3141

Szczegóły
Tytuł 3141
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3141 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3141 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3141 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

PATRICIA A. MCKILLIP HARFISTA NA WIETRZE TOM III TRYLOGII MISTRZ ZAGADEK (PRZE�O�Y�: JACEK MANICKI) SCAN-DAL 1 Naznaczony Gwiazdkami, siedz�c w towarzystwie Raederle na koronie najwy�szej z siedmiu wie� Anuin, patrzy�, jak tr�cony czubkiem buta bia�y kamyczek spada ku stokowi sk�panego w letniej zieleni wzg�rza, na kt�rym wznosi�o si� dworzyszcze. Od podn�a, a� po morze, rozci�ga�o si� samo miasto. Nad g�owami mieli jasny niebosk�on, kt�rego bezchmurny b��kit m�ci� od czasu do czasu kr���cy jastrz�b. Morgon od paru godzin ani drgn��. Cie� jego profilu przesuwa� si� wraz z porannym s�o�cem po z�bie blanki, w strzelnicy kt�rej siedzia�. Zamy�lony, postrzega� Raederle jedynie jako pewn� cz�stk� otaczaj�cego go krajobrazu, lekkiego wietrzyka, stada kruk�w, kt�re l�ni�cymi czarnymi smugami zakre�la�y zieleni�ce si� w dali sady; jako co� spokojnego i odrealnionego, co� czego pi�kno przenika�o raz po raz do jego pod�wiadomo�ci. Tok jego rozumowania rozbija� si� wci�� o zr�by ignorancji. Gwiazdki, dzieci z twarzyczkami z kamienia, gorej�ce skorupy misy, kt�r� rozbi� w chacie Astrina, wymar�e miasta, ciemnow�osy zmiennokszta�tny, harfista - im wi�cej o tym my�la�, tym wi�cej rodzi�o si� nierozwi�zanych zagadek. Ogl�da� si� na swoje �ycie, na dzieje kr�lestwa, wygrzebywa� z przesz�o�ci oderwane fakty i usi�owa� posk�ada� je w ca�o�� niczym od�amki rozbitego naczynia. Nic nie pasowa�o; nic nie trzyma�o si� kupy; co i rusz otrz�sa� si� z tych rozwa�a� i wci�ga� w p�uca aksamitne letnie powietrze. W ko�cu drgn��, poruszy� si� sztywno, jak kamie�, kt�ry postanawia zbudzi� si� do �ycia, i zakry� d�o�mi oczy. Pod powiekami zatrzepota�y kszta�ty staro�ytnych bezimiennych zwierz�t. Odp�dzi� od siebie wszelkie my�li i wizje, te odfrun�y z powrotem na mielizny niemo�liwo�ci. Zobaczy� bezkresne b��kitne niebo i labirynt uliczek w dole. Dosy� mia� bicia si� z my�lami; opar� si� o sw�j cie�. Wnikn�a we� cisza staro�ytnego kamienia; my�li odp�yn�y, �cich�y. Jego wzrok pad� na trzewiczek z mi�kkiej sk�ry, k�tem oka ujrza� zielon� jak li�� tkanin�. Odwr�ci� g�ow�. Na stopniu obok siedzia�a ze skrzy�owanymi nogami Raederle. Nachyli� si� do niej i przyci�gn�� do siebie. Zanurzy� twarz w d�ugich, pachn�cych wiatrem w�osach dziewczyny i poprzez zamkni�te powieki ujrza� ich p�on�ce pasma. Milcza�, tul�c j� do siebie, tak jakby obawia� si� niespodziewanego podmuchu wichru, kt�ry zmiecie ich oboje z tych wy�yn. Raederle trwa�a przez chwil� w bezruchu, potem unios�a g�ow�, by go poca�owa�. Z oci�ganiem wypu�ci� j� z obj��. - Nie wiedzia�em, �e tu jeste� - mrukn��, kiedy roz��czy�y si� ich usta. - Tak podejrzewa�am, kiedy przez godzin� nie raczy�e� zwr�ci� na mnie uwagi. O czym my�la�e�? - O wszystkim. - Wyd�uba� kawa�ek zaprawy murarskiej spomi�dzy kamieni i cisn�� go w d�, na drzewa. Stadko kruk�w zerwa�o si� do lotu z pe�nym oburzenia krakaniem. - Pr�buj� sobie przypomnie� swoj� przesz�o�� i wci�� dochodz� do jednego wniosku. Nie mam poj�cia, co, na Hel, robi�. Raederle podci�gn�a kolana pod brod�, opar�a si� o kamienny murek i spojrza�a na Morgona. Oczy mia�a pe�ne �wiat�a, przypomina�y wypolerowany przez morze bursztyn, i Morgonowi nat�ok s��w �cisn�� krta�. - Szukasz rozwi�za� zagadek - powiedzia�a. - Powiedzia�e� mi, �e tylko to ci pozosta�o, cho� czujesz si� �lepy, g�uchy, niemy i zagubiony. - Wiem. - Wyd�uba� spomi�dzy kamieni jeszcze jeden kawa�ek zaprawy i rzuci� go z takim rozmachem, �e omal nie straci� r�wnowagi. - Wiem. Ale jestem tu z tob�, w Anuin, od siedmiu dni, i nie znajduj� powodu ani zagadki, kt�ra kaza�aby mi opu�ci� ten dom. Nie licz�c �wiadomo�ci, �e je�li pozostaniemy tu d�u�ej, umrzemy oboje. - W�a�nie - powiedzia�a z powag�. - Nie wiem, dlaczego te trzy gwiazdki, kt�re nosz� na czole, s� dla mnie �miertelnym zagro�eniem. Nie wiem, gdzie jest Najwy�szy. Nie wiem, kim s� zmiennokszta�tni, ani jak mog� pom�c obr�conym w kamie� dzieciom z korzeni g�ry. Znam za� tylko jedno miejsce, od kt�rego mo�na rozpocz�� poszukiwanie odpowiedzi. A nie jest to miejsce zach�caj�ce. - O jakim miejscu m�wisz? - O umy�le Ghisteslwchlohma. Spojrza�a na niego szeroko otwartymi oczami, a potem spu�ci�a wzrok na nagrzany s�o�cem kamie�. - C�. - G�os dr�a� jej ledwie uchwytnie. - Zdawa�am sobie spraw�, �e nie mo�emy tu zosta� na zawsze. Ale, Morgonie... - Ty mo�esz tu zosta�. Unios�a g�ow�. S�o�ce znowu odbi�o si� w jej oczach i nie potrafi� okre�li� ich wyrazu. Ale g�os mia�a napi�ty. - Nie puszcz� ci� samego. Dla ciebie wyrzekn� si� nawet bogactw Hel i wszystkich �wi�. B�dziesz si� musia� nauczy� �y� ze mn� u boku. - Dla mnie sama walka o utrzymanie si� przy �yciu jest wystarczaj�co trudna - wymrucza� bez zastanowienia i zaraz si� zarumieni�. Usta Raederle drgn�y. Wzi�� j� za r�k�. - Za jeden w�osek ze szczeciny srebrnego knura zabra�bym ci� na Hed i sp�dzi� tam z tob� reszt� �ycia, hoduj�c poci�gowe konie. - Znajd� ci ten w�osek ze szczeciny knura. - Jak zawiera si� w tym kraju ma��e�stwa? Co mam zrobi�, �eby ci� po�lubi�? - To niemo�liwe - odpar�a spokojnie. Pu�ci� jej d�o�. - Jak to? - Tylko kr�l jest w�adny udziela� �lubu swoim dziedzicom. A mojego ojca tu nie ma. B�dziemy musieli wi�c zaczeka�, a� raczy wr�ci� do domu. - Ale�, Raederle... Rzuci�a kawa�kiem zaprawy w przelatuj�cego kruka. Ptak, trafiony w ogon, zakraka� przestraszony i skr�ci� gwa�townie. - Co? - burkn�a ponuro. - Nie mog�... nie mog� tak po prostu wkroczy� na ziemie twego ojca, zak��ci� spok�j umar�ym, co zreszt� uczyni�em, o ma�o nie pope�ni� morderstwa w jego sali tronowej, a potem zabra� ci� ze sob� na w��cz�g� po kr�lestwie, nie pojmuj�c ci� wcze�niej za �on�. Co, na Hel, pomy�li sobie o mnie tw�j ojciec? - Powie ci to, kiedy si� w ko�cu poznacie. Ja uwa�am, �e m�j ojciec dostatecznie ju� pogmatwa� mi �ycie. By� mo�e przewidzia�, �e si� spotkamy, a nawet, �e si� pokochamy, ale moim zdaniem nie wszystko musi by� tak, jak on tego chce. Nie wyjd� za ciebie za m��, bo podejrzewam, �e i to w jakim� swoim �nie przewidzia�. - My�lisz, �e dlatego w�a�nie z�o�y� t� dziwn� przysi�g� dotycz�c� Wie�y Pevena? - spyta� Morgon. - Z g�ry wiedzia�? - Zmieniasz temat. Przez chwil� patrzy� na ni� w milczeniu, rozwa�aj�c t� mo�liwo��. Pod jego spojrzeniem Raederle sp�on�a rumie�cem. - C� - odezwa� si� w ko�cu cicho, rzucaj�c ich przysz�o�� na wiatr swawol�cy nad szczytem wie�y - je�li nie chcesz mnie po�lubi�, to nic na to nie poradz�. A skoro upar�a� si� mi towarzyszy� - tak to przynajmniej zrozumia�em - to nie b�d� ci� od tego odwodzi�. Zbyt ci� pragn�. Ogarnia mnie jednak przera�enie. Wydaje mi si�, �e wi�ksz� szans� na utrzymanie si� przy �yciu mieliby�my, skacz�c z tej wie�y. A przynajmniej wiedzieliby�my wtedy, co czynimy. Raederle przy�o�y�a d�o� do kamieni, kt�re ich dzieli�y, a potem unios�a j� i dotkn�a twarzy Morgona. - Masz imi� i misj� do spe�nienia - powiedzia�a. - Wierz�, �e wcze�niej czy p�niej za�wita ci jaka� nadzieja. - Jak dot�d nie za�wita�a. Ty jeste� wyj�tkiem. Czy po�lubisz mnie na Hed? - Nie. Milcza� przez chwil�, patrz�c jej w oczy. - Dlaczego? Sp�oszona, odwr�ci�a wzrok; wyczu� u niej nag�y przyp�yw dziwnego podniecenia. - Z wielu powod�w. - Raederle... - Nie. I nie pytaj o to wi�cej. I przesta� tak na mnie patrze�. - Jak sobie �yczysz - mrukn�� po chwili, a potem dorzuci�: - Nie wiedzia�em, �e taki z ciebie uparciuch. - Taki zakuty �wi�ski �eb? - Taki zakuty �wi�ski �eb. Spojrza�a na niego znowu z przekornym u�mieszkiem, a potem przysun�a si� bli�ej, otoczy�a go ramieniem i zwiesi�a nogi poza kraw�d� wie�y. - Kocham ci�, Morgonie z Hed. Dok�d wpierw si� udamy, opuszczaj�c granice tego kraju? Na Hed? - Tak. Na Hed... - Wymawiaj�c nazw� rodzimej wyspy, poczu� ucisk w sercu, jak po wypowiedzeniu zakl�cia. - W�a�ciwie, to nie mam po co tam wraca�. Ale chc�. Na kilka godzin, w nocy... b�dzie bezpieczniej. - Pomy�la� o morzu, kt�re dzieli�o go od domu, i przeszed� go dreszcz. - Nie mog� zabra� ci� na morze. - Na Hel, dlaczego? - �achn�a si�. - To zbyt niebezpieczne. - Bzdura. Niebezpiecznie jest w Lungold, a udaj� si� tam z tob�. - To co innego. Po pierwsze, w Lungold nie umar�a �adna z os�b, kt�re kocha�em. Jak dot�d. Po drugie... - Morgonie, ja nie umr� na morzu. Podejrzewam, �e tak samo jak ogie� potrafi� te� kszta�towa� wod�. - Ale pewno�ci nie masz. Prawda? - Wyobrazi� sobie, jak poch�ania j� rozko�ysana woda, zlewaj�ca si� w twarze i ociekaj�ce wilgoci�, b�yszcz�ce postaci, i dorzuci� szorstko: - Nie mia�aby� nawet czasu si� o tym przekona�. - Morgonie... - Raederle, by�em na statku, kt�ry rozpad� si� na morzu na kawa�ki. Nie chc� nara�a� w ten spos�b twojego �ycia. - To moje �ycie, nie twoje. A poza tym, szukaj�c ci�, p�ywa�am statkami z Caithnard do Kyrth i z powrotem, i nic z�ego mi si� nie sta�o. - By�oby lepiej, gdyby� zosta�a w Caithnard. Tylko na kilka... - Nie zostan� w �adnym Caithnard - odpar�a tonem nie znosz�cym sprzeciwu. - P�yn� z tob� na Hed. Chc� zobaczy� wysp�, kt�r� tak kochasz. Mo�e kiedy�, kiedy ty wyruszysz w podr�, przyjdzie mi siedzie� w chacie na Hed i czeka� na ciebie, �uskaj�c groch, tak jak czeka�am ju� przez blisko dwa lata. - Nie potrafisz �uska� grochu. - Owszem, nie potrafi�. Ale ty mnie nauczysz. Ujrza� oczyma wyobra�ni siebie, jak chudy, rozczochrany, ze znu�on�, pust� twarz�, z wielkim mieczem u boku i wysadzan� gwiazdkami harf� na plecach, siedzi na przyzbie w Akren z mis� grochu na kolanach. Parskn�� �miechem. Obserwuj�ca go Raederle te� si� u�miechn�a. Wr�ci� jej dobry humor. - Od siedmiu dni si� nie �mia�e�. - Wiem. - Otoczy� j� ramieniem i znieruchomia�. Weso�o�� znikn�a z jego oczu. My�la� o Hed, tej bezbronnej, otoczonej morzem wyspie, kt�ra nie mo�e liczy� nawet na ochron� ze strony Najwy�szego. - Tak bym chcia� wzmocni� Hed, �eby nie mog�y jej dotkn�� �adne niepokoje na kontynencie i �eby pozostawa�a wolna od strachu. - Popro� Duaca, �eby da� ci armi�. - Nie �miem sprowadza� armii na Hed. By�by to pierwszy krok do katastrofy. - Zabierz wi�c ze sob� kilka duch�w - podsun�a. - Duac ch�tnie si� ich st�d pozb�dzie. - Duchy. - Morgon oderwa� wzrok od odleg�ych las�w i spojrza� na ni� dziwnie. - Na Hed. - S� niewidzialne. Nikt by ich nie atakowa�, nie widz�c, z kim ma do czynienia. - Potrz�sn�a z dezaprobat� g�ow�. - Co te� ja opowiadam? Wszyscy kmiecie z Hed czuliby si� nieswojo, maj�c �wiadomo�� ich obecno�ci. - Chyba �eby kmiecie o nich nie wiedzieli. - D�onie nagle mu zgrabia�y przenikni�te osobliwym ch�odem. - Co te� ja opowiadam? - wyszepta�. Raederle odsun�a si� nieco i spojrza�a mu w oczy. - Bierzesz moje s�owa na powa�nie? - Chyba... chyba tak. - Nie widzia� teraz jej twarzy, lecz oblicza umar�ych wyra�aj�ce pe�n� frustracji si��. - Potrafi�bym ich sobie podporz�dkowa�. Rozumiem ich... ich gniew, ich ��dz� zemsty, ich mi�o�� do ziemi. Mog� zabra� t� mi�o�� i swoj� t�sknot� za wojn� na Hed... Ale tw�j ojciec... jak mog� wyrwa� cz�stk� historii An i powie�� j� ku czyhaj�cemu na Hed niebezpiecze�stwu? Nie wolno mi igra� w ten spos�b z prawem ziemi An. - Duac da ci na to przyzwolenie. Co za� do mojego ojca, to prawem ziemi interesuje si� tak, jakby sam by� duchem. Tylko co z Eliardem, Morgonie? - Z Eliardem? - Nie znam go, ale czy on... czy nie wytr�ci�aby go troch� z r�wnowagi sprowadzona przez ciebie na Hed armia umar�ych? Morgonowi zamajaczy�a przed oczami na wp� zapomniana twarz brata, obecnego ziemw�adcy Hed. - Mo�e troch� - powiedzia� cicho. - Ale przywyk� ju� pewnie do tego, �e co i rusz wytr�cam go z r�wnowagi, nawet we �nie. Rzuci�bym mu do st�p w�asne serce, gdyby to mog�o zapewni� jemu i Hed bezpiecze�stwo. Podyskutowa�bym z nim o tym... - Jak zareaguje? - Nie wiem... nie wiem ju� nawet, czego si� po nim spodziewa�. - By�a to bolesna my�l, my�l dra�ni�ca niezabli�nione rany. Ale nie da� tego po sobie pozna�. Wsta� z oci�ganiem z parapetu wie�y. - Chod�my. Porozmawiam z Duakiem. * * * - Bierz ich - powiedzia� Duac. - Wszystkich. Zastali go w wielkiej sali, wys�uchuj�cego skar��cych si� kmieci oraz pos�a�c�w od lord�w An, kt�rych ziemie i �ycie znalaz�o si� w zagro�eniu na skutek niepokoj�w i wa�ni wzniecanych przez umar�ych. Kiedy sala wreszcie opustosza�a i Morgon m�g� przed�o�y� swoj� pro�b�, Duac zrobi� wielkie oczy. - Naprawd� ich chcesz? Morgonie, to� oni zburz� spok�j Hed. - Nie, nie zburz�. Wyja�ni� im, po co tam s�... - Jak? W jaki spos�b zamierzasz wyja�ni� cokolwiek umar�ym, kt�rzy tocz� odwieczne boje na krowich pastwiskach i wiejskich ryneczkach? - Dam im po prostu to, czego szukaj�. Przeciwnika. Nie wiem jednak, Duacu, jak wyja�ni� to twemu ojcu. - Memu ojcu? - Duac rozejrza� si� po sali, przesun�� wzrokiem po belkach sufitu, a na koniec we wszystkie cztery k�ty. - Nigdzie go tu nie widz�. A skoro go nie widz�, to jest pewnie tak zaj�ty, �e nie b�dzie mia� czasu liczy� g��w umar�ych. Ilu ci potrzeba? - Tylu, ilu mo�esz mi da�, szlachetnie urodzonych i rycerzy, w kt�rych tli si� jeszcze iskierka wyrozumia�o�ci. B�dzie im potrzebna do zrozumienia Hed. Rood m�g�by mi pom�c... - Urwa� nagle, i na policzki Duaca wyp�yn�� rumieniec. - W�a�nie, gdzie jest Rood? Od paru dni go nie widzia�em. - Bo od paru dni go tu nie ma. - Duac odchrz�kn��. - Jako� tego nie zauwa�a�e�. Ba�em si�, �e zapytasz. Wys�a�em go za Dethem. Morgon milcza�. D�wi�k tego imienia cofn�� go w czasie o siedem dni, kiedy to sta� w tej samej ka�u�y s�onecznego �wiat�a i rzuca� przed siebie cie� na sp�kan�, kamienn� posadzk�. - Deth - szepn�� i wzdrygn�� si�. - Kaza�em Roodowi sprowadzi� tu z powrotem harfist�; da�em mu czternastu zbrojnych. Pu�ci�e� Detha wolno, ale ziemw�adcy kr�lestwa maj� jeszcze do niego wiele pyta�. Pomy�la�em sobie, �e zatrzymam go tutaj do czasu, kiedy Mistrzowie z Caithnard b�d� go mogli przes�ucha�. Ja wol� si� do tego nie zabiera�. - Dotkn�� z wahaniem r�ki Morgona. - Nawet by� nie wiedzia�, �e tu jest. Dziwi� si� tylko, �e Rood dot�d nie wr�ci�. Blado�� ust�powa�a z wolna z twarzy Morgona. - Mnie to nie dziwi - powiedzia�. - Nie zazdroszcz� Roodowi tego zadania. Zawr�cenie Detha do Anuin nie b�dzie spraw� prost�. Ten harfista chadza w�asnymi �cie�kami. - Zobaczymy. - Roodowi nie uda si� go tu przyprowadzi�. Na pr�no wys�a�e� go w chaos Trzech Prowincji. - C� - westchn�� z rezygnacj� Duac - lepiej ode mnie znasz harfist�. A Rood ruszy�by za nim, nawet gdybym go o to nie poprosi�. On te� ma do niego sporo pyta�. - Jemu nie zadaje si� pyta� mieczem. Rood powinien to wiedzie�. - Morgon us�ysza� szorstk� nut�, kt�ra wkrad�a si� do jego g�osu. Usun�� si� troch� zbyt gwa�townie z plamy �wiat�a i usiad� przy jednym ze sto��w. - Przepraszam - mrukn�� bezradnie Duac. - Niepotrzebnie ci m�wi�em. - Dobrze, �e mi powiedzia�e�. Mo�e tylko troch� za wcze�nie. - Wspar� si� r�kami o d�bowy blat i przypomnia�y mu si� zalane s�o�cem d�bowe �ciany Akren. - Wracam do domu. - Te s�owa ni st�d ni zow�d nape�ni�y go zapa�em. - Do domu... Duacu, potrzebne mi statki. Statki kupieckie. - Zamierzasz przewie�� umar�ych na wysp� statkami? - zdumia�a si� Raederle. - Zechc� na nie wsi���? - A jak inaczej dostaliby si� na Hed? - spyta� Morgon i po chwili zastanowienia, wpatruj�c si� w swoje odbicie w polerowanym drewnie, podj��: - Nie chc�, �eby� p�yn�a z nimi jednym statkiem. Tak wi�c... udamy si� do Caithnard konno i tam si� z nimi spotkamy. Zgoda? - Chcesz wraca� konno przez Hel? - To mo�e pofruniemy? - zaproponowa�, ale Raederle szybko pokr�ci�a g�ow�. - Nie. Wol� ju� jecha� konno. Przyjrza� si� dziewczynie uwa�niej, wychwytuj�c w jej g�osie dziwn� nutk�. - Mog�aby� bez trudu przyj�� posta� kruka. - Jeden kruk w rodzinie wystarczy - odpar�a ponuro. - Bri Corbett wynajdzie ci statki, Morgonie. I zamustruje na nie za�ogi. - Znalezienie ch�tnych do tego rejsu b�dzie kosztowa�o ma�� fortun� - zauwa�y� Morgon, ale Duac wzruszy� tylko ramionami. - Umarli, niszcz�c plony i zabijaj�c zwierz�ta, kosztowali nas ju� wi�cej. Jak, na Hel, zamierzasz nad nimi zapanowa� na Hed, Morgonie? - Ze mn� nie b�d� walczy� - odpar� Morgon. Duac przypatrywa� mu si� przez chwil� w milczeniu jasnymi oczami koloni morza. - Zastanawiam si� - powiedzia� w ko�cu powoli - czym ty w�a�ciwie jeste�. Cz�owiek z Hed potrafi�cy poskromi� umar�ych z An... Naznaczony Gwiazdkami. Morgon spojrza� na niego z osobliw� wdzi�czno�ci�. - Gdyby nie ty, znienawidzi�bym w tej sali w�asne imi�. - Wsta�. - Duacu, musz� zna� ich imiona. Mog� przez wiele dni penetrowa� umys�em kurhany, je�li nie b�d� wiedzia�, kogo budz�. Znam z imienia wielu kr�l�w Trzech Prowincji, ale ani jednego umar�ego. - Ja te� - przyzna� Duac. - Wiem, gdzie mo�na znale�� te imiona - wtr�ci�a Raederle. - Praktycznie mieszka�am tam w dzieci�stwie. M�wi� o bibliotece naszego ojca. Reszt� dnia i ca�y wiecz�r Morgon z Raederle przesiedzieli w bibliotece w�r�d staro�ytnych ksi�g i zakurzonych pergamin�w, Duac za� pos�a� do portu po Bri Corbetta. Do p�nocy Morgon wry� sobie w pami�� imiona niezliczonych wodz�w, ich syn�w, cz�onk�w dalekich rodzin, legendy o mi�o�ci, przekazy o krwawych wata�kach i o l�dowych wojnach, w kt�re obfitowa�a historia An. Potem wyszed� w bezwietrzn� letni� noc i uda� si� samotnie na b�onia rozci�gaj�ce si� za kr�lewskim dworem, gdzie spoczywa�y ko�ci tych, kt�rzy zgin�li w bitwach pod Anuin. Tam przyst�pi� do apelu poleg�ych. Na g�os i w my�lach wymienia� imi� po imieniu i przytacza� fragmenty legend oraz poezji, kt�re zapami�ta�. Umarli, na d�wi�k swoich imion powstawali z martwych w sadach, w lasach, spod murawy porastaj�cej same b�onia. Jedni szar�owali na Morgona z dzikim, niesamowitym wrzaskiem, a w po�wiacie ksi�yca po�yskiwa�y pancerze okrywaj�ce ich objedzone przez robactwo szkielety. Inni nadci�gali w ciszy: ciemne, pos�pne postaci ze strasznymi �miertelnymi ranami. Chcieli go przerazi�, ale on patrzy� na nich spokojnie oczyma, kt�re nie takie ju� widzia�y koszmary. Pr�bowali go atakowa�, ale otworzy� przed nimi sw�j umys� i objawi� pok�ady mocy, jak� dysponowa�. Wytrzyma� ich nap�r i w ko�cu stan�li przed nim szeregami na rozleg�ych b�oniach. Podziw i ciekawo�� wyrwa�y ich ze wspomnie� i zmusi�y do trze�wiejszego spojrzenia na �wiat, do kt�rego zostali wezwani. Wtedy wyja�ni� im, co od nich chce. Nie oczekiwa�, �e zrozumiej� Hed, ale zrozumieli o co mu chodzi, zrozumieli jego gniew, rozpacz i mi�o�� do ziemi. Z�o�yli mu ho�d w rytuale starym jak samo An. Ich or� zal�ni� matowo w po�wiacie ksi�yca. Potem, powoli, wtopili si� z powrotem w noc, w ziemi�, by czeka� tam, a� ponownie ich zawezwie. I zosta� na pustych b�oniach, wpatrzony w jedn� nieruchom�, mroczn� posta�, kt�ra nie odesz�a z innymi. Przygl�da� si� jej przez chwil� z zaciekawieniem, a kiedy si� nie poruszy�a, si�gn�� sond� w jej umys�. G�ow� wype�ni�y mu natychmiast �ywotne zasady prawa ziemi An. Serce zabi�o mu mocniej. Wysoki m�czyzna w opo�czy z kapturem, ni to Mistrz, ni widmo, ruszy� ku niemu wolnym krokiem. Kiedy by� ju� blisko, blask ksi�yca wy�owi� z ciemno�ci jego rysy - ciemne brwi nad oczyma osadzonymi w um�czonej, zgorzknia�ej twarzy, dziwnie przypominaj�cej twarz Rooda. M�czyzna zatrzyma� si� przed Morgonem i w milczeniu mierzy� go wzrokiem. Po chwili u�miechn�� si� nieoczekiwanie, zgorzknia�o�� w oczach ust�pi�a miejsca osobliwemu zachwytowi. - Widuj� ci� - odezwa� si� - w snach. Naznaczony Gwiazdkami. - Mathom. - Morgonowi zasch�o w ustach. Pok�oni� si� kr�lowi An, kt�ry przyby� na jego wezwanie z ciemno�ci nocy. - Pewnie... pewnie zastanawiasz si�, co tu robi�. - Nie. Wy�uszczy�e� to jasno armii, kt�r� powo�a�e� z martwych. �mia�o sobie poczynasz na mojej ziemi. - Poprosi�em Duaca o przyzwolenie. - Duac na pewno z ochot� przyj�� t� sugesti�. Chcesz p�yn�� z nimi na Hed? Dobrze s�ysza�em? - Nie... Zamierza�em dotrze� do Caithnard l�dem i tam zaczeka� na statki, ale teraz my�l�, �e by�oby chyba lepiej, gdybym pop�yn�� z umar�ymi. �ywe za�ogi statk�w lepiej by si� czu�y, gdybym by� z nimi. - Zabierasz Raederle na Hed? - Nie uda�o mi si�... nie zdo�a�em jej tego wyperswadowa�. Kr�l odchrz�kn��. - Dziwna z niej kobieta - powiedzia�, przypatruj�c si� Morgonowi przenikliwymi, zaciekawionymi oczami ptaka, tak jakby pod jego s�owami szuka� ukrytego znaczenia. - Jakim widujesz mnie w snach? - zmieni� temat Morgon. - To same strz�py. Fragmenty. Du�o ci one nie pomog�, a i mnie niewiele m�wi�. Dawno temu �ni�em, �e przyszed�e� z wie�y z koron� w r�kach i z trzema gwiazdkami na czole... ale bez imienia. Ujrza�em ci� z pi�kn� m�od� kobiet�, o kt�rej wiedzia�em, �e jest moj� c�rk�, ale nadal nie wiedzia�em, kim jeste�. Zobaczy�em... - Mathom potrz�sn�� lekko g�ow�, jakby stara� si� pozby� jakiej� hipnotyzuj�cej, wzbudzaj�cej groz� wizji. - Co zobaczy�e�? - Nie mam pewno�ci. - Mathomie. - Morgona, cho� noc by�a ciep�a, przeszed� zimny dreszcz. - B�d� ostro�ny. To, co k��bi ci si� w umy�le, mo�e ci� kosztowa� �ycie. - Albo zagrozi� mojemu prawu ziemi? - Kr�l po�o�y� smuk�� d�o� na ramieniu Morgona. - To mo�liwe. Dlatego w�a�nie rzadko wyjawiam swoje my�li. Chod�my do dworu. Swoim pojawieniem si� wywo�am tam ma�� burz�, ale je�li przeczekasz j� cierpliwie, b�dziemy mogli potem porozmawia�. - Post�pi� krok, ale Morgon ani drgn��. - O co chodzi? Morgon z trudem prze�kn�� �lin�. - Musz� ci co� wyzna�. Zanim wejd� z tob� do twojej sali tronowej. Przed siedmioma dniami wkroczy�em tam z zamiarem zabicia harfisty. Kr�l z cichym �wistem wci�gn�� powietrze przez zaci�ni�te z�by. - Deth tam by�? - Nie zabi�em go. - Nie wiem czemu, ale wcale mnie to nie dziwi. - G�os Mathoma by� schrypni�ty, przypomina� chrz�kanie wieprza. Wzi�� Morgona za r�k� i poci�gn�� go za sob� w kierunku wielkiego, zalanego blaskiem ksi�yca dworu. - Opowiadaj. Morgon wszystko mu po drodze opowiedzia�. Zawar� w swej opowie�ci nawet wydarzenia ostatnich siedmiu dni, kt�re up�yn�y mu w takiej b�ogo�ci, �e wydawa�y si� nierealne. Mathom s�ucha� w milczeniu, od czasu do czasu wydaj�c tylko ciche gard�owe pomruki przywodz�ce na my�l g�os kosa. Wkraczaj�c na wewn�trzny dziedziniec, ujrzeli dr��ce, spocone konie, kt�re s�u�ba prowadzi�a do stajni. Spod siode� wystawa�y purpurowo-niebieskie derki. By�y to barwy kr�lewskiej gwardii przybocznej. Mathom zakl�� pod nosem. - Rood pewnie wr�ci�. Z pustymi r�kami, w�ciek�y, zn�kany przez widma i zdro�ony. Weszli do sali tronowej sk�panej w blasku pochodni. Rood siedzia� przygarbiony nad czark� wina. Na widok ojca zrobi� wielkie oczy i zerwa� si� z miejsca. Towarzysz�cy mu Duac i Raederle obejrzeli si� jak na komend�. - Na Hel, gdzie� ty si� podziewa�?! - Nie krzycz na mnie - odezwa� si� spokojnie kr�l. - Nie mam wsp�czucia dla g�upca, kt�ry wyprawia si� w ten chaos szuka� harfisty. Oniemia�y Rood opad� z otwartymi ustami na �aw�, a Mathom przeni�s� wzrok na Duaca, kt�ry przygl�da� si� mu na poz�r beznami�tnie. Kiedy si� jednak odezwa�, w jego g�osie wyra�nie pobrzmiewa�o napi�cie. - C� ci� sprowadza do domu? - spyta�. - Spadasz z nieba jak z�y omen. Nie wida� po tobie, by� przejmowa� si� zbytnio zamieszaniem, jakiego narobi�e� w ziemw�adztwie. - Bo i czym si� przejmowa� - odpar� z niewzruszonym spokojem Mathom, nalewaj�c sobie wina. - Bardzo dobrze radzili�cie tu sobie z Roodem beze mnie. - Tak uwa�asz? - wycedzi� Rood przez zaci�ni�te z�by. - A wiesz, �e wojna wisi na w�osku? - Wiem. I An przygotowa�o si� do niej w zadziwiaj�co kr�tkim czasie. Nawet ty w nieca�e trzy miesi�ce przeobrazi�e� si� z ksi��kowego mola w wojownika. Rood wci�gn�� powietrze w p�uca, by odpowiedzie�, ale Duac wymownym gestem �cisn�� go za nadgarstek. - Wojna? - spyta� z poblad�� twarz�. - Z kim? - A kto, pr�cz nas, si� zbroi? - Ymris? - b�kn�� Duac. - Ymris? - powt�rzy� z niedowierzaniem. Mathom opr�ni� duszkiem czark� wina. Wygl�da� teraz starzej ni� w blasku ksi�yca na b�oniach, by� pos�pny i zdro�ony. Usiad� obok Raederle. - Widzia�em wojn� w Ymris - odezwa� si� cicho. - Rebelianci opanowali ju� po�ow� wybrze�a. To dziwna, krwawa, bezlitosna wojna, kt�ra nadszarpnie powa�nie si�y Heureu Ymrisa. Nie ma si� co �udzi�, �e zdo�a on nie dopu�ci� do rozlania si� buntu poza granice swojego pa�stwa. Przewidywa�em taki rozw�j wypadk�w, ale nawet ja nie mog�em wzywa� Trzech Prowincji do stawania pod bro� bez podania przyczyny. A podanie przyczyny przy�pieszy�oby tylko rebeli�. - A wi�c zrobi�e� to celowo? - �achn�� si� Duac. - Zostawi�e� nas, �eby�my sami si� zbroili? - Owszem, to by�o drastyczne posuni�cie - przyzna� Mamom - ale przynios�o po��dany rezultat. Zerkn�� znowu na Rooda, kt�ry odzyskawszy wreszcie g�os, zapyta� cicho: - Gdzie by�e�? - Tu i �wdzie, zaspokaja�em ciekawo��. - Na d�ugo �ci�gn��e� do domu? - Chyba ju� tu zostan�. Je�li nie b�dziesz podnosi� na mnie g�osu. - Nie podnosi�bym, gdyby� nie by� takim zakutym �wi�skim �bem. Mathom popatrzy� na syna sceptycznie. - Widz�, �e� zhardzia�. Co chcieli�cie zrobi� z Dethem, gdyby uda�o si� go wam schwyta�? - Odes�a�bym go za jaki� czas na okr�cie wojennym do Caithnard - odezwa� si� po chwili milczenia Duac - �eby Mistrzowie go tam przes�uchali. - Uniwersytet w Caithnard to nie s�d. Duac spojrza� na ojca zmieszany. - A jak ty by� post�pi�? - zapyta�. - Jak by� post�pi� na moim miejscu, widz�c, �e Morgon... �e Morgon zamierza dokona� samos�du na cz�owieku, kt�rego w kr�lestwie nie chroni �adne prawo, kt�ry zdradzi� wszystkich mieszka�c�w kr�lestwa? No, jak by� post�pi�? - Sprawiedliwie - odpar� cicho Mathom. Morgon popatrzy� na kr�la i dostrzeg� w jego ciemnych, zm�czonych oczach ledwie uchwytny, osobliwy b�l. - Deth jest harfist� Najwy�szego. Najwy�szemu pozostawi�bym s�d nad nim. - Mathomie? - odezwa� si� Morgon. Ale Mathom, nie zwracaj�c na niego uwagi, wyci�gn�� r�k� i pog�adzi� po w�osach Raederle. - Najwy�szy - mrukn�� Rood. Z jego tonu znikn�a wojownicza szorstko��. S�owa kr�la by�y zagadk�, pe�nym goryczy i rozpaczy b�aganiem o odpowied�. Rood zerkn�� na Morgona. - S�ysza�e� mego ojca. Ja nie zajmuj� si� ju� rozwi�zywaniem zagadek. Ty b�dziesz musia� j� rozwi�za�, mistrzu zagadek. - Na to wygl�da - odpar� ze znu�eniem Morgon. - Nie widz� innego wyj�cia. - Bawisz tu o wiele za d�ugo - zauwa�y� Mathom. - To prawda. Nie mog�em wyjecha� wcze�niej. Ale wyrusz�... - Zerkn�� pytaj�co na Duaca. - Jutro? Czy statki b�d� ju� gotowe do drogi? Duac kiwn�� g�ow�. - Bri Corbett powiedzia�, �e wyjd� w morze o p�nocy, wraz z odp�ywem. Je�li mam by� szczery, to dowiedziawszy si� ode mnie, o co ci chodzi, powiedzia� o wiele wi�cej. Ale zna ludzi, kt�rzy za z�oto pop�yn� nawet z umar�ymi. - A wi�c jutro - mrukn�� Mathom. Zerkn�� wymownie na Morgona, a potem na Raederle, kt�ra z naburmuszon� min� wpatrywa�a si� w dopalaj�c� si� �wiec�. Dziewczyna, jakby czytaj�c w my�lach ojca, unios�a powoli wzrok. - Jad� z Morgonem i nie prosz� ci�, �eby� udzieli� nam �lubu. Nie zamierzasz stawia� przeszk�d? Mathom westchn�� i pokr�ci� g�ow�. - Przeszk�d Morgonowi? Za stary jestem i zbyt zm�czony, i pragn� tylko, �eby�cie w tym ogarni�tym wojenn� zawieruch� kr�lestwie znale�li spok�j. Raederle nap�yn�y do oczu �zy. - Och, dlaczego tak d�ugo ci� nie by�o? - wyszepta�a i Mamom przytuli� j� do siebie. - Potrzebowa�am ci�. Rozmawiali, dop�ki �wiece nie wypali�y si� w lichtarzach i do okien nie zajrza� szary �wit. Przespali prawie ca�y nast�pny dzie�, a p�nym wieczorem, kiedy �wiat znowu znieruchomia�, Morgon wezwa� swoj� armi� umar�ych do portu w Anuin. Cumowa�o tam w po�wiacie ksi�yca siedem statk�w kupieckich z lekkim �adunkiem wytwornych tkanin i przypraw. Morgon z g�ow� pe�n� imion, twarzy i wspomnie�, kt�re czerpa� z umys��w umar�ych, patrzy�, jak ich szeregi staj� si� z wolna na wp� widzialne. Nadci�gali konno zbrojni i milcz�cy, i ustawiali si� w kolejce do zaokr�towania. Miasto za ich plecami spowija� mrok, maszty stoj�cych w porcie statk�w to wznosi�y si� ku gwiazdom, to opada�y w rytm faluj�cej wody. Temu odbywaj�cemu si� w koszmarnej ciszy zlotowi umar�ych przypatrywali si� Duac, Bri Corbett i zafascynowani marynarze pe�ni�cy nocne wachty na stoj�cych w porcie statkach. Widmowe zast�py by�y ju� gotowe do wej�cia na pok�ady, kiedy Morgona wytr�ci� z koncentracji t�tent ko�skich kopyt. Powracaj�c my�lami do �wiata �ywych, zobaczy� zeskakuj�c� z wierzchowca Raederle. Zdziwi� si�, �e dziewczyna ju� nie �pi. Pasemka jej w�os�w wymykaj�ce si� spod wysadzanych klejnotami spinek l�ni�y w blasku pal�cej si� w pobli�u samotnej portowej latarni. Nie widzia� dobrze twarzy. - P�yn� z tob� na Hed - oznajmi�a. Wyci�gn�� r�k� z pomroki dziej�w, by obr�ci� twarz dziewczyny ku �wiat�u. Zdumia� go maluj�cy si� na niej gniew. - Przecie� ustalili�my - powiedzia�. - Nie pop�yniesz na statku pe�nym widm. - Ustali�e� to z moim ojcem. Mnie zapomnia�e� poinformowa�. Przetar� grzbietem d�oni spocone czo�o. Bri Corbett sta� na pok�adzie pobliskiego statku oparty o nadburcie, �owi�c uchem dochodz�ce z nabrze�a odg�osy i obserwuj�c odp�yw. - Panie - zawo�a� cicho - je�li wkr�tce nie odbijemy, to siedem wype�nionych umarlakami statk�w utknie do rana w porcie. - Rozumiem. - Morgon przeci�gn�� si�, by rozprostowa� obola�e plecy. Raederle za�o�y�a r�ce na piersi. Pochwyci� w powietrzu spink�, kt�ra wysun�a si� z jej w�os�w. - Najlepiej b�dzie, je�li udasz si� do Caithnard konno i tam si� spotkamy. - Mia�e� jecha� przez Hel ze mn�. A nie p�yn�� z duchami na Hed. - Nie mog� poprowadzi� armii upior�w do Caithnard l�dem i �adowa� jej tam w porcie na statki na oczach wszystkich kupc�w... - Nie w tym rzecz. Rzecz w tym, �e w jakikolwiek spos�b b�dziesz chcia� si� dosta� na Hed, ja na krok ci� nie opuszcz�. Rzecz w tym, �e chcia�e� obra� kurs prosto na Hed, a mnie zostawi� w Caithnard. - Nieprawda - zaprzeczy� z oburzeniem. - W po�owie drogi wpad�oby ci to do g�owy - fukn�a - a ja czeka�abym na ciebie jak g�upia w Caithnard. Mam na koniu juki ze wszystkim, czego mi trzeba; p�yn� z tob�. - Nie. Nie zabior� ci� w czterodniowy rejs przez morze z umar�ymi z An. - Zabierzesz. - Nie zabior�. - Zabierzesz. - Nie zabior�. - Morgon, zaciskaj�c pi�ci, patrzy� na Raederle rozp�omienionym wzrokiem. W �wietle latarni widzia� wyra�nie jej twarz, jej b�yszcz�ce oczy, i przypomnia� sobie, �e niedawno spogl�da�a w puste oczodo�y czaszki i stawia�a dzielnie czo�o umar�ym kr�lom. - Nie - powt�rzy� chrapliwie. - Nie wiem, jaki �lad mocy pozostawi� umarli na wodzie. Nie wiem... - Nie wiesz, na co si� porywasz. Nie wiesz, na ile b�dziesz bezpieczny, nawet na Hed. - I dlatego w�a�nie nie zabior� ci� na statek. - I dlatego w�a�nie pop�yn� z tob�. Ja przynajmniej czuj� morze. Urodzi�am si� z tym. - I co zrobisz, je�li ono rozerwie pod tob� drewno i rozrzuci po falach deski, przyprawy i umar�ych? Utoniesz, bo oboj�tne jak� posta� przybierzesz, ja nie b�d� ci� m�g� ocali�. I co wtedy? Milcza�a. Odni�s� wra�enie, �e szeregi umar�ych za jej plecami patrz� na niego z tak� sam� beznami�tn� nieugi�to�ci�. Odwr�ci� si� gwa�townie, rozwieraj�c i z powrotem zaciskaj�c pi�ci. Przechwyci� kpi�ce spojrzenie jednego z kr�l�w i zastyg�. W martwych oczach widma majaczy�o wspomnienie jego imienia. Po chwili sylwetka upiora zafalowa�a w ciemno�ciach; ruszy� z miejsca i wjecha� po trapie na statek. Nadzoruj�c za�adunek widmowej armii na siedem statk�w kupieckich, Morgon straci� znowu poczucie czasu. Stulecia przep�ywa�y przez niego z cichym pomrukiem, kt�ry miesza� si� z pluskiem wody oraz z g�osami Duaca i Raederle rozmawiaj�cych ze sob� w jakiej� odleg�ej krainie. Dobrn�� wreszcie do ko�ca d�ugiej listy imion i znowu przejrza� na oczy. Ciemne, ciche statki ko�ysa�y si� na fali odp�ywu. Szyprowie wydawali rozkazy przyciszonymi g�osami, jakby w obawie, �e zak��c� spok�j umar�ym. Marynarze krz�tali si� cicho po pok�adach. Raederle i Duac stali samotnie na opustosza�ym nabrze�u i patrzyli w milczeniu na Morgona. Zszed� do nich. S�ony wiatr, kt�ry niedawno si� zerwa�, osusza� mu spocon� twarz. - Dzi�kuj� za wszystko - zwr�ci� si� do Duaca. - Nie wiem, co na to powie Eliard, ale ja nie wyobra�am sobie lepszej ochrony dla Hed. B�d� spokojniejszy. Przeka� Mathomowi... powiedz mu... - zaj�kn�� si�, szukaj�c s��w. Duac po�o�y� mu d�o� na ramieniu. - On wie. Uwa�aj na siebie. - B�d� uwa�a�. - Spojrza� na nieruchom�, milcz�c� Raederle. Przez chwil�, milcz�c, patrzyli sobie w oczy. - Do zobaczenia w Caithnard - powiedzia� w ko�cu i j� poca�owa�. Potem odwr�ci� si� szybko i wszed� na prowadz�cy statek. Wci�gni�to za nim trap; Bri Corbett czeka� przy otwartym luku �adowni. - Naprawd� chcesz odby� t� podr� w towarzystwie umar�ych? - z trosk� zapyta� Morgona spuszczaj�cego si� po drabince do nieo�wietlonej �adowni. Morgon kiwn�� bez s�owa g�ow�. Kiedy Bri zatrzasn�� pokryw� luku, wyszuka� sobie po omacku miejsce mi�dzy belami tkanin i workami przypraw. Czu�, jak statek odbija od nabrze�a i wychodzi z portu Anuin na otwarte morze. Oparty o �cian� �adowni s�ysza� szum wody rozcinanej przez kad�ub. Otaczali go milcz�cy, niewidzialni umarli. Ich umys�y uspokaja�y si� w miar�, jak zostawiali za sob� swoj� przesz�o��. Morgon przy�apa� si� na tym, �e mimowolnie usi�uje wypatrzy� w kompletnych ciemno�ciach ich twarze. Podci�gn�� kolana pod brod�, wspar� czo�o na przedramieniu i ws�ucha� si� w plusk wody. Po chwili da�o si� s�ysze� skrzypni�cie otwieranego luku. Wci�gn�� w p�uca d�ugi haust powietrza i wypu�ci� je powoli. Zamkni�te powieki prze�wietli� mu blask latami. Kto� zszed� na d� po drabince, odnalaz� w ciemno�ciach drog� przez zapchan� towarami �adowni� i usiad� obok. W nozdrza uderzy�a go wo� pieprzu i imbiru. Luk znowu si� zatrzasn��. Wtedy uni�s� g�ow� i odezwa� si� do Raederle, kt�rej obecno�� zdradza� jedynie cichy oddech i rze�ki zapach morskiego powietrza. - Czy do ko�ca �ycia zamierzasz robi� mi na przek�r? - Tak - odpar�a wynio�le. Opu�ci� g�ow� z powrotem na podci�gni�te kolana. Po chwili wyci�gn�� r�k� i namaca� w ciemno�ciach najpierw jej nadgarstek, a potem d�o�. Zapatrzony w smolisty mrok przytuli� sobie t� d�o� do serca. 2 Do Hed dop�yn�li czwartej doby noc�. Sze�� statk�w kupieckich skr�ci�o na zach�d i wesz�o w kana�, by zaczeka� w Caithnard; Bri skierowa� sw�j statek do Tol. Zm�czonego Morgona wyrwa�o z drzemki skrzypniecie, z jakim drewniana burta otar�a si� o nabrze�e. Usiad� prosto i znieruchomia�, wyt�aj�c s�uch. Z pok�adu dobiega� g�os Bri przekomarzaj�cego si� z kim� na �arty. Odsuni�to pokryw� luku; o�lepi� go blask latami. Poczu� zapach ziemi. Serce zabi�o mu mocniej. Raederle zagrzebana obok niego w stos futer, unios�a g�ow�. - Jeste�cie w domu, panie - oznajmi� z u�miechem Bri. Morgon wsta� i wspi�� si� na pok�ad. Z ca�ego Tol wida� by�o tylko garstk� dom�w rozsianych poza granicami cienia rzucanego przez mroczne klify. Ciep�e, nieruchome powietrze pachnia�o znajomo krowami i ziarnem. U�wiadomi� sobie, �e co� powiedzia�, dopiero kiedy Bri, gasz�c latarni�, odpar�: - Nie ma jeszcze p�nocy. Dop�yn�li�my szybciej, ni� si� spodziewa�em. Fale liza�y leniwie pla�� i cofa�y si�, pozostawiaj�c wilgotny, srebrz�cy si� w blasku ksi�yca piasek. W cieniu klif�w nik�a bia�a jak ko�� wst�ga odchodz�cego od portu i biegn�cego wzd�u� brzegu go�ci�ca. Ponad klifami go�ciniec pojawia� si� znowu, by przecinaj�c pastwiska i pola uprawne, dotrze� do progu Akren. Morgon zacisn�� d�onie na relingu. Wspomina� kr�ty, powik�any szlak, kt�ry przywi�d� go z powrotem na Hed na statku pe�nym umar�ych, i ten nadbrze�ny trakt wiod�cy do Akren wyda� mu si� nagle czym� wi�cej ni� zwyczajn� drog�. Us�ysza� swoje imi� wypowiedziane przez Raederle i rozlu�ni� �ciskaj�ce reling d�onie. Na nabrze�e opad� z �omotem trap. - Wr�c� przed �witem - powiedzia� do Bri i dotykaj�c majacz�cego w mroku ramienia kapitana, doda�: - Dzi�kuj�. Zeszli z Raederle ze statku i opu�cili port. Min�wszy pogr��one we �nie rybackie chaty i stare, wyp�owia�e na s�o�cu �odzie, na kt�rych spa�y mewy, wspi�li si� pogr��onym w ciemno�ciach go�ci�cem na szczyt klifu. Tu, w po�wiacie ksi�yca, pn�c si� na pag�rki, sp�ywaj�c w zag��bienia terenu, rozlewa�o si� morze p�l uprawnych otaczaj�ce ze wszech stron Akren. Noc by�a bezg�o�na; nadstawiaj�c ucha, Morgon s�ysza� wolny, spokojny oddech byd�a i ciche skamlenie �ni�cego o czym� psa. W Akren pali�o si� �wiat�o. Morgon my�la�, �e to lampa na ganku; kiedy jednak podeszli bli�ej, okaza�o si�, �e �wiat�o pochodzi z wn�trza domu. Raederle sz�a obok w milczeniu, zerkaj�c na rz�dy fasoli i �any na wp� dojrza�ej pszenicy ponad oddzielaj�cymi go�ciniec od p�l murkami. Odezwa�a si� dopiero wtedy, kiedy zbli�yli si� do Akren na tyle, �e na tle gwiazd mo�na ju� by�o odr�ni� zarysy spadzistego dachu. - Jaki ma�y dom - powiedzia�a zdziwiona. Morgon kiwn�� g�ow�. - Mniejszy, ni� go zapami�ta�em... - Gard�o mia� wyschni�te, �ci�ni�te. W jednym z okien izby ujrza� cie� przesuwaj�cy si� na tle p�on�cej �wiecy. Zastanowi�o go, kt� to siedzi w domu sam do tak p�nej nocy? I nagle poczu� zapach wilgotnej ziemi, po czym niespodziewanie oplata�y go korzenie; wspomnienie za wspomnieniem wypuszcza�y p�dy i wici, kt�rymi rozp�ywa�o si� po nim prawo ziemi, a� w ko�cu nadesz�a taka chwila, �e na u�amek sekundy przesta� czu� w�asne cia�o, a jego umys� rozga��zi� si� korzeniami Hed na na ca�� wysp�. Zapar�o mu dech w piersiach. Zatrzyma� si�. Cie� w oknie znowu si� poruszy�. Kto�, zas�aniaj�c cia�em �wiat�o, patrzy� w noc; by� wielki, szeroki w barach, bez twarzy. Nagle odwr�ci� si� i pobieg� przez izb�. Jego cie� przemyka� przez kolejne okna. Drzwi Akren otworzy�y si� z hukiem; szczekn�� pies. Morgon us�ysza� kroki. Przeci�y podw�rzec i zatrzyma�y si� w uko�nym cieniu rzucanym przez dach. - Morgon? - G�os zabrzmia� w nieruchomym powietrzu troch� niepewnie. - Morgon! - Okrzyk ten poni�s� si� echem po polach, rozszczeka�y si� zbudzone psy. Eliard by� przy Morgonie, zanim ten zd��y� si� poruszy�. Z tymi w�osami koloru mas�a, pot�nymi barami i o�wietlan� przez ksi�yc twarz� do z�udzenia przypomina� ojca. Porwa� brata w obj�cia, �cisn��, pozbawiaj�c niemal tchu, i j�� wali� pi�ciami w jego plecy. - Nie spieszno ci by�o wraca� do domu - wyszlocha�. P�aka�. Morgona te� piek�y powieki. Chcia� co� powiedzie�, ale s�owa wi�z�y w wyschni�tej krtani. Opar� g�ow� na pot�nym barku Eliarda. - Uspokoisz si�, ty wielka g�ro? - wyszepta�. Eliard odsun�� brata od siebie na d�ugo�� wyci�gni�tych ramion i zacz�� nim potrz�sa�. - Poczu�em przed chwil� tw�j umys� w swoim, tak jak to odbiera�em w snach, kiedy przebywa�e� pod tamt� g�r�. - �zy p�yn�y mu po policzkach. - Morgonie, tak mi przykro, tak mi przykro, tak przykro... - Eliardzie... - Wiedzia�em, �e masz k�opoty, ale nic nie zrobi�em... nie wiedzia�em, co czyni�... a potem umar�e� i przesz�o na mnie ziemw�adztwo. Teraz wracasz, a wszystko, co mia�e�, nale�y teraz do mnie. Morgonie, przysi�gam, �e gdyby istnia� jaki� spos�b, zwr�ci�bym ci ziemw�adztwo... - Urwa�, bo w tym momencie Morgon �cisn�� go mocno za ramiona. - Wi�cej mi o tym nie wspominaj. Nigdy. - Eliard patrzy� na Morgona oniemia�y, a temu wyda�o si� nagle, �e �ciska w d�oniach ca�� si�� i niewinno�� Hed. - Jeste� tu u siebie. I potrzebowa�em ci� tutaj, �eby� zaj�� si� Hed. Potrzebowa�em bardziej ni� czegokolwiek. - Ale� Morgonie... ty te� jeste� tu u siebie. To tw�j dom, wr�ci�e� do domu... - Tak. Ale przed �witaniem znowu go opuszcz�. - Nie! - Eliard ponownie chwyci� Morgona za ramiona. - Nie wiem, przed czym uciekasz, ale nie dam ci znowu odej��. Zostajesz tutaj; b�dziemy walczyli w twojej obronie wid�ami, z�bami bron. Wynajm� armi�... - Eliardzie... - Cicho! Masz w r�kach si�� imad�a, ale nie uda ci si� ju� wrzuci� mnie w r�e Tristan. Zostajesz tu, gdzie twoje miejsce. - Przesta� si� wydziera�, Eliardzie! - Morgon potrz�sn�� bratem, zmuszaj�c go do zamilkni�cia. I w tym momencie, po�r�d radosnych okrzyk�w i ujadania, dopad�a do nich Tristan z psami. Rzuci�a si� w pe�nym biegu na Morgona, obj�a go kurczowo za szyj� i wtuli�a twarz w jego piersi. Obsypa� siostr� poca�unkami, a potem odsun�� od siebie i uj�� jej twarz w obie d�onie. Ledwie j� poznawa�. Co� w jego minie sprawi�o, �e zmarkotnia�a; zarzuci�a mu znowu ramiona na szyj�. Nagle zauwa�y�a Raederle i podskoczy�a do niej, a Morgona opad�y psy. W oknach odleg�ych chat zacz�y zapala� si� �wiat�a. Morgona ogarn�a na chwil� panika. Potem po prostu zastyg� jak nieruchoma wst�ga go�ci�ca pod jego nogami, jak nas�czone blaskiem ksi�yca powietrze. Psy odskoczy�y; Tristan i Raederle przerwa�y rozmow� i spojrza�y na niego. Eliard oniemia�, zafascynowany nieruchomo�ci� brata. - Sta�o si� co�? - wykrztusi� po chwili, odzyskuj�c g�os. Morgon drgn��, podszed� i po�o�y� mu d�onie na ramionach. - Owszem - powiedzia�. - Rozmawiaj�c tu z wami na drodze, Eliardzie, nara�am was na wielkie niebezpiecze�stwo. Wejd�my wreszcie do domu. - Naturalnie - mrukn�� Eliard, ale zamiast ruszy� z miejsca, przeni�s� wzrok z Morgona na Raederle. W ciemno�ciach wida� by�o tylko niewyra�ny zarys jej twarzy i wysadzane klejnotami spinki po�yskuj�ce we w�osach. Prze�kn�� z trudem �lin�, kiedy si� do niego u�miechn�a. - Raederle z An? - spyta� niepewnie. Skin�a g�ow�. - Tak. - Wyci�gn�a r�k� i Eliard uj�� j� lekko, tak jakby by�a ze szk�a i �ci�ni�ta silniej mog�a si� rozkruszy�. Odebra�o mu mow�. - P�yn�li�my razem z Raederle do Isig i z powrotem, szukaj�c Morgona - powiedzia�a z dum� Tristan. - Gdzie� ty by�? Sk�d... - G�os dziwnie jej nagle zadr�a�. - Sk�d przyp�yn��e�? - Z Anuin - odpar� Morgon. Zauwa�y� w ciemnych oczach siostry iskierk� niepewno�ci i odczyta� jej my�li. - Wejd�my do domu - powt�rzy� znu�onym tonem. - Tam porozmawiamy. Tristan wzi�a go za r�k� i w milczeniu ruszyli do Akren. Kiedy znale�li si� w �rodku, Tristan skr�ci�a do kuchni, �eby przygotowa� jaki� posi�ek, a Eliard zapali� pochodnie i uprz�tn�� z �aw ko�sk� uprz��, �eby by�o gdzie usi���. Potem stan�� nad Morgonem i postukuj�c czubkiem buta w �aw�, patrzy� w zamy�leniu na brata. - Wyt�umacz mi wszystko tak, �ebym zrozumia� - odezwa� si� nagle. - Dlaczego nie mo�esz zosta�? Gdzie ci tak teraz pilno? - Nie wiem. Nigdzie. Wsz�dzie, byle nie tam, gdzie akurat jestem. Pozostawanie w bezruchu to �mier�. Eliard kopn�� �aw� z tak� si��, �e od�upa� od niej spor� drzazg�. - Dlaczego?! - wybuchn��. Morgon zakry� d�o�mi twarz. � - Pr�buj� si� dowiedzie� - mrukn��. - Znale�� rozwi�zanie nierozwi�zanego... - Urwa� na widok wyrazu twarzy Eliarda. - Wiem. Gdybym zosta� wtedy w domu, zamiast wyprawia� si� do Caithnard, to nie siedzia�bym teraz tutaj w �rodku nocy, nie pragn�� op�ni� �witu i nie ba� si� ci wyzna�, jaki �adunek przywioz�em ze sob� na Hed. Eliard usiad� powoli, mrugaj�c powiekami. - O czym m�wicie? - Do izby wesz�a Tristan, nios�c wielk� tac� z kuflami, dzbanem piwa, dzbanem mleka, �wie�ym chlebem, owocami, zimnymi resztkami pieczonej g�si, mas�em i serem. Postawi�a j� na stole. Morgon przesun�� si�, robi�c jej miejsce; usiad�a obok niego i rozla�a piwo do kufli. Jeden poda�a Raederle, kt�ra niepewnie skosztowa�a napitku. Morgon obserwowa� siostr� spod oka; zauwa�y�, �e twarz jej wyszczupla�a, rysy si� wyostrzy�y. Tristan, marszcz�c brwi, wpatrywa�a si� w wieniec piany na piwie, czekaj�c, a� ten opadnie i b�dzie mo�na dope�ni� kufel. Zerkn�a przelotnie na brata i zaraz spu�ci�a wzrok. - Znalaz�em Detha w Anuin - powiedzia� cicho Morgon. - Nie zabi�em go. Tristan odetchn�a bezg�o�nie, opar�a dzban z piwem na kolanie, kufel na drugim i wreszcie spojrza�a otwarcie na Morgona. - Ba�am si� zapyta�. Dotkn�� palcami jej policzka; opuszczaj�c r�k�, zauwa�y�, �e Tristan sunie wzrokiem za bliznami vesty na jego d�oni. Eliard poprawi� si� na �awie. - To nie moja sprawa - zacz�� przyciszonym g�osem. - Ale tropi�e� go przecie� przez ca�e kr�lestwo. - Na jego twarzy malowa�a si� nadzieja. - Czy... czy wyja�ni�... - Niczego nie wyja�ni�. - Morgon wzi�� od Tristan kufel z piwem i poci�gn�� d�ugi �yk; poczu�, jak krew nap�ywa mu do twarzy. - Tropi�em Detha przez An - podj�� ciszej - i przed dwunastoma dniami dopad�em go w Anuin. Stan��em przed nim w kr�lewskiej sali tronowej i powiedzia�em, �e zamierzam go zabi�. Potem unios�em obur�cz miecz, �eby wprowadzi� swoje s�owa w czyn, a on tylko sta� i patrzy�, nawet nie mrugn�wszy. - Urwa�. - I co? - spyta� ze �ci�gni�t� twarz� Eliard. - I... - Morgon si�gn�� do wspomnie�, szukaj�c s��w. - I nie zabi�em go. Jest taka stara zagadka z Ymris: Kim byli Belu i Bilo, i co ich ��czy�o? Ot� Belu i Bilo to dwaj ymriscy ksi���ta, kt�rzy przyszli na �wiat dok�adnie w tej samej chwili, i kt�rym przepowiedziano, �e w tym samym momencie umr�. Znienawidzili si� nawzajem, ale ��czy�o ich to, �e jeden nie m�g� zabi� drugiego, bo wtedy sam by zgin��. Eliard patrzy� dziwnie na brata. - Chcesz przez to powiedzie�, �e sprawi�a to jaka� zagadka? �e Deth zawdzi�cza �ycie zagadce? Morgon s�czy� w milczeniu piwo. Nie mia� pewno�ci, czy Eliard b�dzie w stanie poj�� cokolwiek z tego, czego on w swoim �yciu dokona�. W ko�cu Eliard nachyli� si� nad sto�em i �cisn�� go lekko za nadgarstek. - Powiedzia�e� mi kiedy�, �e mam m�zg z d�bowego klocka. By� mo�e. Ale rad jestem, �e nie zabi�e� Detha. Zrozumia�bym, dlaczego� tego nie zrobi�, gdyby� ty sam to rozumia�. Ale wybacz, nie bardzo ju� wiem, do czego zmierzasz. - Pu�ci� r�k� Morgona i poda� mu g�sie udko. - Jedz. Morgon spojrza� na brata. - Masz zadatki na dobrego adepta sztuki rozwi�zywania zagadek - powiedzia� cicho. Eliard prychn�� i zarumieni� si�. - Nie zaci�gn��by� mnie wo�ami do Caithnard. Jedz. - Odkroi� cienk� kromk� chleba, potem grubsze ju� plastry w�dliny i sera, i poda� to Raederle. - Czy jeste�... zam�na? - wykrztusi�, kiedy podzi�kowa�a mu u�miechem. Pokr�ci�a g�ow�, odgryzaj�c k�s kanapki. - Nie. - C� wi�c... przyby�a� tu, �eby zaczeka�? - Nie da�o si� ukry�, �e jest troch� zbulwersowany, ale g�os mia� ciep�y. - Jeste� tu mile widziana. - Nie. - M�wi�a do Eliarda, ale Morgon odni�s� wra�enie, �e zwraca si� do niego. - Koniec ju� z czekaniem. - No to w jakim celu tu przyby�a�? - zapyta� zdumiony Eliard. - Gdzie b�dziesz mieszka�a? - Przeni�s� wzrok na Morgona. - A co ty chcesz robi�, kiedy wyjedziesz st�d o �wicie? Masz jakie� plany? Morgon kiwn�� g�ow�. - Bardzo mgliste. Szukani pomocy. I odpowiedzi. Kr��� pog�oski, �e niedobitki czarodziej�w zbieraj� si� w Lungold, by rzuci� wyzwanie Ghisteslwchlohmowi. Mo�liwe, �e w nich znajd� sojusznik�w, a od Za�o�yciela uzyskam odpowiedzi. Eliard zerwa� si� z �awy. - Dlaczego nie poprosi�e� go o nie pod G�r� Erlenstar? Oszcz�dzi�oby ci to wyprawy do Lungold. Masz do niego pytania. Morgonie, s�k w bary�ce na piwo ma wi�cej rozumu od ciebie. Czego si� po nim spodziewasz? �e potulnie ci na nie odpowie? - Czego ty ode mnie chcesz? - Morgon wsta�. Oczy mu p�on�y. Nie wiedzia� ju�, czy dyskutuje z Eliardem, czy z nieuleczaln� t�pot� wyspy, na kt�rej nagle zabrak�o dla niego miejsca. - Mam tu siedzie� i czeka�, a� on zapuka do twoich drzwi i znajdzie mnie tutaj? Przejrzysz ty wreszcie na oczy i zrozumiesz, �e ja to ju� nie ten sam cz�owiek, kt�rego pami�tasz? Nosz� na czole pi�tno trzech gwiazdek, a na d�oniach blizny vesty. Potrafi� przybra� niemal ka�d� posta�, jak� mo�na okre�li�. Walczy�em, zabija�em, o ma�o nie zabi�em znowu. Nosz� imi� starsze od tego kr�lestwa, a po domu rodzinnym pozosta�o mi tylko wspomnienie. Przed dwoma laty zada�em zagadk�, i teraz miotam si� zagubiony w ca�ym labiryncie zagadek, nie wiedz�c nawet od czego zacz��, by znale�� z niego wyj�cie. Sercem tego labiryntu jest wojna. Cho� raz w �yciu zainteresuj si� tym, co dzieje si� poza granicami Hed. Pij�c to piwo, pr�cz jego goryczki zakosztuj troch� strachu. Kr�lestwo stoi na kraw�dzi wojny. A Hed nie ma �adnej ochrony. - Wojna? O czym ty m�wisz? Owszem, w Ymris trwaj� jakie� utarczki, ale tam jest tak zawsze. - A wiesz, z kim walczy Heureu Ymris? - Nie. - On te� nie. Eliardzie, w�druj�c przez Ymris, widzia�em rebelianck� armi�. S�u�� w niej ludzie, kt�rzy ju� umarli, a dalej walcz�, bo ich cia�ami zaw�adn�o co� nieludzkiego. Jakie masz zabezpieczenie na wypadek, gdyby postanowili najecha� na Hed? Eliard odchrz�kn��. - Najwy�szego - mrukn�� i zaraz krew odp�yn�a mu z twarzy. - Morgonie - szepn��. - Tak. - Morgon zacisn�� pi�ci. - Umar�e dzieci nazwa�y mnie cz�owiekiem pokoju, ale ja uwa�am, �e swoimi poczynaniami wprowadzam tylko chaos. Eliardzie, rozmawia�em w Anuin z Duakem, jak zabezpieczy� Hed przed ewentualn� napa�ci�. Zaoferowa� mi ludzi i okr�ty wojenne. - I z nimi tu przyby�e�? - Na statku kupieckim, kt�rym przyp�yn�li�my do Tol, opr�cz zwyczajnego �adunku znajduj� si� zbrojni kr�lowie i lordowie, wielcy wojownicy Trzech Prowincji... - Kr�lowie? - Eliard �cisn�� brata za rami�. - Rozumiej� prawo ziemi i znaj� si� na wojennym rzemio�le. Nie zrozumiej� Hed, ale b�d� za ni� walczy�. S�... - Sprowadzi�e� na Hed upiory An? - wyszepta� Eliard. - S� teraz w Tol? - Dalsze sze�� statk�w czeka w Caithnard... - Morgonie z Hed, czy� ty zmys�y postrada�?! - Eliard wpi� si� palcami w rami� brata. Morgon st�a�, Eliard pu�ci� go, odwr�ci� si� gwa�townie i r�bn�� pi�ci� w tac�, str�caj�c z niej wszystko pr�cz dzbana z mlekiem, kt�ry moment wcze�niej podnios�a Tristan. Dziewczyna siedzia�a teraz blada, tul�c dzban do piersi, i szeroko rozwartymi oczyma patrzy�a na Eliarda, kt�ry krzycza�: - Morgonie, s�ysza�em opowie�ci o chaosie panuj�cym w An! O zwierz�tach, kt�re przep�dza si� po nocach, a� padn� z wyczerpania, i o plonach gnij�cych na polu, bo nikt nie �mie ich zebra�. I ty chcesz, �ebym sprowadzi� to na moj� ziemi�! Jak mo�esz mnie o to prosi�? - Ja o nic nie musz� prosi�, Eliardzie! - Spotka�y si� ich spojrzenia. Morgon, obserwuj�c w oczach brata w�asn� przemian�, czuj�c, jak uchodzi ze� co� cennego, ulotnego, ci�gn�� nieub�aganie: - Gdyby zale�a�o mi na ziemw�adztwie Hed, m�g�bym je bez trudu odzyska�. Kiedy Ghisteslwchlohm stopniowo mi je odbiera�, odkry�em, �e moc ziemw�adztwa posiada struktur� i definicj�, i znam struktur� ziemw�adztwa Hed do ostatniego p�du winoro�li. Gdybym chc