745

Szczegóły
Tytuł 745
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

745 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 745 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

745 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Micha� Bu�hakow Fatalne jaja I inne opowiadania Wst�p Micha� Bu�hakow (1891-1940), radziecki prozaik i dramaturg, z zawodu lekarz, debiutowa� w 1919 roku. Wcze�nie ujawni� si� jako wnikliwy obserwator otaczaj�cej rzeczywisto�ci w licznych felietonach i opowiadaniach satyrycznych nierzadko zabarwionych fantastyk�. NIekt�re ukaza�y si� w zbiorze "D.javoljada" (1925; tytu�owa "Diaboliada" by�a t�umaczona na polski dwukrotnie, po wojnie wesz�a w sk�ad zbioru "Notatki na mankietach"). Rozg�os przynios�y mu powie�ci: "Bia�a gwardia" (1925) i wydane po�miertnie "Powie�� teatralna" (1965), "Psie serce" (Pary� 1969) oraz arcydzie�o "Mistrz i Ma�gorzata" (pierwodruk 19668-1967). Za �ycia ostro krytykowany - w latach trzydziestych pisa� przewa�nie do szuflady - szersze uznanie we w�asnej ojczy�Nie zyskuje mozolnie Bu�hakow dopiero w ostatnich latach. NIniejszy zbi�r zawiera trzy utwory Bu�hakowa. "Fatalne jaja" to zjadliwa satyra S$f na radzieck� biurokracj� w trzecim z kolei t�umaczeniu (poprzednie pi�ra Alicji Sternowej i Edmunda Jezierskiego, ukaza�y si� w 1928 roku). Opowiadanie parodystyczne "Szkar�atna Wyspa" przerobi� autor na sztuk� w 1928 roku (wyd. polskie 1981). Trzeci utw�r, "Przygody Cziczikowa", jest grotesk� w konwencji snu. Fatalne jaja~ (1925) Rozdzia� I Profesor Persikow Dnia szesnastego kwietnia roku tysi�c dziewi��set dwudziestego �smego wieczorem profesor zoologii Czwartego Uniwersytetu Pa�stwowego i dyrektor Moskiewskiego Instytutu Zoologii Persikow wszed� do swego gabinetu, kt�ry mie�ci� si� w rzeczonym Instytucie, na ulicy Hercena. Profesor zapali� matow� ampl� pod sufitem i rozejrza� si�. Za pocz�tek tej upiornej katastrofy uzna� wypada �w w�a�Nie z�owieszczy wiecz�r, podobnie jak za g��wnego tej katastrofy sprawc� nale�y uwa�a� w�a�nie profesora W�odzimierza Hippatiewicza Persikowa. Mia� on dok�adnie pi��dziesi�t osiem lat, wspania��, �ys� jak t�uczek g�ow� ze stercz�cymi po bokach k�pkami ��tawych w�os�w i g�adko wygolon� twarz o dolnej wardze wysuni�tej ku przodowi. Powy�sze cechy sprawia�y, �e twarz profesora mia�a w sobie co� cokolwiek kapry�Nego. Na czerwonym nosie staro�wieckie malutkie binokle w srebrnej oprawie, oczka b�yszcz�ce, niedu�e, wysoka przygarbiona sylwetka. M�wi� g�osem skrzypliwym, cienkim, kwacz�cym, a w�r�d innych osobliwo�ci odznacza� si� i tak� oto: kiedy m�wi� co� dobitnie i z pewno�ci� siebie, haczykowato zagina� wskazuj�cy palec prawej r�ki i mru�y� oczy. A �e z pewno�ci� siebie m�wi� zawsze, by� bowiem zaiste fenomenalnym erudyt� w swojej dziedzinie, haczyk �w nader cz�sto zjawia� si� przed oczyma rozm�wc�w profesora Persikowa. Na tematy za� spoza swojej dziedziny, to jest spoza zoologii, embriologii, botaniki, anatomii i geografii, profesor Persikow prawie w og�le si� nie wypowiada�. Gazet profesor Persikow nie czytywa�, do teatru nie chadza�, a �ona profesora uciek�a od niego w roku dziewi��set trzynastym z tenorem opery Zimina zostawiaj�c ma��onkowi list takiej tre�ci: "Twoje �aby przyprawiaj� mnie o niezno�ny dreszcz obrzydzenia. B�d� przez nie ca�e �ycie nieszcz�liwa". Profesor nie o�eni� si� wi�cej, dzieci nie mia�. By� bardzo zapalczywy, ale szybko si� uspokaja�, lubi� herbat� z je�ynami, mieszka� na Preczystience, w pi�ciopokojowym mieszkaniu, w kt�rym jeden pok�j zajmowa�a zasuszona staruszka, gosposia, Maria Stiepanowna, opiekuj�ca si� profesorem jak nia�ka. W dziewi��set dziewi�tnastym odebrano profesorowi trzy z jego pi�ciu pokoj�w. O�wiadczy� w�wczas Marii Stiepanownej: - Je�eli oni si� nie uspokoj�, Mario Stiepanowna, to ja wyje�d�am z kraju. NIew�tpliwie, gdyby profesor zrealizowa� ten plan, m�g�by bez najmniejszego trudu otrzyma� katedr� zoologii na dowolnym uniwersytecie �wiata, by� to bowiem doprawdy wybitny uczony, a we wszystkich dziedzinach, kt�re pozostaj� w takim b�d� innym zwi�zku z ziemnowodnymi czy te� p�azami, w og�le nikt si� z nim nie m�g� r�wna� opr�cz profesora Williama Weckely z Cambridge i profesora Giacomo Beccariego z Rzymu. Czyta� profesor w czterech j�zykach nie licz�c ojczystego, po francusku za� i po niemiecku m�wi� r�wnie dobrze jak po rosyjsku. Zamiar�w swoich odno�nie zagranicy Persikow nie zrealizowa�, za� rok dwudziesty okaza� si� jeszcze gorszy ni� dziewi�tnasty. Zasz�y wa�ne wydarzenia i to w znacznej ilo�ci. Wielka NIkitska zosta�a przemianowana na ulic� Hercena. Nast�pnie zegar wprawiony w �cian� domu na rogu Hercena i Mochowej zatrzyma� wskaz�wki na pi�tna�cie po jedenastej i wreszcie w terrariach Instytutu Zoologii nie wytrzymuj�c wszystkich perturbacji owego niezapomnianego roku zdech�o najpierw osiem wspania�ych egzemplarzy rzekotek, potem pi�tna�cie zwyk�ych ropuch, a wreszcie unikalny egzemplarz ropuchy z Surinamu. Niebawem w �lad za ropuchami, z kt�rych �mierci� odszed� w niebyt pierwszy rz�d p�az�w jak najs�uszniej nazwanych bezogonowymi, przeni�s� si� do wieczno�ci niestrudzony str� INstystutu, staruszek W�as, do p�az�w bynajmniej si� nie zaliczaj�cy. Przyczyna jego �Mierci by�a zreszt� identyczna, co w wypadku biednych rzekotek, tote� Persikow okre�li� j� natychmiast: - Brak karmy. Uczony mia� najzupe�niejsz� racj�: W�asa nale�a�o od�ywia� m�k�, �aby za� �yj�cymi w m�ce robakami, ale poniewa� znikn�a ta pierwsza, nie by�o r�wnie� tych ostatnich. Persikow usi�owa� przestawi� pozosta�e dwadzie�cia egzemplarzy rzekotek na karaluchow� diet�, ale i karaluchy gdzie� przepad�y, manifestuj�c w ten spos�b sw�j wrogi stosunek do komunizmu wojennego. NIe by�o rady, ostatnie egzemplarze r�wnie� trzeba by�o wyrzuci� do �Mietnika na podw�rzu Instytutu. NIe spos�b opisywa� wra�enia, jakie wywar�y na Persikowie te zgony, a zw�aszcza �mier� ropuchy z Surinamu. Ca�kowit� odpowiedzialno�ci� za te zej�cia �miertelne Persikow obarczy� �wczesnego Ludowego Komisarza O�wiaty. Stoj�c w czapce, i w kaloszach na korytarzu zamarzaj�cego Instytutu Persikow m�wi� do swego asystenta Iwanowa, nobliwego d�entelmena z p�ow� szpiczast� br�dk�: - To� za to, Piotrze Stepanowiczu, zabi� go ma�o! Co oni wyprawiaj�? Przecie� zrujnuj� Instytut! Co? Taki wspania�y samiec, unikalny egzemplarz |Pipa |Americana, trzyna�cie centymetr�w d�ugo�ci... Dalej by�o jeszcze gorzej. Po �mierci W�asa, okna w Instytucie przemarz�y na wylot, tak �e kwiecisty zamr�z osiad� na wewn�trznych powierzchniach szyb. Wyzdycha�y kr�liki, lisy, wilki, ryby i wszystkie w�e, co do jednego. Persikow ca�ymi dniami do nikogo si� nie odzywa�, wreszcie zachorowa� na zapalenie p�uc, ale nie umar�. Kiedy wydobrza�, przychodzi� dwa razy w tygodniu do Instytutu i w okr�g�ej sali, w kt�rej nie wiadomo dlaczego zawsze nieodmiennie by�o pi�� stopni mrozu niezale�nie od temperatury na dworze, w kaloszach, w czapce z nausznikami i w szaliku wydychaj�c k��by bia�ej pary wyg�asza� wobec o�miu s�uchaczy kolejny wyk�ad z cyklu "P�azy tropik�w". Przez reszt� czasu Persikow le�a� u siebie na Preczystience na kanapie w pokoju wype�nionym pod sufit ksi��kami, pod pledem, kaszla� i wpatrywa� si� w ognist� paszcz� piecyka, w kt�rym pali�a z�oconymi krzes�ami Maria Stiepanowna, i wspomina� ropuch� z Surinamu. Ale wszystko na tym �wiecie ma sw�j kres. Sko�czy� si� rok dwudziesty, dobieg� ko�ca dwudziesty pierwszy, a w dwudziestym drugim co� jakby ruszy�o w przeciwn� stron�. PO pierwsze na miejscu �wi�tej pami�ci W�asa pojawi� si� Pankrat, m�ody jeszcze, ale rokuj�cy wspania�e nadzieje str� zoologiczny, a w Instytucie powolutku zacz�to pali�. Latem za� Persikow przy pomocy Pankrata z�apa� nad Kla�m� czterna�cie banalnych �ab. W terrarium znowu zawrza�o �ycie... W roku dwudziestym trzecim Persikow mia� ju� osiem wyk�ad�w tygodniowo - trzy w Instytucie i pi�� na Uniwersytecie, w dwudziestym czwartym mia� ich tygodniowo trzyna�cie nie licz�c kurs�w przygotowawczych, za� wiosn� dwudziestego pi�tego ws�awi� si� tym, �e �ci�� na egzaminie siedemdziesi�ciu sze�ciu student�w, a wszystkich na p�azach. - Jak to, nie wie pan, czym r�ni� si� p�azy od gad�w? - pyta� Persikow. - To doprawdy �mieszne, m�ody cz�owieku. P�azy nie maj� miedniczek nerkowych. Ani �ladu. Ta_a_ak. Wstyd. Jest pan zapewne marksist�? - Jestem marksist� - wi�dn�c odpowiada� �ci�ty. - Prosz� zatem zg�osi� si� na jesieni - m�wi� uprzejmie Persikow i ra�no wo�a� do Pankrata: - Dawa� nast�pnego! Tak jak amfibie o�ywaj� po d�ugotrwa�ej suszy, skoro tylko spadnie pierwszy obfity deszcz, o�y� profesor Persikow w roku tysi�c dziewi��set dwudziestym sz�stym, gdy Zjednoczone Towarzystwo Ameryka�sko_Rosyjskie rozpoczynaj�c od rogu zau�ku Gazetnego i Twerskiej wznios�o w �r�dmie�ciu MOskwy pi�tna�cie pi�tnastopi�trowych wie�owc�w, na przedmie�ciach za� trzysta robotniczych domk�w o�miorodzinnych i w ten spos�b raz na zawsze upora�o si� z owym strasznym i �miesznym zarazem kryzysem mieszkaniowym, kt�ry tak dawa� si� we znaki mieszka�com MOskwy w latach 1919_ #1925. To by�o w og�le pi�kne lato w �yciu Persikowa i profesor czasami zaciera� r�ce z cichym a zadowolonym chichotem, kiedy przypomina� sobie, jak to si� gnie�dzi� z Mari� Stiepanown� w dwu pokojach. Profesor odzyska� obecnie wszystkie pi�� pokoj�w, roztasowa� si�, rozmie�ci� p� tysi�ca ksi��ek, wypchane gady, wykresy, preparaty, na biurku w gabinecie zapali� zielon� lamp�. Instytut r�wnie� trudno by�o pozna�: przemalowano go na kremowo, do pokoj�w gad�w doprowadzono specjalne wodoci�gi, wszystkie szyby zast�piono szk�em lustrzanym, przys�ano pi�� nowych mikroskop�w, szklane sto�y preparacyjne, bezcieniowe lampy po dwa tysi�ce �wiec, reflektory, gabloty ekspozycyjne. Persikow o�y� i niespodziewanie dowiedzia� si� o tym ca�y �wiat, gdy w grudniu roku dwudziestego sz�stego ukaza�a si� broszura: "Jeszcze o zagadnieniu rozmna�ania si� blaszkoskrzyd�ych vel chiton�w", 126 stron, "Biuletyn Czwartego Uniwersytetu", a na jesieni roku tysi�c dziewi��set dwudziestego si�dmego - fundamentalne trzystupi��dziesi�ciostronicowe dzie�o prze�o�one nast�pnie na sze�� j�zyk�w, w tym na japo�ski: "Embriologia pip, czosnk�wek i �ab", cena 3 rub., Gosizdat. Za� latem tysi�c dziewi��set dwudziestego �smego zdarzy�o si� co� niewiarygodnego i koszmarnego... Rozdzia� II Kolorowy zakr�tas Tak wi�c profesor zapali� ampl� i rozejrza� si� po pokoju. Zapali� reflektor na d�ugim stole laboratoryjnym, w�o�y� bia�y fartuch, zadzwoni� jakimi� instrumentami na stole... Spora cz�� trzystu tysi�cy pojazd�w mechanicznych, kt�re w roku tysi�c dziewi��set dwudziestym �smym porusza�y si� po Moskwie, p�dzi�a ulic� Hercena dudni�c po g�adkiej kostce i co minut� ze zgrzytem i z wyciem z Hercena w Mochow� wytacza� si� tramwaj linii "16", "22", "48" albo "53". Rzuca� na lustrzane szyby gabinetu odblask r�nobarwnych ogni i daleko, wysoko widnia� obok ciemnej przysadzistej kopu�y cerkwi Zbawiciela mglisty i blady sierp miesi�ca. Ale ani on, ani rozgwar wiosennej MOskwy w najmniejszym stopniu nie interesowa�y profesora Persikowa. Profesor siedzia� na obrotowym tr�jno�nym taborecie i brunatnymi od tytoniu palcami obraca� pokr�t�a doskona�ego zeissowskiego mikroskopu, pod kt�rego okularem umie�ci� zwyk�y niezabarwiony preparat �wie�ych ameb. W chwili gdy Persikow zmienia� powi�kszenie z pi�ciu na dziesi�� tysi�cy razy, uchyli�y si� drzwi, ukaza�a si� w nich szpiczasta br�dka i sk�rzany fartuch, i asystent zapyta�: - Panie profesorze, uchwyci�em krezk�, czy nie chcia�by pan rzuci� okiem? Persikow �wawo zsun�� si� z taboretu zostawiaj�c kremalier� w p� obrotu i powoli obracaj�c w palcach papierosa przeszed� do gabinetu asystenta. Tam, na szklanym stole, na wp� uduszona i ot�pia�a z b�lu i strachu le�a�a �aba ukrzy�owana na korkowym statywie, a jej przezroczyste galaretowate wn�trzno�ci wyci�gni�te by�y z zakrwawionego brzucha pod mikroskop. - Bardzo �adna - powiedzia� Persikow i przy�o�y� oko do okularu mikroskopu. Zapewne co� nader interesuj�cego mo�na by�o zobaczy� w krezce �aby, gdzie strumykami naczy� krwiono�nych, widoczne jak na d�oni, dziarsko pomyka�y �ywiutkie erytrocyty, Persikow bowiem zapomnia� o swoich amebach i przez p�torej godziny na przemian to on, to Iwanow przypadali do szk�a mikroskopu. Obaj uczeni przerzucali si� przy tym podnieconymi, ale niezrozumia�ymi dla zwyk�ych �miertelnik�w s�owami. Wreszcie Persikow oderwa� si� od mikroskopu, o�wiadczy�: - C� robi�, krzepnie. �aba ci�ko poruszy�a �bem, a w jej gasn�cych oczach bez trudu mo�na by�o wyczyta�: "dranie jeste�cie i tyle..." Persikow wsta�, rozprostowa� zdr�twia�e nogi, wr�ci� do swojego gabinetu, ziewn��, potar� palcami wiecznie zaczerwienione powieki, przysiad� na taborecie, zerkn�� w mikroskop, palcami uj�� ju� kremalier� i zamierza� przekr�ci� z�batk�, ale jej nie przekr�ci�. Prawe oko Persikowa widzia�o m�tnawe bia�e ko�o, a w nim blade nieostre ameby, po�rodku ko�a tkwi� za� kolorowy zakr�tas, bardzo przypominaj�cy damski loczek. Persikow podobnie jak setki jego uczni�w widywa� ten zakr�tas wiele razy, ale nikt si� nim nie interesowa�, bo i po co? Kolorowa smu�ka �wiat�a przeszkadza�a tylko obserwowa� i wskazywa�a, �e ostro�� jest �le ustawiona. �cierano j� wi�c bezlito�nie jednym obrotem pokr�t�a, pole roz�wietla�o si� r�wnomiernym bia�ym �wiat�em. Smuk�e palce zoologa ju� na dobre spocz�y na karbowaniach pokr�t�a, kiedy raptem drgn�y i odskoczy�y. Winne temu by�o prawe oko Persikowa, kt�re nagle sta�o si� czujne, zdumia�o si�, a nawet zatrwo�y�o. To nie jakie� tuzinkowe beztalencie siedzia�o przy mikroskopie, o nie! Siedzia� przy nim profesor Persikow! Ca�e jego �ycie, wszystkie jego my�li skoncentrowa�y si� w prawym oku. Przez pi�� minut w kamiennej ciszy wy�sza istota obserwowa�a ni�sz� m�cz�c i wyt�aj�c oko nad znajduj�cym si� poza ogniskow� preparatem. Wszystko wok� milcza�o. Pankrat zasn�� ju� w swoim pokoiku w westybulu i raz tylko gdzie� daleko melodyjnie i delikatnie zadzwoni�y szyby szaf - to Iwanow wychodz�c zamyka� sw�j gabinet. J�kn�y za nim drzwi wej�ciowe. Dopiero potem da� si� sa�ysze� g�os profesora. Do kogo profesor si� zwraca�, nie wiadomo. - Co takiego? Nic nie rozumiem... Zap�Niona ci�ar�wka przejecha�a ulic� Hercena, zadr�a�y stare mury Instytutu. Zadzwoni� na stole p�aski szklany talerzyk z lancetami. Profesor poblad� i os�oni� mikroskop ramionami - tak matka os�ania dzieci�tko, kt�remu zagra�a niebezpiecze�stwo. Teraz w og�le nie mog�o by� mowy o tym, by Persikow poruszy� pokr�t�em, o, nie, profesor ba� si� obecnie, �e jaka� postronna si�a mo�e usun�� z pola widzenia to, co zobaczy�. Bia�y ranek by� w ca�ej krasie i z�ota smuga przecina�a kremowy fronton Instytutu, kiedy profesor podszed� do okna. Dr��cymi palcami nacisn�� guzik i nieprzenikliwe czarne zas�ony skry�y poranek, a w gabinecie o�y�a przem�dra uczona noc. PO��k�y i natchniony Persikow rozkraczy� nogi i wpatruj�c si� za�zawionymi oczyma w posadzk� przem�wi�: - Ale jak�e to tak? Przecie� to potworne?... To potworne, panowie! - powt�rzy� zwracaj�c si� do ropuch w terrarium, ropuchy wszelako spa�y i nie udzieli�y mu �adnej odpowiedzi. Milcza� przez chwil�, potem podszed� do wy��cznika, podni�s� zas�on�, zgasi� wszystkie �wiat�a i spojrza� w okular mikroskopu. Twarz jego wyra�a�a napi�cie, zas�pi� krzaczaste ��te brwi. - Uhu, uhu - burkn�� - znikn��. Rozumiem. Ro_o_zumiem - przeci�gn��, patrz�c ob��ka�czo i w natchnieniu na zgaszon� ampl� nad g�ow� - to proste. POnownie opu�ci� szeleszcz�ce zas�ony, ponownie zapali� ampl�. Zajrza� do ampli, wyszczerzy� rado�nie z�by i jakby drapie�nie. - Z�api� go - powiedzia� uroczy�cie i dobitnie, wznosz�c do g�ry palec - z�api�. MO�e i od s�o�ca. Zas�ony zn�w si� zrolowa�y. S�o�ce wyjrza�o ju� na dobre. Zala�o oto mury Instytutu, leg�o �awic� na brukowanej jezdni Hercena. Profesor patrzy� w okno, medytowa�, gdzie te� b�dzie s�o�ce w dzie�. To odchodzi� od okna, to si� do� zbli�a�, podta�cowuj�c nieco, wreszcie leg� brzuchem na parapecie. Zabra� si� do pracy wa�nej a zagadkowej. Przykry� mikroskop szklanym kloszem. W b��kitnawym p�omieniu palnika bunsenowskiego nadtopi� lak i przypiecz�towa� kraw�d� klosza do sto�u, na mi�Kkim laku odcisn�� w�asny kciuk. Zgasi� gaz, wyszed� i zamkn�� drzwi gabinetu na zatrzask. Na korytarzu Instytutu panowa� p�mrok. Profesor dotar� do pokoiku Pankrata i d�ugo, bezskutecznie dobija� si� do niego. Wreszcie dobieg�o zza drzwi co� jakby warczenie psa �a�cuchowego, kaszel i beczenie, i stan�� w plamie �wiat�a Pankrat w pasiastych gatkach z troczkami zawi�zanymi u kostek. Jego og�upia�e oczy patrzy�y na uczonego, ziewa� przera�liwie na po�y tylko rozbudzony. - Pankrat - powiedzia� profesor patrz�c na� sponad okular�w - wybacz, �e ci� obudzi�em. Chodzi o to, przyjacielu, �eby� rano nie wchodzi� do mojego gabinetu. ZOstawi�em tam prac�, kt�rej nie wolno poruszy�. Jasne? - U_u_u, ja_ja_jasne - odpar� Pankrat, cho� nic dla niego nie by�o jasne. Chwia� si� i g�o�no ziewa�. O, nie, s�uchaj, obud� si�, Pankrat - m�wi� zoolog i da� Pankratowi w �ebra par� delikatnych kuksa�c�w, kt�re sprawi�y, �e w oczach str�a pojawi� si� cie� zrozumienia. - Zamkn��em gabinet - ci�gn�� Persikow - i nie trzeba w nim pod moj� nieobecno�� sprz�ta�. Zrozumia�e�? - Tak jest - wychrypia� Pankrat. - To pi�knie, k�ad� si� spa�. Pankrat odwr�ci� si�, znikn�� w drzwiach i natychmiast zwali� si� na pos�anie, profesor za� zacz�� si� ubiera� w westybulu. W�o�y� szare letnie palto i mi�kki kapelusz, potem, przypomniawszy sobie to, co widzia� pod mikroskopem, wpatrzy� si� we w�asne kalosze i przez kilka chwil przygl�da� si� im po raz pierwszy w �yciu. Nast�pnie w�o�y� lewy kalosz i usi�owa� na� wcisn�� prawy, ale to mu si� nie uda�o. - C� to za potworny przypadek, �e on mnie odwo�a� - powiedzia� uczony. - Gdyby nie to, nic bym nie zauwa�y�! Ale co z tego wyniknie?... Przecie� z tego wyniknie diabli wiedz� co?... Profesor u�Miechn�� si�, przyjrza� kaloszom i zdj�� lewy, w�o�y� za to prawy. - M�j Bo�e! Przecie� nie mo�na sobie nawet wyobrazi� wszystkich konsekwencji... - Profesor pogardliwie odtr�ci� lewy kalosz, kt�ry denerwowa� go, poniewa� ani rusz nie chcia� wej�� na prawy, i ruszy� do wyj�cia w jednym. Tam zgubi� chusteczk� do nosa i wyszed� trzasn�wszy ci�kimi drzwiami. Na dworze, klepi�c si� po bokach, d�ugo szuka� po kieszeniach zapa�ek, wreszcie znalaz� je i ruszy� ulic� z nie zapalonym papierosem w ustach. A� do samej cerkwi profesor nie spotka� �ywego ducha. Przed �wi�tyni� uczony zadar� g�ow� i d�ugo nie m�g� oderwa� wzroku od z�otego he�mu. S�o�ce z rozkosz� liza�o go z jednego boku. - Dlaczego nie widzia�em go nigdy przedtem, co za zbieg okoliczno�ci?... Tfu, idiota. - Profesor pochyli� si� i zamy�li�, patrz�c na swe nogi, z kt�rych tylko jedna mog�a si� szczyci� posiadaniem kalosza. - Hm... co robi�. Wr�ci� do Pankrata? NIe, nie dobudz� si� go. Wyrzuci� to �wi�stwo szkoda. NIe ma rady, trzeba nie�� w r�Ku. - Zdj�� kalosz i podni�s� go z obrzydzeniem. Z Preczystienki zdezelowanym automobilem wyjecha�a tr�jka, dw�ch pijaniute�Kich, a na ich kolanach jaskrawo umalowana kobieta w jedwabnych szarawarach, wed�ug mody z dwudziestego �smego. - Ech, ojczulku! - zawo�a�a niskim, ochryp�ym g�osem. - Gdzie�e� przepi� drugi kalosz? - W "Alcazarze" widocznie stary si� zaprawi� - zawy� lewy pijak, prawy wychyli� si� z automobilu i krzykn��: - Dziadku, otwarta nocna na Wo�chonce? My tam jedziemy! Profesor surowo spojrza� na nich sponad okular�w, wypu�ci� papierosa z ust i natychmiast zapomnia� o ich istnieniu. Na Bulwarze Preczystienskim rozwar�a si� s�oneczna szczelina, zap�on�� he�m Zbawiciela. Wyjrza�o s�o�ce. Rozdzia� III Persikow schwyta� Oto na czym polega� problem. KIedy profesor przybli�y� swe genialne oko do okularu, po raz pierwszy w �yciu uderzy�o go to, �e w r�nobarwnym zawijasie szczeg�lnie wyrazisty i gruby jest jeden promie�. Promie� ten by� jaskrawoczerwony i wysuwa� si� spo�r�d innych jak male�kie ostrze, no, powiedzmy, wielko�ci ig�y. Trzeba� by�o nieszcz�cia, �eby w�a�Nie ten promie� przyku� na par� sekund wprawne oko wirtuoza. W nim, to jest w promieniu, profesor dostrzeg� co�, co by�o tysi�ckro� wa�niejsze i doNio�Lejsze ni� promie�, owo nietrwa�e dzieci�, zrodzone przypadkiem z ruchu lusterka i obiektywu mikroskopu. Dzi�Ki temu, �e asystent odwo�a� profesora, ameby przele�a�y p�torej godziny w zasi�gu oddzia�ywania promienia i oto, co si� sta�o: podczas gdy w ca�ym polu widzenia ziarniste ameby spoczywa�y ospale i nieruchawo, w miejscu, przez kt�re przechodzi� ostry czerwony miecz, dzia�y si� rzeczy dziwne. W czerwonym pasemku wrza�o �ycie. NIepoka�Ne ameby wyci�gaj�c nibyn�ki pod��a�y co si� do czerwonego pasma, a w nim (jakby za dotkni�ciem czarodziejskiej r�d�ki) bardzo si� o�ywia�y. Jaka� si�a tchn�a w nie �ycie. Pe�z�y �aw� i walczy�y ze sob� o miejsce w promieniu. A w promieniu trwa�o w�ciek�e, bo trudno tu o inne s�owo, rozmna�anie si�. Przekraczaj�c i obalaj�c wszystkie prawa, kt�re Persikow zna� jak w�asne pi�� palc�w, ameby dzieli�y si� na jego oczach w b�yskawicznym tempie. Rozpada�y si� w promieniu na dwie cz�ci, a ka�da w przeci�gu dwu sekund stawa�a si� nowym rze�kim osobnikiem. Osobniki te w ci�gu paru chwil osi�ga�y wielko�� i dojrza�o�� doros�ej ameby, po to jedynie, by z kolei natychmiast wyda� na �wiat nowe pokolenie. W czerwonym pa�mie, a potem i w ca�ym polu widzenia zrobi�o si� ciasno, zacz�a si� nieunikniona walka. NOwo narodzone egzemplarze w�ciekle napada�y na siebie, rozdziera�y si� na strz�py i po�era�y. Pomi�dzy noworodkami le�a�y trupy poleg�ych w walce o byt. Zwyci�a�y osobniki lepsze i silniejsze. I prawd� m�wi�c te lepsze by�y przera�aj�ce. PO pierwsze rozmiarami mniej wi�cej dwukrotnie przewy�sza�y zwyk�� ameb�, a po drugie odznacza�y si� jak�� szczeg�ln� agresywno�ci� i �wawo�Ci�. Ich ruchy by�y b�yskawiczne, nibyn�ki znacznie d�u�sze ni� normalne, a pracowa�y tymi nibyn�kami, bez �adnej przesady, niczym o�miornice swymi mackami. Nast�pnego wieczora profesor, wymizerowany i poblad�y, g�odny, podtrzymuj�c si�y tylko grubymi skr�tami, obserwowa� nowe pokolenie ameb, za� na trzeci dzie� zaj�� si� samym �r�d�em fenomenu, to znaczy czerwonym promieniem. Gaz sycza� cichutko w palniku, za oknem znowu szumia� ruch uliczny i zatruty setnym papierosem profesor z na wp� zamkni�tymi oczyma odchyli� si� na oparcie obrotowego fotela. - Tak - teraz wszystko jest jasne. O�ywi� je promie�. Jest to nowy, przez nikogo nie badany, przez nikogo jeszcze nie odkryty rodzaj promieni. Nale�y przede wszystkim wyja�Ni�, czy mo�na go otrzyma� tylko ze �wiat�a elektrycznego, czy tak�e i s�onecznego - mamrota� do samego siebie Persikow. Rzecz wyja�Ni�a si� nast�Pnej nocy. Persikow z�apa� w trzech mikroskopach trzy promienie, przy �wietle s�onecznym nic nie z�apa� i wyrazi� si� tak: - Nale�y uzna�, �e w widmie s�onecznym go nie ma... hm... no, s�owem, nale�y przyj��, �e mo�na go wydoby� tylko ze �wiat�a elektrycznego. Spojrza� z zainteresowaniem na matow� ampl� pod sufitem, zapad� w natchnion� zadum�, po czym poporsi� do swego gabinetu Iwanowa. OPowiedzia� mu o wszystkim i pokaza� ameby. Privat_docent Iwanow by� wstrz��ni�ty, by� absolutnie za�amany: jakim cudem rzecz tak prosta jak ten w�ziutki promie� nie zosta�a, u diab�a, zauwa�ona nigdy dot�d! Przez kogokolwiek, cho�by przez niego, Iwanowa, a to przecie� doprawdy potworne! Prosz� tylko popatrze�!... Niech pan popatrzy, profesorze! - m�wi� Iwanow, z przera�eniem przywieraj�c okiem do okularu. - Co tu si� dzieje?! One rosn� na moich oczach... NIech pan spojrzy, niech pan spojrzy... - Obserwuj� je ju� trzeci dzie� - odpar� natchniony Persikow. Z kolei obaj uczeni przeprowadzili rozmow�, kt�rej sens da si� stre�ci� nast�puj�co: privat_docent Iwanow zabierze si� do skonstruowania urz�dzenia z zastosowaniem soczewek i luster, kt�re pozwoli na powi�kszenie owego promienia i wyprowadzenia go poza mikroskop. Iwanow ma nadziej�, a nawet jest pewien, �e to dziecinnie proste zadanie. Wyprowadzi promie�, profesor mo�e by� o to spokojny. Tu wynikn�� pewien szkopu�. - Ja, szanowny kolego, publikuj�c wyniki napisz�, �e komory skonstruowane zosta�y przez pana - wtr�ci� Persikow czuj�c, �e tu nie mo�na sobie pozwoli� na niedom�wienia. - O, to nieistotne... Zreszt�, oczywi�cie... I tak to szkopu� zosta� usuni�ty. Od tej chwili promie� poch�on�� r�wnie� Iwanowa. POdczas gdy Persikow chudn�c i mizerniej�c przesiadywa� ca�ymi dniami i przez po�ow� nocy przy mikroskopie, Iwanow krz�ta� si� po rz�si�cie o�wietlonym gabinecie fizycznym, ustawia� soczewki i lustra. POmaga� mu mechanik. Na wystosowane przez Komisariat O�wiaty zam�wienie nadesz�y z NIemiec dla Persikowa trzy paki pe�ne luster dwuwypuk�ych, dwuwkl�s�ych i jeszcze jakich� wkl�s�owypuk�ych szkie� szlifowanych. Sko�czy�o si� to wszystko tym, �e Iwanow zbudowa� komor� i rzeczywi�cie wyprowadzi� do niej czerwony promie�. I, trzeba przyzna�, uda�o mu si� to zrobi� po mistrzowsku: otrzyma� promie� gruby, ze cztery centymetry �rednicy, ostry i silny. Pierwszego czerwca zainstalowano komor� w gabinecie Persikowa i profesor chciwie zabra� si� do do�wiadcze� z na�wietlanym skrzekiem �abim. Do�wiadczenia te da�y wstrz�saj�ce wyniki. PO dw�ch dobach wyl�g�y si� ze skrzeku tysi�ce kijanek. Ale nie do�� na tym: przed up�ywem nast�pnej doby z kijanek wykszta�ci�y si� doros�e �aby, tak w dodatku z�e i �ar�oczne, �e jedna po�owa zosta�a natychmiast po�arta przez drug� po�ow�. Te za�, kt�re pozosta�y przy �yciu, nie przestrzegaj�c przepisanych termin�w, niezw�ocznie zacz�y sk�ada� ikr� i po dw�ch dniach ju� bez �adnego promienia dochowa�y si� potomstwa, w dodatku niewiarygodnie licznego. W gabinecie uczonego dzia� si� zacz�o diabli wiedz� co: �aby rozpe�z�y si� z gabinetu po ca�ym Instytucie, w terrariach, zwyczajnie na pod�odze i w og�le we wszystkich zakamarkach kumka�y niczym zgrane na bagnach ch�ry. Pankrat, kt�ry i tak ba� si� Persikowa jak ognia, teraz do�wiadcza� wobec niego jednego tylko uczucia: �miertelnego przera�enia. PO tygodniu r�wnie� sam uczony poczu�, �e jest bliski utraty zmys��w. Instytut wype�nia�a wo� eteru i cyjanku potasu, kt�rym o ma�o co nie otru� si� Pankrat, kiedy w nieodpowiedniej chwili zdj�� mask� gazow�. Rozmno�one generacje bagienne uda�o si� w ko�cu wyt�pi� truciznami, gabinety wywietrzono. Do Iwanowa Persikow powiedzia� tak: - Wie pan, kolego, wp�yw promieniowania na deuteroplazm� i w og�le na kom�rki jajowe jest zdumiewaj�cy. Iwanow, d�entelmen osch�y i pow�ci�gliwy, przerwa� profesorowi niebywa�ym tonem: - Panie profesorze, co tu rozprawia� o nieistotnych szczeg�ach, o deuteroplazmie? Powiedzmy sobie wprost: pan odkry� co� nies�ychanego. - Iwanow, najwyra�niej z wielkimi oporami, wydusi� z siebie: - Profesorze Persikow, odkry� pan promienie �ycia! W�t�y rumieniec ukaza� si� na bladych, nie ogolonych policzkach Persikowa. - NO_no_no - wymamrota�. - Pa�skie nazwisko - ci�gn�� Iwanow - pa�skie nazwisko stanie si� tak s�awne... Kr�ci mi si� w g�owie. Czy zdaje pan sobie z tego spraw� - ci�gn�� z emfaz� - �e bohaterowie Wellsa w por�wnaniu z panem to po prostu dzieci... A ja my�la�em, �e to bajki... Pami�ta pan jego "Uczt� Bog�w"? - A, to powie�� - odpar� Persikow. - O, tak, bardzo znana, na Boga! - Wylecia�a mi z pami�ci - odpar� Persikow. - Pami�tam, �e czyta�em, ale ju� zapomnia�em. - Jak to - nie pami�ta pan? Prosz� tylko spojrze�. - Iwanow podni�s� za �ap� ze szklanego sto�u niewiarygodnych rozmiar�w martwe �absko o wzd�tym brzuchu. - Nawet po �Mierci jej morda zachowa�a wyraz furii - to przecie� potworne! Rozdzia� IV Popadia Drozdowa B�g raczy wiedzie� dlaczego, czy to z winy Iwanowa, czy te� dlatego, �e sensacyjne wiadomo�ci rozprzestrzeniaj� si� same, jak morowe powietrze, do��, �e w kipi�cej gigantycznej Moskwie zacz�to nagle m�wi� o promieniu i profesorze Persikowie. Co prawda jakby aluzyjnie i nader mgli�cie. Wie�� o cudotw�rczym odkryciu skaka�a po rozjarzonej stolicy niczym niedostrzelony ptak, to znikaj�c, to zn�w wzbijaj�c si� w g�r� a� do po�owy lipca, kiedy na stronie dwudziestej dziennika "Izwiestia" w rubryce "NOwo�ci nauki i techniki" ukaza�a si� kr�tka notatka, w kt�rej by�a mowa o promieniu. W notatce powiedziano og�lnikowo, �e znany uczony z Czwartego Uniwersytetu wynalaz� promie�, kt�ry niebywale zwi�ksza aktywno�� �yciow� ni�szych organizm�w i �e promie� ten wymaga jeszcze weryfikacji. Nazwisko, rzecz jasna, by�o przekr�cone, wydrukowano: "Pepsikow". Iwanow przyni�s� gazet� i pokaza� Persikowowi wzmiank�. - "Pepsikow" - krz�taj�c si� w gabinecie wok� komory wymamrota� Persikow - sk�d te �wiszczypa�y o wszystkim wiedz�? NIestety, przekr�cone nazwisko nie uchroni�o profesora przed dalszymi wydarzeniami i wydarzenia te zacz�y si� zaraz nast�pnego dnia, z miejsca przewracaj�c do g�ry nogami ca�e �ycie Persikowa. Zapukawszy uprzednio, wkroczy� do gabinetu Pankrat i wr�czy� Persikowowi arcywytworn� at�asow� wizyt�wk�. - Czeka tam�j - doda� Pankrat nie�Mia�o. Na wizyt�wce wydrukowano wykwintnymi literami: Alfred Arkadiewicz Bronski Wsp�pracownik moskiewskich miesi�cznik�w "Czerwony P�omie�", "Czerwona Papryka", "Czerwony Przegl�d", "Czerwony Reflektor" oraz dziennika "Czerwona Wieczorna MOskwa" - Przep�d� go do stu diab��w - monotonnie powiedzia� Persikow i str�ci� wizyt�wk� pod st�. Pankrat odwr�ci� si�, wyszed�, a po pi�ciu minutach powr�ci� z cierpieniem na obliczu i z duplikatem tej�e wizyt�wki. - C� to, �arty sobie ze mnie stroisz? - wyskrzypia� Persikow i zrobi� si� straszny. - On m�wi, �e z giepe�u... - bledn�c odpowiedzia� Pankrat. Persikow jedn� r�K� z�apa� si� za wizyt�wk�, tak, �e o ma�o jej nie rozerwa�, drug� cisn�� pincet� na st�. Na wizyt�wce by� dopisek k�dzierzawym charakterem pisma: "Bardzo prosz�, i przepraszam, o udzielenie mi trzech minut, szanowny profesorze, w donios�ej sprawie prasy" oraz "wsp�pracownik pisma satyrycznego "Czerwona Suka", wydawnictwa G$p$u". - Zawo�aj no go tu - powiedzia� Persikow i dosta� zadyszki. Zza plec�w Pankrata natychmiast wychyn�� m�ody cz�owiek o g�adko wygolonej, oleisto b�yszcz�cej twarzy. Zdumiewa�y brwi wiecznie uniesione jak u Chi�czyka i agatowe oczka pod nimi, ani przez sekund� nie patrz�ce rozm�wcy w oczy. M�ody cz�owiek ubrany by� nad wyraz nienagannie i modnie. Mia� na sobie obcis��, d�ug� do kolan marynark�, niezmiernie szerokie rozkloszowane spodnie, a na nogach niesamowite pod wzgl�dem szeroko�ci lakierowane p�buty o noskach przypominaj�cych kopyta. W d�oniach dzier�y� laseczk�, kapelusz i notatnik. - Czego pan sobie �yczy? - zapyta� Persikow takim tonem, �e Pankrat b�yskawicznie znikn�� za drzwiami. - POwiedziano panu przecie�, �e jestem zaj�ty? M�ody cz�owiek zamiast odpowiedzi sk�oni� si� profesorowi dwakro�, na lewo i na prawo, potem jego oczka obieg�y gabinet doko�a i m�ody cz�owiek natychmiast postawi� w notatniku znaczek. - Jestem zaj�ty - powiedzia� profesor patrz�c ze wstr�tem w oczka go�cia, nie osi�gn�� jednak �adnego efektu, oczka te by�y bowiem nieuchwytne. - PO tysi�ckro�, wielce szanowny panie profesorze, prosz� o wybaczenie - j�� m�wi� wytwornym g�osem go�� - tego, �e wdzieram si� do pana i zajmuj� jego drogocenny czas, ale wie�� o pa�skim wszech�wiatowym odkryciu, kt�ra obieg�a ca�y �wiat, ka�e naszej redakcji prosi� pana o bli�sze wyja�Nienia. - Co znowu za bli�sze wyja�Nienia na ca�y �wiat? - piskliwie j�Kn�� Persikow i z��k�. - NIe mam obowi�zku udzielania panu wyja�nie� ani niczego takiego... Jestem zaj�ty... strasznie zaj�ty. - A nad czym pan pracuje? - przymilnie zapyta� m�ody cz�owiek i zrobi� w notesie drugi znaczek. - Ale� ja... co te� pan? Chce pan to drukowa�? - Tak - odpar� m�ody cz�owiek i nagle zacz�� co� pospiesznie zapisywa� w notatniku. - PO pierwsze nie mam zamiaru niczego publikowa�, dop�ki nie sko�cz� pracy... zw�aszcza w tych pa�skich gazetach. PO drugie - sk�d pan to wszystko wie?... - I Persikow poczu� nagle, �e traci kontenans. - Czy prawdziwa jest wiadomo��, �e wynalaz� pan promie� nowego �ycia? - Jakiego znowu nowego �ycia? - w�ciek� si� profesor. - Co za bzdury pan wygaduje! Promie�, nad kt�rym pracuj� bynajmniej nie zosta� jeszcze zbadany i w og�le nic jeszcze nie wiadomo! MO�liwe, �e zwi�ksza aktywno�� �yciow� protoplazmy... - ILe razy? - pospiesznie zapyta� m�ody cz�owiek. Persikow stropi� si� ostatecznie... Co za typek! Tylko diabli wiedz� co to takiego? - Co to za filisterskie pytania?... POwiedzmy, dajmy na to, no, tysi�c razy!... W oczach m�odego cz�owieka b�ysn�a drapie�na rado��. - POwstaj� gigantyczne organizmy? - Ale� nic podobnego! NO, co prawda organizmy, kt�re otrzyma�em, s� wi�ksze od normalnych... No, maj� pewne nowe cechy... Ale przecie� najwa�niejsza tu jest nie wielko��, tylko niewiarygodne tempo rozrodu - powiedzia� na swoje nieszcz�cie Persikow i natychmiast wpad� w pop�och. M�ody cz�owiek zapisa� ca�� stroniczk�, odwr�ci� j� i szybciutko notowa� dalej. - NIech�e pan nie zapisuje! - kapituluj�c ju� i czuj�c, �e jest w r�kach m�odego cz�owieka, wychrypia� Persikow w rozpaczy. - Co pan tam pisze? - Czy to prawda, �e w ci�gu dw�ch d�b mo�na otrzyma� ze skrzeku dwa miliony kijanek? - Z jakiej ilo�ci skrzeku? - wrzasn�� Persikow znowu wpadaj�c w furi�. - Czy widzia� pan kiedykolwiek ziarno ikry... no, powiedzmy - rzekotki? - Z p� funta? - zapyta� nie zmieszany m�ody cz�owiek. Persikow spurpurowia�. - Kt� tak mierzy? Tfu! Co pan wygaduje? NO, pewnie, gdyby wzi�� p� funta �abiej ikry... wtedy zapewne... do diab�a, no, co� ko�o tego, a mo�e nawet znacznie wi�cej! W oczach m�odego cz�owieka zap�on�y brylanty i za jednym zamachem wype�ni� kolejn� stronic�. - Czy jest prawd�, �e stoimy w obliczu og�lno�wiatowego przewrotu w hodowli? - C� to za gazeciarskie pytanie! - obruszy� si� Persikow. - A w og�le nie udzielam panu zezwolenia na pisanie bzdur. Widz� po pa�skiej twarzy, �e wypisuje pan jakie� paskudztwa! - Pa�sk� fotografi�, profesorze, b�agam najpokorniej - powiedzia� m�ody cz�owiek i zatrzasn�� notatnik. - Co? Moj� fotografi�? Do pa�skich pi�mide�? Razem z tymi bzdurami, kt�re pan tak nawypisywa�? NIe, nie, nie... Zreszt� jestem zaj�ty... Pan wybaczy!... - Cho�by star�! Zwr�cimy j� panu momentalnie. - Pankrat! - wrzasn�� rozw�cieczony profesor. - Mam zaszczyt po�egna� - powiedzia� mo�dy cz�owiek i znikn��. Zza drzwi da�o si� s�ysze� zamiast Pankrata dziwne miarowe skrzypienie maszynerii, postukiwanie o pod�og� i w gabinecie zjawi� si� m�czyzna niezwyk�ej tuszy w bluzie i spodniach uszytych z sukna na koce. Jego lewa, mechaniczna noga szcz�ka�a i pozgrzytywa�a, w d�oniach trzyma� teczk�. Na jego wygolonej, kr�g�ej twarzy o konsystencji ��tawej galarety rozla� si� �yczliwy u�miech. Z�o�y� profesorowi wojskowy uk�on, po czym wyprostowa� si�, a wtedy noga szcz�kn�a spr�y�cie. Persikow oniemia�. - Panie profesorze - mi�ym, schrypni�tym g�osem zacz�� nieznajomy - prosz� wybaczy� zwyk�emu �miertelnikowi, �e zak��ca pa�sk� samotno��. - Pan jest reporterem? - zapyta� Persikow. - Pankrat!!! - W �adnym razie, panie profesorze - odpar� grubas. - POzwoli pan, �e si� przedstawi� - kapitan �eglugi wielkiej i wsp�pracownik gazety "Goniec Przemys�u" przy Radzie Komisarzy LUdowych. - Pankrat!!! - histerycznie rykn�� Persikow i w tej�e chwili zab�ys�o w k�cie czerwone �wiate�ko, �agodnie zadzwoni� telefon. - Pankrat! - powt�rzy� profesor - s�ucham. - "Verzeihen Sie, bitte, Herr Professor - zachrypia� telefon po niemiecku - dass ich st~ore. Ich bin Mitarbeiter des "Berliner Tageblatts""... - Pankrat! - wrzasn�� w s�uchawk� profesor - "bin momentan sehr besch~aftigt und kann Sie deshalb jetzt nicht empfangen!... Pankrat!!! A tymczasem przy g��wnym wej�ciu do Instytutu zacz�� si� urywa� dzwonek. - KOszmarne morderstwo na ulicy Bronnej!!! - zawodzi�y niesamowite chrapliwe g�osy skacz�c w g�stwie �wiate� w�r�d k� i rozb�ysk�w latar� na rozgrzanej czerwcowej jezdni. - KOszmarna epidemia dziesi�tkuje kury wdowy Popadii Drozdowej z jej podobizn�!... KOszmarne odkrycie promienia �ycia profesora Persikowa!!! Persikowem tak zatrz�s�o, �e o ma�o co nie wpad� pod samoch�d na MOchowej i zaciekle porwa� gazet�. - Trzy kopiejki, obywatelu! - wrzasn�� ch�opaczek i wciskaj�c si� w t�um na trotuarze znowu zawy�:- "Czerwona Gazeta Wieczorna", odkrycie promieni iks!!! Oszo�omiony Persikow roz�o�y� gazet� i przytuli� si� do latarni. Z lewego rogu drugiej kolumny spojrza� na niego z zamazanej ramki �ysy m�czyzna o �Lepych oczach szale�ca i z obwis�� doln� szcz�k�, p��d malarskiej wyobra�ni Alfreda Bronskiego: "W. Persikow, odkrywca tajemniczego czerwonego promienia" - g�osi� podpis pod rysunkiem. Ni�ej, pod nag��wkiem "Wszech�wiatowa zagadka", artyku� zaczyna� si� od s��w: "NIech pan spocznie", uprzejmie powiedzia� do mnie wybitny uczony Persikow... POd artyku�em widnia� podpis "Alfred Bromski (Alonso)". Nad dachem uniwersytetu wzbi�o si� zielonkawe �wiat�o, ukaza�y si� na niebie ogniste s�owa "M�wiona gazeta" i t�um natychmiast nap�yn�� w MOchow�. "NIech pan spocznie!!!" - zawy� nagle w g�o�Niku na dachu arcyniemi�y cienki g�os, bardzo podobny do powi�kszonego tysi�ckrotnie g�osu Alfreda Bronskiego - "uprzejmie powiedzia� do mnie wybitny uczony Persikow! Od dawna pragn��em zapozna� moskiewski proletariat z wynikami mego odkrycia..." Za plecami Persikowa rozleg�o si� ciche mechaniczne skrzypienie, kto� poci�gn�� profesora za r�kaw. Odwr�ciwszy si� profesor zobaczy� kr�g�e ��te oblicze w�a�ciciela mechanicznej nogi. Oczy mia� wilgotne od �ez, wargi mu dr�a�y. - MNie, panie profesorze, nie chcia� pan zapozna� z wynikami pa�skiego zdumiewaj�cego odkrycia - powiedzia� ze smutkiem i westchn�� g��boko. - Przepad�o moje p�torej dychy. Patrzy� �a�o�Nie na dach uniwersytetu, gdzie szala� w czarnej czelu�ci niewidzialny Alfred. Nie wiedzie� czemu Persikowowi �al si� zrobi�o grubasa. - Ja - wymamrota�, z nienawi�ci� s�uchaj�c s��w z nieba - �adnego "niech pan spocznie" mu nie m�wi�em! To po prostu �obuz niebywa�ych rozmiar�w! Pan wybaczy, ale doprawdy kiedy cz�owiek pracuje, a tu kto� w�azi raptem... NIe mam, oczywi�cie, pana na my�li... - MO�e mi pan, profesorze, da cho� opis pa�skiej komory? - uni�enie i bole�ciwie m�wi� mechaniczny cz�owiek - przecie� teraz jest ju� panu wszystko jedno... - Z p� funta skrzeku w ci�gu trzech dni wykluwa si� takie mn�stwo kijanek, �e absolutnie nie spos�b ich policzy� - grzmia� w g�o�niku niewidzialny. - Tu_tu - g�ucho krzycza�y automobile na Mochowej. - Ho_ho_ho... Patrzcie no, ho_ho_ho - zadzieraj�c g�owy szumia� t�um. - Co za �ajdak! Co? - dygoc�c z oburzenia kipia� Persikow do mechanicznego cz�owieka. - Jak si� panu to podoba? Ja z�o�� na niego skarg�! - To oburzaj�ce! - przytakn�� t�u�cioch. O�lepiaj�cy fioletowy promie� ci�� profesora po oczach i wszystko doko�a zap�on�o - s�up latarni, fragment brukowanej kostk� jezdni, ��ty mur, zaciekawione twarze. - To pana, panie profesorze - szepn�� z zachwytem t�u�cioch i zawis� u r�kawa profesora niczym kloc. W powietrzu co� zaterkota�o. - A niech ich wszyscy diabli! - �a�o�Nie wrzasn�� Persikow, wyrywaj�c si� z klocem z t�umu. - Ej, taksometr. Na Preczystienk�. Odrapany stare�ki samoch�d, model 1924, zaklekota� przy chodniku i profesor wsiad� do kabiny usi�uj�c si� odczepi� od grubasa. - Przeszkadza mi pan - sycza� i os�ania� si� pi�ciami przed fioletowym �wiat�em. - Czyta� pan?! Czemu oni si� tak wydzieraj�?... Na Ma�ej Bronnej zar�n�li profesora Persikowa z dzie�mi!... - wo�ano w t�umie. - NIe mam �adnych dzieci, sukinsyny! - rozdar� si� Persikow i nagle trafi� w obiektyw czarnego aparatu, kt�ry uwieczni� go z profilu z szeroko otwartymi ustami i furi� w oczach. - Krch... tu... krch... ru - wrzasn�� taksometr i wbi� si� w g�stw�. Grubas siedzia� ju� w kabinie i grza� profesorowi bok. Rozdzia� V Kurza historia W zabitym deskami powiatowym miasteczku, by�ym Troicku, obecnie za� Stiek�owsku, w guberni kostromskiej, powiat stiek�owski, na ganek domku przy by�ej Soborowej, obecnie za� Personalnej, wysz�a przewi�zana chustk� kobiecina w szarej sukni z perkalowymi bukiecikami, wysz�a i rozszlocha�a si�. Kobieta ta, wdowa po Drozdowie, by�ym soborowym protojereju by�ego soboru szlocha�a tak g�o�No, �e niebawem w domku po przeciwnej stronie ulicy ukaza�a si� w okienku babska g�owa w puchatej chustce i zawo�a�a: - Co ty, Stiepanowna, znowu? - Siedemnasta! - zanosz�c si� p�aczem odpowiedzia�a eks_Drozdowa. - Ach_�e�_�_e� - zaskomli�a kiwaj�c g�ow� baba w chustce - widziane to rzeczy? Pogniewa� si� pan B�g, nie inaczej? Zdech�a? NIe mo�e by�! - NO, patrz, sama popatrz, Matriona - mamrota�a popadia sapi�c ci�ko i g�o�No - popatrz tylko, co si� z ni� dzieje! Stukn�a szara przekrzywiona furtka, bose babskie nogi zacz�apa�y po garbach pe�nej kurzu ulicy i mokra od �ez popadia poprowadzi�a Matrion� pod kurnik. Trzeba tu powiedzie�, �e wdowa po ojcu protojereju Sabatiuszu Drozdowie, kt�ry zmar� w dwudziestym sz�stym roku z powodu antyreligijnych zmartwie�, zamiast pogr��y� si� w rozpaczy za�o�y�a imponuj�c� hodowl� kur. Skoro tylko wdowi interes zacz�� rozkwita�, wymierzono popadii taki podatek, �e hodowla niew�tpliwie wzi�aby w �eb, gdyby nie dobrzy ludzie. Dobrzy ludzie pouczyli wdow�, �e winna z�o�y� lokalnym w�adzom o�wiadczenie, i� zak�ada ona, wdowa, sp�dzielni� hodowlan�. Cz�onkami sp�dzielni zosta�y sama Drozdowa, jej wierna s�u��ca Matrioszka i g�ucha siostrzenica protojerejowej. POdatek cofni�to i hodowla kur rozwin�a si� do tego stopnia, �e w roku dwudziestym �smym chodzi�o po obstawionym kurnikami piaszczystym wdowim podw�reczku do dwustu pi��dziesi�ciu kur, w�r�d kt�rych trafia�y si� nawet leghorny. Wdowie jajka pojawia�y si� co niedziela na stiek�owskim bazarze, handlowano wdowimi jajkami w Tambowie, a bywa�o, �e mo�na je by�o zobaczy� nawet na lustrzanych wystawach by�ego sklepu "Ser i mas�o Cziczkina" w Moskwie. I oto siedemnasta od rana bramaputra, ukochana czubatka, chodzi�a po podw�rku i wymiotowa�a. "Er... rr... ur�... ho_ho_ho", wydobywa�a z siebie czubatka i wznosi�a ku s�o�cu smutne oczy, jakby spogl�da�a na nie po raz ostatni. Przed nosem kury ta�czy� w prysiudach cz�onek sp�dzielni pracy Matrioszka z fili�ank� wody. - Z�ocista moja... cip_cip_cip... napij si� wody - b�aga�a Matrioszka i �ciga�a fili�ank� dzi�b czubatki, ale czubatka pi� nie chcia�a. Szeroko otwiera�a dzi�b, zadziera�a do g�ry g�ow�. POtem zacz�a wymiotowa� krwi�. - Jezu przenaj�wi�tszy! - wrzasn�a zaproszona plasn�wszy si� po biodrach. - Co to si� wyrabia! Sama najczystsza krew. Jeszczem nigdy nie widzia�a B�g mi �wiadkiem, �eby kura tak cierpia�a na �o��dek jak cz�owiek. I to by�y ostatnie s�owa towarzysz�ce biednej czubatce na tamten �wiat. FAjtn�a nagle na bok, bezradnie stukn�a kilkakrotnie dziobem w piasek, zamkn�a oczy. POtem przewr�ci�a si� na grzbiet, zadar�a do g�ry obie �apy i znieruchomia�a. "Wyla�a wod� z fili�anki", zap�aka�a basem Matrioszka, zap�aka�a i sama popadia - przewodnicz�cy sp�dzielni, s�siadka za� pochyli�a si� do jej ucha i zaszepta�a: - Stiepanowna, niech ja trupem padn�, je�Li na twoje kury nie rzucili uroku! Kto to widzia�! To� takich kurzych chor�b w og�le nie ma! Kto� czary rzuci� na twoje kury! - Wrogowie! Do grobu mnie wp�dz�! - zawo�a�a w niebiosa popadia. - Co ja im zawini�am? S�owom jej odpowiedzia� gromki koguci krzyk, po czym z kurnika jako� tak bokiem, niczym niespokojny pijak z knajpy, wypad� podskubany chudy kogut. W�ciekle wytrzeszczy� oko na kobiety, zadrepta� w miejscu, skrzyd�a rozpostar� jak orze�, ale nigdzie nie polecia�, tylko pogalopowa� wok� podw�rka jak przep�dzany na lon�y ko�. W po�owie trzeciego okr��enia zatrzyma� si�, zwymiotowa�, potem zacz�� charcze� i chrypie�, ziemi� doko�a siebie oplu� krwi�, upad�, �apy wypr�y� do s�o�ca jak maszty. Babie wycie zala�o podw�rze, a z kurnik�w odpowiedzia�y niespokojne pogdakiwania, trzepoty, zam�t. - NO, nie urok? - triumfalnie zapyta�a s�siadka. - Wo�aj ojca Sergiusza, niech odprawi mod�y. O sz�stej po po�udniu, kiedy ognisty pysk s�o�ca usadowi� si� nisko, pomi�dzy pyskami m�odych s�onecznik�w, na wybiegu dla kur ojciec Sergiusz, duszpasterz z soborowej parafii, odprawiwszy egzorcyzmy wy�azi� z epitrachelionu. Zaciekawione g�owy ludzi stercza�y nad s�dziwym parkanem i mi�dzy deskami. Bole�ciwa popadia uca�owa�a krzy�, szczodrze zmoczy�a �zami wystrz�pion� kanarkow� rubl�wk� i wr�czy�a ojcu Sergiuszowi, na co ten wzdychaj�c zauwa�y� co� w stylu: "oto Stw�rca zagniewa� si� na nas". Nast�pnie t�um z ulicy si� rozszed�, a poniewa� kury wcze�Nie chodz� spa�, wi�c nikt nawet nie wiedzia�, �e w kurniku s�siada popadii Drozdowej zdech�y trzy na raz kury, a tak�e kogut. Wymiotowa�y tak samo jak kury drozdowskie, ale zgony nast�pi�y w zamkni�tym kurniku i po cichu. Kogut zwali� si� z grz�dy �bem na d� i w takiej pozycji skona�. Co za� do kur wdowy, to przed noc� w kurnikach martwo by�o i cicho, zesztywnia�e ptactwo le�a�o stertami. Rankiem miasto wsta�o jak gromem ra�one, historia bowiem przybra�a rozmiary dziwne i potworne. Na ulicy Personalnej, w ostatnim domku, w kt�rym wynajmowa� mieszkanie powiatowy inspektor podatkowy, w po�udnie zosta�y przy �yciu tylko trzy kury, ale i one zdech�y przed pierwsz�. A pod wiecz�r miasteczko Stiek�owsk hucza�o i wrza�o niczym ul i przelatywa�o po nim gro�ne s�owo "m�r". Nazwisko Drozdowej trafi�o na �amy miejscowej gazety "Czerwony Bojownik", znalaz�o si� w artykule zatytu�owanym "Czy�by kurza d�uma?", a stamt�d zaw�drowa�o do Moskwy. �ywot profesora Persikowa nabra� barw dziwacznych, niespokojnych a podniecaj�cych. Kr�tko m�wi�c - praca w tych warunkach by�a po prostu niemo�liwa. Nazajutrz po tym, jak profesor rozsta� si� z Alfredem Bronskim, zmuszony zosta� do wy��czenia telefonu w swoim gabinecie za pomoc� zdj�cia s�uchawki, wieczorem za�, przeje�d�aj�c tramwajem przez Ochotnyj Riad zobaczy� samego siebie na dachu ogromnej kamienicy z czarnym napisem "GAzeta Robotnicza". On, profesor, zieleniej�c, migoc�c i dygoc�c wsiad� do taks�wki, a za nim, uczepiona jego r�kawa, pcha�a si� mechaniczna kula w kocu. Profesor na dachu, na bia�ym ekranie, os�ania� si� pi�Ciami przed snopem fioletowego �wiat�a. Nast�Pnie wyskoczy� ognisty napis: "Profesor Persikow jad�c autem udziela wyja�Nie� naszemu znakomitemu reporterowi, kapitanowi Stiepanowowi". I rzeczywi�cie: Wo�chonk� obok cerkwi Chrystusa Zbawiciela przemkn�� rozdygotany automobil, wewn�trz szamota� si� profesor. MIa� twarz zaszczutego wilka. - Diab�y nie ludzie - wymamrota� przez z�by zoolog i pojecha� dalej. Tego� dnia wieczorem wr�ciwszy do siebie na Preczystienk� zoolog otrzyma� od gosposi, Marii Stiepanowny, siedemna�cie karteczek z numerami telefon�w ludzi, kt�rzy dzwonili do� pod jego nieobecno�� i wys�ucha� s�ownego o�wiadczenia Marii Stiepanowny, �e ona ma ju� do��. Profesor chcia� podrze� karteczki, pohamowa� si� jednak, przy jednym z numer�w zobaczy� bowiem dopisek: "Ludowy Komisarz Zdrowia". - Co takiego? - szczerze zdumia� si� uczony dziwak. - Co im si� sta�o? Kwadrans po dziesi�tej tego wieczora rozleg� si� dzwonek i profesor zmuszony zosta� do odbycia rozmowy z pewnym ol�Niewaj�co wyposa�onym obywatelem. Przyj�� go profesor dzi�ki wizyt�wce, na kt�rej wydrukowane by�o (bez imienia i nazwiska): "Pe�nomocny Szef Wydzia�u Handlu Przedstawicielstw Zagranicznych Republiki RAd". - NIech go diabli wezm�! - warkn�� Persikow, cisn�� na zielone sukno lup� i jakie� wykresy, i powiedzia� do Marii Stiepanowny: - Prosz� poprosi� tutaj do gabinetu, tego ca�ego pe�nomocnika. - Czym mog� s�u�y�? - zapyta� Persikow takim tonem, �e szefa nieco skr�ci�o. Persikow przeni�s� okulary z nosa na czo�o, potem z powrotem i obejrza� sobie go�cia. Ten za� ca�y l�ni� od lakieru i drogich kamieni, za� w prawym jego oku tkwi� monokl. Co za wstr�tna morda! nie wiadomo dlaczego pomy�la� Persikow. Przybysz zacz�� okr�nie, poprosi� mianowicie o pozwolenie zapalenia cygara, w zwi�zku z czym Persikow nader niech�tnie poprosi� go, �eby usiad�. Dalej go�� wyg�osi� obszerne przeprosiny z powodu wizyty o tak sp�nionej porze: "ale... pana profesora w dzie� w �aden spos�b nie mo�na z�ap... hi_hi... pardon... zasta�" (go��, kiedy si� �Mia�, pochlipywa� jak hiena). - Owszem, jestem zaj�ty! - powiedzia� Persikow tak ostro, �e go�cia skr�ci�o po raz drugi. - Tym niemniej pozwoli�em sobie niepokoi� znakomitego uczonego: czas to pieni�dz, jak m�wi�... czy cygaro nie przeszkadza profesorowi? - Mur_mur_mur - odpar� Persikow. Przyzwoli�... - Profesor wszak�e odkry� promie� �ycia? - Lito�ci, jakiego znowu �ycia?! To wymys�y pismak�w! - o�ywi� si� Persikow. - Ach, nie, hi_hi_che... on doskonale rozumie t� skromno��, kt�ra stanowi najpi�Kniejsz� ozdob� ka�dego prawdziwego uczonego... o czym tu m�wi�... Dzi� nadesz�y depesze... W stolicach �wiata, jak to w Warszawie i Rydze, ju� wiedz� wszystko o promieniu. Nazwisko profesora Persikowa powtarza ca�y �wiat. Ca�y �wiat �ledzi prace profesora Persikowa z zapartym tchem... Ale wszyscy doskonale wiedz� o tym, jak ci�ki jest los uczonego w sowieckiej Rosji. Entre nous soit dit (fr. - mi�dzy nami m�wi�c.)... Czy na pewno rozmawiamy w cztery oczy?... NIestety, nie umiej� tutaj doceni� pracy uczonego, on zatem pragn��by om�wi� z profesorem... Pewne zagraniczne mocarstwo proponuje profesorowi Persikowowi absolutnie bezinteresown� pomoc w jego badaniach laboratoryjnych. Po c� rzuca� per�y przed wieprze, jak m�wi Pismo �wi�te? MOcarstwo owo wie, jak ci�ko by�o profesorowi w roku dziewi�tnastym i dwudziestym, podczas tej hi_hi... rewolucji. No, oczywi�cie, absolutna dyskrecja... profesor zapozna mocarstwo z wynikami bada�, mocarstwo za� w zamian za to sfinansuje profesora. Profesor zbudowa� wszak komor�, ot� interesuj�ce by�oby zapozna� si� z planami tej komory... Tu go�� wydoby� z wewn�trznej kieszeni marynarki paczk� �nie�nobia�ych banknot�w... - Zupe�ny drobiazg, pi�� tysi�cy rubli, powiedzmy, zadatku, profesor mo�e je otrzyma� w ka�dej chwili... pokwitowanie nie jest potrzebne... profesor nawet obrazi�by pe�nomocnego handlowego szefa, gdyby wspomnia� o pokwitowaniu... - Won!!! - rykn�� nagle Persikow tak straszliwie, �e w salonowym pianinie odezwa�y si� najwy�sze struny. Go�� znikn�� tak doszcz�tnie, �e dr��cy z w�ciek�o�ci Persikow w minut� p�niej sam ju� pow�tpiewa�, czy go�� by� tu w og�le, czy te� tylko on mia� halucynacje. - To jego kalosze?! - wy� po chwili Persikow w przedpokoju. - Ten pan zap