6142
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 6142 |
Rozszerzenie: |
6142 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 6142 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 6142 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
6142 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Stanis�aw W�adys�aw Reymont
Oko w oko
...Szampan pola� si� strumieniem i jednocze�nie zerwa�a si� nieopisana wrzawa, nie podobna by�o odr�ni�
�miech�w od krzyk�w, �piew�w od odg�os�w poca�unk�w,
brz�k�w t�uczonego szk�a od schrypni�tych g�os�w. Dym, kurz, opary - niby ob�okiem nakrywa�y biesiadnik�w.
Atomy sza�u, upojenia i rozpusty, zdawa�y si�
p�ywa� w powietrzu i przenika� wszystkie serca i m�zgi. Niskie, drgaj�ce nami�tno�ci� g�osy, st�oczone na
niewielkiej przestrzeni gabinetu restauracyjnego,
zdawa�y si� rozsadza� �ciany. Kilkana�cie os�b pijanych t�oczy�o si� bez�adnie z kieliszkami w r�kach,
krzycz�c, bezprzytomnie:
- Zdrowie Jurka! Niech �yje amfitrion! Niech �yje!
- Ludzie zabawni! prosz� o g�os! - krzycza� jaki� m�czyzna siedz�cy na stole.
- Wiwat Jurek!
- Narodzie rozbawiony szampa�sko, prosz� o g�os!
- Cicho! Jur ma g�os.
- Nie, nikt przede mn�. S�uchajcie!
- S�uchajcie! S�uchajcie!
- Wnosz� zdrowie rozkoszy, upojenia, �ycia i mi�o�ci!
- Wiwat rozkosz!
- Pij� na �mier� b�l�w, t�sknot, trosk; na �mier� �mierci, na �mier� wszystkiego, co nie jest rozkosz�.
U�ywajmy! w tym m�dro��.
- Wiwat! U�ywajmy! - krzyczano i nowa fala wina, �miech�w, u�cisk�w lubie�nych i gwaru bezprzytomnego
zala�a wszystkich.
Jerzy siedzia� jakby nie s�ysz�c, tylko ca�emu chaosowi bachanalii odpowiada� jakim� t�pym, bezmy�lnym
u�miechem. Nie przedziera�y si� te krzyki g��biej
do jego, �wiadomo�ci, tylko obija�y si� o niego i wraca�y do �r�d�a. Mia� �wiadomo�� tylko zewn�trzn�. Naraz
oczy zacz�y mu si� zw�a� i przygas�e �renice
strzeli�y z�ym, zielonkowatym p�omieniem, ogarn�� nim towarzystwo i powsta�. Tak wszyscy by ii zaj�ci sob�,
�e nie zwr�cono uwagi, wi�c jak�� butelk� zacz��
bi� w st�.
Wtedy dopiero uciszono si�. Odsun�� jedn� z kobiet, co mu zwisa�a u ramienia, nala� w kryszta�ow� czark� wina
i podnosz�c j� rzek� spokojnie.
- Trzodo ludzka! pij� za twoje istnienie i pragn�, aby ci� los t�uk� ko�em i �ama� w m�ce istnienia dot�d - a�
przez b�l staniesz si� poznaniem.
- Holla! Romantyk! Schy�kowiec - mrucza� ten siedz�cy na stole.
- Trzodo ludzka! gdyby� mia�a jedn� twarz - plun��bym ci w ni� ze wstr�tem.
Co�, jak dreszcz gniewu i zadziwienia zadr�a� w tych m�zgach pijanych, ale serdeczniejsi ju� wo�ali:
- Brawo, Jur! Ten ju� got�w. To si� urz�dzi�. Brawo!
Zacz�li go ca�owa� wszyscy i t�oczy� si� wko�o niego. Wzdrygn�� si� pod plugawymi dotkni�ciami i chcia� si�
wysun��, ale ten ze sto�u uj�� go za r�k� i
uk�oniwszy si� z grymasem komicznym, rzek� dono�nie, wskazuj�c na�:
- Oto cz�owiek! Patrzcie! Szcz�liwy narzeczony najlepszej i najpi�kniejszej z kobiet, a najn�dzniejsze z
n�dznych stworzenie, kt�re przeflirtowa�o �ycie,
a teraz - jak baba, przez bezz�bne szcz�ki pluje na wszystko ze z�o�ci, �e nie jest w stanie ogry�� szczerej
ludzkiej rozkoszy.
�miech niby huragan zatrz�s� sal�.
- B�aznujesz wiecznie - szepn�� Jerzy wyrywaj�c mu r�k�.
- C� mo�na lepszego robi� na tym cacanym �wiecie? Czym pokry� pustk�?...
Gwar przyt�umi� reszt� s��w, wszyscy naraz zacz�li m�wi�. Jaki� ni�uj�ty powiew popycha� ku sobie te
upojenia. Opary z wina, dymu, zapachy pudru topniej�cego
na twarzach i cia� rozgrzanych winem i nami�tno�ci�, unosi�y si� w powietrzu, wnika�y we wszystkie pory
biesiadnika i jakby rozpr�a�y te wszystkie dusze
szalem, bo r�ce mia�y tylko si�� do obejmowania, a usta do szukania drugich ust w�r�d be�kotu i pijackiej
czkawki. Nie by�o ju� ludzi, tylko jaka� mieszanina
rozp�tanych ��dz, instynkt�w, bydl�ctwa porusza�a si� w bezkszta�tnych formach i porykiwa�a z uciechy dzikiej,
rozkie�zanej z cz�owiecze�stwa. \
Zacz�to ta�czy�, �piewa�, wybija� takt krzes�ami, t�uc zwierciad�a i tarza� si� w delirium po dywanie. Krzyki
schrypni�te, g�osy podobne do syk�w zduszonych,
gamy ob��kanego �miechu, spojrzenia szkliste i nieprzytomne, poca�unki nami�tne - krzy�owa�y si�, zrywa�y
nagle i opada�y w chaotycznej gmatwaninie.
Jerzy wyszed� nie czekaj�c ko�ca bachanalii. Schodzi� wolno po schodach i na szelest jaki� odwr�ci� g�ow�. Z
g�ry sz�a szybko jedna z kobiet. Balowy str�j
mia�a pomi�ty i poplamiony, a w ocz-ach ogromnych jak�� pro�b�. Przystan��. Zatrzyma�a si� przy nim i jaka�
bezradno��, p�yn�ca z nie�nia�o�ci, musia�a
j� przej��, bo m�wi�a bez zwi�zku, czerwieni�a si� i �ciska�a nerwowo por�cz nie patrz�c mu w oczy.
- Wo�a�a� mnie? - spyta�, �agodnie patrz�c na ni�.
- Tak, chcia�am si� spyta�, chcia�am... - szepta�a pomieszana, dr�c nerwowo r�kawiczki.
- No, m�w, czemu� si� wstydzisz?
- Chcia�am i�� z panem. Zabierz mnie ze sob� - doda�a szybko z jak�� odwag� wysilon� i sztuczn�, zarzucaj�c
mu r�ce na szyj�. Spojrza� zimno i odsun�� j�
pogardliwie.
- Wr�� si� na g�r�, upi�a� si� i nie wiesz, co m�wisz. - Zacz�� schodzi�.
- Kocham ci�, nie jestem pijana. Zabierz mnie - zawo�a�a cicho i b�agalnie.
- Wyje�d�am daleko - odpowiedzia� mi�kko, targni�ty tym b�agalnym, gor�cym akcentem.
- Pojad� wsz�dzie z tob�. - Rzuci�a si� do niego gwa�townie, obj�a go nagimi ramionami i cisn�a mu si� do
piersi z jakim� wysi�kiem nami�tno�ci szalonej
i d�ugo skrywanej. Pi�kna jej twarz zab�ys�a uczuciem i oczy p�on�y gor�czkowo.
- Zr�b mnie swoj� s�u��c�, ale we� ze sob�. Kocham ci�, ty nie wiesz o tym, dawno ju� ci� kocham i zabij� si�,
je�li mnie odtr�cisz. - Szuka�a spojrzeniem
jego wzroku, dr�a�a, rwa�a si� do poca�unk�w, a nie �mia�a dotkn�� jego twarzy ustami.
- Wyje�d�am sam i niepowrotnie - rzek� sucho i spojrza� dziwnie, jakby przez ni�, w �wiat.
- Wiem gdzie, wiem - zacz�a pr�dko. - Ja to od razu dzisiaj pozna�am i zrobi�o mi si� tak �al, tak mnie m�czy�o,
tak mnie strach trz�s�, �e ani pi�, ani
bawi� si� nie mog�am, bom czeka�a, rych�o si� to sko�czy Nie �mia�am pana zaczepi�. Ja ci� tak dawno kocham,
ty jeden uwa�a�e� mnie nie za zwierz�, ty
jeden mia�e� ludzkie s�owo i spojrzenie dla mnie. Ja jestem n�dzny �achman, wiem, ale corn ja temu winna, nikt
mnie nie kocha� i nie przestrzega�. Widzia�am
pana wczoraj z narzeczon� i to mnie tak zabola�o...
- Nie m�w o niej - szepn�� kr�tko i szorstko, marszcz�c brwi gniewnie. Dziewczynie r�ce opad�y, wyprostowa�a
si� nagle i �zy du�e, ci�kie pop�yn�y po
wypudrowanej, zmi�tej rozpust� twarzy, a jakie� �kanie rozpaczy niewypowiedzianej i upokorzenia rozsadza�o
jej piersi.
Jerzy ju� nic nie powiedzia�, tylko podni�s� ko�nierz palta, zapi�� r�kawiczki odruchowo i schodzi�, jeszcze nie
wyszed� za drzwi, gdy dziewczyna w jakim�
histerycznym paroksyzmie upad�a, zacz�a drze� r�kami sukni�, szarpa� dywan pokrywaj�cy schody, t�uc g�ow�
o marmur i wy� przeci�gle, a potem g�osem podobnym
do syku, krzycze�:
- Id�, id�! Powie� si�, zgi� mamie, przepadnij, psie pod�y, pod�y! Zdechnij, jak pies! - i be�kota�a coraz
niewyra�niej a zajadlej.
- Zaprowad� t� pijaczk� do gabinetu - powiedzia� szwajcarowi, otwieraj�cemu drzwi i wyszed� na ulic�.
- Bydl�! - mrukn�� z obrzydzeniem i zaraz zapomnia� o tej scenie. Czu� tylko, �e si� rozlewa po nim co�
mrocznego i zasnuwa odr�twieniem.
- Dzisiaj! Zaraz umr�! - powiedzia� g�o�no, jakby w odpowiedzi czemu� wewn�trznemu i zanurzy� si� znowu w
jakiej� mgle nieokre�lenie cicho podsycaj�cej
ja�� jego. Nie czu� grozy ani �alu. Dawno ju� czu� znu�enie i my�la� o �mierci, ale dopiero wczoraj wyra�nie
zobaczy�, �e umrze� musi i postanowi� umrze�.
- Wczoraj! dzisiaj! jutro! a razem nic - mgnienie, b�ysk, co si� rozwia� w mrokach niesko�czonych - wczoraj! a
mo�e milion lat temu? - my�la� z wysi�kiem.
To wczoraj, po gwarnej uroczysto�ci zar�czyn urz�dowych, siedzia� w zacisznym buduarku z narzeczon�.
Pami�ta�, widzia� teraz jej oczy czarne, twarzyczk�
zarumienion� wzruszeniem, pi�kn� i tak� dobr�. Milczeli znu�eni �miesznym ceremonia�em i jakby wstydz�c si�
przed sob� ob�udnej komedii, jak� grali wszyscy
przed wszystkimi. Te s��wka "ciotek, rodziny, przyjaci�, spojrzenia drwi�ce znajomych i jakby obmacuj�ce jej
posta�, sprawia�y mu przykro�� i obrzydzenie.
M�wili potem ze sob� cicho, .a jemu ani nie drgn�o serce �ywiej do tej wybranej, ocenia� zimno jej wdzi�ki,
spos�pnia� i jaka� gorycz zacz�a mu si� s�czy�
do duszy. Matka kilka razy przychodzi�a do nich, zamienia�a kilka s��w i odchodzi�a z u�miechem zadowolenia i
dumy, bo to jej dzie�em by�o to ma��e�stwo.
Dawa�a synowi �on� bogat� i wytresowan� u Sercanek. S�ysza�, jak jej wszystkie zacne, obsiaduj�ce kanapy
matrony winszowa�y takiego nabytku. W salonie
dyskretne �miechy i szepty d�wi�cza�y wymuszon�, fa�szyw� nut�. A to dziecko, co obok niego siedzia�o, ze
szczebiotem chyli�o g��wk� ku niemu i z ufno�ci�
naiwn� powierza�o �ycie swoje i przysz�o�� nieznajomemu. Nie kocha� jej, by�a mu zupe�nie oboj�tna, jak
tysi�ce kobiet spotykanych na ulicach, ale czu�,
�e to stworzenie go kocha i wierzy mu t� pierwsz�, g��bok� wiar� mi�o�ci.
- C� ja ci dam za t� wiar� i mi�o��? - my�la�. Czym ci zap�ac� za dobro� i czysto��?
Jaki� �al i wstr�t poczu� w sobie, a gdy znalaz� si� zn�w w salonie g��wnym, usiad� w jakim� ciemnym zak�tku
samotnie i w milczeniu przypatrywa� si� zebranym.
- Za dwa lata ten anio� b�dzie kochank� kt�rego z moich przyjaci� - pomy�la� i naraz ca�y szereg obraz�w
przysz�ego po�ycia przesun�� mu si� przez m�zg.
I widzia� te pierwsze miesi�ce, gdzie oboje staraj� si� udawa� mi�o�� i szacunek, a w g��bi zaczynaj� pogardza�
sob� - potem dnie pe�ne swar�w i przycink�w
zjadliwych, z�o�ci, ca�e morze nienawi�ci dwojga zwierz�t zamkni�tych w klatce konwenans�w, przykutych do
siebie nierozerwalnym �a�cuchem, plwaj�cych na
siebie i gryz�cych si� wzajem. Piek�o �ycia dwojga ludzi spodlonych przez mus i nierozerwalno�� wi�z�w, ca��
tragedi� ob�udy ci�g�ej i ustawicznej przed
�wiatem, zgroz� istnienia pe�nego pod�o�ci, oszustw i zatruwania si� wzajemnego, pogardy. Zna� to �ycie, zna�!
Wywo�ywa� przed pami�� setki ma��e�stw i zapuszcza� sond� wyostrzonego poznania a� do g��bi i widzia� tylko
zgnilizna i rozk�ad: czasem m�ki biernie znoszone,
czasem mi�o��, ale najcz�ciej pogardliw� oboj�tno�� pod pozorami szcz�cia, a wsz�dzie m�czarnie, ob�ud�,
pod�ostki marne przez swoj� codzienno��.
Przepe�nia� go niezmiernie gryz�cy boi coraz ja�niejszego u�wiadomienia tych n�dz, �e a� dr�e� pocz�� pod
nadmiarem poznania i ugina� si�.
Siedzia� jeszcze d�ugo, rozmawia�, �mia� si� nawet, ale robi� to wszystko odruchami, sil� przyzwyczajenia, a w
g��bi te dawne ciemne ch�ci, zag�uszane ko�owacizn�
miejskiego �ycia, wy�ania�y si� w �wiadomo�ci i uprzedmiotowywa�y w tym jednym:
- Umr�! - powtarza� to sobie cicho podczas tej weao�ej kawalerskiej zabawy, powtarza� i teraz, id�c wolno
pustymi ulicami. Czu� dawno, �e ta ostatnia chwila
przyj�� musi i przysz�a teraz.
Dzisiaj umr�! I przez dziwne skojarzenie spl�ta�o si� to "dzisiaj" z ca�ym szeregiem lat up�ynionych, �e a� si�
zatrz�s� ze wstr�tu i nudy, jak� poczu�
w przesz�o�ci.
Wyda�o mu si�, �e �ycie to rodzaj kwadrat�w bez dna i dachu, zawieszonych w przestrzeni. Zobaczy� to tak
jasno, �e poczu� szalony b�l rozbijania si� o boki
�ci�le zamkni�tej przestrzeni, b�l drapania si� pod g�r� po karkach i ramionach i ten t�ok. ci�by mia�d��cej si�
wzajemnie, byle dosta� si� do otworu,
i b�l tych, co ju� trzymali si� kraw�dzi i patrzyli og�upia�ymi ze strachu oczami w wieczn� noc, panuj�c� doko�a.
Jakby nie mog�c si� utrzyma� na powierzchni,
zsuwa� si� do wn�trza, do w�asnych spraw i krzywd, jakich dozna� od �ycia; przejmowa�o go dziwne
spokojno�ci� zn�kanie duszy wiecznie deptanej i przystosowywanej
do potrzeb �ycia codziennego. Czu�, jak czu� musi chwilami drzewo kr�powane w rozwoju i przycinane przez
dobrych ludzi gwoli ozdoby.
- Skarla�em. Rozmieni�em si� na szarzyzn� g�upi� cywilizowanego zgie�ku, na wiewi�rcze gonienie za w�asnym
ogonem -i a� za�ka� z �alu gryz�cego za swoim
"ja" zmarnowanym.
- Tak, tamten mia� racj�. Przeflirtows�em �ycie.
Roz�ama� si� wn�trznie jakby na awoje - po�ow� zatapia� si� w rozkoszy zapominania subiektywnego, a drug�,
m�zgiem, snu� refleksj� i w�era� si� nag�ym i
ostrym poznawaniem w tre�� og�lnego �ycia. Przypatrywa� mu si� w niezmiernie dok�adnych przekrojach, cho�
b�l cichy lito�ci przenika� go zwolna.
Co to za tragedia w tym, �e wszystko jest fars�! Ze wszystko jest cieniem, majakiem i blag�, blag�!
Gorycz pogardy g��bokiej mia� w k�tach ust, a oczy zimno wypatruj�ce te wewn�trzne odbicia. I teraz, w tym
podnieceniu, jakby w halucynacji jasnowidzenia,
widzia� doskonale wszystkie marne spr�ynki �ycia, wszystkie jaskrawo malowane �achmany odpad�y pod jego
ostrym wzrokiem, pozosta� tylko nagi i przegni�y
szkielet ca�o�ci; karikaniada poj��, idei, ��dz, hase�, interes�w, zbrodni przewala�a si� z brz�kiem, t�oczy�a, ros�a
i rozpada�a si� na przemian w tym
ciasnym i ciemnym kwadracie.
Z�o�� dzika i bezlitosna go przejmowa�a, �e dopiero teraz zrozumia� �r�d�a swojej w�asnej niemocy, �e teraz
dopiero zoczy� zale�no�� swoj� od tej ci�by
st�oczonej, gdy go ju� �arna �ycia rozpyli�y na mamy, nawozowy py� i gdy ju� spada w otch�a�. Ze strachem
przygl�da� si� tej g��bi.
- Po c� tyle miliard�w �re i k�pie si� we krwi wysi�k�w? �eby g��d zaspokoi�! Wi�c on jest tym motorem, co
wszystko pcha i wszystkim kieruje! A potem -
wszyscy w jeden d�, na kompost, �eby to samo mog�o wyrosn�� i tak wiecznie w k�ko, co? - pyta� cicho, jakby
zmia�d�ony tym komuna�en^ odwiecznym, kt�ry
teraz dopiero m�g� sobie sformu�owa� i patrza� na szare, w zadumie kamiennej opuszczaj�ce si� mury miasta;
zrobi�o mu si� tak straszno, taki spazmatyczny
kurcz zmi�� mu dusz� trwog�, �e jak oszala�y zacz�� biec; dusi� si� w tych murach, wydawa�o mu si� chwilami,
�e te kamienne potwory o wyd�u�onych cielskach
i szeregach niesko�czonych, zielonkowatych ocz�w poruszaj� si�, �e id� jakby na niego, �e g��d szarpie nimi
wieczny, nieustanny i teraz chc� si� nasyci�,
wyssa� go do ostatka. Traci� przytomno�� w tym paroksyzmie czysto ustrojowego strachu. 'Ratunku! krzycza�
�ci�ni�tymi ustami, ale ciche, podrogatkowe ulice
nie �pieszy�y na pomoc.
W�z �ycia powszechnego bieg� dalej, kto si� stoczy� z niego, niech ginie lub niech idzie sam i toruje sobie
w�asne drogi w pustyniach.
Kto pozna�, �e m�tne i splugawione s� �cieki powszechne, niech nie pije, niech ma odwag� szuka� i znale��
so'bie kryniczne zdroje w odleg�ych oazach - lub
niech umrze.
Jerzy nie widzia^nigdzie przej�� ani �adnego sposobu wy�lizni�cia si� spod mia�d��cych k� losu, straci�
instynkt samozachowawczy, wi�c z rozkosz� otwiera�
sobie g�uch� i ciemn� furtk� �mierci - byle tylko uciec.
Przywl�k� si� do mieszkania zm�czony ogromnie i jakby w agonii. Nie by�o w nim nic, co by go mog�o
zachwia� w postanowieniu. Czu� si� jak w obr�czy, z kt�rej
nie by�o wyj�cia.
Chodzi� po pokoju bezmy�lnie. Potem otworzy� okno l wyjrza� na �wiat, patrzy� chwil� w te mroczne g��bie
przestrzeni, co si� srebrzy�y drganiem gwiazd i
ci�gn�y nieprzeparcie cisz� i jakby obietnic� spokoju. Zegary bi�y na mie�cie godzin�, ockn�� si�. Siad�, aby
napisa� ostatnielisty do swoich, ale zaraz
odsun�� papier i da� spok�j.
- Po co? Nie zrozumiej� - a lito�ci nie potrzebuj�.
Bez przed�miertnego �linienia si� potrafi� sko�czy� a r�wnocze�nie majaczy�y mu w m�zgu jakie� strz�py
zapomnianych twarzy, scen, rozm�w.
- Widma! upiory! przepadajcie! Zaraz was obr�c� w nico��, zaraz, ,tylko ten zbiornik g�upstwa kul� rozsadz� - i
�mia� si� cicho w jakim� g��boko nienawistnym
zadowoleniu, �e mo�e zniszczy�; gdy zechce, ten ca�y �wiat gnie�d��cy si� pod czaszk�.
- Jerzy, Jurek, Jur; Jerzy kochanek i uwodziciel s�ynny, Jerzy inteligencja bez zarzutu, Jerzy z�oty m�odzieniec,
promotor bib i �ajdactw, chluba rodziny;
i ten, Jerzy smutny, zblazowany schy�kowiec, mizantrop, ten og�upia�y, k�saj�cy wci�� siebie Jerzy - przestanie
istnie�. Nie b�dzie nic z jego cn�t i grzech�w.
Nie b�dzie Jerzego - nie b�dzie - szepta� w delirium nieprzytomno�ci i sarkazmu szarpi�cego mu nerwy.
Z pewn� lubo�ci� widzia� si� ju� w ka�u�y krwi i ch�odnym spokoju �mierci, ale mu uporczywie przys�ania�y
oczy jakie� odbicia, kt�rych nie m�g� rozpozna�
kszta�t�w ani barw. Chwyta� je, jak m�g� i skupia�, a� ujrza� i krzykn�� ze zdziwienia.
- Diable, ty mnie kusisz!...
Zobaczy� najdok�adniej swoj� rodzinn� od dzieci�stwa nie widzian� wie� - i jakby na falach wspomnie�
przyp�yn�y mu szumy las�w i za�piewa�y swoj� pie��
g��bok� i jakby te wszystkie g�osy ziemi, drzew, rado�ci dzieci�stwa szcz�liwego, blask�w, zlewa�y si� w jeden
s�odki, orze�wiaj�cy ton, �e si� zag��bi�
w niego i zas�ucha�.
- Diable, ty mnie kusisz! - szepta�, ale ju� z bierno�ci� poddaj�c si� wra�eniu.
- C� to szkodzi. Romantyczna �mier� na �onie przyrody cacanej - drwi�.
- Byle bydl�, gdy go samiczka zdradzi, pali sobie w �eb w tych plugawych murach. Zrobi� kawa� swoim
najserdeczniejszym i pozbawi� ich widowiska, nie dam
im zeru.
To dziecinne zadowolenie wywlok�o mu u�miech na usta.
Szybko si� rozpatrzy� w rozk�adach poci�g�w i ju� mia� wyj��, gdy go doszed� z dalszych pokoi g�os:
- Jerzy!
Drgn�� i wstrzyma� si� nie wiedz�c na razie co pocz��, ale zawr�ci� i z kapeluszem w r�ku wszed� do s�abo
roz�wietlonego pokoju matki.
- Dawno� wr�ci!? si�d� przy mnie.
Jeszcze nie odpowiedzia�, gdy matka zn�w pyta�a:
- Mizernie wygl�dasz, poblad�e�, mo�e� s�aby?
Usiad� przy ��ku na niskim foteliku.
- Nie, mamo, to tylko �wiat�o zielone rzuca taki refleks przykry.
- To zdejm aba�ur.
Podni�s� si�, ale natychmiast opad� z jakim� pos�pnym grymasem.
- Razi mnie, tak lepiej - i ukry� cz�� twarzy w cieniu kotary.
- By�e� u Toli wieczorem?
- By�em.
- To dobra, z�ota dziewczyna i kocha ci� ogromnie.
- M�wi�a mi o tym - rzek� cicho i z trwog� patrza� w twarz matki.
- Mas� rzeczy kupi�am dla was. Od�y�am tym szcz�ciem twoim. B�dzie nam bardzo dobrze we troje,
zobaczysz. Wr�ci mi m�odo�� przy was i zdrowie. Kiedy� �lub
stanowczo?
- Nie wiem jeszcze, jeszcze - m�wi� wolno, bo mu jakie� �kanie zapycha�o gard�o.
- Tobie co� jest? - spyta�a matka i unios�a si� troch� na po�cieli wpatruj�c si� badawczym spojrzeniem w jego
twarz sinaw�.
- Zdr�w jestem, mamo.
Sili� si� na spok�j, ale g�os mu �ka� lekko,
- Po�� si�, jeste� zm�czony.
Przyci�gn�a go do siebie i uca�owa�a z g��bok�, macierzy�sk� mi�o�ci�. Pochyli� si� i jaka� ostatnia,
zdradziecka i pal�ca Iza stoczy�a mu si� na jej r�ce.
Ju� by� w drugim pokoju, gdy matka jeszcze zawo�a�a:
- Jerzy! ty co� ukrywasz przede mn�? - I mia�a w twarzy i w g�osie jaki� g�uchy niepok�j i trwog� bezwiedn�.
- Nie, mamusiu. Spa� mi si� tylko chce.
Przes�a� od ust poca�unek jej profilowi, s�abo si� rysuj�cemu w p�mroku sypialni na bia�ym tle po�cieli i.
wyszed� przymykaj�c drzwi starannie.
Stal czas jaki� na �rodku swego pokoju z ponurym b�yskiem �renic i jakby z b�lem odrywa� si�, szarpa� ostatnie
w��kna, jakie trzyma�y jego serce; jaki�
nerwowy kurcz �cisn�� go, �e zacz�� �ama� r�ce spazmatycznie, ale oderwa� si�.
W kilkana�cie minut ju� by� na stacji. Zd��y� jeszcze na poci�g i wkr�tce ju� jecha�. Wyj�� rewolwer z kieszeni,
aby mu nie przeszkadza� i wyci�gn�� si�
na �awce; chcia� si� przespa�, ale sen nie przychodzi�.
By� sam w przedziale, przys�oni� sobie �wiat�o i patrzy� w przeciwleg�e okno.
Poci�g z hukiem bi� w szyny i par� si� naprz�d. Jerzy uczul si� jakby w mocy pot�gi ogromnej. Wstrz�sa� nim
rozkoszny dreszcz lotu szalonego^ Przymyka�
oczy i sam rzuca� si� w jak�� dal niezmiern�; bez si� i bez pami�ci poddawa� si� wra�eniu i szepta� z pewnym
uporem:
- Nie wr�c�! Nie wr�c�l - I znowu otwiera� oczy i trzyma� je utkwione w przemykaj�ce krajobrazy, w plamy
las�w, w czarniawe linie wiosek owianych cisz�
i noc�, w srebrne �renice staw�w, odbijaj�cych �wiat�o ksi�yca i w te bezmierne, niesko�czone pustynie nieba.
- A jednak tam nic nie ma, nic - szepn�� z g��bokim prze�wiadczeniem.
- Tu przygi�ta karkami do ziemi trzoda ludzka w b�lu, w pocie, w zn�kaniu, p�awi si� w krwi wysi�k�w, ha�bie,
pod�o�ci - a tam'- nic: wielka pustynia i
wielka oboj�tno��. Komu jest potrzebne, �eby si� to wszystko spe�nia�o?
Zacz�y mu zalewa� dusz� opary nienawistnego buntu.
Z bezwiedn� trwog� patrzy� w g��bi� przestrzeni, w migotliwe b�yski gwiazd odleg�ych; ws�uchiwa� si� w te
jakby t�czowe szmery �wiat�w, przesuwaj�cych si�
w niesko�czono�ciach i rodz�cych mo�e nowe istnienia i b�le nowe, w te orgie b�ysk�w i si� wszechmocnych, w
te pot�gi miotaj�ce si� w otch�aniach jak psy
na �a�cuchach elips swoich i p�yn�ce w kosmicznych mg�ach �wiat�w zdruzgotanych.
- Czym�e ja jestem wobec tego ogromu? C� znacz� w tym wiecznym, nieustannym m�ynie!
Poci�g bieg� z r�wn� szybko�ci�; mija� stacje, domki s�u�by, �wiat�a stra�nicze i jakby si� �pieszy� na spotkanie
dnia, co si� ju� zacz�� zapowiada� p�owymi
blaskami ob�ok�w. Ksi�yc zaszed�, tylko ta p�owo�� roztapia�a si� coraz wi�cej w powietrzu. Ogromne lasy
wychyla�y si� z przepa�ci mrok�w i zwolna okr�ca�y
je puchy mgie� szarawych, a te d�ugie szeregi latar� nad torem p�on�y niby bladozielonawe gwiazdy na tle
per�owym zawieszone.
Jerzy wpatrywa� si� w lasy i czu�, ze go przyci�gaj� ogromnie te zarysy niewyra�ne a pot�ne. Wysiad� na
najbli�szej stacji.
Oderwa� si� cicho jak cie� od wagon�w i prawie nie spostrze�ony przez nikogo, poszed� ku tej zwartej �cianie
olbrzym�w majacz�cych w oddaleniu. Szed� jak��
poln� drog� nie czuj�c nic, pr�cz zdziwienia pewnego. Taki by� teraz spokojny w g��bi, �e szed� automatycznie.
Ch��d go przejmowa�, bo mg�y zimne, rozwleczone
nad ziemi�, przenika�y g.'J, a ta pustka, pe�na m�tnej ciszy przed�witu, mrozi�a martwot�. Wzdryga� si�, jakby
poczu� zlewanie duszy swojej z t� szaro�ci�
i jakby szarpni�ty ostatnim w��knem nudy. I znowu nikn�� w tej bezmiernej ciszy przyrody i wyp�ywa� z niej z
g�uchym, ciemnym niepokojem fcamotno�ci. Czu�
si� g��boko obcy wszystkiemu. Nic czu� zm�czenia, a�e pragn�� "ju� doj�� do las�w.
Z ziemi zacz�y ci�gn�� bia�awe opary i zasnuwa� czyste linie horyzontu, a wszystkie kontury rozpierzcha�y si�
w m�tnych g��biach.
Jerzy nie widzia� tego, bo mia� chwilami z�udzenie, �e si� rozpad� i te kawa�y w�asnego "ja" wlecze z jak��
niezmiern� m�k� po �witowym szlaku, �e to bia�awe,
mleczne �wiat�o, co przes�cza�o si� zewsz�d, okr�ca go jak w ca�un i buja nim po przestrzeniach.
�wit by� coraz ja�niejszy. Niebo z m�t�w st�oczonych wy�ania�o kawa�y czystych, b��kitnawych plam i na
wschodzie poprzez mg�y rudzie� zaczyna�o.
Szept niewyra�ny p�yn�� od zb� i drzew wynurzaj�cych si� coraz wyra�niej.
�wiat niby lej olbrzymi nape�nia� si� liliowor�anym py�em �witu. Czarniawa ziele�, kamienie, ziemia okryte
by�y ros� niby potem snu m�cz�cego. Jerzy widzia�,
jak ta szaro��, bezkszta�t i martwota zacz�a drga� i nabrzmiewa� �yciem, jak si� rozpr�a�y trawy, niby
oddechem g��bokim, a rosy zapala�y si� u z�rz
czerwonawych, jak co� niby ocknienie ze snu, dreszczem falistym przebieg�o wszystko.
Cisza jeszcze panowa�a niezg��biona, ale ta cisza, w kt�rej wyczu� mo�na wszystkie napi�te struny gwaru
dziennego, kt�re tylko czekaj�, a� na nich zagra
s�o�ce.
Kiedy wszed� na szczyt wzg�rza, ujrza� wynurzaj�ce si� z g��bin b�zrz�sne oko s�o�ca, jakby zapatrzone
czerwon� �renic� w �wiat siny, omotany oparami.
Stan�� zdziwiony niespodziewanym spotkaniem i gdy buchn�o ogniem, gdy si� rozpali�o w ka�dej kropli wody,
uderzaj�c w ziemi� wichrami p�omieni - ockn��
si� z martwoty. Poczu� w sobie drganie cieple i przejmuj�ce tego �wiat�a. Nie umia� zda� sobie sprawy z tego, co
si� z nim dzia� poczyna�o. Nie my�la�
zreszt� o niczym, bo nie by�o w nim miejsca na my�l jak� b�d�, wobec tego ol�nienia nadzwyczajnego, jakie go
zatopi�o gwa�townie, wobec tego spotkania
si� pierwszy raz w �yciu z przyrod� oko w oko.
Maj by�, to znaczy wiosna, ziele�, kwiaty, �piewy, upojenie rado�ci powszechnej: to hymny wszystkich serc, to
wrzenie dzi�kczynne dusz kontempluj�cych cuda,
to szat �ycia gwa�townie rozwijaj�cego si�.
Jerzy szed� �cie�yn� wij�c� si� w�r�d p�l obsianych. Szed� jakby oceanem b�yszcz�cej ros� zieleni. Taka
wonno�� bi�a z tej ziemi ogromnej, ze zb� faluj�cych,
z ��k rozkwit�ych p�yn�� taki o�ywczy strumie� si�y i rado�ci powszechnej, �e zacz�o mu si� trz��� serce z
nadmiaru wyczuwania.
Ulewa s�oneczna przecieka�a przez liliowe mg�y, k�ad�a z�otawe pi�tna na zieleni, przeb�yskiwa�a na dnie jar�w
g��bokich, rozz�aca�a mroki, budz�c i pobudzaj�c
wszystko do �ycia, do rozkoszy wegetacji. Skowronki z trzepotem podrywa�y si� nad zagonami i dzwoni�y pie��
porann�, a ma�e zielonawe �wierszczyki polne
strzyka�y rado�nie.
Nad polami i lasami zacz�y przebiega� �wiegotliwe g�osy sygnaturki, zwo�uj�ce wiernych do modlitwy i pracy.
Spi� d�wi�cza� rado�nie i w b�yskotliwych tonach
lecia� coraz rozleg�ej, nape�nia� gwarem przestrze� i spl�tany z g�osami przyrody, rozp�ywa� si� w fali wesela i
czaru.
W Jerzego bi�y te rytmy i ogarnia�y go zwolna upojeniem. Traci� poczucie siebie coraz bardziej. Zanurza� r�ce w
wilgotnej zieleni z jakim� dreszczem rozkosznym
i szed� nic nie my�l�c.
Po ugorach stada kr�w ciemnia�y, to zn�w bieli�y si� runa owiec; gdzieniegdzie jak czerwone plamy poruszali
si� ludzie na d�ugich pasmach b��kitnawej ziemi
lub ostrza p�ug�w migota�y w s�o�cu. Porykiwanie byd�a rozlega�o si� dono�nie, krzyki i �piewy pastuch�w
��czy�y si� z g�osami fujarek, �wie�o wykr�conych
z tych wierzb, co tam, nad wod�, przysiad�y i bujnymi p�dami dar�y si� do s�o�ca i brzmia�y w przestrzeniach
pie�ciwymi tonami; to klekot bociani lecia�
gdzie� z ��k i naszczekiwanie ps�w ode wsi, to jakie� g�osy nieznane, d�wi�ki, co musia�y p�yn�� od s�o�ca,
dr�a�y w powietrzu; szmery p�l, jakby oddechy
ziemi, szumy boru, ��c�cego si� z oddalenia pniami sosen, to co� takiego �piewa�o w tej ciszy, czego nie zna�,
nie rozumia�, a co bi�o w niego rozradowaniem
�ycia. Cisza si� w nim rozpostar�a i tylko wszystkimi centrami wch�ania� g��bok� rozkosz tego jakby
rozpraszania si� i zaniku.
We wsi, przez kt�r� przechodzi�, cha�upy niskie, o zielonych ze staro�ci strzechach, przyp�aszcza�y si� ku ziemi
niby starce pod ci�arem lat, a nad nimi
sta� r�owy, dymi�cy py�em ob�ok jab�oni rozkwit�ych. Mijali go ludzie tym odwiecznym: "Pochwalony!" i
kapelusze ods�ania�y br�zowe twarze i czo�a bia�e.
Przechodzili powoli, z powag� skupienia i spokoju. W twarzach by�y u�miechy szczere, podobne do rozb�ysk�w
s�o�ca, a w oczach b��kitna to� wiosny. Jerzemu
dziwny si� wyda� ten spok�j zbiorowiska ludzkiego, ta powolno�� ruch�w i ta jakby senna pulsacja �ycia
t�tni�cego wsp�lnie z przyrod�. Czeka� rych�o wleje
si� szerok� ulic� wioski gwar i chaos miejskiego �ycia i a� cierpn�� z trwogi oczekiwania. Ale wie� dysza�a
spokojem. Nikomu tutaj si� nie �pieszy�o, nikt
nie bieg� brutalnym p�dem rozbijaj�c drugich, nie tratowali z ha�asem jedni drugich w �yciowej walce, nie dr�eli
wysi�kiem po�piechu, bo ka�dy z tych oci�a�ych
pracownik�w czu� bezwiednie, �e najwi�ksz� m�dro�ci� i szcz�ciem jest �y� d�ugo i spokojnie, �e ka�dy z nich
i tak do�� pr�dko p�jdzie tam, na to wzg�rze
za rzek�, co majaczy�o lasem topoli i ramionami krzy��w.
Jerzy por�wna� ich z tymi gruszami, co obsiad�y pola jak opiekunki i chwyciwszy si� g��boko matki ziemi s�cz�
zwolna �ycie i zwolna druzgoc� s�abszych,
a przez to wieki trwaj�.
Ni smutk�w wielkich, ni rado�ci, pragnie� ani rozczarowa� wielkich. Wegetacja surowa, ale czuj�ca sam� roz,
kosz w istnieniu i bezmy�lnie, instynktowo d�awi�ca
wszystko, co staje na przeszkodzie rozwojowi w�asnemu. Zycite natury �lepe i bezlitosne - walka ustroj�w
s�abszych z silniejszymi nie milkn�ca nigdy...
I znowu zacz�y mu si� rany zabli�nione krwawi�. B�l t�py, nie�wiadomy, b�l przed ulegni�ciem w walce z
nicestwem, n�ka� go do g��bi.
Usiad� na jakiej� przyzbie i zapad� w g��boki stan rozmarzenia. Ruchome, faluj�ce masy zb�, ciep�o, wo�
jab�oni, cisza, czysty b��kit przestrzeni i ta
s�odka melan- cholia z p�l p�yn�ca ko�ysa�y go, �piewa�y mu pie�� koj�c� a tak pe�n� czaru niewypowiedzianego
i jakiego� l�ku, i� uczuwa� niejasno, �e
zamiera, �e ta ziemia, te �odygi zb�, ten pieszcz�cy powiew wiatru, przenikaj� go i wypijaj� mu �ycie, czaruj�
go cudami, a zwolna rozdzielaj� jego "ja"
pomi�dzy siebie. Wsta� raptownie i poszed� ku lasowi.
Nie rozmy�la�, po co tam idzie, ale ile razy bezwiednie wsun�� r�k� w kiesze� i dotkn�� si� rewolweru, przenika�
go zimny dreszcz przytomno�ci.
- Trzeba umrze�! - szepta�, jakby wyzywaj�c w�asne, pod �wiadomo�ci� ukryte si�y, nabrzmia�e pot�g� �ycia,
wiosny i pi�kna. Czu�, �e si� w nim toczy jaka�
walka zaci�ta i zgie�kliwa.
Szed� wolno i za wsi� przystan��, bezmy�lnie patrz�c na ros�ego ch�opa, kt�ry z p�katego worka nabra� w siw�
p�acht� zbo�a i sia� id�c zagonami, pochylony
nieco, rozrzuca� ziarno w p�kole; - w ruchu tym automatycznym by�o jakie� namaszczenie ofiarne i jakby
b�ogos�awie�stwo ka�dej skibie, a ledwie odros�y,
czarny jak �uk ch�opak chodzi� za ojcem, rozmachiwa� r�cz�tami i straszy� wrony samopas chodz�ce po �wie�ej
roli - i szli obaj pod wzg�rza, ledwie si�
odrzynaj�c swoj� szaro�ci� od ziemi.
By�by tak sta� i patrza� d�ugo, ale uderzy� go szum lasu niedalekiego i skrzeczenie srok, wi�c zapomnia� o
wszystkim i tam poszed�.
S�o�ce podnios�o si� ju� wysoko i pra�y�o upa�em, a las dysza� ch�odem i ci�gn�� w swoje wn�trze
tajemniczo�ci�. Omszone olbrzymy szepta�y jaki� pacierz
konarami, wiatr si� porusza�, wi� w g�stym podszyciu i d�ugimi falami wciska� si� w g�szcze, trz�s� jemio�ami,
co jak zielonkewe brody wisia�y na d�bach,
prze�wistywa� spr�chnia�e pnie i bieg� w ciemn�, zbit� g�stwin� drzew... Wstaj� echa przeci�g�e, g�osy, szmery
ciche i p�yn� zewsz�d i jak miliony harf
�piewaj� ciche, urywane adagia, rozpylaj� si� w atomy, pe�ne blask�w i sm�tku dusz chorych.
Spok�j. Dzi�cio�y kuj� zawzi�cie, s�ycha� �opot przeliiluj�cego nad lasem ptactwa i kukanie kuku�ek, szelest
�wiat�a przeciekaj�cego w g�stwin�, jakie�
skrzenie si� melodyjne barw nieokre�lonych, co nie s� czym� pochwytnym, a s� jak�� wieczn�, przez dusze
chore upragnion� harmoni�.
Zapomnienie jest w tej ciszy, co las ogarn�a - zapomnienie wszystkiego.
Te zmilk�e rozgwary ci�gn� dalej hymny swoje, �piewaj� wszystkimi barwami powietrza, s�o�ca, drzew,
symfoni� woni obwijaj� dusze w rozkosz nie�mierteln�.
Jerzy mia� t� cisz� w g��bi serca, s�ysza� ten powolny rytm przyrody w m�zgu, w krwi w�asnej. Kontemplowa�
ju� tylko, bo my�l mia� rozsnut� i czu� si�,
jak embrion wszechrzeczy. Przecina�y mu m�zg b�yski jakie� niepoj�te, jak niejasne, pojedyncze fazy jakiego�
dawnego czy przysz�ego bytu i snu�y si� przed
nim niby cienie.
A potem, jakby zwyci�ony ostatecznie, zanurza� si� ca�y w tym wrzeniu �ycia kr���cego doko�a. Czuje si�
jakby sp�tany i rozszarpywany pomi�dzy ciep�o,
ziemi� i drzewa. Otworzy� ramiona i z u�miechem boskiej t�sknoty chyli� si� ku mchom, oddycha� g��boko
zapachem las�w i czu�,
�e jest tym samym ju�, co go przenika i unicestwia przyrod� jeno, ziemi�, d�wi�kami.
Upad� z placzem na mchy i zmiesza� te �zy swoje z ziemi�, obj�� j� ramionami jak dzieci� bezradne, cierpi�ce i
szepta�:
- Matko! matko! - i �ka� d�ugo, wyp�akiwa� na tym �onie wszystkie b�le, zawody wszystkie i nud�, i
zniech�cenie, i gorycz wszystk�, a bra� jak�� cicho��
i moc z tego obj�cia; spok�j poznania surowego w�asnej niemocy i nicestwa skamieni� mu stargan� dusz�, ca�y
ogrom nico�ci ludzkiej wobec niezmiennych praw
przyrody zalewa� mu m�zg krwi� smutku i zdeterminowania.
D�ugo tak le�a� czuj�c g��boko i �wiadomie, �e wstanie i p�jdzie st�d, ale p�jdzie inny, odejdzie mocny na �ycie
i mocny na b�le, jak ta ziemia, kt�ra mu
po raz drugi �ycie dala.
Czul, �e najn�dzniejsze �ycie jest tysi�c razy lepsze od nieistnienia, �e tu, z piersi matki ziemi bije o�ywcze
�r�d�o, sk�d strapieni pi� mog� poznanie
i sil� odzyskania samych siebie.
Powsta� i poszed� skrzep�y tym smutkiem dusz przenikaj�cych wszelkie g��bie i ogarn�wszy ze wzg�rza
olbrzymi szmat p�l, las�w, chat, drzew, patrza� na�
d�ugo oczyma pe�nymi �ez i poczu� w sobie nieznan� dot�d t�sknot� - kochania wszystkiego i pob�a�ania
wszystkim.