1889

Szczegóły
Tytuł 1889
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1889 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1889 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1889 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Edmund Niziurski Pi�� melon�w na r�k� Tom Ca�o�� w tomach Zak�ad Nagra� i Wydawnictw Zwi�zku Niewidomych Warszawa 2000 T�oczono pismem punktowym dla niewidomych w Drukarni Zak�adu Nagra� i Wydawnictw Zn Warszawa, ul. Konwiktorska 9 Przedruk: Wydawnictwo "Literatura", ��d� 1996 Korekta: U. Maksimowicz i E. Chmielewska `tc Rozdzia� I Czemu �ciga� mnie gang braci Ryps? "Dzisiaj nie b�dzie obiadu". Moje wyst�py w Szulerni. Daremne k�amstwa, Mariusz i Dariusz wiedz� wszystko. Cz�owiek sukcesu? To na pewno nie tato. Am witamina. Boj� si� szerszeni pod mostem. By�o to w czasach, gdy jajko kosztowa�o tysi�c, a kilogram szynki sto tysi�cy, portfele p�cznia�y od banknot�w i wszyscy byli milionerami... no, prawie wszyscy, ja w ka�dym razie nie by�em. Tego dnia troch� wcze�niej ni� zwykle (bo w szkole nie by�o matmy) sta�em przed wystaw� sklepu sportowego Bucholca i po��dliwie wlepia�em oczy w czarne �y�worolki, dr�cz�cy mnie od miesi�cy, niedo�cig�y przedmiot moich marze�. I tym razem nie mog�em si� oprze� pokusie. Wlaz�em do �rodka i kaza�em sobie poda� numer czterdzie�ci dwa do przymiarki, cho� wiedzia�em, �e nie b�dzie mnie sta� na kupno, ani jutro, ani za miesi�c, ani w daj�cej si� przewidzie� przysz�o�ci, zw�aszcza po tym, co nas ostatnio spotka�o. Ekspedientka niech�tnie poda�a mi pude�ko. Musia�a zapami�ta�, �e kiepski ze mnie klient. Ogl�da�em w�a�nie moj� lew� nog� uzbrojon� w rolki, gdy us�ysza�em znajome g�osy, zachryp�e i kogucie, a jeden jakby barani. Zerkn��em niespokojnie w stron� okna. Tak, nie omyli�em si�, to byli oni! Darek i Mariusz bracia Ryps oraz ich paczka: ten atleta Ryszard Gr��el (g�os barani), obok niego niezwykle skuteczny adept walk dalekowschodnich, szczup�y Picio Koz�owski zwany Igie�k� i jeszcze s�oniowaty Eryk Kn�ber, czyli Elefant (g�osy kogucie), a tak�e gruby Kluch, kt�rego brali z sob� chyba tylko po to, by bawi� si� jego kosztem (jak si� naprawd� nazywa�, nie wiedzia�em). Od paru dni mia�em na karku t� niebezpieczn� szajk�. Wk�adali nadspodziewanie du�o wysi�ku, �eby mnie dopa�� i ...rozliczy�. Musieli pewnie wytropi�, �e wracam t�dy z budy, no i postanowili zaczai� si� tutaj. Ale ja z pewnych zasadniczych powod�w nie mia�em najmniejszej ochoty z nimi si� spotka�, rzuci�em wi�c buty z rolkami i na wszelki wypadek schowa�em si� za rz�dem pstrokatych kurtek w stoisku z odzie�� sportow�. �ywi�em nadziej�, �e nie wejd� do sklepu, ale oni po kr�tkiej dyskusji weszli. No, to b�dzie cyrk i jaja - pomy�la�em i nie pomyli�em si�. Zaraz zacz�li na oczach bezradnych ekspedientek przewraca� sklep do g�ry nogami, rzuca� pi�kami, pojedynkowa� si� kijami golfowymi, zak�ada� r�kawice bokserskie i boksowa�, przymierza� kaski motocyklowe i wali� si� po �bach rakietami. A �eby by�o �mieszniej, ma�emu Kluchowi zamiast kasku wsadzili na g�ow� p�katy kocio�ek biwakowy. Biedak nie m�g� go potem zdj�� i skar�y� si� p�aczliwie: - No i co�cie zrobili! �ci�gnijcie mi to teraz, �wiry! Zawsze musicie mi co� zrobi�! - Zaraz, ma�y! Zabawimy si� w ciuciubabk�! - �miej�c si� wciskali mu naczynie jeszcze g��biej na oczy. - Rany, co wy... Nic nie widz�! - og�upia�y Kluch z wyci�gni�tymi r�kami jak �lepiec obija� si� o manekiny popychany to w jedn� to w drug� stron� przez rozochoconych �obuz�w, kt�rzy zarykiwali si� z ubawu. Dopiero zaalarmowany kierownik Bucholc z dwoma uzbrojonymi ochroniarzami po�o�y� kres tym wulgarnym wybrykom. Kaza� bandzie wynosi� si� ze sklepu, ale przedtem odstawi� towar na p�ki, co w przypadku kocio�ka biwakowego okaza�o si� niewykonalne, poniewa� nie chcia� Kluchowi zej�� z g�owy. - To dlatego, �e on ma odstaj�ce uszy - orzek� Mariusz. - I �le uformowan� czaszk� - doda� Dariusz. - Biegnij po mas�o - krzykn�� do Igie�ki. - Trzeba szczylowi nasmarowa� ma��owiny. - Lepiej olejem sojowym - radzi� flegmatycznie Elefant. - Najlepiej �elem FA! Tylko �elem FA! - przekonywa� Gr��el. - �el FA jest najbardziej �liski! - E, szkoda �elu - powiedzia� Mariusz. - Wystarczy namydli� ma�ego myd�em. Przy okazji umyjemy mu brudne uszy. - Pr�dzej, bydlaki - niecierpliwi� si� Kluch - duszno mi, �eb mi p�ka, r�bcie co�! - bulgota�. - Tak mnie urz�dzi�, �mierdziele!... �eby was pokr�ci�o, zawsze musicie mi co� zrobi�. - Wszystko dlatego, �e masz nietypow� czaszk� - t�umaczy� Dariusz. - Kto widzia� mie� �eb w kszta�cie gruszki! - Najdusy, gnojone chmyzy! - pieni� si� Kluch. - Przesta� bluzga� - straszy� go Mariusz. - Jak b�dziesz za du�o m�wi�, to spuchniesz, a wtedy ju� w og�le nie da si� tego �ci�gn�� i trzeba b�dzie uci�� ci g�ow�. Kluch umilk� przera�ony tak� perspektyw�. - A ty tu czego si� czaisz? - us�ysza�em za sob� m�ski g�os. Kto� z�apa� mnie za ko�nierz. �ypn��em przez rami�. Zobaczy�em gniewne, nabieg�e krwi� oczy. To kierownik sklepu, Bucholc! Sp�oszony wyrwa�em si� gwa�townie i skoczy�em do wyj�cia. Rozp�dzony jak byk na korridzie pchn��em po drodze ci�kiego Elefanta. Zwali� si� na Igie�k�, Igie�ka na Gr��ela, Gr��el na braci Ryps! Co za fuks! Sam by�em zaskoczony, �e mi si� tak uda�o! A �eby galimatias by� wi�kszy, rzuci�em im jeszcze pod nogi manekin w d�okejce. Ju� w drzwiach zerkn��em za siebie i z satysfakcj� stwierdzi�em, �e ca�a hultajska pi�tka le�y. Niemniej moja sytuacja by�a nie do pozazdroszczenia, bo wszyscy b�yskawicznie poderwali si� rozjuszeni i dysz�c zemst� pognali za mn� z dzikim wrzaskiem: - Mucha, st�j! Zatrzymaj si�, ty gnojku! �apa� Much�! Nieszcz�sny Kluch, wci�� z kocio�kiem na g�owie, te� jakim� cudem wydosta� si� na ulic� i zataczaj�c si� be�kota� p�aczliwie: - Gdzie jeste�cie, parszywcy! Nie zostawiajcie mnie, dranie... Ale bracia Ryps nawet si� nie obejrzeli i na czele swojej bandy sadzili za mn� wielkimi susami zmniejszaj�c za ka�dym krokiem dystans... Czu�em, �e nie wytrzymam d�ugo. By�em s�aby, od paru dni nie zjad�em porz�dnego posi�ku, dzi� wsun��em tylko �liwki w occie (nic innego nie znalaz�em ju� w spi�arce) i zagryz�em resztk� przedwczorajszej bu�ki. Ten bieg u�wiadomi� mi, jak bardzo straci�em kondycj�. Tydzie� temu mama powiedzia�a: - Przykro mi, Witku, dzisiaj nie b�dzie obiadu! Nie zrozumia�em w pierwszej chwili. - Nie szkodzi - odpar�em - mo�emy zje�� co� u "Kr�la". "Kr�l" to by�a nowa, elegancka restauracja na s�siedniej ulicy. - Obawiam si�, �e nie sta� nas na to - o�wiadczy�a zak�opotana mama. - Jak to nie sta�, mamo?! - Tata nie wr�ci�, zn�w nie wiadomo, gdzie si� podziewa, a mnie sko�czy�y si� pieni�dze. - Po�ycz! - Po�yczam ju� od miesi�cy... obawiam si�, �e nikt nam ju� wi�cej nie po�yczy, a nie chc� sprzedawa� rzeczy, to ju� by�oby dno. - A wuj Karol? - Wyjecha� do Frankfurtu. - A ciotka Trafek_Tro�ska? - Od ciotki Trafek nikt jeszcze nie wydusi� ani grosza. - Mamo, to co zrobimy! - wykrzykn��em. - Nie wiem, spr�buj� znale�� jak�� prac�. Przygryz�em wargi. Nie wierzy�em, �eby jej si� uda�o. Nie mia�a ani referencji, ani wykszta�cenia, ani �adnej praktyki... I zdj�� mnie strach. Nigdy dot�d przez g�ow� mi nie przesz�o, i� mo�e nadej�� taki dzie�, �e b�d� g�odny i nie dostan� obiadu. Tego dnia uprzytomni�em sobie ze zgroz�, �e nie mog� ju� liczy� na moich starych i �e to ja, ja sam, musz� teraz zatroszczy� si� o mam� i o siebie. I kiedy g��wkowa�em, jak zdoby� troch� pieni�dzy przypomnia�em sobie, co mi dawno powiedzia� Wojtu� Pycek. Grali�my na �awce w parku w pokera i kiedy ogra�em go po raz trzeci z rz�du, �obuz zamrucza� z podziwem: - Ty, Mucha, m�g�by� �mia�o zmierzy� si� z bra�mi Ryps w Szulerni. Po godzinie wyszed�by� z melonem w kieszonce. Szulerni� nazywali�my zaciszne miejsce w nadbrze�nych zaro�lach pod pierwszym i jedynym ocala�ym prz�s�em starego mostu na Pilicy. Mia�o ono fataln� opini�, porz�dni ludzie omijali z daleka ten zak�tek. Panowa�o og�lne przekonanie, �e to melina najgorszych m�t�w i szumowin naszego niezbyt bogobojnego miasteczka, siedlisko wszelkiego zepsucia, co by�o po cz�ci prawd�, lecz odk�d teren ten opanowa� gang braci Ryps, zasz�y tam widoczne zmiany, pytanie tylko, czy na lepsze. Pomys�owi bracia urz�dzili pod mostem, jak to �adnie okre�lili, o�rodek relaksu. W rzeczywisto�ci r�n�li tam w karty, g��wnie w pokera, obrabiaj�c m�odszych koleg�w z budy. Nazywa�o si� to strzy�eniem baran�w. Zarobili wtedy na nowe przezwisko. Nazywano ich klasykami, bo m�odocianych amator�w hazardu za�atwiali klasycznym sposobem. Najpierw pozwalali im wygrywa� i zarazi� si� gor�czk� hazardzist�w, a potem, rozochoconych, "strzygli" do ostatniego grosza, wyci�gaj�c od nich nie tylko kieszonkowe i wszystkie oszcz�dno�ci, ale tak�e co cenniejsze fanty: zegarki, kasety, medaliki, �a�cuszki... Ale kto nie traci� g�owy, nie dawa� si� ponie�� emocjom i umia� w por� wycofa� si� z gry, ten m�g� podobno zarobi� tu sporo forsy. - Dobra, stary - powiedzia�em do Pycka - ale wiesz, �e nie �mierdz� groszem. Sk�d wezm� fors� na pocz�tek? - Zablefuj - odpar� bez wahania. - Oni wiedz�, �e Karol Mantyka, ten handlowiec z mercedesem, to tw�j wuj. Mo�esz �mia�o uda�, �e pomagasz mu w interesach i jeste� dobrze nadziany. Wystarczy, jak w�o�ysz co� do puli na pocz�tek i zablefujesz, a potem ju� b�dziesz operowa� tym, co wygrasz. Zastawi�em wi�c w lombardzie u Szyjki medalik, pami�tk� po pierwszej komunii i z bij�cym mocno sercem uda�em si� do Szulerni. Karta sz�a mi nadzwyczajnie. "Karety" i "fulle" pcha�y mi si� w �apy, podczas gdy moi partnerzy dostawali do r�ki lub dokupywali same �mieci. Tego popo�udnia zarobi�em trzysta patyk�w z hakiem, a nazajutrz jeszcze wi�cej i ...rozbyczy�em si� na ca�ego. Zacz��em zagrywa� coraz bardziej bezczelnie i ryzykownie podbija�em stawki. Chyba uwierzy�em, �e szcz�cie w kartach kupi�em sobie na sta�e. A potem ta decyduj�ca rozgrywka, kt�r� b�d� pami�ta� do �mierci... W "banku", na skrzynce po cytrusach pi�trzy� si� �adny stosik banknot�w. Bracia Ryps przestali si� nagle u�miecha�. Dariusz westchn�� i powiedzia�: - No, to, Mucho, czas na lep! - Sko�cz jak ka�dy kiepski kiep! - doda� Mariusz. I wtedy co� si� z moim szcz�ciem pokr�ci�o. Niespodziewanie w r�kach Dariusza znalaz� si� full, ja mia�em tylko tr�jk� walet�w. Przegra�em wszystko, a potem ju� si� potoczy�o klasycznym torem. �eby si� odegra� przyst�powa�em do kolejnej gry blefuj�c ordynarnie, rzecz jasna przegrywa�em, - bracia Ryps po mistrzowsku robili mnie w konia, a w�wczas zn�w chcia�em si� odegra� i tak w k�ko, a� sp�uka�em si� do ostatniej nitki. Ma�o mi by�o tego. Zamiast si� opami�ta� bezwstydnie poprosi�em braci o kredyt. Zgodzili si� �atwo. Wiedzia�em, �e ta partyjka, to dla mnie ostatnia szansa. Postanowi�em pozby� si� reszty skrupu��w i szachrowa� teraz na ca�ego, ale oni okazali si� lepszymi szachrajami, zreszt� by�o ich dwu. Tak, to byli du�ej klasy klasycy i klasycznie mnie za�atwili. W rezultacie pod koniec dnia by�em im winien ca�ego melona z pestkami, co musia�em po�wiadczy� w�asnym podpisem na kawa�ku papieru. Dali mi termin trzydniowy na uregulowanie d�ugu i zagrozili, �e b�d� mia� tragiczny wypadek po drodze do szko�y, je�li nie dotrzymam terminu. Przez ca�e trzy dni my�la�em, sk�d wytrzasn�� tego melona, ale nic nie przychodzi�o mi do g�owy. Liczy�em ju� tylko na jaki� cud, ewentualnie na powr�t nadzianego taty (tata nie wraca, ranki i wieczory...), ale to te� r�wna�o si� z cudem. Wi�c nawet nie zdziwi�em si� zbytnio, gdy nazajutrz po up�ywie terminu znalaz�em w skrzynce na listy kartk� z trupi� g��wk� i piszczelami oraz z nast�puj�cym tekstem: Oj, nie�adnie, Mucho, niehonorowo! Termin min��, a ty co? Ani mru_mru ani kukuryku! Przykro nam, ale musimy rozpocz�� procedur� egzekucyjn�. Masz zg�osi� si� natychmiast do Sz., inaczej znajdziesz si� na li�cie do likwidacji. Oczywi�cie nie mia�em zamiaru si� zg�asza�. Ba�em si�, �e nie wyjd� z Szulerni �ywy. Moje po�o�enie by�o rozpaczliwe. Wiedzia�em, �e mi nie przepuszcz� i �y�em w permanentnym strachu. Z domu wychodzi�em przez okno spuszczaj�c si� po linie piorunochronu na podw�rko, stamt�d przez p�ot prze�azi�em na skwer Piast�w i bocznymi uliczkami p�dzi�em do szko�y. Tu czu�em si� stosunkowo bezpiecznie, natomiast ba�em si� powrotu. Czu�em, �e czaj� si� gdzie� na mnie i odwa�y�em si� wyj�� z budy dopiero dwie godziny po lekcjach i dalek�, okr�n� drog� przez zgie�kliw� ulic� Radomsk� przemyka�em si� do chaty. Niestety, ta zabawa nie mog�a trwa� d�ugo. W ko�cu musieli mnie wytropi�, no i wytropili, �e po drodze ze szko�y wst�puj� do sklepu sportowego Bucholca. Dzi� te� mnie licho skusi�o, �eby wst�pi�, a teraz siedz� mi na karku i chyba ju� nie odsadz� si� od nich. Czuj�c, �e s�abn�, resztk� si� skr�ci�em na plac targowy przy Andersa i lawiruj�c mi�dzy straganami pr�bowa�em zmyli� tropy. Na razie los mi sprzyja�. Gr��el i Igie�ka byli tu� tu�, ale zawadzili o st� z piramid� wielkich arbuz�w, arbuzy jak bomby rozlecia�y si� po ziemi i na chwil� powstrzyma�y pogo�. Niestety wci�� by�em w opa�ach, bo od strony stoiska rybnego pr�bowali zabiec mi drog� bracia Ryps. Nie namy�laj�c si� wiele wywali�em im pod nogi tac� ze �ni�tymi karpiami. Warto by�o popatrze�, jak z przera�eniem wpadaj� w po�lizg... A jednak nie przewr�cili si�. Jako wytrawni �y�wiarze na medal dali sobie rad� z t� nieoczekiwan� przeszkod�. Rutyna im pomog�a... zakodowane obronne odruchy! Natychmiast obni�yli �rodek ci�ko�ci i przybrali dla zachowania r�wnowagi optymaln� w tych warunkach pozycj�. Ale nadbiegaj�cy za nimi Elefant ju� nie zd��y� wyhamowa� z powodu zbyt du�ej wagi cia�a i z piskliwym okrzykiem grozy przejecha� si� na rybach jak na rolkach a� do stoiska mleczarskiego, a tam ca�� mas� swojego stukilowego cielska wbi� si� w stert� jogurt�w, kefir�w, �mietanki, tudzie� kolorowych krem�w. Wszystkie apetyczne danony i bakomy rozprys�y si� po os�upia�ych sprzedawcach i klientach, a na moje szcz�cie tak�e po og�upia�ych Rypsiakach. Zanim, o�lepieni, przyszli do siebie, zyska�em nad nimi kilka sekund przewagi. Mia�em nadziej�, �e dadz� za wygrana i odczepi� si� ode mnie, ale oni byli za�arci. Upa�kani jak klowni na bia�o i r�owo pozbierali si� szybko i na nowo podj�li po�cig nawet nie ocieraj�c pysk�w. Teraz pozosta�a mi ju� tylko jedna szansa... Znale�� si� jak najpr�dzej w parku na skarpie i tam zaszy� jak �cigane zwierz� w g�stwinie krzak�w. Ale czy zd���? Na trawniku, obr�cony do mnie ty�em, ogrodnik z w�em w r�ku rozmawia� z muskularnym inwalid� o bujnej czuprynie, kt�ry siedzia� w w�zku. Od razu wiedzia�em, co zrobi�. Wyrwa�em ogrodnikowi z r�k sikawk� i skierowa�em mocny strumie� wody prosto w zbli�aj�cych si� Rypsiak�w. Najpierw w grubego Elefanta. Nie wytrzyma� i czmychn��, potem za�atwi�em w ten sam spos�b Igie�k�. Zajad�o�� we mnie wst�pi�a. Ju� zacz��em wierzy�, �e si� obroni�, ale szcz�cie niespodziewanie odwr�ci�o si� ode mnie. Szprycowa�em w�a�nie do�� skutecznie obu braci ca�� si�� sze�ciu atmosfer ci�nienia, gdy nagle w�� zakrztusi� si� i zwiotcza�, a bystry strumie� za�ama� si� �a�o�nie. Zrozumia�em - nag�y spadek ci�nienia, typowa dolegliwo�� naszych biednych d�ubkowskich wodoci�g�w. Sprawy potoczy�y si� teraz fatalnie. Ogrodnik wyszed� z chwilowego os�upienia, rozz�oszczony wyrwa� mi sflacza�ego w�a i zacz�� mnie nim ok�ada� bezlito�nie; odskoczy�em w bok, ale tak nieszcz�liwie, �e prosto w �apy tego kud�acza na inwalidzkim w�zku. Typ �cisn�� mnie stalowym chwytem i przydusi�. Mia� potworn� si�� w r�kach (inwalidzi na w�zkach cz�sto maj�). - Co pan wyrabia! - wykrztusi�em. - Niech pan mnie pu�ci! Goni� mnie! Ca�a banda! To �li ch�opcy. On jednak ani my�la� mnie pu�ci�. - Znasz tego gnojka? - zapyta� ogrodnika. - Gdzie� go chyba widzia�em. - To m�j m�odszy brat - rozleg� si� g�os Darka Rypsa. Zdyszany ociera� mokr� twarz. - �wietnie, �e pan go przytrzyma�. Jest psychicznie chory. Stale ucieka z domu i rozrabia w mie�cie. Gdy dostaje ataku, bywa niebezpieczny. Ci�ko porani� ju� paru ludzi. Jutro odwozimy go do czubk�w. Dzi�kujemy za pomoc... to by� wspania�y chwyt! Tylko pozazdro�ci� takiej krzepy w r�kach! - Niech pan nie s�ucha, to k�amstwa! - be�kota�em rozpaczliwie, ale w�tpi�, czy inwalida mnie zrozumia�. Mile pochlebiony komplementami bez wahania odda� mnie w r�ce braci Ryps, kt�rzy zaraz obezw�adnili mnie fachowo i wierzgaj�cego bezradnie jak ciel� zaci�gn�li na �awk� w k�cie ogrodu. By�em przygotowany na najgorsze. Wiedzia�em, �e zn�caj� si� bestialsko nad swoimi ofiarami, ju� na wst�pie cz�stuj�c pojmanych je�c�w nadzwyczaj bolesnym ciosem w �o��dek. Pewien, �e mnie te� to spotka, napi��em obronnie mi�nie brzucha, by z�agodzi� skutki ciosu, ale, o dziwo, ciosu nie by�o, ani tortur, w og�le nic z tych rzeczy. - Czemu ucieka�e� jak g�upi zaj�c - zapyta� Mariusz. - Nerwowy jestem - b�kn��em. - Ba�e� si� nas? Nieczyste sumienie, co Mucha? - Nie mam jeszcze tej forsy, ale jutro... przysi�gam... - Jutro b�dzie futro. Masz nas za g�upk�w? Od pocz�tku wiedzieli�my, �e chcesz nas zrobi� w konia. Wymy�li�e� sobie, �e ob�owisz si� u nas zgrywaj�c si� na Wielkiego Szu i ci�gn�c zyski ze strzy�enia baran�w. A naprawd� to taki z ciebie szuler, jak ze mnie karmelita bosy. Nie masz zielonego poj�cia o szulerce, a gdyby� nawet mia�, to te� zda�oby si� psu na bud�, bo jeste� mi�czak i rozklejasz si� na widok p�acz�cego barana. Kr�tko m�wi�c blagier z ciebie, Mucha, a my bardzo nie lubimy blagier�w, prawda, Darek? - Oj, nie lubimy! - potwierdzi� Dariusz. - Zw�aszcza, gdy pr�buje nas zwodzi� taki gnojek, takie walutowe zero, taki finansowy trup jak ty! - Ja, finansowy trup! - oburzy�em si� - owszem mieli�my w domu chwilowy k�opot z got�wk�, bo ojca zatrzyma�y interesy... ale ju� dzwoni�, �e wraca... dzi�, najdalej jutro, dostan� zaleg�e kieszonkowe, pi�� i p� melona i sp�ac� d�ug pod hajrem! Z nowym wozem wraca. Zarobi� dwana�cie miliard�w na komputerach z Tajwanu, co zrobi�y furor� na rynku... - blagowa�em bez zaj�knienia, ale oni nie kupili tej gadki. - Ty, ty, czaru�, daruj sobie - za�miali mi si� w twarz - to s� bajeczki, kt�re sam sobie opowiadasz przed snem. Prawda jest taka, �e tw�j stary k�adzie ka�de przedsi�wzi�cie, zawala ka�da transakcj�, nic jeszcze mu nigdy w �yciu nie wysz�o i nie wyjdzie! To kompletny nieudacznik, noga do interes�w. Wszyscy to m�wi�! Narobi� tylko niebosi�nych d�ug�w, samemu Szyjce winien jest miliard z ok�adem! O, bo naci�ga� na po�yczki to on umia�. Nabra� nawet Karola Mantyk�. - No, no, licz si� ze s�owami! - warkn��em. - M�j tata nikogo nie naci�gn��. - Owszem, to znana sprawa, nam�wi� swojego szwagra na jaki� ksi�ycowy interes, kt�ry okaza� si� wielk� plajt�, a teraz, biedak, ukrywa si� przed wierzycielami. - Wcale si� nie ukrywa. By�by wr�ci� ju� wcze�niej, ale niespodziewanie musia� przeprowadzi� wa�ne rozmowy z koncernem Daewoo. - No prosz�, tak ci powiedzia�? Biedak, zgrywa si� na cz�owieka sukcesu, ale zapytaj go jak wr�ci, co si� sta�o z maj�tkiem twojej matki. Niech ci opowie, jak go zmarnowa� na nieudane przedsi�wzi�cia... - Nieprawda! Niczego nie zmarnowa�. Mama ma wci�� sto dziesi�� dzia�ek budowlanych w Radomiu Firleju, tak jak mia�a... - Co ty powiesz, sto dziesi�� dzia�ek! - �eby� wiedzia� i na najwi�kszej firma "Plaza" chce postawi� hotel na dwadzie�cia kondygnacji... Mama w�a�nie wyjecha�a do Radomia przeprowadzi� pertraktacje. Bracia Ryps parskn�li �miechem. - Ty, Mucha, masz wyobra�ni�, niech ci� licho! Powie�ci m�g�by� pisa�! - powiedzia� Dariusz. - A co do twojej mamy, to owszem wyjecha�a, ale ambulansem do szpitala, po tym jak zas�ab�a na ulicy pod poczt�. To tw�j stary wp�dzi� j� w chorob�, wszyscy m�wi�. To smutne, ale jeste�cie na dnie, Mucha... - Wuj Karol... - Wuj Karol te� ci nie pomo�e - przerwa� mi ostro Mariusz. - Podobno nakry� ci�, jak majstrowa�e� przy jego komputerze i nie masz ju� prawa wst�pu do jego domu. Zaczerwieni�em si� i przygryz�em upokorzony wargi. Dranie, wszystko o nas wiedzieli, o mnie, o rodzicach, nawet o wuju i nie mylili si�, byli�my na dnie. A tata, zamiast sko�czy� z aferami i wyj�� wreszcie na prost�, popisa� si� ostatnio nowym zagraniem. Pi�� dni temu, gdy wr�ci�em ze szko�y, stan��em w progu os�upia�y. W mieszkaniu panowa� rozgardiasz, jakby przeszed� przez nie huragan. Porozrzucane rzeczy, pootwierane szafy, powyci�gane szuflady. Od razu domy�li�em si�, czyja to sprawka. Znikn�o radio, znikn�� telewizor, aparat fotograficzny, magnetofon z odtwarzaczem, a nawet mikser z kuchni i sokowir�wka. A ze �cian ulotni�o si� (co mnie najbardziej wzburzy�o) sze�� Nikifor�w, ostatnie z ma�ej kolekcji obraz�w, kt�re mama odziedziczy�a po dziadku. Z ulg� stwierdzi�em, �e ocala� magnetowid, chyba dlatego, �e stanowi� w�asno�� wuja Karola (buduj�ca uczciwo�� taty!). Na stole le�a�a kartka z du�ego notesu agendy z nakre�lonym w widocznym po�piechu tekstem: Przykro mi, musia�em zabra� par� rzeczy. Interes, kt�ry rozkr�cam, potrzebuje pilnie got�wki. Nikifory wr�c� do nas nied�ugo. Daj� je tylko na zabezpieczenie kredytu, kt�ry bior�. Wybaczcie, �e zostawiam ba�agan, ale bardzo si� spiesz�. Tym razem kura zniesie na pewno z�ote jajko. Jeszcze troch� zaufania i cierpliwo�ci, kochani. Zobaczymy si� wkr�tce. B�d�cie dobrej my�li! Kocham Was! Tata Dobrze, �e mama tego nie widzia�a. Dwa dni wcze�niej zabrano j� do szpitala. Co za bezwzgl�dny cz�owiek! - pomy�la�em. - Zupe�nie bez hamulc�w w maniakalnym d��eniu do sukcesu. Ale tym razem przeholowa�! Odnajd� go! Nie mia� prawa zastawia� Nikifor�w, to w�asno�� mamy. Odzyskam je! Odbior�, u kogokolwiek teraz si� znajduj�! Zmi��em list w r�ce i wrzuci�em do kosza, lecz po kr�tkiej chwili wydoby�em go z powrotem i wyg�adzi�em. "To jest dokument niebezpiecznej beztroski taty - pomy�la�em - zachowam go". W koszu zauwa�y�em obce �mieci: jakie� faktury, kosztorysy, podart� "Gazet� Bankow�" i... kwit parkingowy. Obejrza�em go z ciekawo�ci. Mia� nadruk: Parking strze�ony S.C. Silnica, ul. Soko��w, Kielce. Data wskazywa�a, �e dnia poprzedniego ojciec parkowa� tam pojazd o numerze rejestracyjnym KIc�9119. A wi�c tat� co� wi��e z Kielcami. Poszukiwania powinienem zacz�� od tego miasta... - No, co, ju� nie brz�czysz, Mucho? - za�mia� si� Mariusz. - Zrozumia�e� w ko�cu, �e mydli� nam oczu nie ma sensu. My wszystko wiemy. Czas sko�czy� t� g�upi� rozmow�. Do�� ju� nawciska�e� kit�w, a teraz g�ba w ciup i pos�uchaj: gwi�d�emy na twoj� fors�. - Cooo?! - Na tej forsie po�o�yli�my krzy�yk, prawda, Darek? - Tak, czarny krzy�yk z kropk� - przytakn�� Dariusz. - Nie chcemy od ciebie tego melona. - To... to co chcecie? - zaniepokoi�em si� nie na �arty. - Zrobisz co� dla nas - powiedzia� Mariusz. - Co takiego? - Wy�wiadczysz nam ma�� grzeczno��. - Mianowicie? - Przewieziesz paczk� do drogerii "Mi�" w Radomiu. - Nie mo�ecie jej wys�a�... na przyk�ad poczt�? - To zbyt cenna przesy�ka, boimy si�, �e zginie. - C� to takiego? - Nie musisz wiedzie� - mrukn�� Darek. Spojrza�em na niego podejrzliwie. - Chcecie mnie wpakowa� w �ajno, to co� trefnego, prawda? - Sk�d�e znowu! - zaprzeczy� z oburzeniem Mariusz. - To sprawa po prostu... tajemnicy handlowej. Widzisz, Mucha, mamy swoje doj�cia, dobre uk�ady z importerami, od czasu do czasu nawija si� bombowy interes, ale nie chcemy o tym tr�bi�, bo konkurencja tylko czyha... - Nikomu nie powiem, ale musz� wiedzie�, co mam przewie��. Bracia Ryps spojrzeli po sobie. - Powiedz mu, Darek - rzek� Mariusz - on ju� zrozumia� i b�dzie trzyma� j�zyk za z�bami! - To jest... Lekarstwo. - Lekarstwo? - Dok�adnie witamina. - Jaka witamina? Dariusz spojrza� pytaj�co na brata. - Powiedz mu, Darek. - To jest AM witamina - powiedzia� Dariusz. - Nie s�ysza�em o takiej witaminie. Na co to jest? - Na pryszcze. - Oczyszcza krew - doda� Mariusz. - Ale czemu ja? Czemu nie dostarczycie tego sami? - patrzy�em na nich nieufnie. - No, wiesz - skrzywi� si� Mariusz - gliniarze uprzedzili si� do nas, o byle co si� czepiaj�, maj� nas stale na oku. Ubzdurali sobie, �e towar, kt�ry rozprowadzamy, pochodzi z lewego obiegu. - A nie pochodzi? - Jasne, �e nie! To towar czysty jak pielucha pampers. Prosto z jednej likwidowanej apteki, tyle �e nie wolno go sprzedawa� bez recepty. Dlatego si� nas czepiaj�. Wiesz, zaraz przes�uchania, sk�d tyle mamy, szykany, konfiskaty i takie r�ne rzeczy, od razu ci wynajd� odpowiednie paragrafy i jeste� za�atwiony, bracie. Z tob�, to co innego, ciebie nikt nie zahaczy, jeste� nowy w interesie. Przebierzesz si� za harcerza, towar b�dzie w plecaku, uszcz�liwisz Misia przesy�k�, da ci pokwitowanie i b�dziemy kwita. - Oczywi�cie dostaniesz na bilet i diety, pr�cz tego p� melona na drobne wydatki - wtr�ci� Dariusz. - A jak nie? - Co, jak nie? - Jak si� nie zgodz� pojecha�? - O raju, chyba nie b�dziesz taki g�upi. Wiesz, �e wypadki chodz� po ludziach. - I jeszcze co� ci powiem na ucho - Mariusz u�miechn�� si� z�owrogo. - Tam pod mostem zagnie�dzi�y si� szerszenie. Wyj�tkowo niebezpieczny gatunek. Jak kto� jest uczulony, ginie od jednego ich uk�ucia, uk�ucia niewidocznego. W zesz�y pi�tek znaleziono w tym miejscu trupa m�czyzny bez �ladu jakichkolwiek obra�e�. Nie chcieliby�my, �eby ciebie spotka�o co� podobnego, Mucha. Lubimy ci�. - Wi�c nie nawal! - podj�� Dariusz. - Jutro o �smej rano spotykamy si� w Szulerni. Stawisz si� w mundurku, wypucowany, schludny harcerzyk z ma�ym plecakiem na ramionkach, pami�taj! Tak powiedzia�, a ja zrozumia�em, �e jest to propozycja nie do odrzucenia. - To do jutra, Mucho - podnie�li si� z �awki. - Aha, masz tu ma�� zaliczk�. Kup sobie bu�k� - Mariusz chcia� mi wr�czy� par� banknot�w, ale unios�em si� honorem i nie przyj��em. Rozdzia� II Isia, czyli m�j specjalny problem. Co mi zaproponowa� Jacek Bolek dwojga imion Paj�k, zwany pospolicie Pampersem? Sp�ka "Pyton" Artura Saledy. Je�li nie bardzo wiadomo, o co chodzi, to na pewno chodzi o pieni�dze. Zastawi� magnetowid wuja Karola u dobroczy�cy naszego miasta, pana Szyjki? Obrzydliwy to pomys�, ale nie widz� lepszego. Roztrz�siony wr�ci�em do domu. Stanowczo nie podoba�a mi si� ta witamina braci Ryps. Nie wierzy�em im za grosz i czu�em, �e chc� mnie wrobi� w kryminaln� kaba��. Ale czy mia�em jakie� wyj�cie? Gro�by tych drani to nie przelewki, wiedzia�em, do czego s� zdolni. Przed bram� zobaczy�em Isi� Matersk�, c�rk� naszej gospodyni. Isia to by� m�j specjalny problem... - Nie chod� na g�r� - uprzedzi�a mnie. - Tam jeden taki czeka na ciebie. Powiedzia�am, �e ci� nie ma, ale on upar� si�, �e zaczeka. Siedzi twardo pod twoim mieszkaniem i przegl�da papierki. - Pewnie komornik - mrukn��em. - Czy ma teczk�? - Tak� dyplomatk� kwadratow�. - Mo�e by� z banku. Tata narobi� d�ug�w, bank ma ju� orzeczenie s�du i nakaz egzekucji. - Nie, on raczej nie wygl�da na komornika - powiedzia�a Isia. - Jest bardzo m�ody, sylwetka sportowca, musku�y jak u boksera, d�insy... - Niedobrze, to mo�e by� prywatny odbieracz d�ug�w, a tacy s� najgorsi. Pewnie Szyjka go nas�a�. Tata m�wi, �e ju� p� miasta siedzi w kieszeni u Szyjki. Diabli nadali tego odbieracza. - W ko�cu mu si� znudzi i p�jdzie - powiedzia�a Isia. - A na razie zaczekasz u mnie. Pocz�stuj� ci� szarlotk�. - Ale twoja mama - skrzywi�em si�. Stara Materska patrzy�a z�ym okiem na przyjacielskie kontakty Isi ze mn�. - Mamy nie b�dzie co najmniej dwie godziny. Posz�a na pogrzeb pana Dudki, wiesz, tego co robi� w piwnicy sztuczne ognie i wysadzi�o go w powietrze razem z domem. Maj� odpali� mu nad grobem fajerwerki. Podobno za�yczy� sobie w testamencie. Wystrzel� race w czterech kolorach! - swoim zwyczajem Isia rozgada�a si� na dobre. S�ucha�em pi�te przez dziesi�te, my�lami by�em daleko od fajerwerk�w pana Dudki. Dopiero zapach �wie�ego ciasta przywr�ci� mnie do rzeczywisto�ci. Przypomnia�em sobie, �e wczoraj Materska nosi�a z piwnicy resztki nadgni�ych jonatan�w z zesz�orocznych zbior�w. Ta szarlotka pewnie z tych jab�ek. Odbi�o mi si�, ale w ko�cu g��d zwyci�y�. Szarlotka nie by�a wcale taka z�a, by�a nawet ca�kiem dobra, kwaskowata, krucha, pachnia�a dro�d�ami i cynamonem. Zjad�em trzy kawa�ki, zjad�bym jeszcze wi�cej, ale Isia siad�a naprzeciw i przygl�da�a mi si� z u�miechem czarnymi rozmarzonymi oczyma, a w kr�g�ej buzi zrobi�y si� jej dwa do�eczki, jak zawsze, kiedy si� u�miecha�a. G�upio mi by�o; �e mnie tak obserwuje i wstydzi�em si� wi�cej zje��. - Och, by�abym zapomnia�a - powiedzia�a nagle - jest poczta dla ciebie. Poda�a mi spor� stert� list�w i pisemek. Przerzuci�em je szybko. Wci�� �adnych wiadomo�ci od ojca. Same rachunki, ponaglenia, upomnienia i straszenie egzekucj�. - Martwisz si� o tat�? - zauwa�y�a Isia. - Tak. Bardzo si� martwi�. I o mam�. Dzisiaj rano dzwoni�em do szpitala. Daj� mi jakie� dziwne odpowiedzi... - Przykro mi - popatrzy�a na mnie zatroskana - poczekaj chwil�! - skoczy�a do kuchni i po chwili wr�ci�a z p�katym g�siorkiem w r�ku. - Co ty! - wytrzeszczy�em oczy. - To jest wino z porzeczek. - Z jakiej to okazji? - Z bardzo prostej: mam dzisiaj urodziny! - Przepraszam ci� - b�kn��em zak�opotany - zapomnia�em. No to, Isiu, du�o zdrowia i spe�nienia marze� - u�cisn��em j� ostro�nie, bo... szczerze m�wi�c, to troch� ba�em si� Isi. Isia wyra�nie lgn�a do mnie, ubzdura�a sobie, �e jestem jej ch�opakiem, a ja poza zwyk�� sympati� nic do niej nie czu�em i z tego powodu sytuacja cz�sto stawa�a si� k�opotliwa. Teraz te� nie opuszcza�o mnie skr�powanie. Natomiast Isia nie mia�a tego rodzaju zahamowa� i bez �enady zarzuci�a mi r�ce na szyj�. Napalona dziewczyna! Chcia�em co� powiedzie�, ale nie da�a mi. - Nic nie m�w - szepn�a i mocno przywar�a ustami do moich ust. Usi�owa�em wykrzesa� z siebie troch� ochoty, ale nadaremnie. Co mia�em robi�? Nie chcia�em sprawi� jej przykro�ci, wi�c pr�bowa�em dzielnie wytrzyma� ten nami�tny poca�unek. Nie wiem, jak d�ugo wytrzyma�bym, na szcz�cie kto� zastuka� energicznie do drzwi. Isia pu�ci�a mnie i zapyta�a g�o�no: - Kto tam? - To ja! Nie b�d� d�u�ej czeka�. Zostawiam w drzwiach wiadomo�� dla Witka Muchy. Prosz� mu przekaza�, koniecznie do r�k w�asnych! - g�os zabrzmia� mi dziwnie znajomo. Rozleg�o si� skrzypienie desek na klatce schodowej. Kto� zbieg� do bramy. - To ten, co siedzia� na schodach - powiedzia�a Isia. Spojrza�em przez okno. To �aden z nachodz�cych mnie typ�w; ani komornik, ani �aden inny egzekutor, tylko znany mi dobrze Jacek Paj�k, zwany Pampersem, siedemnastolatek licealista. Kiedy� byli�my razem w jednej paczce, w paczce, kt�ra zapisa�a si� w historii naszego miasteczka jako gang Artura Saledy, ale przecie� od dwu lat stracili�my kontakt. Co mo�e Pampers chcie� ode mnie? - Przepraszam ci�, Isiu - wybieg�em z mieszkania. Dogna�em typa pod restauracj� Kr�la. - Chcia�e� mnie widzie�? - wysapa�em. - O co chodzi? Ale on zamiast odpowiedzie� najpierw u�cisn�� mi r�k� i poklepa� mnie po plecach jak starego kumpla. Jego niebieskie oczy �mia�y si� do mnie. Potem odsun�� mnie na krok od siebie i taksowa� uwa�nie. Ja te� mu si� przygl�da�em. Nie widzia�em go od paru miesi�cy. Zmieni� si� przez ten czas, zm�nia�, wydoro�la� jako� i wyprzystojnia�... no i ta elegancja, wygl�da� jak rasowy makler gie�dowy, bia�a koszula, czerwone szelki, krawat, modnie skrojone spodnie. - Nie wygl�dasz najlepiej - powiedzia� do mnie. - Wi�c to prawda... - Co prawda? - O twoich rodzicach. Zosta�e� sam? - Tak jakby - mrukn��em. - Czy przyszed�e� z�o�y� mi wyrazy wsp�czucia? - Niezupe�nie, Lord. Lord! Nie cierpia�em tego przezwiska. W gangu Artura Saledy, kt�ry zgrywa� si� na d�entelmena w angielskim stylu, nadano mi je chyba przez przekor�. Mia�o oznacza�, �e mam kiepskie maniery i du�e braki w wychowaniu og�lnym. Przygryz�em wargi. - Wi�c o co chodzi? - zapyta�em ch�odno. Jacek u�miechn�� si� pod nosem. - Mam dla ciebie propozycj� nie do odrzucenia. - To ju� druga dzisiaj - zauwa�y�em ponuro. - Moja z pewno�ci� lepiej trafi w tw�j wybredny gust, Lord. - Mianowicie? - Czy chcia�by� troch�... pokupczy�? - Pokupczy�? Jak to? - No, zabawi� si� w handel i zarobi� par� melon�w. Zaskoczy� mnie. I co tu gada�, z miejsca podnieci�, ale stara�em si� ukry� podniecenie. - Jak sobie to wyobra�asz? - zapyta�em. - Nie bardzo znam si� na handlu, ale wiem, �e na pocz�tek trzeba mie� jaki� kapita�, a ja nie mam ani grosza... - Fors� ma Artur. Nasz stary dobry boss Artur Saleda, nie zapomnia�e� chyba Artura? U�miechn��em si� do moich wspomnie�. Zapomnie� Artura? Nigdy nie zapomn� tych dwu lat w jego paczce! Szesnastoletni dryblas, urodzony przyw�dca z fantazj� �owcy przyg�d i my dziewi�cio_, dwunastoletnie ��dne silnych wra�e� p�taki. Te fascynuj�ce zabawy w Indian i pirat�w, kt�re nam fundowa�, te podchody, te czaty i przeszpiegi, te dzikie harce w wodzie... A potem to ju� by�o na serio. �wi�ta wojna przeciw ludziom z tomaszowskiej fabryki pluszu i tkanin tapicerskich, kt�rzy chcieli ogrodzi� nasz� pla�� nad Pilic� i postawi� tam bungalowy. Ale to by� zarazem koniec naszego gangu. Artur zda� na uniwerek i wyjecha� do Warszawy. Co prawda nie zagrza� tam d�ugo miejsca. Niebawem dosz�y nas wie�ci, �e narozrabia� jako student i zosta� wylany z uczelni. Nie wr�ci� ju� do naszego D�ubkowa, przepad� gdzie� bez echa. Zdawa�o si�, �e poszed� na dobre pod wod�, a� tu nagle w zesz�ym roku wyp�yn�� odmieniony jako "powa�ny biznesmen". Pami�tam jego triumfalny powr�t w czerwonym "prawie nowym" volkswagenie golfie z jednym tylko wgnieceniem na lewym b�otniku. Wkr�tce potem zarejestrowa� w D�ubkowie sp�k� handlow� "Pyton" o do�� niewyra�nym poletku dzia�ania. - Czy to znaczy, �e Artur chce mnie zatrudni�? - zapyta�em z niedowierzaniem. - Zatrudni�? To nie tak! Widzisz, Artur kr�ci teraz na wy�szym poziomie, przesiad� si� z klasy, powiedzmy, turystycznej do klasy prawdziwych biznesmen�w. Operuje w zgo�a innej strefie. Grube mi�dzynarodowe interesy od Moskwy po Amsterdam i Bruksel�. Zosta�o jednak tutaj par� dobrze przygotowanych, napi�tych transakcji "Pytona" do za�atwienia, kt�re przesta�y Artura w�a�ciwie obchodzi�, ale kt�re �al zmarnowa�. Dlatego chce je odst�pi� nam. - Nam? - Tych rzeczy nie da si� za�atwi� w pojedynk�, zbyt du�o har�wki i mitr�gi, czy cho�by zwyk�ego d�wigania towaru. Mam ju� w tym pewne do�wiadczenie. Od p� roku pracuj� dla Artura... - Na co ci to? - spojrza�em na Jacka podejrzliwie, wci�� nie bardzo rozumia�em powody, dla kt�rych chce mnie wrobi� w jakie� interesy. - Masz przecie� nadzianych starych. Idzie wam �wietnie. - My�lisz o naszym rodzinnym straganie? N�dzni kramarze! - u�miechn�� si� wzgardliwie. - Marzy im si�, �e kiedy� mnie postawi� za lad�, ale niedoczekanie ich! Niezale�no��, Lord - zaakcentowa� - to jest to, co najbardziej ceni�. Chc� robi� w�asne interesy na w�asn� odpowiedzialno�� i ryzyko! Interesy w wielkim stylu. Kram na targowisku, to nie dla mnie. Jaki to interes? Pieni�dze, prawdziwe pieni�dze robi si� w ruchu, a nie stercz�c godzinami w budce. To co oni ciu�ali przez dwadzie�cia lat, ja zdob�d� w dwa miesi�ce. Pokiwa�em g�ow�. Pomy�la�em, �e jego nienawi�� do budki i straganu wynika st�d, �e kiedy� starzy zmusili go do sprzedawania konfekcji dzieci�cej, w tym pieluszek dla niemowl�t. Sta� si� z tego powodu przedmiotem g�upich �art�w w szkole i przyczepiono mu przezwisko Pampers. - No, dobrze, rozumiem ci�, ale czemu zwracacie si� z tym akurat do mnie? - zapyta�em. - Jak to, Lord? A do kogo niby mamy si� zwr�ci�? Sam Artur mnie zach�ci�. - Artur?! - Tak, on sam. "Nie namy�laj si� wiele, powiedzia�, smaruj do naszego cz�owieka z Costa del Sol znanego pod imieniem Lord i przeka� jego lordowskiej mo�ci, �e Capitan Arturo ma dla niego robot�". Tak powiedzia�. - E, wciskasz kity! - Pod hajrem tak powiedzia�! On pami�ta, �e by�e� do ko�ca w jego paczce i �e z min� lorda bez skrzywienia buzi wy�o�y�e� ca�� swoj� fors� na "fundusz wojenny", gdy trzeba by�o przegna� z pla�y "pluszowych ludzi". Artur Saleda nie zapomina takich rzeczy. S�ucha�em mi�o po�echtany. - Ja te� od razu pomy�la�em o tobie - ci�gn�� Jacek. - Inteligentny z ciebie bystro�, nie masz na�og�w, nie palisz, nie pijesz, nie �pasz. I nie jeste� z�odziejem. - Dzi�kuj�. - Nie�atwo kogo� tutaj dobra� na wsp�lnika. Jak nie �pun i nie szajbus, to le� patentowany albo niedojda bez ikry. Na tym tle prezentujesz si� raczej korzystnie. Masz g�adk� mow�, s�ownictwo na uniwersyteckim poziomie, nie przymierzaj�c jak z jakiego� Oksfordu czy z Harvardu, no i cho� taki przem�drza�y i nad wiek rozwini�ty jeste� nieletni, Lord, to du�y atut w naszej sp�ce, w razie czego mo�na b�dzie na ciebie zwali� win�, bo jako dzieciak i tak nie p�jdziesz siedzie�... Skrzywi�em si�. - M�w powa�nie, bez bajer�w. Nie we�miesz mnie na takie lepy, chociem Mucha. Na pewno jest drugi pow�d. - Owszem, nie b�d� ukrywa�, jest drugi pow�d. Ot� jako m�odociany wsp�lnik jeste� atrakcyjny z racji swoich rodzic�w, a raczej... ich braku. O ile si� nie myl�, zosta�e� sam jak palec, a taka sierotka jak ty mo�e si� �atwo i bez pytania urwa� z chaty, po prostu jeste� wolny, a to nies�ychanie upraszcza sytuacj�. - To ju� lepiej brzmi - mrukn��em - ale to jeszcze chyba nie wszystko. Zagrajmy w otwarte karty, ty co� ukrywasz, Pampers, wci�� my�l�, o co tu naprawd� chodzi. Wujek Karol m�wi, �e jak nie wiadomo, o co chodzi, to na pewno chodzi o pieni�dze. Zgadza si�? Jacek roze�mia� si�. - Masz cynicznego wujka - powiedzia� i spojrza� na zegarek. - Ju� czwarta. Nie lubi� rozmawia� z pustym �o��dkiem. Mo�e by�my zjedli gdzie� obiadek i pogadali spokojnie. Ja funduj�! By�a to propozycja nader pon�tna i na czasie, zwa�ywszy, i� od rana, nie licz�c Isinej szarlotki, nic nie jad�em i kiszki marsza mi gra�y. - Je�li zapraszasz mnie do "Kr�la", to prosz� bardzo, czemu nie! - odpar�em z min� starego bywalca lokali. Jadanie u "Kr�la" by�o dobrze punktowane w naszym mie�cie, zw�aszcza przez m�odzie�, odk�d wprowadzono tam dobr� rockow� muzyk� i zaanga�owano do obs�ugi przy stolikach pi�kne bli�niaczki, siostry Graj, umiej�tnie robi�ce si� na Madonn�. - Jadasz u "Kr�la"? - Jacek spojrza� na mnie z nieukrywanym szacunkiem. - Kiedy jestem przy forsie - odpar�em skromnie - ale w�a�nie wyczerpa�a mi si� forsa - zrobi�em min� zbiednia�ego lorda. O tej porze w restauracji przewali�a si� ju� g��wna fala obiadowych go�ci i by�o troch� pustawo. Przy stoliku Jacek zam�wi� dwa befsztyki, kt�re przynios�a jedna z bli�niaczek z tak promiennym u�miechem, jakby mia�a szcz�cie obs�ugiwa� co najmniej ksi�cia Walii z ksi�ciem Yorku. Z pocz�tku ba�em si� pokaza�, jak bardzo jestem g�odny, ale widz�c, �e Jacek pa�aszuje mi�cho be� �adnej �enady i w tempie ekspresowym, rozlu�ni�em si� i poszed�em w jego �lady. Potem Jacek zam�wi� jeszcze sznycle wieprzowe po wiede�sku i malutkie golonki z chrzanem, piklami i innymi pikantnymi przystawkami, tudzie� dwie butelczyny bawarskiego piwa, a kiedy chcia�em zaprotestowa�, kuksn�� mnie bole�nie w brzuch. - Sied� cicho. Powiedzia�em: ja p�ac�. Przez kilka minut wcinali�my w milczeniu, a� nam si� uszy trz�s�y, wreszcie, gdy zako�czyli�my operacj� na golonkach i zosta�y po nich tylko po dwie ko�ci na talerzach, Jacek nala� reszt� piwa, tr�ci� si� ze mn� i zagai�: - Wr��my do interes�w. Nie b�d� ukrywa�. Faktycznie chodzi o to, �eby� do sp�ki wni�s� troch� got�wki, na rozruch, powiedzmy sobie. - M�wi�e�, �e to Artur Saleda finansuje - przypomnia�em mocno zdegustowany. - Tak, zgadza si�, finansuje te interesy, kt�re zaklepa� "Pyton", ale cz�owieku, ja mam troch� ambitniejsze plany ni� handlowa obs�uga "Pytona". - Jak to ambitniejsze? Nie rozumiem - zaniepokoi�em si�. - Co ty w�a�ciwie kombinujesz? Co chcesz zrobi�?! - Zahandlowa� na boku, Lord... na w�asny rachunek, bez ogl�dania si� na "Pytona", bez p�acenia mu haraczu. To dopiero zapewni nam godziwy zysk. W terenie zdarzaj� si� nies�ychane okazje, Lord! S� transakcje, na kt�rych masz trzykrotne, ba czasem dziesi�ciokrotne przebicia. Tylko trzeba mie� rozeznanie, dobrego nosa, �ut szcz�cia, no i troch� got�wki na pocz�tek. Pomy�la�em wi�c, �e mo�na by uruchomi� twoje melony, kt�re sobie pie�cisz bezproduktywnie. - Ja?! Pieszcz� melony?! - za�mia�em si�. - A to� dobrze trafi�! W�a�nie dzi� ostatni grosik wylecia� mi przez dziur� w prawej kieszeni. - Nie szkodzi - Jacek nie stropi� si� bynajmniej. - Grosik wylecia� ci z prawej, a do lewej jak nic wleci ci pi�� melon�w! - A to jakim sposobem? - Pewien szlachetny dobroczy�ca si� o to postara. Nazywa si� J�zef Szyjka. Zdaje si�, �e wasza rodzina zawar�a ju� z nim bli�sz� znajomo��. Zaniem�wi�em. Szyjka by� to stary lichwiarz i waluciarz, do kt�rego si� sz�o, gdy przycisn�� z�y los i potrzeba by�o szybko got�wki. Mia� dobre serce, nie gardzi� �adnym fantem, po�yczy� ka�demu, kto m�g� da� minimalne zabezpieczenie. Obecnie wyszed� z podziemia i otworzy� interes pod �adn� nazw�: "Milano Lombard". Przybytek ten zawalony nagromadzonym dobrem wszelkiego rodzaju mie�ci� si� w "B��kitnym Pa�acyku", w dawnym ��obku, kt�ry w latach czterdziestych urz�dzono tu po wyp�dzeniu hrabi�w Poraj-Pilickich. - Chcesz, �ebym co� zastawi� u tego dobroczy�cy? - j�kn��em. - Ale� ja nic nie mam! - Masz. Magnetowid dobrej marki Sony. - Sk�d wiesz, u licha?! - Powiedzia� mi m�j kuzyn, Pycek. Nagrywa�e� dla niego kaset� z Batmanem. W tej zabawce �pi� miliony, Lord. Trzeba je uruchomi�, �eby przynios�y zysk. Prosta sprawa. - Nadzwyczaj prosta - zadrwi�em - jest tylko ma�y szkopu�. Ta zabawka nie nale�y do mnie. Po�yczy�em j� od wuja. - Karol Mantyka to tw�j wuj? - Tak, a bo co? - S�ysza�em od Pycka, �e wyjecha� na dziesi�� dni. - I co z tego? - Procedura narzuca si� sama. Magnetowid idzie sobie odpocz�� w dobrym towarzystwie do pa�acu Szyjki. Dostajesz od naszego dobroczy�cy x melon�w. Obracasz nimi. Pieni��ki uwielbiaj� obr�t. Rosn�, p�czniej�, m�niej� od obrotu. I rozmna�aj� si�, rozmna�aj� jak kr�liki! Z x melon�w robi si� 5�x, z 5�x 25�x, to narasta lawinowo w post�pie geometrycznym i jeszcze szybciej! Potem oddajesz Szyjce d�ug z procentem, odbierasz magnetowid i zostaje ci w r�ku sto melon�w, mo�e wi�cej... - Bajeczki, Pampers. Nie lubi�, jak si� robi ze mnie balona. Powiedz uczciwie, czy da si� podwoi� wy�o�on� sum�, to wszystko czego pragn�. - Skromny jeste�, ale masz moj� gwarancj�. Za tydzie� zwr�c� ci tw�j wk�ad, a pr�cz tego... - Tylko nie m�w jak dziecku, �e dostan� sto milion�w, b�d� powa�ny - wtr�ci�em gniewnie. - No wi�c dobrze, nie dostaniesz stu milion�w, to mog�oby si� zdarzy� tylko w wyj�tkowo sprzyjaj�cych warunkach i idealnych obrotach. Ale zagwarantuj� ci pi�� melon�w na r�k�. Wystarczy? - Zaraz, zaraz, kochany, ca�y czas m�wimy o moim wk�adzie, a co z twoim wk�adem? Jacek chrz�kn��. - Ja bior� na siebie problem transportu i wnosz� do interesu w�z. - W�z?! - zaskoczy� mnie. - Od niedawna jestem posiadaczem starego FSO combi. Prezent urodzinowy od moich starych, kt�rzy przesiedli si� na Japo�czyka. Pr�cz tego wnios� do sp�ki swoje chody, znajomo�ci, do�wiadczenie, ca�� moj� handlow� wiedz�, Lord i zasady nowoczesnego marketingu. Czy to ma�o? - Mam nied�ugo egzamin do liceum - b�kn��em. - Nie b�j si�, zd��ysz. Nie jedziemy na ksi�yc. Nasz najdalszy zasi�g, to Soko��w Podlaski, Radom, Kielce. Obskoczymy w dziesi�� dni, g�ra! No to jak? Milcza�em i my�la�em: w Radomiu m�g�bym odwiedzi� mam� w szpitalu, w Kielcach rozejrze� si� za ojcem. Ten kwit parkingowy to niewielka poszlaka, ale warto sprawdzi�... tak, to by�a z r�nych wzgl�d�w kusz�ca propozycja, tylko ... tylko czy mo�na wierzy� Pampersowi? Mo�liwe, �e chce po prostu wyci�gn�� ode mnie pi�� melon�w. A je�li nawet dopu�ci mnie do interes�w, to nie wiadomo, czy to b�d� uczciwe interesy, uczciwsze ni� braci Ryps. Czy nie wpadn� przypadkiem z deszczu pod rynn�? Za ca�� gwarancj� mam tylko s�owa Pampersa. No i paskudna sprawa z tym magnetowidem. Nie mog�em pozby� si� my�li, �e robi� co� bardzo z�ego. Czy musz� moj� "karier� handlowca" zaczyna� od oczywistego przest�pstwa? - Co z tob�, Lord - zaniepokoi� si� Jacek. - Nie s�yszysz, co m�wi� do ciebie? Chc� wiedzie�, czy decydujesz si�. - Musz� wszystko spokojnie przemy�le� - powiedzia�em. - B�d� tak dobry i zadzwo� do mnie o sz�stej. Tak powiedzia�em Jackowi, ale naprawd� to by�em ju� zdecydowany. Mia�em a� nadto powod�w, by skwapliwie przyj�� jego propozycj�, a jeden by� zasadniczy i wystarczy� za wszystkie. Ba�em si� braci Ryps i musia�em szybko ucieka� z tego miasta. Rozdzia� III Na dworcu lotniczym Ok�cie. Czy k�os nas �ledzi? Pude�ka po whisky marki Johny Walker. Pierwsze rozczarowania. Straszna przygoda w mie�cie �ysych kobiet. Transakcja w Domu Emeryt�w. Kursy Przystosowawcze doktora Golda. Uroki motelu "Charles". Jak niecnie wyzyska�em kowboja nadbu�a�skiego. Pogaduszki z yuppies to pi�kne, ale gdzie moja forsa?! Od �witu deszcz leje niemi�osiernie, wycieraczki na szybie wozu pracuj� z j�kiem bez wytchnienia. D�ubk�w Mazowiecki �egna nas p�aczliwie. Mog�oby si� zdawa�, �e zalewa si� rz�sistymi �zami na nasze po�egnanie, ale naprawd� to ja jestem bliski p�aczu. Siedz� skulony i, co tu owija� w bawe�n� - wystraszony. Czuj�, �e wpakowa�em si� w jak�� szalon� kaba��, a w dodatku zrobi�em wujowi Karolowi �wi�sk� rzecz: zastawi�em u Szyjki wiadomy przedmiocik. Operacj� przeprowadzi�em jeszcze wczoraj wieczorem, gdy ta wied�ma Materska wyprawia�a c�rce urodziny, na kt�re mimo protest�w Isi oczywi�cie nie zosta�em (szcz�liwie) zaproszony jako nicpo� i niepo��dany element. Jak z�odziej nie zauwa�ony przez rozbawione towarzystwo, przemkn��em si� po schodach z ci�kim fantem pod pach�. Dosta�em za niego trzy melony po�yczki. (Cholerny "dobroczy�ca" nie chcia� da� wi�cej.) S� teraz w kieszeni Pampersa, kt�ry ucieszy� si� nawet z tej kwoty i p�dzi rozlu�niony po warszawskiej szosie pogwizduj�c weso�o. A to dlatego, �e wczoraj p�nym wieczorem rozmawia� przez telefon z Arturem Saled� i ma dosta� od niego (pr�cz upowa�nie� do zawierania odno�nych transakcji, tudzie� za�wiadczenia, �e jest przedstawicielem firmy "Pyton"), tak�e sze�� dodatkowych melon�w "na wej�cie w obr�t", jak si� wyrazi�. W tym celu mamy si� spotka� z szefem o �smej rano na lotnisku na Ok�ciu. Artur wci�� jest w rozjazdach, na Ok�ciu te� b�dzie uchwytny tylko w przelocie. Przyleci z Moskwy i za dwie godziny wyrusza do Amsterdamu. P�dzimy wi�c najpierw na Ok�cie. Tu zostawiamy w�z na parkingu i spieszymy do dworca lotniczego. Jacek zachowuje si� do�� dziwnie, co chwil� ogl�da si� za siebie, przestaje pogwizdywa� i ma skonsternowan� min�. - Co si� dzieje? - pytam go niespokojnie. - Dziesi�� krok�w za nami idzie typ - mruczy �ciszonym g�osem. - Zauwa�y�em go jeszcze przed Gr�jcem. Jecha� za nami ca�y czas w czerwonej toyocie corolli, a teraz idzie za nami. Nie podoba mi si� to. Obawiam si�, �e nas �ledzi. - Jeste� pewien, �e to ten z toyoty? - O pomy�ce nie ma mowy, dwa razy nas wyprzedza� i przyjrza�em mu si� dok�adnie. Nietrudno zapami�ta� faceta. Uroda troglodyty. Musimy mie� go na oku, obejrzyj si� dyskretnie i zapami�taj typa. Obejrza�em si�. Faktycznie mia� okropnie zdeformowan� twarz, wygl�d je�li nie troglodyty, to z pewno�ci� eks_boksera na inwalidzkiej rencie. - Lepiej na razie zosta� tutaj i uwa�aj na niego - powiedzia� Jacek, gdy weszli�my do hali dworca lotniczego. - Zobaczymy, co zrobi. Gdyby poszed� za mn�, ty te� id�! Zosta�em wi�c i dyskretnie obserwowa�em Boksera (tak go nazwa�em na w�asny u�ytek). Kr�ci� si� po hali niecierpliwie, czasem tylko przystawa� w k�cie, by zapali� papierosa. Chyba przez kwadrans nudzili�my si� obaj. W pewnej chwili zauwa�y�em, �e podszed� do niego drugi typ, elegant pod krawatem w rozpi�tym d�ugim czarnym cha�acie. "Playboyowaty" - jakby okre�li� wuj Karol, kt�ry mia� swoje powiedzonka. Wymienili par� s��w, po czym playboyowaty zosta�, a Bokser ruszy� w t� stron�, gdzie znikn�� Jacek. Ja te� ruszy�em. U wej�cia do hali przylot�w nadzia�em si� na Jacka. Po jego zadowolonej minie pozna�em, �e wszystko za�atwi� pomy�lnie. - Mam wszystkie potrzebne papierki - oznajmi� triumfalnie. - Od tej chwili jeste�my oficjalnymi przedstawicielami "Pytona". B�dziemy w sta�ym kontakcie z Benonem, to zaufany goryl i agent handlowy Artura. Mamy co dzie� informowa� go przez telefon, jak nam idzie. A tu sze�� melon�w od Artura na "rozruch" i "zaczyn" - potrz�sn�� plikiem nowiutkich banknot�w. - Niestety, to tylko po�yczka do zwrotu, nie prezent. - A to co takiego? - wskaza�em na pod�u�ne, przewi�zane wst��k�, ozdobne pude�ko firmowe z napisem JOHNNY WALKER, kt�re trzyma� w drugiej r�ce. - Czy to whisky od Artura na rozruch? - Nie r�b sobie apetytu - rzek� z u�miechem Jacek - ani to whisky, ani dla nas. To prezent od Artura dla przyjaci�ki w Podzamczu Ch�c