4093

Szczegóły
Tytuł 4093
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

4093 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 4093 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

4093 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

TERRY GOODKIND PIERWSZE PRAWO MAGII Tom l serii Miecz Prawdy SPIS TRE�CI SPIS TRE�CI......................... 2 Podzi�kowania........................ 3 Rozdzia� pierwszy....................... 4 Rozdzia� drugi........................ 9 Rozdzia� trzeci........................ 19 Rozdzia� czwarty....................... 33 Rozdzia� pi�ty........................ 42 Rozdzia� sz�sty........................ 61 Rozdzia� si�dmy........................ 68 Rozdzia� �smy........................ 81 Rozdzia� dziewi�ty....................... 86 Rozdzia� dziesi�ty....................... 97 Rozdzia� jedenasty....................... 114 Rozdzia� dwunasty....................... 122 Rozdzia� trzynasty....................... 132 Rozdzia� czternasty...................... 144 Rozdzia� pi�tnasty....................... 154 Rozdzia� szesnasty....................... 169 Rozdzia� siedemnasty...................... 182 Rozdzia� osiemnasty...................... 189 Rozdzia� dziewi�tnasty..................... 196 Rozdzia� dwudziesty...................... 207 Rozdzia� dwudziesty pierwszy.................. 220 Rozdzia� dwudziesty drugi.................... 229 Rozdzia� dwudziesty trzeci................... 239 Rozdzia� dwudziesty czwarty.................. 253 Rozdzia� dwudziesty pi�ty.................... 260 Rozdzia� dwudziesty sz�sty................... 273 Rozdzia� dwudziesty si�dmy................... 288 Rozdzia� dwudziesty �smy................... 301 Rozdzia� dwudziesty dziewi�ty.................. 316 Rozdzia� trzydziesty...................... 330 Rozdzia� trzydziesty pierwszy.................. 347 Rozdzia� trzydziesty drugi.................... 359 Rozdzia� trzydziesty trzeci.................... 376 Rozdzia� trzydziesty czwarty................... 388 Rozdzia� trzydziesty pi�ty.................... 406 Rozdzia� trzydziesty sz�sty................... 420 Rozdzia� trzydziesty si�dmy................... 447 Rozdzia� trzydziesty �smy.................... 456 Rozdzia� trzydziesty dziewi�ty.................. 468 Rozdzia� czterdziesty...................... 482 Rozdzia� czterdziesty pierwszy.................. 499 Rozdzia� czterdziesty drugi................... 520 Rozdzia� czterdziesty trzeci................... 542 Rozdzia� czterdziesty czwarty.................. 559 Rozdzia� czterdziesty pi�ty................... 571 Rozdzia� czterdziesty sz�sty................... 580 Rozdzia� czterdziesty si�dmy.................. 592 Rozdzia� czterdziesty �smy................... 607 Rozdzia� czterdziesty dziewi�ty.................. 615 Podzi�kowania Chc� podzi�kowa� kilku szczeg�lnym osobom: Mojemu ojcu, Leo, kt�ry nigdy nie zap�dza� mnie do lektur, lecz sam wiele czyta�, przez co rozbudzi� moj� ciekawo�� i zarazi� mnie t� pasj�. Moim dobrym przyjaci�kom, Racheli Kahlandt i Glorii Avner, za to �e podj�y trud przeczytania pierwszej wersji tej ksi��ki i poczyni�y wiele wnikliwych uwag, oraz za to �e wierzy�y we mnie w�wczas, kiedy tego najbardziej potrzebowa�em. Mojemu agentowi, Russellowi Galenowi, za to �e odwa�nie przyj�� miecz i urzeczywistni� moje marzenia. Wydawcy, Jamesowi Frenkelowi, nie tylko za wyj�tkowy talent edytorski, porady i poprawki do tej ksi��ki, lecz r�wnie� za niezmiennie dobry humor i cierpliwo��, jakie wykazywa�, ucz�c mnie rzemios�a pisarskiego. Wszystkim dobrym ludziom z wydawnictwa Tor za ich entuzjazm i ci�k� prac�. I wreszcie dwojgu bardzo szczeg�lnym ludziom, Richardowi i Kahlan, za to �e mnie wybrali, bym opowiedzia� ich histori�. Ich smutki i zwyci�stwa poruszy�y moje serce. Ju� nigdy nie b�d� taki jak przedtem. Rozdzia� pierwszy To by�o jakie� dziwaczne pn�cze. Ciemne, pstre li�cie jakby przycupn�y na �odydze, ciasno oplataj�cej g�adki pie� �ywicznej jod�y. Ze skaleczonej kory drzewa wolniutko s�czy� si� sok, dramatycznie stercza�y suche konary � zupe�nie jakby jod�a usi�owa�a doby� g�osu i przeszy� j�kiem ch�odne, wilgotne powietrze poranka. Z �odygi pn�cza tu i tam stercza�y str�ki, zupe�nie jakby si� rozgl�da�o niespokojnie, czy nie ma jakich� �wiadk�w jego sprawek. To zapach najpierw przyci�gn�� uwag� ch�opaka, osobliwa wo�, jakby rozk�adu czego�, co i dawniej niezbyt przyjemnie pachnia�o. Richard przeczesa� w�osy palcami, gdy na chwil� oderwa� si� od ponurych my�li, i wtedy te� dostrzeg� owo dziwaczne pn�cze. Rozejrza� si� wok�, szukaj�c nast�pnych, lecz ich nie znalaz�. Wszystko inne wygl�da�o jak zwykle. Klony g�rnego lasu Ven, nakrapiane purpur�, dumnie prezentowa�y nowe szaty na lekkim wietrzyku. Noce by�y coraz ch�odniejsze, wi�c kuzyni z dolnych Las�w Hartlandzkich pewno wkr�tce p�jd� w ich �lady i zmieni� wygl�d. D�by zdobi�a jeszcze ciemna ziele� � one ostatnie poddawa�y si� zmianom p�r roku. Richard wi�kszo�� �ycia sp�dzi� w lesie, zna� wi�c wszystkie ro�liny � je�li nie ich nazw�, to przynajmniej wygl�d. Ju� kiedy by� ma�y, Zedd zabiera� go na poszukiwania specjalnych zi�. Pokaza� ch�opcu, jakich ro�lin szuka�, gdzie rosn� i dlaczego w�a�nie tam, uczy� go nazw wszystkiego, co widzieli. Wiele razy po prostu rozmawiali. Starzec traktowa� ch�opca jak r�wnego sobie: nie tylko opowiada�, ale i sam pyta�. Zedd rozbudzi� w Richardzie pragnienie zdobywania wiedzy, uczenia si�. Takie pn�cze Richard widzia� przedtem tylko raz, a i to nie w lesie. Znalaz� kawa�ek tej ro�liny w b��kitnym glinianym dzbanie w domu ojca, w dzbanie, kt�ry sam zrobi�, kiedy by� niedorostkiem. Ojciec Richarda by� kupcem i cz�sto podr�owa�, poszukuj�c egzotycznych i rzadkich towar�w. Odwiedza�o go wielu zamo�nych wsp�obywateli, ciekawych tego, co przywozi�. Wygl�da�o na to, �e woli szuka�, ni� znajdowa�; zawsze si� ch�tnie rozstawa� ze swoj� ostatnia zdobycz�, bo w�wczas m�g� wyruszy� na poszukiwanie nowej. Richard od najm�odszych lat lubi� sp�dza� czas z Zeddem, kiedy ojca nie by�o w domu. Starszy o par� lat Michael, brat Richarda, nie interesowa� si� ani lasami, ani naukami Zedda; wola� sp�dza� czas z bogaczami i innymi wa�nymi lud�mi. Richard odszed� na swoje jakie� pi�� lat temu, lecz cz�sto przebywa� w domu ojca, natomiast Michael by� stale zaj�ty i mia� ma�o czasu na takie odwiedziny. Kiedy ojciec wyje�d�a�, zostawia� Richardowi wie�ci w b��kitnym dzbanie: najnowsze wiadomo�ci, ploteczki, znaleziska. Kiedy trzy tygodnie temu Michael powiedzia� Richardowi, �e ich ojca zamordowano, ten natychmiast poszed� do ich dawnego wsp�lnego domu, cho� starszy brat twierdzi�, �e to zbyteczne, �e nie ma tam czego szuka�. Ju� dawno min�y czasy, kiedy robi� to, co mu poleci� starszy brat. S�siedzi chcieli oszcz�dzi� Ri-charda i nie pokazali mu cia�a ojca. Zobaczy� jednak zaschni�te plamy i rozbryzgi krwi na deskach pod�ogi. Ludzie milkli, kiedy si� do nich zbli�a�; ich wsp�czucie tylko wzmaga�o b�l. A przecie� i tak s�ysza�, jak szeptem przekazuj� sobie niesamowite opowie�ci z pogranicza. O magii. Ma�y domek ojca Richarda wygl�da�, jakby si� w nim rozszala�a burza. Niewiele rzeczy ocala�o. B��kitny dzban wci�� sta� na p�ce i to w�a�nie w nim Richard znalaz� kawa�ek pn�cza. Mia� go teraz w kieszeni. Nie m�g� si� jednak domy�li�, co ojciec chcia� mu w ten spos�b przekaza�. Ch�opaka ogarn�� smutek i przygn�bienie; pozosta� mu jeszcze brat, lecz mimo to czu� si� samotny i opuszczony. Doros�o�� nie ocali�a go przed poczuciem osierocenia i dominuj�cej samotno�ci; ju� raz do�wiadczy� czego� takiego � kiedy zmar�a matka. Ojca cz�sto nie by�o, niekiedy ca�ymi tygodniami, lecz Richard wiedzia�, �e jest i �e wr�ci. Tym razem mia� ju� nie wr�ci�, nigdy. Michael nie chcia�, �eby m�odszy brat bra� udzia� w poszukiwaniach zab�jcy ich ojca. M�wi�, �e ju� si� tym zaj�li najlepsi tropiciele i �e Richard powinien si� trzyma� z dala od ca�ej sprawy, dla swego w�asnego dobra. Ch�opak wi�c nie pokaza� mu owego kawa�ka pn�cza i co dnia chodzi� po lesie, szukaj�c tajemniczej ro�liny. Przez trzy tygodnie przemierza� szlaki Las�w Hartlandzkich � nie pomin�� ani jednej �cie�ki, zbada� nawet te, o kt�rych wiedzia�o niewielu � lecz nie znalaz� liany. W ko�cu, wbrew rozs�dkowi, Richard uleg� podszeptom wkradaj�cym si� w jego my�li i znalaz� si� w g�rnym lesie Ven, w pobli�u granicy. Dr�czy�o go przeczucie, �e jednak wie, dlaczego zamordowano ojca. Owe tajemnicze g�osy przekomarza�y si� z Richardem, dr�czy�y go my�lami tu� na granicy �wiadomo�ci, a potem wy�miewa�y si� z niego, �e nie zdo�a� owych my�li pochwyci�. Ch�opak t�umaczy� sobie, �e to nie s� �adne g�osy, lecz b�l i smutek po �mierci ojca. Uwa�a�, �e je�eli tylko znajdzie tajemnicze pn�cze, to tym samym zyska i odpowied�. Teraz je wreszcie znalaz�... � i dalej nie wiedzia�, co my�le�. G�osy ju� z niego nie kpi�y, teraz duma�y nad czym�. Richard zdawa� sobie spraw�, �e to wytw�r jego w�asnego umys�u, �e nie powinien uwa�a� ich za co� odr�bnego. Zedd go tego nauczy�. 6 Ch�opak spojrza� na umieraj�c� jod��. Zn�w pomy�la� o �mierci ojca. Pn�cze tam by�o. Teraz zabija�o drzewo; to jakie� paskudztwo. Ojcu ju� nie m�g� pom�c, lecz nie mia� zamiaru pozwoli�, by liana spowodowa�a kolejn� �mier�. Mocno uchwyci� �odyg� i szarpn��, odrywaj�c w�sy od pnia drzewa. W�wczas pn�cze ugryz�o Richarda. Jeden ze str�k�w odskoczy� i uderzy� w lew� d�o� ch�opca, kt�ry ze zdumienia i b�lu uskoczy�. Obejrza� ma�� rank� � w rozci�ciu sk�ry tkwi� kolec. A wi�c wszystko jasne. Owo pn�cze to nic dobrego. Richard si�gn�� po n�, chc�c wyd�uba� kolec, lecz no�a nie by�o. Zdziwi� si�, potem zrozumia�, co si� sta�o, i zbeszta� sam siebie za to, �e � pogr��ony w �alu i smutku � zapomnia� zabra� n�. Spr�bowa� wyci�gn�� kolec paznokciami. Lecz �w, jak �ywy, wbi� si� jeszcze g��biej. Ch�opak przeci�gn�� po ranie paznokciem kciuka, lecz i to nie pomog�o. Im bardziej drapa�, tym g��biej wchodzi� kolec. Szarpn�� ran�, a� poczu� fal� md�o�ci, wi�c przesta�. S�cz�ca si� krew przykry�a kolec. Richard rozejrza� si� wok�, dostrzeg� purpurowoczerwone, ju� jesienne li�cie niewielkiej kaliny, d�wigaj�cej mn�stwo ciemnoniebieskich owoc�w. U st�p drzewka, w zakolu korzenia, ros�o ziele, kt�rego szuka�. Ostro�nie zerwa� ro�link� i wycisn�� na ran� g�sty, lepki sok. Z wdzi�czno�ci� pomy�la� o starym Zed-dzie � to on go nauczy�, jakie ro�liny przyspieszaj� gojenie si� ran. Mi�kkie, k�dzierzawe li�cie ro�linki zawsze przypomina�y Richardowi starego przyjaciela. Sok ziela z�agodzi� b�l, ale ch�opak wci�� si� martwi�, �e nie zdo�a� wyrwa� kolca. Czu�, jak wbija si� g��biej i g��biej. Przykucn��, wygrzeba� w ziemi jamk�, w�o�y� w ni� �ody�k� ziela i obetka� mchem � teraz znowu mog�o si� ukorzeni�. Las nagle ucich�. Richard spojrza� w g�r� i a� drgn�� � ponad ziemi� przemyka� jaki� cie�. Co� szumia�o i �wista�o. To by� przera�aj�co olbrzymi cie�. Ptaki wyfrun�y spod os�oni�tych drzew i rozpierzch�y si� na wszystkie strony, krzycz�c przera�liwie. Ch�opak patrzy� w g�r�, poprzez z�ot� i zielon� kopu�� li�ci; stara� si� wypatrzy�, co rzuca�o �w straszliwy cie�. Przez chwil� widzia� co� wielkiego. Wielkiego i czerwonego. Nie mia� poj�cia, co to mog�o by�, przypomnia� sobie za to opowie�ci o dziwach z pogranicza i zdr�twia�. Pn�cze to na pewno jakie� diabelstwo, pomy�la�, a to co� w powietrzu to kolejne paskudztwo. Przypomnia� sobie powiedzonko, �e k�opoty chodz� tr�jkami, i uzna�, �e nie ma ochoty na spotkanie z tym trzecim. Odp�dzi� strachy i ruszy� biegiem. To tylko takie gadanie przes�dnych ludzi, pocieszy� si�. Zastanawia� si�, co te� to mog�o by�, to co� du�ego i czerwonego. Nie zna� niczego, co by lata�o i by�o a� tak wielkie. Mo�e to by�a chmura albo gra �wiat�a? Nie m�g� si� jednak oszukiwa� i przyzna�, �e to wcale nie by�a chmura. Bieg�, zerkaj�c niekiedy w g�r� � mo�e jeszcze raz dojrzy to tajemnicze co�? Kierowa� si� ku �cie�ce okr��aj�cej wzg�rze. Wiedzia�, �e po drugiej stronie teren opada i �e tam nic nie zas�oni mu nieba. Wilgotne po nocnym deszczu ga��zki smaga�y go po twarzy, przeskakiwa� powalone drzewa i ma�e potoczki o kamienistym dnie. Kolczaste krzewy czepia�y si� nogawek. Plamy s�onecznego �wiat�a kusi�y do spojrzenia w g�r�, ale nieba nie by�o wida�. Richard oddycha� szybko, nier�wno, zimny pot sp�ywa� mu po twarzy, serce wali�o mocno. Zbiega� po zboczu, wreszcie wydosta� si� spomi�dzy drzew na �cie�k�, niemal upad�, zbyt gwa�townie hamuj�c. Spojrza� na niebo � hen, daleko, dostrzeg� to dziwne �co�", zbyt daleko, �eby pozna�, co to takiego, wyda�o mu si� jednak, �e mia�o skrzyd�a. Zmru�y� oczy, patrz�c w jaskrawy b��kit nieba; stara� si� dostrzec, czy istotnie by�y tam jakie� skrzyd�a. Dziwo znikn�o za wzg�rzem. Ch�opak nawet nie by� pewny, czy naprawd� by�o czerwone. Zasapany Richard osun�� si� ko�o granitowego g�azu, machinalnie ob�amywa� suche ga��zki jakiej� samosiejki i patrzy� na le��ce poni�ej jezioro Trunt. Mo�e powinien wr�ci� i opowiedzie� Michaelowi o tym, co si� wydarzy�o, o pn�czu i o tym czerwonym stworze w powietrzu. Wiedzia�, �e brat wy�mia�by opowie�� 0 czerwonym dziwie. Sam si� �mia� z takich historyjek. Nie, Michael tylko by si� na niego rozz�o�ci�, �e podszed� tak blisko granicy, �e nie pos�ucha� jego nakaz�w 1 wmiesza� si� w poszukiwanie mordercy ojca. Wiedzia�, �e brat si� o niego troszczy, inaczej by tak nie gdera�. Teraz by� ju� doros�y i nie musia� s�ucha� polece� starszego brata, ale wci�� by� nara�ony na jego wym�wki. Ch�opak u�ama� kolejn� ga��zk� i rzuci� na ska��. Uzna�, �e nie powinien si� czu� dotkni�ty. W ko�cu Michael wszystkich poucza�, nawet ojca. Odsun�� na bok pretensje do brata � dzi� by� wielki dzie� Michaela. Dzisiaj mia� zosta� Pierwszym Rajc�. Teraz b�dzie odpowiedzialny nie tylko za Hartland, ale za wszystkie miasta i miasteczka Westlandu, a nawet i za wie�niak�w. B�dzie odpowiedzialny za wszystko i za wszystkich. Michael zas�ugiwa� na pomoc Richarda, potrzebowa� jego wsparcia... Przecie� i on straci� ojca. Tego popo�udnia w domu Michaela odb�dzie si� wielka uroczysto��. Zjad� si� znamienici go�cie, z najdalszych kra�c�w Westlandu. Richard te� si� powinien tam zjawi�. B�dzie mn�stwo pysznego jedzenia. Ch�opak dopiero teraz zda� sobie spraw�, jak bardzo jest g�odny. Richard siedzia� i odpoczywa�, a przy okazji rozmy�la� i obserwowa� przeciwleg�y brzeg jeziora Trunt. Z tej wysoko�ci wyra�nie widzia� poprzez przejrzyst� wod� kamieniste dno i zielone wodorosty, otaczaj�ce g��bsze wyrwy. Skrajem jeziora wi� si� Szlak Sokolnik�w, czasami kryj�c si� w�r�d drzew, czasem dobrze widoczny. Ch�opak wiele razy w�drowa� tym odcinkiem szlaku. Wiosn� �cie�ka nad jeziorem by�a wilgotna i b�otnista, potem wysycha�a. Po�udniowe i pomocne partie szlaku, biegn�cego przez wy�ej po�o�one obszary las�w Ven, znajdowa�y si� niepokoj�co blisko granicy. Tote� wi�kszo�� podr�nik�w unika�a Szlaku Sokolnik�w i wola�a �cie�ki Las�w Hartlandzkich. Richard by� le�nym przewodnikiem i cz�sto eskortowa� podr�nych na owych szlakach. Byli to przewa�nie rozmaici dostojnicy i nie tyle chodzi�o im o wskazanie w�a�ciwego kierunku, ile o zapewnienie odpowiedniej oprawy. Ch�opak dostrzeg� co� k�tem oka. Jaki� ruch. Wpatrzy� si� uwa�nie w punkcik na najdalszym kra�cu jeziora. Potem �w punkt znalaz� si� bli�ej, �cie�ka bieg�a w�r�d rzadko rosn�cych drzew i okaza�o si�, �e to jaki� w�drowiec. Pewno Chase, przyjaciel Richarda. Kto niby mia�by t�dy i��, je�li nie graniczny stra�nik? Ch�opak zeskoczy� ze ska�ki, odrzuci� na bok ga��zki i post�pi� kilka krok�w. Tamta posta� pojawi�a si� na odkrytym odcinku �cie�ki. To nie by� Chase, lecz jaka� kobieta. Kobieta w eleganckiej szacie. C� u licha robi�a kobieta � i to tak ubrana � w lesie Ven? Richard patrzy�, jak w�drowa�a brzegiem jeziora, to kryj�c si� w�r�d drzew, to wychodz�c na otwart� przestrze�. Ani si� nie spieszy�a, ani nie oci�ga�a. Sz�a r�wnym krokiem wytrawnego podr�nika. Jasne, po prostu t�dy przechodzi�a, przecie� nikt nie mieszka� w pobli�u jeziora Trunt. Zn�w co� przyci�gn�o uwag� Richarda � uwa�nie zlustrowa� cienie lasu. Za kobiet� sz�y inne postacie. Trzech... Nie, czterech m�czyzn w p�aszczach z kapturami; szli za ni�, lecz w pewnej odleg�o�ci. Kryli si� za drzewami i ska�kami. Patrzyli. Czekali. Pokonywali kolejny odcinek. Richard si� wyprostowa�, obserwowa� uwa�nie, zaciekawiony. Podkradali si� ku niej. Natychmiast zrozumia�, �e to w�a�nie jest trzeci k�opot. Rozdzia� drugi Richard przez chwil� sta� nieruchomo, nie bardzo wiedz�c, co robi�. Kiedy si� upewni, �e oni naprawd� poluj� na t� kobiet�, mo�e ju� by� za p�no na przeciwdzia�anie. To w ko�cu jednak nie jego sprawa. Nawet nie mia� przy sobie no�a. Jeden nieuzbrojony ch�opak przeciwko czterem m�czyznom? Patrzy�, jak kobieta w�drowa�a �cie�k�. Patrzy�, jak tamci si� za ni� skradali. Co j � czeka�o? Ch�opak przykucn��, napi�� mi�nie. Serce bi�o mu mocno, pr�bowa� ustali� plan dzia�ania. Poranne s�o�ce ogrzewa�o twarz Richarda, oddycha� szybko, troch� wystraszony. Wiedzia�, �e gdzie� tam, przed kobiet�, jest skr�t Szlaku Sokol-nik�w. Pospiesznie usi�owa� sobie przypomnie�, gdzie to w�a�ciwie jest. G��wny szlak, po jej lewej r�ce, bieg� wok� jeziora i wspina� si� na wzg�rze, docieraj�c do miejsca, w kt�rym akurat sta�. Je�eli kobieta pozostanie na g��wnym szlaku, to m�g�by tu na ni� zaczeka� i powiedzie� jej o tamtych m�czyznach. I co wtedy? Zreszt� to i tak za d�ugo by trwa�o, mogli jej wcze�niej dopa��. Richard powzi�� pewien plan. Zerwa� si� na nogi i pobieg� w d� szlaku. Je�eli zd��y, zanim tamci j� zaatakuj� i zanim ona minie skr�t, to w�wczas poprowadzi j� prawym odga��zieniem. Wiod�o poza lasy, na otwarte, nagie zbocza g�r, oddala�o si� od granicy i kierowa�o ku miastu Hartland, ku bezpiecze�stwu. Mo�e zdo�a zatrze� �lady i tamci m�czy�ni si� nie zorientuj�, �e zbiegowie wybrali odga��zienie szlaku. B�dzie im si� zdawa�o, �e kobieta dalej w�druje g��wnym szlakiem; je�li zmyli ich cho� na chwil�, to doprowadzi j� w bezpieczne miejsce. Richard wci�� jeszcze by� zm�czony, wi�c z trudem oddycha�, lecz bieg� najszybciej jak m�g�. Szlak wkr�tce skr�ci� pomi�dzy drzewa � przynajmniej tamci nie zauwa�� biegn�cego ch�opaka. Gna�, przecinaj�c smugi s�onecznego blasku. Dywan z sosnowych igie� t�umi� kroki. Zacz�� wypatrywa� odga��zienia �cie�ki. Nie wiedzia�, jak� tras� ju� przebieg�, i nie pami�ta�, gdzie dok�adnie by� ten skr�t. To ma�a �cie�yna, �atwo j� omin��. Richard bieg� i przy ka�dym zakr�cie si� �udzi�, �e to ju� owo odga��zienie. Zastanawia� si�, co te� powie owej kobiecie, kiedy si� z ni� zr�wna. Mo�e b�dzie my�la�a, �e i on j� �ciga? Mo�e si� go wystraszy? Mo�e mu nie uwierzy? Czy b�dzie mia� do�� czasu, �eby j� przekona�, by z nim posz�a, wyt�umaczy�, �e chce jej pom�c? 10 Ch�opak wbieg� na szczyt ma�ego wzniesienia, ale i tu nie dostrzeg� skr�tu. Gna� wi�c dalej, ci�ko dysz�c. Je�eli nie dotrze do odga��zienia przed kobiet�, to tamci ich dopadn�, je�li nie zdo�aj� uciec przed pogoni� � b�d� musieli walczy�. On za� by� zbyt zm�czony i �eby ucieka�, i �eby walczy�. Przyspieszy�. Pot sp�ywa� mu po plecach, koszula lepi�a si� do sk�ry. Wysi�ek sprawi�, �e ch��d poranka przemieni� si� w dusz�cy skwar. Richard bieg� tak pr�dko, �e rozmywa�y si� kontury drzew rosn�cych po bokach �cie�ki. Wreszcie ch�opak dotar� do skr�tu, tu� przed ostrym skr�tem w prawo; niemal go przegapi�. Szybko sprawdzi�, czy kobieta ju� tu dotar�a i skr�ci�a w w�sz� dr�k�. Nie znalaz� �adnych �lad�w. Odetchn�� z ulg�. Usiad� na pi�tach, staraj�c si� uspokoi� oddech. Pierwsza cz�� planu si� powiod�a. Wyprzedzi� nieznajom� i pierwszy dotar� do skr�tu. Teraz tylko musi j� przekona�, �eby mu zaufa�a, zanim b�dzie za p�no. Przycisn�� praw� d�o� do bol�cego miejsca w boku; zacz�� si� zastanawia�, czy nie wyjdzie na g�upca. A je�li dziewczyna po prostu droczy si� z bra�mi? Ale�by si� z niego �miali! Richard spojrza� na rank� na grzbiecie d�oni. By�a zaczerwieniona i bole�nie pulsowa�a. Przypomnia� sobie owego lataj�cego stwora. Pomy�la�, �e dziewczyna sz�a pewnym krokiem w�drowca zd��aj�cego do okre�lonego celu; to nie by� spacerek dla zabawy. Poza tym to by�a kobieta, a nie dziewczyna. No i �w strach, kt�ry go ogarn��, kiedy zobaczy� tamtych czterech. Czterej m�czy�ni ostro�nie si� skradaj�cy za kobiet� to trzeci dziw, kt�ry si� mu przydarzy� tego ranka. Trzeci k�opot. Nie, Richard potrz�sn�� g�ow�, to nie jest zabawa, dobrze to wiedzia�. To nie zabawa. Oni j� osaczali. Ch�opak uni�s� si� nieco, pochyli�, �cisn�� kolana d�o�mi i kilka razy g��boko odetchn��. Dopiero potem si� wyprostowa�. Wci�� by� bardzo zgrzany. Zza zakr�tu �cie�ki wysz�a m�oda kobieta. Richard na moment wstrzyma� oddech. Mia�a wspania�e, g�ste, d�ugie, kasztanowe w�osy. By�a niemal tak wysoka jak on i chyba w tym samym wieku. Jeszcze nigdy nie widzia� takiej szaty: bia�a, z kwadratowym wyci�ciem przy szyi, z niewielk� sk�rzan� sakiewk� przy pasku. Uszyta z delikatnej, g�adkiej, niemal po�yskuj�cej tkaniny, pozbawiona koronek i falbanek, wzor�w. �agodnie otula�a kszta�tn� posta�. Str�j elegancki w swojej prostocie. Kobieta przystan�a i szata u�o�y�a si� we wdzi�czne fa�dy. Richard podszed� do nieznajomej, lecz zatrzyma� si� par� krok�w przed ni�; nie chcia�, �eby si� poczu�a zagro�ona. Sta�a spokojnie, opu�ciwszy r�ce wzd�u� bok�w. Brwi mia�a wygi�te jak skrzyd�a lec�cego soko�a. Zielone oczy bez l�ku patrzy�y w oczy ch�opaka. Niemal si� w nich zatraci�. Wydawa�o mu si�, �e znaj� od zawsze, �e zawsze stanowi�a cz�� jego �Ja", �e pragnie tego, co i ona. Zielone oczy trzyma�y go na uwi�zi r�wnie pewnie jak krzepka d�o�; zdawa�y si� czyta� w duszy Richarda, szuka� odpowiedzi na jakie� pytanie. Jestem tutaj po to, �eby ci pom�c, pomy�la�. To by�o jego najgor�tsze pragnienie. 11 Zielone oczy uwolni�y ch�opaka. Dostrzeg� w nich co�, co go jeszcze bardziej urzek�o. M�dro��. Inteligencj�. Prawo�� i uczciwo��. Richarda ogarn�y spok�j i poczucie bezpiecze�stwa. W jego umy�le b�ysn�o ostrze�enie, przypomnia� sobie, po co si� tu znalaz�. � By�em tam � wskaza� w kierunku wzg�rza � i zobaczy�em ci�. Spojrza�a w tamt� stron�. On te� � i zda� sobie spraw�, �e wskaza� na pl�tanin� pni drzew. Wzg�rza nie by�o st�d wida�. Richard opu�ci� r�k�; jak m�g� o tym zapomnie�! Zn�w spojrza�a mu w oczy, czeka�a. � By�em na wzg�rzu, ponad jeziorem � podj�� cichym g�osem Richard. � Zobaczy�em, jak idziesz �cie�k� wzd�u� brzegu. A za tob� kilku m�czyzn. � Ilu? � spyta�a, patrz�c mu w oczy i nie zdradzaj�c �adnych emocji. � Czterech � odpar�, cho� zdziwi�o go to pytanie. Zblad�a. Odwr�ci�a g�ow�, uwa�nie si� przyjrza�a g�stwinie za swoimi plecami i zn�w spojrza�a ch�opakowi w oczy. � Postanowi�e� mi pom�c? � zapyta�a. Tylko blado�� pi�knej twarzy zdradza�a jej uczucia. � Tak � odpowiedzia�, zanim zd��y� si� zastanowi�. � Jak my�lisz, co powinni�my zrobi�? � z�agodnia�a. � Za tamtym zakr�tem jest niewielka �cie�ka. Je�eli ni� p�jdziemy, a oni zostan� na tej, to im uciekniemy. � Co, je�eli p�jd� za nami? � Zatr� nasze �lady. � Pr�bowa� jej doda� otuchy, przekona� j�. � Nie p�jd� za nami. S�uchaj, nie ma czasu na... � A je�li p�jd�? � przerwa�a mu. � Co wtedy zrobisz? � Czy s� bardzo niebezpieczni? � Uwa�nie obserwowa� jej twarz. � Bardzo. Ton jej g�osu sprawi�, �e Richard a� wstrzyma� oddech. W oczach dziewczyny zamigota�o przera�enie. � Hmm, to w�ziutka �cie�ka � powiedzia�, przeczesuj�c w�osy palcami. � Przynajmniej nas nie okr���. � Masz jak�� bro�? Potrz�sn�� przecz�co g�ow�. By� w�ciek�y na siebie za to, �e zostawi� n� w domu. � Wi�c si� pospieszmy. Kiedy ju� podj�li decyzj�, umilkli, nie chc�c, �eby tamci ich us�yszeli. Richard pospiesznie zatar� �lady i da� znak dziewczynie, �eby sz�a pierwsza � chcia� si� znale�� pomi�dzy ni� a tamtymi m�czyznami. Us�ucha�a bez wahania. Sz�a szybko, fa�dy szaty ko�ysa�y si� w rytm jej krok�w. M�ode iglaki lasu Ven t�oczy�y si� po obu stronach dr�ki, dwie zielone �ciany wytycza�y w�ski i ciemny szlak. W�drowcy nie widzieli, co si� dzieje po obu stronach traktu. Richard niekiedy si� 12 ogl�da�, lecz to niewiele dawa�o. Przynajmniej by� pewny, �e nikogo nie ma tu� za nimi. Dziewczyna sz�a szybko, nie musia� jej pop�dza�. Po pewnym czasie grunt zacz�� si� wznosi�, sta� si� kamienisty, drzewa si� przerzedzi�y. Dr�ka wi�a si� brzegiem g��bokich, mrocznych zapadlisk, przecina�a zas�ane suchymi li��mi parowy. Przesuszone li�cie szele�ci�y i podlatywa�y, kiedy tamt�dy przechodzili. Sosny i �wierki ust�pi�y miejsca drzewom li�ciastym, przewa�nie brzozom. Wysokie pnie ko�ysa�y si� i na ziemi ta�czy�y plamy s�onecznego blasku. Czarne plamki na bia�ych pniach brz�z wygl�da�y jak oczy � tysi�ce oczu obserwowa�o dwoje w�drowc�w; tysi�ce oboj�tnych oczu, a nie ��dnych �up�w �lepi, by�a to wi�c spokojna i cicha okolica. Teraz trakt bieg� u podn�a granitowej ska�y. Richard po�o�y� palec na wargach, daj�c tym znak, �e powinni st�pa� bardzo ostro�nie i cicho, �eby ich nie zdradzi� �aden d�wi�k. Ilekro� zakraka� kruk, nios�o si� to echem w�r�d wzg�rz. Ch�opak dobrze zna� to miejsce: kszta�t ska�y sprawia�, �e ka�dy odg�os ni�s� si� ca�ymi milami. Wskaza� na poro�ni�te mchem okr�g�e kamienie i gestami da� dziewczynie do zrozumienia, �e powinni i�� w�a�nie po nich, aby nie zatrzeszcza�a jaka� sucha ga��zka, ukryta pod dywanem li�ci. Nieznajoma skin�a potakuj�co g�ow�, unios�a nieco szat� i wesz�a na kamienie. Richard dotkn�� ramienia dziewczyny, wykona� now� pantomim�: ma i�� ostro�nie, bo mech jest �liski. U�miechn�a si� do�, zn�w potakuj�co skin�a g�ow� i szybko posz�a naprz�d. �w nieoczekiwany u�miech doda� ch�opakowi otuchy, z�agodzi� jego niepok�j. Richard uwa�nie st�pa� z kamienia na kamie�. Pozwoli� sobie mie� nadziej�, �e ucieczka si� powiedzie. Dr�ka pi�a si� pod g�r�, drzewa jeszcze bardziej si� przerzedza�y. Skaliste pod�o�e ma�o gdzie pozwala�o zapu�ci� korzenie. Ju� wkr�tce ros�y wy��cznie w szczelinach ska�, zdeformowane, pokrzywione i niskie, �eby wiatr nie m�g� ich wyrwa� z cieniutkiego sp�achetka ziemi. W�drowcy wyszli z lasu na skalne stopnie. Trakt nie by� tu zbyt wyra�ny. Dziewczyna cz�sto si� odwraca�a ku Richardowi, a on wskazywa� jej drog� gestem r�ki lub kiwni�ciem g�owy. Ciekawy by�, jak te� brzmi jej imi�, lecz milcza�, boj�c si�, �e us�ysz� ich owi czterej m�czy�ni. �cie�ka by�a stroma i trudna, ale nie zwolnili ani na chwil�. Nieznajoma sz�a pewnie i szybko. Ch�opak dopiero teraz zauwa�y�, �e mia�a wygodne buty z mi�kkiej sk�ry � buty do�wiadczonego w�drowca. Wyszli spomi�dzy drzew ju� ponad godzin� temu i ci�gle wspinali si� ku s�o�cu. Kierowali si� na wsch�d, dopiero potem trakt skr�ci� ku zachodowi. Je�eli tamci wci�� ich �ledzili, to musieli teraz patrze� prosto w s�o�ce, �eby dostrzec uciekinier�w. Richard i dziewczyna szli pochyleni, skuleni, by trudniej by�o ich wypatrzy�. Ch�opak cz�sto spogl�da� za siebie, czy nie wida� pogoni. Nad jeziorem Trunt dobrze si� maskowali, ale tu nie mieli takich mo�liwo�ci. Nikogo nie dostrzega�, wi�c nabra� otuchy. Nikt za nimi nie szed�, tamci prawdopodobnie zo- 13 stali na Szlaku Sokolnik�w, ca�e mile st�d. Im bardziej si� oddalali od granicy i zbli�ali do miasta, tym Richard czu� si� pewniej. Jego plan si� powi�d�. Pogoni nie by�o wida� i ch�opak ch�tnie zatrzyma�by si� na kr�tki odpoczynek, bo skaleczona d�o� bardzo go bola�a, lecz nic nie wskazywa�o na to, �e i nieznajoma chcia�aby odpocz��. Sz�a pospiesznie, jakby pogo� nast�powa�a im na pi�ty. Richard przypomnia� sobie, jak� mia�a przera�on� min�, kiedy spyta�, czy tamci s� niebezpieczni, i porzuci� wszelk� my�l o odpoczynku. Mija�y godziny i dzie� stawa� si� bardzo ciep�y, jak na t� por� roku. Niebo by�o l�ni�ce i b��kitne, p�yn�y po nim nieliczne, ma�e, bia�e ob�oczki. Jedna z chmurek przybra�a kszta�t w�a, kt�ry g�ow� mia� opuszczon� ku ziemi, a ogon uniesiony ku g�rze. Richard przypomnia� sobie, �e ju� wcze�niej widzia� t� chmurk�; a mo�e to by�o wczoraj? Powinien o tym powiedzie� Zeddowi, kiedy zn�w go zobaczy. Zedd potrafi� czyta� z kszta�t�w chmur. Je�eli ch�opak zapomni mu opowiedzie� 0 owej chmurce, to b�dzie musia� wys�ucha� d�ugiej tyrady o donios�ym znaczeniu ob�ok�w. Starzec na pewno obserwowa� t� chmurk� i duma�, czy te� Richard zwr�ci na ni� uwag�, czy nie. Dr�ka zawiod�a w�drowc�w na stromy po�udniowy stok Urwistego Wierchu. Przecina�a skalist� stromizn� mniej wi�cej w po�owie jej wysoko�ci. Roztacza� si� st�d wspania�y widok na po�udniow� parti� lasu Ven, a po lewej, niemal�e ju� za stokiem g�ry, mo�na by�o dostrzec wysokie i poszarpane szczyty granicy, otulone mg�� i chmurami. Richard zauwa�y� brunatne, obumieraj�ce drzewa, odcinaj�ce si� od �ciany zielem. Im bli�ej granicy, tym wi�cej by�o takich drzew. To sprawka pn�cza, pomy�la�. Dwoje uciekinier�w spieszy�o skalnym traktem. Byli na otwartej przestrzeni, pozbawieni mo�liwo�ci ukrycia si� � ka�dy m�g� ich �atwo dostrzec, lecz za owym zboczem Urwistego Wierchu �cie�ka powinna opada� ku Lasom Har-tlandzkim i ku miastu. Nawet je�eli czterej m�czy�ni spostrzegli swoj� pomy�k� 1 pod��yli za nimi, to i tak zbiegowie b�d� bezpieczni. Zbli�ali si� do przeciwleg�ego kra�ca stoku. �cie�ka stawa�a si� coraz szersza, mogli i�� obok siebie. Richard nie odrywa� prawej d�oni od skalnej �ciany, dodawa�o mu to pewno�ci, spokojniej patrzy� na g�azy le��ce kilkaset st�p ni�ej. Odwr�ci� si� � nikt za nimi nie szed�. Nieznajoma zatrzyma�a si� w p� kroku, szata zafalowa�a wok� jej n�g. Dr�ka przed nimi jeszcze przed sekund� by�a pusta, teraz stali tam dwaj m�czy�ni. Richard by� wy�szy ni� wi�kszo�� ludzi, lecz ci dwaj byli wy�si od niego. Kaptury ciemnozielonych p�aszczy os�ania�y ich twarze, ale �w str�j nie zdo�a� zamaskowa� pot�nego umi�nienia cia�. Ch�opak si� zastanawia�, jakim cudem zdo�ali ich wyprzedzi�. Richard i nieznajoma odwr�cili si�, gotowi ucieka�. Ze ska�y opad�y dwie liny i pozostali dwaj m�czy�ni zsun�li si� po nich na �cie�k�. Zablokowali jedyn� 14 drog� ucieczki. Byli r�wnie pot�ni jak tamci. Pod p�aszczami mieli ca�y arsena� broni, kt�ra zal�ni�a w s�o�cu. Ch�opak odwr�ci� si� ku pierwszej dw�jce. Odrzucili kaptury. Mieli g�ste jasne w�osy i masywne karki, wyraziste urodziwe twarze. � Mo�esz odej��, ch�opcze. Nas interesuje tylko ona. G�os m�wi�cego by� g��boki, niemal przyjacielski, lecz brzmia�o w nim wyra�ne ostrze�enie i gro�ba. Zdj�� sk�rzane r�kawice i zatkn�� je za pas, nawet nie raczy� spojrze� na Richarda. Najwyra�niej uwa�a�, �e ch�opak to �aden przeciwnik. Chyba by� dow�dc�, bo tamci trzej milczeli, kiedy m�wi�. Richard jeszcze nigdy nie by� w takiej sytuacji. Zawsze post�powa� tak, �eby unikn�� k�opot�w. Nigdy nie traci� opanowania i zwykle udawa�o mu si� u�agodzi� oponenta. Je�eli owa taktyka zawiod�a, mia� do�� si�y, by zako�czy� zwad�, zanim komu� si� sta�a krzywda, w razie potrzeby za� potrafi� po prostu odej��. Teraz wiedzia�, �e ci m�czy�ni nie s� zainteresowani pertraktacjami i widzia�, �e si� go ani troch� nie boj�. Szkoda, �e nie mo�e sobie p�j��. Ch�opak spojrza� w zielone oczy nieznajomej � dumna kobieta bez s��w b�aga�a go o pomoc. Pochyli� si� ku niej i rzek� zdecydowanym tonem: � Nie zostawi� ci�. Na twarzy dziewczyny odmalowa�a si� wyra�na ulga. Leciutko skin�a g�ow� i dotkn�a ramienia ch�opca. � St�j pomi�dzy nimi. Nie pozw�l, by wszyscy czterej ruszyli na mnie jednocze�nie � szepn�a. � I nie dotykaj mnie, kiedy zaatakuj�. � Mocniej zacisn�a d�o� i wpatrzy�a si� w oczy ch�opaka, szukaj�c potwierdzenia, �e zrozumia� jej zalecenia. Richard nie mia� poj�cia, o co jej chodzi, ale kiwn�� potakuj�co g�ow�. � Oby dobre duchy by�y z nami � doda�a nieznajoma. Opu�ci�a r�ce i odwr�ci�a si� ku m�czyznom w tyle �cie�ki. Na jej twarzy nie malowa�y si� �adne uczucia. � Id� swoj� drog�, ch�opcze � powiedzia� twardszym g�osem dow�dca czw�rki. � Wi�cej tego nie powt�rz�. Richard prze�kn�� �lin�. Postara� si�, �eby jego g�os zabrzmia� pewnie, cho� serce mu wali�o jak szalone. � Obydwoje p�jdziemy. � Nie tym razem � zimno odpar� przyw�dca i wyci�gn�� zakrzywiony n�. Jego towarzysz wyszarpn�� kr�tki miecz z pochwy przymocowanej do plec�w. Z obrzydliwym u�mieszkiem przejecha� nim po swoim umi�nionym przedramieniu, barwi�c ostrze czerwieni� krwi. Richard us�ysza�, jak szcz�kn�a bro�, kt�rej dobyli m�czy�ni stoj�cy za nim. Zdr�twia� ze strachu. To wszystko dzia�o si� zbyt szybko. On i dziewczyna nie mieli �adnej szansy. Najmniejszej. Przez chwil� nikt si� nie porusza�. Richard drgn��, s�ysz�c bitewny okrzyk m�czyzn, gotowych zgin�� w walce. Zaatakowali gwa�townie. Towarzysz przyw�dcy uni�s� wysoko sw�j kr�tki miecz i run�� na ch�opaka. Jeden z tamtych dopad� nieznajomej. 15 I wtedy, zanim napastnik uderzy� na Richarda, zadr�a�o powietrze, jakby uderzy� milcz�cy grom. Ch�opak poczu� ostry b�l. Py� uni�s� si� w g�r� i rozchodzi� kr�giem. Cz�owiek z mieczem tak�e poczu� b�l i spojrza� na kobiet�. Richard wykorzysta� to, opar� si� o skaln� �cian� i z ca�ej si�y uderzy� stopami w pier� nadbiegaj�cego przeciwnika. Tamten spad� ze szlaku. Z oczami szeroko rozwartymi ze zdumienia, wci�� �ciskaj�c w d�oni miecz, run�� na znajduj�ce si� w dole g�azy. Ch�opak ze zdziwieniem ujrza�, �e jeden z tamtych m�czyzn r�wnie� spada, z rozdart� i zakrwawion� piersi�. Nie zd��y� si� nad tym zastanowi�, bo przyw�dca uni�s� n� i zaatakowa� dziewczyn�. W p�dzie uderzy� pi�ci� w pier� Richarda. Cios sprawi�, �e ch�opak polecia� na skaln� �cian� i uderzy� w ni� g�ow�. Stara� si� nie zemdle� i my�la� tylko o tym, �eby powstrzyma� tamtego, zanim dosi�gnie dziewczyny. O dziwo, znalaz� w sobie do�� si�, aby z�apa� przeciwnika za krzepki nadgarstek i okr�ci� ku sobie. Teraz n� celowa� w Richarda. Ostrze l�ni�o w s�o�cu. W b��kitnych oczach obcego p�on�o bezlitosne pragnienie mordu. Ch�opak przerazi� si�, jak nigdy przedtem. Zda� sobie spraw�, �e grozi mu �mier�. Nagle, jakby znik�d, pojawi� si� czwarty m�czyzna i wbi� kr�tki, pokryty skrzep�� krwi� miecz w brzuch swojego dow�dcy. Atak by� tak gwa�towny, �e obaj spadli z urwiska. W�ciek�y wrzask owego napastnika ucich� dopiero wtedy, kiedy obydwaj uderzyli o g�azy u st�p g�ry. Os�upia�y ze zdumienia Richard patrzy� w �lad za nimi. Potem z oci�ganiem odwr�ci� si� ku nieznajomej � ba� si�, �e ujrzy j� le��c� bez �ycia. Tymczasem siedzia�a na ziemi, wsparta o skaln� �cian�, wyczerpana, lecz nie ranna. Jakby nieobecna, zapatrzona w co� odleg�ego. Wszystko rozegra�o si� tak szybko, �e Richard nie pojmowa�, co i jak si� sta�o. Teraz on i kobieta byli sami, doko�a panowa�a cisza. Ch�opak przysiad� obok nieznajomej, na rozgrzanej s�o�cem skale. G�owa bola�a go przera�liwie; to skutek zderzenia z kamiennym urwiskiem. Wiedzia�, �e kobiecie nic si� nie sta�o, nie zadawa� wi�c zb�dnych pyta�. Oboje byli zbyt znu�eni, �eby rozmawia�. Nieznajoma spostrzeg�a krew na swojej d�oni i wytar�a j� o ska��, ju� upstrzon� czerwonymi plamami. Richard o ma�o nie zwymiotowa�. Nie m�g� uwierzy�, �e �yj�. To by�o zbyt nieprawdopodobne. I co to za bezg�o�ny grzmot? Czemu poczu� w�wczas taki b�l w ca�ym ciele? Nigdy przedtem nie do�wiadczy� czego� takiego. A� si� otrz�sn�� na samo wspomnienie. Cokolwiek to by�o, ona mia�a z tym co� wsp�lnego i ocali�a mu �ycie. Wydarzy�o si� co� niesamowitego i Richard wcale nie by� pewny, czy chce wiedzie�, co to w�a�ciwie by�o. Nieznajoma, opar�szy g�ow� o skaln� �cian�, spojrza�a na ch�opaka. 16 � Nawet nie wiem, jak ci na imi�. Ju� przedtem chcia�am zapyta�, ale ba�am si� m�wi�. � Wskaza�a urwisko. � Bardzo si� ich ba�am... Nie chcia�am, �eby nas znale�li. Richard pomy�la�, �e mo�e jest bliska p�aczu. Ale nie, nie by�a. To raczej on ch�tnie by si� rozp�aka�. Skinieniem g�owy potwierdzi�, �e i on chcia� unikn�� spotkania z czterema m�czyznami. Potem rzek�: � Nazywam si� Richard Cypher. Zielone oczy uwa�nie go obserwowa�y; lekki wiaterek zwia� pasemka w�os�w na twarz kobiety. U�miechn�a si�. � Niewielu jest takich, kt�rzy stan�liby u mego boku � powiedzia�a i ch�opak uzna�, �e g�os jest r�wnie atrakcyjny jak posta� i �e harmonizuje z b�yskiem inteligencji w oczach nieznajomej. � Jeste� niezwyk�ym cz�owiekiem, Richar-dzie Cypher. Richard, ku swemu niezadowoleniu, poczu�, �e si� rumieni. Patrzy�a w przeciwn� stron�, odgarniaj�c z twarzy kosmyk w�os�w i uda�a, �e nie dostrzega rumie�c�w ch�opca. � Jestem... � chcia�a co� powiedzie�, ale si� rozmy�li�a. Odwr�ci�a si� ku Richardowi. � Mam na imi� Kahlan. Z rodziny Amnell. D�ugo patrzy� jej w oczy. � Ty tak�e jeste� niezwyk�� osob�, Kahlan Amnell. Niewielu by walczy�o tak jak ty. Nie zarumieni�a si�, lecz obdarzy�a go jeszcze jednym u�miechem. To by� dziwny, specyficzny u�miech. Wargi kry�y biel z�b�w, jak przy wymianie tajemnic. W oczach dziewczyny zata�czy�y iskierki. U�miech zaufania i wsp�lnoty. Richard dotkn�� bolesnego guza z ty�u g�owy, obejrza� palce. Nie by�y poplamione krwi�, a przysi�g�by, �e powinien krwawi�. Zn�w spojrza� na kobiet�, po raz kolejny si� zastanawia�, co te� ona zrobi�a i jak tego dokona�a. Najpierw by� ten bezg�o�ny grom, a potem on str�ci� z urwiska jednego z napastnik�w; jeden z tamtych dw�ch (tych bli�ej kobiety) zabi� swego towarzysza zamiast niej, po czym u�mierci� dow�dc� i samego siebie. � I c�, Kahlan, przyjaci�ko, czy mi powiesz, jak to si� sta�o, �e to my �yjemy, a tamci czterej nie? � M�wisz serio? � zdziwi�a si�. � O co ci chodzi? � Nazwa�e� mnie przyjaci�k� � odpar�a z wahaniem. � Pewnie. � Richard wzruszy� ramionami. � Sama dopiero co powiedzia�a�, �e stan��em u twego boku. Tak post�puje przyjaciel, czy� nie? � U�miechn�� si� do niej. � Sama nie wiem. � Kahlan odwr�ci�a g�ow�, dotkn�a r�kawa swojej szaty. � Nigdy przedtem nie mia�am przyjaciela. Z wyj�tkiem mojej siostry... Ch�opak wyczu� w jej g�osie b�l. 17 � Teraz wiec masz � rzek� ochoczo. � W ko�cu par� chwil temu prze�yli�my razem straszliw� przygod�. Pomogli�my sobie nawzajem i wyszli�my z tego ca�o. Kahlan przytakn�a. Richard popatrzy� na Ven, na lasy, w kt�rych czu� si� jak w domu. Ziele� pyszni�a si� w blasku s�o�ca. Spojrza� w lewo, na br�zowe plamy � to umieraj�ce drzewa, stoj�ce w�r�d zdrowych pobratymc�w. Kiedy rankiem znalaz� Owo pn�cze, kt�re go uk�si�o, nie mia� poj�cia, �e dosta�o si� tu od granicy, przenosz�c si� lasem. Rzadko chodzi� do Ven, w pobli�e granicy. Starsi omijali j� o ca�e mile. Niekt�rzy podchodzili bli�ej, je�li podr�owali Szlakiem S ok�lnik�w lub podczas polowa�, lecz ka�dy uwa�a�, by si� nie znale�� zbyt blisko. Granica oznacza�a �mier�. M�wiono, �e wej�cie w pas graniczny to nie tylko �mier�, ale i nara�anie duszy. Stra�nicy nie zaniedbywali niczego, by trzyma� ludzi z daleka. � A co z reszt�? � Zerkn�� na Kahlan z ukosa. � �e prze�yli�my. Jak to si� sta�o? � S�dz�, �e chroni�y nas dobre duchy. � Nie spojrza�a mu w oczy. Richard oczywi�cie w to nie uwierzy�. Bardzo chcia� zna� odpowied� na swoje pytanie, lecz nie mia� zwyczaju zmusza� innych do zdradzenia tego, co woleli zatai�. Ojciec nauczy� go, �e ka�dy ma prawo do swoich tajemnic. Kahlan sama mu wszystko powie, je�li i kiedy zechce; nie b�dzie jej do tego zmusza�. Ka�dy ma swoje sekrety. Richard te� mia�. Tkwi�y jak zadra w jego my�lach (wraz z morderstwem ojca i wydarzeniami tego poranka). � Przyjaciele nie musz� sobie m�wi� tego, co chc� zachowa� w tajemnicy, Kahlan. I dalej pozostaj� przyjaci�mi � oznajmi� Richard, chc�c j� uspokoi�. Nie spojrza�a na�, lecz skin�a potakuj�co. Ch�opak wsta�. G�owa go bola�a, d�o� te� i dopiero teraz poczu�, jak dokucza mu �lad po uderzeniu pi�ci�. Na domiar wszystkiego poczu� g��d. Michael! Zapomnia� o przyj�ciu u brata! Spojrza� na s�o�ce i ju� wiedzia�, �e si� sp�ni. Mia� nadziej�, �e zd��y chocia� na mow� Michaela. Zabierze ze sob� Kahlan, opowie wszystko bratu i uzyska dla niej ochron�. Wyci�gn�� r�k�, by pom�c jej wsta�. Patrzy�a na niego ze zdumieniem. Richard nie cofn�� r�ki. Kahlan spojrza�a mu w oczy i przyj�a pomoc. � �aden przyjaciel nie poda� ci nigdy d�oni? � U�miechn�� si� ch�opak. � Nie. � Kobieta odwr�ci�a oczy. Richard dostrzeg� jej zmieszanie i zmieni� temat. � Kiedy ostatnio jad�a�? � Dwa dni temu � odpar�a oboj�tnie. � To musisz by� o wiele bardziej g�odna ni� ja. � Uni�s� brwi ze zdumieniem. � Zabior� ci� do mojego brata � doda�, patrz�c w d� urwiska. � Musi si� dowiedzie� o tych cia�ach. Czy wiesz, kim byli ci m�czy�ni, Kahlan? Zielone oczy patrzy�y twardo. 18 � To boj�wka. S�... S� zab�jcami. Wysy�a si� ich, by zabili... � Ugryz�a si� w j�zyk. � Morduj� ludzi � poprawi�a si�. Jej twarz zn�w by�a spokojna i powa�na, jak wtedy, kiedy si� spotkali. � Uwa�am, �e im mniej ludzi b�dzie o mnie wiedzie�, tym b�d� bezpieczniejsza. Richard by� wstrz��ni�ty. Nigdy przedtem nie s�ysza� o czym� takim. Przeczesa� w�osy palcami, pr�buj�c to przemy�le�. Zn�w zawirowa�y ciemne, mroczne my�li. Z jakiego� powodu ba� si� tego, co Kahlan mog�a powiedzie�, lecz musia� zapyta�. � Sk�d przysz�a boj�wka, Kahlan? � Patrzy� stanowczo w jej oczy i ufa�, �e tym razem odpowie. Kobieta przez chwil� wpatrywa�a si� w twarz Richarda. � Musieli mnie �ledzi� ju� w Midlandach i przez granic�. Richard zdr�twia�, poczu� mr�z, wstrz�sn�y nim dreszcze. Obudzi� si� w nim g��boko ukryty gniew, niespokojnie poruszy�y si� sekretne my�li. Ona na pewno k�amie. Nikt nie mo�e przekroczy� granicy. Nikt. Nikt nie mo�e przej�� do Midland�w ani si� stamt�d zjawi�. Granica odci�a owe ziemie, jeszcze zanim on, Richard, si� urodzi�. Midlandy by�y krain� magii. Rozdzia� trzeci Dom Michaela, solidna budowla z bia�ego kamienia, wznosi� si� w pewnym oddaleniu od drogi. Fantazyjnie powyginane dachy, kryte �upkowymi dach�wka- s mi, zbiega�y si� u szczytu ze wzmocnionego o�owiem szk�a. �wietlik znajdowa� si� nad g��wnym holem. Wielkie bia�e d�by ocienia�y dr�k� wiod�c� do domu, chroni�c j� przed jaskrawym popo�udniowym s�o�cem. Bieg�a poprzez rozleg�e ��ki i dociera�a do ukwieconych ogrod�w. Richard wiedzia�, �e kwiaty wyhodowano w cieplarniach specjalnie na t� okazj� � przecie� by�a ju� p�na jesie�! Wystrojeni go�cie przechadzali si� w�r�d ��k i po ogrodach. Richard poczu� si� nieswojo. Na pewno fatalnie si� prezentowa� w swoim brudnym, przepoconym ubraniu, ale nie chcia� traci� czasu na p�j�cie do w�asnego domu i przebranie si�. Poza tym by� akurat w ponurym nastroju i ma�o go obchodzi�o to, jak wygl�da. Mia� wa�niejsze sprawy na g�owie. Za to Kahlan �wietnie tu pasowa�a, strojna w swoj� dziwn�, eleganck� szat�. Wcale nie by�o wida�, �e i ona dopiero co wysz�a z las�w. Na Urwistym Wierchu pola�o si� tyle krwi, a szata dziewczyny by�a czysta, dziwi� si� Richard. Jako� unikn�a poplamienia krwi�, kiedy tamci si� nawzajem zabijali. Ch�opak bardzo si� zdenerwowa�, us�yszawszy, �e przyby�a z Midland�w, poprzez granic�, Kahlan wi�c ju� o tym nie m�wi�a. Musia� to sobie przemy�le�, powolutku si� z tym oswoi�. Za to wypytywa�a go o Westland, o mieszkaj�cych tu ludzi, o jego dom. Richard opowiedzia� jej o swojej chatce w lesie, o tym, �e woli mieszka� z dala od miasta, �e jest przewodnikiem w Lasach Hartlandzkich. � Masz w domu palenisko? � spyta�a Kahlan. � Tak. � Korzystasz z niego? � Tak, wci�� co� gotuj�. Dlaczego? � Po prostu zapomnia�am posiedzie� przed ogniem � odpar�a, wzruszaj�c ramionami i odwracaj�c wzrok. Tyle si� ju� tego dnia wydarzy�o, my�la� ch�opak, �e dobrze mie� z kim pogada�, nawet je�li ten kto� nie zdradza swoich sekret�w, cho� stale o nich napomyka. � Zaproszenie, sir? � rozleg� si� czyj� bas z cienia przy wej�ciu. 20 Zaproszenie? Richard si� odwr�ci�, chc�c zobaczy�, kto go tak wita i ujrza� psotny u�mieszek. Te� si� u�miechn��. To by� Chase, jego przyjaciel, stra�nik graniczny. Przywitali si� serdecznie. Chase by� wielkim m�czyzn�, g�adko wygolonym, o jasnobr�zowych, siwiej�cych na skroniach w�osach. G�ste brwi ocienia�y uwa�ne, piwne oczy, kt�re zawsze wszystko widzia�y, strzelaj�c na boki, nawet podczas rozmowy. Tote� ludzie cz�sto mieli wra�enie � ca�kowicie mylne! � �e nie zwraca uwagi na to, co m�wi�. Richard �wietnie wiedzia�, jaki jego przyjaciel potrafi by� szybki w razie potrzeby. Chase mia� u pasa par� no�y i bojow� maczug�, znad prawego ramienia stercza�a mu r�koje�� kr�tkiego miecza, na lewym zawiesi� �uk i ko�czan ze strza�ami o kolczastych, metalowych grotach. � Wygl�dasz, jakby� zamierza� wywalczy� swoj� dzia�k� pocz�stunku � za�artowa� Richard. � Nie jestem tutaj jako go��. � Chase przesta� si� u�miecha� i spojrza� na Kahlan. Zak�opotany ch�opak uj�� rami� dziewczyny i przyci�gn�� j� bli�ej. Podesz�a spokojnie, bez l�ku. � To moja przyjaci�ka, Kahlan, Chase. � Richard u�miechn�� si� do niej. � A to Dell Brandstone. Wszyscy m�wi� do niego Chase. Jest moim starym przyjacielem. Przy nim nic nam nie grozi. � Odwr�ci� si� do tamtego. � Mo�esz jej zaufa�. Kahlan przyjrza�a si� wielkiemu m�czy�nie, u�miechn�a si� do� i skin�a przyja�nie g�ow�. Odwzajemni� si� jej. Wystarczy�o mu s�owo Richarda, uzna� spraw� za wyja�nion�. Uwa�nie obserwowa� t�um, zatrzymuj�c wzrok na niekt�rych osobach, sprawdza�, kto si� zbytnio zainteresowa� ich tr�jk�. Odsun�� tamtych dwoje na bok, w cie�, nie chc�c, by stali na zalanych s�o�cem stopniach. � Tw�j brat zwo�a� wszystkich granicznych stra�nik�w. � Chase przerwa� i rozejrza� si� wko�o. � Mamy by� jego ochron�. � Co takiego?! To bez sensu! � zdumia� si� Richard. � Ma przecie� gwardzist�w i wojsko. Po co mu jeszcze graniczni stra�nicy? � W�a�nie. � Chase po�o�y� d�o� na r�koje�ci no�a, a jego twarz nie zdradza�a �adnych emocji (jak zwykle zreszt�). � Mo�e po prostu chce nas mie� w pobli�u, �eby zaimponowa�. Ludzie si� boj� stra�nik�w. Kiedy zamordowano twojego ojca, niemal si� przenios�e� do las�w; nie twierdz�, �e na twoim miejscu nie post�pi�bym tak samo. Chcia�em tylko powiedzie�, �e ci� tutaj nie by�o. A dzia�y si� dziwne rzeczy, Richardzie. Jakie� osoby przychodzi�y noc� i noc� odchodzi�y. Michael nazywa ich �zaanga�owanymi obywatelami". Opowiada te� jakie� banialuki o spisku przeciwko rz�dowi. Stra�nicy s� wsz�dzie naoko�o. Richard si� rozejrza�, ale nie dostrzeg� �adnego stra�nika. Wiedzia� jednak, �e to o niczym nie �wiadczy. Je�eli stra�nik graniczny chce pozosta� w ukryciu, to go nie dostrze�esz, cho�by ci nadepn�� na odcisk. 21 � Moi ch�opcy tu s�, m�wi� ci. � Chase b�bni� palcami po r�koje�ci no�a i patrzy�, jak ch�opak uwa�nie si� rozgl�da. � A sk�d wiesz, �e Michael nie ma racji? Przecie� zamordowano ojca Pierwszego Rajcy i w og�le. � Sam wiesz, �e znam wszystkie grzeszki Westlandu. � Chase skrzywi� si� z niesmakiem i oburzeniem. � Nie ma �adnego spisku. Przynajmniej co� by si� tu dzia�o, gdyby by�, mia�bym jak�� rozrywk�, a tak jestem tylko dla ozdoby. Michael zapowiedzia�, �e mam si� rzuca� w oczy. � Spowa�nia�. � A co do zamordowania twego ojca... C�, George Cypher i ja znali�my si� na d�ugo przedtem, zanim przyszed�e� na �wiat, jeszcze zanim ustanowiono granic�. Jestem dumny z tego, �e by� moim przyjacielem. � W oczach Chase'a zap�on�� gniew. � Wykr�ci�em kilka paluszk�w � rzuci� i przenosz�c ci�ar cia�a na drug� nog�, uwa�nie obserwowa� otoczenie. � Mocno wykr�ci�em. Tak, �e ich w�a�ciciele wydaliby nawet w�asn� matk�, gdyby ona to zrobi�a. Nikt o niczym nie wiedzia�, a mo�esz mi wierzy� na s�owo, �e z rado�ci� by mi wszystko opowiedzieli. Byle tylko zako�czy� nasz� konwersacj�! Po raz pierwszy mi si� zdarzy�o, �e �cigam kogo�, a nie mog� z�apa� najl�ejszego �ladu. � Skrzy�owa� r�ce i przyjrza� si� Richardowi z u�miechem. � Hmm, je�li ju� mowa o grzeszkach, to gdzie si� w��czy�e�? Wygl�dasz jak jeden z tych moich typk�w. � Byli�my w g�rnym Ven � odpar� ch�opak, spojrzawszy najpierw na Kah-lan. �ciszy� g�os i doda�: � Napad�o na nas czterech m�czyzn. � Znam ich? � Chase uni�s� brew. Richard przecz�co potrz�sn�� g�ow�. � I gdzie� oni teraz s�? � spyta� stra�nik, marszcz�c brwi. � Znasz szlak przez Urwisty Wierch? � Jasne. � Le�� na ska�ach pod urwiskiem. Musimy pogada�. � Rzuc� tam okiem. � Chase opu�ci� r�ce, przyjrza� si� uwa�nie Richardowi i Kahlan. Zn�w zmarszczy� brwi. � Jak tego dokonali�cie? Tamtych dwoje wymieni�o spojrzenia i ch�opak odpar� niewinnie: � Chyba chroni�y nas dobre duchy. � Ach tak... � Chase przyjrza� si� im podejrzliwie. � C�, lepiej teraz nie m�wi� o tym Michaelowi. Co� mi si� zdaje, �e on nie wierzy w dobre duchy. � Uwa�nie obserwowa� twarze obydwojga. � Mo�ecie si� zatrzyma� u mnie, je�li chcecie. B�dziecie w miar� bezpieczni. Richard pomy�la� o dzieciach Chase'a. Nie chcia� ich nara�a�, lecz uzna�, �e to nie pora i nie miejsce na dyskusj�, wi�c po prostu si� zgodzi�. � Lepiej wejdziemy do �rodka. Michael pewno s�dzi, �e ju� nie przyjd�. � Jeszcze jedno � powstrzyma� go Chase. � Zedd chce ci� zobaczy�. Co� go ostatnio gryzie. M�wi�, �e to naprawd� wa�ne. Richard zerkn�� przez rami� i zobaczy� t� sam� w�owat� chmurk�. 22 � Co� mi si� wydaje, �e i ja powinienem si� z nim zobaczy� � stwierdzi� i odwr�ci� si�, by odej��. � Co robi�e� w g�rnym Ven, Richardzie? � spyta� Chase, �ypi�c gro�nie. Ka�dy ugi��by si� pod tym spojrzeniem, lecz nie Richard. � To samo, co ty. Szuka�em �ladu. � I co, znalaz�e�? � Tamten z�agodnia�, niemal zn�w si� u�miechn��. Ch�opak skin�� g�ow� i uni�s� czerwon�, obola�� lew� d�o�. � Tak. I to k�saj�cy. Richard i Kahlan wmieszali si� w t�um go�ci wchodz�cych do domu. Po bia�ych marmurowych stopniach weszli wraz z innymi do g��wnego holu. Marmurowe �ciany i kolumny l�ni�y w promieniach s�o�ca, wpadaj�cych przez �wietlik w dachu. Ch�opak zawsze wola� przytulno�� drewna, lecz Michael uwa�a�, �e z drewna ka�dy sam mo�e zrobi�, co zechce, a �eby mie� marmury, trzeba wynaj�� ludzi mieszkaj�cych w drewnianych domach i oni wykonaj� dla ciebie robot�. Richard przypomnia� sobie, �e kiedy �y�a jeszcze ich matka, wtedy on i Michael bawili si� razem, buduj�c z patyczk�w domy i forty. Brat mu w�wczas pomaga�. Tak by chcia�, �eby i teraz mu pom�g�. Witali go ludzie, kt�rych zna�, a Richard odwzajemnia� si� kr�tkim u�ciskiem d�oni lub sztywnym u�mieszkiem. Kahlan by�a tu obca, lecz swobodnie si� czu�a w�r�d tych wa�niak�w. Ch�opak poj��, �e i ona musi by� kim� wa�n