4221
Szczegóły |
Tytuł |
4221 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4221 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4221 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4221 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Henryk Sienkiewicz
DWIE DROGI
I
Mi� Rossowski le�a� w g��bokim fotelu naprzeciw Jana Z�otopolskiego,kt�ry le�a�
w drugim fotelu. Mi� pali� cygaro i puszcza� dym na Jasia,a Ja� pali� cygaro i
puszcza� dym na Misia.
Milczeli.Wreszcie Mi� spojrza� pos�pnie na guziki swych kamasz�w i odezwa� si�:
- No i c� b�dziesz dalej robi�?
- Albo ja wiem.
Nasta�a znowu chwila milczenia.Ja� nala� Misiowi szklank� porteru,sam z
rezygnacj�
poci�gn�� ze swojej.Wida� by�o pewne zak�opotanie na twarzach
obydw�ch:zgad�e�,przysz�a na nich ci�ka chwila.
- Wiele ci mo�e zosta� po zaj�ciu Z�otopola?- spyta� znowu Rossowski.
- Nic.
- Nic zupe�nie?
- Te troch� grat�w.
Widocznie niedola,o kt�rej m�wili,mia�a na imi�:ub�stwo.A jednak na poz�r nic
nie zdawa�o si� go zapowiada�:ubrania na nich by�y pierwszej mody;fotele,na
kt�rych siedzieli,
aksamitne,mieszkanie umeblowane ze smakiem i dostatkiem;
Przed nimi sta�a elegancka zastawa do �niadania.Nic nie brak�o,chyba weso�o�ci u
rozmawiaj�cych.
- Wi�c c� tedy my�lisz robi�?
- M�wi�em ci,�e nic nie wiem.
- O!ci�kie czasy,w kt�rych nawet ludzie tacy,jak my,musz� sami o sobie my�le�.
- Ci�kie!- potwierdzi� Z�otopolski.
- Z Bujnickimi nie mo�emy sko�czy�?
- Cho�by dzi�.Matka jest za mn�,a panna pewno nie ma nic przeciw.
- Zatem ko�cz.
- M�j drogi,upewniam ci�,�e m�j przysz�y papa ma jeszcze wi�cej d�ug�w ode mnie.
- Dlaczeg� si� wi�c starasz o pann�?
- Bo j� kocham.
Ja� Z�otopolski powiedzia� to takim tonem,�e cho� mu by�o nie do �miechu,i sam
roze�mia� si� i roz�mieszy� Rossowskiego.
- Doskona�y jest ten Ja�!M�w no bez �art�w.
- O czym?
- O Fanny Bujnickiej.
-Dobrze.Ot� o�eni� si� z Fanny dla tych samych powod�w,dla kt�rych nie �eni�
si� z Berli�sk�.
- Berli�ska ma tylko jedn� zalet�.
- Jak�?
- Sto tysi�cy rubli.
- Przepraszam ci�,dla mnie ma osiemkro�.
- A to jakim sposobem?
-Chyba nie wiesz,co powiedzia� papa Berli�ski,�e je�eli c�rce trafi si� nie
szlachcic,to dostanie sto tysi�cy rubli -a je�eli szlachcic,zw�aszcza taki,jak
ja lub ty,to osiemkro�.Ale Berli�ski ma jeszcze jedn� zalet�,o kt�rej mo�e nie
wiesz.
- Nie wiem.
-A no,dziadka hassyd� kt�ry do dzi� dnia wyprawia pobo�ne ta�ce z
dziesi�ciorgiem przykaza� na g�owie.
- Oj!to s�k!
- Fanny ma przynajmniej nazwisko.
- I brzemi� d�ug�w papy?
- I to s�k!
-S�uchaj,Jasiu!ja ciebie nie rozumiem.Nigdy bym si� nie o�eni� z pann� bez
nazwiska,ale te� nigdy nie wzi��bym nazwiska bez pieni�dzy.Berli�ski ma
jedno,Fanny - drugie.Z obiema nie mo�esz si� przecie �eni�.
- By�..albo nie by�?
- Patrzaj!z Szekspira co� zarywasz?
- Oj,Misiu Rossowski!Misiu Rossowski!
- Czego chcesz?
- Naiwny jeste�.
- Tak twierdzisz?
-Tak.Uwa�aj;Fanny,gdyby dzi� mia�a pieni�dze,nie posz�aby za mnie dlatego,�e ja
ich nie mam.Dla Berli�skiej mam przynajmniej nazwisko.Fanny go nie potrzebuje -
jej potrzeba pieni�dzy.
- I tobie potrzeba pieni�dzy.Ja� Z�otopolski zanuci�:
"Potrzeba nam pieni�dzy
Wenus pieni�dzy nie chce da�.."
-Ot� dlatego,szanowny Misiu Rossowski,�e Wenus nie chce da� pieni�dzy,a my
obadwa potrzebujemy,ona zgodzi si� wyj�� za mnie,a ja zgodzi�em si� ju�.
- M�w dalej,m�j drogi..ty czasem bywasz taki dowcipny!zatem pobierzecie si� i..?
- Ja b�d� �onaty,a ona zam�na.
- A dalej?
-Domy�l si�,Misiu!Ja nie nale�� do ludzi,kt�rzy robi� co� bez powodu.Fanny
wyjdzie dzi� za mnie dlatego,�e nic nie ma,a ja o�eni� si� z ni� dlatego,�e
kiedy� co� b�dzie mia�a.
Rozumiesz teraz,m�j panie?B�d� mia� �on�,jakiej ty przy twoich Rossowcach nigdy
nie znajdziesz.Rozumiesz,m�j panie?
- My�lisz o ciotce?
-My�l� i my�l�,�e siedzi na do�ywociu po swoim m�u,a stryju Fani,zatem to nie
mo�e min��.
- A jakby to min�o?
Z�otopolski po�o�y� r�k� na ramieniu Rossowskiego.
-Przyjacielu!�mier� nikogo nie mija.Kiedy cioci za�piewaj�:"Dies irae " ,to
ty,drogi Misiu,za�piewasz mi w�wczas co� weselszego,np..
-Pana Tadeusza,jeszcze przedtem nim cioci:"Dies irae ".Nawet przypomnij sobie
nut�, bo ci to b�dzie potrzebne.
Z�otopolski posmutnia�.
-Yes! Je�eli mi sprzedadz� Z�otopole,to Fanny ani przed,ani po �mierci ciotki
mnie nie zechce.
- Yes!
- Och!gospodarowa� teraz,to lepiej kamie� sobie u szyi uwi�za� - przerwa�
Z�otopolski.
- Och,gospodarowa� teraz,to lepiej si� nie rodzi�.
- Dawno� by� u siebie w Z�otopolu?
- Rok temu.A ty w Rossowcach?
- Rok temu,drogi Jasiu.
- My to najlepiej rozumiemy,co znaczy gospodarstwo!
- A tak,w�a�nie dlatego,�e siedzimy w Warszawie.
- Mo�emy zatem oceni�,jak ma�e mamy dochody.
- Zreszt�,z raport�w naszych ekonom�w..
- Wiesz,Misiu,my jeste�my m�czennicy!
- Znosimy to z rezygnacj�::"noblesse oblige "!7
- Kto� dzwoni.
- Niech sobie dzwoni.Je�eli wierzyciel,nie oddam mu ani grosza,owszem,zabawimy
si�!
Franciszek,puszcza�!
Po chwili Franciszek,lokaj,otworzy� drzwi panu adwokatowi Maszko.By� to m�ody
jeszcze cz�owiek,kt�ry prac� doszed� do kawa�ka chleba i wszystko sobie tylko
zawdzi�cza�.
Pr�cz adwokatury zajmowa� si� rozmaitymi interesami i mia� si� dobrze.Ale �e
pochodzi� z mieszczan z Przytyka,szuka� tedy bardzo naturalnie zwi�zk�w z
szlachetn� m�odzie��,kt�ra go tolerowa�a,a czasem si� nim bawi�a.Ale pan Maszko
mia� zdrowy rozs�dek i wola�,�eby tacy ludzie drwili z niego,ni� �eby nie mie�
znajomo�ci mi�dzy takimi lud�mi.Pan Maszko mia� nawet rozum,bo oczywi�cie tacy
ludzie oddawali mu w r�ce interesa maj�tkowe,na czym zarabia�;pan Maszko mia�
nawet charakter,bo oddawa� wszelkie mo�liwe us�ugi takim ludziom,szuka�
ich,szczyci� si� ich znajomo�ci�,ale pieni�dzy im nie po�ycza�.
-Bonjour!bonjour mes amis - wita� pan Maszko,podaj�c r�ce obydwom.
M�odzi ludzie,nie wstaj�c,podali mu d�onie.
-Ach,Maszko!�e te� ty nigdy nie nabierzesz manier - rzek� zimno Rossowski.-Ty
chyba nie masz w sobie krwi naszej.
-Naprz�d,wiedz o tym -odpar� przyby�y -�e Maszkowie s� tak dobr� szlacht� jak i
wszyscy inni,a po wt�re,powiedz mi,w czym moje maniery zas�uguj� na zarzuty?
- Jak ty r�k� podajesz?
- Jak�e mam podawa�?Wyci�gam d�o� i �ciskam r�k� tego,z kt�rym si� witam.
- A to jest do najwy�szego stopnia mauvais genre .
- Do najwy�szego stopnia!- potwierdzi� Z�otopolski.
- Przez Boga �ywego!co mam robi�?
- Jak to?tego nie wiesz?Nas przecie nie trzeba tego uczy�,my mamy to we krwi.
-Ale� i ja mam we krwi,zar�czam wam za to;tylko jak nie wiem,no,to nie wiem!Mam
we krwi,ale..w zarodku..Ka�da rzecz potrzebuje si� rozwin��.
- Wiedz wi�c o tym,�e r�ki si� nie wyci�ga wedle zasad dobrego tonu.
- Tylko co si� robi?
- Tylko si� kurczy.
-Zmi�uj si�,jak ja skurcz� r�k� i ten,z kt�rym si� witam,skurczy j� tak�e,to si�
nie przywitamy.
- To si� nie przywitacie,ale nie ubli�ycie w niczym prawom,przyj�tym przez ludzi
dobrze wychowanych.Podaj�c r�k� trzyma si� d�o� wyprostowan� przy samych
piersiach,albo przy samej pasze.Uwa�asz:r�ka powinna by� skurczona,d�o�
wyprostowana i po�o�ona przy samej pasze.A kto chce,niech po ni� si�ga.Oto jest
godne cz�owieka dobrze wychowanego.
-A co!zawsze co� we mnie m�wi�o,�eby tak r�k� podawa�!Tak,tak!to jest najodpo-
wiedniej.Jasiu,m�j drogi!przychodz� do ciebie w pewnym interesie.Ale co ci
jest?jaki� smutny jeste�?
- Mam d�ug�w wi�cej ni� w�os�w na g�owie.
- O!istotnie,to bardzo nieprzyjemna rzecz.
- Jaka rada na to?
- Zap�aci�.
- Sk�d wzi�� pieni�dzy?
- Sprzeda� Z�otopole.
- Chc� to od dawna zrobi�,ale sk�d kupca?
Maszko u�miechn�� si�.
- W�a�nie z tym do ciebie przychodz�.
- Wybawicielu!
- Ludzie jak my powinni sobie pomaga�!Znajdzie si� kupiec.
- Kto?
- Niemcy.
- Jacy?
- Koloni�ci.
- Aa!
- Ale musisz jecha� do Z�otopola.
- Po co?
- U�o�y� ca�y interes.Ja pojad� z tob�.
- I zostanie mi si� co,jak sprzedam w ten spos�b Z�otopole?
-M�j kochany,Z�otopole razem z Kalinowszczyzn� to magnacki maj�tek;gdyby
towarzystwo sprzeda�o ,to nie tylko ty nic by� nie dosta�,ale jeszcze
wierzyciele by spadli.Inna rzecz kolonizacja.
- Ile� mo�e pozosta�?
-Ze trzykro� -rzek� niby niedbale Maszko.-Zreszt�,uwa�asz,poniewa� to tak dobrze
brzmi:Z�otopolski na Z�otopolu - znajduj� wi�c spos�b,�eby� Z�otopole sprzeda�,a
jednak je mia�.
- Niech kto co chce m�wi,ten Maszko jest jednak�e gentlemanem .Jak�e to b�dzie?
towarzystwo sprzeda�o..-mowa tu o Towarzystwie Kredytowym Ziemskim,za�o�onym za
czas�w ministra Lubeckiego.By�a to instytucja zajmuj�ca si� finansowymi sprawami
w�a�cicieli ziemskich w Kr�lestwie Polskim.
-Szczerze ci dzi�kuj�.Jestem gentlemanem i dlatego w�a�nie rozumiem po�o�enie
gentlemana,kt�ry ma wi�cej d�ug�w ni� w�os�w na g�owie.Z�otopole sprzedasz
Niemcom,a zostawisz sobie park.To wszystko b�dzie si� oczywi�cie zwa�o :
Z�otopole.
- Maszko!
-Kochany Jasiu!Tak jest i za granic�,prawdziwy szlachcic trudni si�
polowaniem,ale nie rol�.Z�otopole b�dzie niby twoim pied-�-terre .
- Wiesz,Misiu!- zawo�a� Z�otopolski -Maszko jest r�wny nam pod ka�dym wzgl�dem,a
jednak,o Misiu!Misiu!mi�dzy nami i Maszk� jest jedna wielka r�nica.
- Jaka?
- �e Maszko ma g�ow�,a my jej nie mamy.
Rossowski odrzek� oboj�tnie:
- Kto wie,czy Pan B�g nie dlatego da� Maszce g�ow�,�eby nas nie utrudza� zbytnim
ci�arem.
- Ju� to tobie musi by� lekko,drogi Misiu?
- I tobie,kochany Jasiu.
-Ale�,przyjaciele!- zawo�a� Maszko -nie macie sobie nic do wyrzucenia.Jasiu,pod
jednym warunkiem zajm� si� twymi interesami.
- A warunek ten?
-Dasz nam u siebie,w Z�otopolu,obiadek przyjacielski;zaprosisz mnie ,Misia,
Antosia i kogo chcesz wi�cej z naszego grona.
- Doskona�y projekt.
- Zatem pojutrze najdalej jedziemy do Z�otopola.Adieu Mich! Fare well John!
Tu Maszko wzi�� za kapelusz i ulokowawszy r�k� ko�o pachy wyci�gn�� palce w
kierunku Misia i Jasia,a za� Mi� i Ja� ulokowawszy r�ce pod swoimi pachami,
wyci�gn�li palce ku Maszce.D�onie ich spotka�y si� ze sob�.
Gdy Maszko wyszed�,Mi� udusi� gwa�townie w popielniczce na wp� dopalone cygaro
i odezwa� si� z gniewem:
- Ambetuje mnie ten Maszko!
- Przyznaj jednak,�e on ma g�ow�.
-W�a�nie ta g�owa,ten spryt do interes�w,ten dar radzenia sobie na
�wiecie,przepraszam ci�,ale my tacy nie jeste�my.
- Albo to mi�dzy nami nie ma ludzi z g�ow�?
- Nie m�wi�,ale nie do interes�w.Wiem,�e W�adzio ma g�ow� -m�j ojciec mia�
g�ow�..
- A i ty przecie masz talent krasom�wczy?
- �e tam czasem jaki speech powiem.
- Powiesz na obiadku w Z�otopolu.Ej!co tam!niech �yje Maszko i Niemcy.
- Wiesz,Jasiu,co ci powiem?
- Nie jestem jasnowidz�cym,Misiu,zatem nie mog� odgadn��.
- �e Niemcy chyba mniej jeszcze rozumu od nas maj�.
- Dobrze powiedziane -mais pourquoi �a?
- A bo daj� nam got�wk�,a bior� ziemi�.
- Dobrze powiedziane.
-Ich chyba Pan B�g na to stworzy�,�eby ratowali szlacht� polsk� - bior� ziemi�,a
daj� talary;rozumiesz,Jasiu!- talary!
- Rozumiem i czuj�,�e b�d� je posiada�.Nie m�w nic o tym u Bujnickich;chc� Fanny
zrobi� niespodziank�.
- Dobrze.Adieu!
- Adieu!
KONIEC ROZDZIA�U
9
II
Panna Fanny Bujnicka,per�a okolicy,"fleur de Cuyavie " ,siedzia�a w salonie z
matk� i jednym go�ciem,niejakim panem Maciejem Iwaszkiewiczem,in�ynierem.Rozmowa
bieg�a ko�o niezwyk�ej i niespodzianej wie�ci,�e Z�otopolski ma podobno wyjecha�
do siebie na wie�.
Iwaszkiewicz spogl�da� na pann� Fanny,a czasem i ona spogl�da�a na niego,gdyby
kto chcia� �ci�lej bra� rzeczy,to mo�e i cz�ciej,ni� dobry ton pozwala pannie
spogl�da� na cz�owieka,kt�ry ni�ej stoi od niej na drabinie socjalnej.
Bo pan Iwaszkiewicz ni�ej sta�.On by� synem profesora,a ona c�rk� obywatela
ziemskiego.Kt� by chcia� por�wnywa�?Ale znali si� od dawna.Pa�stwo Bujniccy,
chocia�,a raczej dlatego,�e mieli maj�tek ziemski,mieszkali w Warszawie,ojciec
Iwaszkiewicza jako profesor tak�e w Warszawie i w jednym z Bujnickimi domu,zatem
panna i m�odzieniec znali si� od ma�ego i ongi,nieraz bywa�o,bawili si� w jednym
ogr�dku.
Bo pani Bujnicka,chocia� m�ody Iwaszkiewicz nazywa� si� Maciu�,i cho� by� tylko
synem profesora,pozwala�a si� Fani z nim bawi�.
-Moja Faniu - mawia�a zwykle -nawet i tacy ludzie,kt�rzy nie maj� maj�tk�w ziem-
skich,s�,kochanie,naszymi bli�nimi.Pami�taj o tym,Faniu!
Bratowa pani Bujnickiej,druga pani Bujnicka,�aja�a matk� Fani o tak�
popularno��:"Ja bym -m�wi�a - nie pozwoli�a bawi� si� mojej c�rce z
ch�opcem,kt�ry ma takie trywialne imi�, a zreszt� ba�abym si�,�eby dziewczynka
nie nasi�k�a jakimi zasadami w z�ym duchu ".
-Prawda,moja droga,ale m�ody Iwaszkiewicz ma bardzo dobry akcent - odpowiada�a
matka Fanny.- Nie rozumiem,sk�d tacy ludzie mog� mie� tak dobry akcent.
Wiadomo powszechnie,ile u nas dobry akcent mo�e cud�w sprawi�.Mi� Rossowski ma-
wia� nawet,�e nie pojmuje,jak uczciwy cz�owiek mo�e mie� z�y akcent.
Zawdzi�cza� wi�c Maciu� francuszczy�nie,�e m�g� si� bawi� z pann� Franciszk�
Bujnick�.I bawili si� te�,bywa�o,jako dzieci gwarz�c,szczebiocz�c,skacz�c.Ona
biega�a naprz�d,a on nad��a� za jej z�otymi lokami,kt�re wiatr w biegu ko�ysa�,i
zbiera� dla niej kwiatki,to kamyki �wiec�ce,i co B�g da�,byle Fania rozweseli�a
b��kitne oczki i powiedzia�a "merci!"
P�yn� lata jak ob�oki po niebieskim przestworzu i w miar� jak dzieci ros�y,coraz
milsz� zdawa�a si� im wsp�lna zabawa.Sielanka zmieni�aby si� na inny mo�e
poemat,gdyby nie interwencja prozy,kt�ra pod postaci� gospodarza domu,nie
dozwoli�a Maciusiowi bawi� si� d�u�ej z Fani�.
Po prostu profesor,ojciec Maciusia,nie mia� czym p�aci� za mieszkanie i musia�
wyprowadzi� si�,a pan Bujnicki mia� czym p�aci� i zosta�.
P�yn� lata jak fale wi�lane.Od tego czasu p�yn�y jedne za drugimi,i ani Maciu�
nie widywa� Fani,ani Fania nie widywa�a Maciusia.I zapomnieli o sobie,jak kaza�
czas,czyli owe lata - fale.
Ale los jest mi�osierny i zawsze sprawia tak,�e ci,co si� widywali za rannych
lat dzieci�stwa,spotykaj� si� i p�niej.
Przez to oni mog� kocha� si� dalej,a i powie�ciopisarz mo�e ci�gn�� dalej
powie��.
Nie wiedzia�a tedy Fania o Maciusiu nic a nic.Ona wyros�a na pann� Fanny
Bujnick�, "per�� okolicy ",a on..
Na wieczorze u hrabstwa W.Fania ujrza�a raz mi�dzy rojem czarnych frak�w,bia�ych
gors�w,w�s�w,br�d,brelok�w 22 ,binokli,m�odego cz�owieka o opalonej twarzy,z
czarn� brod�,kt�ry zaintrygowa� j� nieco.
Zaintrygowa� j�,bo zdawa�o jej si�,�e go zna.
- Kto jest ten pan,taki wysoki?- szepn�a przyjaci�ce swej,Mani Rossowskiej.
Mania Rossowska przypatrywa�a si� bacznie m�odzie�cowi,pokazywanemu przez Fani�
i odrzek�a:
- To co� nowego.
- Wiesz,�e ja go znam jako�.
- Ja go nigdy nie widzia�am.
Prosz� wystawi� sobie zdziwienie Fani,gdy po chwili nieznajomy przedstawi� si�
jej matce,a potem wraz z synem gospodarza domu zbli�y� si� ku niej.
-Mademoiselle!- zawo�a� syn gospodarza -j'ai l'honneur de vous pr�senter
monsieur Iwaszkiewicz,ing�nieur .
Fania zarumieni�a si� przeciw wszelkim prawid�om dobrego tonu,kt�ry nakazuje
oboj�tno��,i nie mog�a si� wstrzyma� od do�� g�o�nego objawu zdziwienia.
Po czym spojrza�a ciekawie na towarzysza lat dziecinnych.Och!zmieni� si�
bardzo!Dawniej by� to sobie poczciwy i nie�mia�y Maciu�,a teraz siedzia� ko�o
niej m�� dojrza�y,kt�ry wi�cej zdawa� si� bada� j�,ni� usi�owa� bawi�.A m�wi�
przy tym powa�nie;nie odwo�ywa� si� do wspomnie� z ogr�dka.Maciu� nie podoba�
si� Fani.
Ale Fania za to podoba�a si� Maciusiowi.Mia�a te� same z�ote l oki,te� same
b��kitne,weso�e oczy,a obna�one ramiona trzyma�a tak �licznie w r�bkach
koronek,tiulu i gazy,�e jakby dwa go��bki bli�niacze zdawa�y si� chcie� ulecie�
z tych r�bk�w,by buja� swobodnie po powietrzu jak dawniej w ogr�dku.
Gdy pierwsze wra�enie min�o,to i Maciu� podoba� si� wi�cej Fani.Sko�czy� szko��
centraln� w Pary�u,by� in�ynierem,sta� na czele jakiej� fabryki,rozmawia�
swobodnie, a co nawet dziwnym zdawa�o si� Fani,�e s�owa jego,cho� r�wnie w
dobrym tonie,jak s�owa innych pan�w - mia�y przecie pewien sens i znaczenie.
Odt�d widywali si� stale.
A �e w ksi�dze wspomnie�,kt�r� ka�dy w mniej wi�cej g�upi spos�b
zapisuje,najd�u�ej nie bledniej� wspomnienia lat dziecinnych,przeto Iwaszkiewicz
bywa� u Bujnickich coraz to cz�ciej i Fania wydawa�a mu si� coraz milsz�.
Bywa� wi�c cz�sto i kto wie,co by si� by�o sta�o,gdyby nie to,�e o Fani� zacz��
si� stara� Z�otopolski.
Ktokolwiek on tam sobie by� ten Iwaszkiewicz,zawsze by� to Iwaszkiewicz,nie
Z�otopolski.Owo papiery jego spad�y g��boko w oczach szczeg�lniej pani
Bujnickiej.On chodzi� piechot�,a Z�otopolski je�dzi� powozem;on by� fabrykant,
czy tam co�,a Z�otopolski obywatel wiejski;Z�otopolski mia� konia wierzchowego,a
on nie;Z�otopolski mia� grooma w obcis�ych ineksprymablach z per�owymi guzikami
po bokach,a on nie mia� grooma w obcis�ych ineksprymablach z per�owymi guzikami
po bokach.
-Jednakowo�,dziwna rzecz - mawia�a pani Bujnicka - ten Iwaszkiewicz,podobno,ma
znaczne dochody;m�g�by mie� to wszystko,co ma Z�otopolski,a jednak..ale nie!jemu
w�a�nie brak tych instynkt�w,kt�re w Z�otopolskim s� wrodzone.
I prosz� te� pos�dza� wielki �wiat o interesowno��.Mi�o nam stan�� w jego
obronie:Pani Bujnicka wiedzia�a,�e Iwaszkiewicz ma nawet wi�ksze dochody ni�
Z�otopolski,a jednak bez wahania odda�a pierwsze�stwo ostatniemu,i nawet rzek�a
kiedy� do c�rki:
- Faniu,na mi�o�� Boga!nie pozwalaj Iwaszkiewiczowi poufali� si� ze sob�.
Fania podnios�a na matk� b��kitne oczy.
-Soyez tranquille chere mere!
-Ja wiem,�e przecie o nim nie my�lisz,ale nawet i stosunki za�y�o�ci z takim
cz�owiekiem,to ju� rzecz troch� kompromituj�ca.
Papiery Iwaszkiewicza dosz�y do minimum .Przyjmowano go odt�d tak zimno,�e na
dobr� spraw� powinien by� po prostu p�j�� do stu..kropek i nie bywa� wi�cej,ale
on mimo to bywa�,bo ka�dy cz�owiek ma jak�� achillesow� pi�t� ,a w
Iwaszkiewiczu t� pi�t� by� niewymowny poci�g do b��kitnych ocz�w Fani.
Z�otopolski nie uwa�a� go nawet za wsp�zawodnika.
- Ot,jaki� parvenu ,kt�ry wcisn�� si� do gramundu - mawia� o nim.
"Gramund " znaczy w ucywilizowanym polskim j�zyku:wielki �wiat.
Iwaszkiewicz za to uwa�a� Z�otopolskiego za wsp�zawodnika i zapewne dlatego
�mia� twierdzi�,�e brak mu pi�tej klepki.
Ale Z�otopolski zwyci�a� Iwaszkiewicza.
Zwyci�a� przynajmniej dop�ty,dop�ki wie�� si� nie rozesz�a po gramundzie,�e na
hipotece Z�otopola jest przynajmniej tyle d�ug�w,co snop�w na jego
�anach.Niejedna matka z wielkiego �wiata pokr�ci�a wtedy g�ow�.
-Ten poczciwy i kochany Ja�!-m�wiono -z nim podobno bardzo ci�ko,a to taki mi�y
ch�opak i w takim dobrym duchu.
Ta� sama wie�� roznios�a jednocze�nie,�e Iwaszkiewicz z zarz�dzaj�cego przeszed�
na wsp�w�a�ciciela fabryki machin.
Gdy dosz�o to z kolei i do Bujnickich,matka wesz�a z powa�n� twarz� do pokoju
c�rki.
- Na Z�otopolu pe�no d�ug�w - rzek�a.
- Sk�d mama wie?
-To ju� ka�dy wie.
Panienka milcza�a zas�piona.
- C� mama ka�e teraz robi�?
-Z�otopolski odprawi�,podobno,grooma w obcis�ych ineksprymablach z per�owymi
guzikami po bokach.
- Tego ju� tylko brakowa�o.
- To mo�e jeszcze nieprawda.Ale!wiesz,com s�ysza�a?
- C� mo�na by�o gorszego s�ysze�?
- To ju� co innego:�e Iwaszkiewicz pochodzi ze szlachty..szkockiej.
- On nawet i nazwisko ma troch� szkockie.
-No!to znowu..nie,ale familia mog�a si� przezwa�!Przyznaj,Faniu,�e ty masz pe-
wien "feblik " do tego Iwaszkiewicza.
- Jak tam mama uwa�a.
- Poczciwe dziecko!
Papiery Iwaszkiewicza skoczy�y nagle w g�r�.
Bo te� interesa Bujnickich zaczyna�y i�� na d�.Pan Bujnicki,kt�ry mieszka� na
wsi i kt�ry w ci�gu mozolnego swego �ywota by� generalnym dostawc� pani
Bujnickiej, oci�a� jako� na staro��,czy co?i zaniedbywa� si� coraz bardziej w
dostawach.On mawia�,�e nie mo�e nastarczy�,�e robi d�ugi.Jako� trudno mu by�o
nie wierzy�,a raczej �atwo si� by�o przekona�, �e robi� d�ugi.Pocieszali si�
tylko tym pa�stwo Bujniccy,�e i co do d�ug�w nie pozostali za ca�ym
obywatelstwem.
Ale papiery Iwaszkiewicza sz�y przez to coraz bardziej w g�r�.
A kiedy jeszcze gruchn�o mi�dzy lud�mi,�e Z�otopolski wyje�d�a do siebie na
wie�,co by�o,jak s�dzono,oznak� czego� niedobrego,papiery in�yniera dosz�y do
maximum.
I w�a�nie widzimy go w tej chwili,siedz�cego u pa�stwa Bujnickich i
rozmawiaj�cego z matk� i pann�.On spogl�da cz�sto na "per�� okolicy ",kt�ra
zdaje si� by� zamy�lon� i powa�n�.
- Wi�c i pan s�ysza�,�e Z�otopolski wyje�d�a do siebie na wie�?- pyta pani
Bujnicka.
- Tak - odpowiada in�ynier.
- Ciekawam,co go powoduje?
- Konieczno�� zapewne.
- I pr�dko b�dzie z powrotem?
-Zdaje si�,�e nie pr�dko.M�wi� mi Maszko,�e zaprosi� jego i kilku z m�odzie�y
swojej sfery na obiad do Z�otopola.Maszko nazwa� obiad ten po�egnalnym.
Pani Bujnicka spogl�da niespokojnie na c�rk�.
- By� mo�e,�e przyjdzie po�egna� si� z paniami - m�wi in�ynier.
- Mo�e by� - odpowiada oboj�tnie Fania.
- A kto wie - odpowiada ze znacz�cym u�miechem pani Bujnicka - mo�e w�a�nie
dlatego, �e wyje�d�a,nie przyjdzie.Vous savez.. s� takie po�o�enia,w
kt�rych,cho� kto wyje�d�a, nie przychodzi jednak..
Z oczu in�yniera strzeli� nagle radosny promie�,tym bardziej �e zdawa�o mu
si�,�e na s�owa matki Frania u�miechn�a si� z przymusem,a nawet policzki jej
powlek� lekki rumieniec.
- Da�a mu odkosza.Teraz rozumiem wszystko!- pomy�la�.
-Darujcie,moi m�odzi pa�stwo,�e na chwil� zostawi� was samych,ale mam co� powie-
dzie� s�u�bie.Pardon monsieur!36 Faniu,dotrzymaj tu panu towarzystwa.
Na twarzy Iwaszkiewicza nie by�o zna�,by si� obra�a� tym,�e pani Bujnicka
zostawia go samego z Fani�.A pani Bujnicka rzeczywi�cie wysz�a na chwil� i
spotkawszy s�u��cego rzek�a:
- Je�li tu przyjdzie pan Z�otopolski,powiedz,�e przyjmujemy za godzin�.
Pani Bujnicka nie chcia�a istotnie,�eby Z�otopolski przyszed� przy
Iwaszkiewiczu.
Tymczasem Iwaszkiewicz siedzia� sam na sam z Fani� w salonie.Milczeli przez
chwil� oboje,wreszcie Iwaszkiewicz poruszy� si� niespokojnie i rzek�:
- Towarzystwo straci zapewne wiele na wyje�dzie pana Z�otopolskiego.
Z kwa�nej miny in�yniera mo�na by s�dzi�,�e zapewne chcia� powiedzie� co�
innego,ale to jako� tak samo mu si� wym�wi�o.
- Tak pan s�dzi?- spyta�a Fanny.
- Ja?o nie,pani!ja my�la�em,�e mo�e pani tak s�dzi?
-Niech mi pan wierzy,�e w tej chwili my�la�am zupe�nie o czym innym.Ja my�la�am
o naszym ogr�dku dziecinnym.Pami�ta pan nasz ogr�dek?
- Je�eli kto z nas dwojga go zapomnia�,to nie ja.
Fania spu�ci�a oczy.
- I nie ja..tak�e..
- Pani!- rzek� Iwaszkiewicz - dzi�kuj� z ca�ego serca za te s�owa.Ja nie trwoni�
ich nigdy na pr�no,i nie przypuszczam,�eby� i pani m�wi�a je bez poczucia
prawdy.
- Czy ja panu co z�ego kiedy zrobi�am,�e pan mnie s�dzi tak surowo?
- Ja?
- Wiem - m�wi�a dalej ze smutkiem w g�osie.- Pan przy swoim rozumie uwa�a mnie
za pr�n� i popsut� dziewczyn� �wiatow�,pan nie wierzy,�e ja mog� co� szczerze
m�wi�,a jednak..
W niebieskich oczach Fanny b�ysn�o co� na kszta�t �ez.
-A jednak mam jeszcze kilka kwiatk�w zasuszonych naszego ogr�dka..ale ja jestem
pr�na i popsuta dziewczyna �wiatowa?ja nie umiem pami�ta�?Prawda?
- Nie,pani,to ja nie �mia�em si� spodziewa�,�e pani pami�ta.
- I dlatego nie spyta� pan nigdy o to?
-Dlatego.Ba�em si� spyta�,bo nadto ceni�em te wspomnienia.Tak jest,ba�em si�,by�
pani nie rozwia�a ich jednym oboj�tnym u�miechem.
- M�j Bo�e!Tyle m�wi� o pa�skiej energii,a pan taki nie�mia�y.Czy to tylko ze
mn�?
- Tylko z pani�.
-A przecie� my si� znamy od tych czas�w,kiedy jeszcze pan mi m�wi�..jak to tu
teraz nawet powiedzie�?..kiedy pan mi m�wi�:"Faniu ".
- O,pani!je�li to �arty,to z�e �arty..
-Jakie przystoj� zepsutej,�wiatowej dziewczynie?Ha,je�eli tak, to dajmy temu
pok�j.
Mo�e pan woli o czym innym m�wi�.Ot� i mama przychodzi!Du�o pan ma zaj�cia w
swojej fabryce?
Pani Bujnicka wesz�a tymczasem do pokoju i rzuciwszy przenikliwym wzrokiem na
Fani� spyta�a �askawie:
- O czym�e to pa�stwo rozprawiacie?o fabryce?
- Tak,�askawa pani!w�a�nie m�wili�my o fabryce.
- Musi to jednak by� panu przykro siedzie� od rana do wieczora mi�dzy
robotnikami?
- Nie,pani.
-A jednak s� to ludzie bez wychowania;wystawiam sobie,jak straszne musz� mie�
maniery.
Iwaszkiewicz u�miechn�� si�.
- Przy m�otach i ogniskach,buchaj�cych skrami,maj� wcale odpowiednie.
- Trudno jednak�e podoba� sobie w takich zaj�ciach.
- Ja tam mi�uj� je z ca�ej duszy.Przy czym (tu oczy Iwaszkiewicza o�ywi�y
si�)robi� teraz wielk� pr�b�,kt�ra je�eli si� uda..
- Przyniesie panu wielkie dochody?
-To mo�e nie.Jest to rzecz inna.Pragn� usun�� wszystkich ludzi obcych z
fabryki,a mie� robotnik�w swoich,tuziemc�w.Przez to mam nadziej� wszczepia�
powoli mi�dzy nas zami�owanie przemys�u.A u nas potrzeba podnosi� przemys�.
- Jednak s�ysza�am bardzo dystyngowanych ludzi m�wi�cych,�e przemys� nie zgadza
si� z naszym charakterem.
- Cz�sto i dystyngowani ludzie m�wi� absurda .
- Tak pan s�dzi?
-Szczerze tak s�dz�.Nie przecz�,�e z natury kraju rola zawsze b�dzie stanowi�a
g��wne zaj�cie wi�kszo�ci,ale i gospodarstwo rolne nie powinno ogranicza� si�
produkcj� surowych materia��w;ono albo musi sta� si� przemys�owym..albo wyj�� z
naszych r�k.
- M�wiono mi,�e gospodarstwo przemys�owe potrzebuje znacznych kapita��w.
- Bez kwestii.
- Sk�d�e ich wzi��?
- Z rozumnej pracy,kt�rej wi�cej nam brak ni� kapita��w.
KONIEC ROZDZIA�U
18
III
Na Z�otopolu gwarno,zgie�kliwie i weso�o.Zjecha� pan,a z panem i inni
panowie.Przyjechali tak�e z Prus panowie Szulce,Miller,Mitke,Jausch, Wiseman,
pe�nomocnicy kolonist�w.Uk�ady id� �ywo i do�� szybko posuwaj� si� naprz�d.Raz
wraz przyszli dziedzice Z�otopola chodz� od rz�dcy,u kt�rego stan�li,do dworu,
gdzie stoi pan z innymi panami.I koloni�ci raduj� si� spogl�daj�c,jak wiatr
chwieje zbo�em na �anach mazowieckich,i m�ody dziedzic z zadowoleniem obserwuje
�adowne kieszenie pan�w Szulce,Millera,Jauscha et comp .
Po wsi tylko strach przysz�ych s�siad�w,ale co komu do tego?Zbieraj� si�
gromadki gospodarzy i radz�.Wolno im radzi�,niech ka�dy my�li o sobie.O�y�o ca�e
Z�otopole i jeszcze pi�kniejsze wydaje si� ni� zwykle.I to dobra nowina!im
Z�otopole pi�kniej si� wyda,tym Niemcy wi�cej za Z�otopole dadz�.
Pr�cz ch�op�w wszyscy kontenci.Pan Maszko rozp�ywa si� z rado�ci,bo oto ksi���
Anto�, kt�ry ma tak�e maj�tek do rozkolonizowania,chodzi z nim pod r�k� lub
klepie go po ramieniu i m�wi mu:"cher ami " ,a pan Maszko nazywa go z kolei
swoim poczciwym Antosiem.
Ja� Z�otopolski ka�e nakrywa� do obiadku,a Mi� przygotowywa speech,kt�ry powie
przy pierwszym zdrowiu.
- Jasiu!Jasiu!- wo�a wreszcie ksi��� Anto� - widzia�e� swoj� Fanny przed
odjazdem?
- Nie,nie widzia�em;chc� jej zrobi� niespodziank�.
- Ucieszy si� ma�a!- wtr�ca Maszko.
- Spodziewam si� - odpowiada Z�otopolski.- Ma ona dosy� na to rozumu.
-O to najmniejsza!-przerywa ksi��� Anto� -ale �adna kanalijka.Ja tam nie uwa�am
na rozum w kobiecie!
Pan Maszko parska �miechem z ca�ej duszy;on jest tego� samego zdania,ale nie
umia�by si� tak dosadnie wyrazi�.
-Nie!wiecie panowie - wo�a pan Maszko -�e ten Anto� jest tak wyborny,�e
ha!ha!ha! uwa�ali�cie,jak on to powiedzia�:"Ja tam nie uwa�am na rozum w
kobiecie!"
-Ale�,kochany Maszko!ka�demu mo�e si� trafi� powiedzie� co� dowcipnego - m�wi
skromnie ksi��� Anto�.
- Nie,nie,nie ka�demu!
Tymczasem Mi� Rossowski zbli�a si� i us�yszawszy o co chodzi m�wi:
-Co si� tyczy Fanny,to ja wiem,�e ona mo�e si� liczy� nawet do bardzo
wykszta�conych.
Ja wam za to zar�czam.
- A z czego� to pozna�?- pyta Z�otopolski.
-Z czegom pozna�?Na w�asne oczy widzia�em,jak u Wici Zdzier�yckiej,kt�ra,jak
wiecie,chce uchodzi� za uczon�,Fanny trzyma�a w r�ku ksi��k� z filozofi� Hegla.
- No i c�?
-I c�?I zobaczywszy,�e to Hegel,powiada:"a!"a prosta rzecz,�e gdyby nie
s�ysza�a o
Heglu,to by nie powiedzia�a:"a!"
- Trzeba by�o powiedzie�::"b!" - m�wi ksi��� Anto� - to i ty by� uchodzi� za
uczonego.
Tu ju� pan Maszko bucha takim �miechem,�e p�ka mu spinka przy ko�nierzyku,a Mi�
Rossowski odpowiada:
- Nie puszczaj si�,drogi Antosiu,na alfabet,bo w�tpi�,czy doci�gniesz do ko�ca.
-Ma foi!i ja w�tpi�.Jasiu,chod�my na obiad.Misiu,gotuj speech!
Jako� przechodz� wszyscy do sali jadalnej,z kt�rej �cian spogl�daj� na nich
w�sate, gro�ne twarze dawnych Z�otopolskich.Maszko spogl�da na nich jak lis na
winogrona.Wszyscy siadaj� do sto�u.
- A c� twoi Niemcy?- pyta Mi�.
-Spodziewam si�,�e nie z nami -odpowiada Ja�.-Sprowadzi�em im bajryszu ,kt�ry
pij� teraz u rz�dcy.
- Ale� maj�,bo maj� talarki.
-Kt� by je mia�?to tylko na nas takie ci�kie czasy,�e nied�ugo nie b�dziemy
mieli co do ust w�o�y�!Antosiu,porteru czy piwa angielskiego?..Doskona�e!.Misiu,
jakie wino pijasz po zupie?
- No a m�j speech?
-Powiesz przy mumie .Tak,moi panowie!ci�kie teraz czasy i musimy si� diablo
ogranicza�.
- Kolonizacja,to jedyny nasz ratunek.
- Niech �yje kolonizacja!
- Kolonizujmy,parcelujmy!Niech �yje kolonizacja!
-Panowie!tylko nie uno�my si� - m�wi Mi�.- Prawdziwi gentlemani nie unosz� si�
przed bifsztykiem .Tak jest przyj�te.
- Yes!yes!Tymczasem podaj� bifsztyk,po kt�rym nawet ludziom najlepszego tonu
wolno by� weso�ymi,a zarazem przynosz� muma,kt�ry ma w�asno�� rozweselania ludzi
wszystkich ton�w.Ksi��� Anto� spogl�da pod �wiat�o na szumi�ce pere�ki z�otego
napoju,potem wstaje i wo�a:
- Zdrowie gospodarza!
- Zdrowie gospodarza!- powtarza pan Maszko.
- Oby�my do�yli lepszych czas�w!
- Oby�my do�yli lepszych czas�w!- powtarza Maszko,
- Cicho!- wo�a Mi�.
Wszyscy siadaj�.Mi� pozostaje stoj�cy i trzymaj�c kieliszek m�wi:
- Panowie,m�wi� powa�nie,bo speech powinno si� m�wi� powa�nie.
Zebrali�my si� tu,aby odpocz�� po pracy i trudach,jakie dla dobra naszego og�u
ponosimy w stolicy.Wprawdzie i tam mow� i drukiem,z pomoc� pism,zarzucaj� nam,�e
nie robimy nic a nic - ja protestuj� ("I ja!"wo�a Maszko).Maszko nie
przerywaj!Ja protestuj�!
-My to nawet w dzisiejszych ci�kich czasach utrzymujemy godno�� naszego
og�u.Pytam:dlaczego?A kt� o�ywia wy�sze towarzystwa?Kto stanowi prawa dobrego
tonu?kto utrzymuje polor towarzyski,kto dyktuje prawa szyku?- My!Gdyby nas nie
by�o,nie by�oby tego,co nazywamy wy�szym towarzystwem,a wszak�e Anglia ma swoich
lord�w,Francja swoj� nobless�,Niemcy swoich baron�w.My utrzymujemy t� r�wnowag�
u nas.Jest to porz�dek natury.Kto nie wierzy,niech spojrzy na konie i barany.S�
mi�dzy ko�mi szkapy ch�opskie i folbluty ,s� mi�dzy baranami zwyk�e i merynosy.
Sama natura tak postanowi�a,sama natura nas postawi�a na czele og�u.My to
bowiem jeste�my ko�mi folblut,my jeste�my baranami z rasy merynos! (Brawo!
brawo!). Nie przerywajcie!A teraz,panowie!je�eli s�owa moje trafiaj� do waszego
rozumu,kto sprawi�,�e mo�ecie ich s�ucha�?- Z�otopolski.Kto przez kolonizacj�
daje nam przyk�ad,jak powr�ci� owe dobre czasy,gdy ludzie jak my nie mieli d�u-
g�w?- Z�otopolski.A przy tym on jest tak dobrym folblutem,tak dobrym baranem
merynos jak ka�dy z nas.Panowie!S�dz� przeto,�e �w gentleman zas�uguje,aby mu
wykrzykn��:hip! hip!Zatem hip!hip!Jeszcze raz:hip!hip!(Maszko krzyczysz jak
Mazur,nie Anglik!)hurra! hurra!
Ja� Z�otopolski dzi�kuje towarzyszom tr�caj�c si� z nimi kolejno.
On wie,�e ka�dy mo�e p�j�� jego �ladem i nie widzi w swoim post�pku nic godnego
uwielbienia.Przecie� kolonist�w nie zabraknie.
-Panowie!nie przeceniajmy si� wzajemnie!Wreszcie po kilku jeszcze zdrowiach
obiadek si� ko�czy.
- Teraz kawa,cygara i przechadzka - m�wi gospodarz.
Jak mi�o jest na wsi,po dobrym obiedzie i po kawie,p�j�� jesieni� na
przechadzk�,gdy na dworze skrzy si� pogoda,li�� nie szemrze,a w ulewie promieni
s�onecznych p�ywaj� bia�e nitki paj�czyny.Tak cicho i spokojnie p�yn� one
w��kienka z prz�dziwa Matki Boskiej,jako �ywot szlachcica polskiego bez skazy na
sumieniu,bez d�ug�w na hipotece.Jesie� polska, gdy si� u�miechnie,to chocia�
rzewnie jako�,ano ju� tak poczciwie i serdecznie,�e z dusz� i sercem kupi ci�
takim u�miechem.Weso�o wtedy i rado�nie wiejskiemu cz�owiekowi.Przyszed� czas
spocz�� po pracy;chlebny czas,zbo�ny czas!W r�yskach krzycz� z wielk� wrzaw�
koniki polne,a na ugorze pastuch,cho� zby� ju� fujary,ale i bez fujary zawodzi
ca�� dusz� pie�� wiejsk�:
"Rozbuja�y si� siwe �ab�dzie po wodzie!"
M�odzi panowie w Z�otopolu byli w doskona�ych humorach:w�a�nie zjedli wyborny
obiad,byli po kawie;czas by� pogodny,pe�en s�o�ca,paj�czyny,wrzawy konik�w i
pie�ni wiejskich.
Z cygarami w ustach panowie wyszli do ogrodu we dwie pary,Mi� ze Z�otopolskim,a
ksi��� Anto� z Maszk�.Ksi��� Anto� twarz mia� troch� czerwon�,mocno �miej�ce si�
oczy,troch� dymi�c� czupryn� i troch� niepewne nogi.
-Ja-siu ko-chany!�liczne to twoje Z�otopole,jak mi honor mi�y -m�wi� zwracaj�c
si� do gospodarza.
Rzeczywi�cie Z�otopole �licznie wygl�da�o i z bliska i z daleka.Pa�ac pa�ski
prawdziwie wygodny;za pa�acem ogr�d gracowany w ulice,szumi�cy odwiecznymi
drzewami;za drzewami szeroka i ogromna szyba wody,m�yn,tartak,grobla sadzona
jarz�bin�,po bokach,jak okiem dojrza�,�any mazowieckie - i na ko�cu widnokr�gu
okrawek lasu,czarna szumi�ca choina.
- �liczne to twoje Z�otopole!-powt�rzy� ksi��� Anto�.- W kt�r� stron� p�jdziemy?
- Chod�my na okop szwedzki;stamt�d pi�kny widok.
- Gdzie to jest?
- A za ogrodem,niedaleko stawu.
Panowie przeszed�szy z p� wiorsty wyszli z ogrodu i wkr�tce ujrzeli poros�y
wrzosem i chwastem wysoki nasyp ziemny,z kt�rego istotnie otwiera� si� rozleg�y
widok na okolic�.
- To tu?- spyta� Mi�.- A istotnie �adny st�d widok.
- To okop szwedzki.
- Sk�d si� tu wzi��?
- Jeszcze od wojen szwedzkich.Tu podobno broni� si� m�j prapradziad Karolowi
XII.
- Ehe!to tu by�a bitwa?
- Tak.Tu tylko ziemi� poruszy�,zaraz natrafisz na ko�ci.
- Ho!ho!
-A no,patrz!- zawo�a� nagle ksi��� Anto� -ot czaszka!Istotnie,w do�ku wyp�ukanym
od deszcz�w,na pod�cielisku wrzos�w,le�a�a po��k�a od czasu czaszka;s�o�ce
oblewa�o promieniami ten czerep zapewne jakiego sodalisa 49 ,kt�ry tu ongi
gard�o da�,chwal�c imi� Marii i m�k� krwawego Chrystusa.Czerep spogl�da� pustymi
jamami oczu i na Jasia Z�otopolskiego i na Misia Rossowskiego i na ksi�cia
Antosia.Rozwalona widocznie mieczem lub toporem ko�� ciemieniowa okazywa�a
czarne wn�trze pe�ne ziemi i zielska.
-Apr�s d�ner c'est un peu d�go�tant - zauwa�y� Maszko.
Ja� Z�otopolski u�miechn�� si�.
-Ciekawym,co Niemcy zrobi� z ko��mi,kt�re tu znajd�.Ale?(tu Z�otopolski zwr�ci�
si� do Maszki),czy okop obj�ty pomiarami,czy m�j?
-Nein,nein! to nasz ma bycz!- zawo�a� nagle jaki� basowy g�os za plecami Jasia.
By� to g�os pana Jauscha,kt�ry sta� obok pana Wiseman i obciera� z potu ogromne
i czerwone oblicze.Pan Jausch i pan Wiseman,trzymaj�c w r�kach porcelanowe
fajki,powa�nie pogl�dali na okop i na pan�w,stoj�cych na okopie.Pan Jausch by�
oty�y,pan Wiseman chudy,ale obaj mieli czerwone chustki na szyjach i d�ugie
kamizelki z �wiec�cymi guzikami.Pan Jausch pog�adzi� r�k� podbr�dek i powt�rzy�:
- Mi przyszli tu szpaciren,ale to ma bicz nasz ten wal.
Po czym oba z panem Wiseman wdrapali si� na nasyp.
- A c� wy z tym b�dziecie robili?- spyta� ksi��� Anto�.
- Mi nie tacy g�upi,aby pozwolili si� marnowa� takiemu dobry plac - tu b�dzie
og�rki kwitn��.
- To cmentarzysko dawne,tu pe�no ko�ci.
- To nie szkodzi!to ko�ci p�jdzie precz,a tu b�dzie og�rki kwitn��.
- Musicie lubi� og�rki?
-Lubi!lubi!o!..-zawo�a� pan Jausch,spostrzeg�szy czaszk� - prawda,�e tu jest
ko�ci,aber to b�dzie z nimi tak!
Tu pan Jausch kopn�� silnie czaszk� sodalisa,kt�ra j�kn�wszy echem potoczy�a si�
na d� mi�dzy wrzosy.
- Ha!ha!ha!twarda polska g�owa.Tu b�dzie og�rek kwitn��.
Za�mia� si� serdecznie pan Jausch,a pan Wiseman za�mia� si� jeszcze serdeczniej.
Z�otopolskiemu nagle krew uderzy�a do g�owy,a oczy za�wieci�y jak w�gle.Chwila
jeszcze,a i pan Jausch by�by stoczy� si� z okopu w �lad za czaszk� sodalisa,ale
gospodarz zmiarkowa� si�..Przecie� ci koloni�ci dlatego przyjechali,�eby ratowa�
szlachcica wiejskiego - przecie ich Pan B�g na to stworzy�.Kiedy ratuj�
�ywych,niech sobie kopi� umar�ych.Honny soit qui mal y pense!
Panowie wr�cili do domu,ale w domu czeka�a ich nowa niespodzianka.Starsi z
gromady z�otopolskiej przyszli z interesem do pana,trzeba by�o ich przyj��.
Ja� z reszt� towarzystwa wyszed� na ganek;ch�opi zbli�yli si� ku niemu.
- � czego to chcecie?- spyta�.
- Niech b�dzie pochwalony!
- Na wieki.Czego chcecie?
Stary jeden gospodarz sk�oni� si� i pocz�� m�wi� w imieniu reszty:
- My�wa przyszli,bo�wa s�yszeli,�e ja�nie pan sprzedaje Z�otopole kolonistom.
- A sprzedaj�,ale wam co do tego?wy macie swoje grunta,ja mam swoje.
- Nie mo�na rzec!ale my�wa przyszli prosi�,�eby ja�nie pan nie sprzedawa�
Z�otopola.Tu nasi ojcowie pracowali,tu i jasnego pana ojciec �y� i pomer,my�wa
tu zawsze byli swoi,a z kolonistami nie dojdziemy do �adu.Z nimi nikt nie trafi
do �adu;my si� ich boiwa;my przy kolonistach zmarniejemy do szcz�tu.Niech ja�nie
pan nie sprzedaje Z�otopola.To mazurska ziemia,nie kolonist�w.Jak pan z
Brze�nicy ich pu�ci�,to i jemu teraz bieda i gospodarzom bieda.My wolimy,�eby
pan dworskie grunta trzyma� ni� koloni�ci.
- Tak mi� kochacie,czy co?
-Ee!prawd� rzec,my ja�nie pana nie znamy,ino si� boiwa kolonist�w.Ono my rozu-
miewa,�e to teraz czasy takie czy co,�e ka�dy pan potrzebuje pieni�dzy,ale my
by�wa chcieli jako zaradzi�,�eby ja�nie pan dosta� pieni�dzy i nie sprzedawa�
Z�otopola.Ono tu nigdy �adnych kolonist�w nie bywa�o.Ojciec ja�nie pana siedzia�
z nami na roli i byli�wa swoi.
- Jak�e to chcecie zaradzi�?- spyta� Maszko.
-A my by�wa kupili krzyn� lasu za to,co�wa si� z�o�yli,ino �eby tych pogan�w tu
nie bywa�o.
-Moi kochani!-przerwa� Z�otopolski -mnie wasza krzyna lasu nic nie znaczy,a
jakem postanowi� rozkolonizowa� Z�otopole,tak i zrobi�.Nie trzeba by�o oto szk�d
robi�,a zbo�a wypasa�,a okrada� mnie na wszystkie strony,to bym nie sprzedawa�
Z�otopola.
- Nie kradli�wa,ja�nie panie,nigdy i nie b�dziemy -odezwa� si� jeden z gromady.
- A nie m�wi� mi to rz�dca o szkodach?
- Szkoda szkod�,ale nie kradli�wa.
- Niby to nie wszystko jedno?
-Ju�ci nie,ja�nie panie;my�wa pieni�dzy nie kradli,a jak tam kt�ry niecnota
wypas� koniczyn�,albo wzion zbo�a z pola,no to wzion,nie ukrad�.
Ksi��� Anto� wzi�� si� a� pod boki ze �miechu.
- Cz�eku,b�j si� Boga!to przecie jedno.
- Nie,ja�nie panie,z�odziej to taki,co pieni�dze kradnie.
- Szczeg�lna filozofia - zauwa�y� Maszko.
-Jasiu!- zawo�a� ksi��� Anto� -jutro rozm�wicie si� w Z�otopolu,a teraz temu ka�
da� w�dki i niech zostanie,a reszta niech sobie idzie do diab�a.Poczekajno,m�j
cz�owieku,dostaniesz w�dki,bo� zuch!ale powiedz mi jeszcze,czy ksi�dz wasz nic
wam o tym nie m�wi�,�e jak kto "wzion ",to to samo jakby ukrad�?
Ch�op widocznie nie mia� ochoty do gaw�dy;na twarzy zna� mu by�o frasunek;ale
ju� to mo�e w�dka,ju� to nadzieja przem�wienia jeszcze raz w interesie
gromady,sk�oni�a go do odpowiedzi:
- Jegomo�� nie m�wili o tym nic.
- No,a o czym jegomo�� m�wili?
- Ee!bo to trudno spami�ta�.
- Jasiu,ka� mu jeszcze da� w�dki.A no,przecie musicie pami�ta�,co jegomo��
m�wili?
- Ono przesz�ej niedzieli to jegomo�� narzekali na mularzy chyba,czy co?
- Jasiu,daj mu jeszcze kieliszek!Na kogo?na kogo?
-Na mularzy.U nas jest tylko jeden,karbowego Podysioka syn,ale on przysi�ga�
si�,�e o niczym nie s�ysza�.
- A o czym �e mia� s�ysze�?
-Ano,�e mularze chcieli pono Ojca �wi�tego prochem wysadzi�,niby ze dworca,gdzie
mieszka,ale w nocy przysz�o od Pana Jezusa pisanie do Ojca �wi�tego,�eby si�
pilnowa�.
- Aa!jestem w domu - zawo�a� Maszko.- Czy to nie o wolno--mularzach jegomo��
m�wi�.
- A ino,ino,ino!
-Ma foi!- zawo�a� ksi��� Anto� - doskonalem si� ubawi�.No,id� ju� sobie,m�j
cz�owieku!
Ale gospodarz zwr�ci� si� do Z�otopolskiego.
- Ja�nie panie,a ze Z�otopolem jak b�dzie?
- Nie nud�cie mnie ju� wszyscy razem i id�cie do diab�a,raz powiedzia�em.
-Ha!to trzeba i��.Niech panu B�g nie pami�ta.My g�upi ludzie jeste�wa,ale my
rozumiewa,�e to jako� niedobrze dzieje si� teraz mi�dzy panami.
Panowie zn�w zostali sami.
- Czy rzeczywi�cie takie szkody ci robi�?- spyta� Z�otopolskiego Mi� Rossowski.
-Mais parole d'honneur!55 i nie tylko mnie,ale wsz�dzie.
- No,to dlaczego raz im tego ksi�a nie wyt�umacz�?- przerwa� ksi��� Anto�.
-Bo maj� co lepszego do t�umaczenia - odpowiedzia� Mi�.- Dziwi� si�,m�j
Antosiu,�e nie rozumiesz tego. W dzisiejszych czasach s� kwestie wa�niejsze i
obchodz�ce bardziej ludzi w dobrym duchu. Wstyd� si�, Antosiu, tego nie
rozumie�.
Ksi��� Anto� si� obrazi�.
- Wiedz� ludzie i bez tego kto jestem.
-Dajcie-no pok�j - rzek� Z�otopolski.- Ot, zm�czy�em si� ju� tymi ci�g�ymi
sprawami;
Wiecie co,robimy pulk� dla zabicia czasu.Czas to pieni�dze.
- Doskonale zastosowane!- wo�a Maszko.
- Nigdzie tyle,ile przy grze nie sprawdza si�,�e czas to pieni�dze.
KONIEC ROZDZIA�U
28
IV
Nazajutrz by�a niedziela,m�odzi panowie pojechali wi�c do ko�cio�a.Po ca�ej
okolicy rozbieg�a si� ju� by�a wie�� o tym,�e w Z�otopolu bawi nie tylko
gospodarz,ale i kilku z m�odzie�y najwy�szego towarzystwa.Dlatego w ko�ciele
zjazd by� liczniejszy ni� zwykle.
Ka�dy ciekawy by� widzie� szczeg�lniej ksi�cia Antosia.Ca�a okolica by�a po
prostu dumna z jego obecno�ci.
S�siedzi Z�otopola,maj�cy c�rki na wydaniu,d�ugo biedzili si� i rozprawiali,czy
wypada powita� go mow�,czy nie.Stan�o,�e wypada.Pan Sidorowicz,w�a�ciciel
Dr��cej,pogniewa� si� nawet z panem Feliksowiczem,w�a�cicielem Mszczynowa,o
to,jak si� ta m�wka powinna zaczyna�.Pierwszy s�dzi�,�e najw�a�ciwiej b�dzie
zacz�� od;
"S� chwile w �yciu " -drugi uwa�a� taki pocz�tek za "trywialny " i
proponowa�:"gdy na horyzoncie ksi�yc zaja�nieje ".Wiele z tego powodu by�o
k�opot�w,bo przy tym �aden z tych pan�w nie chcia� ust�pi� drugiemu w tym,kto
b�dzie mia� mow�.Jeszcze wi�cej by�y wzruszone panie.Dla okolicy bytno�� takiego
ksi�cia Antosia wydawa�a si� faktem niezwyk�ym,albowiem w ca�ym powiecie,pr�cz
Z�otopolskiego,siedzia�a szlachta jednowioskowa,a nawet i Z�otopolski hrabi� nie
by�,co mu poczytywano za z�e w niekt�rych k�kach.Ruch tedy panowa�
wsz�dzie.Pani Zwiernicka,w�a�cicielka Okopcina,naprz�d wystawia�a sobie,
jaki to musi by� mi�y ten prince Antoine 56 ;ona ju� dzi� (czemu sama si�
dziwi),cho� nigdy go nie widzia�a,czuje do niego szczeg�ln� sympati� i r�czy,�e
przeczucie jej nie zawiedzie.
R�wnie� i panny S�omi�skie spieraj�ce si� zwykle o to,kt�ra ma najmniej
cia�a,wiod� na rachunek ksi�cia Antosia sp�r jeszcze zaci�tszy.Najm�odsza
zastrzega sobie nawet z g�ry, �eby siostry nie bra�y jej za z�e,je�eli ksi���
Anto� na ni� najpierw zwr�ci uwag�,bo ona temu nie winna,�e ma co� takiego
szczeg�lnego w twarzy,co �ci�ga na ni� uwag� wszystkich.S� jednak i takie
domy,kt�re o�wiadczaj�,�e im wszystko jedno,kto b�dzie na sumie w niedziel�,i
je�li wyst�pi� troch� uroczy�ciej ni� zwykle,to wcale nie dla jakich� tam go�ci
z Warszawy,ale dla honoru i dla pokazania,�e:"fiu!fiu!z nami nie�atwo!" Z tym
wszystkim s�u�ba dostaje rozkaz,�eby wyst�pi� z liberi� ,ko�mi i powozami jak
najporz�dniej.
-A niech mi si� jeden z drugim nie dopilnuje -dodaje energicznie pan domu -to ja
mu si� nie "dopilnuj�!"
Z drugiej strony w Z�otopolu Mi� Rossowski,"jedyny cz�owiek z taktem "i "dusza
prawdziwego szyku ",jak go zw� w Warszawie,zaklina przyjaci�,�eby pomimo ciep�a
wzi�� watowane angielskie paletoty,bo prawdziwy gentleman powinien by� zawsze za
ciep�o ubrany,