5040
Szczegóły |
Tytuł |
5040 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5040 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5040 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5040 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Ryszard Kapu�ci�ski
Jeszcze dzie� �ycia
CZYTELNIK � 2000 � WARSZAWA
Opracowanie graficzne Andrzej Heidrich
69,
Biblioteka WDiNP UW
1098004687
� Copyright by Ryszard Kapu�ci�ski, Warszawa 2000 ISBN 83-07-02766-7
L Jeste�my lud�mi ____ 40. Kiedy strach nadejdzie, sen rzadko si� zjawia
53. Nie wszystko wszyscy mo�emy 71. �eglarz opowiada o wiatrach, rolnik o
wo�ach,
�o�nierz wylicza rany 154. Dop�ki oddycham, mam nadziej� 187. �ycie jest
czuwaniem 303. Nie ma �ycia w wojnie 322. Cz�owiek cz�owiekowi wilkiem ,' .
' 326. W ogrodach Bellony rodz� si� nasiona �mierci 336. Zawsze niepewne s�
wyniki bitew 338. Dwa razy zwyci�a, kto siebie zwyci�a
w zwyci�stwie
340. Umiesz zwyci�a�, Hannibalu, nie umiesz zwyci�stwa wykorzysta�!
344. Jedynym ocaleniem dla zwyci�onych - nie spodziewa� si� ocalenia
345. Zwyci�eni zwyci�yli�my
349. Kim by� ten, kto pierwszy wydoby� straszne
mieczer
�VERTE", �aci�skie przys�owia, sentencje i ulotne s�owa zebra�, u�o�y�,
przet�umaczy� i opracowa� Stefan Staszczyk przy udziale Karola Jawi�skiego,
PZWS, Warszawa 1959
Zamykamy miasto
Trzy miesi�ce mieszka�em w Luandzie, w hotelu �Ti-voli". Z okna mia�em widok na
zatok� i port. Przy nabrze�ach sta�o kilka statk�w handlowych europejskich linii
oceanicznych. Ich kapitanowie utrzymywali ��czno�� radiow� z Europ� i mogli
wiedzie� o tym, co stanie si� w Angoli, lepiej i wi�cej ni� my, zamkni�ci w
obl�onym mie�cie. Kiedy po �wiecie rozchodzi�a si� wiadomo��, �e zbli�a si�
bitwa o Luand�, statki odp�ywa�y w g��b morza i zatrzymywa�y si� na granicy
horyzontu. Razem z nimi oddala�a si� ostatnia nadzieja na ratunek, poniewa�
ucieczka drog� l�dow� by�a niemo�liwa, a powtarza�a si� pog�oska, �e w ka�dej
chwili nieprzyjaciel zbombarduje i unieruchomi lotnisko. Potem okazywa�o si�, �e
termin ataku na Luand� zosta� przesuni�ty i flota wraca�a do zatoki w nie
ko�cz�cym si� oczekiwaniu na �adunek kawy i bawe�ny.
Ruch tych statk�w by� dla mnie wa�nym �r�d�em informacji. Kiedy pustosza�a
zatoka, zaczyna�em przygotowywa� si� na najgorsze. Nas�uchiwa�em, czy nie
zbli�aj� si� odg�osy kanonady artyleryjskiej. Zastanawia�em si�, czy nie ma aby
prawdy w tym, co szeptali mi�dzy sob� Portugalczycy, �e w mie�cie ukrywa si� dwa
tysi�ce �o�nierzy Holdena Roberto, kt�rzy czekaj� tylko na rozkaz rozpocz�cia
rzezi. Ale w�r�d tych niepokoj�w statki znowu wp�ywa�y do zatoki. Nie znanych mi
marynarzy wita�em w my�lach jak zbawc�w: na jaki� czas zapowiada�a si� cisza. .,
W s�siednim pokoju mieszka�o dwoje starych ludzi -don Silva, handlarz diament�w,
i jego �ona - dona Esme-ralda, kt�ra umiera�a na raka. Do�ywa�a ostatnich dni
bez pomocy i ratunku, poniewa� zamkni�to ju� szpitale, a lekarze wyjechali. Jej
cia�o gin�o w stercie poduszek, poskr�cane z b�lu. Ba�em si� tam wst�powa�.
Kiedy� wszed�em i spyta�em, czy nie przeszkadza jej, �e nocami stukam na
maszynie. Jej my�l wydosta�a si� z b�lu na moment, na tyle tylko, by powiedzie�:
-Nie, Ricardo, mnie ju� nic nie mo�e przeszkodzi�, �eby doj�� do ko�ca.
Don Silva godzinami chodzi� po korytarzu. K��ci� si� z wszystkimi, wyzywa�
�wiat, kark p�cznia� mu od z�ej krwi. Krzycza� nawet na czarnych, cho� ju� w tym
czasie wszyscy traktowali ich grzecznie, a jeden z naszych s�siad�w nabra� nawet
takiego zwyczaju, �e zatrzymywa� zupe�nie nieznanych Afryka�czyk�w, podawa� im
r�k� i k�ania� si� uni�enie. Tamci my�leli, �e wojna pomiesza�a mu zmys�y i
odchodzili pospiesznie. Don Silva czeka� na przyj�cie Holdena Roberto i
wypytywa� mnie, czy wiem co� na ten temat. Widok odp�ywaj�cych statk�w nape�nia�
go najwi�ksz� rado�ci�. Zaciera� r�ce, prostowa� si� w krzy�u, pokazywa�
sztuczne z�by. Mimo przygniataj�cych upa��w chodzi� zawsze w ciep�ym ubraniu. W
fa�dy garnituru mia� powszywane r�a�ce diament�w. Raz w przyp�ywie zadowolenia,
kiedy wydawa�o si�, �e FNLA jest ju� u wej�cia do hotelu, pokaza� mi gar��
przezroczystych kamyk�w, kt�re wygl�da�y jak drobno pot�uczone szk�o. By�y to
diamenty. W hotelu m�wili, �e Silva nosi na sobie p� miliona dolar�w. Stary
mia� serce rozdarte. Chcia� uciec ze swoim bogactwem, a przykuwa�a go choroba
dony Esmeraldy. Ba� si�, �e je�eli nie wyjedzie natychmiast, kto� doniesie i
odbior� mu jego skarby. Nigdy nie wychodzi� na ulic�, chcia� nawet wprawi�
dodatkowy zamek, ale
wszyscy fachowcy ju� wyjechali i w Luandzie nie by�o cz�owieka, kt�ry by
potrafi� to zrobi�.
Naprzeciw mnie mieszka�a m�oda para - Arturo i Maria. On by� urz�dnikiem
kolonialnym, a ona spokojn�, milcz�c� blondyn� o zamglonych, zmys�owych oczach.
Czekali na wyjazd, ale najpierw musieli wymieni� pieni�dze angola�skie na
portugalskie, a to trwa�o tygodniami, bo kolejki do bank�w by�y kilometrowe.
Nasza sprz�taczka, �wawa, ciep�a staruszka � dona Car-tagina, donios�a mi
oburzonym szeptem, �e Arturo i Maria �yj�na wiar�. To znaczy, �yj�jak Murzyni,
jak ci bezbo�nicy z MPLA. W jej skali warto�ci by� to najni�szy stopie�
degradacji i poha�bienie bia�ego cz�owieka. Dona Cartagina te� czeka�a na
przyj�cie Holdena Roberto. Nie wiedzia�a, gdzie s� j ego wojska, i pyta�a mnie
skrycie o nowiny. Pyta�a tak�e, czy dobrze pisz� o FNLA. M�wi�em, �e tak, �e
entuzjastycznie. Z wdzi�czno�ci sprz�ta�a mi zawsze pok�j na najwy�szy po�ysk, a
kiedy w mie�cie nie by�o co pi�, przynosi�a mi - nie wiadomo sk�d - butelk�
wody.
Maria traktowa�a mnie jak cz�owieka, kt�ry przygotowuje si� do samob�jstwa,
poniewa� powiedzia�em jej, �e zostaj� w Luandzie do dnia niepodleg�o�ci Angoli,
do 11 listopada. Jej zdaniem do tego czasu z miasta nie pozostanie kamie� na
kamieniu. Wszyscy zgin� i powstanie tu wielkie cmentarzysko, zamieszkane przez
s�py i hieny. Radzi�a mi, �ebym szybko wyje�d�a�. Zrobi�em z ni� zak�ad o
butelk� wina, �e przetrwam i �e spotkamy si� w Lizbonie, w eleganckim hotelu
�Altis" 15 listopada, o siedemnastej. Sp�ni�em si� na to spotkanie, ale w
recepcji Maria zostawi�a mi kartk�, �e czeka�a i �e nast�pnego dnia wyje�d�aj �
z Arturo do Brazylii.
Ca�y hotel �Tivoli" by� zapchany po brzegi i przypomina� nasze dworce tu� po
wojnie, wy�adowane t�u-
mem, na przemian nerwowym i apatycznym, oraz stertami byle jak powi�zanych
t�umok�w. Wsz�dzie pachnia�o �le, kwa�no, budynek wype�nia�a lepka, d�awi�ca
duchota. Ludzie pocili si� z gor�ca i ze strachu. Panowa� nastr�j apokalipsy,
wyczekiwania na moment zag�ady. Kto� przyni�s� wiadomo��, �e w nocy zbombarduj�
miasto. Kto� inny dowiedzia� si�, �e w swoich dzielnicach czarni ostrz� no�e i
chc� j e pr�bowa� na portugalskich gard�ach. Lada moment mia�o wybuchn��
powstanie. Jakie powstanie? - dopytywa�em si�, �eby napisa� o tym do Warszawy.
Nikt nie wiedzia� dok�adnie. Po prostu - powstanie, a co za powstanie, to si�
oka�e, jak wybuchnie.
Plotka wycie�cza�a wszystkich, targa�a nerwy, odbiera�a zdolno�� my�lenia.
Miasto �y�o w atmosferze histerii, dygota�o z l�ku. Ludzie nie wiedzieli, jak
poradzi� sobie z rzeczywisto�ci�, kt�ra ich teraz otacza�a. Jak j� obja�ni�, jak
oswoi�. M�czy�ni gromadzili si� na korytarzach hotelu i odbywali narady
sztabowe. Przyziemni pragmatycy byli za tym, �eby hotel na noc barykadowa�. Ci,
kt�rzy mieli szersze horyzonty i zdolno�� globalnego spojrzenia na �wiat,
uwa�ali, �e trzeba wys�a� depesz� do ONZ z apelem o interwencj�. Ale wszystko,
jak to jest w latynoskim zwyczaju, ko�czy�o si� na dysputach.
Wieczorami lata� nad miastem samolot i zrzuca� ulotki. By� to samolot pomalowany
na czarno, bez �wiate� i znak�w. Ulotki m�wi�y, �e wojska Holdena Roberto stoj�
pod Luand� i �e wejd� do stolicy cho�by jutro. �eby u�atwi� to zadanie, wzywa
si� ludno�� do wymordowania wszystkich Rosjan, W�gr�w i Polak�w, kt�rzy do wodz�
oddzia�ami MPLA i s� sprawcami ca�ej wojny i wszystkich nieszcz��, jakie spad�y
na um�czony na-
r�d. Dzia�o si� to we wrze�niu, kiedy w ca�ej Angoli by�em jedynym cz�owiekiem z
Europy wschodniej. W mie�cie grasowali boj�wkarze z PIDE, przychodzili do
hotelu, pytali, kto w nim mieszka. Byli bezkarni, w Lu-andzie nie istnia�a �adna
w�adza, a oni chcieli m�ci� si� za wszystko, za rewolucj� go�dzik�w, za utracon�
Angol�, za z�amane kariery. Ka�de pukanie do drzwi mog�o by� dla mnie z�ym
sygna�em. Stara�em si� o tym nie my�le�, jest to jedyny spos�b na takie
sytuacje.
Boj�wkarze zbierali si� w nocnym barze �Adao", obok hotelu. By�o tam zawsze
ciemno, kelnerzy chodzili z latarkami. W�a�ciciel baru, gruby, zniszczony
playboy, o oczach przekrwionych, przes�oni�tych spuch�y-mi powiekami, wzi�� mnie
raz do swojego kantorku. Od pod�ogi do sufitu �ciany by�y zabudowane p�kami, na
p�kach sta�o dwie�cie dwadzie�cia sze�� odmian whisky. Wyci�gn�� z szuflady
biurka dwa pistolety i po�o�y� je przed sob�.
Zabij� tym dziesi�ciu komunist�w i dopiero b�d� spokojny, powiedzia�.
Patrzy�em na niego, u�miecha�em si� i czeka�em, co zrobi. Przez drzwi s�ycha�
by�o muzyk�, boj�wkarze zabawiali si� z pijanymi Mulatkami. Gruby schowa�
pistolety i zatrzasn�� szuflad�. Do dzi� nie wiem, dlaczego zostawi� mnie w
spokoju. Mo�e nale�a� do ludzi, jakich nieraz spotyka�em, kt�rym wi�ksz�
satysfakcj� od zabijania daje �wiadomo��, �e mogliby zabi�, a tego nie robi�.
Przez ca�y wrzesie� k�ad�em si� spa� nie wiedz�c, co stanie si� tej nocy i
nast�pnego dnia. Ko�o mnie kr�ci�o si� kilku typ�w, rozpoznawa�em ich twarze.
Spotykali�my si� ci�gle, nie zamieniaj�c s�owa. Nie wiedzia�em, co robi�. Z
pocz�tku postanowi�em czuwa�, nie chcia�em, �eby mnie zaskoczyli w czasie snu.
Ale w po�owie nocy napi�cie s�ab�o i zasypia�em w ubraniu, w butach,
na wielkim ��ku pi�knie zas�anym przez don� Cartagi-
n�.
MPLA nie mog�o mnie obroni�: ci ludzie byli daleko, w dzielnicach afryka�skich,
albo jeszcze dalej - na froncie. Dzielnica europejska, w kt�rej mieszka�em, do
nich jeszcze nie nale�a�a. Dlatego lubi�em je�dzi� na front - tam by�o
bezpieczniej, bardziej swojsko. Jednak�e wyjazdy takie trafia�y si�. rzadko.
Nikt, nawet ludzie ze sztabu, nie umieli dok�adnie okre�li�, gdzie jest front.
Nie by�o komunikacji ani ��czno�ci. Samotne, ma�e oddzia�y niewprawnych,
pocz�tkuj�cych partyzant�w, zagubione w ogromnych, zdradliwych przestrzeniach,
porusza�y si� to tu, to tam, bez planu i my�li. T� wojn� ka�dy prowadzi� na
swoj� r�k�, ka�dy by� zdany na siebie.
Codziennie, o dziewi�tej wieczorem odzywa�a si� Warszawa. W aparacie teleksu,
kt�ry sta� w recepcji, zapala�o si� �wiat�o i maszyna wystukiwa�a sygna�:
814251 PAP PL DOBRY WIECZ�R PROSIMY NADAWA�
albo:
NARESZCIE UDA�O NAM SI� PO��CZY�
albo:
CZY COS DZISIAJ DOSTANIEMY? PLS GA GA.
Odpowiada�em:
OK OK MOM SYP
i w��cza�em ta�m� z tekstem depeszy. 14
Dla mnie godzina dziewi�ta by�a najwa�niejsz� chwil� dnia, by�a powtarzaj�cym
si� ka�dego wieczora prze�yciem. Pisa�em codziennie, pisa�em z pobudek
najbardziej egoistycznych, prze�amywa�em wewn�trzny bezw�ad i depresj�, �eby
zrobi� cho�by najkr�tsz� depesz� i utrzyma� ��czno�� z Warszaw�, bo to ratowa�o
mnie przed samotno�ci� i poczuciem opuszczenia. Je�eli mia�em czas, warowa�em
przy teleksie na d�ugo przed dziewi�t�. Zapalaj�ce si� �wiat�o wzbudza�o we mnie
taki sam entuzjazm, jaki w cz�owieku zagubionym na pustyni wywo�uje odnalezione
nagle �r�d�o. Stara�em si� na wszystkie sposoby przeci�ga� czas tych seans�w.
Opisywa�em szczeg�owo wszystkie bitwy. Pyta�em, jaka jest pogoda w kraju, i
skar�y�em si�, �e nie mam co je��. Ale w ko�cu przychodzi� moment, kiedy
Warszawa odzywa�a si�:
ODBI�R DOBRY ��CZYMY SI� JUTRO GODZ. 20 00 GMT DZKB BY BY
�wiat�o gas�o i znowu zostawa�em sam.
Luanda gin�a inaczej ni� nasze miasta w latach wojny. Nie by�o nalot�w,
pacyfikacji, burzenia dzielnicy za dzielnic�. Nie by�o cmentarzy na ulicach i
placach. Nie pami�tam ani jednego po�aru. Miasto umiera�o tak, jak ginie oaza, w
kt�rej wysch�y studnie - pustosza�o, zapada�o w martwot�, odchodzi�o w
zapomnienie. Ale ta agonia nast�pi�a p�niej, na razie wsz�dzie panowa�
gor�czkowy ruch. Wszyscy spieszyli si�, wszyscy wyje�d�ali! Ka�dy stara� si�
odlecie� najbli�szym samolotem do Europy, do Ameryki, byle gdzie. Do Luandy
�ci�gali Portugalczycy z ca�ej Angoli. Z najdalszych zak�tk�w przyje�d�a�y
karawany samochod�w wy�adowa-
i5
nych lud�mi i baga�em. M�czy�ni zaro�ni�ci, kobiety wymi�te i rozczochrane,
dzieci brudne i senne. Po drodze uciekinierzy ��czyli si� w d�ugie kolumny i tak
przemierzali kraj, bo im wi�ksza gromada, tym bezpieczniej. Z pocz�tku zajmowali
w Luandzie hotele, ale potem nie by�o ju� miejsc, wi�c kierowali si� prosto na
lotnisko. Wok� lotniska powsta�o koczownicze miasto, bez ulic i dom�w. Ludzie
mieszkali pod go�ym niebem, wiecznie zmokni�ci, bo ci�gle pada�y deszcze. �yli
teraz gorzej ni� czarni w s�siaduj�cej z lotniskiem dzielnicy afryka�skiej, ale
przyjmowali to apatycznie, z ponur� rezygnacj�, nie wiedz�c, kogo przeklina� za
sw�j los. Salazar ju� nie �y�, Caetano uciek� do Brazylii, a w Lizbonie rz�dy
ci�gle si� zmienia�y. Wszystkiemu winna by�a rewolucja, bo przedtem panowa�
spok�j. Teraz rz�d obieca� czarnym wolno��, czarni pobili si� mi�dzy sob�, pal�
i morduj�. Oni nie s� zdolni do rz�dzenia. Czarny to tak: wypi�, a potem spa�
ca�y dzie�. Nawie-sza na siebie koralik�w i chodzi zadowolony. Pracowa�? Tutaj
nikt nie pracuje. Oni �yj� jak sto lat temu. Jak sto, panie? Jak tysi�c! Ja
widzia�em takich, co �yj� jak tysi�c lat temu. A co mo�na wiedzie�, jak by�o
tysi�c lat temu? Pewnie, �e mo�na, ka�dy wie, jak by�o. Tego kraju wi�cej nie
b�dzie. Mobutu we�mie kawa�ek, ci z po�udnia wezm� kawa�ek i tak si� sko�czy.
�eby tylko zaraz st�d odlecie�. �eby na to wi�cej nie patrze�. Ja tu w�o�y�em
czterdzie�ci lat pracy. Ca�� sw�j � krwawic�. Kto mi teraz zwr�ci? Pan my�li, �e
mo�na zacz�� �ycie od nowa?
Ludzie siedz� na tobo�kach okryci plastykiem, bo deszcz si�pi, medytuj�,
rozwa�aj� wszystko. Czasem w tym porzuconym t�umie, kt�ry wegetuje tutaj
tygodniami, wybucha iskra buntu. Kobiety pobij � �o�nierzy wyznaczonych do
pilnowania porz�dku, a m�czy�ni usi�uj � porwa� samolot, aby �wiat dowiedzia�
si�, do jakiej
rozpaczy zostali doprowadzeni. Nikt nie wie, kiedy st�d odleci i w jakim
kierunku. Panuje kosmiczny ba�agan. Zorganizowa� Portugalczyk�w jest trudno,
poniewa� s� to zdeklarowani indywiduali�ci, natury, kt�re nie potrafi� �y� w
�cisku i we wsp�lnocie. Pierwsze�stwo maj� kobiety ci�arne. Dlaczego one? Czyja
mam by� gorsza, bo urodzi�am p� roku temu? Dobrze, pierwsze�stwo maj� ci�arne
i z niemowl�tami. Dlaczego one? Czy mam by� gorsza, bo m�j syn sko�czy� trzy
lata? Dobrze, pierwsze�stwo maj � kobiety z dzie�mi. Tak? A ja, dlatego �e
jestem m�czyzn�, mam tutaj zgin��? I oto co silniejsi �aduj� si� do samolotu, a
kobiety z dzie�mi k�ad� si� na betonie, pod ko�ami, tak �eby piloci nie mogli
ruszy�, przychodzi wojsko, wyp�dza m�czyzn, ka�e wsiada� kobietom, one wchodz�
po schodkach triumfuj�ce, jak oddzia� zwyci�zc�w do nowo zdobytego miasta.
Dajmy najpierw odlecie� za�amanym nerwowo. Doskonale, nie trzeba daleko szuka�,
�eby nie wojna, ju� dawno by�bym w domu wariat�w. A nas pod Carmon� napad�
oddzia� dzikus�w, wszystko zabrali, pobili, chcieli rozstrzela�. Do dzisiaj
jestem ca�a rozdygotana. Oszalej�, je�eli nie wylec� st�d natychmiast. Moi
drodzy, powiem wam tylko tyle, �e straci�em ca�y dorobek �ycia. Poza tym, u nas,
w Lumbale, dw�ch z UNITA trzyma�o mnie za w�osy, a trzeci przystawi� mi luf� do
samego oka. Uwa�am, �e jest to dostateczny pow�d, �eby postrada� zmys�y.
�adne kryterium nie zyskiwa�o aprobaty og�u. Zrozpaczony t�um napiera� na ka�dy
samolot, mija�y godziny, nim da�o si� ustali�, kto wreszcie dostanie miejsce.
Trzeba przewie�� p� miliona uchod�c�w mostem powietrznym na drugi koniec
�wiata.
Wszyscy wiedz�, dlaczego chc� wyjecha�. Oni wiedz�, �e wrzesie� da si�
przetrwa�, ale w pa�dzierniku
b�dzie ju� bardzo �le, a listopada nie prze�yje nikt. Sk�d oni to wiedz�? Pan
pyta o takie rzeczy! Ja tu prze�y�em dwadzie�cia osiem lat, ja co� mog�
powiedzie� o tym kraju. Wie pan, czego si� dorobi�em? Starej taks�wki, kt�r�
zostawi�em tam, na ulicy.
Ludzie uciekali, jak przed nadci�gaj�c� zaraz�, jak przed morowym powietrzem,
kt�rego nie wida�, ale kt�re zadaje �mier�. Potem przyjdzie wiatr i piasek
zasypie �lady ostatniego cz�owieka.
Ty w to wierzysz? pyta�em Artura. Arturo nie wierzy, ale jednak woli wyjecha�. A
pani, dono Cartagino, pani w to wierzy? Tak, dona Cartagina jest o tym
przekonana. Je�eli zostaniemy do listopada, to nas nie b�dzie. Tu staruszka
energicznie przeje�d�a palcem po szyi, na kt�rej jej paznokie� pozostawia
czerwony �lad.
R�ne rzeczy zdarzy�y si� przedtem, nim miasto zosta�o zamkni�te i skazane na
�mier�. Jak chory, kt�ry w chwilach agonii nagle o�ywia si� i na moment wracaj�
mu si�y, tak w ko�cu wrze�nia �ycie w Luandzie nabra�o szczeg�lnego wigoru i
tempa. Chodniki by�y zat�oczone, na jezdniach powstawa�y korki. Ludzie biegali
zdenerwowani, spieszyli si�, za�atwiali tysi�ce spraw. Byle szybko wynie�� si�,
uciec w por�, zanim pierwsza fala morowego powietrza wtargnie do miasta.
Nie chcieli Angoli.
Mieli dosy� tego kraju, kt�ry mia� by� ich ziemi� obiecan�, a przyni�s� im
rozczarowanie i poni�enie. �egnali sw�j afryka�ski dom z mieszanin� rozpaczy i
w�ciek�o�ci, �alu i bezsi�y, z poczuciem, �e odje�d�aj� na zawsze. Pragn�li
tylko uj�� z �yciem i wywie�� sw�j dobytek.
Wszyscy byli zaj�ci budowaniem skrzy�. Zwieziono g�ry desek i dykty. Skoczy�y
ceny m�otk�w i gwo�dzi.
Skrzynie by�y g��wnym tematem rozm�w -jak je budowa� i czym najlepiej wzmacnia�.
Pojawili si� samo-zwa�czy znawcy - skrzyniarze, domoro�li architekci
skrzyniarstwa, skrzyniarskie style, szko�y i kierunki. Wewn�trz Luandy -
zbudowanej z betonu i ceg�y, zacz�o powstawa� nowe, drewniane miasto. Chodzi�em
teraz po ulicach jak po wielkim placu budowy. Potyka�em si� o rozrzucone deski,
gw�d� wystaj�cy z belki rozerwa� mi koszul�. Niekt�re skrzynie by�y wielko�ci
letnich domk�w, bo wytworzy�a si� nagle skrzyniarska skala presti�u - im kto
bogatszy, tym wi�ksz� budo wa� skrzyni�. Imponuj�ce by�y skrzynie milioner�w -
belkowane i wybite od wewn�trz �eglarskim p��tnem, mia�y �ciany solidne i
eleganckie, zrobione z najdro�szych gatunk�w tropikalnego drewna, o s�ojach tak
pi�knie przyci�tych i tak starannie spolerowanych, �e przypomina�y antyczne
meble. W skrzynie te pakowano ca�e salony i sypialnie, kanapy, sto�y i szafy,
kuchnie i lod�wki, komody i fotele, obrazy, dywany, �yrandole, porcelan�,
po�ciel i bielizn�, wszystkie ubrania, makatki, pufy i wazony, nawet sztuczne
kwiaty (co tak�e widzia�em), ca�� monstrualn� i nieprzebran� rupieciarni�
zagracaj�c� dom ka�dego mieszczucha, a wi�c figurki, muszle, szklane kule,
flakony, wypchane jaszczurki, metalow� miniaturk� katedry mediola�skiej
przywiezion� z wycieczki do W�och, listy! listy i fotografie, �lubne zdj ecie w
z�oconych ramach - to mo�e zostawimy, m�wi pan, no wiesz, jak ci nie wstyd, wo�a
oburzona pani - wszystkie zdj�cia maluch�w, a tu j ak pierwszy raz usiad�, a tu
j ak pierwszy raz powiedzia� daj, daj, a tu z lizakiem, a tu z babci�, no wi�c
to wszystko, wszystko dos�ownie, bo tak�e skrzynki z winem, ten zapas makaronu,
kt�ry kupi�am, jak tylko zacz�li si� strzela�, i jeszcze w�dka, szyde�ko, moje
nici! m�j sztu-cer, kolorowe klocki Tutuni, ptaszki, f�staszki, odkurzacz i
dziadek do orzech�w te� musz� si� zmie�ci�, po
prostu - musz� i ju�, tak �eby zosta�y tylko go�a pod�oga, nagie �ciany, pe�ny
negli�, strip-tease mieszkania zrobiony do ko�ca, przy oknie bez zas�on i tylko
jeszcze zamkniemy drzwi i w drodze na lotnisko zatrzymamy si� na bulwarze i
wrzucimy klucz do morza.
Skrzynie biedoty s� gorsze o kilka klas. S� przede wszystkim mniejsze, a cz�sto
wr�cz ma�e i niepozorne. Nie mog� ubiega� si� o znak jako�ci, poniewa� ich
robocizna pozostawia wiele do �yczenia. W przeciwie�stwie do bogaczy, kt�rych
sta� na wynaj�cie mistrz�w stolarskich, biedota musi zbija� skrzynie w�asnymi
r�koma. Jako materia� s�u�� j ej tartaczne odpady, �cinki desek, krzywe belki,
sp�cznia�a dykta, ca�a drewniana tandeta, kt�r� mo�na kupi� za grosze w
trzeciorz�dnym sk�adzie. Wiele z tych skrzy� obitych blach� z baniek po oliwie,
ze starych szyld�w i zardzewia�ych reklam przydro�nych, wygl�da jak rozpadaj�ce
si� slumsy dzielnicy afryka�skiej. Nie warto zagl�da� do ich wn�trza, nie warto
i nawet nie wypada.
Skrzynie bogaczy stoj� na wa�nych �r�dmiejskich ulicach albo w ocienionych
zau�kach luksusowych dzielnic. Mo�na je ogl�da� i podziwia�. Natomiast skrzynie
biedoty kryj� si� w bramach, na podw�rzach i w szopach. Kryj� si� do czasu, bo
przecie� trzeba je b�dzie przewie�� przez ca�e miasto, do portu � i my�l o tym
�a�osnym widowisku jest przykra.
Z powodu tej obfito�ci drewna, kt�re znalaz�o si� w Luandzie, pustynne,
zakurzone miasto, ubogie w ziele� i drzewa, pachnie teraz wspania�ym, �ywicznym
lasem. Jakby ten las nagle wyr�s� na ulicach, na placach, na skwerach. Wieczorem
otwieram okno, wdycham g��boko ten zapach i wtedy oddala si� wojna, nie s�ysz�
j�k�w dony Esmeraldy, nie widz� zniszczonego playboya z dwoma pistoletami i jest
mi tak, jakbym spa� w le�nicz�wce w Borach Tucholskich.
Budowa drewnianego miasta, miasta skrzy�, trwa ca�ymi dniami, od �witu do
zmierzchu. Pracuj� wszyscy, moczeni deszczem, paleni s�o�cem, nawet milionerzy,
je�li sprawni fizycznie, przyk�adaj� si� do roboty. Zapa� doros�ych udziela si�
dzieciom. One te� buduj� sobie skrzynki na lalki i zabawki. Pakowanie odbywa si�
pod os�on� nocy. Tak jest lepiej, bo wtedy nikt nie wtyka nosa w cudze rzeczy,
nikt nie b�dzie liczy�, ile wywo�� i czego, a wiadomo, �e kr�ci si� du�o takich,
kt�rzy wys�uguj� si� MPLA i chcieliby donosi�.
A wi�c nocami, w najg��bszych ciemno�ciach, przenosimy wn�trze kamiennego miasta
do wn�trza miasta drewnianego. Kosztuje to du�o wysi�ku i potu, d�wigania i
szamotania si�, b�lu ramion od upychania baga�u, b�lu kolan od ugniatania
rzeczy, poniewa� wszystko musi si� zmie�ci�, a przecie� miasto kamienne by�o
du�e, a miasto drewniane jest ma�e.
Stopniowo, z nocy na noc, miasto kamienne traci�o swoj� warto�� na rzecz miasta
drewnianego. Stopniowo te� zmienia�o si� my�lenie ludzi. Ludzie przestali my�le�
w kategoriach domu i mieszkania i rozprawiali tylko o skrzyniach. Zamiast
powiedzie� - musz� i��, zobaczy�, jak tam u mnie w domu - m�wili - musz� i��,
zobaczy�, jak tam moja skrzynia. By�a to ju� jedyna rzecz, kt�ra ich
interesowa�a i o kt�r� si� troszczyli. Ta Luan-da, kt�r� pozostawiali, by�a dla
nich sztywn� i obc� makiet�, scen� zabudowan�, ale pust�, jak po sko�czonym
widowisku.
Takiego miasta nie widzia�em nigdzie na �wiecie i mo�e nigdy wi�cej nie zobacz�.
Istnia�o ono przez miesi�c, a potem zacz�o nagle znika�. A raczej - dzielnica
za dzielnic� - zosta�o przewiezione ci�ar�wkami do portu. Teraz roz�o�y�o si�
nad samym brzegiem morza, o�wietlone noc� portowymi latarniami i blaskiem
�wiate� zakotwiczonych statk�w. Dniem w jego chaotycz-
nych uliczkach kr�cili si� ludzie maluj�c na tabliczkach swoje nazwiska i
adresy, tak jak robi si� to wsz�dzie na �wiecie, je�eli kto� zbuduje sobie
prywatny dom. Mo�na by wi�c �udzi� si�, �e jest to normalne, drewniane miasto,
tyle �e zamkni�te przez swoich mieszka�c�w, kt�rzy z niewiadomych przyczyn
musieli je w po�piechu opu�ci�.
A potem, kiedy w kamiennym mie�cie by�o ju� bardzo �le i my, garstka jego
mieszka�c�w, jak strace�cy oczekiwali�my dnia zag�ady, drewniane miasto
odp�yn�o oceanem. Unios�a je wielka flota i po kilku godzinach znikn�a z nim
za horyzontem. Sta�o si� to nagle, jak gdyby do portu wp�yn�a flotylla piracka,
porwa�a bezcenny skarb i uciek�a z nim w morze.
A jednak zd��y�em zobaczy�, jak odp�ywa miasto. O �wicie ko�ysa�o si� jeszcze u
brzegu, bez�adnie spi�trzone, bezludne, bez �ycia, jak zamienione w muzeum
miasto staro�ytnego Wschodu po wyj�ciu ostatniej wycieczki. O tej godzinie by�o
mglisto i ch�odno. Sta�em na l�dzie z grup� �o�nierzy angola�skich i gromadk�
czarnych dzieci, oberwanych i zmarzni�tych. Wszystko nam zabrali - powiedzia�
jeden z �o�nierzy nawet bez z�o�ci i zabra� si� do rozcinania ananasa, bo owoce
te, tak przejrza�e, �e po rozci�ciu sok wylewa� si� z nich jak woda z kubka,
by�y wtedy jedynym naszym po�ywieniem. Wszystko nam zabrali - powt�rzy� i
zag��bi� twarz w z�ocistej czarce owocu. Bezdomne, portowe dzieci wpatrywa�y si�
w niego zach�annym, zafascynowanym wzrokiem. �o�nierz uni�s� twarz umazan�
sokiem, u�miechn�� si� i doda� - ale za to mamy teraz dom. Zostali�my sami na
swoim. Wsta� i uradowany t� my �l�, �e Angola jest jego, wywali� w powietrze
ca�� seri� z automatu. Odezwa�y si� syreny, mewy skoczy�y i pogna�y nad wod�,
miasto drgn�o i powoli zacz�o odp�ywa�.
Nie wiem, czy zdarzy� si� kiedy� wypadek, �eby ca�e
miasto przep�yn�o ocean, ale tym razem tak w�a�nie by�o. Miasto wyp�yn�o w
�wiat, w poszukiwaniu swoich mieszka�c�w. Byli to dawni mieszka�cy Angoli,
Portugalczycy, kt�rzy rozproszyli si� po Europie i Ameryce. Cz�� z nich uda�a
si� do Po�udniowej Afryki. Wszyscy oni wyjechali z Angoli w po�piechu, uciekaj�c
przed po�og� wojenn�, przekonani, �e w kraju tym nie b�dzie wi�cej �ycia i �e
pozostan� tylko cmentarze. Ale zanim wyjechali, zd��yli jeszcze zbudowa� w
Luandzie drewniane miasto, do kt�rego zapakowali wszystko, co by�o w mie�cie
kamiennym. Na ulicach pozosta�o tylko tysi�ce samochod�w pokrytych kurzem, kt�re
zjada�a rdza. Pozosta�y te� mury, dachy, asfalt na jezdniach i �elazne �awki na
bulwarze.
I teraz drewniane miasto p�yn�o przez Atlantyk miotane gwa�town�, sztormow�
fal�. Gdzie� na oceanie nast�pi� podzia� miasta i jedna z dzielnic, najwi�ksza,
pop�yn�a do Lizbony, a druga do Rio de Janeiro, a trzecia dzielnica do Cape
Town. Ka�da z tych dzielnic dotar�a szcz�liwie do swojego portu. Wiem o tym z
r�nych �r�de�. Maria pisa�a mi, �e jej skrzynie znaj duj � si� ju� w Brazylii,
a przecie� skrzynie te stanowi�y cz�� drewnianego miasta. O tym, �e jedna z
dzielnic pomy�lnie dop�yn�a do Cape Town, pisa�o wiele gazet. A teraz o tym, co
widzia�em na w�asne oczy. Po wyje�dzie z Lu-andy zatrzyma�em si� w Lizbonie.
Kolega wi�z� mnie szerok� ulic�, nad uj�ciem Tagu, w pobli�u portu. I wtedy
zobaczy�em fantastyczne sterty skrzy�, spi�trzone do ryzykownej wysoko�ci,
zostawione, nie ruszane, jakby niczyje. To by�a w�a�nie ta najwi�ksza dzielnica
drewnianej Luandy, kt�ra dop�yn�a do brzegu Europy.
W tych dniach, kiedy zaledwie przyst�piono do budowy drewnianego miasta,
najwi�cej zmartwie� mieli
kupcy. Co zrobi� z t� mas� wszelkiego towaru, kt�ra le�a�a w sklepach i
wype�nia�a magazyny do zapaj�czo-nych sufit�w? Nikt nie mo�e wyobrazi� sobie
takiej skrzyni, w kt�rej zmie�ci�oby si� to, co posiada� na sk�adzie najwi�kszy
hurtownik w Luandzie - don Castro Soremenho e Sousa. A inni hurtownicy? A
tysi�czny klan kupc�w detalist�w?
W dodatku ca�y import zachowuje si� tak, jakby nie mia� pi�tej klepki. Firmy
europejskie - czy nikt nie czyta tam gazet? -przysy�aj � do Luandy dawno
zam�wione towary nie zwracaj�c uwagi, �e Angola p�onie ogniem wojennej po�ogi.
Komu potrzebne s� teraz kompletne wyposa�enia �azienek, przys�ane wczoraj przez
sp�k� �Koenig i Synowie" z Hamburga? Czy nie mo�na ubawi� si� wiadomo�ci�, �e z
Londynu przyby� transport pi�ek i rakiet tenisowych oraz kij�w do golfa? Jak na
ironi�, dociera z Marsylii wielka partia owadob�jczych spryskiwaczy zam�wiona
przez plantator�w kawy, tych samych, kt�rzy w�a�nie bij� si� o miejsce w
samolocie odlatuj�cym do Europy.
Don Urbano Tavares, w�a�ciciel sklepu jubilerskiego przy g��wnej ulicy, mimo
szalej�cego wok� nieszcz�cia mo�e by� zadowolony. Wybieraj�c przed laty swo-
j�bran��, trafi� w dziesi�tk�. Z�oto zawsze p�jdzie, a to, co pozostanie, mo�na
wywie�� bez trudu w podr�cznym baga�u. W jego interesie panuje teraz o�ywiony
ruch. Ale nie tylko z�oto ma powodzenie. Ludzie rzucaj� si� przede wszystkim na
sklepy z �ywno�ci�, bo jedzenia jest coraz mniej. T�ok i �cisk panuje w
magazynach z konfekcj� i z obuwiem. Zbyt maj� zegarki i tranzystory, kosmetyki i
lekarstwa. Rzeczy niewielkie i lekkie, kt�re mog� by� przydatne na nowej drodze
�ycia, tam, w krajach zamorskich.
Smutne wra�enie pozostawia wizyta w ksi�garni przy Largo do Portugal. Jest tam
pusto. Kurz osiad� szar� war-
stw�na starym kontuarze. Ani jednego nabywcy. Kto ma teraz g�ow� do czytania
ksi��ek? �o�nierze dawno wykupili ostatnie pisma pornograficzne i zawie�li je na
front. To, co pozosta�o - stosy arcydzie� przemieszane z literatur� najbardziej
podrz�dn� - nikogo nie interesuje. Ci, kt�rzy paraj� si� pi�rem, mog� tu odebra�
wa�n� lekcj� skromno�ci. Dzie�o nie�miertelne czy zdawkowe romansid�o s� dla
uchod�cy jednakowo uci��liwe z prostej przyczyny: papier jest ci�ki.
W sklepie pod pobo�n� nazw� �Cruz de Cristo" te� pusto. Specjalno�� zak�adu:
sprzeda� i wynajem �lubnych sukien. W�a�cicielka, dona Amanda, siedzi godzinami
nieruchoma, bezczynna, w�r�d t�umu manekin�w te� nieruchomych, oniemia�ych,
zakl�tych przez niewidoczn� wr�k�. Sukni jest tyle, jak na zbiorowych �lubach
praktykowanych do dzisiaj w Meksyku. Wszystkie bia�e, do samej ziemi, ale ka�da
skrojona inaczej, ka�da wspania�a w swoim barokowym bogactwie falbanek i
koronek. Na co liczy w�a�cicielka sklepu, dona Amanda? Wystarczy spojrze� przez
szyb� wystawow� na jej zwarzon�, pochmurn� twarz. Czasy rado�ci i wesela min�y
i dona Amanda pozosta�a w otoczeniu niepotrzebnych rekwizyt�w z epoki, kt�ra
zgas�a.
Wi�cej szcz�cia-je�eli jest to stosowne s�owo, w co w�tpi� - ma don Francisco
Amarel Reis, w�a�ciciel zak�adu �Caminho ao Ceu" (�Droga do nieba"), ukrytego
dyskretnie w bocznej uliczce, na kra�cu �r�dmie�cia. Specjalno��: trumny,
krzy�e, blaszane kwiaty, inne akcesoria �a�obne. W tych dniach jest wiele
zgon�w, poniewa� strach, rozpacz i frustracje doprowadzaj� ludzi do grobu. Jest
mn�stwo tragicznych wypadk�w samochodowych, gdy� w og�lnej atmosferze pogromu,
kl�ski, w�ciek�o�ci i osaczenia, co mniej odporni kierowcy przemieniaj� si� w
bestie. Wi�c mamy pogrzeb za pogrzebem. ,�. ,...�, ,.,..., ,,,..; ,..,,.....,
;
Pisz� o ludziach, z kt�rymi pozna�a mnie dona Carta-gina. Staruszka by�a duchem
opieku�czym hotelu, chcia�a za�atwia� wszystkie sprawy. By�a jedyn� osob�, kt�ra
interesowa�a si� sukniami dony Amandy, gdy� wymarzy�a sobie �lub Marii i Artura.
Z don Francisco wyk��ca�a si� o cen� ostatnich us�ug dla dony Esmeral-dy, kt�ra
nie wraca�a ju� do przytomno�ci. Tylko do ksi�garni chodzi�em sam, bo lubi�
sp�dza� czas w otoczeniu ksi��ek.
Don� Esmerald� pochowali�my na cmentarzu, kt�ry le�y na stromej skarpie, nad
morzem, i jest tak bia�y, jakby pokrywa� go wieczny �nieg. Ze �niegu wyrastaj�
pienne, strzeliste cyprysy, kt�re w s�o�cu s� niemal granatowe. Brama jest
pomalowana na niebiesko, co w tym wypadku jest kolorem ciep�ym i optymistycznym,
poniewa� sugeruje, �e ci, kt�rzy t�dy przechodz�, id� do nieba, jak �wi�ci z
piosenki Armstronga.
Nast�pnego dnia wyjecha� don Silva, utrapiony skne-ra w garniturze z diament�w.
Potem odwioz�em na lotnisko Mari� i Artura.
Teraz przylatywa�o kilka samolot�w dziennie, francuskich, portugalskich,
radzieckich, w�oskich. Piloci wysiadali, rozgl�dali si� po lotnisku.
Przygl�da�em si� im, zdziwiony my�l�, �e jeszcze kilka godzin temu byli w
Europie. Patrzy�em na nich, jak na ludzi z innej planety. Europa - to by�
daleki, nierealny punkt w galaktyce, kt�rego istnienie mo�na by�o udowodni�
tylko drog� skomplikowanych dedukcji. Wieczorem odlatywali, oci�a�e maszyny
wlok�y si� pasem startowym, z trudem nabiera�y wysoko�ci i gin�y w�r�d gwiazd.
Koczownicze miasto, bez dach�w i �cian, miasto uchod�c�w roz�o�one wok�
lotniska, stopniowo znika�o z ziemi. W tym samym czasie miasto drewniane
opu�ci�o Luand� i czeka�o w porcie na dalek� podr�. Z tylu miast, kt�re le�a�y
nad zatok�, pozosta�a tylko
kamienna Luanda, coraz bardziej bezludna i niepotrzebna.
By� to pocz�tek pa�dziernika.
Miasto pustosza�o z ka�dym dniem.
Od rana wa��sa�em si� po ulicach, bez celu, bez sensu, dop�ki mia�d��cy upa� nie
zagna� mnie z powrotem do hotelu. W po�udnie s�o�ce wali�o si� na g�ow�, robi�o
si� tak duszno i gor�co, �e nie by�o czym oddycha�. Zaczyna�o si� lato,
otwiera�y si� bramy tropikalnego piek�a. Brakowa�o wody, bo stacja pomp
znajdowa�a si� na linii frontu i po ka�dej naprawie by�a znowu niszczona w
czasie walk. Chodzi�em brudny, tak chcia�o mi si� pi�, �e dostawa�em gor�czki,
widzia�em ruchome, pomara�czowe plamy.
Coraz wi�cej kupc�w zamyka�o sklepy, czarni ch�opcy b�bnili kijami po
spuszczonych, blaszanych �aluzjach. Restauracje i kawiarnie by�y ju� nieczynne,
krzes�a, stoliki i wyblak�e parasole wala�y si� po chodnikach, a potem znikn�y
w afryka�skich slumsach. Czasem jaki� samoch�d przejecha� pust� ulic� przy
czerwonych �wiat�ach, kt�re nadal zmienia�y si� automatycznie, nie wiadomo dla
kogo.
W tym czasie kto� przyni�s� do hotelu wiadomo��, �e wyjechali wszyscy
policjanci!
Luanda, jedyne miasto na �wiecie, nie mia�a teraz policji. Ka�dy, kto znajdzie
si� w takiej sytuacji, doznaje dziwnego uczucia. Z jednej strony jest mu lekko i
przestronnie, z drugiej - odczuwa pewien niepok�j. Resztka bia�ych, kt�ra tu
jeszcze b��ka�a si�, przyj�a t� wiadomo�� ze zgroz�. Rozesz�a si� plotka, �e
czarne dzielnice run� na kamienne miasto. Wszyscy wiedzieli, �e czarni mieszkaj�
w najokropniejszych warunkach, w najgorszych slumsach, jakie mo�na zobaczy� w
ca�ej Afryce, w glinianych lepiankach, kt�re zalega�y okalaj�ce Luand� pustynie,
jak usypiska lichych, pot�uczo-
nych czerep�w. I oto kamienne, komfortowe miasto, ze szk�a i betonu, by�o puste
i niczyje. Gdyby jeszcze przyszli spokojnie, w spos�b uporz�dkowany, rodzinami,
i zaj�li to, co porzucone i wolne. Ale zdaniem przera�onych Portugalczyk�w,
kt�rzy podawali si� za znawc�w tubylczej mentalno�ci, czarni wtargn� ogarni�ci
sza�em zniszczenia i nienawi�ci, spici, odurzeni tajemnymi zio�ami, ��dni krwi i
zemsty. Nikt nie powstrzyma tej inwazji. Ludzie wycie�czeni, o starganych
nerwach, bezbronni i osaczeni, snuj � w rozmowach najbardziej apokaliptyczne
wizje. Wszyscy zgin� i to �mierci� najbardziej odra�aj�c�- zad�gani na ulicy,
posiekani maczetami na progach dom�w. Bardziej przytomni proponuj� r�ne
warianty samoobrony. Jedni - �eby wygasza� wszystkie �wiat�a i czuwa� w
zaciemnionym mie�cie, inni - przeciwnie, �eby zapala� �wiat�o nawet w
opuszczonych domach, bo tylko mnogo�ci� liczby, zmasowan� ilo�ci� b�dzie mo�na
odstraszy� czarnych. Jak zwykle �adna racja nie zwyci�a i noc�miasto wygl�da
jak podziurawiona kurtyna: tu prze�wituj e jaki� fragment o�wietlonej sceny, a
naoko�o nie wida� nic i znowu wida� fragment, a reszta zas�oni�ta. Dona
Cartagina, kt�ra raczej z nawyku ni� z potrzeby sprz�ta opuszczone pokoje na
moim pi�trze (na kt�rym mieszkam teraz sam), raz po raz przerywa zamiatanie i
nas�uchuje, czy od strony afryka�skich dzielnic nie nadci�ga z�owieszczy pomruk
t�umu, zapowied� naszego ko�ca. Nieruchomieje tak, jak wiejskie kobiety, kiedy
nas�uchuj�, czy za moment nie rozlegnie si� grzmot. Potem �egna si� uroczystym
krzy�em i sprz�ta dalej.
Wyjechali wszyscy stra�acy!
Ju� nikt nie ocali miasta przed po�arem. Najpierw ludzie nie wierzyli, �eby
stra�acy uciekli z posterunku, ale mogli przekona� si� o tym odwiedzaj�c
centraln� remiz� przy nadmorskim bulwarze. Wrota remizy by�y otwarte
na o�cie�. W g��bi sta�y wielkie wozy w czerwieni i z�ocie, pi�trzy�y si�
drabiny i pompy. Na p�kach le�a�y stra�ackie he�my. Nie by�o �ywej duszy.
Oczywi�cie FNLA dowie si� o tym fakcie i wystarczy, �eby zamiast ulotek zrzucili
jutro jedn� bomb�. Ca�a Luanda sp�onie jak zapa�ka. Deszcze usta�y, miasto by�o
nagrzane s�o�cem i suche jak wi�r. �eby tylko nie by�o spi�cia lub jaki� pijak
nie zapr�szy� ognia. P�niej �o�nierze uruchomili jeden z tych woz�w i u�ywali
go do wo�enia wody na front. Poniewa� by� widoczny z daleka, zosta� trafiony,
zwali� si� do rowu i tam pozosta�.
Wyjechali wszyscy �mieciarze!
Z pocz�tku nikt nie zwr�ci� na to uwagi. Miasto by�o brudne i zapuszczone, wi�c
ludzie s�dzili, �e �mieciarze dawno odlecieli do Europy. Tymczasem okaza�o si�,
�e wyjechali dopiero wczoraj. I raptem, nie wiadomo sk�d, zacz�y gromadzi� si�
�mieci. Przecie� zosta�a tylko garstka mieszka�c�w, kt�rzy w dodatku �yli w
takiej apatii i bezw�adzie, �e nie spos�b pos�dzi� ich o wznoszenie �miecianych
g�r. A jednak takie g�ry zacz�y powstawa� na ulicach opuszczonego miasta.
Pojawi�y si� na chodnikach, na jezdniach i na placach. W bramach kamienic i na
wymar�ych targowiskach. Przez niekt�re ulice przechodzi�o si� z wielkim trudem i
obrzydzeniem. W tym klimacie nadmiar s�o�ca i wilgoci przyspiesza i pot�guje
rozk�ad, gnicie i fermentacj�. Ca�e miasto zacz�o cuchn��, kto wchodzi� z ulicy
do hotelu, te� przez d�ugi czas cuchn��, inni rozmawiali z nim na odleg�o��. W
og�le ludzie odsun�li si� od siebie, mimo �e w sytuacji, na jak� byli�my
skazani, powinno by� odwrotnie. Dona Cartagina zamyka�a wszystkie okna, bo
zgni�ym powietrzem, jakie dochodzi�o z zewn�trz, nie mo�na by�o oddycha�.
Zacz�y zdycha� koty. Musia�y zatru� si� jakim� �cierwem, zbiorowo, bo pewnego
ranka wsz�dzie le�a�y martwe koty. Po dw�ch dniach obrzmia�y i zrobi-
�y si� p�kate jak prosiaki. K��bi�y si� nad nimi czarne muchy. �mierdzia�o nie
do wytrzymania, chodzi�em po mie�cie zatykaj�c chustk� nos, oblany potem. Dona
Cartagina wznosi�a mod�y anty epidemiczne. Nie by�o lekarzy, nie pracowa� �aden
szpital ani apteka. �mieci ros�y, mno�y�y si�, jakby kipia�o jakie� monstrualne,
wstr�tne ciasto, rozdymane na wszystkie strony przez truj�ce, zab�jcze dro�d�e.
Potem, kiedy wyjechali wszyscy piekarze, monterzy, listonosze i dozorcy,
kamienne miasto straci�o swoj� racj� istnienia, sw�j sens. By�o jak suchy
szkielet polerowany wiatrem, martwa ko�� wystaj�ca z ziemi ku s�o�cu.
Przy �yciu trzyma�y si� jeszcze psy.
By�y to psy domowe, porzucone przez uciekaj�cych w pop�ochu w�a�cicieli.
Widzia�o si� bezpa�skie psy wszystkich najdro�szych ras - boksery, buldogi,
charty i dobermany, jamniki, pinczery i spaniele, nawet szkockie teriery, a
tak�e dogi, mopsy, pudle. Opuszczone, zb��kane, chodzi�y wielkim stadem w
poszukiwaniu �arcia. Dok�d by�o wojsko portugalskie, ta nieprzebrana psia
czereda zbiera�a si� ka�dego rana na placu przed sztabem generalnym, gdzie
wartownicy karmili j� konserwami z �o�nierskich racji paktu p�nocno-atlantyc-
kiego. Widok by� taki, jakby si� ogl�da�o �wiatow� wystaw� rasowych ps�w. Potem
nakarmione, zadowolone stado przenosi�o si� na mi�kk�, soczyst� traw�
porastaj�c� ocieniony skwer przed Pa�acem Rz�du. Zaczyna�a si� nieprawdopodobna,
zbiorowa orgia seksualna, roz-nami�tnione i niestrudzone szale�stwo, gonitwy i
kot�owanina do stanu zupe�nej zatraty. Znudzeni wartownicy mieli z tego powodu
wiele rubasznej uciechy.
Po wyj�ciu wojska psy zacz�y g�odowa� i chudn��.
Jaki� czas snu�y si� po mie�cie bez�adn� zgraj �, poszukuj�c daremnie
po�ywienia. Pewnego dnia znikn�y. My�l�, �e �ladem ludzi opu�ci�y Luand�,
poniewa� p�niej nigdy nie natrafi�em na zdech�ego psa, a tych, kt�re
przychodzi�y pod sztab generalny, a potem baraszkowa�y przed Pa�acem Rz�du, by�y
setki. Mo�na przyj��, �e z gromady wy�oni� si� energiczny przyw�dca, kt�ry
wyprowadzi� psie stado z umieraj�cego miasta. Je�eli psy posz�y na p�noc,
trafi�y do FNLA. Je�eli na po�udnie - trafi�y do UNITA. Natomiast je�li uda�y
si� na wsch�d, w stron� Dalatando i Saurimo, mog�y doj�� do Zambii, nast�pnie do
Mozambiku a nawet do Tanzanii.
By� mo�e w�druj� one nadal, ale nie wiem, w jakim kierunku i w kt�rym s� teraz
kraju.
Po wyj�ciu gromady ps�w miasto zapad�o w ostateczn� dr�twot�. Postanowi�em wi�c
wyjecha� na front.
Sceny frontowe
Comandante Ndozi stoi w cieniu roz�o�ystego man-gowca. Ociera spocon� twarz.
Wygra� bitw�, to jest r�wnie� wysi�ek fizyczny. To jest tak, jak wyr�ba� las.
Grupie �o�nierzy rozkazuje zakopa� poleg�ych. Swoi i tamci mog� by� pochowani
razem - po �mierci nic nie ma znaczenia. Poza tym nasze przys�owie m�wi:
wrogowie na ziemi, bracia w niebie. Pyta, czy samoch�d odwi�z� rannych do
Luandy. Nie odwi�z�, bo kierowca czeka na transport benzyny. Ranni le�� na
ci�ar�wce, j�cz� i wo�aj � pomocy. Na froncie nie ma �adnego lekarza. Je�eli
nie do wioz� benzyny, po�owa rannych umrze z up�ywu krwi. Potem wysy�a go�ca w
tym kierunku, sk�d dobiega odg�os strzelaniny: niech sprawdzi, czy jest to
utarczka z cofaj�cym si� przeciwnikiem, czy te� ch�opcy strzelaj� na wiwat
�wi�tuj�c zwyci�stwo. Ma wra�enie, �e trac� bezmy�lnie amunicj�, kt�rej i tak
brakuje. Jutro nieprzyjaciel uderzy i oddamy miasto, bo nie b�dzie czym si�
broni�.
M�wi, �e ma wieczne k�opoty z amunicj�. Wieczne -to zosta�o powiedziane z
przesad�. Jeste�my na pocz�tku wojny i jego oddzia� istnieje dopiero od
miesi�ca. Ndozi ma za sob� lata partyzantki, ale wojsko, kt�rym dowodzi, jest
nowe, jest nieopierzone. �wie�y �o�nierz boi si� wszystkiego. Przywieziony na
front my�li, �e z ka�dej strony spogl�da na niego �mier�. �e ka�dy strza� jest w
niego wymierzony. Nie umie oceni� odleg�o�ci ani kierunku ognia. Wi�c strzela,
gdzie popadnie, byle
du�o, byle bez przerwy. Jemu nie chodzi o to, �eby razi� przeciwnika, jemu
chodzi o to, �eby zabi� w�asny strach. �eby og�uszy� l�k, kt�ry parali�uje
cz�owieka i nie pozwala mu my�le�. To znaczy, nie pozwala mu my�le� o tym, co
dzieje si� dooko�a, o tym, jak wygra� bitw�, w kt�rej walczy jego oddzia�, bo on
w tym czasie ma wa�niejsz� bitw� do wygrania � on musi wygra� wojn� z w�asnym
strachem. Dzisiaj w czasie natarcia podbieg�em do jednego, kt�ry sta� z bazuk� i
wali� w niebo. Nie mierz w g�r�, krzycz�, mierz przed siebie, w te palmy, oni
tam s�. Ale widz�, �e on ma szar� twarz, �e ani mu w g�owie szuka� przeciwnika,
�e nic do niego nie dociera, bo on teraz toczy b�j ze swoim wrogiem, kt�ry
siedzi nie mi�dzy palmami, ale w tym ch�opaku, w nim samym. On strzela�, bo
chcia� si� oszo�omi�, chcia� si� odurzy� i w takim zamroczeniu przetrwa� atak
strachu.
Magazynierzy wo�aj�- gdzie podzieli�cie amunicj�? Odpowiadam, �e zosta�a
wystrzelana. Ilu zabili�cie ludzi? Zabili�my dw�ch. P� tony naboj�w i tylko
dw�ch zabitych? A nam nie trzeba by�o zabija� wi�cej. My�my mieli zaj�� miasto i
to zosta�o wykonane. �aden z kwatermistrz�w nie przyjedzie na front zobaczy�,
jak walczy �wie�y �o�nierz, kt�ry nie zna wojny. Noc� oddzia� podchodzi blisko
miejsca, gdzie jest przeciwnik. Tu� przed �witem otwieramy ogie�. �o�nierz
niedo�wiadczony my�li, �e teraz najwa�niejsz� rzecz� jest zrobi� du�o ha�asu.
Strzela jak op�tany, na �lepo, bo chodzi tylko o huk, chodzi o zakomunikowanie
wrogowi, jaka nadci�ga si�a. Jest to forma ostrze�enia, spos�b wywo�ania w
nieprzyjacielu strachu, kt�ry by�by wi�kszy ni� nasz w�asny. I jest w takim
dzia�aniu jaka� racja. Bo nasz przeciwnik jest te� nie obyty z wojn�, nie obyty
z ogniem i, zaskoczony gwa�town� strzelanin�, cofa si� i ucieka.
W pierwszych dniach wojny potyczki ogranicza�y si� do takiej w�a�nie licytacji
ognia. Rzadko dochodzi�o do bezpo�redniej walki. Kiedy� mia�em tak� histori�, �e
moi ludzie na pocz�tku wystrzelali ca�� amunicj� i potem nie mo�na by�o p�j�� do
natarcia, bo nie by�o z czym. Wys�a�em zwiadowc� do miasteczka, kt�re mieli�my
wtedy atakowa�. Wr�ci� i powiedzia�, �e nie ma tam �ywego ducha. Przeciwnik
uciek� i kiedy wchodzili�my do tej miejscowo�ci, w moim oddziale nikt nie mia�
jednego naboju w magazynku.
My�my tej wojny nie chcieli. Ale Holden Roberto uderzy� z p�nocy, a Jonas
Savimbi - z po�udnia. To jest kraj, w kt�rym wojna trwa od pi�ciuset lat, odk�d
przyszli tutaj Portugalczycy. Potrzebowali niewolnik�w na handel, na eksport do
Brazylii, na Karaiby, w og�le za ocean. Z ca�ej Afryki Angola dostarczy�a
tamtemu kontynentowi najwi�kszej ilo�ci niewolnik�w. Dlatego nasz kraj nazywaj �
czarn� matk� nowego �wiata. Po�owa ch�op�w brazylijskich, kuba�skich,
dominika�skich ma za swoich przodk�w ludzi z Angoli. To by� kiedy� kraj ludny,
zasiedlony, a potem zrobi� si� pusty, jakby t�dy przesz�a zaraza. Angola jest
pusta do dzisiaj. Setki kilometr�w i ani jednego cz�owieka, jak na Saharze.
Wojny niewolnicze trwa�y trzysta lat albo d�u�ej. Nasi wodzowie robili dobry
interes. Silne plemiona napada�y na s�absze, brali je�c�w i odstawiali ich na
targ. Czasem musieli tak robi�, bo to by�a forma p�acenia Portugal-czykom
podatk�w. Cen� niewolnika ustala�o si� wed�ug jako�ci uz�bienia. Ludzie wyrywali
sobie z�by albo pi�owali je kamieniami, �eby mie� nisk� warto�� rynkow�. Tyle
m�ki, �eby by� wolnym. Z pokolenia na pokolenie plemiona �y�y w strachu jedno
przed drugim, �y�y w nienawi�ci. Wyprawy wojenne przypada�y na such� por�, bo
wtedy mo�na �atwo si� porusza�. Kiedy ko�czy�y si� deszcze, wszyscy wiedzieli,
�e zaczyna si�
czas niedoli, czas polowania na ludzi. W porze deszczowej, kiedy kraj ton�� w
wodzie i b�ocie, zawieszano bro�. Ale wodzowe obmy�lali ju� now� wojn�,
szykowali nowe wyprawy. O tym wszystkim ludzie pami�taj� do dzi�, bo w naszym
my�leniu przesz�o�� zajmuje wi�cej miejsca ni� przysz�o��.
Zaczyna�em walk� dziesi�� lat temu, w oddziale co-mandante Batalha. To by�o we
wschodniej Angoli. Musieli�my uczy� si� j�zyk�w tamtych plemion i post�powa�
wed�ug ich obyczaj�w. To by�o warunkiem prze�ycia - inaczej traktowaliby nas
jako obcych, kt�rzy naszli ich ziemi�. A przecie� wszyscy byli�my Angola�czyka-
mi. Ale oni nie wiedz�, �e ten kraj nazywa si� Angola. Dla nich ziemia ko�czy
si� tam, gdzie le�y ostatnia wioska, w kt�rej ludzie m�wi� zrozumia�ym dla nich
j�zykiem. I to jest granica ich �wiata. A co le�y za t� granic�, pytali�my. Za
granic� zaczyna si� inna planeta zamieszkana przez Nganguela, to znaczy przez
nie-lu-dzi. Tych Nganguela nale�y si� wystrzega�, bo s� ich wielkie ilo�ci i
u�ywaj�j�zyka, kt�rego nie mo�na poj�� i kt�ry im s�u�y do ukrywania z�ych
zamiar�w.
Wszyscy nasi wrogowie �ywi� si� ciemnot� ludu i du�o p�ac�, �eby wojna plemion
trwa�a bez ko�ca. Przekupili Holdena Roberto, �eby z Bakong�w stworzy� FNLA.
Przekupili Savimbiego, �eby z Ovimbundu stworzy� UNITA. Mamy sto plemion i
musimy zbudowa� z nich jeden nar�d. Ile to potrwa? Nikt nie wie. Musimy oduczy�
ludzi nienawi�ci. Musimy wprowadzi� zwyczaj podawania r�ki.
To jest kraj nieszcz�liwy, tak jak s� nieszcz�liwi ludzie, kt�rym �ycie nie
chce si� u�o�y�. Przez ostatnie dwie�cie lat Portugalczycy ci�gle organizowali
zbrojne ekspedycje, �eby podbi� ca�� Angol�. Nie by�o pokoju. Pi�tna�cie lat
prowadzili�my wojn� partyzanck�. �aden kraj Afryki nie mia� takiej d�ugiej
wojny. �aden nie by�
tak zniszczony. Nas, partyzant�w, nigdy nie by�o wielu. Potem cz�� wygin�a,
inni odeszli do sztabu albo do rz�du. Ze starej kadry zosta�a na froncie
garstka. Jeste�my rozproszeni po ca�ym kraju. Brakuje ludzi.
Wojsko, kt�re mam ze sob�, to ch�opcy wzi�ci z ulicy prosto na front. Powinni
by� w szkole, ale szko�y zamkn�li�my, �eby mie� armi�, gdy� musimy si� broni�.
Ta wojna zosta�a nam narzucona, bo jeste�my bogatym krajem zamieszkanym przez
pi�� milion�w biednych ludzi, ciemnych analfabet�w, kt�rzy nie potrafi� obs�u�y�
dzia�a bezodrzutowego 86 mm. Oni my�l�, �e wystarczy dwadzie�cia woz�w
pancernych, �eby dalej mie� nasz� naft� i diamenty i �eby zap�dzi� nas z
powrotem na swoje miejsce. Nie dali nam czasu na nic, mamy �wie�e wojsko, kt�re
musi dorosn�� do wojny. Mnie jest szkoda tych ch�opc�w, bo oni powinni dorasta�
do czytania i pisania, do budowania miast i leczenia ludzi. A musz� dorasta� do
zabijania. Musz� dorosn�� do tego, �eby po naszej stronie by�o coraz mniej
�lepej strzelaniny, a po tamtej - coraz wi�cej �mierci. Jakie mamy inne wyj�cie
w tej wojnie, kt�rej nie chcieli�my?
Jeste�my w Caxito, sze��dziesi�t kilometr�w na p�noc od Luandy. Dzi� rano
zadzwoni� comandante Ju-Ju i powiedzia�, �e o �wicie by�a bitwa o Caxito, �e
oddzia� comandante Ndozi odbi� miasteczko z r�k FNLA i �e zaraz b�dzie tam mo�na
pojecha�. Ju-Ju jest komisarzem politycznym sztabu generalnego armii MPLA i
codziennie o �smej wieczorem odczytuje przez radio komunikat o sytuacji na
frontach wojny angola�skiej. Komunikaty te maj � brzmienie patetyczne, poniewa�
w ich pisanie Ju-Ju wk�ada ca�e serce i wszystkie uczucia. Jednego dnia
op�akujemy �mier� nieod�a�owanego comandante Cow-Boya, kt�ry poleg� w ataku na
miasto Ngavi. Nie-
ustraszony bohater walczy� na stoj�co i jeszcze ci�ko ranny zada� �mier� trzem
bestialskim agresorom. Nast�pnego dnia �wi�tujemy zwyci�stwo pod Folgares, gdzie
nasze okryte chwa�� wojska zada�y druzgoc�ce ciosy bandom sprzedajnych
najemnik�w. Innym razem dowiadujemy si�, �e ca�a Afryka wstrzyma�a oddech
�ledz�c losy heroicznego garnizonu w Luso, kt�ry otoczony przez niezliczone
hordy nieprzyjacielskie postanowi� nie odda� ani skrawka ziemi. Nasz duch nigdy
nie s�abnie, nasza wola walki jest niez�omna jak stal, nie znamy l�ku, nie boimy
si� �mierci i giniemy na oczach �wiata, kt�ry patrzy na nas z podziwem.
Je�eli sytuacja jest pomy�lna, komunikaty Ju-Ju s� kr�tkie i spokojne. Fakty
m�wi� same za siebie, do dobrych rzeczy nie trzeba przekonywa�. Je�eli jednak
zaczyna si� co� psu�, je�eli zaczyna by� �le, komunikaty staj� si� rozwlek�e i
zawi�e, pojawia si� w nich mn�stwo przymiotnik