5472
Szczegóły |
Tytuł |
5472 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5472 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5472 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5472 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Fred Saberhagen
Skrzyd�a z cienia
Podczas pierwszego i ostatniego zadania bojowego berserker ukaza� si� Malori'emu
pod postaci� kap�ana sekty, kt�rej Malori by� cz�onkiem z racji urodzenia na
planecie Yaty. W podobnej do snu wizji - niczym nie r�ni�cej si� od prawdziwej
walki - ujrza� wysok�, zakapturzon� posta� stoj�c� na zdeformowanej ambonie i
przeszywaj�c� go z�owrogim spojrzeniem. Szerokie r�kawy szaty sp�ywaj�ce z
uniesionych w g�r� ramion przypomina�y ptasie skrzyd�a. Kap�an opu�ci� r�ce;
�wiat�a Wszech�wiata za witra�ami okien przygas�y i Malori zosta� wykl�ty.
Mimo, �e serce �omota�o mu w piersi ze strachu przed kl�tw�, Malori zachowa�
przytomno�� na tyle by pami�ta� o rzeczywistej naturze przeciwnika i o tym, �e
nie jest wobec niego bezsilny. Na nogach ze snu szed� przez wieczno�� do ambony
i demonicznego kap�ana, podczas gdy wok� p�ka�y witra�e obsypuj�c go deszczem
od�amk�w i mdl�cego l�ku. Szed� kr�t� �cie�k�, omijaj�c te miejsca g�adkiej
posadzki gdzie kap�an szybkimi gestami stwarza� warcz�ce, k�api�ce, kamienne
paszcze pe�ne z�b�w. Malori'emu wydawa�o si�, �e ma niesko�czenie du�o czasu by
zdecydowa� gdzie postawi� stopy. Bro� - pomy�la�, jak chirurg instruuj�cy
niewidzialnego pomocnika. Tu, w mojej prawej d�oni.
Od tych, kt�rzy prze�yli podobne bitwy s�ysza�, �e nieludzki przeciwnik pojawia
si� ka�demu w innej postaci; �e cz�owiek musi prze�y� w trakcie walki koszmarne
chwile. Niekt�rym berserker pojawia� si� jako rycz�ca bestia, innym jako diabe�,
b�g lub cz�owiek. Dla jeszcze innych by� kwintesencj� grozy; czym� nieznanym,
niewidzialnym. Walka by�a koszmarnym prze�yciem, podczas kt�rego rz�dzi�a
pod�wiadomo��, a trze�we my�li t�umi� delikatny impuls elektryczny. Oczy i uszy
szczelnie zas�aniano by �atwiej wp�ywa� na �wiadomo��, usta zatykano, by unikn��
odgryzienia j�zyka, a nagie cia�o utrzymywa�y w bezruchu pola si�owe broni�ce go
przed straszliwymi przeci��eniami, jakie wi�za�y si� z ka�dym manewrem
jednoosobowego statku w czasie walki. Z tego koszmarnego snu nie
mo�na si� by�o obudzi�; przebudzenie przychodzi�o dopiero po walce, przychodzi�o
dopiero ze �mierci�, zwyci�stwem lub roz��czeniem.
We �nie Malori zacisn�� d�o� na ostrym jak brzytwa, pot�nym tasaku do mi�sa.
Or� ten by� tak ogromny, �e wydawa� si� o wiele za du�y by go unie��. Sklep
mi�sny wuja na Yaty zosta� zniszczony, jak wszystko na tej planecie. Jednak zn�w
mia� W r�ku tasak; zwielokrotniony, idealnie nadaj�cy si� do walki.
Chwyci� go mocno obur�cz i ruszy�. W miar� jak podchodzi�, ambona stawa�a si�
coraz wy�sza. Wyrze�biony na niej zamiast anio�a smok o�y�, zion�c ogniem.
Malori odbi� p�omienie tarcz�, kt�ra pojawi�a si� znik�d.
Za resztkami witra�y �wiat�a Wszech�wiata prawie ju� dogasa�y. Stoj�c u podstawy
ambony, Malori zamachn�� si� tasakiem, jakby pr�buj�c dosi�gn�� stoj�cego wysoko
kap�ana. Niespodziewanie, w og�le o tym nie my�l�c, zmieni� w po�owie drogi
kierunek uderzenia i z trzaskiem spu�ci� ostrze na drewnian� ambon�. Zatrz�s�a
si�, ale wytrzyma�a cios. Kap�an przekl�� go.
Jednak zanim diab�y zdo�a�y dopa�� Malori'ego, sen straci� swoj� moc. W u�amku
sekundy rzeczywistego czasu kap�an sta� si� wyblak�� zjaw�, a w chwil� p�niej
tylko wspomnieniem. Malori, wracaj�c do przytomno�ci, unosi� si� �agodnie
ko�ysany przez mi�kkie fale, z zas�oni�tymi wci�� oczami i zatkanymi uszami.
Zanim pobitewne zm�czenie i brak bod�c�w zewn�trznych zdo�a�y go wprawi� w stan
psychozy, elektrody pod��czone do czaszki, zacz�y karmi� m�zg szpilkami
d�wi�k�w. To by� najbezpieczniejszy sygna� jaki mo�na przes�a� do umys�u
cz�owieka, kt�ry m�g� si� znajdowa� w r�nych stadiach szale�stwa. D�wi�k
przeszed� w og�uszaj�cy ryk zmieszany z jaskrawob��kitnym �wiat�em, w jaki�
dziwny spos�b pozwalaj�cym okre�li� po�o�enie wszystkich cz�ci cia�a.
Pierwsz� my�l� Malori'ego po odzyskaniu przytomno�ci by�o: "W�a�nie walczy�em z
berserkerem i prze�y�em". Musia� zwyci�y� - a przynajmniej wymkn�� si�
nieprzyjacielowi -inaczej nie obudzi�by si�. To naprawd� niez�e osi�gni�cie.
Berserkerzy nie przypominali �adnego z wrog�w, z jakimi spotykali si�
kiedykolwiek potomkowie mieszka�c�w Ziemi. Sprytni i inteligentni, nie byli
jednak �ywymi istotami. Te maszyny, w wi�kszo�ci statki wojenne, jako
pozosta�o�� jakiej� dawno zapomnianej mi�dzygwiezdnej wojny nosi�y w swym
podstawowym programie rozkaz niszczenia wszelkiego �ycia - gdziekolwiek zdo�aj�
je odnale��. Yaty by�a jedn� z wielu skolonizowanych przez Ziemian planet, kt�re
zosta�y zaatakowane przez berserker�w - i jedn� z najszcz�liwszych, bo uda�o
si� ewakuowa� prawie wszystkich je j mieszka�c�w. G��boko w otch�ani kosmosu,
Malori oraz jego towarzysze walczyli w obronie "Hope" -jednego z ogromnych
statk�w ewakuacyjnych. "Hope" by�a kul� kilkukilometrowej �rednicy,
wystarczaj�co du�� by pomie�ci� znaczn� cz�� populacji planety. Teraz wszystkie
jej poziomy zajmowali mieszka�cy Yaty, pogr��eni w bezruchu ochronnych p�l
si�owych. Ci�g�e zmiany pola utrzymywa�y ich organizmy w stanie p�snu.
Podr� do innego, bezpiecznego sektora Galaktyki mia�a trwa� kilka miesi�cy,
poniewa� jej wi�ksz� cz�� - w kategoriach czasu - mia�o zaj�� trawersowanie
wyci�gni�tego ramienia mg�awicy Taynarus. Tam gaz i py� by�y o wiele za g�ste by
statek m�g� przeskoczy� w nadprzestrze� i podr�owa� z szybko�ci� wi�ksz� od
�wiat�a. Nawet pr�dko�ci mo�liwe do uzyskania w normalnej przestrzeni by�y
znacznie ograniczone. Przy tysi�cu kilometr�w na sekund� zar�wno statek z ludzk�
za�og�, jak i mechaniczny berserker roztrzaska�yby si� o ob�oczek gazu daleko
rzadszy ni� mgie�ka oddechu.
Taynarus by� nie naniesion� na mapy pl�tanin� rozproszonej materii, przecinan�
tunelami stosunkowo pustej przestrzeni. Mi�dzygwiezdny py� zas�ania� wi�kszo��
tego obszaru przed promieniami pobliskich s�o�c. Przez ciemne mielizny,
grz�zawiska i kana�y mg�awicy lecia�y teraz "Hope" i eskortuj�ca j� "Judith",
�cigane przez stado berserker�w. Niekt�re z tych �mierciono�nych maszyn by�y
nawet wi�ksze od "Hope", lecz te, kt�re teraz wyruszy�y w pogo� mia�y o wiele
mniejsze rozmiary. W przestrzeni tak g�stej od materii losy wy�cigu zale�a�y nie
tylko od szybko�ci, ale i od rozmiar�w; im wi�kszy przekr�j statku tym wi�kszy
op�r i mniejsza pr�dko��.
"Hope", �le przystosowana do takich warunk�w (podczas gor�czkowej ewakuacji nie
by�o innego wyboru) nie mog�a liczy� na udan� ucieczk� przed mniejszymi i
zwinniejszymi wrogami. Dlatego te� eskortuj�ca j� "Judith" stara�a si� przez
ca�y czas trzyma� pomi�dzy "Hope" a stadem prze�ladowc�w. "Judith" by�a
statkiem-baz� dla gromadki ma�ych pojazd�w bojowych, wysy�aj�c je za ka�dym
razem gdy nieprzyjaciel podszed� zbyt blisko i przyjmuj�c je� powrotem na
pok�ad, kiedy niebezpiecze�stwo zastawa�o za�egnane. W chwili rozpocz�cia
ewakuacji tych jednoosobowych stateczk�w by�o pi�tna�cie. Teraz zosta�o
dziewi��.
D�wi�kowe zastrzyki aplikowane Malori'emu przez aparatur� biokontroli przycich�y
i umilk�y. Jego �wiadomo�� ponownie powr�ci�a na swoje miejsce. Wiedzia�, �e
stopniowe rozlu�nianie si� pola ochronnego �wiadczy o rych�ym powrocie do �wiata
rzeczywisto�ci.
Gdy tylko jego my�liwiec, Czw�rka, znalaz� si� w doku "Judith", Malori
po�piesznie od��czy� si� od komputerowego systemu ma�ego stateczku. Naci�gn��
lu�ny kombinezon i wygramoli� si� z ciasnego wn�trza. Chudy i ko�cisty, ruszy�
niepewnym krokiem przez hal� hangaru, zauwa�aj�c po drodze, �e trzy czy cztery
inne my�liwce tak�e ju� wr�ci�y i stoj� na swoich miejscach. Sztuczna grawitacja
dzia�a�a bez zarzutu, ale Malori potkn�� si� i prawie upad�, pr�buj�c szybko
zej�� po kr�tkiej drabince do kabiny dowodzenia.
Petrovich, dow�dca "Judith" - kr�py, niewysoki m�czyzna o kamiennej twarzy -
najwidoczniej czeka� na niego.
- Czy - czy dosta�em go? - wyj�ka� niecierpliwie Malori, wpadaj�c do kabiny. Na
pok�adzie "Judith" niezbyt przestrzegano regulaminowego zwracania si�, a Malori
i tak by� cywilem. To, �e w og�le pozwolono mu wsi��� do my�liwca, stanowi�o
najlepszy dow�d, �e znale�li si� w rozpaczliwej sytuacji.
Zmarszczywszy brwi, komandor odpar� bez ogr�dek:
- Malori, by�e� beznadziejny. Zupe�nie si� do tego nie nadajesz.
Malori'emu wyda�o si�, �e �wiat nieco poszarza�. Do tej pory nie zdawa� sobie
sprawy ile znaczy�y dla niego ciche marzenia o s�awie. Zdo�a� z siebie wydoby�
tylko s�abe i niewyra�ne:
- Ale... my�la�em, �e dobrze mi posz�o... Pr�bowa� sobie przypomnie� co� z
bitewnego koszmaru. ' Chyba widzia� jaki� ko�ci�...
- Dw�ch ludzi musia�o porzuci� swoje cele ataku, �eby ci� ratowa�. Widzia�em
filmy robione automatycznymi kamerami. Kr��y�e� swoj� Czw�rk� wok� tego
berserkera jakby� stara� si� nie zrobi� mu �adnej krzywdy - powiedzia�
Petrovich. Spojrza� na niego uwa�nie, wzruszy� ramionami i doda� troch�
�agodniejszym tonem: - Nie mam zamiaru ci� obje�d�a�, przecie� nawet nie
wiedzia�e� co si� dzieje. Po prostu stwierdzam fakty. Dzi�ki �asce
prawdopodobie�stwa "Hope" znajduje si� dwadzie�cia parsek�w przed nami, ukryta
g��boko w chmurze formaldehydu. Gdyby nie ta os�ona, dostaliby j� tym razem
- Ale... - Malori chcia� co� powiedzie�, lecz dow�dca po prostu poszed� sobie.
Nadlatywa�y kolejne pojazdy. Szcz�ka�y wsporniki, z cichym sykiem otwiera�y si�
luki; Petrovich mia� o wiele wa�niejsze sprawy na g�owie ni� ja�owe dyskusje.
Malori przez d�u�sz� chwil� sta� bez ruchu, czuj�c si� oklapni�ty, pobity i
przygn�biony. Mimowolnie obrzuci� Czw�rk� t�sknym spojrzeniem. Cylindryczny
pojazd o �rednicy niewiele wi�kszej od d�ugo�ci cia�a m�czyzny spoczywa� w
swojej metalowej ko�ysce, otoczony przez uwijaj�cych si� technik�w. Kr�tka lufa
dzia�ka laserowego, wci�� rozgrzana od ognia, dymi�a lekko w g�stej atmosferze.
Oto jego tasak do mi�sa.
�aden cz�owiek nie m�g� kierowa� statkiem czy jak�kolwiek broni� z kompetencj�
dor�wnuj�c� dobrej maszynie. �limaczo powolne reakcje nerwowe i procesy my�lowe
dyskwalifikowa�y ludzi jako bezpo�rednich operator�w statk�w walcz�cych z
berserkerami. Jednak pod�wiadomo�� ludzka nie by�a tak ograniczona. Pewne jej
procesy nie dawa�y si� powi�za� z �adn� aktywno�ci� synaptyczn� m�zgu i
niekt�rzy teoretycy utrzymywali, �e musz� one zachodzi� poza czasem. Pogl�d ten
wprawia� w sza� ka�dego fizyka - ale je�li chodzi o kosmiczne starcia, to
hipoteza robocza okaza�a si� ca�kiem u�yteczna.
Bojowe komputery berserker�w po��czone ze skomplikowanymi urz�dzeniami
randomizuj�cymi zapewnia�y im iskr� geniuszu i przewag� nad przeciwnikiem, kt�ry
chcia�by opiera� swoj� taktyk� na statystycznym wyborze szansy powodzenia.
Ludzie tak�e u�ywali komputer�w do kierowania swoimi statkami, lecz teraz
osi�gn�li przewag� nad najlepszymi randomizerami, raz jeszcze pos�u�yli si�
swoimi m�zgami, kt�rych pewne obszary by�y najwidoczniej wolne od wszelkiego
po�piechu, pracuj�c poza czasem, z szybko�ci�, przy kt�re kwanty �wiat�a
wydawa�y si� nieruchomymi bry�ami lodu.
Oczywi�cie, istnia�y pewne ograniczenia. Niekt�rzy ludzie (jak si� teraz
okaza�o, Malori te� si� do nich zalicza�) po prostu nie nadawali si� na pilot�w;
ich pod�wiadomo�� wyra�nie nie by�a zainteresowana tak przyziemnymi sprawami jak
�ycie czy �mier�. A i dla odpowiednich umys��w pod�wiadome dzia�ania stanowi�y
wielkie obci��enie psychiczne. Pod��czenie do zewn�trznego komputera zawsze
wprawia�o ludzi w dziwny stan. Raz po raz wracaj�cych z walki pilot�w wyci�gano
z kabin ich statk�w w stanie katatonii lub histerycznego podniecenia. Mo�na im
by�o przywr�ci� zdrowe zmys�y, ale nie nadawali si� ju� potem do walki. Spos�b
ten by� tak� nowo�ci, �e o jego niedogodno�ciach przekonywano si� dopiero na
pok�adzie "Judith". Szybko zabrak�o wyszkolonych pilot�w, rezerwy sko�czy�y si�
tak�e. W�a�nie dlatego wys�ano lana Malori'ego, historyka. U�ywaj�c nawet takich
niewytrenowanych umys��w zawsze zyskiwa�o si� troch� czasu.
Z pok�adu operacyjnego Malori przeszed� do swojej ma�ej, jednoosobowej kabiny.
Nie jad� ju� od d�u�szego czasu, ale nie by� g�odny. Przebra� si� i usiad�szy w
fotelu popatrzy� na swoj� koj�, swoje ksi��ki, ta�my i skrzypce - ale nie
pr�bowa� si� przespa� ani zaj�� czym� konkretnym. Oczekiwa�, �e Petrovich wezwie
go niebawem. Bowiem Petrovich nie mia� si� ju� do kogo zwr�ci�.
Prawie u�miechn�� si�, gdy g�os z komunikatora wezwa� go na spotkanie z
komandorem i pozosta�ymi oficerami. Malori potwierdzi� odbi�r wezwania i
wyszed�, zabieraj�c ze sob� oprawiony w imitacj� sk�ry pojemnik wielko�ci
walizeczki, ale o nieco innym kszta�cie. Wybra� go spo�r�d kilkuset podobnych
pojemnik�w znajduj�cych si� w pomieszczeniu przylegaj�cym do jego kabiny. Napis
na etykietce g�osi�: Crazy Horse.
Petrovich podni�s� wzrok i spojrza� na Malori'ego wchodz�cego do ma�ej salki
operacyjnej, gdzie gromada oficer�w zgromadzi�a si� ju� wok� sto�u. Zauwa�y�
pojemnik i skin�� g�ow�.
- Wygl�da na to, �e nie mamy innego wyj�cia, historyku. Brakuje nam ludzi;
b�dziemy musieli u�y� twoich pseudopostaci. Na szcz�cie mamy niezb�dne
urz�dzenia, instalowane na wszystkich bojowych jednostkach.
- My�l�, �e szans� powodzenia s� niez�e - powiedzia� spokojnie Malori, zajmuj�c
przeznaczone dla niego wolne miejsce i stawiaj�c pojemnik na �rodku sto�u. -
Oczywi�cie, to nie s� prawdziwe pod�wiadomo�ci; ale -jak uzgodnili�my to w
trakcie poprzednich dyskusji - dostarcz� nam lepszych mo�liwo�ci randomizowania
ni� mogliby�my uzyska� innymi sposobami. Ka�dy z nich ma unikaln�, mimo, �e
sztuczn�, osobowo��.
Jeden z oficer�w zabra� g�os.
- Wi�kszo�� z nas nie by�a obecna podczas wspomnianych wcze�niejszych dyskusji.
Czy m�g�by nas pan troch� o�wieci�?
- Oczywi�cie - powiedzia� Malori i odchrz�kn��. - Te osoby, jak je nazywany, s�
u�ywane w komputerowych symulacjach problem�w historycznych. Uda�o mi si� zabra�
ze sob� z Yaty kilkaset takich osobowo�ci. Wielu z nich to wojskowi.
Po�o�y� d�o� na le��cym przed nim pojemniku.
- To jest zrekonstruowana osobowo�� jednego z najlepszych dow�dc�w kawalerii na
staro�ytnej Ziemi. Nie nale�y do grupy, kt�r� wybrali�my jako testow�;
przynios�em go tylko by pokaza� jak taki model wygl�da, gdyby to pan�w
interesowa�o. Ka�da taka kaseta zawiera oko�o cztery miliony standardowych stron
maszynopisu.
Inny oficer podni�s� r�k�.
- A w jaki spos�b uda�o si� dok�adnie odtworzy� osobowo�� kogo�, kto musia�
umrze� na d�ugo przedtem nim wymy�lono jakiekolwiek metody bezpo�redniego
zapisu?
- Rzecz jasna, nie mo�emy mie� stuprocentowej pewno�ci. Opieramy si� tylko na
przekazach historycznych i na tym co zdo�amy wydedukowa� z komputerowych
symulacji minionych epok. To s� tylko modele. Jednak w walce powinny si�
zachowywa� tak samo jak w trakcie dawnych bitew, w kt�rych uczestniczyli ci
ludzie. Ich dzia�ania powinny si� charakteryzowa� agresywno�ci�, zdecydowaniem.
Niespodziewany huk eksplozji poderwa� wszystkich zgromadzonych na r�wne nogi.
Petrovich, kt�ry zareagowa� najszybciej, zd��y� tylko wyskoczy� z fotela gdy
drugi, o wiele silniejszy wybuch wstrz�sn�� statkiem. Malori by� ju� prawie przy
drzwiach, biegn�c na przydzielone mu stanowisko, kiedy zatrzyma�a go trzecia
eksplozja. Wydawa�o si�, �e to koniec Galaktyki; wok� fruwa�y szcz�tki mebli i
wali�y si� grodzie. Malorie'mu przemkn�a przez g�ow� ostatnia jasna my�l o
niesprawiedliwo�ci losu zsy�aj�cego teraz �mier�; a potem na jaki� czas w og�le
przesta� my�le�.
Powr�t do przytomno�ci by� d�ugim i nieprzyjemnym procesem. Malori zrozumia�, �e
"Judith" nie zosta�a ca�kowicie zniszczona bo wci�� jeszcze oddycha�, a sztuczne
ci��enie trzyma�o go rozci�gni�tego na pod�odze. Mo�e by�oby przyjemniej, gdyby
grawitacja wysiad�a, bo jego cia�o zamieni�o si� w jeden wielki k��bek
pulsuj�cego, promieniuj�cego dzie� pod czaszk� b�lu. Nie chcia� umiejscawia�
dok�adniej jego �r�d�a. Sama my�l o dotykaniu w�asnej g�owy by�a bolesna.
W ko�cu potrzeba wyja�nienia sytuacji przemog�a obaw�. Malori podni�s� g�ow� i
zacz�� j� obmacywa�. Tu� nad czo�em mia� wielki guz, a na twarzy zaschni�t� krew
z niewielkich skalecze�. Musia� do�� d�ugo le�e� bez przytomno�ci.
Sala narad by�a zupe�nie zniszczona, strzaskana i zasypana szcz�tkami mebli,
w�r�d kt�rych dostrzeg� najpierw jedno skurczone cia�o, potem drugie i nast�pne.
Czy�by tylko on ocala�? Jedna ze �cian by�a rozdarta na ca�ej d�ugo�ci, a st�,
za kt�rym przedtem siedzia�, przesta� istnie�. Lecz c� to za du�a, nieznanego
typu maszyna sta�a na drugim ko�cu pokoju? Wi�ksza od szafy na akta i o bardzo
skomplikowanej budowie. Szczeg�lnie dziwnie wygl�da�y jej nogi; jakby mog�y si�
porusza�...
Malori zamar� ze zgrozy, poniewa� maszyna naprawd� si� poruszy�a, obracaj�c na
niego ca�y zesp� wie�yczek i soczewek. Poj��, �e widzi i jest widziany przez
berserkera. By�a to jedna z mniejszych maszyn, u�ywanych do zdobywania ludzkich
statk�w i kierowania nimi.
- Chod� tu - powiedzia�a maszyny. M�wi�a �miesznym, skrzekliwym g�osem; ta
parodia ludzkiej mowy powsta�a najwidoczniej w wyniku elektronicznej kompilacji
zarejestrowanych na ta�mach g�os�w je�c�w. - Nieprzydatny obudzi� si�.
Wystraszony Malori pomy�la�, �e s�owa s� skierowane do niego, ale nie m�g� si�
ruszy�. Nagle, przez dziur� w rozszarpanej grodzi wszed� cz�owiek, kt�rego
Malori nigdy przedtem nie widzia� na statku. Obszarpany i brudny m�czyzna mia�
na sobie zat�uszczony kombinezon, kt�ry niegdy� m�g� by� jakim� mundurem.
- Widz�, panie - powiedzia� do maszyny. M�wi� standardowym j�zykiem
mi�dzygwiezdnym, a ochryp�y g�os zdradza� �lady kulturalnego akcentu. Zrobi�
krok w kierunku Maloriego. - Ty tam, rozumiesz co m�wi�?
Malori mrukn�� co� niewyra�nie, spr�bowa� kiwn�� g�ow�, wreszcie powoli
podci�gn�� cia�o do pozycji p�siedz�cej.
- Jest tylko pytanie - m�wi� m�czyzna, podchodz�c bli�ej -jak chcesz, �eby to
si� odby�o; szybko czy powoli? Kiedy przyjdzie tw�j koniec - o tym m�wi�. Ja ju�
dawno zdecydowa�em, �e wol� sko�czy� szybko, lekko i nie tak zaraz. I �e
chcia�bym si� przedtem jeszcze troch� zabawi�.
Mimo w�ciek�ego b�lu pod czaszk� Malori odzyska� ju� zdolno�� rozumowania i
zaczyna� pojmowa� sytuacj�. Istnia�o kr�tkie s�owo na okre�lenie takich
osobnik�w jak ten tutaj, kt�rzy mniej lub bardziej ch�tnie wys�ugiwali si�
berserkerom. S�owo u�ywane przez same maszyny. Jednak w tym momencie Malori nie
mia� zamiaru wypowiada� go g�o�no.
-Wol� szybko i lekko - zdo�a� wykrztusi�, mru��c oczy z b�lu i masuj�c
zdr�twia�y kark.
M�czyzna przez chwil� przygl�da� mu si� w milczeniu.
- W porz�dku - powiedzia� wreszcie. Zwracaj�c si� do maszyny doda� zupe�nie
innym, pokornym tonem: - Mog� z �atwo�ci� poradzi� sobie z tym nieprzydatnym,
panie. Je�eli zostawisz nas teraz samych, nie sprawi ci �adnych k�opot�w.
Maszyna skierowa�a jeden z obiektyw�w na Swojego s�ug�.
- Pami�taj - odezwa�a si� - �e trzeba przygotowa� jednostki pomocnicze. Czas
ucieka. Niepowodzenie zostanie ukarane nieprzyjemnym bod�cem.
- B�d� o tym pami�ta�, panie - rzek� z �arliw� pokor� m�czyzna.
Maszyna spogl�da�a przez moment na obu ludzi, po czym oddali�a si�, krocz�c z
nieoczekiwan� gracj� na metalowych nogach. Malori us�ysza� znajomy odg�os
zamykaj�cej si� �luzy.
- Jeste�my teraz sami - powiedzia� m�czyzna, patrz�c na niego z g�ry. - Mo�esz
nazywa� mnie Greenleaf. Je�li chcesz si� ze mn� bi�, to zr�bmy to od razu.
By� niewiele wy�szy od Malori'ego, ale mocno zbudowany i mimo swego obszarpanego
wygl�du robi� wra�enie twardego i niebezpiecznego przeciwnika.
- Dobrze, m�drze robisz. Wiesz co, szcz�ciarz i ciebie, chocia� jeszcze nie
zdajesz sobie z tego sprawy. Berserkerzy nie s� tacy jak inni rz�dz�cy
cz�owiekiem -jak rz�dy, partie, korporacje i idee - nie wyciskaj� z niego
wszystkich si� by potem zostawi� go na pastw� losu. Nie, kiedy maszyny ju� ci�
wykorzystaj�, to ko�cz� z tob� szybko i bezbole�nie -je�li dobrze im s�u�y�e�.
Wiem. Widzia�em jak to robi�y z innymi. Czemu nie mia�yby tego robi�? One chc�
tylko naszej zag�ady, a nie cierpienia.
Malori nic nie powiedzia�. My�la� o tym, �e nied�ugo zdo�a si� podnie��.
Greenleaf (to nazwisko tak do niego nie pasowa�o , �e zapewne musia�o by�
prawdziwe) manipulowa� przy ma�ym aparaciku, kt�ry wyj�� z kieszeni i trzyma� na
p� ukryty w swojej wielkiej d�oni...
Zapyta�:
- Ile statk�w eskorty, takich jak ten, idzie w os�onie "Hope"?
- Nie wiem - sk�ama� Malori. Nie by�o �adnego innego statku pr�cz "Judith".
- Jak si� nazywasz? - pytaj�cy wci�� wpatrywa� si� w instrument.
- �an Malori.
Greenleaf kiwn�� g�ow� i bez �ladu jakiejkolwiek emocji na twarzy zrobi� dwa
kroki naprz�d i kopn�� MalorFego w brzuch, brutalnie i precyzyjnie.
- To za pr�b� oszukania mnie, lanie Malori - us�ysza� jego g�os dobiegaj�cy
gdzie� z daleka. - Musisz zrozumie�, �e mog� nieomylnie stwierdzi� kiedy m�wisz
prawd�, a kiedy nie. No wi�c, ile jest statk�w eskorty?
Malori w ko�cu zdo�a� si� podnie��, z�apa� oddech i wykrztusi�:
- Tylko ten jeden.
Oboj�tnie czy Greenleaf rzeczywi�cie mia� detektor k�amstwa, czy tylko udawa� �e
ma, zadaj�c pytania, na kt�re z g�ry zna� odpowied�, Malori postanowi� m�wi� od
tej pory sam� prawd� - o ile to b�dzie mo�liwe. Jeszcze par� takich kopniak�w, a
b�dzie zupe�nie do niczego i berserker zabije go. Stwierdzi�, �e nie jest
jeszcze got�w rozsta� si� z tym �wiatem. Greenleaf (ang.) - zielony li��
- Jakie stanowisko zajmowa�e� na statku, Malori?
- Jestem cywilem.- Zaw�d?
- Historyk.
- To jak si� tu znalaz�e�?
Malori chcia� si� podnie�� na nogi, lecz zaraz zdecydowa�, �e op�r nic tu nie da
i opad� z powrotem na pod�og�. Wiedzia�, �e je�li zacznie zastanawia� si� nad
swoim po�o�eniem, to obrzydliwy strach uniemo�liwi mu trze�we my�lenie.
- By� taki projekt... Widzisz, zabra�em ze sob� z Yaty sporo tak zwanych modeli
historycznych, czyli kaset z zaprogramowanymi dzia�aniami, kt�rych u�ywa si� do
bada� przesz�o�ci.
- Zdaje mi si�, �e s�ysza�em o takich rzeczach. Co to za projekt?
- Zamierza�em u�y� osobowo�ci postaci historycznych jako randomizer�w dla
bojowych komputer�w my�liwc�w.
- Aha - Greenleaf rozsiad� si� wygodnie, przybieraj�c godn� min� mimo swych
brudnych �achman�w. - I jak si� sprawuj� w walce? Lepiej ni� pod�wiadomo��
�ywych pilot�w? Widzisz, maszyny wiedz� nawet o tym.
-Nie mieli�my okazji by to sprawdzi�. Czy wszyscy pozostali cz�onkowie za�ogi
nie �yj�? Greenleaf oboj�tnie skin�� g�ow�.
- Posz�o wyj�tkowo �atwo. Chyba zawiod�y wasze urz�dzenia obronne. Ciesz� si�,
�e znalaz�em tu cho� jednego �ywego cz�owieka - w dodatku skorego do wsp�pracy.
Spojrza� na kosztowny chronometr przymocowany do brudnego nadgarstka.
- Wsta� lanie Malori. Mamy prac� do wykonania. Malori wsta� i poszed� za nim na
pok�ad operacyjny.
- Maszyny i ja rozejrzeli�my si� tutaj troch�, kiedy le�a�e� nieprzytomny,
Malori. Dziewi�� ma�ych my�liwc�w to za dobra bro� by j� marnowa�. Maszyny s�
pewne, �e pochwyc� "Hope", ale obawiaj� si� troch� jej urz�dze� obronnych -
prawdopodobnie o wiele silniejszych ni� na tym pudle. Berserkerzy ponie�li ju�
znaczne straty podczas tego po�cigu, tak wi�c zamierzaj� u�y� tych dziewi�ciu
stateczk�w jako oddzia�u pomocniczego... Niew�tpliwie znasz troch� histori�
wojskowo�ci?
- Troch�.
Ta odpowied� by�a pewnym niedom�wieniem, ale zosta�a uznana za prawdziw�.
Wykrywacz k�amstwa - o ile istnia� -zosta� schowany do kieszeni. Jednak Malori
nie zamierza� ryzykowa� bardziej ni� potrzeba.
- A wi�c pewnie wiesz w jaki spos�b niekt�rzy genera�owie starej Ziemi u�ywali
oddzia��w pomocniczych? Wysy�ali je przed g��wnymi si�ami swoich wojsk, tak by
nie mog�y uciec i jako pierwsze star�y si� z wrogiem.
Wchodz�c na pok�ad operacyjny, Malori nie dostrzeg� znacznych zniszcze�.
Dziewi�� ma�ych stateczk�w oczekiwa�o w swych metalowych ko�yskach, z
uzupe�nionymi zapasami paliwa i broni. Zadbano o to natychmiast po powrocie z
ostatniego zadania.
- Malori, obejrza�em ju� sobie te my�liwce i doszed�em do wniosku, �e w �aden
spos�b nie mo�na nimi zdalnie sterowa�.
- To prawda. Musz� wsp�pracowa� z umys�em cz�owieka lub urz�dzeniem
randomizuj�cym.
- Ty i ja mamy je wys�a� do walki jako oddzia� pomocniczy, lanie Malori -
Greenleaf zn�w spojrza� na zegarek. - Zosta�a nam godzina na wymy�lenie sposobu
jak to zrobi� i tylko kilka godzin na sko�czenie pracy. Im szybciej tym lepiej.
Je�eli si� nie po�pieszymy, zap�acimy za to - wydawa� si� bawi� t� my�l�
Greenleaf. - Jak s�dzisz, co powinni�my zrobi�?
Malori zamkn�� usta; ju� chcia� co� powiedzie�, ale rozmy�li� si�. Greenleaf
rzek�:
- Zainstalowanie na stateczkach jakich� osobowo�ci nale��cych do wojskowych
oczywi�cie nie wchodzi w rachub�, bo mog�oby si� im nie spodoba�, �e gna si� ich
do walki jak mi�so armatnie. Zak�adam, �e wi�kszo�� z nich to urodzeni
przyw�dcy. Jednak masz chyba jakie� inne, bardziej uleg�e postacie?
Malori, ci�ko oparty o pusty fotel oficera operacyjnego, zmusi� si� do
ostro�nego wywa�enia odpowiedzi.
- Tak si� sk�ada, �e mam tu kilka os�b, kt�re darz� szczeg�lnym
zainteresowaniem. Chod�.
Wraz z krocz�cym tu� za nim Greenleafem, Malori poszed� do swojej ma�ej,
kawalerskiej kabiny. Wyda�o mu si� niezwyk�e, �e nic si� w niej nie zmieni�o. Na
koi le�a�y jego skrzypce, a na stole ta�my i kilka ksi��ek. A tam, w swoich
sk�ropodobnych pojemnikach sta�y osobowo�ci, kt�re najbardziej lubi� bada�.
Podni�s� kaset� le��c� na samej g�rze.
- Ten cz�owiek by� skrzypkiem; ja te� tak lubi� o sobie my�le�. Jego nazwisko
nic ci nie powie.
- Nigdy nie zajmowa�em si� muzykologi�. Jednak powiedz mi o nim co� wi�cej.
- Mieszka� na Ziemi, w dwudziestym wieku. O ile wiem, by� bardzo wierz�cy. Je�li
mi nie ufasz, to mo�emy go pod��czy� i zapyta� co my�li o wojnie.
- Zr�bmy tak.
Kiedy Malori pokaza� mu w�a�ciwe gniazdko w konsoli komputera, Greenleaf sam
wepchn�� wtyk.
- Jak si� z nim kontaktowa�?
- Powiedz co�.
Greenleaf przem�wi� ostro do oprawionego w sztuczn� sk�r� pojemnika.
- Nazwisko?
-Albert Bali.
G�os, jaki wydoby� si� z g�o�nika konsoli, bardziej przypomina� ludzki g�os ni�
skrzeczenie berserkera.
- Co by� powiedzia�, gdybym kaza� ci z kim� walczy�, Albercie?
- Kiepski pomys�.
- Zagrasz nam na skrzypcach?
- Z przyjemno�ci�.
Jednak z g�o�nika nie pop�yn�y �adne d�wi�ki.
- Potrzeba jeszcze paru po��cze�, je�eli naprawd� chcesz pos�ucha� muzyki -
wtr�ci� si� Malori.
- Nie s�dz�, �eby to by�o potrzebne - Greenleaf wyci�gn�� wtyczk� z gniazdka i
zacz�� przegl�da� pozosta�e kasety, marszcz�c brwi przy odczytywaniu nieznanych
nazwisk. By�o ich dwana�cie czy pi�tna�cie. - Co to za jedni?
- Wsp�cze�ni Alberta Balia. Tej samej profesji.
Malori pozwoli� sobie opa�� na koj� i odpocz�� nieco. Niewiele brakowa�o, by
zemdla�. Po chwili podni�s� si� i stan�� obok Greenleafa, przy stercie
pojemnik�w z osobowo�ciami.
- To model Edwarda Mannocka, kt�ry by� �lepy na jedno oko i nie spe�nia�
warunk�w zdrowotnych stawianych w tym czasie przed kandydatami do s�u�by
wojskowej.
Wskaza� inny pojemnik.
- Ten cz�owiek, o ile pami�tam, s�u�y� kr�tko w kawalerii, ale wci�� spada� z
konia i przeniesiono go do intendentury. A ten by� cherlawym gru�likiem i umar�
nie sko�czywszy dwudziestu trzech standardowych lat �ycia.
Greenleaf poniecha� przegl�dania kaset i jeszcze raz zmierzy� Malori'ego
spojrzeniem. Malori poczu�, jak obola�e mi�nie brzucha napinaj� mu si� w
przewidywaniu ciosu. Czu�, �e nie zniesie drugiego tak silnego uderzenia...
- Dobrze - Greenleaf zmarszczy� brwi i zn�w spojrza� na sw�j chronometr. Potem
podni�s� wzrok i u�miechn�� si� lekko. Dziwne, ale u�miechni�ty wygl�da� na
piekielnie sympatycznego faceta. - Dobrze! Muzycy, jak s�dz�, s� antytez�
wojskowo�ci. Je�eli maszyny to zaaprobuj�, zainstalujemy ich i wy�lemy my�liwce.
lanie Malori, dostaniesz podwy�k�.
Jego mi�y u�miech poszerzy� si�.
- Chyba w�a�nie kupili�my sobie nast�pny standardowy rok �ycia; je�eli rzecz si�
uda - a my�l�, �e powinna.
Kilka minut p�niej, gdy maszyna wesz�a na pok�ad, zgi�ty w ' uni�onym uk�onie
Greenleaf wyja�ni� jej ca�y plan, podczas gdy Malori sta� z ty�u poblad�y z
przera�enia.
- Dzia�ajcie wi�c - zaaprobowa�a maszyna. - Je�eli nie, to statek nieprzydatnych
mo�e znale�� schronienie w zbieraj�cej si� przed nami burzy.
Po czym berserker oddali� si� spiesznie. Zapewne jego statek wymaga� niezb�dnych
napraw i konserwacji.
M�czyznom praca sz�a bardzo sprawnie. Trzeba by�o tylko otworzy� kabin�
my�liwca, w�o�y� wyj�t� z pojemnika kaset� z osobowo�ci� do zainstalowanego tam
adaptera, po��czy� ze sob� par� kabli i uchwyt�w, a nast�pnie zn�w zamkn�� luk.
Poniewa� szybko�� odgrywa�a w ca�ym planie niebagateln� rol�, sprawdzanie
ograniczono do zadania ka�dej osobowo�ci kilku kr�tkich pyta� i wys�uchania
r�wnie kr�tkich odpowiedzi. Przewa�nie dotyczy�y one banalnych spraw jak
jedzenie czy picie. Wydawa�o si�, �e wszystko idzie doskonale, lecz Greenleaf
mia� jeszcze obawy.
- Mam nadziej�, �e ci wra�liwi d�entelmeni znios� jako� szok, kiedy zrozumiej�
sytuacj�. Chyba dadz� sobie rad�, co? Maszyny nie spodziewaj� si� po nich cud�w
m�stwa, ale nie chcemy te� by wpadli w katatoni�.
Bliski zemdlenia Malori szerpa� pokryw� luku �semki i prawie upad� gdy otworzy�a
si� niespodziewanie.
- S�dz�, �e zrozumiej� swoje po�o�enie w ci�gu paru sekund po starcie.
Przynajmniej w og�lnym zarysie. Chyba nie domy�la si�, �e otacza ich kosmiczna
pustka. Ty chyba by�e� wojskowym. Na pewno wiesz co robi� z krn�brnymi
podw�adnymi -zajmiesz si� tym, je�eli nie zechc� podj�� walki.
Kiedy pod��czyli osobowo�� do stateczku numer osiem i zadali mu jakie� pytanie,
us�yszeli w odpowiedzi:
- �ycz� sobie, aby moj� maszyn� pomalowano na czerwono.
- Natychmiast, prosz� pana - odpar� szybko Malori, zamykaj�c pokryw� luku i
ruszaj�c do Dziewi�tki.
- Co on m�wi�? - zmarszczy� brwi Greenleaf, ale w tej samej chwili popatrzy� na
sw�j chronometr i pod��y� za Malorim.
- Wydaje mi si�, �e mistrz podejrzewa i� zostanie umieszczony w jakim�
poje�dzie. A je�eli chodzi o to, dlaczego chce by by� pomalowany na czerwono...
- sapa� Malori, mocuj�c si� z lukiem Dziewi�tki, i reszta odpowiedzi uton�a w
niewyra�nym mruczeniu.
W ko�cu wszystkie my�liwce by�y gotowe. Greenleaf zamar� z palcem na przycisku
startowym. Po raz ostatni przewierci� wzrokiem Malori'ego.
- Odwalili�my dobr� robot�, zwa�ywszy na tak kr�tki czas. Je�eli ten pomys�
sprawdzi si� cho� cz�ciowo, otrzymamy nagrod�.
M�wi� z namaszczeniem, przyciszonym g�osem.
- Lepiej, �eby si� sprawdzi� - doda�. - Czy widzia�e� kiedy� cz�owieka �ywcem
obdzieranego ze sk�ry?
Malori trzyma� si� stalowej podpory, �eby nie upa��. Us�ysza� cichy szmer �luz
powietrznych. Dziewi�� my�liwc�w odlecia�o w przestrze� i w tej samej chwili nad
konsol� oficera operacyjnego ukaza� si� holograficzny obraz sytuacji. W jego
centrum znajdowa�a si� "Judith", przedstawiona jako du�a zielona kula z
dziewi�cioma mniejszymi, kr���cymi wolno i niepewnie w pobli�u. Nieco dalej
r�wny szyk czerwonych punkt�w reprezentowa� resztki stada berserker�w, kt�re tak
d�ugo i niestrudzenie �ciga�o "Hope" i jej eskort�. Berserker�w by�o co najmniej
pi�tnastu, zauwa�y� w duchu Malori.
- Sztuka polega na tym - powiedzia� jakby do siebie Green-leaf - �eby bardziej
obawiali si� swojego dow�dcy ni� nieprzyjaciela.
Wcisn�� kilka klawiszy by przes�a� sw�j g�os do my�liwc�w.
- Uwaga jednostki od Jeden do Dziewi��! - warkn��. -Jeste�cie w zasi�gu ra�enia
znacznie silniejszej od was jednostki i ka�da pr�ba niepos�usze�stwa lub
ucieczki b�dzie karana.
Takie pranie m�zg�w trwa�o przez kilka minut, podczas kt�rych Malori zauwa�y�
zmiany w obrazie holograficznym, �wiadcz�ce o zbli�aniu si� burzy zapowiadanej
przez berserkera. G�sta chmura atomowych cz�stek kierowa�a si� w ten sektor
przestrzeni, przecinaj�c drog� "Judith" i ma�ej flocie czerwonych i zielonych
punkt�w. "Hope", niewidoczna ze wzgl�du na skal� odwzorowania, mia�a teraz
szans� ucieczki - o ile berserkerzy nie dopadn� jej szybko.
Widoczno�� hologramu pogarsza�a si� i Greenleaf zako�czy� swoj� przemow�, bo nie
ulega�o w�tpliwo�ci, �e kontakt z my�liwcami si� urwa�. Zanim ca�y obraz znikn��
w bia�ej zamieci, us�yszeli jeszcze urywane rozkazy rzucane skrzekliwym g�osem
berserkera i skierowane do jednostek pomocniczych. Po�cig za "Hope" jeszcze si�
nie zako�czy�.
Przez chwil� w kabinie by�o cicho; tylko od czasu do czasu dawa�y si� s�ysze�
trzaski zak��ce�. Na pok�adzie operacyjnym puste ko�yski czeka�y na powr�t
my�liwc�w.
-I tak - powiedzia� wreszcie Greenleaf. - Nie pozostaje nam nic innego jak
czeka�.
U�miech znowu pojawi� si� na jego twarzy, zmieniaj�c j� zupe�nie. Zdawa� si�
dobrze bawi� ca�� sytuacj�. Malori patrzy� na niego z zainteresowaniem.
- Jak ci si� uda�o tak dobrze przystosowa�?
- A czemu nie? - Greenleaf przeci�gn�� si� i wsta� od bezu�ytecznej ju� konsoli.
- Wiesz, kiedy nieprzydatny porzuca dawne, kiepskie �ycie; kiedy wie, �e nie ma
ju� powrotu - wtedy nie jest to takie trudne. Od czasu do czasu trafiaj� si�
nawet kobiety -kiedy maszyny bior� je�c�w.
- Przydatny - rzek� Malori. Teraz wypowiedzia� na g�os obra�liwy epitet; teraz
ju� si� nie ba�.
- W rzeczy samej, przydatny - Greenleaf wci�� si� u�miecha�. - Wiesz co, wydaje
mi si�, �e ty wci�� patrzysz na mnie z g�ry. Siedzisz w tym r�wnie g��boko jak
ja, no nie?
- �al mi ci�.
Greenleaf parskn�� �miechem i z pobolewaniem potrz�sn�� g�ow�.
- Nie ma powodu. Jestem przekonany, �e mam przed sob� o wiele d�u�sze i
szcz�liwsze �ycie ni� jakakolwiek ludzka istota. Powiedzia�e�, �e jeden z tych
m�czyzn umar� maj�c dwadzie�cia trzy lata. Czy w tych czasach tyle wynosi�a
przeci�tna d�ugo�� �ycia?
- No, w tym czasie, na kontynencie europejskim, tak. Szala�a tam wtedy I wojna
�wiatowa.
- Ale on umar� na jak�� chorob� - tak m�wi�e�.
- Nie. Powiedzia�em, �e by� chory na gru�lic�. Niew�tpliwie ta choroba zabi�aby
go w ko�cu. Jednak on zgina� w walce, w 1917 roku, w kraju zwanym Belgi�. O ile
pami�tam, jego cia�a nigdy nie znaleziono; salwa artylerii zniszczy�a je
doszcz�tnie razem z samolotem.
Greenleaf znieruchomia�:
- Samolot! Co ty m�wisz?
Malori wyprostowa� si� z niejakim trudem.
- M�wi�, �e Georges Guynemer - bo tak brzmia�o jego prawdziwe nazwisko -
zestrzeli� pi��dziesi�t trzy maszyny wroga zanim sam zosta� zabity. Czekaj! -
powiedzia� z nieoczekiwan� si�� i stanowczo�ci�, tak �e zbli�aj�cy si� do niego
gro�nie Greenleaf zatrzyma� si� zdziwiony. - Zanim zechcesz zrobi� co�
gwa�townego mo�e powiniene� zastanowi� si�, kt�ra ze stron wygra t� walk� w
kosmosie.
- Walk�...?
- To tylko dziewi�� statk�w przeciw pi�tnastu lub wi�cej maszynom, ale w tym
wypadku nie jestem pesymist�. Osobowo�ci, kt�re wys�ali�my, nie dadz� si�
pozarzyna� jak ciel�ta.
Greenleaf spogl�da� na niego przez chwil�, a p�niej odwr�ci� si� nagle i
skoczy� do konsoli. Zak��cenia wci�� jeszcze uniemo�liwia�y odbi�r i niczego nie
mo�na by�o zrobi�. Powoli opad� w wy�cie�any fotel.
- Co� ty narobi�? - szepn��. - Ta zbieranina kalekich muzykant�w... Przecie� nie
k�ama�e�?
- Och, ka�de moje s�owo by�o prawd�. Oczywi�cie, nie wszyscy piloci I wojny
�wiatowej byli inwalidami. Niekt�rzy cieszyli si� doskona�ym zdrowiem i dbali o
nie wprost fanatycznie. I wcale nie m�wi�em, �e oni wszyscy byli muzykami,
chocia� chcia�em, �eby� tak my�la�. Bali mia� najwi�ksze uzdolnienia muzyczne
w�r�d as�w lotnictwa, lecz i on by� tylko amatorem. Zawsze m�wi�, �e nienawidzi
swojego zaj�cia.
Greenleaf zapad� w fotel i wydawa� si� kurczy� w oczach.
- Przecie� jeden z nich by� �lepy... To niemo�liwe! ' - Jego wrogowie te� tak
my�leli, wypuszczaj�c go na pocz�tku wojny z obozu dla internowanych. Edward
Mannock, �lepy na jedno oko. Musia� oszuka� komisj� lekarsk�, �eby dosta� si� do
wojska. Dramat tych ludzi polega� na tym, �e zabijali si� wzajemnie. W tamtych
czasach nie by�o maszyn, z kt�rymi mo�na by walczy�; przynajmniej nie takich,
kt�re mo�na by zaatakowa� samolotem. Bo ludzie chyba zawsze walczyli z jakiego�
rodzaju berserkerami.
- Nie wiem, czy wszystko rozumiem - m�wi�, prawie b�agal - nie Greenleaf.
- To znaczy, �e wys�ali�my osobowo�ci dziewi�ciu pilot�w?
- Dziewi�ciu najlepszych. Ich ��czna liczba zwyci�stw powietrznych wynosi
przesz�o pi��set zestrzele�. Takie liczby s� zwykle przesadzone, lecz mimo to...
Zapad�o d�ugie milczenie. Wreszcie Greenleaf podni�s� si� wolno z fotela i
spojrza� na hologram. Kosmiczna burza cich�a i obraz zacz�� si� poprawia�.
Malori, kt�ry odpoczywa� siedz�c na pod�odze, tak�e wsta� - tym razem szybciej
ni� poprzednio. Z zamieci bia�ych p�atk�w wy�oni� si� pojedynczy, �wiec�cy
punkt, zd�d�aj�cy w kierunku "Judith". By� jasnoczerwony.
- No wi�c tak - rzek� Greenleaf, wyjmuj�c z kieszeni kr�tki blaster. W pierwszym
odruchu skierowa� go na Malori'ego, lecz zaraz u�miechn�� si� swoim mi�ym
u�miechem i potrz�sn�� g�ow�. - Nie, zostawmy ci� maszynom. To b�dzie o wiele
gorsze.
Kiedy us�yszeli szmer otwieraj�cej si� �luzy, Greenleaf podni�s� bro� i
skierowa� luf� ku skroni. Malori nie m�g� oderwa� oczu. Szcz�kn�y wewn�trzne
drzwi �luzy i Greenleaf nacisn�� spust.
Malori jednym skokiem przeby� dziel�c� ich przestrze� i wyrwa� bro� z bezw�adnej
d�oni nim martwe cia�o upad�o na pod�og�. Odwr�ci� si� i wycelowa� w otwieraj�ce
si� drzwi. Stan�� w nich ten sam berserker, kt�rego widzia� wcze�niej, a
przynajmniej tego samego typu. Jednak w jego wygl�dzie zasz�y znaczne zmiany. Z
jednego ramienia pozosta� mu tylko kikut, z kt�rego sp�ywa�y krople roztopionego
metalu i zwisa�y przeci�te przewody. Metalowy korpus mia� podziurawiony jak
sito, a nad kopu�� unosi�a si� aureola elektrycznego wy�adowania.
Malori strzeli�, lecz na maszynie nie wywar�o to �adnego wra�enia. M�g� si�
domy�li�, �e nie pozwoliliby Greenleafowi na posiadanie broni, kt�r� mo�na by
u�y� przeciw nim! Pogruchotany berserker zignorowa� na razie Malori'ego;
kolebi�c si� przeszed� obok i pochyli� si� nad prawie bezg�owym cia�em
Greenleafa.
- Zdra-zdra-zdra-zdrada - skrzekn��. - Ostateczny nieprzyjemny ostateczny
nieprzyjemny b-b-bodziec.
W tej samej chwili Malori doskoczy� od ty�u i wepchn�� luf� blastera w jeden z
jeszcze gor�cych otwor�w w pancerzu maszyny, pozostawionych przez celne serie
laser�w Alberta Balia lub kt�rego� z jego koleg�w. Dwukrotnie nacisn�� spust i
berserker run�� obok cia�a swego s�ugi. Aureola elektrycznego wy�adowania
znikn�a.
Malori cofn�� si� o par� krok�w, po czym odwr�ci� si� i jeszcze raz spojrza� na
hologram. Czerwona plamka oddala�a si� powoli od "Judith" - statek, kt�rym
przylecia� berserker, by� ju� tylko bezu�yteczn� kup� �elastwa.
Z dogasaj�cej burzy atomowych wy�adowa� wy�oni� si� zielony punkcik. Minut�
p�niej �semka wyl�dowa�a w doku, z lekkim wstrz�sem zajmuj�c swoje miejsce w
ko�ysce. Z lufy lasera unosi� si� g�sty dym. Stateczek by� w kilku miejscach
osmalony przez ogie� nieprzyjaciela.
- Zg�aszam cztery nast�pne zestrzelenia - powiedzia�a osobowo��, gdy tylko
Malori otworzy� luk. - Dzi� otrzyma�em dobre wsparcie od pilot�w mego skrzyd�a,
kt�rzy oddali �ycie dla Ojczyzny. Mimo dwukrotnej przewagi liczebnej wroga
odnie�li�my druzgoc�ce zwyci�stwo. Jednak musz� gor�co zaprotestowa� przeciw
niedbalstwu obs�ugi; m�j samolot nie zosta� jeszcze pomalowany na czerwono.
- Natychmiast si� tym zajm� - mrucza� Malori, od��czaj�c osobowo�� od
pok�adowego komputera. Czu� si� troch� g�upio, pr�buj�c u�agodzi� model
historyczny. Jednak obchodzi� si� z nim niezwykle delikatnie i ostro�nie
przeni�s� na biurko oficera operacyjnego, gdzie oczekiwa�y puste pojemniki z
etykietami g�osz�cymi wyra�nie:
ALBERT BALL WILLIAM AVERY BISHOP REN� PAUL FONCK GEORGES MARIE BUYNEMER FRANK
LUK� EDWARD MANNOCK CHARLES NUNGESSER MANFRED VON RICHTOFEN WERNERVOSS
W�r�d tej dziewi�tki by� Anglik, Amerykanin, Niemiec, Francuz. By� �yd,
skrzypek, inwalida, Prusak, buntownik, anarchista, bibosz i katolik. Tych
dziewi�ciu ludzi mo�na by�o nazwa� jeszcze na wiele r�nych sposob�w, ale chyba
tylko tym jednym s�owem mo�na by�o obj�� ich wszystkich - cz�owiek.
Od najbli�szych �ywych istot dzieli�y go miliony kilometr�w, lecz Malori nie
czu� si� osamotniony. Delikatnie w�o�y� kaset� do pojemnika dobrze wiedz�c, �e
nie uszkodzi�yby jej nawet przeci��enia rz�du kilkuset g. Mo�e zn�w w�o�y j� do
kabiny �semki, kiedy spr�buje dogoni� "Hope"?
- Wygl�da na to, �e tylko my dwaj zostali�my, Czerwony Baronie.
Cz�owiek, na wz�r kt�rego wymodelowano t� osobowo��, nie mia� jeszcze dwudziestu
sze�ciu lat, kiedy zestrzelono go nad Francj� po blisko osiemnastu miesi�cach
sukces�w i s�awy. Przedtem, w kawalerii, raz po raz spada� z konia.