomy�le�, �e ja, o tyle od niej starszy, prze�y�em j�... I po chwili znowu: - Mia�aby teraz pi��dziesi�t trzy lata... Za oknem da�o si� s�ysze� pianie koguta. Wujaszek ockn�� si� i zawo�a� zupe�nie innym g�osem: - O, musi ju� by� po p�nocy! To�my si� zasiedzieli! No, fora ze dwora, m�j panie! Trzeba jutro zacz�� dzie� pracowitszy... Tak�e mi� op�ta�o! Ale czasami to tak cz�owieka... - Wujaszku, wi�c ja sam jeden zosta�em w Ksi�dze �ywych? Staruszek zawaha� si�. - Nie - odpar� -- niezupe�nie sam. Jest tam jeszcze Olesia... Kiedy� kaza�a si� sfotografowa� w miasteczku i podarowa�a mi jeden egzemplarz. Z�ote dziewcz�tko! I list�w od niej mam kilka, a jak�e! Na Nowy Rok i na moje imieniny zawsze mi �yczenia przysy�a na pi�mie, �eby by�o uroczy�ciej... Zawsze ju� list czeka na moje przebudzenie. Z�ote dziewcz�tko! Spojrza� na mnie zukosa i nagle zmru�y� oczy: - Ej, Jurku, czy to nie palec Bo�y, ta Ksi�ga? Zostali�cie w niej we dwoje, ot, jakby przeznaczeni dla siebie... Nieraz marzy�em... Urwa�, jakby nie chc�c mi wi�cej narzuca� swych najgor�tszych pragnie�. I ja nie przed�u�a�em ju� rozmowy. Gniewa�o mi� w duchu, �e tutaj, poza memi plecami, robiono plany, nie zapytawszy mi� nawet o zdanie. Przemkn�o mi przez g�ow�, �e pewno gadatliwy wujaszek napomyka� co� pannie Olesi... Ot, m�g� poczciwy, zdziwacza�y staruszek b�kn�� co� mimochodem... A prowincjonalna g�ska gotowa naprawd� odprawia� nowenn�... D�ugo jako� nie mog�em zasn�� tej nocy. Przed oczyma przesuwa�y mi si� kolejno postacie Olesi, wuja Klemensa, to znowu pani G�rskiej, nalegaj�cej usilnie, bym zjad� jeszcze porcj� poziomek z cukrem. Odtworzy�em w pami�ci scen� powitania z pann� Olesi�: zarumieni�a si�, prawda. Ale nic nie by�o w jej s�owach, w jej zachowaniu, coby �wiadczy�o, �e uwa�a moj� wizyt� w Rosiance za co� wi�cej, ni� zwyk�� towarzysk� formalno��. - Ciekawym, coby powiedzia� stryj Karol, gdyby zobaczy� Olesi�? - pomy�la�em, ju� usypiaj�c, i zdawa�o mi si�, �e widz� dystyngowany u�miech jego i s�ysz� g�os, skanduj�cy moje w�asne uwagi: - Panna Olesia jest bardzo mi�a i... swojska panienka. Tak. V. Wy�ni� mi si� stryj Karol, poniewa� wkr�tce otrzyma�em od niego list: "Zmieni�em plan - pisa� na wykwintnym papierze z mark� hotelow� - i siedz� od paru tygodni w La Baule (dolna Loara). Nawet na moje nerki Kair o tej porze za gor�cy. Tutaj - nudno, jak wsz�dzie, gdzie zbyt wielu ludzi zje�d�a si� dla rozp�dzenia nud�w... Upa� zreszt� nie mniejszy chyba jak w Egipcie. Niezno�ne to obecne lato! La Baule obfituje we wszystko, opr�cz kawa�ka cienia. Na olbrzymiej p�achcie piaszczystej skwarz� si� przedstawiciele wszelkich narodowo�ci. Narazie (i na szcz�cie) jestem jedynym reprezentantem polskiej nacji. (Gdyby� przyjecha� tutaj, pary�anki mia�yby lepsze wyobra�enie o gorszej po�owie naszego narodu.) "Narazie", pisz�, jestem sam, ale widzia�em ju� list� hotelow� i formalnie si� przerazi�em. Wszystkie apartamenty z "widokiem na morze" - zam�wione s� przez moich kompatrjot�w. Sk�ra mi cierpnie na my�l, b�d� musia� ich poznawa�, k�ania� si� im na pla�y tytu�owa� przy table d'hocie owem obmierz�em "de", z kt�rego ju� si� cichaczem �miej� Francuzi. A ty - co porabiasz? Nie zbrzyd�o ci jeszcze kwa�ne mleko, og�rki i dziewanna pod parkanami? C� wujaszek? Pewnie ci� swata z jak� okoliczn� pi�kno�ci�? Strze� si� panien wiejskich, bowiem ich serca s�, jako kad� winna: Niech�e raz trafi do niej goryczne ziarnko mi�o�ci - zatruje z pewno�ci� smak wina a� do dna. Pami�taj, �e Polki, a w szczeg�lno�ci prowincjonalne Polki r�ni� si� zasadniczo od wszystkich kobiet wszystkich narodowo�ci tem, �e s� zrobione, i� si� tak wyra��, z �atwo palnego materja�u. Przy pierwszym zdaniu zdawkowego komplementu gotowe sp�on��, jak chocho� s�omiany, a na ich ustach dziewiczych wykwita s�owo "o�tarz", jako apoteoza mi�osnego szcz�cia. Zreszt� - niepotrzebnie ci to wszystko zapowiadam, bo je�li masz zamiar ugrz�zn�� na sta�e w swej Bo�ej Woli, w takim razie typ Zosi Tadeuszowskiej chlubnie ukoronuje to zacne postanowienie. Zreszt�, m�j drogi! �ycie tak czy owak prze�yte, jest zawsze tylko szat� zwierzchni�, zes�an� przez Opatrzno��. Mo�na je, przykrywaj�c, pocie�ni� i skr�ci�, ale poszerzy� si� nie da. B�d� zdr�w, drogi ch�opcze. My�l o twym stryju, kt�ry zajada langusty, a zat�skniwszy - przyjed�. Otwarte czekaj� ci� zawsze ramiona". Odpisa�em, �e w �adne sid�a nie wpad�em, ale przyjecha� nie mog�, poniewa� bawi� si� w gospodarstwo, a zabawa ta, dobra jak ka�da inna, jeszcze nie zdo�a�a mi� znu�y�. Jedno i drugie by�o prawd�. Drugie o tyle, �e sprowadziwszy m�od� hunterk�, uje�d�a�em j� na gruntach Bo�ej Woli, zawadzaj�c nierzadko o Rosiank�. Z pocz�tku zawzi��em si� ogranicza� te wizyty do minimum, aby panience nie przysz�o czasem do g�owy, i� jej os�bka tak dalece mi� uj�a. Ale "panienka" bynajmniej ni� zdawa�a si� wyczekiwa� jakich� afekt�w z mej strony. Pe��a rankami swoje grz�dki kwiatowe i, dogl�da�a ptasiej gospodarki, kt�r� to gospodark� dane mi by�o wreszcie w ca�o�ci obejrze� i podziwia�. Potem zacz��em zaje�d�a� cz�ciej, cho�by dlatego, �e G�rscy byli najbli�szymi s�siadami, a hunterka, tresura wy��a i wieczorne gaw�dy z wujaszkiem nie mog�y mi dnia wype�ni�. Panna Olesia nie wype�nia�a go tak�e, ale polubi�em mocno ho�e, proste dziewcz�tko. Mo�e w�a�nie za t� prostot�, kt�ra mi� bawi�a i zajmowa�a, jako zupe�na nowo��. Zczasem tak si� ju� u�o�y�o samo, �e raz w tygodniu je�dzi�em do Rosianki z wujaszkiem, w niedziel� po sumie zachodzili do nas G�rscy z pann� Olesi�, a ja wpada�em do nich konno rankami i nierzadko zostawa�em na obiedzie, kt�ry mi proponowa�a matka Olesi, nieomieszkaj�c zaznaczy� �e: "Naturalnie, w domu czeka pana lepszy, ale mo�e po�wi�ci pan podniebienie dla przyjaci�?" Wujaszek, od czasu ostatniej rozmowy, jak najstaranniej unika� tematu ma��e�stwa mego, nietylko z pann� Olesi�, ale nawet w og�lno�ci. Widocznie staruszek obarczy� Opatrzno�� k�opotaniem si� o moje przysz�e losy, my�l�c pocichu, �e przecie� wdzi�ki Olesi zrobi� swoje, i �e ukochany siostrzeniec przyzna si� koniec ko�cem i do pora�ki w swem sercu... Stan taki trwa� mniej wi�cej przez miesi�c, to znaczy, do pierwszych dni lipca. Rozpocz�y si� �niwa. Pomimowoli wci�gn��em si� w to �ycie wiejskie, kt�re dotychczas uwa�a� przywyk�em za niew�a�ciwe dla siebie. Coraz te� cz�ciej zaje�d�a�em do Rosianki, aby pos�ucha� wywod�w panny Olesi o racjonalnej hodowli drobiu i reprymendy, �e w Bo�ej Woli zanadto wszystko zapuszczone. Powa�n� dyskusj� ko�czy�a zwykle wycieczka w malinowe g�szcze, sk�d powraca�em niezawsze skruszony i przekonany, ale pe�en weso�o�ci i malin, kt�rych obfito�� w Rosiance by�a zaiste niezwyk�a. Kt�rego� dnia przypomnia�em pannie Olesi, jak to kiedy� w dzieci�stwie robi�em dla niej latawce z papieru i ��dki z kory sosnowej. - By�a pani malutka, ot, taka, panno Olesiu, wi�c wystarczy�y ��deczki nie wi�ksze, ni� �upinka orzecha, do przedsi�brania czarodziejskich podr�y... Teraz ju� pani ogromnie uros�a, i niema�� mia�bym robot�, gdyby mi pani kaza�a, jak w�wczas, zbudowa� tak� "prawdziw�, zupe�nie prawdziw� ��dk�". - A tak - odpar�a, �miej�c si� - trzebaby du�ej ��dki, bo ju� przesta�am by� dzieckiem, kt�re wierzy w niemo�liwo�ci i dla kt�rego fantastyczna podr� w marzeniu jest tak� sam� rzeczywisto�ci�, jak naprzyk�ad dla nas... Zawaha�a si�, a mnie skorci�o zapyta�: - A gdybym zbudowa� jednak prawdziw� du�� ��dk� i zaproponowa� pani prawdziw�, wielk� podr�? Nie ba�aby si� pani? Po�a�owa�em zaraz pytania, w kt�rem panienka mog�a doszuka� si� bez trudu ukrytych znacze�. Ale Olesia odpar�a spokojnie po chwili namys�u: - Nie my�la�am nigdy o wielkich podr�ach, wi�c nie wiem, czybym si� ba�a, czy nie. Ale tak mi si� wydaje, �e nigdy, nigdzie z Rosianki nie wyjad�. Wszystkie moje marzenia, od chwili, gdy nauczy�am si� marzy� (a cz�owiek wcze�nie tego si� uczy, nieprawda?), nie wychodzi�y poza ten kawa�ek ziemi i dlatego my�l�, �e tutaj zostan� na zawsze, a� do... Chcia�a zapewne powiedzie� "do �mierci, ale nie doko�czy�a, bo w tej chwili nadbieg� zadyszany s�u��cy z Bo�ej Woli. - Prosz� pana, pan Klemens prosi, �eby pan koniecznie zaraz przyjecha�! - Co si� sta�o? Czy pan Klemens chory? - spytali�my jednocze�nie, ja i panna Olesia. - Widzi mi si�, pan Klemens zdr�w, ale telegram� z miasteczka umy�lnym przys�ali, czy cosi... Chwyci�em za kapelusz. - Mam nadziej�, �e to nie �adna z�a wiadomo��... - rzek�a Olesia, �egnaj�c mi� z wyrazem niepokoju na twarzy. - Ale prosz�, niech pan koniecznie da zna�, co to takiego... W kwadrans p�niej by�em ju� w pokoju wujaszka. - Co si� sta�o? Co za telegram? - Masz, czytaj - odpar� wujaszek Klemens, podaj�c mi rozpiecz�towany papier. Telegram by� z La Baule: "Parali�. Przyje�d�aj natychmiast. Stan jeszcze gro�ny. Karol". VI. - Jedziesz? - spyta� wujaszek Klemens, gdy po d�ugiej chwili odr�twienia z�o�y�em we czworo otrzymany telegram. - Ma si� rozumie�, �e pojedziesz. Musisz pojecha�. Czekaj�e, kt�ra to teraz godzina? - Pi�ta - odpar�em, machinalnie, wyci�gaj�c zegarek. - To fatalne! Poci�g odchodzi kwadrans po pi�tej. Nie zd��ysz. Musisz zaczeka� do jutra rana. M�j biedny Jurku, �al mi ci� serdecznie... Ale co tu s�owa! Mo�e da B�g, �e si� tw�j stryj wygrzebie z tej ca�ej biedy. Bywa�y wypadki... Machn�� r�k� rozpaczliwie. - "Stan jeszcze gro�ny"... hm! Mi�y wynalazek te telegramy! �eby cho� napisali, co i jak... Kto z nas przed godzin� m�g� si� domy�li�, �e by� jakikolwiek gro�ny stan... Ale ty wr�cisz, Jurku, do Bo�ej Woli? - Wr�c�, wujaszku, potem... Wstrz�sn��em si� wewn�trznie. Co znaczy�o to mimowolne "potem"? Jak dziwnemi drogami kr��y my�l ludzka... Zabiega czasem w dziedziny, przed kt�remi cofa si� �wiadomo��. Ale ju� rozbuja�a fantazja poddawa� zacz�a coraz to niebezpieczniejsze tematy: "Trupa zastan�, czy te� jeszcze... Trupa, czy te�..." t�uk�o mi si� po g�owie m�cz�ce zagadnienie, kt�rego nie mog�em przed czasem rozwi�za�. Aby odp�dzi� od siebie t� zmor�, pocz��em m�wi� szybko: - Rzeczywi�cie, fatalnie si� z�o�y�o z tym poci�giem. No, trudno. Je�eli stryjowi si� polepszy, to... A, wie wujaszek, wpadn� dzi� jeszcze do Rosianki! Obieca�em pannie Olesi, �e zawiadomi�, co u nas si� sta�o. Ogromnie si� zaniepokoi�a. - Jed�, naturalnie, jed�. Ale nie zasiaduj si� d�ugo, �ebym i ja m�g� jeszcze na ciebie popatrze�. Jed� - i niech ci� B�g b�ogos�awi! Zakre�li� w powietrzu znak krzy�a, co czyni� zawsze w chwilach uroczystych. Gdyby nie chaos w g�owie, zapewneby mi� zastanowi�o b�ogos�awie�stwo, na drog� do Rosianki dane. Ale my�la�em tylko o stryju Karolu, jad�c miedzami i nawet potem, gdy pann� Olesi� ujrza�em na ganku. Oczekiwa�a mi� z wyrazem wielkiego niepokoju w oczach. Gdym jej obwie�ci� smutn� nowin�, niepok�j ust�pi� miejsca trosce. - Pan pewnie pojedzie? - szepn�a tym samym pytaj�cym tonem, za kt�rym kry�o si� nieco roz�alenia, �e tak w�a�nie trzeba. Zauwa�y�em, i� troch� przyblad�a, ale na moj� potwierdzaj�c� odpowied� skin�a g�ow� i rzek�a zupe�nie spokojnie: - Jak to si� �le z�o�y�o z tym poci�giem! Musi pan zaczeka� do jutra rana, a w takich razach ka�da chwila jest droga; rozumiem i serdecznie mi pana �al... Szli�my powoli w g��b ogrodu, gdy domawia�a tych s��w. Podnios�em g�ow� i spojrza�em na ni� uwa�nie; tak mi� znienacka uderzy�o podobie�stwo, zachodz�ce mi�dzy ni� a wujaszkiem Klemensem. Ten sam spos�b rozumowania, ta sama drobiazgowo��, troszczenie si� o szczeg�y w wypadku wielkiej wagi, - te same niemal s�owa w zapytaniach i odpowiedziach. - Tak - pomy�la�em, patrz�c na jej spokojn� twarzyczk�, z kt�rej wyziera� jednak ogromny smutek - tak, ona jest z tamtego pokolenia. I nagle spyta�em kr�tko: - Pani widzia�a Ksi�g� Umar�ych? Wstrz�sn�a si�, mo�e wskutek moich niespodziewanych s��w, a mo�e poprostu od ch�odu, panuj�cego w cienistej alei: - Jak� ksi�g�? szepn�a, podnosz�c na mnie zdumione oczy