5094

Szczegóły
Tytuł 5094
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5094 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5094 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5094 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

WIKTOR KO�UPAJEW PRAWO DO POWROTU Po�rodku okr�g�ej jasno o�wietlonej sali w mi�kkich, wygodnych fotelach siedzia�o czterech m�czyzn. - Oszale� mo�na od tej ciszy - powiedzia� Ego, najm�odszy cz�onek za�ogi "Kleopatry". Chudy, wysoki, z czarn� czapk� g�stych wij�cych si� w�os�w. Wczepiony palcami w oparcie siedzia� z tak� min�, jakby w nast�pnej chwili co� mog�o go wyrwa� z fotela i rzuci� w pustk�, z dala od budz�cych zaufanie �cian statku. - Oszale� mo�na... - powt�rzy� cicho. Stis pochyli� si� nad pulpitem chc�c w��czy� jak�� muzyk�, ale Royd powstrzyma� go kr�tkim ruchem r�ki. - Nie trzeba. Jemu potrzebna jest teraz muzyka ludzkich s��w, muzyka ludzkich my�li. Royd by� staruszkiem i wszyscy uznali w nim dow�dc�, cho� na statku nie powinno by�o by� dow�dcy. Stis bez s�owa skin�� g�ow� i zn�w odchyli� si� w krze�le. - Chodzi mi po g�owie tylko jedna my�l - powiedzia� Bimon, czwarty cz�onek za�ogi. - �e Oni ju� tu dotarli. Pierwsz� cz�� programu chyba wykonali�my? - Popatrzy� pytaj�co na Royda. - Zapytaj Ega... - Ja To czuj� - powiedzia� Ego otrz�sn�wszy si� z odr�twienia. - Przez ca�y czas wyczuwam obecno�� czego� lepkiego, obrzydliwego, wrogiego. Zobaczy�, by To, us�ysze�, dotkn��... �eby mo�na by�o strzela� z blastera, my�le�, szuka� wyj�cia ze �lepej uliczki. Ale to nie wiadomo co. Jak mo�na walczy� z nie wiadomo czym? - A wi�c wed�ug ciebie Oni ju�. tu s�? - zapyta� Royd i wzdrygn�� si� napotkawszy wzrok Ega. Oczy Ega m�wi�y, �e gdyby by� sam, wiedzia�by, co ma zrobi�. Nieraz w ci�gu swego d�ugiego �ycia Royd styka� si� z takim spojrzeniem i nagle jego tak�e ogarn�� strach. Ale Royd umia� panowa� nad sob�. Ego odwr�ci� si�. - A co ty o tym my�lisz, Stis?... Stis za�mia� si� nerwowo: - Cha-cha-cha! Przecie� Oni s� ju� nie tylko tu. Oni s� wsz�dzie. Mo�e nawet dotarli ju� na ziemi�. Odnale�li j� i teraz wszyscy po�piesznie ucz� si� robi� harakiri. Cha-cha-cha! - Dzieci te�? - cicho zapyta� Royd. - N-nie, n-nie - Stis przy�o�y� r�ce do ust. - Wybaczcie. Dzieci nie powinny si� z tym zetkn��. Wybaczcie mi. Zamilk� na chwil�; potem powiedzia� spokojniej: - Ale oni ju� tu s�. Naprawd� tego nie czujecie? Naprawd� tylko ja sam?... - Oni ju� tu s�. Nie ma w�tpliwo�ci - powiedzia� Bimon: - Kiedy wylecieli�my z Ziemi, ju� by�o wiadomo, �e tu b�d�. Przypuszczenie potwierdzi�o si�, i tyle. - Po co pytasz o to, Royd? - zapalczywie wykrzykn�� Ego. - Przecie� wszyscy o tym wiedz�. Czy�by� nie czu�?... - Chcia�em wiedzie�, jak to odczuwa ka�dy z nas. Przecie� �adne przyrz�dy nie rejestruj� Ich obecno�ci, a koniecznie trzeba si� dowiedzie�, co to takiego. Kwadrans temu posadzili "Kleopatr�" na planecie o um�wionej nazwie "Agrikola-4". W�a�ciwie Agrikola by�a to nazwa gwiazdy, dooko�a kt�rej obraca�o si� siedem planet. Na czwartej mie�ci�a si� nie sterowana baza Ziemian - to znaczy baza z zapasami �ywno�ci, wody, energii, aparatur� - s�owem, z tym wszystkim, czego potrzeba cz�owiekowi do �ycia. Automaty monotonnie bada�y planet�: rejestrowa�y temperatur�, ci�nienie, poziom promieniowania. Agrikola-4 nadawa�a si� do skolonizowania. Nie by�a zamieszkana tylko dlatego, �e odkryto j� zaledwie przed dwudziestu laty. Pi�� lat temu powinna by�a wyl�dowa� na niej pierwsza specjalna ekspedycja, kt�ra da�aby jednocze�nie pocz�tek planowanemu badaniu i zasiedlaniu planety. Ale mniej wi�cej w tym czasie w kontrolowanym przez Ziemi� kosmosie pojawi�o si� To. Pocz�tkowo w odleg�o�ci stu osiemdziesi�ciu parsek�w, w jednym - jedynym miejscu, a potem od razu w kilku. Ziemia znalaz�a si� w centrum umownej sfery, poza kt�rej granicami panowa�o co� wrogiego dla cz�owieka, co� niezrozumiaiego, nieuchwytnego, a przez to jeszcze straszniejszego. Sfera nieub�aganie kurczy�a si�. Na razie obejmowa�a jeszcze kosmos opanowany przez cz�owieka. Liczne dalsze ekspedycje nie wytrzymawszy walki z nieznanym katapultowa�y si� na Ziemi�. Inne milcza�y. Rada Ziemi podnios�a alarm. Teraz na ekspedycje wyruszyli starannie sprawdzeni ludzie, zr�wnowa�eni psychicznie, gotowi walczy� do ko�ca i katapultowa� si� na Ziemi� tylko wtedy, gdy dalsza walka z nieznanym nie b�dzie mie� sensu. Ludzie mogliby si� obroni�, ale To by�o nieuchwytne, a pojawia�o si� ju� w odleg�o�ci stu parsek�w od Ziemi. "Kleopatra" by�a jednym z wielu statk�w, kt�re Ziemia rzuci�a na spotkanie niebezpiecze�stwu. Za�oga mia�a dwa zadania: dowiedzie� si�, czy To pojawi�o si� w rejonie gwiazdy Agrikola, co stanowi�oby niezbity dow�d, �e co� wrogiego kontynuuje w�dr�wk� w kierunku Ziemi, i spr�bowa� ustali�, co to jest. Dop�ki Ziemia tego nie zna�a, nie umia�a si� broni�. Trzy miesi�ce temu "Kleopatra" startowa�a na Agrikol�. Jeszcze nie wychodzili ze statku. - Mo�emy natychmiast katapultowa� si� na Ziemi� powiedzia� Royd. - Nikt nie nazwie nas za to tch�rzami, bo do tej pory nikt nie umia� sobie z Nimi poradzi�. Po prostu powi�kszymy liczb� ludzi, kt�rzy nie dali sobie rady. Uradowany Stis przechyli� si� do przodu, potem przygryz� warg� i odchyli� si� w krze�le z oboj�tn� min�. Bimon pokr�ci� g�ow�. Ego g��biej wcisn�� si� w krzes�o, tak �e wida� by�o tylko jego poblad�� twarz. - Wszystko jedno, czy b�dziemy tu siedzie�, czy te� wyjdziemy ze statku. Oni przenikaj� wsz�dzie. Wol� wyj��. Kto ze mn�? - zapyta� Bimon. Nikt si� nie poruszy�. Niech idzie Royd. On widzia� tyle rzeczy... - P�jdzie Ego - powiedzia� Royd. - Nikt go nie mo�e zmusi�! - krzykn�� Stis. - Sam si� musi zmusi�. Id�, Ego. Royd w��czy� ekrany okr�nej obserwacji. "Kleopatra" sta�a w samym �rodku ogromnej polany pokrytej brunatn� w czarne plamy - traw�. W odleg�o�ci pi�ciuset metr�w zaczyna� si� ko�lawy las. - Dojd�cie do skraju lasu i zawracajcie. - W glajderach? - z trudem wymawiaj�c s�owa zapyta� Ego. - Nawet ekran si�owy nie chroni przed Nimi - powiedzia� Royd. - Po co wi�c glajdery. - Jeste�my tu jak muchy na czystym stole, mucha, nad kt�r� zawis�a gotowa do uderzenia r�ka - mrukn�� Stis. -Gdzie si� nie ruszysz, i tak przytrza�nie: - Wypadk�w pe�nego zniszczenia baz nie by�o. Jeste�my po prostu wypierani. Chod�my, Ego, weso�ku. Jeszcze za�piewamy twoj� piosenk� - Bimon wyprostowa� si�. U�miecha� si� pokazuj�c nieskazitelnie bia�e z�by. - We�miemy blastery? - zapyta� Ego. - Jako� pewniej z nimi. - We�miemy... cho� jak mi si� zdaje, nie b�dziemy mieli z nich �adnego po�ytku. Ale skoro b�dziesz si� czu� z nimi pewniej, we�miemy. Ja zawsze nosz� ze sob� to - rozpi�� ko�nierzyk koszulki. Na jego piersiach, na cieniutkim �a�cuszku, wisia�o co� w rodzaju medalu. - Amulet? - u�miechn�wszy si� krzywo zapyta� Stis. - Sybilla... Mog�a to by� �ona, narzeczona, przypadkowa znajoma, a nawet c�rka. Royd nic nie powiedzia�, pomy�la� tylko. �e on nigdy nie mia� czego� takiego. A szkoda. Stis usiad� przy pulpicie steruj�cym si�owymi polami ekranizuj�cymi. Dziesi�ciometrowy klosz z takiego pola przykrywa� Ega i Bimom. Ani jedno �ywe stworzenie nie mog�o przeze� przenikn��, ani jeden przedmiot. Kiedy Bimon u�miechn�� si�, Stisowi zrobi�o si� l�ej na duszy. Trzeba trzyma� si� w gar�ci, nie rozkleja�. Dop�ki m�czy�ni szli po trawie, sterowanie si�owym kloszem nie stanowi�o �adnego problemu. Ale je�li wejd� w las... Zreszt� nie wejd�. Powinni doj�� jedynie do jego skraju. Royd manipulowa� d�wigienkami steruj�cymi aparatur� analizuj�c�. Je�li to co� obcego, wrogiego pojawi si� obok Ega i Bimona, powinien zmieni� si� obraz p�l fizycznych. Je�li to my�l�ca materia, powinny wyst�pi� anomalie w polu �wiadomo�ci. Obraz p�l fizycznych nie zmienia� si�, je�li za� chodzi o pole �wiadomo�ci, to sprawa by�a bardziej skomplikowana. My�li zdenerwowanych ludzi deformowa�y pole. Bimon szed� nieco w przedzie. Ego ledwie nad��a� za nim. W r�kach ka�dego z nich znajdowa� si� blaster. Dwie wysokie figury na tle szkaradnego lasu. Bimon jest szerszy w ramionach. Jego krok jest d�u�szy i pewny. Ego z przyjemno�ci� idzie za nim, dobrze jednak by�oby wysun�� si� do przodu, gdy� za plecami obrzydliwy ch�odek. Zreszt� wszystko jedno - i tak zaraz co� si� stanie. Zdradziecka cisza. Bimon op�dza si� od jakich� skacz�cych na wysoko��, cz�owieka owad�w. Ego pozosta� o dziesi�� krok�w w tyle za Bimonem i zn�w, jak na statku, poczu�, jak osacza go co� lepkiego, nieprzyjemnego. Zn�w zaczyna si� tortura strachu. To co� zn�ca si� nad nim, bawi si� nim jak kot mysz�. Oto Bimon zwolni� kroku. - Bimom poczekaj... Id�cy w przedzie m�czyzna zatrzyma� si�, obejrza�. Twarz Ega pokrywa�a blado��. Tam na statku Stis wyszepta�: - Znikn�� by... - Ty si� �miejesz, Stis - z trudem wymawiaj�c s�owa powiedzia� Royd. Ego podni�s� r�ce, jakby przys�ania� g�ow�. Bimon ruszy� w jego stron� ogl�daj�c si� na las. W tej samej chwili rozleg�o si� g�o�ne: - Cha-cha-cha I tak kilka razy. Znik�d i od razu zewsz�d. Ego nie wytrzyma� i nacisn�� spust blastera. W zenit polecia�a kr�tka b�yskawica. Ego jakby straci� g�ow�, kr�c�c si� w miejscu ci�� powietrze b�yskawicami. Chichot usta�. - Co to mog�o by�? - wci�� jeszcze trz�s�c si� ze zdenerwowania zapyta� Ego. Lew� r�k� ociera� pot z czo�a. - Rozumiesz, znikn�o! Zabi�em To! Zabi�em To! Prawda, Bimon? - Nie wiem - odpowiedzia� Bimon. Napi�cie min�o. Analizatory p�l fizycznych obs�ugiwane przez Royda nie zareagowa�y. Nie by�o to wi�c nic materialnego, mo�e jakie� nie znane ludziom fale, gdy� pole �wiadomo�ci zdeformowa�o si�. Ale deformacj� t� m�g� wywo�a� strach ludzi, gdy us�yszeli chichot. Bimon splun��, pokr�ci� si� w miejscu i powiedzia�: - Strach ma wielkie oczy. To po prostu mog�o by� jakie� zwierz�. Przecie� tu musz� by� jakie� zwierz�ta. Co o tym my�lisz, Royd? - Du�e zwierz�ta to tu s�, ale czy potrafi� one chichota�, czy te� nie, tego nie wiemy - odpowiedzia� Royd. - Chcia�bym, �eby to by�o To - powiedzia� Ego. Niechby to by�o To. Wiedzieliby�my przynajmniej, �e boi si� blastera. - A no�a, kamiennego topora nie? - zapyta� z ironi� Bimon. - Nie wierzysz, �e To mo�na zabi�? - krzykn�� Ego. Patrz. Je�li jeszcze raz si� pojawi, b�d� strzela�. Odwraca� si� to w jedn�, to w drug� stron� przyciskaj�c do piersi Master. Zn�w za plecami wyczu� czyj�� obecno��. Znieruchomia� zobaczywszy rozszerzone oczy Bimona, kt�ry spogl�da� gdzie� za jego plecy. Skrajem polany przemkn�� niewyra�ny, wci�� zmieniaj�cy wielko�� - to malej�cy, to zn�w rosn�cy - cie�. W oczach Bimona pojawi� si� strach, na kt�ry zareagowa�y analizatory Royda. - Jakie� pole? - z nadziej w g�osie zapyta� Stis. Royd pokr�ci� przecz�co g�ow�. Ego poczu�, jak za jego plecami wyrasta gotowy do skoku potw�r. Ego by� m�ody i wci�� jeszcze bardzo niedo�wiadczony. Bimon zobaczy� nagle, jak nieokre�lony cie� ukszta�towa� si� w pi�ciometrowego gotowego do skoku gada, i bez namys�u nacisn�� spust blastera. Ale nim to zrobi�, Ego pad� na szorstk�, k�uj�c� traw�, gdy� wyda�o mu si�, �e w pobliskich krzakach kto� mierzy w jego plecy z dok�adnie takiego samego blastera jak ten, kt�ry trzyma� w r�ku. Bimon wystrzeli�, ale nie trafi�, gdy� nie by�o w co trafi�. Zwierz� znikn�o. W tej samej chwili zza krzak�w kto� wypali� do niego z blastera. B�yskawica przesz�a nad le��cym Egiem i osmali�a policzek Bimona. Bimon odskoczy� w bok zamierzaj�c strzeli� jeszcze raz, ale Sti� uprzedzi� go. W miejscu, z kt�rego tylko co kto� strzela�, powsta� kawa�ek wypalonej pustyni. Ego nie widzia� tego, us�ysza� tylko salw� dzia� "Kleopatry", kt�ra potwierdza�a, �e tam rzeczywi�cie kto� by�. Bimon ruszy� przed siebie. Napi�cie i strach nie mija�y. Potrz�sn�� Egiem, podni�s� go i postawi� na nogi. - Zobacz�, co tam - powiedzia� do Royda. - Nie ma tam na co patrze� - odpowiedzia� Royd. Jedn� r�k� trzymaj�c si� za piersi Ego nagle ruszy� przed siebie silnie pochylony, jakby go mdli�o. Bimon usi�owa� go zatrzyma�, gdy� by�o rzecz� jasn�, �e ch�opak nie wie, co robi. - Ego, opami�taj si�! - krzykn��. - Pu��, zabili�my cz�owieka... Bimon z�apa� towarzysza wp� chc�c go si�� odprowadzi� na statek, ale Ego te� by� silny. M�czy�ni upadli i potoczyli si� po trawie. I wtedy Bimon po�rodku pustyni, kt�r� zrobili, zobaczy� co� pod�ugowatego i krzycz�cego. Na moment pu�ci� Ega, ten wykorzysta� jego zmieszanie, poderwa� si� na r�wne nogi i biegiem rzuci� si� w stron� dziwnego przedmiotu. - Co to, Royd? - zapyta� Bimon podnosz�c si�. Royd z trudem poruszaj�c ustami powiedzia�: - Cz�owiek... Bimon rzuci� si� za Egiem. Na czarnej ziemi le�a� cz�owiek w dziwnej odzie�y. Jeszcze oddycha�, ale by�o wida�, �e umiera. Ego opad� -na kolana, rzuci� blaster i rozerwa� koszul� na piersiach rannego. - Sk�d on si� tu wzi��? - sam siebie zapyta� Bimon, kt�remu rysy twarzy tego cz�owieka wyda�y si� dziwnie znajome. - Wracajcie na statek! - rozkaza� Royd. Na lewej piersi cz�owieka czernia� otw�r, z kt�rego wyp�ywa� strumyczek krwi. - Umar� - powiedzia� Ego. - Bez wzgl�du na to, kim Oni s�, umieraj� jak ludzie. Zabi�em cz�owieka, Bimon. Jak to si� mog�o sta�? - To nie ty. Strzelano ze statku. Ty nawet nie podnios�e� blastera. - Upad�e� i le�a�e� ty�em do niego. - Zabi�em go. Wiem na pewno. - Ego wsta� z kolan, z�apa� b�aster i chwiejnym krokiem ruszy� w stron� lasu. - Bimon, zatrzymaj go! - krzykn�� Royd. Okrzyk ten us�ysza� r�wnie� Ego. Odwr�ci� si� plecami do lasu, podni�s� blaster na wysoko�� piersi i naprowadzi� go na Bimona. - Nie podchod�, s�yszysz? Ju� zabi�em jednego cz�owieka. Mog� i drugiego. - Co ty, Ego? - wyszepta� Bimon robi�c kilka krok�w w bok. - Co ty? Cofaj�c si� Ego doszed� do lasu i skry� si� w zaro�lach. Bimon rzuci� si� za nim odbijaj�c nieco w lewo. Ego my�la� tylko o jednym, o tym, �e zabi� cz�owieka. I zn�w ogarn�� go strach. Strach, �e ten cz�owiek nie by� sam. On nie m�g� by� sam! Jest ich wielu. Nie wybacz� mu, za nic nie wybacz�. Podni�s� g�ow�. Sz�o ich pi��dziesi�ciu, jak na spacerze, u�miechni�tych, rozbawionych. Dlaczego nie maj� broni? - pomy�la� Ego i u�miechn�� si�. - Po co im bro�? Oni maj� co� o wiele lepszego. Run�� na traw�, drapi�c i wyrywaj�c j� palcami, i wyszepta�: - Nie mog�. Nie mog� wi�cej. Bimon zobaczy� upadek Ega i podchodz�cych do� nieznajomych. Ich postacie nagle rozmaza�y si� i zacz�y rozp�ywa�. W chwil� p�niej obcy znikn�li. Wraz z nimi znikn�� Ego. Bimom kt�rego nikt nie zauwa�y�, pozosta� jeszcze chwil� w miejscu, nast�pnie podszed� do miejsca, w kt�rym znikn�� Ego, podni�s� blaster i powiedzia� do Royda - Zosta�o nas trzech... Ego nie wytrzyma� - i ruszy� w stron� statku o niczym nie my�l�c i machinalnie przestawiaj�c nogi. ... Ego wypad� na granitowy trotuar u st�p wcale tym nie zdziwionych przechodni�w. Wsta�, spr�bowa� strz�sn�� z siebie py� i brud, machn�� n� to r�k�, podszed� do automatu, du�ymi �ykami wypi� dwie szklanki ch�odnego przyjemnego p�ynu i wezwa� awionetk�. Po kilku sekundach ju� lecia� nad miastem w kierunku budynku Rady. Powr�t ze �wiata strachu w ten znajomy, jasny, weso�y �wiat by� tak szybki i przyjemny, �e nie wytrzyma� i zacz�� szlocha�. Z ogromnej poczekalni spr�bowa� od razu wej�� do przewodnicz�cego, ale nie wpuszczono go. - Jestem cz�onkiem ekspedycji na "Agrikol�" - oznajmi� z wyrwaniem w g�osie. - Statek "Kleopatra". Ego. - Dok�d si� pchacie? - zapytano go. - Oni ju� tam s�, chcia�em bez zw�oki zawiadomi� o tym Rad�. - Tylko po to wr�cili�cie? - No nie... - zmiesza� si� Ego. - Po prostu nie wytrzyma�em. - Popatrzcie na tych ludzi. Ego obejrza� si�. W sali znajdowa�o si� ze dwustu ludzi. Wielu by�o nie ogolonych; w poszarpanej brudnej odzie�y. Niekt�rzy trzymali jeszcze w r�kach blastery. - Oni tak�e nie wytrzymali... Wracacie z gwiazd jak groch. To pojawi�o si� ju� w odleg�o�ci osiemdziesi�ciu parsek�w od Ziemi. Ego zrozumia�, co go zdumiewa�o w twarzach tych ludzi. Wstyd. Jemu samemu te� by�o niesamowicie wstyd. - Ja mog� jeszcze raz... Tym razem nie... - Wszyscy chc�! Zajmuje si� wami specjalna komisja. Cz�owiek odszed�, ale Ego zd��y� us�ysze�: - Wr�cili prawie wszyscy... Ego usiad� na ko�cu kolejki. Powracaj�cy, a raczej katapultuj�cy si� z gwiazd, bo tak ich powszechnie nazywano, siedzieli nieruchomo, nie odzywaj�c si� do siebie s�owem. Jednego po drugim wzywano przed komisj�. Ego usi�owa� zebra� my�li: po pierwsze, on - nie�miertelny! - stch�rzy�, przestraszy� si� �mierci. A przecie� nie mo�e umrze�! Po drugie, zdradzi� swoich towarzyszy. Po trzecie, nie dowiedzia� si�, co to takiego. Te� ludzie? Po czwarte, ju� nigdy nie po�l� go do gwiazd. Bimon z ha�asem wtargn�� do ster�wki statku i rzuci� na pod�og� blastery. Royd chyba tego w og�le nie zauwa�y�. Jakby nic si� nie sta�o, krz�ta� si� przy analizatorach p�l. Stis nie wytrzyma� i powiedzia�: - On si� katapultowa� na Ziemi�... - Nie pr�buj �le o nim my�le�! - z wyzwaniem w g�osie powiedzia� Bimon. - Jeszcze nie wiadomo, jak my post�pimy. On w ka�dym razie chcia� si� rozprawi� z Nimi. - Zwariowa�e�?!... Nikt nie my�li o nim �le. - Opowie na Ziemi, �e Oni ju� si� tutaj pojawili - kontynuowa� Bimon. - A to ju� co�. - W�a�nie - powiedzia� Royd, kt�ry wreszcie oderwa� si� od swych analizator�w. - Ego wykona� pierwsz� cz�� programu. Nasz powr�t bez wa�nej przyczyny nie mia�by teraz sensu. - Wcale nie my�la�em o powrocie - powiedzia� Bimon. - A ja tak - mrukn�� Stis. - Pod�wiadomie. Wiem, �e tego nie wolno zrobi�, a mimo to nie opuszcza mnie my�l: "Na Ziemi�, na Ziemi�". - To niedobrze. Tak nie wolno - powiedzia� Royd. Lepiej zr�b to od razu. - Ale przecie� jeste�cie jeszcze wy. Bez was nie wr�c�. Sam te� za nic bym tu nie zosta�. - O czym ty m�wisz?! - u�miechn�� si� Bimon. Przecie� ka�dy z nas ma w kieszeni ostatni� desk� ratunku. Porozmawiajmy lepiej o tym, co tu si� wydar�y�o. - Usiad� w swym fotelu i za�o�y� nog� na nog�. W jego pozie by�o tyle niezale�no�ci i wyzwania, �e Royd u�miechn�� si�, a Stis powiedzia� - Zdaje si�, �e To si� cofn�o. Chyba tak by�o, gdy� wszyscy czuli si� swobodniej. - No wi�c co tam mamy? - zapyta� Bimon. - Podsumujmy fakty - zaproponowa� Stis. - Zgadzam si�, cho� niezbyt ich wiele - powiedzia� Royd. - Po pierwsze, nie jest to �adne ze znanych nam p�l materii. Mimo to nie o�mieli�bym si� przypuszcza�, �e jakie� nieznane pola jeszcze istniej�. - Ale przecie� to si� nam nie �ni�o, prawda?! - z lekkim rozdra�nieniem w g�osie powiedzia� Bimon. - Przecie� to wszystko mia�o miejsce! - W tym w�a�nie ca�y problem, �e mia�o miejsce odpowiedzia� Royd. - Kiedy idziesz po trawie, zmiany p�l fizycznych s� tak nieznaczne, �e nie rejestruje ich �adna aparatura i nie uwzgl�dnia �adna z teorii. Kiedy strzelasz z blastera, aparatura to rejestruje. Kiedy statek przechodzi przez tr�jwymiarow� przestrze�, niepotrzebna jest �adna aparatura. Jest to zauwa�alne i bez niej. Ale jak To mo�e pojawia� si� i znika� nie naruszaj�c struktury przestrzeni? - Wystrzelony z krzak�w �adunek przeszed� poprzez ekran - powiedzia� Stis - cho� to niemo�liwe, gdy� by� to zwyk�y wystrza�, a pocisk z blastera nie jest w stanie przebi� si�owego ekranu. Bimon ostro�nie dotkn�� prawego policzka. - Policzek jest osmalony. To wida� - powiedzia� Royd. Niematerialny wystrza� nie jest w stanie osmali� policzka. Mimo to aparatura niczego nie zarejestrowa�a. - A pole �wiadomo�ci? - zapyta� Bimon. - To samo. Strach, kt�ry nas ogarn��, zak��ci� wszelkie informacje, je�li takowe w og�le istnia�y. Gdyby Oni pojawili si� wtedy; kiedy wszyscy s� spokojni, by� mo�e uda�oby si� zarejestrowa�. - Mo�emy spr�bowa� - zaproponowa� Bimon. B�dziemy czeka�. Czasu mamy do��. - S�dz�, �e to nic nie da - powiedzia� Stis i u�miechn�� si� krzywo. - Najpierw pojawia si� strach, niezrozumia�y, niewyt�umaczalny, a dopiero po nim Oni. - Wygl�da na to, �e Stis ma racj� - skin�� g�ow� Royd. - Oni oddzia�ywaj� na nas strachem, przygotowuj� na to, �e nie b�dziemy w stanie oprze� si�, i dopiero wtedy si� pojawiaj�. - Ale przecie� my si� jeszcze opieramy - powiedzia� Bimon. - Odparli�my ze stratami pierwszy statek - patrz�c Bimonowi w octy powiedzia� Royd. - A b�dzie jeszcze drugi, dziesi�ty... - ... i w pewnym momencie nie b�dzie si� mia� kto opiera� - doko�czy� Stis. Przez plecy ludzi przebieg� dreszcz. - Missisipi, rzeko moich przodk�w! - za�piewa� g�o�no Bimon. Potem zamilk� i powiedzia� cicho: - To by�a ulubiona pie�� Ega. Stis popatrzy� na niego ze zdziwieniem, a Royd ze zrozumieniem pokiwa� g�ow�. Zrobi�o si� ciut l�ej. - Chcecie kawy? - zapyta� Stis. - I kanapk� z serem - powiedzia� Royd. Stis pewnym krokiem wyszed� ze ster�wki, ale jego r�ka nie od razu znalaz�a klamk�. - Co z nim? - zapyta� Bimon. - Nie chce si� podda� strachowi. Stis wr�ci� z tac�, ale postawi� j� na stoliku w pobli�u drzwi, �eby nikt nie zauwa�y�, jak porozlewa� kaw�. Da� ka�demu po kanapce i fili�ance kawy. Przez kilka sekund pili w milczeniu, potem Bimon powiedzia�: - No wi�c czym dysponujemy? Kilkana�cie sekund ciszy. - Nie wiemy wprawdzie, co to takiego - powiedzia� Royd - ale, zawsze co� ju� o Nich wiemy. - Na przyk�ad? - zapyta� Bimon. - �e przed Ich pojawieniem si� ogarnia nas strach. �e wszystko zaczyna si� od strachu. - To nale�y uzna� za udowodnione - stwierdzi� Stis. - Po drugie, �e Oni mog� przyjmowa� dowolne kszta�ty. Od zwierz�cych do ludzkich. Przez przypadek czy te� nie, w ka�dym razie zabili�my jednego osobnika, kt�ry by� bardzo podobny do cz�owieka. - I znikn��?! - zaoponowa� Bimon. - Co chcesz przez to powiedzie�? - �e On nie umar�. �e tak jak my katapultowa� si�, gdy Jego �ycie znalaz�o si� w niebezpiecze�stwie. By�o Ich tam pi��dziesi�ciu i wszyscy znikn�li. Wida� mog� b�yskawicznie przenosi� si� w przestrzeni w obie strony. - Dobrze - zgodzi� si� Royd. - Zak�adamy, �e to Ich trzecia cecha. - To, �e mog� Oni przyjmowa� ludzkie kszta�ty, wcale jeszcze nie �wiadczy o tym, �e tak naprawd� wygl�daj� powiedzia� Stis. - Oni to robi� dla nas. Wiedz�, �e nie jeste�my w stanie strzela� do ludzi. - Niech to b�dzie po czwarte - kiwn�� g�ow� Royd. Cho� wydaje mi si� to naiwne. W takim wypadku lepiej dla Nich by�oby pojawia� si� w postaci dzieci. - Royd! - krzykn�� Stis. - Nie podpowiadaj Im tego! - S�dzisz... - Jestem przekonany, �e dowiaduj� si�, jakie s� nasze s�abe punkty, od nas samych. - Niech to b�dzie po pi�te. Wszyscy milczeli z minut�, potem Bimon powiedzia�: - Pami�tacie, kiedy wyszli�my z Egiem ze statku, kto� chichota�. Kto to m�g� by�? Ego jest m�ody i niedo�wiadczony, a wszyscy wiemy, �e �adne z �yj�cych na Agrikoli-4 zwierz�t nie potrafi si� �mia�. Tak twierdz� raporty. Sk�d wzi�� si� ten �miech? Kt�rego z nas m�g� on przestraszy�? - A ty si� nie przestraszy�e�? - zapyta� Stis. - Owszem, wzdrygn��em si�. To by�o tak nieoczekiwane... Mia�em napi�te nerwy. Wzdrygn��bym si� nawet wtedy, gdybym nast�pi� na ga��zk�, ale nie ba�em si�. - Ego m�g� si� przestraszy� - powiedzia� Royd. - Zn�w go ods�dzasz od czci i wiary - powiedzia� z niezadowoleniem Bimon. - Tak by�o - powiedzia� Royd. - Ego przestraszy� si�. By� najm�odszy z nas. - Chcesz przez to powiedzie�, �e niepotrzebnie brali�my go na ekspedycj�? - zapyta� Bimon. - Wcale nie - odpowiedzia� Royd. - Bardzo mi przykro, �e nie ma go z nami. M�g� prze�ywa� wszystko o wiele subtelniej i g��biej ni� my. - Ale sk�d wzi�� si� ten �miech? Kto w tym czasie my�la� o �miechu? Czy�by Ego? - Ja nie my�la�em o �miechu - powiedzia� Stis. - I mnie nie by�o do �miechu - stwierdzi� Royd. - Zaraz. Rzeczywi�cie nie by�o mi do �miechu, ale powiedzia�em: Ty si� �miejesz, Stis". W chwil� p�niej rozleg� si� �miech. - A wi�c to my Im podpowiedzieli�my - mrukn�� Stis. No dobrze, a kto Im podpowiedzia� potwora na skraju lasu? - Ja nie - powiedzia� Royd. - Mnie by to nigdy nie przysz�o do g�owy - u�miechn�� si� Bimon. - S�dz�, ie tego potwora zawdzi�czamy Egowi. - To prawdopodobne - zgodzi� si� Royd. - Ale sk�d ten strza�? Dlaczego tam si� znalaz� cz�owiek? Zn�w Ego? Je�li to wszystko zawdzi�czamy Egowi, to wielka szkoda, �e nie ma go z nami... Sk�d tam si� wzi�� cz�owiek? Dlaczego? - Rzeczywi�cie, dlaczego? - powiedzia� Stis. - Przecie� nie powinno by�o go tam by�. Royd i Bimon spojrzeli na Stisa. - Przecie� po salwie z "Kleopatry'' powinno tam pozosta� jedynie spalona ziemia. - Masz racj� - powiedzia� Royd. - To jeszcze nie wszystko - pochwyci� Bimon. - Zupe�nie o tym zapomnia�em. Przecie� On mia� male�k� rank� na lewej piersi. To znaczy, �e nie zabi�a go salwa "Kleopatry". Ani ja, ani Ego nie strzelali�my do niego. Ego le�a�, a ja po prostu nie zd��y�em... Co� mnie zdumia�o w twarzy tego cz�owieka, ale wszystko odby�o si� tak szybko, �e nie pami�tam co. - W��czmy aparatur� dokonuj�c� wideozapisu i obejrzyjmy wszystko jeszcze raz - zaproponowa� Royd. Stis spr�bowa� u�miechn�� si�. Wida� by�o, �e nie chce wraca� do prze�ytego strachu. Royd skierowa� si� ku pulpitowi sterowniczemu, w tej samej chwili zaterkota� brz�czyk. By�o to tak niespodziewane i niewyt�umaczalne, �e ludzie potracili g�owy. Brz�czyk zadzwoni� ju� kilka razy. Royd wci�� nie by� w stanie uruchomi� aparatury ��czno�ciowej. cho� kto� ich wywo�ywa�. Prys�a cienka ochronna �ciana i do statku wtargn�o co� nieznanego i strasznego. Royd w��czy� w ko�cu aparatur� i roze�mia� si� z ulg�, kiedy us�ysza� w g�o�nikach: - M�wi automatyczny statek ��czno�ci SK 12-12. Prosz� potwierdzi� odbi�r. Po pi�ciu sekundach zn�w to samo. - Przecie� to automat z Ziemi! - krzykn�� Stis. - Tak... - powiedzia� Bimon. - Automat z Ziemi leci tu ca�y miesi�c. C� takiego chc� nam oznajmi�? Przecie� nie przysy�aliby automatu ot tak sobie. - Potwierdzam odbi�r - powiedzia� wyra�nie Royd. "Kleopatra" potwierdza odbi�r. Automat zacz�� odczytywa� tekst komunikatu: - Komisja, kt�ra przygotowywa�a "Kleopatr�" do lotu, informuje, �e system katapultuj�cy zosta� uszkodzony i jeden z cz�onk�w za�ogi nie jest nie�miertelny. Nie mo�e si� katapultowa� na Ziemi�. - I raz jeszcze: - Komisja, kt�ra przygotowywa�a... Wiadomo�� og�uszy�a m�czyzn. Przecie� wyruszyli w kosmos tylko dlatego, �e wiedzieli, i� w ka�dej chwili, w dowolnym momencie, mog� wr�ci� na Ziemi�. Byli �wi�cie przekonani, �e nie zgin� w kosmosie, �e w ostatniej chwili �miertelnie ranni czy te� bliscy ob��du znajd� si� na Ziemi. W najlepszej klinice, w swoim mieszkaniu, w cichym lesie czy te� na ulicy, tak jak to mia�o miejsce w przypadku Ega. �e do�yj� p�nej staro�ci. Bo ludzie nie byli nie�miertelni w pe�nym znaczeniu tego s�owa. Tylko w kosmosie nie mog�o si� im przytrafi� nic z�ego. Tylko tam system katapultuj�cy skutecznie chroni� ich przed niespodziankami. - Oni tam powariowali! - krzykn�� nienaturalnym g�osem Stis. - Co za historia - wyszepta� Bimon. Dobrze, je�li to ja - pomy�la� Royd. - Oni s� jeszcze tacy m�odzi. - A na g�os powiedzia�: - Do automatu: informacja przyj�ta. Zezwalam na start na Ziemi�. Automat potwierdzi� odbi�r i po��czenie zosta�o przerwane. Statek ��czno�ciowy wystartowa� na Ziemi�. - Dlaczego oni nie wys�ali po nas statku ratunkowego?! zapyta� Bimon. Jego twarz poblad�a, a fala strachu ju� porazi�a umys�. Nie przypomina� teraz tego �mia�ka, kt�ry szed� przed Egiem. - Przy�l� - powiedzia� cicho Royd. - Na pewno przy�l�. Statek ju� wylecia� z Ziemi. - Sk�d wiesz? - sil�c si� na u�miech z niedowierzaniem zapyta� Bimon. - Jestem pewny, �e statek ratunkowy wylecia�, gdy tylko dowiedzieli si� o awarii w systemie katapultuj�cym. Ale... - ... ale - doko�czy� za niego Stis - trzeba b�dzie czeka� na niego jeszcze dwa miesi�ce. I to ma nas uspokoi�? Lepiej, �eby�my o tym nie wiedzieli. Pozostali dwaj mogliby si� przynajmniej z czystym sumieniem katapultowa�... - A trzeci? - zapyta� Bimon. - A trzeci i tak zginie - odpowiedzia� Stis. - Nie wytrzyma tu wi�cej ni� kilka dni. - Rzeczywi�cie. Po co nas uprzedzali - zauwa�y� Royd. - Potrzebowali a� dw�ch miesi�cy na wykrycie awarii powiedzia� Stis. - Czy to troch� nie za du�o? Kto si� teraz odwa�y polecie� w Daleki Kosmos? - Znajd� si� tacy - odpowiedzia� Bimon. Musia� to powiedzie�, �eby pozby� si� strachu, �eby cho� przez chwil� czu�, �e jest cz�owiekiem. Za wszelk� cen� stara� si� nie my�le� o tym, ie awaria nast�pi�a w�a�nie w jego systemie katapultuj�cym. Uda�o mu si� poradzi� z samym sob�. Zrozumia� to i u�miechn�� si�. Dlaczego z "samym sob�"? Z sob� poradzi�by sobie bez trudu. Ale jak poradzi� sobie z Tym? Stis spojrza� na Bimona i Royda. Z Bimonem by� w kosmosie po raz pierwszy. Z Roydem lata� ju� dziesi�� lat. �aby tak wiedzie�, kto pozostanie na tej planecie... Je�li to on, Stis, nie warto traci� czasu. Najlepiej od razu rozsta� si� z �yciem. Ale je�li to kto� inny? I Stis podj�� decyzj�. Royd mia� nadziej�, �e to w�a�nie jego system katapultuj�cy zepsu� si�. Przecie� w tragediach i nieszcz�liwych wypadkach musi by� jaka� celowo��. Tylko on powinien tu zosta�. Tych dw�ch wr�ci na Ziemi�. I trzeba zrobi� tak, �eby nie wr�cili z pustymi r�kami. I Royd podj�� decyzj�. �eby tylko nie straci� przytomno�ci - pomy�la� Bimon. Przytomny nigdy st�d nie odejdzie. B�d� to dlatego, �e jego system nawali�, b�d� te� dlatego, �e nie b�dzie w stanie zostawi� kolegi samego. I Bimon podj�� decyzj�. Ich decyzje by�y w�a�ciwie identyczne. Ale Stis ba� si� przyst�pi� do realizacji swej, Bimon waha� si�, a Royd by� pewny, �e wszystko p�jdzie po jego my�li. Sytuacja niezbyt przyjemna - pomy�la� Royd. - Gdyby "Kleopatra" mog�a startowa� na Ziemi�, nie waha�bym si� ani chwili. Ale po wynalezieniu systemu katapultuj�cego statki zwiadowcze lec� tylko do gwiazd. Z powrotem za�ogi wracaj� bez statk�w... Nie mo�emy przeprowadzi� eksperymentu, aby wyja�ni�, kt�ry z nas tu zostanie, a wi�c nie mamy wyboru - musimy kontynuowa� prac�. - Proponuj�, by�my obejrzeli wideozapis wyj�cia Ega i Bimona ze statku - powiedzia�. - Trzeba co� robi� - Bimon podszed� do pulpitu sterowniczego. - Ta informacja wytr�ci�a nas z r�wnowagi..: W��czam zapis. Zobaczyli, jak Bimon i Ego wyszli ze statku, jak Ego ci�� b�yskawicami powietrze, jak na moment na skraju polany pojawi�o si� widmo ogromnego potwora. - Uwaga! - powiedzia� Bimon. - Zaraz zaczn� si� dzia� dziwne rzeczy. Tam na ekranie Ego upad� na ziemi�, kto� wystrzeli� na skraju lasu, Bimon z�apa� si� za osmolony policzek. Salwa z .. Kleopatry". - Daj powi�kszenie - poprosi� Royd. Na spotkanie ludziom pomkn�� kr�g wypalonej ziemi. Prawie w samym centrum tego kr�gu le�a� cz�owiek z blasterem. By� on �ywy i ca�kiem zdr�w. - Kiedy podbiegli�my do niego, ju� nie �y�! - krzykn�� Bimon. - Poczekaj - pohamowa� go Royd. Cz�owiek nagle szarpn�� si�, upu�ci� blaster, zgi�� si� i znieruchomia�. Po kilku sekundach podbiegli do niego Ego i Bimon. - Cofnij - poprosi� Royd - i poka� nam twarz Ega, kiedy le�y na ziemi. Bimon spe�ni� jego pro�b�. Twarz Ega by�a ska�ona strachem. Trwa�o to sekund�, nie d�u�ej. Potem jej wyraz zmieni� si�. Teraz by� na niej �al, jakby Ego niechc�cy pope�ni� przest�pstwo. - A teraz poka� nam jednocze�nie twarz Ega i tego cz�owieka - jeszcze raz poprosi� Royd. Cz�owiek upu�ci� blaster w tej samej chwili, w kt�rej zmieni� si� wyraz twarzy Ega. - Chcia�bym wiedzie�, o czym my�la� Ego w tym momencie - powiedzia� Royd. - Chyba wiem, do kogo jest podobny zabity - powiedzia� Stis, kt�ry do tej pory milcza�. - On jest podobny do Ega. To dok�adna kopia Ega. Czy�by�cie tego nie zauwa�yli? - Zgadza si�, on jest podobny do Ega - wyszepta� Bimon. - Teraz dopiero przypominam sobie, co mnie zaskoczy�o w wyrazie jego twarzy. On rzeczywi�cie by� podobny do Ega. Obejrzeli do ko�ca zapis. - Grupa obcych znikn�a razem z Egiem - stwierdzi� Royd. - Co zrobimy, je�li oni wykorzystali falow�d, kt�ry wytworzy� system katapultuj�cy Ega? - zapyta� Stis. - Falow�d mo�e przenie�� w przestrzeni tylko jednego cz�owieka - powiedzia� Bimon. - Inaczej byliby ju� na Ziemi. - Szkoda, �e nie ma z nami Ega - powiedzia� Royd. - On mia� tak� bujn� wyobra�ni�. - By� m�ody i niedo�wiadczony - stwierdzi� Stis. - By� mo�e tego w�a�nie nam brakuje. - Zauwa�yli�cie, �e ca�e to diabelstwo sko�czy�o si� po kapitulacji Ega? - zapyta� Stis. - Masz na my�li cz�owieka, wystrza�, potwora? To nie jest najstraszniejsze. Bardzo bym si� cieszy�, gdybym znalaz� si� na planecie. na kt�rej roi si� od tych gad�w. Cz�owiek wiedzia�by przynajmniej, co ma robi�. Z lud�mi r�wnie� mo�na si� porozumie�. A z czym si� zetkn�li�my w�r�d gwiazd? Czort wie. Jest rzecz� niemo�liw�, by ten cz�owiek by� dok�adn� kopi� Ega. Jestem przekonany, �e to tylko parawan. A po chwili milczenia doda�: - Wyjd� jeszcze raz ze statku. Trzeba obejrze� baz�. - P�jdziesz sam? - z niedowierzaniem zapyta� Stis. - Sam. Nie braknie wam tu roboty. Po prostu przespaceruj� si�. Obserwujcie wskazania swoich przyrz�d�w. - �adny mi spacer - mrukn�� pod nosem Stis. Bimon wyszed� ze statku wy�piewuj�c jakie� stare murzy�skie pie�ni. Szed� w rozpi�tej kurtce wystawiaj�c pier� na dzia�anie promieni s�onecznych; by� bez blastera, a z g�ry nie chroni�o go �adne pole si�owe. - A je�li to w�a�nie jego... - zacz�� Stis i nie doko�czy�. Ale Royd zrozumia� go. - Nie dowiemy si� tego, dop�ki nie wr�cimy na Ziemi�. S�dz� jednak. �e to nie jego. - Tw�j? Royd ledwie zauwa�alnie skin�� g�ow�. - A je�li m�j? - zapyta� Stis. - Przez ca�y czas zastanawiam si�, jak to sprawdzi�... Dlaczego oni nie powiedzieli nam, kt�ry z nas nie jest nie�miertelny?! - Wiele pyta�, Stis... Dop�ki nie ma Bimona, spr�buj katapultowa� si� na Ziemi�. Je�li si� nie uda, je�li si� oka�e, �e to jednak ty, obiecuj�, �e nie zostawi� ci� tu samego Bim�n nie dowie si� o niczym. - Boj� si� nawet tego. Royd wyj�� ostro�nie z aparatury rejestruj�cej rolki z filmami i zapisami wskaza� przyrz�d�w, starannie owin�� je cienk� przezroczyst� ta�m� i podszed� do Stisa. - Nie - powiedzia� Stis. - Boj� si�. Niewiedza rozdziera m�j m�zg, ale i na Ziemi� nie mog� wr�ci�. Wszystko we mnie zamarz�o. Zimno, zimno. Niedobrze, Royd. - To nic, przyjacielu. Jeszcze nieraz polecimy razem. - Ju� nigdy nie wybior� si� w Daleki Kosmos, Royd. Stis zwali� si� piersi� na pulpit sterowniczy. Royd chcia� go szarpn�� za rami�, ale rozmy�li� si� i wsun�� do kieszeni jego kurtki pakiet z rolkami ta�m. Bimon szed� po kr�tkiej suchej trawie szeleszcz�cej pod nogami. Przez ca�y czas mia� wra�enie, �e kto� go obserwuje. Obecno�� tej wrogiej si�y wywo�ywa�a strach. Bimon stara� si� nie podda� mu. Zaczyna� instynktownie czu�, �e dop�ki si� trzyma, dop�ki nie zala�a go fala strachu, nic mu si� nie stanie. Stara� si� i�� r�wnym krokiem. W jego chodzie by�a spokojna niedba�o��, a nawet zawadiacko��. Dopiero przyjrzawszy mu si� uwa�nie mo�na si� by�o domy�li�, ile go to kosztuje. Im dalej by� od statku, tym trudniej mu si� sz�o. Po g�owie coraz uporczywiej chodzi�a my�l: a je�eli to ja? Bimon nie chcia� umiera�. Kto ma ochot� umrze�? Im dalej by� od statku, tym rozpaczliwiej walczy�a jego �wiadomo�� ze strachem, tym mniej pewny stawa� si� jego krok. Ale wci�� jeszcze szed� przed siebie. Baza by�a standardow� termoplastyczn� konstrukcj�, pewn� i hermetyczn�. Bimon zna� kod zamku. Kiedy go wykr�ci�, drzwi otworzy�y si� szeroko. Wewn�trz stacji by�o ch�odno i cicho. Ledwie s�yszalnie bucza�y urz�dzenia klimatyzacyjne. Lampy zapala�y si� automatycznie, kiedy zbli�a� si� do nich. Bimon szybko przeci�� hall, szerok� sal� z fotelami, z p�kami na ksi��ki, niewielkim barem i elektronowymi organami. Dalej by� korytarz, a po jego obu stronach pokoje, w kt�rych nikt nigdy nie mieszka�. W ko�cu tego korytarza znajdowa�y si� laboratoria. Sta�y w nich automaty, badaj�ce planet�, maszyny licz�ce i inny sprz�t. Bimon ju� prawie bieg�. �eby tylko zd��y� zabra� rolki z zapisami automat�w, �eby tylko zd��y� wr�ci� na statek! Bardzo chcia� wr�ci� na statek, cho� doskonale wiedzia�, �e nie jest tam bezpieczniej ni� tu. I nagle zrozumia�, �e umar�. Umar� w m�czarniach z jedn� jedyn� my�l�, �e umar�. Umar� w m�czarniach z jedn� jedyn� my�l�, �e umiera, z koszmarami agonii i zwierz�cym strachem przed nieuniknion� �mierci�. Gdyby m�g� przeanalizowa� sw�j stan, zda�by sobie spraw� z tego, �e po �mierci nie mo�na powt�rnie umiera�, ale niestety nie m�g�. - Stis! Rozkazuj� ci wraca� na Ziemi� - krzykn�� Royd. On tak�e walczy� ze �mierci� i strachem, rozumiej�c nagle, �e to pora�ona strachem wyobra�nia Stisa podsun�a im now� tortur�. �e Oni nie omieszkali wykorzysta� strachu Stis wzmocniwszy go stokrotnie zaatakowali wszystkich trzech. I �e tylko on jeden jeszcze si� trzyma. - Stis, rozkazuj� ci... - Nie... nie... - Stis! - To tch�rzbstwo... Strach... ... rozkazuj�... Strach doda� nagle si� Stisowi i ot�pi� jego umys�.- Wiedzia� teraz tylko jedno: trzeba natychmiast ustali�, kt�ry z nich tu zostanie. Dziesi�� raty umiera�, zanim utwierdzi� si� w swym postanowieniu. Dziesi�� razy umierali Bimon i Royd. - Przecie� temu, kt�ry zostanie, i tak pisana jest �mier�... Wyprawi� ci� na Ziemi�. - Rzuci� si� do Royda. - Musisz straci� przytomno��, by znale�� si� na Ziemi. Musz� ci� uderzy�, Royd. - Rozkazuj�... na Ziemi� - wyszepta� Royd. - Tw�j strach zabije nas. - Musz� ci� uderzy�. Walczy�y w nim teraz strach przed �mierci� i strach przed zdrad�. Waha� si� jeszcze przez chwil�, a potem z ca�ych si� uderzy� Royda. Royd przewr�ci� si� wraz z fotelem, w kt�rym siedzia�. I wtedy Stis opami�ta� si�. Ukl�k� obok starego cz�owieka, zacz�� obmacywa� jego g�ow� i cia�o. Wydawa�o si�, �e Royd ju� nie oddycha. Z jego ust wyciek�a stru�ka krwi. - A wi�c to on. To on tu zostanie. Bimon zataczaj�c si� podni�s� si� z pod�ogi laboratorium. - Royd ! - zawo�a� cicho. Nikt nie odpowiedzia�. - Royd! Stis! - zawo�a� g�o�no, tak g�o�no, jak m�g�. Stis zacz�� si� histerycznie �mia�. - S�yszysz mnie; Bimon?! To by� jednak on! On! On! Royd poruszy� si�. Stis ze strachem spojrza� na starego cz�owieka. M�czyzna wydoby� si� z fotela i bez s�owa podszed� do le��cego na pod�odze blastera. Wzi�� go i ruszy� w stron� Stisa. - Co chcesz zrobi�, Royd?! Dlaczego wzi��e� blaster?! Dlaczego idziesz w moj� stron�?! - Stis, rozkazuj� ci wr�ci� na Ziemi�. Tu ju� nie jeste� , Potrzebny, - Wyganiasz mnie jak tch�rza. Ja przecie� tylko chcia�em sprawdzi�. Ja tylko chcia�em sprawdzi�... - Rolki s� w kieszeni twojej kurtki. Nie jeste� tu potrzebny. Stis oklap�. Run�� na pod�og�, podczo�ga� si� do Royda i wyszepta�: - Ju� d�u�ej nie mog�. Wybacz... nie mog�. ... Wypad� z czterowymiarowej przestrzeni w szpitalu psychiatrycznym, wyszepta�: "To by� Royd", i straci� przytomno��. Royd wypu�ci� z r�k blaster i ten z g�uchym stukiem upad� na pod�og�. Stary cz�owiek postawi� fotel i usiad�. - Stis! Royd! - zawo�a� Bimon. - Tu jestem, m�j ch�opcze - odpowiedzia� stary. Niczego si� nie b�j. U nas wszystko w porz�dku. - Co si� tam u was dzia�o? - Wyprawi�em Stisa na Ziemi�. Tak by�o trzeba. Nie odszed� z pustymi r�kami. Wszystko w porz�dku. Wracaj na statek. Mamy jeszcze sporo roboty. Bimonowi szumia�o w g�owie, nieprzyjemna s�abo�� wype�nia�a ca�e cia�o, ale strach min��. Ju� wi�cej nie umiera�. Wyj�� z aparatury pomiarowej rolki, poupycha� je po kieszeniach i nier�wnym krokiem wyszed� z pomieszczenia bazy. Na p� le��cy w fotelu Royd chyba spa�. Ale kiedy Bimon podszed� do niego, otworzy� oczy i cicho powiedzia�: - Prze�yli�my dzieci�ce strachy Ega i strach przed �mierci� Stisa. Co jeszcze nas czeka? - Teraz ju� nie boj� si� niczego. - Oby tak dalej. A ja si� boj�. Boj� si� o ciebie i ... - chcia� powiedzie� "Ziemi�", ale zamilk�. - Zm�czy�em si�. Pom� mi dosta� si� do ��ka. - On ci� uderzy�! - krzykn�� Bimon. - Jak on �mia� podnie�� na ciebie r�k�?! - Stis eksperymentowa�, synu. Bardzo chcia� si� przekona�. Na kilka sekund straci�em przytomno��, a jednak zosta�em tu. To znaczy... - To znaczy, �e nie mo�esz wr�ci� na Ziemi�. A wi�c to takie eksperymenty przeprowadza� Stis! - Pom� mi dosta� si� do ��ka. Sam nie dam rady. Bimon po�o�y� Royda w ��ku i ten ucich� w jakim� p�nie. Niekiedy otwiera� oczy, patrzy� niewidz�cym spojrzeniem poprzez Bimona i nie odzywa� si� s�owem. Bimon sp�dzi� przy ��ku Royda oko�o godziny. Potem wyszed� z pokoju i skierowa� si� do ster�wki, aby przegl�dn�� rolki, kt�re przyni�s� ze sob�. Zd��y� przejrze� zapisy wykonane przez automaty z powietrza. Pracowa�o mu si� dobrze, tak dobrze , �e m�g� te� obserwowa� wskazania analizator�w p�l. By� ca�kowicie spokojny. Gdyby Oni pojawili si� teraz, analizator pola �wiadomo�ci z pewno�ci� odnotowa�by Ich obecno��. Bimon tak by� poch�oni�ty prac�, �e pierwszy atak strachu po prostu zdziwi� go. Rzuci� si� do analizatora, ale by�o ju� za p�no. Pole �wiadomo�ci zosta�o ju� zdeformowane jego strachem. Nie ba� si� o swoje �ycie, nie. By� przekonany, �e nic mu nie grozi. To by� strach o kogo� innego. I nie jego w�asny, lecz pochodz�cy z zewn�trz. Obcy strach. Ale przecie� by�o tu ich zaledwie dw�ch. On i Royd. Je�li Royd �pi, to jest to strach w czystej postaci. Strach, kt�rym To m�czy jego towarzysza. Blisko�� rozwi�zania doda�a mu odwagi. Poza tym ten strach by� jaki� niejasny. Strach w og�le, nie o siebie. Tego Bimon by� pewien. Staraj�c trzyma� si� w gar�ci ruszy� w stron� kabiny Royda. Kiedy szed� do starego, strach sta� si� bardziej konkretny. Teraz Bimon ba� si�, �e To dotar�o do Ziemi. Widzia�, co tam si� dzieje. Og�lny chaos i podejmowane przez niewielk� grup� ludzi pr�by poradzenia sobie z Nimi. Do strachu Bimona dosz�o poczucie winy. Winy dlatego, �e nie dowiedzia� si�, co to jest. I teraz by�o za p�no na cokolwiek. Ziemia gin�a. Szarpni�ciem otworzy� drzwi pokoju Royda. M�czyzna rzuca� si� na ��ku. Trz�s�cymi si� r�kami Bimon zanurzy� w szklance z zimn� wod� szmatk� i po�o�y� j� na spoconej g�owie starego. Nast�pnie spr�bowa� obudzi� go. W ko�cu uda�o mu si�. Royd ockn�� si�. Tylko przez sekund� nie wiedzia�, co si� dzieje. Potem jego spojrzenie sta�o si� rozumne i m�czyzna spr�bowa� podnie�� si� na ��ku. Bimon pom�g� mu. Strach nieoczekiwanie prysn��. - To byli Oni, Bimon? - Tak. - Co to by�o tym razem? - Strach o Ziemi�, �e Oni tam ju� s�. - Bredzi�em? - Rzuca�e� si� na ��ku. - To by� m�j strach. Bredzi�em tym strachem. Jak d�ugo B�d� czuwa�, tak d�ugo b�d� si� trzyma� w gar�ci. Po�� mi poduszk� pod g�ow�. Bimon spe�ni� pro�b�. Royd u�miechn�� si� i powiedzia�: - Dtugo nie poci�gn�. Kiedy mnie nie b�dzie, powiniene� natychmiast katapultowa� si� na Ziemi�. Bimon przecz�co pokr�ci� g�ow�. - Twoja obecno�� tu nie b�dzie mia�a sensu. Powiniene� wr�ci� na Ziemi� i opowiedzie� wszystko... Pami�tasz pierwsze minuty po naszym przylocie na t� planet�? Strach nie by� wtedy konkretny. Otacza�o nas tylko co� wrogiego, nieprzyjemnego, lepkiego. Przez ca�y czas spodziewali�my si� ataku. Gotowi byli�my podda� si� strachowi. Pierwszy nie wytrzyma� Ego. I zobaczyli�my jego zmaterializowane strachy. By�y one pierwsze, dlatego wydawa�y si� nam nie do wytrzymania. Potem nie wytrzyma� Stis. Nie s�d� go surowo. To by� �elazny cz�owiek. Latam z nim dziesi�� lat. Zaczynali�my wtedy, kiedy o katapultowaniu si� na Ziemi� nikt nie marzy�. I jego strach udzieli� si� nam. Dlaczego? Tortura strachu jest najstraszniejsza, gdy� od razu pozbawia cz�owieka woli. Teraz zosta�o nas dw�ch. I zn�w strach, m�j strach, kt�ry udzieli� si� tobie... A przecie� teraz si� nie boimy... Bimon przytakn��. - Dlaczego teraz si� niczego nie boimy? Dlatego, �e nie boj� si� �mierci? �miechu? Wystrza�u z blastera? Skoku dzikiego zwierza? Nie mam si� czego ba� i teraz To nie ma nade mn� w�adzy. A ty? - Jestem spokojny. Interesuj� mnie teraz tylko dwie rzeczy: twoje zdrowie i Oni. - Memu zdrowiu ani ty, ani ja sam pom�c nie jeste�my w stanie. Jestem stary, a Stis ma mocne pi�ci. A poza tym... jestem bardzo zm�czony. �yciem... Nie. M�wmy tylko o tym. - Dobrze. - To oddzia�ywa na nas tylko strachem. Strachem, kt�rego przyczyny sami mu podsuwamy. Wystarczy, by przestraszy� si� jeden cz�owiek, i wszystkich atakuje ten sam l�k. Nazywamy to wzmocnieniem strachu. Przecie� nic pr�cz tego, co sami wymy�lili�my, nas nie m�czy�o! Nawet ten zabity. - Tak. Ego powiedzia�, �e zabi� cz�owieka. Wydawa�o mu si�. Przecie� nawet nie strzela�. - Ale przestraszy� si�, �e zabi� cz�owieka. A to podsun�o nam dowody, �e tak by�o. - To nie dowody. - Chyba masz racj�. Wiemy przecie�, �e nie dosz�o do �adnego zab�jstwa. Ale dla Ega z jego strachami te niby-dowody by�y dowodami i ch�opiec nie wytrzyma�. Tak jest wsz�dzie. Wsz�dzie stosuj� przeciw nam strach. Ale kim Oni s�? Nieznanym polem czy te� wrogo do nas nastawionym Rozumem? Rozumem, kt�ry zna tylko jedn� metod� walki? - Czy ju� kiedy� zdarzy�o si� co� takiego? - Nie, nie s�ysza�em o czym� takim. Nie wiem. W ekspedycjach zawsze bierze udzia� kto� s�abszy od pozosta�ych. Ale inni, m�niejsi, pomagaj� mu i taki cz�owiek stopniowo m�nieje. Teraz natomiast jest na odwr�t. A zacz�o si� to pi�� lat temu. - Dobrze, �e nie wcze�niej. Wcze�niej nie by�o mo�liwo�ci katapultowania si� na Ziemi�. Co by robi�y za�ogi nie maj�c mo�liwo�ci powrotu w dowolnej chwili na Ziemi�? Wszyscy powariowaliby. - Tak. Dobrze, �e istnieje system katapultuj�cy. Royd zamkn�� oczy. Wida� by�o, �e rozmowa ta wyczerpa�a wszystkie jego si�y. - Niedobrze mi, Bimon. Szkodz� tylko. Blaster, Bimom albo zastrzyk. Nie... Nie doko�czy�, straci� przytomno��. Royd zn�w bredzi� strachem o Ziemi�. Jego widzenia Bimon odbiera� tak wyra�nie, jakby mia�y miejsce na jawie. Znikn�y �ciany statku. Znikn�a Agrikola-4. Tylko rozpalona r�ka Royda powstrzymywa�a go od popadni�cia w ob��d. Nie wiedzia�, jak d�ugo to trwa�o. Nieoczekiwanie Royd odzyska� przytomno��. S�abn�c� r�k� dotkn�� policzka Bimona. - Bimon, Oni s� w nas. Nie mog� wi�cej. R�ka Bimona zawis�a w powietrzu. Royd znikn��. Kiedy po d�u�szej chwili dotar�o to do Bimona, m�czyzna wpad� w zachwyt: co za cz�owiek! Nawet znajduj�c si� w malignie nie chcia� wraca� na Ziemi�. Dopiero kiedy by� pewny, �e nie mo�e si� katapultowa�, b�l i trzy s�owa zgodne z jego pragnieniami przenios�y go na Ziemi�. Royd wypad� z czterowymiarowej przestrzeni na st� operacyjny. - Instrumenty - powiedzia� chirurg. - Ma zmia�d�on� ko�� skroniow�. Bimon zachwyca� si� wytrzyma�o�ci� i si�� woli Royda. Dopiero w chwil� p�niej dotar�o do niego, �e to jego system katapultuj�cy uleg� awarii i �e zosta� sam na sam z Nimi. Pocz�tkowo ogarn�� go strach, ale potrafi� zapanowa� nad sob�. Nie wolno poddawa� si� strachowi, gdy� b�dzie si� on nasila�. Trzeba trzyma� si� w gar�ci. Udawa�o mu si� to. Strachy co prawda napiera�y na� ze wszystkich stron, ale nie poddawa� si� im. Zanuci� piosenk�. Ulubion� piosenk� Ega. Wyprostowa� si�, u�miechn��... i strach zacz�� przechodzi�. Wtedy wyszed� z pokoju Royda, wyszed� ze statku. Nie wzi�� ze sob� blastera. Nie przykrywa� go klosz si�owego pola. Nad planet� wstawa�o s�o�ce. Jego koniuszek wysun�� si� ju� zza horyzontu. Stopniowo strachy Bimona znikn�y ca�kowicie. Szed� na wsch�d, p�ki s�o�ce nie podnios�o si� na tyle, �e zrobi�o si� gor�co. Wtedy zdj�� koszul� i zawr�ci�. Wr�ci� na statek i wzi�� si� do pracy. Ekipa ratunkowa z Ziemi przyb�dzie na pewno. Trzeba tylko wytrzyma� dwa miesi�ce. Dlaczego wytrzyma�? Przecie� by�o mu teraz lekko i weso�o, a prze�yte strachy tylko go �mieszy�y. Zaparzy� sobie kawy i przygotowa� obiad. Po obiedzie zacz�� studiowa� materia�y, kt�re zgromadzi�y automaty. Wieczorem wyszed� na spacer i odkry� w lesie dziwne, niepodobne do ziemskich kwiaty, i narwa� ich ca�y bukiet. Po kolacji przejrza� kopie ta�m, na kt�rych zosta�o zarejestrowane i zapisane wszystko to, co wydarzy�o si� na Agrikoli-4. Nast�pnego ranka by� w doskona�ym humorze, kt�rego nie zepsu� nawet sze�ciogodzinny deszcz. Cokolwiek jednak robi�, my�li jego wci�� obraca�y si� wok� pytania: c� takiego To by�o? I stopniowo my�li te zacz�y uk�ada� si� w hipotez�, stopniowo pojawi�a si� pewno��, �e rozszyfrowa� zagadk�. Pomog�y mu w tym i kopie ta�m, i pami�� odtwarzaj�ca w najdrobniejszych szczeg�ach jego my�li, odczucia i posuni�cia. Pomog�y raporty poprzednich ekspedycji i zas�yszane niegdy� przez niego opowie�ci. I s�owa Royda. Przeanalizowa� wiele fakt�w i zrobi� pierwsze odkrycie. To pojawi�o si� na obszarach kontrolowanych przez Ziemi�, w czasie gdy wprowadzano do u�ytku system katapultuj�cy. Pocz�tkowo tylko w jednym jedynym miejscu. Co si� tam konkretnie wydarzy�o, nie wiedzia�, zreszt� to niewa�ne. Dop�ki nie dowiedzia�y si� o tym inne ekspedycje, nikt si� Tego nie ba�. A p�niej zacz�a si� lawina. Ekspedycja znajduj�ca si� najdalej w kosmosie nie wytrzymywa�a. Dowiadywa�a si�, �e pojawi�o si� To, a �e nikt nie wiedzia�, co, przypadkowy strach jednego z cz�onk�w ekspedycji udzieli� si� innym. Pojawia�y si� nowe strachy, kt�re pot�gowa�y si� i w�drowa�y na Ziemi�. Przychodzi�a kolej na tych, kt�rzy znajdowali si� bli�ej. Teraz oni stawali twarz� w twarz z nieznanym... i na Ziemi� wraca�y nowe ekspedycje. Wydawa�o si�, �e co� bezlitosnego i wrogiego zaciska p�tl� wok� planety. Drugiego odkrycia dokona� Royd. To co� rzeczywi�cie wzmacnia�o strach. Wzmacnianie strachu by�o jego jedyn� cech�. Nie istnia�o bowiem nic konkretnego, co