Anonimus Andrzej - Nie nadaje się na żołnierza

Szczegóły
Tytuł Anonimus Andrzej - Nie nadaje się na żołnierza
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Anonimus Andrzej - Nie nadaje się na żołnierza PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Anonimus Andrzej - Nie nadaje się na żołnierza PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Anonimus Andrzej - Nie nadaje się na żołnierza - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 ANDRZEJ ANONIMUS NIE NADAJE SIĘ, PRZECIEŻ TO JESZCZE SZCZENIAK Strona 2 Uwaga: książka stanowi fikcję literacką i osoby oraz nazwiska w niej występujące są wymyślone, a wszelkie podobieństwa do osób żyjących lub nie, całkowicie niezamierzone i przypadkowe. Strona 3 Zamiast przedmowy - Dziadku, czy to znaczy, że ty byłeś mordercą, że ty zabijałeś ludzi? Jak możesz z tym teraz żyć, czy sumienie cię nie prześladuje? Jak możesz wytrzymać pamięć o tych zabitych, o przelanej krwi? Nie chcę przebywać z tobą, sama myśl mnie przeraża i odpycha. - Muszę cię rozczarować, ale sumienie zupełnie mi nie dokucza, w każdym razie nie w tym miejscu. Owszem, mam swoje brzemię, ale z innych powodów, a między innymi także dlatego, że zdołałem zrobić tak mało, że byłem taki marny. Gdybym był wart chleba, który zjadłem, gdyby na moim miejscu był ktoś lepszy, na poziomie, zdobyłby się na więcej. Powiem ci tak, jak wasza TV, ja byłem po stronie aniołów. To znaczy, była wojna i ja byłem żołnierzem, chociaż bez munduru. Ze wszystkich sił starałem się bronić mojej ziemi i moich bliskich. - - Ale wojna jest głupia, zawsze, - z przejęciem mówił chłopiec, - a zabijanie się jest najgłupsze ze wszystkiego. Gdybyście nie walczyli ale od razu się poddali, nawet się nie bronili, to nie byłoby żadnej wojny. Gdyby napastnicy nie mieli z kim walczyć, to po pewnym czasie przestaliby wymachiwać bronią i uspokoili, a nawet też poczuli głupio. - - Obawiam się, że nie. Wszędzie na świecie, w całej naturze, gdzie jest życie jest i zabijanie, a ludzie są tylko częścią natury. Czy sądzisz, że gdyby ofiara padła przed tygrysem na kolana i poddała się, to on by ją oszczędził? Albo, że indyki powinny wywiesić białą flagę przed dniem dziękczynienia i czuć się bezpiecznie? Poza tym, są takie drapieżniki, które zabijają tylko po to, żeby nasycić głód. Na przykład lwa albo wilka można oswoić, dostarczając mu pożywienia. Ale są i takie, które zabijają zawsze jeżeli mogą i jak długo mogą, nawet wbrew własnym interesom. Nie można zaprzyjaźnić się z rosomakiem albo skorpionem, bo taka jest ich natura.. Sądzisz, że zbój, bandyta albo terrorysta zawstydzą się i może nawet poprawią, jeżeli ludzie pozwolą się zabijać i rabować? Ależ przeciwnie, poczują się wspaniale, wielcy, potężni, na skrzydłach sukcesu i to ich zachęci do działania, Już nie wspominając o typach patologicznych, którym samo zabijanie, albo wydawanie rozkazów zabijania sprawia satysfakcję. - Poszanowanie życia oznacza właśnie, że mamy prawo go bronić. I nie tylko swojego, ale i innych też. Na przykład jesteś bardzo przywiązany do swojej matki. To oczywiste, bo zawdzięczasz jej życie i to nie tylko dlatego, że cię urodziła, ale i potem, nie przeżyłbyś ani jednego dnia bez jej troski i opieki. Stawiała twoje potrzeby przed swoimi, nawet jeżeli sama była chora albo przemęczona albo na przykład głodna. Więc powiedzmy, że zawdzięczasz jej życie nie raz, ale wiele razy, mniejsza o to, czy dziesiątki, czy setki. Gdyby ktoś jej zagroził. to broniłbyś jej odruchowo, instynktownie, nawet nie myśląc o Strona 4 niebezpieczeństwie. To samo dotyczy ojca i poszerzając, rodziny, a przez dalszą ekstrapolację ojczyzny i w końcu całej ludzkości. To rozszerzenie przychodzi stopniowo i w różnym stopniu, ale sam odruch nie jest ani cnotą, ani zasługą, to jest instynktowne, naturalne zachowanie. Czasami nie ma wyjścia, trzeba walczyć i albo zabić, albo samemu zginąć. Jeżeli nie zrobi się nic, pozostanie obojętnym, to właśnie ponosi się współodpowiedzialność za tych, którzy z tego powodu zginęli. - Jako dziecko, marzyłem o tym, aby zostać wspaniałym i nieustraszonym bohaterem. Właściwie, to z początku chciałem zostać świętym, ale matka wytłumaczyła mi, że się do tego zupełnie nie nadaję, a tak w ogóle, to na głowie zaczęły mi już rosnąć małe różki, tylko chwilowo są jeszcze mało widoczne. Przez jakiś czas, starannie sprawdzałem głowę w lustrze, a także badałem, czy nie ma zadatków kopytek i ogona. Na szczęście, nic się nie stało, ale próby poprawienia się też się jakoś nie powiodły. Zostać bohaterem też się nie udało. Początkowy sukces, napełniony nadzieją powodzenia, gdy dostałem konia na biegunach i szabelkę, okazał się jedynym i ostatnim. Z początku zrzucałem to na brak okazji, żałując gorzko, że urodziłem się w nieodpowiednich czasach i miejscu. W takim spokojnym okresie, nie można było zrobić czegoś wielkiego, ani też bohaterowie nie byli potrzebni. Ale wkrótce, nagle, taki czas nadszedł i znalazłem się w samym środku piekieł. Chodziło ni mniej ni więcej, tylko o rzekome ulepszenie całej rasy ludzkiej, to znaczy zastąpienie bezwartościowej części stada najlepszym, wyselekcjonowanym materiałem hodowlanym. W tym celu, należało wyeliminować w samej Europie jakieś trzysta do czterystu milionów osób. Nic dziwnego, że wymordowanie na początek kilkunastu milionów dla zapewnienia posłuszeństwa, dla przykładu i postrachu, traktowano jako rzecz bez większego znaczenia. Po prostu planowy terror, wzorem wielkiego Dżyngis-Chana. - Właśnie Polska ucierpiała pierwsza i najgorzej, a to dlatego, że otrzymawszy „zaszczytne” zaproszenie do grona agresorów, odmówiła. „Niewdzięcznicy”, nie tylko nie skorzystali z wspaniałomyślnej oferty, w pojęciu szalonego dyktatora nie do odrzucenia, zostania rzeźnikiem zamiast baranem, ale przez swój bezrozumny opór zepsuli najbardziej genialny plan, błyskawicznego podboju Europy i zapewne świata. To też musieli być przykładnie ukarani, cała mordercza furia spadła najpierw na nich.. - Legenda głosi, że Polska pierwsza stawiła czole Hitlerowi i potem niezłomnie walczyła aż do końca wojny. To prawda, ale nie cała. Najpierw Polska jednak usiłowała uniknąć konfrontacji i została do niej zmuszona, gdyż pozostał jej tylko wybór między udziałem we wojnie po stronie Hitlera albo przeciw. A potem, po klęsce, z początku jednak Strona 5 Polacy złożyli broń i czynna walka wygasła, ale musieli podjąć ją na nowo. Niemcy nie pozostawili im wyboru, mordując rozbrojonych w postępie geometrycznym. W rezultacie Polska utraciła około 20% populacji, parędziesiąt razy więcej niż w całej kampanii 1939r. To mniej więcej tak, jakby wymordowano cztery miliony ludzi w Australii, albo pięćdziesiąt w USA. Jednak reszta ocalała, gdyż przy rosnącym oporze i jednoczesny zaangażowaniu na innych frontach, Niemcy nie zdołali wydzielić dostatecznych sił, aby zabić ich więcej. Natomiast wyginęli Żydzi, którzy właśnie byli pacyfistami i kierowali się takim szlachetnymi zasadami, jak ty wymieniłeś na początku. Po prostu stali się łatwiejszym celem, nie stawiając oporu. - Jak widzisz, samo dno piekła to nie żadna przenośnia literacka. Byłem tam i widziałem je, ale i tak nie powiodło mi się zostać bohaterem. Przekonałem się, że bohaterowie zrobieni są z całkiem innego, lepszego materiału. To bardzo frustrujące, ale nic nie można poradzić, podobnie jak nie da się przeskoczyć samego siebie. Mogłem mieć tylko pretensję do Pana Boga, że tyle, a nie więcej we mnie włożył. A poza tym, człowiek zawsze jest albo jeszcze za młody. albo już za stary. Jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się być we właściwym wieku. Więc choć starałem się ze wszystkich sił, nie wiele dokonałem. Właściwie zaledwie minimum, żeby nie wstydzić się przed samym sobą. - Ale przepychając się z całych sił do przodu, usiłując znaleźć dla siebie miejsce w czynnej walce, chociaż udało się to tylko na krótko, zaledwie parę miesięcy, jednak dużo widziałem po drodze. Spotkałem też wielu ludzi, niektórych wspaniałych, jak starożytni bohaterowie, innych być może świętych. Niestety, przerastali mnie tak bardzo poziomem, że nie potrafiłem ich zrozumieć, ani tym bardziej opisać, najwyżej zewnętrzny wygląd. Ale także tak złych, że szatan zzieleniałby z zazdrości, albo podłych ponad wszelkie wyobrażenia. - Już pewnie się domyślasz, że zamierzam ci o tym opowiedzieć, ale nie w postaci ciągłej relacji, tym bardziej biografii czy książki historycznej. To byłoby zbyt nudne. Na wojnie zwykle czeka się na wydarzenia beznadziejnie długo, prawie do obłędu, a potem wypadki następują tak szybko i licznie, że nie sposób nadążyć i zorientować się. Więc raczej wybrałem to. co lubisz, formę powieści sensacyjnej. Nie istnieje bardziej sensacyjny temat, a co do horrorów, to najbardziej makabryczne i wymyślne, w porównaniu do rzeczywistości codziennego życia wtedy mogą budzić tylko wzruszenie ramion i politowanie. Dzieci zastrzelone na śniegu tylko dla pochwalenia się celnym okiem, stos rozstrzelanych na ulicy z zagipsowanymi ustami, trupy wiszące na rynku miasta na pokaz, rzędami po dziesięciu, wagony zamarzniętych zwłok na kolei, jeszcze powoli konający jeńcy i już trupy za rzędami Strona 6 drutów kolczastych. Mówiło się zwyczajne: „synku, nie chodź tam dzisiaj, bo mogą cię zastrzelić”, albo tylko „złapać i wywieźć” W tej chwili ukazuje się istny potop kryminałków, trilerów i horrorów. Co wyróżnia te dobre? Wydaje się, że zmysł obserwacji i własne doświadczenia autora. Bywają książki, składające się z funta papieru i w nich też papierowe trupy, sztuczne sytuacje, bzdurne intrygi i szablonowa akcja, które żuje się powoli do końca z nadzieją, że jednak trafi się wreszcie coś interesującego. Są pisarze, którzy piszą po prostu na wagę i wszystko w tym samym typie. Ale są też tacy, którzy wiedzą o czym piszą, naprawdę znają temat i tło. Jeden może pisać o koniach i wyścigach, bo sam był dobrym zawodowcem i zna tą cząstkę świata, inny dużo wie o psach i nawet jeżeli trochę przesadzi, to robi to doskonałym nowojorskim slangiem, a jeszcze inny spędził kilkadziesiąt lat na sali sądowej i nawet taki, wydawałoby się trudny i nużący temat umie wspaniale przedstawić. - Ja przedstawiam jakby szereg oddzielnych sytuacji i scen, tak jak je widziałem i zapamiętałem. Coś w rodzaju zdjęć migawkowych. Nie tworzą one dokładnego ciągu wydarzeń, bo taki byłby za długi i prawdopodobnie rzuciłbyś go w kąt. Nie seria, ale raczej dowolna składanka zdarzeń i faktów, jakby nowo złożona puzzle. Natomiast autentyczność poszczególnych obrazów i sytuacji nie trudno odczuć, bo wprost bije w oczy i mówi sama za siebie. Ludzi nie przedstawiam, bo tego nie potrafię, więc wszystkie postaci pozmieniałem i pomieszałem, oczywiście za wyjątkiem znanych postaci historycznych, których nie można było pominąć. - W sumie jakby abstrakcyjny, anonimowy reportaż, pokazujący świat nieznany i obecnie bardziej niezrozumiały i tajemniczy, niż najbardziej egzotyczne i niedostępne zakątki ziemi. - A więc życzę ciekawej lektury i mocnych wrażeń. To ostatnia niedziela, wkrótce się rozstaniemy..... na wieczny czas. Rozdział I. Ostatnie dni tamtego świata. 26 sierpnia 1939. W soboty ojciec Angusa wracał z pracy wcześniej, około pierwszej. Po szybkim obiedzie, Angus z rodzicami wyruszył na Dworzec Zachodni. Było to zaledwie 5 min niespiesznego marszu skrótem od placu Waszyngtona przez pokryty zielenią teren Międzynarodowych Targów Poznańskich, dostępny przez prawie cały rok z wyjątkiem dwudziestuparu dni, kiedy akurat targi trwały. Ewentualnie, można było też iść w dół cichej ul Śniadeckich, przy której mieszkali i na końcu skręcić w lewo, na ruchliwą ulicę Marszałka Foche’a. To było trochę dalej, ale niewiele, razem niecałe 10 min. Każda z tych tras była tak obsadzona zielenią, że można było przebyć ją nie wychodząc z pod cienia drzew, ale nie było Strona 7 w tym nic nadzwyczajnego. Poznań był tak zielony, że jeśli ktoś chciał, mógł nie wychodząc z pod drzew przejść z dowolnego końca miasta aż na drugi. Na większości ulic znajdowały się po dwa rzędy drzew, na niektórych tylko jeden, uliczki bez drzew zdarzały się rzadko. Nawet niektóre linie tramwajowe, wydzielone od ulicy, biegły wśród oddzielnych rzędów drzew. Dlatego właśnie Angus uwielbiał przejażdżkę w otwartym wagonie do Golęcina i z powrotem, jeżeli mógł sobie pozwolić na szaleńczy wydatek dwudziestu groszy, równoważność czterech lodów w rożkach. To kosztowna przyjemność, prawdziwa ruina, ale warta każdego grosza biorąc pod uwagę, że za wyjątkiem godzin szczytu było zwykle sporo miejsc siedzących, względnie możliwość stania na otwartych balkonikach z przodu i tyłu pojazdu, dosłownie muskanych przez gałęzie. Ale nie ma się czym tak podniecać, to zdarzało się rzadko, codziennym środkiem lokomocji Angusa były po prostu nogi. Auta trafiały się, lecz na przykład gdy siedział w domu przy otwartym oknie, czasem wyglądał na ulicę słysząc przejeżdżający wóz konny, ale zawsze podbiegał do okna gdy doszedł go głos motoru. Młodzieży można wyjaśnić, że w tych dawnych czasach wynaleziono już taksówki, ale bez porównania liczniejsze były konne powozy do wynajęcia zwane dorożkami. Na dole ulicy Śniadeckich, przy postoju czekało zwykle 5-10 dorożek, a rzadko kiedy stała tam taksówka. Chcąc wynająć taksówkę, szło się zwykle dalej aż do dworca, albo też ulicą Marszałka Foche’a w prawo do przystanku za schodami do parku Wilsona. Obecnie Angus śpieszył do pociągu, który po pięciu przystankach i około 45 minutach miał pozostawić ich na zachód od miasta, na stacji Dopiewo. Jedne z wielu odwiedzin rodzinnych, do cioci i wujka którzy mieszkali w Podłazinach. Jak zwykle Agnus z rodzicami jechali drugą klasą i mieli dla siebie cały przedział, pociąg lokalny miał tylko przedziały drugiej i trzeciej klasy, pierwszej nie było wcale, a i druga była słabo obsadzona. Ojciec Angusa pracował w dyrekcji kolei i dlatego miał zniżkę, a ponad to co roku prawo do dwunastu bezpłatnych biletów powrotnych osobiście i trzech dla rodziny. Dzięki temu Angus miał znakomite wakacje, dużo podróżował i praktycznie poznał pobieżnie prawie całą Polskę, a w każdym razie przynajmniej widział wszystkie województwa. Również tego roku, podobnie jak i poprzednich, na długo przed wakacjami Angus, ogromnie podniecony studiował mapy i codziennie projektował i przedstawiał rodzinie nowe plany. Nawet te odrzucone, sprawiały ogromną frajdę i przez jakiś czas stanowiły przedmiot fantazji i marzeń. Zwykle, ojciec miał miesiąc wakacji, natomiast Angus z matką zostawali, w najlepszym z wybranych miejsc, jeszcze przez drugi miesiąc. A więc właściwie Angus powinien być jeszcze daleko, ale tego roku wakacje skrócono do jednego miesiąca w górach z powodu Strona 8 niepokojącej sytuacji politycznej. Tak więc cały sierpień spędzał w Poznaniu lub raczej najbliższej okolicy, bo wykorzystywano każdą okazję do krótkich wyjazdów podmiejskich. Raz był to Rogalin, ale z reguły Podłaziny, przy czym zwykle Angus pozostawał tam przez kilka dni, czasem aż do końca tygodnia, podczas gdy rodzice wracali do miasta aż do następnego weekendu. Nie protestował przeciwko takiemu systemowi, jeżeli tylko miał dostateczny i zawsze świeży zapas książek do czytania. Angus usiadł przy oknie obok matki, naprzeciwko ojca. Przez całą drogę meldował wszystkie dostrzeżone sygnały kolejowe, które ojciec nauczył go rozpoznawać. W czasie drogi udało mu się nie przegapić i nie pomylić żadnego, w każdym razie ojciec ani razu go nie poprawił. Angus był dumny z ojca, przypisywał mu wszelkie możliwe i niemożliwe zalety, uważał za nadzwyczajnego i wspaniałego człowieka. Jeżeli nawet to duża przesada, to jednak było coś rzeczywiście niezwykłego w tym, że prosty chłopski syn z raczej zacofanej części Polski, wioski Barszczewo koło Białego Stoku zdołał o własnych siłach ukończyć gimnazjum w mieście, utrzymując się przy tym sam korepetycjami. Faktem jest, że miał tylko jeden talent, do matematyki, w tym był zawsze najlepszy i najszybszy. Nie miał właściwie żadnych innych zdolności lecz nadrabiał to pracą, był perfekcjonistą. Północno-wschodnia Polska, gdzie urodził się ojciec Angusa, była wówczas pod zaborem rosyjskim. Po dwuletniej szkole podstawowej nauczyciel, jeden z ukrywających swe przekonania, gorących patriotów i członek podziemnej „Macierzy Polskiej”, organizacji zajmującej się kształceniem dzieci (o tradycjach pozytywistycznych i personalnie powiązanej z endecją, chociaż w założeniu bezpartyjnej i niepolitycznej), przekonał rodziców, że uzdolniony chłopiec powinien kształcić się w gimnazjum. Choć z oporem, rodzice zgodzili się ulegając zorganizowanemu naciskowi, ale nie byli w stanie finansować tego projektu, dość że zgodzili się stracić parę rąk potrzebną w gospodarstwie. Udało się znaleźć sponsorów którzy pokryli wysokie opłaty za pierwszy rok nauki. Wyjątkowo szczęśliwy zbieg okoliczności, jeżeli można to nazwać szczęściem, bo w rzeczywistości pierwszy rok był potwornie ciężki. Sama droga do gimnazjum wynosiła ponad dziesięć km, około dwu godzin, a dla przemęczonego dziecka więcej z powrotem, zawsze za mało snu i za mało jedzenia. Ale znowu przebił się na pierwsze miejsce z matematyki i to całe szczęście, bo po pewnym czasie już jako uznany korepetytor zaczepił się w pałacu Branickich i ostatecznie pozwolono mu tam zamieszkać. Miał kilku uczniów, najpierw dzieci oficjalistów i tak zaczęła się kariera. Na koniec dostąpił zaszczytu uczenia samych hrabiczów, to był naprawdę szczyt, zapewniający dobre życie w ostatnich latach nauki. Ale po skończeniu gimnazjum widoki były czarne, praktycznie nie istniały możliwości dalszego kształcenia się w tej części Polski. Mimo Strona 9 wszystko, po długich poszukiwaniach i staraniach udało mu się zostać studentem Instytutu Kolejnictwa w Petersburgu, uczelni politechnicznej kształcącej inżynierów kolejowych, jednej z niewielu wyższych szkół nie dyskryminującej żadnych narodowości, nawet Polaków i stosującej zasadę przyjęcia na podstawie egzaminów konkursowych, z silnym naciskiem na matematykę. Ale wnet szczęście się odwróciło, pierwszego roku nie ukończył. Będąc przyzwoicie dobrym Polakiem, z głębokiej prowincji i bez żadnych doświadczeń konspiracyjnych, został wkrótce wyrzucony z powodu podejrzenia uczestnictwa w Polskich kółkach studenckich. Skończyło się tylko na tzw. wilczym bilecie, to znaczy raz na zawsze nie miał prawa być przyjęty na żadną szkołę w Rosji; śledztwo nie dostarczyło konkretnych dowodów, tylko same podejrzenia, więc uniknął szczęśliwie więzienia. To doprowadziło do drugiego, gorszego kryzysu, przez następne pół roku żył z niczego i w nędzy, na dnie. Za nic nie chciał wrócić i przyznać się do niepowodzenia we wsi rodzinnej. W końcu szczęście znowu się odwróciło. Znalazł niezłe stanowisko w nowo powstałym, mieszanym, Rosyjsko-Francuskim przedsiębiorstwie do eksploatacji wód mineralnych, które ogłosiło nabór pracowników w otwartym konkursie. Znowu był niekwestionowanie najszybszy, chociaż tym razem tylko ze zwykłej rachunkowości, nie matematyki. Wprawdzie oznaczało to ostateczne pożegnanie się z ambicjami, ale przynajmniej trafił na dobrą posadę i mógł żyć wygodnie aż do pierwszej wojny światowej. Stanowisko inspektora w Mineralnych Wodach, przedsiębiorstwa posiadającego oddziały w całej Rosji, głównie na Podkaukaziu, wymagało ciągłego podróżowania zarówno po europejskiej, jak i azjatyckiej części Rosji, w większości Podkaukazie, Kaukaz oraz wybrzeża morza Kaspijskiego, ale nie tylko. Był to dziki świat i niebezpieczne życie, pełne przygód, ale zapewniało dobre zarobki, mógł pomagać rodzinie i sporo odłożyć. Ale wszystkie oszczędności zniknęły w czasie rewolucji, jedyną pożyteczną inwestycją okazała się duża łapówka, którą zapłacił, - nazywało się to posmarowaniem ręki - w wojskowej komisji lekarskiej. Dzięki temu uniknął poboru i służby w armii zaborcy, z pewnością najlepsza operacja finansowa życia. Z tego barwnego świata i okresu życia pozostał jeszcze jeden kapitał, niewyczerpany zapas interesujących opowiadań dla syna jako urozmaicenie bajek wieku dziecięcego. Ale wkrótce popyt przekroczył podaż, Angus zamęczał ojca, domagał się ciągle opowiadań. Niektóre znał już na pamięć, jak na przykład o nagłej burzy na morzu Kaspijskim, koło Czarnych Skał przy podejściu do Baku; albo o lasach Podkaukazia, złożonych całkowicie z drzew owocowych, głównie jabłoni i grusz, gdzie przy nadejściu jesieni tysiące niedźwiedzi schodziło z gór do owoców, łamiąc gałęzie i czasem całe drzewa, lasy opanowane przez Strona 10 armię niedźwiedzi, żaden człowiek nie odważał się wówczas wkroczyć. Były też opowiadania o rosyjskich trampach zwanych „boska” którzy nie mieli i nie chcieli mieć niczego, nigdy nie zrobili nic złego ani ludziom ani żadnym stworzeniom, do głębi dobrzy, być może prawdziwie święci ludzie w rodzaju świętych hinduskich lub buddyjskich. Nigdy też nie byli napadani ani prześladowani nawet przez najgorszych bandytów, ani przez ludzi na wpół dzikich, od których aż się roiło. Były też historie o tych na wpół dzikich plemionach, w rzeczywistości wspaniałych wojownikach o wolność, ciągle jeszcze walczących z władzą cara i z armią rosyjską, niestety skłóconych również i walczących między sobą przez co nie mogli odnieść sukcesu; a jednak nigdy nie napadali ‘boski’. O ich wioskach w górach, aułach obronnych, niektóre z nich stanowiły prawdziwe fortece, naprawdę nie do zdobycia. Drogą wojenną, od Władykaukazu do Groznego, podróżowano w dużych grupach pod eskortą wojska. Kiedy już ojciec Angusa nie mógł wytrzymać ciągłych żądań opowiadania bez przerwy, spróbował znaleźć chwilową ulgę w czytaniu synowi książek przygodowych. I w ten sposób Angus rozwinął przemożny i zgubny nałóg, prawdziwe uzależnienie od książek, czytania absolutnie bez przerwy. Najgorsze zaś w tym wszystkim było, że Dyrekcja Kolei w Poznaniu miała dużą bibliotekę, w rezultacie stała się ona jakby niewyczerpanym zapasem narkotyków dla narkomana i tak doszło w końcu do sytuacji bez wyjścia, aż do niewybaczalnego występku czytania nawet pod ławką w szkole. Wszystkie opowieści ojca niezmiennie kończyły się przed rewolucją. Ojciec zawsze odmawiał opowiadania o tym okresie mówiąc że to jest coś, czego po prostu nie byłby w stanie wytrzymać żołądek i to nie tylko słuchającego chłopca, ale nawet dorosłego mężczyzny, że on sam chciałby zapomnieć o tym koszmarze i nigdy do niego nie wracać. Tylko raz później, a było to podczas najgorszego terroru niemieckiego, powiedział że on widział już gorsze rzeczy i że Niemcy mogliby się jeszcze dużo nauczyć, jeśli chodzi o prawdziwe okrucieństwo. Może zresztą powiedział to tylko dla pokrzepienia ducha rodziny. Właśnie podczas najgorszego okresu rewolucji bolszewickiej rodzice Angusa spotkali się po raz pierwszy w pociągu ewakuacyjnym który wyruszył do Polski z dalekiego zakątka południowo-wschodniej Ukrainy, z autonomicznego kraju Kozaków Dońskich czy Kubańskich. Pociąg był stosunkowo najbezpieczniejszym miejscem, niemniej wiele razy życie wisiało na włosku i nieraz rzeczy przybierały bardzo zły obrót, zanim uchodźcy dotarli do Kijowa, gdzie znaleźli pomoc i opiekę Komitetu Polskiego. Stamtąd, już następnym pociągiem dotarli do Polski. Strona 11 To wszystko teraz to tylko kilka słów, ale w rzeczywistości to były miesiące i miesiące koszmaru, prawie stale na krawędzi przepaści i wiele razy przeżyli tylko dzięki wyjątkowo szczęśliwemu zbiegowi okoliczności. Wiadomo, że niektóre pociągi ewakuacyjne wprawdzie wyjechały, ale nigdzie i nigdy więcej się nie pojawiły. Lecz, jeżeli ktoś miałby zastrzeżenia, że zbyt duży zbieg szczęśliwych okoliczności jest nieprawdopodobny, lepiej od razu wyjaśnić to wprost: zawsze są tacy co mieli szczęście i tacy co go nie mieli, ale tylko ci pierwsi mogą o tym opowiadać, a ci mniej szczęśliwi nie mówią. I to dotyczy nie tylko tej sprawy, ale także całej książki, nie ma potrzeby więcej tego powtarzać. Oni właśnie mieli dużo szczęścia, ale też bardzo go potrzebowali. Jest faktem, że to był jeden z ostatnich pociągów ewakuacyjnych który dotarł do Polski, zanim zaczęła się wojna na pełną skalę. Inne transporty i ludzie, których spotykali po drodze, nawet umawiali się w Polsce, nie pojawili się, jakby rozpłynęli się w powietrzu. Już w Polsce postanowili się pobrać i zamieszkali najpierw w Środzie, małym mieście koło Poznania, skąd pochodziła mama. W krytycznym okresie wojny bolszewickiej ojciec zgłosił się ochotniczo do wojska. Ale to tylko krótki przerywnik, zakończony w szpitalu po pierwszych dniach bitwy warszawskiej. Będąc, może nie małym, ale na pewno nie zbyt wielkim i silnym mężczyzną, nie nadawał się właściwie do artylerii. A tam właśnie służył i to bynajmniej nie jako szybki matematyk, jak być może się spodziewał, ale raczej jako zwierzę transportowe do noszenia amunicji i innych ciężarów. Nadmierny wysiłek w czasie bitwy spowodował rozległą rupturę i tak oto okres wielkich czynów skończył się, zanim się zaczął. To rzeczywiście pech, wylądować w szpitalu po pierwszej bitwie i to nawet nie będąc ranionym przez nieprzyjaciela! O tym również nie chciał opowiadać i robił się zły, kiedy syn nalegał, Jeszcze przed tym wydarzeniem i znów po powrocie z wojny, rozpoczął pracę na kolei. W odrodzonym państwie polskim, brak było kwalifikowanego personelu i nawet niepełne wyższe studia w instytucie kolejowym w Petersburgu (tak, już wtedy używano takiego żargonu, śmiesznego, gdyż dotyczyło to tylko pierwszego i to nie ukończonego roku) stanowiły dobrą rekomendację. Również i tym razem zdecydowała umiejętność szybkiego liczenia, komputery wtedy nie istniały. Po kilku latach ustabilizował się na dogodnym stanowisku w Dyrekcji Okręgowej Kolei Państwowych w Poznaniu, faktycznie jako prawa ręka szefa wydziału budynków, gdzie jego umiejętność była w stałym użyciu. Odkąd sięgała pamięć Angusa, ojciec był zawsze człowiekiem o pedantycznie uporządkowanym życiu i pracy. Wstawał niezmiennie przed godz. 6 rano, robił staranną toaletę i szczegółowo czyścił buty i ubranie, to był stała rutyna bez względu na to, czy potrzebna czy nie. Po tym kolej przychodziła na śniadanie i drogę do pracy. Zawsze szedł Strona 12 pieszo, nazywał to spacerem dla zdrowia i nie korzystał z żadnego środka komunikacji nawet, jeżeli była taka okazja. Zaczynał pracę o godz. 8, ale zwykle o pół godz. wcześniej, wyjątkowo tylko 20 min. Kończył o 3 po południu, ale zwykle kwadrans później. Nigdy nie zostawał dłużej, lecz jeżeli zdarzała się pilna praca, brał ją czasem do domu albo też szedł do Dyrekcji drugi raz wieczorem. To jednak zdarzało się bardzo rzadko, normalnie wszystko było gotowe przed terminem. Był całkowicie zadowolony za swego stanowiska, chociaż nie wysokiego, i kilkakrotnie odmawiał awansu, być może dlatego, że spowodowałaby ona konieczność zadeklarowania się po stronie regime. Natomiast ojciec był zdeklarowanym endekiem i zdecydowanie przeciwnym Sanacji, krytycznie oceniał samego Piłsudskiego, a tym bardziej jego zauszników i następców, ale tylko w zaciszu domowym, nie udzielał się publicznie. Ogólnie mówiąc, taki poglądy podzielała też żona, ale gwałtownie oponował przeciw nim syn, który traktował je prawie jak bluźnierstwo. Pod wpływem szkoły, stal się on gorliwym zwolennikiem Piłsudskiego (którego nazywał, naśladując pół - oficjalne terminy, „dziadkiem”, co bardzo denerwowało rodziców, nie poczuwających się do pokrewieństwa). W gronie rodzinnym dochodziło do gorących dyskusji, niemniej Angus zachował prawo do swobodnego wypowiadania swoich opinii i myśli. Za wyjątkiem dyskusji w wewnętrznym kręgu, ojciec unikał demonstrowania swoich przekonań a tym bardziej aktywnej działalności politycznej. Z drugiej strony nigdy nie zrobiłby ani nie powiedział niczego wbrew swoim przekonaniom, zwłaszcza nigdy dla awansu. Właściwie unikał polityki, cenił spokój. To był najlepszy okres w jego życiu i nie miał dalszych ambicji, jak tylko doczekać emerytury i przeżyć cicho resztę życia. A to wydawało się całkiem realne. Tym bardziej, że dodatkowo ubezpieczył się w prywatnym towarzystwie włoskim, co miało podwyższyć i tak dobrą emeryturę przeszło dwukrotnie. Oczywiście, nikt wówczas nie przewidywał, że wszystkie te piękne perspektywy obrócą się w proch i pył, a reszta życia i we wojnie i potem będzie wyłącznie nieszczęśliwą wegetacją. Zresztą nie inaczej, niż życia wielu innych Polaków, zwłaszcza uczciwych i przyzwoitych. Na razie jednak warunki materialne i finansowe rodziny układały się pomyślnie. Pensja ponad 300 zł miesięcznie i stale podnoszona każdego roku, (co według ówczesnego przelicznika odpowiadało ok. 60 $ (ale przy zupełnie innej wartości pieniądza - za 1 złoty można było kupić mniej więcej tyle, co obecnie za 10 $). Połowa tej sumy wystarczała na utrzymanie, oczywiście przy skromnym życiu, bez ekstrawagancji ale i bez biedy. Złoty stanowi naprawdę mocną walutę, najbardziej stabilną w Europie po franku szwajcarskim. W Strona 13 porównaniu do złotych, funty i dolary były chwiejne, nie mówiąc już o frankach francuskich osadzonych na lotnym piasku. Normalnie powinno to przynieść dobre skutki dla rozwoju gospodarczego, ale tak się nie stało. W rzeczywistości spowodowało to zadziwiający paradoks, że pieniądze te zachowały część wartości jeszcze długo potem, gdy przestała już istnieć instytucja, które je emitowała. Nie tylko w czasie wojny, jeszcze przez pewien czas po niej to, można powiedzieć, widmo pieniądza zachowało zaufanie wielu ludzi, zwłaszcza na Bałkanach i Bliskim Wschodzie. Prawdopodobnie dlatego, że zapamiętali oni dobrą opinie tej waluty i jej stabilność, raz tylko została ona zdewaluowana w czasie światowego kryzysu, jako ostatnia z wymienialnych walut i to tylko dlatego, że po dewaluacji funtów wielkie banki międzynarodowe zastosowały nacisk wprost, któremu Bank Polski nie mógł się przeciwstawić. Smutne wspomnienie, ale nie ze względów sentymentalnych. Chodzi o to, że właśnie to zaufanie i doskonała opinia waluty ułatwiły w przyszłości okupantowi najłatwiejszy, prosty sposób wykrwawiania polskiej gospodarki. Oczywiście, rabowano też wprost co się dało, zarówno majątek publiczny jak i prywatny, ale najwygodniej było po prostu drukować złote, a pierwszorzędna opinia złotego robiła ten proceder szczególnie opłacalnym i szkodliwym. Przez wszystkie te lata ciągle na nowo stawiane było pytanie czy rząd Polski, czy ówczesny establishment zrobił wszystko, co było możliwe, czy istniała możliwość lepszego przygotowania się do wojny. Otóż jednak istniała: uzbroić się za cenę zdewaluowania własnej waluty. Do diabła ze względami ekonomicznymi i moralnymi, mniejsza o to kogo to zrujnuje, nie ważne że to publiczne oszustwo i nieuczciwość, inni też tak robią - trzeba było zbroić się za każdą cenę. Wszystko jest dozwolone w obliczu śmiertelnego niebezpieczeństwa. To była jedyna desperacka możliwość rozwiązania niemożliwego problemu. Zresztą i tak wszyscy ufni i uczciwi zostali w końcu zrujnowani, a jedyna różnica polega na tym, że na dewaluację przeprowadził i zysk z niej zgarnął agresor. To okropne, że zarówno polityka zagraniczne jak i ekonomiczna spoczywała w rękach ludzi bez wyobraźni, naiwnych i uczciwych, otwarcie mówiąc, głupców wierzących w uczciwość, zwracających uwagę na honor i odpowiedzialność. Ludzi którzy zachowywali się przyzwoicie wchodząc w alianse z łgarzami i oszustami i wierzyli swoim partnerom - gdy zaufanie oznaczało samobójstwo. Tak jest, z początku Hitler nie miał żadnych szans, napadając na Polskę włożył szyję wprost w pętlę. Hazard oparty na pewności, że alianci nie odważą się jej zacisnąć, że boją się cokolwiek zrobić. Strona 14 Prawdą było to w co wierzyli wówczas wszyscy Polacy: wojna byłaby do wygrania w ciągu miesiąca, najwyżej paru, gdyby sojusznicy wypełnili swoje zobowiązania. Wydawało się, że nie powodu wpadać w panikę, przerywać rozpoczynającą się nareszcie, po tak trudnych wysiłkach, dobrą passę w gospodarce. Ale trzeba umieć ocenić partnerów, którym się zaufało, z którymi związało się swój los. Hitler okazał się psychologiem lepszym niż Polacy. Rezultat wynikał nie z aktualnego stosunku sił, ale ze znajomości natury ludzkiej. Tymczasem jednak traktowano stabilną walutę jak świętość. Angus namówił rodziców, żeby pozwolili mu zaprowadzić księgowość rodzinną i rezultaty głęboko go zdumiały, bo stwierdził, że rodzina ma więcej pieniędzy, niż jest w stanie wydać żyjąc wygodnie choć skromnie. Niezwłocznie też zaczął snuć plany jak zostać milionerem, tym razem jednak nie na podstawie książek ale raczej filmów, „po amerykańsku” tzn. przez odkładanie i zdrowe inwestycje. Dzisiaj już prawie zapomniano jaki wpływ na przenoszeniu wzorców i idei miały popularne filmy amerykańskie. Jedną ze stałych pozycji w wydatkach był czynsz za mieszkanie; dosyć tani. Parę lat przed urodzeniem Angusa, a więc jeszcze przed początkiem świata, rodzice kupili udział w spółdzielni mieszkaniowej, to coś zbliżonego do kondominium w USA, za dość znaczną kwot 800 zł w złocie (Angus nie rozumiał właściwie tego wyrażenia i wyobrażał sobie coś bardzo wspaniałego i kosztownego, w rodzaju skarbu piratów; w rzeczywistości to tylko termin prawny, oznaczający po prostu że jeżeli wartość waluty się zmieni, zostanie ona automatycznie przeliczona według aktualnego stosunku do złota). Po zbudowaniu nowych domów na ul Śniadeckich (1924/5 r.) wynajęli pięciopokojowe mieszkanie na parterze, Właściwie było ono za duże na dwie, później trzy osoby, więc postanowili jeden pokój wynajmować, albo jak się w tych czasach mówiło, przyjąć gościa za opłatą. Położenie było korzystne, nie mówiąc o tzw. dobrym adresie. Przy tej ulicy zbudowano właśnie dwa wydziały uniwersyteckie, a w położonym obok parku Wilsona wydzielono tereny sportowo-rekreacjne Uniwersytetu oraz Studium Wychowania Fizycznego, okna od tyłu mieszkania wychodziły wprost na te boiska. Wynajęty umeblowany pokój sublokatorski pokrywał czynsz za cały apartament, ale z drugiej strony powstała konieczność przyjęcia pomocy domowej. Więc po kilku latach rodzice zdecydowali się przenieść do mniejszego trzypokojowego (+ oczywiście kuchnia i łazienka) mieszkania na drugim piętrze. bez dziewczyny służącej i bez wynajmowania pokoju, a za to więcej spokoju. Prowadząc, chociaż tylko dla zabawy, księgowość rodzinną Angus wykrył, że przy czynszu wynoszącym obecnie 63 zł (na poprzednim mieszkaniu 119 Strona 15 zł), główne stałe wydatki były w przybliżeniu równe, a mianowicie: 60 zł czesne za jego szkole i mniej więcej tyle samo koszty utrzymania, to jest głównie zakup żywności. Rodzice Angusa posyłali go do prywatnej dobrej szkoły, ale on nigdy dotąd nie zdawał sobie sprawy, że to był taki ogromny wydatek. Uważał to za zupełnie niepotrzebną, potworną stratę, bo przecież mógł chodzić do państwowej szkoły powszechnej za darmo. Starał się przekonać rodziców, dosłownie błagał ich czując ciężar odpowiedzialności za taką potworną rozrzutność, wszystko przez niego. Ale rodzice pozostali uparci. Z wyrzutami sumienia postanowił przynajmniej uczyć się za całą wartość tej wysokiej opłaty, zwłaszcza że dzieci urzędników państwowych mogły ubiegać się o 50% zniżkę, jeżeli przeciętna ocen przekraczła dobrze. Decyzję tą podjął z ciężkim sercem, gdyż oznaczała ona, że konsekwentnie musi też zrezygnować z czytania pod ławką. Człowiek dorastający zaczyna stopniowo dostrzegać, na jakim okrutnym i bezlitosnym świecie żyje. Dziwnym zbiegiem okoliczności czas pokazał, że to uparci rodzice mieli rację, a w ich szaleństwie była jednak metoda. Niemcy zrabowali cały majątek rodzinny, od gotówki i akcji, od mebli do pościeli i od ubrań i bielizny do spiżarni, prawie do gołej skóry. Faktycznie członkowie tej rodziny dwa razy uszli tylko z życiem, wyrzuceni z domu nie mogli ani nie mieliby do czego wrócić, zaczynali wszystko na nowo od zera, raz na początku i potem jeszcze na końcu wojny. A następnie, chociaż w bardziej pośredni sposób, rabowani byli przez Sowietów i ich sługusów. Jedyną trafną i dobrą inwestycją okazały się wydatki na wykształcenie, chociaż właściwie tylko podstawy, wymagające uzupełnienia, ale dobre i trwałe, szkielet który stopniowo wypełniono. Pozostała, trzecia część prawie równych wydatków to koszty utrzymania, „życia”, czyli w zasadzie żywności. Za ok. 60 zł miesięcznie co odpowiada ok. 2 zł dziennie cała rodzina mogła jeść dobrze, faktycznie za dobrze i za obficie. Będąc krajem rolniczym, Polska przez cały czas miała wysoką nadprodukcję żywności. Z konieczności więc żywność była i tania i doskonałej jakości, musiała taka być, by producent mógł ją sprzedać. Na przykład, doskonały chleb „pytlowy” i mleko z dobrej mleczarni, jakie kupowali kosztowało po 20 groszy, a wiele innych gatunków można było kupić za dziesięć do kilkunastu groszy, jeszcze taniej na rynku lub od rolników, prawie wszyscy piekli własny chleb. Jajka na rynku od 2 do 5 groszy itd. Ale nie trzeba było nawet iść na rynek, ulicą jeździły wozy sprzedające różne warzywa, rozlegał się głos woźnicy „Pyyyrkii na fuuunty, trzy kilo za dwadzieścia groszyyy!” ale i okazyjnie w sezonie „po grrroszemu! po grrroszemu!”. Czasem mama krzyknęła z okna i posyłała Angusa po sprawunek, na ul Śniadeckich nie wypadało po prostu opuścić z okna Strona 16 koszyka, jak to widywał czasem gdzie indziej. Jedyne towary konsumpcyjne nie tanie, to były alkohol i cukier, lecz to oczywiście z powodów podatkowych. [Kapsuła z wyjaśnieniami, można czytać lub opuścić] Gospodarka polska a położenie geograficzne. Dla polskiej gospodarki czynnikiem krytycznym był brak rynku dla produkowanej żywności. Z powodu nadprodukcji rolnicy, zarówno drobni jak i wielcy mieli kłopoty i to w konsekwencji odbijało się na innych dziedzinach, przemyśle, kurczeniu się handlu, zamieraniu sfery finansowej, nieobecności wielkiego kapitału. Zjawiska całkowicie nielogiczne, absurdalne, bo po obu stronach znajdowały się ogromne rynki i to tradycyjnie nastawione na polską żywność, na obu istniał ogromny popyt i praktycznie nieograniczona chłonność. To za słabo powiedziane, tam były miliony głodujących i wielu dosłownie ginących z głodu. Ale granice z obu stron były szczelnie zamknięte i to nie ze względów ekonomicznych, ale politycznych. Po wschodniej stronie granica właściwie nie przypominała granicy, ale zastygły front z czasu wojny. Jakakolwiek normalna wymiana handlowa była z pewnością niemożliwa choć od czasu do czasu dochodziło do zawarcia niewielkich traktatów handlowych na drodze rokowań dyplomatycznych, każda transakcja traktowana jako element polityki i propagandy. Dlatego właśnie wykluczone było. żeby strona rosyjska wpuściła polską żywność. Przeciwnie, Sowiety przez cały czas forsowały organizowany przez państwo eksport żywności i płodów rolnych do zachodniej Europy i to tanio, po dumpingowych cenach i nie zaprzestały tego nawet wtedy, kiedy miliony ludzi ginęło z głodu, a zginęło tylko w czasie największego z nich, co najmniej 15 - 20 milionów. Oczywiście mowa o zorganizowanym celowo i sztucznie wielki głodzie na Ukrainie, lecz nie brakło też mniejszych głodów i to nawet nie spowodowanych planowo przez państwo. Możliwe, że przez cały okres istnienia władzy sowieckiej zginęło z głodu 40 - 45 milionów. Zbrodnia eksportu żywności w tych warunkach (a część w ogóle marnowała się podczas gromadzenia, to jest zabierania siłą i transportu) popełniona została z powodów politycznych i ideologicznych, chociaż może potrzebne też były i dewizy do budowanego właśnie, bez względu na ofiary, przemysłu zbrojeniowego. Propaganda głosiła, że Sowiety są rajem dla klasy robotniczej, wymysły o głodzie to kłamstwa wrogów, ludzie odżywiają się dobrze i żyją lepiej, niż w krajach kapitalistycznych. Ci co ośmielili się być głodni, byli po prostu rozstrzeliwani tysiącami. Nie wolno ulegać burżuazyjnym kłamstwom. Władze nigdy nie pozwoliłyby na żaden import żywności, za żadną cenę, za nic.. Strona 17 Zwłaszcza za nic. Jakakolwiek bezinteresowna pomoc była szczególnie podejrzana jako prowokacja i wroga dywersja prowadzona w oszukańczych celach ideologicznych, szkodliwa propaganda (to może się nie mieścić w głowie, ale rzeczywiście misje Czerwonego Krzyża zostały zamordowane, niestety jak ze wstydem wspominał Angus, zdarzyło się to po obu stronach, złe emocje wzięły górę także w Polsce, na co wpływ miała wielka liczba uciekinierów, którzy widzieli, lub żyli w Rosji. Oficjalna propaganda głosiła, że to Wielki Kraj Rad pomaga ludziom w innych krajach, żyjących w okropnych warunkach, w biedzie, głodzie i ucisku, nienawidzących kapitalistów, którzy jedynie mogą sobie pozwolić na kupno najbardziej luksusowej żywności. Naturalnie, jeżeli akurat w danej chwili woleli ją od krwi ludzi pracy, którą pijali w złotych kubkach jako ulubiony odświeżający napój. Angus nawet nie znał tych bzdur, rodzice też nie, ani ogromna większość ludzi w Polsce. Co więcej, nawet gdyby kto je powtórzył albo napisał, nikt by mu nie uwierzył, traktując to jako głupią kaczkę dziennikarską. Jakie są granice ludzkiej głupoty? Może się wydawać, że kompletne szaleństwo nie może by przyjęte przez zdrowy umysł. Ale zanim określi się coś za zbyt absurdalne, niemożliwe do akceptacji, trzeba pamiętać, że przecież za naszych czasów, całkiem niedawno w krajach bloku komunistycznego oficjalna propaganda głosiła, że plaga stonki występuje wyłącznie z powodu tajnych operacji amerykańskich i że to amerykańskie okręty podwodne, samoloty i co tam jeszcze przywożą ją i rozprowadzają. Idiotyzm? Tak, a przecież w tej sprawie uchwalano masowe protesty i przesyłano je drogą oficjalną. A ktokolwiek odważyłby się wyrazić wątpliwości, ryzykował więzienie. To i tak ogromny postęp w stosunku do Związku Radzieckiego, gdzie niedowiarkom nie zezwalano żyć, a działała tam wysoko wykwalifikowana inkwizycja. A czyż oficjalnie nie głoszono, że Mao pływał z szybkością 40 węzłów i jeszcze układał przy tym poematy, które natychmiast po wyjściu z wody podyktował swemu sekretarzowi. A sam Stalin, czy nie miał jeszcze bardziej zadziwiającego i uniwersalnego umysłu? Zasady zdrowego rozsądku nie mają zastosowania pod przymusem dyktatury. Na przykład jest dobrze znanym obecnie faktem, że podczas wielkiego głodu na Ukrainie (wywołanego sztucznie) duże okręgi zostały otoczone i odcięte przez GPU, zwykle z pomocą podporządkowanych jednostek armii, cała komunikacja wstrzymana, uciekinierzy tłumnie rozstrzeliwani. Ludzi zmuszono do pozostania i umierania w ich domach, skutecznie przeszkodzono im w ucieczce - mogliby szukać pomocy w miastach, może szerzyć panikę i rozpuszczać wiadomości. Po prostu trudno uwierzyć, że w jednym z najurodzajniejszych krajów świata, zginęły miliony, od dziesięciu do dwudziestu milionów zmarło wtedy z głodu Strona 18 a nieznana liczba została rozstrzelana. Ludożerstwo zdarzało się i to nie wyjątkowo lecz dość często. To i tak zdumiewające, że nie stało się ono w tych warunkach powszechne. Krótko mówiąc, zamiast budowania obozów śmierci cały ten kraj podzielono na kilka rejonów, jakby ogromnych obozów i trzymano w izolacji, aż część ludzi wymarła. Jednak mimo izolacji i wytłumienia przepływu wiadomości, zawsze zdarza się kilka przeżyć, pozostały też wspomnienia, nawet pamiętniki i po latach informacja o tym niewyobrażalnym piekle jednak się rozszerzyła i przetrwała. Już w tych latach, do blisko położonej Polski przenikały pogłoski, przyjęto je z niedowierzaniem, jedni potwierdzali, inni zaprzeczali. Innym przykładem jest przemyt. Mimo wszelkich zabezpieczeń, istniał szlak przemytniczy z Niemiec do Rosji na kokainę i inne (sacharyna, kamienie do zapalniczek itd.), a z powrotem złoto, kosztowności i dzieła sztuki. Napisano też na ten temat kilka interesujących książek. Jednym z takich autorów, dobrze zorientowanych na podstawie osobistego udziału w procederze był odsiadujący wyrok na tzw. Świętym Krzyżu (jedno z najcięższych więzień) Sergiusz Piasecki. Istnieją też jeszcze nie publikowane pamiętniki sławnego Robin Hooda Polesia, Carton de Wiart’a i chyba staną się bombą wydawniczą w krajach anglojęzycznych, gdy wywiad brytyjski pozwoli wreszcie wyjąć je z zamrażarki. (Sir Adrian sam nie uczestniczył oczywiście w szmuglu, ale zatrudniał często ludzi z branży). Krótko i węzłowato: jeżeli w ZSRR złapano przemytnika z kokainą lub innymi narkotykami, mógł się on spodziewać dłuższego pobytu w obozach na dalekiej północy, podobnie jeżeli przenosił złoto lub kosztowności. Ale jeżeli złapano go z żywnością, to w ogóle nie przekazywano go wymiarowi sprawiedliwości (co za śmieszne słowo), ale zwłoki zakopano na miejscu. To był wróg klasowy, najgorszy prowokator i podstawowym zadaniem było nie dopuścić do rozpowszechniania fałszywych wiadomości, że w krajach kapitalistycznych rzekomo jest obfitość żywności. W takiej sytuacji żaden człowiek o zdrowych zmysłach po obu stronach granicy nie podejmował takiego ryzyka. Nie warto. Z przeciwnej, zachodniej strony, granica z Niemcami nigdy nie była zamknięta, jednak sytuacja była trudna i skomplikowana. Niemcy nie głodowali, w każdym razie nie ginęli z głodu, ale owszem, chodzili głodni i źli, a jedli marnie. Przez ostatnie stulecie, gdzieś od wojen napoleońskich, Berlin, Prusy i wielka część Niemiec stały się naturalnym rynkiem zbytu dla płodów rolnych z Wielkiego Księstwa Poznańskiego, to jest tej części Polski, która pozostała pod zaborem pruskim; stopniowo także żywności sprowadzanej z dalszych części Polski, podległej ówczesnej Rosji. Ten rynek istniał nadal i zapotrzebowanie na żywność było większe, niż kiedykolwiek, ale granica teraz została potraktowana z krańcowym protekcjonizmem, jeszcze gorzej, po kilku latach zaczęła się tzw. „wojna taryfowa” lub celna, Strona 19 wojna ekonomiczna na pełną skalę. Kolejne rządy niemieckie starały się za wszelką cenę nie tylko wykluczyć import z Polski, ale także przeciąć tranzyt z Polski do innych krajów, w szczególności Europy Zachodniej przez krańcowo niekorzystną taryfę opłat kolejowych. Wpływ na polską gospodarkę był wyjątkowo katastrofalny. Niewątpliwie Polska była krajem mniejszym, bez porównania słabszym ekonomicznie i bardziej wrażliwym na ciosy. Jednak, jeżeli nawet silniejsza gospodarka niemiecka mogła łatwiej znieść ten ciężar, właśnie tam ludność ucierpiała bardziej. *** Matka Angusa urodziła się w Wielkopolsce, a więc pod zaborem pruskim, uczyła się w niemieckich szkołach w języku niemieckim (pod przymusem) i miała przyjaciółki, dawne koleżanki szkolne, mieszkające po obu stronach granicy, także w Berlinie (przeważnie Polki, ale również i Niemki). Także i w Poznaniu zawarła bliską przyjaźń z Panią Balcer, Niemką z Berlina, która wyszła za mąż za Polaka, p. Balcera i w konsekwencji została obywatelką polską. Rodzina Balcerów mieszkała w tym samym domu, początkowo wprost naprzeciwko, drzwi w drzwi, a potem po tej samej stronie ale o dwa poziomy niżej (rodzice Angusa przenieśli się na drugim piętrze). Obie Panie spędzały na długich rozmowach kilka godzin dziennie i zaprzyjaźniły się do tego stopnia, że pani Balcer poproszona została na chrzestną matkę Angusa. Otóż chociaż pani Balcer była sympatyczna, bystra i dzielna, nigdy nie zdołała nauczyć się poprawnie polskiego a lubiła sobie pogadać i była szczęśliwa mogąc rozmawiać po niemiecku, usta jej się nie zamykały. A z drugiej strony matka Angusa chętnie skorzystała z tej okazji, uważając, że w ten sposób może zachować znajomość języka niemieckiego na poziomie. Po latach spędzonych w domu zapomniała wiele z francuskiego, większość z rosyjskiego, który zresztą i tak nauczyła się tylko praktycznie i z konieczności, natomiast jej niemiecki był nadal doskonały, a z biegiem czasu po prostu nikt nie mógłby odróżnić jej od rodzonej Berlinerin. Nic dziwnego, panie gadały i gadały codziennie z zawrotną szybkością, o życiu i w ogóle o wszystkim, śpiewnie gruchającym głosem tak, że Angus nie był w stanie wyróżnić konkretnych słów. Dlatego jako dziecko nazywał przyjaciółkę matki panią „nein nein, ja ja”, bo to były jedyne dźwięki jakie zdołał usłyszeć. Otóż pani Balcer często odwiedzała Berlin i swoją rodzinę, a matka Angusa od czasu do czasu towarzyszyła jej. Zabierały zawsze ze sobą torbę lub dwie żywności, tyle ile wolno było zabrać podróżnemu dla własnego użytku i dzięki temu zawsze były witane jako mili goście. W gruncie rzeczy, matka z torbą żywności, która w Polsce prawie nic nie kosztowała, czuła się tam jak jaśnie pani. Po powrocie z takiej podróży, zwykle była to okazja do kilku Strona 20 dodatkowych godzin rozmowy, a potem, gdy już pani Balcer wyszła, Angus mógł usłyszeć końcowy komentarz po polsku: - Berlin to wspaniałe i bardzo piękne miasto, ludzie są tam mili i sympatyczni, wiele się można nauczyć i to przy dobrej rozrywce, ale z całą pewnością w Polsce żyje się lepiej. Gdyby Polacy musieli tak kiepsko - po prostu podle - jadać, jak ludzie mieszkający w Berlinie, doszłoby do buntów i zamieszek. Bez żadnych wątpliwości, tu się nie ma co śmiać - Polak jak głodny to zły. Te wyjazdy ustały trochę przedtem, zanim Angus zaczął chodzić do szkoły, a właściwie gdy Hitler doszedł do władzy i zaczął urządzać „tysiącletnią Rzeszę”. Paniom wyjaśniono, że rodzina zawsze jest rodziną, a i przyjaciele przyjaciółmi, ale tymczasowo, oczywiście tylko na krótki czas, lepiej byłoby zaprzestać tych wizyt. To po prostu zdrowy rozsądek, bo o gościach z Polski teraz się szeroko mówi i to jest trochę kłopotliwe. Ten nowy wiatr na pewno wkrótce ustanie, a na razie po co budzić podejrzenia. Jednak nowy wiatr wcale nie ustał, a co więcej stopniowo to sama pani Balcer przestała odwiedzać swoich rodziców i rodzinę. Tego już matka Angusa nie mogła zrozumieć: - Co za bzdury, to jest przykład niemieckiego porządku, dyscypliny. Niewątpliwie ludzie przesadzają, są zbyt bojaźliwi. Łatwo nimi kierować, słuchają, ulegają i w rezultacie tresuje się ich i ujeżdża jak łysą kobyłę w cyrku. To nigdy nie mogłoby się zdarzyć w Polsce. Jakim prawem ktoś mógłby dyktować mi, kogo mogę przyjmować w domu? Niechby tylko spróbował, już ja bym mu pokazała! - Po latach zobaczyła na własne oczy to, w co przedtem nie mogła uwierzyć i wtedy jej komentarz się zmienił: - Co oni zrobili z tymi ludźmi, z całym krajem, z innymi krajami. To po prostu niepojęte, jak się to mogło stać. Byliśmy ślepi, cały świat był ślepy że wcześniej tego nie dostrzegł. Cały ten okres powinien być szczegółowo zbadany i opisany, powinni o tym uczyć w szkołach. Jednak to właśnie Hitler przerwał wojnę ekonomiczną przeciw Polsce. Głównie dlatego, że okazała się nieskuteczna. Powodowała straty po obu stronach, chociaż znacznie dotkliwsze dla słabszej gospodarki polskiej. Jednak w ten sposób nie dało się osiągnąć żadnych ustępstw, przeciwnie, zgodnie z charakterem narodowym Polaków działało to odwrotnie. Ale tak naprawdę dla Hitlera ważne było co innego - spektakularny efekt natychmiastowego podniesienia warunków życia zwykłych ludzi, co od razu dodało mu popularności. Zwłaszcza w okręgu berlińskim i ośrodkach przemysłowych Śląska, także w innych wielkich miastach sytuacja żywnościowa się poprawiła, ceny spadły. To wszystko przypisano zasługom Partii (skąd my to znamy?), ale nie wyjaśniając tego inaczej, jak tylko nową lepszą administracją. Dokładnie to samo mogły zrobić przed Hitlerem inne rządy i