4977
Szczegóły |
Tytuł |
4977 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4977 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4977 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4977 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
IWONA MICHA�OWSKA
klatka
SPOS�B, w jaki przyj�to mnie w obcym kraju, odbiega� od oczekiwa�. My�la�em, �e
b�d� mnie traktowa� jak nieo�wieconego buraka. Rzadko podr�owali�my; oni te�
niecz�sto do nas zagl�dali. Granicy nikt nie pilnowa�, bo i po co: odmienny
wygl�d, odzie� i obyczaje zdradza�y nas przy pierwszym kontakcie. Je�li kto� si�
tam wyprawia�, to jedynie wiedziony m�odzie�cz� ciekawo�ci�. �aden cel
praktyczny nie wchodzi� w gr�: nie byli�my zdolni do nauczenia si� precyzyjnych
sztuk, kt�rymi w�adali oni, a wszystkie prostsze prace wykonywa�y u nich
maszyny, wi�c nawet jako niewykwalifikowana si�a robocza byli�my zupe�nie
nieprzydatni. Pewnie to dzi�ki wrodzonej niezdarno�ci wci�� cieszyli�my si�
wolno�ci�.
KIEDY BY�EM jeszcze m�ody, wpada�y do nas od nich przez granic� r�ne
przedmioty. Trudno by�o powiedzie�, czy wrzucaj� je celowo, czy po prostu jako�
im si� wysmykuj�, do�� �e mieli�my z nimi dobr� zabaw�. Trafia�y si� wprawdzie
rzeczy niebezpieczne: w podrzucone b�yszcz�ce nowo�ci� wnyki z�apa� si� kiedy�
so�tys; najcz�ciej by�y to niegro�ne rupiecie.
Jednym z ciekawszych znalezisk okaza�a si� klatka. Znale�li�my j� pewnego ranka
i przytargali�my do szko�y, nie maj�c poj�cia, do czego s�u�y. Dla nas by�o to
mn�stwo powyginanych pr�t�w. Oczywi�cie ca�a szko�a natychmiast zebra�a si�
wok� zagadkowego znaleziska.
- My�l�, �e tam w �rodku siedzi d�in - powiedzia� z min� m�drca Zoran,
przewodnicz�cy samorz�du uczniowskiego. - Ujawnia si� po wypowiedzeniu
odpowiedniego has�a.
Kt�ry� z malc�w zaproponowa�, �eby wrzuci� do �rodka kamie� i wyp�oszy� d�ina.
Nawrzucali�my mn�stwo kamieni, ale nic z tego nie wynik�o. W ko�cu kto� wpad� na
pomys�, �eby p�j�� po dyrektora, kt�ry jako najm�drzejszy cz�owiek w szkole
powinien zna� obyczaje d�in�w.
Dyrektor obejrza� obiekt, obszed� go dooko�a, zmarszczy� brwi, postuka� w pr�ty,
po czym uda� si� do gabinetu studiowa� ksi�gi. Na czwartej lekcji zwo�a�
zebranie.
- To jest klatka - oznajmi�. - S�u�y do zamykania zwierz�t, �eby nie mog�y
uciec.
Potem zademonstrowa�, jak si� otwiera i zamyka klatk�. Okaza�o si� to bardzo
�atwe. Trzeba przekr�ci� ma�y kluczyk i poci�gn�� za wygi�ty pr�t, drzwi si�
wtedy otwiera�y i mo�na by�o wej�� do klatki. Potem dociska�o si� ten pr�t i
ponownie przekr�ca�o kluczyk. Dyrektor otworzy� klatk�, wszed� do wn�trza i
poprosi� stoj�cego obok ch�opaka o zamkni�cie drzwi. By� to niejaki Mirko,
pomys�odawca i realizator niezliczonych facecji. Trudno sobie wyobrazi�, �e
m�g�by przepu�ci� tak� okazj�.
Mirko przekr�ci� kluczyk, wyj�� go z zamka i odsun�� si� od klatki.
- No, dyrektorku - powiedzia� - sugeruj�, aby pan jeszcze raz przemy�la� moj�
ocen� ze sprawowania.
Dyrektor pocz�tkowo potraktowa� rzecz z humorem. Jednak chwila, w kt�rej
zobaczyli�my go zdanego na nasz� �ask�, wystarczy�a, �eby�my podj�li milcz�co
zbiorow� decyzj�, �e tak �atwo nie wypu�cimy go z r�k, a raczej z klatki. Nawet
je�li Mirko chcia� tylko za�artowa�, internowanie dyrektora sta�o si� faktem.
Zanie�li�my klatk� do gabinetu. Dyrektor nie z�orzeczy�, nie wzywa� pomocy, nie
grozi� ani nie prosi�, tylko przygl�da� si� wszystkiemu z filozoficznym
spokojem.
- To jak b�dzie? - zapyta� Vlado, kt�ry powtarza� ka�d� klas�. Mia� ju�
pi�tna�cie lat, a dotar� dopiero do pi�tej. - Mamy wakacje?
- Wakacje nie - odpar� dyrektor. - Zaraz by tu kuratorium wkroczy�o. Um�wmy si�
inaczej. Codziennie przychodzicie do szko�y i sami organizujecie sobie czas.
Nauczyciele s� do waszej dyspozycji, je�li b�dziecie ich potrzebowa�. Mo�ecie
tak�e zwraca� si� do mnie ze wszystkimi pytaniami, jakie wam przyjd� do g�owy.
Musz� jednak by� w dobrej formie, je�li mam na nie odpowiada�. Prosz� wi�c,
aby�cie mi przynie�li wszystkie moje ksi��ki, a tak�e zadbali o moje wy�ywienie,
odzienie i toalet�.
Uznali�my to za uczciw� propozycj�. Wkr�tce w klatce dyrektora pojawi�a si�
balia z wod� i przeno�ny kibelek. Wyznaczyli�my dy�urnych, kt�rzy mieli czuwa�,
aby dyrektorowi niczego nie zabrak�o. Dla pozosta�ych zacz�o si� wielkie
�wi�to. Jak nietrudno przewidzie�, w pierwszych dniach dokonali�my totalnej
demolki, niszcz�c pomoce naukowe, �ami�c �awki, t�uk�c szyby, wyjmuj�c drzwi z
zawias�w i zje�d�aj�c na nich po schodach. Par� razy trzeba by�o wo�a�
piel�gniark� zwan� Pigu��. Niestety, okaza�o si�, �e kto� dla zabawy wywl�k�
wszystkie banda�e i nie ma czym owin�� g�owy ch�opakowi, kt�ry spad� ze schod�w.
Ale Pigu�a jako� sobie poradzi�a.
Po kilku tygodniach demolka zacz�a nas nudzi�. Nikt nie wprawia� nowych szyb,
�eby�my je mogli wybija�, nikt na nas nie krzycza�, nikt nie sprz�ta� zawalonych
od�amkami szk�a, drewna i plastiku pod��g. Kt�rego� dnia grupa dziewczyn zosta�a
w szkole po po�udniu i zabra�a si� do sprz�tania. Siedzia�y do p�nej nocy, ale
kiedy rano wr�cili pozostali, budynek l�ni� jak za starych dobrych czas�w.
Jedyn� r�nic� by� brak szyb w oknach, znikni�cie niekt�rych drzwi oraz wielu
krzese�, �awek i niemal wszystkich pomocy naukowych.
Paru jo�op�w pr�bowa�o na nowo rozpocz�� demolk�, ale szybko spostrzegli, �e nie
ma czego demolowa�. Ogarn�a nas potworna nuda. Usiedli�my i debatowali�my, co
zrobi� z mn�stwem czasu, kt�ry nam zosta� do ko�ca roku szkolnego. W ko�cu kto�
wpad� na pomys�, �eby urz�dzi� lekcje.
D�ugo dyskutowali�my, kt�rych nauczycieli zaprosi� i na jakich warunkach.
Stan�o na wyeliminowaniu jedynie kilku naprawd� niezno�nych zgred�w. Obecno��
na lekcjach mia�a by� opcjonalna, a oceny stawiane tylko tym, kt�rzy chcieli je
otrzymywa�.
POJAWIENIE SI� w szkole wojewody z delegacj� zagranicznych dygnitarzy zaskoczy�o
wszystkich. Okaza�o si�, �e przyg�up Vlado odebra� telefon w gabinecie dyrektora
i nikomu nic nie powiedzia�. No i nagle pi�knego wiosennego poranka pojawi�o si�
w naszych progach trzech wa�nych facet�w, w tym dw�ch zagranicznych. Wi�kszo�� z
nas nigdy przedtem nie widzia�a cudzoziemca, wi�c stali�my z otwartymi pyskami i
gapili�my si� jak sroka w gnat. Nikomu nie przysz�o do g�owy, �eby wypu�ci�
dyrektora. Zreszt�, w ferworze ostatnich tygodni wszyscy stracili z oczu klucz.
Karmienie i oporz�dzanie dyrektora odbywa�o si� bez otwierania klatki.
Zdr�twia�em, kiedy do mnie dotar�o, �e delegacja za chwil� uda si� do gabinetu
dyrektora i mo�e si� odrobin� zdziwi�.
- Mirko - zawo�a�em w panice - masz klucz?
Mirko bezradnie pomaca� si� po kieszeniach i pokr�ci� g�ow�.
- Zatrzymajcie ich najd�u�ej, jak si� da - przykaza� dwu ch�opakom dy�urnym, po
czym kiwn�� na mnie i razem pop�dzili�my do gabinetu.
Z klatki wita� nas mi�y, ujmuj�cy u�miech.
- S� k�opoty - zawo�a� do dyrektora zasapany Mirko. - Wali tu delegacja z
zagranicy, a ja zgubi�em klucz.
Dyrektor nadal si� u�miecha�. Najwyra�niej nie zdawa� sobie sprawy z powagi
sytuacji. Z osobistego punktu widzenia mo�e i mia� powody do rado�ci, ale musia�
zdawa� sobie spraw�, �e kiedy wojewoda o wszystkim si� dowie, naszej szkole
grozi zamkni�cie, a jemu degradacja. Je�li na domiar z�ego go�cie rozpoznaj�
swoj� klatk�, mo�e doj�� do mi�dzynarodowego skandalu. Kto uwierzy, �e klatka po
prostu wpad�a przez granic�?
Wyjrza�em przez okno. Jeden z go�ci wskazywa� w�a�nie puste ramy okienne. Zoran
gorliwie pr�bowa� zaspokoi� jego ciekawo��.
Po chwili do gabinetu wpad� zast�pca przewodnicz�cego.
- Ju� tu id�! - wrzasn��.
Mirko od d�u�szej chwili bezskutecznie manipulowa� przy zamku. Ja chodzi�em
nerwowo z k�ta w k�t. Tylko dyro wydawa� si� spokojny.
Wkr�tce na korytarzu zabrzmia�y kroki, po czym drzwi si� otworzy�y i weszli
przez nie dygnitarze, a za nimi wojewoda. Poch�d zamyka� Zoran.
- Dzie� dobry, panie dyrektorze - rzek� pierwszy dygnitarz k�aniaj�c si� z
szacunkiem postaci w klatce. Mia� sp�oszony wyraz twarzy, ale stara� si� go
maskowa� spojrzeniem �wiatowca, kt�rego nic nie zdziwi.
- A oto kolejna innowacja - pospieszy� z wyja�nieniem Zoran - klatka dla
dyrektora! Przestronne, przewiewne, komfortowe pomieszczenie, umo�liwiaj�ce
izolacj�, a pomy�lane tak, by nie zak��ca� pracy naszego najwy�szego
zwierzchnika szeregiem bezsensownych ruch�w i spotka�.
Gapi�em si� przera�onym wzrokiem to na Zorana, to na dyrektora. Ten wydawa� si�
nieporuszony i ani my�la� prostowa� bredni przewodnicz�cego. Wygl�da�o nawet,
jakby dobrze si� bawi�.
- Witam, panowie. - Sk�oni� si� wojewodzie, po czym przeni�s� wzrok na
cudzoziemc�w. - Czuj� si� zaszczycony, �e to w�a�nie moj� szko�� postanowili
panowie odwiedzi� podczas napi�tego bez w�tpienia programu wizyty. Czemu
zawdzi�czam to wyr�nienie?
Wojewoda, kt�ry od przekroczenia progu gabinetu wygl�da�, jakby otrzyma� cios
m�otkiem w g�ow�, wykrzywi� si� straszliwie i tylko j�kn��. Go�cie zdawali si�
nie dostrzega� jego za�enowania.
- Poprosili�my pana wojewod�, �eby nam pokaza�, jak funkcjonuje tutejszy system
szkolnictwa. Poleci� nam t� szko�� jako jedn� z najlepszych w okolicy. Musz�
przyzna�, �e istotnie jeste�my pod wra�eniem pa�skich nowatorskich pomys��w.
Przewodnicz�cy samorz�du opowiedzia� nam ju� o idei "przewiewnej szko�y", a
teraz ta przepi�kna klatka, kt�ra z pewno�ci� tak�e stanowi pa�skie autorskie
dzie�o!
Wszyscy opr�cz dyrektora i drugiego dygnitarza spiekli raka.
- Czuj� si� zaszczycony pa�skim uznaniem - rzek� swobodnie dyrektor. -
Cudzoziemcy nie zawsze potrafi� zrozumie� nasz� kultur�. Idea klatki
kontemplacyjnej istotnie narodzi�a si� w mojej g�owie. Sama klatka jednak, co z
pewno�ci� pan�w zdziwi, stanowi podarunek od bratniego narodu, kt�ry maj�
panowie zaszczyt reprezentowa�. Co jaki� czas otrzymujemy zza granicy prezenty,
kt�re staj� si� dla nas bod�cem do bada� technologicznych, kulturowych i
intelektualnych. Przed dwoma miesi�cami sprezentowano nam t� oto klatk�.
Zg��bi�em histori� wynalazku i obmy�li�em dla niego nowe, szczytne
przeznaczenie. Nawet sobie panowie nie wyobra�aj�, jak niezm�cony umys�
zachowuje cz�owiek, sp�dzaj�c �ycie w jednym przytulnym pomieszczeniu, gdzie ma
wszystko, czego mu trzeba, i nikt go nie niepokoi.
- Czy kiedykolwiek opuszcza pan klatk�? - zapyta� drugi z dygnitarzy.
- Dla zachowania kondycji fizycznej nie potrzebuj� dalekich spacer�w - odpar�
dyrektor. - Mam tu ci�arki i rowerek. Klatka jest dostatecznie przestronna, by
m�c w niej swobodnie wykonywa� przysiady i sk�ony. - Zademonstrowa�. - �wicz�
te� gr� w squasha. - Niespodziewanie wygrzeba� sk�d� rakiet� i pos�a� pi�k� obok
ucha dygnitarza. Pi�ka uderzy�a o �cian�, odbi�a si� i wr�ci�a do dyrektora. -
Jak wi�c panowie rozumiej�, nie czuj� wielkiej potrzeby opuszczania swojego
lokum. Od czasu do czasu jednak mam ochot� spojrze� na �wiat z innej
perspektywy. Prosz� wtedy mojego sekretarza - tu kiwn�� na Mirka, by si� zbli�y�
- o otwarcie klatki i wypuszczenie mnie na z g�ry ustalony przeci�g czasu.
Zmartwia�em z przera�enia. Biedny dyro nie zdawa� sobie sprawy, �e Mirko zgubi�
klucz.
Zobaczy�em jednak co�, co wprawi�o mnie w jeszcze wi�kszy stupor. Ujrza�em, jak
zwr�cony twarz� do go�ci dyrektor ukradkiem podaje Mirkowi za plecami... klucz
do klatki.
- My�l�, �e obecna chwila - kontynuowa� g�adko - zas�uguje na zrobienie wyj�tku.
Ch�tnie osobi�cie oprowadz� pan�w po szkole. Czy m�g�by� otworzy� klatk�, Mirku?
- T-t-t-ttak jest, panie dyrektorze - wymamrota� Mirko, po czym dr��c� r�k�
w�o�y� klucz w zamek.
Po dw�ch miesi�cach internowania dyrektor by� wolny.
Kiwn�� na Zorana i Mirka, by mu towarzyszyli, i wraz z delegacj� ruszy� na
obch�d szko�y. Powlok�em si� za nimi. Gdy dygnitarze opuszczali pok�j, raz
jeszcze rzucili okiem na klatk�. Zauwa�y�em, �e o czym� rozprawiaj�, i
podszed�em bli�ej.
- Dwa miesi�ce temu? - m�wi� jeden. - Czy to nie wtedy zdech� im ten skunks?
Je�li jeszcze raz co� takiego zrobi�, zamkn� im to cholerne zoo, a zwierzaki
powystrzelam.
Drugi milcza�.
PODZIWIA�EM hart ducha naszego dyra. Nawet wioskowy g�upek zorientowa�by si�, �e
ci dwaj maj� go za cudaka, a szko�� traktuj� jak dom wariat�w. Ju� sobie
wyobra�a�em, co b�d� o nas opowiada� swoim rodakom. On jednak z powag� pokazywa�
im puste sale i perorowa�, jak to nagromadzenie niepotrzebnych przedmiot�w
powoduje zagracanie uczniowskich umys��w.
Po obchodzie delegacja wr�ci�a do gabinetu.
- A teraz, panowie - oznajmi� dyrektor - niespodzianka. Ta klatka, w surowej
formie, przyw�drowa�a zza granicy jako prezent od waszego wspania�omy�lnego
narodu. Jaki� mo�e by� lepszy rewan� i dow�d naszej przyja�ni ni� ofiarowanie
wam tej samej klatki, wzbogaconej o nowe tre�ci, jako symbolu naszych dobrych
stosunk�w?
- Ale� - zaoponowa� jeden z dygnitarzy, przestraszony perspektyw� d�wigania
klatki - czy nie ucierpi na tym pa�ski umys�?
- Nie zd��y�em o tym wspomnie� - rzek� dyro - ale jedzie ju� do nas nowa,
wyprodukowana na miar� dyrektorsk� klatka kontemplacyjna. Widzi pan, m�j pomys�
przyj�� si� ju� w szeregu innych plac�wek. Powsta�o zapotrzebowanie na klatki,
skrupulatnie wykonywane w kilku warsztatach. Postanowi�em skorzysta� z okazji i
sprawi� sobie pomieszczenie bardziej dostosowane do moich wymiar�w.
C� by�o robi�: dygnitarze niech�tnie wyrazili zgod�, wci�� si� kryguj�c, �e nie
chc� nikomu sprawia� k�opot�w. Czw�rka krzepkich ch�opak�w wzi�a na ramiona
pust� klatk� i zanios�a do dygnitarskiego samochodu. Uda�o si� j� przytroczy� do
g�rnego baga�nika, cho� zdawa�a si� wi�ksza od ca�ego pojazdu.
- Czy s� straty w ludziach? - zwr�ci� si� dyrektor do Zorana, gdy samoch�d
znikn�� za zakr�tem.
- Nie... - odpar� przewodnicz�cy. - Tylko kilka rozbitych g��w, dwie z�amane
nogi, cztery r�ce i szereg pomniejszych kontuzji. Ale �adnych trwa�ych uszkodze�
- zapewni� pospiesznie.
- To dobrze - rzek� dyro. Po czym doda�: - Zarz�dzam apel. Niech wszystkie klasy
ustawi� si� na boisku. Za dziesi�� minut zaczynamy.
Za dziesi�� minut na boisku panowa�a cisza jak makiem zasia�. Nawet Vlado i jego
kumple, autorzy najwi�kszej demolki, byli zbyt przestraszeni, by przejawia�
sk�onno�ci do rozr�by.
- Ciesz� si�, �e mog� znowu by� z wami - rozpocz�� dyrektor, jakby wr�ci� z
podr�y, a nie z aresztu domowego. - Wielu z was zastanawia si� zapewne, jakie
konsekwencje wyci�gn� z tego, co si� tu wyprawia�o przez ostatnie dwa miesi�ce.
Uspokoj� was: nie wyci�gn� �adnych. Widz� bowiem, �e wiele si� nauczyli�cie.
My�l�, �e nawet bez dzisiejszej wizyty wkr�tce odzyska�bym wolno��. Wierz�, �e
teraz stosunki mi�dzy nami b�d� bardziej partnerskie. Proponuj� nast�puj�cy
scenariusz: przez najbli�szy tydzie� wszyscy zajmiemy si� napraw� poczynionych
zniszcze�. Zoran i Mirko sporz�dz� list� zada� i wyznacz� osoby odpowiedzialne
za ich wykonanie. Potem ostro zabierzemy si� do nauki. Ci, kt�rzy nie chc�
dostawa� ocen, nadal nie b�d� ich dostawali. Je�li chc� przej�� do nast�pnej
klasy, musz� jednak na koniec roku zda� egzamin. Pozostaje jeszcze problem
nauczycieli, kt�rych nie zaakceptowali�cie. Zapraszam uczni�w wszystkich klas,
kt�re powinny mie� z nimi zaj�cia, do przedstawienia zarzut�w i rzeczowych
propozycji zmian podczas wsp�lnego zebrania. Chcia�bym tak�e, aby�cie wys�uchali
argument�w nauczycieli i ustosunkowali si� do nich. Nast�pnie rozpoczniemy
zaj�cia. Na koniec roku szkolnego - zosta�y do niego zaledwie dwa miesi�ce -
przysz�o�� ka�dego z tych nauczycieli w naszej szkole zostanie poddana pod
g�osowanie. Je�li wi�cej ni� pi��dziesi�t procent uczni�w uzna, �e nie nale�y
przed�u�a� umowy, od przysz�ego roku otrzymacie nowego nauczyciela.
Dopiero kiedy omawianie spraw organizacyjnych dobieg�o ko�ca, otrzymali�my
odpowied� na nurtuj�ce nas pytanie.
- Pewnie chcieliby�cie wiedzie�, jak to si� sta�o, �e klucz do klatki by� w moim
posiadaniu i dlaczego wcze�niej nie zrobi�em z niego u�ytku - rzek� dyrektor. -
Klucz wykrad�em Mirkowi z kieszeni ju� pierwszego dnia. Postanowi�em jednak
zaczeka� z ujawnieniem tego faktu do czasu, a� zrozumiecie par� spraw. Ot� nie
mo�na cz�owiekowi odebra� wolno�ci, je�li on sam nie zgodzi si� jej odda�.
Wolno�� oznacza bowiem wolny umys�. Po drugie - mam nadziej�, �e i to ju�
zrozumieli�cie - nie jest wolnym cz�owiek, kt�ry chce zniewala� i panowa�.
Od tamtej pory naprawd� stali�my si� wzorcow� szko��. Dyrektor nigdy nie pisn��
nikomu z zewn�trz s��wka o swoim internowaniu. Zachowa� jednak na pami�tk� klucz
od klatki, kt�rego nie odda� cudzoziemcom, i zawsze nosi� go przy sobie.
KIEDY DOROS�EM i uko�czy�em studia, postanowi�em odwiedzi� obcy kraj. Kontakty
mi�dzy naszymi pa�stwami nadal by�y sporadyczne, mo�e jeszcze bardziej ni� w
moich uczniowskich czasach. Widok cudzoziemca na ulicy wywo�ywa� sensacj�.
Podobne poruszenie wywo�a� na ulicach miasteczek o�ciennego kraju m�j widok.
Mia�em nadziej�, �e w stolicy - dok�d zmierza�em - b�dzie inaczej. Zauwa�y�em
jednak w niezdrowym podnieceniu tubylc�w moim widokiem co� zagadkowego. Rzecz
nie by�a reakcj� na wybryk natury: mia�a w sobie raczej osobliwy rys respektu.
Gdy dotar�em do stolicy, mile zaskoczy� mnie panuj�cy na ulicach spok�j. Ani
�ladu ruchliwej metropolii: czas wydawa� si� p�yn�� leniwie, samochody pojawia�y
si� rzadko i po cichu, klakson�w nie u�ywano. Nieliczni przechodnie, patrzyli na
mnie z tym samym szacunkiem, jaki widzia�em w oczach mieszka�c�w wsi i
miasteczek. W pobli�u atrakcji turystycznych, gdzie by� wi�kszy ruch, czu�em na
plecach zaciekawione spojrzenia i s�ysza�em gor�czkowe szepty w miejscowym
j�zyku.
Gdy zwiedza�em pa�ac prezydencki, podszed� do mnie facet w garniturze i u�cisn��
mi d�o�.
- Jest nam niezmiernie mi�o, �e mo�emy go�ci� u siebie przedstawiciela tak
znamienitego narodu - rzek� po angielsku. - Czujemy si� zaszczyceni, �e znalaz�
pan czas na wizyt� w naszym skromnym kraju.
My�la�em, �e sobie �artuje, ale sprawia� wra�enie powa�nego, a nawet
stremowanego.
- Prosz� wybaczy� obcesowo�� - ci�gn��. - Wiemy, �e jest pan tylko turyst� na
wakacjach, ale dawno nie widziano tu �adnego z pa�skich ziomk�w... Och, to nie
zarzut, wiemy, �e nie maj� pa�stwo czasu na ja�owe podr�e... Prosz� jednak nie
mie� za z�e mnie i moim rodakom, �e potraktujemy pa�sk� wizyt� jako swego
rodzaju �wi�to.
Prawda by�a taka, �e wi�kszo�� moich ziomk�w klepa�a potworn� bied� i nie by�o
jej sta� nawet na podr� do s�siedniej wsi, a co dopiero za granic�. Nie
zamierza�em jednak o�wieca� cudzoziemc�w w tej kwestii.
- Prezydent w�a�nie si� dowiedzia� o pa�skiej wizycie - m�wi� dalej facet - i
chcia�by zaproponowa� go�cin� w pa�acu. Nie mo�emy pozwoli�, by tak znamienity
go�� nocowa� w podrz�dnym hotelu. Je�li tylko wyrazi pan zgod�, nasz cz�owiek
natychmiast pojedzie do hotelu po pa�skie rzeczy i zostanie pan ulokowany w
jednym z apartament�w. Rachunkiem hotelowym prosz� si� nie martwi�. Oczywi�cie
prezydent bardzo pragnie si� z panem spotka� - zapewni� gorliwie. - Dzi� jest
wyj�tkowo zapracowany, ale jutro z samego rana zaprasza pana na �niadanie.
- Dzi�kuj� - powiedzia�em. Nie bardzo mia�em ochot� przyjmowa� prezydenckie
honory; skoro jednak szanse na spokojne wakacje leg�y w gruzach, uzna�em, �e
lepiej zrobi�, godz�c si� na wszystko i daj�c nie�� fali, ni� walcz�c z ni�.
To, co urz�dnik pa�acu kr�lewskiego nazwa� podrz�dnym hotelem, w naszych
warunkach uchodzi�oby za luksus. Apartament, do kt�rego mnie przeprowadzono, nie
mia� odpowiednika po naszej stronie. Wyci�gn��em si� leniwie na sofie,
przyjemnie og�uszony wydarzeniami ostatnich godzin. Nie mia�em poj�cia, co knuj�
ci ludzie, co ma oznacza� deklarowana przez nich fascynacja moim narodem ani
czego si� spodziewa� po nast�pnym dniu. Nawet my�l, �e mog� go nie do�y�, nie
robi�a na mnie wra�enia. Zatraci�em zdolno�� dziwienia si� i spekulacji.
Nast�pnego ranka obudzi�o mnie delikatne pukanie do drzwi. Spa�em smacznie -
��ko by�o wygodne, pok�j klimatyzowany, a trunek, kt�ry podano mi do kolacji,
mocny - ale na d�wi�k pukania wyskoczy�em z ��ka jak pajac na spr�ynie,
wszystko sobie przypominaj�c.
W progu sta� wczorajszy facet.
- Dzie� dobry - rzek�. - Najmocniej przepraszam, je�li pana obudzi�em. Prezydent
chcia�by wiedzie�, czy ma przesun�� �niadanie na p�niejsz� godzin�, czy te�
b�dzie pan got�w o dziewi�tej.
Zegar �cienny wskazywa� za kwadrans dziewi�t�.
- B�d� got�w - zapewni�em.
Poprzedniego dnia by�em zbyt zm�czony, by odczuwa� respekt wobec miejsca, w
kt�rym si� znalaz�em, i cz�owieka, z kt�rym mia�em si� spotka�. Teraz, gdy
rozwia�a si� mgie�ka surrealistycznego snu, u�wiadomi�em sobie, �e za pi�tna�cie
minut ja, skromny absolwent kulturoznawstwa, spotkam si� z g�ow� pa�stwa,
kt�rego rozw�j gospodarczy pozostawia nas w tyle o trzy d�ugo�ci. Czym pr�dzej
przyst�pi�em do porannej toalety, by odgoni� trem�.
Po kwadransie ubrany w najlepsze, cho� ewidentnie nie do�� dobre ciuchy, umyty,
ogolony i uczesany by�em got�w na spotkanie prezydenta.
Facet czeka� pod drzwiami, kiedy wyszed�em, kiwn��, �ebym szed� za nim.
Wspi�li�my si� po marmurowych schodach na najwy�sze pi�tro pa�acu. Czw�rka
lokaj�w wnosi�a prezydenta do jadalni. Odczekali�my, a� wyjd�, po czym
przewodnik zapuka� do drzwi, anonsuj�c moje przybycie.
- Smacznego - rzek�, zapraszaj�c mnie do �rodka. Sam pozosta� na zewn�trz.
Prezydent Miyamoto siedzia� w wy�o�onym at�asem fotelu, przywodz�cym na my�l
ma�y tron. Przed nim, upchni�ty mi�dzy precyzyjnymi urz�dzeniami, sta�
jednoosobowy stolik �niadaniowy zastawiony specja�ami kuchni orientalnej. Drugi
taki stolik ustawiono w rogu pokoju. Prezydent sk�oni� si� kurtuazyjnie i
wskaza� mi stoj�cy obok stolika fotel.
- To dla mnie zaszczyt m�c powita� w swoich progach przedstawiciela tak
znamienitej nacji - powt�rzy� t� sam� gadk�, kt�r� wczoraj raczy� mnie jego
podw�adny. - Czy pan wie, ile czasu zaoszcz�dzi�em do tej pory dzi�ki
wynalazkowi pa�skiego ziomka, profesora Zlatko Michajlovicia? - Spojrza� na
ekran kieszonkowego komputera. - Oko�o trzech godzin dziennie przez ostatnich
dziesi�� lat, co daje w sumie dziesi�� tysi�cy sze��set osiemdziesi�t godzin,
czyli czterysta czterdzie�ci pi�� dni. Jeden rok, dwa miesi�ce i dziewi�tna�cie
dni! O tyle jestem m�odszy dzi�ki wynalazkowi profesora Michajlovicia. Prosz�
sobie tylko wyobrazi� ca�e to bezsensowne miotanie si� z k�ta w k�t i
dekoncentracj� towarzysz�c� ogl�daniu coraz to nowych krajobraz�w, na kt�r�
by�bym skazany, gdyby nie �w wynalazek. Uczyni�em dla pana wielki wyj�tek,
decyduj�c si� na spo�ycie tego posi�ku w jadalni, zwykle bowiem jadam w swoim
gabinecie. Nigdy jednak nie rozstaj� si� z moimi przyrz�dami kontemplacyjnymi. -
Powi�d� wzrokiem po otaczaj�cych go urz�dzeniach. - A ca�y ten komfort
zawdzi�czam pa�skiemu rodakowi, kt�rego niezr�wnany umys� wynalaz� to cacko. -
Prezydent z lubo�ci� pog�adzi� pr�ty swojej klatki.
- By� mo�e zainteresuje pana - powiedzia�em z u�miechem, jaki rzadko go�ci na
mojej twarzy - �e by�em uczniem profesora Michajlovicia.
Wyrzek�em te s�owa ze szczerym respektem.
Iwona Micha�owska
IWONA MICHA�OWSKA
Urodzi�a si� w 1970 roku w Poznaniu. Absolwentka dwu wydzia��w UAM - Kolegium
J�zyk�w Obcych (sekcja angielska) i Hispanistyki. T�umaczka, udziela si� r�wnie�
jako nauczycielka j�zyk�w. Publikowa�a krytyk� u nas oraz proz� w "Feniksie" i
"Science Fiction". Podzia� na fantastyk� rozrywkow� i znacz�c� uwa�a za pozorny
- nale�y pisa� z sensem i do czytania. "Klatk�" uznali�my wsp�lnie - Iwona i my
- za co najmniej przyzwoit� realizacj� tego postulatu.
(mp)
1