5538

Szczegóły
Tytuł 5538
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5538 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5538 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5538 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

CLIFORD D. SIMAK odpowiedzi I poznacie prawd�, a prawda was wyzwoli. Ewangelia wed�ug �w. Jana 8, 32 I Zorientowali si�, opuszczaj�c statek. Wystarczy�o jedno spojrzenie. Nie spos�b wyt�umaczy�, sk�d pochodzi�a ta wiedza i pewno��, bo przecie� nie mieli poj�cia, czego szukaj�. Mimo to byli �wiadomi, na co trafili. Tr�jka z nich sta�a zapatrzona, a czwarty unosi� si� i obserwowa� otoczenie. Ka�demu umys�, serce albo intuicja - mniejsza o nazw� - podpowiada�y z g��bokim przekonaniem, �e trafili wreszcie na miejsce odpoczynku (by� mo�e jedno z wielu) legendarnego od�amu ludzkiej rasy, kt�ry przed wieloma tysi�cami lat zerwa� si� z �a�cucha zwyk�ej cz�owieczej egzystencji i pod��y� w mrok galaktycznych peryferii. Nie by�o wiadome, czy uciekli od przeci�tno�ci, mo�e po prostu zrejterowali albo te� odlecieli z innych powod�w, kt�rych mog�y by� dziesi�tki. Ta kwestia sta�a si� przedmiotem akademickich dyskusji prowadz�cych do roz�am�w w�r�d uczonych wyznawc�w r�nych opcji. W umys�ach obserwuj�cej czw�rki nie by�o jednak cienia w�tpliwo�ci, �e maj� przed sob� miejsce, kt�rego szukano - w spos�b mniej lub bardziej przypadkowy - przez sto tysi�cy lat. I oto jest. Trudno by�oby nazwa� je miastem, cho� zapewne mia�o za nie uchodzi�. Jego mieszka�cy �yli tutaj, uczyli si�, pracowali w licznych budynkach wtopionych w pejza�, nie dra�ni�cych oka ogromem albo lekcewa�eniem otoczenia, w kt�rym powsta�y. Miasto imponowa�o, ale nie wielko�ci� spi�trzonych wysoko kamiennych blok�w, nie wspania�o�ci� cudu architektury czy te� jej niezniszczalno�ci�. Nie by�o tu przyt�aczaj�cych gmach�w, a kszta�ty dom�w wydawa�y si� ca�kiem zwyczajne; wiele budynk�w posz�o w ruin�, inne pod wp�ywem kaprys�w pogody zyska�y patyn�, upodabniaj�c si� do trawy i drzew na okolicznych wzg�rzach. A jednak cechowa�a to miejsce swoista wielko�� wynikaj�ca z prostoty i celowo�ci oraz ustalonego sposobu �ycia. Wystarczy� jeden rzut oka, aby zorientowa� si�, �e b��dem jest uznanie tych budynk�w za miasto, by�a to bowiem rozleg�a wie� - w najszerszym znaczeniu tego wyrazu. Najistotniejszy element stanowi�o jednak pi�tno cz�owiecze�stwa - subtelne znaki wskazuj�ce, �e zaprojektowa� te budynki ludzki umys�, a wznios�y r�ce cz�owieka. Nie da�o si� jednak wskaza� konkretnego detalu i stwierdzi�: "Oto wytw�r ludzi". Ka�dy wskazany element m�g� by� tak�e dzie�em albo osi�gni�ciem innej rasy. Gdy jednak zosta�y zebrane w jedn� ca�o��, nie by�o w�tpliwo�ci, �e to wioska ludzi. Istoty rozumne tropi�y owo miejsce, szuka�y klucza b�d�cego zapewne �ladem, kt�ry m�g�by je doprowadzi� do zaginionego od�amu ludzkiej rasy. Kiedy poszukiwaczy spotka�y same niepowodzenia, niekt�rzy zacz�li w�tpi� w jego istnienie, bo podstaw� docieka� stanowi�a opowie�� na po�y mityczna, kt�rej �r�d�a wielokrotnie kwestionowano. Niekt�rzy twierdzili ponadto, �e to bez znaczenia, czy �w brakuj�cy element zostanie odnaleziony, bo przecie� nic istotnego nie mo�e pochodzi� od rasy tak pozbawionej znaczenia jak ludzko��. Kim s� ludzie, zapytaliby pewnie, i sami by odpowiedzieli, uprzedzaj�c inne stwierdzenia. Ich zdaniem to jedynie wynalazcy, i w dodatku raczej niegodni zaufania. Dodaliby, �e ich wytwory s� wspania�e, ale nie �wiadcz� o prawdziwym rozumie. Podkre�liliby, �e jednak dzi�ki tej marginalnej inteligencji ludzka rasa zosta�a przyj�ta do galaktycznego braterstwa. Malkontenci przypomnieliby r�wnie�, �e od tamtej pory ludzie nie zrobili �adnych post�p�w. Nadal s�, rzecz jasna, znakomitymi wynalazcami, ale to obywatele trzeciej kategorii, teraz ca�kiem s�usznie zepchni�ci na peryferie imperium. Szukano wspomnianego miejsca d�ugo i bezskutecznie. Poszukiwania wielokrotnie przerywano, bo pojawia�y si� znacznie wa�niejsze sprawy. Tamta kwestia by�a jedynie ciekawym fragmentem galaktycznej historii, a raczej mitem. Program poszukiwa� nie zyska� nigdy wysokiej rangi. I oto osi�gn�li wreszcie cel: wiosk� u podn�a wynios�ego urwiska, na kt�rym wyl�dowa� statek. Gdyby patrz�cy zadali sobie pytanie, czemu wcze�niej nikt tu nie trafi�, odpowied� by�aby prosta: jest za du�o gwiazd, nie mo�na sprawdzi� wszystkich. Zgadza si�, pomy�la� Pies, spogl�daj�c z ukosa na Cz�owieka i zastanawiaj�c si�, co sobie tam duma; z nich wszystkich chyba w�a�nie on najbardziej przej�� si� odkryciem. - Ciesz� si�, �e znale�li�my to miejsce - zwr�ci� si� do Cz�owieka, kt�ry odczu� subtelno�� tej my�li, blisko�� Psa, ogrom jego wsp�czucia oraz prawdziwe braterstwo. - Teraz si� dowiemy - rzuci� Paj�k. Ka�dy z nich rozumia�, co Paj�k chcia� przez to powiedzie�: wkr�tce b�d� wiedzieli, czy ci odszczepie�cy r�ni� si� od reszty ludzko�ci, czy s� tacy sami jak ca�a ta wiekowa, nieciekawa rasa. - Byli mutantami - doda� Globus. - Tak si� przynajmniej wydaje. Cz�owiek po prostu sta� bez s�owa, wpatrzony w budynki. - Gdyby�my pr�bowali znale�� to miejsce, na pewno by si� nam nie uda�o - stwierdzi� Pies. - Nie mo�emy zosta� tu d�ugo. Czasu starczy jedynie na wst�pny rekonesans. Mamy inne zadania. - Paj�k by� bardzo konkretny. - Najwa�niejsze, �e potwierdzili�my istnienie osiedla i znamy jego po�o�enie. Przy�l� specjalist�w. - Trafili�my na nie przypadkiem - wtr�ci� nieco zdziwiony Cz�owiek i zamilk�, gdy Paj�k wyda� d�wi�k przypominaj�cy chichot. - Pusto tu - oznajmi� Globus. - Znowu uciekli. - Mo�e s� w fazie schy�kowej - doda� Paj�k. - Zapewne t�ocz� si� w jakiej� dziurze, zastanawiaj�c si�, o co chodzi, przyt�oczeni brzemieniem legend i dziwacznych przes�d�w. - Nie s�dz� - rzuci� Pies. - Nie mo�emy zwleka� - przypomnia� znowu Paj�k. - Powinni�my odlecie� natychmiast -zgodzi� si� z nim Globus. - Mamy inn� misj�, nie do nas nale�y szukanie tego miejsca, a zatem jakakolwiek zw�oka jest niepotrzebna. - Skoro je znale�li�my, ha�b� by�oby po prostu odlecie� - zaprotestowa� Pies. - Rozejrzyjmy si� w takim razie - zdecydowa� Paj�k. - Trzeba wys�a� roboty i pojazd terenowy. - Je�li nie macie nic przeciwko temu - odezwa� si� Cz�owiek - chyba si� przejd�. Ruszajcie swoj� drog�, a ja zejd� tam, �eby si� rozejrze�. - P�jd� z tob� - zaproponowa� Pies. - Dzi�ki, ale nie ma takiej potrzeby. Pozwolili Cz�owiekowi odej��. We trzech zostali na szczycie i patrzyli, jak schodzi po zboczu ku milcz�cym budowlom, a potem uruchomili roboty. * Wr�cili o zachodzie. Cz�owiek ju� czeka� i przykucn�� na szczycie zapatrzony w wiosk�. Nie zapyta�, co odkryli. Mo�na by pomy�le�, �e wie, cho� to ma�o prawdopodobne, aby samodzielnie znalaz� odpowied� podczas zwyk�ego spaceru. - To dziwne - zacz�� �yczliwie Pies. - Brak �lad�w rozwini�tej cywilizacji; �adnych osobliwo�ci. W�a�ciwie nale�a�oby uzna�, �e cofn�li si� w rozwoju. Nie ma wielkich maszyn ani �ladu wspania�ych mechanizm�w. - S� tylko drobne wynalazki s�u��ce wygodzie i u�atwiaj�ce �ycie - powiedzia� Cz�owiek. - Innych nie dostrzeg�em. - Nie ma nic wi�cej - stwierdzi� kategorycznie Paj�k. - Brak ludzi - doda� Globus. - �adnych �lad�w ich obecno�ci. Nie ma istot rozumnych. - Specjali�ci zapewne co� znajd�, kiedy si� tu zjawi�. -Pies chcia� pocieszy� Cz�owieka. - W�tpi� - rzuci� Paj�k. Wpatrzony w osad� Cz�owiek odwr�ci� g�ow� i popatrzy� na trzech koleg�w. Pies oczywi�cie �a�owa�, �e tak ma�o obiekt�w tu odkryli, a ich znalezisko ma znikom� warto��. Jego nastawienie wynika�o z tkwi�cej g��boko pami�ci gatunkowej, z poczucia lojalno�ci. Dawne zwi�zki z rodzajem ludzkim zanik�y przed tysi�cami lat, ale pozosta� spadek, odwieczne dziedzictwo wsp�odczuwania - z lud�mi i dla ludzi, kt�rzy wobec jego antenat�w post�powali z takim zrozumieniem. Paj�k by� niemal zadowolony z niepowodzenia. Ucieszy� si�, �e nie trafi� na �lady wielko�ci, a ostatnie znami� pr�no�ci zachowane przez ludzko�� zostanie usuni�te raz na zawsze. Ich rasa zn�w powraca na szary koniec i nadal b�dzie patrze� ukradkiem na tryumf paj�k�w oraz innych stworze�. Globusowi rzecz ta by�a oboj�tna. Unosi� si� na wysoko�ci g��w Paj�ka i Psa. Nie przejmowa� si�, czy ludzko�� ma powody do dumy, czy te� powinna spokornie�. Nic si� dla niego nie liczy�o poza urzeczywistnianiem okre�lonych plan�w, osi�ganiem pewnych cel�w oraz wymiernymi sukcesami. Ju� spisa� na straty t� osad�; ju� wymaza� histori� ludzkich mutant�w jako element, kt�ry m�g�by tak czy inaczej op�ni� post�p. - Chyba zostan� tu na jaki� czas, je�li nie macie nic przeciwko temu - powiedzia� Cz�owiek. - Ale� sk�d! - mrukn�� Globus. - Zrobi si� ciemno - przypomnia� Paj�k. - B�d� gwiazdy. - Cz�owiek wzruszy� ramionami. - Mo�e pojawi si� ksi�yc. - Wkr�tce odlecimy. Przyjd�, �eby ci� uprzedzi�, kiedy b�dziemy si� zbiera� - obieca� Pies. * Gwiazdy pojawi�y si�, rzecz jasna. Zab�ys�y, kiedy s�oneczna zorza rozja�nia�a jeszcze zachodni� stron�. Najpierw mruga�o tylko kilka ja�niejszych, potem ich przybywa�o, a� wreszcie na ca�ym niebie zaroi�o si� od nieznanych gwiazdozbior�w. Ksi�yc nie wzeszed�. Je�li nawet istnia� jaki�, tej nocy si� nie pokaza�. Na urwistym szczycie zrobi�o si� ch�odno, wi�c Cz�owiek zebra� troch� le��cych wok� patyk�w. Znalaz� te� od�amane ga��zie, wyschni�te zaro�la, a tak�e drewno, najwyra�niej kiedy� czyszczone i obrabiane. Rozpali� ognisko. By�o niewielkie, ale jasno l�ni�o w ciemno�ciach, wi�c skuli� si� przy nim, bardziej z potrzeby blisko�ci ni� dla ciep�a. Siedzia� przy ogniu wpatrzony w le��c� na dole osad� i powtarza� sobie, �e co� jest nie tak. Wielko�� ludzkiej rasy nie mog�a przemin�� ca�kiem bez �ladu. By� samotny, ca�kiem samotny, a �ciskaj�ce za gard�o poczucie opuszczenia by�o g��bsze ni� wra�enie obco�ci na innej planecie, na ch�odnym i urwistym szczycie, pod nieznanymi gwiazdami. Czu� si� podle z powodu nadziei ja�niej�cej dot�d tak pi�knie, z powodu obietnicy, kt�ra niczym py� z porannym wiatrem rozwia�a si� w nico��, z powodu rasy skarla�ej gdzie� na peryferiach imperium w trakcie pogoni za gad�etami i wynalazkami. Imperium nie by�o domen� ludzko�ci, lecz w�adztwem globus�w i paj�k�w. Oraz ps�w. A tak�e rozmaitych istot trudnych do opisania. Ale ludzko�� to nie tylko wynalazki i gad�ety. Mia�a swoje przeznaczenie, a tamte b�ahostki powstawa�y tylko dla zabicia czasu, nim los si� ujawni i dope�ni. W walce o przetrwanie wynalazki s� po�yteczne, ale nie mog� da� odpowiedzi ani stanowi� generalnego podsumowania lub ko�cowego przes�ania ludzkich istot. Zjawi� si� Pies i przystan�� obok niego bez s�owa. Po prostu sta� tam i patrzy� wraz z Cz�owiekiem na milcz�c� osad�, w kt�rej cisza panowa�a od wielu lat. Blask p�omieni o�wietla� sier�� pi�knego stworzenia zachowuj�cego wci�� �lady dawnej dziko�ci. W ko�cu Pies przerwa� milczenie, kt�re zaleg�o nad tym �wiatem i zdawa�o si� istotn� jego w�a�ciwo�ci�: - Przyjemny ten ogie�. Rzadko go pal�. - Ogie� by� na pocz�tku - powiedzia� Cz�owiek. - To pierwszy krok w g�r�. Ogie� to m�j znak. - Ja r�wnie� posiadam w�asne znaki - rzek� z powag� Pies. - Nawet Paj�k ma w�asne symbole. Natomiast brakuje ich Globusowi. - �al mi go - wyzna� Cz�owiek. - Nie pozw�l, �eby pogn�bi�a ci� lito��. Globusowi ciebie �al. Lituje si� nad nami wszystkimi. Tylko dla samego Globusa nie ma wsp�czucia. - Kiedy� moi ziomkowie r�wnie� si� tak litowali. Ale to ju� przesz�o��. - Pora i�� - oznajmi� Pies. - Wiem, �e wola�by� zosta�... - Zostaj� - przerwa� Cz�owiek. - Nie mo�esz - skarci� go Pies. - Zostaj�. Jestem tylko Cz�owiekiem, beze mnie te� dacie sobie rad�. - Domy�la�em si�, �e zechcesz tu pozosta�. Mam przynie�� twoje rzeczy? - B�d� tak dobry. Wola�bym tam nie wraca�. - Glob b�dzie w�ciek�y. - Wiem. - Zostaniesz zdegradowany - ostrzeg� Pies. - Du�o czasu minie, zanim pozwol� ci wyruszy� na prawdziw� ekspedycj�. - Zdaj� sobie z tego spraw�. - Paj�k b�dzie powtarza�, �e wszyscy ludzie to wariaci. Znajdzie s�owa brzmi�ce jak obelga. - Mniejsza z tym. Chyba wcale mi to nie przeszkadza. - W takim razie zgoda. Id� po twoje rzeczy. Przynios� kilka ksi��ek, ubrania i twoj� walizeczk�. - I �ywno�� - doda� Cz�owiek. - Oczywi�cie - oznajmi� Pies. - Nie zapomnia�bym o jedzeniu. Gdy statek odlecia�, Cz�owiek rozpakowa� przyniesione mu przez Psa zawini�tko i zorientowa� si�, �e opr�cz ludzkiego pokarmu Pies zostawi� mu r�wnie� troch� w�asnego. II Ludzie z osady wiedli �ycie wygodne i proste. Wiele przedmiot�w u�atwiaj�cych codzienn� egzystencj� zosta�o zniszczonych, a wszystkie od dawna nie dzia�a�y, ale bez trudu mo�na si� by�o zorientowa�, jakie przeznaczenie mia� ka�dy z tych wynalazk�w. Mieszka�c�w cechowa�o umi�owanie pi�kna, skoro widzia�o si� jeszcze pozosta�o�ci ich ogrod�w; tu i �wdzie zachowa� si� kwiat albo kwitn�cy krzew, dawniej starannie piel�gnowany dla swej barwy i uroku. Te cuda zosta�y jednak zapomniane i utraci�y majestat celowo�ci, a ich obecne pi�kno mia�o w sobie s�odycz o gorzkim posmaku i stopniowo zanika�o. Tutejsi ludzie byli pi�mienni, bo na p�kach sta�y rz�dy ksi��ek, ale wystarczy�o ich dotkn��, a rozpada�y si� w proch, wi�c trzeba by�o zgadywa�, jakie tajemne s�owa zawieraj�. Niekt�re budowle wygl�da�y jak teatry, a ich ogromne widownie mog�y pomie�ci� miejscow� ludno�� zebran� dla wys�uchania m�drego wyk�adu albo debaty na istotny niegdy� temat. Nadal wyczuwa�o si� spok�j i wytchnienie, �ad i szcz�cie, kt�re tu dawniej panowa�y. Brakowa�o oznak wielko�ci. �adnych pot�nych maszyn ani warsztat�w, gdzie by je wytwarzano. �adnych urz�dze� startowych ani innych �lad�w, �e mieszka�cy osady �nili o wyprawach do gwiazd, cho� dysponowali odpowiedni� wiedz�, bo ich przodkowie dawno temu przybyli z przestrzeni kosmicznej. Nie by�o jakichkolwiek fortyfikacji ani dr�g umo�liwiaj�cych wyprawy ku innym obszarom planety. Podczas w�dr�wki ulicami osady wyczuwa�o si� spok�j, ale by� to spok�j niepewny jak podczas spaceru po cienkiej linie; ca�ym sercem chcia�oby si� w nim zanurzy�, ale nie pozwala� na to l�k przed mo�liwym rozwojem wypadk�w. Cz�owiek sypia� w domach uprz�tni�tych z kurzu i gruzu, a dla towarzystwa rozpala� ogienek. Przed snem siadywa� na kruszej�cym chodniku albo pop�kanej �awce i patrzy� w gwiazdy, rozmy�laj�c o szcz�liwych ludziach, dla kt�rych niegdy� uk�ada�y si� one w znajome gwiazdozbiory. Chodzi� kr�tymi ulicami, kt�re sta�y si� w�sze ni� dawniej, i szuka� klucza; tropi� go jednak niezbyt skwapliwie, bo co� mu podpowiada�o, �e nie powinien si� spieszy� ani denerwowa�, skoro nie ma takiej potrzeby. Tutaj zosta�a niegdy� z�o�ona nadzieja ludzkiej rasy - jej zmutowanego od�amu g�ruj�cego nad pierwotn� ludzko�ci�. Tu czai�a si� szansa na wielko��... kt�ra nie zaistnia�a. Czu�o si� spok�j i wygod�, rozum i wytchnienie, lecz nic innego nie rzuca�o si� w oczy. Z pewno�ci� jednak by�o co� wi�cej: jaka� nauka, przes�anie, cel. Cz�owiek powtarza� sobie raz po raz, �e to si� nie mo�e tak sko�czy� - murem albo �lep� uliczk�. Pi�tego dnia w �rodku osady natkn�� si� na budynek nieco bardziej ozdobny i solidniej wzniesiony, cho� z czystym sumieniem mo�na powiedzie�, �e wszystkie by�y dostatecznie mocne. Brakowa�o tam okien, jedyne drzwi by�y zaryglowane, a Cz�owiek zda� sobie spraw�, �e znalaz� klucz, kt�rego poszukiwa�. Przez trzy dni daremnie usi�owa� w�ama� si� do �rodka. Czwartego dnia da� za wygran� i opu�ci� osad�, id�c ku wzg�rzom i rozgl�daj�c si� za podpowiedzi� albo wskaz�wk�, kt�ra umo�liwi�aby mu wej�cie do budynku. Szed� w�r�d pag�rk�w, jak inni spaceruj� po gabinecie, kiedy brakuje s��w, albo wychodz� do ogrodu, �eby rozja�ni�o si� im w g�owach. Wtedy znalaz� ludzi. Najpierw zobaczy� dym nad jedn� z kotlin schodz�cych ku dolinie rzeki, l�ni�cej srebrzyst� wst��k� w�r�d zielonej trawy pastwiska. Szed� ostro�nie, �eby nie da� si� zaskoczy�, lecz co osobliwe, nie odczuwa� najmniejszej obawy; co� takiego by�o na owej planecie, w �agodnej krzywi�nie jej nieba, �piewie ptaka, wietrze wiej�cym ku zachodowi, co podpowiada�o w�drowcowi, �e nie ma si� czego ba�. Potem ujrza� dom w cieniu pot�nych drzew. Zobaczy� sad i ga��zie schylone pod ci�arem owoc�w, us�ysza� my�li rozmawiaj�cych ludzi. Szed� po zboczu w stron� domu - powoli, bo nagle u�wiadomi� sobie, �e nie ma potrzeby si� spieszy�. Tak samo niespodziewanie wyda�o mu si�, �e wraca do domu. Wyj�tkowo dziwne odczucie, je�li wzi�� pod uwag�, �e nie widzia� nigdy domu podobnego tamtemu. Zobaczyli go, kiedy maszerowa� przez sad, ale nie wstali, �eby wyj�� mu naprzeciw, jakby traktowali go jak znajomego i oczekiwali tych odwiedzin. By�a tam starsza pani z w�osami bia�ymi jak �nieg, w sukni skromnej i schludnej, z ko�nierzykiem zas�aniaj�cym szyj�, �eby ukry� znaki czasu widoczne na ludzkim ciele. Ale pi�kna twarz emanowa�a spokojn� urod� ludzi wiekowych, ko�ysz�cych si� w bujanych fotelach, kt�rzy wiedz�, �e ich czas dobiega kresu, a �ycie si� wype�ni�o i by�o dobre. Obok kobiety siedzia� m�czyzna w �rednim wieku, mo�e nieco starszy. Jego twarz i szyja by�y tak spalone s�o�cem, �e niemal czarne; d�onie pokryte odciskami i poznaczone starymi bliznami mocno zniekszta�ci�a ci�ka praca. Mimo to na jego twarzy malowa�a si� pogoda ducha stanowi�ca niepe�ne odzwierciedlenie spokoju staruszki - niepe�ne, poniewa� brakowa�o pewno�ci i g��bi, kt�r� przynosi wytchnienie podesz�ego wieku. By�a te� z nimi m�oda dziewczyna. Cz�owiek i w niej odczu� wewn�trzn� cisz�. Popatrzy�a na niego ch�odnymi, szarymi oczyma; gdy spojrza� na �agodny owal jej twarzy, pomy�la�, �e jest znacznie m�odsza, ni� mu si� w pierwszej chwili wydawa�o. Zatrzyma� si� przy bramie, a m�czyzna wsta� i podszed� do niego. - Witaj, przybyszu - powiedzia�. - S�yszeli�my ci�, odk�d wszed�e� do sadu. - By�em w osadzie - odpar� Cz�owiek. - Wybra�em si� na spacer. - Pochodzisz z zewn�trz? - Tak. Pochodz� z zewn�trz. Nazywam si� David Grahame. - Wejd�, Davidzie. - M�czyzna otworzy� bram�. - Chod� i odpocznij z nami. Mamy jedzenie i wolne ��ko. Poprowadzi� go �cie�k� przez ogr�d do �awki, gdzie siedzia�a starsza pani. - Nazywam si� Jed - przedstawi� si�. - Oto moja matka imieniem Mary, a to c�rka Alice. - W ko�cu nas odwiedzi�e�, m�ody cz�owieku - zwr�ci�a si� do Davida staruszka. Drobn� d�oni� poklepa�a �awk�. - Usi�d� obok mnie, porozmawiajmy chwil�. Jed ma swoje obowi�zki, Alice przygotuje kolacj�. Jestem stara i leniwa, wi�c tylko siedz� i gadam. - Kiedy m�wi�a, oczy jej poja�nia�y, lecz nadal emanowa�y spokojem. - Wiedzieli�my, �e pewnego dnia nadejdziesz. Spodziewali�my si�, �e kto� przyb�dzie. To oczywiste, �e ci z zewn�trz szukaj� zmutowanych kuzyn�w. - Znale�li�my was przypadkiem - powiedzia� David. - Jest was kilku? - Inni odlecieli; nie s� lud�mi i nic im do tego. - Ale ty zosta�e�. Uzna�e�, �e dokonasz wielkich odkry� i poznasz niezwyk�e tajemnice. - Zosta�em, poniewa� musia�em zosta�. - A tajemnice? A chwa�a i moc? - Raczej si� nad tym nie zastanawia�em. - David pokr�ci� g�ow�. - Ale chyba co� w tym jest. Takie si� odnosi wra�enie, id�c przez osad� i spogl�daj�c na domy; mo�na wyczu� jak�� prawd�. - Prawd�... - powt�rzy�a starsza pani. - Owszem, poznali�my Prawd�... Tak wym�wi�a to s�owo, �e nale�a�oby je pisa� wielk� liter�. Popatrzy� na ni�, a z jego oczu wyczyta�a milcz�ce, nieukrywane pytanie nurtuj�ce umys�. - Nie - zapewni�a go - to nie kult. Tylko Prawda. Ca�kiem prosta i zwyczajna Prawda. Niemal jej uwierzy�, bo m�wi�a ze spokojn� pewno�ci�, z g��bokim i ugruntowanym przekonaniem. - Jaka prawda? - zapyta�. - C�, Prawda - odpar�a starsza pani. - Tylko Prawda. III Z pewno�ci� nie chodzi�o jedynie o prost� prawd�, kt�ra nie mia�a zwi�zku z urz�dzeniami, niezale�n� od pot�gi i chwa�y. Niew�tpliwie to wewn�trzna prawda: rozumowa, duchowa, psychologiczna o g��bokim i trwa�ym znaczeniu, za kt�r� ludzie post�puj� przez lata i doszukuj� si� jej tak�e w �wiatach w�asnego pomys�u, stwarzanych przez nich samych. Cz�owiek le�a� na ��ku pod niskim dachem, ws�uchany w odg�os nocnego wiatru graj�cego sobie ko�ysank� na dach�wkach i p�dach bluszczu. W domu panowa�a cisza i �wiat zamilk� - z wyj�tkiem �piewaj�cego wiatru. Planeta ucich�a, a David Grahame le�a� na pos�aniu i wyobra�a� sobie, jak Galaktyka stopniowo milknie pod wp�ywem czar�w i zakl�� ludzkiej rasy, kt�r� odnalaz�. To prawda niew�tpliwie pot�na. Musi by� wspania�a, anga�owa� wyobra�ni�, odpowiada� na wszelkie pytania, je�eli spowodowa�a taki regres, oddzielaj�c ich od reszty Galaktyki i sk�aniaj�c do sielskiego, prawdziwie spokojnego �ycia w tej obcej dolinie; za jej spraw� uprawiali ziemi�, aby si� wy�ywi�, i wycinali drzewa na opa�; dzi�ki niej zadowalali si� tym, co mieli, a mieli niewiele. Skoro poprzestawali na ma�ym, z pewno�ci� zyskali co� wi�cej: jak�� nieznan� innym g��bok� pewno��, g��bok� wiedz� t�umacz�c� sens �ycia, istot� rzeczy i podstaw� ich egzystencji. Le��c na ��ku otuli� si� staranniej ko�dr� i z wewn�trznej rado�ci zacisn�� wok� siebie ramiona. Ludzko�� zosta�a zepchni�ta w k�t Galaktyki, gdzie tworzy�a swoje nieodzowne gad�ety i wynalazki - tolerowana jedynie przez wzgl�d na swoje wytwory, a tak�e dlatego, �e inne rasy nie mia�y poj�cia, co jeszcze wymy�li. Znosi�y jej obecno�� i rzuca�y och�apy wystarczaj�ce jako dow�d �yczliwo�ci; rzadko jednak okazywa�y uszanowanie. Teraz ludzko�� zyska�a nareszcie dorobek zapewniaj�cy jej godno�� i powa�anie w Galaktyce, bo prawda zas�uguje na szacunek. Spok�j ogarnia� Cz�owieka, kt�ry si� nie poddawa� i walczy� z nim, by dalej my�le� i rozwa�a�. Pocz�tkowo wyda�o mu si�, �e to jest w�a�nie prawda zmutowanej rasy, lecz odrzuci� taki pogl�d... W ko�cu ko�ysanka wiatru, spok�j oraz cielesne znu�enie zwyci�y�y. Zasn��. Ostatni� jego my�l� by�o: Musz� ich zapyta�. Musz� si� dowiedzie�. Min�o jednak wiele dni, nim zada� pytanie, bo wyczuwa�, �e go obserwuj�; wiedzia�, �e zastanawiaj� si�, czy mo�na powierzy� mu Prawd�, czy oka�e si� jej godny. Chcia� by� z nimi, lecz przez grzeczno�� oznajmi�, �e musi odej�� i s�abo protestowa�, kiedy oznajmili, �e powinien zosta�. Taki by� chyba rytua� ludzko�ci, kt�rego nale�a�o przestrzega�, ale wszyscy z zadowoleniem przyj�li, �e maj� go ju� za sob�. Pracowa� w polu z Jedem i pozna� s�siad�w mieszkaj�cych po obu stronach doliny; wieczorami siedzia� i gaw�dzi� z nim oraz jego matk� i c�rk�, a tak�e z s�siadami wpadaj�cymi na s��wko. Spodziewa� si�, �e b�d� go wypytywa�, ale tak si� nie sta�o, zupe�nie jakby nie byli zainteresowani, jakby do tego stopnia pokochali zamieszkiwan� dolin�, �e przestali my�le� o pe�nej �ycia Galaktyce, opuszczonej przez protoplast�w szukaj�cych na tej planecie losu lepszego ni� zwyk�e przeznaczenie ludzko�ci. Cz�owiek r�wnie� nie zadawa� pyta�; czu� si� obserwowany i by� w strachu, �e pytaniami zniech�ci ich do siebie, ujawniaj�c swoj� obco��. Nie by� jednak obcy. Po kilku dniach ju� wiedzia�, �e mo�e sta� si� jednym z nich i dok�ada� stara�, aby to urzeczywistni�; przesiadywa� godzinami, omawiaj�c nowiny kr���ce po dolinie, a wszystkie by�y przyjemne. Wiele si� dowiedzia�, a mianowicie �e istniej� te� inne kotliny zamieszkane przez ludzi, �e nikt si� tu zbytnio nie przejmowa� porzucon� osad�, �e nie maj� ambicji ani nadziei wykraczaj�cych poza ramy codziennego �ycia, �e wszyscy s� zadowoleni. Sam tak�e czu� si� usatysfakcjonowany r�owiej�c� szaro�ci� porank�w, uczciw� prac�, dum� z rosn�cych upraw. Mimo zadowolenia mia� tak�e poczucie zawodu, bo nadal ci��y� na nim obowi�zek poznania Prawdy, kt�r� tamci ju� odkryli. Powinien j� ujawni� oczekuj�cej Galaktyce. Wkr�tce przyleci statek z misj� opisania i zbadania osady; przed jego przybyciem trzeba pozna� odpowied�. Kiedy przybysze wyl�duj�, b�dzie czeka� na urwisku ponad osad� i powie im, co odkry�. - Zostaniesz z nami? - spyta� Jed pewnego dnia. David pokr�ci� g�ow�. - Musz� wr�ci�, Jed. Wola�bym pozosta�, ale trzeba odej��. - Chcesz Prawdy? Czy tak? - Je�li zechcecie mi j� przekaza�. - Mo�esz j� pozna�, skoro tego pragniesz - oznajmi� Jed. Tego wieczoru poprosi� c�rk�: - Alice, naucz Davida czyta� nasze pismo. Ju� czas, �eby si� dowiedzia�. IV Specjalny pos�aniec od stra�nika zamieszka�ego pi�� dolin dalej przyni�s� klucz; Jed trzyma� go teraz w d�oni i wsuwa� do zamka w drzwiach budowli stoj�cej po�rodku starej, cichej, z dawna opustosza�ej osady. - Otwieramy te drzwi po raz pierwszy - powiedzia� - je�li nie liczy� rytualnego czytania. Co sto lat uchylaj� si�, a Prawda jest odczytywana, �eby poznali j� wsp�cze�ni. - Obr�ci� klucz w zamku i David us�ysza� trzask wewn�trznych zapadek. - Dzi�ki temu uznajemy Prawd� za fakt; nie obracamy jej w mit. Zamy�li� si� i po chwili doda�: - Sprawa jest zbyt wa�na, �eby j� mitologizowa�. - Nacisn�� klamk� i drzwi uchyli�y si� na par� centymetr�w. - Wspomnia�em o rytualnym czytaniu, ale to chyba niew�a�ciwe sformu�owanie, poniewa� nie ma w�a�ciwie �adnego rytua�u. Wybiera si� trzy osoby, kt�re przychodz� okre�lonego dnia, ka�da odczytuje Prawd�, a ci troje s� potem jej �yj�cym �wiadectwem. �adnych ceremonii, wszystko odbywa si� tak jak teraz. - Zacnie z waszej strony, �e robicie to dla mnie. - David u�miechn�� si�. - To samo uczyniliby�my dla ka�dego z naszych, kt�ry zw�tpi�by w Prawd�. Jeste�my bardzo prostymi lud�mi, nie wierzymy w sens barier i zakaz�w. Po prostu �yjemy. Za chwilk� zrozumiesz, sk�d ca�a nasza prostota. Jed otworzy� szeroko drzwi i odsun�� si�, puszczaj�c przodem Davida. W du�ym, niepodzielonym pomieszczeniu panowa� �ad i porz�dek. Zebra�a si� tam jedynie odrobina kurzu. Po�ow� wn�trza, do trzech czwartych jego wysoko�ci, zajmowa�o urz�dzenie l�ni�ce w przy�mionym �wietle, kt�re pada�o od strony dachu. - Oto nasza machina - powiedzia� Jed. No i prosz�, kolejny wynalazek. Jeszcze jeden, zapewne sprytniejszy i efektowniejszy, ale te� b�d�cy wytworem wynalazczej ludzko�ci. - Na pewno zastanawia�e� si�, dlaczego brak u nas maszyn. Odpowied� jest prosta: mamy tylko jedn�, w�a�nie t�. - Tylko jedna maszyna! - Jest odpowiednia - wyja�ni� Jed. - Rozumuje. Starczy za wszelkie skomplikowane urz�dzenia. - Chcesz powiedzie�, �e udziela odpowiedzi? - Kiedy� do tego s�u�y�a. Przypuszczam, �e nadal mog�aby to robi�, gdyby kto� z nas wiedzia�, jak si� ni� pos�ugiwa�. Zreszt� nie ma ju� potrzeby stawiania pyta�. - Jest wiarygodna? To znaczy sk�d pewno��, �e m�wi prawd�? - M�j synu, nasi antenaci po�wi�cili tysi�ce lat, aby si� upewni�, �e ich urz�dzenie jest prawdom�wne. Nie mieli innych zaj��. Takie by�o �yciowe zadanie do�wiadczonych konstruktor�w, lecz tak�e ca�ej naszej rasy. Kiedy nabrali pewno�ci, �e machina zyska�a wiedz� i b�dzie m�wi� prawd�, gdy przekonali si�, �e wszelki b��d w rozumowaniu jest wykluczony, zadali jej dwa pytania. - Dwa pytania? - Dwa pytania - potwierdzi� Jed. - Wtedy poznali Prawd�. - Jak ona brzmi? - Prawd� mo�esz sam przeczyta�. Jest taka sama jak przed wiekami. Jed zaprowadzi� Davida do sto�u znajduj�cego si� obok jednego z paneli kontrolnych ogromnej maszyny. Spoczywa�y na nim, jedna obok drugiej, dwie ta�my powleczone przezroczyst� substancj� konserwuj�c� - Pierwsze pytanie brzmia�o: jakie jest przeznaczenie wszech�wiata? Przeczytaj teraz g�rny tekst - poleci� Jed. David pochyli� si� nad sto�em. Odpowied� zapisana na ta�mie brzmia�a: Wszech�wiat nie ma przeznaczenia. Wszech�wiat si� tylko przytrafi�. - A teraz drugie pytanie... -Jed nie musia� ko�czy�, bo pytanie wynika�o ze s��w na drugiej ta�mie: �ycie nie ma znaczenia. �ycie jest przypadkowe. - Oto Prawda, kt�r� odkryli�my. Dlatego jeste�my prostymi lud�mi. David podni�s� wzrok i zdumionymi oczyma popatrzy� na Jeda, potomka zmutowanej rasy, kt�ra mia�a da� pot�g� i chwa��, szacunek i godno�� ludziom poch�oni�tym wymy�laniem drobnych wynalazk�w. - Przykro mi, synu. To wszystko, co mamy. Wyszli z budynku, Jed zamkn�� drzwi i schowa� klucz do kieszeni. - Wkr�tce zjawi� si� wys�annicy, kt�rym polecono zbada� osad� - powiedzia� Jed. - Domy�lam si�, �e b�dziesz na nich czeka�. David pokr�ci� g�ow� i odpar�: - Wracajmy do domu. Prze�o�y�a Iwona ��towska CLIFFORD DONALD SIMAK Urodzi� si� 3 sierpnia 1904 r., zmar� 25 kwietnia 1988 r. Nale�a� do �cis�ej czo��wki ameryka�skich tw�rc�w SF dwudziestego wieku, by� dziennikarzem i popularyzatorem nauki. W latach 1924-1976 pracowa� jako reporter, redaktor dzia�u nowo�ci, redaktor dzia�u naukowego (przez ostatnich 36 lat w "Minneapolis Star" i "Tribune"). Laureat kilkunastu presti�owych nagr�d przyznawanych w dziedzinie SF. Najlepszy okres jego tw�rczo�ci to lata 1940-1970. W tym czasie powsta� tworz�cy swoist� "histori� przysz�o�ci" s�ynny cykl "Miasto" (1952, rozsz. 1981), za kt�ry Simak otrzyma� International Fantasy Award. Wszystkie licz�ce si� powie�ci Simaka wydano po polsku, podobnie jak wiele opowiada�. W "F" 5-7/84 drukowali�my powie�� "Czas jest najprostsz� rzecz�" (1961), a w "NF" 10/2001 ukaza�o si� opowiadanie "Ustrojstwo" wraz ze szczeg�ow� notk� o autorze. "Odpowiedzi" to credo autora. Pierwodruk pt. "And the Truth Shall Make You Free" ukaza3 sie w "Future Science Fiction" z marca 1953 r. Opowiadanie znalaz�o si� p�niej w kilku antologiach, wesz�o w sk�ad dw�ch autorskich zbior�w Simaka ("Strangers in the Universe", 1956; "The Creator and Other Stories", 1993). Ma te� swoj� polsk� histori�. By�o ju� dwukrotnie t�umaczone; pierwszy przek�ad w��czono do specjalnego numeru-antologii SF nowojorskiego kwartalnika "Tematy" (jesie�-zima 1967, przedruk w klub�wce z cyklu "Wizje dla ubogich"), a drugi, anonimowy, opublikowa� magazyn "Ameryka" w numerze 11/12 z 1973 r. MSN