Fobia
Szczegóły |
Tytuł |
Fobia |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Fobia PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Fobia PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Fobia - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Guy N. Smith
Fobia
Przełożył Przemysław Panek
PHANTOM PRESS INTERNATIONAL
GDAŃSK 1992
Tytuł oryginału Phobia
Redaktor Małgorzata Paszkowska
Opracowanie graficzne Phantom Press International
Ilustracja Marcin Konczakowski
Copyright Guy Smith Associates 1990 © Copyright for the Polish edition
by PHANTOM PRESS INTERNATIONAL
GDAŃSK 1992
PRINTED IN GREAT BRITAIN
Wydanie I
ISBN 83-7075-074-5
Frankowi Norulakowi
— przyjacielowi i wielbicielowi
tę książkę poświęcam
Dom budził w niej grozę, mimo że przebywała w nim wielokrotnie i do dziś nie
wydawał się takim. Nawet jeszcze pięć minut temu nie robił takiego wrażenia.
Dopiero teraz, całkiem nagle.
Leah Strike poczuła, że przechodzi ją dreszcz. Na dworze było jednak ciepło i
grzało przyjemne letnie słońce. Pod bawełnianą sukienką poczuła ciarki. Za
każdym razem, gdy wstrząsał nią kolejny dreszcz, na jej ciele natychmiast
pojawiała się gęsia skóra. Przez chwilę chciała zawrócić i uciec. W końcu
jednak, z niemałym wysiłkiem, opanowała się.
Lecz dziwne uczucie nie znikało. Wciąż czaiło się gdzieś w zakamarkach jej
umysłu. Wydawało się, że jest to raczej niepokój niż strach. Rodzaj
niewyrażalnego poruszenia. Zrobiło się jej niedobrze i obawiała się, że
zemdleje, więc usiadła na niskim murku i pochyliła do przodu. Wciąż jednak nie
opuszczały jej natrętne, niepokojące myśli. Prawie ze strachem spoglądała na dom
stojący po przeciwnej stronie ulicy.
Była wysoką blondynką. Mogła być atrakcyjna, gdyby nie jej zdecydowana niechęć
do używania kosmetyków. Miała 35 lat i dobry makijaż mógłby ukryć kilka
zmarszczek biegnących przez jej twarz. Wizyta u fryzjera pomogłaby tchnąć nieco
życia w opadające na kołnierz długie kosmyki włosów. Nawet niewielki uśmiech
dodałby jej uroku. Śmiała się jednak rzadko. Życie stawało się dla niej powoli
kieratem codziennych, rutynowych obowiązków gotowania, sprzątania i prania dla
męża i trojga dzieci. Wymagająca posłuszeństwa, bezcelowa rola żony i matki w
monotonnym życiu rodzinnym odcisnęła na niej swe piętno.
Zmrużyła oczy w jasnym popołudniowym słońcu, zmuszając się, aby spojrzeć jeszcze
raz na drugą stronę. Na ulicy stała wysoka furgonetka, służąca do przeprowadzek,
która częściowo przesłaniała dom numer trzynaście. Do tej pory nie wierzyła w
przesądy. Znów zadrżała.
Był to typowy dom szeregowy, jakich wiele można było spotkać w południowych
dzielnicach Londynu. Nie różnił się niczym od co najmniej pięćdziesięciu
podobnych domów, stojących po obu stronach ulicy. Wszystkie takie same jak przy
następnej przecznicy. Każdy przylegał do swego poprzednika i tworzyły razem
jeden ciąg. Były w zupełnie przyzwoitym stanie, mimo że zostały wybudowane
jeszcze przed wojną, aby zaspokoić zapotrzebowanie istniejące wówczas wśród
ludności, której wciąż przybywało. W 1935 roku taki dom kosztował siedemset
pięćdziesiąt funtów, w 1989 — sto dwadzieścia pięć tysięcy. Wyglądały jak
identyczne, poustawiane w rzędzie pudełka. Nie miały żadnych dodatkowych
pomieszczeń, z wyjątkiem przybudówki z półokrągłymi oknami. Podłoga pokryta była
kamienną posadzką. Nie było tu nic, co pozwoliłoby wywyższać się właścicielom
takiej posesji nad swymi sąsiadami. Wszystko było identyczne. Każdy z tych
domków posiadał na zewnątrz niewielki, prawie jak chusteczka do nosa, skrawek
ogródka. Przed frontowymi drzwiami znajdował się niewielki klomb. Panowały brud
i ciasnota. Niechlujne otoczenie i sam dom, budzący klau-strofobiczny lęk, nie
były zachęcające. „Wszystko zależy od tego, czego oczekuje się od życia —
pomyślała Leah. — Zawsze można gdzieś mieszkać." Nowy nabytek szybko nabiera
wartości w oczach właściciela, toteż zaczęła przekonywać się, że nie zrobiła
złego interesu. Poza tym planowali, że za rok lub dwa postarają się zmienić
mieszkanie. John obiecał jej to. Na razie musieli jednak oswoić się z tym
miejscem.
Dom w Chiswick był bardzo podobny, prawie identyczny. Niewątpliwie był
nowocześniejszy, jasny, przewiewny, ale za to ciaśniejszy. Leah przypomniała
sobie plac zabaw, na który często spoglądała, porośnięty zaniedbaną i bujną
trawą, zasypany bezładnie porozrzucanymi śmieciami. Każdy szczegół był tam
brzydki i nieprzyjemny dla oka, ale nie przerażający i budzący grozę, tak jak
tu.
Leah cieszyłaby się, gdyby mogła zostać tam i pomieszkać jeszcze przez rok albo
dwa. Było to jednak niemożliwe. Nie mieli wyboru; bank udzielał kredytu tylko w
przypadku naty-
8
chmiastowej przeprowadzki. Spłata kredytu była dla nich poważnym obciążeniem,
mimo że podniosły im się zarobki. John mówił, że należy patrzeć w przyszłość i
myśleć rozwojowo. Być może nawet sam wierzył w to, co mówił. Być płatnikiem
dużych kredytów oznaczało zwykle wysoki status materialny. W przypadku Johna i
Leah Strike były to jednak tylko pozory. Zresztą i tak nikt z ich znajomych nie
zwróciłby na to szczególnej uwagi i nie pomyślałby o nich jak o bogaczach. Banki
londyńskie były duże i zinstytucjonalizowane, nie tak jak te prowincjonalne,
gdzie można było wyrobić sobie pozycję, biorąc udział w kilku lekcjach golfa,-
organi-zowanych przez miejscowy klub. Bank nie pozwolił Johnowi nawet na dzień
zwłoki przy opuszczaniu poprzedniego mieszkania. Wszystkie obowiązki spadły więc
na Leah. Całą odpowiedzialność za przeprowadzkę złożyła jednak na robotników.
„Jeśli coś nie będzie się podobało Johnowi, to już sam przestawi to sobie
później — pomyślała.— Niech wreszcie sam zajmie się tymi przeklętymi sprawami."
Poczuła się lepiej. Przytrzymując się ściany, wstała i utrzymała się o własnych
siłach. Dom wyglądał, jak gdyby był zupełnie opuszczony i wymarły. Nic
nadzwyczajnego. To chyba odrapane ściany i źle położona farba robiły niedobre
wrażenie.
Leah pomyślała, że jej obawy są zupełnie bezpodstawne i wszystko, o czym do tej
pory myślała, jest tylko wytworem zmęczonej stresem wyobraźni i umysłu, który,
wyczerpany nagłym wstrząsem, nie mógł przystosować się do nowego miejsca.
Powinna teraz wejść do środka i zobaczyć, co dzieje się z dziećmi.
Jej córeczka Sara ustawiała w swej nowej sypialni przedmioty i meble. Na jej
piegowatej twarzy malował się wyraz zacietrzewienia i determinacji. Jak na swoje
trzynaście lat była nad wiek dojrzałą dziewczynką. Dwa tygodnie temu kupiła
sobie swój pierwszy stanik i była z tego powodu bardzo dumna. Leah zauważyła
niedawno, że jej córka używa tuszu i szminki, której odcień był zbyt ciemny,
sprawiając, iż dziewczynka wyglądała na przedwcześnie dojrzałą. Mimo wszystko
matka nie zamierzała robić jej z tego powodu
awantury. Przynajmniej jeszcze nie teraz. John powiedział, że ich córka powinna
się malować i używać kosmetyków, ponieważ jej rówieśniczki w szkole dawno to
robią. „Jeśli będziemy usiłowali nakłonić ją, aby robiła inaczej, będzie czuła
się gorsza od swych koleżanek." Leah obserwowała dorastające szybko w
dzisiejszych czasach młode dziewczęta, które wyglądały mocno ponad swój
rzeczywisty wiek. To właśnie dlatego tak wiele z nich wpadało w kłopoty. Leah
czuła się winna i w żaden sposób nie mogła się od tego uczucia uwolnić. Zaszła w
ciążę przed ślubem. Teraz zamierzała wyznać to swej córce. Trudno było nawet
winić o to Johna. Aby począć dziecko, potrzeba dwojga ludzi.
— Wszystko w porządku, Saro? — Głos matki był zmęczony i napięty, jakby miała do
powiedzenia coś niesłychanie ważnego.
— Tak, mamo.
— Gdzie są chłopcy?
— Chyba w ogrodzie.
O Boże! Ogród wyglądał jak sterta śmieci. Leah stała w drzwiach balkonowych i
patrzyła przez nie na ogród. Miał przypuszczalnie dwadzieścia na dziesięć
metrów. Można było pomyśleć, że poprzedni właściciele mieli sporo kłopotu z
utrzymaniem tego skrawka ziemi w porządku.
Sam bawił się piłką wśród zwalonych stert gruzu i chwastów. Kopał swą nową
zabawkę, którą kupił za własne oszczędności odłożone z kieszonkowego. Piłka
odbijała się od rachitycznego płotu, a wtedy dziewięcioletni chłopiec zawracał
jej bieg kopniakiem, aby znów uderzała o sypiące się ogrodzenie, którego
poszczególne części jęczały i zgrzytały niemiłosiernie. Mały Ben ruszył za
piłką, mrucząc pod nosem z zadowolenia, ale Sam natychmiast zaczął okładać go
pięściami, przyciskając do rozpadającej się, starej ogrodowej altany. Ben
piszczał przeraźliwie, zły i wystraszony.
— Sam! — Leah krzyknęła z całej siły. Jej głos zabrzmiał ostro, przenikliwie,
prawie histerycznie.
— Słucham, mamo? — Sam podniósł piłkę z ziemi i trzymał ją blisko
rozcapierzonych rąk swego młodszego brata.
10
— Sam, daj mu się też pobawić.
— Przecież daję.
— Nieprawda. Robisz wszystko, aby nie mógł złapać piłki. Ben krzyczał z
wściekłości, podskakując i rzucając się na ziemię, po czym zaczął płakać.
— Najlepiej będzie, jeśli wrócicie do domu, obaj.
„O Boże! Oni znów się kłócą — pomyślała zdesperowana. — Może rzeczywiście lepiej
zostawić ich w ogrodzie. Jeśli już mają się kłócić, to niech to robią na
dworze."
— Kończcie zabawę. Zaraz będzie herbata.
— Nie jestem głodny, mamo.
Leah westchnęła. Nie łatwo było oderwać chłopców od zabawy.
— Na sąsiedniej ulicy jest sklep rybny i frytkarnia. Może chcecie zjeść do
herbaty trochę frytek?
— O, tak!!! — Sam wpadł na pomysł. — Chciałbym ciastko rybne, mamo. Proszę.
— Dobrze, ale dopiero za jakieś dwadzieścia minut. Leah zręcznie rozładowała
sytuację. Nawet Ben przestał płakać.
— A teraz chodźcie się umyć. Sam, jesteś strasznie umorusany. Bena też nie
ominie kąpiel. Później porozmawiamy o frytkach.
„I jeśli John , gdy wróci do domu, będzie miał ochotę pójść po porcję również
dla siebie."
Entuzjazm Bena dla frytek skończył się po zjedzeniu pierwszych sześciu. Rzucił
wtedy jedną z nich w Sama.
— Ben, przestań! — Leah starała się nie krzyczeć i powstrzymać chęć wymierzenia
swemu trzyletniemu synowi solidnego klapsa, gdy ten z rozmysłem rzucił na
podłogę kilka frytek. Chłopczyk był przemęczony. Pomyślała, że prawdopodobnie
nie będzie mógł zasnąć w nowym miejscu i znajdzie się w nocy między nią a
Johnem, a na koniec pewnie zmoczy łóżko do granic przyzwoitości.
— Ben, dlaczego nie bawisz się swoimi klockami?
— Nie chce mi się.
11
Było to akurat na rękę Leah, gdyż nie pamiętała ani trochę, w który karton
zapakowała klocki swego syna.
— Dobrze, możecie zejść na dół, tylko bez żadnych bijatyk. Słyszeliście? Sam?
Chłopcy działali jej na nerwy. Przez ostatni tydzień, to jest od czasu, gdy
skończyły się zajęcia w szkole, nie robili nic innego, jak tylko kłócili się ze
sobą i bili. Sam powinien wiedzieć, że nie należy bić słabszych. Stawał się
powoli osiłkiem wyżywającym się na swym młodszym bracie.
— Dobrze, mamo.
— Jeśli tylko zobaczę, że się bijecie, pójdziecie prosto do łóżka. Obaj!
Słyszeliście?
Skinęli głowami, ale Leah wiedziała, że nie zmusi malców do posłuszeństwa.
Wysłanie ich do łóżek nie było wyjściem — zaczęliby okładać się pięściami w
sypialni na piętrze.
Sara przebywała wciąż w swym pokoju, prawdopodobnie przypinając niebieskimi
pinezkami do wszystkich ścian plakaty i fotografie znanych zespołów i
piosenkarzy. Leah stwierdziła, że nic nie jest w stanie polepszyć wyglądu tego
pokoju i ozdobić go. Graftonowie musieli żyć jak świnie i z pewnością byli
szczęśliwi, doprowadzając to miejsce do stanu ruiny. Tylko dlatego John mógł
utargować cały tysiąc u dzielnicowego agenta mieszkaniowego. Leah była
zadowolona, że nie miała okazji nigdy spotkać się z poprzednimi lokatorami domu
pod numerem trzynastym.
Chłopcy byli na zewnątrz i bawili się piłką. Przez chwilę wydawało się, że Sam
był całkiem zadowolony, pozwalając Benowi kopać swoją piłkę. Gdyby nie różnica
wieku, obaj chłopcy mogliby uchodzić za bliźniaków. Mieli ciemną, oliwkową skórę
Johna i tak jak on czarne pokręcone włosy i silną, zgrabną budowę. Byli
przystojni jak ich ojciec. Nie było wątpliwości, że w przyszłości będą zaliczać
bez trudu dziewczyny, tak jak robił to ich ojciec. Leah stwierdziła to z
niesmakiem.
Usłyszała zbliżający się i zatrzymujący pod domem samochód. Podeszła do okna.
Jasnoczerwony suzuki manewrował na ulicy. Jego lśniąca karoseria połyskiwała w
świetle zacho-
12
dzącego słońca jak nawoskowana skorupa żółwia. Kierowca próbował wcisnąć się w
niewielką przestrzeń, aby zaparkować. Zatrzymał się dosłownie cal od stojącego
za nim zielonego golfa i wyłączył silnik. John był w domu.
— O! —John Strike przyjrzał się stojącemu na podłodze rzędowi kartonów i
skrzynek. — Wszystko w porządku?
— Myślę, że tak. — Leah wyczuła w głosie męża nutkę krytycyzmu. Kartony nie były
jeszcze rozpakowane. — Nie wiedziałam... Ostatnią naszą przeprowadzką zajmowałeś
się sam.
— To potrwa najwyżej dzień albo dwa. — Rozejrzał się wokół, szukając wieszaka na
swoją marynarkę, która zwisała mu luźno na ramieniu. W końcu ułożył ją na jednym
z kartonów.
— O Boże! Co za ruch! Pierwszy i ostatni raz jadę do pracy dżipem. Nie zrobiłem
dziś nic poza tym, że pojechałem do Chiswick po resztę rzeczy. Jest coś do
zjedzenia?
W ogrodzie Sam i Ben rozpoczęli właśnie następną kłótnię.
Na szczęście dzieci spały. Zanim oboje z Johnem położyli się do łóżka, Leah
jeszcze raz sprawdziła, czy wszystko jest w porządku. Pokój Sary przypominał
sklep z płytami. Zdjęcia „Police" i Michaela Jacksona zasłaniały postrzępioną,
brudną i ponadgryzaną przez robaki tapetę. Sam zaczął właśnie rozwieszać plakaty
słynnych piłkarzy, wyrwane ze środkowych stron magazynów piłkarskich. Jutro
będzie musiała znaleźć coś do przyklejenia dla Bena, aby nie czuł się gorszy.
Delikatnie zamknęła drzwi małej sypialni i stąpając na palcach, odeszła po
cichu.
John był już w łóżku. Siedział, czytając egzemplarz „Today", pogrążony w swym
ulubionym cyklu artykułów o człowieku, który zrobił milion, zaczynając od zera.
Trzymał swego dżipa przed domem i polerował go co weekend. Do biura zaś chodził
w grubej marynarce, niezależnie od tego, czy świeciło słońce, czy też padał
deszcz. Zimą ubierał się w zielone stare futro. „Jeśli dorobisz się swojego
pierwszego miliona i będziesz pracował w banku, będziesz wkrótce wyglą-
13
dał tak samo." W tym okropnym fantazjowaniu przypominał małego chłopca.
Próbowała nie zwracać uwagi na jego podniecenie, odsuwając na bok kołdrę i
układając się obok. Szybko odwróciła twarz w drugą stronę. Miała nadzieję, że tę
noc spędzi spokojnie.
Poczuła jak jego szczupłe palce zaczynają dotykać jej pośladków, unosząc ku
górze jej lekką, nylonową piżamę. Dręczyło ją teraz to samo poczucie winy,
którego doznawała dużo wcześniej. „Przecież Sara właśnie dorasta i wkrótce będę
musiała ją ostrzec, aby nie zrobiła tego samego błędu, co jej matka." Leah czuła
się teraz jak hipokrytka.
Leżała wtedy na tylnym siedzeniu starej cortiny Johna. To było trzynaście lat
temu. Była dziewicą aż do swych dwudziestych pierwszych urodzin. Zresztą nawet i
później na samą myśl o tym ogarniało ją przerażenie. Zgoda — była staromodna;
wszyscy wokół niej sypiali ze sobą. Ona była jednak wyjątkiem. Pozwoliła na to
tylko Johnowi, ponieważ dziewczyny szalały za nim. Gdyby wtedy nie zdecydowała
się, inne z pewnością skorzystałyby z okazji. Dziwne, ten pierwszy raz sprawił
jej tak wiele przyjemności, że prawie nie mogła się doczekać następnego.
Nalegała, aby John za każdym razem używał prezerwatywy. Mimo to każdą miesiączkę
przyjmowała z ulgą i odprężeniem. Pamiętała jeszcze koszmary i lęki, gdy okres
opóźnił się o kilka dni. Minęły dwa miesiące, nim opanowała ją namiętność, nim
zaznała pierwszych orgazmów. Wkrótce zaręczyli się i ustalili wstępną datę
ślubu. Miał się odbyć sześć miesięcy później. I wtedy zaczął się prawdziwy
koszmar.
Było zupełnie tak jak dzisiejszej nocy, w ciemności przepełnionej desperacją
Johna, który zdecydowanie wchodził w Leah. O Boże! Musiała być zwykłą idiotką,
pozwalając kochać się ze sobą Johnowi bez prezerwatywy. Do momentu gdy zgodziła
się na wszystko, John pieścił swym giętkim językiem dolne partie jej ciała, tam
gdzie było ono miękkie, ciepłe i wilgotne. W końcu przekonał ją, że okres
skończył się jej dopiero kilka dni temu i na pewno nic się nie stanie, jeśli nie
użyją prezerwatywy.
14
Krzyczała i jęczała głośno, gdy obnażone szorstkie ciało Johna wdzierało się w
nią, dążąc do zaspokojenia. „Nie! John, proszę! O, tak, pragnę cię także!" Nie
miała żadnego wyboru. Wiła się i rzucała aż do chwili, gdy John zaczynał
szczytować i zaspokajał się. Dokładnie tak jak dzisiejszej nocy.
Natychmiast ogarnęło ją nieodparte wrażenie, że zaszła właśnie w ciążę. Leżała
tak w ciemności małżeńskiej sypialni z jego ciepłym nasieniem w swych
wnętrznościach. Była prawie pewna, że czuje ruchy dziecka w swym łonie. W końcu
jednak pomyślała, że to nie mogło zdarzyć się tej nocy.
I wtedy usłyszała płacz Bena. Poderwana paniką, w jednym momencie wysunęła się z
objęć Johna i zaczęła szukać po omacku włącznika światła. Obciągając nylonową
piżamę, podbiegła do drzwi. Miała wrażenie , że coś ciepłego i mokrego parzy jej
stopy. I wtedy poczucie winy zamieniło się w przerażenie. Poczuła to samo dziwne
i niesamowite uczucie skręcające jelita, które przyprawiło ją o mdłości kilka
godzin temu na ulicy. Z jej gardła wyrwał się krzyk.
Ben stał na podłodze zdała od swego łóżka w swej czerwo-no-białej, wygniecionej
i przepoconej piżamie. Jego oczy były zamknięte, jakby wciąż jeszcze spał. Twarz
przybrała nienaturalny zielonkawy odcień. Mógł to być zwiastun nagłej
niestrawności. Jego czarne kręcone włosy, które zwykle stały prawie pionowo,
sztywne i proste jak pole wyschniętej kukurydzy, teraz leżały płasko na głowie,
przesiąknięte potem.
Leah już prawie chciała go złapać, gdy John chwycił ją za ramię i odciągnął
gwałtownie do tyłu.
— Nie dotykaj go! —jego głos zdradzał przerażenie. Nie kontrolował drżenia
palców, którymi ściskał Leah.
Stała tak zupełnie bezradna, patrząc na opanowane przez strach dziecko. Ben
poruszał chaotycznie wargami i bełkotał coś niezrozumiałego, śliniąc się
obficie. Nagle otworzył oczy, mrugając szybko powiekami, i rozejrzał się
przestraszony wkoło. Wydawało się, że nie zauważał w ogóle swoich rodziców, bo w
pewnym momencie krzyknął głośno. Leah nie wahała się dłużej, tylko szybko
zagarnęła go ręką i przytuliła mocno do siebie.
15
— Musiał mieć zły sen — mruknął John.
— Co się stało, kochanie? — Leah podniosła Bena z ziemi i wzięła na ręce. Czując
bliskość matki, chłopczyk rozluźnił się i zaczął płakać. — Powiedz mamusi, co
się wydarzyło?
Twarz małego Bena wyrażała pustkę i zakłopotanie. Bał się, ale nie był w stanie
określić przyczyn swego przerażenia. Bełkotał coś niezrozumiałego, wskazując w
kierunku otwartych drzwi swej sypialni. Gdy próbowali zawrócić go do pokoju,
szamotał się i stawiał opór.
—Niech już lepiej śpi z nami — rzuciła Leah, niosąc syna do swej własnej
sypialni.
Słyszała, jak John sprawdza pusty dziecinny pokój. Za chwilę wrócił do żony.
—Wszystko w porządku, tam nic nie ma.—W jego głosie
słychać było ulgę.
— A cóż takiego mógłbyś tam zobaczyć?—spytała Leah, kładąc Bena na środku łóżka,
głaszcząc i układając jego potargane włosy.
Ben wracał do równowagi; przestał płakać i na jego policzkach pojawiły się słabe
rumieńce.
— Nic, oczywiście nic. — John nie był do końca przekonany. —Myślałem tylko...
Tak, może coś zwyczajnego przestraszyło Bena. To wszystko przez to nowe
otoczenie. Miał jakiś zły sen i przebudził się. Może powinniśmy skontaktować się
jutro z lekarzem, żeby dał mu jakiś środek nasenny. No, ale nie ma się czym
przejmować. Takie rzeczy zdarzają się dzieciom.
Leah zgasiła światło. Trzymała Bena blisko przy sobie, aż usłyszała jego miarowy
i spokojny oddech. Pomyślała, że od razu trzeba było wziąć go do ich łóżka.
Zaoszczędziłoby to zarówno jej, jak i dziecku niepotrzebnych emocji.
Czuła, że leży na mokrej części prześcieradła, ale bojąc się znów obudzić małego
Bena, nie ośmieliła się poruszyć.
16
Minęło sporo czasu, zanim Leah ogarnął niespokojny, płytki sen. Leżała skurczona
na skraju łóżka z zaciśniętymi na swej piżamie drobnymi palcami Bena.
W pewnym momencie dotarło do niej, że odczuwa jakiś fizyczny dyskomfort. Nie
było to odrętwienie czy sztywność spowodowana niewygodną pozycją. Przebudziła
się, ponieważ odczuła nagłą i nieodpartą potrzebę wyjścia do toalety. Zerknęła w
kierunku stojącego na nocnej szafce budzika — było już po trzeciej. Czuła, że
nie da rady wstrzymać się do czasu, gdy trzeba będzie wstać.
Delikatnie uwolniła się z uścisku małego Bena i wysunęła z łóżka. Nie było
potrzeby włączania światła; szła po omacku. Na chwilę zatrzymała się, aby
przypomnieć sobie drogę do łazienki. Klepki parkietu skrzypiały pod jej gołymi
stopami. Gdy wracała, zauważyła, że ze szpary pomiędzy drzwiami do pokoju Sary a
podłogą wydobywa się smuga światła.
Jej zdziwienie szybko zamieniło się w niespokojne przeczucie. Może z Sara dzieje
się coś niedobrego? Może krzyki Bena zaalarmowały ją? Leah zerknęła na drzwi od
pokoju Sama i odetchnęła z ulgą. Było tam ciemno. Skierowała się w kierunku
pokoju swej córki i przystanęła nasłuchując. Cisza. Słyszała jedynie łomot w
swych własnych uszach. Złapała za klamkę, nacisnęła ją powoli i pchnęła drzwi,
uchylając je na kilka centymetrów.
Sara leżała wśród pogniecionej i poskręcanej pościeli. Miała niespokojny sen;
rzucała się i cicho pojękiwała. Jej oczy były zamknięte, a twarz przerażająco
blada. Wyglądała na chorą. Leah weszła do pokoju i zbliżyła się do łóżka.
Położyła na czole córki dłoń i (tak jak nakazywał jej instynkt macierzyński)
wyczekiwała w napięciu nienaturalnego ciepła, które mogłoby być oznaką gorączki.
Sara otworzyła z przerażeniem oczy i natychmiast wtuliła się z powrotem w
poduszkę. Dopiero po chwili odetchnęła z ulgą, rozpoznając swą matkę.
17
— Saro, czy wszystko w porządku?
—Tak, mamo. — Sara toczyła zdziwionymi i przestraszonymi oczami po pokoju. — Nic
mi nie jest.
— Nie wyglądasz na zdrową.
—Nic mi nie jest. — Dziewczynka zdenerwowała się. Zaczęła być arogancka.
— Dlaczego więc miałaś zapalone światło? — nie ustępowała matka.
— Ja... Nie mogłam długo zasnąć. Czytałam.
„Kłamstwo — pomyślała Leah. — Sara nigdy nie umiała dobrze kłamać."
Rozejrzała się wokół. Nigdzie nie było śladu książki ani czasopisma.
— No, dobrze, idź więc spać. Ja wyłączę światło za ciebie.
— Nie! — wrzasnęła dziewczynka, siadając gwałtownie na łóżku. W jej niebieskich
oczach bez trudu dostrzec można było przerażenie.
— Więc co się stało? — Leah przysiadła na brzegu łóżka, przysłaniając wstydliwie
i jakby z poczuciem winy zmoczony fragment swej nocnej koszuli. — Jesteś
przerażona i zupełnie rostrojona, kochanie. No, już. Powiedz, co się stało.
— Naprawdę nic mi nie jest, mamo... — Zawahała się. — A co stało się Benowi?
— Miał zły sen. Przypuszczam, że jest trochę rozkojarzo-ny przez to nowe
mieszkanie... Tak jak ty zresztą.
— Ja... Ja nie jestem rozkojarzona. „O Boże! Duma i zawziętość nastolatków nigdy
nie pomagają w takich sytuacjach."
— Więc chyba mogę wyłączyć światło?
— Nie, proszę.
Leah wzięła głęboki oddech i powoli zaczęła wypuszczać powietrze. W ich
małżeńskim łóżku nie było już więcej miejsca. Leah mogłaby spać razem z Sara;
gniotłyby się obie okropnie, ale nie sprawiłoby to więcej kłopotu, niż trzymanie
między sobą a Johnem małego Bena. Sara z pewnością odrzuciłaby jednak taką
propozycję. Nie było co do tego żadnych wątpliwości.
18
— Dobrze, w takim razie zostawię ci zapalone światło. Zawołaj mnie, jeśli
będziesz mnie potrzebować.
Leah wyszła z pokoju swej córki, zostawiając za sobą lekko nie domknięte drzwi.
Gdy znalazła się już na półpiętrze, znów poczuła ów dziwny, niespodziewany
strach, którego doświadczała już wcześniej. Był to jakby nie wyjaśniony,
dziecięcy lęk przed czymś, co czai się w ciemności i może w każdej chwili
wyskoczyć z jakiegoś zakamarka. Gdy jednak wśliznęła się do łóżka i przytuliła
do śpiącego Bena, strach minął.
Wtedy jednak zrozumiała, czego obawiała się Sara.
John Strike wsiadł do metra na podziemnym dworcu Bal-ham. Wagony wypełnione były
ludźmi spieszącymi do porannych zajęć. John przewiesił przez ramię marynarkę,
uświadamiając sobie, że powinien był ją zostawić w domu. Meteorolodzy
przewidywali, że fala upałów będzie jeszcze trwała aż do weekendu. Ale
marynarka—to był rodzaj munduru, oznaka człowieka, który próbował stworzyć
wrażenie luźnego, prowincjonalnego stylu życia w wielkim mieście. Trzeba
przyznać, że było to zaraźliwe jak epidemia. Mężczyzna stojący w bocznym
przejściu ubrał nawet płaszcz. Jego spocona twarz błyszczała jak gładko
wypolerowana powierzchnia. W tej samej ręce, którą trzymał się poręczy, tkwił
ilustrowany egzemplarz „Financial Times". To była gra, w którą grali już
wszyscy.
John wysiadł na przystanku Tottenham Court Road i zaczął iść dalej pieszo. Nagle
ruch zamarł. Z tłumu pojazdów wyłoniła się karetka pogotowia. Z daleka widać
było jej niebieskie, błyskające, niespokojnie światło ostrzegawcze. „Wraca, czy
jedzie dopiero do poszkodowanego — snuł przypuszczenia John. — Wypadek drogowy,
a może atak serca?" W śródmieściu życie i śmierć ocierały się o siebie każdego
dnia i nikogo to nie dziwiło. Każdy musiał dbać o własne interesy, tak jak
wszyscy pozostali. To, co działo się z innymi, nie obchodziło nikogo ani trochę.
19
John wciąż nie mógł się nacieszyć awansem, który niedawno otrzymał. Został
kontrolerem bankowym wyższego szczebla. To była typowa praca biurowa: zespół
czterdziestu dwóch ludzi zajmował się wszystkimi bieżącymi sprawami, a John był
odpowiedzialny za ich pomyłki i niedokładnie wykonaną pracę. Zajmował ważne i
widoczne stanowisko, w rzeczywistości jednak musiał na swym posterunku sprawnie
i szybko pilnować wszystkich interesów. Jego autoryzowany podpis weryfikował
wszystko, co podano mu do zatwierdzenia. Jeśli sprawy szły dobrze, nie było
żadnych kłopotów. W przeciwnym wypadku natychmiast wyleciałby z pracy. Po
prostu, płatny kozioł ofiarny, zausznik szefa.
Większość zespołu stanowiły młode dziewczęta, przeważnie dwudziestolatki,
zarabiające pieniądze na drobne wydatki i rzeczy osobiste. Na utrzymanie i
spłatę rat pracowali ich mężowie. Była to dla nich całkiem wygodna praca, dopóki
nie znużyła ich rutyna codziennych obowiązków lub nie zaszły w ciążę. Mężczyźni
grali o wyższą stawkę: mogli awansować, o ile tylko właściwie wykorzystywali swe
atuty, a ich twarze miały miły wyraz. Do następnej grupy zaliczali się
nowicjusze, absolwenci uniwersytetu. Z nimi było gorzej, twierdził John.
Cholernie przemądrzali, gdy chodziło o ich własne dobro, błyskotliwi, jeśli
sprawy dotyczyły teorii czy abstrakcyjnych systemów. Wystarczyło jednak dać im
do rozwiązania jakieś zwykłe, rutynowe zadanie praktyczne, aby resztę dnia
spędzili, biedząc się nad nim i partacząc je do reszty.
Od czasu do czasu John spoglądał na drzwi do gabinetu szefa i z ulgą stwierdzał,
że są wciąż zamknięte. Kenton był obrzydliwym draniem i.cały zespół bał się go
okropnie. Maty, łysawy i krępy człowieczek, wciąż zerkał swoim wyniosłym
spojrzeniem, a wyraz jego twarzy zdawał się mówić jakby za niego: „To ja jestem
szefem, ja jestem Bogiem, nie zapominajcie o tym." Był sarkastyczny. Jeśli tylko
ktoś wszedł mu w drogę, usuwał go lub degradował. Bez przerwy starał się
wytworzyć w biurze atmosferę strachu i niepokoju, nawet jeśli
20
siedział zamknięty w pokoju, ustalając z klientem sprawę przekroczonych
rachunków.
John często łapał się na tym, że kierował swój wzrok w stronę umieszczonej na
bankowym kontuarze tabliczki z numerem 3. Kobieta, która tam siedziała, miała
ciemne krótkie włosy, kształtną figurę i spódniczkę z rozcięciem, które za
każdym razem, gdy pochylała się, aby wyjąć z szuflady rezerwę pieniędzy,
odsłaniało sporą część jej nie obciśniętych pończochami ud. Identyfikator
informował, że nazywa się Ruth Ford i jest mężatką. Przyglądał się jej od
niechcenia, leniwie wodząc wzrokiem. Jednak już wcześniej zauważył, że
podniecała go.
Gdy wracał wieczorem do domu metrem, jego myśli znów zwróciły się w jej stronę.
Leah dręczył ból głowy. To był jeden z tych, które zaczynają się zwykle
natrętnym ćmieniem pomiędzy oczami i stają się coraz bardziej dokuczliwe, aż do
momentu, gdy nie można już wytrzymać. Leah modliła się tylko, aby nie zamienił
się on w migrenę. Nie miała jej od ponad roku. Teraz ból głowy spowodowało
niewątpliwie zmęczenie po bezsennej nocy i kłopoty z dziećmi. „Najważniejsze, że
pierwszą noc w nowym domu masz już za sobą — pocieszała się. — Jest już po
wszystkim. Po wszystkim."
Cały ranek spędziła na rozpakowywaniu kartonów i szukaniu miejsc na to wszystko,
co się w nich znajdowało. Nie było wątpliwości, że zawartość wszystkich pakunków
trzeba będzie jeszcze poprzekładać. Mimo to Leah umieściła niektóre rzeczy w
trudno dostępnych miejscach, a puste kartony wyrzuciła do stojącego na zewnątrz
metalowego pojemnika na śmieci. Pomyślała, że ten pojemnik jest rzeczywiście
niezbędny. W domu nietrudno jest szybko stworzyć specjalną kolekcję odpadków i
niepotrzebnych przedmiotów. John zawsze nakłaniał ją do powtórnego przeglądania
przeznaczonych do wyrzucenia rzeczy. Nie zdarzyło się jeszcze, aby nie znalazł
czegoś, co, jak twierdził, mogłoby mu się przydać.
21
„Dobrze. Jeśli chce tak bardzo zbierać rupiecie, to proszę— pomyślała. — Nie
będę wszczynać kłótni na ten temat."
Leah z pewną niechęcią doszła do wniosku, że dom mógłby być całkiem przyjemny.
Poprzedni właściciele, ale na pewno nie Graftonowie, dokonali zmian na rzecz
uczynienia go przestronniejszym i wygodniejszym. Dwa pokoje zostały połączone
przez usunięcie ich wspólnej ściany, a kuchnia tak powiększona, aby można w niej
było urządzić jadalnię. Były też drzwi balkonowe z widokiem na ogród znajdujący
się z tyłu domu, schludnie obsadzony trawnikami i krzakami róż. Wszędzie stały
kratownice podtrzymujące rośliny. Kilka warstw farby mogłoby przywrócić im
dawny, całkiem miły wygląd. Oczywiście, John musiałby także poświęcić jeden
weekend na przycięcie trawy. Można by też, w wybranym przedtem miejscu, wyłożyć
ziemię kawałkami darni, aby Ben i Sam mogli grać tam w piłkę i toczyć swe
bijatyki.
Sam właśnie znalazł sobie kolegę dwa domy dalej i poszedł się tam bawić. Jeśli
będzie miał trochę szczęścia, to zostanie tam na herbatę. Ben natomiast spał na
piętrze, nadrabiając zaległości ostatniej ciężkiej nocy. Sara siedziała w swym
pokoju, kończąc zaczętą tydzień temu akwarelę, na której uwieczniała swój
poprzedni dom w Chiswick. „Może to tęsknota i nostalgia za tamtym miejscem" —
pomyślała Leah. Tak czy inaczej, taka sytuacja nie miała precedensu. Spokój i
cisza w czasie letnich wakacji — to mogło się już nigdy więcej nie powtórzyć.
Leah walczyła z pokusą, aby pójść na piętro do sypialni i położyć się na
godzinkę. Pomyślała, że nawet mogłaby sobie na to pozwolić, ale najpierw musi
pozmywać naczynia po śniadaniu i przygotować jakiś posiłek na wieczór. John z
pewnością nie doceniłby kolejnej zakończonej sukcesem wyprawy do frytkami.
„Sałata i pizza z lodówki — zadecydowała Leah. — Coś miłego, odświeżającego i
łatwego do przygotowania. Ale najpierw naczynia!"
Gdy poodkręcała krany, wylewając na brudne naczynia płyn do mycia, zastanawiała
się, dlaczego ten, kto projekto-
22
wał lub urządzał kuchnię, nie umieścił zlewu pod oknem. Byłby to przecież układ
o wiele przyjemniejszy dla przytłoczonej codzienną porcją nudnego zmywania
gospodyni. Za oknem widoczny był wyraźnie niewielki płot, w który można by się
ewentualnie wpatrywać. Bardziej interesującym przedmiotem była chyba jednak
gładka, pomalowana na jeden kolor ściana. W tej sytuacji jedyne, co pozostało
Leah do zrobienia, to ustawić na parapecie karmnik, aby obserwować pożywiającą
się w zimowe miesiące niewielką społeczność miejscowych ptaków. Żaden szczegół
za oknem nie był w stanie przerwać monotonii.
Próbowała nie myśleć o wypadkach ostatniej nocy, ale czuła, że jej się to nie
uda. I nie chodziło wcale o Bena czy Sarę albo o jej dziecinne wręcz lęki. W jej
myślach dominował John. Ostatnio budził w niej odrazę. Wydawało jej się, że tacy
są wszyscy mężczyźni, choć nie wiedziała na ten temat wiele, ponieważ nigdy nie
była z żadnym innym mężczyzną, a w każdym razie nigdy nie miała żadnych
poważniejszych przygód. Wszystko, czego chciał John, zaczynało się i kończyło na
seksie. Nie miała wątpliwości, że gdyby nie pozwalała mu na to, znalazłby sobie
inną kobietę i z nią zażywał rozkoszy, jak to się już zdarzyło.
Nie opuszczała go tylko ze względu na dzieci, stawiając się w roli swego rodzaju
męczennicy—małżeński seks w obronie rodzinnej harmonii. Gdzieś jednak
przebiegały granice takiego poświęcenia. Tak. One na pewno gdzieś musiały być.
Leah nie zapomni nigdy, jak John kupił aparat fotograficzny Polaroid. Mówił, że
będzie można zrobić dzieciom parę fajnych zdjęć i rzeczywiście robił to, ale
tylko na początku.
Sara miała wtedy osiem lat, a więc musiało to być jakieś pięć lat temu. Byli
całą rodziną na wakacjach w Północnej Walii i mieszkali w wynajętym domku.
Przyjemne otoczenie i atmosfera całkowicie odprężającego wypoczynku sprawiły, że
Leah nabrała ochoty na seks. Dzieci spały już łóżkach, John i Leah położyli się
dla odpoczynku. Dziwne, ale Leah przejęła inicjatywę i zaczęła całować Johna
tam, gdzie najbardziej mu to odpowiadało. Sama była zaskoczona swoim
23
zachowaniem. Ale chwila niezwykłego uniesienia trwała do momentu, w którym jej
mąż schylił się pod łóżko i wyciągnął spod niego przygotowany już do zdjęć
aparat.
Leah osłupiała. John nakłaniał ją, aby rozchyliła szeroko nogi i pozwoliła mu
zrobić zdjęcie pomiędzy jej udami. I to nie wszystko! John chciał, aby
rozchyliła dla niego to najbardziej wstydliwe miejsce! Potem wymyślił coś
jeszcze lepszego: „Najpierw ja zrobię zdjęcie tobie, a potem ty pstrykniesz mi.
Pobawimy się jak bezwstydne dzieciaki ze szkoły, kiedy obnażają się gdzieś za
węglarką na przerwie śniadaniowej". Leah jednak stanowczo odmówiła, naciągając
na siebie prześcieradło, aby osłonić swe nagie ciało. Ten epizod popsuł resztę
wakacji.
Tak więc teraz, gdy John miał ochotę na łóżko, Leah po prostu się zmuszała. Tak
było prawie każdej nocy. Gdy jednak John nie nalegał, martwiła się, że używa
sobie gdzieś na boku. Czuła to i dlatego myślała, że gdy dzieci dorosną,
prawdopodobnie opuści męża. Teraz jednak była to tylko myśl, która dodawała jej
otuchy.
Zaczęła zmywać naczynia i ustawiać je na kratce suszarki.
Nagle usztywniła ciało i poczuła, że jej oddech staje się coraz szybszy, a puls
rośnie. Gorący dotąd strumień wody stał się teraz zimny jak lód, sprawiając, że
jej ręce pokryły się gęsią skórką. Obraz rzeczywistości stawał się coraz
bardziej niewyraźny i do tego stopnia zamazany, że podrapaną i pokrytą płatami
starej, odpadającej farby ścianę tuż nad zlewem widziała jak przez mgłę.
Uchwyciła się blatu. Gdyby nie to, z pewnością by upadła. Jej wyschnięte usta
gotowe były do krzyku, struny głosowe odmówiły jednak posłuszeństwa. Nie dający
się wyrazić strach ogarniał ją coraz mocniej, przeszywając okropnym zimnem całe
ciało.
Ktoś musiał ją obserwować...
Znała to uczucie dobrze, ale nigdy nie było ono tak silne, przerażające i
zniewalające jak teraz. Przypominało jej to wrażenie, jakie miewała podczas
opalania się na tarasie, kiedy była jeszcze nastolatką. Miała na sobie tylko
bikini i wie-
24
działa dobrze, że Mr Morre obserwuje każdy jej ruch, zerkając z lubieżnym
zaciekawieniem przez swój żywopłot. Teraz było to jednak tysiąc razy gorsze.
Ktoś był na zewnątrz, prawdopodobnie w ogrodzie, i obserwował ją. Poruszyła
głową tylko o cal. Wysiliła się, aby spojrzeć, lecz sprawiło to, że poczuła ból.
Jej wizja była zupełnie rozmazana, gdyż pot zalewał jej oczy, które szczypały ją
okropnie. Sterty gruzu i zarośla chwastów nie mogły stanowić dobrej kryjówki.
Chyba że ktoś czaił się w starej szopie. „To niemożliwe — analizowała sytuację
Leah. — Jest przecież zamknięta, a zamek zastaliśmy zupełnie zardzewiały. John
mówił, że będzie musiał go otworzyć siłą i wstawić nowy. Więc gdzie?... Nie
ruszaj się, nie daj im zorientować się, że wiesz, że jesteś obserwowana" —
powtarzała sobie. Drżała na całym ciele. Miała wrażenie, że nogi uginają się pod
nią i za chwilę upadnie na podłogę. Talerz drgnął w suszarce, przesuwając się
lekko w dół, uderzając cichutko o pozostałe i przechylając je pod niebezpiecznym
kątem. Za chwilę mógł przewrócić pozostałe naczynia jak kostki domina.
Leah poczuła pragnienie ucieczki. Chciała najzwyczajniej rzucić się do tyłu
przez korytarz, prosto na ulicę, trzasnąć drzwiami i zostawić dzieci na łasce...
„Nie, nie mogłabym zostawić ich tak na zawsze. Ale nie chcę też na to patrzeć.
Jeśli ktokolwiek mnie obserwuje, to na pewno nie ma go w ogrodzie. Musi być...
musi być tutaj. Inna możliwość nie istnieje"
Usłyszała czyjś ruch. Rodzaj szurania przypominający powłóczenie bosymi nogami
po kuchennej posadzce. Nie była w stanie wykonać najmniejszego ruchu. Trzymając
się kuchennego kontuaru, jakby zależeć od tego miało jej życie, oddychała
głęboko, próbując się uspokoić. Wiedziała, że tajemniczy obserwator jest
dokładnie tuż za nią. Nie więcej niż metr. W każdej chwili mógł wyciągnąć rękę i
dotknąć jej. Słyszała oddech intruza, jakby z trudem przeciskający się przez
wypełnione śluzem nozdrza. Zrobił następny krok, szurając nogami. Teraz musiał
być dokładnie za nią.
25
Rozluźniła się nieco, próbując wydać okrzyk ze zduszonych przerażeniem płuc.
I wtedy spadły talerze. Leciały z brzękiem, rozbijając się gwałtownie o podłogę.
Wypadały z suszarki jak lawina, podskakując i zmieniając się w białą masę
okruchów leżących teraz u stóp Leah. Przerwały ten dziwny czar, który opanował
kobietę, nie pozwalając jej ruszyć się z miejsca.
W końcu Leah nie wytrzymała i krzyknęła najgłośniej, jak tylko potrafiła.
Obróciła się gwałtownie i z furią nastąpiła na leżącą tuż przy jej sandałach
rozbitą skorupę talerza. Pośliznęła się, z pewnością by upadła, gdyby
instynktownie nie złapała się stołu.
I wtedy Ben zaczął płakać. Stał tuż za nią ubrany tylko w spodnie od swej
piżamy, którą zmoczył podczas swej dziennej drzemki. Krzyczał przeraźliwie. Jego
oczy drgały dziko ze strachu. Chłopczyk musiał być w szoku.
Leah chwyciła go mocno w objęcia. Oboje nie mogli powstrzymać łkania, które
towarzyszyło opadającemu przerażeniu, przechodzącemu powoli w ulgę i odprężenie.
Drżeli oboje, trzymając się kurczowo. W końcu Leah, cały czas uspokajając syna,
zaniosła go z powrotem na górę, do sypialni, i położyła się razem z nim w jednym
łóżku. ,
Wciąż jednak drżała, wiedząc, że tam, w kuchni, musiał być jeszcze ktoś oprócz
stojącego za nią Bena. Ktoś obcy, nieznany musiał ją obserwować. Tak samo
zresztą jak wczorajszego popołudnia, gdy stała po przeciwnej stronie ulicy,
oglądając dom. Tak samo jak ostatniej nocy na ciemnym półpiętrze i w pokoju
Sary.
Ktoś albo coś złowieszczego i niesamowitego.
John Strike siedział za kierownicą morrisa minor. Był spięty. Zwolnił do
dwudziestu pięciu mil na godzinę i zredukował bieg na dwójkę. Stan nerwowego
rozdrażnienia graniczył już prawie z przerażeniem, co sprawiało, że pocił się
obficie. Z uwagą obserwował wąską, jednopasmową drogę. Jechał tak blisko
pobocza, że listowie wysoko pnącego się żywopłotu ocierało o bok samochodu.
Gałązki głogu chłostały przednią szybę pojazdu, jakby próbując ponaglać go,
rozzłoszczone niewielką prędkością.
Zawsze czuł się niepewnie na bocznych drogach. Dokuczał mu wtedy jakiś
specyficzny rodzaj strachu. Powodowała to niewątpliwie słaba widoczność, wąskie,
niebezpieczne zakręty i nieuwaga innych kierowców. Właśnie znalazł się tuż za
traktorem ciągnącym przyczepę. Maszyna właśnie wyco-rywała się na odcinku
kilkuset metrów, aby wjechać do bramy. Traktory były jedynie utrudnieniem — nie
stanowiły dla niego bezpośredniego zagrożenia. Jeśli jednak doszłoby do
spotkania z pędzącym z przeciwka samochodem, John nie miałby najmniejszych
szans. Na jezdni leżał rozrzucony żwir. Pozostałość po piasku, którym zimą
posypywano drogi. Rada miejska nakazała umieścić wzdłuż jezdni całe hałdy
piachu, które zalegały teraz bezładnie. Gdyby John musiał gwałtownie hamować,
pojechałby po takiej nawierzchni jak na łyżwach. Przy odrobinie szczęścia-mogło
się to skończyć tylko utrąceniem wstecznego lusterka. Drobiazg, ale zawsze
strata czasu. Każdy kierowca załatwiał takie naprawy we własnym zakresie, nie
angażując ubezpieczalni w obawie przed stratą premii za bezwypadkową jazdę.
To była chyba jedyna dobra strona życia na prowincji, która nie podlegała
dyskusji. Życie na odludziu wydaje się idyllą, dopóki nie doświadczy się samemu
jej ujemnych stron. Kępy pokrzyw i krowia pietruszka rosły gęsto na wysokich
skarpach wzdłuż całej autostrady.
27
Jechał gdzieś, sam nawet nie pamiętał gdzie. Chciał tylko wydostać się wreszcie
z sieci bocznych, wiejskich dróg, jechać razem ze świetnymi, wspaniałymi autami,
wyposażonymi w lśniące zderzaki. Tam w porę można było dostrzec
niebezpieczeństwa, które czaiły się wszędzie. Do tego jednak każdy musiał się
przyzwyczaić i żyć z tym. Zwykły, codzienny hazard. „O Boże! Jak długo jeszcze
to potrwa?" — pomyślał.
Gładka nawierzchnia skończyła się. Na jezdni pojawiły się głębokie wyrwy,
wypełnione wodą z obfitej ulewy, która przeszła dzisiejszego poranka. Stary
morris pruł swym mocnym przodem szlak przez masy wody. Zawieszenie jęczało,
protestując przeciw takiemu traktowaniu. Zwolnił do piętnastu mil na godzinę,
kiedy samochód pokonywał „okrakiem" mały parów w asfalcie. Koła po jednej
stronie samochodu opadły i ześlizgnęły się do obniżenia, podrywając do góry
fontanny zmieszanej z błotem deszczówki.
Johnowi wyschło w ustach. Mokra od potu koszula lepiła mu się do ciała. Czuł
słabość, jakby zwiastun nadchodzącej choroby. „O Boże! Przecież ten kawałek tak
zwanej «drogi» musi się niedługo skończyć. Inaczej doprowadzi mnie do grobu —
narzekał w myślach John. — Będę musiał chyba zawrócić i poszukać innej trasy.
Ale dokąji jechać? Skup się lepiej na kierownicy" — poradził sam sobie.
I wtedy zobaczył zbliżający się w jego kierunku samochód. W tym ułamku sekundy,
który wydawał mu się całą wiecznością, jego przemęczony mózg z niesłychaną
wrażliwością, graniczącą prawie z bólem, odbierał każdy szczegół tej sytuacji.
Jakby ktoś przykładał mu w odpowiednich miejscach pod czaszką ostry, rozgrzany
do czerwoności metal. Jasnoniebieski ford eskort. Miał tylko połowę tablicy
rejestracyjnej. Jej pozostałość zwisała luźno na swym zawieszeniu. Na przedniej
szybie widniała jaskrawozielona naklejka z imieniem kierowcy — Mick. Z tyłu na
szybie kołysała się szaleńczo, jak powieszony i drgający w ostatnich konwulsjach
morderca, niewielka lalka. Za szybą zobaczył twarz młodego chłopca o ciemnych
włosach. Jego młodzieńcze rysy wykrzywiły się, wyrażając przerażenie i niewiarę
w to, co
28
miało się wydarzyć. Strach znalazł ujście w bezgłośnych pretensjach i
przekleństwach, które wyrzucał z siebie młody kierowca.
John starał się zahamować, zmniejszyć prędkość. Żwir strzelał spod kół,
uderzając z siłą w karoserię jak grad kuł nieprzyjacielskiego karabinu. Samochód
orał pobocze, które stanowiła tu stroma skarpa. Pasy bezpieczeństwa natychmiast
napięły się na piersi Johna. Był w pułapce, przytrzymywany i unieruchomiony
pasami. Czekał na uderzenie.
Metal wygiął się natychmiast po zderzeniu, a szyba, pękając na drobne
kawałeczki, wystrzeliła z oprawy jak fontanna. John otępiał zupełnie. Mógł
obserwować dalszy rozwój wypadków. Wpatrywał się w to, co działo się na jezdni,
licząc, że wkrótce jego skołatany umysł zacznie normalnie pracować.
Kierowca forda nie zapiął pasów bezpieczeństwa. Mimo to impet uderzenia nie
wyrzucił go do przodu. Maska jego samochodu była całkowicie zmiażdżona.
Zardzewiała karoseria została zgnieciona przez przednią część morrisa, szyba zaś
wyskoczyła z ram, pękając na ostre, sporej wielkości kawały, które siłą
zderzenia zostały wbite w pogięte fragmenty samochodu Johna, w pustym miejscu po
stłuczonej właśnie szybie. Głowa chłopca wystawała z tej poszarpanej i
nieregularnej dziury, zwisając bezwładnie wewnątrz morrisa.
John wpatrywał się w okropne, zalane krwią rysy młodzieńca, który znajdował się
niecały metr od niego. Chłopak leżał bezwładnie. Przytrzymywał go ostry fragment
pękniętej szyby, tkwiący mocno w jego szyi. Szkło przecięło jego gardło i krew
tryskała obficie z otwartych tętnic. Drgały jeszcze mięśnie i struny głosowe,
gdy próbował krzyczeć. Pchane z płuc ku górze ostatnimi, przedśmiertnymi
wysiłkami powietrze rzęziło i furkotało w rozerwanej tchawicy, rozpylając
wydobywającą się obficie krew. Zamiast krzyku wydawał z siebie tylko głuche
jęknięcia, drżąc i prężąc się za każdym razem. Umierał.
Krew zalewała wszystko. Straszliwy strumień chlusnął na Johna. Jego koszula była
całkowicie przesiąknięta ciepłą jeszcze krwią. Teraz krzyczał z całych sił,
chcąc uwolnić się z
29
pasów. Próbował drżącymi, śliskimi palcami ściągnąć z siebie przytrzymujący go
pas. Ostra i poszarpana krawędź szyby nadal tkwiła w szyi chłopca. Wrzynała się
coraz głębiej, gdy ten obciążał ją siłą bezwładu własnego ciała. John słyszał,
jak chrzęści kość, widział, jak szkło przecina z łatwością mięśnie i ścięgna.
Wreszcie wyswobodził się, lecz natychmiast uległ panice, siłując się z
zablokowanymi drzwiami. Jak się domyślał, musiały utkwić w miękkiej ziemi, gdy
samochód zarył w poboczu tuż przed zderzeniem. Znalazł jednak w rozwalonej
kompletnie karoserii otwór, przez który mógłby się prześliznąć. Ruszył więc,
drąc ubranie o wystające fragmenty ostrego i poszarpanego metalu. Nie dbał
jednak ter