3295

Szczegóły
Tytuł 3295
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3295 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3295 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3295 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Erskine Caldwell S�uga bo�y T�umaczy� Krzysztof Zarzecki Ksi��ka i Wiedza 1977 Tytu� orygina�u JOURNirrMAH Ilustracje na ok�adce i stronie tytu�owej Mieczys�aw Wasilewski Redaktor serii Miros�awa Karpi�ska Rozdzia� I MIS By snadne Caldwell Zapocony, rozklekotany samoch�d skr�ci� z drogi i utkn�� martwo pod magnoli�. M�- czyzna przy kierownicy - wysoki i tak chudy, jakby nie dojada�, odk�d go matka odstawi�a od piersi - zastyg� z pos�pn� min� i wzro- kiem utkwionym w rz�dzie ko�lawych sztachet przed mask�. Clay Horey, rozparty w swoim krze�le na werandzie, pochyli� si� do przodu i zmru�y� oczy ra�one blaskiem s�o�ca i biel� piasku. Wypatrywa�, kto to taki, niepewny, czy rze- czywi�cie ma przed sob� �ywego cz�owieka. Przesiaduj�c tak na werandzie tydzie� po ty- godniu, rok po roku, patrz�c wci�� na ten sam suchy, bezbarwny krajobraz, czasami nie do- wierza� ju� w�asnym oczom, - A to diabelna lura ta kawa - powie- dzia�. - Tylko oczy cz�owiekowi mg�� zaci�ga na taki gor�c. Trzeba b�dzie pomy�le� o jakim g�siorku. Jedna kukurydz�wka, co jeszcze wy- rwie cz�owieka z tej dr�twoty. Nie podnosz�c powiek, stara� si� rozr�ni� po�r�d fal upa�u dzwoni�cych w uszach jaki� d�wi�k, kt�ry by �wiadczy� o obecno�ci kogo� obcego. S�ysza� paplanie s�jek, pisk lemiesza i r�ne inne dobrze znane odg�osy, jakie za- wsze nios� si� milami nad piaszczyst� r�wnin�, ale �aden obcy d�wi�k nie dochodzi� z podw�- rza przed domem. - Nikt wa�ny to nie mo�e by� - powie- dzia� w ko�cu, otwieraj�c szeroko oczy. - A jak jest, to musia� diablo zmyli� drog�. Pokiwa� z niedowierzaniem g�ow�, nie spuszczaj�c oka z pos�pnego m�czyzny, wci�� nieruchomo tkwi�cego w odkrytym wozie. Nie mia� najmniejszego poj�cia, kto, u Boga Ojca, m�g� do niego przyjecha� z tej strony, i to o takiej porze dnia. Nie mia� pieni�dzy na kupno czegokolwiek, nie mia� pieni�dzy na sp�acenie cho�by cz�stki d�ug�w - zwyk�� strat� czasu by�o si� zapuszcza� tak daleko od szosy, �eby si� z nim zobaczy�. 1 Jeszcze raz wyt�y� wzrok, ale jak okiem si�gn�� nie m�g� dostrzec najl�ejszego poru- szenia �wiadcz�cego, �e to nie majaki po dzbanku zbo�owej kawy, kt�r� wypi� na �nia- danie. Ani jedna chmurka nie p�yn�a po b��- kicie nieba, najmniejszy powiew nie przebie- ra� listkami magnolii, nie czu�o si� nic ruchu nawet w bezkresnych kr�gach i po�lizgach myszo�ow�w szybuj�cych w g�rze, a teraz przyby� jeszcze ten rozklekotany samoch�d i m�czyzna szary od kurzu, r�wnie nierucho- my jak rz�d ko�lawych sztachet wzd�u� dro- gi. Clay pragn�� si� za wszelk� cen� utwierdzi� w przekonaniu, �e to, co widzi, jest tylko z�u- dzeniem wzroku zm�czonego upa�em i biel� piasku. Mia� ochot� �ci�gn�� kapelusz na oczy i zdrzemn�� si� jeszcze troch� przed kolacj�. Spr�bowa� to uczyni�, ale majak nie chcia� ja- ko� znikn�� tylko dlatego, �e si�gn�� r�k� do ronda. Poderwa� si� z powrotem na krze�le, z�y i niespokojny, i j�� na nowo wypatrywa�. - Nikt wa�ny to nie mo�e by� - powie- dzia�. - Nie zd��y� jeszcze zjecha� z drogi i ju� gasi motor. Jak facet tak si� trz�sie nad ka�d� kapk� benzyny, to jeszcze nie widzia- �em, �eby to by� kto wa�ny. Min�o pewnie z pi�� minut, gdy nagle mo- tor zapali� ni z tego, ni z owego. Zakurzony m�czyzna podskoczy� za kierownic�, po czym zn�w znieruchomia� sztywny i wyprostowany. Wygl�da�o, jakby przez ca�y czas tego w�a�nie oczekiwa�, a w ko�cu zosta� zaskoczony w chwili nieuwagi. Tymczasem silnik pracowa� coraz szybciej i szybciej. Kiedy w wozie, kt�ry szed� w upal- ny dzie� bez wody w ch�odnicy i z niedosta- teczn� ilo�ci� oleju w karterze, zaczyna po wy��czeniu zap�onu ni z tego, ni z owego dzia- �a� motor, nie trzeba zbyt d�ugo czeka� na na- st�pstwa. Clayowi wydawa�o si�, �e w�z si� lada chwila rozpadnie na kawa�eczki od wi- bruj�cych zgrzyt�w, kt�re nim wstrz�sa�y od b�otnika do b�otnika, kiedy raptownie motor zabrz�cza� jak p�kni�ta spr�yna w budziku, po czym nast�pi� og�uszaj�cy wybuch w roz- klekotanej rurze wydechowej. Na tym si� sko�czy�o. Teraz, kiedy by�o po wszystkim, nieznajomy rozlu�ni� napi�te mi�nie. S�up g�stego, czar- nego, mdl�cego dymu, kt�ry si� k��bi� nad wo- zem, zaczyna� si� powoli przesuwa� w stron�, domu. W oddali zamar�o echo wybuchu i za- raz ponad korony drzew wzbi�o si� stado sp�o- szonych s�jek, ko�uj�c z takim lamentem, jak- by odkry�y na ga��zi w�a. - Trzeba b�dzie chyba wsta�, dowiedzie� si�, czego on tu w�a�ciwie szuka - powiedzia� Clay. - Nie ma taki nawet do�� oleju w g�o- wie, �eby podej��, schowa� si� przed �arem. Czarny s�up dymu rozp�ywa� si� powoli w rozpra�onym powietrzu, ale mdl�cy fetor wy- pe�ni� ca�� werand� i j�� si� przedostawa� przez otwarte drzwi i okna do wn�trza domu. Clay poderwa� si� na r�wne nogi, przewra- caj�c krzes�o. - Niech to diabli! - powiedzia�, rozbudzo- ny w ko�cu do reszty. Czu�, �e zaczyna go mdli� w do�ku. - Podjedzie ci taki pod sam dom i tylko smrodu narobi! Jak �yj�, nie by- �em taki w�ciek�y! Nie m�g� tego znie�� ani chwili d�u�ej. Prze- chyli� si� przez por�cz werandy i uj�wszy czu- bek nosa w dwa palce dmuchn�� z ca�ej si�y. Ale zapach pozosta� jeszcze bardziej mdl�cy. - Niech to wszyscy diabli! Podjedzie ci ta- ki pod sam dom i nasmrodzi! - wrzasn�� z pasj� w stron� wysokiego, ogorza�ego m�- czyzny. Z w�ciek�o�ci j�� wali� w belk� podtrzymu- j�c� dach werandy, a� dom zadr�a� w posa- 8 dach. 'Narobi� tyle ha�asu, �e przybieg�a Dene. Zatrzyma�a si� w drzwiach sieni, za jego ple- cami. - Kto tu tak nasmrodzi�, Clay? - spyta�a �api�c dech. - Jak �yj�, nie by�o tu takiego smrodu. Clay wskaza� m�czyzn�, kt�ry w�a�nie wy- siada� z samochodu pod magnoli�. Mrukn�a co�, czego nie zrozumia�, i obci�gaj�c sp�dnic� uciek�a w pop�ochu z werandy. Clay zszed� po schodkach na podw�rze. M�- czyzna wysiad� ju� i przechadza� si� wielkimi krokami ko�o samochodu, rozprostowuj�c kola- na i zatrzymuj�c si� co chwila, �eby potrz�- sn�� to jedn�, to drug� nog�. Ubranie mia� wymi�toszone i ca�kiem szare od kurzu, sk�r� na twarzy ogorza�� i jakby zbryzgan� br�zow� farb�. - Jestem Semon Dye - powiedzia� mie- rz�c Claya od st�p do g��w takim spojrzeniem, jakby mia� przed sob� ko�ek. - A ty co� za jeden? I wyci�gn�� znienacka r�k�, sztywn� jak dr�g wetkni�ty w r�kaw starej kapoty. Clay �ypn�� na wyci�gni�t� d�o� i j�� si� cofa� krok za krokiem w stron� p�otu. Ale r�ka by�a wci�� tu� przed nim. - Ja ci powiedzia�em, kto jestem - rzek� Semon. - A ty co? Clay przyparty do p�otu, nie spuszcza� oka z �apy o wielkim kciuku, kt�ry stercza� mu tu� przed nosem jak nie wykszta�cona kolba kukurydzy. - Niby ja? - powiedzia�. - No, Clay Horey jestem. Semon z�apa� go za r�k� i j�� potrz�sa�, a� Clay poczu�, �e mu mdleje rami�. - Bardzo mi przyjemnie - m�wi� Semon, wci�� wymachuj�c jego r�k�. - Bardzo przy- jemnie. Rozlu�ni� u�cisk i d�o� Claya opad�a na bio- dro bezw�adnie jak woreczek �rutu. Przez ra- mi� Claya j�� teraz taksowa� dom i stajni�, wykr�caj�c szyj�, �eby lepiej widzie�. - Pierwsza klasa gospodarka - rzek� wre- szcie. - Mia�em i ja kiedy� niczego sobie farm�. Obr�ci� si� i popatrzy� wzd�u� drogi. W od- leg�o�ci kilkuset jard�w sta�y przy niej domki, w kt�rych mieszkali Murzyni. Przed nimi roz- po�ciera�y si� pola bawe�niane, za nimi wida� by�o lini� drzew obrze�aj�cych rzeczk�. D�ugo nie odrywa� oczu od murzy�skich bud. - Twoi ludzie? - zapyta�. Rozwar� szeroko oczy i kiwa� wolno g�ow�, wpatruj�c si� w wargi Claya. Clay pokiwa� g�ow� w takt ruch�w Semona, ale w por� si� opami�ta� i nie otworzy� oczu tak szeroko jak on. - Niby Hardy i George? - spyta�. - Ano, siej� mi troch� kukurydzy w tym roku. Robi� teraz gdzie� w polu. Semon si� odwr�ci� i zamar� zn�w z oczami 10 utkwionymi w domki przy drodze. Clay po- szed� za jego wzrokiem, ale nie m�g� dostrzec nic godnego uwagi. Gdy tak stali i patrzyli, z jednego z domk�w wysz�a m�oda Murzynka i zacz�a si� oddala� drog�. Clay nie m�g� si� doczeka�, kiedy wreszcie Semon zdradzi, czym w�a�ciwie si� zajmuje, i wyja�ni, co go tu sprowadza. Nie by� przy- zwyczajony, �eby ni z tego, ni z owego nad- je�d�a� kto� nieznajomy i zatrzymywa� si� przed domem. Szosa by�a oddalona o jakie� osiem, dziewi�� mil, a polna droga, przy kt�rej sta� dom, prowadzi�a donik�d - urywa�a si� nagle po�r�d trzcin trzy mile w g�r� rzeczki. Ale Semon nie przejawia� jako� ch�ci t�uma- czenia, co go przywiod�o w te strony. - Pan nietutejszy? - spyta� wreszcie Clay nie mog�c ju� d�u�ej wytrzyma�. - I tak, i nie - odpar� Semon. - Nietu- tejszy i tutejszy. D�gn�� nagle Claya swoim sztywnym palu- chem w lewy bok, cmokaj�c r�wnocze�nie wargami - zabrzmia�o to, jakby przywo�ywa� psa. - Jak Boga kocham, cz�owieku! - wrza- sn�� Clay podskakuj�c wysoko w g�r�. - Nie r�b nigdy takich kawa��w! - Taki� �achotliwy? - spyta� Semon. Clay zmierzy� go uwa�nie k�cikiem oka. - �eby �achotliwy, to nie. Ale od szczenia- 11 ka nie znosi�em, jak mnie kto dziaba� pod �ebra. - Tak, niekt�rzy tego nie znosz� - powie- dzia� Semon. - Wida� i ty taki jeste�. - Mo�e i jestem - przyzna� Clay spogl�- daj�c z ukosa i g�adz�c si� po �ebrach. - Ale co komu do tego? ' Po raz pierwszy Semon si� roze�mia�. Nie ogl�daj�c si� na Claya ruszy� w stron� domu. - To dopiero frajda po takiej podr�y wy- le�� z wozu i rozprostowa� ko�ci - powie- dzia�. - A najwa�niejsze, �e zajecha�em dobrze w czas na kolacj�. Byli w p� drogi do werandy. Clay podbieg� i z�apa� Semona za po�� marynarki. - Wolnego - powiedzia� z gro�b�, ci�gn�c kurczowo za po��. - Chwileczk�, je�li �aska. Semon oswobodzi� si� jednym szarpni�ciem. - Oj, Horey, nie podno� r�ki na s�ug� bo- �ego - powiedzia� surowo. Clay wlepi� wzrok w ogorza�� twarz Semo- na. - Co? Chyba pan nie jest kaznodziej�? zapyta� z dr�eniem, dopiero teraz spostrzega- j�c zakurzony czarny garnitur, czarny ka- pelusz i czarn� muszk� Semona, w�sk� jak tasiemka. - I owszem, jestem - potwierdzi� Semon i zmarszczy� brwi tak, �e utworzy�y jedn� pro- st� krech�. - Zapami�taj sobie, Horey, nie podno� nigdy r�ki na s�ug� bo�ego. Jestem Semon Dye. 12 Wyci�gn�� rami�, �eby d�gn�� Claya swoim sztywnym paluchem, ale Clay uskoczy� w por�. - No, jak tak, to co innego - powiedzia� i ruszy� przodem, prowadz�c Semona na we- rand�. - To ca�kiem co innego, jak pan jest Semon Dye. Tam pod drzewem, jak pan mi powiedzia� swoje nazwisko, us�ysza�em nawet, nie powiem, ale jako� si� nie po�apa�em. Dia- blo jestem wdzi�czny, �e mi pan przypomnia�. Bo nie wiem, czemu sobie wbi�em w g�ow�, �e z pana to musi by� kawa� drania i �e po nic dobrego pan tu nie przyjecha�. Ale tak to ca�- kiem co innego. Przyjmiemy pana z otwarty- mi ramionami. Diablo jestem kontent, �e pan przyjecha�. Dumny jestem, �e do mnie. Tak, jestem kontent, dumny jestem. Semon spogl�da� na niego z wysoka, u�mie- cha� si� i kiwa� g�ow� na znak, �e wcale si� nie czuje ura�ony. - Diablo dumny jestem, �e pan do mnie zajecha� - powt�rzy� Clay. - Przyjecha� pan pewnie, �eby tu gdzie� w okolicy wyg�osi� kazanko, co? - A po c� by innego - odpar� Semon. Zatrzyma� si� i jeszcze raz spojrza� w stron� murzy�skich bud. Dziewczyna znikn�a ju� za zakr�tem drogi. - Co, bracie, my�l�, �e mnie chyba zakwaterujesz na jaki� czas? - Ano, zrobi�, co si� da - rzek� Clay. - Ale �eby tak prawd� powiedzie�, to u mnie si� nie przelewa. Mam to, co pan widzi, i nie- wiele wi�cej. �13 - Dobra jest - powiedzia� Semon k�ad�c Clayowi r�k� na ramieniu. - Ja tam jestem przyzwyczajony zadowala� si� byle czym. Tyl- ko jak mam ochot� pofiglowa� z dziewczynka- mi, to co innego. Prawdziwy m�czyzna, jak poczuje wol� bo�� i musi sobie troch� pot�go, nie zadowala si� byle czym jak jaki� pierwszy lepszy. - Nie wiem, czy powinienem m�wi� - rzek� Clay. - Ale �eby tak prawd�... - Och, nie wyobra�aj sobie, bracie, �e ju� si� bior� do rzeczy - wtr�ci� Semon klepi�c go po ramieniu. - Jeszcze si� nawet nie zd�- �y�em porz�dnie rozejrze�. - W�a�nie to chcia�em powiedzie� - podj�� Clay. -- Mo�e to Wcale nie jest takie miejsce, za jakim pan si� rozgl�da. Bo �eby tak prawd� powiedzie�... - Ju� ty sobie o to g�owy nie susz, Horey. Rozpatrz� si� do jutra rana. W najgorszym razie zbieram manatki i jazda dalej. Jestem prawie ca�e �ycie w�drownym kaznodziej� i potrafi� zbiera� plony nawet tam, gdzie inni widz� tylko ug�r. Clay potrz�sn�� g�ow�, ale przysun�� mimo wszystko krzes�o, �eby Semon mia� gdzie usi���. - U nas to nie b�dzie takie �atwe - po- wiedzia� pomy�lawszy chwil�. - Sam ju� nie wiem, ile lat nie by�o tutaj �adnego dorzecz- nego kaznodziei. Mo�e osiem albo nawet dzie- wi��. Ostatni, kt�rego pami�tam, ma�o ze sk�ry 14 nie wylaz�, ale psu na bud� si� to wszystko nie zda�o. Jak ju� odje�d�a�, powiedzia�, �e ludzie tutaj za daleko zabrn�li, �eby im. mo�na by�o pom�c w tym �yciu. - Im wi�ksi grzesznicy, tym bardziej lubi� ich nawraca� - rzek� Semon zadzieraj�c nogi za por�cz werandy i rozpieraj�c si� w krze- �le. - Po to tutaj przyjecha�em, �eby wyko- rzeni� z was wszystko z�o. A jak ja si� ju� raz do czego� zabior�, to nie przerywam w po�o- wie. - Diablo ci�k� b�dzie pan mia� robot�. Nie wie pan, jacy u nas ludzie w Rocky Comfort. Ja si� tutaj urodzi�em i mieszkam ca�e �ycie, to ich znam. Jakby mnie tak kto spyta�, to nie wiem, czy widzia�em takich grzesznik�w, jak Georgia d�uga i szeroka. Szczer� prawd� m�wi�, jak Boga kocham. - To wszystko dlatego, �e nie by�o tu jesz- cze Semona Dye, �eby im przep�dzi� diab�a zza sk�ry - powiedzia� Semon potrz�saj�c g�o- w�. - Jak d�ugo jestem kaznodziej�, nie mia- �em jeszcze ani jednej reklamacji. Ludzie wsz�dzie wiedz�, �e Semon Dye umie sobie radzi� z diab�em. I cho�bym mia� pa�� trupem, z Rocky Comfort te� go przep�dz�. Clay popatrzy� na Semona. Zmierzy� wzro- kiem jego �apska, d�ugie cia�o zgi�te wp�, wielkie nogi zadarte na por�cz. - Ja tam nie potrzebuj� kaza� tak bardzo jak niekt�rzy - poinformowa� Semona. _ Dumny jestem, �e mog� to powiedzie�. �yj�,, 15- jak Pan B�g przykaza�, ju� jakie siedem albo osiem miesi�cy. A mo�e i wi�cej. Nie pami�- tam, �ebym si� kiedy prowadzi� tak porz�dnie jak teraz. Takiego co� we mnie wlizie czasami, sam nie wiem co. Po prostu mi si� odechciewa wszystkich �wi�stw i ju�. Wol� sobie tak sie- dzie� na werandzie przez ca�� wiosn� i lato, jak si� gdzie ci�ga� i �ajdaczy�. - Wszyscy grzesz� - skonstatowa� pos�p- nie Semon. - Wszyscy? - spyta� Clay i zawaha� si� na moment. - Pan te�? Semon parskn�� kr�tkim �mieszkiem. Obr�- ci� si� w stron� Claya, jakby go mia� zamiar znowu d�gn�� pod �ebra, wi�c Clay si� odsu- n�� z krzes�em jeszcze o kilka cali. - Ja jestem Semon Dye - powiedzia� przy- bieraj�c nagle surowy wyraz. - O mnie Pan B�g nie potrzebuje si� k�opota�. Mo�e mi �mia�o zostawi� woln� r�k�. - Czasami to musi by� nawet wygodne -" zauwa�y� Clay. - No, bracie! - rzek� Semon mru��c jedn� z bruzd na swojej ogorza�ej twarzy. - Jakby� wiedzia�. Tu� za najbli�szym oknem da� si� s�ysze� jaki� szmer. Semon i Clay odwr�cili si� jedno- cze�nie. - Zdaje si�, �e nie mieszkasz tutaj sam, co, Horey? - spyta� Semon. -' Ano, tak na oko, to mo�na by my�le�, �e sam. Ale tam w. domu jest moja �ona. Ani 16 chybi to j� s�yszeli�my przed chwil�. Taka, bestia, ciekawa, jak si� tylko zjawi kto nie- znajomy. Ale �eby przysz�a, porozmawia�a, jak kogo nie zna od dziecka, to nie, jak os�a za ogon trzeba j� ci�gn��. Pobrali�my si� nie dawniej jak jesieni�. Gdzie� w listopadzie oj- ciec Dene zacz�� kw�ka� i kipn��. Nie min�y trzy dni, jak umar�, ju�e�my si� z Dene po- brali. Semon pokiwa� g�ow� z aprobat�, - No, i jest tu jeszcze gdzie� ten ma�y, Vearl. To ch�opak mojej poprzedniej �ony. Ale jego to wiele w domu nie wida�. Na to wy- chodzi, �e woli przesiadywa� z Susan i Jej czarnymi bachorami. Semon pokiwa� znowu g�ow�. Zwil�y� wargi j�zykiem i otar� je wierzchem d�oni. - To �adnie, Horey. W naszych czasach m�czyzna powinien mie� �on�. Nigdy nie zo- staj� d�u�ej ni� dzie�, jak trafi� do domu, gdzie m�czyzna nie ma �ony. - To prawdziwa przyjemno�� tak tutaj sie- dzie� i s�ucha�, jak pan m�wi - powiedzia� Clay. - Otworzy pan usta i zaraz wiadomo, �e z pana to naprawd� m�dry ch�op. S�ysza- �em, ludzie m�wili, �e drugiego takiego m�dre- go jak Semon Dye to chyba w ca�ym kraju nie znajdzie. Ale ani mi si� �ni�o, �ebym do�y� kiedy takiego dnia, �e pan podjedzie i wysi�- dzie przed moim domem. A jak si� tak zasta- nowi�, to chyba nigdy nie spotka�em nawet takiego, co by pana widzia� na w�asne oczy. 17 S�ysze� s�ysza�em, r�ne r�no�ci o panu ga- dali. A teraz to pewnie i sam b�d� m�g� opo- wiedzie� to i owo. Jak tylko us�ysz�, �e gdzie� zaczynaj� m�wi� o Semonie Dye, zaraz si� wtr�c�. Zasun� im tak� gadk�, �e im oczy zbielej�. Nast�pi�a d�u�sza przerwa. Clay musia� na nowo nabra� tchu, a Semon nas�uchiwa� ja- kich� odg�os�w z domu. - S�uchaj, Horey - zapyta� - m�wi�e�, �e ile ma lat twoja �ona? - �mieszne - powiedzia� Clay. - Ani w z�b sobie nie przypominam, �ebym m�wi�, ile Dene ma lat. - Och - rzek� Semon - mam si� tu u cie- bie zatrzyma� na jaki� czas, to chcia�em wie- dzie�, co trzeba. - No, Dene sko�czy�a jak raz pi�tna�cie - powiedzia� Clay. - Tak �eby nie sk�ama�, to nie doros�a jeszcze ze wszystkim. Ale mnie tam bez r�nicy. Lubi� mie� w domu tak� dziewczyn� jak Dene, co si� dopiero uczy, jak dogodzi� m�czy�nie. Niekt�rzy toby powie- dzieli, �e ka�da si� nauczy pr�dzej albo p�- niej. I by si� poszkapili, bo to nie zawsze to sa- mo, jak tak wzi�� na d�u�ej. Najprz�d to cieszy serce m�czyzny patrzy�, jak dziewczyna do- piero si� tego uczy, co potrzeba. A p�ni�j to wcale nie ka�da si� nauczy, tak naprawd�, A Dene potrafi uprzedzi� ka�de moje zachce nie, Czasami, ja sam jeszcze nie wiem, czego b�d� od niej chcia� za chwil�, a ona ju� wie. Zawsze mnie wyprzedzi o ten jeden kroczek.. To jest jak si� patrzy �ona dla m�czyzny. - Taka jest ta twoja �ona? - No, taka! - powiedzia� Clay z dum� i podrzuci� g�ow�. - To ty jej pewnie nie dajesz ani chwili spokoju, co, bracie? Semon pochyli� si� w stron� Claya i d�gn�� go swoim sztywnym paluchem w bok. Clay si� zerwa� z krzes�a z takim wrzaskiem, jakby go kto postrzeli�. - Jak Boga kocham, cz�owieku! - wy- krzykn��. - Nie r�b nigdy takich kawa��w! Nie znosz�, �eby mnie kto dziaba� paluchem pod �ebra! Semon si� odwr�ci� jak gdyby nigdy nic. - Wiem, o czym m�wisz, Horey - powie- dzia� uroczy�cie. - Wiem doskonale, o czym m�wisz. Dziewczyna ma wyczucie. To jak obszy� s�owo na to, co chcesz powiedzie�. A jak dziewczyna ma wyczucie i wie, czego m�czy- zna b�dzie od niej chcia� za chwil�, kiedy b�- dzie chcia�, �eby si� przytuli�a albo poca�owa�a, �eby mu da�a je�� albo ogrza�a, a kiedy b�dzie chcia� si� z ni� po prostu po�o�y�, to jest w�a- �nie dziewczyna, o kt�r� ka�dy ch�op b�dzie si� bi� jak ry�. - To taka jest moja �ona? - zapyta� Clay pochylaj�c si� do przodu. - Taka jest Dene? - No, bracie! - powiedzia� Semon kiwaj�c g�ow� i drapi�c si� po nodze. - Taka jest two- ja �ona, wypisz, wymaluj. 18 Clay si� poderwa� i przeszed� do schodk�w i z powrotem. Stan�� wpatruj�c si� wyba�u- szonymi oczami w Semona. - Jak Boga kocham! - powiedzia� patrz�c z podziwem na Semona. - Jak Boga kocham, niech mnie diabli! - Co z tob�, Horey? - Ale m�dry z ciebie ch�op, Semon. Niech mnie wszyscy diabli, jake� mi z ust nie wyj�� akuratnie tego, co chcia�em powiedzie�. Rozdzia� II Semon pochyli� si� i jednym ruchem pod- sun�� Clayowi pod nos �ap�, wielk� i czerwon� jak szynka prosi�cia. Clay spojrza� nie wie- dz�c, co z ni� pocz��, po czym z�apa� stercz�cy kciuk i potrz�sn�� nim raz i drugi. Dokonaw- szy tego chcia� pu�ci�, ale palce Semona zd�- �y�y tymczasem ople�� jego d�o�. - Widz�, Horey, �e jeste�my podobni do siebie jak dwie krople wody - powiedzia� Semon. - B�dziemy trzyma� sztam�, co? Niech ci �ap� u�cisn�. I �cisn�� tak, �e Clayowi nie pozosta�o w niej nic czucia. - �ebym tak dobrze rozumia�, o czym ty gadasz, to nie powiem - o�wiadczy� i uwol- niwszy r�k�, j�� rozciera� palce. - �e trzeba by�o dopiero takiej dziewczy- oy" no, jak jej tam, �eby�my si� dogadali jak m�czyzna z m�czyzn� - rzek� Semon. -- No, ja i ty. Jak tylko mi powiedzia�e�, �e two- ja �ona jest z tych, co umiej� uprzedzi� ka�de �yczenie, to od razu wiedzia�em, �e�my si� do- brali w korcu maku. - Co, to i ty masz tak� �on� jak Dene? - spyta� Clay. - Ja? �on�? - powiedzia� Semon. - Nie, bracie, nie mam. Ostatnia, kt�r� mia�em, pu�- ci�a mnie kantem trzy lata temu. Wynios�a si� do Atlanty. Clay utkwi� wzrok w przyszwach swoich but�w. Nie m�g�by w tej chwili spojrze� Se- monowi w twarz. - Diablo mi ciebie �al, Semon - powie- dzia� w ko�cu. - Jak Boga kocham, �al mi ciebie. I sam nie wiem, co ci powiedzie�. Bo zupe�nie na to wychodzi, jakby� si� spodzie- wa�, �e ci co poradz� albo jak. Ale widzisz, my z Dene... A niech to wszystko diabli! Semon wyci�gn�� swoje d�ugie rami� i trzepn�� Claya po plecach. - Przyjecha�em, �eby tu wyg�osi� kazanie, Horey - powiedzia�. - B�g mnie wys�a�, �e- bym je�dzi� po Georgii, g�osi� jego s�owo i od- wodzi� ludzi od grzechu. Najgorsi grzesznicy na ca�ym �wiecie mieszkaj� w Georgii, powie- dzia� mi. A ja mu na to, �e wyliz� ze sk�ry, ale ich nawr�c�. - A gdzie ty chcesz wyg�osi� to kazanie? - No, w ko�ciele - powiedzia� Semon. - Przecie�, chyba macie tu gdzie� ko�ci�. 21 - Ko�ci�? - No, ko�ci�. Ko�ci� w Rocky Comfort. Przecie� chyba macie w Rocky Comfort ko�- ci�? Clay popatrzy� na sosny po drugiej stronie �drogi. - A to� mi zada� bobu - rzek� w ko�cu. - Jak w Rocky Comfort jest co� takiego, to, jak Boga kocham, nie wiem, w kt�r� stron� si� obr�ci�, �eby do niego trafi�. - No, a gdzie ludzie chodz� s�ucha� kaza�? - Nikt nie chodzi s�ucha� kaza�. Przynaj- mniej ja nic o tym nie wiem. Kiedy� to by� ko�ci� w Rocky Comfort, tam gdzie rzeczka skr�ca, b�dzie st�d mil� albo troch� wi�cej drog�. Ale potem Tom Rhodes przerobi� go na stodo��. Wiosn� trzyma tam naw�z, a po- tem jesieni�, jak zbierze bawe�n�, to znowu� trzyma nasienie. �awki wyrzuci�, kazalnic� te�. Por�ba� wszystko na opa�. Mo�na by z To- mem o tym pogada�, ale bo to warto?. Tom i tak nie da pozwole�stwa. - To chyba b�d� musia� wyg�osi� kazanie w szkole - powiedzia� Semon pomilczawszy par� minut. - Jak daleko jest st�d do szko�y? - Ano, b�dzie z p�torej mili. Szko�a jest za farm� Toma. - Chyba szko�y ten tw�j Tom nie zarekwi- rowa�? - Nie, szko�� to ju� zostawi� w spokoju. Jak przyjdzie dobry rok, tam si� przez trzy. cztery miesi�ce odprawiaj� lekcje. To i zosta- wi� j� w spokoju. - Dobra, wyg�osz� kazanie w szkole. Mo- �esz rozgada� po ludziach, �e w niedziel� Se- mon Dye wyg�osi kazanie. - A bo to trzeba rozgadywa�? - powie- dzia� Clay. - I tak si� wszyscy zwiedz�. Jak- by to w Rocky Comfort mog�o si� co przyda- rzy�, �eby si� zaraz nie roznios�o po ludziach jak zaraza. Semon podni�s� palec. - Ciii! - szepn��. - Kto tam jest? - Niby gdzie? - spyta� Clay. - Nie widz� nigdzie �ywej duszy. Semon wsta� i omijaj�c krzes�o Claya zacz�� si� skrada� w stron� drzwi. Kiedy ju� mia� wpa�� do �rodka, Clay si� zerwa� na r�wne nogi i podskoczy� do niego. - Wolnego, Semon, wolnego. Co ty takiego knujesz? - Kto� tam jest za tym oknem - powie- dzia� Semon. - Chcia�em tylko zobaczy�, kto to taki. - Diab�a tam! - powiedzia� Clay. - Chy- ba to jest jeszcze m�j dom, co? Jak ju� ko- niecznie trzeba zobaczy�, sam to jeszcze po- trafi� zrobi�. - To id�, zobacz, Horey. Tylko przypro- wad� tego kogo� tutaj - upomnia� go Se- mon. - Ja tu siedz� i czekam. Clay zerkn�� do sieni czekaj�c, �eby Semon wr�ci� na swoje krzes�o. Kiedy tamten wresz- 22 23 ci� si� usadowi�, wszed� na palcach do �rod- ka. Po paru minutach dobieg�y na werand� od- g�osy szamotania. Semon podni�s� si� i czeka�. Sta� w progu, kiedy Clay si� pojawi� w sieni wlok�c za sob� Dene. - Taka, bestia, p�ochliwa, jak poczuje obce- go - j�� t�umaczy� Semonowi. - Ale ty si�, Semon, nie zra�aj, jakby si� zestracha�a i chcia�a ucieka�. M�wi�em, sko�czy�a dopiero pi�tna�cie lat i nie zwyczajna jeszcze, �eby kto obcy do nas przyje�d�a�. Semon chwyci� j� pod drugie rami� i po- m�g� Clayowi wyprowadzi� na werand�. Kie- dy ju� byli na zewn�trz, u�miechn�� si� do Dene i poklepa� j� delikatnie po po�ladkach. Clay prze�kn�� �lin�. - Wolnego, dobrze? - powiedzia�. - Tylko ty si�, bracie, nie gor�czkuj - rzek� Semon. - Chc�, �eby si� troch� oswoi�a. Z dziewczyn� tak samo jak ze �rebakiem, kiedy narowisty: trzeba pog�aska�. Nic nie po- radzisz, dop�ki nie pog�aszczesz, �eby si� tro- ch� ob�askawi�. Farmer jeste�, to powiniene� wiedzie�. Clay zrobi� krok i pchn�� Semona z ca�ej si�y. Semon ani drgn��. - Diab�a tam! - powiedzia� Clay. - Wcale mi si� to nie podoba. Semon u�miechn�� si� do Dene i Dene pod- nios�a na niego wzrok. Pog�aska� j� jeszcze raz. - No, widzisz, bracie? - powiedzia� spo- gl�daj�c na Claya. - Nie m�wi�em? Wystar- czy par� razy poklepa�, �eby ob�askawi� naj- bardziej narowistego �rebaka i najbardziej p�ochliw� dziewczyn�. Teraz, jak zobaczy�e� na w�asne oczy, chyba mi ju� wierzysz, co? Clay popchn�� Dene w stron� krzes�a. Usiad- �a pr�dziutko i popatrzy�a najpierw na jedne- go, potem na drugiego. Clay poczu� ulg�, kiedy usiad�a. �ypn�� na Semona. - Jeszcze nigdy Dene nie pozwoli�a si� tak ob�askawi� nikomu obcemu - powiedzia�. - Ale co� mi si� widzi, �e tym razem to wcale nie jej wina. - No, no, Horey. Usi�d�, uspok�j si� troch�. Jeste�my tutaj wszyscy biali, nie ma znowu co tak bardzo si� gor�czkowa�. Po co zaraz ska- ka� sobie do oczu? Ja tam, je�li co, to mog� sobie tylko powinszowa�, �e zajecha�em do ciebie. Dumny jestem jak cholera, �e zatrzy- ma�em si� u faceta, kt�ry ma tak� przystojn� �on�. Dene si� podnios�a i chcia�a umkn�� z we- randy, ale Clay j� z�apa�. - Gdzie ty si� znowu wybierasz? - za- pyta�. - Musz� pomy�le� o kolacji - powiedzia�a. - Niby racja. Najwy�szy czas, �eby po- my�le� o czym� do zjedzenia. Powiedz Sugar, �eby kolacja by�a jak si� patrzy. Semon musi by� g�odny jak wilk. Dene wsta�a znowu i pu�ci�a si� p�dem do 24 25 drzwi. Dawno znikn�a z oczu, a Semon wci�� za ni� patrzy�. - Kto to jest Sugar - zapyta� ni z tego, ni z owego. - Sugar? - odpar� Clay. - No, taka jed- na... Przychodzi gotowa�. - S�uchaj, bracie. Czy ona nie jest przy- padkiem czarna, ta Sugar? - Liczy si�, �e czarna. Ale tak naprawd� to wcale nie jest czarna. Taka troch� smag�a, - Mulatka, co, Horey? No, no! Znieruchomia�, z wzrokiem utkwionym w magnoli� przed domem. Wci�gn�� g��boko w p�uca zapach drzewka. - Ale �onk� to masz palce liza�, Horey -: rzek� w ko�cu, kiwaj�c g�ow� w stron� Cla- ya. - I w og�le nie�le si� chyba urz�dzi�e�. - Ano, prawda. Jak m�czyzna ma tak� dziewczyn� jak Dene, to co mu jeszcze potrze- ba. Mia�em dot�d trzy, cztery, pi�� �on, ale tak po mojemu, �adna si� do niej nie umywa. Ta, kt�r� mia�em, zanim sobie wzi��em Dene, te� niby by�a niczego. Lorene si� nazywa�a, to jej ch�opak ten Vearl, co lata z bachorami Susan. Z pocz�tku to Lorene by�a jedn� z najlepszych �on, jakie mia�em, ale p�niej takiego co� w ni� wst�pi�o, �e ani j� ju� grza�o, ani zi�bi- �o, czy mi si� co podoba, czy nie. Czasami ju� jej nawet by�o wszystko jedno, czy zostaje o krok za mn�, czy mnie o krok wyprzedza. Ale na Dene to nie mog� narzeka�. Zawsze mnie wyprzedzi akuratnie o ten jeden ma�y kroczek. - Ma dziewczyna wyczucie, chcesz powie- dzie� - przypomnia� Semon. - To bardzo rzadki dar. A ona ma wyczucie, sam to teraz widz�, jak j� pozna�em. Mia�e� �wi�t� racj�. Wystarczy na ni� popatrze�, �eby zobaczy�, �e wie, czego m�czyzna od niej oczekuje. Clay wyprostowa� si� na krze�le. - A co ty, u wszystkich diab��w, mo�esz wiedzie� o Dene - powiedzia� ze z�o�ci�. - Chcia�em ci tylko podsun�� brakuj�ce s��wko - odrzek� Semon. - Diab�a tam! - powiedzia� Clay. - Dla mnie b�d� sobie kaznodzieja, jak ci si� podo- ba, ale to jeszcze nie pow�d, �eby� bez prze- rwy w�ciubia� nos w nie swoje sprawy. - Uwa�aj, co m�wisz, Horey - napomnia� go Semon surowo. - Nie zapominaj, �e jestem s�ug� bo�ym, rozumiesz? - Nic mnie nie obchodzi, kto jeste�. Za dziewuchami jeszcze si� ogl�dasz, nie? - Chwileczk�, Horey. Nikt ci jeszcze krzyw- dy nie zrobi�, a ty ju� wrzeszczysz. O co ci w�a�ciwie chodzi? Clay skoczy� na r�wne nogi, zaciskaj�c pi�- ci. - Nie �ycz� sobie, �eby pierwszy lepszy bu- bek, kaznodzieja czy nie kaznodzieja, przyje�- d�a� do mojego domu i poklepywa� moj� �on� po ty�ku! - Nie rozumiem, jak ty mo�esz wygadywa� 28 27 takie rzeczy - powiedzia� Semon. - Chcia�em, j� tylko troch� o�mieli�. Zrobi�em przys�ug� tak samo tobie, jak i sobie. - Nie chc� o tym wi�cej s�ysze� - rzek� Clay i odwr�ciwszy si� na pi�cie wszed� ci�- kim krokiem do domu. Rozdzia� III Po kolacji Clay wyszed� z Semonem przed dom. S�o�ce ju� zasz�o, ale zmrok dopiero zapada�. Do wieczora pozosta�a jeszcze godzina. Niebieskawy dym k�ad� si� cienk� warstw� na ziemi. P�omienie odleg�ego po�aru, kt�re za dnia rozp�ywa�y si� w blasku s�o�ca, zacz�y teraz na nowo wystrzela� ostrymi j�zorami w niebo. Semon pu�ci� si� wielkimi krokami doko�a podw�rza, rozgl�daj�c si�, nas�uchuj�c i dysz�c ci�ko. Clay musia� dobrze wyci�ga� nogi, �eby za nim nad��y�, ale Semon nie zwraca� na nie- go najmniejszej uwagi. Biega� tam i z powro- tem po podw�rzu, niespokojny jak lis w klatce. , - Co ci� znowu ugryz�o, Semon? - spy- ta� Clay zabiegaj�c mu drog�. - Niech mnie diabli, je�li kiedy widzia�em, �eby kto si� za- chowywa� tak cudacznie jak ty. Co ci zalaz�o za sk�r�? Semon przekrzywi� szyj�, popatrzy� z wy- soka na Claya. W p�mroku jego twarz wygl�- da�a chropowato jak kora. - Bo widzisz, Horey - rzek� pochylaj�c si� do Claya - ze mn� to jest tak. �ona rzu- ci�a mnie ju� trzy albo cztery lata temu, a dru- giej sobie nie wzi��em. Kobieta to lubi siedzie� na jednym miejscu, mie� sw�j domek, hodo- wa� kwiatki, wychowywa� dzieci. A ja nie mo- g� si� osiedli�. I dlatego jak d�ugo jestem w�- drownym kaznodziej�, pewnie nie znajd� sobie �ony. - Faktycznie bieda - powiedzia� Clay. Nie patrzy� na Semona. Pomy�la�, �e gdyby mia� troch� energii, powinien by teraz poradzi� Semonowi, �eby spakowa� manatki i poszuka� sobie innego noclegu, dop�ki si� nie �ciemni na dobre. Ale nim si� zebra� na odwag�, Semon trzepn�� go w plecy i zmru�y� porozumiewaw- czo bruzd� na swojej chropowatej twarzy. - A� mnie dzisiaj �wierzbi - powiedzia� i pokiwa� g�ow�. - Chyba nie b�dziesz taki i pomo�esz mi, �ebym sobie troch� ul�y�, co? D�gn�� swoim sztywnym paluchem w stron� Claya, ale Clay by� szybszy. Zatrzyma� si� w bezpiecznej odleg�o�ci i spojrza� w g�r�, na chropowat� twarz rysuj�c� si� wyra�nie na tle nieba. - No. bracie? Rozumiesz chyba, o co mi chodzi? - powiedzia� Semon kiwaj�c g�ow�. Clay spostrzeg�, �e i on kiwa g�ow�. Gdyby od tego zale�a�o �ycie, nie by�by w stanie po- wstrzyma� si� od tego ruchu. Sam nie wiedz�c kiedy, min�� w �lad za Semonem podw�rze i ju� bieg� obok niego drog�. - To w kt�rym domu mieszka Sugar? - zapyta� Semon. Clay wyci�ga� nogi, jak m�g�, ale Semon wci�� by� przed nim. - Niech mnie diabli! Nie my�lisz chyba o Sugar? - powiedzia� Clay. Zrozumia�, �e nie zdo�a powstrzyma� Semo- na od p�j�cia do Sugar. Pociesza� si� nadziej�, �e Hardy'ego nie b�dzie w domu. Tu� przed domkami Murzyn�w stan��. - Nie oci�gaj si�, Horey - powiedzia� Se- mon. Z�apa� Claya za koszul� i powl�k� da- lej. - Zapukasz i wywo�asz j� na dw�r, ro- zumiesz? Min�li pierwszy domek, w kt�rym mieszka�a Susan z George'em i najcz�ciej bawi� si� i sy- pia� Vearl, i zatrzymali si� przed nast�pnym, W pokoju od frontu by�o ciemno, ale z kuch- ni dobiega�y �miechy. - No, jazda, Horey - powiedzia� Semon i pchn�� go. Clay przelaz� chwiejnie przez r�w i znalaz� si� na podw�rku. Powl�k� si� w stron� tylne- go wej�cia. Sugar siedzia�a na krze�le przy drzwiach. By�a r�wnie zdumiona ujrzawszy go, jak on sam, �e tutaj przyszed�. - Pan? Dobry wiecz�r panu - powiedzia�a wstaj�c. - Wyjd� na chwil� na drog�, Sugar - rzek� Clay. Obesz�a dom w �lad za nim. Semon sta� na �rodku drogi, dok�adnie w tym samym miej- scu, gdzie go Clay zostawi�. - No, jest Sugar - powiedzia� Clay. Semon j� capn��, nim si� mog�a zorientowa� w p�mroku, co si� dzieje. Spr�bowa�a si� wy- rwa� z u�cisku, ale Semon trzyma� mocno. - Ale�, biali panowie! - powiedzia�a. - Czego panowie ode mnie chc�? Semon obj�� j� ramieniem i pocz�� klepa� delikatnie po po�ladkach. Clay przypatrywa� si� z otwartymi ustami, jak Sugar przestaje si� mocowa� i wyrywa�. Wygl�da�o, �e si� pod- daje z dobrej woli. Podszed� bli�ej i patrzy�, jak d�o� Semona przywodzi j� do uleg�o�ci. - Niech mnie diabli, je�li kiedy widzia�em co� podobnego - powiedzia�. - Jak �yj�, nie widzia�em takiej szata�skiej sztuczki. Semon przekrzywi� szyj� i popatrzy� na Claya. Opu�ci� i podni�s� jedn� powiek�, a� Clay zamruga� z podziwu. Nie m�g� si� gnie- wa� na kogo�, kto potrafi czyni� takie dziwy. - O, bracie, trzeba tylko wiedzie�, jak si�- wzi�� do rzeczy - powiedzia� Semon. Clay postanowi� obej�� ich doko�a, �eby so- bie dobrze wszystko obejrze�. Kiedy si� znalaz� z powrotem na swoim miejscu, Semon wci�� g�aska� Sugar. - Hardy zadusi mnie na �mier�, jak zobaczy, �e si� zadaj� z obcymi m�czyznami - powie-- dzia�a. - To wyj�tkowa sytuacja, Sugar - odrzek� 30 Semon. - Nie zadajesz si� przecie� z m�czyz- n� swojej rasy. Ja jestem bia�y. - I co jeszcze? - zapyta�a Sugar. - No, jestem kaznodziej�. - Aha! Tak i my�la�am! Semon pog�aska� j� znowu. - Cz�owieku, nie powiniene� robi� takich rzeczy. Zostaw lepiej czarne dziewuchy i pil- nuj swoich interes�w. Clay z�apa� Semona za r�kaw i j�� ci�gn��. Semon szepn�� Sugar co�, czego Clay nie do- s�ysza�, po czym ruszy� za nim w stron� domu. W po�owie drogi zapyta�, dlaczego Clay go tak odci�ga�. - Zdaje si�, s�ysza�em Hardy'ego - powie- dzia� Clay. - Niech ci� wszyscy diabli! Ani mi w g�owie da� si� wmiesza� w twoje ciemne sprawki. Przeszli reszt� drogi w milczeniu. Znalaz�szy si� przed domem Clay ruszy� po schodkach na werand�, ale Semon stan�� i j�� si� zn�w ogl�- da� w stron� murzy�skich bud. Clay zszed� z powrotem. - Chod�, Semon, usi�dziemy na werandzie - powiedzia�. - Nie b�dziemy przecie� tutaj sta�. - Czekam na Sugar - rzek� Semon. - Po- winna zaraz przyj��. Clay spojrza� w ogorza�� twarz. - Kaza�e� jej tutaj przyj��? Nie wiedzia- �em. I taki jeste� pewny, �e przyjdzie? - Przyjdzie, przyjdzie - powiedzia� Se- mon. - Ju� ja wiem. Clay usiad� na najni�szym stopniu, nie spuszczaj�c Semona z oczu. Nie wiedzia�, co my�le� o tym cz�owieku. Obejrza� si� i spostrzeg� za sob� Dene. Sta- �a ze wzrokiem utkwionym w Semonie. Nie za- uwa�y�a, �e Clay na ni� patrzy. - Co ty tu robisz, Dene? - zapyta� i z�apa� j�, zanim zd��y�a uciec. - Nic, przygl�dam si� - powiedzia�a. - Przygl�dasz si�? Czemu? - Jemu - powiedzia�a wskazuj�c Semo- na. - Jak �yj�, nie widzia�am takiego przy- stojnego faceta. - S�uchaj, Dene. Jak ci� kiedy przy�api� na robieniu do niego s�odkich oczu, to pami�taj, tak ci zer�n� ty�ek, �e przez miesi�c nie b�- dziesz mog�a usi���. Ani my�l� patrzy� przez palce na �adne takie. Pu�ci� j�, ale nie rzuci�a si� do ucieczki. Pa- trzy�a na Semona jeszcze przez chwil�, po czym usiad�a na bujanym fotelu przy drzwiach. Clay s�ysza�, jak si� buja, ale nie ogl�da� si� wi�- cej. Zbyt by� poch�oni�ty niepewno�ci�, czy da si� unikn�� awantury. Wiedzia�, �e z Se- monem nie dojdzie do �adu. Semon wychodzi� ju� kilka razy na drog� po to tylko, by zn�w powraca� na podw�rko i roz- poczyna� od nowa swoj� niespokojn� w�dr�w- k�. Nie patrzy� w stron� Claya. Clay us�ysza�, �e Dene przestaje si� buja�. - Jak �yj�, nie widzia�am takiego wspania- �ego faceta - powiedzia�a. - Jak Boga kocham, niech to wszyscy dia- bli! - wykrzykn�� Clay porywaj�c si� na r�w- ne nogi. Wbieg� po schodkach i j�� ni� trz���. W�a�nie mia� jej nawymy�la� za to, co powiedzia�a, gdy us�ysza�, jak Semon wybiega na drog�. Dojrza� nadchodz�c� Sugar. Pu�ci� Dene i p�dem zbieg� po schodkach. Ale nim si� znalaz� przy p�ocie, Semon i Sugar wchodzili na podw�rko. Skierowali si� w stro- n� domu, a Clay razem z nimi. - Wolnego, dobrze? - powiedzia� i zast�-j pi� Semonowi drog�. - Tego ju� za wiele. Semon po�o�y� mu d�o� na ramieniu i spoj- rza� z wysoka w twarz. - Chyba nie b�dziesz taki i nie odm�wisz bli�niemu tej odrobiny przyjemno�ci, co, bra-j ci�? - To si� jeszcze zobaczy - powiedzia� Clay. - Co za du�o, to niezdrowo. Sugar chcia�a si� wycofa�, ale Semon j� z�a-j pa�. Ledwo mog�a zipn�� w jego u�cisku. - Ale�, biali panowie, ja wcale nie chcia�am! wchodzi� nikomu w drog�. Nie chc�, �eby pa-| nowie mnie �le zrozumieli. - No, no - powiedzia� Semon. - Tylko ty, Sugar, nie zaczynaj tu jakich� historii. Sied� cicho, ju� ja wszystko za�atwi�. Ale Sugar nie my�la�a go s�ucha�. - Pan jest przecie� kaznodziej�, prawda, prosz� pana? - zapyta�a. - Owszem, jestem. - To powinien pan wiedzie�, �e to si� wca- le nie godzi tak napastowa� czarn� dziewczy- n�. Niech mnie pan pu�ci, b�d� panu bardzo wdzi�czna. - Ju� ty mnie nie pr�buj bra� pod w�os, Sugar. - Tak sobie my�l� - wtr�ci� si� Clay -�� �e jakby�my tylko... Semon obj�� Sugar ramieniem i j�� znowu poklepywa�. Przenios�a wzrok z Claya na Se- mona. Clay przerwa� w p� zdania. Nie chcia� prze- gapi� nic z tego, co si� dzieje. Jak �y�, nie wi- dzia� nigdy nic podobnego. Dene te� wsta�a z fotela i podesz�a a� na skraj werandy. - Z pana Semona to najprzewrotniejszy bia�y pan, jakiego widzia�am - powiedzia�a Sugar. Semon mruga� do Claya zwieraj�c i rozwie- raj�c w p�mroku bruzd� na swojej chropowa- tej twarzy. Wci�� poklepywa� Sugar po po�lad- kach. Clay gapi� si� oniemia�y i nie zauwa�y�, kiedy Semon poci�gn�� Sugar w stron� domu. Byli przy schodkach, nim ich dogoni�. - Nie tak szybko, dobrze? - zacz��. - Je�- li mia�bym powiedzie�, co my�l� o tym wszyst- kim, to wcale... Semon z Sugar wszed� po schodkach i ru szy� w stron� drzwi. Clay poskoczy� za nimi, 34 35 Dopad� drzwi, ale nic ju� nie m�g� poradzi�.c Semon i Sugar weszli do sieni, a on pozosta� z Dene na progu. Odwr�ci� si� i spojrza� na Dene, ale ona nie zwraca�a na niego uwagi. Patrzy�a wci�� w g��b sieni. Pchn�� j� w ty�. - Jak �yj�, nie widzia�am takiego cudacz nego faceta - powiedzia�a. Pchn�� j� jeszcze raz. Zostawi� j� na we randzie, a sam wszed� do mieszkania zobaczy� gdzie jest Semon. Rozdzia� IV Jako� uda�o mu si� znale�� w ciemno�ciach lamp�. Zapali� j� spiesznie i pobieg� do pokoju Semona. Zd��y�, nim Semon mia� czas zamkn�� drzwi. - S�uchaj, Semon - zacz��. - Ja tam nie jestem taki niewyrozumia�y jak niekt�rzy. Ale jak ju� kto zaczyna sprowadza� czarne dziewu- chy do mojego domu... - Postaw lamp� na stoliku, Horey - po- wiedzia� Semon. Poczeka�, a� Clay wykona polecenie. - Jak�e� tutaj dzisiaj przyjecha� - rzek� Clay - przyj��em ci� z otwartymi ramiona- mi... Semon wyj�� rewolwer i po�o�y� go na sto- liku obok lampy. Ujrzawszy to, Clay zamilk�. Zbyt by� zdumiony odkryciem, �e Semon nosi bro�, �eby wykrztusi� s�owo. Rewolwer by� sze�ciostrza�owy, ze spr�yno- wym spustem. Musia� stanowi� gro�n� bro� w r�ku takiego cz�owieka jak Semon Dye. Clay przygl�da� si� ukradkiem, jak b�yska w �wietle lampy. - Niepotrzebny mi ju� jeste�, Horey - po- wiedzia� Semon wskazuj�c drzwi. -i Mo�esz i��. - S�uchaj, Semon - rzek� Clay. - Nie chc�, �eby� sobie pomy�la�, �e jestem niego�cin- ny jak to niekt�rzy, ale... - Przykro mi, bracie, �e ci robi� zaw�d - powiedzia� Semon. - Ale nie mam zwyczaju ta�czy�, jak mi kto zagra. B�dziesz musia� wyj�� i poczeka�. Podszed� do Sugar i zacz�� j� g�aska�. Teraz ju� nic nie pozosta�o Clayowi do zro- bienia. Wycofa� si� ty�em do sieni i stan��. Przygl�da� si�, dop�ki Semon nie zatrzasn�� mu drzwi przed nosem. W�wczas przemierzy� chwiejnie sie�. W drzwiach werandy sta�a Dene. - Jak �yj�, nie widzia�am takiego parad- nego faceta - powiedzia�a. Clay patrzy� na ni� przez chwil�. Potem od- sun�� j� od drzwi. - Nie gadaj tyle, Dene -� powiedzia�. - Niech to wszyscy diabli! Usiad�, a Dene podesz�a za nim i tak�e usiad- �a na brze�ku s�siedniego krzes�a. 32 37 - Niech mnie wszyscy diabli, je�li s�ysza- �em w �yciu, �eby jaki kaznodzieja si� zacho- wywa� tak jak on - powiedzia�. - Mo�e on jest i Semon Dye, ale z zachowania to mi nie bardziej wygl�da na kaznodziej� jak, nie przy- mierzaj�c, ja albo Tom Rhodes. Umilk� i siedzia� wpatrzony w czerwon� smu- g� nad wzg�rzami. - Jak �yj�, nie widzia�am takiego morowe- go faceta - powiedzia�a Dene ko�ysz�c si� na krze�le. - Nie gadaj tyle, Dene. Niech to wszyscy diabli! Z podw�rza dobieg� jaki� szmer - tak jakby kto� szurn�� podeszw� po twardo ubitej ziemi. Clay podskoczy� na krze�le. Wyt�y� wzrok, chc�c przenikn�� ciemno�ci. Dene uczepi�a mu si� ramienia, ale nie zwraca� na ni� uwagi. Uj�wszy por�cz r�kami podci�gn�� si� na sam brze�ek krzes�a. Przez chwil� wydawa�o mu si�, �e widzi b�ysk czarnej twarzy na �cie�ce prowadz�cej od drogi. Zrobi�o mu si� g�upio. Wiedzia�, �e jedyn� osob�, kt�ra mo�e si� tu kr�ci�, jest Hardy. - Kto tam? - zapyta�. - To ja, prosz� pana - odezwa� si� Hardy podchodz�c bli�ej. - Ty, Hardy? Potrzebujesz czego? - Szukam Sugar, prosz� pana. Nie nacho- dzi�bym pana po nocy, �eby nie Sugar. 38 - Sk�d ci przysz�o do g�owy, �e Sugar jest tutaj? - spyta� Clay. - Oj, prosz� pana - rzek� Hardy - niech pan mnie nie pr�buje zwodzi�. Pan to nie jest taki, ja wiem. - Szukasz Sugar? - Oj, prosz� pana, dobrze pan wie, �e szu- kam Sugar. Niech mnie pan nie pr�buje zwo- dzi�, bardzo pana prosz�. Hardy podszed� do schodk�w. Z miejsca, gdzie teraz sta�, wida� by�o przez otwarte drzwi sie�. W ca�ym domu by�o ciemno, pali- �o si� tylko w pokoju Semona. - Sugar ci m�wi�a, �e idzie tutaj? - zapy- ta� Clay. - Nie, prosz� pana. - To dlaczego sobie wbi�e� w g�ow�, �e mu- si by� jak raz tutaj? - Oj, prosz� pana, niech pan mnie nie pr�- buje zwodzi�. Ten bia�y pan jej kaza� przyj��. - Sugar ci m�wi�a, �e jej kaza�? - Nie, prosz� pana. Clay nas�uchiwa� przez chwil�. Raz mu si� wyda�o, �e s�yszy g�os Semona, ale nie by� zu- pe�nie pewien. Tyle my�li k��bi�o mu si� w g�o- wie, �e nie by� w stanie skupi� rozproszonej uwagi. - Co ty w�a�ciwie chcesz zrobi�, Hardy? - zapyta�. - Zabra� Sugar do domu - powiedzia� Hardy dobitnie. W jego g�osie wyczu� Clay determinacj�. 39 Hardy by� Mulatem i Clay wiedzia�, �e nie doj- dzie z nim tak �atwo do �adu jak ze zwyk�ym czarnuchem. - Oj, prosz� pana - powiedzia� Hardy - niech pan mnie ju� nie pr�buje zwodzi�. Szko- da fatygi. Ja do pana wcale nie mam �alu, bo- dajbym nigdy nie mia�. Chc� tylko zabra� Su- gar do domu. Po to tutaj przyszed�em, nie po co innego. Clay czu�, jak niespokojnie Dene kr�ci si� na brze�ku krzes�a. Nie patrz�c na ni�, wie- dzia�, �e nie spuszcza oka z Hardy'ego. - Sam nie wiem, co ci powiedzie�, Hardy - zacz�� niepewnie. - Prawda, przyjecha� tutaj dzisiaj Semon Dye, ten w�drowny kaznodzie- ja. Nocuje u mnie. I tak pewnie wiedzia�e� od pocz�tku, - Tak, prosz� pana, wiedzia�em - rzek� Hardy wchodz�c po schodkach. - Ale ja tam nie jestem taki, �ebym mia� zaraz robi� awan- tury, pan mnie zna. Wszed�szy na werand� zatrzyma� si�. - To wszystko wina tego bia�ego pana. - powiedzia�. - Ja do Sugar wcale nie mam �a- lu. To ten bia�y pan jej kaza� tutaj przyj��. Jakby jej nie kaza�, to Sugar by sama nie przysz�a. To biali panowie zawsze wp�dzaj� biednych Murzyn�w w tarapaty. - Co ty w�a�ciwie chcesz zrobi�, Hardy? - spyta� Clay niepewnie. - Zabra� Sugar do domu. Po to, prosz� pa- na, przyszed�em. Hardy ruszy� do drzwi, ale Clay si� pode- rwa� i stan�� w progu. - Niech pan si� nie obawia - powiedzia� Hardy. - Nie zrobi� w pa�skim domu �adnej draki. - P�jd� sam, powiem Sugar,"�e po ni� przy- szed�e� - rzek� Clay. Pu�ci� drzwi i znikn�� w ciemnej sieni, nie czekaj�c na odpowied� Hardy'ego. Odnalaz� drzwi Semona, bez trudu przekr�ci� klamk� i wszed� do �rodka. Dopiero w pokoju zda� so- bie spraw�, �e Hardy szed� za nim przez ca�y czas i teraz stoi w progu. Przemierzy� pok�j i rozja�ni� lamp�. Semon widzia� tylko Hardy'ego. Z�apa� re- wolwer ze stolika przy ��ku i jednym sko- kiem porwa� si� na nogi. Stoj�c przed nim, od- wi�d� swoim sztywnym paluchem kurek. - Niech pan ode mnie odwr�ci t� pukaw- k� - powiedzia� Hardy ze z�o�ci�. - Nie lubi�, jak kto we mnie celuje. - Zamknij mord� i wyno� si� st�d! - wrzasn�� Semon. - Ja si� nie cackam z taki- mi czarnymi bydlakami jak ty. Ju�, wyno� si�, skurwysynu! Semon by� teraz zupe�nie innym cz�owie- kiem. Kiedy przyjecha� po po�udniu, w swo- im zakurzonym czarnym garniturze, czarnym kapeluszu i w�ziutkiej czarnej muszce, wygl�- da� na typowego w�drownego kaznodziej�, kt�- ry wysiada z auta zadowolony, �e odpocznie po d�ugiej m�cz�cej podr�y. Teraz, w �wietle lampy naftowej, na tle ��tych sosnowych �cian, tu i �wdzie poplamionych smo��, spra- wia� wra�enie dzikiego mieszka�ca las�w, tro- pi�cego zwierzyn�. - Nie lepiej by to by�o za�atwi� spraw� po dobrej woli? - powiedzia� Clay mi�kko, nie spuszczaj�c oka z rewolweru w r�ce Semona. Nikt nie zareagowa� na jego s�owa. Hardy ani my�la� si� wycofywa�. Zbli�y� si� o kilka krok�w. Wzrok mia� utkwiony w lampie na stoliku. - I gdzie si� pchasz? Ze mn� nie ma �ar- t�w, zastrzel� ci� i tyle - zagrozi� Semon. - Ma taki bydlak troch� ja�niejsz� sk�r�, to ju� my�li, �e sobie z nim nie dam rady. Clay poj��, co teraz nast�pi. Odskoczy� w bok pod �cian�. Hardy da� nura przed siebie. Chcia� dosi�g- n�� albo lampy na stole, albo rewolweru w r�- ce Semona. Ale nie dosi�gn�� ani jednego, ani drugiego. Kiedy by� na odleg�o�� ramienia, Se- mon wypali� w jego stron�. Od huku kr�tkiego, wielkokalibrowego rewolweru w�t�y domek za- trz�s� si� w posadach. Ze szpar w suficie po-j sypa�y si� grudki py�u, ze szczelin w �cianach polecia�y sosnowe drzazgi. Clay nie wiedzia�, co robi� - odbiera� Se- monowi rewolwer czy pozosta� tam, gdzie stoi. Nie ruszy� si� z miejsca. Hardy osun�� si� na czworaki. Trwa� tak u st�p Semona, tylko g�owa opada�a mu coraz ni�ej. W ko�cu dotkn�a niemal pod�ogi. Semon swoim sztywnym paluchem odwodzi� z powrotem kurek. Kiedy go odci�gn��, szcz�k- n�� spust i Semon po raz drugi wymierzy� w Hardy'ego, ale nim zd��y� strzeli�, Sugar rzuci�a si� mi�dzy nich, zas�aniaj�c Hardy'ego swoim cia�em. Semon waha� si� przez chwil�. - Zbierajcie si� i wynocha st�d, jedno z drugim! - powiedzia� w ko�cu. - Je�li b�- d� musia� strzeli� jeszcze raz, to przedziurawi� was oboje za jednym zamachem. Sugar pr�bowa�a podnie�� Hardy'ego, ale zaraz zobaczy�a, �e nie da rady. Zdo�a�a zaci�g- n�� go do drzwi. Semon odprowadza� ich wzro- kiem, dop�ki nie znikn�li w ciemno�ciach sie- ni. Wydostali si� z domu tylnym wyj�ciem i wszelkie odg�osy ucich�y. Clay wiedzia�, �e nie zobaczy Hardy'ego, do- p�ki jego rana si� nie zagoi albo kto� nie znaj- dzie jego martwego cia�a. Zaszyj� si� oboje z Sugar w lesie i nie poka�� a� do tej chwili. Teraz, kiedy by�o po wszystkim, Semon usiad� na krze�le. R�ce trz�s�y mu si� tak, �e nie m�g� utrzyma� rewolweru. Rzuci� go na ��ko i siedzia� ze wzrokiem utkwionym w miejsce, gdzie si� niedawno osun�� Hardy. W pokoju wisia� ostry zapach prochu, pomie- szany z tumanem ��tego py�u, kt�ry si� posy- pa� ze �cian i sufitu i nie zd��y� jeszcze osi��� na meblach i pod�odze. - Ja tam jestem nie od tego, Semon, �eby czasami zobaczy� sztywnego Murzyna - po- 42 wiedzia� Clay. - Ale nie lubi�, �eby mi kto wyka�cza� ludzi o tej porze roku. Przecie� to akuratnie czas siewu. Jak Hardy wyci�gnie ko- pyta, b�d� musia� sam p�j�� w pole i zabra� si� do roboty. Diabli mnie wezm�, jak mi wy- ci�gnie kopyta akuratnie w sam czas siewu. Do pokoju zajrza�a Dene. Sta�a ju� dobr� chwil� w ciemno�ciach pod drzwiami. Ani Clay, ani Semon nie zauwa�yli, jak si� wsun�a do �rodka i stan�a przy wej�ciu, oparta ple- cami o �cian�. - Nie ma co, Horey, �adnie dbasz o swoich go�ci - powiedzia� Semon wykr�caj�c g�ow� i �ypi�c na Claya. - M�g�by� przynajmniej uwa�a�, �eby taki czarny bydlak nie napasto- wa� ludzi w twoim w�asnym domu. Dene nie mog�a si� powstrzyma�, �eby raz po raz nie zerka� na Semona. Stanowi� nieco- dzienny widok w �wietle lampy naftowej, sku- lony na niskim krze�le, w biieli�nie, kt�ra wy- gl�da�a na nim, jakby si� zbieg�a o dziesi�� numer�w od dnia, kiedy po raz pierwszy mia� j� na sobie. - Jak �yj�, nie widzia�am takiego paradne- go faceta - powiedzia�a z leciutkim chichotem. Clay zmierzy� j� wzrokiem. Nie mia� poj�- cia, �e si� znajduje w pokoju. Semon ani drgn��. - Nie rozumiem, dlaczego niby mia�bym uwa�a� - powiedzia� Clay. - Nie pyta�e� mnie, zdaje si�, o rad�. - Bo najgorzej to z tymi cholernymi Mu- latami - o�wiadczy� Semon. - Mog�e� mi przynajmniej powiedzie�, �e on jest Mulat. Z Murzynami to ja sobie zawsze dam rad�, ale z Mulatami niebezpiecznie si� wdawa�. Jak taki jeden z drugim ma troch� ja�niejsz� sk�- r�, zaraz mu si�, sukinsynowi, wydaje, �e taki sam dobry jak bia�y i �e ju� na wszystko mo- �e sobie pozwoli�. Clay przeszed� przez pok�j, pogr��aj�c Dene w cieniu swojej postaci. - Taki go�� jak ty powinien chyba wiedzie� bez m�wienia, �e ch�op Sugar b�dzie Mula- tem - powiedzia�. - Rzadko kt�ra Mulatka chce si� zadawa� z Murzynami. Prawie ka�da bierze najja�niejszego ch�opa, jaki jej si� trafi. Rozdzia� V Nast�pnego dnia Clay obudzi� si� p�no. Zwykle wstawa� o pi�tej. Nigdy nie mia� nic specjalnego do roboty, musia� jednak dopa- trzy�, �eby Murzyni wyszli w czas na pole. Czasami dochodzi� drog� a� do mostku, nim zawr�ci� do domu; ale najp�niej o si�dmej m�g� zasi��� na werandzie i za�o�y� nogi na por�cz. Tego dnia s�o�ce �wieci�o ju� od dw�ch go- dzin, kiedy otworzy� oczy. Le�a� chwil� na bo- ' ku, zdumiony, �e tak zaspa�. Ale zaraz przy- pomnia� sobie wszystko, co si� wydarzy�o w s�siednim pokoju. '45 Wyskoczy� z ��ka, naci�gn�� spodnie i ko- szul� i pobieg� do kuchni. Sugar nie by�o, ale Dene zd��y�a ju� przygotowa� �niadanie. Usiad� i zjad� spiesznie. Sko�czywszy odezwa� si� do Dene po raz pierwszy tego dnia. - Gdzie Semon? - zapyta� odsuwaj�c krze- s�o. - Nie by�o go tu jeszcze? Dene zjad�a ju� przedtem i teraz zabra�a si� do sprz�tania ze sto�u. Przesz�a do kuchni i z powrotem, nim odpowiedzia�a: - Dot�d si� nie pokaza�. Pewnie jeszcze �pi. Jak �yj�, nie widzia�am takiego paradnego faceta. Clay ruszy� w stron� sieni. Min�� pok�j Se- mona, nie patrz�c na zamkni�te drzwi, i za- trzyma� si� przy wej�ciu na werand�. Rozkle- kotany w�z tkwi� nadal w zielonym cieniu magnolii, dok�adnie w tym miejscu, gdzie go Semon wczoraj zostawi�. Clay sta� niezdecy- dowany, kiedy ra