5519

Szczegóły
Tytuł 5519
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5519 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5519 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5519 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ROBERT SILVERBERG G�RY MAJIPOORU PRZE�O�Y�: KRZYSZTOF SOKO�OWSKI SCAN-DAL Dla Lou Aronica, Redaktorzy i wydawcy zamieniaj� si�, przyjaciele pozostaj� na zawsze przyjaci�mi. Z dum� mog� o�wiadczy�, �e nikt nie dotrze dalej, ni� ja dotar�em... G�ste mg�y, �nie�ne burze, straszliwe mrozy i wszelkie trudy utrudniaj�ce Podr� napotka tu ka�dy, a s� one tym wi�ksze z powodu nieopisanie straszliwych cech tej Krainy, Krainy skazanej przez Natur� na to, �e nigdy nie dozna ciep�a promieni s�onecznych, lecz na zawsze spocznie, pogrzebana, pod wiecznym �niegiem i lodem... Kapitan James Cook: Dzienniki 1 Niebo, lodowato niebieskie i niezmienne - cho� Harpirias od wielu tygodni podr�owa� przecie� na p�noc t� niego�cinn�, wrog� cz�owiekowi krain� - dzi� mia�o kolor o�owiu. Powietrze by�o tak zimne, �e a� pali�o sk�r�. Prze��cz� w zagradzaj�cym im drog� gigantycznym pa�mie g�rskim powia� nagle ostry wiatr, nios�c ze sob� drobne, twarde okruchy lodu, miliardy ostrych kawa�k�w k�saj�cych ods�oni�te policzki niczym z�o�liwe owady. - Ksi���, pyta�e� jak wygl�da burza �nie�na - powiedzia� Korinaam Zmiennokszta�tny, przewodnik wyprawy. - Dzi� zaspokoisz ciekawo��. - Poinformowano mnie, �e o tej porze roku panuje tu lato. Czy na wy�ynie Khyntor �nieg pada latem? - Czy pada? Ale� tak, oczywi�cie, bardzo cz�sto - przytakn�� pogodnie Korinaam. - Czasami wiele dni bez przerwy. Nazywa si� to �wilczym latem�. Zaspy si�gaj� nad g�ow� Skandara, wyg�odzone stitmoje w�druj� na po�udnie, napadaj�c na stada farmer�w gospodaruj�cych u st�p tego g�rskiego �a�cucha... - Na Pani�! Skoro tak jest latem, jak wygl�daj� zimy? - Je�li jeste� cz�owiekiem wierz�cym, ksi���, powiniene� pomodli� si� do Bogini, by nie obdarzy�a ci� �ask� do�wiadczenia tego na w�asnej sk�rze. Ruszamy. Przed nami prze��cz. Zmarszczywszy brwi, Harpirias niepewnie przygl�da� si� poszarpanym g�rskim szczytom. Nieprzyjazne, sine niebo wisia�o nisko, tu� nad g�ow�. Kolejny gwa�towny podmuch wiatru rzuci� mu w twarz doprowadzaj�ce do szale�stwa, ostre lodowe okruchy. W�drowa� w g�ry, wprost w paszcz� burzy, wydawa�o si� zwyk�ym szale�stwem. Spod zmarszczonych brwi ksi��� przyjrza� si� Korinaamowi. Zmiennokszta�tny oboj�tnie przyjmowa� rodz�c� si� furi� niebios. Delikatne, kanciaste cia�o okrywa�o jedynie przewi�zane w talii pasmo ��tej tkaniny. Zielonkawy, sprawiaj�cy wra�enie gumowego tors wydawa� si� nie tkni�ty nag�ym lodowatym podmuchem, a z twarzy, dos�ownie pozbawionej rys�w - male�kie nozdrza, cienkie usta bez warg, w�skie, sko�ne oczy pod ci�kimi powiekami - nie spos�b by�o odczyta� niczego. - Czy� pewien, �e m�drze jest wyrusza� na prze��cz podczas zamieci? - Znacznie m�drzej ni� czeka� na lawiny i powodzie, kt�re spowoduje - oznajmi� Metamorf. Powieki cofn�y si� na moment; w czarnych oczach b�ysn�a stanowczo��. - Je�li w�druje si� g�rskimi �cie�kami wilczym latem, ksi���, nale�y stosowa� si� do zasady: �Im wy�ej tym lepiej�. W�a�ciwa zamie� jeszcze nie nadesz�a. L�d niesiony pierwszymi podmuchami wiatru jest wy��cznie jej zwiastunem. Powinni�my ruszy�, nim pogoda na- prawd� si� pogorszy. Nie czekaj�c na odpowied�, Korinaam wskoczy� do �lizgacza, kt�ry dzieli� z ksi�ciem. Na w�skiej g�rskiej drodze sta�o osiem tego rodzaju maszyn; jecha�o nimi dwudziestu czterech cz�onk�w ekspedycji prowadzonej - bez entuzjazmu i wbrew jego woli - przez Harpiriasa oraz ekwipunek konieczny do przetrwania podczas w�dr�wki po nieprzyjaznej, nie zamieszkanej krainie. Sam Harpirias przez chwil� trwa� jeszcze nieruchomo; sta� obok otwartego w�azu i ze zdumieniem oraz niedowierzaniem wpatrywa� si� w niebo. �nieg! Pada� �nieg! Wiedzia�, oczywi�cie, co to takiego �nieg, jako dziecko czyta� o nim bajki. �nieg to zamarzni�ta woda, kt�r� niezmiernie niska temperatura zmienia w dziwn�, mi�kk� substancj�. Kiedy by� dzieckiem, mia�o to dla niego urok magii: pi�kny bia�y py�, surowy i czysty, zimny ponad zdolno�� pojmowania, lecz topniej�cy pod dotykiem palca. Magiczny py�. Nieprawdziwy, ba�niowy, czarodziejski... przecie� na ca�ym, wielkim Majipoorze niemal nigdzie nie spotyka�o si� temperatur wystarczaj�co niskich, by zamarza�a woda. A ju� z pewno�ci� �nieg nie pada� na s�onecznych zboczach G�ry Zamkowej, gdzie Harpirias sp�dzi� dzieci�stwo i m�odo�� w�r�d rycerzy i ksi���t dworu Koronala, i gdzie wielkie maszyny, zbudowane w czasach antycznych, rozci�ga�y nad Pi��dziesi�cioma Miastami atmosfer� wiecznej, �agodnej wiosny. Opowiadano wprawdzie, �e podczas szczeg�lnie ostrych zim �nieg pada na najwy�szych szczytach niekt�rych g�r, na przyk�ad g�ry Zygnor w p�nocnym Alhanroelu czy w �a�cuchu Gonghar przecinaj�cym Zimroel, lecz Harpiriasowi jeszcze nigdy nie uda�o si� zbli�y� na odleg�o�� cho�by tysi�ca mil od Zygnor i pi�ciu tysi�cy mil od Gonghar. W og�le nigdy przedtem nie dotar� tam, gdzie istnia�aby cho�by mo�liwo�� zobaczenia �niegu... a� nagle i niespodziewanie los postawi� go na czele misji kieruj�cej si� ku najdalszej p�nocy Zimroelu, na le��c� wysoko, otoczon� g�rskimi szczytami r�wnin� znan� jako wy�yna Khyntor. Wy�yna Khyntor uchodzi� mog�a za �nie�ny raj. Znana jako ojczyzna mro�nych, huraganowych wichr�w s�yn�a z otaczaj�cych j�, pokrytych wiecznym lodem g�rskich szczyt�w. Z ca�ego Majipooru tylko tu panowa�a prawdziwa zima, kry�a si� za �a�cuchem znanym jako Dziewi�� Si�str, odcinaj�cym p�wysep od reszty �wiata, skazuj�c go na jedyny w swoim rodzaju nieludzki klimat. Lecz przecie� wyprawa w�drowa�a po Khyntor latem, wi�c mimo wszystko Harpirias nie spodziewa� si� zobaczy� �niegu, mo�e z wyj�tkiem jaki� resztek na zboczach najwy�szych szczyt�w, kt�re zreszt� dostrzeg� wcze�niej. Zaledwie kilkaset mil dzieli�o ich od Ni-moya i otaczaj�cych miasto �agodnych, zielonych wzg�rz, gdy krajobraz zacz�� si� zmienia�, g�sta ro�linno�� ust�pi�a miejsca stoj�cym z rzadka drzewom o ��tych pniach i nagle byli ju� u st�p wy�yny. Wspinali si�, pracowicie depcz�c ziemi� przykryt� wielkimi granitowymi p�ytami, poprzecinanymi bystrymi potokami i wreszcie przed ich oczami pojawi�a si� pierwsza z Si�str: Threilikor, Siostra P�acz�ca; o tej porze roku na jej zboczach nie by�o jednak �niegu zmienionego w strumienie, rzeczki i wodospady, kt�rym Threilikor zawdzi�cza�a sw� nazw�. Nast�pna na trasie ich w�dr�wki by�a Javnikor, Siostra Czarna; droga prowadzi�a wok� jej p�nocnego zbocza i tam, w pobli�u szczytu, czarne ska�y pokryte ju� by�y bia�ymi plamami jak oznakami jakiej� z�owrogiej choroby. Nieco dalej na p�noc, na ska�ach Cuculimaive, Siostry Pi�knej, symetrycznej g�ry r�owego kamienia zdobnej w strzeliste skalne wie�yczki, parapety i szczeliny wszelkich mo�liwych kszta�t�w i rozmiar�w, Harpirias dostrzeg� co� jeszcze bardziej zdumiewaj�cego: d�ugie, szarobia�e j�zyki lodu sp�ywaj�ce ku dolinom; Korinaam nazwa� je �lodowcami�. - To zamarzni�te rzeki - wyja�ni�. - Zamarzni�te rzeki sp�ywaj�ce w d�, ale powoli, bardzo powoli, zaledwie kilka st�p na rok. Zamarzni�te rzeki. Rzeki lodu? Jak to mo�liwe? A teraz znalaz�y si� przed nimi Siostry Bli�niacze, Shelvokor i Malvokor, kt�rych nie mo�na by�o omin��. By dotrze� do celu, nale�a�o si� na nie wspi��. Dwa wielkie, regularne skalne bloki sta�y tu� obok siebie, wr�cz przera�aj�co ogromne i tak wysokie, �e nie mo�na by�o okre�li� nawet ich wysoko�ci. Szczyty przykrywa� bia�y ca�un nawet od po�udniowej strony i kiedy patrzy�o si� na nie w s�oneczny dzie�, po prostu o�lepia�y. Dzieli�a je stroma, w�ska prze��cz, kt�r� zdaniem Korinaama powinni pokona� ju�, od razu: z prze��czy wia� wiatr, zmiata� wszystko na swej drodze, nie przypomina� niczego, co Harpirias na og� nazywa� wiatrem: mro�ny, z�owrogi, przenikliwy, nios�cy oznaki gwa�townej burzy �nie�nej. Burzy �nie�nej w lecie! - I co? - spyta� Korinaam. - Czy naprawd� s�dzisz, �e powinni�my ryzykowa�? - Nie mamy wyboru. Na te s�owa Harpirias wzruszy� ramionami i wpe�z� za Metamorfem do �lizgacza. Korinnam dotkn�� kontrolek; pojazd ruszy�, a za nim pod��y�y inne. Przez pewien czas wspinaczka wydawa�a si� czym� r�wnie niecodziennym co pi�knym. �nieg pada� l�ni�cymi, niesionymi wichrem pasmami, ta�cz�cymi i wiruj�cymi szale�czo w tempie narzuconym przez porywisty wiatr, powietrze l�ni�o blaskiem jego p�atk�w. Mi�kki bia�y p�aszcz otuli� czarne �ciany prze��czy. Lecz po pewnym czasie zamie� si� nasili�a, a bia�y p�aszcz zaciska� si� wok� nich coraz cia�niej i cia�niej. Harpirias nie widzia� ju� niczego opr�cz bieli, ani po lewej, ani po prawej stronie, ani przed sob�, ani za sob�, ani u g�ry, ani u do�u... istnia� tylko �nieg, wy��cznie �nieg, ciasna opo�cza �niegu. Drog� trudno by�o dostrzec. Na cud zakrawa�o, �e Korinaan w og�le co� widzi, ju� nie wspominaj�c o tym, �e udaje mu si� przeprowadza� �lizgacz przez kolejne ostre zakr�ty. Cho� wewn�trz pojazdu by�o do�� ciep�o, Harpirias zadr�a�... i nie umia� ju� powstrzyma� dreszczy. Z do�u widzia� przecie� fragmenty drogi przez prze��cz i wiedzia�, �e jest ona kr�ta, zdradziecka, �e wspinaj�c si� mi�dzy dwiema gigantycznymi g�rami wiedzie od jednej niezg��bionej przepa�ci do drugiej - nawet je�li �lizgacz nie spadnie w jedn� z nich na kt�rym� z ostrzejszych zakr�t�w, istnia�y du�e szans�, �e wiatr porwie go i rzuci na zbocze. Siedzia� nieruchomo, nic nie m�wi�c, zaciskaj�c usta, by powstrzyma� szcz�kanie z�b�w. Wiedzia�, jak dalece niew�a�ciwe by�oby okazanie strachu. By� w ko�cu rycerzem na dworze Koronala, z powodzeniem uko�czy� trudny trening poprzedzaj�cy nadanie tego tytu�u, a i jego przodkowie nie zaliczali si� do tch�rzy. Tysi�c lat temu najwybitniejszy z nich, Prestimion, w chwale rz�dzi� Majipoorem, dokonuj�c wielkich czyn�w najpierw jako Koronal, potem jako Pontifex. Czy spadkobierca tradycji Prestimiona mo�e pozwoli� sobie na okazanie strachu przed Zmiennokszta�tnym? Nie. Z ca�� pewno�ci� nie. A jednak... ten wicher.... ta stroma, kr�ta droga... ta coraz grubsza zas�ona o�lepiaj�co bia�ego �niegu... Korinaam zwr�ci� si� do niego, m�wi�c na poz�r oboj�tnie: - Istnieje opowie�� o wielkiej bestii Naamaaliilaa, kt�ra w�drowa�a samotnie tu, po g�rach, kiedy�, gdy by�a jedynym stworzeniem na �wiecie. Podczas podobnej burzy chuchn�a na kolumn� lodu, a potem poliza�a to miejsce, i spod jej j�zora wysz�a posta�, Saabaataana, �lepego Giganta, pierwszego m�czyzny naszej rasy. Potem Naamaaliilaa chuchn�a raz jeszcze i jeszcze raz poliza�a l�d, tworz�c Siifiinaatuur, Czerwon� Kobiet�, matk� nas wszystkich. Saabaataan i Siifiinaatuur zeszli z g�r w zielone doliny Zimroelu, byli p�odni i mno�yli si� szcz�liwie, podbijaj�c �wiat, i w ten spos�b powsta�a rasa Piurivar�w. Ta ziemia jest wi�c dla nas �wi�ta, ksi���. Tu, w�r�d mroz�w i zamieci, narodzi�a si� nasza rasa. W odpowiedzi Harpirias tylko chrz�kn��. Nawet w najbardziej sprzyjaj�cych okoliczno�ciach raczej �rednio interesowa� si� mitami o pocz�tku rasy Metamorf�w, a obecnych okoliczno�ci nie spos�b by�o uzna� za sprzyjaj�ce. Wiatr uderzy� w �lizgacz jak pi�� giganta. Ugodzony jego ciosem pojazd zatoczy� si� po drodze niczym pijak na wichrze, zakr�ci� i ruszy� ku przepa�ci. Korinaam najspokojniej w �wiecie skorygowa� kurs jednym delikatnym dotkni�ciem d�ugiego palca o wielu stawach. Harpirias wysycza� przez zaci�ni�te z�by: - Potrafisz powiedzie�, jak daleko jeste�my od Othinoru? - Jeszcze tylko dwie prze��cze i trzy doliny. - Ach, tylko? A kiedy twoim zdaniem tam dotrzemy? Korinaam u�miechn�� si� oboj�tnie. - Mo�e za tydzie�. Mo�e za dwa. By� mo�e nigdy. 2 Harpirias nie planowa� wycieczki w ponur�, mro�n� pustk� wy�yny Khyntor, ani o niej nie marzy�. Jako potomek jednego z wielkich pontyfikalnych rod�w, rodu Prestimion�w z Muldemar, ca�kiem rozs�dnie oczekiwa� komfortowego �ycia na G�rze Zamkowej w s�u�bie Koronala Lorda Ambinole'a oraz - z czasem - awansu na stanowisko jego doradcy lub wysok� pozycj� ministerialn�; mia� nawet prawo spodziewa� si� otrzymania w lenno jednego z Pi��dziesi�ciu Miast! Na tej komfortowej drodze �ycia pojawi�a si� jednak przeszkoda nie do przebycia, przeszkoda rzucona na ni� przez bezmy�lny, okrutny przypadek. W swe dwudzieste pi�te urodziny - dzie� w jego �yciu wyj�tkowo pechowy - Harpirias wraz z grup� sze�ciu przyjaci� wyjecha� z Zamku, by zapolowa� w le�nej posiad�o�ci wiejskiej po�o�onej niedaleko miasta Halanx. Rodzina jego przyjaciela, Tembidata, od pokole� utrzymywa�a tam park my�liwski. Wyprawa na polowanie by�a zreszt� pomys�em Tembidata, prezentem na urodziny przyjaciela, �owy by�y bowiem ulubion� rozrywk� Harpiriasa - niewysokiego jak wi�kszo�� m�czyzn z rodziny Prestimiona, lecz zr�cznego, szerokiego w ramionach, silnego, serdecznego, towarzyskiego i atletycznie zbudowanego m�odego cz�owieka. Harpirias kocha� ka�dy etap polowania: tropienie i podchodzenie zwierzyny, po�cig, podczas kt�rego czu�o si� na policzkach ciep�y wiatr, moment zatrzymania przed strza�em, kiedy trzeba by�o b�yskawicznie wycelowa� oraz - oczywi�cie - sam strza� i zabicie ofiary. Nie zna� lepszego sposobu na sp�dzenie dnia urodzin ni� zgrabne, zgodne z wymaganiami sztuki my�liwskiej zar�ni�cie kilku bilantoon�w lub tuamirok�w o ostrych k�ach i przygotowanie z ich mi�sa wieczornej uczty, a z �b�w i sk�r trofe�w do zawieszenia na �cianie. Tak wi�c dzie� urodzin Harpirias sp�dzi� z przyjaci�mi, poluj�c... i to poluj�c z powodzeniem; zabili nie tylko kilkana�cie bilantoon�w i dwa tuamiroki, lecz tak�e t�ustego, smacznego vandara, zgrabnego, szybkiego onathaila i pod koniec dnia tak�e wspania�y okaz sinileese o l�ni�cej bia�ej sier�ci i pot�nym, rozga��zionym, szkar�atnym poro�u. Tego ostatniego Harpirias upolowa� w�asnor�cznie, jednym strza�em ze zdumiewaj�co du�ej odleg�o�ci - strza�em, kt�ry nape�ni� go zas�u�on� dum� z w�asnych umiej�tno�ci. - Nie mia�em poj�cia, �e wasza rodzina trzyma w parku tak rzadkie stworzenie - powiedzia� do Tembidata, stoj�c nad tusz�, kt�r� mieli zamiar zabra� ze sob� na zamek. - Ja tak�e nie mia�em o tym poj�cia. - G�os, jakim wypowiedzia� te s�owa Tembidat, g�uchy i niepewny, powinien pos�u�y� mu za przestrog� przed tym, co mia�o si� zdarzy� za chwil�, ale Harpirias a� wzbija� si� w dum� i na nic nie zwraca� uwagi. - Musz� przyzna�, �e by�em z lekka zaskoczony, kiedy dostrzeg�em go tam, mi�dzy drzewami. Bia�y sinileese to rzadko��... nigdy przedtem nie widzia�em tego wspania�ego stworzenia... a ty? - Wi�c by� mo�e powinienem pozwoli� mu �y�? Mo�e to ukochane zwierz� twojego ojca... mo�e mia� do niego szczeg�lny stosunek... - I nigdy o nim nie wspomnia�? Ani s�owem? Nie, Harpiriasie! -Tembidat potrz�sn�� g�ow�, lecz troch� zbyt energicznie, jakby chcia� sam siebie o czym� przekona�. - Z pewno�ci� albo w og�le o nim nie wiedzia�, albo nic go to nie obchodzi�o, inaczej nie wypu�ci�by go na wolno�� ot tak, w parku my�liwskim. Znajdujemy si� w rodzinnej posiad�o�ci, gdzie wolno nam polowa� na wszystko, co znajdziemy, wi�c ten sinileese jest moim prezentem dla ciebie, a ojciec b�dzie si� tylko cieszy�, wiedz�c, �e pad� on z twej r�ki, na polowaniu w dzie� twoich urodzin. - A kim s� ci m�czy�ni, Tembidacie? - spyta� jeden z uczestnik�w polowania. - To gajowi twego ojca, prawda? Harpirias podni�s� wzrok na trzech pot�nych, ponurych m�czyzn ubranych w szkar�atno-fioletowe liberie, wychodz�cych w�a�nie z lasu na przesiek�, na kt�rej le�a� sinileese. - Nie - odpar� Tembidat, a jego g�os zn�w zabrzmia� dziwnie g�ucho. - To nie gajowi mojego ojca, lecz naszego s�siada, ksi�cia Lubovine. -Waszego... waszego s�siada? - zaj�kn�� si� zdumiony Harpirias i poczu� obaw�, kt�ra nasili�a si�, w miar� jak w pe�ni u�wiadomi� sobie, z jakiej odleg�o�ci po�o�y� sinileese. Po prostu musia� spyta� sam siebie, czyje w�a�ciwie upolowa� zwierz�. Najpot�niejszy i najbardziej ponury z m�czyzn pozdrowi� ich wyj�tkowo niedba�ym salutem. - Czy szlachetni panowie widzieli�cie przypadkiem... ach, owszem, widzieli�cie... - nie doko�czy� zdania, a jego g�os ucich� w z�owieszczym warkni�ciu. - ...bia�ego sinileese ze szkar�atnymi rogami - doko�czy� ostro jeden z jego towarzyszy. Przez kr�tk�, lecz wyj�tkowo nieprzyjemn� chwil� nad przesiek� zapad�a pulsuj�ca wrogo�ci� cisza. Trzej gajowi ponuro wpatrywali si� w cia�o zwierz�cia, nad kt�rym kl�cza� Harpirias, a Harpirias, od�o�ywszy ju� wcze�niej n�, kt�rym nacina� sk�r� ofiary, wpatrywa� si� we w�asne zakrwawione d�onie. W uszach s�ysza� szum, jakby wzburzona rzeka p�yn�a mu przez czaszk�. Milczenie przerwa� wreszcie Tembidat, a w jego g�osie wyra�nie brzmia�a arogancja, maskuj�ca niepewno��. - Z pewno�ci� wiecie, �e znajdujecie si� na terenie parku my�liwskiego ksi�cia Kestira z Halanx, kt�rego jestem synem. Je�li wasze zwierz� przekroczy�o granice naszej ziemi, to cho� �a�ujemy, i� zgin�o, musimy stwierdzi�, �e mieli�my prawo je zabi�. O czym z pewno�ci� wiecie. - Je�li nasze zwierz� wkroczy�o na wasz� ziemi�, tak - odezwa� si� najwi�kszy z gajowych. - Lecz je�li ten sinileese, kt�rego �cigamy przez ca�e popo�udnie, od kiedy uciek� z klatki, zabity zosta� na ziemi nale��cej do naszego ksi�cia! - Na ziemi... waszego... waszego ksi�cia... - wykrztusi� Tembidat. - Oczywi�cie. Widzisz naci�cie tam, na drzewie pingla? Plama krwi znajduje si� �adny kawa�ek za granic� waszej posiad�o�ci, my dotarli�my tu w�a�nie �ladem krwi. Przenie�li�cie cia�o na ziemi� ksi�cia Kestira, oczywi�cie, ale nie zmienia to faktu, �e zwierz� zgin�o na ziemi ksi�cia Lubovine'a. - Czy to prawda? - spyta� Harpirias, a w jego g�osie wyra�nie d�wi�cza� strach. - Czy to granica ziemi twego ojca? - Rzeczywi�cie... no tak... - mrukn�� niemal nies�yszalnie Tembidat. - Ten sinileese by� ostatnim okazem swego gatunku i nale�a� do pere� kolekcji naszego ksi�cia - doda� jeszcze gajowy. -Zabierzemy jego mi�so i sk�r�, lecz �w akt bezsensownego k�usownictwa b�dzie was kosztowa� znacznie wi�cej, m�odzi panowie. Zapami�tajcie sobie me s�owa. Gajowi zabrali zwierz� i oddalili si� bez s�owa. Harpirias sta� oszo�omiony rozmiarem nieszcz�cia, kt�re w�a�nie mu si� przytrafi�o. Park rzadkich zwierz�t ksi�cia Lubovine'a s�yn�� ze swych cud�w, sam ksi��� by� nie tylko arystokrat� o przeogromnym maj�tku, pot�dze i wp�ywach - mia� w�r�d przodk�w Koronala Lorda Voriaxa, starszego brata Koronala i Pontifexa Lorda Valentine'a panuj�cego w Czasach Niepokoj�w przed pi�ciuset laty - lecz tak�e cz�owiekiem pr�nym i m�ciwym, nie znosz�cym nawet wyimaginowanego lekcewa�enia. Jakim cudem Tembidat okaza� si� takim durniem, by doprowadzi� my�liwych pod granic� rodzinnej posiad�o�ci? Dlaczego nie powiedzia�, �e granica parku my�liwskiego nie jest ogrodzona? Dlaczego nie ostrzeg� przed ryzykiem tak dalekiego strza�u? Tembidat, najwyra�niej �wiadom rozpaczy przyjaciela, powiedzia� �agodnie: - Zado��uczynimy jego �yczeniom, nie w�tp w to nawet przez chwil�. M�j ojciec porozmawia z Lubovine'em, bez problemu u�wiadomimy mu, �e nie chcia�e� k�usowa� na jego terenie, �e tylko pope�ni�e� b��d... kupimy mu trzy nowe sinileese, pi�� nowych sinileese... Lecz, oczywi�cie, okaza�o si�, �e wcale nie jest to takie proste. Z�o�ono szczere, pokorne przeprosiny. Zap�acono odszkodowanie za martwe zwierz�. Podj�to wszelkie mo�liwe, lecz niestety bezskuteczne starania, by w�ciek�emu ksi�ciu Lubovine'owi znale�� innego bia�ego sinileese. Zajmuj�cy wysokie miejsca w hierarchii dworu krewni Harpiriasa: Prestimionowie, Dekkeretowie i Kinnikenowie przem�wili za nim, prosz�c o pob�a�liwo�� dla cz�owieka winnego przecie� wy��cznie b��du zapalczywej m�odo�ci. A kiedy Harpirias nabra� pewno�ci, �e ca�a ta nieprzyjemna sprawa sko�czy�a si� wreszcie i posz�a w niepami��, przeniesiono go nagle na drugorz�dn� plac�wk� dyplomatyczn� w wielkim mie�cie Ni-moya na drugim i mniej wa�nym kontynencie Majipooru, Zimroelu, oddzielonym od G�ry Zamkowej oceanem i tysi�cami mil l�du. Rozkaz przeniesienia spad� mu na kark jak top�r kata. W rzeczywisto�ci k�ad� on przecie� kres marzeniom o jakiejkolwiek karierze na dworze Koronala. Gdy tylko Harpirias znajdzie si� na Zimroelu, na G�rze Zamkowej natychmiast o nim zapomn� - a opuszcza j� zapewne na lata, by� mo�e nawet dziesi�tki lat; by� mo�e ju� nigdy nie wezw� go z powrotem. W Ni-moya czeka go praca pozbawiona jakiegokolwiek znaczenia, przek�adanie papier�w, wysy�anie niewa�nych raport�w, piecz�towanie absurdalnych dokument�w, i tak rok za rokiem, rok za rokiem... tymczasem m�odzi lordowie przeskocz� go w hierarchii jeden za drugim, obejm� po kolei wszystkie dworskie urz�dy, kt�re nale�a�y si� jemu, ze wzgl�du na zdolno�ci i na urodzenie. - To sprawka Lubovine'a, prawda? - spyta� Tembidata, kiedy okaza�o si�, �e w kwestii przeniesienia na Zimroel nic nie da si� zrobi�. - Tak m�ci si� na mnie za tego swojego cholernego sinileese? Ale przecie� to nie w porz�dku... zrujnowa� cz�owiekowi �ycie za przypadkow� �mier� jakiego� cholernego zwierza, i to na polowaniu... - Nikt ci nie rujnuje �ycia, Harpiriasie. - Co ty powiesz? - Sp�dzisz w Ni-moya sze�� miesi�cy, najwy�ej rok. M�j ojciec nie ma co do tego nawet najmniejszych w�tpliwo�ci. Lubovine jest cz�owiekiem pot�nym, nalega� na ukaranie ci� za czyn, kt�rego si� dopu�ci�e�, wi�c musisz uda� si� na co� w rodzaju wygnania. Na troch�. Nie martw si�, nied�ugo wr�cisz, Koronal osobi�cie powiedzia� to mojemu ojcu. - Rzeczywi�cie wierzysz, �e tak to b�dzie wygl�da�. - Bez w�tpienia - zapewni� Tembidat. Ale nie tak to, oczywi�cie, wygl�da�o. Harpirias wyjecha� do Ni-moya pe�en najgorszych przeczu�. Wprawdzie by�o to miasto wielkie i wspania�e, licz�ce sobie ponad trzydzie�ci milion�w mieszka�c�w, miasto bia�ych wie� zbudowanych na przestrzeni setek mil nad pot�n� rzek� Zimr, lecz jednak mimo wszystkich tych wspania�o�ci by�o to miasto Zimroelu. Nikt urodzony i wychowany w�r�d splendoru G�ry Zamkowej nie przywyknie �atwo do pomniejszej chwa�y drugorz�dnego kontynentu. Tu, w Ni-moya, Harpirias sp�dza� jeden ponury miesi�c za drugim, urz�duj�c w czym�, co nazywa�o si� Biurem ��cznika Prowincji, nie podlegaj�cym ani urz�dowi Koronala, ani urz�dowi Pontifexa, lecz nale��cym raczej do biurokratycznej pr�ni. Z ut�sknieniem wyczekiwa� rozkazu przenosz�cego go z powrotem na G�r� Zamkow�. Wyczekiwa� go z miesi�ca na miesi�c. Z miesi�ca na miesi�c... Z miesi�ca... Kilkakrotnie wype�nia� podanie z pro�b� o wyznaczenie mu obowi�zk�w na G�rze. Na �adne z nich nie otrzyma� odpowiedzi. Napisa� do Tembidata, przypominaj�c mu o rzekomej obietnicy Koronala, kt�ry po pewnym czasie mia� podobno pozwoli� mu powr�ci� z wygnania. Tembidat odpisa�, i� jest ca�kiem pewny, �e Koronal ma zamiar dotrzyma� danego s�owa. Min�a pierwsza rocznica obj�cia przez Harpiriasa urz�du w Ni-moya. Rozpocz�� si� drugi rok jego wygnania. Mniej wi�cej w tym czasie przesta� ju� regularnie otrzymywa� wiadomo�ci z G�ry, czasami tylko dochodzi� do niego jaki� list, strz�p jakiej� plotki, ale i to coraz rzadziej. Zupe�nie jakby ludzie wstydzili si� do niego pisa�! A wi�c wszystko dzia�o si� dok�adnie tak, jak w najgorszych snach. Popad� w zapomnienie. Jego kariera dobieg�a kresu; do�yje swych dni jako pomniejszy urz�dnik niewa�nego, zagubionego w hierarchii w�adzy biura w wielkim wprawdzie, lecz bez najmniejszych w�tpliwo�ci prowincjonalnym mie�cie drugorz�dnego kontynentu Majipooru, na zawsze odci�ty od �r�d�a w�adzy i przywilej�w, do kt�rych przez ca�e dotychczasowe �ycie mia� nieograniczony dost�p. Nawet jego charakter pocz�� si� zmienia�. Harpirias, niegdy� otwarty i serdeczny, dzi� by� cz�owiekiem zamkni�tym w sobie, surowym, ma�om�wnym, by� mo�e bezpowrotnie zgorzknia�ym na skutek wyrz�dzonej mu krzywdy. Nagle, pewnego dnia, gdy powoli i beznadziejnie przekopywa� si� przez dostarczon� z Alhanroelu poczt� dyplomatyczn�, znudzony najnowsz� dostaw� bezsensownych dokumen- t�w, kt�re musi przecie� kiedy� przeczyta�, a potem co� z nimi zrobi�, ze zdumieniem znalaz� w�r�d nich jeden adresowany bezpo�rednio do siebie, koperta by�a ozdobiona insygniami ksi�cia Salteira, Najwy�szego Doradcy Koronala Lorda Ambinole'a. Harpirias nie spodziewa� si� listu od figury tak dostojnej jak Salteir. Dr��cymi palcami z�ama� piecz��. Czyta� dokument z nadziej�, ba! - z zachwytem. Transfer! Lubovine ugi�� si� wreszcie! Droga na G�r� Zamkow� stoi otworem! Podczas lektury wszelkie jego nadzieje leg�y jednak w gruzach. Nikt nie wzywa� go do �r�d�a w�adzy, wr�cz przeciwnie, w�a�nie mia� jeszcze bardziej si� od niego oddali�. Czy�by pogrzebanie przeciwnika �ywcem w Ni-moya nie zadowoli�o Lubovine'a? Najwyra�niej, poniewa� niniejszym ksi��� Harpirias wys�any zosta� nie tylko poza granice G�ry i Alhanroelu, lecz nawet poza granice cywilizacji: na �nie�n�, mro�n� pustyni� za- gubion� w�r�d g�r Zimroelu, znan� jako wy�yna Khyntor. 3 Wkr�tce Harpirias dowiedzia� si�, o co chodzi. Oto pewna ekspedycja naukowa zabrn�a w ten niego�cinny, nie zamieszkany zak�tek Majipooru w poszukiwaniu kopalnych szcz�tk�w wymar�ego gatunku smok�w l�dowych, wielkich gadopodobnych stworze� z poprzednich epok geologicznych, podobno spokrewnionych w jaki� spos�b ze smokami morskimi - gigantycznymi, inteligentnymi, do dzi� p�ywaj�cymi w wielkich stadach po niezmierzonych oceanach planety. Niejasne, cz�sto wzajemnie sprzeczne legendy o tych stworzeniach by�y powszechnie spotykanym sk�adnikiem mitologii niekt�rych ras zamieszkuj�cych Majipoor. W�r�d Liimen�w, nieszcz�snych biedak�w, w�drownych handlarzy kie�baskami i rybak�w, ugruntowa�a si� wiara, �e wielkie smoki �y�y niegdy� na l�dzie, �e z wyboru pogr��y�y si� w morzu i kiedy�, w jakiej� apokaliptycznej przysz�o�ci, powr�c�, by zbawi� �wiat. Hjortowie i kud�aci, czworor�cy Skandarzy mieli podobne wierzenia, a Metamorfowie, czyli Zmiennokszta�tni, kt�rzy zawsze zamieszkiwali planet�, uwa�ali, �e w z�otym wieku tylko oni i smoki �yli na Majipoorze w telepatycznej harmonii, zar�wno na l�dzie, jak i na morzu. Komu�, kto nie by� Metamorfem, trudno jednak przychodzi�o okre�li�, co my�l� i w co wierz� Metamorfowie. Otrzymane przez Harpiriasa dokumenty potwierdza�y, �e pewnego szczeg�lnie �askawego lata grupa traper�w poluj�cych na stitmoje zapu�ci�a si� g��boko w przykryte zwykle wiecznym �niegiem regiony wy�yny, w�r�d ska�, n szczytu zboczy pewnego kanionu znajduj�c skamienia�e ko�ci ogromnych rozmiar�w. Przyj�wszy za�o�enie, �e mog� to by� ko�ci smok�w, grupa o�miu lub dziesi�ciu naukowc�w wyst�pi�a do odpowiednich w�adz administracyjnych o pozwolenie na znalezienie kanionu i otrzyma�a je. Korinaam, mieszkaniec Ni-moya, Metamorf, jak wielu jego wsp�plemie�c�w zarabiaj�cy na �ycie jako przewodnik wypraw my�liwskich w �atwiej dost�pne zak�tki strefy arktycznej, zatrudniony zosta� celem doprowadzenia ich na wy�yn�. - Wyruszyli zaraz na pocz�tku lata - powiedzia� Heptil Magloir, Vroon z Biura Staro�ytno�ci, urz�dnik, kt�ry podpisa� pozwolenie na wyruszenie wyprawy. - Przez ca�e miesi�ce nie dawali znaku �ycia. Nagle, pod koniec jesieni, tu� przed pocz�tkiem okresu burz �nie�nych na wy�ynie, Korinaam powr�ci� do Ni-moya. Sam. Oznajmi�, �e wyprawa zosta�a uwi�ziona i tylko jemu pozwolono wr�ci� celem wynegocjowania warunk�w uwolnienia. Brwi Harpiriasa unios�y si�. - Uwi�ziona? Przez kogo? Chyba nie g�rali z wy�yny? - Wy�yn� Khyntor przemierza�y szczepy prymitywnych, zaledwie na p� cywilizowanych nomad�w, od czasu do czasu schodz�cych na zamieszkan� nizin� i ofiaruj�cych na sprzeda� futra, sk�ry i mi�so upolowanych przez siebie zwierz�t. G�rale, cho� mogli si� wydawa� dzicy, nigdy jeszcze nie rzucili wyzwania niepor�wnanie liczniejszym mieszka�com miast. - Nie, nie, nie chodzi o g�rali - zapewni� Vroon, stw�r o wielu mackach, si�gaj�cy Harpiriasowi mniej wi�cej do kolan. -W ka�dym razie nigdy jeszcze nie mieli�my do czynienia z takimi g�ralami. Nasi naukowcy zostali najwyra�niej wi�niami poprzednio nam nie znanej rasy brutalnych barbarzy�c�w zamieszkuj�cych p�nocny kraniec wy�yny. - Zaginiona rasa? - Harpirias nagle poczu� gwa�towny przyp�yw ciekawo�ci. - Chodzi o jaki� od�am Zmiennokszta�tnych, prawda? - Chodzi o ludzi, zapomnianych potomk�w grupy handlarzy futer, kt�ra przed tysi�cami lat zaw�drowa�a na p�noc i tam zosta�a odci�ta - czy te� mo�e pozwoli�a si� odci�� - od cywilizacji w ma�ej lodowej dolince, dost�pnej dopiero teraz, ostatnio bowiem mieli�my kilka prawdziwie upalnych lat. Ludzie ci zmienili si� w dzikus�w nie wiedz�cych nic o otaczaj�cym ich �wiecie... nie maj� na przyk�ad poj�cia, �e Majipoor jest ogromn� planet� zamieszkan� przez miliardy istot! Wierz�, i� ca�a reszta naszego �wiata przypomina ich dolink� - ot, kilka plemion �yj�cych z my�listwa i zbieractwa. Kiedy powiedziano im o Koronalu i Pontifeksie, najwyra�niej wzi�li ich za plemiennych wodz�w! - Wi�c czemu uwi�zili naukowc�w? - Jak rozumiem, ludzie ci - je�li wolno mi nazwa� ich tak szlachetnym s�owem - chc� tylko, by pozostawiono ich w spokoju. Chc�, by pozwolono im �y�, jak �yli od wiek�w w swej g�rskiej siedzibie, odci�ci od �wiata �niegiem i lodem, bez �adnej ingerencji z zewn�trz. Takich w�a�nie gwarancji za��dali od Koronala. Chc� zatrzyma� naukowc�w jako zak�adnik�w do momentu podpisania odpowiedniego porozumienia. Harpirias ponuro skin�� g�ow�. - A mnie mianowano ambasadorem u tych g�rskich dzikus�w, zgadza si�? - Tak, oczywi�cie. - Wspaniale. Oznacza to, �e mam uda� si� do nich i wyja�ni� im grzecznie i uprzejmie - za�o�ywszy, �e w og�le zdo�am si� z nimi porozumie� - i� Koronal �a�uje nieszcz�snego incydentu, kt�ry doprowadzi� do pogwa�cenia ich prywatno�ci, obiecuje respektowa� �wi�te granice ich plemiennych �owisk oraz przyrzeka, �e koloni�ci nigdy nie zostan� wys�ani w t� kup� lodu, kt�r� tamci wybrali oni sobie za ojczyzn�. �e jako oficjalny ambasador Koronala Jego Wysoko�ci Lorda Ambinole'a jestem w�adny podpisa� traktat obiecuj�cy im wszystko, o co poprosz�, a oni maj� po jego podpisaniu zwolni� zak�adnik�w. Niczego nie pomin��em? - Jest tylko jeden problem - rzek� Heptil Magloir. - Tylko jeden? - Nie spodziewaj� si� ambasadora, lecz Koronala we w�asnej osobie. Harpirias a� sapn�� ze zdumienia. - Chyba nie oczekuj�, �e odwiedzi ich Koronal!? - Niestety, tego w�a�nie oczekuj�. Jak ju� m�wi�em, nie maj� najmniejszego poj�cia ani o wielko�ci Majipooru, ani o wspania�o�ci i majestacie Koronala, ani o ogromie i donios�o�ci pe�nionych przez niego obowi�zk�w. S� tak�e lud�mi dumnymi, kt�rych �atwo urazi�. Do ich kraju wkroczyli obcy, czego najwyra�niej nie maj� zamiaru tolerowa�, wi�c wydaje im si�, i� w�dz owych obcych powinien teraz pojawi� si� w ich wiosce i pokornie poprosi� o wybaczenie. - Rozumiem - odezwa� si� Harpirias. - Chcesz wi�c, bym uda� si� do nich i upokorzy� przed nimi, udaj�c, �e jestem Lordem Ambilone'em, tak? Cienkie macki Vroona zafalowa�y gwa�townie. - Niczego takiego nie powiedzia�em - oznajmi� cicho. - A wi�c kim mam by�? - Kimkolwiek, byle tylko czuli si� szcz�liwi. Mo�na im powiedzie� wszystko. Maj� uwolni� zak�adnik�w. - Wszystko? Czy i to, �e jestem Koronalem? - Wyb�r w�a�ciwej taktyki zale�y od woli wys�annika - podsumowa� Heptil Magloir. - Wy��cznie od woli wys�annika. Wys�annik ma woln� r�k�. Cz�owiek waszej zr�czno�ci i taktu z pewno�ci� umie stan�� na wysoko�ci zadania. - Ach, oczywi�cie. Z pewno�ci�. Harpirias kilka razy odetchn�� g��boko. A wi�c chcieli, by k�ama�. Nie rozka�� mu przecie�, by k�ama�, ale najwyra�niej nie maj� nic przeciw temu... je�li ok�amanie dzikus�w doprowadzi do uwolnienia zak�adnik�w. Rozz�o�ci�o go to i zasmuci�o jednocze�nie. Cho� nie nale�a� do ludzi przesadnie uczciwych, sam pomys�, by w�r�d barbarzy�c�w udawa� Koronala wyda� mu si� wr�cz niesmaczny. Obra�liwy by� nawet fakt, �e o�mielono si� mu to zasugerowa�. Za kogo go uwa�aj�!? Milcza� przez chwil�, a potem odezwa� si�: - Czy wolno mi spyta�, kiedy mam rusza� w drog�? - U pocz�tku khyntorskiego lata. Tylko latem miejsce, gdzie �yje to plemi�, bywa dost�pne. - A wi�c dopiero za kilka miesi�cy? - Oczywi�cie. Harpirias nie potrafi� oprze� si� wra�eniu, �e pad� ofiar� jakiego� kiepskiego �artu. Sama my�l o tej idiotycznej wyprawie w krain� wiecznego lodu napawa�a go rozpacz�. - A gdybym nie przyj�� stanowiska ambasadora? - spyta� po kolejnej, kr�tkiej chwili milczenia. - Nie przyj��? Nie przyj��? -Vroon wydawa� si� po prostu nie rozumie� znaczenia tych dw�ch prostych s��w. - W ko�cu nie mam przecie� �adnego do�wiadczenia w podr�owaniu w tak wyj�tkowo niekorzystnych warunkach. - Przewodnikiem wyprawy b�dzie Metamorf Korinaam. - Oczywi�cie - zgodzi� si� kwa�no Harpirias. -To dla mnie wielka pociecha. W ka�dym razie pytanie o mo�liwo�� odmowy wykonania polecenia pozosta�o bez odpowiedzi. Harpirias mia� wra�enie, �e lepiej nie zadawa� go po raz drugi, lecz wiedzia� te�, �e je�li da si� wp�dzi� w odgrywanie roli ambasadora gdzie� na ko�cu �wiata, jego los b�dzie przes�dzony. Ju� sama podr� nie nale�a�a najwyra�niej do wygodnych i b�yskawicznych, a negocjacje z dumnymi dzikusami z pewno�ci� oka�� si� d�ugie i �mudne. Kiedy wreszcie - je�li w og�le - powr�ci na po�udnie, z pewno�ci� b�dzie ju� za p�no, by marzy� o odzyskaniu dawnej pozycji na dworze Lorda Ambinole'a. Przez ten czas jego dawni przy- jaciele zd��� oczywi�cie zaj�� wszystkie licz�ce si� stanowiska, on za�, je�li b�dzie mia� szcz�cie, pozostanie drobnym, niewa�nym urz�dniczyn� a� do �mierci; o wiele bardziej prawdopodobne wydawa�o si� jednak, �e przyjdzie mu zgin�� podczas tej r�wnie idiotycznej co niebezpiecznej ekspedycji, mo�e w jakiej� wielkiej burzy �nie�nej, mo�e z r�ki brutalnych g�rali, kiedy zorientuj� si�, �e nie jest Koronalem, tylko pomniejszym urz�dnikiem s�u�by dyplomatycznej. A wszystko to za jednego bia�ego sinileese. Lubovine, Lubovine, co� ty mi uczyni�? By� mo�e istnieje jednak jaki� spos�b, my�la� Harpirias, by uwolni� si� z pu�apki. D�uga g�rska zima powinna jeszcze troch� potrwa�, co dawa�o mu pewne pole manewru; nie wyrusza� w ko�cu natychmiast. Ostro�nie zasi�gn�� opinii kilku starszych koleg�w z Biura ��cznika Prowincji co do konieczno�ci przyj�cia nowego stanowiska. Czy istnieje procedura wewn�trzwydzia�owa, na podstawie kt�rej m�g�by odm�wi�, powo�uj�c si� na wag� dotychczas wykonywanych zada�? Koledzy patrzyli na niego, jakby m�wi� w jakim� obcym j�zyku. Czy mo�na odm�wi�, powo�uj�c si� na zagro�enie zdrowia lub �ycia? Tylko wzruszali ramionami. Jaki efekt dla jego kariery mia�aby odmowa? Tu przynajmniej wszyscy byli zgodni - katastrofalny. Harpirias rozwa�a� nawet mo�liwo�� zdania si� na �ask� Lubovine'a, ale doszed� do wniosku, �e by�oby to g�upie. Mo�e warto odwo�a� si� bezpo�rednio do Koronala? - nie, nie, po co zdoby� sobie na dworze opini� kogo�, kto nie wykonuje swych obowi�zk�w tylko dlatego, �e wydaj� mu si� trudne, a zwr�cenie si� za jego plecami do starszego monarchy, PontifexaTaghina Gawada, zamkni�tego w cesarskim Labiryncie... c�, to wydawa�o si� ju� prawdziwym szale�stwem, czym� tak g�upim, �e po prostu nie da si� tego opisa� s�owami. Harpirias zdoby� si� na jedno - napisa� wywa�one i dok�adnie przemy�lane listy do swych krewnych na dworze... lecz ich nie wys�a�. Mija�y tygodnie. W Ni-moya, gdzie przez okr�g�y rok klimat jest ciep�y i przyjazny, zmierzch nadchodzi� teraz p�nym wieczorem. Lato, czy te� to, co na wy�ynie nazywano latem, zbli�a�o si� wielkimi krokami. Harpirias z rozpacz� zda� sobie spraw�, �e wyprawa na p�noc staje si� powoli tak nieunikniona jak tocz�ca si� ju� lawina i �e nie uda�o mu si� znale�� sposobu, by zej�� jej z drogi. - Ma pan go�cia - oznajmi� mu pewnego dnia sekretarz. Go�cia? Go�cia? Przecie� nikt nigdy go tu nie odwiedza�... - Tembidat! - M�ody, d�ugonogi m�czyzna w krzykliwie eleganckim stroju ksi���tka z G�ry wszed� do gabinetu Harpiriasa pewnie, dumnie. - Co ty tu robisz? - Sprawy rodzinne. Niedaleko st�d, na zachodzie, mamy plantacje stajji, kt�ra ostatnimi laty by�a najwyra�niej wr�cz fatalnie zarz�dzana. Nam�wi�em ojca, �eby mnie tu wys�a� na inspekcj�, to naprawi� b��dy. No i przy okazji zobacz� si� z pewnym starym przyjacielem. -Tembidat rozejrza� si� dooko�a, potrz�sn�� g�ow�. - A wi�c to tu pracujesz? - Cudo, nie? - Gdybym tylko potrafi� wyrazi� sw�j najszczerszy �al, �e sprawy tak si� w�a�nie u�o�y�y! Nie masz poj�cia, jak ci�ko pracowa�em, by wyrwa� ci� z tego bagna... - w tym momencie Tembidat u�miechn�� si� promiennie - ...no, ale wszystko dobre, co si� dobrze ko�czy! Jeszcze par� tygodni i po�egnasz si� wreszcie z tym okropnym miejscem, prawda, staruszku? - Wiesz o tej mojej misji? - Jeszcze pytasz! Pomog�em j� za�atwi�! -Co? - No, szczerze m�wi�c, najbardziej napracowa� si� nad tym tw�j kuzyn Vildimuir - wyja�ni� Tembidat, nie przestaj�c u�miecha� si� ani na chwil�. - On pierwszy us�ysza� o tych idiotach naukowcach, kt�rzy dali si� porwa� dzikusom z g�r, i od razu zacz�� opowiada� ludziom Koronala, jakim to by�by� wspania�ym przyw�dc� wyprawy ratunkowej. Wtajemniczy� w sw�j plan mnie, a ja natychmiast pobieg�em do Ministerstwa Spraw Granicznych, gdzie wszyscy byli oczywi�cie szalenie przej�ci, bo w�a�nie odkryto prymitywn� kultur� wymagaj�c� wyj�tkowo delikatnego traktowania, co oczywi�cie powinno doprowadzi� do przyznania im wi�kszego bud�etu, no i zdo�a�em przekona� samego Inamona Ghaznavisa, �e nikt inny nie potrafi poprowadzi� negocjacji z tymi dzikusami, zw�aszcza bior�c pod uwag� twoje wykszta�cenie w dziedzinie dyplomacji i fakt, �e jeste� akurat w Ni- moya, praktycznie na granicy wy�yny... - Zaraz, chwileczk�! - Harpirias oprzytomnia� nieco. - Nie wierz� w�asnym uszom. Nie wystarczy wam, �e skazano mnie na t� �a�osn� prac� bez �adnych widok�w na przysz�o��? Czy�by�cie z Vildimurem my�leli, �e moja sytuacja poprawi si� dzi�ki ekspedycji do jakiego� mro�nego pustkowia, gdzie nie dotar� jeszcze cywilizowany cz�owiek? - Ale� oczywi�cie! - Jak to? Tembidat spojrza� na niego jak na idiot�. - Pos�uchaj mnie, Harpiriasie. Ta wyprawa i tylko ona ocali ci� przed przek�adaniem do ko�ca �ycia z miejsca na miejsce idiotycznych rz�dowych papier�w! - Przysi�ga�e�, �e po paru miesi�cach Koronal wybaczy mi i pozwoli wr�ci�... - S�uchaj�e! - przerwa� mu Tembidat. - Koronal o tobie zapomnia�. My�lisz, �e nie ma na g�owie innych spraw? Jedyne, z czym kojarzy mu si� Harpirias z Muldemar, to to, �e �w Harpirias zrobi� kiedy� co�, co rozsierdzi�o Lubovine'a, a Lubovine potrafi by� dokuczliwy jak jaki� cholerny wrz�d na ty�ku, wi�c Koronal nie chce z nim zadziera� i je�li kto� z nas tylko wspomni twe imi�, natychmiast zmienia temat. Jeszcze par� miesi�cy i w og�le zapomni, �e istniejesz, zapomni, �e by�y kiedy� powody, dla kt�rych mieszka�e� na G�rze Zamkowej. No, tak. A teraz, powiedzmy, �e udajesz si� na wy�yn� Khyntor, by ocali� grup� naukowc�w przed dzikim plemieniem bitnych barbarzy�c�w. Wyprawa ta b�dzie bez w�tpienia d�uga i trudna, bez w�tpienia b�dziesz musia� dokona� po drodze wielu bohaterskich czyn�w... - Oczywi�cie - przyzna� ponuro Harpirias. - No przecie�! B�d� powa�ny, przyjacielu! - Bardzo si� staram, ale to wcale nie takie �atwe. Lecz jego samego zaskoczy�o to, jaki podejrzliwy, zgorzknia�y i cyniczny sta� si� tu, w Ni-moya. Harpirias z G�ry Zamkowej by� zupe�nie innym cz�owiekiem. Zmieni� si� tak bardzo, �e ostatnimi czasy nie potrafi� po prostu sam siebie rozpozna�. Tembidatowi najwyra�niej wcale to nie przeszkadza�o. - Twa podr� oka�e si� oczywi�cie wielkim i bohaterskim przedsi�wzi�ciem. Udasz si� na p�noc, w�r�d najbardziej niesprzyjaj�cych okoliczno�ci zachowasz si� rozwa�nie i dzielnie, pokonasz wszelkie pi�trz�ce si� na twej drodze trudno�ci i powr�cisz bezpiecznie, maj�c u swego boku ocalonych zak�adnik�w. Koronal, uwielbiaj�cy opowie�ci o bohaterskich czynach i dalekich wyprawach przywo�uj�cych na pami�� dawne, bardziej romantyczne czasy, b�dzie najprawdopodobniej chcia� wys�ucha� twego sprawozdania osobi�cie, zostaniesz wi�c wezwany na G�r� Zamkow�, by mu o wszystkim opowiedzie�. Lord Ambilone oczywi�cie zachwyci si� tw� dramatyczn� epopej� dziej�c� si� w�r�d zab�jczych g�r p�nocy. B�dzie bezgranicznie zachwycony, Harpiriasie! Opiszesz mu barwnie, jak to bez trwogi zagl�da�e� �mierci w oczy, by ocali� genialnych naukowc�w, jak codziennie dokonywa�e� czyn�w, o kt�rych za lat tysi�c b�dzie si� jeszcze �piewa� pie�ni, wi�c ani mu w g�owie nie postanie, by wys�a� ci� z powrotem do idiotycznej urz�dniczej pracy w Ni-moya, prawda? - Prawda, prawda. Chyba �e nie prze�yj� wszystkich tych czyn�w, o kt�rych za tysi�ce lat b�dzie si� �piewa� pie�ni. Chyba �e pierwszego dnia przysypie mnie lawina albo kt�rego� nast�pnego dzikusy zjedz� mnie na kolacj�. - Je�li chce si� by� bohaterem opiewanym w pie�niach, trzeba przysta� na pewne ryzyko. Ale przecie� nie ma powodu, dla kt�rego... - Nie rozumiesz mnie. Nie chc� by� bohaterem opiewanym w pie�niach! Chc� tylko uciec z tego strasznego biura na G�r� Zamkow�, gdzie moje miejsce. - Doskonale. To twoja jedyna szansa na spe�nienie tego marzenia. - Mam pope�ni� szale�stwo - westchn�� Harpiras. - Mam ryzykowa� wszystko dla zysku, w najlepszym razie hipotetycznego. - Zgoda. - Wi�c jak mo�esz si� spodziewa�, �e z ochot�... Teraz z kolei westchn�� Tembidat. - Nie masz po prostu innego wyj�cia, Harpiriasie. To twoja jedyna, ostatnia szansa. Zrozum, Vildimuir, tw�j wysoko postawiony kuzyn, niemal wyszed� ze sk�ry, by za�atwi� ci t� ekspedycj�. Apelowa� co najmniej do kilku ministerstw, ryzykowa� gniew �udzi, nad kt�rych g�owami za�atwia� sprawy, a w dodatku musia� jeszcze powstrzymywa� konkurent�w, kt�rych wcale nie brakowa�o. M�wi� tu o twych starych przyjacio�ach Sinnimie i Grainiwainie, a przede wszystkim Noridathu. Ich zdaniem podr� na wy�yn� by�aby emocjonuj�ca! Rozumiesz jeszcze, co znaczy to s�owo, Harpiriasie? Wspania�e widoki, w�dr�wka po nieznanej, niebezpiecznej krainie, negocjacje z walecznymi barbarzy�cami... bardzo si� na to szykowali, wierz mi - i nie tylko oni. Vildimuir mia� ogromne k�opoty z za�atwieniem ci dow�dztwa. Je�li teraz zawstydzisz Vildimuira, nie przyjmuj�c go, to za�o�� si�, �e w przysz�o�ci nie b�dzie si� bardzo stara�, by wyci�gn�� ci� z Ni-moya. Pojmujesz? Albo jedziesz Harpiriasie, albo decydujesz si� zosta� do ko�ca �ycia w tej dziurze, siedzie� za biurkiem, przek�ada� papiery - wi�c lepiej ju� zacznij uczy� si�, jak to pokocha�. Nic innego ci nie pozostaje. - Rozumiem. - Harpirias odwr�ci� si�, by przyjaciel nie dostrzeg� maluj�cego si� na jego twarzy b�lu. -Wi�c wszystko ju� sko�czone, tak? Tylko dlatego, �e jednym strza�em po�o�y�em rzadkie zwierz� o czerwonych rogach? - Nie b�d� pesymist�, staruszku. Co si� z tob� dzieje? Zapomnia�e� ju�, czym jest przygoda? Zrobisz sobie wycieczk� na p�noc, osi�gniesz wszystko, co masz osi�gn��, powr�cisz jako bohater i kariera sama b�dzie ci� szuka�. Nie zmarnuj szansy, Harpiriasie! De okazji do takiej zabawy zdarza si� cz�owiekowi w �yciu? Gdybym m�g�, ch�tnie sam bym si� tak zabawi�? - Naprawd�? A co ci� powstrzymuje? Tembidat zaczerwieni� si�. - Przyjecha�em tu za�atwi� trudn� rodzinn� spraw�, co mo�e zaj�� mi wiele miesi�cy; inaczej nie zmarnowa�bym przecie� takiej szansy, prawda? Ale nie o to chodzi, Harpiriasie. Mo�esz nie przyj�� tego stanowiska, je�li rzeczywi�cie nie masz ochoty. Powiem Vildimuirowi, �e z ca�ego serca dzi�kujesz mu za jego pomoc, lecz dok�adnie sobie wszystko przemy�la�e� i zdecydowa�e�, �e wolisz bezpieczn�, spokojn� prac� za biurkiem... - Nie b�d� idiot�! Przecie� to oczywiste, �e nie zrezygnuj� z takiej okazji! - Naprawd�? Harpirias u�miechn�� si�. Kosztowa�o go to sporo wysi�ku. - Czy�by� rzeczywi�cie cho� przez chwil� podejrzewa�, �e odm�wi�? 4 Mija�y godziny, a �nie�yca wci�� szala�a. Harpirias przyj�� ju� do wiadomo�ci, �e �wiat mo�e sk�ada� si� wy��cznie z bieli i wcale si� temu nie dziwi�. Ten inny �wiat, w kt�rym �y� niegdy�, �wiat kolor�w, zielonych drzew, czerwonych kwiat�w, b��kitnych rzek i turkusowego nieba by� ju� tylko snem, a jedyna rzeczywisto�� sk�ada�a si� z niesko�czonej ilo�ci niesionych niezmordowanym wiatrem ma�ych bia�ych p�atk�w, odbijaj�cych si� nieustannie od przedniego ekranu �lizgacza oraz p�aszcza nieskazitelnej bieli otaczaj�cej ich ze wszystkich stron: z przodu i z ty�u, z g�ry i z do�u, zacieraj�cej �lady tego, co mog�o tu jeszcze istnie� opr�cz niej. Harpirias milcza�. Nie zadawa� pyta�, niczemu si� nie dziwi�. Siedzia� nieruchomo niczym drewniana rze�ba, a obok niego Korinaam z niemal aroganck� pewno�ci� siebie sterowa� pojazdem w�r�d huraganowego wichru. Jak d�ugo trwaj� burze wilczego lata? H� czasu up�ynie, nim przekrocz� wreszcie t� prze��cz? Czy wszystkie �lizgacze znajduj� si� jeszcze za nimi? Harpirias nie potrafi� op�dzi� si� przed tego rodzaju pytaniami; wyp�ywa�y jak wyniesione fal� odpady, przez moment dryfowa�y na powierzchni wody, po czym zn�w zanurza�y si� w g��biny. Niezmordowanie padaj�cy �nieg hipnotyzowa�, wp�dza� w sen na jawie, przynosi� duszy mi�e ot�pienie. Lecz w ko�cu wiatr zacz�� s�abn��. Powietrze powoli oczyszcza�o si� ze �niegu. Ostre kryszta�ki lodu przesta�y uderza� w �lizgacz, s�aby wiatr ni�s� tylko pojedyncze p�atki. Pokrywa chmur na niebie powoli stawa�a si� coraz cie�sza, a� wreszcie przedar�o si� przez ni� wspania�e, wielkie z�otozielone s�o�ce, a zaraz potem z wszechobecnej bieli zacz�y si� wy�ania� kszta�ty: ostre k�y czarnych ska� stoj�cych po obu stronach drogi, kanciaste gi- gantyczne drzewo wyrastaj�ce niemal poziomo z g�rskiego zbocza, sine chmury na jasnym tle nieba. Z zasp sypkiego �niegu niemal natychmiast pop�yn�y strumyki. Przebudzony z transu Harpirias dostrzeg�, �e droga w tym miejscu jest szersza i �e prowadzi w d� po �agodnym zboczu. Przed nimi wida� by�o dolin�. Przekroczyli prze��cz mi�dzy dwoma pot�nymi szczytami i w�a�nie zje�d�ali na r�wnin� zas�an� nagimi granitowymi g�azami, mi�dzy kt�rymi ros�a rzadka ciemna trawa na p�askowy�, za kt�rym, daleko, z szarej mg�y wyrasta� kolejny g�rski �a�cuch. Obejrza� si�. Drugi pojazd praktycznie depta� im po pi�tach, dalej wida� by�o jeszcze kilka. - Ile ich jest? - spyta� Korinaam. Harpirias os�oni� oczy przed ostrymi promieniami s�o�ca odbijaj�cymi si� od resztek �niegu. Liczy� pojazdy, w miar� jak wy�ania�y si� zza ostatniego ostrego zakr�tu na szczycie prze��czy. - Sze��, siedem, osiem... - Doskonale - stwierdzi� Metamorf. - Na nikogo nie musimy czeka�. Harpiriasa zdumia� fakt, �e wszystkie pojazdy bezpiecznie przejecha�y przez gro�n� prze��cz... i to w czasie gwa�townej burzy �nie�nej. Ale przecie� jeszcze w Ni- moya zapewniano go, �e przydzielona mu male�ka armia sk�ada si� z najlepszych �o�nierzy. By�o ich dwudziestu kilku - wy��cznie nieludzi. Przewa�ali Skandarzy, pot�ne, czteror�kie istoty o wielkiej sile i wspania�ej koordynacji ruch�w, kt�rych przodkowie przybyli w dawnych czasach z planety, gdzie mr�z i l�d musia�y by� czym� najzupe�niej zwyczajnym. Opr�cz nich Harpirias mia� pod komend� tak�e kilku Ghayrog�w, �uskowatych, zieloonokich, nieco gadzich z ich rozwidlonymi, ruchliwymi j�zykami i wij�cymi si� na g�owach grubymi �w�osami�; jednak niemal pod ka�dym wzgl�dem Ghayrogi by�y ssakami. Mia� wra�enie, �e s� to si�y raczej szczup�e - zw�aszcza je�li mia�by z ich pomoc� rozprawi� si� z plemieniem wojowniczych g�rali, i to na ich w�asnej ziemi, Korinaam jednak przekonywa�, �e zabranie ze sob� wi�kszego oddzia�u by�oby powa�nym b��dem. - Te g�rskie drogi s� wyj�tkowo trudne do przebycia - t�umaczy�. - Przej�cie nimi z wi�kszymi si�ami by�oby bardzo skomplikowane. A poza tym dla g�rali widok zbli�aj�cej si� armii oznacza�by raczej inwazj� ni� misj� dyplomatyczn�. Niemal na pewno zaatakowaliby z zasadzki, ze strategicznie rozlokowanych punkt�w wysoko nad drog�. Przeciw tego rodzaju taktyce partyzanckiej nie mieliby�my szans niezale�nie od tego, ilu broni�oby nas �o�nierzy. Teraz, przebywszy pierwsz� z kilku oczekuj�cych ich prze��czy, Harpirias zrozumia�, �e Metamorf mia� ca�kowit� racj�. Nawet bez dodatkowych atrakcji w rodzaju burzy, i tak na tym terenie obrona przeciw tubylcom wydawa�a si� niepodobie�stwem. Rzeczywi�cie, lepiej wywo�a� wra�enie, �e przybywa si� w pokojowych zamiarach i zda� si� na tyle dobrej woli barbarzy�c�w, ile b�d� w stanie z siebie wykrzesa�, ni� przeprowadzi� demonstracj� si�y w sytuacji, gdy �adna si�a nie by�aby w stanie odeprze� ataku znaj�cych teren wojownik�w. Letnie s�o�ce, ciep�e i jasno �wiec�ce, poch�on�o ju� resztki �niegu. Bia�e zaspy zmieni�y si� w bezkszta�tne, szare kupki, te z kolei w bystre strumyki; ogromne po�acie �niegu le��ce na p�askich ska�ach ze�lizgiwa�y si� z nich, spada�y na ziemi� i rozpryskiwa�y z c