14345
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 14345 |
Rozszerzenie: |
14345 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 14345 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 14345 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
14345 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Czesław Chruszczewski
ZIELONE WŁOSY
Zaczęło się niewinnie. Niewinnie i zabawnie. Zabawnie i dziwnie. Matka powiedziała do
ojca:
— Bój się Boga, człowieku, coś ty zrobił ze swymi włosami?
Ojciec milczał, więc matka powtórzyła nieco głośniej i nieco wolniej.
— Coś ty zrobił z włosami?
— Z włosami — zdziwił się ojciec i podszedł do lustra. — A to dopiero! — zawołał. —
Mam zupełnie zielone włosy.
— Myłeś głowę i zamiast szamponu użyłeś coś innego — odgadywała matka. — Jakieś
świństwo, farbę, tak, dali ci w sklepie farbę do włosów, teraz kobiety malują włosy, coś
okropnego, trzeba to zmyć w gorącej wodzie.
Płukanie włosów niewiele pomogło, zdaniem matki woda jakby utrwaliła i pogłębiła
zielony odcień.
— Wyglądasz jak błazen — oświadczyła. — Nałóż czapkę, nie mogę patrzeć na tę
idiotyczną zieleń. Pójdziemy do znajomej kosmetyczki.
Mniej więcej o tej samej godzinie w zakrystii kościoła św. Małgorzaty organista
powiedział do księdza:
— Księże kanoniku, proszę mi wybaczyć śmiałość, lecz ksiądz zapewne przez
nieostrożność dotknął czegoś zielonego. Niedawno malowali parkan wokół cmentarza.
— Niczego nie dotykałem głową — ksiądz kanonik wzruszył ramionami, ale przejrzał się
w szybie uchylonego okna. — Moje siwe włosy pozieleniały! — zawołał. — To na pewno
głupi żart ministrantów. Pójdę do fryzjera, umyje mi głowę.
Mycie głowy, mimo kilkakrotnego płukania włosów w zimnej, letniej i gorącej wodzie, nie
przyniosło żadnego rezultatu.
— To zapewne choroba cebulek włosowych skonstatował fryzjer. — Ksiądz kanonik
powinien pójść do lekarza.
Mniej więcej w tym samym czasie profesor matematyki wrócił do domu, zdjął kapelusz,
podszedł do lustra, poprawił krawat przyczesał włosy i znieruchomiał.
— Katarzyno! Katarzyno! — wołał. — Katarzyno, przyjdź tutaj, bardzo proszę.
Żona zajrzała do przedpokoju.
— Popatrz na moje włosy — mówił rozbawiony profesor. — Co za zdumiewający kolor.
Jestem tak zajęty, że nie zauważyłem tego. Nigdy mi nie mówiłaś, że mam zielone włosy.
— Bo nie miałeś. Poważny człowiek, a żarty w głowie. Gdzie kupiłeś tę perukę? — Żona
profesora interesowała się perukami.
— Przysięgam — profesor pocałował żonę w policzek — przysięgam najmilsza, to nie
peruka, to moje włosy, sprawdź sama, jeśli nie wierzysz, no, pociągnij, a, boli, widzisz, to nie
peruka.
— A więc przefarbowałeś włosy.
— Przysięgam, nie farbowałem. — Profesor spoważniał. — Dlaczego miałbym farbować
włosy? Może to alergia? W sąsiedztwie mieszka lekarz, dermatolog, zajrzę do niego.
Około piątej po południu poczekalnię doktora Forina wypełnił tłum zielonowłosych
pacjentów.
Przed północą sekretarz obudził nadinspektora i zdał mu raport:
— Panie nadinspektorze, miasto nasze zostało dotknięte szczególnego rodzaju klęską,
ludziom z nieustalonych powodów zielenieją włosy.
Nadinspektor był zaspany, zbeształ sekretarza i zdjął z głowy czapkę, zwaną niegdyś
szlafmycą. Wtedy sekretarz, mężczyzna nieco zniewieściały, klasnął w dłonie i głupio
chichocząc wyjąkał:
— Hi, hi, pan nadinspektor, hi, hi, jak Boga kocham, włosy pana nadinspektora, hi, hi, o
Boże, pan ma zupełnie zielone włosy.
Skoro świt zwołano radców miejskich do Sali Ratuszowej, nieco później zebrał się
parlament. W całym kraju, liczącym około dziesięciu milionów mieszkańców, pozieleniały
czupryny stu tysięcy obywateli. Parlament uchwalił prawie jednomyślnie, jeden senator
wstrzymał się od głosowania, że natychmiast należy sprowadzić z Paryża sławnego profesora
Grigorisa. Uczony ten rozwiązał wiele skomplikowanych problemów różnej natury, był
człowiekiem niesłychanie mądrym i chętnie innym służył radami. Pomagał zarówno królom,
wielkim mężom stanu, wybitnym dowódcom i bankierom, jak i ludziom prostym,
zagubionym w konfliktach tego świata. Mówiono o nim: „To najwybitniejszy diagnosta
naszych czasów. To cudotwórca! To genialny czarodziej, który zawsze znajdzie odpowiednie
lekarstwo”.
Profesor Grigoris obejrzał uważnie włosy stu obywateli obojga płci, następnie złożył w
parlamencie wstępne sprawozdanie:
— Ustaliłem, co następuje: włosy zielenieją ludziom w wieku lat pięćdziesięciu z
niewielkimi odchyleniami, dwa przypadki liczyły 47 i 48 lat. Zbadałem stu ludzi różnych
zawodów, zieleń włosów kobiet wydaje się jaśniejsza. Nie jest to żadna choroba, przyczyn nie
należy także szukać w atmosferze ziemskiej stale zatruwanej szkodliwymi dymami. Przed
przyjazdem do waszego kraju otrzymałem podobne zaproszenia niemal ze wszystkich
kontynentów. Jedynie w Grenlandii i na obu biegunach nie zaobserwowano najmniejszych
zmian w kolorze włosów. W żaden logiczny sposób nie potrafię wytłumaczyć, dlaczego od
kilkudziesięciu godzin ludziom zielenieją włosy. Należy sądzić, że jest to początek Czegoś,
powiedzmy: jest to Zielona Uwertura. Co nastąpi później, trudno powiedzieć, lecz nie
ulegajmy panice. Stu zbadanych przeze mnie osobników cieszy się znakomitym zdrowiem i
doskonałym humorem. — Uczony umilkł, przymknął oczy i powtórzył: — Doskonałym
humorem, powiedziałem doskonałym, czy tak powiedziałem?
Przewodniczący parlamentu opuścił swój fotel i podszedł do profesora.
— Tak pan powiedział — oświadczył — tak, nie inaczej, czy to ma jakieś znaczenie?
— Może i ma — odparł Grigoris. — Zjawisku zielenienia włosów towarzyszy
intensyfikacja poczucia humoru. To pewne. Badani przeze mnie ludzie sami to dostrzegli,
twierdząc, że przed tym mniej ich wszystko bawiło, że nie dostrzegali tylu komicznych stron
naszego życia, co obecnie, po zmianie koloru włosów.
Prezydium parlamentu wymieniło spojrzenia.
— Ostatecznie — przemówił prezes — ostatecznie człowiek może przyzwyczaić się do
wszystkiego, także do zielonych włosów, wszakże cztery miliardy ludzi o doskonale
rozwiniętym poczuciu humoru, to chyba wizja końca świata. To Apokalipsa.
— Zgadzam się z panem — rzekł profesor — lecz nie traćmy nadziei. Może to zjawisko
przejściowe.
Grigoris usiadł. Przez godzinę przysłuchiwał się obradom parlamentu, wreszcie znużony
przelewaniem z pustego w próżne posłał prezesowi karteczkę, prosząc o zwolnienie z sesji.
Prezes pokiwał głową i profesor wyszedł. Postanowił odwiedzić przyjaciela, astronoma,
uczonego o światowej sławie. Obserwatorium wzniesiono na wzgórzu św. Bernarda, skąd
roztaczał się widok na całe miasto. Grigoris miał do wyboru trzy środki lokomocji: taksówkę,
tramwaj i kolejkę. Wybrał najwolniejszy tramwaj, który toczył się po szynach i dzwonił.
Kilku rozbawionych pasażerów podziwiało swoje szmaragdowe czupryny. Po dwudziestu
minutach profesor wysiadł z tramwaju, a po następnych dziesięciu pukał do drzwi
obserwatorium astronomicznego. A właściwie nie pukał, lecz kołatał. Astronom zlikwidował
elektryczny dzwonek i zawiesił piękną kołatkę z XIV wieku.
— Ach to ty, Grigorisie — powiedział do profesora. — Miła niespodzianka, rozgość się,
proszę podszedł do teleskopu. — Kończę właśnie fotografowanie pulsaru mojego imienia. To
zdumiewająca gwiazda. Jesteś smutny czy zmęczony? Kieliszek koniaku dobrze ci zrobi,
poczęstuj się.
— Nie jestem zmęczony — powiedział Grigoris. Jestem przerażony. PRZE–RA–ŻO–NY
— sylabizował, popijając każdą sylabę koniakiem.
— Zielone włosy! — domyślił się astronom tak, nie zaprzeczaj, zielone włosy zakłóciły
twój spokój. — Zakłóciły — zgodził się Grigoris. — Co o tym myślisz?
— To samo, co ty?
— Ze przyczyn tego zjawiska należy szukać na zewnątrz.
— Oczywiście — astronom uśmiechnął się — obaj dobrze o tym wiemy. Źródło tej zieleni
znajduje się poza naszą planetą.
— Promieniowanie kosmiczne?
— Upraszczasz.
— Więc co? — Grigoris napełnił drugi kieliszek.
— ONI! Inna cywilizacja kosmiczna.
— Brawo! — zawołał rozbawiony astronom odgadłeś natychmiast.
— W jakim celu, na Boga, zmieniają kolor ludzkich włosów?
— Ba! — astronom schował kasetę z kliszami i usiadł przy stoliku. — Nie od razu udało
mi się odpowiedzieć na to pytanie. Najpierw sądziłem, że ich pojazd kosmiczny, zbliżając się
do Ziemi, emituje promienie, które farbują włosy ludzkie na zielono. Potem zrozumiałem, że
otoczyli naszą planetę niewidzialną substancją chemiczną, która sprawia, że włosy zielenieją,
ludzkie włosy. Jedynie strefy podbiegunowe nie zostały poddane działaniu tej zdumiewającej
zieleni.
— Zapewne niska temperatura niszczy substancję.
— Nie, to prawie niezamieszkałe obszary. ONI zresztą wiedzą, gdzie należy rozpylać te
chemikalia.
— Astronom otworzył pudełko z cygarami. — Bardzo proszę, zapal, są znakomite, co za
aromat.
— Tak, są nad wyraz aromatyczne — zgodził się Grigoris.
— Te cygara, ten koniak, te kwiaty w wazonie — wyliczał astronom — te klomby za
oknem, te drzewa, te ptaki, są cudowne, są zachwycające, ile kolorów, ile odcieni, ile
dźwięków, ile zapachów, ile rozkoszy dla wszystkich zmysłów.
— DLACZEGO ONI farbują ludzkie włosy na zielono? — zapytał profesor. — Ty
WIESZ, dlaczego ONI to robią? Czy naszej cywilizacji grozi niebezpieczeństwo?
— Nie, ludziom nic nie grozi.
— No, a ten przypływ dobrego humoru?
— Ułatwi jedynie rozwiązanie konfliktów. Po pewnym czasie włosy odzyskają naturalny
kolor i brak poczucia humoru znowu stanie się zjawiskiem normalnym.
— Komu więc była potrzebna ta maskarada?
— IM — odparł astronom. — Przed stu laty wylądowały na naszej planecie pojazdy
kosmiczne wielkiej ekspedycji z Innego Układu. Tysiąc istot bliźniaczo podobnych do ludzi
rozpoczęło egzystencję na Ziemi. Oczywiście nikt z Ziemian nie wiedział o tej wizycie. To
była ściśle tajna ekspedycja kosmiczna. Tysiąc Istot rozpoczęło badanie naszej planety, naszej
cywilizacji. Rozproszyli się po różnych kontynentach, przeniknęli do wszystkich środowisk.
Wygląd ich budził zaufanie, rozum zadziwiał, osobisty urok przysparzał przyjaciół, wkrótce
stali się cenionymi obywatelami Ziemi, wybitnymi naukowcami, konstruktorami, pisarzami,
artystami, prawie wszyscy założyli rodziny. ICH dzieci odziedziczyły genialne umysły.
— A co stało się z pojazdami kosmicznymi?
— Pomknęły na ojczystą planetę w Innym Układzie. Zgodnie z planem postanowili wrócić
na Ziemię po upływie stu lat, by zebrać plony działalności zwiadowców.
— Plony? — zdziwił się profesor.
— To znaczy, wyniki stuletnich badań i obserwacji Ziemi i jej mieszkańców, to znaczy
owoce owych mieszanych małżeństw. — Astronom podszedł do okna. Chcą zabrać
potomstwo Tysiąca Zwiadowców.
— Nie mają prawa — profesor zdenerwował się. — To nieludzkie!
— Masz rację, ale ONI nie są ludźmi. Poza zewnętrznym podobieństwem nie ma w NICH
nic ludzkiego. Oni od tysięcy lat eksplorują kosmos. Na tym polega ICH praca, taki jest
jedyny sens ICH istnienia. Należy sądzić, że kierują NIMI Istoty jeszcze mądrzejsze, jeszcze
starsze. Nasza planeta, podobnie jak i inne, stanowi ogniwo łańcucha wiedzy o
Wszechświecie, a ponieważ ONI pragną zdobyć maksimum tej wiedzy, uczynią wszystko, by
zebrać plony stuletniej działalności swoich wysłanników. A włosy dlatego barwią na zielono,
by rozpoznać potomków Tysiąca Zwiadowców. Istoty te pozostaną zawsze bezbarwne i faktu
tego nie zmienią małżeństwa z ludźmi.
— Ty jesteś bezbarwny! — zawołał Grigoris. Siwe, prawie białe włosy, biała cera, niczym
albinos.
— Nie, to nie to samo. Nasze tkanki są zupełnie inne.
— A zatem pochodzisz z Innego Świata?
— Tak i grozi mi powrót na Bezbarwną Planetę.
— ONI utrzymują z Wami łączność?
— Od czasu do czasu przekazują komunikaty z Kosmosu. Przed rokiem otrzymaliśmy
rozkaz przygotowania się do powrotu. Wtedy kontakt został przerwany.
— Nie chcecie opuścić Ziemi — rzekł Grigoris. Astronom stał przy oknie. — Czy to
dziwne przemówił wzruszony. — Spójrz na te drzewa, na liście, na lśnienie wody w rzece,
posłuchaj świergotu ptaków, cykania świerszczy, tyle tu odgłosów, a moja planeta jest nie
tylko bezbarwna, jest także milcząca, głucha jak pień, bezdźwięczna. Nauczyłem się gry na
kilku instrumentach, każdą wolną chwilę wypełniam muzyką, muzyka i obserwacje Kosmosu,
co za wspaniałe zestawienie. Wypijmy jeszcze po kieliszku koniaku, na rodzinnej mojej
planecie nie istnieje w ogóle pojęcie smaku.
— Czy musicie wracać? — zapytał Grigoris odstawiając kieliszek. — Czy nie możecie po
prostu odmówić?
— Najpierw ustalą miejsce naszego pobytu, dysponują aparatami, które odnajdą
bezbarwnych w tłumach zielonowłosych, następnie nawiążą z nami bezpośredni kontakt,
zmuszą do stawienia się w miejscu lądowania pojazdów kosmicznych i zabiorą ze sobą.
— Co to znaczy „zmuszą”? — zawołał Grigoris. — Przecież nie jesteście maszynami!
— Jesteśmy ICH dziećmi, zawsze posłusznymi dziećmi. Miałem nadzieję — mówił
astronom — że zginiemy z ICH oczu wśród miliardów ludzi, że nigdy nie zdołają nas
odnaleźć.
— Te przeklęte zielone włosy! — zawołał Grigoris.
— Ty również masz zielone włosy — powiedział astronom.
Grigoris roześmiał się i ściągnął z głowy zieloną perukę. Astronom zaniemówił.
— Oprzytomnij! — wołał Grigoris — tak, jestem bezbarwny, jestem twoim bratem, za
wszelką cenę trzeba się ratować. Ta peruka z ludzkich włosów może wprowadzi ICH w błąd.
I ja nie mam zamiaru opuszczać tej wspaniałej planety.
— Peruki, peruki — szeptał astronom — peruki z ludzkich włosów przefarbowane na
zielono, wówczas nie zdołają nas odnaleźć wśród miliardów. Ludzie o zielonych włosach nie
interesują ICH.
— A łysi?
— To wybitnie ludzka ułomność. My nigdy nie łysiejemy. Nasze białe włosy są silne. —
Astronom usiadł przy biurku, z szuflady wyjął kilka zeszytów. — To nazwiska i adresy
Bezbarwnych. Natychmiast nawiążę z nimi kontakt i wydam rozkaz, by ukryli swoje włosy
pod perukami.
— Wydasz rozkaz? — zdziwił się Grigoris.
— Tak, od szeregu lat kieruję wspólnotą Bezbarwnych.
— Kierowałeś — powiedział Grigoris.
— Co to znaczy? — Astronom podniósł głowę, odsunął zeszyty. — Co to znaczy,
kierowałeś?
Grigoris zdjął marynarkę, koszulę, wtedy astronom zobaczył stalowy korpus.
— Maszyna! — zawołał. ONI wysłali maszynę! Kontrolera!
— Znasz już wynik tej kontroli — Grigoris podniósł prawe ramię. — Wszyscy wrócicie na
ojczystą planetę, a ty wydasz rozkaz zbiórki na wyznaczonych terenach. Wysłaliśmy na
Ziemię Tysiąc Zwiadowców, wróci dziesięć tysięcy. Co za wspaniały materiał do badań.
— ONI mówią przez ciebie — powiedział astronom i uśmiechnął się. — Jesteś czymś w
rodzaju stacji przekaźnikowej. Maszyny nie wzruszę prośbami, nie wzbudzę w tobie żadnych
uczuć, nie wiesz, co to poezja, co muzyka, ślepy i głuchy, chociaż stworzony na obraz i
podobieństwo człowieka. Kiepska karykatura! — wrzasnął astronom. Grigoris odskoczył.
— Przestraszyłeś się — kpił astronom. — Jednak skonstruowali maszynę bardzo podobną
do człowieka. Ty boisz się, a strach to ludzkie uczucie.
Zaczęło się niewinnie i zabawnie, zabawnie i dziwnie. A jak się skończyło?
Prasa wieczorna poinformowała swoich wieczornych czytelników, że przed godziną znany
astronom zrzucił z wieży obserwatorium znanego profesora Grigorisa, który pracował nad
wyjaśnieniem tajemnicy zielonych włosów. Grigoris roztrzaskał się o skały. Miał na sobie
stalową kamizelkę, którą włożył, idąc na spotkanie z astronomem. Profesor nie zginął jednak
od kuli. Astronom odmawia udzielenia jakichkolwiek wyjaśnień. Tyle prasa.
Minął rok, minął prawie rok, bo dokładnie po upływie jedenastu miesięcy od opisanych
wydarzeń zniknęła zieleń z ludzkich włosów. Kilka tygodni przed tym trzy huragany w trzech
częściach świata zmiotły z powierzchni ziemi kilkanaście osad, wyrządziły poważne szkody
w kilku miastach. Zginęło lub zaginęło około dziesięciu tysięcy ludzi.