5034

Szczegóły
Tytuł 5034
Rozszerzenie: PDF

Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby pdf był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

 

5034 PDF Ebook podgląd online:

Pobierz PDF

 

 

 


 

Zobacz podgląd 5034 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 5034 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.

5034 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:

 

Daniel "Beesqp" Jurak Uzdrowiciel By�a sobota wiecz�r, dochodzi�a godzina dwudziesta pierwsza. Marcin Dobroczy�ski siedzia� w swoim ulubionym fotelu ogl�daj�c reklamy przed Panoram� na popularnej dw�jce. By� m�czyzna w wieku dwudziestu pi�ciu lat, wzrostu oko�o metra osiemdziesi�ciu centymetr�w. Jego ciemne, kr�tko przystrzy�one w�osy pasowa�y do szarej bluzy dresowej z powyrywanymi r�kawami, przerobionej na styl ameryka�ski. Spod niej wygl�da�y kr�tkie, bia�e r�kawki podkoszulka. Si�gn�� po puszk� piwa stoj�c� na stoliku obok. Otworzy�. Jedna czwarta zawarto�ci wyla�a si� na czarne d�insy. -Zn�w ten cholerny pech - pomy�la�. - Co si� jeszcze mo�e dzi� wydarzy�... Z kuchni s�ysza� odg�osy krz�taj�cej si� �ony, przygotowuj�cej sobie p�n� kolacj�. S�ysza� jak ponownie trzasn�a, tym razem by�y to drzwiczki od lod�wki. -Fajnie. Wi�c wiecz�r si� jeszcze nie ko�czy ... - mrukn�� do siebie pod nosem. Czu�, �e Ka�ka jest w pod�ym humorze. Wiedzia� to jak tylko wesz�a do domu. Rzuci�a torebk� w k�t i trzepn�a mocno drzwiami. Przy okazji wyra�aj�c co my�li o swoim szefie. To jej sobotnie wezwanie do biura nie wr�y niczym dobrym. Od awansu, z ka�dym dniem wierzy� coraz bardziej w powiedzenie: "pieni�dze szcz�cia nie daj�...". I to chyba wtedy ich zwi�zek zacz�� si� psu�... Dziwnym zbiegiem okoliczno�ci, dzie� p�niej zosta� zwolniony z pracy. Pracuj�c w jednym z polskich bank�w zarabia� poni�ej �redniej krajowej. Na szcz�cie udawa�o im si� "wi�za� koniec z ko�cem". W momencie prywatyzacji banku, zosta� zredukowany niczym niepotrzebny mebel, zreszt� tak jak kilkuset innych. Teraz ju� trzeci miesi�c szuka� pracy. Bez wi�kszych rezultat�w. W ich miasteczku ci�ko by�o si� gdzie� za�apa�, sytuacji nie poprawia� brak uko�czonych studi�w. Siedzia� w domu przez ca�y dzie� patrz�c w narkotycznie mami�cy telewizor. Zni�y� si� nawet do ogl�dania tych d�uga�nych, wenezuelsko-brazylijsko-kto-ich- tam-wie-jeszcze-jakich seriali. Orientowa� si� doskonale, w kt�rym to z paniczu Esmeralda jest zakochana i do tego nieszcz�liwie... Kiedy� nawet nie zwr�ci�by uwagi na tak� rozrywk�. Ale teraz...nudz�c si� niemi�osiernie... Podobno cz�owiek inteligentny si� nie nudzi, ale we� si� nie nud� w takiej sytuacji. �ona przez pierwszy miesi�c nie narzeka�a, przecie� mia�a wi�cej pracy. Wraca�a zm�czona do domu wieczorem. A wtedy on wychodzi� do pobliskiego pubu napi� si� piwa z kolegami. Do domu przychodzi� dobrze po p�nocy i spa� do po�udnia. Lecz po dw�ch miesi�cach Kasia zacz�a mie� do niego pretensje. O to, �e nie szuka pracy, �e �azi nocami po pubach i takie tam podobne pierdo�y. Po jednej z wi�kszych k��tni wyl�dowa� z poduszk� i kocem na kanapie. Zreszt� by�o mu ju� wszystko jedno. Pozostawali w takich stosunkach, czyli w�a�ciwie w ich braku. Kiedy zaczyna� j� czule pie�ci�, odsuwa�a si� od niego wykr�caj�c si� jak�� tani� wym�wk�. Spanie na kanapie mu przeszkadza�o, przynajmniej nie budzi� jej gdy wraca� nad ranem z klubu. W drzwiach kuchennych pojawi�a si� wysoka i szczup�a blondynka. P�d�ugie w�osy upi�te w kitk� sprawia�y wra�enie nie�adu, lecz jej taka fryzura pasowa�a. Obcis�e d�insy znakomicie dopasowa�y si� do jej mi�ych dla oka, a do niedawna nie tak�e i jego r�k, kszta�t�w cia�a. Pod bia�ym podkoszulkiem mo�na by�o dostrzec idealnie wr�cz uformowane kszta�ty piersi. Sta�a w progu z pizz� i szklank� jasnego piwa. Usiad�a w fotelu po przeciwnej stronie stolika i si�gn�a po kawa�ek hawajskiej. Zacz�a si� Panorama. Chwyci�a pilota prze��czy�a na jedynk�. - Ej!, ja to ogl�da�em. - zaprotestowa� Marcin. - Ca�y dzie� patrzysz si� w ten pieprzony telewizor. A ja po ci�kiej pracy chce si� rozerwa� - warkn�a i zacz�a "skaka�" po kana�ach szukaj�c czego� ciekawego. - Jasne - mrukn�� do siebie - ty p�acisz, ty rz�dzisz. Podni�s� si� i dopi� piwo. Puszk� niedbale postawi� na stole i wyszed� do kuchni. Zajrza� do lod�wki i si�gn�� po dwie kolejne. - Co ja tu na etacie sprz�taczki? Wyrzu� j�. - krzykn�a z pokoju Kasia. - Zignorowa� j�. Wzi�� piwo i przeszed� do przedpokoju, omijaj�c dwie walizki. Wsun�� po jednej do obu kieszeni zielonej wojskowej kurtki. Za�o�y� tani� podr�bk� Nike'�w, zarzuci� kurtk�, czarn� baseball'�wk� i wyszed� na klatk� schodow� trzaskaj�c za sob� drzwiami. - Ha, niech wie, �e ja te� potrafi� - pomy�la� - Dobrze, �e jutro jedzie na to dwutygodniowe szkolenie. Zawsze b�dzie troch� luzu. - Zbieg� po schodach na parter. Daszek czapki zsun�� bardziej na czo�o, zapi�� kurtk� i nastawi� ko�nierz. Spojrza� na du�e krople deszczu przelatuj�ce w �wietle lampy i ko�cz�ce sw�j, jak�e kr�tki, �ywot na chodniku. - Jeszcze tego, kurwa, brakowa�o... Wyszed� alejk� na ulic� i zatrzyma� si�. Przez moment waha� si� gdzie ma i��. Nie mia� nastroju na gwar pubu i puste gadki z kumplami o dupie Maryni. Zawin�� si� na pi�cie w prawo i ruszy� przed siebie. Rozmy�la� o ich, teraz tak odleg�ych, �e a� wr�cz staro�ytnych, planach na przysz�o��. Wszystkie run�y przez niego. Nie, nie przez niego. To by�y zwolnienia grupowe. To nie on sam wylecia�. Po prostu mia� pecha. Nim si� zorientowa� by�o ju� za p�no na uskok. Przeje�d�aj�ce audi wzbi�o w powietrze fontann� wody z ka�u�y przy kraw�niku. Przekl�� kierowc�, wyzywaj�c go od najgorszych. Otrzepa� si� troch� z wody i ruszy� w kierunku wybrze�a. Po kilkunastu minutach dotar� do zej�cia na pla��. Usiad� na mokrych schodach i otworzy� puszk�. Poci�gn�� sporego �yka i zapatrzy� si� na morze. Obserwowa� fale targane wiatrem i z du�� si�� uderzaj�ce o brzeg. Ciekawie przygl�da� si� walce wody z wiatrem i pla�y broni�cej si� przed coraz silniejszymi naporami wody. Przez moment zapomnia� o problemach. P�tora piwa p�niej, powr�ci�y. Podni�s� si� i zszed� po drewnianych schodach na pla�e. Mokry piasek przyczepia� si� do jego but�w i spodni, gdy zbli�a� si� do morza. Nagle po lewej stronie b�ysn�o. Po chwili po niebie przetoczy� si� �omot. Przypominaj�cy odg�os wielkiego g�azu staczaj�cego si� po zboczu g�ry. Marcin mimowolnie skuli� ramiona i g�ow�. W ko�cu dobrn�� do granicy wody. Uwa�aj�c, �eby ta dodatkowo nie zmoczy�a i tak ju� powoli przemi�kaj�cych but�w, sta� patrz�c w dal i ko�czy� piwo. Wtem na wprost niego przepi�kna b�yskawica przeci�a niebo, a po kilku sekundach us�ysza� grzmot. Blisko - pomy�la�. I zn�w problemy odp�yn�y od niego... Zn�w by� wolny... Jedn� r�k� zdj�� czapk�, w drugiej trzyma� prawie pust� puszk�. Roz�o�y� r�ce po bokach i stan�� jakby ukrzy�owany. Zamkn�� oczy i skierowa� twarz ku niebu, czu� jak krople deszczu uderzaj� go w twarz a p�niej sp�ywaj� po policzkach, szyi... Nagle poczu� ch�� wyrzucenia z siebie ca�ego b�lu. Wyda� z siebie g�o�ny i wydobywaj�cy si� z najg��bszych zakamark�w jego duszy krzyk. Otworzy� oczy i spojrza� w niebo. Zobaczy� niesamowicie jasny blask bij�cy tu� nad nim. Chwil� p�niej poczu� ogromy b�l post�puj�cy od czubka g�owy przez kr�gos�up, a� do pi�t. Potem nie czul ju� nic, nie widzia� ju� nic. Ogarn�a go g��boka i doskonale czarna ciemno��... * * * Przebudzi� si� czuj�c w kr�gos�upie ciarki po, jak mu si� wydawa�o, niedawnym, dokuczliwym b�lu. Przynajmniej da�o si� go znie��. Tylko ta dezorientacja w jego umy�le. Skupi� m�g� si� dopiero po kilku zako�czonych fiaskiem pr�bach. Powoli zacz�� wy�apywa� pojedyncze d�wi�ki. Rozmowa. Szcz�k uderzanych o siebie metalowych przedmiot�w. Zgrzyt k�ek. Po chwili wszystkie one ��czy�y si� w odg�osy... szpitala. Delikatnie uni�s� powieki. Jego oczom ukaza� si� zniszczony sufit. Powoli uni�s� g�ow�. O, nawet tak bardzo nie szumia�o... Rozejrza� si� po sali. By� sam. Cho� patrz�c na nie za�cielone ��ko po drugiej stronie pokoju... Le�a� w miar� czystej po�cieli, na szpitalnym ��ku. Obok niego sta�a szafeczka. Jeden z k�t�w zajmowa�a niedu�a szafa. Kiedy� jasnozielona, a teraz raczej brudno-nijaka farba pokrywa�a otaczaj�cego go �ciany. Krajowy, pa�stwowy, ci�gle nie dotowany szpital. I tak mia� sporo szcz�cia, �e wyl�dowa� w dwuosobowym pokoju, a nie na korytarzu. Jednak os�abiona jeszcze g�owa opad�a na poduszk� i ponownie zasn��. Obudzi� si�. Przywita� go starszy jegomo�� le��cy na s�siednim ��ku i czytaj�cy gazet�. -Dzie� dobry. Jak si� pan czuj�? -Gdzie jestem? -W szpitalu na Po�anieckiej. -Po�aniecka? A sk�d si� tutaj wzi��em? -Wczoraj pana przywie�li. -Co mi jest? -Jest pan na tyle silny, �eby samemu przeczyta�?... - powiedzia� podaj�c gazet�. To by� lokalny dziennik. Marcin spojrza� na pierwsz� stron�. Trudno by�o nie znale�� odpowiedniego artyku�u. "�YWY PIORUNOCHRON? NIEPRZYTOMNY CZ�OWIEK ZNALEZIONY NA PLA�Y. Wczoraj oko�o godziny dwudziestej trzeciej, na miejskiej pla�y znaleziono nieprzytomnego m�czyzn�. Z dokument�w przy nim znalezionych ustalono, �e jest to niejaki pan Marcin D. Lekarze z miejskiej kliniki stwierdzili, i� m�czyzna ten zosta� uderzony przez piorun podczas nocnej burzy. Jednocze�nie orzekli, �e ofiara nie ponios�a powa�nych obra�e�, jedynie og�lne pot�uczenie i os�abienie organizmu. Jego �yciu nie zagra�a niebezpiecze�stwo. Znane s� przypadki pora�enia piorunem, jednak rodzaj obra�e� doznanych przez pana Marcina D., a w�a�ciwie ich brak, jest bardzo interesuj�cy. Na przyk�ad w przypadku pana Jima Speadheada ze Stan�w Zjednoczonych... " I tutaj nast�powa� opis kilku podobnych wydarze�, ale Marcin nie czyta� dalej. Pora�ony piorunem?? A Tak. Teraz sobie przypomina�. To te jaskrawo-bia�e �wiat�o, a potem b�l, ciemno��... Wzd�u� kr�gos�upa przebieg� mu dreszcz. W tym momencie do pokoju wszed� m�czyzna, ubrany w bia�y fartuch lekarski. Na przypi�tym do kieszeni znaczku widnia�o nazwisko Henyk. Doktor przywita� si� ze wsp�lokatorem i podszed� do Marcina. -Dzie� dobry, panie Dobroczy�ski. Jak si� pan czuje? -Chyba dobrze. W mi�niach czuje jakby skurcz... Ale, panie doktorze, czy to prawda? -Co prawda? -No, �e uderzy� we mnie piorun? -Na to wychodzi. -I nic mi si� nie sta�o? - zapyta� z niedowierzaniem. -Hmm, rzeczywi�cie obra�enia jakie pan odni�s� s� lekko m�wi�c... dziwne. -Panie doktorze, ale ja si� ca�kiem dobrze czuje... -Jednak woleliby�my aby pan pozosta� tutaj na obserwacji. -A mog� wyj��? - spyta� si� Marcin. -Tak, nie mog� pana na si�� tutaj zatrzyma�, aczkolwiek zalecam pozostanie w szpitalu. - powiedzia� ostatni� cze�� zdania z naciskiem. -Dobrze, a jak ja si� tutaj znalaz�em? -Znalaz� pana jeden z pobliskich mieszka�c�w, gdy wyszed� na spacer z psem po sko�czonej burzy i zawiadomi� pogotowie. -Kto� powiadomi� moj� �on�? -Niestety, nie by�o jej w domu... I tak by pewnie nie przysz�a. Dobrze, �e wyjecha�a. W tym momencie do sali zajrza�a jedna z piel�gniarek. -Panie doktorze, jest pan pilnie proszony do sali 114. -Ju� id�. - powiedzia� doktor wstaj�c - Do widzenia panom, a panu radz� pozosta� jeszcze troch� w szpitalu. Wyszed� z sali. S�siad przysiad� si� do Marcina. By� to starszy m�czyzna, �redniej postury. Ubrany w pi�am� w pionowe paski nieodzownie kojarz�cy si� z ... wi�niami ze starych ameryka�skich film�w. -Nazywam si� Grzegorz Mysi�ski. - przedstawi� si� i zapyta� z zaciekawieniem - Jak to jest by� pora�onym przez piorun? -Dobroczy�ski, mi�o mi. Nie polecam. Boli jak choler... - Marcin przerwa� gdy� dostrzeg� w okolicach nerek rozm�wcy takie jakby jasno��te �wiecenie. - Mo�e si� pan odwr�ci� na moment? -A po co? W momencie jak Mysi�ski si� odwr�ci� dok�adniej zobaczy� to �wiate�ko. Chocia� nie, nie �wiat�o a co� w rodzaju po�wiaty. Spr�bowa� jej dotkn��. Kolor poja�nia� a Grzegorz podskoczy� jak oparzony. -CO PAN MI ROBI?? -Ja... nic... no mia� pan tam co�... takiego... - b�ka� Marcin. -Jak nie chce pan rozmawia�, to trzeba by�o powiedzie� a nie mnie parzy� czym�! - rzek� masuj�c sobie nerki i wr�ci� do swojego ��ka. -Niczym pana nie parzy�em! -Przecie�, do jasnej Anielki, czu�em. -Jasne, a pod ko�dr� mam schowane �elazko lub rozgrzany pr�t do wypalania byd�a. -Niewa�ne. Id� obejrze� telewizj� na �wietlicy - wyszed� z pokoju. Marcin nic nie odpowiedzia�. Odczeka� jeszcze kilka minut i wsta� z ��ka. Spodziewa� si� zawrot�w g�owy czy czego� podobnego, ale wszystko by�o w porz�dku. Z szafy wyj�� ubranie i rzuci� je na ��ko. Zamkn�� drzwi do pokoju. Na budziku s�siada dochodzi�a siedemnasta. Przebra� si� i sprawdzi� kieszenie w kurtce. Wszystko by�o na miejscu. Wystawi� g�ow� na korytarz. Jedna z piel�gniarek wychodzi�a z pokoju obok. Zmierzy�a go wzrokiem i znikn�a w nast�pnych drzwiach. Szybko si� wymkn�� i ruszy� w stron� schod�w. Na pi�trze nie by�o du�ego t�oku. Zszed� na parter i podszed� do dy�urki. -Chcia�em si� wypisa�... Po dope�nieniu wszystkich formalno�ci wyszed� na zewn�trz. S�oneczko �wieci�o na niebie, ogrzewaj�c powietrze. Dobrze, �e nie pada - pomy�la� Marcin. Tegoroczne lato jakie� takie zap�akane... Ruszy� w kierunku pobliskiego skrzy�owania. To r�g Leczniczej i Mickiewicza. To jakie� dwadzie�cia minut drogi do domu - pomy�la�. Szed� powoli chodnikiem, z przyjemno�ci� wystawiaj�c twarz na lekki, ch�odny wietrzyk. Zastanawia� si� nad tym co mu si� przydarzy�o. Najpierw piorun, potem Mysi�ski. Wszystko to jakie� dziwne. Dochodz�c do kolejnego skrzy�owania od niechcenia spojrza� w bok. Mija� go zielony maluch. Jedno zdumia�o Marcina. Osoby w maluszku otoczone by�y po�wiat� koloru karminowo-czerwonego. Przeczuwa�, �e co� by�o nie tak. Niestety mia� racj�. Sytuacja potoczy�a si� b�yskawicznie. Czerwone �wiat�a stopu malucha. Pisk opon ci�ar�wki. Nieludzki krzyk. Zgrzyt wgniatanej blachy. Samoch�d osobowy wbi� si� klinem pod szoferk�. Po chwili Marcina wytr�ci� si� z odr�twienia i ruszy� pe�nym biegiem do wraku malucha. Spojrza� na pasa�er�w, a raczej to co z nich zosta�o. Zobaczy�, �e kierowca jeszcze �yje. Otoczka �wiat�a wok� niego czernia�a z sekundy na sekund�. Delikatnie uj�� kierowc� pod g�ow� i wtedy oniemia�. Przez jego r�ce przep�ywa�a energia. Czu� to doskonale, jak z niego odp�ywa zdrowie, jak przejmuje b�l kierowcy. Kolor po�wiaty zmienia� si�. Sta�a si� jasnoszara. Dobroczy�ski wiedzia�, �e wi�cej ju� nie pomo�e. M�g� tylko u�mierzy� b�l.... Kierowca u�miechn�� si� dzi�kuj�co w stron� Marcina i zamkn�� oczy. Na zawsze. Marcin po�o�y� delikatnie jego g�ow� na oparcie. Aura momentalnie sczernia�a. Do samochodu doskoczyli ju� inni �wiadkowie. Odsun�� si� od malucha. Widzia� jak kierowca ci�ar�wki po pierwszym szoku wyskakuje z szoferki i miota si� mi�dzy fiatem a swoim samochodem. Dobroczy�ski spojrza� na niego. Wko�o jego prawej r�ki dostrzeg� lekka, jasno��t� po�wiat�. Chcia� pom�c, lecz nie czu� si� najlepiej. Dotar� do najbli�szego budynku. Opar� si� o �cian� i usiad� na chwil�. Dawka choroby przyj�ta od umieraj�cego kierowcy malucha os�abi�a go niesamowicie. Bola�y go nogi w kolanach, p�uca, r�ce, szyja jednym s�owem wszystko. Wiedzia� jak bardzo tamten cierpia�. Teraz ten b�l przej�� Marcin. Po chwili powl�k� si� w stron� domu, ledwo przebieraj�c nogami. Co� m�wi�o mu, �e musi si� zregenerowa�. Nacisn�� klamk�, lecz drzwi nie ust�pi�y. Kasi przecie� nie by�o w domu. Si�gn�� po klucze. Dotar� do kanapy i pad�. Po chwili ju� spa� niczym kamie�. * * * Obudzi� si� dopiero nast�pnego dnia. Spojrza� na zegarek. Po�udnie. Spa� ponad osiemna�cie godzin. Ale teraz czu� si� znakomicie. Zacz�� si� zastanawia�, jak to mo�liwe �e umia� leczy�. Spojrza� na swoje r�ce. Normalne, takie jak zawsze. Co� zacz�o �wita� mu w g�owie. To przez ten piorun. Tak to jego sprawka. Umia� leczy�... -Hej, medycyna jest op�acalna - powiedzia� do siebie. - mo�e da si� co� na tym zarobi�. U�miechn�� si�. Mo�e wreszcie odbije si� od dna. Wsta� i przygotowa� sobie �niadanie. Po godzinie szed� ulicami miasteczka my�l�c, jak na nowo nabytej umiej�tno�ci zarobi�. Nagle za rogu wyskoczy�o czerwone BMW. Uderzenie. Skowyt psa. Obejrza� si� i zobaczy� br�zowego pudla le��cego przy kraw�niku i cichutko skaml�cego. Kierowca samochodu z piskiem opon znikn�� za nast�pnym zakr�tem. Podszed� do psa. Pomara�czowa aura wok� tylnich �ap i ciemno��ta wok� ca�ego cia�a. Delikatnie wzi�� go na r�ce i poczu� to. Psiak mia� z�amane obie tylnie �apy i poobijane narz�dy wewn�trzne. Po chwili pude� poliza� go po twarzy. Ju� by� zdrowy. Marcin u�miechn�� si� s�abo. Pudel wyskoczy� mu z r�k i pobieg� do pobliskiego domu. Dobroczy�ski wsta� z kraw�nika i ruszy� powoli dalej. Nogi bola�y go, a i w �rodku te� nie czu� si� najlepiej. Usiad� na �awce i odpocz�� a� b�l zanik�. Godzink� p�niej siedzia� sobie w parku i jad� kupionego po drodze w McDonaldzie hamburgera. Patrzy� jak dzieciaki je�d�� na rolkach i hulajnogach po placyku. Ptaszki �wierka�y rozkosznie, promienie s�o�ca prze�witywa�y mi�dzy li��mi. Czu� si� cudownie. Po zjedzonym hamburgerze nie pozosta�o ju� nawet wspomnienie, a Marcin siedzia� dalej. Szczeg�lnie obserwowa� jednego ma�ego blondynka szalej�cego na rolkach. Jak na ma�ego brzd�ca nie�le sobie dawa� rad�. To jecha� przodem, to zn�w ty�em. Skok. Udane l�dowanie. Znikn�� z pola widzenia. Pojawi� si� po chwili jad�c szybko i szykuj�c do kolejnego wyskoku. Tym razem si� nie uda�o. Zobaczy� jak wok� prawego kolana ch�opczyka pojawia si� ��ta, �wiec�ca pow�oczka. Szybko jednak ciemnia�a. Jaka� kobieta o kruczoczarnych w�osach podbieg�a do p�acz�cego synka. Wok� zebra�y si� ju� inne ciekawskie wszystkiego dzieciaki. Kobieta kl�cz�ca obok ch�opczyka krzycza�a: -Lekarza! Niech kto� wezwie lekarza! Marcin niewiele my�l�c podbieg� do niej. Aura wok� kolana malca nabra�a ju� barwy ciemnopomara�czowej. -Jest pan lekarzem? Jest pan? - pyta�a gor�czkowo brunetka. - Prosz� pom�c mojemu synowi... -Zrobi� co w moje mocy - rzek�. Delikatnie uj�� chore kolano blondynka. Poczu� jakby jego w�asne kolano zaczyna�o puchn��. Jednak to chyba tylko w jego umy�le, bo noga wygl�da�a normalnie. Z powrotem skupi� si� na brzd�cu. Aura zaczyna�a bledn�� przechodz�c przez coraz s�absze odcienie ��ci. Dziesi�ciolatek przesta� ju� p�aka� i ciekawie spogl�da� to na swoje kolano, to na Marcina. Wko�o nich zd��y�o zebra� si� ju� grupka gapi�w. By�y to w wi�kszo�ci dzieciaki stoj�ce z otwartymi ustami patrz�c na ca�� sytuacj�. Tak�e i doro�li siedz�cy na pobliskich �awkach wstawali, �eby lepiej zobaczy� co si� sta�o. Kobieta zdumiona, i� jej syn ju� nie p�acze, tak�e wymownie spojrza�a na Marcina. Ten stwierdziwszy, �e aura wok� kolana malca rozp�yn�a si� na dobre, pu�ci� go. -Ju� b�dzie wszystko w porz�dku - u�miechn�� si� s�abo do nich. Odczuwa� ten niezno�ny b�l zwichni�tego kolana. -Och dzi�kuje. Piotrusiu, boli Ci� jeszcze noga? -Nie boli... mamo jak on to srobi� - wysepleni� szeptem. -Nie m�w "on" tylko "pan". - poprawi�a ch�opca automatycznie matka i doda�a z niedowierzaniem - Ale rzeczywi�cie, przecie� to nie mo�liwe? -Nie "pan" tylko Marcin - u�miechn�� si� jeszcze raz i wyci�gn�� r�k� do ma�ego. Tamten spojrza� na matk�, i po jej ledwo zauwa�alnym kiwni�ciu g�ow� odwzajemni� u�cisk. Potem podaj�c r�k� kobiecie rzek� - Nazywam si� Marcin Dobroczy�ski. A co do pytania, to sam nie wiem... tak to jako� samo wychodzi. Na policzkach szczup�ej brunetki rozkwit�y delikatnie p�su r�u. -Ale ze mnie gapa, nawet si� nie przedstawi�am. - u�miechn�a si� s�odko. - Nazywam si� Krystyna K�dziel, a to m�j syn Piotr. -Mi�o mi. Czy mogliby�my na chwil� usi��� ? -Oczywi�cie - odpowiedzia�a pomagaj�c mu si� podnie��. -Dzi�kuj�. - powiedzia� siadaj�c z ni� na �awce. - czuj� si� troszeczk� os�abiony. Ma�y straci� ju� ca�� ch�� do dalszej jazdy. Pomimo, �e jego koledzy dawali mu znaki, �eby do nich poszed� ten jednak wola� zosta� z matk� i obcym. Dzieciaki po chwili , powr�ci�y do swoich zabaw. -Czy to by�o co� powa�nego? - spyta�a si� chc�c przytuli� syna, lecz ten odsun�� si� unikaj�c jej r�ki. -Tylko delikatne skr�cenie kolana - sk�ama�. -Jak ja si� mam panu odwdzi�czy�? Teraz mia� okazje po raz pierwszy zarobi� na swoich nowo nabytych zdolno�ciach. Lecz s�owa, kt�re ulecia�y z jego w�asnych ust wprawi�y go w stan os�upienia. -Naprawd�, nie ma o czym m�wi�. To nie by�o nic takiego. Nie! Nie to chcia� przecie� powiedzie�! Mia� powiedzie�, �e od dawna nie pracuje i jaki� skromny datek ch�tnie by przyj��. Ale nie to! -Musz� panu jako� za to zap�aci�. - nalega�a si�gaj�c do torebki. -Nie trzeba. Poczuje si� ura�ony je�li pani wyjmie portfel. Co ja, do jasnej cholery, m�wi�e??? Co si� tutaj dzieje???- pomy�la�. W tym momencie Piotru� nachyli� si� do ucha mamy i co� wyszepta�. Spojrza�a zalotnie na Marcina i rzek�a: -To mo�e chocia� przyjmie pan zaproszenie na obiad? Zamurowa�o go. Jednak znowu co� odpowiedzia�o na niego. -Bardzo ch�tnie. -Ciesz� si�. Czy mo�e by� dzi� o dziewi�tnastej? -Oczywi�cie. -Mieszkam na Podle�nej 7. -Wiem, gdzie to jest. To ten bia�y domek obok stacji benzynowej? -Dok�adnie. Jeszcze przez chwil� porozmawiali. Po czym po�egnali si�. Spojrza� na zegarek. By�o godzina szesnasta. Posiedzia� jeszcze chwil� poczym wr�ci� do domu. Wykapa� si�, regeneruj�c si�y. Ubra� si� w miar� od�wi�tnie i wyszed� na spotkanie. Obiad by� wy�mienity. Po posi�ku usiedli w fotelach i pogr��yli si� w rozmowie. Popijali drinki, czasem spogl�daj�c jak Piotru� bawi si� na pod�odze klockami. Czas mija� szybko, jak to zazwyczaj podczas mi�ych chwil. Dowiedzia� si�, �e od trzech lat jego rozm�wczyni jest wdow�. Ojciec ma�ego zgin�� w wypadku samochodowym. Jak to dobrze pom�wi� z kim�, nie k��c�c si� przy okazji. W pewnym momencie Marcin wsta� i podszed� do okna wpatruj�c si� przenikliwie w jednorodzinny, zaniedbany domek. -Kto tam mieszka? -Taki starszy, schorowany pan. - powiedzia�a podchodz�c do niego. - Nazywa si� chyba W�adys�aw Jankowski. -Znasz go? -Znam... to za du�o powiedziane. Wiem, kto to. Zreszt� ma�o kto si� z nim przyja�ni. To taki odludek. Rzadko wychodzi z domu. Nawet zakupy dostarczaj� mu do �rodka. -Mo�e mu pom�c? - zapyta� robi�c r�kami ruch podobny do "uzdrawiaj�cych" gest�w Kaszpirowskiego. Krystyna u�miechn�a si� i zamy�li�a przez chwil�. Po czym spojrza�a na niego zalotnie. -A wiesz, �e to niez�y pomys�... I tak mam mu zanie�� poczt�, bo listonosz zn�w si� pomyli�. Piotrusiu, mama wychodzi na chwilk� z panem Marcinem. Baw si� tutaj grzecznie. Ma�y tylko g�o�niej zawarcza� bawi�c si� samolotem. Po chwili ju� byli przed drzwiami s�siada. Dopiero na drugi dzwonek da�o si� s�ysze� brz�czenie silniczka montowanego w w�zkach. Us�yszeli gard�owy, wydobywaj�cy si� z trudem g�os: -Kto tam? -To ja, Krystyna. Przynios�am panu poczt�. Zgrzyt otwieranej zasuwy. Kolejnej. I kolejnej. Skrzypn�y zawiasy i drzwi lekko si� uchyli�y. Potem otworzy�y si� na tak� odleg�o��, aby si� mog�a przecisn�� doros�a osoba. Weszli do �rodka. Znale�li si� w prawie nieo�wietlonym korytarzu. W s�abym �wietle lampy z pokoju Marcin zobaczy� starego, zm�czonego �yciem m�czyzn�. Mia� ponad osiemdziesi�t lat, lecz jego siwe w�osy nadal trzyma�y si� g�sto. Kilkudniowy zarost cz�ciowo zakrywa� z�agodnia�e od wieku rysy twarzy. Ubrany by� w zmi�toszony szlafrok, spod kt�rego wida� by�o pr��kowane spodnie od pi�amy. Siedzia� na elektrycznym w�zku inwalidzkim, �atwo zauwa�alny by�o niedow�ad lewej r�ki oraz sparali�owane nogi. Marcin spojrzawszy na starca zobaczy� wok� niego ciemno pomara�czow� aur�, zmieniaj�ca sw�j kolor na jasnoczerwony wok� lewej r�ki oraz ciemnofioletowy wok� n�g. Marcin z trudem zapanowa� nad dr�eniem. Mia� niejasne wra�enie, �e sk�d� zna staruszka... Podaj�c listy, Krystyna przedstawi�a ich sobie. Wymienili kilka zdawkowych wypowiedzi. -Jak tam pana r�ka? - spyta�a troskliwie. -Tak samo jak by�a - odburkn��. -Mam pewn� propozycj�... A mo�e tak pan Dobroczy�ski obejrza� by t� r�k�? Jankowski spojrza� na Marcina w spos�b tak przenikliwy, �e ten czu� si� jak podczas zdj�cia rentgenowskiego. -Jest pan lekarzem? -Tak - sk�ama�. -Ju� niejeden j� ogl�da�, powiedzieli �e to jest ze staro�ci. �e nic ju� si� nie da zrobi�. Marcin nie odpowiedzia�. Delikatnie uj�� go za lew� r�k�. Ciep�o sp�ywa�o z jego cia�a na r�k� niepe�nosprawnego. W chwil� p�niej poczu� jak jego lewe rami� zaczyna mrowie�, robi si� ci�kie i trudno nim porusza�. Aura wok� r�ki staruszka dostosowa�a barw� do koloru wok� ca�ego cia�a. Po chwili Marcin sko�czy�. Swoj� lew� r�k� pomimo b�lu, m�g� jednak porusza�. Leczony z niedowierzaniem spojrza� na swoj� r�k�, podni�s� j� i pokr�ci� sprawdzaj�c stawy. -Jak pan to zrobi�? - zapyta� zdumiony. -Nie mam poj�cia. - u�miechn�� si� lekko. -Zapraszam do �rodka. - �ywo powiedzia� starzec. - Jak si� mog� panu odwdzi�czy�? Przeszli z korytarza do pokoju w kt�rym pali�a si� tylko lampka ko�o stolika. Marcin rzuci� okiem na ksi��k� le��c� przy kraw�dzi. "Mein kampf" Hitlera. Znowu poczu� w sobie t� dziwn� obco��. Tak jakby co� dzia�a�o za niego i odpowiedzia�: -Nie trzeba. Nie robi� tego dla pieni�dzy. -Ale� trzeba. Tyle lat sp�dzi�em na wizytach u lekarzy, kt�rzy tylko kr�cili g�owami i zgarniali pieni�dze. A pan to w kilka chwil za�atwi�. Gdy starzec m�wi� podniecony, mo�na by�o u niego wyczu� lekki obcy akcent. Dla niewprawnego ucha nie do wychwycenia. Ale dla Marcina do�� wyra�ny. Zdziwi� si� sk�d u niego taka wra�liwo��. -Och, nie pierwszy raz pan Marcin dzi� pomaga - doda�a Krystyna z u�miechem. -Mo�e spojrze� na pa�skie nogi? - zapyta�. -Je�li by pan by� taki mi�y... Dobroczy�ski wiedzia�, �e jest w stanie uzdrowi� te sparali�owane ko�czyny. Lecz ten uparty, wr�cz upierdliwy g�os m�wi� mu, �e to nie teraz. Dotkn�� prawej nogi kaleki. Poczu� silny b�l w swojej. O ma�o co nie przewr�ci� si�. Grymas b�lu wyst�pi� na jego twarzy. Czu� jak ucieka jego �yciodajna energia i poch�ania lata cierpienia od siedz�cego na w�zku. Po kilku chwilach jednak b�l by� tak silny, i� nie m�g� wytrzyma�. Pu�ci� nog� i opad� prawie bez si� na fotel przysuni�ty przez Krystyn�. Spojrza� na leczon� nog� Jankowskiego. Zmienia� kolor na jasnofioletowy. Co� jednak pom�g�. -Pi� - szepn�� prawie bezg�o�nie. Krystyna rzuci�a si� do barku stoj�cego pod �cian� o ma�o nie t�uk�c stoj�cych na nim szklanek i kieliszk�w. Nala�a jakiego� p�ynu i poda�a spragnionemu. Ten �apczywie wychyli� szklaneczk�. Rum, zacz�� go po chwili rozgrzewa� od �rodka. Rzek� cicho: -Czy czuje pan jak�� zmian�? -Nie. -Chyba b�dzie potrzebne kilka wizyt. Lecz teraz musze nabra� si�. Mo�esz mi pom�c? - zwr�ci� si� do stoj�cej ko�o niego kobiety, pr�buj�c wsta�. -Dam panu WSZYSTKO, je�eli sprawi pan, �e wstan� z tego parszywego w�zka. -Naprawd�, nic pan nie b�dzie musia� dawa�. To ja panu co� ofiaruj�. - a po czym szybko doda� - Jutro do pana zajrz�, je�li si� pan zgodzi. -Ale� oczywi�cie. Po�egnali si�. Po chwili siedzia� na kanapie w mieszkaniu Krystyny. By� za s�aby, �eby wraca� do domu. Zreszt� nie za bardzo chcia� wraca� do pustego domu. Zm�czenie szybko da�o o sobie zna�. Usn�� na kanapie w ci�gu kilku chwil. Zjad� przygotowane �niadanie i uda� si� naprzeciwko do Jankowskiego. Tam zn�w odby� seans. Do mieszkania Krystyny wr�ci� jednak tym razem o w�asnych si�ach. Zjad� co� i po�o�y� si� spa�. Tak min�o kilka dni. Starzec czu� si� coraz lepiej. M�g� ju� nawet porusza� nogami. Marcin wiedzia�, �e to mia�a by� jego przedostatnia wizyta. Wzi�� ze sob� Krystyn�, aby by�a �wiadkiem. Tym razem wytrzyma� do ko�ca kuracji. Aura wok� n�g przybra�a kolor taki jak ca�e cia�o. - Prosz� wsta�. - poleci�. W�adys�aw uni�s� si� na r�kach i po chwili nie podtrzymywany przez nikogo stan��. Zrobi� kilka krok�w w stron� Marcina. Jednak wychudzone i bezsilne nogi na taki nag�y wysi�ek musia�y odpowiedzie� b�lem. O ma�o nie upad�. Marcin podtrzyma� go i posadzi� na w�zku. Kobieta nala�a staruszkowi czego� mocniejszego. Wypi� z ulg�. Marcin zobaczy� na policzkach starca ... �zy. Tak. On p�aka�. P�aka� ze szcz�cia. -Jak... ja mam pana wynagrodzi�... - chlipa� jak dziecko. - jak... przecie� nie ma takich pieni�dzy na �wiecie... �eby za to... -Naprawd�, nie trzeba. - powiedzia� najmniej oschle jak m�g�. Po czym da� znak Krystynie, �eby si� zbiera�a do wyj�cia. - Nogi s� ju� zdrowe. Teraz zale�y wszystko od pana. Trzeba �wiczy�. Wpadn� do pana za dwa dni, zobaczy� jakie pan robi post�py. Dobroczy�ski nie m�g� ju� wytrzyma� w pokoju. Musia� wyj�� z tego mieszkania. Teraz ju� wiedzia�. Wiedzia� po co dano mu t� moc uzdrawiania. Tak. Ta ksi��ka... ten akcent... teraz wszystko pasowa�o. Wytrzyma te dwa dni. Szybko i mo�e troch� za sucho po�egna� si� z Krystyn�. I ruszy� w kierunku domu. Te dwa dni sp�dzi� w domu nabieraj�c si�. Tylko jad� i spa�. Wiedzia�, �e to co go czeka wymaga od niego du�ego wysi�ku. Musia� si� na to przygotowa�. Nadszed� ten dzie�. Ubra� si� i wyszed� do staruszka. Po p� godziny puka� ju� do jego drzwi. W nich sta�, tak sta� o w�asnych si�ach, staruszek. -Witam - rzek� z u�miechem. -Dzie� dobry. Jak nogi? -Znakomicie. Mog� chodzi�! -Dobrze. Prosz� usi��� na fotelu. Jeszcze jedna rzecz. Obieca�em przecie� co� panu... Starzec usiad� na fotelu. A on stan�� za nim. Nagle przez Marcina zacz�� przemawia� ten obcy g�os, kt�ry od uderzenia piorunem mu towarzyszy�. By� on g��boki i zimny. -Witaj ... Na te s�owa starzec znieruchomia�. Marcin z�apa� go za g�ow�. -Witaj Wilhelmie Freuidl... parszywy SS-manie! Pami�tasz mnie? Numer 21541 O�wi�cim. -To...unmoglisch... -Tak to ja... pami�tasz? Zanim jeszcze strzeli�e� mi w potylice przysi�g�em, �e wr�c� i si� zemszcz�. I oto jestem. -Przecie� jeste�... tod. -Tak... tod... martwy... Ty zaraz te� b�dziesz tod... Marcin, a w�a�ciwie co� bez jego woli, mocniej przycisn�o r�ce do g�owy starca. Przez r�ce zacz�a p�yn�� energia... Nie, nie uzdrawiaj�ca. To p�yn�� b�l, cierpienie, choroby. Wszystko co cia�o Dobroczy�skiego wch�on�o w siebie w czasie uzdrawiania. B�l z chorych nerek Mysi�skiego, katusze umieraj�cego kierowcy malucha, cierpienia potr�conego psa, b�l uszkodzonego kolana Piotrka oraz choroby samego Wilhelma. Teraz to wszystko ci�g�ym strumieniem przep�ywa�o do cia�a starca oczyszczaj�c aur� Marcina. -Cierp... pieprzony SS-manie! Poczuj jaki b�l i gehenn� musia�y znosi� codziennie setki ludzi zamkni�tych w obozie. Zobacz co znaczy udr�ka... Starzec wi� si� na fotelu pr�buj�c si� wyzwoli�. Ale si�a z jak� Marcin go trzyma� zdawa�a si� nadludzka. Okropne grymasy na twarzy starca �wiadczy�y o katuszach jakie musia� prze�ywa�. -Dowiedz si� jak to jest, gdy ju� odzyskasz ch�� do �ycia... wracaj� Ci si�y a potem wszystko jest odbierane! Gi�... Przez r�ce Marcina przedosta�a si� ostatnia, najwi�ksza fala nienawi�ci. Cia�o Freuidla wygi�o si� w ostatnim, agonalnym odruchu i opad�o bezsilnie na fotel. Nie �y�. Marcin upad� na pod�og� wyczerpany. W pokoju jednak nadal trwa� �miech. G�os �mia� si� jak op�tany... 27.07.2000 - 10.05.2001 Warszawa 1

O nas

PDF-X.PL to narzędzie, które pozwala Ci na darmowy upload plików PDF bez limitów i bez rejestracji a także na podgląd online kilku pierwszych stron niektórych książek przed zakupem, wyszukiwanie, czytanie online i pobieranie dokumentów w formacie pdf dodanych przez użytkowników. Jeśli jesteś autorem lub wydawcą książki, możesz pod jej opisem pobranym z empiku dodać podgląd paru pierwszych kartek swojego dzieła, aby zachęcić czytelników do zakupu. Powyższe działania dotyczą stron tzw. promocyjnych, pozostałe strony w tej domenie to dokumenty w formacie PDF dodane przez odwiedzających. Znajdziesz tu różne dokumenty, zapiski, opracowania, powieści, lektury, podręczniki, notesy, treny, baśnie, bajki, rękopisy i wiele więcej. Część z nich jest dostępna do pobrania bez opłat. Poematy, wiersze, rozwiązania zadań, fraszki, treny, eseje i instrukcje. Sprawdź opisy, detale książek, recenzje oraz okładkę. Dowiedz się więcej na oficjalnej stronie sklepu, do której zaprowadzi Cię link pod przyciskiem "empik". Czytaj opracowania, streszczenia, słowniki, encyklopedie i inne książki do nauki za free. Podziel się swoimi plikami w formacie "pdf", odkryj olbrzymią bazę ebooków w formacie pdf, uzupełnij ją swoimi wrzutkami i dołącz do grona czytelników książek elektronicznych. Zachęcamy do skorzystania z wyszukiwarki i przetestowania wszystkich funkcji serwisu. Na www.pdf-x.pl znajdziesz ukryte dokumenty, sprawdzisz opisy ebooków, galerie, recenzje użytkowników oraz podgląd wstępu niektórych książek w celu promocji. Oceniaj ebooki, pisz komentarze, głosuj na ulubione tytuły i wrzucaj pliki doc/pdf na hosting. Zapraszamy!