9989
Szczegóły |
Tytuł |
9989 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
9989 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 9989 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
9989 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Aby rozpocz�� lektur�,
kliknij na taki przycisk ,
kt�ry da ci pe�ny dost�p do spisu tre�ci ksi��ki.
Je�li chcesz po��czy� si� z Portem Wydawniczym
LITERATURA.NET.PL
kliknij na logo poni�ej.
2
Marta Tomaszewska
Noc� po dniu mi�o�ci
Copyright by Marta Tomaszewska
Wydawnictwo �Tower Press�
Gda�sk 2001
3
Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, Gda�sk 2000
4
M. J. G. po�wi�cam
5
Moja dobra, droga Ciotko,
powiedz swemu synowi, �e nie
wie, i� jeste� najlepsz� z matek
i ciotek. Kiedy zatriumfuj� ju�
nad wszystkim, b�dziesz mia�a
miejsce na moim Olimpie, tak
jak ja mam miejsce w Twoim
domu. Nie czekaj na mnie dzi�
wiecz�r, bo noc b�dzie czarna
i bia�a.
Gerard de Nerval
6
O ma�o ci� nie zabi�em. Pragn��em ci� zabi�, zat�uc, zadepta� jak �mij� czy innego gada.
Nigdy nikomu nie da�em tyle szcz�cia co tobie.
Nigdy z nikim nie by�em tak szcz�liwy jak z tob�.
21 VI 1974
Cztery zdania. G�adko napisane. Nie wiem, moje czy twoje. Patrz� na nie. Pi�ro w moim
r�ku. Jest bardzo ci�kie, albo r�ka bardzo s�aba. Nie wiem, czego chcesz, do czego mnie
jeszcze zmuszasz. Nie chcia�em wsta� dzi� rano. My�la�em, �e ju� nie wstan�, po co. A w
nocy nawet spa�em.
�ni� mi si� sen: jestem w du�ym nieznanym mie�cie. Gdzie� z a g r a n i c � . Id� bez celu
wieczorn� ulic�, od niechcenia ogl�daj�c wystawy. Nic nie czuj�, po prostu id�. Dochodz�c
do rogu s�ysz� �piew: czyste, wysokie g�osy. Tworz� wysepk� ciszy w zgie�ku miasta. Id� ku
niej zaciekawiony. Ulica za rogiem jest szeroka, zielona. Na ulicy stoj� dzieci i to one �piewaj�.
Widz� ch�opca. Jest ich kilkoro, ale wyra�nie widz� tylko ch�opca, szczup�ego, w kr�tkich
spodenkach, chyba szarego koloru, nie pami�tam, chyba szarego. Stoj�, jakby czekali na
mnie. Mo�e czekali na mnie, bo podchodz� do nich bez chwili wahania, jakby�my byli tutaj
um�wieni. Bior� mnie za r�ce i ch�opiec w szarych spodenkach (tak, na pewno szare) m�wi:
� Poka�emy ci miasto.
Idziemy, oni �piewaj�. S�ysz� ten �piew, dop�ki nie zaczynam widzie�. Bo kiedy skr�camy
w boczn� ulic�, ju� tylko widz�. Id� szybko i nawet nie wiem, czy oni s� jeszcze ze mn�, rozgl�dam
si� zachwycony, zdumiony faktem, �e nigdy tutaj nie zaszed�em, �e nie podejrzewa�em
istnienia tej ulicy ogrod�w, z kt�rych zieleni moje oczy zachwycone i zdumione wy�uskiwa�y
pi�kne domy o fantazyjnych, koronkowych kszta�tach, wy�uskiwa�y � na chwil�, bo
ka�dy ledwo mu�ni�ty spojrzeniem zapada� w ziele� i � jak za naci�ni�ciem klawisza � wyskakiwa�
nast�pny. Gazowe latarenki p�yn�y w mroku, osiadaj�c czasem w ga��ziach drzew,
mia�em ochot� biec, krzycze� ze szcz�cia, mo�e bieg�em. Je�eli bieg�em � to oni musieli biec
ze mn�, bo nagle zatrzymali mnie przed otwart� bram� rozleg�ego mrocznego parku, w kt�rego
g��bi ciemna bry�a zamku. Ten park i ten zamek poznaj�, a nawet jestem pewny, �e to zamek
w Prangins.
� Tu b�dziesz mieszka� � m�wi� ch�opiec w sza... Nie, nie wiem, kto m�wi, w ciemno�ci
nie rozr�niam ani twarzy, ani sylwetki nawet.
� Tu b�dziesz mieszka� � m�wi kto� i z mroku wiod�cej do zamku alei wychodz� dwa du�e,
wy�sze ode mnie, l�ni�coczerwone serca. Ustawiaj� si� przy mnie, jedno z lewej, drugie z
prawej strony, ustawiaj� si� w taki spos�b, �e czubkami stykaj� si� nad moj� g�ow�, tworz�c
jak gdyby namiot. Jestem zdziwiony i troch� przestraszony. Przera�a mnie zw�aszcza ta
b�yszcz�ca czerwie�. Serca s� wypuk�e, jaskrawoczerwone, bardzo b�yszcz�ce.
� Nie b�j si�, to twoja s�u�ba � m�wi kto�, teraz ju� zupe�nie nikogo nie widz�, �adnego
cz�owieka, stoj� w ciemno�ci, zamkni�ty mi�dzy dwoma sercami, przyt�oczony, zmala�y. Nie
przypominam sobie, aby kto� powiedzia�: � Idziemy. � Ale idziemy, wchodzimy do zamku,
jestem prowadzony po o�wietlonych schodach, potem otwieraj� si� przede mn� drzwi.
Ogromna mroczna komnata, po�rodku du�e niskie �o�e. Nie przypominam sobie, �ebym k�ad�
si� do tego �o�a, cho� naturalnie musia�em to uczyni�, m�wi o tym nast�pna sekwencja: le��
w �o�u, a przy nim stoi (kl�czy?) ju� tylko jedno serce i prosi:
� Ugry� mnie.
Wzdragam si�, a ono przekonuje mnie, �e jest jadalne. Wi�c zaczynam je��. A potem � pusta
plama. Zapewne dzia�o si� w�wczas co� wa�nego, nie pami�tam. Nast�pna sekwencja: w
dalszym ci�gu le�� w �o�u, nie wiem jednak, czy to jeszcze ten sam wiecz�r, czy te� mo�e
7
ranek. Serce jest ju� prawie zjedzone. Wewn�trz wcale nie jest czerwone, szare chyba, kruche,
sypkie, tak, zosta�a z niego dos�ownie szara kupka okruch�w (popio��w?) i te okruchy
(popio�y?) m�wi� b�agalnie:
� Zostaw mnie! Zostaw mnie chocia� troch�. Przecie� tamto drugie serce jest za drzwiami,
czeka na mnie.
Koniec snu. A mo�e zreszt� by� dalszy ci�g, nie pami�tam.
�ni mi si� bardzo du�o. Moje noce p�kaj� w szwach od sn�w, dlatego zawsze ch�tnie k�ad�em
si� spa�. Mam co wiecz�r trudno�ci z zasypianiem, ale k�ad� si� spa� z najwy�sz� ciekawo�ci�;
ju� dawno, gdyby nie przeznaczono mi innej �mierci, powinienem zgin�� pod stosem
nie otwartych list�w; powiedziano, �e sen, kt�rego nie pojmujemy, jest jak list, kt�rego nieotwieramy.
Pr�bowa�em otwiera� te listy, przychodzi ich jednak zbyt wiele, zrezygnowa�em,
czasem zapisuj�, ale rzadko, czasem, rzadko, odczytuj� zapisane, stale na nowo zdumiony bogactwem
fabu�y i kolor�w; mam na og� sny fabularne, cz�sto o celowej, logicznej konstrukcji,
mo�na by je czyta� jak powie�� lub ogl�da� w kinie, jakby by�y dzie�em sztuki; to s� dzie�a
sztuki, zdarza mi si� analizowa� je, rozmy�la� nad ich tre�ci�, najcz�ciej jednak staram si� nie
dopuszcza�, aby opanowa�y moje my�li, moj� jaw�: nie m�g�bym �y�, przywo�uj�c, odtwarzaj�c
tamto �ycie o tyle barwniejsze, o tyle pe�niejsze od mego normalnego, �wiadomego �ycia.
Od pewnego czasu prze�laduje mnie wyczytane gdzie� zdanie, �e wariaci maj� normalne
sny. Na jawie �yj� w�r�d koszmar�w i wizji, a w nocy �ni� im si� rzeczy ca�kiem zwyczajne:
chodz� do pracy, rodz� dzieci, sprz�taj� mieszkania, robi� zakupy, odk�adaj� pieni�dze na
ksi��eczk� itd., itp.
Wariaci maj� normalne sny?
W drzewach pod moim oknem znowu odezwa�y si� synogarlice. Pohukuj� i pohukuj�. S�
realne, na pewno nie �pi�, to nie jest sen w �nie, a cz�sto �ni� o tym, �e si� obudzi�em, st�d
w�tpliwo��. Ale nie, du�o, du�o �wiat�a w oknie, siedz� przy stole, w moim r�ku pi�ro i na
papierze ju� tyle zda�. Czuj�, jak owijaj� si� wok� mnie; jeszcze do�� lu�ne te sznury, jeszcze
m�g�bym je strz�sn�� z siebie i wsta�, nie wiem, czy m�g�bym, prostok�t �wiat�a, bardzo
jasnego, wali si� na mnie, gniecie. Zamykam oczy, aby na pewno wiedzie�, �e ciebie nie ma w
oknie; ta gniot�ca, mia�d��ca presja; znam, do�wiadczy�em, prze�y�em, ale czego ty teraz. No
dobrze, zaraz przestan� o snach. Nie wiem, dlaczego przytoczy�em ten o dw�ch sercach, wcale
mi si� nie �ni� dzisiejszej nocy, ju� dawno, a w dodatku obawiam si�, Marto, �e przytaczaj�c go
dzia�am przeciw sobie; dostarczam ci jeszcze jednego dowodu. Nie le�a�o to w moich zamiarach,
�adnego dowodu nie dostarczy�em ci z w�asnej woli, no a te czerwone serca, c�, bardzo
si� narzuci�y mojej wyobra�ni, ledwo ten kto�, kto kaza� mi wsta� w�a�nie dzi� rano, kiedy my�la�em,
�e ju� nie wstan�, w�o�y� mi pi�ro do r�ki. Wiesz, prawd� m�wi�c, one by�y bardzo
nachalne. Nachalnie podsuwa�a si� moim oczom ta krzykliwa, ordynarna czerwie�.
A...
Dopiero w tej chwili w�a�nie u�wiadomi�em sobie, co tak bardzo przeszkadza�o mi w tym �nie i
przez wiele dni po obudzeniu, wiedzia�em, �e co� mi przeszkadza, dwa l�ni�coczerwone, p�kate jak
jarmarczne lukrowane pierniki, serca napiera�y na mnie, odsuwa�em si� z obrzydzeniem, nie wiedz�c,
sk�d to obrzydzenie, my�la�em o dw�ch krwawych kawa�ach mi�sa, monstrualnych podrobach,
chyba najcz�ciej takie w�a�nie przychodzi�o skojarzenie, dziwne tylko, �e skoro ju� pomy�la�em,
a my�la�em o jarmarcznych piernikowych serduszkach, nadmiernie rozd�tych, s�owo �jarmarczne�
nie podsun�o mi w�a�ciwej interpretacji mojego wstr�tu: krzykliwa, ordynarna czerwie�.
Jak dobrze, �e zacz��em pisa�. Krzykliwa, ordynarna czerwie� lakieru do paznokci.
Ale� wiem, wiem, Marto, ty paznokci nie lakierujesz.
8
22 VI
W drzewach pod moim oknem nigdy do tej pory nie by�o synogarlic, a mieszkam w tym
domu od dwunastu lat. W�a�ciwie by�oby trzyna�cie, gdyby nie rok i co� sp�dzone z tob� w
Szwajcarii. Nie wiem, czy liczy� ten trzynasty, mieszkanie sta�o puste. Mo�e w trzynastym
roku parka synogarlic zacz�a przesiadywa� w ga��ziach drzew pod moim oknem? Nigdy ju�
tego nie b�d� wiedzia�. M�g�bym zapyta� s�siad�w. Nie wiem jednak, czy kto� opr�cz mnie
zwraca uwag� na to pos�pne pohukiwanie, zadziwiaj�co monotonne, pozbawione ekspresji na
tle wyrazistych, �ywych ptasich g�os�w.
Huhu-hu. Huhu-hu. Huhu-hu.
S�yszysz, Marto?
Ja s�ysz�. S�ysz� od wielu, wielu dni. Odpiera�em pustk�, a teraz z wolna wzbieram �miechem,
obrazami, s�owami; knebel z rany mojego serca wyszarpni�ty, nie ma odwrotu. Przyszed�
listonosz, przyni�s� polecony, znowu nic od ciebie, nie piszesz. Krople milczenia, kt�re
dr��� kamie�. Knebel. Nie ty go wyszarpn�a�, to ja sam, cho� nie wiedzia�em, �e chc� pisa�,
a zreszt� mo�e to ty chcesz. Chcesz, abym ci opowiedzia�. O czym? Mo�e o tym, jak czterema
poci�gami jecha�em, aby ciebie zabi�? Cztery poci�gi, cztery pocz�tkowe zdania. Wrzucasz
kamyk i rozbiegam si� ko�ami, nie s�ysza�em plusku, mo�e dlatego �e synogarlice, a mo�e
dlatego �e �miech. Dobrze, �e �miech, musuj�cy, wisielczy (czy przysz�o ci kiedy do g�owy,
�e �miech powieszonego jest musuj�cy? Ostatnie b�belki powietrza!) rozbe�tuje mnie,
spi�trza, przeciera drog�, wyr�buje �wiat�o, a ty chcesz, no tak, chcesz, abym jak gdyby nigdy
nic, jak wtedy kiedy wszystko mi�dzy nami dopiero si� zaczyna�o, jak gdyby to dziecko w
tobie jeszcze �y�o, usiad� ko�o ciebie, wzi�� ci� za r�k� i opowiedzia� bajk�. Tego chcesz?
Chyba tego. Nie jestem pewny, mo�e jutro b�d� wiedzia�.
Teraz jestem pewny tylko jednego, �e ju� si� nie zatrzymam, �e b�d� pisa�. Jeszcze nie
wiem po co. Mo�e po to, by zapomnie� to, co najbli�ej w czasie, a wi�c najbardziej myl�ce?
Nasze ostateczne rozstanie na przyk�ad. To rozstanie, kt�remu � bardziej przecie� martwa ni�
�ywa, bardziej martwa ni� ja; to ja ucieka�em, to ty zostawa�a�, a zawsze gorzej tym, co zostaj�
� stworzy�a� takie �adne, takie teatralne ramy. Wybacz, �e to brzmi jak kpina. To, widzisz,
pobrzmiewa, pod�wi�kuje ten wisielczy �miech. Wiem, �e chcia�a� z heroizmem godnym
tej w�a�nie sprawy zerwa� z szablonem rozsta�, jakie nast�puj� po piekle agonii, po
wzajemnym szarpaniu sobie w�troby; b�dzie ci to policzone, �e na t� chwil� przesta�a� pe�za�.
No wi�c rozstali�my si� �adnie. Patrz�c na siebie z dw�ch brzeg�w przepa�ci. Wyci�gaj�c
do siebie r�ce ponad naszymi trupami. G�ry gasn�ce w mroku osiada�y na jeziorze jak
chmury. Obraz. Scena. To, co mia�o zosta� w pami�ci. Musz� strz�sn�� te dekoracje. Gdzie�
tam pod nimi jestem. Wol� umiera� nagi. Patrz�c w oczy mi�o�ci, kt�r� zdradzili�my. Ona
tam jest pod dekoracjami. Nagle, na sekund� przed ko�cem, kt�rego nie mog� unikn��, zapragn��em
odwali�, ocali�, a ledwo zapragn��em, poczu�em, z jak� si�� wyrywasz mi z r�k to
pragnienie, jak je formujesz, przekszta�casz, ugniatasz, podsuwaj�c swoj� wizj�, swoj� interpretacj�.
Raz jeszcze b�d� szed� pod pr�d, spychany, zbijany z n�g, b�d� si� wali� w grz�zawisko
na dnie, b�d� si� podnosi� i b�d� szed� uzbrojony, nie, nie w nag� szpad�, na to ju� za
p�no, chocia�, kto wie, tamtych dwoje z legendy oddzielili ni� swoje cia�a ju� po, ale oni
jeszcze byli razem; do wsp�lnego ko�ca grali t� �mierteln� wyzwolicielsk� gr�, w kt�r� my�my
nigdy nie zagrali, cho� los tyle atut�w w�o�y� nam do r�k, wi�c nie w nag� szpad�, ale w
�miech powieszonego, w jego wisielczy humor, w pragnienie bieli rozgarniaj�ce ciemno��.
Gdzie� w tej ciemno�ci, w tej Nocy jest Mi�o��, ona tam jest za...
Za g�rami, za lasami, za siedmioma rzekami...
Nie. Ja nie tak!...
9
23 VI
Jedyna moja, najmilsza, ja...
Marto, budz� ci� w sobie. Nie zasypiaj, nie odchod�. Chro� mnie. Przede mn� samym.
Przed sob�. Chc�, �eby mnie bola�o dobrym b�lem. Nigdy ju� nie zobacz� ci� inaczej ni� w
wyobra�ni. Nie s�dz�, aby� wr�ci�a do kraju. Nie, ty nie wr�cisz. Nie chc� sobie przypomina�,
�e jeste� potworem. Wi�c przywo�uj� ci�. W ca�ym twoim uroku. Nie odchod�. Nie zasypiaj
we mnie.
Janek
Tytu� ksi��ki. S�owo �potw�r� w tytule.
24 VI
�akiet porzucony na progu werandy, jakby wypad� z os�ab�ej r�ki. Kilka wyrwanych rzodkiewek
porzuconych na brzegu zlewu, nieumytych. Grz�dki, nad kt�rymi tyle si� napracowali�my,
wszystko, co zasadzili�my, zasiali�my, a co ju� ros�o. � Najgorsze, �e ja... ju� nie lubi�
�Mezonetku� � powiedzia�a� g�osem bardziej wymownym ni� te porzucone, nieumyte rzodkiewki.
Ci�gle ostatnie obrazy. Przywo�uj� te, kt�re wzbudzaj� t�sknot�, dobry b�l, a odsuwam
koszmar, kt�ry zamieni� przytulny �Mezonetek� � domeczek pod olbrzymi� magnoli� � w
przybytek i�cie Kafkowskiej grozy. Typowe.
�La Maisonnette� � tak nazywa� si� dom, w kt�rym mieszkali�my, kiedy przyjecha�em po
raz drugi. A na pocz�tku wynajmowali�my pok�j w pensjonacie, kt�ry nosi nazw� �Le Point
du Jour�. Po polsku ��wit�. Od �witu do wieczora daleko. Ca�y d�ugi dzie�.
Piosenka Aznavoura: �L�amour, c�est comme un jour, �a s�en va, mon amour.� Mi�o�� jest
jak dzie�, odchodzi. Odchodzi ku Nocy, do kt�rej jest przypisana.
Zejd� w Noc, mo�e jeszcze nie za p�no, mo�e przyjmiesz mnie ponownie w s�u�b�, Pani
mojego serca, mo�e jednak umr� jako tw�j rycerz; by�em nim, zboczy�em z drogi, na kt�rej
d�ugo triumfowa�em, straci�em koron�.
Z dziennika Jana Wro�skiego (10 III 1973):
Zamglony ksi�yc w wysokim czarnym niebie. Mi�o��. Chwila. Ca�e �ycie, by� mo�e,
czeka�em na t� chwil�. I ona, by� mo�e, zmieni ca�e moje �ycie.
Niewypowiedziana rado�� dawania. S�odycz dawania. Co� bez �adnego podtekstu, czystego.
I nawet nie stawiam sobie pytania, co b�dzie, gdy bliskie nieuniknione rozstanie przetnie
wszystko. Ale je kiedy� postawi�. Nieca�e dwa miesi�ce. Co z tego wszystkiego przetrwa w
10
niej, rzuconej w zam�t nowego �ycia? Wiem, �e wyjedzie. Ale nie wierz�. Jak�e bezsilne s�
s�owa. Tylko milczenie mo�e wyrazi� to, co prze�ywam. O moja bezimienna! Dlaczego musimy
si� min��? We mnie zostaniesz.
Rozpaczliwe, wstrz�saj�ce pi�kno mi�o�ci, wydzieranej przez los. Brak goryczy i buntu.
Tylko mi�o��. Jasny, wysoki p�omie�. Tak umrze�. Wzniesiony.
26 VI
Cz�� pierwsza: Podr� do Hiszpanii (�Le Point du Jour�, pierwsza po�owa naszego
d n i a ).
Cz�� druga: Synogarlice (�La Maisonnette�, szpital, druga po�owa d n i a ). Tytu�?
A te trzy miesi�ce, kt�re sp�dzi�em w Warszawie mi�dzy ��witem� a �Mezonetkiem?�
�rodek d n i a ?
Zr�b plan. Podziel na cz�ci, na rozdzia�y. Wt�ocz �ycie i �mier� w konwencje, bo u�atwiaj�
�ycie i �mier� tym, kt�rym braknie odwagi.
Jeste�, Marto, szale�czo odwa�na. Szale�cza odwaga � szale�czy strach. Strach przed
Chaosem, w kt�rym dostrzega si� tylko chaos, tylko �harce pijanego w��cz�gi na koniu�. Sta�
dalej. Popatrz jeszcze raz.
27 VI
Jestem wype�niony muzyk�. Nie umiem okre�li� inaczej tego wszystkiego, co we mnie
rozbrzmiewa. Ton, cho� sk�ada si� z obraz�w, s��w. Uchwyci� ten ton.
28 VI
�B�d� le�a�a na zimnej le�ance w gabinecie psychoanalityka, a ty b�dziesz sobie siedzia� w
swoim fotelu.�
Gdziekolwiek jeste� � jeste� pe�na wdzi�ku. Un charme fou.
29 VI
�Jak ju� wspomniano, nie mo�na wczu� si� w cudze prze�ycia, je�eli do danej osoby nie
ma si� pozytywnego nastawienia uczuciowego, wszelkie bowiem negatywne postawy uczuciowe
oddalaj� cz�owieka od przedmiotu jego uczu�, a tym samym utrudniaj� zrozumienie.
Rozumienie jest w�wczas powierzchowne, licz� si� tylko zewn�trzne fakty, kt�re odgrywaj�
rol� dowodu, �e dana osoba jest z�a, lub sygnalizuj� o jej z�ych zamiarach.� (A. K�pi�ski,
Psychopatologia nerwic)
30 VI
Widz� ci�. Le�ysz na psychoanalitycznej le�ance, jest ci zimno. Z uporem, z rozpacz�, bo
jednak czujesz, �e nie t�dy, �e postawi�a� na z�� kart�, zabijesz w sobie dziecko.
11
l VII
Szosa. Szosa i cmentarz. Jedena�cie lat mego dzieci�stwa, mi�dzy pi�tym a szesnastym
rokiem �ycia, sp�dzi�em patrz�c na szos�. Przechodz�c kilka razy dziennie ko�o cmentarza.
Szosa i cmentarz. Dwie fascynacje mojego dzieci�stwa.
2 VII
Samotny bia�y �agiel gasn�cy w mroku powlekaj�cym z wolna Jezioro Genewskie tego
ostatniego wieczoru. G�ry podobne chmurom osiadaj�cym na wodzie. Lekki bia�y szal na
granatowym p�aszczu.
Czarne w mroku burzowych chmur wody jeziora Neuch�tel. Poci�g. Jan Wro�ski w poci�gu.
3 VII
Chyba co� zacz��em.
6 VII
Kl�ska. Nie mog� tego pisa�. Daj mi spok�j. Zostaw mnie.
12
Za g�rami, za lasami, za siedmioma rzekami sta�a chatka, dziwna ma�a, z drzew sosnowych
jasne �ciany, dach z paproci i dziewanny, okien dwoje posiada�a... o, przepraszam!
Przypl�ta� mi si� pocz�tek wierszowanej bajeczki, kt�r� napisa�em maj�c lat pi�� czy sze��,
kiedy to po lekturze �mierci pu�kownika zacz�y prze�ladowa� mnie chatki i bohaterskie
dziewice w �o�nierskiej odzie�y.
Jeszcze raz: za g�rami, za lasami, za siedmioma jeziorami, w kraju, kt�rego nie wybra�em,
sta� pod wspania�� olbrzymi� magnoli�, powiedzmy, domeczek. Mia� spadzisty dach z falistej
dach�wki, du�y komin, w kt�rego cieniu lubi� przesiadywa� kot (wydaje mi si�, �e ten kot
lubi przesiadywa� gdzie indziej, na razie jednak usadowi� si� na dachu domeczku, w cieniu
komina, niech wi�c zostanie), oraz latarenk�. Nie kulist� lamp� z tych standardowych, kt�re
udaj� s�o�ca nad drzwiami innych dom�w, ale prawdziw� staro�wieck� latarenk� z kutego
�elaza. Za g�rami, za lasami, za siedmioma jeziorami sta� domeczek, przy domeczku kwit�a
magnolia jak ogromny blador�owy ob�ok i kwit�y ��te r�e. R�e i magnolie nie kwitn�
jednocze�nie, r�e p�niej, magnolie wcze�niej, lecz �eby ci nie by�o �al, dziecino ma kochana,
w bajce rozkwitaj� o tej samej porze r�e, magnolie, a nawet turecki bez, i jeszcze tulipany,
krokusy i narcyzy, ��todziobe kosy wydziobuj� ziarenka trawy zasianej przez Z�ego
Ogrodnika, czasem, kr�c�c skrzyd�ami osza�amiaj�cego czarno-bia�ego m�ynka, przylatuje
pod samo okno sroka, a wsz�dzie, w ga��ziach magnolii i w innych drzewach, na drutach telegraficznych,
na dachu i na kominie kr�luj� synogarlice. Dziesi�tki, ba, chyba setki synogarlic
obsiad�y ba�niowy domeczek, od rana do wieczora s�ycha� ich monotonne, pos�pne pohukiwanie:
huhu-hu, huhu-hu. Domeczek jednak jest niew�tpliwie ba�niowy. W tym ba�niowym
domeczku �y�a-by�a... hm... Dobra wr�ka czy z�a czarownica? Tej tajemnicy zdradzi�
nie mog�, cho�by dlatego �e sam jej jeszcze nie znam. Zacz��em jednak opowiada� ci bajk�,
Marto, mo�e przestaniesz mi przeszkadza�. Zacz��em wprawdzie, wbrew zasadom, opowiada�
od ko�ca, przebieg�em g�ry-lasy, przep�yn��em siedem jezior, ale to, widzisz, dopiero
pocz�tek d n i a , le point du jour, �wit, i musz� jeszcze d�ugo, d�ugo w�drowa�, zanim zapadnie
w i e c z � r i zobacz� domeczek oraz poci�g.
Opowiada�em ci bajki, wymy�la�em je na poczekaniu, o wszystkim, o czym tylko chcia�a�
(pierwsza by�a chyba o twojej pi�knej bransoletce ze z�otych blaszek), lubi�a� moje bajki,
mo�e tymi bajkami w�a�nie ciebie zdoby�em; teraz te� ledwo rozpocz��em: �za g�rami, za
lasami, za siedmioma rzekami� (to ty podpowiedzia�a�: jeziorami), zobaczy�em twoje zas�uchane
oczy; przed chwil� jeszcze mia�a� twarz zm�czon�, zadyszan�, jakby� bieg�a ostatkiem
si�, wiedz�c, �e padniesz i nie podniesiesz si� wi�cej, a oto zabrzmia�y magiczne s�owa, przystajesz,
obracasz ku mnie g�ow� czujnym gestem �ciganej sarny i ju� nie pobiegniesz dalej,
zniewolona, masz w pi�knej, chorobliwie delikatnej twarzy oczy g�odnego dziecka, kt�re powoli,
z obaw�, z niedowierzaniem i wybuchaj�c� jak race nadziej� zbli�a si� do suto zastawionego
sto�u.
Opowiem ci jeszcze jedn� bajk�, ostatni�, b�dzie to bajka o nas, Marto, o tobie i o mnie,
bajka o Marcie i Janie, czysta bajka, Marto, czysta bajka...
A zreszt� � mo�e nie opowiem? Nie zdziwi ci� to: twierdzisz, �e nie dotrzymuj� obietnic, a
w�a�ciwie nie wiem, czy chc� zobaczy� domeczek, nie wiem, czy chc� zobaczy� poci�g �Hispana-
express�, Hamburg�Bazylea�Barcelona przez Lozann�Genew�, poci�g, w kt�rym Jan
Wro�ski, zm�czony d�ug� podr� z Brukseli, chory z nienawi�ci i rozpaczy i tak zwyczajnie
13
przezi�biony (powiedzia�aby� Marto: psychogenne, ale zapewniam ci�, on przemarz� straszliwie
w wietrze wiej�cym od Morza P�nocnego, mia�a� jego p�aszcz, szalik i ciep�e mokasyny
w swoim samochodzie, a B�g raczy wiedzie�, gdzie by�a� wtedy ty i tw�j samoch�d, w
ka�dym razie nie tam, gdzie wia� ten lodowaty p�nocny wiatr) � jedzie, aby ciebie zabi�,
poci�g przeje�d�a nad jeziorem Neuch�tel...
Ot, wywo�a�em wilka z lasu; �czarne w mroku burzowych chmur wody jeziora Neuch�tel�.
S�ysz� to zdanie, rozbrzmiewa w moich my�lach wplecione w pos�pne, monotonne pohukiwanie
synogarlic, czuj�, jak podnosi si� we mnie niczym fala przyp�ywu uczucie zagadkowej,
upajaj�cej grozy, dzikie szcz�cie. Kt�re unosi. Kt�re wynosi. Kt�re rozprzestrzenia. Kt�rego
nie rozumiem. Bo przecie� wcale nie po to, aby je prze�y�, wywo�a�em wilka z lasu; wiedzia�em,
�e czarne w burzliwy wiecz�r wody tego jeziora, daj�c pocz�tek rzece skojarze�,
zniebieszczej�, wiecz�r zamieni� w dzie�, w samo po�udnie, tak, chyba nie wcze�niej i nie
p�niej ni� w po�udnie wysiedli�my z samochodu i po raz pierwszy spojrzeli�my z wysokiego
brzegu na niebieskie wody jeziora, patrzyli�my obj�ci, przytuleni do siebie, znali�my si� od wiek�w:
od dw�ch miesi�cy plus miesi�c roz��ki; pojecha�a� w �wiat z jedn� du�� waliz�, w kt�rej
upcha�a� ca�e dotychczasowe �ycie, z neseserkiem p�kaj�cym od s�ownik�w oraz z podarowanym
przeze mnie misiem, wezwa�a� mnie, znali�my si� dwa miesi�ce, zostawi�em wszystko, sforsowa�em
granice, przyjecha�em i je�dzili�my na wycieczki w pogodne niedziele (a niedziele zawsze
by�y pogodne, je�eli w przeddzie� postanowili�my wyjecha�); w pogodne niedzielne po�udnie
stali�my na wysokim brzegu jeziora Neuch�tel obj�ci, stali�my na brzegu nieba, bo zniewolone
upartym, nieust�pliwym, zach�annym d��eniem ziemi, aby wspi�� si�, wedrze� w b��kity ostrymi
szczytami g�r, pozwoli�o uszczkn�� sobie po�yskliwe pasmo i wiatr je rozsnuwa�, migotliwe, po
wiosennej zieleni i wok� nas, a� byli�my jak dwa bli�niacze motyle w przejrzystym odlatuj�cym
kokonie; wystarczy�by jeden ruch, aby przerwa�, aby rozwin�� skrzyd�a.
� Nigdy z nikim nie czu�am takiej blisko�ci � powiedzia�a�. A ja zostawi�em poci�g �Hispanaexpress�,
Hamburg�Barcelona, przez Lozann�Genew�, w kt�rym Jan Wro�ski ponad czarn� g�ow�
�pi�cego kamiennym snem wsp�pasa�era spogl�da w okno, usi�uj�c widzie� ziele� za oknem i
tylko ziele� za oknem, przywo�a�em czarne w mroku burzowych chmur wody jeziora Neuch�tel,
tego samego jeziora, po to mo�e, �eby zobaczy� nas oboje za b��kitn� migotliw� prz�dz�, �eby
us�ysze� te s�owa, �eby rzeka ponios�a mnie dalej; wyp�ywaj�c z burzowej czerni niebieszcza�a, a
teraz znowu ciemnieje, to ju� nie wody jeziora, to wody nocy, przywo�uj� t� noc i nasz szept.
� Jeste� dla mnie kim� najdro�szym na �wiecie, Marto.
� Jeste� dla mnie kim� najbli�szym na �wiecie, Janku. Nawet przed moimi dzie�mi. Najpierw
ty, potem d�ugo nic i dopiero potem dzieci.
S�owa mi�o�ci szeptane w nocy! Jest tych szept�w tyle, �e noce krzycz�. Cz�sto s�ysz� ten
krzyk i cz�sto, nie wiem czemu, s�ysz� w nim krzyk nieszcz�snego Greniera, dziewi�tnastoletniego
ch�opaka, kt�ry po wypadku samochodowym nie wr�ci� do siebie; nie m�wi�, nikogo
i niczego nie rozpoznawa�, tylko dniami i nocami krzycza�, trwa�o to miesi�ce, a rzadko milk�
ten krzyk, mimo to w zamkni�tym pawilonie szpitalnym, �Les Hirondelles�, oraz przylegaj�cym
do� otwartym, �Les Mouettes�, �yli i leczyli si� inni chorzy, pracowali lecz�cy ich ludzie,
zatyka�em sobie uszy s�ysz�c to chrapliwe, nieludzkie krakanie, nie mo�na by�o uciec od
niego, osiada�o w drzewach parku, dziwne, �e nie wariowa�y ptaki.
� Jak ty to wytrzymujesz, Marto? � pyta�em. � Ju� nie m�wi� w dzie�, ale w nocy, podczas
nocnych dy�ur�w?
Charakterystyczny, bardzo m�odzie�czy ruch ramion, w oczach �miech, jakby wszystko,
cokolwiek ci si� przydarza, by�o tylko �wietnym �artem.
� Nie wiem. Wytrzymuj�. Czasem daj� mu rezerw�, abym mog�a cho� troch� si� przespa�,
ale on i tak si� budzi.
14
To by�o wtedy jeszcze, kiedy wynajmowali�my pok�j w pensjonacie �Le Point du Jour�,
dom znajdowa� si� blisko szpitala, nie na tyle jednak, aby przez t� odleg�o�� przedar�o si�
dostatecznie g�o�ne bipanie radaru, telefon umieszczono w korytarzu i jego dzwonek w�r�d
ciszy nocy wyrywa� ze snu wszystkich lokator�w, wi�c sp�dza�a� nocne dy�ury w �Les Mouettes�.
Potem, kiedy wynaj�a� ca�y domek i ju� nie musia�a� spa� w szpitalu, nieszcz�sny Grenier
uspokoi� si� definitywnie: umar�. Umar� cicho, nikt nie wiedzia� na co, jak nikt nie wiedzia�,
dlaczego krzycza�.
Grenier � to po polsku znaczy: strych.
Pami�tasz, Marto, jak kaza�a� mi szuka� strychu? Ledwo przywioz�a� mnie z lotniska, ledwo
wszed�em do pokoju, ledwo ci� u�ciska�em, powiedzia�a� zaczepnie:
� Znajd� strych. No znajd� tutaj, w tym domu strych! Mnie nikt nie powiedzia� i znalaz�am.
Gdybym ci� wtedy nie pos�ucha�. Gdybym m�g� przewidzie�, co zapocz�tkuj� przyjmuj�c
to �mieszne z pozoru wyzwanie. Mo�e na �wiecie by�oby mniej gwa�tu i zbrodni. Mo�e by�aby�
dzisiaj ze mn�, kupi�bym ci wymarzony dom nad jeziorem, na Mazurach albo gdzie� bli�ej
Warszawy, no a tak, c�, nie tylko nie mog� kupi�, nie mog� nawet napisa�: kupi�bym ci
itd., aby� w moich my�lach nie m�wi�a �kastruj�co�: � Ju� ja ci� widz�, jak palisz w kot�owni!
A ja wiem jeszcze, �e gdybym nawet od rana do nocy pali� w kot�owni, nie widzia�aby� tego,
bezustannie uk�adaj�c w pami�ci d�ug� list� rzeczy, kt�rych nie robi�, bo tobie potrzebne
s� takie dowody. No wi�c � zebra�a� ich mn�stwo. Starczy na solidn�, wysok� barykad�, poza
kt�r� doprawdy trudno bodaj prysn�� kropl� �wi�conej wody. Poza kt�r� czujesz si� bezpieczna
w swoim piekle.
Piek�o, monsieur Sartre � to i n n y w nas.
Kt� mo�e o tym wiedzie� lepiej od ciebie, Marto? Ten m�czyzna w poci�gu?
Sp�jrz na jego twarz: niedawno zacz�� czterdziesty rok �ycia, wygl�da teraz, jad�c, na
sze��dziesi�t, a jeszcze kilkana�cie miesi�cy temu... W Lozannie, pami�tasz? Tu� przed podr�
do Hiszpanii pr�bowali�my zamieni� moj� wiz� francusk� pobytow� �court s�jour�,
cztery dni, jedno wej�cie, na tranzytow� z dwoma wej�ciami � wypad�a za nami przera�ona
urz�dniczka, trzymaj�c w jednej r�ce m�j paszport, a w drugiej formularz ze zdj�ciem, zrobionym
dopiero co w ulicznym automacie, zdj�ciem, na kt�rym mia�em dwadzie�cia lat.
� Monsieur, je m�excuse, ale to zdj�cie, kt�re pan da�, to... � zacz�a wpatrzona w paszport
i w formularz, podnios�a oczy, spojrza�a na mnie i � roze�mieli�my si� oboje, widz�c w jej
oczach zabawne os�upienie.
� Odm�odnia� w Szwajcarii, dobre tutaj powietrze � powiedzia�a� u�cisn�wszy porozumiewawczo
moj� r�k�.
� To nie do wiary � mrukn�a urz�dniczka, �mia�em si�, odruchowym kokieteryjnym gestem
poprawi�a swe szarolila w�osy, co ci si� wcale, ale to wcale nie podoba�o, na szcz�cie
jednak humoru ci nie popsu�o.
Humor popsu� ci dopiero wypadek.
Fascynuj� mnie te dwie fotografie. Usi�uj� nie patrze� na nie, odk�adam na bok, chowam i
za chwil� wyjmuj� z powrotem. Dwa ma�e zdj�cia zrobione w ulicznym automacie, jedno
mniej wi�cej miesi�c po moim przyje�dzie do ciebie, o � w i c i e , drugie mniej wi�cej na dwa
15
tygodnie, zanim poci�g, przesz�o rok p�niej, pod koniec d n i a . To drugie... My�l�, �e gdybym
w�wczas, przed Hiszpani�, do kwestionariuszy wizowych do��czy� to w�a�nie zdj�cie,
liliowow�osa pani z konsulatu francuskiego tak samo wybieg�aby za mn� wo�aj�c: � Monsieur,
je m�excuse, ale to zdj�cie, kt�re pan da�, to... To chyba nie pan, pan ma trzydzie�ci dziewi��
lat, a ten m�czyzna na fotografii jest stary, mo�e da� pan przez omy�k�, monsieur, zdj�cie
swojego ojca?
M�j stary ojciec, chere madame, nie ma tak starej twarzy, a zreszt� ta twarz, madame, w�a�ciwie
nie jest stara, jest to twarz naznaczona; prosz� popatrze� w te oczy, tylko ostrzegam,
niech pani nie patrzy zbyt d�ugo, nie chcia�bym, aby zarazi�a si� pani �mierci�, madame.
O d � � � t o z d j � c i e . Tak jest, ju� odk�adam, tak jest, pami�tam, �e w�a�nie wchodzimy
do windy, ju� weszli�my, opieram si� o �cian�, patrzysz na mnie, patrzy�a� na mnie ci�kim,
ciemnym spojrzeniem, winda jecha�a kr�tko, konsulat mie�ci si� na pierwszym pi�trze, wi�c
winda jecha�a kr�tko, patrzy�a� ci�kim, ciemnym spojrzeniem, kt�re bra�o mnie w posiadanie,
kt�re mnie jad�o, kt�re mnie z wyrafinowan� powolno�ci� (czy ta winda naprawd� jecha�a
sekund�?) konsumowa�o. Ciekaw jestem, czy takie prowokacyjne, przewrotne �wiate�ko
zapala si� w oczach modliszki osi�gaj�cej kulminacyjny punkt uczty, mo�e tak, mo�e nie,
nigdy nie widzia�em modliszki, widzia�em � po�erany � to �wiate�ko pe�gaj�ce na dnie twoich
oczu, sta�em mokry, sta�em os�ab�y, sta�em, winda stan�a i dopiero w�wczas u�wiadomi�em
sobie, �e patrz�c, jednocze�nie u�miecha�a� si�, u�miecha�a� si� tym leciutkim, pewnym siebie
u�mieszkiem, kt�ry unosi k�ciki twoich warg; tak u�miecha si� Mona Liza i Mona Liza
tak patrzy, jak ty wtedy na mnie tam w windzie patrzy�a�; dopiero niedawno zauwa�y�em
podobie�stwo: wykr�j powiek, spojrzenie, u�miech; to jedna z twoich twarzy, Marto, nic
dziwnego, �e sta�em os�ab�y, winda stan�a, jak�e d�ugo jecha�a, od zarania czas�w, od momentu
gdy S�owo unosi�o si� nad wodami szukaj�c �eru i spad�o w g��b, wch�oni�te przez
niemy pysk, niemy pysk przem�wi�: � jestem rybakiem � i tak zacz�o si� to �mieszne nieporozumienie,
w wyniku kt�rego pewnego kwietniowego przedpo�udnia roku 1973 sta�em w
windzie, mokry, os�ab�y, po�erany, a zarazem p�kaj�cy z dumy; nie wiem, jak� mia�em min�,
pewno g�upi�, roze�mia�a� si�, musn�a� wargami m�j policzek.
� Dobre powietrze tutaj w Szwajcarii, co? � powiedzia�a�.
� Znakomite � przytakn��em, mia�em dwadzie�cia lat, �miej�c si� wybiegli�my na zalan�
s�o�cem ulic�.
Avenue de Cour. Lozanna. Nad wod� wielk� i czyst� rz�dami sta�y opoki.
By�a za kwadrans dwunasta, kiedy wyszli�my z konsulatu.
Wypadek zdarzy� si� zatem w samo po�udnie. Chyba nie najlepsza pora na wypadki, wiosna,
tyle s�o�ca.
Nigdy nie przysz�o mi do g�owy, aby zapyta�, jaka by�a pogoda w dniu, kiedy zdarzy� si�
tw�j wypadek, w owym dniu trzynastym lutego, kiedy jecha�a� szcz�liwa swoim ukochanym
Renault 10 z ukochanym m�czyzn� u boku, kiedy jecha�a�, szcz�liwa, szos� z pierwsze�stwem
przejazdu.
Jako� mi to nigdy nie przysz�o do g�owy. Mo�e m�wi�a�? Nie pami�tam. Pami�tam, �e z
francuskiego konsulatu w Lozannie wyszli�my na zalan� s�o�cem ulic�, �e byli�my szcz�liwi
i �e chcia�em, aby� zjad�a pizz�. Poszli�my w d� ulicy, w zielony wiatr dmuchaj�cy od jeziora,
zobaczy�em napis �Pizza� na szybie ma�ego bistro.
� O, popatrz, tu mo�na zje�� pizz� � powiedzia�em. � Na pewno nie b�dzie taka jak we
W�oszech, ale przynajmniej spr�bujesz. Siadamy?
� Dobrze. Tylko nie w �rodku. Zapytaj, czy podaj� na tarasie.
Zapyta�em, podawali.
16
Usiedli�my przy jednym z rozstawionych na ulicy stoik�w, pasiasty dach chroni� od s�o�ca,
a s�o�ce mocno grza�o, w�a�ciwie nie by�em g�odny, a mo�e to s�o�ce za mocno grza�o,
mo�e jezdni� p�dzi�o zbyt wiele samochod�w: nie lubi� je�� w ha�asie. Bardzo chcia�em, aby�
spr�bowa�a pizz�, trzy lata temu, we W�oszech, zakocha�em si� w tym w�oskim daniu i
chcia�em, aby� spr�bowa�a, szybko jednak wypad�o mi z my�li to, �e usiedli�my aby je�� (na
pizz� czeka si� d�ugo); dobrze by�o siedzie� z tob� na weso�ej wiosennej ulicy, za mg�� snu.
Odpoczywa�em, jeszcze czu�em w sobie szale�czy rytm tych czterech tygodni, kiedy po
twoim wyje�dzie z Warszawy t�uk�em pi�ciami o czas, wali�em g�ow� o granice, �ciera�em
sobie do krwi r�ce, usi�uj�c � by by�o szybciej � zjecha� po linie, lekcewa��c podstawiane mi
drabiny i k�adki, odpoczywa�em i ty odpoczywa�a�, rozpi�a� p�aszcz, jasnowrzosowy sweterek
nasyci� szaro�� twoich oczu fioletem majowego zmierzchu, u�miecha�a� si� bezwiednie,
szcz�liwym u�miechem, kt�ry po�yskiwa� pi�knym, delikatnym l�nieniem w cieniu znu�enia,
padaj�cym od lekko opuszczonych powiek, osiadaj�cych we wg��bieniach ko�o nosa, nadaj�cym
twojej twarzy dziwne, chorobliwe pi�kno czego� gasn�cego, czego� bezpowrotnie odchodz�cego,
patrzy�em na ciebie, odda�bym wszystko � my�la�em...
(Prosz�, zamilknij, nie pytaj w moich my�lach: � co? � czy ci nie wystarczy, �e w drzewach
pod moim oknem pohukuj�, pohukuj� te przekl�te synogarlice, przypomnij sobie, �e
od�o�y�em fotografi�, wsiad�em z tob� do windy, nie pytaj, musz� ci opowiedzie� nasz� histori�,
kt� opr�cz mnie mo�e ci opowiedzie� t� bajk� mam ma�o czasu, Marto!)
...Odda�bym wszystko � my�la�em � aby� �y�a (tak, chcia�em ci� zabi�, tak, chcia�em ci�
zat�uc, zadepta� jak �mij� czy innego gada, pami�tam, chcia�em i, co wi�cej, nie mam z tego
powodu poczucia winy; czasem zdarza mi si� �a�owa�, �e tego nie zrobi�em...)
...Bardzo si� ba�em o ciebie, od samego pocz�tku ba�em si� o ciebie, kocha�em ci�, Marto,
patrz�c na ciebie w owym bistro na Avenue de Cour, gdy czekali�my na pizz�, na kilka dni
przed podr� do Hiszpanii, kt�r� wymarzy�a� sobie na nasz miodowy miesi�c, co mi oznajmi�a�,
i �mia�a� si� z mego niedowierzania.
� Aha, we� koniecznie wiz� hiszpa�sk� � m�wi�a� przez telefon, gdy po d�ugim czekaniu
uzyska�em po��czenie ze Szwajcari�; jeszcze w og�le nie by�em pewny, czy wyjad� z Warszawy,
i tylko jedna rzecz na �wiecie w�wczas si� dla mnie liczy�a: mie� paszport i wiz�
szwajcarsk�, szwajcarsk�, Marto.
� Hiszpa�sk�? � zapyta�em nie rozumiej�c, jakby� m�wi�a po chi�sku, m�wi�a� po chi�sku.
� Tak, hiszpa�sk� � �mia�a� si� � mam w maju dwa tygodnie urlopu, pojedziemy do Hiszpanii,
czemu tak zamilk�e�? Janku! Pojedziemy do Hiszpanii, to bardzo proste! � �mia�a� si�.
Przymkn��em oczy, �cisn��em w r�ku s�uchawk� tak mocno, jak gdybym chcia� j� zgnie��,
nie chcia�em jej zgnie��; ja si� tylko, ton�cy, uchwyci�em s�omki; po raz pierwszy w d�awi�cym
l�ku rozpozna�em, przeczu�em zarysowuj�c� si� mi�dzy nami prawdziw� granic�. Ale
�mia�a� si�, uwielbia�em tw�j �miech i � po mro�nej chwili � my�la�em ju� tylko o tym, ze
znowu si� �miejesz, �e wreszcie znowu si� �miejesz.
Pisa�a� rozpaczliwe listy.
Wyjecha�a�, chcia�a�, ale by�o ci niewyobra�alnie ci�ko, pisa�a� do mnie co dzie�, co
dzie� dostawa�em rozpaczliwe listy.
Telefonowa�em do ciebie tak cz�sto, jak tylko mog�em, niemal za ka�dym razem od�o�ywszy
s�uchawk� musia�em zmienia� koszul�; by�a mokra, nasi�kni�ta moim potem, kt�ry wydziela�em
wszystkimi porami � sam zrozpaczony i p�przytomny � usi�uj�c wykrzesa� iskr�
rado�ci z twojego zgaszonego g�osu.
Zrobi�a cholerne g�upstwo, pojad� i przywioz� j� z powrotem � my�la�em czytaj�c twoje
listy, zmieniaj�c mokre koszule.
17
� Panie Janku � �mia�a si� twoja Dobra Znajoma � czy pan naprawd� jest taki naiwny? Pani
docent Oborska nigdy do Polski nie wr�ci! Wyjecha�a na sta�e. M�wi�a panu co innego?
Ha, ha, ha, doprawdy... Ona potrafi ka�dego... Sprowadzi dzieci i zostanie. Nie wr�ci tutaj
nigdy. Ja to wiem na pewno.
Ja te� si� �mia�em; wierzy�em tobie. Zna�em ci� o wiele kr�cej ni� ona, ale wierzy�em tobie,
nigdy bym nie pojecha� do ciebie, nawet na tydzie�, gdybym nie wierzy�, �e b�dzie, jak
m�wi�a�, �e pojecha�a� na dwa�trzy lata, tyle ile b�dzie trzeba, �eby zdoby� mi�dzynarodowe
uprawnienia z psychoanalizy, i wr�cisz, by jako pierwsza w Polsce z tego typu uprawnieniami
szkoli� polskich lekarzy.
Nie wzi��em wizy hiszpa�skiej. Wzi��em tylko francusk�, na kr�tki pobyt z jednym wej�ciem;
mieszka�a� wszak tu� przy granicy Francji i to wydawa�o mi si� realne: wyskoczy�
tam na weekend, to wydawa�o mi si� realne. Ma�o ci� jeszcze wtedy zna�em, jeszcze nie wiedzia�em,
�e kiedy m�wisz: � jutro zrobimy wspinaczk� na Mount Everest � trzeba po prostu
odpowiedzie�: � �wietnie � i przygotowa� plecak.
Siedzieli�my w bistro na Avenue de Cour, czekali�my na pizz�, w paszporcie, kt�ry zostawi�em
w konsulacie francuskim, mia�em ju� wiz� hiszpa�sk� na miesi�czny pobyt, jeszcze
nie min�� miesi�c od mego przyjazdu, a ju� mia�em w paszporcie t� wiz�, by� koniec kwietnia,
a ty zaplanowa�a� urlop na maj, wymarzy�a� sobie, aby�my sp�dzili ten tw�j urlop w
Hiszpanii, wi�c naturalnie mia�em hiszpa�sk� wiz�, za�atwi�a� to. � Nie ma takiej rzeczy na
�wiecie, kt�rej pani docent Oborska nie potrafi za�atwi� � znowu g�os twojej Dobrej Znajomej,
triumfalny, dobitny. Widzisz � nie tylko ty si� wtr�casz, ten g�os nazbyt cz�sto wtr�ca�
si� w nasze sprawy, popsu� nam pierwsz� wsp�lnie sp�dzon� noc; usi�owali�my go nie s�ysze�,
ale rozbrzmiewa�, prawda, wi�c nie dziw si�, �e i teraz wplata si� w pohukiwanie synogarlic,
rzuca cie� na zalan� s�o�cem Avenue de Cour. Wtedy, tamtego dnia dostrzeg�em tylko
cie� padaj�cy od twoich powiek, ca�owa�em twoje powieki, czu�a� to, cho� nie patrzy�a� na
mnie, trzyma�a� mnie za r�k�, bardzo lubi�a� trzyma� mnie za r�k�, trzyma�a� mnie za r�k�,
bezwiedny u�miech b��dzi� po twojej twarzy, a twoje oczy b��dzi�y po zalanej s�o�cem ulicy,
nie widz�c jej z a m g � � s n u . Pisk opon rozdar� t� mg��, przywracaj�c ostro�� widzenia.
Obydwoje jednocze�nie odwr�cili�my g�owy: w jaskrawym, kontrastowym blasku s�o�ca
wyskoczy�y wysoko ponad jezdni� dwie czarne figurki, rzek�by�, poci�gni�te za sznurek marionetki
i � r�wnie nagle jak wyskoczy�y � opad�y. Gdyby nie krzyk. Gdyby nie ludzie. Ludzie
przystaj�cy, ludzie biegn�cy. Gdyby nie zbiegowisko na jezdni, mo�na by pomy�le�, �e
padli�my ofiar� z�udzenia. W przeciwie�stwie do mnie wiedzia�a� od razu, �e to nie by�o z�udzenie,
wiedzia�a� to od razu wiedz� kierowcy i lekarza, a zw�aszcza wiedz� cz�owieka, kt�ry
p r z e � y � wypadek; twoja twarz zapad�a si�, wyostrzy�a, zastyg�a, czu�em, �e chcesz wsta� i
nie mo�esz: m�ka tego przygwo�d�enia! Ju� si� podnosi�a�, przemog�a� si�, gdy z wyciem
sygna�u nadlecia�a karetka.
Od momentu kiedy dwie czarne w jaskrawym kontrastowym blasku s�o�ca figurki wyskoczy�y
ponad jezdni�, nie min�y dwie minuty, a ju� nadjecha�a karetka.
No i w rezultacie t� pierwsz� w swoim �yciu pizz� zjad�a� dopiero kilka tygodni p�niej, w
Monaco.
� To czasem straszne, by� lekarzem. Zawsze mam ten odruch, �eby biec, opowiada�am ci,
jak mnie kiedy� w takiej sytuacji o ma�o nie wrobiono w morderstwo?
Zaprzeczy�em g�ow�, nie podj�a� tematu, piel�gniarze wynie�li nosze, patrzy�a� na nich.
� Widzia�e�, jak tutaj szybko przyje�d�a karetka?
� Mo�e szpital blisko.
Piel�gniarze po�o�yli na noszach m�czyzn�. Potem pomogli wsi��� do karetki kobiecie.
Policjant zabiera� do swojego wozu dwoje p�acz�cych dzieci.
18
Zadr�a�a�, skuli�a� si�, jakby nagle zrobi�o ci si� zimno; by�o ci zimno, dr�a�a�.
� Wiesz, zrobi�o mi si� troch� byle jako � powiedzia�a�, wargi drga�y, jakby� za chwil�
mia�a si� rozp�aka�, ale oczy... w oczach by� �miech. � Wiesz, zrobi�o mi si� troch� byle jako
� powiedzia�a� dr��cymi wargami, a oczami �mia�a� si� sama z siebie; jeszcze nie nauczy�em
si� rozpoznawa� histerycznego zabarwienia takiego �miechu, widzia�em, �e usi�ujesz si�
�mia�, �e usi�ujesz bagatelizowa� swoj�, jak�e zrozumia�� s�abo��, podziwia�em ci�.
� Chyba nie mog�abym teraz nic prze�kn��. Zale�y ci na tym, aby�my tu zostali?
� Ale� sk�d. Ja te� bym w tej chwili niczego nie zjad�.
� Czy w�a�ciwie wiesz, jak to si� sta�o? Ja si� w��czy�am w momencie, kiedy te dwie figurki
wyskoczy�y w g�r�.
� Ja te� spostrzeg�em tylko to.
� Zapytaj. Chcia�abym wiedzie�. Podszed�em do grupki gapi�w rozprawiaj�cych przed
sklepem samoobs�ugowym �Migros�.
� O ile dobrze zrozumia�em, ci ludzie, para ma��e�ska, szli jezdni� trzymaj�c si� pod r�k�,
i furgonetka, szcz�ciem hamuj�ca na skrzy�owaniu, dos�ownie ich roztr�ci�a, wyrzucaj�c w
g�r�, ponad dach.
� A dzieci?
� O dzieci nie pyta�em. Mo�e czeka�y na nich przed �Migros�.
� Naprawd� nie zale�y ci na tym, �eby tu zosta�?
� Naprawd�.
� Wiesz � wargi mi�kkie, wra�liwe znowu drgn�y � ja jeszcze czasem c z u j � tamten wypadek.
� O Bo�e! To przecie� by�o rok temu! Kto inny jeszcze by nie wsiad� do samochodu lub
nie wsiad�by w og�le, do ko�ca �ycia, a ty je�dzisz, i to jak! Nawet w tutejszym piekielnym
ruchu!
� Zobaczysz, �e za chwil� nie b�d� umia�a wyjecha� z Lozanny. By�am tu tylko raz i kto�
mnie pilotowa�. Tu jest takie okropne ko�o autostrad, zobaczysz, zapl�cz� si�.
Tak m�wi�a�, abym zaprzeczy�, humor ci si� troch� poprawi�, m�wi�a� g�osem dziecka,
kt�remu �zy wysychaj� na rozpromienionej buzi; ponad wszystko na �wiecie lubisz, aby ci�
chwali� i podziwia�, jeste� z�akniona pochwa�y jak kania deszczu (ju� to powinno naprowadzi�
mnie na �lad), podziwia�em ci� z ca�ego serca, cho� jeszcze wtedy nie wiedzia�em nic o
samochodach i nie mog�em w pe�ni oceni�, z jakim mistrzostwem prowadzisz.
Czy jest, Marto, co�, czego nie robisz po mistrzowsku?
Pami�tam uczucie zgrozy, jakie mnie ogarn�o, kiedy stoj�c na brzegu basenu w Nyon patrzy�em,
jak p�yniesz. Basen by� zat�oczony, ka�dy p�yn�� jakim� stylem, �abk�, motylkiem,
kraulem, najcz�ciej �abk�, i ty te� p�yn�a� �abk�, p�yn�a� � ty jedna w tym zat�oczonym,
pe�nym ludzi basenie � jakby� mia�a przed oczami podr�cznik otwarty na rozdziale Zasady
p�ywania �abk�, p�yn�a� wed�ug wszelkich prawide� tej sztuki, ze sprawno�ci� znakomicie
pracuj�cego, precyzyjnego mechanizmu.
Wszystko potrafisz. Wielu rzeczy nie potrafisz. Nie potrafisz kocha�. I nie jeste� poetk�.
W tej chwili nie wiem, czy potrafi� kocha�, my�la�em, �e potrafi�, by�em tego pewny, teraz
niczego nie jestem pewny. Ale niestety na swoje nieszcz�cie jestem poet�. Lubi�a� moje
wiersze. Zrobi�a� wszystko, abym przesta� pisa�.
� K�amiesz! Chcia�am, �eby� pisa�!
� Chcia�a�, �ebym pisa� po francusku. I w dodatku chcia�a�, abym by� pisarzem niedzielnym,
abym pisa� w niedziel�, a przez pozosta�e dni tygodnia zbiera� �miecie ze szwajcarskich ulic.
� Chcia�am, aby� za�atwi� sobie przek�ady. Czy zrobi�e� cokolwiek w tym kierunku? Czy
bodaj ruszy�e� palcem?
19
� Nic nie zrobi�em. Nie mam smyka�ki do interes�w. Wola�em pracowa� jako pomocnik
piel�gniarza w szpitalu psychiatrycznym ni� zabiega� o cokolwiek.
� Pisarz! Gdyby� mnie naprawd� kocha�, gdyby� naprawd� chcia�...
Nie k���my si�. Mo�liwe, �e za jaki� czas przyznam ci racj�. Jeszcze daleko do wieczora.
Jeszcze nie czas na bajk� o domeczku pod magnoli� jak r�owy ob�ok, w kt�rym mieszka�a...
hm... dobra wr�ka? z�a czarownica? No w�a�nie, jeszcze tego nie wiem. Wiem natomiast, �e
tamtego kwietniowego dnia wyjecha�a� z Lozanny zgodnie z tym, co ci powiedzia�em � �piewaj�co.
� Na pewno wyjedziesz �piewaj�co.
Wsiedli�my do samochodu, wyjecha�a� �piewaj�co, nie zab��dzi�a� na tym okropnym kole
� pl�taninie autostrad, w kt�rej przez pewien czas istotnie si� gubi�a�, bo wm�wi�a� sobie, �e
si� tam musisz pomyli�, po raz pierwszy wyje�d�a�a� sama z Lozanny, nie zna�a� zupe�nie
tego miasta, nie mieli�my planu, bezb��dnie wyjecha�a� na Route du Lac, troch� si� dziwi�em,
�e wybra�a� Route du Lac, a nie autostrad� (prowadzi�a� milcz�c, znowu bardzo blada), szybko
jednak zrozumia�em dlaczego: chcia�a� wyjecha� z miasta i zatrzyma� si� gdzie� w polu,
w�r�d zieleni.
Zjecha�a� na pobocze, siedzia�a� ze zwieszon� g�ow�, z oczami utkwionymi w kierownicy,
jakby� si� jej trzyma�a spojrzeniem.
� Marto?
� Nic � rozbawiony u�miech mimo oczu. � Boj� si� �e zaraz zwymiotuj�.
� Wysi�d�. Potrzebujesz powietrza. Ja zreszt� te�.
Nie wiem, czy to zadzia�a�a empatia, czy s�o�ce, kt�re zbyt mocno grza�o poprzez pasiasty
dach bistro na Avenue de Cour, chyba raczej to pierwsze � odczuwa�em twoje stany jak jednojajowy
bli�niak � w ka�dym razie istotnie i mnie co nieco mdli�o, wysiedli�my. Na polu
zieleni�a si� kukurydza, dalej ros�y jakie� ��te kwiaty, nie wiem, mo�e �ubin, chyba nie �ubin,
nie mog�em tego stwierdzi�, bo wiatr wia� od jeziora, a kiedy dopada� pola, ni�s� zapachy w
stron� Jury; tu, w pobli�u nas, pachnia�a koniczyna, no i naturalnie spaliny, samochody przelatywa�y
z tym charakterystycznym po�wistem, kt�rego nie znosz�, ale by�a wiosna, stali�my
po�rodku rozleg�ej przestrzeni, oko mog�o biec swobodnie, mia�o du�o miejsca, zanim zatrzyma�a
je rozrzucona na pag�rkach Lozanna, zanim � przeskoczywszy jezioro � zderza�o si�
z g�rami, doprawdy by�o tak pi�knie, �e przestawa�o mdli�, zw�aszcza �e jednak wia� wiatr,
mnie w ka�dym razie przestawa�o. Uj��em ci� pod r�k�, ciebie nie przestawa�o mdli�, to ty
mia�a� wypadek, nie ja; nie patrzy�a� ani na g�ry, ani na Lozann�, ani na pole, skoncentrowa�a�
spojrzenie w jakim� jednym punkcie, mia�a� spojrzenie zaci�ni�te na tym punkcie, komicznie
zaparte, wida� by�o, �e walczysz bardzo blada.
� Nienawidz� wymiotowa� i nie b�d� wymiotowa� � powiedzia�a� nie odrywaj�c oczu od
punktu, kt�ry pomaga� ci utrzymywa� r�wnowag�, wysun�a� r�k� spod mego ramienia, odesz�a�
par� krok�w, chcia�em i�� za tob�.
� Zostaw � rzuci�a� szorstko.
Odesz�a� par� krok�w, przystan�a�, sta�a� nieruchoma, patrzy�em na jezioro, patrzy�em na
g�ry, nad wod� wielk� i czyst� nie, nie przebiega�y czarne ob�oki, woda nie by�a czysta, co
prawda mog�em my�le�, �e jest czysta, nie mog�em, wiedzia�em, �e jest straszliwie zanieczyszczona;
przeszkadza�a mi ta wiedza, wola�em patrze� na g�ry, sta�y murem w b��kicie,
jakby uszeregowane, jakby gotowe do odparcia, ich odkryte bia�e szczyty by�y jak g�owy srogich,
do�wiadczonych w bojach starc�w, nieugi�tych w swej woli przetrwania, niewzruszonych
wobec igraszek kot�uj�cej si� ni�ej zieleni, czarne pancerze po�yskiwa�y w s�o�cu, mur;
mia�em ochot� wyci�gn�� r�ce i weprze� je w ten mur, prze�, napiera� z pochylon� g�ow�,
par�em, napiera�em z pochylon� g�ow�, oczy zalewa� mi pot i �y�y na skroniach p�ka�y, nie
widzia�em nic, napiera�em w �oskocie krwi, a� r�ce opad�y i ju� mog�em podnie�� g�ow�,
podnios�em g�ow�, mur; �ska�om trzeba grzmie� i grozi�, a mnie?...
20
� No, ju� mi przesz�o � powiedzia�a� weso�o, podchodz�c. � A ty?
� W porz�dku.
� Masz smutne oczy. Nie martw si�. Ju� mi przesz�o, s�yszysz? Mo�emy jecha�. Wst�pimy
do Morges na obiad, chcesz?
� Ch�tnie. By�a� ju� w Morges?
� Nie. Mamy tam ambulatorium, ale jeszcze nie by�am. Jest tam willa Paderewskiego. I
hotel, w kt�rym szach perski zatrzymywa� si� ze swoim haremem. Wynajmowa� ca�y hotel,
�eby zmie�ci� tam harem!
� Popatrz, popatrz... Oczy ci si� �wiec�. Chcia�aby� mie� harem, taki m�ski, co?
� Mo�e.
(Pami�tasz sw�j sen o wizycie w m�skim domu publicznym?)
Pojechali�my, u�miecha�a� si� prowadz�c, prowadzi�a� jedn� r�k�, drug� nakrywa�a� moj�
d�o�, oczy ci si� �wieci�y, jechali�my Route du Lac, jezioro wyb�yskiwa�o spoza drzew niby
niebieskie �lepka bawi�cego si� w �a kuku, tu jestem� dziecka, wiedzia�em, �e teraz, w tej
chwili my�lisz o mnie, ale przypomnia�em sobie, w�a�nie wtedy przypomnia�em sobie, co
powiedzia�a�, a mo�e raczej ton, jakim to powiedzia�a�, kiedy jechali�my t� drog� w przeciwn�
stron�, mo�e dlatego, �e wtedy te� �wieci�y ci si� oczy.
� Tutaj, nad tym jeziorem maj� swoje wille najbogatsi ludzie �wiata � powiedzia�a�.
Powiedzia�a� cicho, jakby� znajdowa�a si� nie w samochodzie, ale w ko�ciele.
Owszem, nad tym jeziorem ma will� Sophia Loren, mia� Winston Churchill, wymieni�a�
nazwiska; nie nazwiska jednak robi�y na tobie wra�enie, tylko w�a�nie to, �e tutaj maj� wille
najbogatsi ludzie �wiata. A ty, Marto, lubisz z�oto, brylanty i pieni�dze.
Zwa�, �e nie napisa�em: �nade wszystko na �wiecie�. Jeszcze nie napisa�em, ale do wieczora
daleko. Pewnego wieczoru, by� mo�e podczas pierwszej twojej wizyty u mnie, chyba
podczas pierwszej, siedz�c w moim starym fotelu, kt�ry szybko sta� si� twoim fotelem,
utkwiwszy spokojne, czyste spojrzenie swych szeroko otwartych szarofio�kowych oczu prosto
w moich oczach, oznajmi�a�, nie bez nuty wyzwania:
� Lubi� z�oto, lubi� brylanty. I � czemu mam tego nie przyzna�? � lubi� pieni�dze. Zawsze
mia�am pieni�dze i zawsze b�d� mia�a pieni�dze.
Ja nigdy nie mia�em i nawet d�ugo mi to nie przeszkadza�o, ale mniejsza; pier�cionek z
trzynastoma brylancikami, kt�ry m�wi�c obraca�a� na palcu, pasowa� do twojej r�ki, a r�ce
masz pi�kne, bia�e, delikatne, troch� nazbyt bia�e i nazbyt delikatne, a przy tym dziwnie zaborcze,
chcia�aby� mie� jeden wielki brylant; czasem my�l�, �e jeste� stale a la recherche d�un
diamant le plus pur et le plus gros au monde; och, nie trzyma�aby� go w sejfie, zrobi�aby� z
niego swoj� ulubion� zabawk�, wk�ada�aby� go w �apki swego pluszowego misia, gra�aby�
nim w jo-jo albo w ciupy, zostawia�aby� go beztrosko w najbardziej nieprawdopodobnych
miejscach, zawsze jednak �wiadoma jego ceny w dolarach albo �e jest bez ceny.
Jeszcze nie mieszkasz na samym brzegu Jeziora Genewskiego, ale w pobli�u; dzia�ki id�
tam w miliony, willa te� kosztuje miliony, a co dopiero m�wi� o zamku. Tu� przy pla�y Promenthoux
stoi w ogromnym zapuszczonym parku du�y dziwaczny dom z wie�yczkami, chyba
drewniany, nie sprawdzali�my, bo to �Propriete privee, entree interdite� (�W�asno�� prywatna,
wej�cie zabronione�), nazywali�my go zamkiem. Na bramie d�ugo wisia�a