3392

Szczegóły
Tytuł 3392
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3392 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3392 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3392 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

FELISITY SAVAGE POKORA GARDEN T�UMACZY�A : JOANNA WO�Y�SKA SCAN-DAL W duszy ka�dego artysty mieszka widmo mordercy. Niekt�rzy czyni� z niego honoro- wego go�cia inni zakuwaj� je w kajdany i barykaduj� drzwi, ale wiedz�, �e ono nie umar�o. - Mary Renault Est ubi gloria nunc Babylonia? Ach, gdzie� s� niegdysiejsze �niegi? Ziemia ta�- czy danse macabre; czasami wydaje mi si�, �e po Dunaju p�yn� statki pe�ne g�upc�w pod��aj�cych ku otch�ani. - Umberto Eco ROZDZIA� PIERWSZY Beau kl�cza� nieopodal i metodycznie wali� g�ow� w mur piaskowca. Bia�e, jedwabiste loki spada�y mu na twarz prz ka�dym uderzeniu, a powieki lawendowych oczu zaciska� z b�lu - To ci nie pomo�e - powiedzia�a Kora. Siedzia�a w cieni d�bu z rob�tk� na kolanach. I chocia� udawa�a, �e wyszywa prze ca�y czas, gdy Beau m�wi� o swej z�o�ci i rozpaczy, by�a zbyt wra�liw� szesnastolatk�, aby obserwowa� oboj�tnie, jak zadaj sobie b�l. - Z bliznami b�dziesz wygl�da� jeszcze bardzie poci�gaj�co. Podnios�a si�, podesz�a do niego i odci�gn�a go od �ciany Niska trawa podrapa�a jej nogi, kiedy usid�a i odgarnia�a mu w�osy z czo�a. Nic by�o krwi, tylko siniaki; ciemna sk�ra nabieg�a krwi� pod z�otym futrem. Nie b�dzie mia� blizn, chocia� mia�a racj�: nie zaszkodzi�yby jego urodzie. - Nie odejd� - jego g�os by� niemal nies�yszalny. - Koro nie. Nie umr�. Przytuli�a go. Trudno jej by�o ukrywa�, jak rozpaczliwie pragn�a, by zosta�... - Nie masz nic do gadania! Jak mo�esz nawet my�le� o sprzeciwieniu si� flamenowi? - Nie sprzeciwi� si�. Zmusz� go do zmiany! Nie b�dzie mnie chcia� z pokiereszowan� twarz�! - Szarpn�� si�, ale trzyma�a go mocno; po chwili si� podda�. By�o p�ne lato. S�o�ce zachodzi�o ju� na tle przejrzystego, akwamarynowego nieba. By�o gor�co, jak zawsze w Zachodniej Rubie�y, prowincji kontynentu Domesdys. Kora spogl�da�a ponad g�ow� Beau na p�ytk�, such� dolin� i zbocze, ja�owe od pocz�tku czasu. Znajdowa�o si� zbyt blisko soli, aby cokolwiek mog�o na nim wyrosn��, a rzadka trawa przybra�a tutaj kolor miedzi. W oddali, oddzielony �ysymi szczytami, po�yskiwa� cienki, w�ski pas. Wygl�da� jak morze, ale to nie by�a woda lecz s�l. - Beau, czy wiesz, ile mama odda�aby za tak� szans�? - zapyta�a Kora. - Wiesz, ile ka�dy da�by, aby wygl�da� jak ty? Dla niej by� po prostu Beau, narzeczonym, towarzyszem dzieci�stwa, najgorszym wrogiem i najlepszym przyjacielem. Jednak kiedy si� urodzi�, wygl�da� u boku swej matki, Lito�ci, jak nieziemska wizja i rodzina porzuci�a wszelkie nadzieje z nim zwi�zane. Chcia�a tylko jego doskona�ej twarzy i cia�a, �ywego srebra pokrytego futrem. Wiedzia�a, �e pr�dzej czy p�niej jej mi�o�� zwr�ci si� z nawi�zk�. I teraz inwestycja procentowa�a. W�drowny flamen, Braciszek Zmys�owo��, wybra� Beau na ducha, pi�kn� rze�b� stworzon� ku uciesze bog�w. W zamian Gardenowie otrzymaj� dwie�cie owiec, metalowe narz�dzia warte sze��dziesi�t szyling�w, beczu�k� wina z Kr�lewca i od�wi�tne ubrania dla ca�ej rodziny. Ca�a Rubie� b�dzie im zazdro�ci�. Poczuli si� jak ludzie, kt�rzy na dnie studni odkryli b�yszcz�ce z�oto. P�akali i �miali si� na przemian. A to, �e Beau wcale si� nic cieszy�, w og�le ich nie obesz�o. Beau chcia� si� o�eni�, mie� dzieci i by� rolnikiem jak ojciec i stryjowie. Nikt nie pos�dza� go o lak przyziemne marzenia: by� zbyt pi�kny. Zesz�ej nocy on. Kora i ich starsi kuzynowie siedzieli przy ognisku na podw�rzu. Brit i Emper zapomnieli o dostojno�ci starsze�stwa i prze�cigali si� w roz�mieszaniu kuzynostwa. Chichocz�c histerycznie. Kora spojrza�a na Beau, kt�rego twarz zarumieni�a si� od ognia i �wiat�a gwiazd, i zamilk�a. Zazwyczaj nie zauwa�a�a jego pi�kna, ale nagle wyda� jej si� bogiem. Braciszek Zmys�owo��, zwini�ty w k��bek przy ognisku, maj�cy swego lemana u st�p, podni�s� nagle g�ow�, jakby jego �lepe, zaros�e sol� oczy mog�y widzie�. D�ugo spogl�da� w kierunku Beau. M�wiono, �e flamcni mogli widzie� bog�w, aby im si� k�ania�. Mo�e potrafili te� dostrzega� pi�kno prawie r�wne boskiemu? (Kora nigdy nie widzia�a boga, chocia� pono� jeden objawi� si� jej prababce. By�a jednak pewna, �e bogowie s� pi�kni jak rze�by jej ojca i wuj�w, a nawet pi�kniejsi, bo doskonali.) Boska Waga drgn�a. Szala z �yciem Beau wci�� nieub�aganie opada�a, a szala na kt�rej z�o�ono jego urod�, skoczy�a w g�r�. Kora, zap�akana, pobieg�a na wzg�rza. Bez Beau nie mia�a �adnej przysz�o�ci na rodowej farmie, kt�r� Gardenowie zamieszkiwali od tysi�cleci. Od czasu, gdy w Domesdys osiedlili si� g�upi, heretyccy ch�opi, jeszcze przed nastaniem Dywinarchy, panowa�y te same zasady: je�li si� nie o�eni, Kora b�dzie uwa�ana za gorsz�. A jedynym kuzynem w jej wieku by� Beau. Nawet gdyby inni nie mieli �on czy sympatii, nie o�eniliby si� z ni�, bo by�a brzydka. Jej cia�o, twarz i w�osy mia�y ten sam, brudnobe�owy kolor, oczy by�y koloru krwi, a figura uchodzi�a ledwo za przeci�tn�. Ich zar�czyny w pierwszej chwili popsu�y humor Beau i zrani�y jego pr�no��, gdy pomy�la�, kim m�g�by by�. Chcia�a opu�ci� Beaulieu, ale dok�d mia�aby p�j��? Otaczaj�cy j� �wiat jawi� si� jak kolorowa plama, znana tylko z opowie�ci laman�w towarzysz�cych w�drownym flamenom. Centrum tego �wiata by�o Miasto Delta, l�ni�ce niby brylant, a w nim mieszka� Dywinarcha i w�ada� Sol�. Dywinarcha, b�g bog�w w Kr�lewcu. Pomniejsi bogowie pojawiali si� czasem na rubie�ach; zazwyczaj nawiedzali samotne pasterki, aby da� im dziwne, bezw�ose dzieci. Tak m�wi�y ba�nie. Kora jednak wiedzia�a, co si� z ni� stanie, gdy Beau odejdzie: b�dzie star� pann�, wo�em roboczym i nia�k� dla bandy siostrze�c�w i bratanic. Wie�niacy z rubie�y ci�ko harowali, bo ziemia tu by�a niemal ja�owa; nawet Beau pracowa� r�wnie ci�ko jak inni. Kora u�ala�a si� nad sob� tak bardzo, �e ledwo zauwa�y�a, i� Beau zn�w zacz�� wali� g�ow� w mur. Powstrzyma�a jednak ch�� odci�gni�cia go. By� mo�e pope�ni�a b��d. interweniuj�c za pierwszym razem. Pomy�la�a jednak, �e powinna co� zrobi�, zanim Beau si� zabije, i jak na komend� ruch przy �cianie usta�. Nie podnios�a oczu. Min�o kilka chwil, a potem co� twardego i ci�kiego run�o jej na stopy. - Boska krew! - sykn�a. Beau sta� nad ni� i oddycha� p�ytko, z jednym policzkiem naznaczonym krwi�. Upu�ci� jej kamie� na stop�. Krzywi�c si� z b�lu, stan�a na nogi. Otar�a oczy. - Wyrz�dzenie sobie krzywdy jest trudniejsze, ni� my�lisz. - Teraz b�dziesz mia� blizn�. Pi�kny Gardenie. - Zauwa�y�a�! - Za jego g�ow� ko�ysa�y si� li�cie, a s�o�ce �wieci�o wprosi na z�ot� twarz umazan� krwi�. - Koro, musisz ze mn� pojecha�. Nie znios� samotno�ci. Zabrak�o jej tchu. W jednej chwili �wiat odwr�ci� si� do g�ry nogami, jej my�li odlecia�y z Beaulieu prosto ku krajom, kt�re by�y ja�niejsze i pi�kniejsze, ni� sobie mog�a wyobrazi�. Lemani m�wili, �e w Kr�lewcu wszystko by�o zielone. "Czy to prawda, �e w Mie�cie Delta bogowie przechadzaj� si� ulicami?", pomy�la�a. "Czy kiedykolwiek zobacz� boga, je�li Beau mnie tu zostawi? Co zobacz�?" Nie potrafi�a wyrzec si� marze�. Odk�d sko�czy�a dziewi�� lat, ho�ubi�a my�l o ucieczce. Wtedy to �wiat zewn�trzny wgryz� si� w wiosk� jak z�by drapie�cy i przybra� posta� flamena. Braciszka Transcendencji, kt�ry wybra� m�odsz� siostr� Kory, Wdzi�k, na swoj� lemank�. Pi�cioletnia gadu�a, jasnofutra Wdzi�k, podskakiwa�a weso�o przy boku Braciszka, a Kora spogl�da�a za ni� i po raz pierwszy zrozumia�a, �e mo�na odej��. I jeszcze jej matka, Wiara. Kiedy Kora mia�a roczek, Wiar� nieomal wybrano na ducha do ceremonii koronacji Nast�pcy w Mie�cie Delta. Kora wiedzia�a, �e gdyby matk� wybrano, ta odesz�aby, a dziewczynka, wzrastaj�ca pod opiek� kogo� innego, nigdy by jej tego nic wybaczy�a. - Na pewno masz w ranie okruchy ze �ciany, Beau. - Dotkn�a go delikalnie i wytar�a krew li�ciem d�bu. Starannie unika�a patrzenia mu w oczy. Jedno oko Beau znikn�o za opuchlizn�, ale obj�� j� bez wahania. Jego ramiona by�y silne i twarde, nie mog�a si� wywin��. - Je�li mam umrze�, chc�, �eby� przy mnie by�a. Jed�. - Oszala�e�, Beau. Co bym robi�a w Mie�cie Delta? - Nie potrafi�a doda�: "Po twojej �mierci". - Kiedy flamen powiedzia�, �e mnie wybra�, doda�, �e mog� zabra� towarzysza. "To cz�sio praktykowane, je�li tylko towarzysz zgodzi si� nie wraca�", tak powiedzia�. A ty, dlaczego mia�aby� wraca�? Nic ci� tu nie czeka! Ciotka nigdy nie pu�ci ci� dalej ni� na Wybrze�e Motyli, �eby� znalaz�a m�a, kt�rego i tak nie znajdziesz ani tam, ani tutaj. Chcesz do ko�ca �ycia by� od niej zale�na? Pracowa� dla Brita, Empera, Genia i ich rodzin? Beau ochryp�. Nie przywykli do okazywania emocji. Nos Kory sw�dzia� od powstrzymywania �ez. - Jed� ze mn�. S�o�ce o�wietla�o jego doskona�e usta. Patrzy�a, jak formu�uj� s�owa. Marzenia za�lepia�y j�. - Jed� ze... - Przesta�! Zapytam! Ale mnie nie pu�ci! - Ale! - stwierdzi� Beau z satysfakcj�. - Pu�ci. *** Na rubie�ach ka�dy akr by� cenny. Niskie, kamienne mury znacz�ce teren uprawny, ko�czy�y si� daleko od soli. Ale owce i kozy wybiera�y si� na spacery po br�zowej ziemi niczyjej, a czasami i wie�niacy zapuszczali si� na s�l, aby szuka� przezroczystych jag�d i owoc�w. Naci�gali na twarze chusty, gdy� niebezpiecznie by�o wypuszcza� si� na s�l, kiedy nie by�o chmur, nawet w nocy, gdy gwiazdy jasno �wieci�y. Migotanie wszystkich kolor�w t�czy mog�o szybko o�lepi�, a je�li si� je przetrwa�o, pr�dzej czy p�niej z oddali nadci�ga�a burza solna, wdmuchuj�ca ziarna w oczy, gdzie si� zagnie�d�a�y i ros�y w kryszta�y wype�niaj�ce ca�y oczod�. Tak lemanowie stawali si� flamenami, je�li ich pan zmar� przed uko�czeniem przez nich s�u�by, i je�li odrzucili ateizm, a wybierali flamenizm. Udawali si� na wielodniowe pielgrzymki na s�l. Kiedy wracali z kryszta�ami soli w oczach, og�aszano ich Braciszkami i Siostrzyczkami zdolnymi do czynienia cud�w. S�l by�a symbolem �wi�to�ci i niezbadanego. Opowie�ci flamen�w o dniach sprzed Wojen Nawr�ceniowych, kiedy to ca�y �wiat sk�ada� si� tylko z barbarzy�skich kr�lestw, jasno dowodzi�y, �e s�l nigdy nie rozci�ga�a si� dalej ni� kilkaset lig od wybrze�y sze�ciu kontynent�w. Tylko rzeki potrafi�y j� przeby� nietkni�te. Nikt jej nigdy nie przeszed�, nawet W�drowiec, pierwszy flamen, kt�ry wr�ci� o�lepiony, wi�c nikt nie wiedzia�, jak du�e s� kontynenty. Kr�lewiec by� najmniej zamieszka�y, a Domesdys najbardziej, nie wspominaj�c o Archipelagu, kt�rego wyspy zbudowane by�y w ca�o�ci z soli lub ziemi, a ludzie �yli z po�owu ryb. Bogowie przyszli z soli. Miriady bezimiennych, zadziwiaj�cych bog�w z opowie�ci dziadk�w i Inkarnacje Miasta Delta: M�drzec, Matka, Waleczny, Panna, Nast�pca i Dywinarcha, kiedy mieli do�� Miasta Delta, wracali do Niebios, a ich miejsce zajmowali inni. Niebiosa le�a�y gdzie� na rozleg�ych, l�ni�cych pustkowiach: schronienie bog�w, mekka dusz. Nikt z �yj�cych w 1352 roku nie dotar� do nich. Tylko dwaj �miertelni doszli tam i wr�cili. Pierwszym by� W�drowiec, a drugim rozczarowany leman, Zeniph Antyprorok, tysi�c lat p�niej. Antyprorok by� pobo�ny, m�dry i tak oddany, �e gdy jego Siostrzyczka zmar�a, maj�c lat pi��dziesi�t osiem, oszala� z �alu. Przysi�g�, �e odszuka Niebiosa i odbierze j� bogom. Nie odnalaz� jej na ja�owym pustkowiu Kr�lewca, chocia� ruszy� w g�r� Chromu, najwi�kszej rzeki Kr�lewca, i tak d�ugo przeszukiwa� s�l, �e wszyscy m�wili o jego �mierci. Ale odnalaz� Niebiosa. Nawet najpobo�niejsze dzieci pozna�y opowie�ci, kt�re przywi�z�, kiedy sp�yn�� w d� Chromu. Wed�ug nich stworzenia czczone przez ca�� S�l by�y r�wnie boskie jak on. "Sami bogowie mi to powiedzieli", utrzymywa�. Oczywi�cie, by�a to nieprawda. Kora nigdy nic nabra�aby si� na takie gadanie. Ale wielu ludzi mu uwierzy�o, zw�aszcza m�odzi, podatni na wp�ywy leman�w. Kiedy dziadkowie Kory byli m�odzi, w N�c� by�o troje flamen�w. Jej prapradziadkowi �lubu udziela� mieszkaj�cy w wiosce flamen. �y� w kamiennej chacie, kt�ra teraz s�u�y�a za silos. Obecnie Nece mia�o tylko jednego flamena, a wszystkie pos�ugi spe�niali w�druj�cy. Braciszkowie i Siostrzyczki zostawili swoje domy wzorem innych, docieraj�cych przez ostatnie sto pi��dziesi�t lat do wszystkich oddalonych miejsc flamen�w. W�drowcy wyrzekali si� pozycji w lokalnych rz�dach. Cho� powodowa� nimi altruizm, taka zmiana nie by�a pozytywna. A poza tym wielu leman�w porzuca�o flamenizm, aby otrzyma� szlachectwo, wi�c religia nie panowa�a ju� nad �wiatem niepodzielnie. Teraz musia�a toczy� upokarzaj�c� walk� o w�adz� z ateistyczn� szlacht�. Przegrywa�a j�, bo Boski Cykl dobiega� ko�ca, a Dywinarcha by� coraz bardziej zm�czony. Sto dziewi��dziesi�t lat to du�o, nawet dla boga. *** Kora i Beau d�ugo siedzieli pod drzewem, obejmuj�c si�. Kiedy s�o�ce opad�o ku l�ni�cemu horyzontowi, wstali i ruszyli do domu. Chocia� wioska znajdowa�a si� zaledwie o kilka mil dalej, w najszerszej dolinie dziel�cej ich od domu le�a�a s�l, a nie �ciemni�o si� jeszcze na tyle, by j� przekracza�. Trzymali si� za r�ce i szli kozi� �cie�k� wok� terenu. Kora spogl�da�a na s�l. Opalizuj�ce krzaki i kwiaty odbija�y czerwone �wiat�o, l�ni�y chitynowe skrzyd�a owad�w. Twarz Beau by�a skupiona, jego d�o� pokry�a si� potem. Kor� zadziwi�o w�asne opanowanie. Kiedy przekroczyli ostatnie wzg�rze, mog�a wyczu� zmian� w powietrzu. By�o mniej s�one. W dole migota�o ognisko. Domy i zagrody we wsi zbudowano tak, by obserwowane ze wzg�rz tworzy�y r�ne, ale zawsze pi�kne formy: gwiazd�, twarz, kwiat. Kszta�ty zmienia�y si� przez stulecia. Kiedy Gardenowie siali zbo�e, brali pod uwag� efekt estetyczny i czasami przez tygodnie rozwa�ali, czy posia� owies, czy pszenic�. Cz�sto wybierali si� na wzg�rza, aby oceni� wyniki swojej pracy. Zazwyczaj Kora docenia�a pi�kno wioski, kiedy patrzy�a na ni� z g�ry. By� to g��wny temat jej rozm�w z ojcem i wujami. Zbiegli z Beau ku domom. Sze�cioboczny plac le�a� tu� za drog� do soli. Kobiety Garden�w krz�ta�y si�, nosi�y jedzenie z kuchni na st� w kszta�cie podkowy, sze�� ro�en obraca�o si� powoli. Braciszek Zmys�owo�� zaj�� jedyne krzes�o u szczytu podkowy. Jego kalwaryjski leman. Mity, siedzia� mu na kolanach i opowiada� o wszystkim, co widzia�. Kiedy Kora i Beau wkroczyli na plac, s�ycha� by�o tylko g�os Mity i potrzaskiwanie ognia. Polem kobiety zn�w zacz�y plotkowa�, ale napi�cie nie zel�a�o. Twarz Beau wyd�u�y�a si�, ale nic nie powiedzia�. - Geni chce ze mn� pogada� o moim drobiu - szepn�� i odszed� ze swym bratem. Rado��, najm�odsza ciotka Kory, popchn�a j� w stron� domu i poleci�a zmieni� brudn� sp�dnic�. Mia�a wygl�da� �adnie dla flamena, kt�ry nie m�g� jej zobaczy�. "Domem" nazywano te pomieszczenia, w kt�rych nie by�o kr�w, drobiu i kuchni: niewiarygodnie ciasne, cztery pokoje. Ciemno�� pomieszcze� i ich niskie sufity uspokaja�y, ale po ca�ym dniu sp�dzonym na wzg�rzach od�r zwierz�t przyprawi� Kor� o md�o�ci. Oddychaj�c p�ytko, wci�gn�a sw� jedyn� sukienk�, rozpu�ci�a w�osy, a potem wysz�a na poszukiwanie matki. Wiara miesza�a co� w olbrzymim garnku, a Tici, babcia Kory, obraca�a ro�en. Wiara zazdro�nie dba�a o wygl�d, kt�ry niemal uczyni� j� wybrank� bog�w: jej w�osy by�y jak li�cie, a kasztanowe fulro l�ni�o jak rubin od ognia. Kora stan�a obok matki, chowaj�c d�onie za plecami. "Na pewno nazwie mnie �swoj� ma�� morderczyni�-manipulatork��", pomy�la�a. Przezwisko by�o tylko w po�owie zas�u�one, bo Kora nigdy nikim nie manipulowa�a. Ale wszyscy pogardzaliby ni� jako morderczyni�, gdyby dowiedzieli si� o strasznej rzeczy, jak� zrobi�a, kiedy mia�a dziewi�� lat. Nie chcia�a o tym my�le�. Dlaczego mia�aby o tym w og�le pami�ta�? - Mamo? Wiara spojrza�a na ni�. Znajomy wyraz ni to przera�enia, ni z�o�ci wype�z� jej na twarz. - Czego? - Mamo, chc� jecha� z Beau. - Ogrom jej pragnienia wstrz�sn�� ni� raz jeszcze, gdy wypowiedzia�a te s�owa. Jej g�ucha babka nadal spokojnie obraca�a ro�en. T�uszcz skapywa� z mi�sa, a odbicia p�omieni ta�czy�y na �cianach. - Chcesz wyjecha�? - powiedzia�a w ko�cu Wiara. - Dlaczego? J�kaj�c si� i pl�cz�c, przedstawi�a logiczne, oczywiste powody, kt�re wymy�li�a z Beau. Beau przekona� j�, ale ona w�tpi�a, czy potrafi przekona� swoj� matk�. Zacisn�a palce za plecami. - Nie mog� po�lubi� nikogo innego... - Nie podzia�a�o. Wiedzia�a, �e nie podzia�a�o. Wiara wzi�a g��boki wdech, gwa�townie i mechanicznie miesza�a gulasz. - Urodzi�am dwie c�rki. Koro. �adna nie by�a pi�kna, chocia� oczywi�cie nie umiem powiedzie�, jak teraz wygl�da Wdzi�k. Ale nie urodzi�am c�rki, kt�ra mia�a by tyle si�y, aby prze�y� tutaj bez postradania zmys��w. - Mamo? O co ci chodzi? - Mo�esz jecha�! - Wiara z furi� obraca�a kopy�ci�. - A teraz zmiataj siad! Kora zacz�a si� wycofywa�, a� wpad�a na �awk�, gdzie klap�a z podci�gni�tymi kolanami. Wpatrywa�a si� w rodzin�. By� mo�e dostrzegli wyraz jej twarzy, bo nikt nie poprosi� jej o pomoc, dop�ki nie zasiedli do sto�u. Wiara usiad�a jak najdalej od Kory, obok Emish, swojej przyjaci�ki z Doliny Garden, oddalonej o p� dnia marszu. Przysz�a do Beaulieu "pomaga� w �niwach". Kora nie patrzy�a na ni�. Nadal by�a oszo�omiona. Ale zdawa�a sobie spraw� ze spojrze�, jakie jej rzucano. Braciszek Zmys�owo�� wsta�. Mity zeskoczy� z jego kolan i stan�� obok, a jego g�os nagle przybra� na sile: - ...�wie�y chleb, pieczone mi�so i chyba warzywny gulasz. St� gustownie udekorowano ma�ymi rze�bami Dywinarchy. - Wystarczy, Mity. - F�amen mia� g��boki, nieprzyjemny g�os. - Bracia i siostry, bogowie dzi�kuj� wam za wasz� wiar� i go�cinno��, jak� okazali�cie ich s�ugom. A dzisiejszego wieczoru szczeg�lnie dzi�kuj� wam za prezent. Kwiat waszych dzieci, Pi�kny Garden, zostanie na zawsze zachowany jako duch. Kora zauwa�y�a, �e matka Beau, Lito��, p�acze. Siedzia�a tu� obok i widzia�a �zy p�yn�ce jej po twarzy. Perance, jej m��, obejmowa� j� delikatnie, ale Lito�� nie mog�a oderwa� oczu od twarzy Braciszka. - Doradca, kt�remu dostanie si� Beau, to ateistyczna dama - oznajmi� flamen. Powiedzia� to tak, jakby Beau mia� zosta� oddany jego ciotce, starej pannie. Flamenowie nie maj� ciotek, przypomnia�a sobie Kora. Gardenowie wstrzymali dech. Przeciwniczce flame-nizmu? Czy�by Beau jednak nie mia� zosta� duchem? A sam Beau, kt�ry my�la�, �e dostanie si� bogu, wygl�da� jakby by� w szoku. - Doradca Belstem Sumer, o kt�rym na pewno wszyscy s�yszeli�cie, chce w szczeg�lny spos�b u�wietni� dzie�, w kt�rym jego c�rka, Aneisneida, obejmie miejsce w Elipsie. Zast�pi Siostrzyczk� Czysto��, kt�ra zgin�a w wypadku razem z lemanem, nie zostawiaj�c spadkobiercy. Odb�dzie si� gala, a ceremoni� u�wietni� najpi�kniejsze duchy z ca�ej Soli. Wasz syn, Beaty, b�dzie przyk�adem cn�t, jakie my, flamenowie, ci�gle znajdujemy w Soli. Kora nie wierzy�a, �e kto� z jej rodziny mo�e zabra� g�os, ale wuj Cand przem�wi�, prze�ykaj�c upokorzenie. - Braciszku, dlaczego bogowie poni�aj� mojego bratanka, oddaj�c go jednej ze szlachty? Dlaczego u�miechaj� si� do ateist�w? Flamen zwr�ci� twarz w stron� g�osu Canda. Kryszta�y w oczodo�ach zal�ni�y okrutnym blaskiem. - �yczeniem Dywinarchy jest, aby Aneisneida zosta�a uhonorowana jak ka�dy flamen wst�puj�cy do rady. Post�pujemy zgodnie z wol� bog�w. A teraz milcz, zanim zapomn� o twoim stole i go�cinno�ci, cz�owieku. Cand schyli� g�ow�. Jedzenie styg�o, ale nikt nie odwa�y� si� poruszy�. - Niech bogowie raduj� si� tym, co spo�ywamy - wymrucza� w ko�cu Braciszek Zmys�owo�� i opad� na krzes�o. W podzi�ce Prudencja, �ona Canda, pochyli�a si�, by pokroi� mi�so. Kora stara�a si� wyrzuci� z g�owy szmer g�os�w i czeka�a, a� przestanie dr�e�. *** Kiedy sprz�tni�to po uczcie, a flamen oddali� si� do jedynego "przyzwoitego" pokoju, Wiara i Emish zaproponowa�y, �e dopilnuj� owiec. �acz, ojciec Kory, zgodzi� si� na to, przyznaj�c, �e Emish powinna zarobi� na swe utrzymanie, je�li chce d�u�ej zosta� w Beaulieu. Kobiety odesz�y w ciemno�� razem z owczarkami. Wi�ksze solne zwierz�ta trzyma�y si� z dala od ludzkich siedzib, z jednym wyj�tkiem: drapie�c�w. Te bestie wyposa�one w k�y, szpony i niewinne twarzyczki w kszta�cie serc, by�y tak krwio�ercze jak nic innego na soli i poza ni�. Coraz bardziej smakowa�y im stada nale��ce do ludzi i - gdy by�o to mo�liwe - sami ludzie. "Pilnowanie owiec" oznacza�o dwie rzeczy: najniebezpieczniejsz� prac� na farmie i schadzk� kochank�w. W tym przypadku chodzi�o o drugie. Kilka godzin po odej�ciu Emish i Wiary oczy Kory nadal by�y suche. Le�a�a obok Tici w najdalszej cz�ci domu oddzielonej od reszty zas�onami, na w�skim ��ku pod pierzyn�, zbyt ciep�� na t� por� roku. Tici chrapa�a cicho. Kilka st�p dalej, na drugim pos�aniu spali Rado�� i jej m��, Uth, zm�czeni uprawianiem mi�o�ci. Sze�cioletnia Merce i ich dziecko, Asure, oddychali szybciej. Na wzg�rzach wrzasn�� drapie�ca. Kora pomodli�a si� za owce, kt�re Wiara i Emish mog�y przeoczy�, kiedy zbiera�y stado. Je�li drapie�cy poczuj� krew, zwierz�ta nie po�yj� d�ugo. Ale lak delikatny zapach jak wo� krwi nie m�g� si� przebi� przez smr�d Beaulieu. Kora wiedzia�a, �e po raz ostatni le�y w g�stej, cuchn�cej ciemno�ci, otoczona lud�mi, kt�rzy o ni� dbali. Stara�a si� nie zasn��, plot�c warkoczyki z fr�dzli na pierzynie. Ale fr�dzle by�y kr�tkie i mog�a uple�� warkoczyki tylko dwoma palcami prawej r�ki. ROZDZIA� DRUGI Nast�pnego ranka Braciszek Zmys�owo�� sprawi� cud. W�drowni flameni bawi�cy w Beaulieu nie p�acili za go�cin� cudami, gdy� by�o to zbyt wyczerpuj�ce nawet dla bog�w, o flamenach nie wspominaj�c. Na �niadanie na podw�rku podano zimne mi�so i owsiank�. Gent rozsypa� ziarno, a indory, przepi�rki i go��bie, kt�rymi Beau od dzi� przesta� si� zajmowa�, wy�piewywa�y swe poranne trele. Beau siedzia� naprzeciw Kory. Wygl�da� jak jagni� prowadzone na rze�. Pr�bowa� spojrze� jej w oczy, ale ona wpatrywa�a si� nabo�nie w statuetk� Dywinarchy znajduj�c� si� na stole. Dr�a�a na wietrze. Spogl�da�a na niebo, kt�re przybra�o kolor brudnego szk�a, gdzieniegdzie b�yska�y br�zowe chmury. Jej rodzina sko�czy�a jedzenie i st�oczy�a si� wok� podw�rza, patrz�c wsz�dzie byle nie na Braciszka, kt�ry ci�gle �u� swoj� owsiank�. Ciemne oczy Mity powstrzymywa�y ciekawskich. Kora zebra�a si� na odwag�. - Braciszku? Mam na imi� Pokora - wyrzuci�a z siebie znienawidzone imi� najszybciej, jak potrafi�a. - Braciszku, czy moja matka m�wi�a ci, �e wyruszam z Beau do Kr�lewca? Zapad�a cisza. Wydawa�o si�, �e nawet g�rskie ptaki przesta�y �piewa�. - A, tak - odpar� Braciszek, odchodz�c od sto�u i ocieraj�c futro wok� ust. - M�oda kobieta wierna zobowi�zaniom, kt�ra b�dzie musia�a przetrwa� samotnie. Pracowita, zdeterminowana, z wyobra�ni�, s�u�ebnica pa�ska szanuj�ca rodzic�w, dobra do rodzenia. U�yteczna w domu. - Koro - ��cz stan�� za ni� i w�adczo po�o�y� d�onie na ramionach. - C�rko, o co chodzi? Zanim odpowiedzia�a, za obor� podni�s� si� zgie�k. Wszyscy spojrzeli w tamtym kierunku. Wiara i Emish sz�y solnym duktem, z poszarza�ymi twarzami, odp�dzaj�c psy od brudnych sp�dnic. - Zabili je - powiedzia�a cicho Wiara. - Pod naszym nosem. Osiem - osiem! - tegorocznych jagni�t. Drapie�cy wiedzieli, �e s� najm�odsze, przysi�gam, wybrali je! Ojciec Kory pu�ci� jej ramiona i obr�ci� si�, gdy dowiedzia� si� o stracie. Dziewczyna cofn�a si�, aby unikn�� pyta�, i pokaza�a Beau, �e powinni spakowa� swoje rzeczy. W domu, bez s�owa, �adowali ubrania do lnianych work�w. Kora nas�uchiwa�a, jak jej matka zmywa z siebie krew w brudnej wodzie, kt�ra zosta�a po myciu naczy�. Emish opisywa�a masakr�. Spojrza�a na Beau. - Dlaczego to mnie nie obchodzi? Widzia�am, jak rodzi�y si� te jagni�ta, kt�re ze�arli drapie�cy. Dlaczego nic nie czuj�? Beau wygl�da�, jakby nie spa� ca�� noc: pi�knie podkr��one oczy, wspania�a �agodno��. - Nie mam poj�cia - mrukn��. - ...s� w domu. Beau! Koro! - us�yszeli g�os Prudencji. Ca�a rodzina stan�a w kr�gu na drodze. Kiedy Kora zobaczy�a, �e otaczaj� Braciszka Zmys�owo��, wiedzia�a, co nadchodzi. Cand odezwa� si� z szacunkiem: - Przykro nam, �e musimy o to prosi�. Braciszku, ale te zabite owce oznaczaj� utrat� tegorocznego chowu. Oczywi�cie, otrzymamy... wynagrodzenie... ale zanim to nast�pi grozi nam g��d. Liczyli�my na owieczki... Braciszek uci�� jego wywody. - Rozumiem - rzek�. Gardenowie pochylili g�owy w modlitwie. Zapad�a cisza tak g��boka, jakby �wiat si� zatrzyma�. Kora widzia�a ju� wcze�niej cuda, wi�c nie liczy�a na to, �e ujrzy co� wi�cej ni� b�ysk �wiat�a na kryszta�ach soli i pot na czaszce Braciszka. Minuty mija�y. Dwa koguty zacz�y si� bi� na dachu kurnika i Prudencja spojrza�a na nie zza palc�w, najwidoczniej walcz�c z pokus� machni�cia na nie sp�dnic�. W ko�cu si� dokona�o. Kiedy wi�kszy kogut, zwyci�zca, czy�ci� sobie pi�ra, z ko�ca doliny da�o si� s�ysze� ciche beczenie. Kr�g si� rozpad�, a doro�li i dzieci, �miej�c si�, podnie�li g�owy. Osiem bia�ych k��bk�w zdobi�o wzg�rze jak osiem �nie�nych ku�. Kora wci�gn�a powietrze, kiedy jagni�ta ruszy�y ku domom. Mity obj�� Zmys�owo�� - dziwnie wygl�da�o dziecko podtrzymuj�ce doros�ego - i poprowadzi� go do otwartych wr�t. - Wy dwoje, chod�cie! - C�reczko - powiedzia�a Wiara. Stali przed ni� w tr�jk�: ojciec, matka i Emish. Wiara mia�a mokr� sp�dnic�, ale zd��y�a zaple�� w�osy. Mocno obj�a Kor� i poca�owa�a w czo�o. Kora prze�kn�a �zy i odwzajemni�a u�cisk, pragn�a nigdy nie wypuszcza� matki z ramion. Kiedy ��cz przytuli� je obie, pomy�la�a, �e w Niebiosach nie mog�aby by� szcz�liwsza. - Mamo, tato, nie chc�... - Owszem, chcesz. Moja ma�a dziewczynka. Och, tak bardzo ci� kocham! - szepn�a Wiara. Kora nie by�a pewna, czy w g�osie matki us�ysza�a �al, czy ulg�. ��cz odci�gn�� j� na bok. - Policz� si� z twoj� matk�, kiedy odejdziesz. Pozwoli�a sobie na zbyt wiele. Jeste� moim jedynym dzieckiem, a to du�o znaczy dla m�czyzny, i zawsze potrafi�a� doceni� pi�kno zbo�a. Te s�owa pomog�y Korze powstrzyma� �zy, gdy ciotki, wujowie i kuzyni j� �egnali. Tylko Asure zagrozi�a samokontroli Kory, wy�miewaj�c jej powag�. Beau te� si� oberwa�o. - Pi�kny, byliby�my mniej zaszczyceni, gdyby� za�o�y� w�asn� wiosk�! - Twoja ciotka. Wiara, jest najszcz�liwsz� kobiet� na �wiecie - dorzuci� z�o�liwie ��cz. - Koro, wr�cisz, kiedy b�dziesz mie� du�o pieni�dzy, prawda? - zapyta�o jakie� dziecko. Kora sz�a ty�em do bramy z Beau przy boku. - �egnajcie! - zawo�a�a, wymachuj�c ramionami. - �egnajcie - wymrucza� Beau. Obr�ci� si� i ruszy� przed siebie z pochylon� g�ow�. Wiatr rozwiewa� w�osy Kory i podnosi� futro na przedramionach. Braciszek i Mity szli tak szybko, �e musia�a do nich podbiec. Rozmawiali, jakby widok rozdzielanych rodzin by� dla nich czym� normalnym. Jej bliscy byli ju� tylko plam� na tle d�ugiego, kamiennego muru, plam� we wszystkich odcieniach br�zu, tak odmienn� od o�miu, cudownie zrodzonych na wzg�rzu owiec. *** Spali na szlaku. Mity ni�s� lekki plecak, w kt�rym mie�ci�y si� wszystkie rzeczy jego i flamena. Lniane wory Kory i Beau zdawa�y si� ci�sze z ka�dym rankiem. Min�li pi�� wiosek i dotarli do miasteczka Nece. Odk�d Kora i Beau si�gali pami�ci�, przychodzili tam ka�dej wiosny i jesieni na targ. Za osiemna�cie dni mia� si� odby� letni jarmarki i zapyzia�e miasteczko zaczyna�o si� o�ywia�. Przed narodzinami Kory nie tylko piwo, ale i wino la�o si� na jarmarkach, a drzwi rzemie�lnik�w nieomal wypada�y z zawias�w. Teraz jednak rado�� by�a przy�miona; ko�czy� si� Boski Cykl. Czarne wst��ki zdobi�y ramiona dzieci bawi�cych si� na drodze i r�kawy kobiet zamiataj�cych schody. Czarne Boskie Piecz�cie (ma�e podobizny Tronu) przysmo�owano do drzwi i okien. �a�oba by�a symboliczna, ale mia�a w sobie co� prawdziwego: z ko�cem Boskiego Cyklu zawsze nadchodzi�y ogromne zmiany. Mieszka�cy Nece k�aniali si� Zmys�owo�ci i spogl�dali na Kor� i Beau. Tego samego popo�udnia ruszyli dalej wiejsk� drog�. Kora i Beau rzucali zaciekawione spojrzenia na podw�rka kowala, rymarza, rze�biarza, kamieniarza, snycerza. Z drzwi podobnych do jam na wzg�rzu wydobywa�y si� dym i para, wo�y macha�y ogonami, a kobiety plotkowa�y. Przeszli ostatnie wzg�rza i wkroczyli na r�wniny. Wsz�dzie ko�czono �niwa, a w�drowcy zawsze znajdowali miejsce do spania, gdy� tamtejsi ludzie byli tak pobo�ni jak ci z soli. Z religijnym stoicyzmem dbali o swoje owce, krowy, kozy, indyki, kaczki, kury, zbo�e i dzieci. Dzieci gapi�y si� na Beau, a doro�li twierdzili, �e sama jego obecno�� jest wystarczaj�cym wynagrodzeniem za nocleg. Kiedy Kora m�wi�a, �e jest narzeczon� Beau, spogl�dano na ni� z ledwie skrywan� zazdro�ci�. Podr�owali tylko trzy miesi�ce. Na pocz�tku zimy doszli do Port Taite. Wiejska droga zmieni�a si� w trakt prowadz�cy z Port Taite do Port Teligne, stolicy Domesdysu na p�nocy. Szli mi�dzy powozami szerok�, pylist� drog�. Po obu jej stronach le�a�y najwi�ksze pola jakie Kora kiedykolwiek widzia�a w �yciu, a za nadmorskim urwiskiem rozci�ga�o si� niewiarygodnie czarne, b�yszcz�ce morze. Miasto le�a�o u podn�a ska�. - To jeszcze nic - powiedzia� Mity pewnego dnia, kiedy zni�y� si� do rozmowy z Kor� i Beau. - W Porcie Taite mieszka tylko dwa tysi�ce ludzi. Powinni�cie zobaczy� Port Teligne albo jeszcze lepiej Samaal. - Mity urodzi� si� na Kalwarii, p�nocnym kontynencie, gdzie ka�dy pracowa� w kopalniach rudy tak, jak Domesdianie pracowali na polach. Kora pomy�la�a, �e ch�opiec bez w�tpienia przesadza�: czy gdziekolwiek mog�o by� wi�cej ludzi i dom�w ni� tutaj? - Albo Miasto Delta. Ludzie z Port Taite byli Domesdianami poro�ni�tymi br�zowym futrem, ale nie wie�niakami, wi�c nie gapili si� bezwstydnie na Beau, jak to czynili ludzie w mijanych sio�ach. Id�c za Mitim do centrum miasta, Beau rozgl�da� si� ciekawie na boki, a jego o�ywienie sprawi�o, �e Korze spad� kamie� z serca. Co najmniej tuzin razy przy�apa�a go na pr�bach zniszczenia swej urody. Nakry�a go nawet kl�cz�cego nad poid�em dla byd�a, z twarz� zanurzon� w wodzie. Wiedzia�a, �e nie po�wi�ca�a mu dostatecznie du�o uwagi: powinna ci�gle by� przy nim, a zamiast tego rozmawia�a z wie�niakami, dowiadywa�a si�, co my�leli i dlaczego uwa�ali go za pi�knego. Mijali takie cuda jak kafeterie, sklepy z ubraniami, islandzk� �a�ni� i antykwariat. Wsz�dzie trzepota�y na wietrze czarne, �a�obne wst��ki. Port Taite by� pobo�nym miastem. Rozpoczyna� si� jeden z tych jasnych, zimowych dni. S�o�ce o�wietla�o nie myte w�osy i brudne �achy, krzykliwe malunki i ozdobne p�aszcze zamo�nych ateist�w, skrzynki na oknach pe�ne kwiat�w kwitn�cych w zimie. - Hej, solne dzieciaki! Zmiatajcie z ulicy! - Kto� z�apa� ich za kurtki i odepchn�� na witryn� sklepow�, ratuj�c ich spod wielkich k� powozu, kt�ry przemkn�� drog�. - Przepraszam, Pi�kny! - powiedzia� m�czyzna, kiedy zobaczy� Beau. - S�o�ce �wieci�o ci w twarz. Przepraszam. - Nie szkodzi - odpar� oszo�omiony Beau. Mi�dzy nimi i powozami na ulicy podni�s� si� kurz. - Co to by�o? - Jeden z m�odych ateist�w. Patrz. - Kolejny pow�z gna� w�sk� ulic�. Tym razem Kora zauwa�y�a zwierz�ta poci�gowe, psy wielko�ci sporych ciel�t. Czerwona uprz�� odcina�a si� od ich czarnego futra. - �cigaj� si�. - Czekaj - rzuci� skonsternowany Beau. - Braciszek Zmys�owo�� znikn��. Kora nie przej�a si� tym specjalnie. - Znajdziemy go p�niej. Albo on znajdzie nas. Na pewno nie chce ci� straci�. Beau odwr�ci� si� do ich wybawiciela: - Panie... Nie widzia�e�, dok�d poszli flameni leman, z kt�rymi przyszli�my? Wielki m�czyzna o jasnobr�zowym futrze i ma�y Kalwaryjczyk... - Braciszek Zmys�owo��! - M�czyzna uderzy� si� w pier�. - Nie m�w, �e to ty jeste� duchem! Ca�e miasto a� huczy od plotek o twoim przybyciu. Jeste� tak pi�kny, jak m�wi�- sk�oni� si� lekko. - Ja., ja...- j�ka� si� Beau. - On k�amie - sykn�a mu Kora do ucha. - Gdyby mieszka�cy o tobie wiedzieli, ju� by ci� zauwa�yli. - Flamen wynajmuje pok�j na ulicy Finilar, wszyscy o tym wiedz�. Mog� was tam zaprowadzi�. - I ruszy� zat�oczon� ulic�. Beau popchn�� Kor�. Z�a, schwyci�a go za rami� i szepn�a: - Nie ufam... - Bzdura! Wie, kim jest Zmys�owo��! M�czyzna przyjrza� si� uwa�nie ich zniszczonym strojom. - To niedaleko... ulubiona gospoda Zmys�owo�ci nazywa si� Srebrna ��d�. W�a�ciciel nie bierze od niego pieni�dzy. Prowadzi� ich coraz w�szymi uliczkami, gdzie �mieci pi�trzy�y si� przed zamkni�tymi drzwiami. Kora uwa�a�a, gdzie stawia stopy i �a�owa�a, �e ma tylko jedn� par� oczu. Dwa koty, kt�re nagle wyskoczy�y z okna, prawie wywo�a�y u niej apopleksj�. M�czyzna stan��. - Jeste�my na miejscu. - Tylne wej�cie? - rzek�a Kora sarkastycznie, staj�c przed Beau. M�czyzna odwr�ci� si� i skoczy� ku niej. S�o�ce zab�ys�o na ostrzu no�a. �wiat zwolni�, widziany jak zza szyby. Kora usun�a si� z drogi, Beau uskoczy�, mrucz�c co� pod wp�ywem zaskoczenia. M�czyzna obr�ci� si� ze zmru�onymi oczami i zarozumia�ym u�miechem. Kora wykona�a kolejny unik, a on potkn�� si� i straci� r�wnowag�. Chwyci�a go za rami� i przykl�kn�a, mia�d��c mu gard�o kolanem. Wyrzuci� z siebie urywan� pro�b�, ale ona czu�a tylko straszn� ��dz� sprawiedliwo�ci... a mo�e ch�� wyr�wnania rachunk�w? Trysn�a krew. Pop�yn�a czerwonym strumieniem z gard�a m�czyzny, wsi�kaj�c w ko�nierz. N� upad� z g�uchym brz�kiem. Kora sta�a przera�ona, dop�ki Beau jej nie odci�gn�� i nie zas�oni� jej oczu. Kiedy ci�gn�� j� wzd�u� rz�du zamkni�tych drzwi, mrucza� rytmicznie: - Nie chcia�a�. Zabi�by nas. My�la�, �e jeste�my bezbronni. My�la�, �e mamy pieni�dze. Nie chcia�a�... - a� w ko�cu Kora go odepchn�a. Biegli do utraty tchu, a gdy poczuli si� bezpieczni w t�umie, przyjrzeli si� sobie uwa�nie, szukaj�c �lad�w zbrodni. Na szcz�cie krew nic splami�a ich ubra� ani futra. By�a tylko na r�kach Kory. Wyczy�cili je szybko. Kora rozejrza�a si�, ca�a dr�a�a. - To tutaj zgubili�my Braciszka. Beau patrzy� na ni� przez chwil�, a potem przycisn�� do piersi. - Koro, musz� ci podzi�kowa�. Ten oszust mnie te� by zabi�. Pomy�l, to straszne, umrze� od no�a jakiego� kieszonkowca, skoro mam by� duchem w Mie�cie Delta! - Nie m�w o tym! Nie m�w, nie m�w, nie m�w i na lito�� Niebios nie dzi�kuj mi... Niszcz�c jedno �ycie, ocali�a dwa. Oczywi�cie, �e by�o warto. "Ale je�li raz usprawiedliwisz odebranie �ycia, gdzie si� zatrzymasz?" Dreszcz przebieg� jej po karku. "Zabi�am. Znowu". Mia�a dziewi�� lat, jej dziadek, Stary Cand, pi��dziesi�t pi�� i wiedzia�, �e umiera. Nie rozumia�a, dlaczego reszta rodziny tego nie przyznawa�a. Obchodzili �mier� na palcach i ubierali w inne s�owa, a Kora i Cand d�ugie godziny sp�dzali na rozmowach o tym, co si� sianie z jego cia�em po �mierci i jak jego dusza uleci z Beaulieu do Niebios. W ko�cu dziadek skierowa� rozmow� na trucizny. Ci�gle czu�a gorzki od�r napoju, kt�ry mu poda�a. Prze�yka� �apczywie, oczy wysz�y mu z orbit. Kora wy�lizn�a si� z pokoju, t�umi�c paniczny szloch. Zbyt p�no zrozumia�a, �e zrobi�a straszn� rzecz, i wtedy zobaczy�a j� Wiara. Kiedy znalaz�a Canda, by�o ju� za p�no. Od tamtego dnia wszystko pomi�dzy matk� i c�rk� si� zmieni�o. A teraz zrobi�a to zn�w... Pad� na nich d�ugi cie�. Beau pu�ci� j�. Przed nimi sta� Braciszek Zmys�owo��. - Moje zguby si� znalaz�y. Uda� si� wam spacer? O okno gospody opiera� si� kto� jeszcze. Kiedy Beau t�umaczy� si� niesk�adnie, ten kto� poruszy� si� i Kora zauwa�y�a, �e by�a to wysoka kobieta o ostrych rysach twarzy, w szacie flamena. U jej boku podskakiwa� ma�y ch�opiec. S�o�ce l�ni�o w kryszta�ach zarastaj�cych jej oczy. - To Siostrzyczka Stanowczo�� - powiedzia� Braciszek Zmys�owo�� z satysfakcj�. - Od teraz ona si� tob� zajmie, Beau. Niezale�nie od tego, jak spali w drodze, dzielenie ��ka nie wchodzi�o w rachub�, cho� Kora bardzo chcia�a mie� Beau u boku, aby j� pocieszy�. Mia�a Siostrzyczk� Stanowczo��. Zanim zdmuchn�y �wiec�. Kora zobaczy�a, �e flamenka mia�a pier� p�ask� jak m�czyzna, z dwoma nienaturalnymi k�pkami futra. Na szcz�cie materac by� twardy i nie zsuwa�y si� ku sobie. Kiedy oddech Stanowczo�ci si� wyr�wna�. Kora le�a�a na plecach i nas�uchiwa�a gwaru dobiegaj�cego z do�u. Mity powiedzia� jej, �e wino podawane w tawernie jest znacznie mocniejsze ni� piwo, a fajki nabija si� nie tylko tytoniem. "Oto, co w jedno popo�udnie zrobi�o ze mn� miasto", pomy�la�a. W �rodku nocy przy�ni� jej si� koszmar pe�en krwi. Poderwa�a si�, dzwoni�c z�bami. Pod drzwiami dostrzeg�a w�ski pas �wiat�a, kt�ry pom�g� jej zorientowa� si�, gdzie jest. Zaspana flamenka w koszuli nocnej zamajaczy�a w ciemno�ci i Kora podda�a si� zimnym d�oniom, kt�re popchn�y j� z powrotem na poduszk�. Palce Stanowczo�ci odp�dzi�y koszmary, kt�re mia�a przed oczami i reszt� nocy przespa�a bez sn�w. *** Zjedli �niadanie w jadalni tawerny, gdzie �wiat�o wpada�o przez szybki oprawione w o��w, a jedzenie mia�o smak srebra. Potem poszli do portu. Kora zauwa�y�a, �e Stanowczo��, podobnie jak Zmys�owo��, zawsze wiedzia�a, gdzie znajduje si� Beau. W porcie by�y dwa nabrze�a, wychodz�ce na zatok�, a poniewa� pora roku sprzyja�a �egludze, tuziny statk�w cumowa�y przy nich tak g�sto, �e czasami mo�na by�o przej�� po nich z jednego doku do drugiego. Kutry rybackie sta�y obok jacht�w i oceanicznych kliper�w, kt�rych maszty by�y tak masywne, �e dziw bra�, i� statki nie przewraca�y si� na boki. Baga�e i skrzynie pe�ne d�br le�a�y w stosach przy cumach kliper�w. M�czy�ni i kobiety schodz�cy po trapach, obnosili wymy�lne i b�yszcz�ce ubrania, na widok kt�rych Korze zab�yszcza�y oczy. Zmys�owo�� poprowadzi� sw� gromadk� pomi�dzy rybakami wy�adowuj�cymi sieci pe�ne rzucaj�cych si� �ledzi, do klipera, kt�ry na dziobie mia� olbrzymi �elazny kwiat. - To "Kr�lewski Kwiat". Zarezerwowano cztery miejsca. Ruszacie z przyp�ywem. Kilku rybak�w z futrami sztywnymi od soli, pogania�o ludzi �aduj�cych baga� na "Kwiat". - Przysta� jest za w�ska dla nas wszystkich! Kora spodziewa�a si�, �e lemani u�yj� swego autorytetu i grzecznie poprosz� m�czyzn o zni�enie g�osu, ale Mity i Kor spojrzeli na siebie, po czym przesun�li si�. Fale uderzaj�ce o burty statku by�y zielono-czarne. Ta s�l mia�a w sobie co� ostrego i dzikiego. Nad ich g�owami zawodzi�y mewy. - B�d� ci� �a�owa�, Pi�kny - powiedzia� Zmys�owo��. - Ale kiedy zostaniesz duchem, odwiedz� ci� w apartamentach pani Aneisneidy. I zobacz� ci� na w�asne oczy w Niebiosach. Czarne, �wietliste oczy Mitego spocz�y na Korze. Nagle poczu�a, �e my�l o jego pielgrzymce na s�l jest trudna do wytrzymania. Je�li Zmys�owo�� do�yje doros�o�ci Mitego, wybierze sobie nowego lemana i zgodzi si�, aby ch�opiec �y� w �wiecie, ale je�li wcze�niej umrze, ten b�dzie musia� wybra� mi�dzy flamenizmem a ateizmem. By� Braciszkiem czy lordem? Wiedzia�a, co wybierze. Jego pobo�no�� by�a czysta i niew�tpliwa. - �egnajcie - powiedzia� s�odko. Nawet je�li zna� jej my�li, nie okaza� tego. A potem, b�d�c jednocze�nie dzieckiem i lemanem, sykn��: - Nigdy nie zwiedzisz tylu miast co ja, Koro. Ale poczekaj, a� zobaczysz Miasto Delta! Zrozumiesz wtedy, �e Port Taite to tylko kupa gnij�cego drewna. Idziemy, Braciszku. - Ruszyli w�sk� �cie�k� mi�dzy srebrnymi g�rami ryb. Kora nie oczekiwa�a niczego od Braciszka, ale m�g� okaza� wi�cej �alu, �egnaj�c Beau. W ko�cu Beau by� najpi�kniejsz� istot�, jak� Zmys�owo�� spotka� w �yciu! Potem zauwa�y�a cienk�, czarn� lini� krwi na policzku Beau. Wtedy zrozumia�a. Flamen u�ciska� go, co by�o niezwyk�e, i jeden z kryszta��w soli rozora� ch�opakowi policzek. Belki pok�adu "Kr�lewskiego Kwiatu" by�y ze sob� splecione jak nici materia�u i ugina�y si� pod stopami. Domesdia�ski statek ca�y zbudowano z drewna, w przeciwie�stwie do cumuj�cych obok kalwaryjskich, kt�re mia�y maszty i burty z metalu. Marynarz o ogorza�ej twarzy sprowadzi� ich pod pok�ad. - Tutaj i tutaj. Do us�ug. Siostrzyczko. Stanowczo�� s�ucha�a, jak Kor opisuje ma�e drzwi przypominaj�ce luki. - Tylko dwie kajuty dla nas. C�, wielu mo�nych musi podr�owa� tym statkiem. Zazwyczaj tylu lord�w i dam nie kr�ci si� po porcie, zapewniam was. B�dziemy spa� tak, jak zesz�ej nocy. Kora rzuci�a Beau zmartwione spojrzenie. Czy Kor b�dzie umia� powstrzyma� Beau przed pr�bami samob�jczymi? Czy dziecko rozpozna w por� niepokoj�ce objawy? - Dobrze, Siostrzyczko. *** Port by� przepe�niony, a nawigacja utrudniona. Za�oga "Kr�lewskiego Kwiatu" nie pozwoli�a im wyj�� na pok�ad, dop�ki nie min�li klifu zamykaj�cego wej�cie do zatoki. Jednak potem Beau i Kora wybiegli na g�r�. Wybrze�e Domesdysu zd��y�o zmieni� si� w d�ug� lini� ska�, zwie�czonych drzewami o zimowych barwach. Kora sta�a w milczeniu obok Beau, a l�d oddala� si�, a� w ko�cu nawet czarna zatoka Taite znikn�a pod b�yszcz�cym, zimowym niebem. ROZDZIA� TRZECI Pi�tego dnia podr�y Kora le�a�a wysoko na linach, podskakuj�c od ruch�w masztu. By� on zrobiony z pojedynczego, okorowanego pnia. Jego szczyt ko�ysa� si� w prz�d i w ty�, a za ka�dym razem dr�enie przechodzi�o przez jej cia�o. Nie chcia�a schodzi�, gdy� tu czu�a si� wolna. D�� zimowy wiatr, a "Kr�lewski Kwiat" pru� tale tak szybko, �e Kora nawet w bocianim gnie�dzie czu�a pian� rozpryskuj�c� si� wok� burt. Teraz, kiedy jedyn� rzecz� w zasi�gu wzroku by� horyzont, gdzie czarna woda odbija�a si� od nieba prost�, jakby wyci�t� lini�, przerazi�a j� jej w�asna krucho��. Poruszaj�cy si�, rycz�cy kokon �agli otwiera� si� czasami i wtedy mog�a rozejrze� si� woko�o. �agle zrobione z cienkiego p��tna by�y cudem same w sobie: kiedy wydyma�y si� na wietrze, Kora widzia�a, jak napr�a�y si� poszczeg�lne nici. Nie wytrzyma�yby dwudziestu minut, gdyby nie s�owa flamena, chroni�ce je przed wszystkimi burzami. Nie s�ysza�a niczego, dop�ki jeden z marynarzy nie wspi�� si� ku niej. - Panienko! - odczyta�a z jego ust. - Zdarzy� si� wypadek! Wyraz jego twarzy powiedzia� jej, co si� sta�o; ruszy�a za nim po drabinie. Dzwonienie w uszach zag�usza�o jego s�owa, ale domy�li�a si�, co zasz�o. Zemdli�o j�. Beau pr�bowa� powiesi� si� w swojej kajucie. By�o to pierwsze takie zdarzenie, odk�d zacz�� si� rejs, i najpowa�niejsze z dotychczasowych. Kor wszed� do kajuty i, wychowany na lemana, nie wrzasn�� ani nie uciek�, tylko przeci�� sznur, zanim dosz�o do tragedii. Jednak Beau nie m�g� lub nie chcia� m�wi�. Kora zbieg�a po trapie, id�c, ko�ysa�a si� ze statkiem. D�ugo tar�a oczy, a� w ko�cu odzyska�a wzrok. - Zabrali�my m�odego Pi�knego do kajuty damy Hempwaite - powiedzia� zmartwiony marynarz. - Pospiesz si�, panienko, pyta� o ciebie... Kora prze�kn�a ���, kt�ra podesz�a jej do gard�a, i ruszy�a ku ostatnim drzwiom w korytarzu. Dama Hempwaite z Kr�lewca nosi�a imi� Zerenella i pochodzi�a z tej szlachty, kt�ra wzbogaci�a si� na wyciskaniu pieni�dzy z podleg�ych jej prowincji dzi�ki nak�adaniu podatk�w, kt�rych flameni nigdy nie zbierali. W kajucie by�o podw�jne ��ko. Wysoka, zielonofutra dama Hempwaite sta�a w jego nogach i zas�ania�a usta szczup�ymi d�o�mi. Beau le�a� skulony, twarz� ku �cianie. Kora odgarn�a mu w�osy z karku dr��cymi palcami i ujrza�a okropny naszyjnik ��cz�cych si� ze sob� siniak�w. Przypomina�y ciemne �liwki. - Beau! - szepn�a niepewnym g�osem. - Kuzynie, narzeczony... Dlaczego to sobie zrobi�e�? Nie rozumiem. Czy ju� ci na mnie nie zale�y? Jak mog�e� pozbawi� nie tylko mnie, ale ca�� rodzin�, tego zaszczytu? Poruszy� si� i spojrza� na ni� fioletowymi oczami, tak przekrwionymi, �e nie potrafi�a z nich niczego odczyta�. - Ju� dostali swoj� cz��. - Och, Beau... - Po�o�y�a si� obok niego na puchowym materacu, a on obj�� j� ramieniem. - Przepraszam. - Chrypia�, jakby od tygodnia nic nie m�wi�. - Nie przesta�em... my�le�., o tobie! Kocha� ci�... po prostu zapomnia�em... To by�a jej wina. Wiedzia�a, �e nie sp�dza z nim dostatecznie du�o czasu, a odk�d p�yn�li "Kr�lewskim Kwiatem", po�wi�ca�a mu jeszcze mniej uwagi. - To moja wina, moja wina... - szepn�a. Ogarn�y j� wyrzuty sumienia. Obr�ci� twarz w jej stron� i chocia� u�miech, kt�ry jej pos�a�, przypomnia� raczej grymas, by�o w nim tyle mi�o�ci, �e Kora poczu�a si� winna. Obj�li si�, p�acz�c. - Chcia�e� oszuka� bog�w - wyszepta�a. - Nie obchodzi�o ci�, �e ju� za ciebie zap�acili. - Tak. By�em bardzo samolubny. - To naturalne - odpar�a. - Tak naturalne. Z j�kiem wci�gn�� powietrze. - Powinienem si� podda�... Nawet gdybym nie mia� zosta� duchem, wszyscy kochaliby mnie tylko za moj� twarz. - Nie my�l tak - szepn�a bliska �ez. - Ja ci� kocham, bo jeste� Beau! Wysz�abym za ciebie i... i rodzi�abym ci dzieci. �aden flamen nie m�g�by nam przeszkodzi�, gdyby�my zapragn�li tak �y�. Zapad�a d�uga cisza. Fale rozbija�y si� o burty. - My�lisz, �e gdyby�my... - Uciekli - rzek�a cichutko, chowaj�c twarz w jego w�osach. Zadr�a�. - To niemo�liwe. - Nie! Kiedy dotrzemy do Miasta Delta, mo�emy si� wymkn��. Mogli�my w Port Taite. - Jej blu�nierstwo przerazi�o j�. - Mogliby�my �y� razem. Pobra� si�. Hodowa� zbo�e. Mie� dzieci... - Bogowie, Koro, ja... Zerenella Hempwaite, stoj�ca przy luku, obr�ci�a si� na pi�cie. Kora zrozumia�a, �e ta kobieta wcale nie martwi�a si� o Beau, tylko obserwowa�a ich z niezdrowym zainteresowaniem, jak dwa zwierz�ta w klatce. - Pobo�ne, solne szczurki - powiedzia�a ze s�odkim, �piewnym akcentem, kieruj�c si� ku drzwiom. - Nawet je�li on ma by� duchem, �wi�tym i w og�le, niech kto� dopilnuje, �eby zeszli z ��ka, zanim podr� narzut�. Kora poczu�a, �e kto� j� wyrywa z ramion Beau. Szarpn�a g�ow�. W �wietle wpadaj�cym przez luk nie mog�a rozr�ni� szczeg��w, ale stalowy u�cisk na jej ramieniu m�g� nale�e� tylko do jednej osoby i nie by�a to wcale Wenina, s�u��ca damy Hempwaite. tylko Siostrzyczka Stanowczo��. Kaptur flamenki si�ga� sufitu. Nie pachnia�a statkiem, a samotn� medytacj�, jak suszon� lawend�. - Pokoro. Kora nigdy nie s�ysza�a takiej �agodno�ci w jej g�osie. - Siostrzyczko? - Musz� pom�wi� z m�odym Pi�knym. To nie pierwsze lakie zdarzenie, prawda? - Cmokn�a. - C�, nie jestem Braciszkiem Zmys�owo�ci�, pe�nym taniego optymizmu i zostawiaj�cym sprawy swemu biegowi z obawy, aby ich nie pogorszy�. - Siostrzyczko? - Beau spr�bowa� m�wi�, mimo opuchni�tego gard�a, ale jego struny g�osowe si� podda�y. Podni�s� si� na �okciu. Siostrzyczka postawi�a Kor� na nogi jak lalk� i ca�kowicie odwr�ci�a od niej u wag�. Jej g�os odbi� si� echem w ma�ej kajucie: - Pi�kny, musz� koniecznie z tob� porozmawia�. Kora znalaz�a si� za drzwiami, oparta o nie czo�em, patrzy�a na rze�bienia. *** Nigdy nic dowiedzia�a si�, co flamenka powiedzia�a Beau. Wiedzia�a jedno: od tamtego okropnego popo�udnia nic ju� nie by�o takie, jak przedtem. Podr� trwa�a jeszcze trzy tygodnie. Ka�dej nocy dopada� j� g�uchy �al, gdy le�a�a z zaci�ni�tymi pi�ciami obok Stanowczo�ci. We wszystkie niedziele Siostrzyczka prawi�a kazania. Kora zmusza�a si� do uczestniczenia w nich, siedzia�a mi�dzy marynarzami i s�ucha�a religijno-historycznych przypowie�ci, jak ta o Krn�brno�ci, c�rce flamenki, kt�ra zawiod�a sw� matk�, doradc� w Mie�cie Delta, i �le sko�czy�a. Kora by�a pewna, �e Stanowczo�� kierowa�a te s�owa do niej. Po pierwszym kazaniu zmusi�a si�, aby porozmawia� z Beau. - Nie odzywa�e� si� do mnie przez ostatni tydzie�. Nie rozumiem. Zamkn�� oczy i wystawi� twarz ku niebu, szukaj�c natchnienia. - Koro, musz� by� duchem. Wiem o tym. Po to si� urodzi�em. Robi�em... te rzeczy... bo nie mog�em poradzi� sobie z przeznaczeniem. Ale musz�. Siostrzyczka Stanowczo�� powiedzia�a, �e jedynym sposobem, aby ludzie okazali szacunek memu pi�knu, jest zachowanie go. Pomy�l, jak� strat� by�oby... - roze�mia� si�. - Gdybym si� zestarza�! - Co ona ci zrobi�a? Spojrza� na ni� zdziwiony. Ledwo si� odwa�y�a wyci�gn�� d�o� i dotkn�� jego policzka. W�osy na nim by�y takie same jak zawsze. Jak mog�a przyzwyczai� si� do �ycia z najpi�kniejszym m�odzie�cem na �wiecie? Jak mog�a kiedykolwiek marzy� o wsp�lnych dzieciach? - Nie pro� mnie znowu, �ebym z tob� uciek� - powiedzia� �agodnie. Podskoczy�a. - Radzenie sobie z t� sytuacj� jest wystarczaj�co trudne. Zapominam i potem chc� ich pozbawi� satysfakcji posiadania mnie, a musz� pami�ta�, �e i tak umr�. Za�ka�a kr�tko i ukry�a twarz w jego piersi. W�o�y� d�onie w dekolt jej bluzki i pog�adzi� kr�tkie futro na ramionach. - Nic rozumiem! - powtarza�a. - Nie rozumiem! Nie odpowiedzia�. Zastanawia�a si�, czy zamkn�� si� w sobie tak bardzo, �e ju� jej nie s�ysza�? P�niej wiele czasu sp�dzi�a, wdrapuj�c si� na bocianie gniazdo, aby zatraci� si� w ogromnym, ko�ysz�cym widoku, przy kt�rym by�a taka ma�a. W ko�cu marynarze pozwolili jej pe�ni� wachty. W�a�nie z bocianiego gniazda, pomi�dzy �opocz�cymi �aglami, dostrzeg�a po raz pierwszy Kr�lewiec. ROZDZIA� CZWARTY Trzyna�cie i p� wieku temu m�czyzna, kt�rego prawdziwe imi� szybko posz�o w niepami��, pierwszy po�eglowa� w g�r� Chromu, a� do jego �r�de�. Zwano go W�drowcem. Niekt�rzy powtarzali, �e cudem by�o ju� to, i� jego krucha ��dka sprosta�a takiej podr�y. Ale czy to za spraw� szcz�cia, czy z woli bog�w, by� on �ywy i w pe�ni si�, gdy dotar� do g�rnego biegu rzeki po przeprawie przez wiry, solne pustynie i po stawieniu czo�a drapie�com, kt�rzy nawiedzali Chrom. By� wytrwa�y. Kiedy rzeka znikn�a pod ziemi�, pod��y� w solne g�ry. Wzg�rza szybko zmieni�y si� w kompletnie ja�ow� r�wnin�, na kt�rej nie by�o nawet owad�w. Wiatr zawodzi� tam tak s�odko, �e m�czyzna zap�aka� za domem, kt�rego mia� ju� nigdy nie ujrze�. Kryszta�y soli opanowa�y jego oczy. a on sam zemdla� z g�odu i zm�czenia. Wtedy objawili mu si� bogowie i gdy spa�, zabrali go do Niebios. Ponad rok p�niej wr�ci� do Miasta Delta o�lepiony sol�, ale wynagrodzony przez bog�w moc� czynienia cud�w. W nast�pnych latach kryszta�y soli nie rozr�nia�y biednych od bogatych, g�upich od m�drych. Dawa�y moc ka�demu lemanowi, kt�ry odwa�y� si� jej szuka�. W�drowiec by� jednak fenomenalnie silny, by� mo�e dlatego, �e on pierwszy zosta� obdarzony. Kiedy jego cuda nie przekona�y ludzi o istnieniu bog�w, nam�wi� swych przyjaci� na wypraw� na s�l, aby ujrzeli Niebiosa na w�asne oczy: m�czyzn, ich �ony i dzieci. D�ugo i bezowocnie b��dzili po pustkowiach. Niejeden raz byli o krok od buntu. W ko�cu bogowie wys�uchali b�aga� W�drowca i pozwolili im wej�� do Niebios, ale pod warunkiem, �e doro�li pozwol� si� o�lepi�. Kiedy wr�cili do dom�w, wspania�e opowie�ci dzieci-przewodnik�w i moc doros�ych sia�y si� pocz�tkiem flamenizmu. Kobiety, kt�re w�r�d ludzi W�drowca traktowano nie lepiej od niewolnik�w, zyska�y mo�liwo�� stania si� flamenami. Kobiety i m�czy�ni rozeszli si� po �wiecie. Zanim W�drowiec umar�, us�ysza�, �e armie uzbrojonych leman�w ruszy�y we wszystkie strony �wiata: do zielonych las�w Veretry, kamienistych ziem Domesdysu, �nieg�w Islandii i do Kalwarii, kt�rej p�nocne kra�ce p�on�y pod r