3443
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 3443 |
Rozszerzenie: |
3443 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 3443 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 3443 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
3443 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Alfred Bester
FAHRENHEIT RADO�NIE
On nie wie, kt�rym z nas teraz jestem, ale oni znaj� jedn� prawd�.
Wolno posiada� tylko siebie. Zbudowa� w�asne �ycie, �y� w�asnym �yciem i
umrze� w�asn� �mierci�... albo umrze si� czyj��.
Ry�owe pola Paragonu III rozci�gaj� si� na setki mil, jak szachownica
tundry, niebiesko-br�zowa mozaika pod pal�cym pomara�czowym niebem.
Wieczorem chmury k��bi� si� jak dym, a k�osy szemrz� i szeleszcz�.
D�ugi szereg m�czyzn szed� wzd�u� ry�owisk tego wieczoru, kiedy
uciekli�my z Paragonu III. Byli milcz�cy, uzbrojeni i baczni; d�ugi szereg
pociemnia�ych figur majacz�cych na tle dymi�cego nieba. Ka�dy z nich mia�
na sobie pas walkie-talkie, s�uchawk� przymocowan� do ucha, mikrofon przy
szyi i ja�niej�cy ma�y ekran jak zielone oko zegarka, przypi�ty do
przegubu r�ki. Zwielokrotnione ekrany pokazywa�y tylko ich zwielokrotnione
�cie�ki poprzez k�osy. Szmer i chlupot krok�w by� jedynym d�wi�kiem w
s�uchawkach. M�czy�ni odzywali si� rzadko, niskimi mrukni�ciami,
zwracaj�c si� do wszystkich.
- Tutaj nic.
- Co znaczy "tutaj"?
- Pola Jensona.
- Za bardzo zbaczacie na zach�d.
- Czy kto� sprawdzi� ry� Grimsona?
- Tak. Nic.
- Nie mog�a odej�� tak daleko.
- Mog�a by� niesiona.
- My�licie, �e ona �yje?
- Dlaczego mia�aby nie �y�?
Powolny refren w�drowa� tam i z powrotem wzd�u� rozci�gni�tego szeregu
naganiaczy id�cych w stron� przydymionego zachodu s�o�ca. Ich linia
odchyla�a si� czasami jak wij�cy si� w��, ale ani na chwil� nie ustawa�
uparty marsz naprz�d. Stu ludzi rozstawionych co pi��dziesi�t st�p. Pi��
tysi�cy st�p z�owieszczego szukania. Ca�a mila rozdra�nionej determinacji
ci�gn�ca si� ze wschodu na zach�d przez kr�g gor�ca. Nadszed� wiecz�r.
Ka�dy z nich zapali� reflektor. Wij�cy si� w�� zamieni� si� w naszyjniki
migoc�cych diament�w.
- Tutaj pusto. Nic.
- Tu nie ma nic.
- Nic.
- Co z polami Allena?
- Teraz je przeszukuj�.
- My�licie, �e min�li�my si� z ni�?
- Mo�e.
- Zawr�cimy i sprawdzimy.
- To by zaj�o ca�� noc.
- Pola Allena puste.
- Do diab�a! Musimy j� znale��.
- Znajdziemy.
- Jest tutaj. Sektor si�dmy. Zestroi� si� ze mn�.
Linia zatrzyma�a si�. Diamenty zamar�y w upale. Zapad�a cisza. Ka�dy z
m�czyzn wpatrywa� si� we w�asny ja�niej�cy ekran nastawiony na sektor
si�dmy. Wszyscy obserwowali to samo. Wszystkie ekrany pokazywa�y ma�� nag�
figurk� zanurzon� w b�otnistej wodzie pola. Tu� obok niej napis na
metalowym s�upku wskazywa� w�a�ciciela: VANDALEUR. Ko�ce linii zakolem
zamkn�y si� na polu Vandaleura. Naszyjnik zmieni� si� w skupisko gwiazd.
Stu m�czyzn otoczy�o ma�e nagie cia�o nie�ywego dziecka na ry�owym polu.
W jej ustach nie by�o wody. Na jej gardle - �lady palc�w. Cia�o poranione.
Zakrzep�a n~ sk�rze krew sucha i twarda.
- Nie �yje od trzech, czterech godzin.
- Jej usta s� suche.
- Nie utopiono jej. Pobito j� na �mier�.
W ciemnym upale wieczoru m�czy�ni cicho przeklinali. Podnie�li cia�o.
Jeden z nich zatrzyma� innych i wskaza� na paznokcie dziecka. Musia�a
walczy� ze swym morderc�. Pod paznokciami wida� by�o strz�pki sk�ry i
kropelki czerwonej krwi - p�ynnej, nie zakrzep�ej.
- Ta krew powinna by� r�wnie� skrzepni�ta.
- Dziwne.
- Wcale nie takie dziwne. Jaki rodzaj krwi nie krzepnie?
- Android�w.
- Wygl�da na to, �e jeden z nich j� zabi�.
- Vandaleur ma androida.
- Nie m�g� jej zabi� android.
- To krew androida pod jej paznokciami.
- Policja to sprawdzi.
- Policja udowodni, �e mam racj�.
- Przecie� androidy nie mog� zabija�.
- Ale to krew jednego z nich. Nie widzisz?
- Androidy nie mog� zabija�. Tak s� zrobione.
- Wygl�da na to, �e jeden android zosta� �le zrobiony.
- Chryste Panie!
Termometr tego dnia pokazywa� wspaniale 92,2� Fahrenheita.
Siedzieli�my wi�c - James Vandaleur i jego android - na pok�adzie
Paragon Queen, lec�c w kierunku Megastera V. James Vandaleur liczy� swoje
pieni�dze i p�aka�. Obok niego, w kabinie drugiej klasy, siedzia� jego
android, wspania�y syntetyczny stw�r o klasycznych rysach i niebieskich
oczach. Na czole androida wida� by�o wyrastaj�ce ze sk�ry literki WZ, co
oznacza�o, �e by� to jeden z rzadkich wielozdolno�ciowych egzemplarzy,
maj�cy warto�� rynkow� oko�o 57 tysi�cy dolar�w. Siedzieli�my wi�c,
p�acz�c, licz�c i spokojnie obserwuj�c.
- Tysi�c dwie�cie, tysi�c czterysta, tysi�c sze��set. Tysi�c sze��set
dolar�w - Vandaleur p�aka�. - To wszystko. Tysi�c sze��set dolar�w. M�j
dom wart by� dziesi�� tysi�cy. Ziemia by�a warta pi��. Mia�em meble,
samochody, obrazy, druki, mia�em samolot, mia�em... A teraz mam tysi�c
sze��set dolar�w. Jezu!
Zerwa�em si� od sto�u i odwr�ci�em si� do androida. Wyci�gn��em pasek
ze sk�rzanej torby i zacz��em bi� nim androida. Nie poruszy� si�.
- Musz� ci przypomnie� - powiedzia� android - �e moja obecna warto��
rynkowa si�ga 57 tysi�cy dolar�w. Musz� ci� ostrzec, �e nara�asz na
niebezpiecze�stwo przedmiot bardzo warto�ciowy.
- Ty przekl�ta zwariowana maszyno! - krzycza� Vandaleur.
- Nie jestem maszyn� - odpowiedzia� android. - Robot jest maszyn�.
Android jest chemicznym tworem z syntetycznych tkanek.
- Co ci� napad�o? - krzycza� Vandaleur. - Dlaczego� to zrobi�? �eby
ci� piek�o poch�on�o! - bi� androida bezlito�nie.
- Musz� ci przypomnie�, �e nie mo�na mnie ukara� - powiedzia�. W
syntezie organizmu android�w pomini�to syndromy przyjemno�ci i b�lu.
- To dlaczego j� zabi�e�? - krzykn�� Vandaleur. - Je�eli nie dla
przyjemno�ci zabijania, to dlaczego...
- Musz� ci przypomnie� - powiedzia� android - �e kabiny drugiej klasy
w tych statkach nie s� d�wi�koszczelne.
Vandaleur opu�ci� pasek i sta�, ci�ko oddychaj�c, z wzrokiem wbitym w
twora, kt�rego by� w�a�cicielem.
- Dlaczego to zrobi�e�? Dlaczego j� zabi�e�? - spyta�em.
- Nie wiem - odpowiedzia�.
- Zacz�o si� od z�o�liwych �art�w. Drobnych spraw. Ma�ych szk�d. Ju�
wtedy powinienem si� domy�le�, �e co� jest z tob� niedobrze. Androidy nie
potrafi� niszczy�. Nie potrafi� szkodzi�. One...
- W syntezie organizmu android�w pomini�to syndromy przyjemno�ci i
b�lu.
- Potem by�o podpalenie. Potem powa�ne szkody. Potem napad... ten
in�ynier na Rigelu. Za ka�dym razem coraz gorzej. Za ka�dym razem szybciej
musieli�my ucieka�. A teraz morderstwo. Chryste Panie! Co ci jest? Co si�
sta�o?
- W m�zgu android�w nie umieszczono przeka�nik�w samokontroli.
- Po ka�dej ucieczce staczali�my si� ni�ej. Sp�jrz na mnie. W kabinie
drugiej klasy. Ja, James Paleologue Vandaleur. Kiedy� m�j ojciec by�
najbogatszy... A teraz tysi�c sze��set dolar�w ca�ego dobytku. To
wszystko, co mam. I ciebie. �eby ci� diabli wzi�li!
Vandaleur podni�s� pasek, by zn�w uderzy� androida, ale zgra go
opu�ci� i opad� na fotel, szlochaj�c. W ko�cu jednak opanowa� si�.
- Instrukcje! - powiedzia�.
Wielozdolno�ciowy android zareagowa� natychmiast. Wsta� i czeka� na
rozkaz.
- Nazywam si� teraz Valentine. James Valentine. Zatrzyma�em si� na
Paragonie III tylko na jeden dzie�, by si� przesi��� na ten statek do
Megastera V. M�j zaw�d: reprezentuj� w�a�ciciela androida WZ i wynajmuj�
tego androida w jego imieniu. Cel podr�y: osiedlenie si� na Megasterze V.
Przer�b dokumenty.
Android wyj�� z torby paszport Vandaleura i inne dokumenty. Wzi��
pi�ro i atrament i usiad� przy stole. Dok�adnie, bezb��dn� r�k� - r�k�,
kt�ra mog�a kre�li�, pisa�, malowa�, rze�bi�, grawerowa�, tworzy� i
budowa� starannie fa�szowa� papiery Vandaleura. Jego w�a�ciciel patrzy� na
mnie z rozpacz�.
- Tworzy� i budowa� - mamrota�em - a teraz niszczy�. Bo�e �wi�ty! Co
teraz zrobi�? Jezu! Gdybym si� tylko m�g� ciebie pozby�! Gdybym nie musia�
z ciebie �y�! Bo�e! Gdybym zamiast ciebie odziedziczy� troch� odwagi...
Dallas Brudy by�a najlepsz� projektantk� bi�uterii na Magasterze. By�a
nisk�, kr�p�, amoraln� nimfomank�. Wynaj�a wielozdolno�ciowego androida
Vandaleura i kaza�a mi pracowa� w swoim sklepie. Uwiod�a Vandaleura.
Kt�rej� nocy w swoim ��ku spyta�a znienacka:
- Nazywasz si� Vandaleur, prawda?
- Tak - wyj�ka�em. - Nie. Nie. Nazywam si� Valentine. James Valentine.
- Co si� sta�o na Paragonie? - pyta�a Dallas Brady. - My�la�am, �e
androidy nie potrafi� zabija� ludzi i niszczy� rzeczy. W czasie syntezy
umieszcza si� w nich system specjalnych Dyrektyw i Hamulc�w. Ka�de
przedsi�biorstwo gwarantuje, �e nie mog� zrobi� nic z�ego.
- Valentine! - upiera� si� Vandaleur.
- Och, przesta� - powiedzia�a Dallas Brady. - Od tygodnia ju� wiem.
Przecie� nie nas�a�am na was glin.
- Nazywam si� Valentine.
- Udowodnij. Chcesz, �ebym zawo�a�a gliny? - Dallas unios�a si� i
si�gn�a po telefon.
- Na mi�o�� Bosk�! Dallas! - Vandaleur poderwa� si� i pr�bowa� wyrwa�
jej telefon. Odpycha�a go, �miej�c si� z niego, a� opad� i zacz�� szlocha�
ze wstydu i bezsilno�ci.
- Jak si� domy�li�a�? - spyta� w ko�cu.
- Pe�no o tym w gazetach. I Valentine jest troch� za podobny do
Vandaleur. To nie by�o najm�drzejsze.
- Nie, nie by�o. Nie jestem zbyt m�dry.
- Tw�j android ma niez�� list� na sumieniu. Napad. Podpalenie.
Niszczenie. A co si� sta�o na Paragonie?
- Porwa� dziecko. Zabra� j� na pola ry�owe i zamordowa�.
- Zgwa�ci� j�?
- Nie wiem.
- W ko�cu was znajd�.
- My�lisz, �e nie wiem? Chryste Panie! Od dw�ch lat uciekamy. Siedem
planet w dwa lata. W ci�gu tych dw�ch lat straci�em przynajmniej
pi��dziesi�t tysi�cy dolar�w, za ka�dym razem porzucaj�c, co mia�em.
- Lepiej sprawd�, co jest w nim nie w porz�dku.
- Jak? Mam go odda� klinice do przegl�du? Co bym im powiedzia�? M�j
android zacz�� mordowa�. Naprawcie go. Od razu zawo�aliby policj�.
Zacz��em dr�e�. - Zdemontowaliby go w ci�gu jednego dnia. A mnie by pewnie
zamkn�li za udzia� w morderstwie.
- Dlaczego� go nie naprawi�, zanim zacz�� mordowa�?
- Nie mog�em ryzykowa� - Vandaleur t�umaczy� wzburzony. - Jakby si�
zacz�li bawi� w lobotomi�, w przemiany chemiczne, w operacje hormonalne,
mogliby zniszczy� jego zdolno�ci. I co by mi zosta�o do wynajmowania? Jak
bym si� utrzymywa�?
- M�g�by� sam pracowa�. Ludzie to robi�, zauwa�y�e�?
- Jak pracowa�? Wiesz sama, �e do niczego si� nie nadaj�. Jak�e
m�g�bym konkurowa� z wyspecjalizowanymi androidami i robotami? Nikt nie
mo�e, chyba �e si� ma wybitny talent do czego� szczeg�lnego.
- Tak. To prawda.
- Ca�e �ycie m�j stary mnie utrzymywa�. �eby go... Musia�a mu si� noga
podwin�� tu� przed �mierci�. Niczego opr�cz androida mi nie zostawi�. Mog�
si� utrzymywa� tylko z jego zarobk�w.
- Lepiej go sprzedaj, zanim gliny was z�api�. M�g�by� si� utrzyma� z
pi��dziesi�ciu tysi�cy. Sprzedaj go i zainwestuj.
- Na trzy procent? Tysi�c pi��set rocznie? Kiedy android zwraca
rocznie pi�tna�cie procent swojej warto�ci? Osiem tysi�cy co rok. Tyle
zarabia. Nie, Dallas. Musz� si� go trzyma�.
- A co zrobisz z jego napadami szale�stwa?
- Nic nie mog� zrobi�... tylko czeka� i modli� si�. A co ty teraz
zrobisz? - Nic. To nie moja sprawa. Tylko zaraz... co� mi si� nale�y za
niem�wienie o tym nikomu.
- Co?
- Android b�dzie pracowa� u mnie za darmo. Niech kto inny ci p�aci, ja
b�d� go mia�a za darmo.
Wielozdolno�ciowy android pracowa�. Vandaleur zbiera� op�aty.
Starcza�o mu na wszystkie wydatki. Jego oszcz�dno�ci zacz�y rosn��. Kiedy
ciep�a wiosna Megastera V zmieni�a si� w upalne lato, zacz��em ogl�da�
farmy i posiad�o�ci. Za rok, dwa mogliby�my tu osi��� na sta�e... je�li
��dania Dallas Brady nie sta�yby si� zbyt wyg�rowane.
Pierwszego gor�cego dnia latem android zacz�� �piewa� w pracowni
Dallas Brady. Kr�ci� si� ko�o elektrycznego pieca, kt�ry w po��czeniu z
upa�em z zewn�trz wype�nia� sklep �arem. �piewa� star� melodi�, popularn�
p� wieku temu:
Ju� nie wymkniesz si� gor�cu, nie.
Fajnie! Fajnie!
Swoje miejsce porzucaj,
Zwiewaj, zwiewaj
Spokojnie i dyskretnie,
Kochanie...
�piewa� dziwnym, przerywanym g�osem, a jego bezb��dne palce, splecione
kurczowo za plecami, drganiami wybija�y sw�j w�asny dziwaczny rytm.
Zdziwi�o to Dallas Brady.
- Jeste� w dobrym humorze czy co? - spyta�a.
- Musz� ci przypomnie�, �e w syntezie organizmu android�w pomini�to
syndromy przyjemno�ci i b�lu - odpowiedzia�em. - Fajnie! Fajnie! Zwiewaj,
zwiewaj, spokojnie i dyskretnie, kochanie...
Jego palce przesta�y drga� i podnios�y ci�kie, stalowe obc�gi.
Android zacz�� nimi grzeba� w �arz�cym si� palenisku pieca, pochylaj�c si�
do przodu, by zajrze� g��biej.
- Uwa�aj, g�upku! - krzykn�a Dallas Brady. - Chcesz tam wpa��? -
Musz� ci przypomnie�, �e moja obecna warto�� rynkowa si�ga 57 tysi�cy
dolar�w - powiedzia�em. - Nara�anie na niebezpiecze�stwo przedmiot�w
warto�ciowych jest zabronione. Fajnie! Fajnie! Kochanie...
Wyci�gn�� tygiel ja�niej�cego z�ota z elektrycznego pieca, odwr�ci�
si�, zrobi� par� obrzydliwych pl�s�w wci�� idiotycznie �piewaj�c i
chlusn�� p�ynn� z�ot� mas� na g�ow� Dallas Brady. Krzykn�a i upad�a, jej
w�osy i ubranie stan�y w p�omieniach, jej sk�ra p�ka�a. Android wij�c si�
i �piewaj�c, la� z�oto dalej.
Zwiewaj, zwiewaj, spokojnie i dyskretnie, kochanie... - �piewa� i
powoli la� i la� stopione z�oto. Potem wyszed� z pracowni i poszed� do
hotelowego apartamentu Jamesa Vandaleura. Nadpalone ubranie i wykr�cone
jakby w zak�opotaniu palce androida ostrzeg�y jego w�a�ciciela, �e
zdarzy�o si� co� bardzo z�ego.
Vandaleur pop�dzi� do pracowni Dallas Brady, spojrza�, zwymiotowa� i
uciek�. Starczy�o mi czasu, by zapakowa� jedn� torb� i sprzeda� par�
rzeczy za dziewi��set dolar�w. Wzi�� kabin� trzeciej klasy na Megaster
Queen, kt�ra odchodzi�a tego ranka na Lyra Alpha. Wzi�� mnie ze sob�.
P�aka� i liczy� pieni�dze. I znowu zbi�em androida.
A termometr w pracowni Dallas Brady pokazywa� pi�knie 98,1 �
Fahrenheita.
Na Lyra Alpha zaszyli�my si� w ma�ym hotelu ko�o uniwersytetu. Tu
Vandaleur uwa�nie tar� moje czo�o, a� litery WZ straci�y kolor i znik�y
pod opuchlizn�. Za par� miesi�cy litery b�d� znowu widoczne, ale Vandaleur
mia� nadziej�, �e tymczasem zgie�k po�cigu za androidem WZ przycichnie.
Android zosta� wynaj�ty przez si�owni� uniwersytetu jako zwyk�y robotnik.
Vandaleur, jako James Venice, z trudem utrzymywa� si� z jego ma�ych
zarobk�w.
Nie by�o mi tak �le. Wi�kszo�� pozosta�ych mieszka�c�w hotelu
stanowili studenci, r�wnie ubodzy, ale rado�nie m�odzi i pe�ni entuzjazmu.
By�a w�r�d nich czaruj�ca dziewczyna o uwa�nych oczach i bystrym umy�le.
Nazywa�a si� Wanda i razem ze swoim ch�opcem, Jedem Starkiem, niezmiernie
interesowali si� zabijaj�cym androidem, o kt�rym pisa�y wtedy wszystkie
gazety galaktyki.
- Badamy ten wypadek - powiedzieli podczas jednego ze studenckich
przyj��, kt�re tym razem odbywa�o si� w pokoju Vandaleura. - Wydaje si�
nam, �e odkryli�my przyczyny. Napiszemy o tym prac�.
Byli w stanie du�ego podniecenia.
- Przyczyny czego? - kto� chcia� si� dowiedzie�.
- Szale�stwa androida.
- Na pewno jest to kwestia zespo��w steruj�cych. Nawali�y jakie�
przemiany chemiczne. Mo�e to rodzaj syntetycznego raka, co?
- Nie - Wanda spojrza�a na Jeda ze �le ukrytym triumfem.
- A wi�c co to jest?
- Co� specjalnego.
- Co?
- Musia�abym wam wszystko powiedzie�.
- To powiedz.
- Nic z tego.
- Nie powiedzia�aby�? - spyta�em z naciskiem. - Mnie... nas bardzo
interesuje, co mo�e �le dzia�a� w androidzie.
- Nie, panie Venice. - powiedzia�a Wanda. - Jest to niezwyk�a teoria i
musimy j� chroni�. Jedna taka praca i b�dziemy urz�dzeni na reszt� �ycia.
Nie mo�emy ryzykowa�, �e kto� nam j� ukradnie.
- Zatem nic nie powiesz?
- Nie. Ani troch�. Nic nie m�w, Jed. Jedno tylko powiem panu, panie
Venice. Bardzo nie chcia�abym by� cz�owiekiem, kt�ry jest w�a�cicielem
tego androida.
- My�lisz o policji? - spyta�em.
- My�l� o projekcji, panie Venice. O przekazywaniu! To jest najwi�ksze
niebezpiecze�stwo... i s�owa wi�cej nie powiem. I tak za du�o
powiedzia�am.
Us�ysza�em kroki na zewn�trz i zachrypni�ty, cicho �piewaj�cy g�os:
- Zwiewaj, zwiewaj, spokojnie i dyskretnie, kochanie...
M�j android wszed� do pokoju, powr�ciwszy z obchodu si�owni
uniwersyteckiej. Nie przedstawi�em go. Da�em mu znak, na kt�ry
zareagowa�em od razu. Podszed�em do beczki z piwem i wyr�czy�em Vandaleura
w podawaniu go�ciom. Jego bezb��dne palce drganiami wybija�y sw�j w�asny
rytm. Po chwili przesta�y si� porusza� i dziwny stukot usta�.
Androidy nie by�y rzadko�ci� na uniwersytecie. Zamo�niejsi studenci
mieli je opr�cz samochod�w i samolot�w. Android Vandaleura nie wywo�a�
�adnych komentarzy, ale m�oda Wanda mia�a bystre oczy i chwyta�a rzeczy w
lot. Zauwa�y�a moje obtarte czo�o i - poch�oni�ta niezwyk�� prac�, Kt�r�
mieli wsp�lnie napisa� - id�c z Jedem po przyj�ciu na g�r� do swojego
pokoju m�wi�a:
- Jed, dlaczego ten android ma starte czo�o?
- Uderzy� si� pewnie. Pracuje w si�owni. Przerzucaj� tam sporo
ci�kich rzeczy.
- Nic innego nie przychodzi ci do g�owy?
- Co innego?
- To mo�e by� wygodne...
- Wygodne? Dlaczego?
- Obtarcie mo�e ukrywa� to, co jest wyt�oczone na jego czole.
- To nie mia�oby sensu, Wando. Nie musisz widzie� znaku na czole, by
pozna� androida. Nie musisz widzie� znaku fabrycznego na samochodzie, by
stwierdzi�, �e to samoch�d.
- Nie przypuszczam, �e udaje cz�owieka. My�l�, �e udaje androida
ni�szego stopnia.
- Dlaczego?
- Przypu��my, �e ma na czole WZ.
- Wielozdolno�ciowy? To dlaczego, u licha, Venice marnuje go przy
paleniu w piecu? M�g�by przecie� zarabia� wi�cej... Och... Och! My�lisz,
�e to jest...?
Wanda skin�a g�ow�.
- Chryste Panie! - Stark zacisn�� wargi. - Co zrobimy? Zawo�amy
policj�?
- Nie. Nie jeste�my pewni, czy to rzeczywi�cie WZ. Je�eli oka�e si�,
�e jest on WZ i zarazem tym, kt�ry zabija, nasza praca i tak uka�e si�
wcze�niej. Mamy wielk� szans�, Jed. Je�eli to jest ten android, mo�emy
przeprowadzi� seri� test�w kontrolnych i...
- A jak mo�emy si� upewni�?
- �atwo. Podczerwony film. To nam poka�e, co jest pod otarciem na
czole. Po�ycz kamer�. Kup film. Wkradniemy si� jutro po po�udniu do
si�owni i zrobimy par� zdj��. I dowiemy si�.
Nast�pnego popo�udnia zakradli si� do si�owni uniwersytetu. By�a to
wielka piwnica, g��boko pod ziemi�. Mroczna, pe�na cieni, rozja�niona
tylko �arz�cym si� wn�trzem pieca. Ponad hukiem ognia us�yszeli dziwny
zawodz�cy g�os, odbijaj�cy si� od sklepienia:
- Fajnie, fajnie. Swoje miejsce porzucaj. Zwiewaj, zwiewaj spokojnie i
dyskretnie, kochanie...
Widzieli pl�saj�c� figur�, ta�cz�c� zwariowan� rumb� w rytmie
�piewanej melodii. Wykr�caj�ce si� nogi. Wymachuj�ce ramiona. Kurczowo
zaciskaj�ce si� palce.
Jed Stark uni�s� kamer� i zacz�� robi� zdj�cia na podczerwonym filmie.
Obiektyw kierowa� na chwiej�c� si� g�ow�. Wtem Wanda krzykn�a, poniewa�
ich zauwa�y�em i bieg�em w ich stron� wymachuj�c �opat� z b�yszcz�cej
stali. Zmia�d�y�a kamer�. Powali�a dziewczyn�, potem ch�opaka. Jed broni�
si� przede mn� przez beznadziejnie kr�tk� chwil�, nim zosta� obezw�adniony
na zawsze. Wtedy android zawl�k� ich w stron� pieca i powoli, ohydnie
wsuwa� ich cia�a w p�omienie. Pl�sa� i �piewa�. Potem wr�ci� do mojego
hotelu.
Termometr w si�owni pokazywa� mordercze 100,9� Fahrenheita. Fajnie!
Fajnie!
Kupili�my najta�szy mo�liwy przejazd na Lyra Queen, gdzie Vandaleur i
jego android pracowali dorywczo w zamian za posi�ki. Podczas nocnych wart
Vandaleur siadywa� samotnie na ko�cu kabiny, trzymaj�c na kolanach
tekturow� teczk� i rozmy�laj�c nad jej zawarto�ci�. Teczka by�a jedyn�
rzecz�, jak� uda�o mu si� zabra� z Lyra Alpha. Ukrad� j� z pokoju Wandy.
By�o na niej napisane: ANDROID. Zawiera�a tajemnic� mojej choroby.
A nie by�o tam nic pr�cz gazet. Mn�stwo gazet z ca�ej galaktyki,
drukowane, na mikrofilmach, grawerowane; offsetowe, fotostatowe... z Rigla
Star-Banner... z Paragonu Picayune... z Megasteru Times-Leader... z
Lalande Herald... z Lacaille Journal... z Indii Intelligencer... z Erydana
Telegram-News. Fajnie! Fajnie!
Nic opr�cz gazet. Ka�da zawiera�a opis jednego przest�pstwa ze
straszliwej kariery androida. Ka�da zawiera�a r�wnie� informacje krajowe i
zagraniczne, wiadomo�ci sportowe, towarzyskie, prognoz� pogody, informacje
z zakresu transportu kosmicznego, notowania gie�dowe, historie o r�nych
ludziach, opowiadania, konkursy i zagadki. Gdzie� w tej lawinie nie
uporz�dkowanych fakt�w by�a tajemnica, kt�r� odkryli Wanda i Jed Stark.
Vandaleur bezradnie wpatrywa� si� w stert� gazet. By�o to ponad jego si�y.
Swoje miejsce opuszczaj!
- Sprzedam ci� - powiedzia�em androidowi. - Do diab�a z tob�! Sprzedam
ci�, kiedy wyl�dujemy na Ziemi. Wystarczy mi trzy procent twojej warto�ci.
- Moja obecna warto�� rynkowa si�ga pi��dziesi�ciu siedmiu tysi�cy
dolar�w - powiedzia�em mu.
- Je�eli nie b�d� m�g� ci� sprzeda�, oddam ci� w r�ce policji -
powiedzia�em.
- Jestem rzecz� warto�ciow� - odpowiedzia�em. - Nie wolno nara�a� na
niebezpiecze�stwo rzeczy warto�ciowych.
- �eby ci� piek�o poch�on�o! - Vandaleur zacz�� krzycze�. - Co?
Sta�e� si� arogancki? Jeste� pewien, �e b�d� ci� chroni�? Czy w tym kryje
si� tajemnica?
Wielozdolno�ciowy android patrzy� na niego, spokojnymi, bezb��dnymi
oczami.
- Czasami - powiedzia� - dobrze jest by� rzecz�.
By�o 3 stopnie poni�ej zera, kiedy Lyra Queen opad�a na pole Croydona.
�nieg zmieszany z lodem owiewa� pole, szumi�c i wybuchaj�c par� pod
rakietowymi silnikami ogona Queen. Zdr�twiali z zimna pasa�erowie pognali
po pociemnia�ym betonie do inspekcji celnej, a stamt�d do autobusu, kt�ry
mia� ich zawie�� do Londynu. Vandaleur i android nie mieli ani grosza.
Poszli piechot�.
Ko�o p�nocy dotarli do Picadilly Circus. Grudniowa �nie�na zawieja
nie zel�a�a i statuetka Erosa by�a pokryta skorup� lodu. Skr�cili w prawo,
w stron� Trafalgar Square, a potem poszli Strandem w kierunku Soho,
trz�s�c si� w wilgotnym zimnie. Kiedy min�li Fleet Street, Vandaleur
zauwa�y� samotn� posta� id�c� w ich kierunku od strony katedry �wi�tego
Paw�a. Zaci�gn�� androida w ma�� uliczk�.
- Musimy zdoby� pieni�dze - wyszepta�. Wskaza� zbli�aj�c� si� posta�.
- On ma pieni�dze. Zabierz mu je.
- Ten rozkaz nie mo�e by� wykonany - powiedzia� android.
- Zabierz mu je - powt�rzy� Vandaleur. - Si��. Rozumiesz. Jeste�my bez
wyj�cia.
- To jest wbrew moim podstawowym dyrektywom - powiedzia�em. Nie mog�
nara�a� na niebezpiecze�stwo czyjego� �ycia ani w�asno�ci. Ten rozkaz nie
mo�e by� wykonany.
- Na mi�o�� bosk�! - wybuchn�� Vandaleur. - Napada�e�, niszczy�e�,
mordowa�e�. Nie ple� o podstawowych dyrektywach. Ju� �adnych nie masz.
Zabierz jego pieni�dze. Zabij go, je�li b�dziesz musia�. M�wi� ci, �e nie
mamy wyj�cia!
- To jest wbrew moim podstawowym dyrektywom - powt�rzy� android. - Ten
rozkaz nie mo�e by� wykonany.
Popchn��em androida do ty�u i wyskoczy�em w kierunku nieznajomego. By�
wysoki, surowy i godny. Wia�o od niego nadziej� ska�on� cynizmem. W r�ku
mia� lask�. Zobaczy�em, �e by� niewidomy.
- Tak? - spyta� - s�ysz� pana obok siebie. O co chodzi?
- Prosz� pana... - Vandaleur zawaha� si� - jestem w beznadziejnej
sytuacji.
- Wszyscy jeste�my w beznadziejnej sytuacji - odpowiedzia� nieznajomy.
- Zupe�nie beznadziejnej.
- Prosz� pana... potrzebne mi s� pieni�dze.
- Prosi pan czy kradnie? - niewidz�ce oczy by�y skierowane na
Vandaleura i androida.
- Jestem got�w na wszystko.
- Ach! My wszyscy jeste�my. To jest historia naszego gatunku. -
Nieznajomy zrobi� ruch przez rami�. - By�em w katedrze, by b�aga�,
przyjacielu. To, czego pragn�, nie mo�e by� ukradzione. Czeg� pan pragnie
takiego, co, na pana szcz�cie, mo�na zdoby� kradzie��?
- Pieni�dzy - powt�rzy� Vandaleur.
- Pieni�dzy na co? Zwierzmy si� sobie, przyjacielu. Ja panu powiem,
dlaczego si� modl�, a pan mi powie, dlaczego kradnie. Nazywam si�
Blenheim.
- Ja nazywam si�... Vole.
- B�aga�em w katedrze o objawienie, panie Vole. B�aga�em o liczby.
- O liczby?
- Tak. Liczby wymierne i niewymierne. Liczby urojone. Liczby ca�kowite
dodatnie. Liczby ca�kowite ujemne. U�amki dodatnie i ujemne. Co? Nigdy nie
s�ysza� pan o nie�miertelnym traktacie Blenheima "Dwadzie�cia zer" albo
"R�nice pod nieobecno�� ilo�ci"? - Blenheim u�miechn�� si� gorzko. -
Jestem czarodziejskim tw�rc� Teorii Liczb, panie Vole, i wyczerpa�em urok
liczb dla siebie. Po pi��dziesi�ciu latach czarodziejstwa staro�� si�
zbli�a i zapa� zanika. B�aga�em w katedrze o inspiracj�. "Dobry Bo�e
modli�em si� - je�eli istniejesz, ze�lij mi liczb�!".
Vandaleur powoli uni�s� tekturow� teczk� i dotkn�� ni� r�ki Blenheima.
- W tym - powiedzia� - jest liczba. Ukryta liczba. Tajemnicza. Liczba
przest�pstwa. Zamienimy si� panie Blenheim? Schronienie za liczb�?
- A wi�c ani pro�ba, ani kradzie�, co? - powiedzia� Blenheim. - Tylko
ubity interes. W ten spos�b �ycie sprowadza si� do bana�u. - Niewidz�ce
oczy zn�w ogarn�y Vandaleura i androida. - Mo�e Wszechmog�cy nie jest
Bogiem, a handlarzem. Chod�cie ze mn�.
Na ostatnim pi�trze domu Blenheima zajmowali�my wsp�lny pok�j dwa
��ka, dwie szafy, dwie umywalki, jedn� �azienk�. Vandaleur znowu star�
moje czo�o i wys�a� mnie na szukanie pracy. Podczas kiedy android
pracowa�, ja dyskutowa�em z Blenheimem i czyta�em mu gazety z teczki,
jedn� po drugiej. Fajnie! Fajnie!
Vandaleur nie powiedzia� mu wszystkiego.
- Jestem studentem - powiedzia�em - usi�uj�cym napisa� prac� o
zabijaj�cym androidzie. W zebranych gazetach zebrane by�y informacje,
kt�re mog�yby wyja�ni� przest�pstwa (Blenheim zreszt� nic o nich nie
s�ysza�). Musia� istnie� jaki� zwi�zek, jaka� liczba, jakie� powi�zanie,
co�, co wyja�nia�oby moje pomieszanie zmys��w, t�umaczy�em, a Blenheima
intrygowa�a tajemnica, zagadka, ludzka ciekawo�� liczby.
Studiowali�my gazety. Ja je g�o�no czyta�em, on robi� notatki swoim
dok�adnym pismem niewidomego. Potem odczytywa�em mu te notatki.
Klasyfikowa� gazety wed�ug typu, wed�ug kszta�tu czcionek, wed�ug
podawanych fakt�w, wed�ug w�asnego widzimisi�, wed�ug artyku��w, pisowni,
s��w, temat�w, og�osze� reklamowych, zdj��, pogl�d�w politycznych,
uprzedze�. Analizowa�. Studiowa�. Rozmy�la�. I mieszkali�my razem na tym
najwy�szym pi�trze, stale troch� zmarzni�ci, stale troch� przera�eni,
stale coraz bli�ej siebie... z��czeni strachem i nasz� wzajemn�
nienawi�ci�. Jak klin wbity w pie� rosn�cego drzewa, rozrywaj�cy tkanki po
to tylko, by na zawsze w nie wrosn�� - �yli�my razem. Vandaleur i android.
Zwiewaj, zwiewaj!
Kt�rego� popo�udnia Blenheim zawo�a� Vandaleura do swojego gabinetu i
roz�o�y� przed nim notatki. - Wydaje mi si�, �e znalaz�em to, czego
szukali�my - powiedzia�. - Ale nie mog� nic z tego zrozumie�.
Serce Vandaleura zadr�a�o.
- Oto nasz zwi�zek - m�wi� Blenheim - w pi��dziesi�ciu gazetach s�
opisy przest�pstw androida. Co r�wnie�, opr�cz tych przest�pstw, opisano w
owych pi��dziesi�ciu gazetach?
- Nie wiem, panie Blenheim.
- Pogod�.
- Co?
- Pogod� - Blenheim skin�� g�ow�. - Ka�de przest�pstwo zosta�o
pope�nione w dniu, kiedy temperatura wynosi�a powy�ej 90� Fahrenheita.
- Ale� to niemo�liwe! - wykrzykn�� Vandaleur. - Na Lyra Alpha by�o
zimno.
- Nie mam opisu �adnego przest�pstwa pope�nionego na Lyra Alpha. Nie
ma go w �adnej z tych gazet.
- Nie. To prawda. Ja... Vandaleur zmiesza� si�. Nagle wykrzykn��: Tak.
Pan ma racj�. Pomieszczenie z piecem. Tam by�o gor�co. Gor�co! Oczywi�cie.
O Bo�e! Tak! To jest odpowied�. Elektryczny piec Dallas Brady... Ry�owe
delty na Paragonie. Swoje miejsce opuszczaj. Tak. Ale dlaczego? Dlaczego?
Bo�e m�j, dlaczego?
W tym momencie wr�ci�em do domu i mijaj�c gabinet zobaczy�em
Vandaleura i Blenheima. Wszed�em do gabinetu czekaj�c na polecenia.
- To ten android, co? - powiedzia� Blenheim po d�u�szej chwili.
- Tak - odpowiedzia� Vandaleur, ci�gle zaskoczony odkryciem. - To nam
wyja�nia, dlaczego tamtej nocy na Strandzie odm�wi� napadu na pana. Nie
by�o wystarczaj�co ciep�o, by prze�ama� podstawowe dyrektywy. Tylko
gor�co... Gor�co, fajnie! - Spojrza� na androida. Oczy cz�owieka wyda�y
androidowi ob��kany rozkaz. Odm�wi�em. Nie wolno nara�a� na
niebezpiecze�stwo czyjego� �ycia. Vandaleur wykona� gwa�towny gest i wtem
schwyci� Blenheima za ramiona, jednym szarpni�ciem przewalaj�c go z fotela
na pod�og�. Blenheim krzykn��, Vandaleur przygniata� go do pod�ogi, jedn�
r�k� zakrywaj�c mu usta.
- Poszukaj broni! - krzykn��em do androida.
- Nie wolno nara�a� na niebezpiecze�stwo czyjego� �ycia.
- Walczymy o w�asne bezpiecze�stwo. To jest samoobrona. Przynie� mi
bro�! - Ca�ym swoim ci�arem przytrzymywa� wyrywaj�cego si� matematyka. Od
razu podszed�em do szafy, gdzie, jak wiedzia�em, by� pistolet. Sprawdzi�em
go. By� nabity pi�cioma nabojami. Poda�em go Vandaleurowi. Wzi��em
pistolet, zbli�y�em luf� do g�owy Blenheima i poci�gn��em za spust.
By� to wolny dzie� kucharki i mieli�my trzy godziny do jej powrotu.
Obrabowali�my dom. Zabrali�my pieni�dze i bi�uteri� Blenheima. Ubrania
zapakowali�my do torby. Zabrali�my notatki Blenheima, zniszczyli�my
gazety. W gabinecie Blenheima, obok sterty zmi�tych gazet, zostawili�my
pal�c� si� �wiec�. Dywan naoko�o oblali�my kerosenem. Nie, ja to wszystko
zrobi�em. Android odm�wi�. Nie wolno nara�a� na niebezpiecze�stwo czyjego�
�ycia lub w�asno�ci. Fajnie!
Pojechali metrem do Leicester Square, przesiedli si� i odjechali do
British Museum. Tam wysiedli i poszli do ma�ego, XVIII-wiecznego domku
ko�o Russell Square. Na oknie domku by�a tabliczka: NAN WEBB, KONSULTANT
PSYCHOMETRYCZNY. Par� tygodni temu Vandaleur zanotowa� ten adres. Weszli
do domu. Android z torb� zosta� w hallu. Vandaleur wszed� do biura Nan
Webb.
By�a wysok� kobiet� o siwych, l�ni�cych w�osach, bardzo pi�knej
angielskiej cerze i bardzo brzydkich angielskich nogach. Jej rysy by�y
t�pe, spojrzenie przenikliwe. Skin�a g�ow� do Vandaleura, sko�czy�a list,
zaklei�a go i podnios�a wzrok.
- Nazywam si� Vanderbilt - powiedzia� - James Vanderbilt.
- Rozumiem.
- Jestem na wymianie studenckiej na Uniwersytecie Londy�skim.
- Rozumiem.
- Bada�em przypadek zabijaj�cego androida i my�l�, �e odkry�em co�
bardzo interesuj�cego. Potrzebuj� porady. Ile wynosi pani honorarium?
- W kt�rym jest pan college'u?
- Po co to pani?
- Dla student�w jest zni�ka.
- Merton College.
- To b�dzie dwa funty.
Vandaleur po�o�y� na biurku dwa funty i obok notatki Blenheima. - Jest
zwi�zek - powiedzia� - mi�dzy przest�pstwami androida i pogod�. Prosz�
zwr�ci� uwag�, �e ka�de z przest�pstw zosta�o pope�nione przy temperaturze
ponad 90� Fahrenheita. Czy istnieje na to odpowied� psychometryczna?
Nan Webb pochyli�a g�ow�, przez chwil� studiowa�a notatki i
powiedzia�a:
- Synestezja, oczywi�cie.
- Co?
- Synestezja - powt�rzy�a. - Kiedy doznanie zmys�owe, panie
Vanderbilt, jest natychmiast przetwarzane na doznanie innego organu ni�
ten, kt�ry zosta� pierwotnie stymulowany, nazywa si� to synestezj�. Na
przyk�ad: bodziec d�wi�kowy powoduje jednoczesne wra�enie okre�lonego
koloru. Lub kolor powoduje odczucie smaku. Albo bodziec �wietlny powoduje
wra�enie d�wi�ku. Mo�e nast�pi� pomieszanie czy te� kr�tkie spi�cie
ka�dego z dozna� zmys�owych, smaku, powonienia, b�lu, temperatury i tak
dalej. Rozumie pan?
- Chyba tak.
- Odkry� pan fakt, �e android zapewne reaguje synestetycznie na
temperatur� powy�ej 90�. Najprawdopodobniej nast�puje reakcja hormonalna.
By� mo�e bodziec cieplny dzia�a na zesp� nadnercza androida. Wysoka
temperatura wywo�uje reakcj� w postaci uczucia l�ku, z�o�ci, podniecenia,
co prowadzi do brutalnych dzia�a� fizycznych... wszystko to wskazuje na
gruczo� nadnercza.
- Tak. Rozumiem. A wi�c, gdyby trzymano androida w zimnym klimacie...
- Nie by�oby ani bod�ca, ani reakcji. Nie by�oby przest�pstw. Zgadza
si�
- Rozumiem. A projekcja?
- Co pan ma na my�li?
- Czy istnieje niebezpiecze�stwo projekcji pomi�dzy androidem a jego
w�a�cicielem?
- Bardzo interesuj�ce. Projekcja jest procesem oddzia�ywania w�asnymi.
przekonaniami lub impulsami na kogo� innego. Paranoicy na przyk�ad
przekazuj� innym w�asne konflikty i niepokoje po to, by je uzewn�trzni�.
Przypisuj�, bezpo�rednio lub po�rednio, innym ludziom t� w�a�nie chorob�,
na kt�r� sami cierpi�.
- A co jest w projekcji niebezpieczne?
- Niebezpieczna jest mo�liwo�� uwierzenia w to, co jest przekazywane.
Je�eli �yje si� z osob� umys�owo chor�, przekazuj�c� sw� chorob�
otoczeniu, istnieje niebezpiecze�stwo popadni�cia w stan psychotyczny i,
praktycznie; zachorowania. Co niew�tpliwie przydarzy�o si� panu, panie
Vandaleur.
Vandaleur zerwa� si� z krzes�a.
- Jest pan sko�czonym idiot� - kontynuowa�a szorstko Nan Webb.
Pomacha�a notatkami. - To nie jest pismo studenta z wymiany. To jest
jedyna w swoim rodzaju kaligrafia s�ynnego Blenheima. Ka�dy naukowiec
Anglii zna pismo tego niewidomego. Nie ma Merton College na Uniwersytecie
Londy�skim. By�o to nieudane k�amstwo. Merton jest jednym z college'�w
oxfordzkich. A pan, panie Vandaleur, jest tak niew�tpliwie zara�ony
przebywaniem z pana rozstrojonym androidem... poprzez projekcj�, je�li pan
woli... �e waham si�, czy dzwoni� po policj�, czy do szpitala dla
ob��kanych przest�pc�w.
Wyj��em pistolet i zastrzeli�em j�.
Fajnie!
Antares II, Alpha Aurigae, Acrux IV, Pollux IX, Rigel, Centaurus m�wi�
Vandaleur - wszystkie s� zimne. Zimno na nich jak w przer�blu. Przeci�tna
temperatura 40� Fahrenheita. Nigdy nie jest cieplej ni� 70�. Zaczniemy �y�
od nowa. Uwa�aj na ten zakr�t!
Bezb��dne r�ce wielozdolno�ciowego androida prowadzi�y kierownic�.
Samoch�d wzi�� zakr�t p�ynnie i pop�dzi� drog� przez p�nocne bagna, przez
rozci�gaj�ce si� mile �cierniska, br�zowe i suche, pod zimnym angielskim
niebem. S�o�ce powoli zachodzi�o. Ponad drog� samotne stado dropi
niezdarnie szybowa�o na wsch�d. Wysoko nad stadem samotny helikopter
zdawa� si� kierowa� w stron� domu i ciep�a.
- Nie dla nas ju� ciep�o - powiedzia�em. - Nigdy wi�cej. Jeste�my
bezpieczni tylko wtedy, kiedy jest nam zimno. Zaszyjemy si� w Szkocji,
zarobimy troch� pieni�dzy, pojedziemy do Norwegii, zarobimy wi�cej i
wyjedziemy. Osi�dziemy na Polluxie. Jeste�my uratowani. Uda�o si�. Mo�emy
�y� znowu.
Dziwny d�wi�k - "biip" - da� si� s�ysze� z g�ry i zaraz potem
chropowaty ryk:
- UWAGA, JAMES VANDALEUR I ANDROID. UWAGA, JAMES VANDALEUR I ANDROID!
Vandaleur poderwa� si� i spojrza� w g�r�. Samotny helikopter kr��y�
nad nami. Z jego brzucha dobiega�y g�o�ne rozkazy:
- JESTE�CIE OTOCZENI. DROGA JEST ZABLOKOWANA. NATYCHMIAST ZATRZYMAJCIE
SAMOCH�D I PODDAJCIE SI�. ZATRZYMAJCIE SI� NATYCHMIAST!
Spojrza�em na Vandaleura, czekaj�c na polecenia.
- Jed� dalej - warkn�� Vandaleur.
Helikopter opad� ni�ej.
- UWAGA, ANDROID. PANUJESZ NAD POJAZDEM. ZATRZYMAJ SI� NATYCHMIAST.
JEST TO DYREKTYWA RZ�DOWA ZAWIESZAJ�CA WSZYSTKIE PRYWATNE ROZKAZY!
- Co robisz, do diab�a! - krzykn��em.
- Dyrektywa rz�dowa zawiesza wszystkie prywatne rozkazy - odpowiedzia�
android. - Musz� ci wskaza�, �e...
- Odejd� od kierownicy - rozkaza� Vandaleur.
Waln��em androida, szarpn��em go na bok i nad nim przecisn��em si� do
kierownicy. W tym momencie samoch�d zjecha� z drogi i sun�� po�lizgiem po
zamarzni�tym b�ocie i suchym �ciernisku. Vandaleur zapanowa� nad pojazdem
i p�dzi� przez bagna na zach�d, w kierunku rozleg�ej autostrady odleg�ej
st�d o pi�� mil.
- Damy sobie rad� z ich przekl�t� blokad� - powarkiwa�.
Samoch�d chwia� si� i podskakiwa�, helikopter opad� jeszcze ni�ej.
Spod jego brzucha wybuch� �wiat�em reflektor.
- UWAGA, JAMES VANDALEUR I ANDROID. PODDAJCIE SI�. JEST TO ROZKAZ
RZ�DOWY ZAWIESZAJ�CY WSZYSTKIE PRYWATNE ROZKAZY!
- On nie mo�e si� podda�! - dziko krzycza� Vandaleur. - Nie ma tu
nikogo, kto by si� podda�. On nie mo�e, a ja nie chc�!
- Chryste Panie - szepta�em - uciekniemy im. Uciekniemy blokadzie.
Uciekniemy przed gor�cem. Uciek...
- Musz� ci wskaza� - powiedzia�em - �e zgodnie z moimi podstawowymi
dyrektywami musz� us�ucha� rozkazu rz�dowego, kt�ry zawiesza wszystkie
rozkazy prywatne. Musz� si� podda�.
- Kto ci powiedzia�, �e jest to rozkaz rz�dowy? - spyta� Vandaleur.
Oni? Tam w helikopterze? Musz� si� wylegitymowa�. Musz� nam udowodni�, �e
wys�a� ich rz�d, zanim si� poddamy. Sk�d wiesz, �e nie s� to jacy�
kr�tacze, kt�rzy chc� nas oszuka�?
Trzymaj�c kierownic� jedn� r�k�, drug� wsun�� do bocznej kieszeni, by
sprawdzi�, czy jest tam pistolet. Samoch�d przechyli� si� gwa�townie.
Opony zapiszcza�y na lodzie i �ciernisku. Wyrwa�o mu kierownic� z r�k,
samoch�d wspi�� si� na ma�y pag�rek i zwali� na dach. Motor rycza�, ko�a
wy�y przenikliwie. Vandaleur wyczo�ga� si� i wyci�gn�� androida za sob�.
W tym momencie byli�my poza kr�giem �wiat�a padaj�cego z helikoptera.
Potykaj�c si� uciekali�my w b�ota, w ciemno��, w ukrycie... Vandaleur
bieg� z bij�cym sercem, wlok�c androida za sob�.
Unosz�cy si� nad rozbitym samochodem helikopter zatoczy� ko�o,
reflektor bada� dok�adnie miejsce, g�o�nik rycza�. Na opuszczonej przez
nas drodze pokazywa�y si� �wiat�a innych uczestnik�w po�cigu i blokady,
skierowanych tam przez radio z helikoptera. Vandaleur i android posuwali
si� g��biej i g��biej w b�ota, usi�uj�c dotrze� do autostrady i
schronienia. Zapad�a noc. Niebo by�o ca�kowicie czarne. Nie �wieci�a ani
jedna gwiazda. Temperatura spada�a. Po�udniowo-wschodni nocny wiatr
przenika� nas do ko�ci.
Daleko za nami rozleg� si� t�py huk. Dysz�cy Vandaleur odwr�ci� si�.
Wybuch�a benzyna w samochodzie. Gejzer p�omieni wystrzeli� w g�r� gorej�c�
fontann� i opad� w p�aski krater pal�cego si� �cierniska. Smagana wiatrem
odleg�a kreska ognia rozros�a si� w trzymetrow� �cian�. Ta �ciana zacz�a
pe�zn�� w nasz� stron�, w�ciekle hucz�c. Ponad ni� unosi� si� s�up
t�ustego dymu. Za ni� Vandaleur m�g� rozr�ni� postacie ludzi... gromada
naganiaczy przeszukiwa�a b�ota.
- Chryste Panie! - krzykn��em, desperacko szukaj�c jakiego� ukrycia.
Pobieg�, ci�gn�c mnie za sob�, a� nagle stopy ich zapad�y si� przez l�d w
bajoro. Z furi� zacz�� mia�d�y� l�d woko�o i rzuci� si� w odr�twiaj�c�
wod�, wci�gaj�c androida z nami.
�ciana ognia zbli�a�a si� do nas. S�ysza�em jej trzask i czu�em
gor�co. Wyra�nie widzia� szukaj�cych. Vandaleur si�gn�� do bocznej
kieszeni po pistolet. Kiesze� by�a rozerwana i pusta. J�kn�� i zadygota� z
zimna i przera�enia. Blask p�on�cych bagien by� o�lepiaj�cy. W g�rze
helikopter ko�ysa� si� bezsilnie, nie mog�c przelecie� przez ogie� i dym,
by pom�c szukaj�cym, kt�rzy przetrz�sali moczary daleko na prawo od nas.
- Omin� nas - wyszepta� Vandaleur. - B�d� cicho. To rozkaz. Omin� nas.
Uciekniemy im. Uciekniemy przed ogniem. Uciek...
Trzy wyra�ne strza�y rozleg�y si� tu� w pobli�u, mo�e ze trzydzie�ci
metr�w od zbieg�w. Pach! Pach! Pach! By�y to ostatnie trzy naboje w moim
pistolecie - wypad� mi, a teraz p�on�ce b�ota dosi�gn�y go i spowodowa�y
wybuch. Po�cig zwr�ci� si� w stron� wystrza��w. Szed� teraz prosto na nas.
Vandaleur przeklina� histerycznie i pr�bowa� zanurzy� si� g��biej,
chroni�c si� przed niezno�nym gor�cem ognia. Android zacz�� podrygiwa�.
�ciana ognia przype�z�a do nich. Vandaleur nabra� powietrza, chc�c
schowa� si� pod wod�. Android zadr�a� i wybuchn�� rozdzieraj�cym krzykiem.
- Fajnie! Fajnie! - krzycza�. - Zwiewaj. Zwiewaj!
- �eby ci� diabli wzi�li! - krzykn��em. Pr�bowa�em zanurzy� go si��.
- �eby ci� piek�o poch�on�o - przeklina�em. Uderzy�em go w twarz.
Android bi� Vandaleura, kt�ry si� zaciekle broni�. Wtem wyskoczy� z b�ota
i chwiejnie si� wyprostowa�. Zanim zd��y�em go schwyci�, opanowa� go sza�
gor�ca. Ta�czy� i pl�sa� przed �cian� w ob��kanym rytmie. Wykr�caj�ce si�
nogi. Wymachuj�ce ramiona. Drgaj�ce palce wybija�y sw�j w�asny rytm.
Wrzeszcza� i krzycza� i wi� si� w obj�ciach �aru. B�otnisty potw�r na tle
b�yszcz�cych, migotliwych p�omieni.
Ludzie z pogoni zacz�li krzycze�. Pad�y strza�y. Android skr�ci� si�
dwa razy, ale jego straszliwy taniec przed p�omieniami nie usta�. Zerwa�
si� wiatr. P�omienie obj�y pl�saj�c� posta� i przez jeden hucz�cy moment
zas�oni�y j� zupe�nie. Po chwili ogie� przesun�� si� naprz�d, zostawiaj�c
za sob� wstrz�san� spazmami mas� syntetycznych tkanek, z kt�rych s�czy�a
si� nigdy nie krzepn�ca czerwona krew.
Termometr pokaza�by cudownie 1200� Fahrenheita.
Vandaleur nie umar�. Uciek�em. Nie zauwa�yli go, obserwuj�c pl�sy i
�mier� androida. Ale nie wiem, kt�rym z nas dw�ch teraz jestem.
"Projekcja" ostrzega�a mnie Wanda. "Przekazywanie" powiedzia�a mu Nan
Webb. Je�eli �yjesz wystarczaj�co d�ugo z szalonym cz�owiekiem lub szalon�
maszyn�, r�wnie� stajesz si� szalony. Fajnie!
Ale znamy jedn� prawd�. Wiemy, �e oni nie mieli racji. Wiedz� o tym,
nowy robot i Vandaleur, poniewa� nowy robot zacz�� r�wnie� podrygiwa�.
Fajnie! Tutaj, na zimnym Polluxie, robot podryguje i �piewa. Nie jest
gor�co, ale moje palce skr�caj� si�. Nie jest gor�co, ale zabra� ma��
dziewczynk�, Talley, na samotny spacer. Tani, zwyk�y robot.
Serwomechanizm... tylko na takiego by�o mnie sta�... a podryguje i
pod�piewuje i idzie gdzie� sam z tym dzieckiem i nie mog� ich znale��.
Chryste Panie! Vandaleur mnie nie znajdzie, nim b�dzie za p�no. Spokojnie
i dyskretnie, kochanie, w iskrz�cym mrozie, gdy termometr pokazuje
rado�nie 10� Fahrenheita.
Prze�o�y�a Magda W�gli�ska