1919

Szczegóły
Tytuł 1919
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1919 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1919 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1919 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

tytu�: "Franky Furbo" autor: William Wharton Tom Ca�o�� w tomach Zak�ad Nagra� i Wydawnictw Zwi�zku Niewidomych Warszawa 2000 Prze�o�y� Krzysztof Fordo�ski T�oczono pismem punktowym dla niewidomych w Drukarni Zak�adu Nagra� i Wydawnictw ZN, Warszawa, ul. Konwiktorska 9 Przedruk: Dom Wydawniczy "Rebis", Pozna� 1994 Korekta U. Maksimowicz i T. Stankiewicz `ty Od t�umacza Komputer pana Whartona Istnieje tylko jeden pewny spos�b, aby pozna� biografi� Williama Whartona: jest to lektura jego powie�ci. Sam pisarz powiedzia� o swojej prozie: "Pisz� tylko o rzeczach, kt�re znam, dlatego te� moje ksi��ki wype�nia atmosfera autobiografii. Czytelnik powinien pozwoli�, by materia� uwi�d� go, a zatem w pewnym sensie, by uwiod�a go biografia". Wharton starannie chroni swoj� prywatno��, pisze pod pseudonimem, nie pozwala na publikacj� swoich zdj��, udzieli� prasie tylko jednego wywiadu, ods�ania jednak tak wiele ze swego �ycia w powie�ciach, �e nieliczne dost�pne informacje biograficzne s� dla czytelnik�w jedynie potwierdzeniem tego, czego dowiedzieli si� z ksi��ek. William Wharton urodzi� si� 7 listopada 1925 roku w Filadelfii, w wieku lat siedemnastu zosta� powo�any do wojska, w kt�rym s�u�y� do roku 1947. Wojna pozostawi�a na nim trwa�y �lad, tak psychiczny, jak i fizyczny; rany twarzy sprawi�y, �e musia� podda� si� operacji plastycznej. Po wojnie przeni�s� si� do Kalifornii, gdzie podj�� studia artystyczne, studiowa� r�wnie� psychologi�, osi�gaj�c stopie� doktora, by� wyk�adowc�, malarzem, pracowa� dla Ibm, p�niej organizowa� wystawy swoich p��cien, kt�re przynios�y mu znaczny rozg�os. W 1960 roku porzuci� Stany Zjednoczone i przeni�s� si� do Pary�a, gdzie najprawdopodobniej mieszka do dzi�. Literacka biografia Williama Whartona zaczyna si� wyj�tkowo p�no, bo dopiero w roku 1979, wraz z publikacj� "Pta�ka". Wharton przyzna� jednak, �e pisa� ju� wcze�niej "dla przyjaci�". Sukces powie�ci, na kanwie kt�rej Alan Parker nakr�ci� w 1985 roku film, zach�ci� pisarza do dalszej pracy. W 1981 roku ukaza� si� "Tato", a rok p�niej "W ksi�ycow� jasn� noc". R�wnie� i te powie�ci sta�y si� podstaw� dla scenariuszy filmowych. Na nast�pn� ksi��k� musieli czytelnicy czeka� a� do roku 1984, kiedy opublikowany zosta� "Werniks" ("Scumbler"), rok p�niej ukaza�y si� "Wie�ci" ("Tidings"), potem "Sp�nieni kochankowie" i najnowsza powie��, "Franky Furbo", wydana po raz pierwszy w roku 1989. Zgodnie z zapowiedziami w bie��cym roku powinni�my spodziewa� si� nast�pnej powie�ci Williama Whartona. "Franky Furbo" stanowi w pewnym stopniu rekapitulacj� temat�w, kt�re William Wharton przedstawia� w swych poprzednich ksi��kach. Mo�na tu znale�� pochwa�� istnienia rodziny, a tak�e protest przeciw bezsensowi wojny, jednak nie tak przekonywaj�cy jak we "W ksi�ycow� jasn� noc". O wiele mocniejszy jest tu ton dydaktyczny, pojawia si� te� wiara w powr�t do natury, kt�rej �r�d�a znale�� mo�na w "Walden" Thoreau czy u Jana Jakuba Rousseau. Brakuje jednak tej powie�ci wiary ludzi, wiary w mo�liwo�� urzeczywistnienia proponowanych rozwi�za�. K.F. Dedykacja Ksi��k� t� po�wi�cam naszej c�rce Kate, jej m�owi Billowi i ich dw�m c�reczkom, dwuletniej Dayiel i o�miomiesi�cznej Mii. Wszyscy czworo nie �yj�. Zgin�li 3 sierpnia 1988 roku o godzinie szesnastej w straszliwej katastrofie samochodowej na autostradzie I_#5 w dolinie Willamette, niedaleko Albany, w stanie Oregon. Ten potworny wypadek spowodowany zosta� przez wypalanie p�l, na kt�re zezwalaj� w�adze stanowe. Pomimo katastrofy, na skutek kt�rej zgin�o siedem os�b, trzydzie�ci pi�� os�b odnios�o obra�enia, a dwadzie�cia cztery samochody zosta�y zniszczone, wypalanie p�l jest nadal dozwolone za oficjalnym zezwoleniem gubernatora stanu. Sprzeciwy wyra�ane przez mieszka�c�w doliny s� lekcewa�one, przedk�ada si� nad nie interes tysi�ca rolnik�w, kt�rzy zapewniaj� stanowi Oregon doch�d wysoko�ci 350 milion�w dolar�w rocznie, zarabiaj�c przy tym 170 milion�w dolar�w. Pierwsze bajki o Frankym Furbo opowiada�em Kate ponad trzydzie�ci lat temu. Przez kolejne dwadzie�cia lat co rano opowiada�em je ka�demu z naszych dzieci. Z rado�ci� oczekiwa�em chwili, gdy przyjdzie kolej na Dayiel i Mi�. Z powodu arogancji, kr�tkowzroczno�ci i zach�anno�ci rolnik�w, ciesz�cych si� poparciem w�adz stanu Oregon, chwila ta nigdy nie nast�pi. Mamy nadziej�, �e czas pomo�e nam wybaczy�, ale nie pogodzimy si� z tym nigdy. Rozdzia� 1 Pod Ziemi� W samym sercu W�och, po�r�d �agodnych stok�w Umbrii, na szczycie wzg�rza wznosi si� warowne miasto o nazwie Perugia. Wzg�rze, na kt�rym stoi ta stara forteca, przecinaj� niezliczone tunele wydr��one dla obrony przed obl�eniami, kt�re zagra�a�y miastu podczas wielekro� przetaczaj�cych si� przez Itali� wojen. Kilka kilometr�w na po�udnie od Perugii le�y wioska zwana Prepo. Liczy sobie ona zaledwie dwana�cie chat. Mieszkaj�cy w nich ch�opi �yj� z plon�w, kt�re daj� po�o�one wok� wioski skrawki uprawnej ziemi. Wie�niacy uprawiaj� na swych poletkach winoro�l i oliwki. Na w�asne potrzeby sadz� warzywa, za� dla swych zwierz�t siej� pszenic�. Wie�niacy u�ywaj� do orki pot�nych bia�ych wo��w, kt�re zowi� buoi. Te pi�kne zwierz�ta zaprz�gane s� parami w jedno jarzmo. Drewniane ostrza p�ug�w g��boko orz� ciemn�, br�zow� ziemi�. Stoki jednego z otaczaj�cych Prepo wzg�rz porasta gaj piniowy. Na jego skraju, obok licz�cego sobie ze dwa hektary pola, stoi zbudowany z kamienia dom, kt�rego dach dawno ju� por�s� mchem. Dom ma komin i pi�� okien, a ka�de z nich zaopatrzone jest w drewniane okiennice. Od po�udnia, tak by zapewni� najlepszy dost�p s�o�cu, przylega do domu obsadzona winn� latoro�l� weranda. Latem i wczesn� jesieni� winne grona zwieszaj� si� z jej daszku, a szerokie li�cie daj� ch�odny cie�. Zaiste, pi�kne to miejsce. W tym w�a�nie starym kamiennym domu mieszka pewna nadzwyczaj interesuj�ca rodzina. Ojciec jest Amerykaninem, matka, cho� m�wi przepi�knie po w�osku, podobnie jak i on jest cudzoziemk�. Ma opalon� na z�ocisty kolor sk�r� i ciemnorude w�osy. Ludzie z Prepo m�wi� o niej bruta, co w ich j�zyku znaczy brzydka. Rude w�osy s� dla nich oznak� szatana. Wsz�dzie jednak poza Prepo uznano by j� za prawdziw� pi�kno��. Ta ameryka�ska rodzina ju� od ponad czterdziestu lat mieszka w domu na wzg�rzu. Ojciec cz�sto wychodzi, rozmawia z mieszka�cami wioski b�d� te� na rowerze je�dzi do Perugii na zakupy. Matka zostaje wtedy w domu, dogl�da gospodarstwa lub zajmuje si� ogr�dkiem. Niecz�sto rozmawia z lud�mi. Gdy odwiedzi j� jaki� go��, jest dla� bardzo uprzejma, nigdy jednak nikogo nie zaprasza, sama te� nie sk�ada nikomu wizyt. Cz�sto nocami, samotnie b�d� ze swym m�em, w�druje �cie�kami po�r�d p�l. S� we wsi ludzie gotowi przysi�c, �e to czarownica. Amerykanin i jego dziwna �ona maj� czworo dzieci. Troje najstarszych, osi�gn�wszy odpowiedni po temu wiek, odesz�o w �wiat. Najm�odszy syn nadal mieszka z rodzicami. Dzieci nigdy nie ucz�szcza�y do �adnej w�oskiej szko�y. Rodzice sami zaj�li si� ich wykszta�ceniem. Pan domu w�ada w�oskim, ale nie zdo�a� pozby� si� silnego, ameryka�skiego akcentu. Dzieci pos�uguj� si� tym j�zykiem r�wnie biegle jak ich matka. Z pewno�ci� to ona by�a ich nauczycielk�. Opr�cz uprawy winoro�li i oliwek William Wiley, tak bowiem nazywa si� �w Amerykanin, zajmuje si�, jak twierdz� ludzie, pisaniem bajek dla dzieci. S�siedzi cz�sto widuj� go, gdy peda�uje na swym rowerze, zbrojny w blok i pude�ko z farbami, w poszukiwaniu miejsc, kt�re m�g�by namalowa�. �aden z nich nie widzia� nigdy niczego, co William napisa�by lub namalowa�, sk�d zatem mieliby wiedzie�, �e bajki, kt�re pisze i ozdabia w�asnymi ilustracjami, wydawane s� w Anglii i Ameryce. Ludzie z Prepo, nie kwapi� si� do dalekich podr�y, �aden z nich nie dotar� nigdy dalej ni� do Rzymu. Podr�nikiem, kt�ry wyruszy� w tak dalek� drog�, by� listonosz. On to te� co dnia przemierza na swym rowerze g�rzyst� okolic�, rozwo��c poczt�. Wszyscy zatem uwa�aj� go za �wiatowego cz�owieka. Powiada on, �e Amerykanin nadzwyczaj cz�sto dostaje listy i paczki z Ameryki i innych kraj�w. Prawd� powiedziawszy, poczta adresowana do Williama Wileya stanowi zazwyczaj po�ow� zawarto�ci niewielkiej torby przymocowanej do roweru listonosza. Cz�onkowie tej rodziny, co wielce dziwi ca�� okolic�, nie robi� ze swych winogron wina. Zbieraj� je we w�a�ciwej porze, wtedy, gdy ka�de grono pe�ne jest s�odkiego soku. Cz�� z nich jedz�, tak jak czyni to ka�dy w wiosce, natomiast reszt� wyciskaj� w prasie do wina. Ka�dy przecie� wie, i� tak w�a�nie nale�y zrobi�. Oni jednak, zamiast w beczki, zlewaj� otrzymany sok do butelek i zamykaj� je tak szczelnie, �e sok nigdy nie przeradza si� we wspania�e, lekkie bia�e wino, z kt�rego s�ynie ta cz�� Italii. Co wi�cej, p�niej pij� �w sok zamiast wina. Wie�niacy nie potrafi� tego zrozumie�. Ale jak sami powiadaj�, czeg� innego mo�na si� spodziewa� po cudzoziemcach, zw�aszcza gdy jedno z nich jest czarownic�, je�eli nie kim� znacznie gorszym. Dawno, dawno temu kardyna� z Perugii wys�a� pewnego ksi�dza, by z�o�y� wizyt� u dziwnych Amerykan�w. Sta�o si� to wkr�tce po ich przybyciu. Ksi�dz mia� pod�wczas lat trzydzie�ci pi�� i, jak szeptano, uko�czy� studia w Rzymie. Nie uwa�a� on wcale, by matka i �ona, kt�rej imi� brzmia�o Caroline, by�a brzydka. Wprost przeciwnie, stwierdzi�, �e na sw�j cudzoziemski spos�b jest bardzo pi�kna. T� pierwsz� wizyt� z�o�y� ponad czterdzie�ci lat temu. Amerykanie zaprosili go do domu i pocz�stowali sporz�dzonym przez siebie napojem. Jak si� okaza�o, pog�oski by�y prawdziwe: nie by�o to wino, lecz sok z winogron. Ksi�dz opowiedzia� p�niej mieszka�com wioski, jak znakomity by� jego smak, ale nikt nie uwierzy�, cho� us�yszeli to z ust samego ksi�dza. Duchowny dowiedzia� si� wtedy, �e Amerykanie nie s� katolikami. Nie chodzili do �adnego ko�cio�a, nie zamierzali te� posy�a� do ko�cio�a swych dzieci ani wychowywa� ich w duchu jakiejkolwiek religii. Ksi�dz podejrzewa�, �e nie s� w og�le chrze�cijanami, ale t� my�l� nie podzieli� si� z nikim w wiosce. Opowiedzia� wreszcie gospodarzom, co sta�o si� przyczyn� jego odwiedzin. Powiedzia�, �e ludzie z wioski uznali ich za dziwnych, a m�od� �on� pos�dzaj� o to, �e jest czarownic�. Gdy wyrzek� te s�owa, ma��onkowie spojrzeli na siebie i u�miechn�li si� znacz�co. W�a�nie urodzi�a im si� c�reczka. Kiedy matka pokaza�a j� ksi�dzu, ten zapyta�, czy wolno mu j� ochrzci�. Z pewno�ci� pomog�oby to mieszka�com wioski pogodzi� si� z ich obecno�ci�. William i Caroline nie sprzeciwili si�, wi�c ksi�dz udzieli� sakramentu. Dziewczynka otrzyma�a imi� Kathleen. Po chrzcie ksi�dz odszed�. Nie by�o ju� wi�cej dyskusji. Powraca� odt�d co roku, a� w wiele lat po swej pierwszej wizycie otrzyma� tytu� monsignora, a wraz z nim przeniesienie do innej parafii w odleg�ej cz�ci W�och. Przez ca�y ten czas ameryka�ska para pozwala�a, by b�ogos�awi� ich domostwo i chrzci� kolejne przychodz�ce na �wiat dzieci. Uspokoi�o to wi�kszo�� s�siad�w, cho� nadal wielu utrzymywa�o, �e w domu pod lasem mieszka czarownica. Szczeg�lnie cz�stym tematem rozm�w mi�dzy s�siadami, zw�aszcza gdy na plotki zesz�o si� kilka kobiet z wioski, by�o to, �e mimo up�ywu lat Caroline prawie wcale si� nie starzeje. Staje si� jedynie coraz bardziej dojrza�a, coraz pi�kniejsza. W chwili, gdy zaczyna si� nasza opowie��, a wi�c po prawie czterdziestu latach od pojawienia si� w Prepo nowych mieszka�c�w, Caroline nadal wygl�da m�odziej ni� te z s�siadek, kt�re przekroczy�y dopiero czterdziestk�. Co� takiego nie mog�o uj�� og�lnej uwagi. Przez wszystkie te lata Caroline odbywa�a d�ugie nocne spacery przez pyliste pola a� do granicy las�w. Zdarza�o si�, �e dociera�a do miejsc odleg�ych od Prepo o dwadzie�cia, trzydzie�ci kilometr�w. Gdy jakie� dzieci odwa�y�y si� zbli�y� do ich domu, zawsze by�a dla nich mi�a, wi�c wiejskie dzieciaki szczerze j� pokocha�y. Dzieci�ca mi�o��, bardziej jeszcze ni� opinia ksi�dza, zbli�y�a j� do wie�niak�w. Dla W�och�w nikt, kto kocha dzieci i komu dzieci odp�acaj� mi�o�ci�, nie mo�e by� z�y. Czy zatem kto� taki mo�e okaza� si� czarownic�? Nadesz�a zatem pora, by rozpocz�� nasz� opowie��. Wi�ksz� jej cz�� przedstawi g�owa tej rodziny, Amerykanin William Wiley. Zdumiewaj�ca to, a po trosze straszna historia. Przyzna� tu musz�, �e nie pami�tam ju�, jak j� pozna�em. Czasami wydaje mi si� tylko dziwacznym snem, ale r�wnocze�nie wierz�, �e jest prawdziwa, r�wnie prawdziwa jak wszystko na tym �wiecie. W chwili, gdy nasza opowie�� si� zaczyna, troje starszych dzieci opu�ci�o ju� dom rodzinny. Ojciec, William, ma siwe w�osy, sko�czy� przecie� sze��dziesi�t lat. Caroline nadal wygl�da m�odo, nie jest ju� jednak dziewczyn�, lecz kobiet� o wspania�ej urodzie. Ch�opiec, Billy, ma �niad� sk�r�, jest wysoki i szczup�y. Wszystkie dzieci, tak jak ich matka, dojrzewa�y powoli i zawsze wygl�da�y bardzo m�odo na swoje lata. Na pierwszym pi�trze domu znajduje si� tylko jeden pok�j. Wejd�my do� zatem. Po prawej stronie stoi pot�ne �o�e, szersze ni� trzy normalne �o�a ma��e�skie. Zajmuje ca�� szeroko�� pokoju. Na �rodku stoi okr�g�y drewniany st�, r�wnie� ogromny. Sze�� os�b mo�e bez trudu zasi��� przy nim do posi�ku. Pod przeciwleg�� �cian� znajduje si� cz�� kuchenna, z piecem i kredensami na naczynia i �ywno��. Zaopatrzono j� w zlew z miedzianej blachy, suszark� do naczy� z drewnianych listewek i du�y st�. Trzeci� �cian� pokoju zajmuje kominek, za� po jego bokach stoj� pot�ne, si�gaj�ce a� po sufit, r�cznie rze�bione szafy na ubrania. Do czwartej �ciany przylegaj� schody, strome jak drabinka na statku. Po nich mo�emy wej�� na pi�tro. Na pi�terku znajdziemy dwa pokoje. W pierwszym z nich na �cianach wisz� szkolne tablice, stoi tu szerokie biurko i cztery �awki. Dwie �ciany zajmuj� p�ki pe�ne ksi��ek. Jest to prawdziwa klasa szkolna. Drugi z pokoi to pracownia ojca, Williama. Na biurku stoi maszyna do pisania. Samo biurko jest szerokie i ma mn�stwo szuflad. Cz�� blatu mo�na podnosi� tak, by wygodniej by�o rysowa�. Jedna lampa o�wietla maszyn� do pisania, druga - podnoszony blat z na wp� uko�czonym rysunkiem. Rysunek ten pozostanie jednak dla nas niewidoczny. Zejd�my teraz na d�. Caroline w�a�nie przygotowuje w kuchni �niadanie. William i jego syn Billy nie wstali jeszcze z ��ka. G�owa ch�opca spoczywa na piersi ojca. Niech wi�c zacznie si� nasza historia. Mog� tylko mie� nadziej�, i� zdo�am j� opowiedzie� jak nale�y. Mo�e to dziwne, ale fakt, �e z zawodu jestem pisarzem, sprawia czasem, �e trudno mi opowiedzie� prawdziw� histori� tak, by w ni� wierzono. Kto jednak szuka prawdy w powie�ciach? Pewnego razu w ksi��ce pod tytu�em "W ksi�ycow� jasn� noc" napisa�em o dziewi�tnastoletnim ch�opaku, kt�ry powiedzia�: "Mam dar opowiadania prawdziwych historii, w kt�re nikt nie wierzy". To samo i ja m�g�bym powiedzie� o sobie w tej chwili. Rozdzia� 2 Odrzucenie - Tatusiu, nie mo�esz zako�czy� bajki w ten spos�b. To nie jest prawdziwe zako�czenie! - O co ci chodzi, Billy? Oczywi�cie �e to prawdziwy koniec. W�a�nie tak ko�czy si� ta bajka. - Tato, prosz�, wymy�l jakie� inne zako�czenie. Wymy�l nowe, lepsze zako�czenie, pe�ne ciekawych zdarze�. Billy le�y z g�ow� na mej piersi. Jednym uchem s�ucha dobywaj�cego si� z mojego wn�trza g�uchego echa, drugim - s��w p�yn�cych z ust. Wszystkie moje dzieci po kolei odkrywa�y taki w�a�nie spos�b s�uchania bajek, a mo�e by�o to odkrycie najstarszego, kt�re kolejno przechodzi�o na m�odsze rodze�stwo. Dawniej, kiedy ca�a czw�rka zgromadzi�a si� wok� mnie, aby wys�ucha� codziennej porcji bajek, ich g�owy z ledwo�ci� mie�ci�y si� na mojej piersi. T�skni� teraz za tymi wspania�ymi czasami i z l�kiem my�l� o chwili, kiedy Billy tak�e wyro�nie i rozpocznie doros�e �ycie. Kathy, nasza najstarsza c�rka, szepn�a mi kiedy�, �e gdy w ten w�a�nie spos�b s�ucha moich opowie�ci, wydaje si� jej, �e pochodz� one z jej w�asnego wn�trza. Matthew, nasz najstarszy syn, powtarza� zawsze, �e lubi obserwowa� moje oczy i usta, kiedy opowiadam bajk�, ale s�uchanie z uchem przy mojej piersi jest jeszcze przyjemniejsze. Kiedy opowie�� stawa�a si� wyj�tkowo ekscytuj�ca, podnosi� g�ow� i patrzy� mi prosto w twarz. W jego pi�knych ��to_br�zowych oczach widzia�em w�wczas ten cudowny b�ysk ciekawo�ci. To by�y pi�kne dni. Teraz jednak musz� powr�ci� do tera�niejszo�ci. D�u�ej nie mog� ju� tego unika�. Wiem, �e staram si� odsun�� t� chwil� od siebie. Nie chc� stawia� jej czo�a; nie jestem jeszcze gotowy. - Ale�, Billy, wiesz przecie� dobrze, �e nie wymy�lam tych bajek. Wiele lat temu opowiedzia� mi je sam Franky Furbo. Wiesz zatem, �e nie mog� zmieni� zako�czenia. Billy podnosi g�ow� i patrzy mi prosto w oczy, dok�adnie tak jak przed laty Matthew. Co� jednak si� zmieni�o, w oczach Billy'ego czytam teraz wyzwanie. My�l� o tym, jakim jest �adnym, wra�liwym, mi�ym i inteligentnym ch�opcem. Ka�de z naszych dzieci jest takie, i cho� si� r�ni�, w pewnym sensie s� do siebie podobne. Ka�de te� by�o dla nas przez te wszystkie lata �r�d�em nieustannej rado�ci. Nasze �ycie naprawd� przypomina�o sen, �adne inne s�owo nie mo�e lepiej go opisa�. Nigdy nie musia�em chodzi� do pracy. Pieni�dze, kt�re zarabia�em, pisz�c bajki dla dzieci, wraz z rent� wojskow� i tym, co dostawali�my za oliw� z naszych oliwek, wystarcza�y nam zawsze z naddatkiem. Kiedy dzieci by�y jeszcze ma�e, �adne z nas nie mia�o specjalnej ochoty na dalekie podr�e. Gdy dorasta�y, wysy�ali�my je kolejno na uniwersytety, aby mog�y dowiedzie� si� czego� o �wiecie, kt�ry my porzucili�my. Sta�o si� tak na skutek nalega� Caroline. Twierdzi�a, �e potrzebne im b�dzie zetkni�cie z wrogo�ci�, rywalizacj� i zach�anno�ci�, przed kt�rymi starali�my si� je ochroni�. Caroline by�a znakomit� nauczycielk�. Dzieci otrzyma�y wykszta�cenie, kt�re pozwala�o im na wst�pienie na taki uniwersytet, na jaki tylko chcia�y, mog�y te� podj�� prac� w dowolnie przez siebie wybranym zawodzie. Najwi�ksz� i jednocze�nie najbardziej niewiarygodn� nagrod� dla nas by�o to, �e zawsze bawi�y si� razem, by�y dla siebie najlepszymi przyjaci�mi. Oczywi�cie, mia�y te� w�oskich koleg�w, ale najcz�ciej bawi�y si� razem w domu. Nasz dom by� wtedy pe�en �miechu i zabawy. Tak si� zastanawiam, a Billy ani na chwil� nie odrywa ode mnie wzroku. - Przecie� wiem, �e wymy�lasz te bajki, Tato. Nie wierz� ju� we Franky.ego Furbo. Tato, no powiedz prawd�, wymy�lasz te bajki? Nie ma Franky.ego Furbo, ty go sobie tylko wymy�li�e�. Mo�esz mi powiedzie�, jestem ju� przecie� du�y. Wcze�niej czy p�niej musia�o do tego doj��. Jednak to Billy pierwszy odwa�y� si� powiedzie� mi to prosto w oczy. Jego rodze�stwo by�o chyba grzeczniejsze, a mo�e tamci po prostu bardziej chcieli wierzy�. Prawdziwo�� moich opowie�ci zawsze mogli dla nich potwierdzi� starsi. Cz�sto pytali mnie o Franky.ego, pytania te dotyczy�y tak�e spraw nie zwi�zanych z bajkami. Franky ciekawi� ich, stanowi� wa�n� cz�� ich �ycia. Mo�e Billy'emu trudniej jest we� wierzy�, od tylu lat jest w zasadzie jedynakiem. Bardzo r�ni si� od swego starszego rodze�stwa. Nie mog� wprost uwierzy�, jak bardzo mnie zrani� m�wi�c, �e nie wierzy ju� we Franky.ego Furbo. Nie wiem nawet, co powinienem odpowiedzie�. Chc�, by wierzy� wraz ze mn�. Chc� szanowa� jego pogl�dy, ale musz� pozosta� wierny sobie. - Ale�, Billy, Franky Furbo istnieje! Sam go widzia�em. Mieszka�em w jego domu. Bardzo dobrze go znam. Przecie� ci� nie ok�amuj�. - Wiem, �e nie k�amiesz, Tatusiu, po prostu opowiadasz bajki. To nie to samo, co k�amstwo. Sam przecie� pr�bowa�e� nauczy� mnie, ka�de z nas, jak to robi�. Bajki to wspania�a zabawa. Wiem te�, �e ty lubisz opowiada� bajki, a ja lubi� ich s�ucha�. No, Tato, wymy�l jakie� inne zako�czenie. Naprawd� nie musz� wierzy� we Franky.ego, �eby s�ucha� bajek o nim. K�adzie z powrotem g�ow� na mojej piersi i mocno si� do mnie przytula. Wiem, �e ju� wkr�tce zacznie si� wstydzi� porannych wizyt w mojej cz�ci ��ka. Zawsze tak jest, i to zar�wno z ch�opcami, jak i z dziewczynkami. Dzieje si� tak nawet mimo to, �e wszyscy �pimy razem w jednym wielkim ��ku. Sam je zaprojektowa�em, gdy� oboje z Caroline uwa�ali�my, �e dzieci nie powinny sypia� samotnie. Zawsze jednak nadchodzi�a chwila, kiedy chcia�y odsun�� si� od nas. Ciekawe, �e koniec ��ka przeciwleg�y do tego, w kt�rym sypiamy ja i Caroline, by� zawsze zarezerwowany dla najstarszego z naszych dzieci. Gdy dorasta�y i kolejno opuszcza�y nasze rodzinne gniazdo, nast�pne dziecko przesuwa�o si� pod przeciwleg�� �cian�. Ma�y Billy ma teraz dla siebie ogromn� cz�� ��ka, wybiera sobie miejsce w zale�no�ci od nastroju. Zesz�ej nocy spa� na samym skraju, tam, gdzie zazwyczaj sypia�o najstarsze dziecko przebywaj�ce w�a�nie w domu. Powinienem by� si� czego� domy�la�. Najprawdopodobniej dzieci same wyczuwaj�, �e ta cz�� ��ka, gdzie sypiam z Caroline, stanowi nasz� prywatn� w�asno��, i nie chc� si� do niej wdziera�. ��ko rozdzielone jest zas�onk�. To ja tego za��da�em. Mo�emy j� zaci�ga� i kocha� si� w samotno�ci. Caroline twierdzi, �e to g�upie, ale nie protestuje. Niezale�nie od przyczyn, oddalanie si� od dzieci zawsze budzi we mnie �al. Caroline te� tak to odbiera, oboje jednak poddali�my si� nieuniknionemu. Dobrze wiemy, jak wiele mamy szcz�cia, �e tak d�ugo jeste�my razem. Wracam jednak do Billy'ego, kt�ry ponownie podnosi g�ow�. Musz� powa�nie zastanowi� si� nad ch�opcem i tym, co powiedzia� o Frankym. - Nie przejmuj si� tak, Tato. Ja ju� nie wierz� ani w wielkanocnego zaj�czka, ani w Brufani, ani w �wi�tego Miko�aja. To nic nie znaczy, �e nie wierz� te� we Franky.ego Furbo. Jak mam mu wyt�umaczy�? - Je�li koniecznie tego chcesz, zgoda. A zatem, stra�nicy ognistej kuli nie powr�cili przez szczelin� w czasoprzestrzeni na sw� ojczyst� planet� w innej galaktyce, w innym wszech�wiecie. Zawr�cili i skierowali si� ku Ziemi, przeprowadzili przez kana� Climus pot�g� bia�ej �mierci i z wielkim okrucie�stwem podpalili wszystko. Spalili las, w kt�rym mieszka� Franky ze swymi przyjaci�mi. Wszyscy sp�on�li, obr�cili si� w bia�y popi�. Zanim Franky zdo�a� pomy�le� o tym, by w co� si� zmieni�, zmniejszy� si� lub uciec albo odlecie� na Bambie, wszystko si� sko�czy�o. Mieszka�cy Climus spojrzeli na swoje dzie�o, na zniszczenie, jakiego dokonali, i nawet ich ogarn�� smutek. To by� koniec. Po wielu latach walki, wielu pr�bach powstrzymania Franky.ego od czynienia dobra i udzielania pomocy mieszka�com wszystkich planet, wreszcie odnie�li sukces. Zwyci�yli! Franky nie �yje! Jego le�ny domek, wszystko, co stworzy�, jego magiczne proszki - nie istniej�! Okrutni kosmici nie b�d� ju� musieli l�ka� si� czegokolwiek podczas podboju wszech�wiata. Koniec. Zamilk�em. Ju� wypowiadaj�c te s�owa, zda�em sobie spraw� z tego, jak okrutnie post�pi�em. Sam nie potrafi� tego zrozumie�. Opowie�� o Frankym Furbo zacz�a si�, gdy najstarsze z naszych dzieci by�o do�� du�e, by s�ucha� bajek, i trwa�a po dzi� dzie�. Wiem te�, �e zrobi�em krzywd� nie tylko Billy'emu, ale i samemu sobie. Poranek by� zawsze w naszej rodzinie por� na bajki. Caroline mia�a wtedy woln� chwil�, aby umy� si� i ubra�, zrobi� porz�dek w kuchni i przygotowa� �niadanie. Przez wszystkie lata musia�em opowiedzie� tysi�ce bajek. Ka�da z tych historii o Frankym Furbo po prostu pojawia�a si� znik�d w mej g�owie. Na sw�j spos�b wcale ich nie wymy�la�em, by�y prawdziwe, tak jak wszystko na tym �wiecie. Opowiada�em bajki rano, poniewa� dzieci k�ad�y si� spa� o r�nych porach, zale�nie od wieku. Caroline ba�a si� te�, �e mog� im si� przy�ni� w nocy, bo niekt�re opowie�ci o Frankym by�y naprawd� straszne. Jednak zako�czenie, kt�re w�a�nie opowiedzia�em Billy'emu, nie pojawi�o si� bez powodu, by�o nast�pstwem zranienia mej pr�no�ci. Odpowiedzia�em swojemu synowi niepotrzebnym, ale niemo�liwym do odparcia ciosem. Czuj�, �e Billy �ka na mojej piersi. Nie patrzy ju� na mnie. Czekam. �kanie s�abnie, Billy zaczyna m�wi�. Szloch jednak sprawia, �e urywa wp� s�owa. - Och, to nieuczciwe, Tato. Nie musia�e� ich wszystkich zabija�, nawet Franky.ego. Czuj� si� teraz strasznie. Camilla i Matthew, i Kathy b�d� okropnie smutni, kiedy si� dowiedz�. To, �e nie wierz� we Franky.ego, nie znaczy wcale, �e on nie istnieje. Czuj� si� tak, jakbym sam go zabi�. Przytulam go mocno do siebie. Caroline wchodzi do pokoju i spogl�da na nas. Nawet ona wydaje si� zdenerwowana. Zazwyczaj nie�atwo wyprowadzi� j� z r�wnowagi. Zreszt� w�a�ciwie nigdy nie okazuje ona swych uczu�, chyba �e s� dobre. W przeciwnych wypadkach potrafi�em jednak rozpozna� bez wahania, co czuje. Wiem teraz, �e jest na mnie z�a. Nie musi tego wcale m�wi�. Nie pami�tam, aby kiedykolwiek by�a na mnie tak bardzo z�a. Nie odzywa si� nawet s�owem, odwraca si� i idzie do kuchni. - W porz�dku, Billy. �artowa�em. To nie by�o prawdziwe zako�czenie, wymy�li�em je tylko. Ta bajka ko�czy si� tak, jak powiedzia�em za pierwszym razem. Takie zako�czenie wymy�li� Franky Furbo. Nie potrafi� tego zmieni�. Gdybym zmieni� to zako�czenie, to ka�de inne, nawet tak straszne, jak to, kt�re wymy�li�em, mog�oby by� prawd�. Rozumiesz? Wymy�lanie bajek to trudna sztuka. Trzeba by� uczciwym wobec swojej bajki. Musz� tak post�powa�, nawet gdy ty w ni� nie wierzysz lub gdy ci si� nie podoba, nawet gdy nie podoba si� mnie lub sam w ni� nie wierz�. Billy przytula si� do mnie mocniej i skinieniem g�owy daje mi zna�, �e rozumie. Tak mi si� przynajmniej wydaje. Patrz� na Caroline. Ona te� kiwa g�ow�, ale inaczej ni� Billy. Kiwa g�ow� tak, jak gdyby ci�gle nie rozumia�a albo nie potrafi�a si� pogodzi� z tym, co zamierzam zrobi�. To skinienie wyra�a jej brak zrozumienia. Napi�cie staje si� tak wielkie, �e nie potrafi� go ju� d�u�ej znie��, poza tym najwy�sza pora wstawa�. Jajka i p�atki s� ju� prawie gotowe, a ja i Billy musimy si� przecie� jeszcze umy� przed �niadaniem. Kiedy pr�bowali�my si� my� wszyscy naraz, w sz�stk�, nasz pok�j przemienia� si� w prawdziwy dom wariat�w. Caroline przygotowywa�a dla ka�dego z nas misk� z ciep�� wod�. Chlapali�my si� i pluskali�my jak stadko ptak�w przy k�pieli. Po zako�czeniu mycia Caroline sprawdza�a starannie, czy ka�de z nas, nawet ja, porz�dnie si� umy�o. Toaleta umieszczona jest za domem, chodzili�my tam po kolei. Naprawd� t�skni� za dzie�mi, zw�aszcza teraz, na kilka dni przed Bo�ym Narodzeniem. No i przed urodzinami Billy'ego, kt�re wypadaj� dwa dni wcze�niej. Ju� wkr�tce zostaniemy sami, trudno mi nawet o tym my�le�. Kathleen i Matthew s� w tej chwili w g�rach, w Chile. S� chyba szcz�liwi razem. Oboje uwa�aj�, �e to, co robi�, jest wa�ne dla �wiata. Kathy zosta�a, jak sama to nazywa, archeologiem_antropologiem, prowadzi badania dotycz�ce gigantycznych ska� i dziwnych znak�w wykutych na zboczach g�r. Matthew jest informatykiem, pisze programy komputerowe przeznaczone do rozwi�zywania problem�w ekologicznych, tak jak ja pisz� bajki dla dzieci. Twierdzi, �e mo�e mieszka� tam, gdzie tylko chce, a on w�a�nie chce mieszka� razem z Kathleen. Troch� si� o nich martwi�, ich �ycie jest takie dziwne, ale Caroline nie wydaje si� tym wcale przejmowa�, a to ona w ko�cu jest ich matk�. Nie ma �adnych w�tpliwo�ci co do tego, �e cho� jestem dobrym ojcem, to g�ow� rodziny zawsze by�a Caroline. Po�wi�ci�a swoje �ycie dzieciom, a one odp�acaj� jej jak tylko mog� najlepiej. Je�li wy��czy� opowie�ci o Frankym Furbo, jestem prawie w og�le niepotrzebny. Camilla mieszka na ma�ej wysepce w p�nocnej cz�ci archipelagu japo�skiego. Jest oceanografem, zajmuje si� wielorybami i delfinami. Pr�buje powstrzyma� Japo�czyk�w od po�awiania tych wspania�ych zwierz�t. Nasze dzieci naprawd� wybra�y sobie niepospolite zaj�cia. Trudno wr�cz uwierzy�, �e wszystko to zacz�o si� w naszym ma�ym domku. Powinienem jednak w ko�cu powiedzie� - to ja jestem najwi�kszym dziwad�em w tym domu. By� mo�e, jak twierdzili wojskowi psychiatrzy, nie mam wszystkich klepek w porz�dku. Wiem, �e nie potrafi� spojrze� w czarn� pustk� bytu, a mo�e niebytu, bez pomocy. Lubi� udawa�, naprawd� prze�ywa� historie, kt�re tylko s�ysz�, pisz� lub sam opowiadam, nawet te, kt�re pisz� dla pieni�dzy. Przyci�gaj� mnie tak�e wszystkie zbiorowe fantazje ludzko�ci: Bo�e Narodzenie, Wielkanoc, �wi�to Dzi�kczynienia, urodziny. �wi�ta s� dla mnie os�on�, zapewniaj� mi z�udzenie ci�g�o�ci. Potrzebuj� zawsze czego�, czego m�g�bym si� uchwyci�. Opowie�ci o Frankym Furbo, moja wiara w niego, stanowi� cz�� mego �ycia, nadaj� mu sens. Nie potrafi� nawet my�le� o tym, �e Franky m�g�by nie istnie�, �e wymy�li�em go dla siebie. Zbyt wiele dla mnie znaczy. Popad�em w najg��bsz� rozpacz tylko dlatego, �e Billy powiedzia�, i� nie wierzy ju� we Franky.ego. Nie wiem, jak mam sobie z tym poradzi�. Czuj� zapach wilgotnej owczej sier�ci, brudnych st�p, zaczynam zsuwa� si� w otch�a� entropii. Nie jestem jeszcze got�w na niepo��dan� jasno�� postrzegania. Po �niadaniu Billy idzie na g�r� do swej klasy. Caroline uwa�a, �e najwa�niejszym zadaniem nauczyciela jest wskazanie dzieciom, jak same mog� si� uczy�. Pokaza�a im, jak znajdowa� rado�� w lekturze. Dobiera dla ka�dego ksi��ki, kt�re ucz�c, b�d� r�wnocze�nie bawi�. Po sko�czonej lekturze, niezale�nie od tego, czy by�a to powie��, podr�cznik do algebry, fizyki, chemii, geografii b�d� innego przedmiotu, czy biografia s�ynnego cz�owieka, siada razem ze swym uczniem i dyskutuje to, co w�a�nie przeczyta�. Zawsze wyja�nia szczeg�lnie z�o�one kwestie albo pomaga w samodzielnym znalezieniu rozwi�zania. Cz�sto bra�em udzia� w jej lekcjach albo zostawia�em po prostu otwarte drzwi do swojego gabinetu. Zawsze w�wczas uczy�em si� czego� nowego. Ju� w czasie naszych wsp�lnych studi�w na Uniwersytecie Kalifornijskim w Los Angeles wiedzia�em, �e by�a znakomit� studentk�, nie zdawa�em sobie jednak sprawy z tego, �e uczy si� o tyle wi�cej ode mnie. Caroline kocha uczy�, a nasze dzieci kochaj� w niej nauczycielk� prawie tak samo mocno jak matk�. A zatem zostali�my sami. Wycieram naczynia i wstawiam je do szafki. Ci�gle czekam, a� Caroline powie co� na temat okrutnego zako�czenia, jakie wymy�li�em dla swojej porannej opowie�ci o Frankym Furbo, ale ona wci�� milczy. Przez chwil� wydaje mi si�, �e my�li o czym� innym i nie chce, bym jej w tym przeszkadza�. Jestem za�amany. Tak bardzo chc� z ni� porozmawia�, ale nie mam odwagi przerywa� jej zamy�lenia. �api� si� na tym, �e zacz��em pogwizdywa� jak�� melodyjk�, t� sam�, co zawsze, a to z�y znak. Caroline zauwa�y�a to i spogl�da w moj� stron�. Przestaj� gwizda�. Musz� z ni� porozmawia�. - W porz�dku. Przepraszam. Nie powinienem by� tego opowiada�. Post�pi�em okrutnie. - Nie mylisz si�. Billy jest ju� zbyt du�y na to, aby� wymaga� od niego, by wierzy� w takie rzeczy. Zaczyna przecie� dorasta�. My�l�, �e w tym roku zgodzi si� jeszcze na odwiedziny �wi�tego Miko�aja, bo wie, jak� przyjemno�� ci to sprawia, ale to ju� b�dzie ostatni raz. Billy jest bardzo grzeczny. Wiem, �e powinienem si� wstydzi� za to, co zrobi�em, i naprawd� jest mi wstyd, ale odczuwam go jedynie pewn� cz�ci� swojej ja�ni. - Caroline, wiem, nie powinienem by� wymy�la� nowego zako�czenia i opowiada� o �mierci Franky.ego, ale Billy naprawd� mnie zrani�. Powiedzia�, �e nie wierzy ju� we Franky.ego Furbo. Chyba by�a to zemsta. - Billy chcia� po prostu by� wobec ciebie uczciwy. Nie wolno ci kara� go za to. Nie mo�na przez ca�e �ycie wierzy� w lisa, kt�ry jest inteligentniejszy od ludzi, potrafi lata�, zmienia� swoje rozmiary wed�ug �yczenia, raz by� lisem, raz cz�owiekiem, przenosi� si� z miejsca na miejsce, transmutowa� materi� i tak dalej. Nie mo�esz oczekiwa�, �e zawsze b�dzie w to wierzy�. Powiniene� by� dumny, �e mia� odwag� ci o tym powiedzie�. - Wiem o tym. Tylko �e Franky Furbo istnieje naprawd�. Ty te� o tym wiesz. Wiara w co�, co jest prawd�, nie mo�e uczyni� Billy'emu krzywdy, nawet je�li nie mo�e pozna� czy cho�by zobaczy� Franky.ego. Caroline spogl�da na mnie tak, jak gdyby jej wzrok przenika� mnie na wylot. - Oboje wiemy. Williamie, �e �wi�ty Miko�aj naprawd� istnieje, chocia� nie w �wiecie rzeczywistym. Nie mo�esz oczekiwa�, �e Billy zgodzi si� na wieczne �ycie w �wiecie twojej fantazji. Dzieci potrzebuj� jednoznacznego rozgraniczenia pomi�dzy tym, co istnieje, a tym, czego nie ma, co mo�e, a co nie mo�e istnie�. To normalne. - Ale� ty mnie wcale nie s�uchasz, Caroline. Franky Furbo naprawd� istnieje. Nie mo�esz o tym zapomina�. Nie rozmawiamy przecie� o �wi�tym Miko�aju, wielkanocnym zaj�czku czy krasnoludkach. M�wimy o Frankym Furbo! Je�li on nie istnieje, to nic nie istnieje. Caroline patrzy na mnie uwa�nie. Przez ostatnie trzydzie�ci pi�� lat niecz�sto zdarza�o si� nam rozmawia� na ten temat. Chyba troch� si� go obawiali�my, l�kali�my si� tego, co taka rozmowa mog�aby znaczy� dla naszego zwi�zku, naszego trybu �ycia. - Sam tak naprawd� w to nie wierzysz, Williamie. Wiem, �e lubisz igra� z my�lami, zastanawia� si� nad istot� rzeczywisto�ci, ale tym razem chc� z tob� porozmawia� ca�kiem serio. W g��bi serca zdajesz sobie przecie� spraw�, �e Franky Furbo nie istnieje. Nie mo�e istnie�. To po prostu �mieszne. Patrz� na ni� zaskoczony. Nie powinienem by� odpowiada�. Tak wiele dla siebie znaczymy, a wszystko to zdarzy�o si� dawno temu, ale nie potrafi� si� powstrzyma�. - Caroline, wiesz przecie�, �e zwolniono mnie z wojska na podstawie paragrafu �smego. Nigdy tego przed tob� nie ukrywa�em. - Oczywi�cie, �e o tym wiedzia�am, kochanie. Tylko �e nigdy nie mia�o to dla mnie �adnego znaczenia. Kocham ci�. Kocha�am ci� wtedy i kocham teraz. - Kiedy opowiada�em ci o zwolnieniu z wojska, opowiedzia�em te� o Frankym Furbo. Powiedzia�em o nim od razu, kiedy w czasach studenckich spotkali�my si� na zabawie, w tamten pi�tkowy wiecz�r, kiedy to od pierwszego wejrzenia wiedzia�em, �e tylko ciebie kocham. By�em pewien, �e jeste� pierwsz� osob� w moim �yciu, kt�rej mog� opowiedzie� o Frankym, kt�ra nie wybuchnie �miechem albo nie ucieknie przede mn� z krzykiem. Sta�o si� to przecie� zaledwie w rok po moim zwolnieniu ze szpitala w Kentucky. Chyba wtedy mi wierzy�a�? Caroline patrzy na mnie szeroko otwartymi oczami. W d�oni trzyma maselniczk�, kt�r� mia�a w�a�nie wsun�� do lod�wki. - To by�o tak dawno temu, Williamie. Po wojnie wszystko si� zmieni�o, a ty by�e� taki smutny. Zafascynowa� mnie tw�j spos�b bycia, jeep ze �ci�tym dachem, pe�en klatek dla ptak�w, nawet to, �e mieszka�e� w namiocie rozbitym na wzg�rzu w kanionie Topanga. No, a potem wybudowa�e� swoje prywatne gniazdo na strychu Moore Hall. Wtedy uwierzy�abym we wszystko, a nawet gdyby tak si� nie sta�o, udawa�abym, �e wierz�. Nie mog�am pozwoli�, aby� odszed�. By�am taka m�oda. Nie potrafisz nawet sobie wyobrazi�, co to znaczy dla dziewczyny, kiedy spotyka kogo� takiego jak ty, i wie, �e jest zakochana. Ogarn�a mnie po prostu desperacja. - Chcesz mi powiedzie�, �e nie wierzy�a� mi wtedy i nadal nie wierzysz. Po prostu nie chcia�a� si� ze mn� dra�ni�, prawda? - To wszystko nie jest takie proste. Wiedzia�am, co spotka�o ci� w czasie wojny, jak bardzo to prze�y�e�. Chyba by�o mi ci� �al. Ale przede wszystkim chcia�am by� z tob�, sta� si� cz�ci� �ycia, kt�re sobie zaplanowa�e�. Prawdopodobnie uwierzy�am jak�� cz�ci� siebie, uwierzy�a ta cz�� mojej psychiki, kt�ra znajdowa�a si� pod w�adz� serca. Nie rozumiesz mnie - tak bardzo chcia�am ci wierzy�, �e to si� sta�o. Nigdy nie my�la�am, �e ci� ok�amuj�. Caroline wyci�ga zatyczk� i wypuszcza wod� ze zlewu. Wycieram starannie patelni� i wieszam j� na �cianie. Czuj� pustk� w �rodku, jestem zagubiony, tak jak wtedy w szpitalu, gdy nikt nie chcia� mi wierzy� i wci�� zadawali mi te same pytania. A teraz okazuje si�, �e nie wierz� mi tak�e moja �ona i najm�odszy syn. - Nie chc� ci� o nic obwinia�, Caroline. Rozumiem. Po prostu przez te wszystkie lata s�dzi�em, �e cho� ty mi wierzysz. Pomaga�o mi to zachowa� resztk� zdrowych zmys��w. Nigdy nie m�wi�em nikomu wi�cej o Frankym, z wyj�tkiem wojskowych psychiatr�w. Dopiero po latach zacz��em opowiada� dzieciom bajki, niekt�re z nich us�ysza�em od Franky.ego, inne wymy�li�em sam. Ale nawet te wymy�lone opowie�ci s� w pewnym stopniu prawd�, ja przynajmniej w nie wierzy�em. Lekarze stwierdzili, �e wymy�li�em Franky.ego, aby zrekompensowa� sobie utrat� pami�ci, kt�ra nast�pi�a na skutek wyj�tkowo silnego urazu. Uznali, �e nie potrafi� zrezygnowa� ze swojej fantazji, dlatego w�a�nie zdecydowali, �e podpadam pod paragraf �smy; dlatego te� dostaj� rent� wojskow� za pi��dziesi�cioprocentowe kalectwo - nie jestem przecie� inwalid�. Stwierdzono oficjalnie, �e straci�em pi��dziesi�t procent w�adz umys�owych. Mam ��te papiery na pi��dziesi�t procent. Wiesz przecie� o tym. Ale by�em pewien, �e ty mi wierzysz. By�em przekonany, �e rozumiesz, kim jest dla mnie Franky; on nadawa� sens naszemu �yciu. Chyba nie powinienem by� wymy�la� bajek dla dzieci. Mo�e to w�a�nie przez nie przesta�a� mi wierzy�, ale tak bardzo chcia�em podzieli� si� z dzie�mi tym, co czu�em. Chcia�em, �eby wiedzia�y, dlaczego ich ojciec jest taki, jaki jest, dlaczego �yje w taki w�a�nie spos�b, dlaczego pr�buje stworzy� dla nas wszystkich jedyny w swoim rodzaju �wiat. Oczywi�cie, nie wszystkie bajki, kt�re opowiada�em, by�y prawdziwe, nie wszystkie przygody, o kt�rych m�wi�em, wydarzy�y si� naprawd�. Franky nie opowiedzia� mi ich a� tak wiele. Ale ja chcia�em opowiada� te bajki, nie s�dzi�em, �e mog� wyrz�dzi� nimi komukolwiek krzywd�. W jaki� przedziwny, prawie tajemniczy spos�b wcale ich nie wymy�la�em. To by�o tak, jak gdyby sam Franky m�wi� przeze mnie. Nawet cz�� z bajek, kt�re napisa�em, pojawi�a si� w mojej g�owie znik�d, to by�o co� jakby pisanie magiczne. Sam nie potrafi� tego do ko�ca zrozumie�. Ale najwa�niejszy jest fakt, �e z tego wcale nie wynika, i� Franky nie istnieje. Wiele z moich bajek m�wi�o o prawdziwych wydarzeniach, zw�aszcza kiedy by�a mowa o tym, jak odkry� swoje magiczne zdolno�ci i zrozumia�, jak bardzo r�ni si� od innych lis�w. By�y to prawdziwe bajki, kt�re Franky mi opowiedzia�. Wycieram d�onie szmatk� i siadam w bujanym fotelu. W naszym domu jest niewiele krzese�. Poza moim gabinetem i klas� mamy tylko dwa fotele, w jednym w�a�nie siedz�, a drugi stoi obok kominka. Najcz�ciej wszyscy le�ymy na naszym ogromnym ��ku. Ka�de z nas ma swoj� w�asn� lampk� do czytania. W�a�nie w ��ku zwykli�my sp�dza� wi�kszo�� wolnego czasu, czytaj�c, rozmawiaj�c, dyskutuj�c o tym, co przeczytali�my, graj�c w s��wka, po prostu - wspaniale si� bawi�c. To, �e wybra�em w�a�nie bujany fotel, jest nast�pnym z�ym znakiem, podobnie jak pogwizdywanie. Rzadko mi si� to zdarza. Widz�, �e ogie� na kominku zaczyna ju� dogasa�. Podnosz� si� z fotela i wrzucam do paleniska jeszcze dwie szczapy. Mamy do�� drewna na ca�� zim�. Rzadko robi si� tu naprawd� zimno, cho� wieczorami czasem bywa do�� ch�odno. Wystarczy nam jeszcze na przysz�y rok. Drewno to prawie wy��cznie oliwki, gdy� ostatnio przerzedzili�my nieco nasz gaik. Rozpala si� ono powoli, ale potem pali si� d�ugo i daje bardzo du�o ciep�a. Caroline podchodzi do mnie od ty�u. K�adzie mi d�onie na szyi i ramionach, a po chwili zaczyna �agodnie masowa�. Nie reaguj�. Prawd� powiedziawszy, irytuje mnie to. Wydaje mi si� teraz, �e w og�le mnie nie zna, a zawsze uwa�a�em, �e mam w niej nie tylko �on�, ale i najlepszego przyjaciela. Czuj� si� bardzo samotny i nie wiem, co mam ze sob� zrobi�. Chcia�bym m�c teraz zapomnie� o wszystkim i �y� dalej tak, jak gdyby nic si� nie zdarzy�o. Caroline jest bardzo wra�liwa, wiem, �e wyczuwa, co my�l�. To pogarsza jeszcze ca�� spraw�. Ogarnia mnie coraz silniejsze poczucie winy. Wiem, z jak� �atwo�ci� pogr��y�bym si� teraz w depresji, tak jak wtedy, w szpitalu, kiedy by�em tak bardzo samotny. W depresji czuj� si� tak, jak gdybym w og�le nie istnia�, nie pami�tam nawet o tym, by spa� czy je��. Caroline przerywa masa� moich bark�w i staje przede mn�. Podnosz� wzrok ku jej twarzy, ale ona nie u�miecha si�. Patrzy tylko na mnie. - Williamie, pos�uchaj, czy naprawd� a� tak wiele znaczy dla ciebie to, czy wierz� we Franky.ego Furbo, czy nie? To przecie� nie ma �adnego znaczenia. Wierz� w ciebie, to tylko si� liczy. Dlaczego co�, co zdarzy�o si� ponad czterdzie�ci lat temu, mia�oby by� dla ciebie tak ogromnie wa�ne? Prosz�, nie wyolbrzymiaj ca�ej sprawy, nie ka� mi si� ok�amywa�. - Naprawd� nie chc� wi�cej o tym rozmawia�, Caroline. Je�li nie wierzysz mi po tylu latach wsp�lnego �ycia, kt�re wiedli�my zgodnie z radami Franky.ego, c� mo�e pom�c zwyczajne gadanie? Czy nie zdajesz sobie sprawy z tego, �e gdyby Franky nie istnia�, i mnie nie by�oby na �wiecie? A nawet gdybym �y�, w niczym nie przypomina�bym cz�owieka, kt�rym jestem dzisiaj. Mo�e zabrzmi to dziwnie, ale wiara we Franky.ego sta�a si� moj� religi�. Spotkanie z nim uczyni�o ze mnie artyst�, pisarza, a tak�e da�o mi poczucie wyj�tkowo�ci i warto�ci, kt�rego nigdy przedtem nie zna�em. Franky nada� po prostu sens mojemu �yciu. Czy tego nie rozumiesz? Gdyby nie Franky Furbo, by�bym martwy, martwy z fizycznego, psychicznego i psychologicznego punktu widzenia - jak zombi. Przesta�em wierzy�, �e �ycie mo�e mie� sens i jak�kolwiek warto��, a Franky przywr�ci� mi t� wiar�, pom�g� zrozumie�, czym mo�e by�. By�em sierot� z ochronki, moje �ycie nigdy nie mia�o zbyt wiele sensu, niewiele te� by�o w nim rado�ci a na to jeszcze na�o�y�o si� szale�stwo wojny. Wszystko zdawa�o mi si� tak bezsensowne, tak straszne. To w�a�nie Franky wskaza� mi sens �ycia. Podnosz� wzrok, by spojrze� na Caroline. Po jej twarzy sp�ywaj� �zy. C� jednak mog� poradzi�? - Caroline, prosz�, wys�uchaj mnie jeszcze raz. Chc� opowiedzie� ci wszystko, co pami�tam. Je�li nie potrafisz, nie musisz mi wierzy�, ale b�d� tak dobra i pozw�l mi przej�� przez to wszystko na nowo, przypomnie� sobie, co zdarzy�o si� naprawd�, a co nie. Je�li teraz, po tak d�ugim czasie, zdo�am oddzieli� prawd� od zmy�le�, by� mo�e odkryj�, �e to jednak lekarze mieli racj�, gdy m�wili, �e kurczowo trzymam si� w�asnego z�udzenia. S�dz�, �e wiele zmy�li�em, aby wyja�ni� te cechy Franky.ego, kt�rych sam nie potrafi�em zrozumie�. Chcia�em, �eby dzieci wierzy�y w niego wraz ze mn�. Bajka, kt�r� opowiedzia�em dzi� rano, nie by�a prawdziwa, chocia� tak twierdzi�em. Nie by�a prawdziwa, to znaczy nie by�a to jedna z bajek, kt�re opowiedzia� mi Franky. Billy mia� w pewnym sensie racj�, kiedy stwierdzi�, �e wszystko to sobie wymy�li�em, �e to nieprawda. Ale mnie wydawa�o si�, �e jest to prawda, i chcia�em, �eby uwierzy� wraz ze mn�. Nie potrafi�em zmieni� zako�czenia tylko dlatego, �e tego za��da�. To w�a�nie by�oby k�amstwo. Nie chc� nawet my�le� o tym, �e psychiatrzy mogli mie� racj�, �e co� w mojej g�owie jest nie w porz�dku, �e nie potrafi� odr�ni� fantazji od rzeczywisto�ci. Ale mog� pogodzi� si� z tym, �e tkwi we mnie kto� inny. Cz�sto zdarza mi si� my�le�, �e tak naprawd� nie jestem sob�. To musi by� objaw szale�stwa, prawda? Je�li Franky Furbo nie istnieje, a ja znajd� spos�b, by przekona� si� o tym, s�dz�, �e teraz potrafi� si� z tym pogodzi�. Mam ciebie, dzieci, nasze wspania�e �ycie, to powinno mi wystarczy�. Tak wiele si� zdarzy�o, jeste�my teraz tak bardzo sobie bliscy. Masz racj�, nie powinienem zbyt wiele od ciebie wymaga�. To niesprawiedliwe. Ale teraz prosz�, usi�d� w drugim fotelu i pozw�l mi raz jeszcze przebiec w pami�ci wszystko, co si� wtedy wydarzy�o. Bardzo ci� prosz�, postaraj si� s�ucha� uwa�nie. Chcia�bym, �eby� by�a pewna, �e niczego nie staram si� zmy�la� i nie pr�buj� ci� ok�amywa�. S�uchaj tak, jak gdyby wszystko to przydarzy�o si� w�a�nie tobie, i uwierz, jak dalece tylko b�dziesz mog�a. Potrzebuj� kogo�, kto wys�ucha tego wraz ze mn�. Rozdzia� 3 Okop Jak wiesz, kochanie, mia�em zaledwie dwadzie�cia lat, kiedy wraz z desantem wyl�dowa�em na pla�y pod Palermo na Sycylii. S�u�y�em w Trzydziestej Czwartej Dywizji Piechoty, wszyscy byli�my wtedy �miertelnie przera�eni. Po ci�kich walkach uda�o nam si� jako� opanowa� Sycyli� i przedosta� na p�wysep. Trudno mi nawet my�le� o tym, �e mogli�my atakowa� ten cudowny kraj, kt�ry dzisiaj jest naszym domem. Cudem zdo�a�em unikn�� �mierci czy ran. Atakowali�my Niemc�w, kt�rzy bronili ufortyfikowanego klasztoru na szczycie wzg�rza zwanego Monte Cassino. Zajad�a walka toczy�a si� na bro� r�czn�, mo�dzierze i dzia�a. Po gwa�townych atakach nast�powa�y po�pieszne odwroty. Zdawa�o si�, �e nigdy nie zdo�amy prze�ama� pozycji niemieckiej obrony. Wielu W�och�w oddawa�o si� do naszej niewoli, ale Niemcy walczyli do ostatniego �o�nierza. Wygl�da�o na to, �e albo przegramy t� wojn�, albo b�dziemy walczy� tak d�ugo, a� wszyscy pomrzemy ze staro�ci. Przez okopy posz�a plotka, �e przygotowujemy si� do zmasowanego ataku po��czonych si� kilku dywizji ze wsparciem artyleryjskim. Ja osobi�cie nie by�em na to gotowy, znajdowa�em si� na granicy nerwowego wyczerpania, ale chyba ka�dy m�g� wtedy to o sobie powiedzie�. Siedzia�em w okopie razem ze swoim przyjacielem, Stanem Cramerem, na wp� drzemi�c, kiedy do naszej dziury podszed� sier�ant Messer. - Hej, wy dwaj, wyci�ga� mi ty�ki z b�ota i jazda do mnie, kapitan chce si� z wami zobaczy�. Poczo�gali�my si� przez b�ocko na brzuchach. Dow�dca by� tak samo brudny jak my wszyscy; on te� zdo�a� jako� prze�y�. By� jednym z nielicznych dow�dc�w kompanii, kt�rzy przetrwali tak d�ugo. Chcia�, �eby�my poszli na rekonesans. Samo to s�owo nabra�o dla mnie specjalnego znaczenia. Dr�enie poczu�em nawet w m�zgu i wn�trzno�ciach. By�em tak przera�ony, �e nie potrafi�em wydoby� z siebie ani s�owa. S�ucha�em razem ze Stanem, a kapitan pokazywa� nam na zab�oconej i pogniecionej mapie, jakie s� plany i m�wi�, na czym ma polega� nasze zadanie. - S�uchajcie uwa�nie, chodzi tylko o rozpoznanie, wi�c postarajcie si�, �eby kto� nie przetrzepa� wam ty�k�w. Chcemy tylko wiedzie�, czy mostek, kt�ry znajduje si� kawa�ek st�d w g�r� rzeki, zosta� zaminowany, albo przygotowany do wysadzenia. Gdyby kto� pr�bowa� do was strzela� albo gdyby�cie weszli na jakie� powa�niejsze pozycje wroga, bra� ogon pod siebie i wraca�. Ca�y batalion zaatakuje o sz�stej zero zero, dok�adnie w tym miejscu. Gdyby most by� nietkni�ty, bardzo u�atwi�oby to nam robot�. Artyleria rozpocznie ostrza� o pi�tej pi��dziesi�t, wi�c postarajcie si� wr�ci� nieco wcze�niej. Zrozumiano? Jak nam wyja�ni�, most postawiono na ma�ym strumieniu. Strumie� mo�na by�o przej�� w br�d, ale dla dzia� przeciwczo�gowych i ci�kiego uzbrojenia mog�o si� to okaza� do�� trudne. Kapitan chcia� wiedzie�, jak wygl�da�a sytuacja na miejscu, je�li tylko zdo�amy si� tam dosta�. Otrzymali�my od niego specjalne racje �ywno�ciowe - gor�ce kotlety i kaw�. Potem kapitan odszed�. Jedli�my, siedz�c oparci plecami o u�omek muru w pobli�u kwatery. Nie m�wili�my zbyt wiele. Odpoczywali�my. Dobrze by�o cho� na chwil� znale�� si� poza pierwsz� lini�, nawet je�li dzieli�o nas od niej zaledwie sto metr�w. Do wymarszu zosta�y cztery godziny. Ruszyli�my o czwartej rano. Kryj�c si� za naszymi liniami, szli�my na p�noc, a� znale�li�my si� na pozycji r�wnoleg�ej do miejsca, w kt�rym mia� znajdowa� si� most. Pami�tam, �e has�o na t� noc brzmia�o: "Lana", a odzew "Turner". Podeszli�my do ostatniej pozycji na naszym odcinku. Byli to ch�opcy z trzeciego plutonu. Zauwa�yli nas, podali�my wi�c has�o. Zsun�li�my si� do ich okopu i powiedzieli�my, jakie mamy zadanie. Odparli, �e nie widzieli �adnego mostu, ale mogli skierowa� nas w stron� strumienia, kt�ry p�yn�� u st�p s�siedniego wzg�rza. Twierdzili, �e przeciwleg�e zbocze pe�ne jest szkop�w. Wystraszyli nas informacjami o minach i snajperach. Ostro�nie wysun�li�my si� z okopu. W nosie i na podniebieniu czu�em kwa�ny smak kawy. Nie powinienem by� jej pi�. Potykaj�c si� i �lizgaj�c, zsuwali�my si� po stoku wzg�rza. Zbocze pokryte by�o zmarzni�tym b�otem, ale na wierzchu le�a�a warstwa lu�nego �upku. Dotarli�my do strumienia i zatrzymali�my si� na jego brzegu. Stan mia� map� i by� pewien, �e most powinien si� znajdowa� nieco dalej na p�noc, w�a�ciwie bardziej na wsch�d ni� na p�noc. Ja nie mia�em zielonego poj�cia, chcia�em tylko jak najszybciej za�atwi� spraw� i wraca�. Ruszyli�my w g�r� w�wozu wy��obionego przez strumie�. Trudno nam si� sz�o ze wzgl�du na panuj�ce ciemno�ci. Niebo rozja�nia�o si� ju� troszeczk�, tak jak zawsze wtedy, kiedy przed �witem stoisz na warcie i czekasz ju� tylko na zmian�. Ale, jak zwykle, niewiele to pomaga�o. Kierowali�my si� przede wszystkim szmerem p�yn�cej wody. �ciany w�wozu stawa�y si� coraz bardziej strome, coraz cz�ciej te� zdarza�o nam si� zsuwa� do wody. Nagle