1919
Szczegóły |
Tytuł |
1919 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1919 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1919 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1919 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
tytu�: "Franky Furbo"
autor: William Wharton
Tom
Ca�o�� w tomach
Zak�ad Nagra� i Wydawnictw
Zwi�zku Niewidomych
Warszawa 2000
Prze�o�y� Krzysztof Fordo�ski
T�oczono pismem punktowym dla
niewidomych w Drukarni Zak�adu
Nagra� i Wydawnictw ZN,
Warszawa, ul. Konwiktorska 9
Przedruk: Dom Wydawniczy
"Rebis",
Pozna� 1994
Korekta
U. Maksimowicz
i T. Stankiewicz
`ty
Od t�umacza
Komputer pana Whartona
Istnieje tylko jeden pewny
spos�b, aby pozna� biografi�
Williama Whartona: jest to
lektura jego powie�ci. Sam
pisarz powiedzia� o swojej
prozie: "Pisz� tylko o rzeczach,
kt�re znam, dlatego te� moje
ksi��ki wype�nia atmosfera
autobiografii. Czytelnik
powinien pozwoli�, by materia�
uwi�d� go, a zatem w pewnym
sensie, by uwiod�a go
biografia".
Wharton starannie chroni swoj�
prywatno��, pisze pod
pseudonimem, nie pozwala na
publikacj� swoich zdj��,
udzieli� prasie tylko jednego
wywiadu, ods�ania jednak tak
wiele ze swego �ycia w
powie�ciach, �e nieliczne
dost�pne informacje biograficzne
s� dla czytelnik�w jedynie
potwierdzeniem tego, czego
dowiedzieli si� z ksi��ek.
William Wharton urodzi� si� 7
listopada 1925 roku w
Filadelfii, w wieku lat
siedemnastu zosta� powo�any do
wojska, w kt�rym s�u�y� do roku
1947. Wojna pozostawi�a na nim
trwa�y �lad, tak psychiczny, jak
i fizyczny; rany twarzy
sprawi�y, �e musia� podda� si�
operacji plastycznej. Po wojnie
przeni�s� si� do Kalifornii,
gdzie podj�� studia artystyczne,
studiowa� r�wnie� psychologi�,
osi�gaj�c stopie� doktora, by�
wyk�adowc�, malarzem, pracowa�
dla Ibm, p�niej organizowa�
wystawy swoich p��cien, kt�re
przynios�y mu znaczny rozg�os. W
1960 roku porzuci� Stany
Zjednoczone i przeni�s� si� do
Pary�a, gdzie najprawdopodobniej
mieszka do dzi�.
Literacka biografia Williama
Whartona zaczyna si� wyj�tkowo
p�no, bo dopiero w roku 1979,
wraz z publikacj� "Pta�ka".
Wharton przyzna� jednak, �e
pisa� ju� wcze�niej "dla
przyjaci�". Sukces powie�ci, na
kanwie kt�rej Alan Parker
nakr�ci� w 1985 roku film,
zach�ci� pisarza do dalszej
pracy. W 1981 roku ukaza� si�
"Tato", a rok p�niej "W
ksi�ycow� jasn� noc". R�wnie� i
te powie�ci sta�y si� podstaw�
dla scenariuszy filmowych. Na
nast�pn� ksi��k� musieli
czytelnicy czeka� a� do roku
1984, kiedy opublikowany zosta�
"Werniks" ("Scumbler"), rok
p�niej ukaza�y si� "Wie�ci"
("Tidings"), potem "Sp�nieni
kochankowie" i najnowsza
powie��, "Franky Furbo", wydana
po raz pierwszy w roku 1989.
Zgodnie z zapowiedziami w
bie��cym roku powinni�my
spodziewa� si� nast�pnej
powie�ci Williama Whartona.
"Franky Furbo" stanowi w
pewnym stopniu rekapitulacj�
temat�w, kt�re William Wharton
przedstawia� w swych poprzednich
ksi��kach. Mo�na tu znale��
pochwa�� istnienia rodziny, a
tak�e protest przeciw bezsensowi
wojny, jednak nie tak
przekonywaj�cy jak we "W
ksi�ycow� jasn� noc". O wiele
mocniejszy jest tu ton
dydaktyczny, pojawia si� te�
wiara w powr�t do natury, kt�rej
�r�d�a znale�� mo�na w "Walden"
Thoreau czy u Jana Jakuba
Rousseau. Brakuje jednak tej
powie�ci wiary ludzi, wiary w
mo�liwo�� urzeczywistnienia
proponowanych rozwi�za�.
K.F.
Dedykacja
Ksi��k� t� po�wi�cam naszej
c�rce Kate, jej m�owi Billowi i
ich dw�m c�reczkom, dwuletniej
Dayiel i o�miomiesi�cznej Mii.
Wszyscy czworo nie �yj�.
Zgin�li 3 sierpnia 1988 roku o
godzinie szesnastej w
straszliwej katastrofie
samochodowej na autostradzie
I_#5 w dolinie Willamette,
niedaleko Albany, w stanie
Oregon.
Ten potworny wypadek
spowodowany zosta� przez
wypalanie p�l, na kt�re
zezwalaj� w�adze stanowe. Pomimo
katastrofy, na skutek kt�rej
zgin�o siedem os�b, trzydzie�ci
pi�� os�b odnios�o obra�enia, a
dwadzie�cia cztery samochody
zosta�y zniszczone, wypalanie
p�l jest nadal dozwolone za
oficjalnym zezwoleniem
gubernatora stanu. Sprzeciwy
wyra�ane przez mieszka�c�w
doliny s� lekcewa�one,
przedk�ada si� nad nie interes
tysi�ca rolnik�w, kt�rzy
zapewniaj� stanowi Oregon doch�d
wysoko�ci 350 milion�w dolar�w
rocznie, zarabiaj�c przy tym 170
milion�w dolar�w.
Pierwsze bajki o Frankym Furbo
opowiada�em Kate ponad
trzydzie�ci lat temu. Przez
kolejne dwadzie�cia lat co rano
opowiada�em je ka�demu z naszych
dzieci. Z rado�ci� oczekiwa�em
chwili, gdy przyjdzie kolej na
Dayiel i Mi�. Z powodu
arogancji, kr�tkowzroczno�ci i
zach�anno�ci rolnik�w,
ciesz�cych si� poparciem w�adz
stanu Oregon, chwila ta nigdy
nie nast�pi.
Mamy nadziej�, �e czas pomo�e
nam wybaczy�, ale nie pogodzimy
si� z tym nigdy.
Rozdzia� 1
Pod Ziemi�
W samym sercu W�och, po�r�d
�agodnych stok�w Umbrii, na
szczycie wzg�rza wznosi si�
warowne miasto o nazwie Perugia.
Wzg�rze, na kt�rym stoi ta stara
forteca, przecinaj� niezliczone
tunele wydr��one dla obrony
przed obl�eniami, kt�re
zagra�a�y miastu podczas
wielekro� przetaczaj�cych si�
przez Itali� wojen.
Kilka kilometr�w na po�udnie
od Perugii le�y wioska zwana
Prepo. Liczy sobie ona zaledwie
dwana�cie chat. Mieszkaj�cy w
nich ch�opi �yj� z plon�w, kt�re
daj� po�o�one wok� wioski
skrawki uprawnej ziemi.
Wie�niacy uprawiaj� na swych
poletkach winoro�l i oliwki. Na
w�asne potrzeby sadz� warzywa,
za� dla swych zwierz�t siej�
pszenic�.
Wie�niacy u�ywaj� do orki
pot�nych bia�ych wo��w, kt�re
zowi� buoi. Te pi�kne zwierz�ta
zaprz�gane s� parami w jedno
jarzmo. Drewniane ostrza p�ug�w
g��boko orz� ciemn�, br�zow�
ziemi�.
Stoki jednego z otaczaj�cych
Prepo wzg�rz porasta gaj
piniowy. Na jego skraju, obok
licz�cego sobie ze dwa hektary
pola, stoi zbudowany z kamienia
dom, kt�rego dach dawno ju�
por�s� mchem. Dom ma komin i
pi�� okien, a ka�de z nich
zaopatrzone jest w drewniane
okiennice. Od po�udnia, tak by
zapewni� najlepszy dost�p
s�o�cu, przylega do domu
obsadzona winn� latoro�l�
weranda. Latem i wczesn�
jesieni� winne grona zwieszaj�
si� z jej daszku, a szerokie
li�cie daj� ch�odny cie�.
Zaiste, pi�kne to miejsce.
W tym w�a�nie starym kamiennym
domu mieszka pewna nadzwyczaj
interesuj�ca rodzina. Ojciec
jest Amerykaninem, matka, cho�
m�wi przepi�knie po w�osku,
podobnie jak i on jest
cudzoziemk�. Ma opalon� na
z�ocisty kolor sk�r� i
ciemnorude w�osy. Ludzie z Prepo
m�wi� o niej bruta, co w ich
j�zyku znaczy brzydka. Rude
w�osy s� dla nich oznak�
szatana. Wsz�dzie jednak poza
Prepo uznano by j� za prawdziw�
pi�kno��.
Ta ameryka�ska rodzina ju� od
ponad czterdziestu lat mieszka w
domu na wzg�rzu. Ojciec cz�sto
wychodzi, rozmawia z
mieszka�cami wioski b�d� te� na
rowerze je�dzi do Perugii na
zakupy. Matka zostaje wtedy w
domu, dogl�da gospodarstwa lub
zajmuje si� ogr�dkiem. Niecz�sto
rozmawia z lud�mi. Gdy odwiedzi
j� jaki� go��, jest dla� bardzo
uprzejma, nigdy jednak nikogo
nie zaprasza, sama te� nie
sk�ada nikomu wizyt. Cz�sto
nocami, samotnie b�d� ze swym
m�em, w�druje �cie�kami po�r�d
p�l. S� we wsi ludzie gotowi
przysi�c, �e to czarownica.
Amerykanin i jego dziwna �ona
maj� czworo dzieci. Troje
najstarszych, osi�gn�wszy
odpowiedni po temu wiek, odesz�o
w �wiat. Najm�odszy syn nadal
mieszka z rodzicami. Dzieci
nigdy nie ucz�szcza�y do �adnej
w�oskiej szko�y. Rodzice sami
zaj�li si� ich wykszta�ceniem.
Pan domu w�ada w�oskim, ale
nie zdo�a� pozby� si� silnego,
ameryka�skiego akcentu. Dzieci
pos�uguj� si� tym j�zykiem
r�wnie biegle jak ich matka. Z
pewno�ci� to ona by�a ich
nauczycielk�.
Opr�cz uprawy winoro�li i
oliwek William Wiley, tak bowiem
nazywa si� �w Amerykanin,
zajmuje si�, jak twierdz�
ludzie, pisaniem bajek dla
dzieci. S�siedzi cz�sto widuj�
go, gdy peda�uje na swym
rowerze, zbrojny w blok i
pude�ko z farbami, w
poszukiwaniu miejsc, kt�re
m�g�by namalowa�. �aden z nich
nie widzia� nigdy niczego, co
William napisa�by lub namalowa�,
sk�d zatem mieliby wiedzie�, �e
bajki, kt�re pisze i ozdabia
w�asnymi ilustracjami, wydawane
s� w Anglii i Ameryce. Ludzie z
Prepo, nie kwapi� si� do
dalekich podr�y, �aden z nich
nie dotar� nigdy dalej ni� do
Rzymu.
Podr�nikiem, kt�ry wyruszy� w
tak dalek� drog�, by� listonosz.
On to te� co dnia przemierza na
swym rowerze g�rzyst� okolic�,
rozwo��c poczt�. Wszyscy zatem
uwa�aj� go za �wiatowego
cz�owieka. Powiada on, �e
Amerykanin nadzwyczaj cz�sto
dostaje listy i paczki z Ameryki
i innych kraj�w. Prawd�
powiedziawszy, poczta adresowana
do Williama Wileya stanowi
zazwyczaj po�ow� zawarto�ci
niewielkiej torby przymocowanej
do roweru listonosza.
Cz�onkowie tej rodziny, co
wielce dziwi ca�� okolic�, nie
robi� ze swych winogron wina.
Zbieraj� je we w�a�ciwej porze,
wtedy, gdy ka�de grono pe�ne
jest s�odkiego soku. Cz�� z
nich jedz�, tak jak czyni to
ka�dy w wiosce, natomiast reszt�
wyciskaj� w prasie do wina.
Ka�dy przecie� wie, i� tak
w�a�nie nale�y zrobi�. Oni
jednak, zamiast w beczki,
zlewaj� otrzymany sok do butelek
i zamykaj� je tak szczelnie, �e
sok nigdy nie przeradza si� we
wspania�e, lekkie bia�e wino, z
kt�rego s�ynie ta cz�� Italii.
Co wi�cej, p�niej pij� �w sok
zamiast wina. Wie�niacy nie
potrafi� tego zrozumie�. Ale jak
sami powiadaj�, czeg� innego
mo�na si� spodziewa� po
cudzoziemcach, zw�aszcza gdy
jedno z nich jest czarownic�,
je�eli nie kim� znacznie
gorszym.
Dawno, dawno temu kardyna� z
Perugii wys�a� pewnego ksi�dza,
by z�o�y� wizyt� u dziwnych
Amerykan�w. Sta�o si� to wkr�tce
po ich przybyciu. Ksi�dz mia�
pod�wczas lat trzydzie�ci pi��
i, jak szeptano, uko�czy� studia
w Rzymie. Nie uwa�a� on wcale,
by matka i �ona, kt�rej imi�
brzmia�o Caroline, by�a brzydka.
Wprost przeciwnie, stwierdzi�,
�e na sw�j cudzoziemski spos�b
jest bardzo pi�kna.
T� pierwsz� wizyt� z�o�y�
ponad czterdzie�ci lat temu.
Amerykanie zaprosili go do domu
i pocz�stowali sporz�dzonym
przez siebie napojem. Jak si�
okaza�o, pog�oski by�y
prawdziwe: nie by�o to wino,
lecz sok z winogron. Ksi�dz
opowiedzia� p�niej mieszka�com
wioski, jak znakomity by� jego
smak, ale nikt nie uwierzy�,
cho� us�yszeli to z ust samego
ksi�dza.
Duchowny dowiedzia� si� wtedy,
�e Amerykanie nie s� katolikami.
Nie chodzili do �adnego
ko�cio�a, nie zamierzali te�
posy�a� do ko�cio�a swych dzieci
ani wychowywa� ich w duchu
jakiejkolwiek religii. Ksi�dz
podejrzewa�, �e nie s� w og�le
chrze�cijanami, ale t� my�l� nie
podzieli� si� z nikim w wiosce.
Opowiedzia� wreszcie
gospodarzom, co sta�o si�
przyczyn� jego odwiedzin.
Powiedzia�, �e ludzie z wioski
uznali ich za dziwnych, a m�od�
�on� pos�dzaj� o to, �e jest
czarownic�. Gdy wyrzek� te
s�owa, ma��onkowie spojrzeli na
siebie i u�miechn�li si�
znacz�co. W�a�nie urodzi�a im
si� c�reczka. Kiedy matka
pokaza�a j� ksi�dzu, ten
zapyta�, czy wolno mu j�
ochrzci�. Z pewno�ci� pomog�oby
to mieszka�com wioski pogodzi�
si� z ich obecno�ci�. William i
Caroline nie sprzeciwili si�,
wi�c ksi�dz udzieli� sakramentu.
Dziewczynka otrzyma�a imi�
Kathleen. Po chrzcie ksi�dz
odszed�. Nie by�o ju� wi�cej
dyskusji.
Powraca� odt�d co roku, a� w
wiele lat po swej pierwszej
wizycie otrzyma� tytu�
monsignora, a wraz z nim
przeniesienie do innej parafii w
odleg�ej cz�ci W�och. Przez
ca�y ten czas ameryka�ska para
pozwala�a, by b�ogos�awi� ich
domostwo i chrzci� kolejne
przychodz�ce na �wiat dzieci.
Uspokoi�o to wi�kszo�� s�siad�w,
cho� nadal wielu utrzymywa�o, �e
w domu pod lasem mieszka
czarownica.
Szczeg�lnie cz�stym tematem
rozm�w mi�dzy s�siadami,
zw�aszcza gdy na plotki zesz�o
si� kilka kobiet z wioski, by�o
to, �e mimo up�ywu lat Caroline
prawie wcale si� nie starzeje.
Staje si� jedynie coraz bardziej
dojrza�a, coraz pi�kniejsza. W
chwili, gdy zaczyna si� nasza
opowie��, a wi�c po prawie
czterdziestu latach od
pojawienia si� w Prepo nowych
mieszka�c�w, Caroline nadal
wygl�da m�odziej ni� te z
s�siadek, kt�re przekroczy�y
dopiero czterdziestk�. Co�
takiego nie mog�o uj�� og�lnej
uwagi.
Przez wszystkie te lata
Caroline odbywa�a d�ugie nocne
spacery przez pyliste pola a� do
granicy las�w. Zdarza�o si�, �e
dociera�a do miejsc odleg�ych od
Prepo o dwadzie�cia, trzydzie�ci
kilometr�w. Gdy jakie� dzieci
odwa�y�y si� zbli�y� do ich
domu, zawsze by�a dla nich mi�a,
wi�c wiejskie dzieciaki szczerze
j� pokocha�y. Dzieci�ca mi�o��,
bardziej jeszcze ni� opinia
ksi�dza, zbli�y�a j� do
wie�niak�w. Dla W�och�w nikt,
kto kocha dzieci i komu dzieci
odp�acaj� mi�o�ci�, nie mo�e by�
z�y. Czy zatem kto� taki mo�e
okaza� si� czarownic�?
Nadesz�a zatem pora, by
rozpocz�� nasz� opowie��.
Wi�ksz� jej cz�� przedstawi
g�owa tej rodziny, Amerykanin
William Wiley. Zdumiewaj�ca to,
a po trosze straszna historia.
Przyzna� tu musz�, �e nie
pami�tam ju�, jak j� pozna�em.
Czasami wydaje mi si� tylko
dziwacznym snem, ale
r�wnocze�nie wierz�, �e jest
prawdziwa, r�wnie prawdziwa jak
wszystko na tym �wiecie.
W chwili, gdy nasza opowie��
si� zaczyna, troje starszych
dzieci opu�ci�o ju� dom
rodzinny. Ojciec, William, ma
siwe w�osy, sko�czy� przecie�
sze��dziesi�t lat. Caroline
nadal wygl�da m�odo, nie jest
ju� jednak dziewczyn�, lecz
kobiet� o wspania�ej urodzie.
Ch�opiec, Billy, ma �niad�
sk�r�, jest wysoki i szczup�y.
Wszystkie dzieci, tak jak ich
matka, dojrzewa�y powoli i
zawsze wygl�da�y bardzo m�odo na
swoje lata.
Na pierwszym pi�trze domu
znajduje si� tylko jeden pok�j.
Wejd�my do� zatem. Po prawej
stronie stoi pot�ne �o�e,
szersze ni� trzy normalne �o�a
ma��e�skie. Zajmuje ca��
szeroko�� pokoju. Na �rodku stoi
okr�g�y drewniany st�, r�wnie�
ogromny. Sze�� os�b mo�e bez
trudu zasi��� przy nim do
posi�ku.
Pod przeciwleg�� �cian�
znajduje si� cz�� kuchenna, z
piecem i kredensami na naczynia
i �ywno��. Zaopatrzono j� w zlew
z miedzianej blachy, suszark� do
naczy� z drewnianych listewek i
du�y st�. Trzeci� �cian� pokoju
zajmuje kominek, za� po jego
bokach stoj� pot�ne, si�gaj�ce
a� po sufit, r�cznie rze�bione
szafy na ubrania. Do czwartej
�ciany przylegaj� schody, strome
jak drabinka na statku. Po nich
mo�emy wej�� na pi�tro.
Na pi�terku znajdziemy dwa
pokoje. W pierwszym z nich na
�cianach wisz� szkolne tablice,
stoi tu szerokie biurko i cztery
�awki. Dwie �ciany zajmuj� p�ki
pe�ne ksi��ek. Jest to prawdziwa
klasa szkolna.
Drugi z pokoi to pracownia
ojca, Williama. Na biurku stoi
maszyna do pisania. Samo biurko
jest szerokie i ma mn�stwo
szuflad. Cz�� blatu mo�na
podnosi� tak, by wygodniej by�o
rysowa�. Jedna lampa o�wietla
maszyn� do pisania, druga -
podnoszony blat z na wp�
uko�czonym rysunkiem. Rysunek
ten pozostanie jednak dla nas
niewidoczny.
Zejd�my teraz na d�. Caroline
w�a�nie przygotowuje w kuchni
�niadanie. William i jego syn
Billy nie wstali jeszcze z
��ka. G�owa ch�opca spoczywa na
piersi ojca.
Niech wi�c zacznie si� nasza
historia. Mog� tylko mie�
nadziej�, i� zdo�am j�
opowiedzie� jak nale�y. Mo�e to
dziwne, ale fakt, �e z zawodu
jestem pisarzem, sprawia czasem,
�e trudno mi opowiedzie�
prawdziw� histori� tak, by w ni�
wierzono. Kto jednak szuka
prawdy w powie�ciach? Pewnego
razu w ksi��ce pod tytu�em "W
ksi�ycow� jasn� noc" napisa�em
o dziewi�tnastoletnim ch�opaku,
kt�ry powiedzia�: "Mam dar
opowiadania prawdziwych
historii, w kt�re nikt nie
wierzy".
To samo i ja m�g�bym
powiedzie� o sobie w tej chwili.
Rozdzia� 2
Odrzucenie
- Tatusiu, nie mo�esz
zako�czy� bajki w ten spos�b. To
nie jest prawdziwe zako�czenie!
- O co ci chodzi, Billy?
Oczywi�cie �e to prawdziwy
koniec. W�a�nie tak ko�czy si�
ta bajka.
- Tato, prosz�, wymy�l jakie�
inne zako�czenie. Wymy�l nowe,
lepsze zako�czenie, pe�ne
ciekawych zdarze�.
Billy le�y z g�ow� na mej
piersi. Jednym uchem s�ucha
dobywaj�cego si� z mojego
wn�trza g�uchego echa, drugim -
s��w p�yn�cych z ust. Wszystkie
moje dzieci po kolei odkrywa�y
taki w�a�nie spos�b s�uchania
bajek, a mo�e by�o to odkrycie
najstarszego, kt�re kolejno
przechodzi�o na m�odsze
rodze�stwo. Dawniej, kiedy ca�a
czw�rka zgromadzi�a si� wok�
mnie, aby wys�ucha� codziennej
porcji bajek, ich g�owy z
ledwo�ci� mie�ci�y si� na mojej
piersi. T�skni� teraz za tymi
wspania�ymi czasami i z l�kiem
my�l� o chwili, kiedy Billy
tak�e wyro�nie i rozpocznie
doros�e �ycie.
Kathy, nasza najstarsza c�rka,
szepn�a mi kiedy�, �e gdy w ten
w�a�nie spos�b s�ucha moich
opowie�ci, wydaje si� jej, �e
pochodz� one z jej w�asnego
wn�trza. Matthew, nasz
najstarszy syn, powtarza�
zawsze, �e lubi obserwowa� moje
oczy i usta, kiedy opowiadam
bajk�, ale s�uchanie z uchem
przy mojej piersi jest jeszcze
przyjemniejsze. Kiedy opowie��
stawa�a si� wyj�tkowo
ekscytuj�ca, podnosi� g�ow� i
patrzy� mi prosto w twarz. W
jego pi�knych ��to_br�zowych
oczach widzia�em w�wczas ten
cudowny b�ysk ciekawo�ci. To
by�y pi�kne dni.
Teraz jednak musz� powr�ci� do
tera�niejszo�ci. D�u�ej nie mog�
ju� tego unika�. Wiem, �e staram
si� odsun�� t� chwil� od siebie.
Nie chc� stawia� jej czo�a; nie
jestem jeszcze gotowy.
- Ale�, Billy, wiesz przecie�
dobrze, �e nie wymy�lam tych
bajek. Wiele lat temu
opowiedzia� mi je sam Franky
Furbo. Wiesz zatem, �e nie mog�
zmieni� zako�czenia.
Billy podnosi g�ow� i patrzy
mi prosto w oczy, dok�adnie tak
jak przed laty Matthew. Co�
jednak si� zmieni�o, w oczach
Billy'ego czytam teraz wyzwanie.
My�l� o tym, jakim jest �adnym,
wra�liwym, mi�ym i inteligentnym
ch�opcem. Ka�de z naszych dzieci
jest takie, i cho� si� r�ni�, w
pewnym sensie s� do siebie
podobne. Ka�de te� by�o dla nas
przez te wszystkie lata �r�d�em
nieustannej rado�ci. Nasze �ycie
naprawd� przypomina�o sen, �adne
inne s�owo nie mo�e lepiej go
opisa�.
Nigdy nie musia�em chodzi� do
pracy. Pieni�dze, kt�re
zarabia�em, pisz�c bajki dla
dzieci, wraz z rent� wojskow� i
tym, co dostawali�my za oliw� z
naszych oliwek, wystarcza�y nam
zawsze z naddatkiem. Kiedy
dzieci by�y jeszcze ma�e, �adne
z nas nie mia�o specjalnej
ochoty na dalekie podr�e. Gdy
dorasta�y, wysy�ali�my je
kolejno na uniwersytety, aby
mog�y dowiedzie� si� czego� o
�wiecie, kt�ry my porzucili�my.
Sta�o si� tak na skutek
nalega� Caroline. Twierdzi�a, �e
potrzebne im b�dzie zetkni�cie z
wrogo�ci�, rywalizacj� i
zach�anno�ci�, przed kt�rymi
starali�my si� je ochroni�.
Caroline by�a znakomit�
nauczycielk�. Dzieci otrzyma�y
wykszta�cenie, kt�re pozwala�o
im na wst�pienie na taki
uniwersytet, na jaki tylko
chcia�y, mog�y te� podj�� prac�
w dowolnie przez siebie wybranym
zawodzie.
Najwi�ksz� i jednocze�nie
najbardziej niewiarygodn�
nagrod� dla nas by�o to, �e
zawsze bawi�y si� razem, by�y
dla siebie najlepszymi
przyjaci�mi. Oczywi�cie, mia�y
te� w�oskich koleg�w, ale
najcz�ciej bawi�y si� razem w
domu. Nasz dom by� wtedy pe�en
�miechu i zabawy.
Tak si� zastanawiam, a Billy
ani na chwil� nie odrywa ode
mnie wzroku.
- Przecie� wiem, �e wymy�lasz
te bajki, Tato. Nie wierz� ju�
we Franky.ego Furbo. Tato, no
powiedz prawd�, wymy�lasz te
bajki? Nie ma Franky.ego Furbo,
ty go sobie tylko wymy�li�e�.
Mo�esz mi powiedzie�, jestem ju�
przecie� du�y.
Wcze�niej czy p�niej musia�o
do tego doj��. Jednak to Billy
pierwszy odwa�y� si� powiedzie�
mi to prosto w oczy. Jego
rodze�stwo by�o chyba
grzeczniejsze, a mo�e tamci po
prostu bardziej chcieli wierzy�.
Prawdziwo�� moich opowie�ci
zawsze mogli dla nich
potwierdzi� starsi. Cz�sto
pytali mnie o Franky.ego,
pytania te dotyczy�y tak�e spraw
nie zwi�zanych z bajkami. Franky
ciekawi� ich, stanowi� wa�n�
cz�� ich �ycia. Mo�e Billy'emu
trudniej jest we� wierzy�, od
tylu lat jest w zasadzie
jedynakiem. Bardzo r�ni si� od
swego starszego rodze�stwa.
Nie mog� wprost uwierzy�, jak
bardzo mnie zrani� m�wi�c, �e
nie wierzy ju� we Franky.ego
Furbo. Nie wiem nawet, co
powinienem odpowiedzie�. Chc�,
by wierzy� wraz ze mn�. Chc�
szanowa� jego pogl�dy, ale musz�
pozosta� wierny sobie.
- Ale�, Billy, Franky Furbo
istnieje! Sam go widzia�em.
Mieszka�em w jego domu. Bardzo
dobrze go znam. Przecie� ci� nie
ok�amuj�.
- Wiem, �e nie k�amiesz,
Tatusiu, po prostu opowiadasz
bajki. To nie to samo, co
k�amstwo. Sam przecie�
pr�bowa�e� nauczy� mnie, ka�de z
nas, jak to robi�. Bajki to
wspania�a zabawa. Wiem te�, �e
ty lubisz opowiada� bajki, a ja
lubi� ich s�ucha�. No, Tato,
wymy�l jakie� inne zako�czenie.
Naprawd� nie musz� wierzy� we
Franky.ego, �eby s�ucha� bajek o
nim.
K�adzie z powrotem g�ow� na
mojej piersi i mocno si� do mnie
przytula. Wiem, �e ju� wkr�tce
zacznie si� wstydzi� porannych
wizyt w mojej cz�ci ��ka.
Zawsze tak jest, i to zar�wno z
ch�opcami, jak i z
dziewczynkami. Dzieje si� tak
nawet mimo to, �e wszyscy �pimy
razem w jednym wielkim ��ku.
Sam je zaprojektowa�em, gdy�
oboje z Caroline uwa�ali�my, �e
dzieci nie powinny sypia�
samotnie.
Zawsze jednak nadchodzi�a
chwila, kiedy chcia�y odsun��
si� od nas. Ciekawe, �e koniec
��ka przeciwleg�y do tego, w
kt�rym sypiamy ja i Caroline,
by� zawsze zarezerwowany dla
najstarszego z naszych dzieci.
Gdy dorasta�y i kolejno
opuszcza�y nasze rodzinne
gniazdo, nast�pne dziecko
przesuwa�o si� pod przeciwleg��
�cian�. Ma�y Billy ma teraz dla
siebie ogromn� cz�� ��ka,
wybiera sobie miejsce w
zale�no�ci od nastroju. Zesz�ej
nocy spa� na samym skraju, tam,
gdzie zazwyczaj sypia�o
najstarsze dziecko przebywaj�ce
w�a�nie w domu. Powinienem by�
si� czego� domy�la�.
Najprawdopodobniej dzieci same
wyczuwaj�, �e ta cz�� ��ka,
gdzie sypiam z Caroline, stanowi
nasz� prywatn� w�asno��, i nie
chc� si� do niej wdziera�. ��ko
rozdzielone jest zas�onk�. To ja
tego za��da�em. Mo�emy j�
zaci�ga� i kocha� si� w
samotno�ci. Caroline twierdzi,
�e to g�upie, ale nie
protestuje.
Niezale�nie od przyczyn,
oddalanie si� od dzieci zawsze
budzi we mnie �al. Caroline te�
tak to odbiera, oboje jednak
poddali�my si� nieuniknionemu.
Dobrze wiemy, jak wiele mamy
szcz�cia, �e tak d�ugo jeste�my
razem.
Wracam jednak do Billy'ego,
kt�ry ponownie podnosi g�ow�.
Musz� powa�nie zastanowi� si�
nad ch�opcem i tym, co
powiedzia� o Frankym.
- Nie przejmuj si� tak, Tato.
Ja ju� nie wierz� ani w
wielkanocnego zaj�czka, ani w
Brufani, ani w �wi�tego
Miko�aja. To nic nie znaczy, �e
nie wierz� te� we Franky.ego
Furbo.
Jak mam mu wyt�umaczy�?
- Je�li koniecznie tego
chcesz, zgoda. A zatem,
stra�nicy ognistej kuli nie
powr�cili przez szczelin� w
czasoprzestrzeni na sw� ojczyst�
planet� w innej galaktyce, w
innym wszech�wiecie. Zawr�cili i
skierowali si� ku Ziemi,
przeprowadzili przez kana�
Climus pot�g� bia�ej �mierci i z
wielkim okrucie�stwem podpalili
wszystko. Spalili las, w kt�rym
mieszka� Franky ze swymi
przyjaci�mi. Wszyscy sp�on�li,
obr�cili si� w bia�y popi�.
Zanim Franky zdo�a� pomy�le� o
tym, by w co� si� zmieni�,
zmniejszy� si� lub uciec albo
odlecie� na Bambie, wszystko si�
sko�czy�o.
Mieszka�cy Climus spojrzeli na
swoje dzie�o, na zniszczenie,
jakiego dokonali, i nawet ich
ogarn�� smutek. To by� koniec.
Po wielu latach walki, wielu
pr�bach powstrzymania Franky.ego
od czynienia dobra i udzielania
pomocy mieszka�com wszystkich
planet, wreszcie odnie�li
sukces. Zwyci�yli! Franky nie
�yje! Jego le�ny domek,
wszystko, co stworzy�, jego
magiczne proszki - nie istniej�!
Okrutni kosmici nie b�d� ju�
musieli l�ka� si� czegokolwiek
podczas podboju wszech�wiata.
Koniec.
Zamilk�em. Ju� wypowiadaj�c te
s�owa, zda�em sobie spraw� z
tego, jak okrutnie post�pi�em.
Sam nie potrafi� tego zrozumie�.
Opowie�� o Frankym Furbo zacz�a
si�, gdy najstarsze z naszych
dzieci by�o do�� du�e, by
s�ucha� bajek, i trwa�a po dzi�
dzie�. Wiem te�, �e zrobi�em
krzywd� nie tylko Billy'emu, ale
i samemu sobie.
Poranek by� zawsze w naszej
rodzinie por� na bajki. Caroline
mia�a wtedy woln� chwil�, aby
umy� si� i ubra�, zrobi�
porz�dek w kuchni i przygotowa�
�niadanie. Przez wszystkie lata
musia�em opowiedzie� tysi�ce
bajek. Ka�da z tych historii o
Frankym Furbo po prostu
pojawia�a si� znik�d w mej
g�owie. Na sw�j spos�b wcale ich
nie wymy�la�em, by�y prawdziwe,
tak jak wszystko na tym �wiecie.
Opowiada�em bajki rano,
poniewa� dzieci k�ad�y si� spa�
o r�nych porach, zale�nie od
wieku. Caroline ba�a si� te�, �e
mog� im si� przy�ni� w nocy, bo
niekt�re opowie�ci o Frankym
by�y naprawd� straszne. Jednak
zako�czenie, kt�re w�a�nie
opowiedzia�em Billy'emu, nie
pojawi�o si� bez powodu, by�o
nast�pstwem zranienia mej
pr�no�ci. Odpowiedzia�em
swojemu synowi niepotrzebnym,
ale niemo�liwym do odparcia
ciosem.
Czuj�, �e Billy �ka na mojej
piersi. Nie patrzy ju� na mnie.
Czekam. �kanie s�abnie, Billy
zaczyna m�wi�. Szloch jednak
sprawia, �e urywa wp� s�owa.
- Och, to nieuczciwe, Tato.
Nie musia�e� ich wszystkich
zabija�, nawet Franky.ego. Czuj�
si� teraz strasznie. Camilla i
Matthew, i Kathy b�d� okropnie
smutni, kiedy si� dowiedz�. To,
�e nie wierz� we Franky.ego, nie
znaczy wcale, �e on nie
istnieje. Czuj� si� tak, jakbym
sam go zabi�.
Przytulam go mocno do siebie.
Caroline wchodzi do pokoju i
spogl�da na nas. Nawet ona
wydaje si� zdenerwowana.
Zazwyczaj nie�atwo wyprowadzi�
j� z r�wnowagi. Zreszt�
w�a�ciwie nigdy nie okazuje ona
swych uczu�, chyba �e s� dobre.
W przeciwnych wypadkach
potrafi�em jednak rozpozna� bez
wahania, co czuje. Wiem teraz,
�e jest na mnie z�a. Nie musi
tego wcale m�wi�. Nie pami�tam,
aby kiedykolwiek by�a na mnie
tak bardzo z�a. Nie odzywa si�
nawet s�owem, odwraca si� i
idzie do kuchni.
- W porz�dku, Billy.
�artowa�em. To nie by�o
prawdziwe zako�czenie,
wymy�li�em je tylko. Ta bajka
ko�czy si� tak, jak powiedzia�em
za pierwszym razem. Takie
zako�czenie wymy�li� Franky
Furbo. Nie potrafi� tego
zmieni�. Gdybym zmieni� to
zako�czenie, to ka�de inne,
nawet tak straszne, jak to,
kt�re wymy�li�em, mog�oby by�
prawd�. Rozumiesz? Wymy�lanie
bajek to trudna sztuka. Trzeba
by� uczciwym wobec swojej bajki.
Musz� tak post�powa�, nawet gdy
ty w ni� nie wierzysz lub gdy ci
si� nie podoba, nawet gdy nie
podoba si� mnie lub sam w ni�
nie wierz�.
Billy przytula si� do mnie
mocniej i skinieniem g�owy daje
mi zna�, �e rozumie. Tak mi si�
przynajmniej wydaje. Patrz� na
Caroline. Ona te� kiwa g�ow�,
ale inaczej ni� Billy. Kiwa
g�ow� tak, jak gdyby ci�gle nie
rozumia�a albo nie potrafi�a si�
pogodzi� z tym, co zamierzam
zrobi�. To skinienie wyra�a jej
brak zrozumienia.
Napi�cie staje si� tak
wielkie, �e nie potrafi� go ju�
d�u�ej znie��, poza tym
najwy�sza pora wstawa�. Jajka i
p�atki s� ju� prawie gotowe, a
ja i Billy musimy si� przecie�
jeszcze umy� przed �niadaniem.
Kiedy pr�bowali�my si� my�
wszyscy naraz, w sz�stk�, nasz
pok�j przemienia� si� w
prawdziwy dom wariat�w. Caroline
przygotowywa�a dla ka�dego z nas
misk� z ciep�� wod�. Chlapali�my
si� i pluskali�my jak stadko
ptak�w przy k�pieli. Po
zako�czeniu mycia Caroline
sprawdza�a starannie, czy ka�de
z nas, nawet ja, porz�dnie si�
umy�o. Toaleta umieszczona jest
za domem, chodzili�my tam po
kolei. Naprawd� t�skni� za
dzie�mi, zw�aszcza teraz, na
kilka dni przed Bo�ym
Narodzeniem. No i przed
urodzinami Billy'ego, kt�re
wypadaj� dwa dni wcze�niej. Ju�
wkr�tce zostaniemy sami, trudno
mi nawet o tym my�le�.
Kathleen i Matthew s� w tej
chwili w g�rach, w Chile. S�
chyba szcz�liwi razem. Oboje
uwa�aj�, �e to, co robi�, jest
wa�ne dla �wiata. Kathy zosta�a,
jak sama to nazywa,
archeologiem_antropologiem,
prowadzi badania dotycz�ce
gigantycznych ska� i dziwnych
znak�w wykutych na zboczach g�r.
Matthew jest informatykiem,
pisze programy komputerowe
przeznaczone do rozwi�zywania
problem�w ekologicznych, tak jak
ja pisz� bajki dla dzieci.
Twierdzi, �e mo�e mieszka� tam,
gdzie tylko chce, a on w�a�nie
chce mieszka� razem z Kathleen.
Troch� si� o nich martwi�, ich
�ycie jest takie dziwne, ale
Caroline nie wydaje si� tym
wcale przejmowa�, a to ona w
ko�cu jest ich matk�. Nie ma
�adnych w�tpliwo�ci co do tego,
�e cho� jestem dobrym ojcem, to
g�ow� rodziny zawsze by�a
Caroline. Po�wi�ci�a swoje �ycie
dzieciom, a one odp�acaj� jej
jak tylko mog� najlepiej. Je�li
wy��czy� opowie�ci o Frankym
Furbo, jestem prawie w og�le
niepotrzebny.
Camilla mieszka na ma�ej
wysepce w p�nocnej cz�ci
archipelagu japo�skiego. Jest
oceanografem, zajmuje si�
wielorybami i delfinami. Pr�buje
powstrzyma� Japo�czyk�w od
po�awiania tych wspania�ych
zwierz�t. Nasze dzieci naprawd�
wybra�y sobie niepospolite
zaj�cia. Trudno wr�cz uwierzy�,
�e wszystko to zacz�o si� w
naszym ma�ym domku.
Powinienem jednak w ko�cu
powiedzie� - to ja jestem
najwi�kszym dziwad�em w tym
domu.
By� mo�e, jak twierdzili
wojskowi psychiatrzy, nie mam
wszystkich klepek w porz�dku.
Wiem, �e nie potrafi� spojrze� w
czarn� pustk� bytu, a mo�e
niebytu, bez pomocy. Lubi�
udawa�, naprawd� prze�ywa�
historie, kt�re tylko s�ysz�,
pisz� lub sam opowiadam, nawet
te, kt�re pisz� dla pieni�dzy.
Przyci�gaj� mnie tak�e wszystkie
zbiorowe fantazje ludzko�ci:
Bo�e Narodzenie, Wielkanoc,
�wi�to Dzi�kczynienia, urodziny.
�wi�ta s� dla mnie os�on�,
zapewniaj� mi z�udzenie
ci�g�o�ci. Potrzebuj� zawsze
czego�, czego m�g�bym si�
uchwyci�.
Opowie�ci o Frankym Furbo,
moja wiara w niego, stanowi�
cz�� mego �ycia, nadaj� mu
sens. Nie potrafi� nawet my�le�
o tym, �e Franky m�g�by nie
istnie�, �e wymy�li�em go dla
siebie. Zbyt wiele dla mnie
znaczy. Popad�em w najg��bsz�
rozpacz tylko dlatego, �e Billy
powiedzia�, i� nie wierzy ju� we
Franky.ego. Nie wiem, jak mam
sobie z tym poradzi�. Czuj�
zapach wilgotnej owczej sier�ci,
brudnych st�p, zaczynam zsuwa�
si� w otch�a� entropii. Nie
jestem jeszcze got�w na
niepo��dan� jasno��
postrzegania.
Po �niadaniu Billy idzie na
g�r� do swej klasy. Caroline
uwa�a, �e najwa�niejszym
zadaniem nauczyciela jest
wskazanie dzieciom, jak same
mog� si� uczy�. Pokaza�a im, jak
znajdowa� rado�� w lekturze.
Dobiera dla ka�dego ksi��ki,
kt�re ucz�c, b�d� r�wnocze�nie
bawi�. Po sko�czonej lekturze,
niezale�nie od tego, czy by�a to
powie��, podr�cznik do algebry,
fizyki, chemii, geografii b�d�
innego przedmiotu, czy biografia
s�ynnego cz�owieka, siada razem
ze swym uczniem i dyskutuje to,
co w�a�nie przeczyta�. Zawsze
wyja�nia szczeg�lnie z�o�one
kwestie albo pomaga w
samodzielnym znalezieniu
rozwi�zania. Cz�sto bra�em
udzia� w jej lekcjach albo
zostawia�em po prostu otwarte
drzwi do swojego gabinetu.
Zawsze w�wczas uczy�em si�
czego� nowego.
Ju� w czasie naszych wsp�lnych
studi�w na Uniwersytecie
Kalifornijskim w Los Angeles
wiedzia�em, �e by�a znakomit�
studentk�, nie zdawa�em sobie
jednak sprawy z tego, �e uczy
si� o tyle wi�cej ode mnie.
Caroline kocha uczy�, a nasze
dzieci kochaj� w niej
nauczycielk� prawie tak samo
mocno jak matk�.
A zatem zostali�my sami.
Wycieram naczynia i wstawiam je
do szafki. Ci�gle czekam, a�
Caroline powie co� na temat
okrutnego zako�czenia, jakie
wymy�li�em dla swojej porannej
opowie�ci o Frankym Furbo, ale
ona wci�� milczy. Przez chwil�
wydaje mi si�, �e my�li o czym�
innym i nie chce, bym jej w tym
przeszkadza�. Jestem za�amany.
Tak bardzo chc� z ni�
porozmawia�, ale nie mam odwagi
przerywa� jej zamy�lenia. �api�
si� na tym, �e zacz��em
pogwizdywa� jak�� melodyjk�, t�
sam�, co zawsze, a to z�y znak.
Caroline zauwa�y�a to i spogl�da
w moj� stron�. Przestaj�
gwizda�. Musz� z ni�
porozmawia�.
- W porz�dku. Przepraszam. Nie
powinienem by� tego opowiada�.
Post�pi�em okrutnie.
- Nie mylisz si�. Billy jest
ju� zbyt du�y na to, aby�
wymaga� od niego, by wierzy� w
takie rzeczy. Zaczyna przecie�
dorasta�. My�l�, �e w tym roku
zgodzi si� jeszcze na odwiedziny
�wi�tego Miko�aja, bo wie, jak�
przyjemno�� ci to sprawia, ale
to ju� b�dzie ostatni raz. Billy
jest bardzo grzeczny.
Wiem, �e powinienem si�
wstydzi� za to, co zrobi�em, i
naprawd� jest mi wstyd, ale
odczuwam go jedynie pewn�
cz�ci� swojej ja�ni.
- Caroline, wiem, nie
powinienem by� wymy�la� nowego
zako�czenia i opowiada� o
�mierci Franky.ego, ale Billy
naprawd� mnie zrani�.
Powiedzia�, �e nie wierzy ju� we
Franky.ego Furbo. Chyba by�a to
zemsta.
- Billy chcia� po prostu by�
wobec ciebie uczciwy. Nie wolno
ci kara� go za to. Nie mo�na
przez ca�e �ycie wierzy� w lisa,
kt�ry jest inteligentniejszy od
ludzi, potrafi lata�, zmienia�
swoje rozmiary wed�ug �yczenia,
raz by� lisem, raz cz�owiekiem,
przenosi� si� z miejsca na
miejsce, transmutowa� materi� i
tak dalej. Nie mo�esz oczekiwa�,
�e zawsze b�dzie w to wierzy�.
Powiniene� by� dumny, �e mia�
odwag� ci o tym powiedzie�.
- Wiem o tym. Tylko �e Franky
Furbo istnieje naprawd�. Ty te�
o tym wiesz. Wiara w co�, co
jest prawd�, nie mo�e uczyni�
Billy'emu krzywdy, nawet je�li
nie mo�e pozna� czy cho�by
zobaczy� Franky.ego.
Caroline spogl�da na mnie tak,
jak gdyby jej wzrok przenika�
mnie na wylot.
- Oboje wiemy. Williamie, �e
�wi�ty Miko�aj naprawd�
istnieje, chocia� nie w �wiecie
rzeczywistym. Nie mo�esz
oczekiwa�, �e Billy zgodzi si�
na wieczne �ycie w �wiecie
twojej fantazji. Dzieci
potrzebuj� jednoznacznego
rozgraniczenia pomi�dzy tym, co
istnieje, a tym, czego nie ma,
co mo�e, a co nie mo�e istnie�.
To normalne.
- Ale� ty mnie wcale nie
s�uchasz, Caroline. Franky Furbo
naprawd� istnieje. Nie mo�esz o
tym zapomina�. Nie rozmawiamy
przecie� o �wi�tym Miko�aju,
wielkanocnym zaj�czku czy
krasnoludkach. M�wimy o Frankym
Furbo! Je�li on nie istnieje, to
nic nie istnieje.
Caroline patrzy na mnie
uwa�nie. Przez ostatnie
trzydzie�ci pi�� lat niecz�sto
zdarza�o si� nam rozmawia� na
ten temat. Chyba troch� si� go
obawiali�my, l�kali�my si� tego,
co taka rozmowa mog�aby znaczy�
dla naszego zwi�zku, naszego
trybu �ycia.
- Sam tak naprawd� w to nie
wierzysz, Williamie. Wiem, �e
lubisz igra� z my�lami,
zastanawia� si� nad istot�
rzeczywisto�ci, ale tym razem
chc� z tob� porozmawia� ca�kiem
serio. W g��bi serca zdajesz
sobie przecie� spraw�, �e Franky
Furbo nie istnieje. Nie mo�e
istnie�. To po prostu �mieszne.
Patrz� na ni� zaskoczony. Nie
powinienem by� odpowiada�. Tak
wiele dla siebie znaczymy, a
wszystko to zdarzy�o si� dawno
temu, ale nie potrafi� si�
powstrzyma�.
- Caroline, wiesz przecie�, �e
zwolniono mnie z wojska na
podstawie paragrafu �smego.
Nigdy tego przed tob� nie
ukrywa�em.
- Oczywi�cie, �e o tym
wiedzia�am, kochanie. Tylko �e
nigdy nie mia�o to dla mnie
�adnego znaczenia. Kocham ci�.
Kocha�am ci� wtedy i kocham
teraz.
- Kiedy opowiada�em ci o
zwolnieniu z wojska,
opowiedzia�em te� o Frankym
Furbo. Powiedzia�em o nim od
razu, kiedy w czasach
studenckich spotkali�my si� na
zabawie, w tamten pi�tkowy
wiecz�r, kiedy to od pierwszego
wejrzenia wiedzia�em, �e tylko
ciebie kocham. By�em pewien, �e
jeste� pierwsz� osob� w moim
�yciu, kt�rej mog� opowiedzie� o
Frankym, kt�ra nie wybuchnie
�miechem albo nie ucieknie
przede mn� z krzykiem. Sta�o si�
to przecie� zaledwie w rok po
moim zwolnieniu ze szpitala w
Kentucky. Chyba wtedy mi
wierzy�a�?
Caroline patrzy na mnie
szeroko otwartymi oczami. W
d�oni trzyma maselniczk�, kt�r�
mia�a w�a�nie wsun�� do lod�wki.
- To by�o tak dawno temu,
Williamie. Po wojnie wszystko
si� zmieni�o, a ty by�e� taki
smutny. Zafascynowa� mnie tw�j
spos�b bycia, jeep ze �ci�tym
dachem, pe�en klatek dla ptak�w,
nawet to, �e mieszka�e� w
namiocie rozbitym na wzg�rzu w
kanionie Topanga. No, a potem
wybudowa�e� swoje prywatne
gniazdo na strychu Moore Hall.
Wtedy uwierzy�abym we
wszystko, a nawet gdyby tak si�
nie sta�o, udawa�abym, �e
wierz�. Nie mog�am pozwoli�,
aby� odszed�. By�am taka m�oda.
Nie potrafisz nawet sobie
wyobrazi�, co to znaczy dla
dziewczyny, kiedy spotyka kogo�
takiego jak ty, i wie, �e jest
zakochana. Ogarn�a mnie po
prostu desperacja.
- Chcesz mi powiedzie�, �e nie
wierzy�a� mi wtedy i nadal nie
wierzysz. Po prostu nie chcia�a�
si� ze mn� dra�ni�, prawda?
- To wszystko nie jest takie
proste. Wiedzia�am, co spotka�o
ci� w czasie wojny, jak bardzo
to prze�y�e�. Chyba by�o mi ci�
�al. Ale przede wszystkim
chcia�am by� z tob�, sta� si�
cz�ci� �ycia, kt�re sobie
zaplanowa�e�. Prawdopodobnie
uwierzy�am jak�� cz�ci� siebie,
uwierzy�a ta cz�� mojej
psychiki, kt�ra znajdowa�a si�
pod w�adz� serca. Nie rozumiesz
mnie - tak bardzo chcia�am ci
wierzy�, �e to si� sta�o. Nigdy
nie my�la�am, �e ci� ok�amuj�.
Caroline wyci�ga zatyczk� i
wypuszcza wod� ze zlewu.
Wycieram starannie patelni� i
wieszam j� na �cianie. Czuj�
pustk� w �rodku, jestem
zagubiony, tak jak wtedy w
szpitalu, gdy nikt nie chcia� mi
wierzy� i wci�� zadawali mi te
same pytania. A teraz okazuje
si�, �e nie wierz� mi tak�e moja
�ona i najm�odszy syn.
- Nie chc� ci� o nic obwinia�,
Caroline. Rozumiem. Po prostu
przez te wszystkie lata
s�dzi�em, �e cho� ty mi
wierzysz. Pomaga�o mi to
zachowa� resztk� zdrowych
zmys��w. Nigdy nie m�wi�em
nikomu wi�cej o Frankym, z
wyj�tkiem wojskowych
psychiatr�w. Dopiero po latach
zacz��em opowiada� dzieciom
bajki, niekt�re z nich
us�ysza�em od Franky.ego, inne
wymy�li�em sam. Ale nawet te
wymy�lone opowie�ci s� w pewnym
stopniu prawd�, ja przynajmniej
w nie wierzy�em.
Lekarze stwierdzili, �e
wymy�li�em Franky.ego, aby
zrekompensowa� sobie utrat�
pami�ci, kt�ra nast�pi�a na
skutek wyj�tkowo silnego urazu.
Uznali, �e nie potrafi�
zrezygnowa� ze swojej fantazji,
dlatego w�a�nie zdecydowali, �e
podpadam pod paragraf �smy;
dlatego te� dostaj� rent�
wojskow� za
pi��dziesi�cioprocentowe
kalectwo - nie jestem przecie�
inwalid�. Stwierdzono
oficjalnie, �e straci�em
pi��dziesi�t procent w�adz
umys�owych. Mam ��te papiery na
pi��dziesi�t procent. Wiesz
przecie� o tym.
Ale by�em pewien, �e ty mi
wierzysz. By�em przekonany, �e
rozumiesz, kim jest dla mnie
Franky; on nadawa� sens naszemu
�yciu. Chyba nie powinienem by�
wymy�la� bajek dla dzieci. Mo�e
to w�a�nie przez nie przesta�a�
mi wierzy�, ale tak bardzo
chcia�em podzieli� si� z dzie�mi
tym, co czu�em. Chcia�em, �eby
wiedzia�y, dlaczego ich ojciec
jest taki, jaki jest, dlaczego
�yje w taki w�a�nie spos�b,
dlaczego pr�buje stworzy� dla
nas wszystkich jedyny w swoim
rodzaju �wiat.
Oczywi�cie, nie wszystkie
bajki, kt�re opowiada�em, by�y
prawdziwe, nie wszystkie
przygody, o kt�rych m�wi�em,
wydarzy�y si� naprawd�. Franky
nie opowiedzia� mi ich a� tak
wiele. Ale ja chcia�em opowiada�
te bajki, nie s�dzi�em, �e mog�
wyrz�dzi� nimi komukolwiek
krzywd�. W jaki� przedziwny,
prawie tajemniczy spos�b wcale
ich nie wymy�la�em. To by�o tak,
jak gdyby sam Franky m�wi�
przeze mnie. Nawet cz�� z
bajek, kt�re napisa�em, pojawi�a
si� w mojej g�owie znik�d, to
by�o co� jakby pisanie magiczne.
Sam nie potrafi� tego do ko�ca
zrozumie�.
Ale najwa�niejszy jest fakt,
�e z tego wcale nie wynika, i�
Franky nie istnieje. Wiele z
moich bajek m�wi�o o prawdziwych
wydarzeniach, zw�aszcza kiedy
by�a mowa o tym, jak odkry�
swoje magiczne zdolno�ci i
zrozumia�, jak bardzo r�ni si�
od innych lis�w. By�y to
prawdziwe bajki, kt�re Franky mi
opowiedzia�.
Wycieram d�onie szmatk� i
siadam w bujanym fotelu. W
naszym domu jest niewiele
krzese�. Poza moim gabinetem i
klas� mamy tylko dwa fotele, w
jednym w�a�nie siedz�, a drugi
stoi obok kominka. Najcz�ciej
wszyscy le�ymy na naszym
ogromnym ��ku. Ka�de z nas ma
swoj� w�asn� lampk� do czytania.
W�a�nie w ��ku zwykli�my
sp�dza� wi�kszo�� wolnego czasu,
czytaj�c, rozmawiaj�c,
dyskutuj�c o tym, co
przeczytali�my, graj�c w s��wka,
po prostu - wspaniale si�
bawi�c.
To, �e wybra�em w�a�nie bujany
fotel, jest nast�pnym z�ym
znakiem, podobnie jak
pogwizdywanie. Rzadko mi si� to
zdarza.
Widz�, �e ogie� na kominku
zaczyna ju� dogasa�. Podnosz�
si� z fotela i wrzucam do
paleniska jeszcze dwie szczapy.
Mamy do�� drewna na ca�� zim�.
Rzadko robi si� tu naprawd�
zimno, cho� wieczorami czasem
bywa do�� ch�odno. Wystarczy nam
jeszcze na przysz�y rok. Drewno
to prawie wy��cznie oliwki, gdy�
ostatnio przerzedzili�my nieco
nasz gaik. Rozpala si� ono
powoli, ale potem pali si� d�ugo
i daje bardzo du�o ciep�a.
Caroline podchodzi do mnie od
ty�u. K�adzie mi d�onie na szyi
i ramionach, a po chwili zaczyna
�agodnie masowa�. Nie reaguj�.
Prawd� powiedziawszy, irytuje
mnie to. Wydaje mi si� teraz, �e
w og�le mnie nie zna, a zawsze
uwa�a�em, �e mam w niej nie
tylko �on�, ale i najlepszego
przyjaciela. Czuj� si� bardzo
samotny i nie wiem, co mam ze
sob� zrobi�. Chcia�bym m�c teraz
zapomnie� o wszystkim i �y�
dalej tak, jak gdyby nic si� nie
zdarzy�o.
Caroline jest bardzo wra�liwa,
wiem, �e wyczuwa, co my�l�. To
pogarsza jeszcze ca�� spraw�.
Ogarnia mnie coraz silniejsze
poczucie winy. Wiem, z jak�
�atwo�ci� pogr��y�bym si� teraz
w depresji, tak jak wtedy, w
szpitalu, kiedy by�em tak bardzo
samotny. W depresji czuj� si�
tak, jak gdybym w og�le nie
istnia�, nie pami�tam nawet o
tym, by spa� czy je��.
Caroline przerywa masa� moich
bark�w i staje przede mn�.
Podnosz� wzrok ku jej twarzy,
ale ona nie u�miecha si�. Patrzy
tylko na mnie.
- Williamie, pos�uchaj, czy
naprawd� a� tak wiele znaczy dla
ciebie to, czy wierz� we
Franky.ego Furbo, czy nie? To
przecie� nie ma �adnego
znaczenia. Wierz� w ciebie, to
tylko si� liczy. Dlaczego co�,
co zdarzy�o si� ponad
czterdzie�ci lat temu, mia�oby
by� dla ciebie tak ogromnie
wa�ne? Prosz�, nie wyolbrzymiaj
ca�ej sprawy, nie ka� mi si�
ok�amywa�.
- Naprawd� nie chc� wi�cej o
tym rozmawia�, Caroline. Je�li
nie wierzysz mi po tylu latach
wsp�lnego �ycia, kt�re wiedli�my
zgodnie z radami Franky.ego, c�
mo�e pom�c zwyczajne gadanie?
Czy nie zdajesz sobie sprawy z
tego, �e gdyby Franky nie
istnia�, i mnie nie by�oby na
�wiecie? A nawet gdybym �y�, w
niczym nie przypomina�bym
cz�owieka, kt�rym jestem
dzisiaj. Mo�e zabrzmi to
dziwnie, ale wiara we Franky.ego
sta�a si� moj� religi�.
Spotkanie z nim uczyni�o ze mnie
artyst�, pisarza, a tak�e da�o
mi poczucie wyj�tkowo�ci i
warto�ci, kt�rego nigdy przedtem
nie zna�em. Franky nada� po
prostu sens mojemu �yciu. Czy
tego nie rozumiesz?
Gdyby nie Franky Furbo, by�bym
martwy, martwy z fizycznego,
psychicznego i psychologicznego
punktu widzenia - jak zombi.
Przesta�em wierzy�, �e �ycie
mo�e mie� sens i jak�kolwiek
warto��, a Franky przywr�ci� mi
t� wiar�, pom�g� zrozumie�, czym
mo�e by�. By�em sierot� z
ochronki, moje �ycie nigdy nie
mia�o zbyt wiele sensu, niewiele
te� by�o w nim rado�ci a na to
jeszcze na�o�y�o si� szale�stwo
wojny. Wszystko zdawa�o mi si�
tak bezsensowne, tak straszne.
To w�a�nie Franky wskaza� mi
sens �ycia.
Podnosz� wzrok, by spojrze� na
Caroline. Po jej twarzy sp�ywaj�
�zy. C� jednak mog� poradzi�?
- Caroline, prosz�, wys�uchaj
mnie jeszcze raz. Chc�
opowiedzie� ci wszystko, co
pami�tam. Je�li nie potrafisz,
nie musisz mi wierzy�, ale b�d�
tak dobra i pozw�l mi przej��
przez to wszystko na nowo,
przypomnie� sobie, co zdarzy�o
si� naprawd�, a co nie. Je�li
teraz, po tak d�ugim czasie,
zdo�am oddzieli� prawd� od
zmy�le�, by� mo�e odkryj�, �e to
jednak lekarze mieli racj�, gdy
m�wili, �e kurczowo trzymam si�
w�asnego z�udzenia.
S�dz�, �e wiele zmy�li�em, aby
wyja�ni� te cechy Franky.ego,
kt�rych sam nie potrafi�em
zrozumie�. Chcia�em, �eby dzieci
wierzy�y w niego wraz ze mn�.
Bajka, kt�r� opowiedzia�em dzi�
rano, nie by�a prawdziwa,
chocia� tak twierdzi�em. Nie
by�a prawdziwa, to znaczy nie
by�a to jedna z bajek, kt�re
opowiedzia� mi Franky. Billy
mia� w pewnym sensie racj�,
kiedy stwierdzi�, �e wszystko to
sobie wymy�li�em, �e to
nieprawda. Ale mnie wydawa�o
si�, �e jest to prawda, i
chcia�em, �eby uwierzy� wraz ze
mn�. Nie potrafi�em zmieni�
zako�czenia tylko dlatego, �e
tego za��da�. To w�a�nie by�oby
k�amstwo.
Nie chc� nawet my�le� o tym,
�e psychiatrzy mogli mie� racj�,
�e co� w mojej g�owie jest nie w
porz�dku, �e nie potrafi�
odr�ni� fantazji od
rzeczywisto�ci. Ale mog�
pogodzi� si� z tym, �e tkwi we
mnie kto� inny. Cz�sto zdarza mi
si� my�le�, �e tak naprawd� nie
jestem sob�. To musi by� objaw
szale�stwa, prawda?
Je�li Franky Furbo nie
istnieje, a ja znajd� spos�b, by
przekona� si� o tym, s�dz�, �e
teraz potrafi� si� z tym
pogodzi�. Mam ciebie, dzieci,
nasze wspania�e �ycie, to
powinno mi wystarczy�. Tak wiele
si� zdarzy�o, jeste�my teraz tak
bardzo sobie bliscy. Masz racj�,
nie powinienem zbyt wiele od
ciebie wymaga�. To
niesprawiedliwe.
Ale teraz prosz�, usi�d� w
drugim fotelu i pozw�l mi raz
jeszcze przebiec w pami�ci
wszystko, co si� wtedy
wydarzy�o. Bardzo ci� prosz�,
postaraj si� s�ucha� uwa�nie.
Chcia�bym, �eby� by�a pewna, �e
niczego nie staram si� zmy�la� i
nie pr�buj� ci� ok�amywa�.
S�uchaj tak, jak gdyby wszystko
to przydarzy�o si� w�a�nie
tobie, i uwierz, jak dalece
tylko b�dziesz mog�a. Potrzebuj�
kogo�, kto wys�ucha tego wraz ze
mn�.
Rozdzia� 3
Okop
Jak wiesz, kochanie, mia�em
zaledwie dwadzie�cia lat, kiedy
wraz z desantem wyl�dowa�em na
pla�y pod Palermo na Sycylii.
S�u�y�em w Trzydziestej Czwartej
Dywizji Piechoty, wszyscy
byli�my wtedy �miertelnie
przera�eni.
Po ci�kich walkach uda�o nam
si� jako� opanowa� Sycyli� i
przedosta� na p�wysep. Trudno
mi nawet my�le� o tym, �e
mogli�my atakowa� ten cudowny
kraj, kt�ry dzisiaj jest naszym
domem.
Cudem zdo�a�em unikn�� �mierci
czy ran. Atakowali�my Niemc�w,
kt�rzy bronili ufortyfikowanego
klasztoru na szczycie wzg�rza
zwanego Monte Cassino. Zajad�a
walka toczy�a si� na bro�
r�czn�, mo�dzierze i dzia�a. Po
gwa�townych atakach nast�powa�y
po�pieszne odwroty. Zdawa�o si�,
�e nigdy nie zdo�amy prze�ama�
pozycji niemieckiej obrony.
Wielu W�och�w oddawa�o si� do
naszej niewoli, ale Niemcy
walczyli do ostatniego
�o�nierza. Wygl�da�o na to, �e
albo przegramy t� wojn�, albo
b�dziemy walczy� tak d�ugo, a�
wszyscy pomrzemy ze staro�ci.
Przez okopy posz�a plotka, �e
przygotowujemy si� do
zmasowanego ataku po��czonych
si� kilku dywizji ze wsparciem
artyleryjskim. Ja osobi�cie nie
by�em na to gotowy, znajdowa�em
si� na granicy nerwowego
wyczerpania, ale chyba ka�dy
m�g� wtedy to o sobie
powiedzie�.
Siedzia�em w okopie razem ze
swoim przyjacielem, Stanem
Cramerem, na wp� drzemi�c,
kiedy do naszej dziury podszed�
sier�ant Messer.
- Hej, wy dwaj, wyci�ga� mi
ty�ki z b�ota i jazda do mnie,
kapitan chce si� z wami
zobaczy�.
Poczo�gali�my si� przez b�ocko
na brzuchach. Dow�dca by� tak
samo brudny jak my wszyscy; on
te� zdo�a� jako� prze�y�. By�
jednym z nielicznych dow�dc�w
kompanii, kt�rzy przetrwali tak
d�ugo.
Chcia�, �eby�my poszli na
rekonesans. Samo to s�owo
nabra�o dla mnie specjalnego
znaczenia. Dr�enie poczu�em
nawet w m�zgu i wn�trzno�ciach.
By�em tak przera�ony, �e nie
potrafi�em wydoby� z siebie ani
s�owa. S�ucha�em razem ze
Stanem, a kapitan pokazywa� nam
na zab�oconej i pogniecionej
mapie, jakie s� plany i m�wi�,
na czym ma polega� nasze
zadanie.
- S�uchajcie uwa�nie, chodzi
tylko o rozpoznanie, wi�c
postarajcie si�, �eby kto� nie
przetrzepa� wam ty�k�w. Chcemy
tylko wiedzie�, czy mostek,
kt�ry znajduje si� kawa�ek st�d
w g�r� rzeki, zosta� zaminowany,
albo przygotowany do wysadzenia.
Gdyby kto� pr�bowa� do was
strzela� albo gdyby�cie weszli
na jakie� powa�niejsze pozycje
wroga, bra� ogon pod siebie i
wraca�. Ca�y batalion zaatakuje
o sz�stej zero zero, dok�adnie w
tym miejscu. Gdyby most by�
nietkni�ty, bardzo u�atwi�oby to
nam robot�. Artyleria rozpocznie
ostrza� o pi�tej pi��dziesi�t,
wi�c postarajcie si� wr�ci�
nieco wcze�niej. Zrozumiano?
Jak nam wyja�ni�, most
postawiono na ma�ym strumieniu.
Strumie� mo�na by�o przej�� w
br�d, ale dla dzia�
przeciwczo�gowych i ci�kiego
uzbrojenia mog�o si� to okaza�
do�� trudne. Kapitan chcia�
wiedzie�, jak wygl�da�a sytuacja
na miejscu, je�li tylko zdo�amy
si� tam dosta�.
Otrzymali�my od niego
specjalne racje �ywno�ciowe -
gor�ce kotlety i kaw�. Potem
kapitan odszed�. Jedli�my,
siedz�c oparci plecami o u�omek
muru w pobli�u kwatery. Nie
m�wili�my zbyt wiele.
Odpoczywali�my. Dobrze by�o cho�
na chwil� znale�� si� poza
pierwsz� lini�, nawet je�li
dzieli�o nas od niej zaledwie
sto metr�w. Do wymarszu zosta�y
cztery godziny.
Ruszyli�my o czwartej rano.
Kryj�c si� za naszymi liniami,
szli�my na p�noc, a�
znale�li�my si� na pozycji
r�wnoleg�ej do miejsca, w kt�rym
mia� znajdowa� si� most.
Pami�tam, �e has�o na t� noc
brzmia�o: "Lana", a odzew
"Turner". Podeszli�my do
ostatniej pozycji na naszym
odcinku. Byli to ch�opcy z
trzeciego plutonu. Zauwa�yli
nas, podali�my wi�c has�o.
Zsun�li�my si� do ich okopu i
powiedzieli�my, jakie mamy
zadanie. Odparli, �e nie
widzieli �adnego mostu, ale
mogli skierowa� nas w stron�
strumienia, kt�ry p�yn�� u st�p
s�siedniego wzg�rza. Twierdzili,
�e przeciwleg�e zbocze pe�ne
jest szkop�w. Wystraszyli nas
informacjami o minach i
snajperach.
Ostro�nie wysun�li�my si� z
okopu. W nosie i na podniebieniu
czu�em kwa�ny smak kawy. Nie
powinienem by� jej pi�.
Potykaj�c si� i �lizgaj�c,
zsuwali�my si� po stoku wzg�rza.
Zbocze pokryte by�o zmarzni�tym
b�otem, ale na wierzchu le�a�a
warstwa lu�nego �upku.
Dotarli�my do strumienia i
zatrzymali�my si� na jego
brzegu.
Stan mia� map� i by� pewien,
�e most powinien si� znajdowa�
nieco dalej na p�noc, w�a�ciwie
bardziej na wsch�d ni� na
p�noc. Ja nie mia�em zielonego
poj�cia, chcia�em tylko jak
najszybciej za�atwi� spraw� i
wraca�.
Ruszyli�my w g�r� w�wozu
wy��obionego przez strumie�.
Trudno nam si� sz�o ze wzgl�du
na panuj�ce ciemno�ci. Niebo
rozja�nia�o si� ju� troszeczk�,
tak jak zawsze wtedy, kiedy
przed �witem stoisz na warcie i
czekasz ju� tylko na zmian�.
Ale, jak zwykle, niewiele to
pomaga�o. Kierowali�my si�
przede wszystkim szmerem
p�yn�cej wody.
�ciany w�wozu stawa�y si�
coraz bardziej strome, coraz
cz�ciej te� zdarza�o nam si�
zsuwa� do wody. Nagle