3747

Szczegóły
Tytuł 3747
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3747 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3747 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3747 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Jaros�aw Iwaszkiewicz OGRODY Jerzemu Lisowskiemu Utw�r m�j pod tytu�em OGRODY nie jest rozdzia�em moich pami�tnik�w czy wspomnie�. Jest to rodzaj kompozycji z pejza�y, ludzi, rozm�w, zdarze�, kt�re istnia�y rzeczywi�cie lub powsta�y w mojej wyobra�ni, po��czone w odpowiednie ca�o�ci przez topograficzne umiejscowienia w ogrodach mego �ycia w og�lno- �ci. Odczytywa� te obrazki mo�na, jak si� chce, ale powo�ywa� si� na nie jako dowody historyczne zdarze� czy charakter�w jest niebezpiecznie. Bardzo dalekie s� one od �cis�o�ci i zawiera si� w nich znacznie wi�cej Dichtung ni� Wahrheit. J. I. Byli szcz�liwi dawniejsi poeci �wiat by� jak drzewo a oni jak dzieci (R�ewicz) Bo dawniejsi poeci widzieli nie tylko jedno drzewo. Widzieli zbiorowiska drzew, kt�rym nic nie grozi�o, widzieli lasy, widzieli ogrody. Mo�e ju� wkr�tce nie b�dzie ogro- d�w. Ogromne po�acie ziemi pokryj� martwo b�yszcz�ce szklarnie i kwiaty, jak wszystko inne, b�d� p�odem zor- ganizowanej produkcji, nic z improwizacji, nic z niespo- dzianki. Mama sadzi�a w ogrodzie takie ma�e czarne ziarenka i wyrasta� z tego po niewielu tygodniach dosy� du�y krzak, jakich si� teraz nie widuje. Krzak ten okrywa� si� kwiatami, kt�re otwiera�y si� przed wieczorem, jak kolorowe wywie- 507 szki dla zmierzchnic. By�y to drobne kieliszki, czerwone, ��te albo takie jak perkaliki, malinowe w bia�e paski, a pachnia�y bardzo mocno. Kwiat ten nazywa� si� �nocna ozdoba". Ju� go nie widuj� wi�cej, nigdzie nie widuj�. A by� inny kwiat, na odmian� granatowy z bia�ym. Sia�o si� go na wiosn� prosto do gruntu. Otwiera� swoje powojowate kieli- chy z rana, oko�o jedenastej, a zamyka� je przy zachodzie s�o�ca. Kwiat ten by� w owych czasach pospolity, cho� nie znam jego polskiej nazwy, m�wi�o si� o nim �belle dejour". Bardzo polubi�em owe belde�urki i zros�y si� ca�kowicie z moim dzieci�stwem, i je�eli kiedy my�l� lub �ni� o tych kwiatach, to potem ca�y dzie� mam jak gdyby rozja�niony. Ale to by�y wszystko kwiaty sadzone przed domem. Ca�y za� ogr�d dosy� dziwaczny rozci�ga� si� za domem i wko�o domu. Tylne okna sypialni mojej matki, kt�re by�y tak�e oknami mojej sypialni, wychodzi�y bezpo�rednio na wielkie krzewy bz�w. Takich wielkich krzew�w bzowych ju� p�- niej nigdy nie widzia�em, dla bardzo prostej przyczyny: podros�em ju� sam � i wszystko wydawa�o mi si� p�niej znacznie mniejsze. G��wny ogr�d rozci�ga� si� za domem. Ale przed domem roztacza�o si� szerokie ko�o obsadzone irysami i ogrodzone �ywop�otem. Irysy tu by�y albo te najwcze�niejsze ciemno- fio�kowe, kt�re w Rzymie widujemy kwitn�ce nawet zim�, albo p�niejsze, szaroniebieskie. Te dwa gatunki pozosta�y mi w pami�ci i przez d�ugi czas nie wiedzia�em, �e mog� istnie� inne odmiany. I teraz nawet, gdy m�wi� s�owo irys, gdy s�ysz� na przyk�ad imi� angielskiej pisarki Iris, wyob- ra�am sobie tylko jeden z tych dw�ch rodzaj�w Iris ger- manica: albo ten niski fio�kowy, albo wysoki szaroniebieski. To ko�o przed domem by�o jeszcze otoczone �ywop�otem -� stawa�em tutaj zachwycony, bo z tego miejsca rozci�ga� si� widok na grobl� nad stawem, wysadzon� starymi wierz- bami, na b�yski s�o�ca igraj�ce w tym stawie i na ow� wod�, kt�ra mnie zawsze zachwyca�a. By�o to miejsce pami�tne 508 dla mnie i z innych wzgl�d�w. Ten ogr�d, to ogrodzenie �ywop�otowe i ten rz�d bladych li�ci irys�w otacza�y plac, na kt�rym w najwcze�niejszym dzieci�stwie widzia�y mi si� jakie� zmys�owe widziad�a, jakie� nagie cia�a i jakie� piekiel- ne m�czarnie wyci�gane z ilustracji Dorego do wielkich ksi��ek Biblii, kt�re ogl�da�em u s�siad�w. Mieszkali oni w ten spos�b, �e dach ich domu wynurza� si� z tych zaro�li licjum i berberysu, z zaro�li i burzan�w, z tych malinowych krzak�w, kt�re zaczyna�y si� tu� za irysami. Dom ten z pozoru nie mia� nic w sobie ciekawego, ale jako� si� ��czy� w moich wyobra�eniach z tymi jasnymi i ciemnymi irysami i zarysami ciemnych diabelskich cia�, kt�rymi francuski rysownik zaludnia� swoje piek�a, a kt�re wydawa�y mi si� nie straszne, tylko bardzo pi�kne. Do tego dalszego ogrodu, po�o�onego za naszym do- mem, sz�o si� furtk� obok ganku. Ganek ten, drzwi i par� kamiennych stopni, schodz�cych ku do�owi, to by�a te� jak gdyby cz�stka ogrodu, cz�stka wiejskiego �ycia, cz�stka pe�na marze�, cichych, na p� dla dziecka zrozumia�ych rozm�w i dalekiego rechotania �ab, kt�re by�o tutaj tak doskonale s�ycha�. M�j ojciec siadywa� tu wieczorami i nas�uchiwa� tego wiosennego i letniego rechotania. Ju� wtedy � cho� by�em bardzo jeszcze ma�y � in- teresowa�o mnie to, o czym ojciec m�g� rozmy�la�. Ojciec by� surowym cz�owiekiem, wszyscy go si� w domu bali. Jak to by�o z tym powstaniem, nic nie wiedzia�em, ale wiem, �e chyba ojciec my�la� o tym, jak to siedzia� w wi�zieniu, jak grozi�o mu wywiezienie na Sybir i jak tego wszystkiego unikn��. Dlaczego? Nigdy nie b�d� o tym wiedzia�. Dlaczego stryj Zygmunt, o tyle od ojca m�odszy (to znaczy mia� osiemna�cie lat), musia� ucieka� za kordon galicyjski i tam ju� nigdy nie m�g� si� wyliza� z po- wstaniowych... ran? chor�b? zazi�bie�? i w par� lat po powstaniu umar�. Wiem tylko, �e � jak m�wi�a matka � pisywa�o si� do niego do Galicji jako do �kuzynki Zosi". 509 I tak mnie to uderzy�o, �e musia� bytowa� pod nazwiskiem �kuzynki Zosi". Mia�em g��boki poci�g do tego stryja. Z ganku schodzi�o si� furtk� do ogrodu. Tutaj by�y piwonie. Ros�y czerwone i r�owe. Ale nie wtedy by�y najpi�kniejsze, kiedy kwit�y, ale wtedy, kiedy na bardzo wczesn� wiosn� poczyna�y si� wydobywa� z ziemi. Stercza�y z niej jak czerwone kleszcze ugotowanego raka i powoli si� podnosi�y w g�r�. Codziennie na nie patrzy�em i nie widzia�em, �eby si� powi�ksza�y, �eby wyrasta�y, a jednak po tygodniu by�y ju� zielone, zatraca�y podobie�stwo do kleszczy i ich czerwony kolor zmienia� si� w po�yskliw� ziele�. A obok piwonii by�y krzaki agrestu. By�y tak wielkie jak krzaki bzu, no, mo�e troch� mniejsze, i tak�e bardzo wcze�nie zaczyna�y si� pokrywa� zielon� mgie�k� listk�w. Ale to na wiosn�, a ta strona ogrodu by�a jednak domen� lata. Tutaj si� przebywa�o latem, tutaj sta�a stara, krat- kowana altana, ca�a zaro�ni�ta dzikim winem, w altance ta�czy�y zawsze plamy s�oneczne i pachnia�o wilgoci� i ja- kimi� zaple�nia�ymi owocami. Ko�o altanki siedzia�a kie- dy� babunia Czekierska. I teraz siedzi dla mnie ju� na zawsze. Przecie� by�em w tym miejscu niedawno. Nie ma tam ani domu, ani ganku, ani ogrodu, ani krzak�w bzu, ani agrestu, ani w og�le nic nie ma, ale kiedy pomy�l� sobie o tym miejscu ogrodu, to zawsze tam siedzi babunia Czekierska. To by�a przyszywana babunia, jaka� daleka krewna, czy mo�e wcale nie krewna, kt�ra �y�a tak je�d��c od domu do domu, dop�ki nie zosta�a na zawsze przy altanie w ogro- dzie, i tam ju� siedzi na wieki. By�a niska, zgarbiona, mia�a obfite fa�dy na twarzy, a pod nosem siwe g�ste w�osy, kt�re nie tworzy�y w�s�w, a jaki� taki zarost, jakby trawa czy ptasi puch. Babunia m�wi�a po francusku, co mnie do g��bi irytowa�o, bo nic nie rozumia�em, i wprowadzi�a si� na dobre do mojej wyobra�ni. Na przyk�ad kiedy Gonczarow 510 w swoim Obrywie m�wi o �babuszkie Rassiji", to ja zawsze widzia�em t� babuszk� w postaci babuni Czekiers- kiej. Dlaczego? Przecie� to nie mia�o nic wsp�lnego z sob�? Babunia musztrowa�a moje siostry, ja jeszcze by�em za ma�y, a� kiedy�, kiedy si� wybiera�a w drog� do jakiego� innego domu, kt�ry mia� by� jej przytu�kiem, moja siostra powiedzia�a z weso�� mink�: � A jak babunia pojedzie, to ja b�d� dopiero w nosku d�uba�! Ale altanka pe�na cienia i li�ci jest ciemna, jest przelot- nym k�tem, nie ma nic wa�nego w altance, trzeba unika� altanki � bo zaraz dalej, o par� krok�w, tam gdzie kwitn� purpurowe piwonie, le�y miejsce rozkoszne; wszyscy s� tam tacy weseli i rado�ni, i tacy o�wieceni s�o�cem, o ile si� nie k��c�. To jest plac krokietowy. W altance prowadzi si� powa�ne rozmowy. To w altance opowiada o swojej szkole taka �mieszna, z do�kami w buzi i w granatowym berecie, w sukience w paski bia�e i niebies- kie, Stasia Szymanowska. Jej matka rozmawia z rodzicami w salonie, pij� tam herbat� i jedz� chrust (chrust � latem? dlaczego?), a nam kazali bawi� Stasi�, ale w�a�ciwie m�- wi�c, ona nas bawi. Jak wszyscy Szymanowscy, tak du�o m�wi i tak du�o opowiada, przyje�d�a z jakiego� szerokiego �wiata, wszystko miesza si� w jej mowie: i Lw�w, i Sacre- -Coeur, i Elisawetgrad, i Krak�w, i w�a�ciwie m�wi�c nic mi nie m�wi� te nazwy, tylko s� czarem, i wszystko, co m�wi ta �liczna dziewczyna, jest czarem. Mama wychodzi i m�wi: �We�cie Stasi� na spacer, koniem pojed�cie", ale co to za spacer biedk� i star� klacz�, mo�e lepiej niech panny zagraj� w krokieta, ale Stasia si� dziwi: w krokieta? Strasznie nie lubi krokieta, to taka nudna gra, a przy tym zawsze wszyscy si� przy tej grze pok��c�. A potem opowiada, jak co miesi�c przyst�puj� do komu- nii w klasztorze. Moja matka si� dziwi: tak cz�sto? co miesi�c? A ona opowiada, jak to jest, kiedy si� komunikuje 511 na czczo i nagle po komunii g��d przechodzi, bo Chrystus swoim jestestwem wszystko nape�nia i nie odczuwa si� ju� ani �aknienia, ani pragnienia. Moja matka jeszcze si� bardziej dziwi. Jest bardzo religijna, ale nigdy nie od- czuwa�a takich egzaltacji. A plamy s�o�ca padaj� akurat na twarz Stasi i na jej przemi�e do�ki w twarzy, i taka bardzo jest przyjemna, i tak si� ciesz�, �e przyjecha�a do nas ze swoj� matk�. Ale krokiet jest krokietem. Nieraz we �nie s�ysz�, jak kule uderzaj� jedna o drug� ze stukotem, takim charakterystycz- nym dla ,,miesi�ca na wsi". �ni mi si� widocznie ten krokiet i te wszystkie panny w bufiastych r�kawach, z m�otkami kokieteryjnie zak�adanymi na rami�. W ostatnim pokoju Fruzia szyje suknie dla moich si�str, stoi tam manekin, na kt�rym si� pr�buje materia��w. Jeden jest taki pi�kny, z cieniutkiej we�ny, bia�y w jasnobr�zowe pr��ki � i ma w�a�nie takie wielkie bufiaste r�kawy, jak panny, kt�re graj� w krokieta. A do tego ma�a wstawiona �giestka" z br�zowego jedwabiu; jak to �licznie wygl�da na tym manekinie i jak �adnie wygl�da Fruzia, kiedy upina ten materia� i przypina do giestki szpilkami, kt�re wyjmuje z ust, tak jakby w ustach mia�a ca�y sk�ad szpilek i igie�. A w dzie�, w s�o�cu, te wszystkie bluzki takie �wietliste, takie kolorowe, i kule, ka�da ma pasek w innym kolo- rze, jedna ma czarny, druga fio�kowy, trzecia czerwony, a czwarta zielony. Moja siostra lubi bra� t� kul� z zielonym paskiem. Jest ona ci�sza od innych i wydaje specjalny suchy stuk, kiedy si� w ni� uderzy. A kiedy si� j� przystawi do innej stoj�cej na pozycji, a potem si� uderzy w ni� nawet lekko, to ta z pozycji ucieka daleko, w krzaki, prawie w maliny. Bo zaraz za placem krokietowym s� zaro�la malin. I kwitn� krzaki malinowych piwonii. W�r�d g�szczu malin znajduje si� jedyne �le�ne" drzewo ogrodu. Przys�a� kiedy� mamie pan Parczewski z lasu sadzonk� m�odego d�bczaka i mama posadzi�a go w tym 512 miejscu. D�b r�s� powoli, ale go jeszcze tam widzia�em, gdy w pierwszym roku pierwszej wojny odwiedzi�em te miejsca. My�la�em, �e ta pami�tka � drzewo d�bowe � zostanie tu na zawsze. Ale potem, gdy przyjecha�em, nie by�o ju� tego d�bu. Mi�dzy g�szczem malin a p�otem wyplatanym kun- sztownie w pi�kny dese� z chrustu, w spos�b znany tylko tutejszym ch�opom, by�o takie miejsce, gdzie z jednej stro- ny chowaj�cego si� tam przykrywa�o malinowe zaro�le, a z drugiej ten g�sty, wysoki, pleciony p�ot chru�ciany. To by�o miejsce, gdzie si� chowa�em, ile razy do siostry przy- chodzi�y kole�anki, kt�rych si� �miertelnie ba�em. Do dzi� dnia czuj� �ci�ni�cie serca na wspomnienie chwili, kiedy przez p�ot przechyla�a si� pi�kna twarz �adnie uczesanej Ziny K., kt�ra mnie odnajdywa�a schowanego, przytulone- go do czarnej ziemi, pomi�dzy li��mi �opucha a pokrzywa- mi, zakrytego zaro�lami malin i przekonanego o zupe�nym bezpiecze�stwie tego ukrycia. Bawili�my si� tak�e w tych czasach w odnajdywanie schowanych dzieci przez kogo� przebranego za �mier�, w bia�ym prze�cieradle i z arkuszem bia�ego papieru jak z mask� na twarzy. Tak samo �ciska�o si� piekielnym strachem serce, kiedy znajdywa�a mnie ��mier�" ukrytego g��boko pod ��kiem, jak kiedy pi�kna Zina przechyla�a si� przez pleciony p�ot. Za altank� g��wna �cie�ka ogrodu, otoczona krzakami agrestu i zaro�lami bzu, podnosi�a si� w g�r�. Zostawia�a na boku ma�� ��czk�, kryj�c� si� w�r�d krzew�w tu� obok ceglanych �cian domu, i to weso�e, pachn�ce latem miejsce. Sta� tam na wolnym powietrzu piec do sma�enia konfitur. Tutaj zawsze latem siedzia�a mama z �y�k� albo z kopystk� w r�ku, a na stoj�cym luzem piecu, gdzie p�on�y ca�e polana drzewa, b�yszcza�y wielkie misy, nazywane wtedy przez nas z ruska �tazy", miedziane, z�ociste, a w nich sma�y�y si� ciemno- lub jasnoczerwone masy r�y, pur- purowych wi�ni lub ciemnych powide� �liwkowych. Na bocznym stoliku sta� talerz, na kt�ry mama zbiera�a z ta- 33 Opowiadania 513 z�w �szumowiny", kt�re mia�y kszta�t r�owej pianki i o kt�re walczy�y �akome dzieciska... Wznosz�ca si� w g�r� �cie�ka prowadzi�a na ���czk�", kawa� przestrzeni, gdzie nie by�o ju� �ladu �adnych wysi�- k�w ogrodniczych, natomiast sta�y drzewa owocowe, jak na przyk�ad dwie s�siaduj�ce z sob� grusze. Sta�y tak blisko siebie, �e w�a�nie na nich zawiesza�o si� hamak, gdzie mo�na si� by�o ko�ysa� jak na okr�cie, gdzie mo�na by�o si� nawet zdrzemn��. Szczebiota�y tu ptaki i brz�cza�y pszczo- �y, chocia� do najbli�szej pasieki by�o dosy� daleko, a� gdzie� tam za stawem, �na wsi". Grusze obradza�y co roku wspania�ym owocem, kt�ry by� z tego wzgl�du wspania�y, �e si� nie nadawa� � czy te� nie by�o to w zwyczaju � do zbierania na �adne przetwory i mo�na by�o je�� gruszki wprost z drzewa. Jad�o si� jeszcze niedojrza�e, gdy� po dojrzewaniu stawa�y si� kaszowate i nie by�y wcale smaczne, a przynajmniej nie smakowa�y nam, dzieciom. Siostry zjada�y tych grusz ilo�ci, kt�re liczono na kopy... Pod grusz� by� hamak, nie tylko hamak, by�a tam tak�e i hu�tawka. Na tej hu�tawce hu�ta�em moj� przyjaci�k� lat dziecinnych, Janink�. Janinka mia�a czerwone we�niane po�czochy, dochodz�ce do p� �ydki, reszta nogi by�a go�a. Moja matka by�a zgorszona, �e matka Janinki ubieraj� tak wyzywaj�co. A dla mnie te czerwone po�czochy by�y czym� czarownym, czym� z krainy ba�ni, z zaczarowanej opowie- �ci. W og�le, ca�a przestrze� naoko�o dw�ch grusz by�a przestrzeni� zaczarowan�. Tutaj zawsze si� co� dzia�o. Wyobra�nia moja podniecona tymi prostymi widokami komponowa�a skomplikowane obrazy. W�r�d trawy i pod hamakiem widzia�em jakie� ma�e drewniane cerkiewki, a w nich wiele takich dziewczynek jak Janinka, tylko ma- �ych i z nogami bardziej obna�onymi. Cerkiewki te to by�y mogi�ki przykrywaj�ce zw�oki powsta�c�w, a powsta�cy 514 wszyscy byli bardzo m�odzi, bardzo pi�kni i mieli obna�one piersi jak na rysunku Grottgera albo jak na rysunkach Dorego wojownicy izraelscy, kt�rzy szli z wyci�gni�tymi mieczami. Z niczym nie dawa�o si� por�wna� wra�enia tej ��ki. Kiedy w nocy, po k�pieli, le�a�em ju� w ��ku, napojony i nakarmiony kaszk� na mleku, w zasypiaj�cej g�owie po- wstawa�y jakie� tumanne obrazy nagich ludzi, przyciska- nych olbrzymimi kratami, kt�re le�a�y na tej ��ce jak wielkie �elazne brony. Spod tych �elaznych bron wydobywa�y si� nagie ramiona i nogi dziewczy�skie, odziane do p� �ydki w czerwone po�czochy. We �nie nocami b��ka�em si� po tej ��ce. Czasami prowadzi� mnie za r�k� ojciec. Ale opiera�em si� mocno, nienawidzi�em ojca i nie chcia�em i�� w t� stron�, dok�d mnie prowadzi�. Widzia�em dobrze, �e tam by� zielony zwyczajny kurhan i pod tym kurhanem spa� w m�odzie�czej pi�knej pozie stryj Zygmunt. Ale czasami nocne b��kanie si� po dziwnej ��ce stawa�o si� m�k� nie do zniesienia. Szuka�em ratunku u mojej matki. Matka mnie uspokaja�a, bra�a mnie te� za r�k�. Ale matk� kocha�em. Nie ba�em si� i�� z ni� dalej, dalej. ��czka ko�czy�a si� wysokim drewnianym p�otem, kt�ry oddziela� nasz ogr�d od ogrod�w warzywnych, kartof- lanych, buraczanych i s�onecznikowych. Wzd�u� p�otu r�s� szereg wierzb. W sierpniu trzeba by�o wdrapywa� si� na wierzby z zapasem �wie�ych og�rk�w i z wielkimi tarczami dojrza�ych s�onecznik�w w r�kach. Z wierzb ods�ania� si� widok na te warzywniki, kt�re w�a�ciwie m�wi�c ju� by�y polami, a za tymi warzywnymi polami ci�gn�y si� praw- dziwe, r�wne i monotonne pola, kt�rymi szed� zapach bodiak�w i co� jak gdyby wiatr od Czarnego Morza. Oczywi�cie w mojej imaginacji. Tak siedzieli�my na tych wierzbach z siostrami, a one �piewa�y na przemian albo ukrai�skie, albo polskie patriotyczne pie�ni. To by� ogr�d mojego dzieci�stwa. 33* 515 II W Tymosz�wce podje�d�a�o si� do domu od takiego ma�ego ganku, ozdobionego do�� �miesznymi drewniany- mi arkadami. Z ganku wchodzi�o si� do przedpokoju, a potem do d�ugiego korytarza. Z tego to korytarza wysz�a naprzeciw mnie kiedy� babunia Taube, o kt�rej tyle s�ysza- �em. Bardzo zdziwi�em si�, �e by�a to taka malutka, ca�kiem siwa staruszeczka. Z korytarza na lewo by�y pokoje, za sypialnym Nuli by�a wielka jadalnia, za jadalni� kwadra- towa biblioteka, a potem wielki, sze�ciookienny chyba sa- lon; Z biblioteki wychodzi�o si� na du�� werand�, z kt�rej po stopniach schodzi�o si� do w�a�ciwego ogrodu. Przed werand� by�a du�a przestrze�, a potem rant ob- sadzony kwiatami, i zaraz schodzi�o si� w d� szerokimi �cie�kami w zakosy a� nad sam staw. Je�eli si� jednak tych �cie�ek nie bra�o, to zostawa�a droga g�r� i wtedy sz�o si� na prze�aj tarasami, kt�re stopniowo tak�e schodzi�y a� do stawu. Kwiaty ros�y tylko na rantach, przy schodz�cych w d� drogach, a na tarasach sta�y same owocowe drzewa tak niezwyk�ych gatunk�w i zwykle latem osypane tak� obfito�- ci� owoc�w, �e zawsze mi si� kojarzy wspomnienie Tymo- sz�wki nie z kwiatami, ale z owocami. Tu� zaraz przy schodzeniu w d� sta�a �aweczka, na kt�rej rozmawia�em ze Stasia o muzyce. Co znaczy�o rozmawia� ze Stasia o muzyce? By�a to rozmowa tylko o pie�niach. O Schubercie, o Manierze i o ariach. Zosta�y mi z tych rozm�w na zawsze w pami�ci melodie arii z Lakme, bo wracaj�c do domu pr�bowa�em na�ladowa� koloratur� s�ynnej arii z dzwoneczkami, albo znowu� prze�laduj�ca mnie do dzi� dnia melodia poloneza Filiny z Mignon Thomasa. Czasami teraz, w staro�ci ju�, gdy si� czesz� w ubieralni lub wk�adam koszul�, brzmi w g�owie ten pompatyczny 516 polonez. Nie mog� sobie zrazu przypomnie�, co to za melodia, sk�d przychodzi i dlaczego mnie tak prze�laduje, a potem nagle wykwita przede mn� zacieniona �cie�ka tego ogrodu. Stasia siedz�ca na �awce i nuc�ca nie odznaczaj�c� si� �adn� pi�kno�ci� ari�. I my�l� sobie: dlaczego z tego cudownego ogrodu, z tego starego domu, z tych niebywa- �ych wspomnie� nie zosta�y mi melodie pi�kne, wspania�e czy chocia�by czu�e, a przychodzi ta pusta melodia kolora- turowa. Filina! I staje si� symbolem m�odo�ci, rozmy�la� i wzrusze�, kt�rych ju� nic nie zast�pi. W Tymosz�wce by�y trzy pami�tne �aweczki. Oczywi�cie, pami�tne dla mnie. �aweczki ogrodowe. Jedna ta w�a�nie, gdzie m�wi�em ze Stasia o muzyce i gdzie nuci�a mi te pie�ni i arie przez ni� ulubione ze swoim niepor�wnywalnym wdzi�kiem starszej siostry, a druga by�a w zupe�nie innej stronie ogrodu. Gdy si� przechodzi�o ca�ym korytarzem, ko��cem tego domu, wychodzi�o si� przez pok�j Felcia znowu na ma�y ganeczek i dalej w ogr�d, w chaszcze; w tym miejscu znajdowa�a si� ma�a polanka, z kt�rej w dzie� rozlega� si� najpi�kniejszy widok w Tymosz�wce. Wida� st�d by�o dalekie pszeniczne pola i wszystkie osiem wia- trak�w, kt�re sta�y przy ko�owrocie, czyli przy samym wje�dzie do wsi. Na tej polance sta� ko�obieg, zwany przez nas z francuska �pas des geants", i w�a�nie ta druga pami�tna �awka. �awka ta by�a �wiadkiem moich spotka� z najm�odsz� siostr� Karola, Ziok�. ��czy�a nas wtedy, kiedy by�em w Tymosz�wce tego jednego pami�tnego lata po maturze, wielka przyja��, kt�ra pomimo obop�lnych stara� nie chcia�a si� przerodzi� w mi�o��. Kobieta w moim wieku patrzy�a na mnie jak na smarkacza, mia�a swoje doros�e i bardzo powa�ne flirty, ja nie bardzo orientowa�em si� w uczuciach, kt�re mn� rz�dzi�y, by�em tak ma�o �wiadomy po��da� i czyn�w, ma�o �wiadomy moich plan�w i tego, do czego d��y�em � ale gada� potrafi�em godzinami. Ona 517 tak�e. I oto w�a�nie ta ogrodowa �aweczka stawa�a si� powiernic� naszych p� zwierze�, p� komedianckich pozo- wa�, m�odzie�czych udawa� i m�wienia p�s��wkami, daj�- cymi do zrozumienia, �e miotaj� nami wielkie uczucia. A by�a to tylko poza. Trzecia �awka ogrodowa sta�a na werandzie, na du�ej werandzie. Siada�a na niej Nula, kiedy uk�ada�a bukiety kwiat�w dla ca�ego domu. By�o to zaj�cie �pracoch�onne" i musia�a przy tym mie� kogo� do konwersacji. Bardzo cz�sto ja spe�nia�em rol� tego gadacza. W ostatnich czasach z lekkiej r�ki tych, co zabieraj� g�os w sprawach, o kt�rych nie maj� zielonego poj�cia, roz- powszechni�y si� niekorzystne opinie o najstarszej siostrze Karola Szymanowskiego. Sprawia mi to zawsze bardzo du�� przykro��. Nula na staro�� rzeczywi�cie mo�e by�a niezno�na, ale przecie przed staro�ci� mia�a m�odo��, kiedy by�a przystojn�, dorodn� pannic� kresow�, z wielkimi niebieskimi oczami, podobnymi do oczu Karola (�Elle ressemble a des mauvaises photos de Karol" � mawia�a o niej Kazelcia), ubieraj�c� si� zawsze na czerwono lub na r�owo. Kobiety wiedz�, jak niekorzystnym kolorem stroju jest kolor r�owy, a Nula mia�a predylekcj� do tego koloru i zawsze pami�tam j� w tych r�anych barwach. Czasami te� by�a ca�a czerwona. Mia�a tak� sukni� z kr�tkim bolerkiem ognistoczerwonego koloru i w tej to sukni por- tretowa� j� Maru� Dobrowolski w salonie tymoszowieckim, przy czym asystowa�em ukryty za jednym z foteli. Maru� Dobrowolski, przez Kruszy�skich spowinowacony z Szy- manowskimi, by� wtedy �adnym uczniem Akademii Sztuk Pi�knych w Krakowie. Kawalerski pok�j w oficynie ozdobi� nad ��kami ch�opc�w �wspania�ym freskiem", to znaczy wielkim rysunkiem w�glem, przedstawiaj�cym korow�d rusa�ek. By�y to po prostu ta�cz�ce nagie kobiety, a w ry- sach niekt�rych z nich rozpozna� mo�na by�o twarze pokoj�wek i dziewcz�t podw�rzowych z gospodarstwa 518 tymoszowieckiego. Marceli Dobrowolski sta� si� p�niej statecznym profesorem, historykiem sztuki, jednym z naj- powa�niejszych w powa�nym Krakowie, ale wszyscy krako- wscy profesorowie byli kiedy� m�odzi, o czym si� czasami doszcz�tnie zapomina. � Do Nuli odczuwa�em zawsze wielk� sympati� i prawd� powiedziawszy uwa�a�em j� za czwart� siostr�. Tak si� zreszt� okoliczno�ci z�o�y�y, �e przebywa�em z ni� mo�e nawet wi�cej ni� z jej bratem. Nula nudzi�a si� jak mops w Tymosz�wce, Warszawa jej nie wystarcza�a, na zagranic� nie mia�a pieni�dzy, cz�sto wi�c przebywa�a przed pierwsz� wojn� w Kijowie, a w czasie wojny sp�dza�a tam ca�e zimy, mieszka�a najcz�ciej u ciotki J�zefy Szymanowskiej, w tym samym domu co my albo niedaleko, chodzili�my razem na koncerty i na oper�. Pierwszy raz s�ysza�em Walkiri� Wagnera w kijowskim teatrze operowym w jej towarzy- stwie. W jesieni 1912 roku byli�my z ni� razem na kijows- kim koncercie Artura Rubinsteina, a po koncercie poszli�- my do niego, do pokoju artyst�w w Kupieckim Klubie (dzi� Filharmonii) w Kijowie, i Nula przypomnia�a mnie Ar- turowi, widzieli�my si� bowiem tego lata w Tymosz�wce, na balu u Karola Ro�ciszewskiego... Artur wtedy przyjecha� bardzo p�no w nocy samochodem (w owe czasy!) z pani� Natali� Dawydow. Ja jeden zauwa�y�em podjazd samo- chodu i pierwszy otworzy�em drzwiczki. C� dziwnego, �e w sze��dziesi�t lat potem, wchodz�c do garderoby Rubin- steina po koncercie w Rzymie, powiedzia�em do wielkiego artysty: � Arturku, tylko nie kl�kaj przede mn�?! Siedzia�em na tym koncercie w Rzymie obok jakiego� m�odego W�ocha, kt�ry bardzo si� zainteresowa� tym, �e znam Rubinsteina od roku 1912. Ale nie bardzo mog�em wyt�umaczy� mu wszystkie okoliczno�ci tej znajomo�ci. Jak to wyt�umaczy� takiemu W�ochowi i Kij�w, i Tymosz�wk�, i Nul� uk�adaj�c� kwiaty w wazonach, i wszystko, co sk�ada�o si� na nastr�j tych letnich dni, i to, �e i ja by�em 519 m�ody, i Rubinstein by� m�ody i pami�ta� o tym w tej chwili, graj�c tak nies�ychanie, z tak� rezygnacj� i z takim nabo- �e�stwem koncert d-moll Brahmsa. To by�a wielka muzy- ka � a to, co zawiera�a interpretacja Artura na rzymskiej sali, rozumia�y tylko dwie osoby: Nela Rubinsteinowa i ja. My tylko wiedzieli�my, co zawiera tre�� owego wyrzeczenia, owego spokoju, owego zachodu s�o�ca, kt�ra tak przej- muj�co brzmia�a w tym niebywa�ym koncercie. l pami�ta�em wtedy i o tych chwilach na werandzie tymoszowieckiego domu, sp�dzonych przy Nuli uk�adaj�cej kwiaty w wazonach. Kwiaty by�y skromne, najwi�cej by�o astr�w najrozmait- szych barw. Ja chcia�em barwy miesza�, ale Nula by�a zwolenniczk� dobierania tych samych kolor�w w jednym naczyniu, buraczkowe do buraczkowych, jasnofioletowe do jasnofioletowych. Najwy�ej lubi�a stopniowanie gamy nat�- �eniowej w tym samym kolorze. Od jasnoczerwonych do purpurowych, na przyk�ad. Wielkie g�ry �ci�tych astr�w le�a�y mi�dzy nami na stoliku, a Nula dobiera�a je prawie machinalnie, nie przestaj�c opowiada�, nie przestaj�c wtaje- mnicza� mnie w sekrety swojego �ycia i cudzych �y� przy okazji tak�e. Ja lubi�em astry jasne, bia�e, puszyste jak strusie pi�ra i du�e, gwia�dziste, kremowe. By�y tam tak�e takie, co�my je nazywali perkalikowymi: liliowe w bia�e paski. Ogrodnicy w Tymosz�wce byli magami, kap�anami, mis- trzami wiedzy tajemnej. Za moich dziecinnych czas�w by� to Greiber. I potem ju� nie chcia�em zna� �adnego innego, nie odpowiada� mi uczony Szel�gowski, kt�ry rozwija� wspania�y sad tymoszowiecki, kt�ry nape�ni� ogr�d na tarasach najniezwyklejszymi kwiatami, nie chcia�em go zna�. Dla mnie istnia� zawsze Greiber, du�y, wielki, z czarn� brod�, z mas� Greiber�wien, kt�re co roku wychodzi�y za m�� � i kt�ry w dzieci�stwie podpatrywa� mnie, jak prowadzi�em ca�� nasz� wielk� dziecinn� gromad� do �pa�- 520 stwa gruszczy�skich lub pa�stwa �liwi�skich", gdy� �pa�s- two jab�czy�scy" jeszcze byli niejadalni. Kryty blach� domek Greibera, jedyna dzisiaj pozos- ta�o�� ca�ej sadyby, sta� ju� w dole ogrodu, na granicy wsi, i z jego okien rozci�ga� si� widok na chaty i na sto- do�y wiejskie, kt�rych nie wida� by�o z domu. Te pawilo- ny, rozga��zienia wielkiego domu, tuli�y nieraz tre�� wa�- niejsz� od tego, co przechowywa� dom g��wny. Jak go�e nimfy, namalowane przez Marusia Dobrowolskiego na �cianach kawalerskiej oficyny, i domek Greibera nieraz bywa� cubiculum mi�o�ci. By� pe�en ciep�a i zapach�w i przechowywa� pod niskimi sufitami tajemnice, kt�re nie zawsze by�y s�odkie, czasami by�y gorzkie, smutne i nape�- nia�y domek ogrodnika niech�tn� atmosfer�. A mo�e ja sam tylko o tym wiedzia�em? Tym bardziej wzruszaj�ce jest, kiedy widz� wynurzaj�cy si� z resztek ogrodu metalo- wy grzbiet tego dachu, jedyn� rzecz, kt�ra przetrwa�a z tamtych czas�w. Nula obszernie opowiada�a o zimie, kt�r� raz sp�dzili w Tymosz�wce. W Elisawetgradzie by�y jakie� choroby i trzeba by�o z ma�ymi dziewczynkami, z pann� Denise, z Karolem i z m�odziutkim w�wczas Felem Zbyszewskim sp�dzi� zimowe miesi�ce w pustym, zimnym, prawie nie opalanym domu. Karol wtedy odwiedza� s�siednie chaty i przynosi� z nich melodie, kt�re potem przekszta�ca� jak w czasach p�niejszych kurpiowskie pie�ni. Nula wywr�ci�a naftow� lamp�, poparzy�a si� bole�nie, co przed�u�y�o ich pobyt. Przy pokoju Nuli tu� pod oknami ros�y wysokie drzewa, jesieni� i zim� szura�y one go�ymi ga��ziami o dach. Opowiada�a o d�ugich, strasznych nocach... Karol postawi� sobie fortepian gdzie� niedaleko i gra� nocami. M�wi�a Nula, �e od tego czasu nie znosi�a Zygfryda, tu �szmer lasu" i koloratura ptaszka � a tu naprawd� straszne drzewa i b�l w spalonym ciele, i gor�czka, i samotno��, i jakie� takie opuszczenie... 521 Taras przed werand� by� obsadzony wysokimi balsami- nami, kt�rych nie mo�na by�o u�ywa� do bukietu. Bal- saminy by�y przepi�kne, wielkokwiatowe, a potem pokazy- wa�y si� na nich nasionka, kt�re skr�ca�y si� tak zabawnie, kiedy si� je �cisn�o. M�wi�em, �e dopiero kiedy si� je �ci�nie, okazuj� swoj� tre�� � prawdziw�. Ale od ganku na prawo, pomi�dzy domem a bram� wjazdow�, le�a� specjalny, heroiczny kawa� ogrodu. Nie by�o tutaj tych zwyczajnych drzew, od kt�rych roi�y si� cieniste tarasy, nie by�o tak�e ani drzew owocowych, ani jagodowych krzew�w, nie by�o tak�e kwiat�w, najwy�ej jakie� k�py georginij � jeszcze wtedy prymitywnych w kszta�cie i nie wybuja�ych w swych kolorach � by�y tu ��czki zielone, zasiane trawnikiem niespecjalnie wyg�as- kanym, kt�re wygl�da�y jak g�rskie po�oniny, a w�r�d tych ��czek stercza�y od czasu do czasu zespo�y drzew iglastych i krzew�w wiecznie zielonych, bardzo obce ukrai�skiemu pejza�owi i sztucznie wygl�daj�ce. �wierki i tuje gromadzi�y si� tutaj w ciemne grupy, w zespo�y, kt�re wygl�da�y jak dekoracje w Bayreuth, jak dzika okolica z drugiego aktu Walkirii. W wielkich d�bowych kufrach, gromadzonych na strychu tego zachwycaj�cego domu, w�r�d wszystkich mo�liwych stroj�w, �wiecide� i malowanych detali przechowywano tak�e he�m skrzydlaty i wielk� dzid�, str�j Brunhildy, tak jak si� ukazuje Zygmuntowi, gdy ma mu przynie�� wyrok �mierci. Jest to jedno z najbardziej wzruszaj�cych miejsc w muzy- ce Wagnera, co zreszt� nie znaczy wiele, gdy� muzyka Wagnera nie jest w zasadzie swojej wzruszaj�ca i rzadko zwraca si� do naszego sentymentu. Ale ten str�j, powiewna szata miotana wichrami �lotu", dzida w d�oni i he�m skrzydlaty na g�owie by� ulubionym strojem Nuli. Ubiera�a si� we� cz�sto i kiedy wk�ada�a emblematy c�ry Wotana na siebie � sz�a pomi�dzy te iglaki 522 i na te ��czki, stawa�a na tle nieba, kt�re tutaj zdawa�o si� � w jednym miejscu � wyrasta� wprost z pszennego pola i wznosi� si� w g�r� bezpo�rednio zza grupy wia- trak�w. Kto� Nul� fotografowa� w tym stroju. Mam t� fotografi� u siebie jako pami�tk� Tymosz�wki, tych rozm�w, tej przyja�ni i tego dziwnego, p� cienistego, p� s�onecznego ogrodu. Tym sposobem ten zak�tek ziemi ukrai�skiej, ten tajem- niczy ogr�d, by� dla mnie wtajemniczeniem w dziedzin� zupe�nie dotychczas mi obc�, w muzyk� Wagnera. Zreszt� w og�le te rozmowy ogrodowe, to uk�adanie kwiat�w, te spacery w cieniu starych drzew, poruszaj�cych ga��ziami jak r�kami, jak pasa�ami skrzypiec, by� jednym akordem muzy- cznym. Wszystko tutaj by�o muzyk�, wszystko gra�o i o gra- niu m�wi�o, niejako d��y�o w swym ruchu do tego, czym jest brzmienie, pe�ne, pi�kne brzmienie g�osu skrzypiec, fortepianu, mi�o�ci. Chyba najciekawsze w tym wszystkim by�o to, �e tutaj, przy boku wielkiego polskiego kompozytora, nie przej- mowa�em si� jego muzyk� ani �adn� inn� polsk� muzyk�, �e poczyna�em �y� muzyk� Wagnera, jego sztuk� kom- binowan� z najrozmaitszych dziedzin, poezji, dramatu, muzyki, ruchu, barwy. Dotychczas nie zna�em Wagnera, to znaczy, wiedzia�em o nim wszystko z ksi��ek, ale nie ze s�yszenia. Tutaj w cieniach tych alejek schodz�cych do stawu i na tych dziwnych ��czkach, gdzie widnia�y k�py �wierczyny i sosen, przychodzi�y do mnie osoby Wagnerow- skich dramat�w, a przede wszystkim ta Brunhilda, kt�ra ju� mia�a zosta� ze mn� na zawsze. Nie widzia�em wtedy jeszcze nikogo w roli Brunhildy, widzia�em tylko moj� kuzynk� w jej fantastycznym stroju, widzia�em ten henn skrzydlaty, t� dzid�, te wielkie oczy, kt�re mia�y si� zamkn�� na ostateczny �miertelny sen w czarze ognia. 523 Widzia�em potem wiele, wiele �piewaczek w postaci Brunhildy, widzia�em wiele przedstawie� Walkirii. Naj- pierw w Kijowie, potem w Warszawie, gdzie tak zadziwia- j�c� Brunhild� by�a Zboi�ska-Ruszkowska, tak pi�kn� Margot Kaftal. Jeszcze dzisiaj widz� pi�kn� Margot, wcho- dz�c� na scen� w�r�d milczenia orkiestry, wspart� na bia�ym koniu i m�wi�c� do Zygmunta te straszne i suges- tywne s�owa: Nur Todtgeweihten taugt mein Anblick, wer mich erschaut der scheidet von Lebens Licht... A potem Brunhild� w Bayreuth, skandynawska niewiasta tak przejmuj�co majestatyczna, a potem w Palermo w Teat- ro Massimo, gdzie �lizga�y si� jeszcze za kulisami widma kr�la Rogera, mo�e tak�e ju� tutaj, w Tymosz�wce, prze- czutego, na go�ej scenie obna�onej ze starych dekoracji przez Wielanda Wagnera (kt�ry jako dziecko siedzia� obok nas w lo�y w Bayreuth w 1931 roku), ta Brunhild� zasypia- j�ca nie w szmerze ulatniaj�cej si� z ukrytych rur pary, ale w samym szmerze niewiarygodnych skrzypcowych pasa�y, Brunhild� zawsze, na ka�dym miejscu, w ka�dym teatrze przywo�uj�ca mi przed oczy obraz tego niezapomnianego ogrodu. Brunhild�, kt�ra jak Walkiria S�owackiego powiada�a: Wiem! wydarto nam z r�ku, Lecz ten cz�owiek nasz b�dzie, Nasz! nasz! Zawsze i wsz�dzie Jak harfa pe�na j�ku, Jako gwiazda stracona, Nasz b�dzie, nasz! a� skona! W tym czarnoksi�skim ogrodzie czatowa�a na mnie wsz�dzie, na ka�dej �awce, pod ka�dym drzewem muza d�wi�ku, tajemnicza i zaborcza Muzyka. Ona towarzyszy�a 524 moim rozmowom o pie�niach, o mi�o�ci, o kwiatach � o wszystkim, o czymkolwiek tutaj rozmawia�em. Gdy si� schodzi�o tarasami na sam d�, a� pod niebiesk� przestrze� wielkiego stawu, spotyka�o si� tam drzewo rajs- kiego jab�ka, o tej porze, kiedy w Tymosz�wce bywa�em, okryte drobnym i g�stym, mocno r�owym owocem, owo- cem koloru sukien mojej kuzynki. A staw by� rozmiar�w ma�ego jeziora, p�ywali�my po nim i we dnie, i wieczorami, i czasami czekali�my nad wod�, a� si� poka�e ksi�yc wscho- dz�cy jak nokturn fletowy nad przestrzeni� liliowej mgie�ki. Ta mgie�ka to ju� sprawa p�niejsza, sprawa teatru, sprawa wyobra�ni. Na Ukrainie takich mgie�ek nie ma, powietrze jest czyste. Otacza�o ono kryszta�owym kloszem ten rozpostarty czar wodny, te jasne wody stawu m�odo�ci. Tutaj by�a �azienka, gdzie k�pali�my si� wszyscy, tutaj przywi�zana sta�a ��dka, kt�ra potrafi�a zast�pi� wszystkie �aweczki i stawa� si� terenem rozm�w o muzyce, literaturze i kwiatach. Nie pami�tam tego ogrodu w deszcz. Chyba w czasie wielkiej burzy, w czasie chwilowego � ale strasznego � zmagania si� wiatru z chmurami. Zawsze, kiedy my�l� o tym ogrodzie, widz� niepokalany b��kit stawu, widz� na tym tle purpur� mojego beretu, kt�ry mi po�yczy�a wtedy jedna z kobiet, i nad szafirem wody b��kit nieba, z kt�rego leje si� pogodny �ar. A wi�c powtarzam, �e nad samym stawem sta�o ma�e, czaruj�ce drzewo, owo �rajskie jab�uszko", wiotkie i pi�kne w rysunku drzewo, kt�rego ga��zie jak na w�oskim fresku okryte by�y ku ko�cowi lata g�stym i drobnym owocem tych dziwnych jab�uszek. Czerwone owoce na tle ciemnych drzew dolnego ogrodu i na tle niebieskiej wody stawu by�y czym� bardzo pocieszaj�cym. Mo�e dlatego to drzewo nazywa si� rajsk� jab�oni�, �e wygl�da, jak gdyby by�o z ca�kiem innego, lepszego �wiata? Ale ju� pewnie tam nie ro�nie. 525 III W epoce, kiedy ja �nasta�em" do Byszew, ogrodu we w�a�ciwym znaczeniu tego s�owa ju� tam nie by�o. Oczywi�- cie nie by�o go ju� tam tak�e p�niej, gdy odwiedza�em te miejsca w pi��dziesi�t lat potem � ale ju� zaniedbania domowe, kt�re dosz�y do szczytu po pierwszej wojnie �wiatowej, pozbawi�y otoczenie tego prze�licznego dworku klomb�w i kwiat�w. Jeszcze do okna naszego sypialnego pokoju na pi�terku si�ga� wysmuk�y krzak bzu, kt�rego kwitnienia nigdy nie widzia�em (podobno by� bia�y), jeszcze mi�dzy jab�oniami nad stawem widnia�y resztki ja�min�w. Ja�miny trzymaj� si� bardzo d�ugo nawet zapuszczonych ogrod�w i zrujnowanych dom�w, tak wykazuje praktyka ostatnich czas�w. Pozosta� jednak og�lny zarys, og�lny plan otoczenia domu, pozosta� wspania�y, olbrzymi i samotny d�b, kt�ry nie wiadomo sk�d si� tu wzi��, bo chyba puszcz tutaj nigdy nie by�o. Tyle tylko, �e by�o to miejsce od wiek�w u�wi�co- ne zamieszkiwaniem ludzkim i kultur�, miejsce po�o�one w�a�nie w do�ku, aby si� ogr�d uda�, miejsce wybrane przez jakich� odleg�ych przodk�w i przez swoje odwieczne siedzis- ka nadaj�ce si� do cel�w, w jakich je spo�ytkowa�em: w ce- lach rozmy�la� i bardzo zasadniczych prze�y�. Zarys ten stanowi� o tym, �e naoko�o domu widnia�y jakie� resztki kwiat�w, tam, od ty�u, gdzie grunt si� obni�a� i schodzi� do dw�ch sadzawek, okrytych zielon� rz�s� przez ca�e lato. To mi�dzy tymi sadzawkami przechodzi�a �cie�ka i przy �cie�ce sta� d�b. Przy �cie�ce te� pochowano jakiego� partyzanta, ale to dopiero w epoce drugiej wojny �wiatowej, a ja tam by�em, a ja tam rozmy�la�em, a ja tam odnaj- dywa�em siebie przed pierwsz� wojn�. Za sadzawkami grunt podnosi� si� w g�r� i tu, na g�rce, r�s� g�sty las sosnowy. Po�rodku tego lasu wznosi� si� 526 pag�rek. Co to by�o, nie wiem. Co�, jak stara lodownia, co�, jak mogi�a, co� jak jaki� kurhan. By� ten kurhan celem licznych spacer�w i przechadzek, by� wi�c otoczony wydep- tan� �cie�k�, a na boku kurhanu r�s� samotny krzak leszczyny. Niedaleko tego kurhanu, pod trzema starymi sosnami, sta�a �awka. Wida� o �awk� t� dbano, wynoszono j� na zim� do piwnicy czy stodo�y, bo przetrwa�a nietkni�ta przez wiele lat. Nie by�a to �awka przeznaczona do rozm�w. Roz- mawia�o si� raczej przechadzaj�c �cie�k�, omijaj�c lasek, przechodz�c przez r�w, kt�ry przed laty otacza� ca�y ogr�d odgradzaj�c go od pola, a obecnie zar�s� starymi lesz- czynami, na kt�rych zawsze by�o bardzo du�o orzech�w, i sz�o si� dalej przez zagajnik, kt�ry w miar� up�ywaj�cych lat przekszta�ca� si� w m�ody, a potem w stary las, a z lasu wychodzi�o si� prze�witem na dziwnie jasn� i pachn�c� ��k�, ozdobion� bia�� tafl� stawu, kt�ry nosi� nazw� �r�d- �a. To by�a trasa rozm�w. Na �awce siada�o si� z ksi��k�. Tam czyta�em ca�y- mi dniami, wolnymi jasnymi dniami, w zapachu �ywicy i w�r�d �piewu i gwizdania: wilgi mia�y tutaj swoj� kwater� generaln�. To tu przeczyta�em O do�wiadczeniach religijnych Wil- liama Jamesa, ksi��k�, kt�ra zrobi�a na mnie olbrzymie wra�enie, tutaj czyta�em szkice Christiansena z historii sztuki, z kt�rych nic nie zapami�ta�em, pr�cz zasadnicze- go odr�niania malarstwa od grafiki, odr�niania, kt�re prze�laduje mnie do dzi� dnia. Czarne pogmatwane korony sosen i nieustanne krzyki wilg towarzyszy�y mojemu u�wiadomieniu. U�wiadomienie polega�o na zdobyciu do�wiadczenia � nie religijnego, ale do�wiadczenia, �e mo�na w�a�nie tak. �e to s� te wa�ne sprawy, �e o tym trzeba my�le�, �e tak trzeba czu�, �e nie to jest wa�ne, czy si� sprzeda�o, czy kupi�o to, czy owo, ale �e si� pomy�la�o tak czy inaczej. 527 I tutaj, pod tymi sosnami, ostatecznie przekona�em si�, co s� warte stosunki mi�dzyludzkie, co znaczy przyja��, co znaczy mi�o��. Cho� w�a�ciwie m�wi�c, to by�a epoka przyja�ni. I dlate- go przyja�� nieroz��cznie zros�a si� u mnie we wspomnieniu z tym zapuszczonym ogrodem i z tym ma�ym niezrozumia- �ym kurhanem, na kt�rym r�s� pojedynczy krzak leszczyny. W pami�ci mojej do�� d�ugi epizod zapuszczonego ogro- du w Byszewach, kt�ry nieraz powraca w opisach moich, w moich utworach, zajmuj�c w nich do�� eksponowane miejsce, miesza si� z bardzo kr�tkim, bo jednodniowym zdarzeniem, wycieczk� ca�ej naszej gromadki m�odzie�owej do �owicza i do Arkadii, czarodziejskiego parku po�o�one- go pod �owiczem. By�a to wycieczka bardzo osobliwa, zako�czona olb- rzymim spacerem piechot� ze stacji Rog�w, szos� do dzi� istniej�c� i do dzi� malownicz�, cho� utraci�a ona swoj� ozdob� wiekowych drzew jeszcze niedawno widniej�cych na pobrze�u folwarku Rog�w, przez Brzeziny i Lipiny do Byszew. Noc, kt�rej nic nie m�ci�o w letniej i spokojnej pogodzie, w letnim zapachu i w letnim nastroju nie drama- tycznej mi�o�ci, ale pogodnej przyja�ni � moderato ma cantabile, jak by mo�na by�o okre�li� ten nastr�j dzisiaj. Arkadia po przyzwyczajeniu do prostoty i do zanied- bania by�a czym� nadzwyczajnym. Owe domki i �wi�tynie, �w staw do po�owy przykryty zielon� poros��, z kt�rym zwi�zane by�y jakie� niezrozumia�e legendy, by�y tak wiel- kim kontrastem z moim dotychczasowym �yciem. By�y zreszt� i kontrastem ze zgrzebn� prostot� �ycia na wsi, kt�re je�eli mia�o w sobie poezj�, to poezj� nie�wiadom�, przykryt� jakimi� s�ojami i zaro�lami, z kt�rych potrafi�a si� wydoby� dopiero po latach, ale w dostatecznie silnym sposobie, je�eli wydobywa si� jeszcze po dzi� dzie� i jeszcze dzisiaj mo�e okrasi� wspomnienie, westchnienie i to wszyst- ko, co si� nazywa g��bin�. Czy� by�em jeszcze wtedy tak 528 dziecinny, �e wszystkie te wra�enia zostawi�y tak g��bokie �lady, ��obi�y takie ��r�d�a" � jak si� nazywa�y ukochane stawy � �e �yje jeszcze do dzi� dnia nimi moje wspomnienie i moja czu�o��, i moje �ycie wewn�trzne? Noc by�a lipcowa, pi�kna, gdy�my tak szli g�siego pomi�- dzy Rogowem a Brzezinami � i do dzi� dnia same nazwy tych miejscowo�ci zawieraj� dla mnie jakie� magiczne za- kl�cie. Szosa pomi�dzy Rogowem a Brzezinami jest egzo- tycznym szlakiem, gdzie odbywaj� si� wszystkie moje w�d- r�wki Sindbada, wszystkie moje opowiadania Szeherezady, wszystkie bajki arabskie, kompozycje Rimskiego i Ravela, i Szymanowskiego, i moja jedyna kompozycja na ten temat, kt�ra wykonana by�a w rozdziale o Koncercie w Filhar- monii w mojej powie�ci, gdzie skomponowa�em i nie istnie- j�cy tekst, i nie istniej�c� muzyk� dla nie istniej�cych � a raczej istniej�cych tylko w mojej wyobra�ni � ludzi, dla Edgara i El�biety, moich najukocha�szych przyjaci�. Bar- dzo ich kocha�em, mo�e w�a�nie dlatego, �e nigdy nie istnieli. Zanim jednak te wszystkie sprawy po wielu, wielu latach, po dziesi�tkach waha�, zastanowie� i strach�w, i �al�w, po prze�yciu dw�ch wojen, kt�re nie tolerowa�y tajemniczych ogrod�w, powr�ci�y do mnie, notowa�em to wszystko zaraz na gor�co, zapisywa�em fantastyczne rozwa�ania na temat przyja�ni w zaraz po powrocie z �owicza napisanej powie- �ci, kt�ra nosi�a zapomniany dzi� przeze mnie tytu�. Co bym da�, aby m�c teraz przeczyta� dwana�cie roz- dzia��w tej wielkiej powie�ci, gdzie w�a�nie skupia�em opisy prze�ytych ksi��ek i ogrod�w, gdzie zaklina�em �awki tymo- szowieckie i byszewskie, niebo gwia�dziste, �wiadka pierw- szych poca�unk�w, i postacie tych kobiet i m�czyzn roz- sianych po rozmaitych stronach mojego �ycia, a kt�rych chcia�em mie� wszystkich w jednym miejscu. Ta �wielka" powie�� o przyja�ni spoczywa�a lata ca�e w r�kach mojej owoczesnej przyjaci�ki, towarzyszy�a jej 34 Opowiadania 529 w w�dr�wkach do puszcz litewskich i na pobrze�a Wis�y i wreszcie sp�on�a w blaskach pierwszych tygodni ostatniej wojny. Nie by�o wtedy czasu ani na powie�ci, ani na wspomnienie przyja�ni, ani nawet na mi�o�� i na w�dr�wki przez Arkadie. Powie�� by�a oczywi�cie dziecinna, przypisywa�a m�o- dzie�y odczuwania doros�ych, by�a wzorowana na lek- turach, i to na lekturach drugorz�dnych, i w naiwny spos�b gromadzi�a niespodziewanie wszystkich bohater�w w �owi- czu i w Arkadii. Jura Mik�ucho-Mak�aj nazwany w powie- �ci Urielem �jak ten Anio� pierwotny � odgrywa� wielk� rol� jako kochanek mojej przyjaci�ki. Mia�a mi oczywi�cie za z�e takie powo�ywanie si� na nie istniej�c� rzeczywisto�� i nie dawa�a mojego r�kopisu do czytania swojemu m�owi. Ale m�� nie interesowa� si� moim r�kopisem. Nie in- teresowa� si� �adnymi przebierankami i nie wiedzia�, pod jakimi nazwami wyst�puje w moich poematach i powie�- ciach on sam, jego �ona, ja i wszyscy moi przyjaciele. Nie interesowa� si�, pod jakimi przebraniami wyst�puje ogr�d w Byszewach czy park w Arkadii, czy te� skromny ogr�d cioci �lusarskiej w Brzezinach (ale mia�a prze�liczne kwia- ty!) i ten wielki staw w ogrodzie, po kt�rym p�ywali�my o pi�tej rano, mocz�c w zimnej wodzie nogi znaczone bolesnymi p�cherzami po przej�ciu drogi szos� od Rogowa do Brzezin. Przyja��! To poszukiwanie ludzkiego echa w drugim cz�owieku, tak imperatywne w epoce wczesnej m�odo�ci i prowadz�ce tak nieuchronnie do rozczarowa�. To ci�g�e przymierzanie si� do innych indywidualno�ci, to ci�g�e oczekiwanie jakiego� tajemniczego dopasowania i ci�g�e rozczarowanie, i niemo�no�� �adnej wsp�lnoty my�lowej, nabrzmiewanie nadziei i goryczy ka�dorazowego rozczaro- wania, te typowe m�ki m�odo�ci, prze�ywane w ogrodzie. W zapuszczonym ogrodzie, gdzie zdawa�o mi si� czasami, �e odnajduj� co� boskiego w duszy przyjaciela czy przyjaci�ki. 530 Ale co mog�em odnale��? Bardzo pr�dko wiedzia�em, �e ciasne i dogmatyczne pojmowanie nauk zbli�aj�cych si� zwyci�zc�w spo�ecznych nie mo�e mnie zadowoli�. Dok- tryny pozostawia�y mnie zimnym i zupe�nie wyschni�tym, jak ga��zie niekt�rych sosen nad �moim" kurhanem. Tak samo wkr�tce zobaczy�em, �e przyja�� z kobiet�, polegaj�- ca na d�ugich godzinach zwierze� i m�wieniu o �innym" i na niezmiernie rozbudowanej korespodencji, na setkach liliowych li�cik�w, kt�re jeszcze dzisiaj pachn� staro�wieck� perfum�, s� tylko okazj� dla niej do m�wienia o nim � a mo�e tylko o sobie? O swoich toaletach, o swoich sukcesach? A przyja�� z przysz�ym wojskowym, wielkim wojsko- wym, to jakie� zadziwiaj�ce budowanie most�w pomimo wszystkiego, co nas dzieli, pomimo wszystkich r�nic zami- �owa�, usposobie�, charakter�w, �rodowisk, pogl�d�w. Mimo wszystko z tych zap�d�w, z tych wszystkich marze� w ogrodzie mo�e zosta�a mi najd�u�ej trzymaj�ca si� my�l o tym wielkim i wspaniale zbudowanym blondynie o po- zornie bezmy�lnych oczach, przypominaj�cych niekt�re kwiaty. Oczy jego przypomina�y kwiaty cykorii, tych bat�w �wi�tego Piotra, rozsianych po brzegach miedz i woko�o dziwnych kamionek, kt�rych tam pe�no by�o na polach. W�a�nie z mojej �awki w ogrodzie niedaleko by�o do takiej kamionki, trzeba by�o tylko przej�� przez r�w od- dzielaj�cy ogr�d od pola, przedosta� si� przez wyj�tkowo g�sty w tym miejscu zaro�lak leszczyny i zaraz na polu, najcz�ciej pachn�cym �ubinem, by�a kamionka. Takie kamionki powsta�e z uzbieranych w polu kamieni, z�o�onych w jednym miejscu przez oraczy, kt�rzy orali te pola przez setki lat, by�y dla mnie czym� egzotycznym. I nawet troch� obcym. Nie lubi�em siada� po�r�d kamieni zgromadzonych w jednym miejscu, chocia� m�j przyjaciel zmusza� mnie do kucia w r�owym granicie naszych inic- ja��w na wieczyst� rzeczy pami�tk�. Jedyn� atrakcj� takich 34* 531 kamionek by� otaczaj�cy je g�szcz je�yn (dw�ch gatunk�w je�yn, o co zawsze toczy� si� sp�r przy podwieczorku: jedne by�y niebieskie, okryte puszkiem jak �liwy i maj�ce zapach mojego dzieci�stwa, bywa�y takie na Ukrainie, a inne czarne i bez niebieskiego puchu, podobne do jag�d mor- wowych, by�y suche i uznawa�em je za niesmaczne i nieja- dalne, z czym nie zgadza�o si� miejscowe towarzystwo) i to, �e kiedy si� d�u�ej w�r�d kamieni posiedzia�o, zapach �ubinu troch� czadzi�, zaczyna�o si� kr�ci� w g�owie i bra�o si� przebiegaj�ce przepi�rki czy kuropatwy za jakie� eg- zotyczne ptaki; takie posiedzenie w�r�d kamieni zamienia�o si� w egzotyczn� podr�. Na tej �awce w ogrodzie czytywa�em listy przychodz�ce z daleka, listy od moich przyjaci�, kt�rych zaraz umiesz- cza�em w mojej ci�gn�cej si� nudnie powie�ci, i takie m�dre ksi��ki, jak Do�wiadczenia religijne Jamesa. I tu w�a�nie mog�em skonstatowa� i zauwa�y�, zanoto- wa� i zachowa� w pami�ci na d�u�sz� met� � to znaczy na ca�e �ycie � �e rzeczy na poz�r oddalone od siebie stanowi� jedn� mas�, jeden amalgamat, stapiaj� si� z sob� i bardzo trudno jest ujrze� je oddzielnie i my�le� o nich oddzielnie. Trudno mi jest my�le� o Do�wiadczeniach religijnych albo o r�nicy mi�dzy rysunkami i malarstwem (]&k to Christiansen m�wi o spogl�daniu od ramy w g��b obrazu lub od rysunku ku ramie), �eby nie my�le� o ma�ym kurhanie w lasku za ogrodem, nie my�le� o wysokich sosnach, jakie �w kurhan otacza�y. Po pierwszej wojnie w jednej z tych sosen tkwi� pocisk artyleryjski, kt�ry tam zosta� do dzisiaj, przypominaj�c lekkomy�lnym ludziom o tym, co si� w tych spokojnych okolicach dzia�o. �awka i zapach �ubinu zlewa si� z pami�ci� o moich przyjacio�ach, kt�rym zreszt� dzisiaj trudno jest przyj�� i usi��� ko�o mnie na �awce, gdy� groby ich po�o�one s� wyj�tkowo daleko. Zapach �ubinu, natarczywy i przyprawiaj�cy o b�l g�owy, miesza si� z zapachem tych liliowych list�w, staro�wieckim, 532 ale kt�ry mnie tak bardzo cieszy�. Listy te bowiem przy- chodzi�y do mnie w najdziwniejszych okoliczno�ciach i w najdziwniejszych miejscach. Jeden z nich, nie trac�c podniecaj�cego zapachu, zawiera� opis zaj�cia Kielc przez Legiony i kr�tkotrwa�ej �godziny niepodleg�o�ci", kt�ra wydawa�a si� czym� wr�cz fantastycznym. To wszystko razem nie uk�ada si� w jaki� ci�g chrono- logiczny, tylko w przejmuj�c� ca�o��! I do wszystkich zapach�w tamtego ogrodu dochodzi jeszcze zapach jedyny, niespodzianie odkryty, zapach ludzkiego cia�a w noc letni�, gor�cy zapach zwi�d�ych li�ci i mokrej ziemi na mogile owego partyzanta, kt�rego tam pochowano, a kt�rego odwiedzi�em pi��dziesi�t lat po pierwszej wizycie w tym ogrodzie. A mo�e mi si� tylko tak wydawa�o? Mo�e te wszystkie widoki i zapachy tworzy�y imaginacyjne zbitki, kt�re roz- pl�tywa�em w moich opowiadaniach? IV Moja �ona lubi s�siedni park La Grange, ale ja stanow- czo wol� Eaux Vives. Nie ma tutaj tych kapry�nych i bardzo niejednakowo wygl�daj�cych krzew�w r�anych, kt�re cza- sami s� wspania�ym zjawiskiem, a czasami wygl�daj� jak zmok�e kury, oskubane i trac�ce kolorowe pi�ra. By�a kiedy� taka jedna pora � nie wiem, kt