1889
Szczegóły |
Tytuł |
1889 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1889 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1889 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1889 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Edmund Niziurski
Pi�� melon�w na r�k�
Tom
Ca�o�� w tomach
Zak�ad Nagra� i Wydawnictw
Zwi�zku Niewidomych
Warszawa 2000
T�oczono pismem punktowym dla
niewidomych w Drukarni Zak�adu
Nagra� i Wydawnictw Zn
Warszawa, ul. Konwiktorska 9
Przedruk:
Wydawnictwo "Literatura",
��d� 1996
Korekta:
U. Maksimowicz
i E. Chmielewska
`tc
Rozdzia� I
Czemu �ciga� mnie gang braci
Ryps? "Dzisiaj nie b�dzie
obiadu". Moje wyst�py w
Szulerni. Daremne k�amstwa,
Mariusz i Dariusz wiedz�
wszystko. Cz�owiek sukcesu? To
na pewno nie tato. Am witamina.
Boj� si� szerszeni pod mostem.
By�o to w czasach, gdy jajko
kosztowa�o tysi�c, a kilogram
szynki sto tysi�cy, portfele
p�cznia�y od banknot�w i wszyscy
byli milionerami... no, prawie
wszyscy, ja w ka�dym razie nie
by�em. Tego dnia troch�
wcze�niej ni� zwykle (bo w
szkole nie by�o matmy) sta�em
przed wystaw� sklepu sportowego
Bucholca i po��dliwie wlepia�em
oczy w czarne �y�worolki,
dr�cz�cy mnie od miesi�cy,
niedo�cig�y przedmiot moich
marze�. I tym razem nie mog�em
si� oprze� pokusie. Wlaz�em do
�rodka i kaza�em sobie poda�
numer czterdzie�ci dwa do
przymiarki, cho� wiedzia�em, �e
nie b�dzie mnie sta� na kupno,
ani jutro, ani za miesi�c, ani w
daj�cej si� przewidzie�
przysz�o�ci, zw�aszcza po tym,
co nas ostatnio spotka�o.
Ekspedientka niech�tnie poda�a
mi pude�ko. Musia�a zapami�ta�,
�e kiepski ze mnie klient.
Ogl�da�em w�a�nie moj� lew� nog�
uzbrojon� w rolki, gdy
us�ysza�em znajome g�osy,
zachryp�e i kogucie, a jeden
jakby barani. Zerkn��em
niespokojnie w stron� okna. Tak,
nie omyli�em si�, to byli oni!
Darek i Mariusz bracia Ryps oraz
ich paczka: ten atleta Ryszard
Gr��el (g�os barani), obok niego
niezwykle skuteczny adept walk
dalekowschodnich, szczup�y Picio
Koz�owski zwany Igie�k� i
jeszcze s�oniowaty Eryk Kn�ber,
czyli Elefant (g�osy kogucie), a
tak�e gruby Kluch, kt�rego brali
z sob� chyba tylko po to, by
bawi� si� jego kosztem (jak si�
naprawd� nazywa�, nie
wiedzia�em).
Od paru dni mia�em na karku t�
niebezpieczn� szajk�. Wk�adali
nadspodziewanie du�o wysi�ku,
�eby mnie dopa�� i ...rozliczy�.
Musieli pewnie wytropi�, �e
wracam t�dy z budy, no i
postanowili zaczai� si� tutaj.
Ale ja z pewnych zasadniczych
powod�w nie mia�em najmniejszej
ochoty z nimi si� spotka�,
rzuci�em wi�c buty z rolkami i
na wszelki wypadek schowa�em si�
za rz�dem pstrokatych kurtek w
stoisku z odzie�� sportow�.
�ywi�em nadziej�, �e nie wejd�
do sklepu, ale oni po kr�tkiej
dyskusji weszli.
No, to b�dzie cyrk i jaja -
pomy�la�em i nie pomyli�em si�.
Zaraz zacz�li na oczach
bezradnych ekspedientek
przewraca� sklep do g�ry nogami,
rzuca� pi�kami, pojedynkowa� si�
kijami golfowymi, zak�ada�
r�kawice bokserskie i boksowa�,
przymierza� kaski motocyklowe i
wali� si� po �bach rakietami. A
�eby by�o �mieszniej, ma�emu
Kluchowi zamiast kasku wsadzili
na g�ow� p�katy kocio�ek
biwakowy. Biedak nie m�g� go
potem zdj�� i skar�y� si�
p�aczliwie:
- No i co�cie zrobili!
�ci�gnijcie mi to teraz, �wiry!
Zawsze musicie mi co� zrobi�!
- Zaraz, ma�y! Zabawimy si� w
ciuciubabk�! - �miej�c si�
wciskali mu naczynie jeszcze
g��biej na oczy.
- Rany, co wy... Nic nie
widz�! - og�upia�y Kluch z
wyci�gni�tymi r�kami jak �lepiec
obija� si� o manekiny popychany
to w jedn� to w drug� stron�
przez rozochoconych �obuz�w,
kt�rzy zarykiwali si� z ubawu.
Dopiero zaalarmowany kierownik
Bucholc z dwoma uzbrojonymi
ochroniarzami po�o�y� kres tym
wulgarnym wybrykom. Kaza�
bandzie wynosi� si� ze sklepu,
ale przedtem odstawi� towar na
p�ki, co w przypadku kocio�ka
biwakowego okaza�o si�
niewykonalne, poniewa� nie
chcia� Kluchowi zej�� z g�owy.
- To dlatego, �e on ma
odstaj�ce uszy - orzek� Mariusz.
- I �le uformowan� czaszk� -
doda� Dariusz. - Biegnij po
mas�o - krzykn�� do Igie�ki. -
Trzeba szczylowi nasmarowa�
ma��owiny.
- Lepiej olejem sojowym -
radzi� flegmatycznie Elefant.
- Najlepiej �elem FA! Tylko
�elem FA! - przekonywa� Gr��el.
- �el FA jest najbardziej
�liski!
- E, szkoda �elu - powiedzia�
Mariusz. - Wystarczy namydli�
ma�ego myd�em. Przy okazji
umyjemy mu brudne uszy.
- Pr�dzej, bydlaki -
niecierpliwi� si� Kluch - duszno
mi, �eb mi p�ka, r�bcie co�! -
bulgota�. - Tak mnie urz�dzi�,
�mierdziele!... �eby was
pokr�ci�o, zawsze musicie mi co�
zrobi�.
- Wszystko dlatego, �e masz
nietypow� czaszk� - t�umaczy�
Dariusz. - Kto widzia� mie� �eb
w kszta�cie gruszki!
- Najdusy, gnojone chmyzy! -
pieni� si� Kluch.
- Przesta� bluzga� - straszy�
go Mariusz. - Jak b�dziesz za
du�o m�wi�, to spuchniesz, a
wtedy ju� w og�le nie da si�
tego �ci�gn�� i trzeba b�dzie
uci�� ci g�ow�.
Kluch umilk� przera�ony tak�
perspektyw�.
- A ty tu czego si� czaisz? -
us�ysza�em za sob� m�ski g�os.
Kto� z�apa� mnie za ko�nierz.
�ypn��em przez rami�. Zobaczy�em
gniewne, nabieg�e krwi� oczy. To
kierownik sklepu, Bucholc!
Sp�oszony wyrwa�em si�
gwa�townie i skoczy�em do
wyj�cia. Rozp�dzony jak byk na
korridzie pchn��em po drodze
ci�kiego Elefanta. Zwali� si�
na Igie�k�, Igie�ka na Gr��ela,
Gr��el na braci Ryps! Co za
fuks! Sam by�em zaskoczony, �e
mi si� tak uda�o! A �eby
galimatias by� wi�kszy, rzuci�em
im jeszcze pod nogi manekin w
d�okejce. Ju� w drzwiach
zerkn��em za siebie i z
satysfakcj� stwierdzi�em, �e
ca�a hultajska pi�tka le�y.
Niemniej moja sytuacja by�a
nie do pozazdroszczenia, bo
wszyscy b�yskawicznie poderwali
si� rozjuszeni i dysz�c zemst�
pognali za mn� z dzikim
wrzaskiem:
- Mucha, st�j! Zatrzymaj si�,
ty gnojku! �apa� Much�!
Nieszcz�sny Kluch, wci�� z
kocio�kiem na g�owie, te� jakim�
cudem wydosta� si� na ulic� i
zataczaj�c si� be�kota�
p�aczliwie:
- Gdzie jeste�cie, parszywcy!
Nie zostawiajcie mnie, dranie...
Ale bracia Ryps nawet si� nie
obejrzeli i na czele swojej
bandy sadzili za mn� wielkimi
susami zmniejszaj�c za ka�dym
krokiem dystans...
Czu�em, �e nie wytrzymam
d�ugo. By�em s�aby, od paru dni
nie zjad�em porz�dnego posi�ku,
dzi� wsun��em tylko �liwki w
occie (nic innego nie znalaz�em
ju� w spi�arce) i zagryz�em
resztk� przedwczorajszej bu�ki.
Ten bieg u�wiadomi� mi, jak
bardzo straci�em kondycj�.
Tydzie� temu mama powiedzia�a:
- Przykro mi, Witku, dzisiaj
nie b�dzie obiadu!
Nie zrozumia�em w pierwszej
chwili.
- Nie szkodzi - odpar�em -
mo�emy zje�� co� u "Kr�la".
"Kr�l" to by�a nowa, elegancka
restauracja na s�siedniej ulicy.
- Obawiam si�, �e nie sta� nas
na to - o�wiadczy�a zak�opotana
mama.
- Jak to nie sta�, mamo?!
- Tata nie wr�ci�, zn�w nie
wiadomo, gdzie si� podziewa, a
mnie sko�czy�y si� pieni�dze.
- Po�ycz!
- Po�yczam ju� od miesi�cy...
obawiam si�, �e nikt nam ju�
wi�cej nie po�yczy, a nie chc�
sprzedawa� rzeczy, to ju� by�oby
dno.
- A wuj Karol?
- Wyjecha� do Frankfurtu.
- A ciotka Trafek_Tro�ska?
- Od ciotki Trafek nikt
jeszcze nie wydusi� ani grosza.
- Mamo, to co zrobimy! -
wykrzykn��em.
- Nie wiem, spr�buj� znale��
jak�� prac�.
Przygryz�em wargi. Nie
wierzy�em, �eby jej si� uda�o.
Nie mia�a ani referencji, ani
wykszta�cenia, ani �adnej
praktyki... I zdj�� mnie strach.
Nigdy dot�d przez g�ow� mi nie
przesz�o, i� mo�e nadej�� taki
dzie�, �e b�d� g�odny i nie
dostan� obiadu.
Tego dnia uprzytomni�em sobie
ze zgroz�, �e nie mog� ju�
liczy� na moich starych i �e to
ja, ja sam, musz� teraz
zatroszczy� si� o mam� i o
siebie. I kiedy g��wkowa�em, jak
zdoby� troch� pieni�dzy
przypomnia�em sobie, co mi dawno
powiedzia� Wojtu� Pycek.
Grali�my na �awce w parku w
pokera i kiedy ogra�em go po raz
trzeci z rz�du, �obuz zamrucza�
z podziwem:
- Ty, Mucha, m�g�by� �mia�o
zmierzy� si� z bra�mi Ryps w
Szulerni. Po godzinie wyszed�by�
z melonem w kieszonce.
Szulerni� nazywali�my zaciszne
miejsce w nadbrze�nych zaro�lach
pod pierwszym i jedynym ocala�ym
prz�s�em starego mostu na
Pilicy. Mia�o ono fataln�
opini�, porz�dni ludzie omijali
z daleka ten zak�tek. Panowa�o
og�lne przekonanie, �e to melina
najgorszych m�t�w i szumowin
naszego niezbyt bogobojnego
miasteczka, siedlisko wszelkiego
zepsucia, co by�o po cz�ci
prawd�, lecz odk�d teren ten
opanowa� gang braci Ryps, zasz�y
tam widoczne zmiany, pytanie
tylko, czy na lepsze.
Pomys�owi bracia urz�dzili pod
mostem, jak to �adnie okre�lili,
o�rodek relaksu. W
rzeczywisto�ci r�n�li tam w
karty, g��wnie w pokera,
obrabiaj�c m�odszych koleg�w z
budy. Nazywa�o si� to
strzy�eniem baran�w. Zarobili
wtedy na nowe przezwisko.
Nazywano ich klasykami, bo
m�odocianych amator�w hazardu
za�atwiali klasycznym sposobem.
Najpierw pozwalali im wygrywa� i
zarazi� si� gor�czk�
hazardzist�w, a potem,
rozochoconych, "strzygli" do
ostatniego grosza, wyci�gaj�c od
nich nie tylko kieszonkowe i
wszystkie oszcz�dno�ci, ale
tak�e co cenniejsze fanty:
zegarki, kasety, medaliki,
�a�cuszki...
Ale kto nie traci� g�owy, nie
dawa� si� ponie�� emocjom i
umia� w por� wycofa� si� z gry,
ten m�g� podobno zarobi� tu
sporo forsy.
- Dobra, stary - powiedzia�em
do Pycka - ale wiesz, �e nie
�mierdz� groszem. Sk�d wezm�
fors� na pocz�tek?
- Zablefuj - odpar� bez
wahania. - Oni wiedz�, �e Karol
Mantyka, ten handlowiec z
mercedesem, to tw�j wuj. Mo�esz
�mia�o uda�, �e pomagasz mu w
interesach i jeste� dobrze
nadziany. Wystarczy, jak w�o�ysz
co� do puli na pocz�tek i
zablefujesz, a potem ju�
b�dziesz operowa� tym, co
wygrasz.
Zastawi�em wi�c w lombardzie u
Szyjki medalik, pami�tk� po
pierwszej komunii i z bij�cym
mocno sercem uda�em si� do
Szulerni.
Karta sz�a mi nadzwyczajnie.
"Karety" i "fulle" pcha�y mi si�
w �apy, podczas gdy moi
partnerzy dostawali do r�ki lub
dokupywali same �mieci. Tego
popo�udnia zarobi�em trzysta
patyk�w z hakiem, a nazajutrz
jeszcze wi�cej i ...rozbyczy�em
si� na ca�ego. Zacz��em zagrywa�
coraz bardziej bezczelnie i
ryzykownie podbija�em stawki.
Chyba uwierzy�em, �e szcz�cie w
kartach kupi�em sobie na sta�e.
A potem ta decyduj�ca rozgrywka,
kt�r� b�d� pami�ta� do
�mierci...
W "banku", na skrzynce po
cytrusach pi�trzy� si� �adny
stosik banknot�w. Bracia Ryps
przestali si� nagle u�miecha�.
Dariusz westchn�� i powiedzia�:
- No, to, Mucho, czas na lep!
- Sko�cz jak ka�dy kiepski
kiep! - doda� Mariusz.
I wtedy co� si� z moim
szcz�ciem pokr�ci�o.
Niespodziewanie w r�kach
Dariusza znalaz� si� full, ja
mia�em tylko tr�jk� walet�w.
Przegra�em wszystko, a potem ju�
si� potoczy�o klasycznym torem.
�eby si� odegra� przyst�powa�em
do kolejnej gry blefuj�c
ordynarnie, rzecz jasna
przegrywa�em, - bracia Ryps po
mistrzowsku robili mnie w konia,
a w�wczas zn�w chcia�em si�
odegra� i tak w k�ko, a�
sp�uka�em si� do ostatniej
nitki. Ma�o mi by�o tego.
Zamiast si� opami�ta�
bezwstydnie poprosi�em braci o
kredyt. Zgodzili si� �atwo.
Wiedzia�em, �e ta partyjka, to
dla mnie ostatnia szansa.
Postanowi�em pozby� si� reszty
skrupu��w i szachrowa� teraz na
ca�ego, ale oni okazali si�
lepszymi szachrajami, zreszt�
by�o ich dwu.
Tak, to byli du�ej klasy
klasycy i klasycznie mnie
za�atwili. W rezultacie pod
koniec dnia by�em im winien
ca�ego melona z pestkami, co
musia�em po�wiadczy� w�asnym
podpisem na kawa�ku papieru.
Dali mi termin trzydniowy na
uregulowanie d�ugu i zagrozili,
�e b�d� mia� tragiczny wypadek
po drodze do szko�y, je�li nie
dotrzymam terminu.
Przez ca�e trzy dni my�la�em,
sk�d wytrzasn�� tego melona, ale
nic nie przychodzi�o mi do
g�owy. Liczy�em ju� tylko na
jaki� cud, ewentualnie na powr�t
nadzianego taty (tata nie wraca,
ranki i wieczory...), ale to te�
r�wna�o si� z cudem.
Wi�c nawet nie zdziwi�em si�
zbytnio, gdy nazajutrz po
up�ywie terminu znalaz�em w
skrzynce na listy kartk� z
trupi� g��wk� i piszczelami oraz
z nast�puj�cym tekstem:
Oj, nie�adnie, Mucho,
niehonorowo! Termin min��, a ty
co? Ani mru_mru ani kukuryku!
Przykro nam, ale musimy
rozpocz�� procedur� egzekucyjn�.
Masz zg�osi� si� natychmiast do
Sz., inaczej znajdziesz si� na
li�cie do likwidacji.
Oczywi�cie nie mia�em zamiaru
si� zg�asza�. Ba�em si�, �e nie
wyjd� z Szulerni �ywy. Moje
po�o�enie by�o rozpaczliwe.
Wiedzia�em, �e mi nie
przepuszcz� i �y�em w
permanentnym strachu. Z domu
wychodzi�em przez okno
spuszczaj�c si� po linie
piorunochronu na podw�rko,
stamt�d przez p�ot prze�azi�em
na skwer Piast�w i bocznymi
uliczkami p�dzi�em do szko�y. Tu
czu�em si� stosunkowo
bezpiecznie, natomiast ba�em si�
powrotu. Czu�em, �e czaj� si�
gdzie� na mnie i odwa�y�em si�
wyj�� z budy dopiero dwie
godziny po lekcjach i dalek�,
okr�n� drog� przez zgie�kliw�
ulic� Radomsk� przemyka�em si�
do chaty.
Niestety, ta zabawa nie mog�a
trwa� d�ugo. W ko�cu musieli
mnie wytropi�, no i wytropili,
�e po drodze ze szko�y wst�puj�
do sklepu sportowego Bucholca.
Dzi� te� mnie licho skusi�o,
�eby wst�pi�, a teraz siedz� mi
na karku i chyba ju� nie odsadz�
si� od nich.
Czuj�c, �e s�abn�, resztk� si�
skr�ci�em na plac targowy przy
Andersa i lawiruj�c mi�dzy
straganami pr�bowa�em zmyli�
tropy. Na razie los mi sprzyja�.
Gr��el i Igie�ka byli tu� tu�,
ale zawadzili o st� z piramid�
wielkich arbuz�w, arbuzy jak
bomby rozlecia�y si� po ziemi i
na chwil� powstrzyma�y pogo�.
Niestety wci�� by�em w opa�ach,
bo od strony stoiska rybnego
pr�bowali zabiec mi drog� bracia
Ryps. Nie namy�laj�c si� wiele
wywali�em im pod nogi tac� ze
�ni�tymi karpiami. Warto by�o
popatrze�, jak z przera�eniem
wpadaj� w po�lizg... A jednak
nie przewr�cili si�. Jako
wytrawni �y�wiarze na medal dali
sobie rad� z t� nieoczekiwan�
przeszkod�. Rutyna im pomog�a...
zakodowane obronne odruchy!
Natychmiast obni�yli �rodek
ci�ko�ci i przybrali dla
zachowania r�wnowagi optymaln� w
tych warunkach pozycj�. Ale
nadbiegaj�cy za nimi Elefant ju�
nie zd��y� wyhamowa� z powodu
zbyt du�ej wagi cia�a i z
piskliwym okrzykiem grozy
przejecha� si� na rybach jak na
rolkach a� do stoiska
mleczarskiego, a tam ca�� mas�
swojego stukilowego cielska wbi�
si� w stert� jogurt�w, kefir�w,
�mietanki, tudzie� kolorowych
krem�w. Wszystkie apetyczne
danony i bakomy rozprys�y si� po
os�upia�ych sprzedawcach i
klientach, a na moje szcz�cie
tak�e po og�upia�ych Rypsiakach.
Zanim, o�lepieni, przyszli do
siebie, zyska�em nad nimi kilka
sekund przewagi. Mia�em
nadziej�, �e dadz� za wygrana i
odczepi� si� ode mnie, ale oni
byli za�arci. Upa�kani jak
klowni na bia�o i r�owo
pozbierali si� szybko i na nowo
podj�li po�cig nawet nie
ocieraj�c pysk�w.
Teraz pozosta�a mi ju� tylko
jedna szansa... Znale�� si� jak
najpr�dzej w parku na skarpie i
tam zaszy� jak �cigane zwierz� w
g�stwinie krzak�w. Ale czy
zd���?
Na trawniku, obr�cony do mnie
ty�em, ogrodnik z w�em w r�ku
rozmawia� z muskularnym inwalid�
o bujnej czuprynie, kt�ry
siedzia� w w�zku. Od razu
wiedzia�em, co zrobi�. Wyrwa�em
ogrodnikowi z r�k sikawk� i
skierowa�em mocny strumie� wody
prosto w zbli�aj�cych si�
Rypsiak�w. Najpierw w grubego
Elefanta. Nie wytrzyma� i
czmychn��, potem za�atwi�em w
ten sam spos�b Igie�k�.
Zajad�o�� we mnie wst�pi�a. Ju�
zacz��em wierzy�, �e si�
obroni�, ale szcz�cie
niespodziewanie odwr�ci�o si�
ode mnie. Szprycowa�em w�a�nie
do�� skutecznie obu braci ca��
si�� sze�ciu atmosfer ci�nienia,
gdy nagle w�� zakrztusi� si� i
zwiotcza�, a bystry strumie�
za�ama� si� �a�o�nie.
Zrozumia�em - nag�y spadek
ci�nienia, typowa dolegliwo��
naszych biednych d�ubkowskich
wodoci�g�w.
Sprawy potoczy�y si� teraz
fatalnie. Ogrodnik wyszed� z
chwilowego os�upienia,
rozz�oszczony wyrwa� mi
sflacza�ego w�a i zacz�� mnie
nim ok�ada� bezlito�nie;
odskoczy�em w bok, ale tak
nieszcz�liwie, �e prosto w �apy
tego kud�acza na inwalidzkim
w�zku. Typ �cisn�� mnie stalowym
chwytem i przydusi�. Mia�
potworn� si�� w r�kach
(inwalidzi na w�zkach cz�sto
maj�).
- Co pan wyrabia! -
wykrztusi�em. - Niech pan mnie
pu�ci! Goni� mnie! Ca�a banda!
To �li ch�opcy.
On jednak ani my�la� mnie
pu�ci�.
- Znasz tego gnojka? - zapyta�
ogrodnika. - Gdzie� go chyba
widzia�em.
- To m�j m�odszy brat -
rozleg� si� g�os Darka Rypsa.
Zdyszany ociera� mokr� twarz. -
�wietnie, �e pan go przytrzyma�.
Jest psychicznie chory. Stale
ucieka z domu i rozrabia w
mie�cie. Gdy dostaje ataku, bywa
niebezpieczny. Ci�ko porani�
ju� paru ludzi. Jutro odwozimy
go do czubk�w. Dzi�kujemy za
pomoc... to by� wspania�y chwyt!
Tylko pozazdro�ci� takiej krzepy
w r�kach!
- Niech pan nie s�ucha, to
k�amstwa! - be�kota�em
rozpaczliwie, ale w�tpi�, czy
inwalida mnie zrozumia�. Mile
pochlebiony komplementami bez
wahania odda� mnie w r�ce braci
Ryps, kt�rzy zaraz obezw�adnili
mnie fachowo i wierzgaj�cego
bezradnie jak ciel� zaci�gn�li
na �awk� w k�cie ogrodu.
By�em przygotowany na
najgorsze. Wiedzia�em, �e
zn�caj� si� bestialsko nad
swoimi ofiarami, ju� na wst�pie
cz�stuj�c pojmanych je�c�w
nadzwyczaj bolesnym ciosem w
�o��dek. Pewien, �e mnie te� to
spotka, napi��em obronnie
mi�nie brzucha, by z�agodzi�
skutki ciosu, ale, o dziwo,
ciosu nie by�o, ani tortur, w
og�le nic z tych rzeczy.
- Czemu ucieka�e� jak g�upi
zaj�c - zapyta� Mariusz.
- Nerwowy jestem - b�kn��em.
- Ba�e� si� nas? Nieczyste
sumienie, co Mucha?
- Nie mam jeszcze tej forsy,
ale jutro... przysi�gam...
- Jutro b�dzie futro. Masz nas
za g�upk�w? Od pocz�tku
wiedzieli�my, �e chcesz nas
zrobi� w konia. Wymy�li�e�
sobie, �e ob�owisz si� u nas
zgrywaj�c si� na Wielkiego Szu i
ci�gn�c zyski ze strzy�enia
baran�w. A naprawd� to taki z
ciebie szuler, jak ze mnie
karmelita bosy. Nie masz
zielonego poj�cia o szulerce, a
gdyby� nawet mia�, to te�
zda�oby si� psu na bud�, bo
jeste� mi�czak i rozklejasz si�
na widok p�acz�cego barana.
Kr�tko m�wi�c blagier z ciebie,
Mucha, a my bardzo nie lubimy
blagier�w, prawda, Darek?
- Oj, nie lubimy! -
potwierdzi� Dariusz.
- Zw�aszcza, gdy pr�buje nas
zwodzi� taki gnojek, takie
walutowe zero, taki finansowy
trup jak ty!
- Ja, finansowy trup! -
oburzy�em si� - owszem mieli�my
w domu chwilowy k�opot z
got�wk�, bo ojca zatrzyma�y
interesy... ale ju� dzwoni�, �e
wraca... dzi�, najdalej jutro,
dostan� zaleg�e kieszonkowe,
pi�� i p� melona i sp�ac� d�ug
pod hajrem! Z nowym wozem wraca.
Zarobi� dwana�cie miliard�w na
komputerach z Tajwanu, co
zrobi�y furor� na rynku... -
blagowa�em bez zaj�knienia, ale
oni nie kupili tej gadki.
- Ty, ty, czaru�, daruj sobie
- za�miali mi si� w twarz - to
s� bajeczki, kt�re sam sobie
opowiadasz przed snem. Prawda
jest taka, �e tw�j stary k�adzie
ka�de przedsi�wzi�cie, zawala
ka�da transakcj�, nic jeszcze mu
nigdy w �yciu nie wysz�o i nie
wyjdzie! To kompletny
nieudacznik, noga do interes�w.
Wszyscy to m�wi�! Narobi� tylko
niebosi�nych d�ug�w, samemu
Szyjce winien jest miliard z
ok�adem! O, bo naci�ga� na
po�yczki to on umia�. Nabra�
nawet Karola Mantyk�.
- No, no, licz si� ze s�owami!
- warkn��em. - M�j tata nikogo
nie naci�gn��.
- Owszem, to znana sprawa,
nam�wi� swojego szwagra na jaki�
ksi�ycowy interes, kt�ry okaza�
si� wielk� plajt�, a teraz,
biedak, ukrywa si� przed
wierzycielami.
- Wcale si� nie ukrywa. By�by
wr�ci� ju� wcze�niej, ale
niespodziewanie musia�
przeprowadzi� wa�ne rozmowy z
koncernem Daewoo.
- No prosz�, tak ci
powiedzia�? Biedak, zgrywa si�
na cz�owieka sukcesu, ale
zapytaj go jak wr�ci, co si�
sta�o z maj�tkiem twojej matki.
Niech ci opowie, jak go
zmarnowa� na nieudane
przedsi�wzi�cia...
- Nieprawda! Niczego nie
zmarnowa�. Mama ma wci�� sto
dziesi�� dzia�ek budowlanych w
Radomiu Firleju, tak jak
mia�a...
- Co ty powiesz, sto dziesi��
dzia�ek!
- �eby� wiedzia� i na
najwi�kszej firma "Plaza" chce
postawi� hotel na dwadzie�cia
kondygnacji... Mama w�a�nie
wyjecha�a do Radomia
przeprowadzi� pertraktacje.
Bracia Ryps parskn�li
�miechem.
- Ty, Mucha, masz wyobra�ni�,
niech ci� licho! Powie�ci
m�g�by� pisa�! - powiedzia�
Dariusz. - A co do twojej mamy,
to owszem wyjecha�a, ale
ambulansem do szpitala, po tym
jak zas�ab�a na ulicy pod
poczt�. To tw�j stary wp�dzi� j�
w chorob�, wszyscy m�wi�. To
smutne, ale jeste�cie na dnie,
Mucha...
- Wuj Karol...
- Wuj Karol te� ci nie pomo�e
- przerwa� mi ostro Mariusz. -
Podobno nakry� ci�, jak
majstrowa�e� przy jego
komputerze i nie masz ju� prawa
wst�pu do jego domu.
Zaczerwieni�em si� i
przygryz�em upokorzony wargi.
Dranie, wszystko o nas
wiedzieli, o mnie, o rodzicach,
nawet o wuju i nie mylili si�,
byli�my na dnie. A tata, zamiast
sko�czy� z aferami i wyj��
wreszcie na prost�, popisa� si�
ostatnio nowym zagraniem. Pi��
dni temu, gdy wr�ci�em ze
szko�y, stan��em w progu
os�upia�y. W mieszkaniu panowa�
rozgardiasz, jakby przeszed�
przez nie huragan. Porozrzucane
rzeczy, pootwierane szafy,
powyci�gane szuflady. Od razu
domy�li�em si�, czyja to
sprawka. Znikn�o radio, znikn��
telewizor, aparat fotograficzny,
magnetofon z odtwarzaczem, a
nawet mikser z kuchni i
sokowir�wka. A ze �cian ulotni�o
si� (co mnie najbardziej
wzburzy�o) sze�� Nikifor�w,
ostatnie z ma�ej kolekcji
obraz�w, kt�re mama
odziedziczy�a po dziadku. Z ulg�
stwierdzi�em, �e ocala�
magnetowid, chyba dlatego, �e
stanowi� w�asno�� wuja Karola
(buduj�ca uczciwo�� taty!).
Na stole le�a�a kartka z
du�ego notesu agendy z
nakre�lonym w widocznym
po�piechu tekstem:
Przykro mi, musia�em zabra�
par� rzeczy. Interes, kt�ry
rozkr�cam, potrzebuje pilnie
got�wki. Nikifory wr�c� do nas
nied�ugo. Daj� je tylko na
zabezpieczenie kredytu, kt�ry
bior�. Wybaczcie, �e zostawiam
ba�agan, ale bardzo si� spiesz�.
Tym razem kura zniesie na pewno
z�ote jajko. Jeszcze troch�
zaufania i cierpliwo�ci,
kochani. Zobaczymy si� wkr�tce.
B�d�cie dobrej my�li! Kocham
Was!
Tata
Dobrze, �e mama tego nie
widzia�a. Dwa dni wcze�niej
zabrano j� do szpitala. Co za
bezwzgl�dny cz�owiek! -
pomy�la�em. - Zupe�nie bez
hamulc�w w maniakalnym d��eniu
do sukcesu. Ale tym razem
przeholowa�! Odnajd� go! Nie
mia� prawa zastawia� Nikifor�w,
to w�asno�� mamy. Odzyskam je!
Odbior�, u kogokolwiek teraz si�
znajduj�!
Zmi��em list w r�ce i
wrzuci�em do kosza, lecz po
kr�tkiej chwili wydoby�em go z
powrotem i wyg�adzi�em. "To jest
dokument niebezpiecznej
beztroski taty - pomy�la�em -
zachowam go". W koszu zauwa�y�em
obce �mieci: jakie� faktury,
kosztorysy, podart� "Gazet�
Bankow�" i... kwit parkingowy.
Obejrza�em go z ciekawo�ci. Mia�
nadruk: Parking strze�ony S.C.
Silnica, ul. Soko��w, Kielce.
Data wskazywa�a, �e dnia
poprzedniego ojciec parkowa� tam
pojazd o numerze rejestracyjnym
KIc�9119. A wi�c tat� co�
wi��e z Kielcami. Poszukiwania
powinienem zacz�� od tego
miasta...
- No, co, ju� nie brz�czysz,
Mucho? - za�mia� si� Mariusz. -
Zrozumia�e� w ko�cu, �e mydli�
nam oczu nie ma sensu. My
wszystko wiemy. Czas sko�czy� t�
g�upi� rozmow�. Do�� ju�
nawciska�e� kit�w, a teraz g�ba
w ciup i pos�uchaj: gwi�d�emy na
twoj� fors�.
- Cooo?!
- Na tej forsie po�o�yli�my
krzy�yk, prawda, Darek?
- Tak, czarny krzy�yk z kropk�
- przytakn�� Dariusz. - Nie
chcemy od ciebie tego melona.
- To... to co chcecie? -
zaniepokoi�em si� nie na �arty.
- Zrobisz co� dla nas -
powiedzia� Mariusz.
- Co takiego?
- Wy�wiadczysz nam ma��
grzeczno��.
- Mianowicie?
- Przewieziesz paczk� do
drogerii "Mi�" w Radomiu.
- Nie mo�ecie jej wys�a�... na
przyk�ad poczt�?
- To zbyt cenna przesy�ka,
boimy si�, �e zginie.
- C� to takiego?
- Nie musisz wiedzie� -
mrukn�� Darek.
Spojrza�em na niego
podejrzliwie.
- Chcecie mnie wpakowa� w
�ajno, to co� trefnego, prawda?
- Sk�d�e znowu! - zaprzeczy� z
oburzeniem Mariusz. - To sprawa
po prostu... tajemnicy
handlowej. Widzisz, Mucha, mamy
swoje doj�cia, dobre uk�ady z
importerami, od czasu do czasu
nawija si� bombowy interes, ale
nie chcemy o tym tr�bi�, bo
konkurencja tylko czyha...
- Nikomu nie powiem, ale musz�
wiedzie�, co mam przewie��.
Bracia Ryps spojrzeli po
sobie.
- Powiedz mu, Darek - rzek�
Mariusz - on ju� zrozumia� i
b�dzie trzyma� j�zyk za z�bami!
- To jest... Lekarstwo.
- Lekarstwo?
- Dok�adnie witamina.
- Jaka witamina?
Dariusz spojrza� pytaj�co na
brata.
- Powiedz mu, Darek.
- To jest AM witamina -
powiedzia� Dariusz.
- Nie s�ysza�em o takiej
witaminie. Na co to jest?
- Na pryszcze.
- Oczyszcza krew - doda�
Mariusz.
- Ale czemu ja? Czemu nie
dostarczycie tego sami? -
patrzy�em na nich nieufnie.
- No, wiesz - skrzywi� si�
Mariusz - gliniarze uprzedzili
si� do nas, o byle co si�
czepiaj�, maj� nas stale na oku.
Ubzdurali sobie, �e towar, kt�ry
rozprowadzamy, pochodzi z lewego
obiegu.
- A nie pochodzi?
- Jasne, �e nie! To towar
czysty jak pielucha pampers.
Prosto z jednej likwidowanej
apteki, tyle �e nie wolno go
sprzedawa� bez recepty. Dlatego
si� nas czepiaj�. Wiesz, zaraz
przes�uchania, sk�d tyle mamy,
szykany, konfiskaty i takie
r�ne rzeczy, od razu ci wynajd�
odpowiednie paragrafy i jeste�
za�atwiony, bracie. Z tob�, to
co innego, ciebie nikt nie
zahaczy, jeste� nowy w
interesie. Przebierzesz si� za
harcerza, towar b�dzie w
plecaku, uszcz�liwisz Misia
przesy�k�, da ci pokwitowanie i
b�dziemy kwita.
- Oczywi�cie dostaniesz na
bilet i diety, pr�cz tego p�
melona na drobne wydatki -
wtr�ci� Dariusz.
- A jak nie?
- Co, jak nie?
- Jak si� nie zgodz� pojecha�?
- O raju, chyba nie b�dziesz
taki g�upi. Wiesz, �e wypadki
chodz� po ludziach.
- I jeszcze co� ci powiem na
ucho - Mariusz u�miechn�� si�
z�owrogo. - Tam pod mostem
zagnie�dzi�y si� szerszenie.
Wyj�tkowo niebezpieczny gatunek.
Jak kto� jest uczulony, ginie od
jednego ich uk�ucia, uk�ucia
niewidocznego. W zesz�y pi�tek
znaleziono w tym miejscu trupa
m�czyzny bez �ladu
jakichkolwiek obra�e�. Nie
chcieliby�my, �eby ciebie
spotka�o co� podobnego, Mucha.
Lubimy ci�.
- Wi�c nie nawal! - podj��
Dariusz. - Jutro o �smej rano
spotykamy si� w Szulerni.
Stawisz si� w mundurku,
wypucowany, schludny harcerzyk z
ma�ym plecakiem na ramionkach,
pami�taj!
Tak powiedzia�, a ja
zrozumia�em, �e jest to
propozycja nie do odrzucenia.
- To do jutra, Mucho -
podnie�li si� z �awki.
- Aha, masz tu ma�� zaliczk�.
Kup sobie bu�k� - Mariusz chcia�
mi wr�czy� par� banknot�w, ale
unios�em si� honorem i nie
przyj��em.
Rozdzia� II
Isia, czyli m�j specjalny
problem. Co mi zaproponowa�
Jacek Bolek dwojga imion Paj�k,
zwany pospolicie Pampersem?
Sp�ka "Pyton" Artura Saledy.
Je�li nie bardzo wiadomo, o co
chodzi, to na pewno chodzi o
pieni�dze. Zastawi� magnetowid
wuja Karola u dobroczy�cy
naszego miasta, pana Szyjki?
Obrzydliwy to pomys�, ale nie
widz� lepszego.
Roztrz�siony wr�ci�em do domu.
Stanowczo nie podoba�a mi si� ta
witamina braci Ryps. Nie
wierzy�em im za grosz i czu�em,
�e chc� mnie wrobi� w kryminaln�
kaba��. Ale czy mia�em jakie�
wyj�cie? Gro�by tych drani to
nie przelewki, wiedzia�em, do
czego s� zdolni.
Przed bram� zobaczy�em Isi�
Matersk�, c�rk� naszej
gospodyni. Isia to by� m�j
specjalny problem...
- Nie chod� na g�r� -
uprzedzi�a mnie. - Tam jeden
taki czeka na ciebie.
Powiedzia�am, �e ci� nie ma, ale
on upar� si�, �e zaczeka. Siedzi
twardo pod twoim mieszkaniem i
przegl�da papierki.
- Pewnie komornik - mrukn��em.
- Czy ma teczk�?
- Tak� dyplomatk� kwadratow�.
- Mo�e by� z banku. Tata
narobi� d�ug�w, bank ma ju�
orzeczenie s�du i nakaz
egzekucji.
- Nie, on raczej nie wygl�da
na komornika - powiedzia�a Isia.
- Jest bardzo m�ody, sylwetka
sportowca, musku�y jak u
boksera, d�insy...
- Niedobrze, to mo�e by�
prywatny odbieracz d�ug�w, a
tacy s� najgorsi. Pewnie Szyjka
go nas�a�. Tata m�wi, �e ju� p�
miasta siedzi w kieszeni u
Szyjki. Diabli nadali tego
odbieracza.
- W ko�cu mu si� znudzi i
p�jdzie - powiedzia�a Isia. - A
na razie zaczekasz u mnie.
Pocz�stuj� ci� szarlotk�.
- Ale twoja mama - skrzywi�em
si�. Stara Materska patrzy�a
z�ym okiem na przyjacielskie
kontakty Isi ze mn�.
- Mamy nie b�dzie co najmniej
dwie godziny. Posz�a na pogrzeb
pana Dudki, wiesz, tego co robi�
w piwnicy sztuczne ognie i
wysadzi�o go w powietrze razem z
domem. Maj� odpali� mu nad
grobem fajerwerki. Podobno
za�yczy� sobie w testamencie.
Wystrzel� race w czterech
kolorach! - swoim zwyczajem Isia
rozgada�a si� na dobre.
S�ucha�em pi�te przez
dziesi�te, my�lami by�em daleko
od fajerwerk�w pana Dudki.
Dopiero zapach �wie�ego ciasta
przywr�ci� mnie do
rzeczywisto�ci. Przypomnia�em
sobie, �e wczoraj Materska
nosi�a z piwnicy resztki
nadgni�ych jonatan�w z
zesz�orocznych zbior�w. Ta
szarlotka pewnie z tych jab�ek.
Odbi�o mi si�, ale w ko�cu g��d
zwyci�y�. Szarlotka nie by�a
wcale taka z�a, by�a nawet
ca�kiem dobra, kwaskowata,
krucha, pachnia�a dro�d�ami i
cynamonem. Zjad�em trzy kawa�ki,
zjad�bym jeszcze wi�cej, ale
Isia siad�a naprzeciw i
przygl�da�a mi si� z u�miechem
czarnymi rozmarzonymi oczyma, a
w kr�g�ej buzi zrobi�y si� jej
dwa do�eczki, jak zawsze, kiedy
si� u�miecha�a. G�upio mi by�o;
�e mnie tak obserwuje i
wstydzi�em si� wi�cej zje��.
- Och, by�abym zapomnia�a -
powiedzia�a nagle - jest poczta
dla ciebie.
Poda�a mi spor� stert� list�w
i pisemek. Przerzuci�em je
szybko. Wci�� �adnych wiadomo�ci
od ojca. Same rachunki,
ponaglenia, upomnienia i
straszenie egzekucj�.
- Martwisz si� o tat�? -
zauwa�y�a Isia.
- Tak. Bardzo si� martwi�. I o
mam�. Dzisiaj rano dzwoni�em do
szpitala. Daj� mi jakie� dziwne
odpowiedzi...
- Przykro mi - popatrzy�a na
mnie zatroskana - poczekaj
chwil�! - skoczy�a do kuchni i
po chwili wr�ci�a z p�katym
g�siorkiem w r�ku.
- Co ty! - wytrzeszczy�em
oczy.
- To jest wino z porzeczek.
- Z jakiej to okazji?
- Z bardzo prostej: mam
dzisiaj urodziny!
- Przepraszam ci� - b�kn��em
zak�opotany - zapomnia�em. No
to, Isiu, du�o zdrowia i
spe�nienia marze� - u�cisn��em
j� ostro�nie, bo... szczerze
m�wi�c, to troch� ba�em si� Isi.
Isia wyra�nie lgn�a do mnie,
ubzdura�a sobie, �e jestem jej
ch�opakiem, a ja poza zwyk��
sympati� nic do niej nie czu�em
i z tego powodu sytuacja cz�sto
stawa�a si� k�opotliwa.
Teraz te� nie opuszcza�o mnie
skr�powanie. Natomiast Isia nie
mia�a tego rodzaju zahamowa� i
bez �enady zarzuci�a mi r�ce na
szyj�. Napalona dziewczyna!
Chcia�em co� powiedzie�, ale
nie da�a mi.
- Nic nie m�w - szepn�a i
mocno przywar�a ustami do moich
ust.
Usi�owa�em wykrzesa� z siebie
troch� ochoty, ale nadaremnie.
Co mia�em robi�? Nie chcia�em
sprawi� jej przykro�ci, wi�c
pr�bowa�em dzielnie wytrzyma�
ten nami�tny poca�unek. Nie
wiem, jak d�ugo wytrzyma�bym, na
szcz�cie kto� zastuka�
energicznie do drzwi. Isia
pu�ci�a mnie i zapyta�a g�o�no:
- Kto tam?
- To ja! Nie b�d� d�u�ej
czeka�. Zostawiam w drzwiach
wiadomo�� dla Witka Muchy.
Prosz� mu przekaza�, koniecznie
do r�k w�asnych! - g�os
zabrzmia� mi dziwnie znajomo.
Rozleg�o si� skrzypienie desek
na klatce schodowej. Kto� zbieg�
do bramy.
- To ten, co siedzia� na
schodach - powiedzia�a Isia.
Spojrza�em przez okno. To
�aden z nachodz�cych mnie typ�w;
ani komornik, ani �aden inny
egzekutor, tylko znany mi dobrze
Jacek Paj�k, zwany Pampersem,
siedemnastolatek licealista.
Kiedy� byli�my razem w jednej
paczce, w paczce, kt�ra zapisa�a
si� w historii naszego
miasteczka jako gang Artura
Saledy, ale przecie� od dwu lat
stracili�my kontakt. Co mo�e
Pampers chcie� ode mnie?
- Przepraszam ci�, Isiu -
wybieg�em z mieszkania.
Dogna�em typa pod restauracj�
Kr�la.
- Chcia�e� mnie widzie�? -
wysapa�em. - O co chodzi?
Ale on zamiast odpowiedzie�
najpierw u�cisn�� mi r�k� i
poklepa� mnie po plecach jak
starego kumpla. Jego niebieskie
oczy �mia�y si� do mnie. Potem
odsun�� mnie na krok od siebie i
taksowa� uwa�nie. Ja te� mu si�
przygl�da�em. Nie widzia�em go
od paru miesi�cy. Zmieni� si�
przez ten czas, zm�nia�,
wydoro�la� jako� i
wyprzystojnia�... no i ta
elegancja, wygl�da� jak rasowy
makler gie�dowy, bia�a koszula,
czerwone szelki, krawat, modnie
skrojone spodnie.
- Nie wygl�dasz najlepiej -
powiedzia� do mnie. - Wi�c to
prawda...
- Co prawda?
- O twoich rodzicach. Zosta�e�
sam?
- Tak jakby - mrukn��em. - Czy
przyszed�e� z�o�y� mi wyrazy
wsp�czucia?
- Niezupe�nie, Lord.
Lord! Nie cierpia�em tego
przezwiska. W gangu Artura
Saledy, kt�ry zgrywa� si� na
d�entelmena w angielskim stylu,
nadano mi je chyba przez
przekor�. Mia�o oznacza�, �e mam
kiepskie maniery i du�e braki w
wychowaniu og�lnym.
Przygryz�em wargi.
- Wi�c o co chodzi? -
zapyta�em ch�odno.
Jacek u�miechn�� si� pod
nosem.
- Mam dla ciebie propozycj�
nie do odrzucenia.
- To ju� druga dzisiaj -
zauwa�y�em ponuro.
- Moja z pewno�ci� lepiej
trafi w tw�j wybredny gust,
Lord.
- Mianowicie?
- Czy chcia�by� troch�...
pokupczy�?
- Pokupczy�? Jak to?
- No, zabawi� si� w handel i
zarobi� par� melon�w.
Zaskoczy� mnie. I co tu gada�,
z miejsca podnieci�, ale
stara�em si� ukry� podniecenie.
- Jak sobie to wyobra�asz? -
zapyta�em. - Nie bardzo znam si�
na handlu, ale wiem, �e na
pocz�tek trzeba mie� jaki�
kapita�, a ja nie mam ani
grosza...
- Fors� ma Artur. Nasz stary
dobry boss Artur Saleda, nie
zapomnia�e� chyba Artura?
U�miechn��em si� do moich
wspomnie�. Zapomnie� Artura?
Nigdy nie zapomn� tych dwu lat w
jego paczce! Szesnastoletni
dryblas, urodzony przyw�dca z
fantazj� �owcy przyg�d i my
dziewi�cio_, dwunastoletnie
��dne silnych wra�e� p�taki. Te
fascynuj�ce zabawy w Indian i
pirat�w, kt�re nam fundowa�, te
podchody, te czaty i
przeszpiegi, te dzikie harce w
wodzie... A potem to ju� by�o na
serio. �wi�ta wojna przeciw
ludziom z tomaszowskiej fabryki
pluszu i tkanin tapicerskich,
kt�rzy chcieli ogrodzi� nasz�
pla�� nad Pilic� i postawi� tam
bungalowy. Ale to by� zarazem
koniec naszego gangu. Artur zda�
na uniwerek i wyjecha� do
Warszawy. Co prawda nie zagrza�
tam d�ugo miejsca. Niebawem
dosz�y nas wie�ci, �e
narozrabia� jako student i
zosta� wylany z uczelni. Nie
wr�ci� ju� do naszego D�ubkowa,
przepad� gdzie� bez echa.
Zdawa�o si�, �e poszed� na dobre
pod wod�, a� tu nagle w zesz�ym
roku wyp�yn�� odmieniony jako
"powa�ny biznesmen". Pami�tam
jego triumfalny powr�t w
czerwonym "prawie nowym"
volkswagenie golfie z jednym
tylko wgnieceniem na lewym
b�otniku. Wkr�tce potem
zarejestrowa� w D�ubkowie sp�k�
handlow� "Pyton" o do��
niewyra�nym poletku dzia�ania.
- Czy to znaczy, �e Artur chce
mnie zatrudni�? - zapyta�em z
niedowierzaniem.
- Zatrudni�? To nie tak!
Widzisz, Artur kr�ci teraz na
wy�szym poziomie, przesiad� si�
z klasy, powiedzmy, turystycznej
do klasy prawdziwych
biznesmen�w. Operuje w zgo�a
innej strefie. Grube
mi�dzynarodowe interesy od
Moskwy po Amsterdam i Bruksel�.
Zosta�o jednak tutaj par� dobrze
przygotowanych, napi�tych
transakcji "Pytona" do
za�atwienia, kt�re przesta�y
Artura w�a�ciwie obchodzi�, ale
kt�re �al zmarnowa�. Dlatego
chce je odst�pi� nam.
- Nam?
- Tych rzeczy nie da si�
za�atwi� w pojedynk�, zbyt du�o
har�wki i mitr�gi, czy cho�by
zwyk�ego d�wigania towaru. Mam
ju� w tym pewne do�wiadczenie.
Od p� roku pracuj� dla
Artura...
- Na co ci to? - spojrza�em
na Jacka podejrzliwie, wci�� nie
bardzo rozumia�em powody, dla
kt�rych chce mnie wrobi� w
jakie� interesy. - Masz przecie�
nadzianych starych. Idzie wam
�wietnie.
- My�lisz o naszym rodzinnym
straganie? N�dzni kramarze! -
u�miechn�� si� wzgardliwie. -
Marzy im si�, �e kiedy� mnie
postawi� za lad�, ale
niedoczekanie ich! Niezale�no��,
Lord - zaakcentowa� - to jest
to, co najbardziej ceni�. Chc�
robi� w�asne interesy na w�asn�
odpowiedzialno�� i ryzyko!
Interesy w wielkim stylu. Kram
na targowisku, to nie dla mnie.
Jaki to interes? Pieni�dze,
prawdziwe pieni�dze robi si� w
ruchu, a nie stercz�c godzinami
w budce. To co oni ciu�ali przez
dwadzie�cia lat, ja zdob�d� w
dwa miesi�ce.
Pokiwa�em g�ow�. Pomy�la�em,
�e jego nienawi�� do budki i
straganu wynika st�d, �e kiedy�
starzy zmusili go do
sprzedawania konfekcji
dzieci�cej, w tym pieluszek dla
niemowl�t. Sta� si� z tego
powodu przedmiotem g�upich
�art�w w szkole i przyczepiono
mu przezwisko Pampers.
- No, dobrze, rozumiem ci�,
ale czemu zwracacie si� z tym
akurat do mnie? - zapyta�em.
- Jak to, Lord? A do kogo niby
mamy si� zwr�ci�? Sam Artur mnie
zach�ci�.
- Artur?!
- Tak, on sam. "Nie namy�laj
si� wiele, powiedzia�, smaruj do
naszego cz�owieka z Costa del
Sol znanego pod imieniem Lord i
przeka� jego lordowskiej mo�ci,
�e Capitan Arturo ma dla niego
robot�". Tak powiedzia�.
- E, wciskasz kity!
- Pod hajrem tak powiedzia�!
On pami�ta, �e by�e� do ko�ca w
jego paczce i �e z min� lorda
bez skrzywienia buzi wy�o�y�e�
ca�� swoj� fors� na "fundusz
wojenny", gdy trzeba by�o
przegna� z pla�y "pluszowych
ludzi". Artur Saleda nie
zapomina takich rzeczy.
S�ucha�em mi�o po�echtany.
- Ja te� od razu pomy�la�em o
tobie - ci�gn�� Jacek. -
Inteligentny z ciebie bystro�,
nie masz na�og�w, nie palisz,
nie pijesz, nie �pasz. I nie
jeste� z�odziejem.
- Dzi�kuj�.
- Nie�atwo kogo� tutaj dobra�
na wsp�lnika. Jak nie �pun i nie
szajbus, to le� patentowany albo
niedojda bez ikry. Na tym tle
prezentujesz si� raczej
korzystnie. Masz g�adk� mow�,
s�ownictwo na uniwersyteckim
poziomie, nie przymierzaj�c jak
z jakiego� Oksfordu czy z
Harvardu, no i cho� taki
przem�drza�y i nad wiek
rozwini�ty jeste� nieletni,
Lord, to du�y atut w naszej
sp�ce, w razie czego mo�na
b�dzie na ciebie zwali� win�, bo
jako dzieciak i tak nie
p�jdziesz siedzie�...
Skrzywi�em si�.
- M�w powa�nie, bez bajer�w.
Nie we�miesz mnie na takie lepy,
chociem Mucha. Na pewno jest
drugi pow�d.
- Owszem, nie b�d� ukrywa�,
jest drugi pow�d. Ot� jako
m�odociany wsp�lnik jeste�
atrakcyjny z racji swoich
rodzic�w, a raczej... ich braku.
O ile si� nie myl�, zosta�e� sam
jak palec, a taka sierotka jak
ty mo�e si� �atwo i bez pytania
urwa� z chaty, po prostu jeste�
wolny, a to nies�ychanie
upraszcza sytuacj�.
- To ju� lepiej brzmi -
mrukn��em - ale to jeszcze chyba
nie wszystko. Zagrajmy w otwarte
karty, ty co� ukrywasz, Pampers,
wci�� my�l�, o co tu naprawd�
chodzi. Wujek Karol m�wi, �e jak
nie wiadomo, o co chodzi, to na
pewno chodzi o pieni�dze. Zgadza
si�?
Jacek roze�mia� si�.
- Masz cynicznego wujka -
powiedzia� i spojrza� na
zegarek. - Ju� czwarta. Nie
lubi� rozmawia� z pustym
�o��dkiem. Mo�e by�my zjedli
gdzie� obiadek i pogadali
spokojnie. Ja funduj�!
By�a to propozycja nader
pon�tna i na czasie, zwa�ywszy,
i� od rana, nie licz�c Isinej
szarlotki, nic nie jad�em i
kiszki marsza mi gra�y.
- Je�li zapraszasz mnie do
"Kr�la", to prosz� bardzo, czemu
nie! - odpar�em z min� starego
bywalca lokali.
Jadanie u "Kr�la" by�o dobrze
punktowane w naszym mie�cie,
zw�aszcza przez m�odzie�, odk�d
wprowadzono tam dobr� rockow�
muzyk� i zaanga�owano do obs�ugi
przy stolikach pi�kne
bli�niaczki, siostry Graj,
umiej�tnie robi�ce si� na
Madonn�.
- Jadasz u "Kr�la"? - Jacek
spojrza� na mnie z nieukrywanym
szacunkiem.
- Kiedy jestem przy forsie -
odpar�em skromnie - ale w�a�nie
wyczerpa�a mi si� forsa -
zrobi�em min� zbiednia�ego
lorda.
O tej porze w restauracji
przewali�a si� ju� g��wna fala
obiadowych go�ci i by�o troch�
pustawo.
Przy stoliku Jacek zam�wi� dwa
befsztyki, kt�re przynios�a
jedna z bli�niaczek z tak
promiennym u�miechem, jakby
mia�a szcz�cie obs�ugiwa� co
najmniej ksi�cia Walii z
ksi�ciem Yorku. Z pocz�tku ba�em
si� pokaza�, jak bardzo jestem
g�odny, ale widz�c, �e Jacek
pa�aszuje mi�cho be� �adnej
�enady i w tempie ekspresowym,
rozlu�ni�em si� i poszed�em w
jego �lady. Potem Jacek zam�wi�
jeszcze sznycle wieprzowe po
wiede�sku i malutkie golonki z
chrzanem, piklami i innymi
pikantnymi przystawkami, tudzie�
dwie butelczyny bawarskiego
piwa, a kiedy chcia�em
zaprotestowa�, kuksn�� mnie
bole�nie w brzuch.
- Sied� cicho. Powiedzia�em:
ja p�ac�.
Przez kilka minut wcinali�my w
milczeniu, a� nam si� uszy
trz�s�y, wreszcie, gdy
zako�czyli�my operacj� na
golonkach i zosta�y po nich
tylko po dwie ko�ci na
talerzach, Jacek nala� reszt�
piwa, tr�ci� si� ze mn� i
zagai�:
- Wr��my do interes�w. Nie
b�d� ukrywa�. Faktycznie chodzi
o to, �eby� do sp�ki wni�s�
troch� got�wki, na rozruch,
powiedzmy sobie.
- M�wi�e�, �e to Artur Saleda
finansuje - przypomnia�em mocno
zdegustowany.
- Tak, zgadza si�, finansuje
te interesy, kt�re zaklepa�
"Pyton", ale cz�owieku, ja mam
troch� ambitniejsze plany ni�
handlowa obs�uga "Pytona".
- Jak to ambitniejsze? Nie
rozumiem - zaniepokoi�em si�. -
Co ty w�a�ciwie kombinujesz? Co
chcesz zrobi�?!
- Zahandlowa� na boku, Lord...
na w�asny rachunek, bez
ogl�dania si� na "Pytona", bez
p�acenia mu haraczu. To dopiero
zapewni nam godziwy zysk. W
terenie zdarzaj� si� nies�ychane
okazje, Lord! S� transakcje, na
kt�rych masz trzykrotne, ba
czasem dziesi�ciokrotne
przebicia. Tylko trzeba mie�
rozeznanie, dobrego nosa, �ut
szcz�cia, no i troch� got�wki
na pocz�tek. Pomy�la�em wi�c, �e
mo�na by uruchomi� twoje melony,
kt�re sobie pie�cisz
bezproduktywnie.
- Ja?! Pieszcz� melony?! -
za�mia�em si�. - A to� dobrze
trafi�! W�a�nie dzi� ostatni
grosik wylecia� mi przez dziur�
w prawej kieszeni.
- Nie szkodzi - Jacek nie
stropi� si� bynajmniej. - Grosik
wylecia� ci z prawej, a do lewej
jak nic wleci ci pi�� melon�w!
- A to jakim sposobem?
- Pewien szlachetny
dobroczy�ca si� o to postara.
Nazywa si� J�zef Szyjka. Zdaje
si�, �e wasza rodzina zawar�a
ju� z nim bli�sz� znajomo��.
Zaniem�wi�em. Szyjka by� to
stary lichwiarz i waluciarz, do
kt�rego si� sz�o, gdy przycisn��
z�y los i potrzeba by�o szybko
got�wki. Mia� dobre serce, nie
gardzi� �adnym fantem, po�yczy�
ka�demu, kto m�g� da� minimalne
zabezpieczenie. Obecnie wyszed�
z podziemia i otworzy� interes
pod �adn� nazw�: "Milano
Lombard". Przybytek ten zawalony
nagromadzonym dobrem wszelkiego
rodzaju mie�ci� si� w "B��kitnym
Pa�acyku", w dawnym ��obku,
kt�ry w latach czterdziestych
urz�dzono tu po wyp�dzeniu
hrabi�w Poraj-Pilickich.
- Chcesz, �ebym co� zastawi� u
tego dobroczy�cy? - j�kn��em. -
Ale� ja nic nie mam!
- Masz. Magnetowid dobrej
marki Sony.
- Sk�d wiesz, u licha?!
- Powiedzia� mi m�j kuzyn,
Pycek. Nagrywa�e� dla niego
kaset� z Batmanem. W tej zabawce
�pi� miliony, Lord. Trzeba je
uruchomi�, �eby przynios�y zysk.
Prosta sprawa.
- Nadzwyczaj prosta -
zadrwi�em - jest tylko ma�y
szkopu�. Ta zabawka nie nale�y
do mnie. Po�yczy�em j� od wuja.
- Karol Mantyka to tw�j wuj?
- Tak, a bo co?
- S�ysza�em od Pycka, �e
wyjecha� na dziesi�� dni.
- I co z tego?
- Procedura narzuca si� sama.
Magnetowid idzie sobie odpocz��
w dobrym towarzystwie do pa�acu
Szyjki. Dostajesz od naszego
dobroczy�cy x melon�w. Obracasz
nimi. Pieni��ki uwielbiaj�
obr�t. Rosn�, p�czniej�,
m�niej� od obrotu. I rozmna�aj�
si�, rozmna�aj� jak kr�liki! Z x
melon�w robi si� 5�x, z 5�x
25�x, to narasta lawinowo w
post�pie geometrycznym i jeszcze
szybciej! Potem oddajesz Szyjce
d�ug z procentem, odbierasz
magnetowid i zostaje ci w r�ku
sto melon�w, mo�e wi�cej...
- Bajeczki, Pampers. Nie
lubi�, jak si� robi ze mnie
balona. Powiedz uczciwie, czy da
si� podwoi� wy�o�on� sum�, to
wszystko czego pragn�.
- Skromny jeste�, ale masz
moj� gwarancj�. Za tydzie�
zwr�c� ci tw�j wk�ad, a pr�cz
tego...
- Tylko nie m�w jak dziecku,
�e dostan� sto milion�w, b�d�
powa�ny - wtr�ci�em gniewnie.
- No wi�c dobrze, nie
dostaniesz stu milion�w, to
mog�oby si� zdarzy� tylko w
wyj�tkowo sprzyjaj�cych
warunkach i idealnych obrotach.
Ale zagwarantuj� ci pi�� melon�w
na r�k�. Wystarczy?
- Zaraz, zaraz, kochany, ca�y
czas m�wimy o moim wk�adzie, a
co z twoim wk�adem?
Jacek chrz�kn��.
- Ja bior� na siebie problem
transportu i wnosz� do interesu
w�z.
- W�z?! - zaskoczy� mnie.
- Od niedawna jestem
posiadaczem starego FSO combi.
Prezent urodzinowy od moich
starych, kt�rzy przesiedli si�
na Japo�czyka. Pr�cz tego wnios�
do sp�ki swoje chody,
znajomo�ci, do�wiadczenie, ca��
moj� handlow� wiedz�, Lord i
zasady nowoczesnego marketingu.
Czy to ma�o?
- Mam nied�ugo egzamin do
liceum - b�kn��em.
- Nie b�j si�, zd��ysz. Nie
jedziemy na ksi�yc. Nasz
najdalszy zasi�g, to Soko��w
Podlaski, Radom, Kielce.
Obskoczymy w dziesi�� dni, g�ra!
No to jak?
Milcza�em i my�la�em: w
Radomiu m�g�bym odwiedzi� mam� w
szpitalu, w Kielcach rozejrze�
si� za ojcem. Ten kwit
parkingowy to niewielka
poszlaka, ale warto sprawdzi�...
tak, to by�a z r�nych wzgl�d�w
kusz�ca propozycja, tylko ...
tylko czy mo�na wierzy�
Pampersowi? Mo�liwe, �e chce po
prostu wyci�gn�� ode mnie pi��
melon�w. A je�li nawet dopu�ci
mnie do interes�w, to nie
wiadomo, czy to b�d� uczciwe
interesy, uczciwsze ni� braci
Ryps. Czy nie wpadn� przypadkiem
z deszczu pod rynn�? Za ca��
gwarancj� mam tylko s�owa
Pampersa. No i paskudna sprawa z
tym magnetowidem. Nie mog�em
pozby� si� my�li, �e robi� co�
bardzo z�ego. Czy musz� moj�
"karier� handlowca" zaczyna� od
oczywistego przest�pstwa?
- Co z tob�, Lord -
zaniepokoi� si� Jacek. - Nie
s�yszysz, co m�wi� do ciebie?
Chc� wiedzie�, czy decydujesz
si�.
- Musz� wszystko spokojnie
przemy�le� - powiedzia�em. -
B�d� tak dobry i zadzwo� do mnie
o sz�stej.
Tak powiedzia�em Jackowi, ale
naprawd� to by�em ju�
zdecydowany. Mia�em a� nadto
powod�w, by skwapliwie przyj��
jego propozycj�, a jeden by�
zasadniczy i wystarczy� za
wszystkie. Ba�em si� braci Ryps
i musia�em szybko ucieka� z tego
miasta.
Rozdzia� III
Na dworcu lotniczym Ok�cie.
Czy k�os nas �ledzi? Pude�ka po
whisky marki Johny Walker.
Pierwsze rozczarowania. Straszna
przygoda w mie�cie �ysych
kobiet. Transakcja w Domu
Emeryt�w. Kursy Przystosowawcze
doktora Golda. Uroki motelu
"Charles". Jak niecnie
wyzyska�em kowboja
nadbu�a�skiego. Pogaduszki z
yuppies to pi�kne, ale gdzie
moja forsa?!
Od �witu deszcz leje
niemi�osiernie, wycieraczki na
szybie wozu pracuj� z j�kiem bez
wytchnienia. D�ubk�w Mazowiecki
�egna nas p�aczliwie. Mog�oby
si� zdawa�, �e zalewa si�
rz�sistymi �zami na nasze
po�egnanie, ale naprawd� to ja
jestem bliski p�aczu. Siedz�
skulony i, co tu owija� w
bawe�n� - wystraszony. Czuj�, �e
wpakowa�em si� w jak�� szalon�
kaba��, a w dodatku zrobi�em
wujowi Karolowi �wi�sk� rzecz:
zastawi�em u Szyjki wiadomy
przedmiocik.
Operacj� przeprowadzi�em
jeszcze wczoraj wieczorem, gdy
ta wied�ma Materska wyprawia�a
c�rce urodziny, na kt�re mimo
protest�w Isi oczywi�cie nie
zosta�em (szcz�liwie)
zaproszony jako nicpo� i
niepo��dany element. Jak
z�odziej nie zauwa�ony przez
rozbawione towarzystwo,
przemkn��em si� po schodach z
ci�kim fantem pod pach�.
Dosta�em za niego trzy melony
po�yczki. (Cholerny
"dobroczy�ca" nie chcia� da�
wi�cej.) S� teraz w kieszeni
Pampersa, kt�ry ucieszy� si�
nawet z tej kwoty i p�dzi
rozlu�niony po warszawskiej
szosie pogwizduj�c weso�o. A to
dlatego, �e wczoraj p�nym
wieczorem rozmawia� przez
telefon z Arturem Saled� i ma
dosta� od niego (pr�cz
upowa�nie� do zawierania
odno�nych transakcji, tudzie�
za�wiadczenia, �e jest
przedstawicielem firmy "Pyton"),
tak�e sze�� dodatkowych melon�w
"na wej�cie w obr�t", jak si�
wyrazi�.
W tym celu mamy si� spotka� z
szefem o �smej rano na lotnisku
na Ok�ciu. Artur wci�� jest w
rozjazdach, na Ok�ciu te� b�dzie
uchwytny tylko w przelocie.
Przyleci z Moskwy i za dwie
godziny wyrusza do Amsterdamu.
P�dzimy wi�c najpierw na Ok�cie.
Tu zostawiamy w�z na parkingu i
spieszymy do dworca lotniczego.
Jacek zachowuje si� do��
dziwnie, co chwil� ogl�da si� za
siebie, przestaje pogwizdywa� i
ma skonsternowan� min�.
- Co si� dzieje? - pytam go
niespokojnie.
- Dziesi�� krok�w za nami
idzie typ - mruczy �ciszonym
g�osem. - Zauwa�y�em go jeszcze
przed Gr�jcem. Jecha� za nami
ca�y czas w czerwonej toyocie
corolli, a teraz idzie za nami.
Nie podoba mi si� to. Obawiam
si�, �e nas �ledzi.
- Jeste� pewien, �e to ten z
toyoty?
- O pomy�ce nie ma mowy, dwa
razy nas wyprzedza� i
przyjrza�em mu si� dok�adnie.
Nietrudno zapami�ta� faceta.
Uroda troglodyty. Musimy mie� go
na oku, obejrzyj si� dyskretnie
i zapami�taj typa.
Obejrza�em si�. Faktycznie
mia� okropnie zdeformowan�
twarz, wygl�d je�li nie
troglodyty, to z pewno�ci�
eks_boksera na inwalidzkiej
rencie.
- Lepiej na razie zosta� tutaj
i uwa�aj na niego - powiedzia�
Jacek, gdy weszli�my do hali
dworca lotniczego. - Zobaczymy,
co zrobi. Gdyby poszed� za mn�,
ty te� id�!
Zosta�em wi�c i dyskretnie
obserwowa�em Boksera (tak go
nazwa�em na w�asny u�ytek).
Kr�ci� si� po hali
niecierpliwie, czasem tylko
przystawa� w k�cie, by zapali�
papierosa. Chyba przez kwadrans
nudzili�my si� obaj. W pewnej
chwili zauwa�y�em, �e podszed�
do niego drugi typ, elegant pod
krawatem w rozpi�tym d�ugim
czarnym cha�acie. "Playboyowaty"
- jakby okre�li� wuj Karol,
kt�ry mia� swoje powiedzonka.
Wymienili par� s��w, po czym
playboyowaty zosta�, a Bokser
ruszy� w t� stron�, gdzie
znikn�� Jacek. Ja te� ruszy�em.
U wej�cia do hali przylot�w
nadzia�em si� na Jacka. Po jego
zadowolonej minie pozna�em, �e
wszystko za�atwi� pomy�lnie.
- Mam wszystkie potrzebne
papierki - oznajmi� triumfalnie.
- Od tej chwili jeste�my
oficjalnymi przedstawicielami
"Pytona". B�dziemy w sta�ym
kontakcie z Benonem, to zaufany
goryl i agent handlowy Artura.
Mamy co dzie� informowa� go
przez telefon, jak nam idzie. A
tu sze�� melon�w od Artura na
"rozruch" i "zaczyn" -
potrz�sn�� plikiem nowiutkich
banknot�w. - Niestety, to tylko
po�yczka do zwrotu, nie prezent.
- A to co takiego? - wskaza�em
na pod�u�ne, przewi�zane
wst��k�, ozdobne pude�ko firmowe
z napisem JOHNNY WALKER, kt�re
trzyma� w drugiej r�ce. - Czy to
whisky od Artura na rozruch?
- Nie r�b sobie apetytu -
rzek� z u�miechem Jacek - ani to
whisky, ani dla nas. To prezent
od Artura dla przyjaci�ki w
Podzamczu Ch�c