5404
Szczegóły |
Tytuł |
5404 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5404 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5404 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5404 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
BOLES�AW PRUS
OMY�KA
Dom mojej matki sta� na brzegu miasteczka, przy ulicy obwodowej , wzd�u� kt�rej
mie�ci�y si� budynki gospodarskie, sad i ogr�d warzywny. Za domem ci�gn�y si�
nasze grunta, zawarte mi�dzy drog� boczn� i pocztowym go�ci�cem. Ze strychu,
gdzie znajdowa� si� pokoik brata, w zwyk�ym czasie nape�niony rupieciami, mo�na
by�o widzie� z jednej strony ko�ci�, rynek, �ydowskie sklepiki i star�
kapliczk� �w. Jana, z drugiej - nasze pola, potem olszyn�, dalej g��bokie w�wozy
zaro�ni�te krzakami, wreszcie - samotn� chat�, o kt�rej ludzie wspominali z
niech�ci�, a niekiedy z przekle�stwem.
Mia�em w�wczas lat siedem i chowa�em si� przy matce. By�a to kobieta wysoka i
silna. Pami�tam jej twarz rumian� i energiczn�, kaftan podpasany rzemieniem i
pukaj�ce buty. M�wi�a g�o�no i stanowczo, a pracowa�a od rana do nocy. O �wicie
by�a ju� na dziedzi�cu i ogl�da�a krowy, konie, kury - czy nie dzieje si� im
jaka krzywda i czy dosta�y je��. Po �niadaniu sz�a w pole zbaczaj�c do chorych,
kt�rych w miasteczku nigdy nie brak�o. Gdy wraca�a do domu, czekali na ni� r�ni
interesanci: jeden chcia� kupi� bydl�tko, drugi po�yczy� zbo�a lub pieni�dzy; ta
radzi�a si� o kaszl�ce dziecko, a tamta przynios�a na sprzeda� garstk� lnu.
Prawie nie mog� wyobrazi� sobie matki samotnej; zawsze kr�cili si� przy niej
ludzie jak go��bie przy go��bniku, prosz�c o co� lub za co� dzi�kuj�c. Ona w
ca�ej okolicy wszystkich zna�a, wszystkim pomaga�a i radzi�a. Rzecz, zdaje si�,
niegodna wiary, a przecie tak by�o, �e nawet ksi�dz proboszcz i pan burmistrz
przychodzili zasi�ga� jej zdania. Ona rozmawia�a z nimi robi�c po�czoch�, a
nast�pnie, jak gdyby nic, bieg�a doi� krowy. Umia�a te� w razie potrzeby zaprz�c
konie do wozu i wyjecha� po snopy, a nawet drzewa nar�ba�. Wieczorami szy�a
bielizn� albo �ata�a moje odzienie, w nocy, gdy psy mocniej ujada�y, zrywa�a si�
z ��ka i ledwie odziana w gruby szlafrok obchodzi�a budynki. Raz wystraszy�a
z�odzieja.
Ch�opi, panowie, dzieci, chorzy, zwierz�ta, drzewa, nawet kamie� przy wrotach -
wszystko j� obchodzi�o. Tylko o chacie stoj�cej za naszymi po�ami nie wspomina�a
nigdy. Jej mieszka�cy musieli by� bardzo zdrowi i szcz�liwi, gdy� mama wcale
nie zagl�da�a do nich.
Ojciec m�j od kilku lat nie �y�; pami�tam go o tyle, �em co dzie� ofiarowa� Bogu
pacierz za jego dusz�. Raz, kiedym by� bardzo senny i poszed�em spa� bez
pacierza, pokaza�a mi si� w nocy dusza ojca na �cianie. By�a jasnobia�a,
niewielka, z formy podobna do duszy w �elazku. Zl�k�em si� nadzwyczajnie i do
rana przele�a�em z g�ow� schowan� pod ko�dr�. Nazajutrz powiedzieli mi, �e to
blask ksi�yca pada� na �cian� przez serce wyci�te w okiennicy. Od tej jednak�e
pory nigdy nie zapomnia�em modli� si� za Ojca.
Mia�em tez brata o kilkana�cie lat starszego ode mnie Przypominam go sobie jak
przez mg��, poniewa� widzia�em go zaledwie par� razy w �yciu. Wiem, �e nosi�
czarny mundur ze z�otymi guzikami i szafirowym ko�nierzem i �e sposobi� si� na
doktora.
Nieraz, zdj�ty ciekawo�ci�, wychodzi�em na strych, a�eby przez najwy�szy dymnik
zobaczy� stolic�, gdzie uczy� si� brat, a przynajmniej miasto, gdzie mama
je�dzi�a po kilka razy na rok. Nieraz �ledzi�em pocztow� bryczk� szybko jad�c� w
tamt� stron�. Bryczka i wisz�cy nad m� ob�ok kurzu gin�y w lesie, kt�ry
wype�nia� szczelin� mi�dzy niebem i ziemi�, a przede mn� w dali sta�a tylko
chata samotnik�w, skulona i czaj�ca si�. Niekiedy s�oneczne �wiat�o pada�o w jej
okienka, w�wczas nie mog�em oprze� si� z�udzeniu, �e widz� g�ow� du�ego kota,
kt�ry patrzy na mnie, jakby chc�c si� rzucie. Ogarnia� mnie strach i kry�em si�
za ram� dymnika ciesz�c si�, �e teraz nie zobaczy mnie potw�r. Wnet jednak
ciekawo�� przemaga�a obaw�, znowu wygl�da�em i zapytywa�em si� w duchu - kto w
chacie mieszka?... Czy to nie jest cha�upka na kurzej n�ce, o kt�rej tyle
s�ysza�em od prz�dek, i czy w mej nie siedzi czarownica zamieniaj�ca ludzi w
zwierz�ta?...
Dzie� za dniem up�ywa� bardzo szybko. Ledwiem wsta�, ju� trzeba si� by�o k�a��,
ledwiem si� po�o�y�, ju� trzeba wstawa�. Ka�dego prawie dnia chcia�em co�
zrobi�, a gdy nadszed� wiecz�r, przypomina�em sobie, �em nic nie zrobi�. Czas
ucieka� jak podr�ni, na kt�rych niekiedy patrzy�em przez okno mign�y kom�,
furman i nim pozna�em, kto jedzie, ju� by�o wida� ty� bryczki. Mog� powiedzie�,
�e ca�e dzieci�stwo sp�yn�o mi w jeden dzie�.
By�o jeszcze ciemno w pokoju, kiedy stara moja mamka wesz�a z brzemieniem drew i
cicho po�o�ywszy je na pod�odze, zacz�a uk�ada� polana w kominku. Matka
siedzia�a ju� na ��ku szepcz�c pacierz:
- "Zdrowa�, Panno Mario, �aski pe�na " A jak tam na dworze, �ukaszowa?
- Niczego - odpowiedzia�a mamka.
- "Pan z Tob�, b�ogos�awiona� Ty.. " A Walek ju� wyjecha�?
- Ju� musi jest za wrotami.
W okamgnieniu matka by�a ubran� i zdj�wszy ze �ciany p�k klucz�w z jelenim
ro�kiem, wysz�a z alkierza. Z komina pad�y na pok�j czerwone blaski, drzewo
zatrzeszcza�o, ode drzwi poci�ga� rze�wy ch��d, a za oknami �wiergota�y roje
ptak�w. Spocz��em na kl�cz�c� przed kominem �ukaszow�. Stara kobieta, w czepku z
falbanami, podobn� by�a do sowy, zwr�ci�a ku mnie twarz koloru drzewa i okr�g�e
oczy i �miej�c si� rzek�a:
- Ju� ci si� chce zbytk�w!...
Udawa�em, �e �pi�, lecz nagle ogarn�a mnie taka rado��, nie wiem nawet z
jakiego powodu, �em zerwa� si� z ��ka i jednym skokiem usiad�em na karku
nia�ce. - A c� to za zgryzota z tym ch�opczyskiem - irytowa�a si� baba
spychaj�c mnie na pod�og�. - Id� zaraz do ��ka, ty sowizdrzale, bo si�
zazi�bisz... Anto� m�wi� ci, id�, p�kim dobra, bo pani zawo�am.
By�em znowu w ��ku. Wtedy mamka wzi�a przed komin moj� koszul� dzienn�, aby j�
wygrza�, a ja tymczasem zdj��em nocn�.
- Uuu!... ty bezwstydniku paskudny - gniewa�a si� - �eby te� taki du�y ch�opiec
go�o chodzi�... Nie ma to w oczach ambicji za grosz... No - czeg� si� znowu
ubierasz w nocn� koszul�, kiej ci chc� w�o�y� dzienn�? Anto�, ustatkuj ty
si�!...
Potem bra�a moje majtki, by�y one zeszyte razem z kaftanikiem. A�eby ubra� si� w
nie, nale�a�o przez tylne wej�cie w�o�y� jedn� nog�, potem drug�, a nast�pnie
wsuwa� r�ce w ciasne r�kawy...
- Anto�! st�j�e spokojnie... - upomina�a mamka zapinaj�c mi na plecach cztery
guziki. - Teraz se sied�, trza ci� obu�. Anto�! trzymaj nog� prosto, bo ci
po�czochy nie w�o��... O, widzisz, znowu p�kni�ty trzewik i zerwany sznurek.
Moje nieszcz�cie z tym ch�opczyskiem. Anto�! nie kr�� si�, bo pani zawo�am.
St�j�e, wioz� ci sukienk� A gdzie pasik? Patrzajcie go, pasik w ��ku... Jak
b�dziesz taki dokucznik, to ci� z�api� kiedy i zanios� do starego za olszyn�. On
ci da!...
- Oj! oj! a co on mi zrobi? - odpowiedzia�em zuchwale.
- Nie b�j si�, nie takim on robi�, co ich pogubi� do �mierci Niech B�g broni
ka�dego grzesznego.
- Ten stary?
- Ju�ci, on.
- Ten, co mieszka w cha�upce??
- Ju�ci, tak.
- Za naszymi polami?
- A ino.
- On sam mieszka? - pyta�em zaciekawiony.
- Kt� by z mm mieszka�? Od takiego to i z�odziei ucieka.
- C� on za jeden?
- A licho go wie, chorob�! Zdrajca, i tyle. Tfu! w imi� Ojca i Syna - mrucza�a
baba spluwaj�c. - Ma kogo spotka� nieszcz�cie, lepiej niech jego spotka. M�w
pacierz, dziecko, ju� �niadanie gotowe.
Ukl�k�em i m�wi�c pacierz spluwa�em za siebie jak �ukaszowa, bo mi wci�� na my�l
przychodzi� niedobry cz�owiek, z kt�rym nawet z�odzieje nie chc� mieszka�.
Poszed�em do spi�arni uca�owa� r�ce matki, a tymczasem �ukaszowa zanios�a mi do
jadalnego pokoju sitny chleb i talerz �urku zatartego czosnkiem i zasypanego
kasz� hreczan�. Zjad�em go z po�piechem i zaraz wybieg�em na dziedziniec
wystruga� pa�asz z gonta. Nimem wyszuka� deseczk�, rumem wyostrzy� n� i
zatamowa� krew ze skaleczonego palca, patrz� - a tu wlecze si� pan Dobrza�ski.
"To nieprawda, a�eby ju� by�a jedynasta" - pomy�la�em rozgniewany i uciek�em
schowa� si� za stajni�. Lecz nim och�on��em z pr�dkiego biegu, ju� s�ysz�
nia�k�, jak wo�a wniebog�osy:
- Anto�! Anto�! pan nauczyciel przyszed�.
- Nie p�jd�! - krzykn��em pokazuj�c w tamtym kierunku j�zyk.
Wtem odezwa�a si� mama:
- Anto�! do nauki..
Bo�e, jaki by�em z�y w tej chwili. No, ale co robi�? Wyszed�em spoza stajni i
wlok�em si� do domu pragn�c, a�eby mi si� droga wyci�gn�a, jak st�d do stolicy.
I dziwna rzecz, droga istotnie troch� si� wyd�u�y�a.
Zacz��em przez okno do pokoju jadalnego my�l�c, i� mo�e sta�o si� co� takiego,
�e pan Dobrza�ski znikn��. Gdzie tam. Siedzi przy stole jak straszyd�o, w swoim
surducie, z wysok� czupryn�, z ko�nierzykami do skroni, z szyj� d�ug� jak
biczysko okr�cone w czarn� chustk�. Ju� wydobywa mosi�ne okulary i zaciska je
na nosie Z prawej strony na stole czerwona chustka, z lewej - brzozowa
tabakierka z rzemykiem... Bo�e, �e te� nie ma sposobu na takiego cz�owieka!...
Przychodzi rano i po po�udniu jak zmora, a ja nic zrobi� nie mog� przez niego.
Wszed�em do pokoju i niedbale poca�owawszy w r�k� pana Dobrza�skiego, zacz��em
wyci�ga� z szuflady ksi��ki i kajety. Sz�o to bardzo powoli, lecz nareszcie -
sko�czy�o si�. Usiad�em do lekcji.
Dzi� ju� nie wyobra�am sobie, jakim sposobem wytrzymywa�em dwie godziny
strasznej m�ki nazywaj�cej si� lekcj�. By�em jak ptak przywi�zany nitk� za nog�.
Ilem ja razy chcia� zerwa� si�, wyskoczy� za okno i ucieka�, gdzie oczy ponios�.
Kr�ci�em si�, jakbym siedzia� na szczotce do czesania lnu, a niekiedy z rozpaczy
tak macha�em nogami, �em uderza� w dno sto�u. Wtedy siwy surdut pana
Dobrza�skiego, a p�niej jego g�owa, osadzona na wysokiej szyi, zwraca�y si� w
moj� stron�. Czerwieni�em si� i cich�em czuj�c nad sob� okr�g�e okulary i
niebieskie oczy patrz�ce przez wierzch szkie� - i ju� by�em od �wi�tej pami�ci
spokojny, kiedy pan Dobrza�ski zaczyna�:
- A to co za ha�asy? Nie wiesz, �e jeste� na lekcji i powiniene� zachowywa� si�
jak w ko�ciele? M�wi�em ci to ju� nieraz...
Potem bra� tabakierk� z brzozowej kory, strzela� w m� palcami, ci�gn�� za
rzemyk, zdejmowa� wieko, za�ywa� tabak� i znowu strzeliwszy z palc�w ko�czy�:
- O�le jaki�!...
Zdaje mi si�, �e najwi�ksz� dla mnie m�k� stanowi�y d�ugie przerwy w
upomnieniach pana Dobrza�skiego. Z g�ry wiedzia�em, co powie, dziesi�� razy
powt�rzy�em sobie to samo w my�li, a on - dopiero zaczyna�, przerywa� i znowu
m�wi� dalej. Ci�gn�o si� to be� ko�ca.
Nareszcie pan Dobrza�ski bra� d�ugi kajet, liniowa� go kant�wk� i w pierwszym
wierszu z g�ry wypisywa� mi jako wz�r do kaligrafii:
"Ojczyzno moja, ty jeste� jak zdrowie..."
Temperowa� pi�ro, uk�ada� mi r�ce i kajet na stole i przysuwa� ka�amarz.
Po czym obowi�zany by�em ten sam wiersz przepisa� sze�� razy, g�o�no go
powtarzaj�c. Pan Dobrza�ski drzema� sobie teraz w fotelu, a ja �piewaj�cym
g�osem m�wi�em:
"... Ojczyzno moja, ty jeste�..."
- "Jak zdrowie!" - wrzasn��em g�o�no. Pan Dobrza�ski ockn�� si�.
- Dzi�kuj�! - odpar� powa�nie. Zdawa�o mu si�, �e kichn��, wi�c utar� nos w
czerwon� chustk� i znowu za�y� tabaki.
Powtarza�o si� to prawie co dzie� i stanowi�o dla mnie jedyn� rozrywk� przy
lekcjach, tym bardziej i� kaligrafia wypada�a zawsze na ko�cu.
Zaraz po nauce jedli�my razem obiad. Niekiedy gospodyni sp�nia�a si�, wi�c po
kaligrafii nast�powa�o jeszcze powtarzanie na wyrywki.
- Kto ci� stworzy�? - pyta� pan Dobrza�ski.
- B�g Ojciec.
- Do...brze. A ile jest cz�ci �wiata?
- Siedem: poniedzia�ek, wtorek...
- �le, o�le!... Pytam o cz�ci �wiata.
- Pi��! pi��! Europa, Azja, Afryka, Ameryka, Oceania...
- Do...brze. A sze�� razy dziewi��?
- Sze�� razy siedem... sze�� razy osiem, sze�� razy dziewi�� - pi��dziesi�t
cztery.
- Do...brze. A kogo najbardziej powiniene� kocha� na tym �wiecie?
- Boga, ojczyzn�, mam� i brata, pana nauczyciela, a potem wszystkich ludzi.
- Do...brze - odpar� pan Dobrza�ski. Chc�c uwolni� si� od dalszych bada� na
wyrywki, raz zapyta�em go:
- A �ukaszow� trzeba kocha�?
- Mo...�na - odpar� pan Dobrza�ski po namy�le.
- A Walka? ,
Nauczyciel spojrza� przez wierzch okular�w.
- Sam przecie m�wi�e�, o�le jaki�, �e - trzeba kocha� wszystkich ludzi...
Wszystkich.
Zwiesi� g�ow� na piersi i po chwili rzek� g�ucho:
- Wszystkich - wyj�wszy tych, co nas zdradzili.
- A kto nas zdradzi�?
Pan Dobrza�ski jakby zaczerwieni� si�, wzi�� do r�ki tabakierk�, lecz nagle
postawi� j� i odpar�:
- Poznasz ich, gdy podro�niesz.
Z piersi jego wymkn�o si� westchnienie.
Musia�a to by� rzecz straszna, kt�rej mi nie wyja�ni�; zreszt�, cho� nic nie
wiedzia�em, czu�em g��boki smutek na sam� my�l o cz�owieku, kt�rego nikt nie
powinien kocha�. Biedak ten mieszka� niedaleko nas, jego domek widywa�em co
dzie�, lecz mimo to, gdybym go kiedy spotka� na drodze, nie m�g�bym zdj�� przed
nim czapki i powiedzie�: "Dzie� dobry panu, a dlaczego pan tak dawno nie by� u
nas?..."
Jego u nas nikt nie wygl�da�.
Gdy zegar wykuka� pierwsz�, wchodzi�a nia�ka do naszego pokoju ze stosem
talerzy. Ksi��ki i kajety w okamgnieniu znika�y ze sto�u, a ich miejsce zajmowa�
czerwony obrus w bia�e kwiaty i trzy nakrycia. Po chwili ukaza�a si� mama, a za
ni� waza barszczu z uszkami i salaterka grochu.
Pan Dobrza�ski przywita� si� z matk�, a gdy zupa ju� by�a rozlan�, powsta� i
odm�wi� modlitw�: "Pob�ogos�aw, Bo�e, nas i te dary, kt�re z Twojej �wi�tej
szczodrobliwo�ci po�ywa� mamy. Amen."
Potem siadali�my i jedli milcz�c. Nim wnie�li drug� potraw�, mama zapyta�a:
- C�, panie Dobrza�ski, jak si� dzi� Anto� sprawowa�? Nauczyciel pokiwa� g�ow�,
popatrzy� na mnie apatycznym wzrokiem i odpar�:
- Tak - jak to on.
- A co s�ycha� na �wiecie?
Pan Dobrza�ski poprawi� stoj�cego czuba w�os�w i rzek� nieco o�ywiony:
- M�wi� na poczcie, �e Francuz zaczyna si� rusza�.
- Czeg� on chce?
- Jak to czego, mo�cia dobrodziejko?!... - zawo�a� stary g�osem pe�nym energii.
- C� to, pani nie wie? Wojny chce...
- A nam co z tego?
Pan Dobrza�ski rzuci� si� na fotelu.
- Och, nie gada�aby� pani takich rzeczy przy dziecku! Co nam z tego? Nam
wszystko z tego, i basta...
- Zobaczymy, zobaczymy - odpowiedzia�a mama.
- Rozumie si�, zobaczymy!...- powt�rzy� stary z uniesieniem. - Tu nied�ugo
ludzie przestan� w Boga wierzy�! - doda�.
Oczy mu b�yszcza�y, a na zwi�d�� twarz wyst�pi� silny rumieniec. Wzi�� w r�k�
n� i pocz�� dzwoni� w talerz.
- Da�by B�g - rzek�a znowu matka - �eby si� wr�ci�y dobre czasy.
- Niech no by nie da�! - mrukn�� starzec zaciskaj�c n� w pi�ci.
Matka spojrza�a mu ostro w oczy.
- Co pan m�wi, panie Dobrza�ski?... Nauczyciel z gniewem uj�� si� r�k� pod boki.
- A pani co m�wi?...
Mo�e byliby si� pok��cili. Szcz�ciem nia�ka wnios�a du�y p�misek pachn�cej
kie�basy z sosem i drugi - tartych kartofli ze s�onin�.
Nasta�a cisza i przetrwa�a do ko�ca obiadu, na zaokr�glenie kt�rego mama i pan
Dobrza�ski wypili po szklance piwa.
Nia�ka sprz�tn�a p�miski. Powstali�my z krzese�, a nauczyciel m�wi�:
"Dzi�kujemy Ci, Bo�e, za posi�ek nam udzielony; b�d� b�ogos�awion w darach i we
wszystkich dzie�ach Twoich. Amen!"
Szybko poca�owa�em w r�k� mam� i pana Dobrza�skiego i wybieg�em na podw�rko. W
chwil� potem, ukryty za p�otem, widzia�em, jak nauczyciel w wysokiej rogatej
czapce drepta� ku swemu domowi opieraj�c si� na zakrzywionym kiju.
W dnie �wi�teczne, osobliwie podczas d�ugich wieczor�w, by�o u nas bardzo
weso�o. Przychodzi� ksi�dz proboszcz z siostr�, niziutki i okr�g�y pan burmistrz
z �on� i trzema c�rkami, staruszka pani majorowa z dwoma wnuczkami, pan
pocztmajster, kasjer, sekretarz magistratu i sekretarz z poczty. Starsi siadali
do kart, m�odzi grali w loteryjk�, w cenzurowanego, w �lep� babk�, a wszystko z
ogromnym krzykiem. Znudzili si� tym jednak bardzo pr�dko, wi�c naj�adniejsza
panna burmistrz�wna poprosi�a pana kasjera, a�eby im zagra� do ta�ca.
- Dajcie� mi, pa�stwo, spok�j - broni� si� kasjer-nie wzi��em nawet gitary z
domu.
- To poszlemy po ni�! - wo�a�y panny.
- Gitara jest ju� w kuchni! - odezwa�em si� nieproszony. Wszyscy w �miech, pan
kasjer chcia� mnie poci�gn�� za ucho, ale dwie panny schwyci�y go za r�ce, a
tymczasem pan sekretarz wybieg� z pokoju i za chwil� przyni�s� gitar� - w
zielonej koszulce. Kasjer wci�� si� broni�.
- Moi pa�stwo - m�wi� - na gitarze nie gra si� do ta�ca, to za powa�ny
instrument...
Ale swoj� drog� ju� pr�bowa� d�wi�ku strun i kr�ci� ko�eczki. By�o pi�� panien,
a nas, kawaler�w, tylko trzech; wi�c cho� sprowadzili�my do pomocy jeszcze pana
pocztmajstra, niema�o ka�dy mia� roboty. Czasem moja matka znalaz�szy chwil�
woln� od zaj�cia przy kolacji wyr�cza�a pana kasjera w graniu, a on ta�czy�.
Trwa�o to jednak nied�ugo, poniewa� panny m�wi�y, �e mama grywa same stare polki
i walce.
Na kolacj� podawano herbat�, zrazy z kasz�, czasami g� pieczon�. Og�lne jednak
zadowolenie dosi�ga�o szczytu w�wczas, gdy wnie�li krupnik. By�a to gor�ca w�dka
z miodem, zaprawiona go�dzikami i cynamonem. Dostawa�em i ja tego specja�u p�
kieliszka, a gdym wypi�, robi� si� ze mnie inny cz�owiek. Raz zdawa�o mi si�, �e
ju� jestem zupe�nie doros�y. Zacz��em m�wi� ty panu sekretarzowi magistratu,
p�niej o�wiadczy�em si� po cichu starszej wnuczce pani majorowej, a nareszcie -
zacz��em chodzi� na r�kach tak �adnie, �e zarumieniony pan burmistrz powiedzia�,
i� jestem ch�opiec nadzwyczajnych zdolno�ci.
- To b�dzie wielki cz�owiek!... - wo�a� uderzaj�c r�k� w st�. Alem reszty ju�
nie dos�ysza�, bo mama w tej chwili kaza�a mi i�� spa�.
By�a to dla mnie wielka zgryzota, gdy� po kolacji, na zako�czenie wieczoru, pan
kasjer �piewa� przy gitarze.
Pami�tam go jak dzi�. By� to cz�owiek do�� m�ody. Mia� troch� ni�sze ko�nierzyki
ani�eli pan Dobrza�ski, ale za to wy�sz� czupryn�. Chodzi� w ciemnozielonym
surducie z kr�tkim stanem, w niebieskich spodniach ze strzemi�czkami i z
fartuszkiem i w aksamitnej kamizelce w p�sowe kwiaty. Na szyi nie nosi� chustki,
tylko halsztuch.
Stawiano mu krzes�o na �rodku pokoju. Siad�szy na nim zak�ada� nog� na nog�,
dostraja� gitar�, odchrz�kn�� i zaczyna�:
Id� na szczyty Kaukazu,
Tak wyrok boski za��da�;
Mo�e tam zgin� od razu,
Ju� ci� nie b�d� ogl�da�.
- Za pozwoleniem! - przerwa� pan burmistrz. - Wyjrzyj no, panie sekretarzu, czy
kto nie pods�uchuje pod oknem.
Pan sekretarz zapewni�, �e nikt nie pods�uchuje, a pan kasjer po przegrywce
�piewa� dalej:
Mo�e p�jd� do niewoli,
Mi�dzy dzikie ludo�erc� -
Kt� mnie pocieszy w niedoli,
Je�li nie ty, lube serce?...
W tej chwili �rednia panna burmistrz�wna tr�ci�a starsz�.
- To do ciebie, Jadziu - szepn�a.
- Moja Meciu! - zgromi�a j� siostra rumieni�c si�. Gdy pan kasjer sko�czy� jedn�
pie�� - proszono go o drug�. Nast�powa�a ca�kiem nowa przygrywka i wiersz:
Wiatrem i �niegiem p�dzony,
Gdzie lecisz, ptaszyno ma�y?
Mo�e zab��dzisz w te strony,
Kt�re mnie dzieci�ciem zna�y?
Ach, powiedz mojej rodzinie,
Czy ich to nieszcz�cie smuci?
Uwa�aj, czy �za pop�ynie,
Gdy szepniesz - syn ju� nie wr�ci!...
- "Gdy szepniesz - syn ju� nie wr�ci..." - powt�rzy�a pani majorowa dr��cym
g�osem. - �licznie! �licznie! - wo�a�a staruszka.
Po tej pie�ni panny zgie�kliwie domaga�y si�, a�eby �piewa�:
Lec� li�cie z drzewa...
Pan kasjer uderzy� kilka nowych ton�w na gitarze, znowu odchrz�kn�� i �piewa�
nieco zni�onym g�osem:
Lec� li�cie z drzewa (ciszej), co tam ros�y wolne.
Na mogile �piewa jakie� ptasz� polne:
Nie by�o, nie by�o (ciszej), Matko, szcz�cia w tobie,
Wszystko si� zmieni�o, a twe dzieci w grobie.
W pokoju by�o cicho jak w ko�ciele, tylko pani majorowa szlocha�a. Nagle pan
burmistrz schwyci� si� za g�ow�.
- Za pozwoleniem! wyjrzyj no, panie sekretarzu, na dziedziniec, czy czasem
ten... nie pods�uchuje pod oknem...
Sekretarz wybieg�, a obecni co� szeptali mi�dzy sob�. Na dziedzi�cu nie by�o
nikogo.
- No - rzek� sko�czywszy pan kasjer - teraz za�piewam pa�stwu co� bardzo
zakazanego.
- B�j si� Boga, cz�owieku - przerwa� mu pan burmistrz - nie gub zacnej kobiety,
kt�ra nas tak go�cinnie przyjmuje... -I wskaza� na moj� matk�.
Matka niedbale skin�a r�k�.
- Ach! - odpar�a - niech robi�, co chc�. Tyle naszego, �e czasem piosenki
wys�uchamy.
- Dobrze, �e pani nic nie zrobi� - m�wi� burmistrz - ale tu jest ksi�dz
proboszcz, urz�dnik stanu cywilnego...
- Ja si� tylko Boga boj� - mrukn�� ksi�dz.
- No, wi�c - ja jestem burmistrz... a je�eli mi si� stanie co z�ego, kto b�dzie
opiekowa� si� moimi dzie�mi?
- Nie ma strachu - rzek� proboszcz. - Nigdy zreszt� nie widzia�em, a�eby ten
tam... pods�uchiwa� pod oknami.
- Nie potrzebuje chodzi� pod oknami, bo jego dom st�d o trzy kroki - upiera� si�
zmartwiony burmistrz.
- O wiorst� i dwie�cie s��ni od poczty - wtr�ci� pocztmajster.
- Wi�c przynajmniej - nie drzyj si� pan, �piewaj cicho -zwr�ci� si� burmistrz do
kasjera.
- C� znowu tatko m�wi! - oburzy�a si� najstarsza c�rka. - Jak mo�na taki pi�kny
�piew nazywa� darciem si�?...
- Ju� to pan prezydent kroi na naczelnika powiatu - wtr�ci� ironicznie pan
kasjer. - Nie ma strachu, nie ma! Je�eli kto, to ja powinien bym na j pierwej
pa�� ofiar�...
- I padniesz, padniesz!... - odpar� burmistrz. - To najwi�kszy w mie�cie
rewolucjonista - szepn�� do ksi�dza.
Pan kasjer zadowolony publicznym uznaniem jego rewolucyjno�ci wypr�y� nogi tak,
�e wydawa�y si� jeszcze cie�sze ni� zwykle. Utopi� wzrok w starszej pannie
burmistrz�wnie i �piewa� p�g�osem:
Ju� w gruzach le�� Maur�w posady,
Nar�d ich d�wiga �elaza;
Broni� si� jeszcze twierdze Grenady,
Ale w Grenadzie zaraza.
Broni si� jeszcze z wie� Alpuhary
Almanzor z garstk� rycerzy...
- Prze�liczne! - zawo�a�y panny ch�rem, patrz�c na wywr�cone oczy pana kasjera.
- Co to jest? - spyta� niespokojnie pan burmistrz.
- Mickiewicz! - odpowiedzia� pan kasjer.
- Mic-kie-wicz?... Przepraszam pa�stwa, ale - wychodz�! Ja -m�wi� pan burmistrz
bij�c si� w piersi - ja zbyt wiele chc� zrobi� dla kraju, a�ebym mia� gin�� za
wiersze.
- C� pan widzisz z�ego w tej piosence? - zapyta� niecierpliwie proboszcz.
- Co?... jegomo�� tak dobrze wie o tym jak ja! - odpar� pan burmistrz. - A
nuta?... Nuta, panie, jest taka, �e gdyby mi j� zagra�a kiedy kapela wojskowa,
pierwszy, panie, wyszed�bym na rynek w czerwonej konfederatce. Tak! Niechby mnie
zastrzelili, por�bali, roztratowali...
- Czy� zwariowa�, Franiu! - krzykn�a pani burmistrzowa.
- Taki jestem! - wo�a� zaperzony prezydent. - W razie, czego Bo�e nie dopu��,
wojny wszystkie tutejsze zuchy wlez� w k�t, ale ja poka��, co umiem.
- Franiu! tobie si� w g�owie przewraca - mitygowa�a go �ona.
- Jestem zupe�nie przytomny - rzuca� si� pan burmistrz - ale chc�, �eby tu
wszyscy wiedzieli, do czego dojdzie, je�eli mnie podra�nicie! Jestem jak bomba,
co dop�ki le�y spokojnie, mo�na j� nog� kopa�, ale rzu� iskr�... Chryste,
ratuj!...
M�wi�c tak podniesionym g�osem, pan burmistrz kr�ci� si� jak b�k mi�dzy
krzes�ami. O ile sobie jednak przypominam, jego niebezpieczne m�stwo nie robi�o
wra�enia. Ksi�dz proboszcz macha� ko�o ucha r�k�, a pan kasjer niedbale brz�ka�
na gitarze w takt wykrzyknik�w pana burmistrza. Tylko moja matka �yczliwie
kiwa�a g�ow�, a sp�akana pani majorowa w�r�d powodzi jego s��w zdawa�a si�
zasypia�.
- No, moi pa�stwo - odezwa� si� pan pocztmajster - czas do domu. Ju� dziesi�ta.
- Czy by� mo�e? - zdziwi� si� pan kasjer, kt�remu, ile razy �piewa�, czas
wydawa� si� za kr�tki.
Jakby w odpowiedzi, zegar wykuka� dziesi�t�. Panie by�y przestraszone tak p�n�
godzin� i wszyscy zabrali si� do wyj�cia.
Gdy nia�ka w�o�ywszy mnie do ��ka zagasi�a �wiec�, zobaczy�em po raz drugi,
jakby na jawie, ca�e wieczorne zebranie: ruchliw� figurk� pana burmistrza i
��te wst��ki u czepka pani majorowej, i pana pocztmajstra, i pana sekretarza, i
wszystkie panny. Go�cie kr�cili si� gor�czkowo, rozprawiali, �piewali, pan
burmistrz straszy� ich swoj� odwag�, pan kasjer gra� na gitarze, zupe�nie jak w
rzeczywisto�ci. Ta tylko by�a r�nica, i� mi�dzy .zgromadzonymi widzia�em jaki�
cie�, niby owego cz�owieka, kt�rego na pr�no pan sekretarz szuka� za oknem.
Chcia�em go wskaza� matce, ale nie mog�em podnie�� r�ki. Cie� tymczasem snu� si�
po pokoju, cichy, nieuj�ty i dla nikogo opr�cz mnie niewidzialny.
Potem wszystko znik�o, a gdym otworzy� oczy, zobaczy�em przed kominem �ukaszow�,
kt�ra �miej�c si� do mnie bezz�bnymi ustami, m�wi�a: .
- Oho! ju� ci si� chce zbytk�w...
To by� ranek. Anim si� spostrzeg�, �em ju� przespa� noc po zabawie.