842

Szczegóły
Tytuł 842
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

842 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 842 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

842 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Jerzy Janicki Andrzej Mularczyk Dom Opowie�� filmowa Cz�� pierwsza Prawie dwie�cie czwartk�w Co ty tu robisz cz�owieku...? Pierwsza skrzynia chrobocz�c dnem o deski, popchni�ta r�kami �o�nierzy, wjecha�a pod plandek� wojskowego studebackera. �o�nierze powlekli si� na skraj brzozowego zagajnika i si�gn�li po nast�pn� skrzyni�. Porucznik Cie�wierz sta� obok kierowcy, obserwuj�c niemrawe ruchy �o�nierzy. By� wysoki, chudy i �ylasty. Kwietniowy wietrzyk szarpa� k�aczkami jego rzadkiej, ry�ej brody i gdyby nie obszarpany oficerski p�aszcz, sp�ywaj�cy mu prawie do kostek, przypomina�by bardziej ascetycznego i fanatycznego popa ni� dowodz�cego plutonem oficera polityczno-wychowawczego. Tak go zreszt� nazywano: popem. Zmierzch coraz bardziej zaciera� kontury, ziele� p�aszczy �o�nierskich nasi�ka�a szaro�ci�. Tylko skrzynie, po kt�re si�gali, odbija�y si� od spopiela�ego t�a jaskrawym kolorem �wie�o zheblowanych desek. Ju� wszystkie trzy le�a�y rz�dem pod plandek�. Spod �ebk�w gwo�dzi, kt�rymi by�y zbite, s�czy�y si� kropelki �ywicy - takie by�y �wie�e te dopiero co zheblowane dechy z lasu, w kt�rym przedwcze�nie przysz�o im dokona� �ywota. Nie tylko zreszt� im. Bo kiedy ustawiono ju� trzeci� skrzyni�, kierowca ci�ar�wki ogryzkiem kredy nama�ci� dechy trzema krzy�ami, aby nie by�o �adnej w�tpliwo�ci, �e to nie skrzynie, lecz trumny. Wtedy Cie�wierz w milczeniu po�o�y� na ka�dej z nich zielon�, mi�kk� rogatywk� polow�, aby i tej w�tpliwo�ci nie by�o, kto w tych trumnach spoczywa. �o�nierze w milczeniu patrzyli na swego dow�dc�, zeskrobywali z d�oni klej�c� si� �ywic�. Andrzej Talar bezmy�lnie wyd�ubywa� drzazg�, kt�ra wbi�a mu si� w opuszk� kciuka. Bardziej od pozosta�ych koleg�w odczuwa� ci�ar dopiero co przeniesionych skrzy�. Mo�e dlatego, �e te sosny, zanim je Stelmach okorowa� o�nikiem i byle jak toporzyskiem og�adzi� z s�k�w, ros�y w lesie, kt�ry dobrze zna� z dzieci�cych wypraw, a mo�e dlatego, �e w tych skrzyniach, zdobnych teraz w samotne rogatywki, le�eli oboj�tni ju� na losy wojny jego r�wie�nicy. Jednego z nich zna� nawet dobrze, pochodzi� bowiem ze wsi, kt�ra grobl� ��czy�a si� z Sierpuchowem. Zawarcza� silnik studebackera. �o�nierze wdrapali si� przez burty ci�ar�wki i przykucn�li mi�dzy trumnami. Porucznik Cie�wierz szarpa� si� z uchwytem mocuj�cym klap�. Mimochodem omi�t� wzrokiem twarze. Najbli�ej klapy przykucn�� stary Sumik, w�saty kapral, rodem spod Trok, do kt�rych "na po wojnie" zaprasza� na ko�duny ca�� kompani�. To w niego w�a�nie utkwi� teraz Cie�wierz sw�j p�on�cy wzrok. - A Talar gdzie? - spyta�. - Szeregowy Talar?! Sumik pochyli� si� w g��b. - J�drusza! - zawo�a�. - Ta� ciebie pan obywatel porucznik szukawszy. Cie�wierz zniecierpliwi� si�: - Szeregowy Talar! Zaszele�ci�y krzaki i Cie�wierz spojrza� w tamtym kierunku. - Jestem! - odkrzykn�� Talar. Wypl�tuj�c si� z zaro�li, Andrzej demonstracyjnie dopina� rozporek. Cie�wierz uzna� wida� ten wymowny gest za dostatecznie usprawiedliwiaj�cy, bo rezygnuj�c z poucze� skinieniem g�owy wskaza� platform�. Silnik studebackera zach�ysn�� si� na wysokich obrotach i smr�d spalin zdusi� wszystkie zapachy ledwie budz�cej si� wiosny. Andrzej poda� pepesz� Sumikowi, by �atwiej m�c wskoczy�. Zaledwie zd��y� uchwyci� d�o�mi kraw�d� wysokiej burty, ci�ar�wka ruszy�a. I prawie jednocze�nie w oddali odezwa� si� dzwon ko�cielny, jakby wymierzaj�c takt �a�obnemu konduktowi. Dzwon cho� sm�tny i dono�ny, bi� tym razem w �wieckiej sprawie. Placyk przed wiejskim ko�cio�em zape�ni� si� t�umem ciekawych. Nie na ko�ci� popatrywali, lecz na dom parafialny, do kt�rego organista z ko�cielnym znosili �awy i sto�ki. Za p�otem, w ogr�dku, sta� dziwny pojazd: ci�ar�wka z p�kat�, metalow� bud� zamiast platformy. Baby okutane chustami, przydeptuj�c z nogi na nog� w wiosennym b�ocisku, spogl�da�y nieufnie i z bezpiecznej odleg�o�ci na garbat� sylwetk� samochodu z napisem "kino ruchome". Tylko dzieciaki, �mielsze z natury, poszturchuj�c si� i popychaj�c, podchodzi�y bli�ej. Na plakacie przylepionym do budy widnia�a posta� �o�nierza z bagnetem gotowym do szturmu i napis: "Id� wyzwala�!" Kina nikt tu nigdy nie widzia�, a co dopiero na ko�ach, patrzyli wi�c ciekawie w drzwi kabiny, jakby oczekiwali, �e za chwil� wyskoczy z niej t�um postaci, kt�re b�d� co� odgrywa�y. Po chwili wyszed� z niej Rajmund Wrotek, w jednej osobie operator, szofer i kierownik tej ruchomej kulturalnej plac�wki. - Pora zaczyna�! - zawo�a� do zbli�aj�cego si� do niego proboszcza. - W�a�nie przyszed�em panu powiedzie�, �e ekran przygotowany. Ludzi �ci�gn��em dzwonami. - Dzi�kuj� - zeskoczy� z budy z pude�kami pod pach�. W asy�cie duchownego szed� wolno w�r�d szpaleru gapi�w, kt�rzy dopalali ostatnie papierosy przed oczekuj�cymi ich atrakcjami. Proboszcz stan�� w progu i gestami pop�dza� opiesza�ych. Gdzie� daleko, z ciemno�ci od strony lasu, dobieg� jego uszu warkot samochodowego silnika. Ale nie by�o ju� czasu na wypatrywanie, bo w�a�nie pogaszono �wiat�a i ksi�dz, przepu�ciwszy ostatniego zap�nionego widza, przymkn�� starannie drzwi. Przysiad� na krzese�ku pod �cian� i zapatrzy� si� w bia�e p��tno z nag�a rozja�nione �wiat�em projektora. I w�a�nie wtedy, kiedy g�os W�adys�awa Krasnowieckiego zacz�� obja�nia� obrazy kroniki, pokazuj�c �o�nierzy ko�ciuszkowskiej dywizji, kt�rzy poprzysi�gli powr�ci� do udr�czonej ziemi ojczystej, inni �o�nierze zeskakiwali z platformy ci�ar�wki, si�gaj�c po trzy trumny, kt�re przywie�li do tutejszego ko�cio�a. W g�uchym milczeniu zanie�li je i ustawili szeregiem w zakrystii. W tym czasie p�achta ekranu zamieni�a si� w piek�o. Ludzie, kt�rzy nigdy nie widzieli Warszawy, poj�li, �e nigdy ju� jej nie zobacz�. Przed ich oczami przesuwa� si� obraz apokaliptycznego zniszczenia. Ruiny, tysi�ce dom�w bez dach�w, bezkszta�tne piramidy cegie�, w proch obr�cone �wi�tynie i gmachy, zmia�d�one wagony tramwaj�w, powykr�cane w precle latarnie i szyny wyprute z bruku. Ludzie, kt�rym przez pi�� lat nieobcy by� widok mordu, zapach po�ar�w ich w�asnych stod� i chat, patrzyli oniemiali na t� Golgot� wielkiego miasta, kt�re ju� miastem nie by�o. "Oto dzie�o morderc�w spod znaku swastyki!" - m�wi� komentator. Zatrzepota�a ko�c�wka ta�my i Wrotek zabra� si� do zmiany szpuli. Proboszcz zapali� �wiat�o i sala odetchn�a z ulg�. Kiedy tylko zacz�a si� kronika, ksi�dz s�ysza�, �e jakie� auto zajecha�o przed ko�ci� i jacy� ludzie kr�cili si� po placu, ale i jego wtedy jakby zahipnotyzowa�y apokaliptyczne obrazy. Teraz przypomnia� sobie, �e musi wyj�� i sprawdzi�, kto przyby�. Ale w tym w�a�nie momencie rozleg� si� tupot ci�kich but�w i do sali weszli �o�nierze w pol�wkach, z pepeszami i karabinami. Porucznik Cie�wierz przysiad� na brzegu �awy; d�oni� przetar� twarz jakby zmy� z niej chcia� znu�enie. Napotka� pytaj�ce spojrzenie ksi�dza siedz�cego obok. - Znowu przywie�li�my dla ksi�dza robot� - powiedzia�. - Le�� w zakrystii. - Ilu? Oficer wyci�gn�� przed siebie d�o� z trzema rozcapierzonymi palcami. Ksi�dz westchn�� i nie patrz�c ju� w stron� Cie�wierza, g�o�no wypowiedzia� pytanie, gn�bi�ce i Andrzeja Talara, kt�ry siedzia� tu� za plecami dow�dcy: - Kiedy si� to wreszcie sko�czy? - Niech ksi�dz zapyta tych, co do nas strzelaj� - odpar� Cie�wierz. - Oni m�wi� to samo - westchn�� ksi�dz. - Kto� musi pierwszy przesta�. Zgaszono �wiat�o i na ekranie pojawi� si� tytu� filmu: "�wiat si� �mieje". Talar t�po gapi� si� w zarys zgarbionej sylwetki porucznika. Nie widzia� na ekranie zawadiackiego pastucha, przemierzaj�cego z weso�� fujark� ko�chozowe zagrody. Weso�y marsz Dunajewskiego zdawa� si� nie dociera� do uszu Andrzeja, jakby zag�uszony ci�arem tego ostatniego, imperatywnego stwierdzenia: "kto� musi pierwszy przesta�..." Ostro�nie uni�s� si� z �awy, lecz przysiad� natychmiast, bo prawie jednocze�nie poderwa� si� z miejsca Cie�wierz. Wygl�da�o na to, �e znu�ony idzie si� zdrzemn�� do szoferki. Andrzej odczeka� jeszcze chwil� i korzystaj�c z pierwszej salwy �miechu, wywo�anej przez obraz kr�w ustawionych na apel w dwuszeregu, skoczy� ku drzwiom. Porucznik nie spa� jednak. Zaraz za progiem Andrzej zobaczy� w ciemno�ci ognik papierosa, o�wietlaj�cy jego brodat� twarz. - Wy dok�d? - spyta�. - Nie lubicie komedii? - Ja? - zawaha� si� przez moment. - Ja? Wol� si� pomodli� - i ruszy� w stron� zakrystii. Obejrza� si� przed drzwiami. Cie�wierz wchodzi� w�a�nie z powrotem na sal�. Andrzej min�� kaplic� i znikn�� w szeleszcz�cej wiatrem ciemno�ci. Bieg� nisko pochylony jak cz�owiek, kt�ry boi si�, by go nie dostrze�ono. Ju� prawie przy go�ci�cu natkn�� si� na plutonowego Borusiaka. - A dlaczego nie w kinie? Dok�d? - spyta� podoficer. W mroku nie m�g� dostrzec, jak bardzo tym prostym pytaniem zaskoczy� Andrzeja. Ten za� uznawszy, �e tym razem wybieg z modlitw� w zakrystii nikogo ju� nie przekona, zdoby� si� z determinacj� na prawd�. - Przed �witem wr�c�, panie plutonowy. - Jak to przed �witem? Ty dok�d? Andrzej wybuchn��: - Do�� ju� tej rze�ni! Panu to nie zbrzyd�o? Brat do brata ma strzela�? Kto� musi pierwszy przesta�. S�yszy pan? Kto� musi! - Co ty chcesz zrobi�, Talar? - Co ja chc� zrobi�? Koniec! Koniec chc� zrobi�. Ja tych ludzi znam, panie Borusiak. Miesi�c temu by�em jeszcze z nimi. A teraz chc�, aby oni byli ze mn�. I z panem. Plutonowy nie bardzo wiedzia�, co pocz��. Dyskutowa�? Zabroni�? Nie m�g� przecie� przyj�� do wiadomo�ci decyzji o samowolnym oddaleniu si� z oddzia�u. Si�gn�� po pepesz� Talara, ale tamten szarpn�� si� do ty�u i uskoczy� w mrok. Borusiak us�ysza� jeszcze trzask �amanych ga��zi i wo�anie: - Wr�c� przed apelem! Zaskoczony plutonowy zdoby� si� tylko na odkrzykni�cie: - Ale wr�� przed apelem! S�yszysz? Andrzej zna� tutaj ka�d� �cie�k�. Szed� teraz skrajem drogi, nas�uchuj�c, czy zn�w kto� nie idzie lub jedzie. Po wej�ciu w las poczu� si� bezpiecznie i zacz�� biec. Prawie w ostatniej chwili dos�ysza� przez szum ga��zi warkot motoru. Zd��y� uskoczy� do rowu. Samoch�d zala� �wiat�em szeroki pas drogi. Andrzej przywar� do wilgotnej, ledwie zieleniej�cej si� traw� ziemi. Wstrzyma� oddech. Fala �wiat�a przela�a si� nad nim i stopniowo blad�a. Zapanowa�a jeszcze wi�ksza ciemno��. Up�yn�a chyba godzina, kiedy dojrza� wreszcie �wiate�ka migocz�ce z lewa od drogi. Zamiast drzew wyrasta�y teraz przed nim pierwsze zabudowania, wyolbrzymione ksi�ycow� po�wiat�. Bezszelestnie, z wpraw� zwiadowcy, podszed� do okna. W migotliwym �wietle rozstawionych na warcie gromnic dojrza� na �rodku izby le��c� na stole heblowan� skrzyni� w ga��ziach jedliny. I dwie g�owy, okryte czarnymi chustkami, pochylone w pokorze. Odskoczy� od okna. Zn�w pu�ci� si� biegiem, by by� jak najdalej od tego pud�a i �a�obnego zawodzenia. Min�� kilka jeszcze okienek drgaj�cych p�omyczkami naftowych lamp. Nie liczy� ich, nie patrzy� nawet na nie. Skr�ci� dopiero, kiedy zamajaczy�y rozmazane kontury wi�kszego ni� inne domostwa. Tu ju� nie bada� stopami gruntu b�otnistej dr�ki. Szed� pewnie jak cz�owiek, kt�ry wraca do swego prawdziwego domu. Nie by� to wprawdzie rodzinny dom Andrzeja, ale za taki przywyk� go uwa�a�. Nie wszed� jednak na ganek. Zaledwie dotar� do furtki ca�e zm�czenie poczu� w jednym tylko pragnieniu - pi�! Dotkn�� ustami czegokolwiek mokrego i zimnego! Dowl�k� si� do studni maj�c nadziej�, �e mo�e zosta�o troch� wody w kuble. Nie by�o. Nie my�l�c o ha�asie, spu�ci� wiadro w cembrowin�, wyci�gn�� i zacz�� �apczywie pi�. Trzasn�y drzwi. Nim zd��y� chwyci� wspart� o studni� pepesz�, ze stajni wypad� ko� z jakby przyro�ni�tym do szyi je�d�cem i pogalopowa� w pole. Nasta�a zn�w cisza, tylko w ledwie o�wietlonym oknie mign�a mu sylwetka Jad�ki. Drzwi by�y jednak zamkni�te. Zacz�� si� do nich dobija�. Ju� sam nie bardzo wiedzia� nawet po co, bo w je�d�cu przylepionym do ko�skiej grzywy bez trudu rozpozna� Wiktora. To do niego przekrada� si� tej nocy. Wida� musieli go dostrzec. Z w�ciek�o�ci� uderzy� pepesz� o deski drzwi. Raz, drugi. W sieni zadzwoni�o potr�cone wiadro. Potem us�ysza� g�os Jad�ki. - Kto tam? - Sw�j. - Jaki sw�j? - dolecia�o zza drzwi. - Mnie nie poznajesz? Jad�ka! Zgrzytn�� klucz. Andrzej niecierpliwie nacisn�� klamk�. W g��bi sieni w chu�cie narzuconej na koszul� sta�a Jad�ka. Nie tak dawno wchodzi� tu bez pukania i nie tak dawno wita�a go poca�unkiem. Teraz jej oczy mierzy�y go z wyra�n� wrogo�ci�. - Co z tob�? - wyszepta� wystraszony. - Jak na obcego patrzysz. Jadzia! - Po co� przylaz�? - spyta�a twardo. - Do ciebie. Mimo woli opu�ci� wzrok, �eby nie domy�li�a si� k�amstwa. - Zapomnij o tym, co by�o. - Nie wpu�cisz do �rodka? - g�os mu si� prawie za�ama�. Szuka� oczami jej wzroku, ale ona patrzy�a gdzie� ponad nim. Mimo woli odwr�ci� g�ow�: k�tem oka dojrza� luf� w�asnej pepeszy. - Rewizja? - spyta�a, sil�c si� na ironi�. - Jad�ka! - ostatkiem si� stara� si� m�wi� spokojnie. - Ja... do ciebie, do was... - W go�ci z pepesz�? Straci� panowanie nad nerwami. Z�apa� silniej za t� swoj� pepesz�, odepchn�� ni� drzwi i wszed� do izby. Powl�k� oczyma po znajomych sprz�tach. Przy rozgrzebanym ��ku stos niedopa�k�w tkwi� w blaszanym pude�ku po konserwie. Ze sto�u nie zd��ono sprz�tn�� trzech brudnych talerzy po niedawnej kolacji. - Gdzie Wiktor? - Nie ma i nie by�o - odpowiedzia�a spokojnie, cho� w g�osie jej czu� by�o w�ciek�o��. - Nocowa� tutaj. Andrzej ju� nie panowa� nad sob�. Rzuci� pepesz� na to rozgrzebane, ciep�e jeszcze ��ko. Z�apa� dziewczyn� za ramiona i trz�s� ni�, jakby usi�owa� obudzi� j� ze snu. - Zrozum - wyrzuca� z siebie �arliwie i z przej�ciem. - Zrozum, �e chc� si� z nimi dogada�. Trzeba z t� wojn� raz zrobi� koniec. Po co mamy gania� si� po lasach? Brat - brata? Jad�ka wyrwa�a si�. Potrz�sa� ju� tylko jej d�o�mi i prawie krzycza�: - Niech Wiktor zbierze swoich. �o�nierze potrzebni s�. On stopie� oficerski ma. Po to przyszed�em! Zrozum! - I pomy�le�, �e my si� mieli �eni�! - jej przed chwil� jeszcze przera�one spojrzenie sta�o si� zn�w twarde i ironiczne. Pokiwa�a g�ow� ni to z ubolewaniem, ni to z pogard�. - A z ciebie prowokatora zrobili - doda�a. - Jad�ka!... - a� krzykn�� pod uderzeniem tego oskar�enia. Tak jeszcze nikt nigdy nie o�mieli� si� m�wi� do Andrzeja Talara. Przez moment wydawa�o mu si�, �e w gniewie rzuci si� na dziewczyn�. Lecz to w�a�nie obra�liwe i ha�bi�ce s�owo by�o wida� jak przys�owiowa kropla, kt�ra przela�a nagromadzon� w nim gorycz. W jednej chwili wyciek�a gdzie� i z�o��, i gniew, i b�l. Zdoby� si� tylko na usprawiedliwiaj�cy, cichy protest. - Nikogo nie zdradzi�em. Nikogo - powiedzia�. - Przysi�ga�e� or�owi, a wron� nosisz! - szarpn�a si� Jad�ka, jakby j� rozdra�ni�a ta jego niespodziewana potulno��. Z�apa�a czapk� Andrzeja i cisn�a ni� o posadzk�. Ch�opakowi zn�w krew uderzy�a do g�owy. Pohamowa� si� jednak spokojnie schyli� po czapk� i otrzepa� j� z kurzu. - Nie ty mi b�dziesz rachunki wystawia�a, tylko Polska. - Polska? Ka�dy ma swoj�! - Jedna jest. Bezapelacyjnie jedna. - Wasza, nie? - wci�� by�a zaczepna. - Wsp�lna. - Czym ci p�ac� za t� agitacj�? S�onin�, spirytusem, medalami? - To jest zdrada, �e chc� by� razem z twoim bratem? �e chc� koniec z t� haratanin� zrobi�? - Ty draniu! Sprzeda�e� nas! Przera�liwy krzyk Jad�ki zag�uszy� ha�as kopni�tych od zewn�trz drzwi. Otwar�y si� z trzaskiem. Dojrza� dwie lufy pepesz, kt�re mierzy�y w niego. Nawet nie musia� unosi� wzroku; po pepeszach pozna�, �e to nie Wiktor powr�ci� do domu. Swoj� pol�wk�, kt�r� podni�s� przed chwil� z pod�ogi, obraca� niepewnie w r�kach. - Wychod�! - dobieg� go rozkaz. Nie patrz�c na Jad�k�, powl�k� si� ku ciemnej czelu�ci sieni. Przed gankiem sta� Cie�wierz. Andrzej machinalnie stan�� na baczno��. Silne r�ce zerwa�y z niego pas, wyszarpn�y z d�oni pepesz�. - Pomodli� si� chcia�e�, Talar! - spyta� porucznik. - No, to si� pom�dl! Za siebie! Odwr�ci� si� i orz�c klamr� Talarowego pasa po b�ocie podw�rka, odchodzi� w stron� gazika. - Panie poruczniku!... - zawo�a� za nim Andrzej. - Na muszce go trzyma�! - nie odwracaj�c si� rzuci� Cie�wierz. Poczu� pchni�cie lufy w �opatk�. Powoli powl�k� si� ku ci�ar�wce. Gazik Cie�wierza zawarcza� i rozbryzguj�c b�oto go�ci�ca rozp�yn�� si� w ciemno�ci. Dziwny i odleg�y wydawa� si� Andrzejowi skrawek ciemnego nieba poci�ty pasami listew. Zamkni�to go w chlewie. Nie uprz�tni�ty gn�j zalega� pod �cianami i nawet nie by�o si� gdzie wyci�gn��. Wpi� si� palcami w listwy drzwi, nas�uchuj�c monotonnego cz�apania wartownika. Kiedy kroki sta�y si� wyra�niejsze, cofn�� si� w g��b ciemnego chlewu, aby nie da� tamtemu satysfakcji litowania si� nad nim. Pilnowa� go stary Sumik, poczciwina spod Trok�w, kt�ry bardziej ni� do �ony t�skni� nocami do ko�dun�w. Tym razem nie by� to jednak sam Sumik. Przez pr�gi drzwi Andrzej wyra�nie widzia� ko�cist� posta� Cie�wierza. Poruszy� k��dk� mocuj�c� skobel. Sprawdza�. - Przez t� wojn� to dla cz�owieka ni czut-czut poszanowania nie ma - m�wi� �piewnie Sumik. - Nawet tiurma, panie poruczniku, byle jaka. - Nie filozofujcie, tylko pilnujcie. Raniutko prokurator za�atwi mu przepustk� do nieba, jak taki religijny. Szkoda, �e nie lubi si� w ko�ciele modli�. - On powiada, �e za wiar� pokutuje. Porucznika zez�o�ci�a wida� lito�ciwo�� i gadulstwo wartownika. Powiedzia� g�o�no, mo�e zbyt g�o�no, tak aby pr�cz Sumika i Andrzej m�g� go dos�ysze�: - Za dezercj�! Palce Andrzeja zn�w wpi�y si� w szorstkie listwy drzwi. Zacisn�� na nich d�onie a� do b�lu. - Za wiar�! Bezapelacyjnie! - krzykn��. - Co to znaczy? - spyta� Cie�wierz zaskoczony t� samoobron� czy zaintrygowany przekonaniem bij�cym z g�osu Andrzeja. - Za jak� wiar�? - Wierzy�em, �e walcz� o tak� Polsk�, w kt�rej Polak nie b�dzie wi�zi� Polaka. - Polakiem to ty by�e�, Talar - wpad� mu w s�owa porucznik. - Teraz jeste� de-zer-te-rem. Od tego nie ma apelacji! - Jest apelacja! - zawo�a� Andrzej. - Na ochotnika poszed�em i mia�bym dezerterowa�? Niech pan spyta plutonowego Borusiaka... - Kogo? - Borusiaka. Zameldowa�em mu, po co id�. Cie�wierz sta� w b�ocie po kostki. Andrzejowi wyda�o si�, �e nie ogolon� twarz porucznika wykrzywi� na moment grymas u�miechu. - Je�li� taki naprawd� wierz�cy - powiedzia� - to mo�e i spotkasz si� z Borusiakiem nied�ugo. My�l�, �e rano - uni�s� ko�nierz narzuconego na ramiona p�aszcza i �rodkiem majdanu oddali� si� ku swojej kwaterze. Andrzej z twarz� przyci�ni�t� do pr�t�w drzwi wzrokiem szuka� u starego Sumika odpowiedzi na t� dziwn� obietnic� Cie�wierza. - Bezlito�nie paskudnego �wiadka ty sobie wybra�, Talar - pokiwa� ze smutkiem stary. - Jego ju� nie nasz lejtnant, a �wi�ty Pieter pyta, czy ty prawd� powiedzia�. - Co to znaczy? - To znaczy, �e Borusiak ju� swoj� porcj� o�owiu wyfasowa�. Jak raz na kolacj�. W lesie go ubili... - Kiedy?! Kto?! - do b�lu zacisn�� r�ce na s�katych listwach. - Kto? - Sumik zamy�li� si�, splun�� ze z�o�ci� w b�ocko. - Wychodzi na to bezlito�nie, �e twoi. �elazny u�cisk palc�w Andrzeja zel�a�. Ostatnia nadzieja, �e ranek przyniesie ratunek, opuszcza�a go wraz z wie�ci� o jeszcze jednej niepotrzebnej �mierci. Sumik zbli�y� si� do drewnianych krat. - Jak politruk m�wi - stwierdzi� - tak wida� i jest... - przez jego zaci�ganie trudno by�o odgadn��, co w nim silniejsze: lito�� nad wi�niem czy wiara w Cie�wierza. - Oj, durny ty, durny. Sam chcia� wojn� zako�czy�? Wojna to za du�y k�opot na jednego cz�owieka. Ot, patrzaj... - uni�s� nog� w roz�a��cym si� buciorze, z kt�rego wy�azi�a zab�ocona onuca. - Onuca bezlito�nie �wiata ciekawa. A twoje buty nowiute�kie. Oddaj buty, Talar. Jak prokurator swoje odprawi, ta� tobie, ot, k�seczek drogi tylko przej��, i to w jedn� stron�. Nie robi r�nicy boso czy w cholewach. A mnie przyjdzie jeszcze na Berlin i��... Oddaj buty. Ty nie stracisz, a ja zyskam. B�d� cz�owiekiem. Z tym wschodnim za�piewem i molestowaniem przypomnia� Andrzejowi zawodz�cego odpustowego dziada. - Wi�ta-wio �atwo powiedzie� - odezwa� si� ze swojego k�ta. My�lami by� daleko od tego, o czym gl�dzi� stary. - Panie Sumik! - zbli�y� si� zn�w do drzwi i m�wi� prawie szeptem. - Panie Sumik! Jakby kto z rodziny rozpytywa�, ani s�owa o s�dzie, o wyroku. Niech ja cho� dla nich dezerterem nie b�d�! - A buty oddasz? - nawr�ci� stary. Do Andrzeja nagle dotar� sens paplaniny Sumika. Popatrzy� na te swoje buty, co to maj� ju� mu by� niepotrzebne. Ca�kiem jak nowe. Mo�e i odda�. Spojrza� przez szpary na bledn�ce niebo i nagle... - Mog� odda�! - zawo�a�. - Ta� ty bezlito�nie dobry uczynek robisz. Dawaj t�dy! - Sumik ucieszony wetkn�� d�o� mi�dzy listwy. - Nie, panie Sumik, nijak nie przejd�. - Pr�bowa� mo�na... Siad�szy na s�omie Andrzej �ci�gn�� po�piesznie buty. W�sacz patrzy� na nie �akomie, nieomal z mi�o�ci�. Ci�gn�� bezskutecznie, chc�c przewlec je przez ciasne szpary. Ale gruba, nabijana gwo�dziami zel�wka nie dawa�a si� przepchn��. - Nie da rady, panie Sumik! - powiedzia� Andrzej. - Musi pan drzwi otworzy�. Bezapelacyjnie. Wartownik zawaha� si�. Sm�tnie popatrywa� na k��dk�, kt�rej nie wolno mu by�o bez polecenia otwiera�, ale mi�sista sk�ra cholewy nie dawa�a mu spokoju. Rozejrza� si� po dworskim podw�rzu. Nie by�o wida� �ywego ducha. Cienie dalekich zabudowa� nie migota�y ani jednym �wiate�kiem. Przysun�� si� do drzwi, opar� karabin o �cian�, wyrwa� szybko k��dk� ze skobla i zrobiwszy niewielk� szpar�, wyci�gn�� r�k�. Kiedy tylko stary uchwyci� �apczywie za cholewy, Andrzej wci�gn�� buty i jego do wn�trza. W�sacz zary� nosem w s�omie, but�w jednak nie pu�ci�. Kiedy poderwa� si�, ch�opaka ju� nie by�o. Andrzej nie szuka� schronienia i nigdzie nie kluczy�, cho� by�o ju� prawie widno. Rozchlapuj�c bosymi stopami ka�u�e, rwa� co si� przez rozmi�k�y �rodek folwarcznego podw�rza, na kt�re pastuch wyp�dza� ju� krowy na poranny wypas. Dopad� pierwszych kr�w, gdy dolecia�o go wo�anie Sumika: - St�j! St�j, bo strzelam! Strzeli� naprawd�. Przera�ony pastuch rozp�aszczy� si� w b�ocie. Andrzej prze�lizgiwa� si� mi�dzy krowimi zadami. Kiedy ju� przedar� si� przez stado, pop�dzi� w stron� widniej�cych na horyzoncie zaro�li. Kwietniowy �wit by� ch�odny i wietrzny. Gdy stan�� wreszcie u progu w�asnego domu, jego bose stopy by�y sine i dr�twe. Stary Talar, ledwo spojrza� na syna, wnet poj��, �e to nie zwyk�a wizyta z przepustk�. Bez s�owa zdar� ci�k�, pluszow� kap� okrywaj�c� kufer i przys�oni� okno. Wystraszony Leszek, najm�odszy, bo o�mioletni brat Andrzeja, z nag�a przebudzony, z przestrachem patrzy� z kanapy na te zabiegi ojca. Starszy od Leszka o sze�� lat Bronek, bardziej ju� �wiadom zawi�ych spraw tego �wiata, wys�any zosta� na czaty. Dr��c z ch�odu, z emocji i dumy, �e powierzono mu tak wa�n� misj�, wdrapa� si� na jab�onk� w sadzie, sk�d wzrokiem ogarn�� m�g� ca�e Sierpuchowo. Od czasu do czasu spogl�da� tylko �akomie na zaciemnione kap� okno, staraj�c si� domy�li� przebiegu familijnej narady. W izbie za� Andrzej po�piesznie naci�ga� stare, cywilne �achy. Ojciec w ponurym milczeniu podawa� mu je ze skrzyni. Zgrabia�e palce ch�opca dr�a�y przy ka�dym zapi�ciu guzika. Jeszcze bardziej dr�a� jego g�os kiedy nerwowo, bez �adu relacjonowa� dzieje tej nocy. Ojciec s�ucha� w skupieniu. Matka za�amywa�a r�ce, czasem wybucha�a p�aczem. - Synu! A gdzie tobie teraz �y�? - wyszepta�a. - Nazad do lasu trzeba ci i��. - Do lasu, nie! - m�� przerwa� jej szorstko i stanowczo. - Do Warszawy. - Mo�e do stryjenki Anieli? Andrzej spojrza� na ojca, czekaj�c jego aprobaty. W tym domu ze wszystkim zwracano si� do starego i tylko on by� ostateczn� wyroczni�. Talar stanowczo zaprzeczy� ruchem g�owy i z uporem powt�rzy�: - Do Warszawy! - Kajetan! Ty co? - patrzy�a na m�a z przera�eniem i niedowierzaniem. - Przecie tam nic nie zosta�o! - Warszawy mo�e nie by�! Wa�ne, �e Pozna�ski tam jest. - A sk�d tato wiedz�? - Pisa�, dzi�kowa� za �ycia uratowanie. Andrzej zak�ada� gruby, srodze pocerowany sweter. W po�piechu pomyli� strony, kiedy go w ko�cu przewl�k� przez g�ow�, wyci�cie znalaz�o si� na plecach. Nawet nie spostrzeg� omy�ki; z napi�ciem wpatrywa� si� w twarz ojca. Nigdy nie odwa�y� mu si� sprzeciwi�, wi�c tylko nie�mia�ym spojrzeniem wyra�a� zdziwienie tym poleceniem. - Ale po co? Po co do Pozna�skiego? Stary �achn�� si�. - Jak to, po co? Nosi�e� mu jedzenie do bunkra? Wyprowadzi�e� noc� z naszej stodo�y? Lekarza �ci�ga�e�? Wszystko to by�a prawda. Przez dwa lata ukrywa� si� u nich Jerzy Pozna�ski. Nawet najbli�si s�siedzi nie wiedzieli o jego istnieniu. Ca�y ten czas przesiedzia� na stryszku w stodole. Kiedy przewali� si� front, po raz pierwszy zsun�� si� po drabinie, czarny, zaro�ni�ty, z pa�aj�cymi zapadni�tymi oczami. Sierpuchowo opu�ci� pierwsz� napotkan� wojskow� ci�ar�wk�. - On si� tam teraz liczy. Wa�ny jest. Pojedziesz do niego. On rad� znajdzie. �ycie za �ycie - doda� twardo Talar. - Kajetan - biadoli�a matka. - On zginie jeszcze w tej Warszawie. Niech si� lepiej swoich trzyma. - Swoich? - stary roze�mia� si� smutno. - Jak nie jedni, to drudzy go trachn�! Lepiej by� by�a cicho, Maria - i zwracaj�c si� do Andrzeja przybra� zn�w ten sw�j rzeczowy, rozkazuj�cy ton: - Powiedz Pozna�skiemu prawd�... s�yszysz, J�dru�? - Wi�ta-wio �atwo powiedzie� - zamy�li� si� Andrzej. - Ale jak go znale��? - Wie�� ko�cieln� z daleka wida�! - roze�mia� si� ojciec. - On tam teraz wysoko. Nie b�dziesz d�ugo musia� szuka�. Poma�u oswaja� si� ju� z t� my�l�. Zwini�te nogawki upchn�� do starych but�w z cholewami i rozgl�da� si� za kurtk�. By� ju� got�w, tylko si� po�egna�. - No, to... - nachyli� si� do r�ki ojca. - Poczekaj. Nie pojedziesz w tyli �wiat go�y jak �wi�ty turecki. Wcisn�� mu do r�ki co� mi�kkiego, zawini�tego w gazet�. Andrzej poczu� silny zapach machorki. Talar wydoby� z kredensu butelk�. Pow�cha� j�, odetkawszy kukurydziany kaczan. Zapach machorki pomiesza� si� z odorem bimbru. - Tato mi to daj�? Andrzej mimo woli u�miechn�� si�. - Za to, �em pali� i pi� pr�bowa�, tato mi sk�r� garbowali puszorkiem. - To by�o kiedy� - mrukn�� Talar - a teraz tyto� i bimber najlepszy pieni�dz. Do izby wbieg� wystraszony Bronek. - Jakie� motory s�ycha� przy ku�ni! - zameldowa�. Andrzej b�yskawicznie wcisn�� swoj� "walut�" do chlebaka, matka wetkn�a jeszcze kawa�ek chleba. Przytuli� si� na moment do niej, bez s�owa uca�owa� �ylast� r�k� ojca. Zawr�ci� ju� od drzwi, by w milczeniu pog�adzi� po g�owie Leszka. Zanim przest�pi� pr�g, prze�egna� si� nieznacznie. Potem da� nura w sad, w kt�rym jab�onki puszcza�y ju� pierwsze p�ki. Uszed�szy kilometr lasem dostrzeg� stoj�c� na drodze ci�ar�wk�. Rozpozna� j� bez trudu po plakacie z �o�nierzem. Na wszelki wypadek zacz�� si� nawet oddala� od drogi, ale kiedy zauwa�y� uniesion� mask� samochodu, ciekawo�� wzi�a g�r�. Zawsze poci�ga�y go wszelakie motory. W remizie stra�y po�arnej w Sierpuchowie nie dziwiono si�, �e kilkunastoletni Talar godzinami potrafi� przygl�da� si�, jak mechanik rozbiera� i sk�ada� star� motopomp�. P�niej, ju� w czasie wojny, pomaga� sk�ada� wikaremu motocykl BMW, kt�ry porzucili bez benzyny cofaj�cy si� we wrze�niu ��czno�ciowcy. Ta jego szoferska mania przyda�a si� ju� w oddziale, kiedy trzeba by�o kierowa� porwanym oplem Landwirtha. D�u�szy czas zza drzewa przygl�da� si�, jak mechanik grzeba� w trzewiach silnika, a� wreszcie zdecydowa� si� podej��. - Znarowi� si�? Kinomechanik odwr�ci� si� zaskoczony. Obrzuci� Andrzeja bystrym spojrzeniem, potem - jakby si� czego� obawia� - zlustrowa� niespokojnie przydro�ne chaszcze. - Mo�e �wiece? - zapyta� rzeczowo Andrzej, chc�c rozwia� widoczny w oczach tamtego strach. - Zna si� pan na tym? - W g�osie Wrotka pojawi�a si� nutka nadziei. Widocznie sam lepiej si� zna� na projektorze filmowym ni� na tej gmatwaninie kabli i �rubek, wygl�daj�cych spod maski. - Popatrze� mo�na - powiedzia� Andrzej. Sprawdzi�, czy �wiece daj� iskr�, potem zdj�� kopu�k� zap�onu. Wrotek spogl�da� na niego z podziwem. Wiejski wygl�d ch�opaka nie zgadza� mu si� jako� z t� smyka�k� do mechaniki. - Kierowca? - spyta�. - Amator. Daleko pan jedzie? - Do Warszawy. - Zabior� si� z panem, co? Spieszy mi si�... Mia� zamiar co� jeszcze doda�, ale Wrotek, kt�ry patrzy� na niego coraz czujniej, wypali� wprost. - Jednemu wczoraj te� si� gdzie� spieszy�o i prysn�� z jednostki. Z�apali go i drugi raz im prysn��. I to na bosaka! - wzrok operatora ze�lizgn�� si� na buty Andrzeja. - Prawdziwy Tarzan, niech mnie wszy zadepcz�! Andrzej poczu�, �e si� czerwieni. Schyli� si� jeszcze ni�ej, udaj�c �e sprawdza, czy pasek klinowy jest dostatecznie napi�ty. Wrotek pi�ci� hukn�� w �cian� metalowego pud�a, a g�si rozdar�y si� g�o�no. - My�la�em, �e to kino - za�artowa� Andrzej. - Zaopatrzenie wioz� - zupe�nie powa�nie odpowiedzia� Wrotek. - �ycie to jest najlepsze kino. Samemu si� gra g��wn� rol�. - Pan si� b�dzie �mia�, ale ja w kinie by�em pierwszy raz przedwczo... - nie doko�czy� po�apawszy si� we w�asnej g�upocie. Zn�w da� nura g��biej pod mask�. Po chwili rzuci� rozkazuj�co: - Zakr�� pan! Wrotek wskoczy� b�yskawicznie do szoferki i kopn�� nog� starter. Silnik zacharcza�, zagdaka�, zag�uszy� krzyk g�si i wreszcie zaskoczy�. Andrzej pr�bowa� wytrze� umorusane r�ce wiechetkiem trawy, kt�ry z trudem uda�o mu si� uskuba�. Nie wiedzia�, czy mo�e czu� si� ju� pasa�erem, bo podejrzliwy i chytry kinomechanik nie odpowiedzia� mu przecie� na pytanie. Wrotek za� wyskoczy� z szoferki i d�ugo mocowa� si� z uchwytami mocuj�cymi mask�. Wyra�nie co� kombinowa�. - Kolego, nabierz wody do ch�odnicy! Andrzej ledwie zd��y� z�apa� rzucon� mu puszk� po konserwach. Rozejrza� si� i poszed� ku najwi�kszej w pobli�u ka�u�y. Us�ysza� trzask brzmi�cy jak suchy wystrza� w tym pustkowiu. Odwr�ci� si�: to trzasn�y drzwi szoferki. I jednocze�nie samoch�d ruszy� z impetem przez rozbryzguj�ce si� b�oto le�nego go�ci�ca. Andrzej zakl�� i z w�ciek�o�ci� cisn�� puszk� blaszan� za oddalaj�cym si� samochodem. Jeszcze jeden, kt�ry mu nie ufa. W�ciek�y, �e tak naiwnie da� si� nabra�, na powr�t zag��bi� si� w krzaki. Wpad� na stacj� jednocze�nie z przeci�g�ym gwizdem lokomotywy i pierwszymi obrotami k� odje�d�aj�cego poci�gu. Jecha� ju� kilka razy kolej�, ale czego� podobnego jeszcze nie widzia�. Bardziej odwa�ni le�eli na dachach, trzymaj�c si� wywietrznik�w. Inni oblepiali bufory. Z wn�trza wagon�w wystawa�y tobo�y, skrzynie, kufry i dzieci�ce w�zki. Gdzieniegdzie tylko pojawia� si� jaki� fragment twarzy czy r�ka. Przez pootwierane drzwi t�um wylewa� si� na stopnie. Jedni trzymali si� metalowej por�czy, inni �apali za kapoty tych, kt�rzy ju� zaklinowali si� w wagonie. P�acz dzieci, pisk kobiet, przekle�stwa bezradnie biegaj�cych kolejarzy zag�usza�y pohukiwania um�czonego parowozu. Wszyscy �pieszyli do dom�w, kt�rych pewnie nie by�o. Andrzeja ogarn�o przera�enie, lecz wiedzia� dobrze, �e przyklejenie si� do tego dysz�cego potwora jest dla niego jedynym ratunkiem. Przeskakuj�c przez poustawiane na peronie walizy i tobo�y, roztr�caj�c czekaj�cych na inny poci�g ludzi, dopad� w biegu ostatniego wagonu. Jako� uda�o mu si� wcisn�� na stopie�, uchwyci� si� jednocze�nie wp� wisz�cego u por�czy ch�opaczka. Jego plecak mia�d�y� Andrzejowi nos i przeszkadza� w zdobyciu pewniejszej pozycji. - Ty, ma�y! Posu� si� - poprosi�, ale kiedy wisz�ca przed nim figurka nie drgn�a nawet, rozz�o�ci� si� i krzykn��: - Posu� si�, szczeniaku! Plecak odp�yn�� na moment sprzed oczu Andrzeja, ale przy tym obrocie napar� gwa�townie na chlebak, mia�d��c szyjk� butelki, tak starannie zatkanej kaczanem przez starego Talara. Wraz z brz�kiem t�ucz�cego szk�a rozszed� si� ostry zapach bimbru. Brezent chlebaka przesi�k� jak bibu�ka plamami woniej�cego p�ynu. - Niech ci� g� kopnie, ty gnoju! - warkn�� roz�alony. Spr�bowa� chwyci� si� mocniej i nagle poczu� pod r�kami, �e ta jego �ywa por�cz to nie �aden ch�opak, tylko dziewczyna. Zrobi�o mu si� g�upio. - Przepraszam - b�kn��. Jej plecak zn�w zafalowa� mu przed oczami i zobaczy� odwr�con� do niego profilem szczup��, zar�owion� od wiatru twarz w narciarskiej czapce. Jaki� zwalisty m�czyzna wisz�cy w otwartych drzwiach wagonu z g�ow� obwi�zan� szalikiem, zawo�a�: - Ludzie, po co wy tam jedziecie? To najwi�ksze Pow�zki �wiata! Dawa� do zrozumienia, �e ju� by� tam, dok�d wszyscy zd��ali. By� i widzia�. Dziewczyna z plecakiem natychmiast zwr�ci�a twarz w jego stron�. - A Z�ota? Nie wie pan? - Nie ma Z�otej, nie ma Srebrnej. Nie ma Nalewek. Nic nie ma. Tego miasta w og�le nie ma. Po co jedziecie? - A pan? - spyta�a dziewczyna. - Ja warszawiak jestem, to gdzie mam jecha�? - i poci�gaj�c nosem doda� ju� mniej patetycznie: - Co� czuj�. Spirytus, jak rany! Chlebak Andrzeja nasi�k� ju� ca�kiem bimbrem. Reszta wyciek�a wolniutko na spodnie dziewczyny. - Co pan zrobi�?! - odwr�ci�a si� do niego z wyrzutem. Pomy�la�, �e to przecie� ona w�a�nie pot�uk�a jego kapita�, ale da� za wygran�, tym bardziej �e grubas krzycza� wyra�nie pod jego adresem: - Co za nar�d? Na handel taki si� wypuszcza. W jedn� stron� spirt a z powrotem szaber, nie? - Zawsze si� znajd� hieny - dorzuci�a dziewczyna. Andrzej poczu� si� bezbronny jak wtedy za kratkami chlewika. - Ludzie, co wy wiecie? - zawo�a�, ale i tym narazi� si� dziewczynie. - Niech pan zabierze r�k�! - za��da�a. - Nie mam jak! Pr�buj�c uwolni� si� z tego przymusowego u�cisku, str�ci�a mu czapk�. Nie zd��y� jej z�apa� i tylko patrzy�, jak toczy�a si� po kolejowym nasypie. - Teraz to ja przepraszam... - us�ysza� nad sob� wyra�nie zmieszany g�os. Spr�bowa�a si� do niego u�miechn��, ale nie odwzajemni� u�miechu dziewczyna - dziewczyn�, ale to przez ni� ponosi� strat� za strat�. Pot�uczona butelka grzechota�a w chlebaku, a czapka od dawna ju� tapla�a si� w b�ocie. Nie zauwa�y� nawet, kiedy na horyzoncie ukaza�a si� ponura spopiela�a koronka roz�upanych dom�w, utr�conych komin�w. Poci�g zacz�� zwalnia�. I w�a�nie wtedy poczu� nagle, �e cia�o wspieraj�cej si� o niego dziewczyny ci��y mu coraz bardziej. Bezw�adnie usuwa�a si� coraz ni�ej. Jej drobne palce zaci�ni�te na metalowym dr��ku rozlu�ni�y si� i Andrzej sta� si� jej jedyn� podpor�. - Przepraszam... Nie mam si�y... - szepn�a osuwaj�c g�ow� na jego rami�. - Mia�am tyfus. - Po chwili, jakby to by�o najwa�niejsze doda�a: - Przepraszam za t� hien�. - A ja za szczeniaka! Resztkami si� utrzymywa� teraz na stopniach siebie i ten nadprogramowy ci�ar. - Ludzie! - wrzasn��. - Z�apcie j�! Ona jeszcze wypadnie! Nikt nie chcia� lub nie m�g� im pom�c. Na szcz�cie poci�g zatrzyma� si� pod semaforem. Andrzej odwr�ci� g�ow� i spojrza� w kierunku, w kt�rym jak urzeczeni patrzyli pasa�erowie poci�gu. Na horyzoncie, pod ciemnymi chmurami, le�a� trup miasta. - Warszawa! - kto� krzykn�� histerycznie. Kto� inny zeskoczy� ze stopnia i kl�cz�c na kolejowym nasypie przy�o�y� usta do cuchn�cej smo�� belki podk�adu. Jaka� kobieta zawodzi�a z wn�trza wagonu: - Zabij� si�! Zabij�! Andrzej, staraj�c si� przes�oni� sobie widok ruin, pochyli� si� do ucha dziewczyny. - Jeszcze pani s�abo? - zapyta�. - Mo�e pani wysi�dzie? - Nie! - zdawa�a si� odzyskiwa� energi�. - Nie! Ja musz� dojecha�! Musz�! W jej g�osie by�o tyle woli, �e Andrzejowi nie pozosta�o nic innego, jak przypiecz�towa� to swoim: - Bezapelacyjnie. Us�yszeli gwizd lokomotywy i zn�w wskoczy� na stopie�. Po kwadransie wje�d�ali na peron Dworca Wschodniego. Wraz z t�umem wyp�yn�li na kipi�c� gwarem ulic� Kijowsk�. �o�nierze wodz�cy si� z dziewczynami, handlarze oferuj�cy s�onin� i zapa�ki, tu�acze popychaj�cy w dziecinnych w�zkach sw�j uratowany dobytek, gazeciarze, wykrzykuj�cy niemieckie nazwy �wie�o zdobytych miast - wszystko to przep�ywa�o przed oczami oszo�omionego Andrzeja. Wiedzia� ju� od swej przygodnej towarzyszki, �e wa�niejsze urz�dy i instytucje, w�r�d kt�rych przyjdzie szuka� Pozna�skiego, znajduj� si� w tej w�a�nie ocala�ej dzielnicy miasta. Ale jako� nie �pieszno mu by�o tak od razu wszcz�� poszukiwania. Kiedy tylko wysiedli z poci�gu i rozprostowali zdr�twia�e ramiona, przedstawili si� sobie: "Andrzej Talar" - "Barbara Lawin�wna". Zdj�� jej plecak, zawiesi� sobie na ramieniu i wl�k� si� za ni�, nie bardzo wiedz�c dok�d. Basia jakby nie zauwa�a�a jego obecno�ci. Stara�a si� i�� coraz szybciej, a kiedy dotarli do Wis�y ko�o przeprawy, do��czy�a do d�ugiej kolejki oczekuj�cych na przew�z. Ludzie t�oczyli si� przy brzegu. Ponad g�owami podawano sobie baga�e i dzieci. Wymieniano g�o�no adresy, nazwy ulic miesza�y si� z imionami pogubionych w t�umie cz�onk�w rodzin. Basia sta�a nieruchomo, nie zdradzaj�c najmniejszego zainteresowania tym, co si� wok� niej dzia�o. - Bo�e... - westchn�a zapatrzona w postrz�pion� panoram� miasta. - Co tam zastan�? Co z nami b�dzie? - Pani jest chora, mo�e lepiej jednak zosta� tutaj - poradzi� Andrzej. Po tej stronie widzia� wiele ca�ych dom�w, ale tam? Mia� chyba racj� ten grubas, �e to cmentarz, nie miasto. Basia energicznie zaprzeczy�a ruchem g�owy, a na dyskusj� nie by�o nawet czasu, bo t�um zako�ysa� si� i zacz�� unosi� ich w stron� dobijaj�cej do brzegu krypy. Andrzej ledwie zd��y� przerzuci� plecak na rami� dziewczyny. Uskoczy� w por�, nie daj�c si� porwa� napieraj�cej ludzkiej fali, kt�ra w mgnieniu oka zala�a ��d�. Wolno odbija�a od brzegu. Kapelusze, rogatywki, berety, baranie czapy odp�ywa�y sprzed oczu Andrzeja. A gdzie� tam mi�dzy nimi oddala�a si� i narciarska czapka Basi. Wy�owi� j� wzrokiem i zwin�wszy d�onie w tr�bk�, zawo�a�: - Z�ota, ale ile? Ile? I ona go dostrzeg�a. Jej drobna d�o� zafalowa�a w ge�cie po�egnania ponad g�owami pasa�er�w krypy. Odkrzykn�a co�, ale nie dos�ysza�. Zosta� sam. Kl�cz�c na zrytym pociskami trotuarze, w p�cieniu zrujnowanej bramy przy Z�otej, dozorca Ryszard Popio�ek �ata� wsparte o �cian� skrzyd�o zharatanej bramy. Pan Popio�ek dobiega� pi��dziesi�tki, z kt�rej ponad po�ow� strawi� w wiernej s�u�bie tej kamienicy. Po raz pierwszy zmuszony j� opu�ci� we wrze�niu po powstaniu, natychmiast docz�apa� si� tu z Pruszkowa osiemnastego stycznia. Stan�� w�wczas wraz z �on� J�zefin� i dwunastoletnim Gienkiem przed roz�upan� bram� i tylko dwa s�owa wyrwa�y mu si� ze �ci�ni�tego gard�a: - Koniec �wiata. Ale to dzia�o si� przed trzema miesi�cami. Obecnie nap�yn�a ju� cz�� lokator�w, a chocia� zrujnowane mieszkania wci�� jeszcze zas�ane by�y od�amkami szk�a, tynku i pierza, chocia� zamiast po schodach wspina� si� musiano z podestu po drabinach, Popio�ek mawia�, �e szafa gra, komoda ta�czy, wszystko b�dzie luks i w porz�dku. A� z Siekierek sprowadzi� znajomego murarza, pana Piotra Osucha, przekupi� go p� litrem bimbru, bo murarze i szklarze cieszyli si� w tych dniach najwi�kszym wzi�ciem, nale�a�o wi�c zabiega� o ich wzgl�dy, i zasadzi� go na czwartym pi�trze, aby wpierw sprawi� si� z podziurawionym dachem. Sam za� zabra� si� do tego, co w kamienicy najwa�niejsze: do osadzenia bramy. Cz�� skrzyd�a po�ata� dykt�, g�r� obi� blach� z dawnej reklamy o bezbolesnym usuwaniu odcisk�w, ale �e "bez" urwa� granat w powstaniu, blacha reklamowa�a obecnie "Bolesne usuwanie odcisk�w". Popio�ek podni�s� si� z kl�czek, odstawi� m�otek i przyjrza� si� wyrwie bramy: drugie skrzyd�o wisia�o na jednym tylko zawiasie. Obok w poprzek muru bieg� napis po polsku i po rosyjsku: Rozminowano 17 Ii 45. Pod t� dat� jaki� lejtnant Zacharow donosi� przy okazji, �e udaj� si� na Berlin. Tak w�a�nie g�osi� napis wybazgrany cyrylic�, kt�ra Popio�kowi nie by�a obca jeszcze sprzed pierwszej wojny. Fronton dawniej zasobnej kamienicy ca�y by� w piegach od postrza��w. Wszystkie okna zabite deskami. Podtrzymuj�ce portal kariatydy mia�y od�upane od�amkami piersi i odtr�cone nogi. Wzd�u� bramy przylepiono dziesi�tki kartek, kt�rych Popio�ek nie zrywa�, bo by�a to jedna z licznych w�wczas w stolicy ksi�g adresowych poszukuj�cych si� wzajem ludzi. Popio�ek zadar� g�ow� w g�r�; wysoko nad nim majta�y zwisaj�ce z rusztowania nogi Osucha. - Panie Osuch! Zejd� pan! - zawo�a�. - Obiad? - Panu si� przedwojenne czasy �ni�! Zejd� pan, trzeba bram� osadzi�. - Po choler� komu brama, panie Popio�ek, jak okien nie ma? - Za bram� si� p�aci. - Kto teraz b�dzie panu p�aci�? - Osuch roze�mia� si�. - Dzisiaj? Za demokracji? Popio�ek ruszy� w poszukiwaniu innego pomocnika. Po drodze podni�s� le��c� w gruzach klamk�, schowa� j� skrz�tnie do kieszeni i wr�ci� na podw�rze. Wed�ug dawnego �adu sta�a tu taks�wka Lermaszewskiego, tyle �e ca�kiem wypalona. Zas�ania�a sob� dwa groby powsta�cze z krzy�ami zbitymi z resztek trzepaka. Bli�ej wej�cia pe�no by�o gruzu wywalonego z klatki schodowej i ze zburzonych mieszka�. Ten os�oni�ty rumowiskiem s�siednich dom�w kawa�ek ziemi spe�nia� teraz now� rol�. By� kuchni�, jadalni� i zarazem salonem dla ca�ej kamienicy. Kr�lowa�a tu pracowicie pani Popio�kowa w asy�cie dwunastoletniego Gienka. Na ustawionej z cegie� kuchni od tygodnia gotowali zupy. Rzadkie, bo rzadkie, na okrawkach �eberek, wsp�lnie przynoszonych z przydzia��w, ale zawsze gor�ce, a tego przede wszystkim w te wczesnowiosenne dni oczekiwali ludzie. G��wnym zaj�ciem Gienka by�o podk�adanie do ognia. Kiedy ojciec wszed� na podw�rze, ch�opiec w�a�nie wtyka� do paleniska resztk� biedermeierowskiego fotela. Popio�ek zd��y� w ostatniej chwili wyrwa� osmolony ju� ogniem kawa�ek por�czy. - To salonik Lang�w! - wrzasn��. - Kto ci to pozwoli� bra� gnojku? Gienek zamiast odpowiedzi spojrza� w g�r�, na drugie pi�tro, gdzie w oknie ukaza� si� w�a�nie nowy lokator, Jasi�ski z nast�pnym po�amanym fotelem. - Bar�oga! - mrukn�� do siebie Popio�ek i wrzasn�� do Jasi�skiego: - Co pan robisz, jak rany?! - Przyda si� na ogie�! Popio�ka o ma�o krew nie zala�a. - To meble pana starosty! - rykn��. - Nie ma ju� starost�w, panie dozorco, na szcz�cie. A to ruina! Po�amane, poprute. Pewnie z�ota szukali - doda�, wskazuj�c na rozbebeszone siedzenie. Fotel z trzaskiem zwali� si� na gruzy. - Nie do��, �e zaj�� mieszkanie po staro�cie - mamrota� do �ony Popio�ek - to jeszcze si� na jego meblach m�ci. Koniec �wiata! - Ich tu sowiecka ci�ar�wka przywioz�a - przypomnia�a Popio�kowa, zerkaj�c znad kot�a w g�r�. - Jeszcze nie wiadomo, jaka ich wywiezie - sapa� rozw�cieczony dozorca. - Lokator si� znalaz�, w dzi�s�o szarpany! Widok nadchodz�cej m�odej kobiety, ubranej w m�ski mundur z dystynkcjami sier�anta, nie z�agodzi� jego z�ego humoru. Dziewczyna odznacza�a si� wspania�� budow�, imponuj�cym biustem i jasnoblond lokami, wyp�ywaj�cymi obficie spod polowej rogatywki. Obok �lusarza Jasi�skiego i urz�dniczej rodziny Wr�bl�w pani sier�ant nale�a�a do nap�ywowej grupy lokator�w tej kamienicy. Pani Popio�kowa nie darzy�a jej sympati�, nazbyt �wiadoma faktu, �e pani sier�ant Halina Walczak jest wyra�nie w typie jej m�a. W�a�nie za takimi przy ko�ci Popio�ek dawnymi laty przepada� bez pami�ci. Wi�c i teraz pani J�zefina nie mog�a si� powstrzyma� od g�o�nej uwagi. - Dawniej takie przebiera�ce w cyrku wyst�powali - mrukn�a. - Ni to ch�op, ni baba... - I to w naszej kamienicy - przypochlebnie przytakn�� Popio�ek. - Koniec �wiata! M�wi�c to, k�ania� si� jednak z daleka pani sier�ant. Dziewczyna podesz�a do ognia i zajrza�a do garnka. - Ratujemy si�, czym si� da - powiedzia�. Wyci�gn�a z kieszeni trzy puszki konserw i postawi�a je na ceg�ach, a do r�ki Popio�ka wcisn�a torebk� cukierk�w. - To dla dzieci, na deser. - Dzieci dzi�kuj� pos�usznie! - wrzasn�� salutuj�c Gienek. - Co by�my bez naszej kochanej armii robili... - doda� Popio�ek, nie mog�c oderwa� oczu od pani Haliny. W�a�nie zacz�a wspina� si� po drabinie na pi�tro. Popio�ek wci�� nie rezygnowa� z zamiaru osadzenia bramy i zagna� w ko�cu Osucha i Jasi�skiego do roboty. - Co panu tak pilno z t� bram�? Okien jeszcze nie ma! - Jasi�ski bezwiednie powt�rzy� argument Osucha. - Widzia� pan dom bez drzwi? - Ca�a Warszawa bez dachu... - Bez dachu mo�e by�, ale dom bez drzwi to nie dom - upiera� si� przy swoim Popio�ek, mocuj�c si� z zawiasem. - Jak nie ma bramy, to wliz� chamy! Umocowanie tego skrzyd�a nie by�o �atwe. Brama zmieni�a nieco sw� dawn� form�, a zawiasy obluzowa�y si� w murze. Wbijaj�c je na powr�t pot�nym m�otem, Popio�ek postanowi� przy okazji u�wiadomi� Jasi�skiego, dok�d w�a�ciwie si� wprowadzi�. - To by� kiedy� dom! Regularna kamienica. Krawiec Gurnowski: siedem pokoi. Doktor Kazanowicz: cztery, dentysta Lawina: sze�� pokoi razem z gabinetem. Na pierwsze pi�tro, gdzie pan starosta Lang mieszka�, marmurowe schody prowadzi�y. Szczeg�lnie informacj� o tych schodach Popio�ek podkre�la� dobitnie, aby da� do zrozumienia przybyszowi z dalekiej Woli, gdzie naprawd� si� dosta�. Od tego marmuru zacz�a si� sprzeczka. Osuch twierdzi�, �e to by� tylko marmur sztuczny, a on si� na tym doskonale zna, bo robi� marmurowe schody w katedrze. Pan Popio�ek te� nie chcia� zrezygnowa� z marmurowego presti�u swojej kamienicy. A� wmiesza� si� milcz�cy dot�d Jasi�ski: - Obywatele! O co wy si� k��cicie? Ani tej katedry nie ma, ani tych schod�w. Mamy zawiesi� t� g�upi� bram�, to wieszajmy. - Ja si� tak zastanawiam... - zmieni� temat Osuch. - Czyje to teraz b�dzie? W�a�ciciel nie �yje... - �yje, �yje... - Jasi�ski postawi� spraw� pryncypialnie. - Pa�stwo to teraz w�a�ciciel. M�wi to panu co�? Popio�kowi brama drgn�a w r�kach, ale zdoby� si� tylko na pe�ne zdumienia: - Koniec �wiata! - Znaczy si�, jak? Ca�a Warszawa b�dzie pa�stwowa? - ze zgroz� pyta� murarz. - To po choler� pan, panie Popio�ek, bram� szykujesz? Dozorca ju� jednak doszed� do siebie po pierwszym oszo�omieniu i o�wiadczy�: - Ustr�j rzecz przej�ciowa, a brama rzecz sta�a! - i waln�� z ca�ej si�y w g�rny zawias; brama zawis�a mi�kko na swoim miejscu. Pierwsza przesz�a przez ni� pani Teresa Bawolikowa z dwoma wiadrami wody i Jacusiem. Gdyby nie ten Jacu�, mo�na by za ni� wo�a� "panienko". Trzej sk��ceni starsi panowie, stoj�cy przy bramie, z przyjemno�ci� popatrzyli na �adn� buzi� okolon� ciemnymi lokami i fertyczn� sylwetk� opi�t� w uszyty z koca, ale szykowny p�aszczyk. Pierwszy ockn�� si� z zachwycenia Popio�ek. Mo�e pod wp�ywem piorunuj�cego wzroku �ony, a mo�e na widok Jacka. Ma�y podbija� w d�oni, niczym tenisow� pi�eczk�, niemiecki granat. Popio�ek rzuci� si� odebra� malcowi zdobycz. - Niech si� pobawi, panie dozorco - spokojnie powiedzia�a Bawolikowa. - On jest bez zapalnika. I ruszy�a dalej z kub�ami. Kiedy osadzono ju� bram�, nast�pnym problemem Popio�ka sta� si� klucz. Mia� ich ca�y p�k, ale �aden nie pasowa� do bramy. Zna� na pami�� te klucze i nawet sprawdza� nie musia� na blaszkach z numerkami, kt�ry do kogo nale�a�. Podzwania� w d�oniach t� kup� �elastwa, kt�re by�o rejestrem i zarazem ksi�g� meldunkow� dawnych lokator�w. Dzi� kluczy wi�cej by�o ni� ich w�a�cicieli. Popio�ek d�ugo obraca� ka�dy w r�kach. - To od osiemnastki... Zab�ocki. A Gienek natychmiast uzupe�ni�: - Uciek� z budy po �apance. Trach-trach i po cz�owieku... Ojciec pozgrzyta� jeszcze kilkoma innymi kluczami. - Ten od Ol�dzkich trzeba by spi�owa�. O Ol�dzkich brak by�o Gienkowi danych. - Oni te� nie �yj�? - spyta�. - Ostatni raz widzia�em ich jeszcze w powstaniu - wyja�ni� ojciec. - To klucz od pana Gabrysia. Ciekawe, czy �yje. - No chyba! On zawsze gada�, tato, �e fryzjer jest apolityczny. - Synku! Apolityczni te� gin�! Niestety. Prze�o�y� na k�ku jeszcze kilka kluczy. Zatrzyma� si� przy jakim� troch� wi�kszym. - To od Pawlu�kiewiczowej. Nie wr�ci�a z Pawiaka. Co� zgrzytn�o i j�zyk zamka wyskoczy�. - Ale mam szcz�cie! Pasuje! - ucieszy� si� Popio�ek. Pr�ba na zamkni�tych drzwiach te� si� powiod�a. Popio�ek promienia� dum�. - J�zia! J�zia - podbieg� do �ony. - Mamy bram�! Rado�� zm�ci�a mu nowa awantura z Jasi�skim, kt�ry chcia� zabra� z podw�rka dwie �opaty. Popio�ek �ci�ga� z okolicy, co si� da�o, wi�c przywl�k� i trzy szpadle. Przez chwil� wyszarpywali sobie trzonki. - BOS og�osi�, �e skupuje kilofy i �opaty! - wo�a� Jasi�ski. - M�wi to panu co�? - BOS? - nie zrozumia� Osuch, ale go zaraz po swojemu o�wieci� Popio�ek. - Nie wie pan? Bo�e, odbuduj stolic�. - Gdzie on by�, kiedy j� burzyli? - krzykn�� Jasi�ski, kt�remu uda�o si� wreszcie wyrwa� Popio�kowi �opat�. - Oddaj pan! Ja je znalaz�em. Jasi�ski mocniej �cisn�� zdobycz pod pach�. - Jedna panu starczy - powiedzia�. - Te wezm� do fabryki. - Moje s�! - Warszawskie s�. M�wi to panu co�? Popio�ka zatka�o. - A ja nie warszawski?! - wrzasn��. - Nie dam! A jednak uleg�. Bo w�a�nie w tym momencie kto� szarpn�� kilkakro� klamk� zamkni�tej bramy. Popio�ek zbyt d�ugo czeka� na t� chwil�. Machn�� wi�c r�k� na �opaty i ceremonialnym krokiem skierowa� si� ku ciemnej wn�ce. W bramie sta�a jaka� drobna posta� z plecakiem przerzuconym przez rami�. Popio�ek d�ugo gapi� si� podejrzliwie na przyby��. Dopiero kiedy Basia �ci�gn�a z g�owy we�nian� czapk�, z�apa� j� w ramiona i przytuli� jak c�rk�. - Panna Basia! Koniec �wiata!!! G�adzi� j� po w�osach, zn�w tuli� i powtarza� w k�ko: - Basia! Basia! �yjesz, dziecko! A rodzice? - S� na wsi. Ja przyjecha�am na zwiady. A tutaj? Kto jest? Kto �yje? Po chwili kto �yw ze starych lokator�w bieg� przywita� si� z Basi�. Ca�owali j�, wypytywali o rodzic�w. - Basia! Pani �yje! - wo�a�a rado�nie Bawolikowa. - A m�j m�� nie wr�ci�... - Wr�ci, pani Tereso - zapewnia�a j� Basia, podniecona powitaniem. - Trzeba wierzy�, �e wszyscy wr�c�... Ostatni etap tej drogi do domu wi�d� po drabinie. Popio�ek opar� j� o podest pierwszego pi�tra. Kiedy stan�a przed postrzelanymi drzwiami, na kt�rych wci�� jeszcze widnia�a mosi�na tabliczka: Dr Leopold Lawina, D�ugo nie znajdowa�a w sobie do�� si�y, aby nacisn�� klamk�. Zrobi� to za ni� Popio�ek. Wesz�a do przedpokoju, potykaj�c si� o porozrzucane sprz�ty i kawa�ki cegie�. Dotyka�a r�k� mebli przysypanych tynkiem. Pod podeszwami zgrzyta�o szk�o. Pierze z rozprutej poduszki fruwa�o w przeci�gu. Rozci�te materace w dawnej sypialni ods�ania�y spiral� spr�yn. - Z�ota r�ne bar�ogi szuka�y - obja�ni� Popio�ek, posuwaj�c si� krok w krok za Basi� w tej jej lustracyjnej w�dr�wce. - Przykarauli�em dw�ch. Taki im pop�d da�em, �e skakali st�d na d� jak cz�owiek-mucha w cyrku Staniewskich... W dawnym gabinecie ojca fotel dentystyczny i wiertarka le�a�y przewr�cone, bielsze jeszcze od tego tynku, kt�ry je obsypa�. W aptecznej szafce, przez wybit� szybk�, wida� by�o ceg�� le��c� na p�ce. Basia, wci�� jeszcze nie zdejmuj�c plecaka, schyli�a si�, by podnie�� wiertark�. - Gabinet jak ci� mog� - stwierdzi� Popio�ek. - B�dzie tatu� m�g� pracowa�. - Niestety, nie... Nie zauwa�y�a pytaj�cego spojrzenia dozorcy. Niebawem ojciec powr�ci i w�wczas Popio�ek pojmie, �e bez prawej r�ki trudno jest wykonywa� zaw�d