Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Zobacz podgląd pliku o nazwie Gwynne John - Wierni i upadli (3) - Zgliszcza PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Strona 1
Strona 2
Spis treści
Karta tytułowa
Karta redakcyjna
Dedykacja
Podziękowania
Mapa
Cytat
Rozdział pierwszy. ULFILAS
Rozdział drugi. CORBAN
Rozdział trzeci. UTHAS
Rozdział czwarty. MAQUIN
Rozdział piąty. CAMLIN
Rozdział szósty. RAFE
Rozdział siódmy. TUKUL
Rozdział ósmy. CYWEN
Rozdział dziewiąty. FIDELE
Rozdział dziesiąty. UTHAS
Rozdział jedenasty. MAQUIN
Rozdział dwunasty. CYWEN
Rozdział trzynasty. CAMLIN
Rozdział czternasty. VERADIS
Rozdział piętnasty. CORALEN
Rozdział szesnasty. CORBAN
Strona 3
Rozdział siedemnasty. UTHAS
Rozdział osiemnasty. CORBAN
Rozdział dziewiętnasty. CAMLIN
Rozdział dwudziesty. FIDELE
Rozdział dwudziesty pierwszy. LYKOS
Rozdział dwudziesty drugi. HAELAN
Rozdział dwudziesty trzeci. ULFILAS
Rozdział dwudziesty czwarty. TUKUL
Rozdział dwudziesty piąty. CAMLIN
Rozdział dwudziesty szósty. RAFE
Rozdział dwudziesty siódmy. MAQUIN
Rozdział dwudziesty ósmy. LYKOS
Rozdział dwudziesty dziewiąty. FIDELE
Rozdział trzydziesty. CAMLIN
Rozdział trzydziesty pierwszy. HAELAN
Rozdział trzydziesty drugi. MAQUIN
Rozdział trzydziesty trzeci. RAFE
Rozdział trzydziesty czwarty. CYWEN
Rozdział trzydziesty piąty. FIDELE
Rozdział trzydziesty szósty. CORBAN
Rozdział trzydziesty siódmy. VERADIS
Rozdział trzydziesty ósmy. TUKUL
Rozdział trzydziesty dziewiąty. UTHAS
Rozdział czterdziesty. VERADIS
Strona 4
Rozdział czterdziesty pierwszy. RAFE
Rozdział czterdziesty drugi. CAMLIN
Rozdział czterdziesty trzeci. EVNIS
Rozdział czterdziesty czwarty. MAQUIN
Rozdział czterdziesty piąty. CORALEN
Rozdział czterdziesty szósty. CORBAN
Rozdział czterdziesty siódmy. FIDELE
Rozdział czterdziesty ósmy. ULFILAS
Rozdział czterdziesty dziewiąty. CAMLIN
Rozdział pięćdziesiąty. CYWEN
Rozdział pięćdziesiąty pierwszy. HAELAN
Rozdział pięćdziesiąty drugi. ULFILAS
Rozdział pięćdziesiąty trzeci. TUKUL
Rozdział pięćdziesiąty czwarty. CORBAN
Rozdział pięćdziesiąty piąty. VERADIS
Rozdział pięćdziesiąty szósty. CYWEN
Rozdział pięćdziesiąty siódmy. EVNIS
Rozdział pięćdziesiąty ósmy. VERADIS
Rozdział pięćdziesiąty dziewiąty. LYKOS
Rozdział sześćdziesiąty. ULFILAS
Rozdział sześćdziesiąty pierwszy. CORALEN
Rozdział sześćdziesiąty drugi. ULFILAS
Rozdział sześćdziesiąty trzeci. UTHAS
Rozdział sześćdziesiąty czwarty. CORBAN
Strona 5
Rozdział sześćdziesiąty piąty. MAQUIN
Rozdział sześćdziesiąty szósty. CYWEN
Rozdział sześćdziesiąty siódmy. ULFILAS
Rozdział sześćdziesiąty ósmy. CAMLIN
Rozdział sześćdziesiąty dziewiąty. CORALEN
Rozdział siedemdziesiąty. CAMLIN
Rozdział siedemdziesiąty pierwszy. HAELAN
Rozdział siedemdziesiąty drugi. FIDELE
Rozdział siedemdziesiąty trzeci. VERADIS
Rozdział siedemdziesiąty czwarty. MAQUIN
Rozdział siedemdziesiąty piąty. ULFILAS
Rozdział siedemdziesiąty szósty. VERADIS
Rozdział siedemdziesiąty siódmy. EVNIS
Rozdział siedemdziesiąty ósmy. CORBAN
Rozdział siedemdziesiąty dziewiąty. ULFILAS
Rozdział osiemdziesiąty. CORBAN
Rozdział osiemdziesiąty pierwszy. ULFILAS
Rozdział osiemdziesiąty drugi. HAELAN
Rozdział osiemdziesiąty trzeci. CAMLIN
Rozdział osiemdziesiąty czwarty. EVNIS
Rozdział osiemdziesiąty piąty. CAMLIN
Rozdział osiemdziesiąty szósty. EVNIS
Rozdział osiemdziesiąty siódmy. CYWEN
Rozdział osiemdziesiąty ósmy. CORBAN
Strona 6
Rozdział osiemdziesiąty dziewiąty. RAFE
Rozdział dziewięćdziesiąty. CORBAN
Rozdział dziewięćdziesiąty pierwszy. CORALEN
Rozdział dziewięćdziesiąty drugi. CYWEN
Rozdział dziewięćdziesiąty trzeci. CORBAN
Postaci
Strona 7
Strona 8
Tytuł oryginału: Ruin. The Faithful and the Fallen – Book Three
Copyright © 2015 by John Gwynne
Copyright for the Polish translation © 2019 by Wydawnictwo MAG
Redakcja: Anna Włodarkiewicz
Korekta: Elwira Wyszyńska
Ilustracja na okładce: Paul Young
Opracowanie graficzne okładki: Piotr Chyliński
Projekt typograficzny, skład i łamanie: Tomek Laisar Fruń
Wydanie II
ISBN 978-83-66409-91-0
Wydawca: Wydawnictwo MAG
ul. Krypska 21 m. 63, 04-082 Warszawa
tel./fax 228134743
www.mag.com.pl
Wyłączny dystrybutor: Dressler Dublin sp. z o. o.
ul. Poznańska 91, 05-850 Ożarów Maz.
tel. 227335010
www.olesiejuk.pl
Skład wersji elektronicznej:
[email protected]
Więcej ebooków i audiobooków na chomiku JamaNiamy
Strona 9
Dla Williama,
który zawsze przypomina mi o najlepszych chwilach życia
i przynosi mi radość,
oraz dla Caroline,
powietrza, którym oddycham.
Strona 10
Podziękowania
Trudno mi uwierzyć, że cykl Wierni i Upadli liczy już trzy tomy. Wciąż nie
przyzwyczaiłem się do tego, że widzę okładki Zawiści i Męstwa na półkach
księgarń, a tu już mamy część trzecią! Podobnie jak w przypadku dwóch
pierwszych tomów, praca nad Zgliszczami przypominała jazdę kolejką górską,
ale na szczęście mogłem liczyć na wsparcie pokaźnego hufca życzliwych
przyjaciół.
W pierwszej kolejności chciałbym podziękować mojej żonie Caroline oraz
moim dzieciom – Harriett, Jamesowi, Edowi i Willowi – za ich nieustające
wsparcie i zapał, z jakim podchodzili do Ziem Wygnanych, a także za to, że
przez sporą część ubiegłego roku pozwalali mi na ucieczkę do własnego świata
fantasy. Wyłaniałem się z mojej wieży z kości słoniowej (czyt. znad
zabałaganionego biurka) głównie po to, by wprawiać się w walce (czyt.
pomagać w zadaniach domowych), co rzadko wychodziło mi na dobre. Ta
książka nigdy by nie powstała, gdyby nie ich pomoc.
Chciałem także podziękować mojemu agentowi, Johnowi Jarroldowi, bez
którego pomocy Wierni i Upadli nigdy nie ujrzeliby światła dziennego. To
doprawdy fantastyczny agent oraz człowiek z ogromną klasą. Nie wyobrażam
sobie nikogo innego w moim narożniku.
Dziękuję również mojej wspaniałej redaktorce w brytyjskim oddziale Tor,
Julie Crisp, jednej z nielicznych osób na świecie bardziej krwiożerczych ode
mnie. Jej talent i umiejętności językowe są dla mnie źródłem nieskończonej
uciechy i jestem przekonany, że bez Julie praca nad cyklem okazałaby się
o wiele nudniejszym wyzwaniem. Ponadto chciałem oczywiście podziękować
Belli Pagan, Louise Buckley, Samowi Eadesowi, Robowi Coxowi, Jamesowi
Longowi i wszystkim ludziom w Tor, dzięki którym cała ta pisanina wydaje
się bułką z masłem (podczas gdy jest zupełnie inaczej, zapewniam was).
Jestem również winien wdzięczność drugiej mej redaktorce, Jessice Cuthbert-
Smith, damie, która ma niezwykłe oko do najdrobniejszych nawet szczegółów,
oraz oczywiście Willowi Hintonowi, memu redaktorowi po drugiej stronie
oceanu, i całemu amerykańskiemu zespołowi w Orbit US.
Strona 11
Chcę podziękować także tym, którzy czytali Zgliszcza i podzielili się ze mną
swoimi uwagami. To przecież nie jest mała książka – ba, wydaje mi się, że
można by nią utłuc dorosłego olbrzyma! Na moją wielką wdzięczność zasłużyli
w pierwszej kolejności Edward i William Gwynne. Mówiąc, że przeczytali
Zgliszcza, dopuściłbym się sporego niedopowiedzenia – wszak obaj dosłownie
zagrzebali się w treści i bez ustanku wyłapywali drobiazgi, które mnie
umknęły (no dobra, o których zapomniałem) lub zgoła przyłapywali mnie na
błędach. Zdradzę również, choć może nie powinienem, że lektura Zgliszcz
doprowadziła Edwarda do łez. Powoli dochodzę do wniosku, iż być może
oznacza to, że w książce jest trochę dobrego.
Powieść czytało też kilka innych osób – moja żona Caroline, Mark Roberson
oraz David Emrys, którego dogłębna wiedza o walce wręcz okazała się
niezwykle pomocna, jak i odrobinę niepokojąca. Nie chcę wiedzieć, w jakich
okolicznościach ją posiadł. Na liście pierwszych czytelników znajduje się
również Sadak Miah, mój najstarszy przyjaciel, jeden z dwóch postrzeleńców,
którzy utworzyli własny klub tolkienistyczny w szkole, z quizem dla każdego,
kto chciałby do niego wstąpić. Lektura siedmiu rozdziałów Zgliszcz to ciut za
mało, wiesz?
Chciałem także podziękować memu dobremu przyjacielowi Robertowi
Sharpe’owi, jego bratu Johnowi i ich przyjacielowi Ciaránowi Mac
Murchaidhowi za to, że pomogli mi wprowadzić język gaelicki do powieści.
I wreszcie chciałem podziękować wszystkim tym, którzy kupili książki
z cyklu Wiernych i Upadłych i znaleźli w nich coś wartościowego. Niech
kieruje Wami prawda i odwaga!
Strona 12
Strona 13
Klęska, zgliszcza
I spustoszenie, każde jest mym zyskiem.
John Milton, Raj utracony
Strona 14
Rozdział pierwszy
ULFILAS
Rok 1143 Ery Wygnańców, Księżyc Orła
Ulfilas trącił piętami końskie boki, a wierzchowiec ruszył pod górę wśród
szarych głazów i dawno zeschłych drzew. Obok niego podążał król Jael
o zaciętej twarzy, a kilka kroków przed nimi jechał królewski łowczy, Dag.
Jaela nie powinno tu być, myślał Ulfilas, a żołądek ściskał mu niepokój. To
nie do pomyślenia, by król Isiltiru wędrował bez celu po północnych
pustkowiach.
Ulfilas bynajmniej nie odczuwał wobec Jaela wielkiej lojalności, gdyż
w gruncie rzeczy nawet niespecjalnie go lubił. Odnosił jednakże wrażenie, że
po wszystkim, przez co wspólnie przeszli, śmierć podczas wyprawy, która jego
zdaniem była tylko stratą czasu, zakrawałaby na głupotę.
Miał świadomość, że czasy się zmieniają, na horyzoncie czai się wojna,
a w Isiltirze należy umocnić władzę. Służył Jaelowi jako przyboczny od jego
Długiej Nocy i choć nie przepadał za charakterem swego władcy i nie
podobały mu się jego postępki, był człowiekiem pragmatycznym.
Jestem wojownikiem, myślał. Muszę dla kogoś walczyć.
Ostatnie wydarzenia pokazały, że dokonał sensownego wyboru. Król
Romar nie żył. Nie żyli też Kastell, kuzyn Jaela, oraz Gerda, była żona
Romara. Jej nieletni syn Haelan, który z technicznego punktu widzenia nadal
był dziedzicem tronu Isiltiru, zaginął bez śladu. Ulfilas wiedział, że Jael nie
bywał lojalny wobec ludzi, którzy za nim podążali. Zdawał sobie sprawę
z tego, że samozwańczy król Isiltiru to próżny, żądny władzy intrygant, gotów
zrobić wszystko, by zachować koronę. Jednakże młodzieniec odnosił coraz to
nowe sukcesy, więc Ulfilas trwał u jego boku, choć głos w jego głowie mówił
mu, by odszedł i znalazł sobie innego, zacniejszego władcę.
Strona 15
Czym jest ten głos?, zastanawiał się. Sumieniem? Cóż, sumienie nie nałoży
mi jedzenia do misy. Nie uchroni mnie też przed nadzianiem mej głowy na
pal.
– Daleko jeszcze?! – zawołał Jael.
– Jeszcze kawałek, mój panie! – odkrzyknął Dag. – Dołączymy do nich
przed zachodem słońca.
Niedaleko szczytu Ulfilas ściągnął wodze i spojrzał za siebie.
Po zboczu wiła się kolumna wojowników, którzy eskortowali dwa wozy
ciągnięte przez potężne woły. Za nimi roztaczały się szare pustkowia, a dalej
na południu widać było zielony skraj lasu Forn. W promieniach zachodzącego
słońca migotały wody odległej rzeki, która wyznaczała granicę między
pustkowiami na północy i leżącym w dali królestwem.
Isiltir, pomyślał Ulfilas. Dom.
Znów spojrzał na swego króla i popędził konia w ślad za nim.
Słońce było coraz niżej, a drużyna kontynuowała podróż pośród
wydłużających się cieni. Szlak prowadził ich przez puste równiny i wąwozy
o stromych zboczach, aż dotarli do kamiennego mostu, który rozciągał się nad
głęboką przepaścią. Ulfilas zerknął w ciemność. Serce przestało mu na
moment bić, gdy jego wierzchowiec poślizgnął się na luźnym kamieniu. Na
samą myśl o upadku w taką czeluść odruchowo szarpnął za wodze. Odetchnął
głęboko, gdy znalazł się po drugiej stronie przepaści, a lęk opuścił go równie
szybko, jak się pojawił.
Następnie wjechali w labirynt nagich, jałowych pagórków w drodze na
kolejne wzniesienie, na którym czekał milczący Dag. Ulfilas i jego król
zrównali się z łowcą i ściągnęli wodze, by spojrzeć przed siebie.
Patrzyli na płaską, ciągnącą się daleko równinę. Na horyzoncie sterczały
poszarpane szczyty gór. U swych stóp natomiast ujrzeli cel podróży – wielki
krater, który wyglądał, jakby sam Elyon Stwórca wybił dziurę w tkaninie
ziemi. Wokół nie było śladów życia i panowała absolutna, niewzruszona cisza.
– Krater gwiezdnego kamienia – szepnął Jael.
Ulfilas słyszał wielokrotnie opowieści o miejscu, w którym gwiezdny
kamień uderzył w ziemię, ale jak do tej pory był skłonny włożyć je między
bajki.
Ile tysięcy lat temu miał się tu rozbić?, zastanawiał się.
Mówiono, że z owego kamienia wykuto Siedem Skarbów, o które później
toczono zaciekłe wojny. Wszystko zakończył Elyon, który, jeśli wierzyć
Strona 16
opowieściom, zesłał na świat Plagę i spopielił wiele krain.
Ulfilas spojrzał na szare niebo zasnute obrzmiałymi chmurami. Przez
chwilę wyobrażał sobie, że unoszą się na nim białoskrzydłe zastępy Ben-Elim
i demoniczna horda Asrotha. Mógł niemalże usłyszeć rozbrzmiewające echem
okrzyki bojowe, szczęk oręża, wrzaski umierających.
Elyon i Asroth, Stwórca i Niszczyciel, ich anioły i demony walczące
o władzę nad Ziemiami Wygnanych, myślał. Wszystko to wydawało mi się
zaledwie bajką, a teraz mówią mi, że historia ma się powtórzyć.
Podczas podróży przez pustkowia Ulfilas zaczął wierzyć w to, co kiedyś,
zaledwie rok temu, uważał za opowiastkę dla dzieci. Przypominał sobie
chwile spędzone w Haldis, leżącym w samym sercu lasu Forn, gdzie olbrzymy
Hunen chowały swych zmarłych. Na własne oczy widział króla, który został
zdradzony i zabity z powodu czarnego topora, rzekomo należącego do Siedmiu
Skarbów wykutych z gwiezdnego kamienia. Widział białożmije oraz magię,
która zamieniała twardą ziemię w błoto wysysające życie z jego towarzyszy
broni. Był człowiekiem praktycznym i wolnym od przesądów. Niełatwo więc
przyszło mu uwierzyć w potwory, które nagle stały się żywym przeciwnikiem.
Na samo wspomnienie tamtych wydarzeń czuł, że ściska go lęk.
Lęk czyni czujniejszym, pomyślał.
W dole zbocza, na skraju krateru, wznosiły się szczątki starożytnej fortecy.
Jej mury i wieże dawno skruszył ząb czasu, ale wśród ruin poruszały się
postacie, ledwie widoczne z tej odległości.
– Jotun – oznajmił Jael.
Olbrzymy z północy. Rzekomo najsilniejsze i najbardziej zaciekłe
z ocalałych klanów, pomyślał Ulfilas i nie po raz pierwszy zastanowił się, czy
ich wyprawa ma sens.
– Żadnych gwałtownych ruchów – rzekł Dag. – Miejcie oczy i uszy szeroko
otwarte.
Niektóre olbrzymy wyłoniły się spomiędzy ruin i zebrały na drodze, która
przecinała zniszczoną twierdzę. Zachodzące słońce odbijało się od ich kolczug
oraz ostrzy włóczni. Kilka spośród nich dosiadało wielkich, kudłatych bestii.
– Oni siedzą na niedźwiedziach? – spytał Ulfilas.
– Wszyscy słyszeliśmy opowieści o Jotun z północy – rzekł Jael. – Wygląda
na to, że niektóre z nich są prawdziwe.
Zatrzymali się na skraju pierwszych ruin, a kolumna jeźdźców
wyhamowała za nimi. Wojownicy – dwie setki najlepszych przybocznych
Strona 17
Jaela – otoczyli władcę ochronnym kordonem. Ulfilas wyczuwał wśród nich
napięcie i widział, jak zaciskają dłonie na drzewcach włóczni i rękojeściach
mieczy.
Olbrzymy wyłoniły się spomiędzy zgliszczy. Pomimo swych rozmiarów
poruszały się z zaskakującą zwinnością. Niektóre w istocie dosiadały
niedźwiedzi o ciemnym futrze i żółtych szponach. Ulfilas wiedział, że Jael ma
wszelkie powody, by zachować czujność. Podczas bitwy o Haldis obaj widzieli
na własne oczy, jak straszliwa jest szarża oddziału olbrzymów. Gdyby
wojownicy z Tenebralu nie zatrzymali Hunen murem tarcz, z hufców Isiltiru
i Helvethu nie przetrwałby nikt.
Na razie nie ma czasu, by się uczyć walki w murze tarcz, ale jeśli wrócę do
domu..., pomyślał Ulfilas.
Jeden z niedźwiedzich jeźdźców wysunął się przed pozostałych. Ziemia
drżała lekko pod krokami jego wierzchowca. Wojownik zatrzymał się przed
Jaelem, ogromny i majestatyczny. Po chwili zsunął się z siodła o wysokim
łęku i podszedł jeszcze bliżej.
Jasne włosy i wąsiska miał splecione w grube warkocze. Z jego ramion
spływał płaszcz z ciemnego futra, pod którym połyskiwała kolczuga. Dzierżył
włócznię o grubym drzewcu, a przy jego siodle wisiał młot wojenny.
Niedźwiedź przyglądał się przybyszom małymi, inteligentnymi oczkami, aż
uniósł wargę, odsłaniając rząd ostrych zębów.
– Witaj na Pustkowiu, Jaelu, królu Isiltiru – oznajmił olbrzym.
Jego głos brzmiał jak kamień trący o żwir.
– Witaj, Ildaerze, przywódco Jotun – odparł Jael i skinął na swoich
wojowników, którzy rozstąpili się, by przepuścić wóz. Jeden z kudłatych
wołów parsknął i uderzył o ziemię kopytem.
Czyli nie tylko mnie przeszkadza smród tego niedźwiedzia, pomyślał
Ulfilas.
Jael ściągnął sukno, które narzucono na towar.
– Oto trybut, zapowiedziany przez moich wysłanników. Broń twoich
przodków, trzymana w skarbcu Dun Kellen – oznajmił, po czym pochylił się
i z niemałym trudem podniósł jeden z wielkich toporów. – To mój dar dla was.
Ildaer skinął na jednego ze swych towarzyszy, olbrzyma z szerokim
mieczem przytroczonym do pleców, wzrostem dorównującego siedzącemu na
koniu Jaelowi. Olbrzym wziął od króla topór, obrócił go w dłoniach, a potem
zerknął do wnętrza wozu. Nie był w stanie ukryć radości, która pojawiła się
Strona 18
na jego twarzy.
– To broń naszego ludu! – Skinął Ildaerowi.
– Zwracam wam ją jako dowód dobrej woli i część zapłaty za zadanie, do
wykonania którego potrzebuję waszej pomocy.
Ildaer zajrzał do mijającego go wozu. Inne olbrzymy przepychały się, by
również zerknąć do środka.
– A co ma mnie powstrzymać od pozabijania was wszystkich i rzucenia
waszych ścierw moim niedźwiedziom?
– Żywy jestem dla ciebie cenniejszy – odparł Jael. – Opowiadano mi
o twoim wielkim intelekcie. Mam cię za rozsądnego olbrzyma, a nie byle
dzikusa.
Ildaer spoglądał na Jaela, mrużąc oczy pod masywnym czołem. Raz jeszcze
zerknął na wóz pełen broni.
– A poza tym, któż może wiedzieć, czy wraz z moimi ludźmi nie
wycięlibyśmy was do nogi – dodał Jael.
Olbrzymy za plecami Ildaera spojrzały na przybysza z wrogością, a jeden
z niedźwiedzi zawarczał. Ulfilas poczuł znajome ukłucie lęku, które zawsze
poprzedzało wybuch agresji. Zacisnął dłoń na rękojeści miecza.
– Ha, ha! – zaśmiał się Ildaer. – Chyba cię lubię, południowcu.
Ulfilas poczuł, jak napięcie słabnie.
Południowcu?, zdziwił się. Przecież Isiltir nie leży na południu. Ale zaraz,
te olbrzymy mieszkają na północy. Dla nich każdy człowiek z południa to
południowiec.
Ildaer znów wbił wzrok w wóz.
– Twój dar jest dla mego ludu niezwykle cenny – przyznał.
– Ale to nic w porównaniu z tym, co jestem gotów ci wręczyć, jeśli mi
pomożesz – rzekł Jael.
– A czego żądasz?
– Chcę, żebyście znaleźli dla mnie pewnego zaginionego chłopca.
Strona 19
Rozdział drugi
CORBAN
Corban przebudził się z mocno bijącym sercem, a resztki snu natychmiast się
rozpierzchły, pozostawiając na moment jedynie wspomnienie czarnych ślepi
i uczucie bezdennej nienawiści. Potem znikło również i to.
Otaczała go zimna ciemność.
Usłyszał warknięcie Burzy i podniósł się, kładąc jedną dłoń na rękojeści
miecza.
Coś jest nie tak, pomyślał.
Wyciągnął rękę i przekonał się, że sierść na grzbiecie wilkunicy się
podniosła.
– Co się dzieje, mała? – szepnął.
W obozowisku panowała cisza. Z lewej strony migotał żar ogniska, ale
Corban nie spojrzał w tamtym kierunku, wiedząc, że blask oślepi go na
moment. Dostrzegł ciemną sylwetkę wartownika stojącego na wzniesieniu,
u stóp którego obozowali. Pojawił się księżyc, a jego blask wydobył z mroku
inną postać, wysoką i ciemnowłosą.
Meical.
Stał całkowicie nieruchomo i wpatrywał się w skraj doliny. Za plecami
Corbana zarżał koń.
W górze rozległ się trzepot skrzydeł.
– Pobudka, pobudka! Wróg, wróg! Pobudka! Wróg!
Craf albo Fech, pomyślał Corban.
Zerwał się na równe nogi, podobnie jak wszyscy dookoła niego. Zewsząd
dobiegał zgrzyt wyciąganych mieczy. Na skraju doliny pojawiły się postacie.
Na moment opromienił je blask księżyca, potem runęły w dół. Z wrzaskiem
i szczękiem oręża uderzyły w obrońców.
– Kadoshim! – krzyknął Meical.
Strona 20
Eksplodował chaos. Ciała wirowały, cienie zlewały się z blaskiem gwiazd,
aż strzeliły iskry i buchnęły płomienie, zamieniając noc w dzień. Corban
dostrzegł Brinę, która wykrzykiwała inkantacje przy ogniu. Ten, posłuszny jej
woli, płonął coraz wyżej i zwracał się ku napastnikom.
W nowym blasku młodzieniec ujrzał wśród atakujących tuzin wojowników
ubranych jak Jehar, ale w ich ruchach nie było ani śladu płynnej gracji
cechującej plemię Tukula. Poruszali się tak, jakby ich śmiertelne ciała
z trudem mieściły moc, która na nie spłynęła. Przebijali się przez obozowisko
i bez wysiłku odrzucali każdego, kto stanął im na drodze. Corban dobrze
pamiętał, jak Kadoshim walczyli w Murias tuż po wyjściu z kotła. Wciąż miał
przed oczami dziką, nieludzką furię, z którą rozrywali ludzi na strzępy. Jego
serce niespodziewanie skuł strach, który nie pozwolił mu wykonać ani
jednego kroku więcej. Wtedy usłyszał harde słowa wykrzyczane w obcej
mowie. Odwrócił się i ujrzał Balura Jednookiego oraz jego pobratymców,
którzy rzucili Kadoshim wyzwanie. Ci zamarli na moment i ruszyli ku
Balurowi.
Przybyli po topór!, domyślił się Corban.
Przyglądając się ich szarży, naraz wspomniał swą matkę, która również
padła ofiarą Kadoshim. Przypomniał sobie, jak próbował zatamować jej krew,
jak tulił jej stygnące ciało, jak z jej oczu powoli znikało światło. Jego serce
zalała nienawiść do istot z innego świata, a lęk, który paraliżował go jeszcze
przed chwilą, wyparował. Niespodziewanie uświadomił sobie, że pędzi prosto
na wroga, przyśpieszając z każdym krokiem. Wilkunica podążała tuż obok
niego.
Dostrzegli go, nim do nich dotarł. A może zwrócili na niego uwagę za
sprawą Burzy? Corban wiedział tylko tyle, że Kadoshim odgadli jego
tożsamość. Wiedzieli, że jest Seren Disglairem, Jasną Gwiazdą
i ucieleśnionym awatarem Elyona. Kilku spośród nich oderwało się od
pozostałych, zwartych w walce z Balurem i jego pobratymcami. Tukul i jego
Jehar przypadali do nich z boków, tnąc i chlastając.
Burza przyśpieszyła. Corban dostrzegł, jak spina mięśnie do skoku,
a sekundę później była już w powietrzu. Wpadła na jednego z Kadoshim,
przewróciła go na ziemię, przetoczyła się wraz z nim i zacisnęła kły na jego
gardle.
Władzę nad ciałem Corbana przejął instynkt. Ujął miecz w obie dłonie,
uniósł go wysoko i ciął po przekątnej, jednocześnie przenosząc ciężar ciała