3295
Szczegóły |
Tytuł |
3295 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3295 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3295 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3295 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Erskine Caldwell
S�uga bo�y
T�umaczy�
Krzysztof Zarzecki
Ksi��ka i Wiedza 1977
Tytu� orygina�u
JOURNirrMAH
Ilustracje na ok�adce i stronie tytu�owej
Mieczys�aw Wasilewski
Redaktor serii
Miros�awa Karpi�ska
Rozdzia� I
MIS By snadne Caldwell
Zapocony, rozklekotany samoch�d skr�ci�
z drogi i utkn�� martwo pod magnoli�. M�-
czyzna przy kierownicy - wysoki i tak chudy,
jakby nie dojada�, odk�d go matka odstawi�a
od piersi - zastyg� z pos�pn� min� i wzro-
kiem utkwionym w rz�dzie ko�lawych sztachet
przed mask�.
Clay Horey, rozparty w swoim krze�le na
werandzie, pochyli� si� do przodu i zmru�y�
oczy ra�one blaskiem s�o�ca i biel� piasku.
Wypatrywa�, kto to taki, niepewny, czy rze-
czywi�cie ma przed sob� �ywego cz�owieka.
Przesiaduj�c tak na werandzie tydzie� po ty-
godniu, rok po roku, patrz�c wci�� na ten sam
suchy, bezbarwny krajobraz, czasami nie do-
wierza� ju� w�asnym oczom,
- A to diabelna lura ta kawa - powie-
dzia�. - Tylko oczy cz�owiekowi mg�� zaci�ga
na taki gor�c. Trzeba b�dzie pomy�le� o jakim
g�siorku. Jedna kukurydz�wka, co jeszcze wy-
rwie cz�owieka z tej dr�twoty.
Nie podnosz�c powiek, stara� si� rozr�ni�
po�r�d fal upa�u dzwoni�cych w uszach jaki�
d�wi�k, kt�ry by �wiadczy� o obecno�ci kogo�
obcego. S�ysza� paplanie s�jek, pisk lemiesza
i r�ne inne dobrze znane odg�osy, jakie za-
wsze nios� si� milami nad piaszczyst� r�wnin�,
ale �aden obcy d�wi�k nie dochodzi� z podw�-
rza przed domem.
- Nikt wa�ny to nie mo�e by� - powie-
dzia� w ko�cu, otwieraj�c szeroko oczy. -
A jak jest, to musia� diablo zmyli� drog�.
Pokiwa� z niedowierzaniem g�ow�, nie
spuszczaj�c oka z pos�pnego m�czyzny, wci��
nieruchomo tkwi�cego w odkrytym wozie. Nie
mia� najmniejszego poj�cia, kto, u Boga Ojca,
m�g� do niego przyjecha� z tej strony, i to
o takiej porze dnia. Nie mia� pieni�dzy na
kupno czegokolwiek, nie mia� pieni�dzy na
sp�acenie cho�by cz�stki d�ug�w - zwyk��
strat� czasu by�o si� zapuszcza� tak daleko od
szosy, �eby si� z nim zobaczy�. 1
Jeszcze raz wyt�y� wzrok, ale jak okiem
si�gn�� nie m�g� dostrzec najl�ejszego poru-
szenia �wiadcz�cego, �e to nie majaki po
dzbanku zbo�owej kawy, kt�r� wypi� na �nia-
danie. Ani jedna chmurka nie p�yn�a po b��-
kicie nieba, najmniejszy powiew nie przebie-
ra� listkami magnolii, nie czu�o si� nic ruchu
nawet w bezkresnych kr�gach i po�lizgach
myszo�ow�w szybuj�cych w g�rze, a teraz
przyby� jeszcze ten rozklekotany samoch�d
i m�czyzna szary od kurzu, r�wnie nierucho-
my jak rz�d ko�lawych sztachet wzd�u� dro-
gi.
Clay pragn�� si� za wszelk� cen� utwierdzi�
w przekonaniu, �e to, co widzi, jest tylko z�u-
dzeniem wzroku zm�czonego upa�em i biel�
piasku. Mia� ochot� �ci�gn�� kapelusz na oczy
i zdrzemn�� si� jeszcze troch� przed kolacj�.
Spr�bowa� to uczyni�, ale majak nie chcia� ja-
ko� znikn�� tylko dlatego, �e si�gn�� r�k� do
ronda. Poderwa� si� z powrotem na krze�le,
z�y i niespokojny, i j�� na nowo wypatrywa�.
- Nikt wa�ny to nie mo�e by� - powie-
dzia�. - Nie zd��y� jeszcze zjecha� z drogi
i ju� gasi motor. Jak facet tak si� trz�sie nad
ka�d� kapk� benzyny, to jeszcze nie widzia-
�em, �eby to by� kto wa�ny.
Min�o pewnie z pi�� minut, gdy nagle mo-
tor zapali� ni z tego, ni z owego. Zakurzony
m�czyzna podskoczy� za kierownic�, po czym
zn�w znieruchomia� sztywny i wyprostowany.
Wygl�da�o, jakby przez ca�y czas tego w�a�nie
oczekiwa�, a w ko�cu zosta� zaskoczony w
chwili nieuwagi.
Tymczasem silnik pracowa� coraz szybciej
i szybciej. Kiedy w wozie, kt�ry szed� w upal-
ny dzie� bez wody w ch�odnicy i z niedosta-
teczn� ilo�ci� oleju w karterze, zaczyna po
wy��czeniu zap�onu ni z tego, ni z owego dzia-
�a� motor, nie trzeba zbyt d�ugo czeka� na na-
st�pstwa. Clayowi wydawa�o si�, �e w�z si�
lada chwila rozpadnie na kawa�eczki od wi-
bruj�cych zgrzyt�w, kt�re nim wstrz�sa�y od
b�otnika do b�otnika, kiedy raptownie motor
zabrz�cza� jak p�kni�ta spr�yna w budziku,
po czym nast�pi� og�uszaj�cy wybuch w roz-
klekotanej rurze wydechowej. Na tym si�
sko�czy�o.
Teraz, kiedy by�o po wszystkim, nieznajomy
rozlu�ni� napi�te mi�nie. S�up g�stego, czar-
nego, mdl�cego dymu, kt�ry si� k��bi� nad wo-
zem, zaczyna� si� powoli przesuwa� w stron�,
domu. W oddali zamar�o echo wybuchu i za-
raz ponad korony drzew wzbi�o si� stado sp�o-
szonych s�jek, ko�uj�c z takim lamentem, jak-
by odkry�y na ga��zi w�a.
- Trzeba b�dzie chyba wsta�, dowiedzie�
si�, czego on tu w�a�ciwie szuka - powiedzia�
Clay. - Nie ma taki nawet do�� oleju w g�o-
wie, �eby podej��, schowa� si� przed �arem.
Czarny s�up dymu rozp�ywa� si� powoli w
rozpra�onym powietrzu, ale mdl�cy fetor wy-
pe�ni� ca�� werand� i j�� si� przedostawa�
przez otwarte drzwi i okna do wn�trza domu.
Clay poderwa� si� na r�wne nogi, przewra-
caj�c krzes�o.
- Niech to diabli! - powiedzia�, rozbudzo-
ny w ko�cu do reszty. Czu�, �e zaczyna go
mdli� w do�ku. - Podjedzie ci taki pod sam
dom i tylko smrodu narobi! Jak �yj�, nie by-
�em taki w�ciek�y!
Nie m�g� tego znie�� ani chwili d�u�ej. Prze-
chyli� si� przez por�cz werandy i uj�wszy czu-
bek nosa w dwa palce dmuchn�� z ca�ej si�y.
Ale zapach pozosta� jeszcze bardziej mdl�cy.
- Niech to wszyscy diabli! Podjedzie ci ta-
ki pod sam dom i nasmrodzi! - wrzasn��
z pasj� w stron� wysokiego, ogorza�ego m�-
czyzny.
Z w�ciek�o�ci j�� wali� w belk� podtrzymu-
j�c� dach werandy, a� dom zadr�a� w posa-
8
dach. 'Narobi� tyle ha�asu, �e przybieg�a Dene.
Zatrzyma�a si� w drzwiach sieni, za jego ple-
cami.
- Kto tu tak nasmrodzi�, Clay? - spyta�a
�api�c dech. - Jak �yj�, nie by�o tu takiego
smrodu.
Clay wskaza� m�czyzn�, kt�ry w�a�nie wy-
siada� z samochodu pod magnoli�. Mrukn�a
co�, czego nie zrozumia�, i obci�gaj�c sp�dnic�
uciek�a w pop�ochu z werandy.
Clay zszed� po schodkach na podw�rze. M�-
czyzna wysiad� ju� i przechadza� si� wielkimi
krokami ko�o samochodu, rozprostowuj�c kola-
na i zatrzymuj�c si� co chwila, �eby potrz�-
sn�� to jedn�, to drug� nog�. Ubranie mia�
wymi�toszone i ca�kiem szare od kurzu, sk�r�
na twarzy ogorza�� i jakby zbryzgan� br�zow�
farb�.
- Jestem Semon Dye - powiedzia� mie-
rz�c Claya od st�p do g��w takim spojrzeniem,
jakby mia� przed sob� ko�ek. - A ty co� za
jeden?
I wyci�gn�� znienacka r�k�, sztywn� jak
dr�g wetkni�ty w r�kaw starej kapoty. Clay
�ypn�� na wyci�gni�t� d�o� i j�� si� cofa� krok
za krokiem w stron� p�otu. Ale r�ka by�a
wci�� tu� przed nim.
- Ja ci powiedzia�em, kto jestem - rzek�
Semon. - A ty co?
Clay przyparty do p�otu, nie spuszcza� oka
z �apy o wielkim kciuku, kt�ry stercza� mu
tu� przed nosem jak nie wykszta�cona kolba
kukurydzy.
- Niby ja? - powiedzia�. - No, Clay
Horey jestem.
Semon z�apa� go za r�k� i j�� potrz�sa�, a�
Clay poczu�, �e mu mdleje rami�.
- Bardzo mi przyjemnie - m�wi� Semon,
wci�� wymachuj�c jego r�k�. - Bardzo przy-
jemnie.
Rozlu�ni� u�cisk i d�o� Claya opad�a na bio-
dro bezw�adnie jak woreczek �rutu. Przez ra-
mi� Claya j�� teraz taksowa� dom i stajni�,
wykr�caj�c szyj�, �eby lepiej widzie�.
- Pierwsza klasa gospodarka - rzek� wre-
szcie. - Mia�em i ja kiedy� niczego sobie
farm�.
Obr�ci� si� i popatrzy� wzd�u� drogi. W od-
leg�o�ci kilkuset jard�w sta�y przy niej domki,
w kt�rych mieszkali Murzyni. Przed nimi roz-
po�ciera�y si� pola bawe�niane, za nimi wida�
by�o lini� drzew obrze�aj�cych rzeczk�. D�ugo
nie odrywa� oczu od murzy�skich bud.
- Twoi ludzie? - zapyta�.
Rozwar� szeroko oczy i kiwa� wolno g�ow�,
wpatruj�c si� w wargi Claya. Clay pokiwa�
g�ow� w takt ruch�w Semona, ale w por� si�
opami�ta� i nie otworzy� oczu tak szeroko jak
on.
- Niby Hardy i George? - spyta�. - Ano,
siej� mi troch� kukurydzy w tym roku. Robi�
teraz gdzie� w polu.
Semon si� odwr�ci� i zamar� zn�w z oczami
10
utkwionymi w domki przy drodze. Clay po-
szed� za jego wzrokiem, ale nie m�g� dostrzec
nic godnego uwagi.
Gdy tak stali i patrzyli, z jednego z domk�w
wysz�a m�oda Murzynka i zacz�a si� oddala�
drog�.
Clay nie m�g� si� doczeka�, kiedy wreszcie
Semon zdradzi, czym w�a�ciwie si� zajmuje,
i wyja�ni, co go tu sprowadza. Nie by� przy-
zwyczajony, �eby ni z tego, ni z owego nad-
je�d�a� kto� nieznajomy i zatrzymywa� si�
przed domem. Szosa by�a oddalona o jakie�
osiem, dziewi�� mil, a polna droga, przy kt�rej
sta� dom, prowadzi�a donik�d - urywa�a si�
nagle po�r�d trzcin trzy mile w g�r� rzeczki.
Ale Semon nie przejawia� jako� ch�ci t�uma-
czenia, co go przywiod�o w te strony.
- Pan nietutejszy? - spyta� wreszcie Clay
nie mog�c ju� d�u�ej wytrzyma�.
- I tak, i nie - odpar� Semon. - Nietu-
tejszy i tutejszy.
D�gn�� nagle Claya swoim sztywnym palu-
chem w lewy bok, cmokaj�c r�wnocze�nie
wargami - zabrzmia�o to, jakby przywo�ywa�
psa.
- Jak Boga kocham, cz�owieku! - wrza-
sn�� Clay podskakuj�c wysoko w g�r�. - Nie
r�b nigdy takich kawa��w!
- Taki� �achotliwy? - spyta� Semon.
Clay zmierzy� go uwa�nie k�cikiem oka.
- �eby �achotliwy, to nie. Ale od szczenia-
11
ka nie znosi�em, jak mnie kto dziaba� pod
�ebra.
- Tak, niekt�rzy tego nie znosz� - powie-
dzia� Semon. - Wida� i ty taki jeste�.
- Mo�e i jestem - przyzna� Clay spogl�-
daj�c z ukosa i g�adz�c si� po �ebrach. - Ale
co komu do tego?
' Po raz pierwszy Semon si� roze�mia�. Nie
ogl�daj�c si� na Claya ruszy� w stron� domu.
- To dopiero frajda po takiej podr�y wy-
le�� z wozu i rozprostowa� ko�ci - powie-
dzia�. - A najwa�niejsze, �e zajecha�em dobrze
w czas na kolacj�.
Byli w p� drogi do werandy. Clay podbieg�
i z�apa� Semona za po�� marynarki.
- Wolnego - powiedzia� z gro�b�, ci�gn�c
kurczowo za po��. - Chwileczk�, je�li �aska.
Semon oswobodzi� si� jednym szarpni�ciem.
- Oj, Horey, nie podno� r�ki na s�ug� bo-
�ego - powiedzia� surowo.
Clay wlepi� wzrok w ogorza�� twarz Semo-
na.
- Co? Chyba pan nie jest kaznodziej�?
zapyta� z dr�eniem, dopiero teraz spostrzega-
j�c zakurzony czarny garnitur, czarny ka-
pelusz i czarn� muszk� Semona, w�sk� jak
tasiemka.
- I owszem, jestem - potwierdzi� Semon
i zmarszczy� brwi tak, �e utworzy�y jedn� pro-
st� krech�. - Zapami�taj sobie, Horey, nie
podno� nigdy r�ki na s�ug� bo�ego. Jestem
Semon Dye.
12
Wyci�gn�� rami�, �eby d�gn�� Claya swoim
sztywnym paluchem, ale Clay uskoczy� w por�.
- No, jak tak, to co innego - powiedzia�
i ruszy� przodem, prowadz�c Semona na we-
rand�. - To ca�kiem co innego, jak pan jest
Semon Dye. Tam pod drzewem, jak pan mi
powiedzia� swoje nazwisko, us�ysza�em nawet,
nie powiem, ale jako� si� nie po�apa�em. Dia-
blo jestem wdzi�czny, �e mi pan przypomnia�.
Bo nie wiem, czemu sobie wbi�em w g�ow�, �e
z pana to musi by� kawa� drania i �e po nic
dobrego pan tu nie przyjecha�. Ale tak to ca�-
kiem co innego. Przyjmiemy pana z otwarty-
mi ramionami. Diablo jestem kontent, �e pan
przyjecha�. Dumny jestem, �e do mnie. Tak,
jestem kontent, dumny jestem.
Semon spogl�da� na niego z wysoka, u�mie-
cha� si� i kiwa� g�ow� na znak, �e wcale si�
nie czuje ura�ony.
- Diablo dumny jestem, �e pan do mnie
zajecha� - powt�rzy� Clay. - Przyjecha� pan
pewnie, �eby tu gdzie� w okolicy wyg�osi�
kazanko, co?
- A po c� by innego - odpar� Semon.
Zatrzyma� si� i jeszcze raz spojrza� w stron�
murzy�skich bud. Dziewczyna znikn�a ju� za
zakr�tem drogi. - Co, bracie, my�l�, �e mnie
chyba zakwaterujesz na jaki� czas?
- Ano, zrobi�, co si� da - rzek� Clay. -
Ale �eby tak prawd� powiedzie�, to u mnie
si� nie przelewa. Mam to, co pan widzi, i nie-
wiele wi�cej.
�13
- Dobra jest - powiedzia� Semon k�ad�c
Clayowi r�k� na ramieniu. - Ja tam jestem
przyzwyczajony zadowala� si� byle czym. Tyl-
ko jak mam ochot� pofiglowa� z dziewczynka-
mi, to co innego. Prawdziwy m�czyzna, jak
poczuje wol� bo�� i musi sobie troch� pot�go,
nie zadowala si� byle czym jak jaki� pierwszy
lepszy.
- Nie wiem, czy powinienem m�wi� -
rzek� Clay. - Ale �eby tak prawd�...
- Och, nie wyobra�aj sobie, bracie, �e ju�
si� bior� do rzeczy - wtr�ci� Semon klepi�c
go po ramieniu. - Jeszcze si� nawet nie zd�-
�y�em porz�dnie rozejrze�.
- W�a�nie to chcia�em powiedzie� - podj��
Clay. -- Mo�e to Wcale nie jest takie miejsce,
za jakim pan si� rozgl�da. Bo �eby tak prawd�
powiedzie�...
- Ju� ty sobie o to g�owy nie susz, Horey.
Rozpatrz� si� do jutra rana. W najgorszym
razie zbieram manatki i jazda dalej. Jestem
prawie ca�e �ycie w�drownym kaznodziej�
i potrafi� zbiera� plony nawet tam, gdzie inni
widz� tylko ug�r.
Clay potrz�sn�� g�ow�, ale przysun�� mimo
wszystko krzes�o, �eby Semon mia� gdzie
usi���.
- U nas to nie b�dzie takie �atwe - po-
wiedzia� pomy�lawszy chwil�. - Sam ju� nie
wiem, ile lat nie by�o tutaj �adnego dorzecz-
nego kaznodziei. Mo�e osiem albo nawet dzie-
wi��. Ostatni, kt�rego pami�tam, ma�o ze sk�ry
14
nie wylaz�, ale psu na bud� si� to wszystko
nie zda�o. Jak ju� odje�d�a�, powiedzia�, �e
ludzie tutaj za daleko zabrn�li, �eby im. mo�na
by�o pom�c w tym �yciu.
- Im wi�ksi grzesznicy, tym bardziej lubi�
ich nawraca� - rzek� Semon zadzieraj�c nogi
za por�cz werandy i rozpieraj�c si� w krze-
�le. - Po to tutaj przyjecha�em, �eby wyko-
rzeni� z was wszystko z�o. A jak ja si� ju� raz
do czego� zabior�, to nie przerywam w po�o-
wie.
- Diablo ci�k� b�dzie pan mia� robot�. Nie
wie pan, jacy u nas ludzie w Rocky Comfort.
Ja si� tutaj urodzi�em i mieszkam ca�e �ycie,
to ich znam. Jakby mnie tak kto spyta�, to
nie wiem, czy widzia�em takich grzesznik�w,
jak Georgia d�uga i szeroka. Szczer� prawd�
m�wi�, jak Boga kocham.
- To wszystko dlatego, �e nie by�o tu jesz-
cze Semona Dye, �eby im przep�dzi� diab�a zza
sk�ry - powiedzia� Semon potrz�saj�c g�o-
w�. - Jak d�ugo jestem kaznodziej�, nie mia-
�em jeszcze ani jednej reklamacji. Ludzie
wsz�dzie wiedz�, �e Semon Dye umie sobie
radzi� z diab�em. I cho�bym mia� pa�� trupem,
z Rocky Comfort te� go przep�dz�.
Clay popatrzy� na Semona. Zmierzy� wzro-
kiem jego �apska, d�ugie cia�o zgi�te wp�,
wielkie nogi zadarte na por�cz.
- Ja tam nie potrzebuj� kaza� tak bardzo
jak niekt�rzy - poinformowa� Semona. _
Dumny jestem, �e mog� to powiedzie�. �yj�,,
15-
jak Pan B�g przykaza�, ju� jakie siedem albo
osiem miesi�cy. A mo�e i wi�cej. Nie pami�-
tam, �ebym si� kiedy prowadzi� tak porz�dnie
jak teraz. Takiego co� we mnie wlizie czasami,
sam nie wiem co. Po prostu mi si� odechciewa
wszystkich �wi�stw i ju�. Wol� sobie tak sie-
dzie� na werandzie przez ca�� wiosn� i lato,
jak si� gdzie ci�ga� i �ajdaczy�.
- Wszyscy grzesz� - skonstatowa� pos�p-
nie Semon.
- Wszyscy? - spyta� Clay i zawaha� si� na
moment. - Pan te�?
Semon parskn�� kr�tkim �mieszkiem. Obr�-
ci� si� w stron� Claya, jakby go mia� zamiar
znowu d�gn�� pod �ebra, wi�c Clay si� odsu-
n�� z krzes�em jeszcze o kilka cali.
- Ja jestem Semon Dye - powiedzia� przy-
bieraj�c nagle surowy wyraz. - O mnie Pan
B�g nie potrzebuje si� k�opota�. Mo�e mi
�mia�o zostawi� woln� r�k�.
- Czasami to musi by� nawet wygodne -"
zauwa�y� Clay.
- No, bracie! - rzek� Semon mru��c jedn�
z bruzd na swojej ogorza�ej twarzy. - Jakby�
wiedzia�.
Tu� za najbli�szym oknem da� si� s�ysze�
jaki� szmer. Semon i Clay odwr�cili si� jedno-
cze�nie.
- Zdaje si�, �e nie mieszkasz tutaj sam, co,
Horey? - spyta� Semon.
-' Ano, tak na oko, to mo�na by my�le�,
�e sam. Ale tam w. domu jest moja �ona. Ani
16
chybi to j� s�yszeli�my przed chwil�. Taka,
bestia, ciekawa, jak si� tylko zjawi kto nie-
znajomy. Ale �eby przysz�a, porozmawia�a, jak
kogo nie zna od dziecka, to nie, jak os�a za
ogon trzeba j� ci�gn��. Pobrali�my si� nie
dawniej jak jesieni�. Gdzie� w listopadzie oj-
ciec Dene zacz�� kw�ka� i kipn��. Nie min�y
trzy dni, jak umar�, ju�e�my si� z Dene po-
brali.
Semon pokiwa� g�ow� z aprobat�,
- No, i jest tu jeszcze gdzie� ten ma�y,
Vearl. To ch�opak mojej poprzedniej �ony. Ale
jego to wiele w domu nie wida�. Na to wy-
chodzi, �e woli przesiadywa� z Susan i Jej
czarnymi bachorami.
Semon pokiwa� znowu g�ow�. Zwil�y� wargi
j�zykiem i otar� je wierzchem d�oni.
- To �adnie, Horey. W naszych czasach
m�czyzna powinien mie� �on�. Nigdy nie zo-
staj� d�u�ej ni� dzie�, jak trafi� do domu,
gdzie m�czyzna nie ma �ony.
- To prawdziwa przyjemno�� tak tutaj sie-
dzie� i s�ucha�, jak pan m�wi - powiedzia�
Clay. - Otworzy pan usta i zaraz wiadomo,
�e z pana to naprawd� m�dry ch�op. S�ysza-
�em, ludzie m�wili, �e drugiego takiego m�dre-
go jak Semon Dye to chyba w ca�ym kraju nie
znajdzie. Ale ani mi si� �ni�o, �ebym do�y�
kiedy takiego dnia, �e pan podjedzie i wysi�-
dzie przed moim domem. A jak si� tak zasta-
nowi�, to chyba nigdy nie spotka�em nawet
takiego, co by pana widzia� na w�asne oczy.
17
S�ysze� s�ysza�em, r�ne r�no�ci o panu ga-
dali. A teraz to pewnie i sam b�d� m�g� opo-
wiedzie� to i owo. Jak tylko us�ysz�, �e gdzie�
zaczynaj� m�wi� o Semonie Dye, zaraz si�
wtr�c�. Zasun� im tak� gadk�, �e im oczy
zbielej�.
Nast�pi�a d�u�sza przerwa. Clay musia� na
nowo nabra� tchu, a Semon nas�uchiwa� ja-
kich� odg�os�w z domu.
- S�uchaj, Horey - zapyta� - m�wi�e�, �e
ile ma lat twoja �ona?
- �mieszne - powiedzia� Clay. - Ani w
z�b sobie nie przypominam, �ebym m�wi�, ile
Dene ma lat.
- Och - rzek� Semon - mam si� tu u cie-
bie zatrzyma� na jaki� czas, to chcia�em wie-
dzie�, co trzeba.
- No, Dene sko�czy�a jak raz pi�tna�cie -
powiedzia� Clay. - Tak �eby nie sk�ama�, to
nie doros�a jeszcze ze wszystkim. Ale mnie
tam bez r�nicy. Lubi� mie� w domu tak�
dziewczyn� jak Dene, co si� dopiero uczy, jak
dogodzi� m�czy�nie. Niekt�rzy toby powie-
dzieli, �e ka�da si� nauczy pr�dzej albo p�-
niej. I by si� poszkapili, bo to nie zawsze to sa-
mo, jak tak wzi�� na d�u�ej. Najprz�d to cieszy
serce m�czyzny patrzy�, jak dziewczyna do-
piero si� tego uczy, co potrzeba. A p�ni�j to
wcale nie ka�da si� nauczy, tak naprawd�,
A Dene potrafi uprzedzi� ka�de moje zachce
nie, Czasami, ja sam jeszcze nie wiem, czego
b�d� od niej chcia� za chwil�, a ona ju� wie.
Zawsze mnie wyprzedzi o ten jeden kroczek..
To jest jak si� patrzy �ona dla m�czyzny.
- Taka jest ta twoja �ona?
- No, taka! - powiedzia� Clay z dum�
i podrzuci� g�ow�.
- To ty jej pewnie nie dajesz ani chwili
spokoju, co, bracie?
Semon pochyli� si� w stron� Claya i d�gn��
go swoim sztywnym paluchem w bok. Clay si�
zerwa� z krzes�a z takim wrzaskiem, jakby go
kto postrzeli�.
- Jak Boga kocham, cz�owieku! - wy-
krzykn��. - Nie r�b nigdy takich kawa��w!
Nie znosz�, �eby mnie kto dziaba� paluchem
pod �ebra!
Semon si� odwr�ci� jak gdyby nigdy nic.
- Wiem, o czym m�wisz, Horey - powie-
dzia� uroczy�cie. - Wiem doskonale, o czym
m�wisz. Dziewczyna ma wyczucie. To jak
obszy� s�owo na to, co chcesz powiedzie�. A jak
dziewczyna ma wyczucie i wie, czego m�czy-
zna b�dzie od niej chcia� za chwil�, kiedy b�-
dzie chcia�, �eby si� przytuli�a albo poca�owa�a,
�eby mu da�a je�� albo ogrza�a, a kiedy b�dzie
chcia� si� z ni� po prostu po�o�y�, to jest w�a-
�nie dziewczyna, o kt�r� ka�dy ch�op b�dzie si�
bi� jak ry�.
- To taka jest moja �ona? - zapyta� Clay
pochylaj�c si� do przodu. - Taka jest Dene?
- No, bracie! - powiedzia� Semon kiwaj�c
g�ow� i drapi�c si� po nodze. - Taka jest two-
ja �ona, wypisz, wymaluj.
18
Clay si� poderwa� i przeszed� do schodk�w
i z powrotem. Stan�� wpatruj�c si� wyba�u-
szonymi oczami w Semona.
- Jak Boga kocham! - powiedzia� patrz�c
z podziwem na Semona. - Jak Boga kocham,
niech mnie diabli!
- Co z tob�, Horey?
- Ale m�dry z ciebie ch�op, Semon. Niech
mnie wszyscy diabli, jake� mi z ust nie wyj��
akuratnie tego, co chcia�em powiedzie�.
Rozdzia� II
Semon pochyli� si� i jednym ruchem pod-
sun�� Clayowi pod nos �ap�, wielk� i czerwon�
jak szynka prosi�cia. Clay spojrza� nie wie-
dz�c, co z ni� pocz��, po czym z�apa� stercz�cy
kciuk i potrz�sn�� nim raz i drugi. Dokonaw-
szy tego chcia� pu�ci�, ale palce Semona zd�-
�y�y tymczasem ople�� jego d�o�.
- Widz�, Horey, �e jeste�my podobni do
siebie jak dwie krople wody - powiedzia�
Semon. - B�dziemy trzyma� sztam�, co?
Niech ci �ap� u�cisn�.
I �cisn�� tak, �e Clayowi nie pozosta�o w niej
nic czucia.
- �ebym tak dobrze rozumia�, o czym ty
gadasz, to nie powiem - o�wiadczy� i uwol-
niwszy r�k�, j�� rozciera� palce.
- �e trzeba by�o dopiero takiej dziewczy-
oy" no, jak jej tam, �eby�my si� dogadali jak
m�czyzna z m�czyzn� - rzek� Semon. --
No, ja i ty. Jak tylko mi powiedzia�e�, �e two-
ja �ona jest z tych, co umiej� uprzedzi� ka�de
�yczenie, to od razu wiedzia�em, �e�my si� do-
brali w korcu maku.
- Co, to i ty masz tak� �on� jak Dene? -
spyta� Clay.
- Ja? �on�? - powiedzia� Semon. - Nie,
bracie, nie mam. Ostatnia, kt�r� mia�em, pu�-
ci�a mnie kantem trzy lata temu. Wynios�a si�
do Atlanty.
Clay utkwi� wzrok w przyszwach swoich
but�w. Nie m�g�by w tej chwili spojrze� Se-
monowi w twarz.
- Diablo mi ciebie �al, Semon - powie-
dzia� w ko�cu. - Jak Boga kocham, �al mi
ciebie. I sam nie wiem, co ci powiedzie�. Bo
zupe�nie na to wychodzi, jakby� si� spodzie-
wa�, �e ci co poradz� albo jak. Ale widzisz, my
z Dene... A niech to wszystko diabli!
Semon wyci�gn�� swoje d�ugie rami�
i trzepn�� Claya po plecach.
- Przyjecha�em, �eby tu wyg�osi� kazanie,
Horey - powiedzia�. - B�g mnie wys�a�, �e-
bym je�dzi� po Georgii, g�osi� jego s�owo i od-
wodzi� ludzi od grzechu. Najgorsi grzesznicy
na ca�ym �wiecie mieszkaj� w Georgii, powie-
dzia� mi. A ja mu na to, �e wyliz� ze sk�ry,
ale ich nawr�c�.
- A gdzie ty chcesz wyg�osi� to kazanie?
- No, w ko�ciele - powiedzia� Semon. -
Przecie�, chyba macie tu gdzie� ko�ci�.
21
- Ko�ci�?
- No, ko�ci�. Ko�ci� w Rocky Comfort.
Przecie� chyba macie w Rocky Comfort ko�-
ci�?
Clay popatrzy� na sosny po drugiej stronie
�drogi.
- A to� mi zada� bobu - rzek� w ko�cu. -
Jak w Rocky Comfort jest co� takiego, to, jak
Boga kocham, nie wiem, w kt�r� stron� si�
obr�ci�, �eby do niego trafi�.
- No, a gdzie ludzie chodz� s�ucha� kaza�?
- Nikt nie chodzi s�ucha� kaza�. Przynaj-
mniej ja nic o tym nie wiem. Kiedy� to by�
ko�ci� w Rocky Comfort, tam gdzie rzeczka
skr�ca, b�dzie st�d mil� albo troch� wi�cej
drog�. Ale potem Tom Rhodes przerobi� go
na stodo��. Wiosn� trzyma tam naw�z, a po-
tem jesieni�, jak zbierze bawe�n�, to znowu�
trzyma nasienie. �awki wyrzuci�, kazalnic�
te�. Por�ba� wszystko na opa�. Mo�na by z To-
mem o tym pogada�, ale bo to warto?. Tom
i tak nie da pozwole�stwa.
- To chyba b�d� musia� wyg�osi� kazanie
w szkole - powiedzia� Semon pomilczawszy
par� minut. - Jak daleko jest st�d do szko�y?
- Ano, b�dzie z p�torej mili. Szko�a jest
za farm� Toma.
- Chyba szko�y ten tw�j Tom nie zarekwi-
rowa�?
- Nie, szko�� to ju� zostawi� w spokoju.
Jak przyjdzie dobry rok, tam si� przez trzy.
cztery miesi�ce odprawiaj� lekcje. To i zosta-
wi� j� w spokoju.
- Dobra, wyg�osz� kazanie w szkole. Mo-
�esz rozgada� po ludziach, �e w niedziel� Se-
mon Dye wyg�osi kazanie.
- A bo to trzeba rozgadywa�? - powie-
dzia� Clay. - I tak si� wszyscy zwiedz�. Jak-
by to w Rocky Comfort mog�o si� co przyda-
rzy�, �eby si� zaraz nie roznios�o po ludziach
jak zaraza.
Semon podni�s� palec.
- Ciii! - szepn��. - Kto tam jest?
- Niby gdzie? - spyta� Clay. - Nie widz�
nigdzie �ywej duszy.
Semon wsta� i omijaj�c krzes�o Claya zacz��
si� skrada� w stron� drzwi. Kiedy ju� mia�
wpa�� do �rodka, Clay si� zerwa� na r�wne
nogi i podskoczy� do niego.
- Wolnego, Semon, wolnego. Co ty takiego
knujesz?
- Kto� tam jest za tym oknem - powie-
dzia� Semon. - Chcia�em tylko zobaczy�, kto
to taki.
- Diab�a tam! - powiedzia� Clay. - Chy-
ba to jest jeszcze m�j dom, co? Jak ju� ko-
niecznie trzeba zobaczy�, sam to jeszcze po-
trafi� zrobi�.
- To id�, zobacz, Horey. Tylko przypro-
wad� tego kogo� tutaj - upomnia� go Se-
mon. - Ja tu siedz� i czekam.
Clay zerkn�� do sieni czekaj�c, �eby Semon
wr�ci� na swoje krzes�o. Kiedy tamten wresz-
22
23
ci� si� usadowi�, wszed� na palcach do �rod-
ka.
Po paru minutach dobieg�y na werand� od-
g�osy szamotania. Semon podni�s� si� i czeka�.
Sta� w progu, kiedy Clay si� pojawi� w sieni
wlok�c za sob� Dene.
- Taka, bestia, p�ochliwa, jak poczuje obce-
go - j�� t�umaczy� Semonowi. - Ale ty si�,
Semon, nie zra�aj, jakby si� zestracha�a
i chcia�a ucieka�. M�wi�em, sko�czy�a dopiero
pi�tna�cie lat i nie zwyczajna jeszcze, �eby
kto obcy do nas przyje�d�a�.
Semon chwyci� j� pod drugie rami� i po-
m�g� Clayowi wyprowadzi� na werand�. Kie-
dy ju� byli na zewn�trz, u�miechn�� si� do
Dene i poklepa� j� delikatnie po po�ladkach.
Clay prze�kn�� �lin�.
- Wolnego, dobrze? - powiedzia�.
- Tylko ty si�, bracie, nie gor�czkuj -
rzek� Semon. - Chc�, �eby si� troch� oswoi�a.
Z dziewczyn� tak samo jak ze �rebakiem,
kiedy narowisty: trzeba pog�aska�. Nic nie po-
radzisz, dop�ki nie pog�aszczesz, �eby si� tro-
ch� ob�askawi�. Farmer jeste�, to powiniene�
wiedzie�.
Clay zrobi� krok i pchn�� Semona z ca�ej
si�y. Semon ani drgn��.
- Diab�a tam! - powiedzia� Clay. - Wcale
mi si� to nie podoba.
Semon u�miechn�� si� do Dene i Dene pod-
nios�a na niego wzrok. Pog�aska� j� jeszcze
raz.
- No, widzisz, bracie? - powiedzia� spo-
gl�daj�c na Claya. - Nie m�wi�em? Wystar-
czy par� razy poklepa�, �eby ob�askawi� naj-
bardziej narowistego �rebaka i najbardziej
p�ochliw� dziewczyn�. Teraz, jak zobaczy�e� na
w�asne oczy, chyba mi ju� wierzysz, co?
Clay popchn�� Dene w stron� krzes�a. Usiad-
�a pr�dziutko i popatrzy�a najpierw na jedne-
go, potem na drugiego. Clay poczu� ulg�, kiedy
usiad�a. �ypn�� na Semona.
- Jeszcze nigdy Dene nie pozwoli�a si� tak
ob�askawi� nikomu obcemu - powiedzia�. -
Ale co� mi si� widzi, �e tym razem to wcale
nie jej wina.
- No, no, Horey. Usi�d�, uspok�j si� troch�.
Jeste�my tutaj wszyscy biali, nie ma znowu co
tak bardzo si� gor�czkowa�. Po co zaraz ska-
ka� sobie do oczu? Ja tam, je�li co, to mog�
sobie tylko powinszowa�, �e zajecha�em do
ciebie. Dumny jestem jak cholera, �e zatrzy-
ma�em si� u faceta, kt�ry ma tak� przystojn�
�on�.
Dene si� podnios�a i chcia�a umkn�� z we-
randy, ale Clay j� z�apa�.
- Gdzie ty si� znowu wybierasz? - za-
pyta�.
- Musz� pomy�le� o kolacji - powiedzia�a.
- Niby racja. Najwy�szy czas, �eby po-
my�le� o czym� do zjedzenia. Powiedz Sugar,
�eby kolacja by�a jak si� patrzy. Semon musi
by� g�odny jak wilk.
Dene wsta�a znowu i pu�ci�a si� p�dem do
24
25
drzwi. Dawno znikn�a z oczu, a Semon wci��
za ni� patrzy�.
- Kto to jest Sugar - zapyta� ni z tego,
ni z owego.
- Sugar? - odpar� Clay. - No, taka jed-
na... Przychodzi gotowa�.
- S�uchaj, bracie. Czy ona nie jest przy-
padkiem czarna, ta Sugar?
- Liczy si�, �e czarna. Ale tak naprawd�
to wcale nie jest czarna. Taka troch� smag�a,
- Mulatka, co, Horey? No, no!
Znieruchomia�, z wzrokiem utkwionym w
magnoli� przed domem. Wci�gn�� g��boko
w p�uca zapach drzewka.
- Ale �onk� to masz palce liza�, Horey -:
rzek� w ko�cu, kiwaj�c g�ow� w stron� Cla-
ya. - I w og�le nie�le si� chyba urz�dzi�e�.
- Ano, prawda. Jak m�czyzna ma tak�
dziewczyn� jak Dene, to co mu jeszcze potrze-
ba. Mia�em dot�d trzy, cztery, pi�� �on, ale tak
po mojemu, �adna si� do niej nie umywa. Ta,
kt�r� mia�em, zanim sobie wzi��em Dene, te�
niby by�a niczego. Lorene si� nazywa�a, to jej
ch�opak ten Vearl, co lata z bachorami Susan.
Z pocz�tku to Lorene by�a jedn� z najlepszych
�on, jakie mia�em, ale p�niej takiego co�
w ni� wst�pi�o, �e ani j� ju� grza�o, ani zi�bi-
�o, czy mi si� co podoba, czy nie. Czasami ju�
jej nawet by�o wszystko jedno, czy zostaje
o krok za mn�, czy mnie o krok wyprzedza.
Ale na Dene to nie mog� narzeka�. Zawsze
mnie wyprzedzi akuratnie o ten jeden ma�y
kroczek.
- Ma dziewczyna wyczucie, chcesz powie-
dzie� - przypomnia� Semon. - To bardzo
rzadki dar. A ona ma wyczucie, sam to teraz
widz�, jak j� pozna�em. Mia�e� �wi�t� racj�.
Wystarczy na ni� popatrze�, �eby zobaczy�, �e
wie, czego m�czyzna od niej oczekuje.
Clay wyprostowa� si� na krze�le.
- A co ty, u wszystkich diab��w, mo�esz
wiedzie� o Dene - powiedzia� ze z�o�ci�.
- Chcia�em ci tylko podsun�� brakuj�ce
s��wko - odrzek� Semon.
- Diab�a tam! - powiedzia� Clay. - Dla
mnie b�d� sobie kaznodzieja, jak ci si� podo-
ba, ale to jeszcze nie pow�d, �eby� bez prze-
rwy w�ciubia� nos w nie swoje sprawy.
- Uwa�aj, co m�wisz, Horey - napomnia�
go Semon surowo. - Nie zapominaj, �e jestem
s�ug� bo�ym, rozumiesz?
- Nic mnie nie obchodzi, kto jeste�. Za
dziewuchami jeszcze si� ogl�dasz, nie?
- Chwileczk�, Horey. Nikt ci jeszcze krzyw-
dy nie zrobi�, a ty ju� wrzeszczysz. O co ci
w�a�ciwie chodzi?
Clay skoczy� na r�wne nogi, zaciskaj�c pi�-
ci.
- Nie �ycz� sobie, �eby pierwszy lepszy bu-
bek, kaznodzieja czy nie kaznodzieja, przyje�-
d�a� do mojego domu i poklepywa� moj� �on�
po ty�ku!
- Nie rozumiem, jak ty mo�esz wygadywa�
28
27
takie rzeczy - powiedzia� Semon. - Chcia�em,
j� tylko troch� o�mieli�. Zrobi�em przys�ug�
tak samo tobie, jak i sobie.
- Nie chc� o tym wi�cej s�ysze� - rzek�
Clay i odwr�ciwszy si� na pi�cie wszed� ci�-
kim krokiem do domu.
Rozdzia� III
Po kolacji Clay wyszed� z Semonem przed
dom. S�o�ce ju� zasz�o, ale zmrok dopiero
zapada�. Do wieczora pozosta�a jeszcze godzina.
Niebieskawy dym k�ad� si� cienk� warstw� na
ziemi. P�omienie odleg�ego po�aru, kt�re za
dnia rozp�ywa�y si� w blasku s�o�ca, zacz�y
teraz na nowo wystrzela� ostrymi j�zorami
w niebo.
Semon pu�ci� si� wielkimi krokami doko�a
podw�rza, rozgl�daj�c si�, nas�uchuj�c i dysz�c
ci�ko. Clay musia� dobrze wyci�ga� nogi, �eby
za nim nad��y�, ale Semon nie zwraca� na nie-
go najmniejszej uwagi. Biega� tam i z powro-
tem po podw�rzu, niespokojny jak lis w klatce.
, - Co ci� znowu ugryz�o, Semon? - spy-
ta� Clay zabiegaj�c mu drog�. - Niech mnie
diabli, je�li kiedy widzia�em, �eby kto si� za-
chowywa� tak cudacznie jak ty. Co ci zalaz�o
za sk�r�?
Semon przekrzywi� szyj�, popatrzy� z wy-
soka na Claya. W p�mroku jego twarz wygl�-
da�a chropowato jak kora.
- Bo widzisz, Horey - rzek� pochylaj�c
si� do Claya - ze mn� to jest tak. �ona rzu-
ci�a mnie ju� trzy albo cztery lata temu, a dru-
giej sobie nie wzi��em. Kobieta to lubi siedzie�
na jednym miejscu, mie� sw�j domek, hodo-
wa� kwiatki, wychowywa� dzieci. A ja nie mo-
g� si� osiedli�. I dlatego jak d�ugo jestem w�-
drownym kaznodziej�, pewnie nie znajd� sobie
�ony.
- Faktycznie bieda - powiedzia� Clay.
Nie patrzy� na Semona. Pomy�la�, �e gdyby
mia� troch� energii, powinien by teraz poradzi�
Semonowi, �eby spakowa� manatki i poszuka�
sobie innego noclegu, dop�ki si� nie �ciemni na
dobre. Ale nim si� zebra� na odwag�, Semon
trzepn�� go w plecy i zmru�y� porozumiewaw-
czo bruzd� na swojej chropowatej twarzy.
- A� mnie dzisiaj �wierzbi - powiedzia�
i pokiwa� g�ow�. - Chyba nie b�dziesz taki
i pomo�esz mi, �ebym sobie troch� ul�y�, co?
D�gn�� swoim sztywnym paluchem w stron�
Claya, ale Clay by� szybszy. Zatrzyma� si�
w bezpiecznej odleg�o�ci i spojrza� w g�r�,
na chropowat� twarz rysuj�c� si� wyra�nie na
tle nieba.
- No. bracie? Rozumiesz chyba, o co mi
chodzi? - powiedzia� Semon kiwaj�c g�ow�.
Clay spostrzeg�, �e i on kiwa g�ow�. Gdyby
od tego zale�a�o �ycie, nie by�by w stanie po-
wstrzyma� si� od tego ruchu. Sam nie wiedz�c
kiedy, min�� w �lad za Semonem podw�rze
i ju� bieg� obok niego drog�.
- To w kt�rym domu mieszka Sugar? -
zapyta� Semon.
Clay wyci�ga� nogi, jak m�g�, ale Semon
wci�� by� przed nim.
- Niech mnie diabli! Nie my�lisz chyba
o Sugar? - powiedzia� Clay.
Zrozumia�, �e nie zdo�a powstrzyma� Semo-
na od p�j�cia do Sugar. Pociesza� si� nadziej�,
�e Hardy'ego nie b�dzie w domu. Tu� przed
domkami Murzyn�w stan��.
- Nie oci�gaj si�, Horey - powiedzia� Se-
mon. Z�apa� Claya za koszul� i powl�k� da-
lej. - Zapukasz i wywo�asz j� na dw�r, ro-
zumiesz?
Min�li pierwszy domek, w kt�rym mieszka�a
Susan z George'em i najcz�ciej bawi� si� i sy-
pia� Vearl, i zatrzymali si� przed nast�pnym,
W pokoju od frontu by�o ciemno, ale z kuch-
ni dobiega�y �miechy.
- No, jazda, Horey - powiedzia� Semon
i pchn�� go.
Clay przelaz� chwiejnie przez r�w i znalaz�
si� na podw�rku. Powl�k� si� w stron� tylne-
go wej�cia.
Sugar siedzia�a na krze�le przy drzwiach.
By�a r�wnie zdumiona ujrzawszy go, jak on
sam, �e tutaj przyszed�.
- Pan? Dobry wiecz�r panu - powiedzia�a
wstaj�c.
- Wyjd� na chwil� na drog�, Sugar - rzek�
Clay.
Obesz�a dom w �lad za nim. Semon sta� na
�rodku drogi, dok�adnie w tym samym miej-
scu, gdzie go Clay zostawi�.
- No, jest Sugar - powiedzia� Clay.
Semon j� capn��, nim si� mog�a zorientowa�
w p�mroku, co si� dzieje. Spr�bowa�a si� wy-
rwa� z u�cisku, ale Semon trzyma� mocno.
- Ale�, biali panowie! - powiedzia�a. -
Czego panowie ode mnie chc�?
Semon obj�� j� ramieniem i pocz�� klepa�
delikatnie po po�ladkach. Clay przypatrywa�
si� z otwartymi ustami, jak Sugar przestaje si�
mocowa� i wyrywa�. Wygl�da�o, �e si� pod-
daje z dobrej woli. Podszed� bli�ej i patrzy�,
jak d�o� Semona przywodzi j� do uleg�o�ci.
- Niech mnie diabli, je�li kiedy widzia�em
co� podobnego - powiedzia�. - Jak �yj�, nie
widzia�em takiej szata�skiej sztuczki.
Semon przekrzywi� szyj� i popatrzy� na
Claya. Opu�ci� i podni�s� jedn� powiek�, a�
Clay zamruga� z podziwu. Nie m�g� si� gnie-
wa� na kogo�, kto potrafi czyni� takie dziwy.
- O, bracie, trzeba tylko wiedzie�, jak si�-
wzi�� do rzeczy - powiedzia� Semon.
Clay postanowi� obej�� ich doko�a, �eby so-
bie dobrze wszystko obejrze�. Kiedy si� znalaz�
z powrotem na swoim miejscu, Semon wci��
g�aska� Sugar.
- Hardy zadusi mnie na �mier�, jak zobaczy,
�e si� zadaj� z obcymi m�czyznami - powie--
dzia�a.
- To wyj�tkowa sytuacja, Sugar - odrzek�
30
Semon. - Nie zadajesz si� przecie� z m�czyz-
n� swojej rasy. Ja jestem bia�y.
- I co jeszcze? - zapyta�a Sugar.
- No, jestem kaznodziej�.
- Aha! Tak i my�la�am!
Semon pog�aska� j� znowu.
- Cz�owieku, nie powiniene� robi� takich
rzeczy. Zostaw lepiej czarne dziewuchy i pil-
nuj swoich interes�w.
Clay z�apa� Semona za r�kaw i j�� ci�gn��.
Semon szepn�� Sugar co�, czego Clay nie do-
s�ysza�, po czym ruszy� za nim w stron� domu.
W po�owie drogi zapyta�, dlaczego Clay go tak
odci�ga�.
- Zdaje si�, s�ysza�em Hardy'ego - powie-
dzia� Clay. - Niech ci� wszyscy diabli! Ani mi
w g�owie da� si� wmiesza� w twoje ciemne
sprawki.
Przeszli reszt� drogi w milczeniu. Znalaz�szy
si� przed domem Clay ruszy� po schodkach na
werand�, ale Semon stan�� i j�� si� zn�w ogl�-
da� w stron� murzy�skich bud. Clay zszed�
z powrotem.
- Chod�, Semon, usi�dziemy na werandzie
- powiedzia�. - Nie b�dziemy przecie� tutaj
sta�.
- Czekam na Sugar - rzek� Semon. - Po-
winna zaraz przyj��.
Clay spojrza� w ogorza�� twarz.
- Kaza�e� jej tutaj przyj��? Nie wiedzia-
�em. I taki jeste� pewny, �e przyjdzie?
- Przyjdzie, przyjdzie - powiedzia� Se-
mon. - Ju� ja wiem.
Clay usiad� na najni�szym stopniu, nie
spuszczaj�c Semona z oczu. Nie wiedzia�, co
my�le� o tym cz�owieku.
Obejrza� si� i spostrzeg� za sob� Dene. Sta-
�a ze wzrokiem utkwionym w Semonie. Nie za-
uwa�y�a, �e Clay na ni� patrzy.
- Co ty tu robisz, Dene? - zapyta� i z�apa�
j�, zanim zd��y�a uciec.
- Nic, przygl�dam si� - powiedzia�a.
- Przygl�dasz si�? Czemu?
- Jemu - powiedzia�a wskazuj�c Semo-
na. - Jak �yj�, nie widzia�am takiego przy-
stojnego faceta.
- S�uchaj, Dene. Jak ci� kiedy przy�api� na
robieniu do niego s�odkich oczu, to pami�taj,
tak ci zer�n� ty�ek, �e przez miesi�c nie b�-
dziesz mog�a usi���. Ani my�l� patrzy� przez
palce na �adne takie.
Pu�ci� j�, ale nie rzuci�a si� do ucieczki. Pa-
trzy�a na Semona jeszcze przez chwil�, po czym
usiad�a na bujanym fotelu przy drzwiach. Clay
s�ysza�, jak si� buja, ale nie ogl�da� si� wi�-
cej. Zbyt by� poch�oni�ty niepewno�ci�, czy
da si� unikn�� awantury. Wiedzia�, �e z Se-
monem nie dojdzie do �adu.
Semon wychodzi� ju� kilka razy na drog� po
to tylko, by zn�w powraca� na podw�rko i roz-
poczyna� od nowa swoj� niespokojn� w�dr�w-
k�. Nie patrzy� w stron� Claya.
Clay us�ysza�, �e Dene przestaje si� buja�.
- Jak �yj�, nie widzia�am takiego wspania-
�ego faceta - powiedzia�a.
- Jak Boga kocham, niech to wszyscy dia-
bli! - wykrzykn�� Clay porywaj�c si� na r�w-
ne nogi.
Wbieg� po schodkach i j�� ni� trz���. W�a�nie
mia� jej nawymy�la� za to, co powiedzia�a, gdy
us�ysza�, jak Semon wybiega na drog�. Dojrza�
nadchodz�c� Sugar.
Pu�ci� Dene i p�dem zbieg� po schodkach.
Ale nim si� znalaz� przy p�ocie, Semon i Sugar
wchodzili na podw�rko. Skierowali si� w stro-
n� domu, a Clay razem z nimi.
- Wolnego, dobrze? - powiedzia� i zast�-j
pi� Semonowi drog�. - Tego ju� za wiele.
Semon po�o�y� mu d�o� na ramieniu i spoj-
rza� z wysoka w twarz.
- Chyba nie b�dziesz taki i nie odm�wisz
bli�niemu tej odrobiny przyjemno�ci, co, bra-j
ci�?
- To si� jeszcze zobaczy - powiedzia�
Clay. - Co za du�o, to niezdrowo.
Sugar chcia�a si� wycofa�, ale Semon j� z�a-j
pa�. Ledwo mog�a zipn�� w jego u�cisku.
- Ale�, biali panowie, ja wcale nie chcia�am!
wchodzi� nikomu w drog�. Nie chc�, �eby pa-|
nowie mnie �le zrozumieli.
- No, no - powiedzia� Semon. - Tylko ty,
Sugar, nie zaczynaj tu jakich� historii. Sied�
cicho, ju� ja wszystko za�atwi�.
Ale Sugar nie my�la�a go s�ucha�.
- Pan jest przecie� kaznodziej�, prawda,
prosz� pana? - zapyta�a.
- Owszem, jestem.
- To powinien pan wiedzie�, �e to si� wca-
le nie godzi tak napastowa� czarn� dziewczy-
n�. Niech mnie pan pu�ci, b�d� panu bardzo
wdzi�czna.
- Ju� ty mnie nie pr�buj bra� pod w�os,
Sugar.
- Tak sobie my�l� - wtr�ci� si� Clay -��
�e jakby�my tylko...
Semon obj�� Sugar ramieniem i j�� znowu
poklepywa�. Przenios�a wzrok z Claya na Se-
mona.
Clay przerwa� w p� zdania. Nie chcia� prze-
gapi� nic z tego, co si� dzieje. Jak �y�, nie wi-
dzia� nigdy nic podobnego. Dene te� wsta�a
z fotela i podesz�a a� na skraj werandy.
- Z pana Semona to najprzewrotniejszy
bia�y pan, jakiego widzia�am - powiedzia�a
Sugar.
Semon mruga� do Claya zwieraj�c i rozwie-
raj�c w p�mroku bruzd� na swojej chropowa-
tej twarzy. Wci�� poklepywa� Sugar po po�lad-
kach. Clay gapi� si� oniemia�y i nie zauwa�y�,
kiedy Semon poci�gn�� Sugar w stron� domu.
Byli przy schodkach, nim ich dogoni�.
- Nie tak szybko, dobrze? - zacz��. - Je�-
li mia�bym powiedzie�, co my�l� o tym wszyst-
kim, to wcale...
Semon z Sugar wszed� po schodkach i ru
szy� w stron� drzwi. Clay poskoczy� za nimi,
34
35
Dopad� drzwi, ale nic ju� nie m�g� poradzi�.c
Semon i Sugar weszli do sieni, a on pozosta�
z Dene na progu.
Odwr�ci� si� i spojrza� na Dene, ale ona nie
zwraca�a na niego uwagi. Patrzy�a wci��
w g��b sieni. Pchn�� j� w ty�.
- Jak �yj�, nie widzia�am takiego cudacz
nego faceta - powiedzia�a.
Pchn�� j� jeszcze raz. Zostawi� j� na we
randzie, a sam wszed� do mieszkania zobaczy�
gdzie jest Semon.
Rozdzia� IV
Jako� uda�o mu si� znale�� w ciemno�ciach
lamp�. Zapali� j� spiesznie i pobieg� do pokoju
Semona. Zd��y�, nim Semon mia� czas zamkn��
drzwi.
- S�uchaj, Semon - zacz��. - Ja tam nie
jestem taki niewyrozumia�y jak niekt�rzy. Ale
jak ju� kto zaczyna sprowadza� czarne dziewu-
chy do mojego domu...
- Postaw lamp� na stoliku, Horey - po-
wiedzia� Semon.
Poczeka�, a� Clay wykona polecenie.
- Jak�e� tutaj dzisiaj przyjecha� - rzek�
Clay - przyj��em ci� z otwartymi ramiona-
mi...
Semon wyj�� rewolwer i po�o�y� go na sto-
liku obok lampy. Ujrzawszy to, Clay zamilk�.
Zbyt by� zdumiony odkryciem, �e Semon nosi
bro�, �eby wykrztusi� s�owo.
Rewolwer by� sze�ciostrza�owy, ze spr�yno-
wym spustem. Musia� stanowi� gro�n� bro�
w r�ku takiego cz�owieka jak Semon Dye. Clay
przygl�da� si� ukradkiem, jak b�yska w �wietle
lampy.
- Niepotrzebny mi ju� jeste�, Horey - po-
wiedzia� Semon wskazuj�c drzwi. -i Mo�esz
i��.
- S�uchaj, Semon - rzek� Clay. - Nie
chc�, �eby� sobie pomy�la�, �e jestem niego�cin-
ny jak to niekt�rzy, ale...
- Przykro mi, bracie, �e ci robi� zaw�d -
powiedzia� Semon. - Ale nie mam zwyczaju
ta�czy�, jak mi kto zagra. B�dziesz musia�
wyj�� i poczeka�.
Podszed� do Sugar i zacz�� j� g�aska�.
Teraz ju� nic nie pozosta�o Clayowi do zro-
bienia. Wycofa� si� ty�em do sieni i stan��.
Przygl�da� si�, dop�ki Semon nie zatrzasn��
mu drzwi przed nosem. W�wczas przemierzy�
chwiejnie sie�.
W drzwiach werandy sta�a Dene.
- Jak �yj�, nie widzia�am takiego parad-
nego faceta - powiedzia�a.
Clay patrzy� na ni� przez chwil�. Potem od-
sun�� j� od drzwi.
- Nie gadaj tyle, Dene -� powiedzia�. -
Niech to wszyscy diabli!
Usiad�, a Dene podesz�a za nim i tak�e usiad-
�a na brze�ku s�siedniego krzes�a.
32
37
- Niech mnie wszyscy diabli, je�li s�ysza-
�em w �yciu, �eby jaki kaznodzieja si� zacho-
wywa� tak jak on - powiedzia�. - Mo�e on
jest i Semon Dye, ale z zachowania to mi nie
bardziej wygl�da na kaznodziej� jak, nie przy-
mierzaj�c, ja albo Tom Rhodes.
Umilk� i siedzia� wpatrzony w czerwon� smu-
g� nad wzg�rzami.
- Jak �yj�, nie widzia�am takiego morowe-
go faceta - powiedzia�a Dene ko�ysz�c si� na
krze�le.
- Nie gadaj tyle, Dene. Niech to wszyscy
diabli!
Z podw�rza dobieg� jaki� szmer - tak jakby
kto� szurn�� podeszw� po twardo ubitej ziemi.
Clay podskoczy� na krze�le. Wyt�y� wzrok,
chc�c przenikn�� ciemno�ci. Dene uczepi�a mu
si� ramienia, ale nie zwraca� na ni� uwagi.
Uj�wszy por�cz r�kami podci�gn�� si� na sam
brze�ek krzes�a.
Przez chwil� wydawa�o mu si�, �e widzi
b�ysk czarnej twarzy na �cie�ce prowadz�cej
od drogi. Zrobi�o mu si� g�upio. Wiedzia�,
�e jedyn� osob�, kt�ra mo�e si� tu kr�ci�, jest
Hardy.
- Kto tam? - zapyta�.
- To ja, prosz� pana - odezwa� si� Hardy
podchodz�c bli�ej.
- Ty, Hardy? Potrzebujesz czego?
- Szukam Sugar, prosz� pana. Nie nacho-
dzi�bym pana po nocy, �eby nie Sugar.
38
- Sk�d ci przysz�o do g�owy, �e Sugar jest
tutaj? - spyta� Clay.
- Oj, prosz� pana - rzek� Hardy - niech
pan mnie nie pr�buje zwodzi�. Pan to nie jest
taki, ja wiem.
- Szukasz Sugar?
- Oj, prosz� pana, dobrze pan wie, �e szu-
kam Sugar. Niech mnie pan nie pr�buje zwo-
dzi�, bardzo pana prosz�.
Hardy podszed� do schodk�w. Z miejsca,
gdzie teraz sta�, wida� by�o przez otwarte
drzwi sie�. W ca�ym domu by�o ciemno, pali-
�o si� tylko w pokoju Semona.
- Sugar ci m�wi�a, �e idzie tutaj? - zapy-
ta� Clay.
- Nie, prosz� pana.
- To dlaczego sobie wbi�e� w g�ow�, �e mu-
si by� jak raz tutaj?
- Oj, prosz� pana, niech pan mnie nie pr�-
buje zwodzi�. Ten bia�y pan jej kaza� przyj��.
- Sugar ci m�wi�a, �e jej kaza�?
- Nie, prosz� pana.
Clay nas�uchiwa� przez chwil�. Raz mu si�
wyda�o, �e s�yszy g�os Semona, ale nie by� zu-
pe�nie pewien. Tyle my�li k��bi�o mu si� w g�o-
wie, �e nie by� w stanie skupi� rozproszonej
uwagi.
- Co ty w�a�ciwie chcesz zrobi�, Hardy? -
zapyta�.
- Zabra� Sugar do domu - powiedzia�
Hardy dobitnie.
W jego g�osie wyczu� Clay determinacj�.
39
Hardy by� Mulatem i Clay wiedzia�, �e nie doj-
dzie z nim tak �atwo do �adu jak ze zwyk�ym
czarnuchem.
- Oj, prosz� pana - powiedzia� Hardy -
niech pan mnie ju� nie pr�buje zwodzi�. Szko-
da fatygi. Ja do pana wcale nie mam �alu, bo-
dajbym nigdy nie mia�. Chc� tylko zabra� Su-
gar do domu. Po to tutaj przyszed�em, nie po
co innego.
Clay czu�, jak niespokojnie Dene kr�ci si�
na brze�ku krzes�a. Nie patrz�c na ni�, wie-
dzia�, �e nie spuszcza oka z Hardy'ego.
- Sam nie wiem, co ci powiedzie�, Hardy -
zacz�� niepewnie. - Prawda, przyjecha� tutaj
dzisiaj Semon Dye, ten w�drowny kaznodzie-
ja. Nocuje u mnie. I tak pewnie wiedzia�e� od
pocz�tku,
- Tak, prosz� pana, wiedzia�em - rzek�
Hardy wchodz�c po schodkach. - Ale ja tam
nie jestem taki, �ebym mia� zaraz robi� awan-
tury, pan mnie zna.
Wszed�szy na werand� zatrzyma� si�.
- To wszystko wina tego bia�ego pana. -
powiedzia�. - Ja do Sugar wcale nie mam �a-
lu. To ten bia�y pan jej kaza� tutaj przyj��.
Jakby jej nie kaza�, to Sugar by sama nie
przysz�a. To biali panowie zawsze wp�dzaj�
biednych Murzyn�w w tarapaty.
- Co ty w�a�ciwie chcesz zrobi�, Hardy? -
spyta� Clay niepewnie.
- Zabra� Sugar do domu. Po to, prosz� pa-
na, przyszed�em.
Hardy ruszy� do drzwi, ale Clay si� pode-
rwa� i stan�� w progu.
- Niech pan si� nie obawia - powiedzia�
Hardy. - Nie zrobi� w pa�skim domu �adnej
draki.
- P�jd� sam, powiem Sugar,"�e po ni� przy-
szed�e� - rzek� Clay.
Pu�ci� drzwi i znikn�� w ciemnej sieni, nie
czekaj�c na odpowied� Hardy'ego. Odnalaz�
drzwi Semona, bez trudu przekr�ci� klamk�
i wszed� do �rodka. Dopiero w pokoju zda� so-
bie spraw�, �e Hardy szed� za nim przez ca�y
czas i teraz stoi w progu.
Przemierzy� pok�j i rozja�ni� lamp�.
Semon widzia� tylko Hardy'ego. Z�apa� re-
wolwer ze stolika przy ��ku i jednym sko-
kiem porwa� si� na nogi. Stoj�c przed nim, od-
wi�d� swoim sztywnym paluchem kurek.
- Niech pan ode mnie odwr�ci t� pukaw-
k� - powiedzia� Hardy ze z�o�ci�. - Nie lubi�,
jak kto we mnie celuje.
- Zamknij mord� i wyno� si� st�d! -
wrzasn�� Semon. - Ja si� nie cackam z taki-
mi czarnymi bydlakami jak ty. Ju�, wyno� si�,
skurwysynu!
Semon by� teraz zupe�nie innym cz�owie-
kiem. Kiedy przyjecha� po po�udniu, w swo-
im zakurzonym czarnym garniturze, czarnym
kapeluszu i w�ziutkiej czarnej muszce, wygl�-
da� na typowego w�drownego kaznodziej�, kt�-
ry wysiada z auta zadowolony, �e odpocznie
po d�ugiej m�cz�cej podr�y. Teraz, w �wietle
lampy naftowej, na tle ��tych sosnowych
�cian, tu i �wdzie poplamionych smo��, spra-
wia� wra�enie dzikiego mieszka�ca las�w, tro-
pi�cego zwierzyn�.
- Nie lepiej by to by�o za�atwi� spraw� po
dobrej woli? - powiedzia� Clay mi�kko, nie
spuszczaj�c oka z rewolweru w r�ce Semona.
Nikt nie zareagowa� na jego s�owa. Hardy
ani my�la� si� wycofywa�. Zbli�y� si� o kilka
krok�w. Wzrok mia� utkwiony w lampie na
stoliku.
- I gdzie si� pchasz? Ze mn� nie ma �ar-
t�w, zastrzel� ci� i tyle - zagrozi� Semon. -
Ma taki bydlak troch� ja�niejsz� sk�r�, to ju�
my�li, �e sobie z nim nie dam rady.
Clay poj��, co teraz nast�pi. Odskoczy� w bok
pod �cian�.
Hardy da� nura przed siebie. Chcia� dosi�g-
n�� albo lampy na stole, albo rewolweru w r�-
ce Semona. Ale nie dosi�gn�� ani jednego, ani
drugiego. Kiedy by� na odleg�o�� ramienia, Se-
mon wypali� w jego stron�. Od huku kr�tkiego,
wielkokalibrowego rewolweru w�t�y domek za-
trz�s� si� w posadach. Ze szpar w suficie po-j
sypa�y si� grudki py�u, ze szczelin w �cianach
polecia�y sosnowe drzazgi.
Clay nie wiedzia�, co robi� - odbiera� Se-
monowi rewolwer czy pozosta� tam, gdzie stoi.
Nie ruszy� si� z miejsca.
Hardy osun�� si� na czworaki. Trwa� tak
u st�p Semona, tylko g�owa opada�a mu coraz
ni�ej. W ko�cu dotkn�a niemal pod�ogi.
Semon swoim sztywnym paluchem odwodzi�
z powrotem kurek. Kiedy go odci�gn��, szcz�k-
n�� spust i Semon po raz drugi wymierzy�
w Hardy'ego, ale nim zd��y� strzeli�, Sugar
rzuci�a si� mi�dzy nich, zas�aniaj�c Hardy'ego
swoim cia�em.
Semon waha� si� przez chwil�.
- Zbierajcie si� i wynocha st�d, jedno
z drugim! - powiedzia� w ko�cu. - Je�li b�-
d� musia� strzeli� jeszcze raz, to przedziurawi�
was oboje za jednym zamachem.
Sugar pr�bowa�a podnie�� Hardy'ego, ale
zaraz zobaczy�a, �e nie da rady. Zdo�a�a zaci�g-
n�� go do drzwi. Semon odprowadza� ich wzro-
kiem, dop�ki nie znikn�li w ciemno�ciach sie-
ni. Wydostali si� z domu tylnym wyj�ciem
i wszelkie odg�osy ucich�y.
Clay wiedzia�, �e nie zobaczy Hardy'ego, do-
p�ki jego rana si� nie zagoi albo kto� nie znaj-
dzie jego martwego cia�a. Zaszyj� si� oboje
z Sugar w lesie i nie poka�� a� do tej chwili.
Teraz, kiedy by�o po wszystkim, Semon
usiad� na krze�le. R�ce trz�s�y mu si� tak, �e
nie m�g� utrzyma� rewolweru. Rzuci� go na
��ko i siedzia� ze wzrokiem utkwionym
w miejsce, gdzie si� niedawno osun�� Hardy.
W pokoju wisia� ostry zapach prochu, pomie-
szany z tumanem ��tego py�u, kt�ry si� posy-
pa� ze �cian i sufitu i nie zd��y� jeszcze osi���
na meblach i pod�odze.
- Ja tam jestem nie od tego, Semon, �eby
czasami zobaczy� sztywnego Murzyna - po-
42
wiedzia� Clay. - Ale nie lubi�, �eby mi kto
wyka�cza� ludzi o tej porze roku. Przecie� to
akuratnie czas siewu. Jak Hardy wyci�gnie ko-
pyta, b�d� musia� sam p�j�� w pole i zabra�
si� do roboty. Diabli mnie wezm�, jak mi wy-
ci�gnie kopyta akuratnie w sam czas siewu.
Do pokoju zajrza�a Dene. Sta�a ju� dobr�
chwil� w ciemno�ciach pod drzwiami. Ani
Clay, ani Semon nie zauwa�yli, jak si� wsun�a
do �rodka i stan�a przy wej�ciu, oparta ple-
cami o �cian�.
- Nie ma co, Horey, �adnie dbasz o swoich
go�ci - powiedzia� Semon wykr�caj�c g�ow�
i �ypi�c na Claya. - M�g�by� przynajmniej
uwa�a�, �eby taki czarny bydlak nie napasto-
wa� ludzi w twoim w�asnym domu.
Dene nie mog�a si� powstrzyma�, �eby raz
po raz nie zerka� na Semona. Stanowi� nieco-
dzienny widok w �wietle lampy naftowej, sku-
lony na niskim krze�le, w biieli�nie, kt�ra wy-
gl�da�a na nim, jakby si� zbieg�a o dziesi��
numer�w od dnia, kiedy po raz pierwszy mia�
j� na sobie.
- Jak �yj�, nie widzia�am takiego paradne-
go faceta - powiedzia�a z leciutkim chichotem.
Clay zmierzy� j� wzrokiem. Nie mia� poj�-
cia, �e si� znajduje w pokoju. Semon ani
drgn��.
- Nie rozumiem, dlaczego niby mia�bym
uwa�a� - powiedzia� Clay. - Nie pyta�e�
mnie, zdaje si�, o rad�.
- Bo najgorzej to z tymi cholernymi Mu-
latami - o�wiadczy� Semon. - Mog�e� mi
przynajmniej powiedzie�, �e on jest Mulat.
Z Murzynami to ja sobie zawsze dam rad�,
ale z Mulatami niebezpiecznie si� wdawa�. Jak
taki jeden z drugim ma troch� ja�niejsz� sk�-
r�, zaraz mu si�, sukinsynowi, wydaje, �e taki
sam dobry jak bia�y i �e ju� na wszystko mo-
�e sobie pozwoli�.
Clay przeszed� przez pok�j, pogr��aj�c Dene
w cieniu swojej postaci.
- Taki go�� jak ty powinien chyba wiedzie�
bez m�wienia, �e ch�op Sugar b�dzie Mula-
tem - powiedzia�. - Rzadko kt�ra Mulatka
chce si� zadawa� z Murzynami. Prawie ka�da
bierze najja�niejszego ch�opa, jaki jej si� trafi.
Rozdzia� V
Nast�pnego dnia Clay obudzi� si� p�no.
Zwykle wstawa� o pi�tej. Nigdy nie mia� nic
specjalnego do roboty, musia� jednak dopa-
trzy�, �eby Murzyni wyszli w czas na pole.
Czasami dochodzi� drog� a� do mostku, nim
zawr�ci� do domu; ale najp�niej o si�dmej
m�g� zasi��� na werandzie i za�o�y� nogi na
por�cz.
Tego dnia s�o�ce �wieci�o ju� od dw�ch go-
dzin, kiedy otworzy� oczy. Le�a� chwil� na bo-
' ku, zdumiony, �e tak zaspa�. Ale zaraz przy-
pomnia� sobie wszystko, co si� wydarzy�o w
s�siednim pokoju.
'45
Wyskoczy� z ��ka, naci�gn�� spodnie i ko-
szul� i pobieg� do kuchni. Sugar nie by�o, ale
Dene zd��y�a ju� przygotowa� �niadanie. Usiad�
i zjad� spiesznie. Sko�czywszy odezwa� si� do
Dene po raz pierwszy tego dnia.
- Gdzie Semon? - zapyta� odsuwaj�c krze-
s�o. - Nie by�o go tu jeszcze?
Dene zjad�a ju� przedtem i teraz zabra�a si�
do sprz�tania ze sto�u. Przesz�a do kuchni
i z powrotem, nim odpowiedzia�a:
- Dot�d si� nie pokaza�. Pewnie jeszcze
�pi. Jak �yj�, nie widzia�am takiego paradnego
faceta.
Clay ruszy� w stron� sieni. Min�� pok�j Se-
mona, nie patrz�c na zamkni�te drzwi, i za-
trzyma� si� przy wej�ciu na werand�. Rozkle-
kotany w�z tkwi� nadal w zielonym cieniu
magnolii, dok�adnie w tym miejscu, gdzie go
Semon wczoraj zostawi�. Clay sta� niezdecy-
dowany, kiedy ra