4133
Szczegóły |
Tytuł |
4133 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4133 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4133 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4133 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Juliusz Verne
W�� Morski
Prze�o�y�a:
JANINA KACZMARKIEWICZ-FEDOROWSKA
Rozdzia� pierwszy
Sp�niony odjazd
� Hej, panie kapitanie! Czy�by odjazd nie by� wyznaczony na dzisiaj?
� Nie, panie Brunel, co wi�cej, obawiam si�, �e nie b�dziemy mogli wyp�yn�� ani jutro... ani nawet za tydzie�.
� To przykre.
� Powiedzia�bym, �e wysoce niepokoj�ce ��stwierdzi� kapitan Bourcart kr�c�c g�ow�. ���Saint-Enoch� powinien by� znale�� si� na morzu z�ko�cem ubieg�ego miesi�ca, �eby trafi� na �owiska we w�a�ciwym czasie. Zobaczy pan, �e damy si� wyprzedzi� Anglikom i�Amerykanom.
� Wci�� tych samych dw�ch ludzi brakuje panu w�r�d za�ogi?
� Tak, panie Brunel. Jeden z�nich jest mi nieodzownie potrzebny, co si� tyczy drugiego, to od biedy m�g�bym si� bez niego obej��, gdyby go nie narzuca� regulamin.
� Chyba tym drugim nie jest bednarz? ��zapyta� pan Brunel.
� Mog� pana zapewni�, �e nie! Na moim statku bednarz jest tak samo niezb�dny jak maszty, ster czy busola, zwa�ywszy, �e mam w��adowni dwa tysi�ce bary�ek.
� Ilu ma pan ludzi na �Saint-Enochu�, panie kapitanie?
� Gdyby�my byli w�komplecie, mia�bym trzydziestu czterech, panie Brunel. Widzi pan, lepiej jest mie� bednarza do piel�gnowania beczu�ek ni� lekarza do piel�gnowania ludzi. Beczki wymagaj� ci�g�ych napraw, gdy tymczasem ludzie naprawiaj� si� sami! A�zreszt�, czy kto kiedykolwiek choruje na morzu?
� Rzeczywi�cie, przy tak �wietnym powietrzu zdrowie powinno dopisywa�, a�jednak niekiedy, panie kapitanie...
� Jak dot�d, panie Brunel, to jeszcze nie mia�em na swoim statku ani jednego chorego.
� Gratuluj�, panie kapitanie. Ale co zrobi�? Statek jest statkiem i�jako taki podlega regulaminom morskim. Kiedy jego za�oga osi�ga pewn� liczb� oficer�w i�marynarzy, musi si� znale�� na jego pok�adzie tak�e i�lekarz, tak g�osz� przepisy. A�pan w�a�nie go nie ma...
� To jest pow�d, dla kt�rego �Saint-Enoch� nie przep�ywa dzisiaj obok przyl�dka Saint-Vincent, cho� tam w�a�nie powinien si� znajdowa�.
Przytoczona rozmowa pomi�dzy kapitanem Bourcartem a�panem Brunelem odbywa�a si� na molo w�Hawrze, oko�o jedenastej rano, na lekko podwy�szonej cz�ci wiod�cej od semafora* do kra�ca pomostu.
Obaj panowie znali si� mn�stwo lat, jeden by� dawnym kapitanem �eglugi przybrze�nej, obecnie urz�dnikiem zarz�du portowego, drugi za� kapitanem tr�jmasztowca �Saint-Enoch� z�niecierpliwo�ci� wygl�daj�cym chwili, kiedy skompletuje za�og� i�wyjdzie wreszcie w�morze!
Blisko pi��dziesi�cioletni Ewaryst-Szymon Bourcart cieszy� si� nieposzlakowan� opini� w�Hawrze, kt�ry by� jego portem macierzystym. Kawaler nie maj�cy rodze�stwa ani bliskich krewnych, p�ywa� po morzach od najwcze�niejszych lat, pe�ni�c kolejno obowi�zki ch�opca okr�towego, m�odszego marynarza, marynarza i�bosmana w�marynarce wojennej.
Po niezliczonych rejsach jako porucznik i�pierwszy oficer, zast�pca kapitana w�marynarce handlowej, obecnie dowodzi� od dziesi�ciu lat wielorybniczym statkiem �Saint-Enoch�, nale��cym w�po�owie do niego i�w�po�owie do firmy Bracia Morice.
Doskona�y marynarz, ostro�ny, a�zarazem �mia�y i�stanowczy, w�przeciwie�stwie do wielu swoich koleg�w zachowywa� si� zawsze bardzo uprzejmie, nie kl�� i�wydawa� rozkazy w�spos�b grzeczny. Oczywi�cie, nie posuwa� si� w�swojej uprzejmo�ci tak daleko, �eby zwraca� si� do marynarza: �Mo�e pan zechce z��aski swojej zluzowa� bramsel� lub do sternika: �Niech pan b�dzie tak nies�ychanie mi�y i�prze�o�y ster na praw� burt�!�, jednak uchodzi� za najgrzeczniejszego z�kapitan�w �eglugi wielkiej.
Trzeba w�dodatku stwierdzi�, �e kapitanowi dopisywa�o szcz�cie w�wielorybniczych wyprawach, �e jego polowy by�y zawsze obfite i�ka�dy rejs przebiega� w�doskona�ych warunkach. Nigdy nikt nie s�ysza� najmniejszej skargi z�ust kt�regokolwiek z�jego oficer�w czy marynarzy. Tote� je�li tym razem pomimo stara� kapitanowi nie udawa�o si� skompletowa� za�ogi �Saint-Enocha�, nie nale�a�o bynajmniej dopatrywa� si� w�tym nieufno�ci ze strony personelu p�ywaj�cego.
Panowie Bourcart i�Brunel zatrzymali si� na p�kolistym tarasie zbudowanym na zako�czeniu mola. P�ywomierz wskazywa� w�tym momencie najni�szy poziom odp�ywu i�na maszcie sygnalizacyjnym nie powiewa� ani proporczyk, ani flaga. �aden statek nie zamierza� wyj�� z�portu lub do niego wej��, a�nawet szalupy rybackie nie mia�yby w�kanale portowym do�� wody podczas odp�ywu przy nowiu. Dlatego te� gapie nie biegli do portu. Statki z�Honfleur, z�Trouville, z�Caen i�z�Southampton sta�y przycumowane do swoich ponton�w. A� do trzeciej po po�udniu nie mo�na by�o si� spodziewa� najmniejszego ruchu w�awanporcie.
Przez par� chwil oczy kapitana Bourcarta zwr�cone na morze b��dzi�y po obszernym wycinku przestrzeni zamkni�tym dalekimi wzg�rzami Ouisterham i�masywnymi coko�ami latarni morskich na przyl�dku Heve. Pogoda by�a niepewna, niebo zaci�gn�o si� w�wy�szych partiach szarawymi chmurami. Z�p�nocnego wschodu d�a lekka, kapry�na bryza, taki wiatr zazwyczaj och�adza si�, kiedy nast�puje przyp�yw.
Par� statk�w sun�o po zatoce, jedne z�nich rozpina�y �agle na wschodnim widnokr�gu, inne zn�w rysowa�y w�przestrzeni esy-floresy z�czarnego dymu. Niew�tpliwie w�spojrzeniu kapitana Bourcarta malowa�a si� zazdro�� pod adresem bardziej uprzywilejowanych koleg�w, kt�rym uda�o si� opu�ci� port. Ale nawet rzucane im na odleg�o�� epitety by�y utrzymane w�tonie przyzwoitym, poniewa� kapitan nigdy nie pozwoli�by sobie na u�ycie mocniejszych wyraz�w, jak by to uczyni� ka�dy inny wilk morski.
� Tak ��przem�wi� wreszcie do Brunela ��ci szcz�ciarze ostro id� z�wiatrem dm�cym w��agle, a�ja nadal tkwi� w�basenie portowym i�nie mog� odbi�! To si� nazywa prawdziwy pech; musz� przyzna�, �e po raz pierwszy tak si� zawzi�� na m�j statek.
� Niech pan nie wychodzi z�siebie, kapitanie. Wystarczy, �e nie mo�e pan wyj�� w�morze ��za�artowa� Brunel.
� Przecie� staram si� panowa� nad sob� od d�ugich dw�ch tygodni! ��zawo�a� kapitan nie ukrywaj�c rozgoryczenia.
� Pa�ski statek p�dzi pod �aglami a� mi�o, nadrobi pan wi�c stracony czas bardzo szybko. P�yn�c z�pr�dko�ci� jedenastu w�z��w, przy pomy�lnym wietrzyku po�yka si� wprost przestrze�! Ale, ale, panie kapitanie, czy doktor Sinoquet czuje si� lepiej?
� Niestety, nie. Wprawdzie nasz kochany doktor nie jest powa�nie chory, ale przyku� go do �o�a reumatyzm i�choroba potrwa kilka tygodni. Kto by si� tego spodziewa� po cz�owieku tak z�ytym z�morzem, kt�ry przez dziesi�� lat przemierzy� ze mn� wszystkie strefy Pacyfiku...
� A�mo�e ��wyrazi� przypuszczenie urz�dnik portowy ��z�tych w�a�nie licznych podr�y doktor przywi�z� swoje dolegliwo�ci?
� Co te� pan opowiada! ��oburzy� si� kapitan Bourcart. ��Nabawi� si� reumatyzmu na pok�adzie �Saint-Enocha�? Dlaczego nie cholery czy ��tej febry? �e te� taka my�l mog�a zrodzi� si� w�pana g�owie, panie Brunel!
Kapitan roz�o�y� r�ce gestem wyra�aj�cym najwy�sze zdumienie. Nies�ychany pomys�! �Saint-Enoch�, statek tak doskonale wyposa�ony, tak wygodny, niedost�pny dla wilgoci ��i�reumatyzm! Pr�dzej mo�na by go z�apa� w�sali obrad ratusza czy w�salonach podprefektury ni� w�kabinach czy w�mesie jego statku! Reumatyzm! Albo� to on, kapitan, kiedykolwiek cierpia� na reumatyzm? A�przecie� nie opuszcza� nigdy swego �aglowca, ani kiedy sta� na kotwicy w�kt�rym� porcie, ani kiedy by� przycumowany do nabrze�a w�Hawrze. Po co komu mieszkanie w�mie�cie, kiedy ma si� swoj� kabin� na statku? Nie zamieni�by jej na najbardziej komfortowy pok�j w�hotelu �Bordeaux� czy w��Terminusie�. Reumatyzm! Nie miewa� nawet kataru. Czy ktokolwiek na pok�adzie �Saint-Enocha� s�ysza�, �eby kapitan kichn��?
Podniecaj�c si� coraz bardziej, zacny cz�owiek d�ugo by jeszcze prawi� w�tym samym duchu, gdyby Brunel nie powstrzyma� go, m�wi�c:
� Podzielam pa�ski pogl�d, panie kapitanie, �e doktor Sinoquet nabawi� si� reumatyzmu tylko w�czasie swoich pobyt�w na l�dzie. Tak czy inaczej, choroba zwali�a go z�n�g i�nie pozwala mu zamustrowa�...
� Co gorsza ��doda� kapitan ��nie udaje mi si� znale�� zast�pcy pomimo najusilniejszych stara�...
� Cierpliwo�ci, panie kapitanie, powtarzam, cierpliwo�ci... Koniec ko�c�w znajdzie pan jakiego� m�odego lekarza, pragn�cego pozna� �wiat, ��dnego podr�y. Czy istnieje co� bardziej kusz�cego ni� rozpocz�cie takiego �ycia wspania�ym polowaniem na wieloryby, wypraw� poprzez r�ne strefy Pacyfiku?
� Tak, panie Brunel, zdawa�oby si�, �e powinienem mie� nadmiar kandydat�w. A�tymczasem wcale si� do mnie nie pchaj� i�w�dalszym ci�gu nie mam nikogo, kto by potrafi� manipulowa� lancetem i�skalpelem albo c�gami czy o�nikiem.
� Ale, ale ��zapyta� urz�dnik portowy ��chyba to nie reumatyzm pozbawi� pana bednarza?
� Nie, poczciwy ojciec Brulard ma bezw�adn� lew� r�k� wskutek zesztywnienia stawu, a�ponadto cierpi na gwa�towne b�le w�stopach i��ydkach...
� Czy�by mia� zaj�te stawy?
� Podobno tak, wobec czego rzeczywi�cie nie jest w�stanie d�u�ej p�ywa�. A�przecie�, jak panu wiadomo, statek przeznaczony ��do po�owu wieloryb�w tak samo nie mo�e obej�� si� bez bednarza, jak i�bez harpunnik�w, dlatego musz� go zwerbowa� za wszelk� cen�.
Brunel przyj�� do wiadomo�ci zapewnienia kapitana, �e Brularda nie trapi�y dolegliwo�ci reumatyczne, skoro �Saint-Enoch� m�g� by� uwa�any nieomal za sanatorium, gdzie za�oga przebywa�a w�jak najlepszych warunkach higienicznych. Niemniej jedno by�o najzupe�niej pewne: ani doktor Sinoquet, ani bednarz Brulard nie nadawali si� do wzi�cia udzia�u w�tej kampanii.
W tym momencie kapitan us�ysza�, �e kto� go wo�a i�odwr�ci� si� szybko.
� To pan, panie Heurtaux? ��u�miechn�� si� �ciskaj�c d�o� swego zast�pcy. ��Mi�o mi pana widzie�. Czy�by jakie� pomy�lne wiatry przynios�y pana tutaj?
� By� mo�e, panie kapitanie, by� mo�e ��odpar� Heurtaux. ��Przyszed�em zawiadomi�, �e mniej wi�cej przed godzin� jaki� m�czyzna zg�osi� si� na statek...
� Bednarz czy lekarz? ���ywo zapyta� Bourcart.
� Nie wiem, panie kapitanie. W�ka�dym razie wydawa� si� bardzo zirytowany tym, �e pana nie zasta�.
� Starszy?
� Nie... m�ody; ma niebawem wr�ci�. Z�tego powodu w�a�nie szukam pana... a�poniewa� spodziewa�em si� pana zasta� na molo...
� W�a�nie, dlatego wzi��em kurs na maszt sygna�owy.
� M�drze pan post�pi�, Heurtaux ��pochwali� go kapitan Bourcart ��nie omieszkam stawi� si� na spotkanie. Panie Brunel, pozwoli pan, �e go po�egnam.
� Oczywi�cie, prosz� si� nie kr�powa�, drogi kapitanie ��odpar� urz�dnik portowy. ��Przeczucie m�wi mi, �e niebawem pozb�dzie si� pan k�opot�w...
� Tylko po�owicznie, panie Brunel, w�dodatku ten go�� mo�e nie by� ani lekarzem, ani bednarzem.
Po tych s�owach urz�dnik portowy i�kapitan Bourcart wymienili serdeczny u�cisk d�oni. Kapitan w�asy�cie swego pierwszego oficera przeszed� wybrze�em, min�� most, dotar� do basenu dla statk�w handlowych i�zatrzyma� si� przy trapie prowadz�cym na �Saint-Enocha�.
Znalaz�szy si� na pok�adzie, natychmiast skierowa� kroki do swojej kabiny, kt�rej drzwi wychodzi�y na mes�, a�okno na prz�d kasztelu rufowego. Wyda� polecenie, �eby go zawiadomiono, gdy tylko zjawi si� go�� i�chc�c skr�ci� oczekiwanie i�zapanowa� nad niecierpliwo�ci�, wsadzi� nos w�miejscow� gazet�.
Czeka� nie musia� d�ugo. Po jakich� dziesi�ciu minutach zapowiedziany m�odzieniec stawi� si� na statku; wprowadzono go do mesy, dok�d zaraz wszed� kapitan Bourcart.
Go�� na pewno nie wygl�da� na bednarza, ale nikt nie m�g�by twierdzi� z�ca�� stanowczo�ci�, �e nie jest lekarzem, i�to m�odym, w�wieku dwudziestu sze�ciu czy dwudziestu siedmiu lat.
Po wymianie pierwszych grzeczno�ci ��rzecz jasna, kapitan Bourcart nie zaniedba� ich w�stosunku do osoby, kt�ra go zaszczyci�a swoj� wizyt� ��m�ody go�� odezwa� si� w�te s�owa:
� Dosz�y mnie na Gie�dzie s�uchy, �e odjazd �Saint-Enocha� op�nia si� z�powodu z�ego stanu zdrowia lekarza okr�towego...
� Niestety, informacja jest najzupe�niej prawdziwa, panie...
� Filhiol. Nazywam si� Filhiol, panie kapitanie, i�przychodz� zaofiarowa� swoje us�ugi jako zast�pca doktora Sinoqueta na pa�skim statku.
W toku dalszej rozmowy kapitan dowiedzia� si�, �e jego m�ody go��, pochodz�cy z�Rouen, wywodzi si� z�rodziny przemys�owc�w tego miasta. Zamierza� wykonywa� sw�j zaw�d lekarza w�marynarce handlowej, lecz przed podj�ciem pracy w�Kompanii Transatlantyckiej by�by szcz�liwy, gdyby m�g� uczestniczy� w�wyprawie wielorybniczej i�wypr�bowa� si�y w�trudnej nawigacji na Pacyfiku. S�u�y pierwszorz�dnymi referencjami. Kapitan Bourcart zechce zasi�gn�� o�nim opinii u�tych a�tych kupc�w i�armator�w w�Hawrze.
Kapitan Bourcart bardzo uwa�nie obserwowa� doktora Filhiola, przypad�o mu do gustu jego otwarte i�sympatyczne oblicze. Nie mia� w�tpliwo�ci, �e kandydat jest silny i�obdarzony stanowczym charakterem. Na tym kapitan si� zna�, w�dodatku mia� pewno��, �e ten �wietnie zbudowany m�odzieniec, prawdziwy okaz zdrowia, nie nabawi si� na jego statku reumatyzmu. Dlatego odpowiedzia� nie zwlekaj�c:
� Przybywa pan w�sam� por�, nie zamierzam tego przed panem zataja� i�je�eli opinie, jakie o�panu zdob�d�, oka�� si� pochlebne ��czego zreszt� jestem z�g�ry pewien ��spraw� mo�emy uwa�a� za za�atwion�. B�dzie pan m�g� ju� od jutra przenie�� si� na statek, ja za� nie dam panu powod�w do �a�owania tego kroku...
� Jestem najzupe�niej o�tym przekonany, panie kapitanie ��odpar� doktor Filhiol. ��Musz� przyzna�, �e zanim da�em panu okazj� do zasi�gni�cia opinii o�mnie, sam zasi�gn��em jej co do pana...
� Post�pi� pan bardzo rozs�dnie ��stwierdzi� Bourcart. ��Nigdy nie nale�y wychodzi� w�morze bez suchar�w i�tak samo nigdy nie nale�y wpisywa� si� na list� za�ogi, zanim cz�owiek si� nie upewni, z�kim ma do czynienia.
� Tak te� sobie pomy�la�em, panie kapitanie.
� �wi�ta racja, panie doktorze. O�ile pana dobrze zrozumia�em, to opinie, jakie pan zdo�a� zebra� o�mnie, by�y raczej przychylne...
� Ca�kowicie, i�pragn� wierzy�, �e referencje, jakie pan zbierze o�mnie, b�d� takie same.
Zdecydowanie kapitan Bourcart i�m�ody lekarz dor�wnywali sobie nie tylko w�szczero�ci, lecz tak�e i�w�dobrych manierach.
� Chcia�bym panu zada� tylko jedno pytanie ��odezwa� si� znowu kapitan. ��Czy pan ju� kiedy� p�ywa� na statku, doktorze?
� Odby�em jedynie par� kr�tkich rejs�w przez La Manche.
� I... wcale pan nie chorowa�?
� Wcale, co mi pozwala �ywi� nadziej�, �e nie jestem podatny na morsk� chorob�.
� Zgodzi si� pan ze mn�, �e to jest wa�ny moment, je�li chodzi o�lekarza.
� Istotnie, panie kapitanie.
� Nie b�d� przed panem ukrywa�, �e nasze wyprawy s� przykre i�niebezpieczne. Los ci�ko nas do�wiadcza i�nie szcz�dzi niedostatk�w, jest to trudna nauka marynarskiego �ycia.
� Wiem o�tym, panie kapitanie, ale nie obawiam si� tego terminowania.
� Nasze wyprawy s� nie tylko niebezpieczne, panie doktorze, ale niekiedy bywaj� d�ugie. Zale�y to od mniej lub bardziej przychylnych okoliczno�ci. Kto wie, czy �Saint-Enoch� nie sp�dzi dw�ch czy trzech lat w�morzu, nim wr�ci do macierzystego portu.
� Kiedy wr�ci, to wr�ci, panie kapitanie, najwa�niejsz� spraw� jest to, �eby ci, kt�rych z�sob� zabierze, powr�cili razem z�nim do domu.
Rzecz jasna, �e kapitanowi bardzo odpowiada� taki pogl�d; nie mia� on w�tpliwo�ci, �e z�doktorem Filhiolem osi�gnie porozumienie we wszystkich sprawach, je�eli tylko referencje pozwol� na podpisanie z�nim kontraktu.
� Drogi panie ��powiedzia� ��wydaje mi si�, �e b�d� m�g� sobie pogratulowa� naszej znajomo�ci, i�mam nadziej�, �e zaraz jutro, skoro tylko zbior� informacje, pana nazwisko zostanie wci�gni�te na list� za�ogi.
� A�wi�c do zobaczenia, panie kapitanie ��odpowiedzia� lekarz. ��Co si� za� tyczy odjazdu...
� Odjazd m�g�by nast�pi� ju� jutro, w�czasie wieczornego przyp�ywu, gdybym tylko zdo�a� zast�pi� mego bednarza, tak jak uda�o mi si� zast�pi� doktora.
� Ach, to pan jeszcze nie skompletowa� za�ogi, kapitanie?
� Niestety nie, doktorze, bo nie mog� liczy� na tego nieszcz�snego Brularda...
� Co, jest chory?
� Tak, je�li mo�na nazwa� chorob�, jak kto� ma r�ce i�nogi sparali�owane reumatyzmem. Jednak prosz� mi wierzy�, �e z�apa� to paskudztwo nie w�czasie p�ywania na �Saint-Enochu�.
� Panie kapitanie, my�l�, �e m�g�bym panu poleci� bednarza.
� Pan?
Kapitan Bourcart chcia� si� ju� rozp�yn�� w�przedwczesnych podzi�kowaniach pod adresem opatrzno�ciowego m�odego lekarza. Wyda�o mu si� przez chwil�, �e s�yszy, jak rozlegaj� si� uderzenia drewnianego m�otka po klepkach beczu�ek w��adowni. Niestety rado�� nie trwa�a d�ugo i�kapitan z�ubolewaniem pokr�ci� g�ow�, gdy doktor Filhiol doda�:
� Nie pomy�la� pan o�majstrze Cabidoulinie?
� Jan-Maria Cabidoulin z�ulicy Tournettes?! ��wykrzykn kapitan Bourcart.
� Ten sam. Czy� m�g�by istnie� drugi Cabidoulin w�Hawrze lub gdzie indziej?
� Jan-Maria Cabidoulin... ��powt�rzy� kapitan Bourcart.
� We w�asnej osobie.
� Jak go pan pozna�?
� By� moim pacjentem.
� To on tak�e jest chory? Jaka� epidemia grasuje w�r�d bednarzy!
� Nie, panie kapitanie, mo�e pan by� spokojny. Skaleczy� si� w�kciuk, ale ju� wydobrza� i�nic mu teraz nie przeszkadza operowa� o�nikiem. To ch�op ciesz�cy si� �wietnym zdrowiem, znakomicie zbudowany, w�doskona�ej formie jak na sw�j wiek ��zbli�a si� do pi��dziesi�tki ��i�na pewno nada�by si� panu.
� Bez w�tpienia, bez w�tpienia ��kiwa� g�ow� kapitan Bourcart. ��Na nieszcz�cie nie tylko pan zna Jana-Mari� Cabidoulina, lecz ja go znam tak�e i�my�l�, �e nie ma takiego kapitana, kt�ry by chcia� go zamustrowa�.
� Dlaczego?
� Och, to �wietny fachowiec i�odby� niema�o wypraw na wieloryby. Ostatni� chyba z�pi�� czy sze�� lat temu...
� Mo�e zechce mi pan powiedzie�, panie kapitanie, z�jakiego powodu woli pan nie korzysta� z�jego us�ug?
� Bo jest on zwiastunem nieszcz�cia, panie doktorze, bo bez przerwy przepowiada tragedie i�katastrofy... bo wed�ug jego s��w ka�da nowa wyprawa morska powinna by� ostatni�, z�kt�rej si� ju� nie wr�ci! Na dodatek te historyjki o�potworach morskich, z�kt�rymi niby to si� styka�... albo zamierza si� zetkn��! Widzi pan, panie doktorze, ten cz�owiek potrafi zdemoralizowa� ca�� za�og�.
� M�wi pan powa�nie, panie kapitanie?
� Najpowa�niej w��wiecie!
� No c�, w�braku innego i�skoro niezb�dny jest na statku bednarz...
� Tak, doskonale rozumiem, w�braku innego. A�jednak o�tym w�a�nie nigdy bym nie pomy�la�. W�ko�cu, je�li si� nie mo�e wzi�� kursu na p�noc, trzeba go wzi�� na po�udnie. Wi�c gdyby majster Cabidoulin zechcia�, ale on pewnie nie zechce...
� Co szkodzi spr�bowa�?
� Nie, to zbyteczne. I�znowu ten Cabidoulin... Cabidoulin... ��powtarza� kapitan Bourcart.
� Mo�e by�my si� wybrali do niego razem? ��zaproponowa� doktor.
Kapitan Bourcart wyra�nie si� waha�, by� zak�opotany, splata� i�rozplata� d�onie, zastanawia� si�, wa�y� wszystkie za i�przeciw, potrz�sa� g�ow�, jak gdyby broni� si� przed wci�gni�ciem w�jak�� nieprzyjemn� spraw�. Wreszcie jednak ch�� jak najrychlejszego wyruszenia w�morze wzi�a g�r� nad g�osem rozwagi.
� Chod�my ��powiedzia�.
Po chwili obaj panowie opu�cili Basen Handlowy i�skierowali kroki w�stron� mieszkania bednarza.
Jan-Maria Cabidoulin znajdowa� si� akurat w�domu, w�swoim warsztaciku na parterze w�g��bi podw�rza. By� to pot�ny m�czyzna w�wieku pi��dziesi�ciu dw�ch lat, ubrany w�welwetowe spodnie w�pr��ki i�w�kaftan, na g�owie mia� czapk� z�wydry, a�stroju dope�nia� wielki, br�zowy fartuch. Nie mia� zbyt wiele pracy i�gdyby nie to, �e posiada� pewne oszcz�dno�ci, nie sta� by go by�o na cowieczorn� partyjk� manilli w�ma�ej kawiarence naprzeciwko z�emerytowanym marynarzem, dawnym latarnikiem z�przyl�dka Heve.
Jan-Maria Cabidoulin by� zreszt� doskonale zorientowany we wszystkim, co si� dzia�o w�Hawrze, wiedzia�, jakie �aglowce czy parowe statki wchodz� i�jakie wychodz�, kiedy przyp�ywaj� i�odp�ywaj� transatlantyki, kto je pilotuje, jakie s� nowinki marynarskie, s�owem dociera�y do niego wszystkie ploteczki rodz�ce si� w�pobli�u basen�w portowych.
Majster Cabidoulin zna� zatem tak�e, i�to od dawna, kapitana Bourcarta. Tote� ledwie go zoczy� na progu swego warsztatu, zaraz zawo�a�:
� C� to, wci�� jeszcze �Saint-Enoch� stoi przy nabrze�u, nadal tkwi nieruchomo w�Basenie Handlowym, jakby uwi�ziony w�lodach?
� Tak, wci�� jeszcze, panie Cabidoulin ��odpar� nieco osch�ym tonem kapitan Bourcart.
� I�nadal nie ma pan lekarza?
� Lekarz ju� jest...
� Ach to pan, panie doktorze Filhiol!
� We w�asnej osobie, a�kapitanowi Bourcartowi towarzysz� po to, �eby panu zaproponowa� zamustrowanie na jego statek.
� Zamustrowanie? Zamustrowanie? ��powtarza� z�niedowierzaniem bednarz, potrz�saj�c swoim klepad�em.
� Tak, panie Cabidoulin ��potwierdzi� kapitan Bourcart. ��Czy to nie jest n�c�ce, taka ostatnia podr� na dobrym statku, w�towarzystwie porz�dnych ludzi?
� Co� podobnego, panie kapitanie! Niech mnie diabli, je�lim si� spodziewa� takiej propozycji! Wie pan dobrze, �e si� wycofa�em... Teraz �egluj� ju� tylko po ulicach Hawru, gdzie nie gro�� ani aborda�e*, ani nawa�nice. A�pan by chcia�...
� Niech pan si� zastanowi, panie majstrze. Przecie� nie jest pan jeszcze w�takim wieku, �eby gni� uwi�zany do boi albo stercze� na kotwicy jak stary ponton w�g��bi jakiego� portu.
� Niech pan podniesie kotwic�, drogi majstrze ��doda� ze �miechem doktor Filhiol, �eby poprze� s�owa kapitana Bourcarta.
Majster Cabidoulin przyoblek� twarz w�wyraz g��bokiej powagi ��zapewne by�a to jego mina �proroka nieszcz�� ��i�odpowiedzia� g�uchym g�osem:
� Niech pan mnie wys�ucha uwa�nie, panie kapitanie, i�pan tak�e, panie doktorze. Jest to my�l, kt�ra mnie zawsze prze�ladowa�a i�kt�ra nigdy nie wyjdzie mi z�g�owy.
� C� to takiego? ��zapyta� kapitan Bourcart.
� Mianowicie, �e je�li kto� p�ywa, to pr�dzej czy p�niej musi uton��. Oczywi�cie �Saint-Enoch� ma dobrego dow�dc�, ma dobr� za�og�... Widz� tak�e, �e b�dzie mia� dobrego lekarza, a�jednak jestem prze�wiadczony, �e gdybym si� zaci�gn��, przydarzy�yby mi si� rzeczy, o�jakich si� dot�d nikomu nie �ni�o.
� Na przyk�ad? ��zapyta� kapitan Bourcart.
� Przecie� m�wi� panu ��dowodzi� Cabidoulin ��przytrafi�yby si� straszne historie! Dlatego da�em sobie obietnic�, �e spokojnie dokonam �ywota na sta�ym l�dzie.
� Czysta fantazja, to co pan m�wi ��o�wiadczy� doktor Filhiol. ��Przecie� nie wszystkie statki s� skazane na zatoni�cie wraz z�za�og� i��adunkiem.
� Pewnie �e nie ��przytakn�� bednarz ��ale co na to poradz�, mam jak gdyby przeczucie, �e je�li zaci�gn� si� na statek, to ju� nigdy nie wr�c�.
� Ale� kochany majstrze, przecie� to zupe�nie niepowa�ne ��zirytowa� si� kapitan Bourcart.
� Bardzo nawet powa�ne, a�w�dodatku, mi�dzy nami m�wi�c, nie jestem ju� w�a�ciwie niczego ciekaw. Widzia�em wszystko w�tych czasach, kiedy p�ywa�em. Kraje gor�ce, zimne, wyspy na Pacyfiku i�na Atlantyku, g�ry i�pola lodowe, foki, morsy i�wieloryby...
� Gratuluj�, mo�na panu pozazdro�ci�...
� A�wie pan, co w�ko�cu zobacz�?
� No co, panie majstrze?
� Jedyne, czego nie widzia�em... Jakiego� strasznego potwora, wielkiego w�a morskiego...
� Nigdy go pan nie zobaczy ��zapewni� doktor Filhiol.
� Dlaczego?
� Bo co� takiego nie istnieje! Przeczyta�em wszystko, co zosta�o napisane o�tych domniemanych potworach morskich, i�powtarzam panu, pa�ski w�� morski nie egzystuje!
� Egzystuje! ��zawo�a� bednarz z�takim przekonaniem, �e zb�dn� by�aby wszelka dyskusja na ten temat.
Kr�tko m�wi�c, na skutek uporczywych nalega�, a�w�ko�cu zn�cony wysok� ga��, jak� mu zaofiarowa� kapitan Bourcart, Jan-Maria Cabidoulin zdecydowa� si� odby� ostatni� wypraw� na wieloryby i�jeszcze tego samego wieczora zani�s� sw�j tobo�ek na pok�ad statku �Saint-Enoch�.
Rozdzia� drugi
�Saint-Enoch�
Nazajutrz, si�dmego listopada 1863 roku, �Saint-Enoch� opuszcza� Hawr, holowany przez �Herkulesa�, kt�ry go wyprowadzi� na szczycie przyp�ywu. Pogoda, by�a do�� kiepska. Niskie, postrz�pione chmury przebiega�y po niebie, gnane siln� bryz� z�po�udniowego zachodu.
Statek kapitana Bourcarta, o�wyporno�ci oko�o pi�ciuset pi��dziesi�ciu ton, by� wyposa�ony we wszelkie urz�dzenia potrzebne do trudnego polowania na wieloryby w�odleg�ych akwenach Pacyfiku. Chocia� zbudowany by� jakie� dziesi�� lat temu, mia� dobr� stateczno�� i��wietnie sprawowa� si� w�morzu. Za�oga zawsze stara�a si�, �eby stan jego by� bez zarzutu, zar�wno je�li chodzi o�omasztowanie, jak i�kad�ub, a�w�dodatku jego cz�� podwodna zosta�a niedawno ca�kowicie oczyszczona i�pomalowana.
�Saint-Enoch� by� tr�jmasztowcem z�fokiem, grotem i�bezanem, mia� grotmarsel i�fokmarsel, grotbramsel i�fokbramsel, grotbombramsel i�fokbombramsel, sterbramsel, sztaksle, lizel, foksztaksel i�grotsztaksel. W�oczekiwaniu na odjazd kapitan Bourcart kaza� ustawi� na miejsce przyrz�dy do obracania wieloryb�w. Cztery �odzie wisia�y w�pogotowiu: po lewej burcie ��pierwszego oficera oraz obu porucznik�w, po prawej burcie ��kapitana. Cztery szalupy sta�y na belkach pok�adu. Pomi�dzy grotmasztem a�fokmasztem, przed wielk� pokryw� �adowni, zainstalowano kuchni� do topienia t�uszczu. Sk�ada�a si� ona z�dw�ch �elaznych kot��w przytwierdzonych jeden do drugiego i�otoczonych murkiem z�cegie�. Za kot�ami za� dwa otwory s�u�y�y do odprowadzania dymu, z�przodu za�, nieco poni�ej czelu�ci gar�w, dwa paleniska pozwala�y utrzymywa� pod nimi ogie�.
A oto lista oficer�w i�pozosta�ych cz�onk�w za�ogi statku �Saint-Enoch�:
Kapitan Bourcart (Ewaryst-Szymon), pi��dziesi�t lat;
pierwszy oficer Heurtaux (Jan-Franciszek), czterdzie�ci lat;
drugi oficer Coquebert (Yves), trzydzie�ci dwa lata;
trzeci oficer Allotte (Roman), dwadzie�cia siedem lat;
bosman Ollive (Mathurin), czterdzie�ci pi�� lat;
harpunnik Thiebaut (Ludwik), trzydzie�ci siedem lat;
harpunnik Kardek (Piotr), trzydzie�ci dwa lata;
harpunnik Durut (Jan), trzydzie�ci dwa lata;
harpunnik Ducrest (Alain), trzydzie�ci jeden lat;
doktor Filhiol, dwadzie�cia siedem lat;
bednarz Cabidoulin (Jan-Maria), pi��dziesi�t dwa lata;
kowal Thomas (Gille), czterdzie�ci pi�� lat;
cie�la Ferut (Marceli), trzydzie�ci sze�� lat;
o�miu marynarzy;
jedenastu praktykant�w;
jeden steward;
jeden kucharz.
Razem trzydziestu czterech ludzi, czyli normalna obsada statku wielorybniczego o�tona�u �Saint-Enocha�.
Za�oga sk�ada�a si� mniej wi�cej w�po�owie z�marynarzy normandzkich i�breto�skich. Jedynie cie�la Ferut pochodzi� z�Pary�a, z�przedmie�cia Belleville, i�poprzednio pracowa� jako maszynista w�rozmaitych teatrach stolicy.
Oficerowie odbyli ju� wiele rejs�w na pok�adzie �Saint-Enocha� i�zas�ugiwali na same pochwa�y, posiadali bowiem wszystkie zalety, jakich wymaga ten zaw�d. W�poprzedniej kampanii przemierzyli p�nocne i�po�udniowe strefy Pacyfiku. By�a to szcz�liwa wyprawa, gdy� przez czterdzie�ci cztery miesi�ce jej trwania nie wydarzy� si� ani jeden powa�niejszy wypadek; by�a te� owocna, albowiem statek przywi�z� dwa tysi�ce beczu�ek oliwy, kt�r� kapitan sprzeda� po korzystnej cenie.
Pierwszy oficer Heurtaux by� bieg�y we wszystkich sprawach dotycz�cych pok�adu. Po odbyciu s�u�by w�charakterze chor��ego w�marynarce wojennej zaci�gn�� si� do floty handlowej i�p�ywa� w�oczekiwaniu na stanowisko dow�dcy statku. Uchodzi� s�usznie za dobrego marynarza, bardzo surowego w�sprawach dyscypliny.
O drugim oficerze i�trzecim niewiele mo�na powiedzie�, chyba tylko tyle, �e wykazywali niesamowity, wr�cz nieogl�dny zapa� w�polowaniu na wieloryby; rywalizowali z�sob� w�szybko�ci i�zuchwalstwie, jeden usi�owa� prze�cign�� drugiego, ryzykuj�c niepotrzebnie �odziami, pomimo formalnych zakaz�w kapitana Bourcarta. Ale zapa� rybaka w�czasie po�owu bywa taki sam jak my�liwego na polowaniu ��jest to uniesienie nie do opanowania, niepohamowana nami�tno��. Obaj porucznicy zara�ali nim swoich ludzi, zw�aszcza Roman Allotte.
Par� s��w o�bosmanie, Mathurinie Ollive. Ten ma�y, szczup�y i�nerwowy cz�owieczek, nies�ychanie wytrzyma�y na zm�czenie, bardzo rzeczowy, o��wietnym wzroku i�s�uchu, posiada� te szczeg�lne cechy, kt�rymi wyr�nia si� bosman sztabowy w�marynarce wojennej By� on niew�tpliwie tym spo�r�d ca�ej za�ogi, kt�rego najmniej interesowa�o �owienie wieloryb�w. Czy statek by� wyposa�ony specjalnie do tego rodzaju polowania, czy te� do przewo�enia jakiegokolwiek �adunku z�jednego portu do drugiego ��by� to przede wszystkim statek, a�bosman Ollive lubi� tylko sprawy zwi�zane z�nawigacj�. Kapitan Bourcart obdarza� go wielkim zaufaniem, kt�re Ollive ca�kowicie usprawiedliwia�.
Co za� do o�miu marynarzy, to wi�kszo�� z�nich uczestniczy�a w�poprzedniej wyprawie �Saint-Enocha� i�stanowili oni za�og� bardzo pewn� i�wy�wiczon�. Spo�r�d jedenastu m�odszych marynarzy zaledwie dw�ch debiutowa�o w�ci�kim terminowaniu na statku wielorybniczym. Ch�opcy ci, od czternastu do osiemnastu lat, kt�rzy ju� s�u�yli w�marynarce handlowej, mieli by� zatrudnieni razem z�marynarzami przy uzbrajaniu �odzi.
Pozostali jeszcze kowal Thomas, bednarz Cabidoulin, cie�la Ferut, kucharz i�steward. Z�wyj�tkiem bednarza, wszyscy nale�eli do za�ogi statku od trzech lat i�byli �wietnie wprowadzeni w�swoje obowi�zki. Trzeba doda�, �e Ollive i�majster Cabidoulin znali si� od dawna, gdy� zdarzy�o im si� ju� p�ywa� na jednym statku. Tote� pierwszy z�nich, dobrze zorientowany w�dziwactwach kolegi, przywita� go tymi s�owami:
� Jak si� masz, stary! Przysta�e� do nas?
� Tak.
� Chcesz jeszcze popr�bowa�?
� Jak widzisz.
� I�wci�� upierasz si� przy swoim piekielnym pomy�le, �e wszystko sko�czy si� bardzo �le?
� Jak najgorzej ��powa�nie odpowiedzia� bednarz.
� Dobrze ju�, dobrze ��zniecierpliwi� si� Mathurin Ollive ��ale mam nadziej�, �e nie b�dziesz nas cz�stowa� tymi twoimi bzdurami...
� Mo�esz na mnie liczy�, �e b�d�!
� R�b, jak chcesz, ale je�eli przytrafi si� nam nieszcz�cie...
� B�dzie to znaczy�o, �em si� nie pomyli�.
Kto wie, czy bednarz nie zaczyna� ju� troch� �a�owa�, �e przyj�� propozycj� kapitana Bourcarta?
Skoro tylko �Saint-Enoch� wyszed� poza falochrony, kapitan Bourcart wyda� rozkaz, podchwycony w�mig przez bosmana, �eby za�o�y� po dwa refy na marslach. Potem, gdy tylko �Herkules� odczepi� hol, marsle zosta�y rozrefowane, sztaksel i�bezan postawione i�w�tym samym czasie kapitan Bourcart kaza� wybra� do wiatru fok. W�ten spos�b tr�jmasztowiec b�dzie m�g� lawirowa� w�kierunku p�nocnego wschodu, �eby op�yn�� cypel Berfleur.
Statek by� zmuszony trzyma� si� jak najostrzej do wiatru. �Saint-Enoch� dobrze szed� w�tych warunkach i�nawet przy wietrze w�pi�� czwartych mkn�� z�pr�dko�ci� dziesi�ciu w�z��w.
Przez trzy dni p�yn�li mi�dzy brzegami, zanim w�La Hougue wysadzili na l�d pilota. Od tej chwili rozpocz�a si� regularna �egluga w�d� kana�u La Manche. Nasta�y pomy�lne wiatry i�kapitan kaza� znowu postawi� bramsle, bombramsle i�sztaksle, przy czym m�g� ponownie stwierdzi�, �e �Saint-Enoch� nie straci� ani jednej ze swych zalet. Zreszt� jego takielunek zosta� prawie ca�kowicie wymieniony w�przewidywaniu dalekich wypraw, w�czasie kt�rych statek mo�e trafi� w�niezmiernie trudne warunki.
� Pi�kna pogoda, spokojne morze, dobry wiatr ��powiedzia� kapitan Bourcart do doktora Filhiola, kt�ry przechadza� si� razem z�nim po kasztelu rufowym. ��Rejs zaczyna si� szcz�liwie, co si� rzadko zdarza w�kanale La Manche o�tej porze roku!
� Gratuluj�, kapitanie, ale nie zapominajmy, �e to pocz�tek!
� Wiem doskonale, doktorze, �e nie wystarczy dobrze zacz��, lecz �e koniec wie�czy dzie�o. Ale niech si� pan nie obawia, mamy pod sob� dobry statek i�nawet je�li nie zosta� spuszczony na wod� wczoraj, to jednak ma solidny kad�ub i�osprz�t. Ja nawet twierdz�, �e daje on wi�cej gwarancji ni� jaki� ca�kiem nowiutki �aglowiec, i�prosz� mi wierzy�, �e nie przeceniam jego warto�ci.
� Doda�bym, panie kapitanie, �e chodzi nie tylko o�to, �eby odby� pomy�lny rejs. Wyprawa powinna da� powa�ne korzy�ci, a�to nie zale�y ani od statku, ani od jego oficer�w, ani od za�ogi.
� �wi�te s�owa ��przytakn�� kapitan Bourcart. ��Wieloryby przychodz� albo nie. To ju� jest rzecz szcz�cia, jak i�w�wielu innych sprawach, a�przecie� szcz�ciu nie mo�na rozkaza�. Powraca si� z�pe�nymi albo pustymi beczu�kami, to wiadomo. Ale �Saint-Enoch� odbywa ju� swoj� pi�t� kampani�, odk�d opu�ci� stoczni� w�Honfleur, a�wszystkie poprzednie zawsze przynosi�y profity.
� Dobra to wr�ba, panie kapitanie. Czy zamierza pan rozpocz�� polowanie dopiero na Pacyfiku?
� Zamierzam wykorzysta� wszystkie mo�liwo�ci, panie doktorze, i�je�eli natkniemy si� na wieloryby jeszcze na Atlantyku, zanim op�yniemy przyl�dek, nasze �odzie nie trac�c ani chwili wyrusz� na �owy. Najwa�niejsze, �eby zauwa�y� zdobycz do�� blisko i�m�c j� z�owi� nie marnuj�c zbyt wiele czasu po drodze.
W par� dni po wyj�ciu z�Hawru kapitan zorganizowa� s�u�b� obserwacyjn� z�o�on� z�dw�ch stale czuwaj�cych ludzi: jeden siedzia� w�bocianim gnie�dzie na fokmaszcie, drugi na grotmaszcie. Zadanie to powierzono harpunnikom i�marynarzom, gdy tymczasem m�odsi marynarze pe�nili s�u�b� przy dr��ku sterowym.
Ponadto ka�da ��d� otrzyma�a szlupbelk� i�odpowiednie wyposa�enie do po�owu. Gdyby wi�c zasygnalizowano wieloryba, mo�na by j� w�par� chwil zrzuci� na wod�. Jednak�e taka okazja nie mog�a si� nadarzy�, dop�ki statek nie znajdowa� si� na pe�nym Atlantyku.
Zaledwie kapitan Bourcart dostrzeg� ostatnie punkty wybrze�a La Manche, natychmiast kaza� wzi�� kurs na zach�d, �eby op�yn�� Ouessant od strony pe�nego morza. W�chwili gdy ziemia francuska mia�a znikn�� z�oczu, wskaza� j� doktorowi Filhiolowi.
� Do zobaczenia! ��zawo�ali obaj jednocze�nie.
Kieruj�c pod adresem ojczyzny ten po�egnalny okrzyk, zapewne zadawali sobie w�duchu pytanie, ile miesi�cy, a�mo�e lat up�ynie, zanim ponownie zobacz� Francj�.
Wiatr ustali� si� zdecydowanie z�p�nocnego wschodu, tote� �Saint-Enoch� musia� tylko lekko zluzowa� szoty, �eby wzi�� kierunek na przyl�dek Ortegal, na p�lnocno-zachodnim kra�cu Hiszpanii. Nie mieli potrzeby przep�ywa� przez Zatok� Biskajsk�, gdzie przy wietrze od morza ka�dy �aglowiec nara�ony jest na du�e niebezpiecze�stwo zepchni�cia na brzeg. Ile� to razy, nie mog�c wygra� walki z�wiatrem, statki musia�y szuka� schronienia we francuskich czy hiszpa�skich portach!
Gdy kapitan z�oficerami spotykali si� w�czasie posi�k�w, rozmawiali oczywi�cie o�tym, co im przyniesie nowa wyprawa. Rozpoczyna�a si� ona w�korzystnych warunkach. Statek powinien dotrze� w�pe�ni sezonu w�rejon po�owu, tote� kapitan Bourcart wykazywa� tyle optymizmu, �e m�g� nim zarazi� nawet najbardziej pow�ci�gliwych.
� Gdyby nie fakt ��oznajmi� pewnego dnia ���e nasz odjazd op�ni� si� o�jakie� dwa tygodnie i��e obecnie powinni�my by� na wysoko�ci Wyspy Wniebowst�pienia czy �wi�tej Heleny, uwa�a�bym wszelkie utyskiwania za ca�kiem nieusprawiedliwione...
� Gdyby tylko wiatr sprzyja� nam ��powiedzia� porucznik Coquebert ��byliby�my w�stanie nadrobi� stracony czas.
� Wielka szkoda ��dorzuci� zast�pca kapitana, porucznik Heurtaux ��wielka szkoda, �e nasz m�ody doktor nie wpad� wcze�niej na znakomit� my�l zamustrowania na �Saint-Enocha�.
� Sam tego �a�uj� ��zareplikowa� weso�o doktor Filhiol ��gdy� nigdzie nie dozna�bym lepszego przyj�cia ani nie znalaz�bym lepszej kompanii.
� Nie r�bmy sobie wzajemnie wyrzut�w, przyjaciele ��wtr�ci� si� kapitan Bourcart. ��Dobre pomys�y rzadko przychodz� wtedy, kiedy si� chce.
� Tak samo jak wieloryby ��zauwa�y� Roman Allote. ��Tote� skoro tylko nam je zasygnalizuj�, trzeba by� w�pogotowiu.
� Zreszt� ��doda� doktor ��przecie� w�r�d za�ogi �Saint-Enocha� brakowa�o nie tylko lekarza, ale tak�e i�bednarza.
� Racja ��przytakn�� kapitan ��i�nie zapominajmy, �e to przecie� pan, drogi doktorze, napomkn�� mi o�Janie-Marii Cabidoulinie. Na pewno gdyby nie pa�ska interwencja, nigdy nie przysz�oby mi na my�l zwr�ci� si� do niego.
� No, ale mamy go na statku ��zako�czy� Heurtaux ��i�to jest najwa�niejsze. Chocia�, tak jak go znam, nigdy bym nie uwierzy�, �e zgodzi si� opu�ci� sw�j warsztacik i�swoje beczki. Przecie� ju� parokrotnie, pomimo �e proponowano mu dobre warunki, odmawia� zamustrowania na statek; musia� pan u�y� bardzo przekonywaj�cych argument�w...
� Przyznam ��powiedzia� kapitan Bourcart ���e nie napotka�em wcale na zbytni op�r... Bednarz twierdzi� tylko, �e zm�czy�o go p�ywanie, �e jak dot�d mia� szcz�cie i�wychodzi� obronn� r�k�, po co wi�c kusi� los, �e w�ko�cu marynarz zawsze zostaje na dnie, trzeba zatem umie� w�por� wycofa� si� z�obiegu. Kr�tko m�wi�c, by�a to zwyk�a litania tego cz�owieka. Nie omieszka� doda�, �e widzia� ju� wszystko, co mo�na zobaczy� w�trakcie kampanii wielorybniczej.
� Nigdy si� nie widzia�o wszystkiego ��o�wiadczy� porucznik Allotte ��i�co do mnie, to zawsze oczekuj� czego� nowego, nadzwyczajnego.
� By�oby rzeczywi�cie czym� niezwyk�ym, powiedzia�bym nawet czym� wr�cz nieprawdopodobnym, moi panowie, gdyby szcz�cie opu�ci�o nasz statek ��ci�gn�� dalej kapitan Bourcart. ��Gdyby obecna kampania by�a gorsza od poprzednich, w�kt�rych osi�gn�li�my du�e zyski, gdyby spad�a na nas gwa�towna burza. Gdyby nasz statek nie przywi�z� pe�nego �adunku fiszbinu i�oleju. Ale jestem najzupe�niej spokojny. Przesz�o�� gwarantuje za przysz�o�� i�kiedy �Saint-Enoch� powr�ci do Basenu Handlowego, b�dzie mia� swoje dwa tysi�ce beczu�ek nape�nionych po szpunty.
Gdyby Jan-Maria Cabidoulin s�ysza�, z�jak niezachwian� wiar� przemawia kapitan, mo�e by sam nabra� przekonania, �e przynajmniej w�tej wyprawie nic nikomu nie grozi na szcz�liwym statku kapitana Bourcarta.
Po dostrze�eniu na po�udniowym wschodzie przyl�dka Ortegal �Saint-Enoch� przy sprzyjaj�cych warunkach atmosferycznych wzi�� kurs na Mader�, �eby przej�� pomi�dzy Azorami a�Wyspami Kanaryjskimi. Na tej szeroko�ci, gdy tylko przekroczyli zwrotnik przed Wyspami Zielonego Przyl�dka, za�oga mog�a rozkoszowa� si� doskona�ym klimatem i�umiarkowan� temperatur�.
Kapitan Bourcart, a�tak�e oficerowie i�marynarze dziwili si� troch�, �e dotychczas nie uda�o si� zapolowa� na wieloryba. Wprawdzie dostrze�ono dwa czy trzy, ale wydmuchiwa�y fontann� w�takiej odleg�o�ci, �e kapitan nie uzna� za stosowne zrzuca� �odzi na wod�. By�oby to marnowanie czasu i�wysi�k�w, lepiej si� op�aca�o dotrze� jak najszybciej do �owisk na bardzo eksploatowanych w�tym czasie wodach wok� Nowej Zelandii b�d� te� na P�nocnym Pacyfiku. Zatem wszelkie op�nienie rejsu by�o niewskazane.
Statki udaj�ce si� z�port�w europejskich na Ocean Spokojny maj� do wyboru dwie drogi, prawie r�wne co do d�ugo�ci: albo wok� Przyl�dka Dobrej Nadziei na kra�cu Afryki, albo wok� przyl�dka Horn na kra�cu Ameryki. Taki stan musi trwa�, dop�ki nie zostanie otwarty Kana� Panamski. Je�li wybierze si� drog� dooko�a przyl�dka Horn. trzeba zej�� do pi��dziesi�tego pi�tego stopnia szeroko�ci po�udniowej, gdzie panuj� zazwyczaj z�e warunki atmosferyczne. Oczywi�cie parowiec mo�e p�yn�� zakr�tami Cie�niny Magellana i�w�ten spos�b unikn�� potwornych burz Przyl�dka, jednak�e je�li chodzi o��aglowce, to taka trasa spowodowa�aby nie ko�cz�ce si� op�nienia, zw�aszcza gdy droga przez Cie�nin� prowadzi ze wschodu na zach�d.
W sumie korzystniejsza jest trasa dooko�a Afryki, a�potem Oceanem Indyjskim i�Morzem Po�udniowym, gdzie liczne porty wybrze�y australijskich daj� dogodne schronienie a� do Nowej Zelandii.
W ten spos�b �eglowa� zawsze kapitan Bourcart podczas poprzednich wypraw, tak te� post�pi� i�tym razem. Nie musia� nawet zbytnio odchyla� si� na zach�d, gdy� sprzyja�a mu sta�a bryza. Min�li wyspy Zielonego Przyl�dka, zobaczyli niebawem Wysp� Wniebowst�pienia, a�w�par� dni p�niej �wi�t� Helen�.
O tej porze roku, poza stref� r�wnikow�, Atlantyk jest bardzo ucz�szczany. Mniej wi�cej co dwie doby �Saint-Enoch� spotyka� b�d� parowiec sun�cy ca�� par� naprz�d, b�d� te� szybki, smuk�y kliper, mog�cy rywalizowa� w�pr�dko�ci z�parowcami. W�wi�kszo�ci wypadk�w Bourcart nie mia� wcale czasu na �rozmawianie�. Najcz�ciej statki ukazywa�y si� na tak kr�tko, �e zd��y�y tylko wci�gn�� bander� wskazuj�c� ich narodowo��, nie mia�y jednak �adnych nowin morskich do zakomunikowania.
Przechodz�c pomi�dzy kontynentem a�Wysp� Wniebowst�pienia, �Saint-Enoch� zdo�a� zauwa�y� jedynie g�ruj�ce nad ni� wulkaniczne szczyty. �wi�t� Helen� pozostawi� na prawym trawersie w�odleg�o�ci trzech do czterech mil. Z�ca�ej za�ogi jedynie doktor Filhiol nigdy jej nie widzia�, tote� przez dobr� godzin� nie m�g� oderwa� wzroku od szczytu Diany wznosz�cego si� ponad w�wozem, gdzie mie�ci�o si� Longwood* .
Pogoda, do�� zmienna pomimo sta�ego kierunku wiatru, sprzyja�a �egludze i�statek szed� wci�� tym samym halsem, jedynie refuj�c i�rozrefowuj�c �agle. Marynarze w�bocianich gniazdach pilnie uwa�ali. Ale wieloryby si� nie pokazywa�y; prawdopodobnie przebywa�y bardziej na po�udnie, o�par�set mil od Przyl�dka.
� Niech to wszyscy diabli, panie kapitanie ��zrz�dzi� bednarz ��nie warto mi by�o wcale zaci�ga� si� na statek, skoro nie mam tu nic do roboty.
� Przyjdzie czas, przyjdzie czas ��pociesza� go kapitan.
� Albo wcale nie przyjdzie ��upiera� si� bednarz kr�c�c g�ow� ��i�nie b�dziemy mieli ani jednej nape�nionej bary�ki, jak przyb�dziemy na Now� Zelandi�.
� Mo�liwe, panie majstrze, ale w�a�nie tam je nape�nimy. Nie zabraknie panu roboty, mo�e pan by� pewien.
� Pami�tam czasy, panie kapitanie, kiedy �dmuchaczy� pe�no by�o w�tej cz�ci Atlantyku.
� Ma pan racj� i�nie ulega w�tpliwo�ci, �e staj� si� one coraz rzadsze, wielka szkoda!
To by�a prawda i�marynarze na oku zasygnalizowali zaledwie dwa czy trzy wieloryby, jednego nawet wcale poka�nych rozmiar�w. Niestety, zauwa�one zbyt blisko statku, natychmiast si� zanurzy�y i�nie spos�b by�o ich wytropi� wzrokiem. Zdolne do rozwijania du�ej szybko�ci, ssaki te potrafi� przeby� znaczn� odleg�o��, nim wynurz� si� na powierzchni� morza. Polowanie w�tych warunkach by�oby nara�aniem ludzi na ogromne trudy bez wi�kszych szans powodzenia.
Do Przyl�dka Dobrej Nadziei statek dop�yn�� w�po�owie grudnia. W�tym czasie wody przy wybrze�ach Afryki by�y bardzo ucz�szczane przez statki id�ce do tej wa�nej kolonii angielskiej. Na horyzoncie wci�� ukazywa� si� dym parowc�w.
Wielokrotnie w�trakcie poprzednich wypraw kapitan Bourcart zawija� do portu Capetown, kiedy �Saint-Enoch� wraca� z�po�owu i�musia� znale�� nabywc�w na cz�� swego �adunku. Ale teraz nie mia� po co przybija� do l�du. Tote� tr�jmasztowiec op�yn�� najbardziej wysuni�ty cypel Afryki, maj�c po swej lewej burcie jej ostatnie wzniesienia odleg�e o�jakie� pi�� mil.
Przyl�dek Dobrej Nadziei nazywa� si� pierwotnie Przyl�dkiem Burz. Tym razem ca�kowicie usprawiedliwia� swoj� dawn� nazw�, chocia� na po�udniowej p�kuli by�a w�a�nie pe�nia lata.
�Saint-Enoch� musia� wytrzyma� kilka ostrych szkwa��w, kt�re zmusi�y go do zrefowania �agli. Wyszed� jednak z�opresji kosztem niewielkiego op�nienia i�paru nieznacznych awarii, tak �e nawet Jan-Maria Cabidoulin nie m�g� na tej podstawie �le wr�y�. Potem, korzystaj�c z�pr�du antarktycznego, kt�ry idzie na wsch�d, zanim si� za�amie w�pobli�u Wysp Kerguelana, �Saint-Enoch� kontynuowa� �eglug� ju� w�pomy�lnych warunkach.
Trzydziestego stycznia, kr�tko po wschodzie s�o�ca jeden z�marynarzy, Piotr Kardek, zawo�a� z�fokmasztu:
� Ziemia na zawietrznej!
Namiar zrobiony przez kapitana Bourcarta ustali�, �e statek znajduje si� na siedemdziesi�tym sz�stym stopniu d�ugo�ci wschodniej licz�c od po�udnika przechodz�cego przez Pary� i�na trzydziestym si�dmym szeroko�ci po�udniowej, czyli gdzie� w�pobli�u wysp Amsterdamu i��wi�tego Paw�a.
Na dw�ch milach od tej ostatniej wyspy �Saint-Enoch� stan�� w�dryf. �odzie pierwszego oficera i�porucznika Allote�a zosta�y wys�ane w�stron� l�du z�w�dkami i�sieciami, gdy� wody przybrze�ne obfitowa�y w�r�ne gatunki ryb. Rzeczywi�cie, po po�udniu �odzie wr�ci�y z��adunkiem znakomitych ryb i�nie mniej �wietnych langust, kt�re zabezpieczy�y jad�ospis na par� dni.
Opu�ciwszy Wysp� �wi�tego Paw�a, �Saint-Enoch� skr�ci� w�stron� czterdziestego r�wnole�nika i�gnany wiatrem, kt�ry nadawa� mu szybko�� siedemdziesi�ciu do osiemdziesi�ciu mil na dob�, przyby� rankiem pi�tnastego lutego w�pobli�e wysp Snares przy po�udniowych kra�cach Nowej Zelandii.
Rozdzia� trzeci
Na wschodnim wybrze�u Nowej Zelandii
Od blisko trzydziestu lat wielorybnicy eksploatuj� akwen nowozelandzki, gdzie polowania bywaj� najbardziej owocne. W�tej epoce by�a to niew�tpliwie owa cz�� Pacyfiku, gdzie wieloryby ukazywa�y si� w�najwi�kszej ilo�ci. Tyle �e by�y one rozproszone i�rzadko si� zdarza�o spotka� je w�odpowiedniej odleg�o�ci od statku. Niemniej jednak zyski by�y tak wielkie, �e kapitanowie nie zwracali uwagi na trudy i�niebezpiecze�stwa zwi�zane z�tym nies�ychanie ci�kim polowaniem.
W�a�nie te sprawy t�umaczy� kapitan doktorowi Filhiolowi, kiedy �Saint-Enoch� dop�yn�� w�pobli�e Tawai-Pounamou, wielkiej po�udniowej wyspy w�nowozelandzkim archipelagu.
� Oczywi�cie ��prawi� kapitan ��taki statek jak nasz, przy sprzyjaj�cych okoliczno�ciach, m�g�by zabra� st�d pe�ny �adunek w�ci�gu paru tygodni. Ale wymaga�oby to sta�ej pogody, a�przecie� w�tych okolicach jest si� nara�onym prawie na codzienne szkwa�y o�niezwyk�ej wprost sile.
� Nie ma tu port�w, do kt�rych mo�na by si� schroni�? ��zapyta� doktor Filhiol.
� Oczywi�cie, drogi doktorze, oczywi�cie �e s�. Na samym tylko wschodnim wybrze�u mamy Dunedin, Oamaru, Akaroa, Christchurch, Blenheim, �e wymieni� tylko najwa�niejsze. Ale musimy pami�ta�, �e �dmuchacze� nie uwijaj� si� mi�dzy portami i�trzeba
wyp�ywa� na ich spotkanie �adnych par� mil w�pe�ne morze.
� Zgoda, panie kapitanie, ale mimo to, czy nie zamierza pan zawin�� do kt�rego z�port�w, nim zap�dzi pan swoj� za�og� do roboty?
� Przyznaj�, �e mam zamiar wst�pi� gdzie� na trzy lub cztery dni, �eby odnowi� cz�� naszych zapas�w, zw�aszcza �wie�ego mi�sa; w�ten spos�b odmienimy troch� jad�ospis prze�adowany peklowizn�.
� W�jakim punkcie wybrze�a �Saint-Enoch� rzuci kotwic�?
� W�porcie Akaroa.
� Kiedy tam przyb�dzie?
� Jutro przed po�udniem.
� Czy pan ju� tam zawija�, panie kapitanie?
� Kilkakrotnie. Znam podej�cia i�jestem pewien, �e w�razie burzy znajd� tam doskona�e schronienie.
Chocia� kapitan Bourcart by� �wietnie obeznany z�wodami w�rejonie portu Akaroa, dotarcie do niego okaza�o si� nies�ychanie trudne. Kiedy ze statku wida� ju� by�o l�d, �Saint-Enoch�, maj�c przeciwny wiatr, musia� lawirowa� przy silnych podmuchach. Potem, w�chwili kiedy trzeba by�o zrobi� tylko dwa zwroty, �eby wej�� do kana�u, halslinka przy grocie trzasn�a i�statek musia� znowu wyp�yn�� na pe�ne morze.
Zreszt� wiatr si� nasila� i�ocean by� coraz bardziej wzburzony, tak �e przez ca�e popo�udnie statek nie zdo�a� dotrze� do Akaroa. Kapitan Bourcart nie chcia� w�nocy znajdowa� si� zbyt blisko l�du, wi�c a� do sz�stej wieczorem szed� fordewindem, potem wyostrzy� i�poszed� bejdewindem pod zrefowanymi �aglami, czekaj�c nadej�cia dnia.
Nazajutrz, siedemnastego lutego, �Saint-Enoch� m�g� wreszcie wej�� do kr�tego kana�u �ci�ni�tego do�� wysokimi wzg�rzami, kt�ry wi�d� do portu Akaroa. Na brzegu wida� by�o tu i��wdzie jak�� farm�, a�na zboczach pag�rk�w pas�y si� wo�y i�krowy.
Po przep�yni�ciu oko�o o�miu mil przy ci�g�ym lawirowaniu �Saint-Enoch� stan�� na kotwicy kr�tko przed po�udniem.
Akaroa znajduje si� na p�wyspie Banks, kt�ry poni�ej czterdziestego czwartego r�wnole�nika odga��zia si� od Tawai-Pounamou. Nale�y do prowincji Canterbury, jednej z�dw�ch wielkich jednostek administracyjnych wyspy. Miasto by�o w�wczas jeszcze skromn� osad� zbudowan� na prawym brzegu przesmyku, naprzeciwko g�r pi�trz�cych si� jak okiem si�gn�� na drugim brzegu. Z�tej strony mieszkali tubylcy, Maorysi, w�r�d wspania�ych las�w �wierkowych dostarczaj�cych znakomitego drzewa masztowego do budowy statk�w.
Osada sk�ada�a si� z�trzech niewielkich kolonii: Anglik�w, Niemc�w i�Francuz�w, przywiezionych w�1840 roku na okr�cie �Robert-de-Paris�. Rz�d odst�pi� kolonistom pewien obszar ziemi, nie roszcz�c pretensji do zysk�w, kt�re by potrafili z�niej wygospodarowa�. Tote� na ca�ym wybrze�u rozpo�ciera�y si� pola uprawne i�ogrody wok� licznych drewnianych domk�w, a�ziemia rodzi�a r�ne gatunki warzyw i�owoc�w, szczeg�lnie brzoskwi� w�wielkiej ilo�ci i�bardzo smacznych.
W miejscu postoju �Saint-Enocha� zatoka tworzy�a co� w�rodzaju laguny, po�rodku kt�rej wznosi�a si� pustynna wysepka. Sta�o tam par� statk�w na kotwicy, mi�dzy innymi ameryka�ski �Zireh-Swift�, kt�ry ju� z�owi� kilka wieloryb�w. Kapitan Bourcart uda� si� na pok�ad �amerykanina�, �eby kupi� skrzynk� tytoniu, gdy� jego zasoby by�y bardzo uszczuplone. Na og� bior�c, ca�y post�j zu�yto na odnawianie zapas�w wody i�drewna oraz na czyszczenie kad�uba. S�odk� wod� mo�na by�o czerpa� w�pobli�u angielskiej kolonii w�ma�ym, przejrzystym strumyku. Co za� do drew, to trzeba by�o �cina� drzewa na brzegu przesmyku, dok�d przychodzili Maorysi. W�ko�cu jednak tubylcy zacz�li protestowa�, ��daj�c pewnego odszkodowania. Wobec tego lepiej by�o zaopatrywa� si� na przeciwleg�ym brzegu, gdzie drzewa zdobywa�o si� za cen� pracy prz