4003
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 4003 |
Rozszerzenie: |
4003 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 4003 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 4003 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
4003 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
J.B. LIVINGSTONE
HIGGINS PROWADZI �LEDZTWO
(T�umacz: MARIA BOBROWSKA)
Rozdzia� l
Higgins czule pog�adzi� czerwony p�k �Afryka�skiej ksi�niczki�. Emerytowany g��wny inspektor Scotland Yardu oddawa� si� pod koniec d�d�ystej jesieni jednej ze swych ulubionych rozrywek - piel�gnowaniu ogrodu r�anego, w kt�rym sp�dza� d�ugie godziny na subtelnym eksperymentowaniu. Higgins zdecydowa� si� opu�ci� Yard, gdzie wr�ono mu b�yskotliw� karier�, poniewa� wola� cieszy� si� urokami �ycia, ciekaw� lektur�, strzy�eniem trawnika, samotnymi spacerami po lesie i medytacjami przy kominku. Domostwo emerytowanego inspektora, uroczy wiejski domek w hrabstwie Gloucestershire, zyska�o miano architektonicznej per�y Dolnego Slaughters. Okolony ros�ymi stuletnimi d�bami dom z osiemnastowiecznymi oknami, �upkowym dachem, murami z bia�ego kamienia i gankiem wspartym na dw�ch kolumnach wzniesiono w spokojnej wsi nosz�cej nazw� �The Slaughterers�1. Nieopodal wi�a si� rzeczka Eye.
Niegdy� czarnow�osy, teraz siwiej�cy Higgins uchodzi� za cz�owieka dobrodusznego. Pomimo kr�pej i nieco przysadzistej postury potrafi� porusza� si� bezszelestnie, a jego przenikliwy wzrok potrafi� na wylot przejrze� dusze zbyt pewnych swej bezkarno�ci kryminalist�w. Nie na darmo Higgins by� astrologicznym kotem.
Nie n�ci� go nowoczesny styl �ycia - pomimo opinii najlepszego nosa Yardu podj�� decyzj� o odej�ciu. Scotland Yard korzysta� niekiedy z jego pomocy, gdy chodzi�o o nadzwyczaj delikatne, wymagaj�ce daleko id�cej dyskrecji sprawy, jednak nak�onienie Higginsa do wsp�pracy wymaga�o nie lada zabieg�w. Zbytnio ceni� sobie spok�j w�asnego domostwa. Teraz nic nie by�o dla niego wa�niejsze od piel�gnowania �Afryka�skiej ksi�niczki�.
Strapienie Higginsa wywo�ywa�a nieprzenikniona dot�d tajemnica niezwyk�ej trwa�o�ci �Baccary z Meiland�. By�y inspektor wiedzia� wprawdzie, �e dla prawdziwego mi�o�nika r� nie ma rzeczy niemo�liwych, ale �Afryka�ska ksi�niczka� nie by�a zwyczajnym kwiatem. Mia�a ��czy� w sobie elegancj� i �ywotno��, kt�re zapewni�yby jej poczesne miejsce po�r�d najwi�kszych kwiatowych s�aw. Maj�c to na uwadze, Higgins rozpyli� u st�p �Ksi�niczki� ob�ok siarki, by chroni� j� przed m�czniakiem w�a�ciwym. Nie lubi� stosowa� tak drastycznych metod, ale nie mia� wyboru. Poprzedniego dnia �Ksi�niczka� zdradza�a lekkie oznaki omdlenia.
B�og� sielank� zak��ci� warkot silnika. Obdarzony przez natur� doskona�ym s�uchem, Higgins rozr�nia� odg�osy wszystkich samochod�w z s�siedztwa. Wiedzia� zatem, �e do wioski zbli�a si� obcy. Wychodz�c ze swego r�anego kr�lestwa, by zidentyfikowa� intruza, dostrzeg� starego bentleya, kt�rego warkot musia�by zaniepokoi� nawet najmniej do�wiadczonego mechanika. Westchn�� z rezygnacj�, zna� tego bentleya a� za dobrze. Teraz, gdy zg��bia� tajemnice mieszanki py�k�w do od�ywiania najdelikatniejszych r�, nie mia� najmniejszej ochoty na spotkanie z w�a�cicielem tego rupiecia.
Nadinspektor Scott Marlow z trudem wygramoli� si� z wozu. Jad�c do domu Higginsa, dwukrotnie mia� wra�enie, �e samoch�d odm�wi mu pos�usze�stwa. Te przygody wzmog�y jeszcze jego niepok�j zwi�zany z misj�, kt�r� przysz�o mu wype�ni�. Znaj�c raczej trudny charakter kolegi ze Scotland Yardu, nie wiedzia�, jak si� zabra� do rzeczy.
Higgins ujrza� przed sob� Scotta Marlowa, odzianego w wymi�ty prochowiec. Chocia� nadinspektor nie mia� poj�cia o elegancji, nosi� �le skrojony garnitur, koszul� ze zbyt du�ym ko�nierzykiem i niedok�adnie wyczyszczone buty, Higgins bardzo go ceni�. Nie rozumia� wprawdzie stosowanych przez nadinspektora nowoczesnych metod, przyznawa� jednak, �e jest on sumiennym policjantem.
- Mi�o pana widzie�, nadinspektorze.
- Mnie r�wnie�, panie Higgins. Uroczy zak�tek.
- To stare rodzinne domostwo - powiedzia� skromnie inspektor. - Przypuszczam, �e sprowadza pana przypadek?
- Niezupe�nie - odrzek� Marlow. - Scotland Yard powierzy� mi zadanie... jakby to uj��...
- Napije si� pan? - przerwa� Higgins. - Z�e wie�ci mog� poczeka�.
Przed wej�ciem do salonu czeka�a Mary, postawna siedemdziesi�cioletnia gospodyni. Wielbi�c Boga i Angli�, zdo�a�a prze�y� dwie wojny �wiatowe, nie nabawiwszy si� nawet kataru. W przeciwie�stwie do Higginsa wierzy�a w post�p, zainstalowa�a wi�c w domu telefon i telewizj�, kt�re to dobrodziejstwa nie spotka�y si� z aprobat� gospodarza. Chc�c zapobiec nieuniknionym konfliktom, Higgins przyzna� Mary w�adz� ograniczon� do po�owy domostwa, zabraniaj�c jednocze�nie wst�pu do swojego gabinetu i porz�dkowania papier�w.
- Kim pan jest? - spyta�a Mary, podpieraj�c si� pod boki. - Za�o�� si�, �e to znowu jeden z tych pot�pionych inspektor�w! Prosz� nie zak��ca� spokoju tego domu.
Mary nienawidzi�a policji, delektowa�a si� natomiast pikantnymi historiami z �Sun�.
Kiedy Scott Marlow wymamrota� kilka grzeczno�ciowych formu�ek, Higgins wprowadzi� go do wypieszczonego salonu, w kt�rym weso�o mruga�y iskierki kominka.
- Niech pan spocznie na kanapie - poprosi�. - Prosz� nie m�wi� zbyt g�o�no. M�g�by pan obudzi� Trafalgara.
Trafalgar, wspania�y b��kitnooki kot syjamski drzema� zwini�ty w k��buszek na najlepszym fotelu. Udaj�c wielce zaspanego, otworzy� na chwil� jedno oko.
Barek ukryty by� w rogu salonu, w pniu starego d�bu stoj�cym mi�dzy dwiema wielkimi biblioteczkami, w kt�rych pyszni�y si� wspania�e tytu�y. Higgins wydoby� butelk� �Royal Salute�, najlepszej whisky. Marlow szybko wychyli� szklank� dla dodania sobie odwagi.
- Zna pan Yard r�wnie dobrze jak ja, Higgins... Wci�� cieszy si� pan tam znakomit� opini�, szef nadal uwa�a pana za najlepszy ze swoich nos�w, pomimo pa�skiego zdystansowania.
- Zdystansowanie, o kt�rym pan m�wi, to emerytura - zauwa�y� inspektor.
- Oczywi�cie, Higgins, oczywi�cie. Trudno jednak zrozumie�, sk�d tak przedwczesna decyzja.
- Z powod�w czysto osobistych.
- Rozumiem pana... Ale musi pan przyzna�, pewne zobowi�zania...
- To przywilej mojej pozycji, drogi Marlow: nie mie� zobowi�za�.
- Oczywi�cie... Jednak pomimo wszystko...
- Niech pan przestanie si� torturowa� - poleci� dobrodusznie Higgins. - Jak�� to misj� powierzono panu w Scotland Yardzie?
Nadinspektor zgodzi� si� na kolejn� szklank� �Royal Salute�.
- Nadkomisarz organizuje ceremoni� wr�czenia odznacze� i dyplom�w uznania najbardziej zas�u�onym inspektorom. W przysz�ym tygodniu w Londynie. I...
- Figuruj� na tej li�cie, czy� nie? - spyta� Higgins.
- Nie b�d� zaprzecza�. - Marlow spu�ci� wzrok.
I jak tu doda� jeszcze, �e by� mo�e sama kr�lowa zaszczyci sw� obecno�ci� t� uroczysto��? Scott Marlow wielbi� t� najpi�kniejsz� i najinteligentniejsz� z w�adczy�. Jego marzeniem by�a s�u�ba w osobistej ochronie kr�lowej, ale na to trzeba by�o jeszcze wielu lat nienagannej pracy. Nie m�g� sobie pozwoli� na to, by jego obecna misja zako�czy�a si� niepowodzeniem.
- Bardzo pana ceni�, drogi Marlow, ale wie pan doskonale, �e nie znosz� �wiecide�ek ani medali. �le komponuj� si� z moim blezerem. M�j krawiec nigdy by mi tego nie wybaczy�.
- Mo�e m�g�by pan zrobi� wyj�tek - zasugerowa� zrozpaczony nadinspektor.
- Czy przypomina pan sobie wiersz Harriet J. B. Harrenlittiewoodrof? �Kiedy strumyk wyst�puje z brzeg�w, mo�e sta� si� rzek��. Nie m�wmy o tym wi�cej. Zostanie pan na kolacji?
Scott Marlow nie by� wprawdzie g�odny, ale postanowi� si� nie poddawa�, chocia� mia� �wiadomo��, �e nikomu jeszcze nie uda�o si� odwie�� by�ego inspektora od powzi�tej decyzji.
- Przygotowa�em ma�� uczt� na urodziny Trafalgara - oznajmi� Higgins. - Wo�owina z rusztu w sosie kardamonowym z dodatkiem cynamonu i imbiru. Zapomniana �redniowieczna receptura. Trafalgar uwielbia to danie.
Kot nastawi� prawe ucho. Ze swych d�ugich pogaw�dek z Higginsem, odbywanych przy kominku, przyswoi� sobie rozleg�e s�ownictwo, zw�aszcza w dziedzinie kulinarnej. Po dwunastu godzinach krzepi�cego snu g��d dawa� zna� o sobie.
Jesienne s�o�ce malowa�o zgaszonymi barwami ostatnie li�cie na drzewach. Jak co wiecz�r, most na rzece lekko poj�kiwa�, bez w�tpienia za przyczyn� pierwszych cieni zmierzchu.
- Proponuj� przechadzk� po ogrodzie - doda� po chwili Higgins. - Ja tymczasem przyrz�dz� mi�so...
Min�o p� godziny, a Marlow nie wraca�. Inspektor, uporawszy si� z posi�kiem dla Trafalgara, wyszed� przed dom. W ogrodzie nie by�o nikogo. Doznawszy nag�ego ol�nienia, inspektor skierowa� kroki do kuchni Mary.
Marlow siedzia� tam nad combrem kr�liczym i puddingiem z wo�owym t�uszczem, przybranym skrawkami s�oniny i smalcu. Z miedzianego kocio�ka, w kt�rym gospodyni, mieszaj�c r�ne rodzaje s�odu i chmielu, warzy�a piwo, bi� mocny aromat. Mary wyprostowa�a si� na widok Higginsa.
- G�odzi pan go�ci - oznajmi�a. - To wstyd. Nawet policjant ma prawo je��. Zastanawiam si�, czy pa�skie serce nie jest przypadkiem z kamienia. To ma by� pa�skie poczucie sprawiedliwo�ci.
Higgins nie czu� si� na si�ach, by mierzy� si� z agresywnym tonem Mary, i wola� si� wycofa�. Scott Marlow u�miechn�� si� z zak�opotaniem.
Inspektor poczu� si� zwolniony z obowi�zku zajmowania si� go�ciem, jako �e ten wzgardzi� kuchni� gospodarza. wybieraj�c t�usty, ci�ko strawny posi�ek u Mary. W�o�y� wi�c prochowiec, by jak co dzie� uda� si� na wieczorny spacer.
Przeszed� przez most i wszed� do lasu. st�paj�c po dywanie z jesiennych li�ci. W powietrzu czu�o si� wilgo�. Lekki wietrzyk ko�ysa� do snu wysokie d�by i buki. Najstarsze drzewa pami�ta�y zapewne polowania na dziki, przejazdy tabor�w, kawalkady my�liwych, a tak�e rytua�y czarnoksi�nik�w, kt�rzy na le�nych polanach wywo�ywali duchy.
Higgins zna� wszystkie zakamarki tego g�stego, niedost�pnego lasu. Lata sp�dzone w m�odo�ci na Bliskim Wschodzie nauczy�y go panowa� nad strachem. Zaprzyja�ni� si� z tymi miejscami, gdzie cz�owiek normalnie nie mia� wst�pu.
Zbli�aj�c si� do jednego z najwy�szych d�b�w, od niepami�tnych czas�w nazywanego �Wiecznym S�dzi��, ujrza� w p�mroku dziwne zjawisko.
Nagle stan�� jak wryty. Pocz�tkowo pomy�la�, �e wydarzenia wieczoru wp�yn�y negatywnie na stan jego wzroku. Podszed� bli�ej. To nie by�a halucynacja, na jednej z ga��zi przywi�zany by� sznur, na kt�rym ko�ysa� si� wisielec.
Rozdzia� II
Och�on�wszy nieco, Higgins przyjrza� si� wisielcowi. Nieszcz�nik mia� na sobie ciemny garnitur. By� raczej �redniego wzrostu, o twarzy z wydatnym podbr�dkiem. Inspektora zdumia� wyraz szeroko otwartych, wpatrzonych w nico�� oczu - by� niemal naiwny, tak jak gdyby �mier� przysz�a przez zaskoczenie. Z butonierki wystawa� bukiecik suchego wrzosu.
Do zdj�cia cia�a niezb�dna by�a obecno�� Scotta Marlowa jako oficjalnego przedstawiciela Yardu. Inspektor rozejrza� si� wok� i dostrzeg� osobliwe krzes�o. Niew�tpliwie nieszcz�nik pos�u�y� si� nim, by dosi�gn�� ga��zi, po czym odepchn�� je kopni�ciem. Trzy kr�cone nogi by�y precyzyjnie wyrze�bione. Oparcie stanowi�y dwa olbrzymie spiczaste rogi, wok� kt�rych wi�y si� diab�y o rozwidlonych ogonach. Ca�o�� przedstawia�a si� do�� makabrycznie.
Higgins zda� sobie spraw�, �e przyjdzie mu zrezygnowa� na jaki� czas z sielankowego �ycia.
*
Scott Marlow ko�czy� w�a�nie trzeci� porcj� puddingu, gdy inspektor stan�� w progu kuchennych drzwi. Drog� zagrodzi�a mu Mary.
- Potrzebuj� pa�skiej pomocy, Marlow - odezwa� si� Higgins. - Prosz� p�j�� ze mn�.
- Co to za pomys�? - spyta�a podejrzliwie gospodyni. - Chce pan przerwa� naszemu go�ciowi kolacj�? Nie skosztowa� jeszcze mojego piwa!
- Prosz� wybaczy�, ale to niezwykle wa�na sprawa, kt�ra i tak zak��ci spok�j nam wszystkim - wyja�ni� Higgins powa�nym tonem.
Mary zrozumia�a, �e inspektor nie �artuje. Nie protestowa�a wi�c, gdy go�� pos�usznie wsta�.
- Czy si� nie przes�ysza�em? - zapyta� zdziwiony Marlow. - Pan mnie... potrzebuje?
- Istotnie - potwierdzi� Higgins. - Prosz� w�o�y� p�aszcz, drogi kolego. Noc jest ch�odna, a wybieramy si� do lasu.
- O tej godzinie? Ale�... po co? - Nadinspektor nie kry� zdumienia.
- Aby zdj�� wisielca - odpar� ze spokojem Higgins.
*
M�czy�ni pochylili si� nad cia�em zmar�ego.
- Zna pan tego cz�owieka? - spyta� Marlow.
- Nie, nigdy go nie widzia�em.
W prawej kieszeni marynarki nieboszczyka tkwi�a oprawiona w sk�r� Biblia. Wypisano na niej inicja�y: R.W. Z lewej kieszeni policjanci wydobyli kart� do tarota. Przedstawia�a wisielca.
- Czy zwr�ci� pan uwag� na buty? - spyta� Higgins.
- Nie widz� w nich nic osobliwego.
- C�, nie s� zapewne dzie�em wielkiego szewca, ale co� mnie w nich zastanawia... Prosz� przyjrze� si� im z bliska.
Scott Marlow po�wieci� latark�.
- Dok�adnie wyczyszczone - stwierdzi�.
- Ot� to. Czy przypomina pan sobie pewne zdanie z podr�cznika Mastersa, drogi nadinspektorze? Stan obuwia m�wi wiele o w�a�cicielu. I tutaj widz� interesuj�cy problem.
Higgins zanotowa� swoje obserwacje w czarnym notesie. Zawsze pos�ugiwa� si� starannie zaostrzonym o��wkiem marki �Staedtler Tradition�, jedynym przedmiotem, kt�rego u�ywa� w swej d�ugiej karierze w Scotland Yardzie.
- Interesuj�cy problem? - zdumia� si� Marlow. - Nieboszczyk po prostu wyczy�ci� buty, zanim si� powiesi�.
Higgins zastanawia� si� przez chwil�.
- By� mo�e ma pan racj�. Ale w takim razie niech mi pan powie, czym mia� to zrobi�? W kieszeni nie znale�li�my �adnej chusteczki.
- Mo�e r�kawem marynarki...
�Dziwne rozumowanie�, pomy�la� Higgins. Nie przysz�oby mu do g�owy, �eby kto�, kto przestrzega elementarnych bodaj zasad elegancji, m�g� zachowa� si� w ten spos�b.
- B�d�my precyzyjni - stwierdzi�. - Te buty nie s� jedynie przetarte, one s� wypastowane i wypolerowane. - Czy widzi pan gdzie� tutaj past�?
- By� mo�e nieboszczyk wyrzuci� j� gdzie� w okolicy. Trzeba b�dzie przeszuka� teren. W ka�dym razie ten typ by� stanowczo nienormalny. Nie pojmuj�, dlaczego mia� przy sobie t� kart� z postaci� wisielca. Czy chcia� w ten spos�b da� do zrozumienia, �e tak w�a�nie zamierza zako�czy� �ywot? Po co mu by�a Biblia? �eby odda� dusz� Bogu? Bukiet wrzosu to zapewne jaka� pami�tka. A to krzes�o? - Scott Marlow zmarszczy� brwi. Lubi� jasne sytuacje. - Jak mam rozumie� pa�skie w�tpliwo�ci, Higgins? Czy chce pan powiedzie�, �e dokonano tutaj zbrodni?
- Kto� m�g� tu przenie�� cia�o. Ale r�wnie dobrze mo�emy za�o�y�, �e to zwyk�e samob�jstwo.
- Rozumuj�c w ten spos�b, daleko nie zajdziemy - wymamrota� nadinspektor. - Jestem pewien, �e ten nieszcz�nik sam odebra� sobie �ycie. Wygl�da to troch� dziwnie, przyznaj�, ale nie a� tak, jak pan sugeruje. Ustalmy jego to�samo��. Znamy ju� inicja�y: R.W.
Higgins wertowa� Bibli�. Dostrzeg�, �e jedna ze stron jest zagi�ta. �Zburzy� Pan bez lito�ci�, brzmia�y pierwsze wersy, �wszystkie siedziby Jakuba; wywr�ci� w swej zapalczywo�ci twierdze C�ry Judy, rzuci� o ziemi�, zbeszcze�ci� kr�lestwo i mo�nych� 2.
Nie bacz�c na dokuczliwy b�l w stawach, inspektor ukl�k� i pochyli� si� nad cia�em wisielca.
- Niech pan spojrzy - powiedzia�, wskazuj�c medalion na szyi nieboszczyka. - Nazywa� si� Jason Laxter i mieszka� w Evillodge.
- Hmm... Zna pan to miejsce?
Higgins si� zamy�li�.
- S�dz�, �e chodzi o posiad�o�� niedaleko wioski Druxham, kilka kilometr�w st�d.
- Musimy zawiadomi� miejscow� policj�.
*
Prokuratura zrobi�a co do niej nale�a�o, po czym zw�oki Laxtera przewieziono do laboratorium Yardu. Policjantom nie pozosta�o wi�c nic innego, jak uda� si� do Evillodge, by odszuka� ewentualn� rodzin� zmar�ego i przekaza� smutn� wiadomo��. By�o wp� do jedenastej, gdy bentley Marlowa wjecha� do Druxham.
Mijaj�c kilka zabudowa�, dotarli do kaplicy. Po lewej stronie droga zmienia�a si� w b�otnist� �cie�k� prowadz�c� do starej farmy.
Ulewny deszcz zalewa� szarymi strugami wymar�� wiosk�. Wysiadaj�c z wozu, Scott Marlow zadr�a� z zimna. Czujny wzrok Higginsa dojrza� mimo ciemno�ci posta�, kt�ra usi�owa�a ukry� si� za rogiem kaplicy.
- Zachowajmy milczenie - szepn�� inspektor. - Kto� nas �ledzi.
St�paj�c cicho jak kot, Higgins od ty�u zbli�y� si� do szpiega i pochwyci� go za ko�nierz. Ten skuli� si�, przera�ony. Nie pr�bowa� ucieka�.
- Podejd�my do �wiat�a - powiedzia� inspektor rozkazuj�cym tonem.
Przed policjantami sta� rudow�osy dwudziestolatek.
- Kim... Kim jeste�cie? - spyta� dr��cym g�osem.
- Jeste�my ze Scotland Yardu. A pan?
- Nazywam si� Mitchell Grant... Jestem dzwonnikiem w tej kaplicy.
- Dlaczego si� pan przed nami ukrywa�?
- Ba�em si�... Nikt tu nigdy nie przychodzi. Wi�c...
- Kt�r�dy dotrzemy do Evillodge? - przerwa� mu Higgins.
M�odzian wskaza� r�k� �cie�k�.
- Trzeba i�� prosto przed siebie, to si� dojdzie do farmy. Czy co� si� sta�o panu Laxterowi?
- Dzi�kuj�, m�j ch�opcze - uci�� Higgins.
Mitchell Grant obserwowa� policjant�w, dop�ki nie rozp�yn�li si� w ciemno�ciach.
Deszcz przybiera� na sile. Nik�e �wiate�ko farmy zdawa�o si� oddala�.
Scott Marlow szed� wolno, grz�zn�c w b�ocie. Postanowi� kroczy� za Higginsem, kt�ry z �atwo�ci� omija� niezliczone ka�u�e.
- Trzeba by�o poczeka� do jutra - utyskiwa�.
- My�l�, �e kto� mo�e si� martwi� tak d�ug� nieobecno�ci� pana Laxtera - zauwa�y� Higgins.
- Nie dziwi� mnie my�li samob�jcze u kogo�, kto mieszka w tak ponurej okolicy - powiedzia� nagle Marlow.
Uwaga ta wyda�a si� Higginsowi trafna. Miejsce by�o wyj�tkowo niego�cinne, mgliste, przygn�biaj�ce, b�oto jakby g�stsze ni� gdziekolwiek indziej. Inspektor nie m�g� si� oprze� wra�eniu, �e ta ziemia kryje mroczne tajemnice i niejedn� tragedi�. W nocnym powietrzu unosi� si� st�ch�y zapach nieub�aganej, powolnej �mierci, bez cienia rado�ci czy nadziei.
Z lewej strony dobieg�o ich beczenie owiec st�oczonych w prymitywnej zagrodzie. Oswoiwszy si� z ciemno�ci�, dostrzegli male�ki, ogo�ocony z trawy pag�rek, a obok rzeczk�, w kt�rej owce gasi�y pragnienie. Droga stawa�a si� coraz bardziej wyboista, tak jakby mieszka�cy starej farmy pragn�li zniech�ci� potencjalnych intruz�w i odizolowa� si� od �wiata.
Wreszcie dotarli na miejsce. Zapuszczony �ywop�ot okala� du�e, brudne podw�rko. W p�mroku majaczy�y zarysy niszczej�cych zabudowa�. Tylko jeden budynek by� we wzgl�dnie dobrym stanie. Nad wej�ciem �wieci�a pot�na latarnia.
W pewnej chwili Marlow gwa�townie odskoczy�. Co� dotkn�o jego nogi.
- To tylko prosiak - zauwa�y� Higgins, z sympati� przygl�daj�c si� niezdarnemu zwierz�ciu, kt�re obserwowa�o ich ma�ymi, zdziwionymi oczkami.
- Nie ma strachu, jest �agodny - odezwa� si� burkliwy g�os. Ze stodo�y wyszed� kr�py m�czyzna.
- Scotland Yard - oznajmi� oficjalnym tonem Scott Marlow. - Kim pan jest?
- Nazywam si� Geffrey Z�y. Jestem parobkiem u Laxter�w.
M�czyzna niedba�ym ruchem podkr�ci� kruczoczarne w�sy. Cybuch fajki w kszta�cie diabelskiej g�owy dodawa� mu gro�nego wygl�du. Odziany by� w b��kitne p��cienne spodnie i po�atan� we�nian� marynark�. Czarny kaszkiet ocienia� niskie czo�o.
- Nie lubimy tutaj obcych. Po co�cie przybyli�cie do Evillodge? - spyta� nieuprzejmym tonem.
Prosi� zachrz�ka�o przera�liwie, jakby wiedzione z�ym przeczuciem.
- To z�y znak - zmartwi� si� Geffrey Z�y. - Sam wie o wszystkim pierwszy. To chrz�kanie nie wr�y nic dobrego. Prawd� m�wi�c, my�my tu przywykli...
- Co chce pan powiedzie�? - szybko podchwyci� Higgins.
- No... Evillodge to przekl�ta ziemia. Zabija swych w�a�cicieli od wiek�w. Przynajmniej dziesi�ciu po�egna�o si� z tym �wiatem gwa�townie. Zbiednia�a farma, zalane pola, chude owce, mizerne �ywop�oty. Na tej ziemi nie zbije si� maj�tku. Mo�na by rzec, �e ci��y nad ni� jakie� przekle�stwo.
- Dlaczego wi�c pan tu pracuje?
- Ja tu mieszkam od zawsze. Tak jak m�j ojciec, dziadek, pradziad i ich przodkowie... Rodzina Z�ych jest na tej ziemi od samego pocz�tku. Tak ju� jest i nic nie mo�na zmieni�.
Nadinspektorowi ch��d dawa� si� we znaki. Usi�uj�c si� rozgrza�, przest�powa� z nogi na nog�, mlaszcz�c butami w b�ocie. Prosiak nie spuszcza� z niego oczu.
- Je�li dobrze rozumiem - zacz�� Higgins - pa�stwo Laxter mieszkaj� tutaj od niedawna.
- Kupili posiad�o�� przed rokiem. Przyjechali z miasta. Spodoba�o im si� tutaj. Laxterowi marzy�o si� kupi� star� farm� do remontu. M�j nowy pan ma wielkie plany: chce hodowa� dawno zapomnian� odmian� jab�ek �Beauty of Bath�.
- Czy to przedsi�wzi�cie ma szans� powodzenia? - zapyta� Higgins.
Scott Marlow zacz�� si� niecierpliwi�. Dlaczego inspektor stawia tyle bezcelowych pyta�, zamiast zwyczajnie uda� si� do pani Laxter i powiadomi� j� o samob�jstwie m�a?
- Szans�... Kto to wie? Wszystko marnieje na tej ziemi... Trzeba by j� najpierw odwodni�, przegna� chmury, sprowadzi� s�o�ce i dokona� cudu. Wtedy pewnie by�my mieli pi�kne jab�ka.
- Kiedy widzia� pan ostatni raz swego chlebodawc�? - pyta� dalej Higgins.
Ostra wo� fajkowego dymu przep�oszy�a Sama. Wolnym, ale pewnym krokiem prosiak oddali� si� do pokrytej s�omianym dachem zagrody.
- Nie pami�tam... Nie obchodzi mnie to, co on robi.
- Niestety, mamy z�e nowiny - rzek� wreszcie Higgins. - Pan Jason Laxter nie �yje.
Geffrey Z�y zamilk� na d�u�sz� chwil�. Ku zdumieniu Scotta Marlowa nie zada� �adnego pytania.
- To mnie nie dziwi - wymamrota� wreszcie, spuszczaj�c wzrok. - Kolejna ofiara tej ziemi... M�wi�em ju�, �e trzeba trzyma� si� z daleka od Evillodge. Cho�by sz�o tylko o sadzenie jab�oni... Pani� Laxter znajdziecie w g��wnym budynku. Trzeba puka�. Je�li nie �pi, us�yszy. Id� si� po�o�y�. Zaczynam prac� o sz�stej rano.
Geffrey Z�y wypu�ci� k��b dymu z fajki i nie zwracaj�c ju� uwagi na policjant�w, znikn�� w g��bi stodo�y.
- Dziwny osobnik - orzek� Scott Marlow. - Wie wi�cej, ni� m�wi.
Higgins przytakn��. M�g�by przed�u�y� t� wielce owocn� rozmow�, ale zak��ci�oby to normalny tok jego post�powania. Zreszt� kt� to wie. mo�e w�a�ciciel Evillodge rzeczywi�cie postanowi� rozsta� si� z �yciem?
Inspektor zapuka� do drzwi. �adnej reakcji. Ponowi� pr�b�, ale bez skutku. Marlow postanowi� dzia�a� bardziej energicznie.
- Otwiera�! - krzykn��. - Scotland Yard!
W oknach pierwszego pi�tra zamigota�o s�abe �wiat�o. Kto� schodzi� po skrzypi�cych schodach. Drzwi si� otworzy�y.
W progu stan�a m�oda, niezwyk�ej urody jasnow�osa kobieta. Mia�a na sobie d�ug�, bia�� jedwabn� sukni�.
Rozdzia� III
- Prosz� mi wybaczy�, panowie - powiedzia�a ujmuj�cym tonem. - Ko�czy�am w�a�nie zaplata� warkocz, a nie jest to wcale �atwe! Najpierw trzeba zaczesa� w�osy do ty�u, zwi�za� je solidnie gumk�, gumk� owin�� aksamitk� i wreszcie dok�adnie sple��. Jak panowie oceniaj� m�j wysi�ek?
M�wi�c to, zrobi�a obr�t. Oczom policjant�w ukaza� si� zachwycaj�cy dekolt na plecach, ods�aniaj�cy pi�knie zaokr�glone ramiona.
- Czy pani jest �on� Jasona Laxtera? - spyta� szorstko Scott Marlow.
Kobieta odwr�ci�a twarz.
- Tak... Nazywam si� Bettina Laxter. Chyba nie chc� panowie grz�zn�� d�u�ej w tym przekl�tym b�ocie? Prosz� do �rodka.
�Nasza misja nie nale�y do naj�atwiejszych�, pomy�la� Higgins, oszo�omiony uroczym zjawiskiem, kontrastuj�cym z n�dz� farmy.
Nie by�a to jedyna niespodzianka, jaka czeka�a policjant�w tego wieczoru. Wchodz�c do �rodka, z trudem ukryli zaskoczenie. Dwa pi�tra niepozornego z zewn�trz budynku urz�dzono z i�cie pa�acowym przepychem. Inspektor omi�t� wn�trze bystrym spojrzeniem. Zauwa�y�, �e d�bowe stropy s� ca�kiem dobrze zachowane. Okiem znawcy podziwia� stylowe, masywne meble. Zlustrowa� �ciany pokryte ciemnozielonym aksamitem, potem jasny puszysty dywan na posadzce.
Osiemnastowieczne akwarele �agodzi�y surowo�� kamiennych mur�w. Ca�o�� wywo�ywa�a wra�enie ciep�a i dyskretnej elegancji. Weszli na pierwsze pi�tro, przeznaczone w wi�kszo�ci na salon urz�dzony w stylu regencji. Bettina Laxter zaj�a miejsce przed inkrustowan� toaletk� z epoki Ludwika XV.
- Prosz� mi wybaczy�. Musz� poprawi� aksamitk�. Siadaj�c, wdzi�cznie wysun�a biodro, jak amazonka dosiadaj�ca konia. Suknia unios�a si� przy tym nieco, ods�aniaj�c smuk�e �ydki. W�a�cicielka Evillodge zachowywa�a si� swobodnie, nie przejmuj�c si� zbytnio obecno�ci� przybyszy.
Zdenerwowany nadinspektor mi�tosi� po�y p�aszcza, gdy tymczasem Higgins ze spokojem kontemplowa� uroczy widok. Wola�by, �eby jego kolega tak�e zapomnia� na chwil�, po co tu przyszli.
- Pani Laxter - odezwa� si� wreszcie Marlow. - Przykro nam, �e pani� niepokoimy...
- Ale� sk�d. - Bettina Laxter nie da�a inspektorowi doko�czy� zdania. - Obecno�� pan�w sprawia mi rado��. Wiedziemy w Evillodge niezbyt weso�e �ycie. Nie narzekamy tutaj na nadmiar rozrywek.
- A jednak zdo�a�a pani stworzy� tutaj ma�y raj -zauwa�y� Higgins.
Bettina Laxter zapina�a w�a�nie sznur pere� na szyi. Jej ruchy by� powolne, pe�ne gracji, jakby chcia�a zatrzyma� ka�d� cenn� sekund� m�odo�ci i urody.
- Tylko w �rodku, inspektorze - powiedzia�a. - Na zewn�trz wygl�da zupe�nie inaczej. Ta posiad�o�� to prawdziwy koszmar. Jak okiem si�gn�� - b�oto. Ale Jason pokocha� t� ziemi�, a poniewa� ja kocham Jasona ponad wszystko, musz� jako� sobie radzi�. Wszystko to, co panowie widzicie, sprowadzi�am z Londynu. Moi rodzice handlowali antykami. Prowadzili�my dostatnie, �wiatowe �ycie. Przyjmowali�my du�o go�ci. Kiedy pozna�am Jasona, zakochali�my si� w sobie od pierwszego wejrzenia. �lub odby� si� miesi�c p�niej. Jason by� wtedy �wie�o upieczonym in�ynierem rolnikiem. Wiele firm chcia�o go zatrudni�, ale on mia� tylko jedno marzenie: znale�� i doprowadzi� do rozkwitu najbardziej podupad��, na poz�r nierentown� posiad�o��. Przemierzyli�my w tym celu niemal ca�� Angli�. Kiedy przyby� tutaj, dozna� ol�nienia. To miejsce ca�kowicie spe�nia�o jego oczekiwania. Kupili�my je za bezcen. Nikt nie umia� nawet wskaza� w�a�ciciela. Od roku Jason pracuje jak szaleniec. �pi po dwie, trzy godziny na dob�. Naprawia, buduje, uprawia, sadzi, karczuje... Istny Herkules. Kiedy go panowie poznacie, b�dziecie zdziwieni. Sprawia wra�enie delikatnego, ale jest obdarzony niezwyk�� energi�. S�dz�, �e w pewnym sensie jest geniuszem.
Scott Marlow spogl�da� niespokojnie na Higginsa. Kt�ry z nich we�mie na siebie smutny obowi�zek oznajmienia Bettinie Laxter o �mierci jej m�a?
- Czy pan Laxter zastosowa� nowatorskie metody uprawy? - spyta� inspektor, zape�niaj�c stronice notatnika subtelnym pismem.
- O tak. Jason ma mn�stwo pomys��w... Ale potrzebuje czasu, przynajmniej czterech lub pi�ciu lat, �eby dowie��, �e si� nie myli. Chce najpierw wykorzysta� zapomniane ju� metody uprawy, zatrudniaj�c minimum ludzi i zwi�kszaj�c rentowno��. W tym roku �yjemy z oszcz�dno�ci. Musz� panom wyzna�, �e musia�am sprzeda� niezwykle cenny mebel, �eby sp�aci� nasze d�ugi. Ale... W�a�ciwie czemu zawdzi�czam t� p�n� wizyt�? Czy przysy�a pan�w wierzyciel? - zapyta�a wreszcie.
Higgins spojrza� �agodnie na m�od� kobiet�.
- Gdzie jest pani m��, pani Laxter? - spyta�.
- Jason? Pewnie pracuje w warsztacie, jak co wiecz�r.
- Od jak dawna go nie ma?
- S�dz�, �e od rana... Nie wiem dok�adnie. Ale czemu panowie pytaj�?
Higgins milcza�. Jego powaga przerazi�a kobiet�.
- Czy zdarzy� si� jaki� wypadek? Prosz� odpowiedzie�!
- To powa�niejsze ni� wypadek, pani Laxter.
Przez chwil� Bettina Laxter mia�a nadziej�, �e to tylko z�y sen, jednak sta�o przed ni� dw�ch policjant�w z Yardu. Ci policjanci przyszli rozmawia� o jej m�u.
- Chc� panowie powiedzie�, �e... �e Jason nie �yje?
- Tak, pani Laxter.
Reakcja m�odej kobiety by�a nieoczekiwana. Spogl�daj�c ponownie w lustro toaletki, poprawi�a warkocz, a potem umalowa�a usta na czerwono, bardzo starannie, jakby przygotowywa�a si� na wyj�tkowy wiecz�r.
- Szczerze kocha�am mojego m�a, inspektorze. Jason nade wszystko ceni� godno��. �Je�li umr� pierwszy�, powiedzia� mi pewnego dnia, �nie p�acz. Ubierz si� elegancko i zr�b kr�lewski makija�. Uczy� to dla mnie�.
G�os m�odej kobiety zadr�a�. Palce zacisn�y si� na pomadce.
- W jaki spos�b umar�, inspektorze? Musz� to wiedzie�.
- Powiesi� si� - odpar� Scott Marlow.
- Gdzie?
- W lesie, na drzewie zwanym �Wiecznym S�dzi�� - wyja�ni� Higgins. - Zna je pani?
- Nie... nigdy o nim nie s�ysza�am.
- Pani m�� nigdy o nim nie wspomina�?
- Nie... Jestem pewna, �e nie.
- Czy zdradza� ostatnio oznaki depresji?
- Absolutnie nie. By� zm�czony, momentami wyczerpany, ale wykazywa� du�� wol� wytrwania.
- Czy kiedykolwiek mia� samob�jcze my�li? - kontynuowa� Higgins.
Twarz m�odej kobiety wykrzywi� grymas.
- Nigdy. Jason kocha� �ycie. Nie znosi� tch�rzostwa.
- Czy korzysta� z wr�b tarota?
Bettina Laxter odwr�ci�a twarz w stron� Higginsa.
- Tarot? Chodzi o t� magiczn� gr�? Na pewno nie. Jason mia� zaci�cie naukowe. Nie dawa� wiary przes�dom.
- Czy lubi� wrzos?
- O ile wiem, nie. Co znacz� te dziwne pytania?
- Chc� zrozumie� powody jego czynu - wyja�ni� inspektor. - Niekt�re wskaz�wki mog�yby by� dla nas cenne. Jeste�my pani bardzo wdzi�czni za pomoc, tak m�nie okazan�.
Bettina Laxter zagryz�a wargi.
- Czy pani m�� by� religijny?
- Powiedzia�am ju�, �e by� wrogo nastawiony do wszelkich przes�d�w.
- Co mog�yby oznacza� inicja�y R.W.?
M�oda kobieta zawaha�a si�.
- Nie wiem... Nikt z bliskich nie ma takich inicja��w...
- Czy Jason Laxter nale�a� do ludzi drobiazgowych, dbaj�cych o nienaganny wygl�d?
- Nie mia� na to czasu... - Kobieta u�miechn�a si� smutno. - Jason zawsze by� zabiegany, chcia� sprosta� wszystkim obowi�zkom. Zdarza�o mu si� wyj�� w dw�ch r�nych skarpetkach albo koszuli w�o�onej na lew� stron�... Moda go nie interesowa�a. Tutaj chcia� uchodzi� za jednego z miejscowych.
- Kto pastowa� mu buty?
- Pastowa� buty? Ale� nikt! Przy takim b�ocie na nic by si� to nie zda�o... Zadowala� si� zwyczajnym czyszczeniem.
- Nie chcia�bym si� pani naprzykrza� - powiedzia� �agodnie Higgins. - Je�li te pytania pani� m�cz�, powr�cimy do nich p�niej.
- Nie... Prosz� kontynuowa�. Kiedy panowie wyjd�, zostan� tutaj sama...
Scott Marlow poczu� ucisk w gardle. Ta pi�kna kobieta nie zas�ugiwa�a na tak okrutny los. Pozwoli� jednak Higginsowi kontynuowa� przes�uchanie.
- Czy zna pani mo�e takie do�� osobliwe krzes�o, pani Laxter? Trzy kr�cone nogi, rogi zamiast oparcia i ornament w kszta�cie diab��w.
M�oda kobieta poblad�a.
- To straszne... Tak, jest tutaj. Jason... Przerwa�a, jakby przerazi�a si� tym, co mia�a za chwil� powiedzie�.
- Jason nienawidzi� tego krzes�a - doko�czy�a. - Chcia� si� go pozby�.
- Gdzie ono jest?
- W wozowni, obok stodo�y.
- Czy mog�aby nas tam pani zaprowadzi�?
- Nie rozumiem...
- Pani m�� wszed� na to krzes�o, �eby si� powiesi�.
- To niemo�liwe...
- Czy pomimo wszystko mo�emy sprawdzi�?
- P�jdziemy t�dy. - Kobieta wskaza�a policjantom mocno zniszczony korytarz. - Unikniemy zab�ocenia but�w.
Posuwaj�c si� wzd�u� zawilgoconych �cian, dotarli do wozowni. Przez dziurawy dach do �rodka kapa�a woda. Zgromadzono tam narz�dzia, zardzewia�y sprz�t rolniczy, butwiej�ce meble. Bettina Laxter skierowa�a snop �wiat�a w jedno miejsce.
- By�o tam. inspektorze... pomi�dzy lemieszem a kredensem.
- Kiedy widzia�a je pani ostatni raz?
- Kilka dni temu. Nie rozumiem...
- To bardzo proste - wtr�ci� Scott Marlow. - Pani m�� zabra� krzes�o ukradkiem, �eby nikt tego nie zauwa�y�.
Bettina Laxter dyskretnie otar�a �zy.
- Wr��my do domu... Pocz�stuj� pan�w kaw� albo kieliszkiem alkoholu.
Marlow wybra� burbona, Higgins kaw�; Bettina wychyli�a jednym haustem szklank� rumu.
Jej policzki nabra�y rumie�c�w.
- Zwykle nie pij� alkoholu - wyja�ni�a zak�opotana. - Nie wiem ju�, co robi�. Prosz� mi wybaczy�.
Gdyby nie to, �e nadinspektor nale�a� do policji Jej Kr�lewskiej Mo�ci i obowi�zywa�a go sumienno��, pozwoli�by tej kobiecie pogr��y� si� w nieutulonym �alu. Nurtowa�a go jednak jeszcze jedna kwestia.
- Mam wra�enie, �e pani sytuacja finansowa pozostawia wiele do �yczenia, pani Laxter? Czy si� nie myl�?
- Mieli�my rzeczywi�cie powa�ne k�opoty. Ta posiad�o�� jest jak studnia bez dna. Ale m�j m�� by� pe�en optymizmu.
- Mo�e u�wiadomi� sobie, �e jego przedsi�wzi�cie jest skazane na pora�k�? W ge�cie rozpaczy, rozumiej�c, �e zmierza ku upadkowi... wola� zako�czy� �ycie?
M�oda kobieta zamar�a w bezruchu, po czym zanios�a si� p�aczem.
W tym momencie da�o si� s�ysze� trzykrotne uderzenie dzwon�w.
Higgins odni�s� wra�enie, �e w oddali majaczy czarny kszta�t o�wietlony blaskiem ksi�yca. Podszed� do okna i zauwa�y� oddalaj�c� si� szybko wysok� posta�, prawdopodobnie w habicie mnicha.
Po chwili posta� rozp�yn�a si� w ciemno�ciach.
Rozdzia� IV
Gdy Higgins otwiera� drzwi pokoju go�cinnego, by�a ju� prawie p�noc.
- Oto pa�ski apartament, drogi Marlow. Mam nadziej�, �e si� panu spodoba.
Pok�j by� pogodny, przestronny i komfortowy. Po�rodku sta�o szerokie d�bowe �o�e, kt�rego twardy materac, we�niana po�ciel i puchowa poduszka mia�y zapewni� go�ciowi dobry sen. Wysokie okno sprawia�o, �e w ci�gu dnia pok�j by� bardzo nas�oneczniony. Obszerna orzechowa szafa mog�a pomie�ci� sporo ubra�. Pod oknem sta� niski st� za�o�ony ksi��kami, wystarczy�o jednak miejsca na karafk� z wod�, szklank� i suszone kwiaty. �ciany by�y obite zielonaw� materi�, nad ��kiem wisia� obraz przedstawiaj�cy niezwykle pi�kn� kobiet� niedbale wyci�gni�t� na sofie.
- Tu� obok ma pan �azienk� - poinformowa� Higgins. - Powinien pan tutaj dobrze wypocz��.
- Pa�ska go�cinno�� mi pochlebia, Higgins... Powinienem jednak wraca� do Londynu.
Inspektor tylko czeka� na to wyznanie.
- Jeste�my sobie nawzajem potrzebni - odrzek� po�piesznie. - Spr�bujmy wyja�ni� mo�liwie szybko spraw� Laxtera, a ja pomy�l� o rozdaniu order�w.
W serce Marlowa wst�pi�a nadzieja. By� gotowy na wiele, by zamkn�� szybko dochodzenie i zawie�� Higginsa do stolicy.
Ostro�nie usiad� na plecionym krze�le.
- M�wi pan powa�nie? Odrzuca pan hipotez� samob�jstwa?
- Nie mam sprecyzowanego zdania. Nie wyja�nili�my przecie� wszystkich okoliczno�ci towarzysz�cych tej �mierci.
- Czy ta kobieta by�a z nami szczera? - zastanowi� si� g�o�no Marlow.
- Trudno powiedzie�... To by�o pierwsze spotkanie. Pod wp�ywem emocji pewne szczeg�y mog�y jej umkn��.
- Mo�e nie powinni�my byli zostawia� jej samej.
- Bez obaw, Marlow. Osobi�cie dopilnowa�em, �eby za�y�a lekki �rodek nasenny. Kiedy wychodzili�my, ju� spa�a. Wkr�tce j� zobaczymy. Jutro b�dziemy kontynuowa� dochodzenie. Trzeba ustali� to�samo�� w�a�ciciela inicja��w R.W. To nam wiele wyja�ni. Na razie �ycz� dobrej nocy.
*
Higgins spa� wyj�tkowo �le. �mier� Laxtera nie dawa�a mu spokoju. Przes�ucha� dopiero jedn� osob�, a ju� pojawi�o si� wiele znak�w zapytania. Nie m�g� wprawdzie z g�ry wykluczy� hipotezy samob�jstwa, ale sprawa wygl�da�a na morderstwo. Zreszt� by�a to pierwsza my�l, kt�ra mu przysz�a do g�owy, gdy zobaczy� wisielca. Morderstwo szczeg�lnego rodzaju, takie, przy kt�rym zab�jca kieruje si� w dzia�aniu pewn� logik�. Higgins zastanawia� si�, gdzie tkwi klucz do rozwi�zania tej zagadki.
Inspektor nie m�g� �cierpie� my�li, �e ta tragedia wydarzy�a si� nieopodal jego domu. Taki stan niepewno�ci nie m�g� trwa� d�ugo. Jego obowi�zkiem by�o podj�� stanowcze dzia�ania, by przywr�ci� spok�j w okolicy.
*
Higgins wypi� dwie fili�anki mocnej kawy, a Trafalgar z wrodzon� dystynkcj� zatopi� z�by w smakowitym, soczystym udku kurczaka. Syjamczyk uwielbia� ten poranny posi�ek, cho� nie gardzi� te� ani obiadem, ani kolacj�. Taka dieta wymaga�a d�ugich, wspomagaj�cych trawienie godzin drzemki na wygodnej poduszce lub w fotelu, najlepiej w miejscu zacisznym i ciep�ym.
Mary przygotowa�a �niadanie dla go�cia. Czeka�y na niego jaja na bekonie, tosty z marmolad�, herbata indyjska i groszek gotowany w mi�cie. Zachwycony nadinspektor pomy�la�, �e �ycie na wsi ma jednak niejaki urok. Przyzwyczajony do ci�g�ego przesiadywania w biurze Yardu, z trudem adaptowa� si� do nowej sytuacji. Nie zapomina� jednak, po co tu przyjecha�.
Chcia� szybko potwierdzi� teori� samob�jstwa i zamkn�� spraw�. Potem zajmie si� Higginsem, kt�ry b�dzie zmuszony odwdzi�czy� si� za okazan� pomoc. W g��bi duszy Marlow musia� jednak przyzna�, �e przyczyna �mierci Jasona Laxtera jest niejasna. Wyczyszczone do po�ysku buty nie dawa�y mu spokoju. W tym momencie do kuchni wszed� Higgins.
- Co pan tutaj robi o �smej rano? - spyta�a niezadowolona Mary. - Przecie� w niedziel� ma pan zwyczaj fundowa� sobie niesko�czenie d�ugi spacer po lesie... Tak jakby by�o tam co ogl�da�!
- To nie jest zwyczajna niedziela - odpar� pokojowym tonem Higgins. - Go�cimy przecie� nadinspektora Scotland Yardu. Przyszed�em zaproponowa� mu wsp�lny spacer.
- Nasz go�� nie sko�czy� jeszcze �niadania - zaprotestowa�a gospodyni.
Nadinspektor w po�piechu dojad� porcj� chrupi�cego groszku, podzi�kowa� i pod��y� za Higginsem.
- Prosz� nie zapomina� o obiedzie! - zawo�a�a Mary nie znosz�cym sprzeciwu tonem. - Nakrywam do sto�u punktualnie o trzynastej. Nie b�d� czeka� ani chwili d�u�ej.
- Pa�ska gospodyni jest urocz� kobiet� i doskonale gotuje - stwierdzi� z uznaniem Marlow. - Ma pan du�o szcz�cia.
- By� mo�e - odpar� Higgins.
Policjanci ponownie stan�li pod �Wiecznym S�dzi��. Tym razem starannie przetrz�sn�li okolic�. Nic jednak nie znale�li.
Ma�ymi le�nymi �cie�kami szli przez las, pod��aj�c w stron� Druxham. Po drodze nie spotkali �ywej duszy. Na niebie pojawi�y si� tymczasem ci�kie, o�owiane chmury.
- Zna pan doskonale te tereny -zauwa�y� z podziwem zdyszany Marlow.
- Tych stron akurat nie. Ale w nocy dok�adnie przestudiowa�em mapy. Przede wszystkim chcia�em si� przekona�, jak d�ugo idzie si� do wioski. Teraz ju� wiemy: oko�o godziny.
- Co� panu chodzi po g�owie, Higgins... S�dzi pan wi�c, �e zab�jca przyszed� z Druxham? W takim razie musia� nie�� cia�o Laxtera i krzes�o. Nie zd��y�by doj�� przez godzin�, chyba �e jest si�aczem.
- Niew�tpliwie tak - odpar� tajemniczo Higgins.
- Czy nadal wierzy pan w samob�jstwo?
- Naprawd� nie wiem, co o tym wszystkim my�le� - wyzna� nadisnpektor. - Ale chcia�bym trzyma� si� fakt�w.
- Doskona�a decyzja - pochwali� Higgins. - Fakty. porz�dek i metoda: oto trzy filary �ledztwa.
Wkroczyli do Druxham w momencie, gdy lodowaty deszcz spad� na dachy nielicznych wiejskich zabudowa�. Jedyna ulica przemieni�a si� w jednej chwili w b�otnisty strumie�.
Skromne, bielone domki zbudowano na skarpie, co chroni�o je przed zalaniem. Przed niekt�rymi by�y trawniki, gdzie indziej ros�y r�ane krzewy.
Tylko w dw�ch ma�ych oknach b�yska�o nik�e �wiate�ko.
Na ko�cu wioski znajdowa�a si� kaplica. By� to spory budynek z imponuj�c� dzwonnic�. Szare mury robi�y dosy� ponure wra�enie. Po lewej stronie odchodzi�a �cie�ka prowadz�ca do posiad�o�ci Evillodge. Dalej, na wzniesieniu, sta� w cieniu wi�z�w dwupi�trowy dw�r z ceg�y i kamienia.
Nie chc�c ca�kowicie przemokn��, Higgins i Marlow pchn�li furtk� prowadz�c� do pierwszego napotkanego domu. Na ��tej bramie widnia�a tabliczka z nazwiskiem i funkcj� jego w�a�cicielki:
Agata Herold - Nauczycielka i Piel�gniarka
Inspektor nacisn�� dzwonek.
- Prosz�! - nakaza� zdecydowany g�os. - Drzwi s� otwarte.
Higgins i Marlow weszli do �rodka. By�o tam schludnie i niezwykle czysto, na p�kach pi�trzy�y si� ksi��ki. Pi�knie haftowane zas�ony odgradza�y jadalni�, salon i sypialni� od �wiata zewn�trznego.
- W czym mog� panom pom�c? Czy co� si� sta�o? Nigdy tu pan�w przedtem nie widzia�am...
Agata Herald by�a postawn�, t�g� kobiet� o jasnej cerze i �mia�ym spojrzeniu. Scott Marlow patrzy� na ni� zauroczony. To w�a�nie tego pokroju kobiety stanowi�y o wielko�ci Anglii. To one sta�y na stra�y tradycji.
- Jeste�my ze Scotland Yardu - przedstawi� si� Higgins. - Prowadzimy �ledztwo w zwi�zku z tragiczn� �mierci� pana Jasona Laxtera.
Nauczycielka otworzy�a szeroko oczy.
- Co pan chce przez to powiedzie�?
- Laxter nie �yje, panno Herald.
Oczy kobiety nape�ni�y si� �zami.
- To straszne - powiedzia�a, t�umi�c szloch. - Straszne i niesprawiedliwe... Kto go zamordowa�?
Scott Marlow podskoczy�.
- Jak to: zamordowa�?
- Ale... to by�o morderstwo, prawda? - spyta�a Agata Herald, odzyskuj�c nagle pewno�� siebie. - Morderstwo. Jestem pewna.
- Jason Laxter wisia� na drzewie - wyja�ni� nadinspcktor. - Na pierwszy rzut oka wygl�da to na samob�jstwo. Chcieliby�my teraz pozna� motywy tego czynu.
- To groteskowe - oceni�a nauczycielka. - Jason Laxter kocha� �ycie Chcia� i�� z post�pem. Mia� cel. Nigdy nie odebra�by sobie �ycia. To na pewno morderstwo. Ohydne morderstwo.
- Musia�a pani dobrze zna� Jasona Laxtera, skoro tyle pani o nim wie - zauwa�y� nadinspektor.
- Tydzie� temu udzieli�am mu pomocy. D�ugo wtedy rozmawiali�my! M�wi� mi o swoich planach. Chcia� przywr�ci� Evillodge dawn� �wietno��, wprowadzi� tradycyjne metody uprawy, o�ywi� t� zamar�� wiosk�. By�am gotowa wspiera� go ze wszystkich si�.
- Co mu dolega�o? - spyta� Higgins, przechadzaj�c si� po salonie. Podziwia� oszklone zbiory motyli, suszonych kwiat�w, dzieci�cych rysunk�w. Agata Herald posiada�a r�wnie� ciekaw� kolekcj� miniaturowych garnk�w cynowych i o�owianych �o�nierzyk�w przedstawiaj�cych parad� Gwardii Konnej.
- Upad� i silnie si� pot�uk�. Zrobi�am mu ok�ad z arniki i szybko wydobrza�. Wierz� w skuteczno�� tradycyjnych metod. Zaczyna�am od jednej strzykawki i p��cien na opatrunki. Do tego skromnego wyposa�enia dosz�a dobra znajomo�� zi�. i m�j warsztat pracy by� ju� gotowy. W Druxham nigdy nie by�o lekarza, ale ludzie tutaj nie narzekaj� na zdrowie. Problemem s� zwierz�ta. Gdy zachoruj� krowy czy konie, nie mo�na zwleka�. Na szcz�cie zdrowie mi dopisuje. Od dwudziestu lat nic z�ego si� nie wydarzy�o, a tu nagle taka tragedia! Najwspanialszy cz�owiek, jakiego dane mi by�o pozna�, nie �yje...
Po szybach sp�ywa�y pojedyncze krople deszczu. W oddali odezwa�y si� ptaki. Dzwony w kaplicy wzywa�y na nabo�e�stwo.
- Czy Jason Laxter by� lubiany przez miejscowych? - spyta� Higgins.
- Tutaj ludzie s� do siebie wrogo nastawieni - odpar�a Agata Herald. - Ale toleruj� si� nawzajem. Oczywi�cie pod warunkiem, �e nikt nie usi�uje zmieni� panuj�cych tu obyczaj�w. Niestety, Jason Laxter pope�ni� ten b��d... Nie dostrzeg� niebezpiecze�stwa. Evillodge nie jest zwyczajn� posiad�o�ci�. Legenda g�osi, �e ka�dy jej w�a�ciciel umiera gwa�town� �mierci�. A� do tej chwili s�dzi�am, �e to tylko idiotyczny wymys�.
- Czy s�ysza�a ju� pani kiedy� o dziwnym krze�le z oparciem w kszta�cie czarcich rog�w?
- Ca�a wie� o nim s�ysza�a. To krzes�o znajduje si� w Evillodge od niepami�tnych czas�w. Pono� w�a�ciciele posiad�o�ci, kt�rzy o�mielili si� na nim usi���, umierali gwa�town� �mierci�.
- Jakie by�o zdanie Jasona Laxtera na ten temat?
- Nie wiem, inspektorze. Nienawidzi� zabobon�w. Ja, jako nauczycielka, tak�e z nimi walczy�am. Ale to nie jest �atwe. Przes�dy s� zakorzenione w duszach mieszka�c�w tej wioski. Ile wiek�w musi min��, �eby to zmieni�?
- Czy m�g�bym zobaczy� pani szko��? - zapyta� Higgins.
- Ch�tnie j� panom poka��. Prosz� i�� za mn�.
Wyszli przez male�k� kuchni�, r�wnie schludn� i uporz�dkowan� jak pozosta�a cz�� domu. Przeci�li ogr�dek warzywny. Na samym �rodku ogrodu by�a studnia, w g��bi kry� si� ceglany budyneczek pokryty dach�wk�.
- Oto miejscowa szko�a - oznajmi�a Agata Herald z nieukrywan� dum�. - Gdyby panowie zechcieli wej�� do �rodka...
Wewn�trz znajdowa�a si� tylko jedna izba. Policjanci ujrzeli �elazne sk�adane pulpity, d�ugi mebel z bia�ego drewna, kt�ry spe�nia� funkcj� biurka, i czarn� tablic�. By�o te� wiele fotografii przedstawiaj�cych twierdz� Tower, pa�ac Buckingham i kr�low� Anglii. Po lewej stronie tablicy widnia�y nuty i s�owa piosenki, kt�rej uczniowie mieli si� nauczy� na pami��: �Och, pi�kne letnie s�oneczko�.
- Klasa me jest liczna-westchn�a nauczycielka. - W Druxham nie ma dzieci. Moi uczniowie pochodz� z s�siednich wiosek. Wiosn� trudno ich zatrzyma� w szkole. Pomagaj� rodzicom w polu.
Krzy�uj�c r�ce na plecach, Higgins przemierzy� skromny budynek wzd�u� i wszerz, jakby szuka� w nim odpowiedzi na nurtuj�ce go pytania.
- Je�li dobrze rozumiem pani s�owa, panno Herald, Druxham powoli umiera.
- Obawiam si�, �e tak, inspektorze. Tylko jeden cz�owiek m�g� temu zapobiec: Jason Laxter. Wreszcie spotka�am sojusznika, na kt�rego czeka�am od lat.
- Kto sprawuje piecz� nad Druxham? - spyta� Higgins, przebiegaj�c wzrokiem tekst piosenki wychwalaj�cej blask s�onecznego lata i dzieci�ce k�piele w rzece.
- Lord Graham Waking. Jego rod rz�dzi wiosk� od p�nego �redniowiecza. Dla niego czas si� zatrzyma�. On jest panem, reszta - poddanymi. Chocia� lord i jego ma��onka s� ju� w podesz�ym wieku, nadal wydaj� rozkazy i czuwaj� nad wszystkim, co si� tu dzieje. Dochodzi�o mi�dzy nami do zatarg�w. Istnienie szko�y wydawa�o im si� czym� ca�kowicie absurdalnym. Tylko oni, przedstawiciele arystokracji, posiadali umiej�tno�� czytania i pisania. Dzieciom wiejskim mia�a wystarczy� tylko jedna cecha: pos�usze�stwo.
- Co my�leli o planach Jasona Laxtera?
- Przypuszczam, �e nic dobrego. Ale nie chc� wypowiada� si� w ich imieniu.
Scott Marlow bacznie przygl�da� si� nauczycielce. Mia�a na sobie nieskazitelnie bia�� bluzk�, czarn� sp�dnic� i starannie wypastowane buty. Kiedy byli w ogrodzie, nadinpektor zauwa�y�, �e kobieta st�pa po wybrukowanej �cie�ce, �eby nie zabrudzi� obuwia. Marlow mia� nadziej�, �e Higgins poczyni� podobne obserwacje, pomy�la� bowiem, �e ten szczeg� m�g�by okaza� si� wielce przydatny, cho� nie na tyle istotny, by podejrzewa� nauczycielk� o zbrodniczy czyn.
- Czy Jason Laxter by� cz�owiekiem wierz�cym? - spyta� Higgins.
- Nie s�dz� - odpar�a panna Herald. - Uwa�a� religi� za zabobon, kt�ry szybko zniknie.
- To naprawd� dziwne! W jego kieszeni znale�li�my Bibli�.
Agata Herald chwyci�a drewnian� linijk� i zacz�a uderza� ni� w d�o� lewej r�ki, podobnie jak musia�a to czyni� podczas lekcji.
- Oto dow�d na to, �e Laxter zosta� zamordowany. To zab�jca w�o�y� mu Bibli� do kieszeni.
- Na Biblii widniej� inicja�y: R.W. Czy kojarzy je pani z kim�?
Agata Herald u�miechn�a si� triumfalnie.
- R.W.? Oczywi�cie. Chodzi o naszego pastora, Rogera Wooda.
Rozdzia� V
Ton nauczycielki nie uszed� uwagi Scotta Marlowa. Przypuszczalnie jej stosunki z miejscowym pastorem nie by�y najlepsze.
- Wi�c to Roger Wood jest morderc�! - wykrzykn�a.
- Pani wnioski s� pochopne - zwr�ci� jej uwag� Higgins. - Nie mamy na razie dowod�w, by go oskar�a�.
- A czy Biblia nie wystarczy? Czy Roger Wood nie podpisa� si� pod swoj� zbrodni�?
Scott Marlow by� pod wra�eniem Agaty Herald, kt�rej niezaprzeczalne cnoty przywodzi�y mu na my�l r�wnie subtelny urok El�biety II. Pozwoli� sobie jednak nie zgodzi� si� z jej zdaniem.
- Zab�jca rzadko czyni takie prezenty policji, panno Herald. Kto� inny m�g� umie�ci� Bibli� w kieszeni Laxtera, �eby skierowa� podejrzenia na pastora.
- Ma pan racj�... - powiedzia�a nieco ju� spokojniej. - Prosz� mi wybaczy�. Zachowa�am si� jak dziecko. Ale ta zbrodnia jest tak niesprawiedliwa, tak ohydna. A pastor jest t�pym ciemniakiem!
- Domy�lam si�, �e jest pani wrogo usposobiona do religii - stwierdzi� Higgins.
Agata Herald zacisn�a pi�ci.
- Te absurdalne wierzenia ju� od dwudziestu wiek�w ciemi꿹 spo�ecze�stwa i hamuj� ich rozw�j. W imi� religii dokonuje si� grabie�y, zabija, skazuje ludzi na g�upot� i niewiedz�. Zar�wno ksi�a, jak pastorzy nie s� warci funta k�ak�w! Nie wierz� ani w Boga, ani w diab�a, ale ich z pewno�ci� inspiruje ten ostatni!
Male�ka szko�a w Druxham zadr�a�a od tego ostrego przem�wienia. Marlow, jak ka�dy szanuj�cy si� Anglik, nie by� do ko�ca przekonany o istnieniu Boga, ale uwa�a�, �e rozs�dnie jest pomodli� si� do niego od czasu do czasu.
W prze�omowych dla kraju wydarzeniach B�g okazywa� Anglii przychylno��. Agata Herald z pewno�ci� t