3083
Szczegóły |
Tytuł |
3083 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3083 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3083 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3083 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ROBERT E. HOWARD
P�OMIE� ASSURBANIPALA
SKRZYD�A W�R�D NOCY
1. Pal grozy
Wsparty na swej przedziwnie rze�bionej lasce Solomon Kane z pos�pnym
zadziwieniem spogl�da� na widniej�c� przed nim tajemnic�. Zbyt wiele ju� widzia�
opuszczonych wiosek od czasu gdy zwr�ci� twarz ku wschodowi i opu�ci� Wybrze�e
Niewolnicze, by zagubi� si� w labiryncie d�ungli i rzek, �adna jednak nie by�a
podobna do tej w�a�nie. To nie g��d wygna� jej mieszka�c�w - niedaleko od wsi
dostrzeg� zagony wybuja�ego dzikiego ry�u. Arabscy �owcy niewolnik�w tak�e nie
zapuszczali si� do tej odleg�ej krainy. T� wie� musia�a spustoszy� jaka� wojna
plemienna - zdecydowa� przygl�daj�c si� porozrzucanym w�r�d traw i zaro�li
ko�ciom i szczerz�cym z�by czaszkom. By�y pokruszone i po�amane. Spostrzeg�
szakala i hien�, ostro�nie przekradaj�ce si� pomi�dzy walaj�cymi si� chatami.
Ale dlaczego napastnicy porzucili sw�j �up? Na ziemi le�a�y oszczepy wojenne o
drzewcach rozsypuj�cych si� po licznych atakach termit�w oraz pr�chniej�ce w
deszczu i s�o�cu tarcze. Na szyi jednego ze szkielet�w po�yskiwa� naszyjnik z
jaskrawo malowanych kamyk�w - cenna przecie� zdobycz dla ka�dego naje�d�cy.
Przyjrza� si� chatom. Dziwne: kryte s�om� strzechy wielu z nich by�y poszarpane,
porozdzierane, jak gdyby jakie� uzbrojone w szpony stworzenia pr�bowa�y dosta�
si� do wn�trza z g�ry. I wtedy co� zobaczy�; jego oczy a� si� zw�zi�y pod
wp�ywem zdumienia i niedowierzania. Tu� za wzg�rkiem butwiej�cych szcz�tk�w,
kt�re kiedy� by�y cz�ci� palisady, wznosi� si� olbrzymi baobab. Do wysoko�ci
sze��dziesi�ciu st�p w og�le nie mia� ga��zi, a jego pie� by� zbyt gruby, by
mo�na si� by�o po mim wspi��. Mimo to spo�r�d najwy�szych ga��zi zwisa�
szkielet, najwyra�niej wbity na u�amany konar. Solomon Kane poczu�, jak na jego
ramieniu zaciska si� zimna d�o� tajemnicy. W jaki spos�b te �a�osne szcz�tki
znalaz�y si� na drzewie? Czy�by rzuci�a ja tam nieludzka �apa jakiego� potwora?
Kane wzruszy� ramionami, a jego d�o� mimowolnie ze�lizn�a si� do pasa, ku
czarnym kolbom ci�kich pistolet�w i r�koje�ciom d�ugiego rapiera i sztyletu.
Nie odczuwa� l�ku, kt�ry ogarn��by zwyk�ego cz�owieka, gdyby stan�� twarz� w
twarz z Nieznanym i Bezimiennym. Lata w��cz�gi po dziwnych krainach i star� z
niezwyk�ymi stworami pozbawi�y jego umys�, ducha i cia�o wszystkiego, co nie
by�o twarde jak fiszbin i stal. Wysoki, szczup�y, prawie chudy, zbudowany by� z
ekonomi� typow� dla wilka. Szerokie ramiona, d�ugie r�ce, nerwy jak postronki i
�elazne mi�nie dope�nia�y obrazu tego urodzonego zab�jcy i szermierza. Ciernie
i kolce d�ungli obesz�y si� z nim bezlito�nie. Ubranie i przekrzywiony kapelusz
bez pi�ropusza zwisa�y w strz�pach, sk�rzane buty z Kordoby by�y znoszone i
wytarte. S�o�ce spiek�o na ciemny br�z jego pier� i ramiona, lecz ascetycznie
szczup�a twarz zdawa�a si� niewra�liwa na jego promieni. Mia� dziwn�,
ciemnoblad� cer�, kt�ra nadawa�a mu wygl�d niemal�e trupa; jedynie jasne, zimne
oczy przeczy�y temu wra�eniu.
Po chwili Kane, raz jeszcze obrzuciwszy wiosk� uwa�nym spojrzeniem, poprawi�
pas, przerzuci� do lewej r�ki ozdobion� rze�bion� g�ow� kota lask�, kt�r� dawno
temu da� mu N'Longa, i ruszy� przed siebie.
Na zach�d od wioski wyrasta� rzadki pas lasu, przechodz�cy w szerokie pasmo
sawanny - faluj�cego morza traw si�gaj�cych cz�owiekowi do piersi, czasami nawet
jeszcze wy�szych. Dalej znowu las, szybko przeradzaj�cy si� w g�st� d�ungl�. To
stamt�d Kane uciek� niby �cigany wilk, a jego ciep�ym jeszcze tropem pod��ali
czarni ze spi�owanymi w szpic z�bami. Jeszcze teraz z lekkim podmuchem dochodzi�
tu cichy g�os b�bn�w, kt�re poprzez mile d�ungli i stepu szepta�y sw� straszn�
opowie�� o nienawi�ci, ��dzy krwi i �aknieniu �o��dk�w.
W umy�le Kane'a wci�� by�a �ywa pami�� tej ucieczki i nieomal nieuchronnej
�mierci. Zbyt p�no, bo dopiero wczoraj, zorientowa� si�, �e dotar� do kraju
ludo�erc�w. Ca�e popo�udnie bieg� w�r�d cuchn�cych opar�w g�stej d�ungli,
czo�ga� si�, kry�, kluczy� i przecina� w�asne �lady, a tu� za plecami wci�� czu�
obecno�� strasznych �owc�w. Przewag� zdoby� dopiero z nadej�ciem nocy, gdy pod
os�on� ciemno�ci przekroczy� pas stepu. Teraz, p�nym rankiem, nie widzia� ani
nie s�ysza� swoich prze�ladowc�w, nie mia� jednak powod�w, by wierzy�, �e
zaniechali po�cigu. Kiedy wchodzi� w sawann�, nast�powali mu na pi�ty.
Solomon Kane spogl�da� na rozci�gaj�c� si� przed nim krain�. Na wschodzie
wznosi�o si� �ukiem zakrzywionym ku p�nocy i po�udniowi pasmo g�r, na og�
nagich i �ysych. Na po�udniu ci�gn�y si� a� po horyzont, a ich poszarpane
kontury przypomina�y Kane'owi czarne wzg�rza Negari. Bli�ej znajdowa� si�
�agodnie sfa�dowany teren, zadrzewiony wprawdzie do�� g�sto, lecz o ile� mniej
g�sto ni� d�ungla. Wydawa�o si�, �e jest to rozleg�y p�askowy�, od wschodu
zamkni�ty g�rami, a od zachodu sawann�.
Purytanin ruszy� na wsch�d d�ugim, p�ynnym, nie znaj�cym zm�czenia krokiem.
Gdzie� za nim skrada�y si� czarne diab�y i nie mia� ochoty znale�� si� w �lepym
zau�ku. Wprawdzie mog�o si� zdarzy�, �e wystrza� zmusi przeciwnik�w do pe�nej
przera�enia ucieczki, znajdowali si� oni jednak tak nisko na drabinie
cz�owiecze�stwa, �e w ich t�pych m�zgach mog�o to nie wywo�a� �adnych skojarze�
ani l�ku przed czym� nadnaturalnym. A nawet Solomon Kane, kt�rego sir Francis
Drake nazywa� kr�lem mieczy Devonu, nie potrafi�by wygra� narzuconej mu bitwy z
ca�ym szczepem.
Zosta�a z ty�u milcz�ca wie� i ci�ar jej sekret�w i �mierci. Na tajemniczej
wy�ynie panowa�a absolutna cisza. Nie s�ycha� by�o �piewu ptak�w i tylko niema
ara przemyka�a mi�dzy konarami drzew. Zak��ca�y t� cisz� jedynie kocie kroki
Kane'a i nios�cy g�os b�bn�w szept wiatru.
Nagle Anglik zobaczy� mi�dzy drzewami obraz, kt�rego nieoczekiwana groza
sprawi�a, �e jego serce zabi�o szybciej. Kilka chwil p�niej sta� oko w oko z
sam� Groz�, straszliw� i ca�kowit�. Po�rodku rozleg�ej polany wbity by� pal, do
kt�rego przywi�zano co�, co kiedy� by�o czarnym cz�owiekiem. Kane wios�owa�
niegdy� w �a�cuchach na tureckiej galerze, harowa� w winnicach Barbarii, walczy�
z czerwonosk�rymi Indianami w Nowym �wiecie i mdla� z b�lu w lochach
hiszpa�skiej Inkwizycji. Wiedzia�, jak nieludzcy potrafi� by� ludzie. Lecz
wstrz�sa�y nim nie potworno�� ran, cho� by�y straszne, ale to, �e ten ludzki
strz�p �y� jeszcze. Gdy bowiem zbli�a� si�, unios�a si� zwieszona na poharatan�
pier� g�owa. Miotana z boku na bok, bryzga�a krwi� z resztek uszu, a spomi�dzy
obdartych ze sk�ry warg wydobywa� si� zwierz�cy szloch.
Przem�wi� do tego stworzenia, a ono wrzasn�o og�uszaj�co, wij�c si� w
niesamowitych skr�tach. Szarpa�o g�ow� w d� i w g�r� i zdawa�o si�, �e pr�buje
co� dojrze� pustk� martwych, rozwartych oczodo��w. J�cz�c g�ucho istota kuli�a
swe um�czone cia�o przy palu, do kt�rego by�a przywi�zana. Unios�a g�ow�, jak
gdyby nas�uchuj�c, jakby oczekiwa�a czego� od nieba.
- Nie l�kaj si� - powiedzia� Kane dialektem plemion rzecznych. - Nie zrobi� ci
krzywdy. Nic ju� nie zrobi ci krzywdy. Uwolni� ci�.
M�wi�c to mia� gorzk� �wiadomo�� pustki swych s��w, lecz g�os jego obudzi�
jakie� niewyra�ne skojarzenia w oszala�ym, konaj�cym umy�le Murzyna. Spomi�dzy
pokruszonych z�b�w dobieg�y s�owa, niepewne i ciche, niesk�adne i przerywane
�linieniem si� i be�kotem. Ten ludzki strz�p m�wi� j�zykiem pokrewnym narzeczom,
kt�rych w czasie swych d�ugich w�dr�wek Kane nauczy� si� od przyjaznego mu ludu
rzeki. Zrozumia� wi�c, �e ofiara tkwi przy palu ju� d�ugo - wiele ksi�yc�w
mamrota� Murzyn w malignie nadchodz�cej �mierci - a przez ca�y ten czas z�e
istoty zabawia�y si� nim wedle swych nieludzkich zachcianek. Wymieni� ich nazw�,
lecz Anglik jej nie zrozumia�. S�owo brzmia�o jak akaana. Lecz to nie owe akaana
przywi�za�y go tutaj. Um�czony zew�ok wybe�kota� imi� Goru, kt�ry by� kap�anem i
kt�ry zbyt mocno zacisn�� sznur na jego nogach. Kane zdziwi� si�, w jaki spos�b
wspomnienie tak niewielkiego b�lu zdo�a�o przeby� krwawe labirynty tortur, skoro
Murzyn pami�ta� ten b�l nawet teraz.
Na dodatek, ku przera�eniu Kane'a, czarny m�wi� o swoim bracie, kt�ry pomaga� go
przywi�zywa�. Szlocha� przy tym jak dziecko, a wilgo� tworzy�a krwawe �zy w
pustych oczodo�ach. Be�kota� co� o oszczepach, po�amanych przed laty podczas
jakich� zapomnianych ju� �ow�w. Solomon delikatnie rozci�� Murzynowi wi�zy i
z�o�y� na trawie um�czone cia�o. Stara� si� by� ostro�ny, ludzki wrak wi� si�
jednak i skamla� jak zdychaj�cy pies, a krew pociek�a na nowo z licznych szram.
Kane zauwa�y�, �e rany wygl�daj� raczej na zadane przez k�y i szpony ni� przez
no�e i w��cznie.
Wreszcie praca dobieg�a ko�ca i zakrwawione, wym�czone cia�o spocz�o na
mi�kkiej murawie ze starym, obwis�ym kapeluszem Kane'a pod g�ow�. Murzyn rz�zi�
ci�ko.
Anglik otworzy� manierk� i wla� mi�dzy pokaleczone wargi kilka kropel wody.
- Opowiedz mi o tych diab�ach - rzek� pochylaj�c si�. - Na Boga mego ludu! ta
zbrodnia zostanie pomszczona, cho�by sam szatan stan�� mi na drodze.
W�tpi� nale�y, czy te s�owa dotar�y do konaj�cego. Kane us�ysza� za to inny
d�wi�k. Ara, z typow� dla swego gatunku ciekawo�ci�, wylecia�a z pobliskiego
zagajnika i przefrun�a tak nisko, �e jej wielkie skrzyd�a musn�y w�osy
Europejczyka. Na g�os uderze� tych skrzyde� Murzyn uni�s� si� i krzykn��, a Kane
wiedzia�, �e krzyk ten do �mierci b�dzie prze�ladowa� go w sennych koszmarach.
- Skrzyd�a! Skrzyd�a! Znowu nadchodz�! Och, �aski, skrzyd�a!
Z jego ust strumieniem bluzn�a krew. Po chwili ju� nie �y�.
Kane wsta� i otar� zroszone lodowatym potem czo�o. Las jak zaczarowany
znieruchomia� w skwarze po�udnia, a nad ziemi� zaleg�a cisza. Anglik spojrza� w
zadumie na pasmo czarnych, nieprzyjaznych g�r, pi�trz�cych si� w dali, na
odleg�e sawanny. Na tej tajemniczej krainie ci��y�a pradawna kl�twa, okrywaj�ca
cieniem dusz� purytanina.
Delikatnie podni�s� krwawy zew�ok, w kt�rym t�tni�y kiedy� �ycie, m�odo�� i
rado��. Z�o�y� go na skraju polany i najlepiej jak umia� pouk�ada� zimne
cz�onki. Raz jeszcze zadr�a�, spojrzawszy na straszliwe okaleczenia, a potem
u�o�y� na zw�okach kopiec kamieni tak du�y, by nawet w�sz�ce kojoty nie zdo�a�y
odgrzeba� ukrytego pod nim cia�a.
Ledwie sko�czy�, co� wywar�o go z pos�pnej zadumy i u�wiadomi�o jego w�asn�
sytuacj�. Jaki� cichy d�wi�k, a mo�e tylko jego wilczy instynkt, sprawi�, �e
obejrza� si�. Co� poruszy�o si� na drugim ko�cu polany i w�r�d wysokich traw
dostrzeg� obrzydliw�, czarn� twarz z k�kiem z ko�ci s�oniowej w p�askim nosie,
rozwarte grube wargi, ods�aniaj�ce z�by, kt�rych spi�owane czubki widoczne by�y
nawet z tej odleg�o�ci, oczy jak paciorki, niskie, cofni�te czo�o zwie�czone
grzyw� k�dzierzawych w�os�w. Nim ta twarz zd��y�a si� skry�, Kane skoczy� pod
os�on� drzew, otaczaj�cych polan�. Gna� jak chart, klucz�c mi�dzy pniami. W
ka�dej chwili spodziewa� si�, �e us�yszy triumfalny wrzask �owc�w i zobaczy ich,
jak si� wy�aniaj� z krzak�w tu� za min.
Wkr�tce jednak doszed� do wniosku, �e najwyra�niej �cigali go tak, jak niekt�re
drapie�niki tropi� swoj� zdobycz, wolno i nieub�aganie. Szed� przez las,
wykorzystuj�c ka�d� os�on�, i nie dostrzeg� nawet �ladu prze�ladowc�w. Wiedzia�
jednak, jak wie �cigany wilk, �e kr��� wok� niego i czekaj� sposobnej chwili,
by go zaatakowa� nie nara�aj�c w�asnej sk�ry. Kane u�miechn�� si� ponuro, bez
rado�ci. Je�eli ma to by� pr�ba wytrzyma�o�ci, to jeszcze zobaczymy, jak maj�
si� mi�nie tych dzikus�w do jego �elaznej odporno�ci. Niech tylko zapadnie noc,
a zdo�a si� jeszcze wy�lizn��. Je�eli nie... w g��bi serca by� przekonany, �e
anglosaska waleczno�� burz�ca si� na sam� my�l o ucieczce nied�ugo ju� zmusi go,
by odwr�ci� si� i walczy�, cho� przeciwnicy najprawdopodobniej stukrotnie
przewy�szaj� go liczb�.
S�o�ce chyli�o si� ku zachodowi. Kane by� g�odny. O �wicie poch�on�� resztk�
suszonego mi�sa i od tego czasu nic nie mia� w ustach. �r�d�a, na kt�re si�
czasami natyka�, dostarcza�y mu wody, a raz zdawa�o mu si�, �e daleko mi�dzy
drzewami dostrzega dach du�ej chaty. Obszed� j� z daleka. Trudno by�o uwierzy�,
�e ten tak cichy p�askowy� jest zamieszkany, lecz gdyby tak by�o, to jego
mieszka�cy bez w�tpienia okazaliby si� nie mniej okrutni od tych, kt�rzy go
�cigali.
Teren stawa� si� coraz bardziej nier�wny. Pojawi�y si� poszarpane wzniesienia i
strome zbocza. Kane zbli�a� si� do st�p milcz�cych g�r. Wci�� nie widzia� swych
prze�ladowc�w. Jedynie kiedy ogl�da� si� za siebie, dostrzega� nieznaczne
poruszenia, jaki� przemykaj�cy cie�, chyl�c� si� traw�, prostuj�c� si� nagle
ga��zk�, ruch w�r�d li�ci. Dlaczego s� tacy ostro�ni? Czemu nie podejd� i nie
zako�cz� tej zabawy?
Zapad�a noc. Kane dotar� do zboczy, wiod�cych ku podn�om g�r, kt�re czarne i
gro�ne wznosi�y si� teraz ponad nim. By�y jego celem, mia� nadziej�, �e tam
zmyli swych prze�ladowc�w. A jednak czu�, jak odpycha go od nich jaka� dziwna
niech��. Kry�o si� w nich tajemne z�o, wstr�tne niby zwoje �pi�cego w trawie
wielkiego w�a. Panowa�a nieprzenikniona ciemno�� i tylko gwiazdy mruga�y
czerwono w ci�kim skwarze tropikalnej nocy. Kane zatrzyma� si� na chwil� w
niezwykle g�stym zagajniku. Dalej drzewa przerzedza�y si�. Us�ysza� cichy
d�wi�k, nie b�d�cy jednak szumem nocnego wiatru - �aden bowiem podmuch nie
ko�ysa� ci�kimi li��mi. Odwracaj�c si� dostrzeg� jaki� ruch w mroku. Niewyra�ny
cie� skoczy� na niego ze zwierz�cym rykiem. Unikn�� ciosu dzi�ki gwiazdom, kt�re
odbija�y si� w ostrzu; poczu�, �e oplataj� go szczup�e, �ylaste ramiona, a
spiczaste z�by wbijaj� si� w cia�o. Walczy� za�arcie. Jego postrz�piona koszula
trzasn�a pod wyszczerbion� kling�. Tylko przypadkiem zdo�a� pochwyci�
trzymaj�c� �elazny n� r�k�. Wyszarpn�� sztylet. Czu� nieprzyjemny dreszcz, w
ka�dej chwili oczekuj�c w��czni w plecach.
Zastanawia� si�, dlaczego inni nie przychodz� z pomoc� swemu towarzyszowi, lecz
nie przeszkadza�o mu to walczy� z ca�� moc� swych stalowych mi�ni. Zwarci,
ko�ysali si� i wili w ciemno�ciach, a ka�dy z nich stara� si� wbi� ostrze w
cia�o przeciwnika. Konwulsyjne szarpni�cia rzuci�y ich na o�wietlon� blaskiem
gwiazd polan� i Kane dostrzeg� k�ko z ko�ci s�oniowej w szerokim nosie i
spiczaste z�by, kt�re jak z�by dzikiej bestii si�ga�y do jego krtani. Zdo�a�
odepchn�� w d� i do ty�u trzymaj�c� jego nadgarstek r�k� i wbi� sztylet g��boko
mi�dzy �ebra Murzyna. Wojownik wrzasn��, a w powietrzu rozszed� si� dra�ni�cy,
ostry zapach krwi. W tej samej chwili uderzenia wielkich skrzyde� powali�y
Kane'a, og�uszonego, na ziemi�, a jego przeciwnik znik� z krzykiem �miertelnego
strachu. Kane, wstrz��ni�ty do g��bi, skoczy� na nogi. Cichn�cy krzyk p�ywego
kanibala dobiega� gdzie� z g�ry.
Nat�y� wzrok. Wyda�o mu si�, �e na tle nocnego nieba dostrzega przes�aniaj�ce
gwiazdy bezkszta�tne, straszne Co� - wij�ce si� ludzkie cz�onki, wielkie
skrzyd�a i niewyra�na sylwetka - co znik�o tak szybko, �e nie by� pewien, czy
istotnie to widzia�.
Zastanawia� si�, czy ca�e zaj�cie nie by�o jedynie sennym koszmarem. Lecz
macaj�c mi�dzy korzeniami odnalaz� sw� lask� ju - ju, za pomoc� kt�rej odparowa�
cios kr�tkiego oszczepu, le��cego teraz obok. A gdyby potrzebowa� dalszych
dowod�w, mia� jeszcze w�asny splamiony krwi� sztylet.
Skrzyd�a! Skrzyd�a w�r�d nocy! Szkielet w wiosce, poszarpane strzechy chat,
okaleczony Murzyn, kt�rego rany nie pochodzi�y od no�a ani w��czni i kt�ry
skona� krzycz�c o skrzyd�ach! Z pewno�ci� kraina ta to teren �owiecki
gigantycznych ptak�w, kt�re z ludzi uczyni�y sw�j �up. Lecz je�li to ptaki, to
dlaczego nie po�ar�y do ko�ca tego nieszcz�nika przy palu? A zreszt� w g��bi
serca Kane nie wierzy�, by jakikolwiek ptak m�g� rzuca� taki cie�, jaki
przes�ania� gwiazdy.
Wzruszy� ramionami. Panowa�a cisza. Gdzie podzia�a si� reszta kanibali
�cigaj�cych go od dalekiej d�ungli? Czy�by los ich towarzysza sk�oni� ich do
ucieczki? Spojrza� na swe pistolety. Trudno, ludo�ercy czy nie ludo�ercy, tej
nocy nie wejdzie pomi�dzy te mroczne wzg�rza.
Teraz musi si� przespa�, cho�by jego tropem d��y�y wszystkie demony Starego
�wiata. Dobiegaj�cy od zachodu g�uchy ryk ostrzega� go, �e drapie�ne bestie
wysz�y na ��w. Szybkim krokiem ruszy� w d� i dotar� do g�stego zagajnika, w
pewnej odleg�o�ci od miejsca, gdzie pokona� ludo�erc�. Wspi�� si� wysoko
pomi�dzy pot�ne konary drzewa i znalaz� rozwidlenie, w kt�rym pomie�ci� si�
mog�a nawet jego wysoka posta�. Ga��zie nad g�ow� chroni�y go przed atakiem
ka�dego skrzydlatego stwora, a gdyby dzicy czaili si� w pobli�u, to zbudzi go
odg�os ich wspinania si� - spa� bowiem lekko niczym kot. Co do w�y i leopard�w,
to tysi�ce razy podejmowa� ju� takie ryzyko.
Solomon Kane zasn��, a jego sny by�y mgliste, chaotyczne, przepe�nione l�kiem
przed z�ymi mocami, pochodz�cymi z epok poprzedzaj�cych nadej�cie cz�owieka.
Potem przerodzi� si� w wizj� tak wyra�n�, jakby prze�ywa� to wszystko na jawie.
�ni�, �e budzi si� nagle i si�ga po pistolet - tak d�ugo ju� wi�d� �ycie
dzikiego wilka, �e wydobycie broni by�o jego naturaln� reakcj� na ka�de nag�e
przebudzenie. �ni�, �e na ga��zi przed nim przysiad�o dziwne, ledwie widoczne
stworzenie i patrzy�o na niego wyg�odnia�ymi l�ni�cymi, ��tymi oczyma, kt�rych
spojrzenie zdawa�o si� wdziera� we wszystkie zakamarki jego m�zgu. Sama zjawa
by�a wysoka, szczup�a, o dziwnie zniekszta�conej sylwetce i tak zlewaj�ca si� z
mrokiem, �e wydawa�aby si� tylko cieniem, gdyby nie w�skie, ��te oczy. Kane
�ni�, �e trwa jak zaczarowany, a w tych oczach pojawia si� niepewno��, �e istota
odchodzi po ga��zi tak, jak szed�by cz�owiek, a potem rozwija wielkie, szare
skrzyd�a, daje susa w przestrze� i znika. Wtedy Kane zerwa� si� na nogi. Opary
snu rozwiewa�y si� powoli.
W s�abym �wietle gwiazd nie widzia� nikogo pr�cz siebie pod gotyckim sklepieniem
ga��zi. A wi�c to tylko sen... a przecie� wizja by�a tak wyrazista, tak pe�na
nieludzkiej ohydy... jeszcze teraz w powietrzu unosi�a si� s�aba wo�
przypominaj�ca od�r drapie�nych ptak�w. Nat�y� s�uch. Pochwyci� tchnienie
nocnej bryzy, szept li�ci, ryk lwa - nic wi�cej. Potem Kane zasn�� znowu, a
wysoko ponad lasem na wygwie�d�onym niebie kr��y� cie�, zataczaj�c ko�o jak s�p
nad rannym wilkiem.
2. Bitwa na niebie
Blask �witu o�wietli� pasmo g�r na wschodzie. Kane przebudzi� si�. Wspomnia�
nocny koszmar i schodz�c z drzewa raz jeszcze zadziwi� si� jego wyrazisto�ci�. W
pobliskim strumyku ugasi� pragnienie, a kilka rzadko spotykanych w tych
okolicach owoc�w pozwoli�o z�agodzi� g��d.
Spojrza� ku g�rom. Przywyk� walczy� do ko�ca, a gdzie� tam mia� sw� siedzib�
okrutny wr�g syn�w cz�owieczych. Ten fakt stanowi� dla purytanina wyzwanie
r�wnie silne jak r�kawica, rzucona mu kiedy� w twarz przez gor�cog�owego
eleganta z Dewonu.
Od�wie�ony ca�onocnym snem ruszy� przed siebie d�ugim, r�wnym krokiem. Min��
zagajnik, kt�ry by� �wiadkiem nocnego starcia, i wszed� w rejon, gdzie u st�p
wzg�rz drzewa ros�y coraz rzadziej. Pi�� si� w g�r�. Przystan�� tylko na chwil�,
by raz jeszcze spojrze� na przebyt� drog�. Kiedy znalaz� si� powy�ej p�askowy�u,
mimo odleg�o�ci bez trudu dostrzeg� opuszczon� wiosk� - niewielk� grupk� chat z
bambusa i gliny. Jedna z nich, stoj�ca na ma�ym wzniesieniu w pewnym oddaleniu
od reszty, by�a wi�ksza od pozosta�ych.
Gdy tak patrzy�, nagle z g�ry run�o na� co� potwornego trzepocz�c straszliwymi
skrzyd�ami! Kane odwr�ci� si� zaskoczony. Wszystkie fakty zdawa�y si�
potwierdza� teori� poluj�cego noc� skrzydlatego stwora, nie oczekiwa� wi�c
napa�ci w pe�nym �wietle dnia. Oto jednak pikowa�o na niego przypominaj�ce
nietoperza stworzenie jak gdyby ze �rodka o�lepiaj�cej tarczy s�onecznej.
Dostrzeg� pot�ne, rozpostarte szeroko skrzyd�a i wygl�daj�c� spomi�dzy nich
straszliwie ludzk� twarz. Wyrwa� pistolet i strzeli�, a potw�r zatoczy� si�,
przekozio�kowa� i run�� u jego st�p.
Pochylony, wci�� trzymaj�c pistolet w d�oni, rozszerzonymi zdumieniem oczami
wpatrywa� si� w trupa. To stworzenie by�o bez w�tpienia demonem z czarnych
otch�ani piek�a, podpowiada�a pos�pna puryta�ska dusza Kane'a, a przecie� zabi�
je kawa�kiem o�owiu. Kane zdziwiony wzruszy� ramionami. Cho� przez ca�e �ycie
chodzi� dziwnymi drogami, nigdy nie wiedzia� niczego cho�by troch� podobnego.
Stworzenie przypomina�o cz�owieka, cho� by�o nie po cz�owieczemu wysokie i nie
po cz�owieczemu chude. Pod�u�na, w�ska, bezw�osa g�owa by�a g�ow� drapie�cy.
Uszy mia� stw�r niewielki, przylegaj�ce, dziwnie spiczaste, zm�tnia�e po �mierci
oczy, sko�ne, niezwyk�ej ��tawej barwy. Nos by� chudy i haczykowaty jak dzi�b
drapie�nego ptaka, usta za� przypomina�y szerok� szram�. Skrzywione w grymasie
agonii w�skie wargi, na kt�re wyst�pi�y kropelki piany, ods�ania�y wilcze k�y.
Poza tym stworzenie, bezw�ose i nagie, przypomina�o istot� ludzk�. Mia�o
szerokie, pot�ne ramiona, szczup�� szyj�, d�ugie muskularne r�ce. Kciuk
wyrasta� ze �r�dr�cza tak jak u niekt�rych gatunk�w wielkich ma�p, a wszystkie
palce uzbrojone by�y w solidne, zakrzywione szpony. Pier� mia�a owa istota
dziwnie zniekszta�con� - niby kil okr�tu wystawa� mostek, od kt�rego bieg�y do
ty�u �ebra. D�ugie, patykowate nogi ko�czy�y si� wielkimi, chwytnymi, podobnymi
do d�oni stopami, u kt�rych wielki palec po�o�ony by� przeciwstawnie do
pozosta�ych - jak ludzki kciuk. Pazury u st�p by�y po prostu d�ugimi
paznokciami.
To, co najbardziej niezwyk�e u tego zdumiewaj�cego stwora, znajdowa�o si� jednak
na jego plecach. Ot� z ramion wyrasta�a mu para wielkich skrzyde�, u�o�onych
jak skrzyd�a �my, lecz zbudowanych z naci�gni�tej na kostny szkielecie
sk�rzastej materii. Zaczyna�y si� nieco z ty�u, poni�ej stawu ramieniowego, a
ko�czy�y w p� drogi do w�skich bioder. Skrzyd�a te, oceni� Kane, mog�y mie� od
ko�ca do ko�ca oko�o osiemnastu st�p.
Anglik z�apa� potwora i podni�s� do g�ry, wzdrygaj�c si� mimowolnie od dotkni�ci
g�adkiej, sk�rzastej b�ony skrzyde�. Stw�r wa�y� troch� mniej ni� po�ow� tego,
co cz�owiek r�wny mu wzrostem, czyli mierz�cy mniej wi�cej sze�� i p� stopy.
Najwyra�niej jego ko�ci mia�y ow� szczeg�ln�, charakterystyczn� dla ptak�w
budow�, a cia�o sk�ada�o si� niemal wy��cznie z mi�ni.
Kane cofn�� si� i jeszcze raz przyjrza� si� swej ofierze. A wi�c jego sen nie
by� snem i ta odra�aj�ca istota lub inna, podobna do niej, kt�ra siedzia�a obok
niego, na ga��zi, by�a ponur� rzeczywisto�ci�...
Uderzy�y pot�ne skrzyd�a! Co� run�o z nieba! Odwracaj�c si� Kane poj��, �e
pope�ni� grzech niewybaczalny u w�drowca w d�ungli - zdj�ty zdumieniem i
ciekawo�ci� straci� czujno��. Nast�pne skrzydlate monstrum si�ga�o mu ju� do
gard�a. Nie by�o czasu, by wyj�� drugi pistolet. Dostrzeg� tylko diabelsk�, na
p� ludzk� twarz mi�dzy trzepocz�cymi skrzyd�ami, poczu� b�l od ich uderze�, w
jego pier� wbi�y si� ostre szpony; potem straci� grunt pod nogami i rozwar�a si�
pod nim pustka.
Skrzydlaty potw�r opl�ta� nogi cz�owieka w�asnymi nogami, trzymaj�c go wbitymi w
pier� szponami ze straszn� moc�. Wilcze k�y si�ga�y ofierze do gard�a, Anglik
schwyci� jednak ko�cist� szyj� i odepchn�� ohydn� g�ow�. Pr�bowa� praw� r�k�
wydoby� sztylet. Ptasia istota wznosi�a si� wolno w g�r� i przelotne spojrzenie
w d� powiedzia�o Kane'owi, �e s� ju� wysoko ponad koronami drzew. Nie liczy�,
�e prze�yje t� powietrzn� walk�. Cho�by zabi� swego przeciwnika, zginie od
upadku na ziemi�. A jednak wrodzona zaciek�o�� nakazywa�a mu poci�gn�� za sob�
prze�ladowc� do zguby.
Wci�� odpychaj�c od siebie ostre z�by Kane zdo�a� wreszcie pochwyci� sztylet i
wbi� go g��boko w pier� potwora. Cz�owiek - nietoperz skr�ci� si� gwa�townie, a
z jego zduszonej krtani wyrwa� si� zgrzytliwy, ochryp�y wrzask. Rzuca� si�
dziko, bi� rozpaczliwie skrzyd�ami, wygina� grzbiet i w�ciekle szarpa� g�ow� w
pr�nych wysi�kach uwolnienia jej i zatopienia w gardle ofiary �mierciono�nych
k��w. W m�ce coraz g��biej wbija� pazury jednej r�ki w pier� cz�owieka, szponami
drugiej rozdziera� twarz i cia�o wroga. Mimo to poraniony, krwawi�cy Anglik z
milcz�c�, wytrwa�a zawzi�to�ci� buldoga wci�� mocniej i mocniej zaciska� palce
na chudej szyi i raz po raz wbija� ostrze w mi�kki tu��w. A daleko pod nimi
zal�knione oczy �ledzi�y t� szalej�c� na osza�amiaj�cej wysoko�ci bitw�.
Tymczasem walcz�cy znale�li si� nad p�askowy�em. S�abn�ce skrzyd�a potwora z
trudem utrzymywa�y ci�ar dw�ch cia�. Szybko opadali ku ziemi. Kane, kt�remu
krew i w�ciek�o�� przes�ania�y wzrok, nic o tym nie wiedzia�. Z p�atem
zwisaj�cej z g�owy sk�ry, z poszarpanymi piersiami widzia� �wiat jako
o�lepiaj�cy, krwawy kr�g, w kt�rym jedno tylko uczucie by�o wyra�ne -
nieprzeparta ��dza zg�adzenia przeciwnika.
S�abe, rozpaczliwe uderzenia skrzyde� konaj�cego potwora utrzymywa�y ich przez
chwil� zawieszonych nad g�st� k�p� pot�nych drzew. Anglik wyczu�, �e uchwyt
szpon�w i oplataj�cych go n�g zel�a�, a ciosy pazur�w przerodzi�y si� w ja�ow�
m��ck�. Ostatnim wysi�kiem wbi� sztylet w pier� potwora i poczu�, jak jego cia�o
zadygota�o konwulsyjnie. Skrzyd�a zwis�y bezw�adnie i obaj, zwyci�zca i
pokonany, jak kamie� run�li ku ziemi.
Poprzez czerwon� mg�� Kane widzia� poruszane wiatrem, p�dz�ce im na spotkanie
ga��zie, czu�, jak bij� go po twarzy i rozdzieraj� ubranie, gdy spleceni w
�miertelnym u�cisku spadali w�r�d konar�w umykaj�cych jego wyci�gni�tej d�oni.
Potem uderzy� g�ow� o co� twardego i poczu�, jak poch�ania go niesko�czona,
czarna otch�a�
3. W cieniu grozy
Przez tysi�ce lat bieg� Kane szerokim, bazaltowoczarnymi korytarzami nocy.
Straszne w ca�kowitej ciemno�ci gigantyczne skrzydlate demony przelatywa�y nad
nim z szumem skrzyde�. Walczy� z nimi w mroku, jak zagnany w �lepy zau�ek szczur
walczy z nietoperzem - wampirem. Bezcielesne wargi szepta�y mu straszliwe
blu�nierstwa i sekrety wprost do uszu, a jego szukaj�ca pewnego oparcia stopa
roztr�ca�a ludzkie czaszki.
Powr�t z krainy zwid�w by� nag�y. Powr�t do normalno�ci zwiastowa� widok
pochylonej nad nim t�ustej, �agodnej czarnej twarzy. Kane stwierdzi�, �e
znajduje si� w czystej, dobrze wywietrzonej chacie. Z bulgoc�cego przed wej�ciem
kocio�ka dolecia� go smakowity zapach i Kane zda� sobie spraw�, �e jest
przera�liwie g�odny. By� te� dziwnie s�aby - podniesiona do obanda�owanej g�owy
r�ka dr�a�a, opalona na br�z sk�ra nabra�a szarej barwy.
Stali przy nim gruby m�czyzna i jeszcze jeden wysoki, szczup�y wojownik o
pos�pnej twarzy.
- On si� obudzi�, Kurobo - stwierdzi� gruby. - Jego umys� powr�ci� do �ycia.
Chudy kiwn�� g�ow� i krzykn�� co�. Z zewn�trz dobieg�a odpowied�.
- Co to za miejsce? - spyta� Kane w narzeczu, kt�rego nauczy� si� dawno temu, a
kt�re przypomina�o j�zyk, u�ywany przez tych czarnych. - Jak d�ugo tu jestem?
Gruby Murzyn pchn�� go z powrotem na pos�anie swymi delikatnymi jak kobiece
d�o�mi.
- To ostania wie� ludu Bogonda - wyja�ni�. - Znale�li�my ci� pod drzewami na
zboczu. By�e� ci�ko ranny i le�a�e� bez zmys��w. Wiele dni bredzi�e� w
malignie. Teraz jedz.
Do chaty wszed� szczup�y, m�ody wojownik z mis� paruj�cego jedzenia. Kane rzuci�
si� na nie �apczywie.
- Wiesz, Kurobo, on jest jak leopard - powiedzia� z podziwem grubas. - nawet
jeden z tysi�ca nie prze�y�by takich ran.
- Masz racj�, Goru - potwierdzi� drugi. - I zabi� akaan�, kt�ry go porwa�.
Kane z wysi�kiem uni�s� si� na �okciach.
- Goru? - krzykn�� dziko. - Kap�an, kt�ry przywi�zuje ludzi do pala na ucz� dla
demon�w?
Chcia�a zerwa� si�, zadusi� grubego Murzyna, lecz s�abo�� zagarn�a go jak fala,
chata rozp�yn�a si� we mgle i bez tchu opad� na pos�anie. Wkr�tce spa� ju�
mocnym, zdrowym snem.
Gdy si� zbudzi�, zobaczy� ko�o swego pos�ania m�od�, szczuplutk� dziewczyn�.
Mia�a na imi� Nayela. Nakarmi�a go. Kane, du�o ju� silniejszy, zadawa� jej
mn�stwo pyta�, a ona odpowiada�a nie�mia�o, lecz rozs�dnie. Trafi� do plemienia
Bogonda, kt�rym rz�dzili w�dz Kuroba i kap�an Goru. Nikt tu nie widzia� jeszcze
bia�ego cz�owieka ani o nim nie s�ysza�. Ran, kt�re odni�s�, nie prze�y�by
zwyczajny cz�owiek. Mimo to Anglik by� zdumiony, gdy obliczy�a, ile dni le�a�
nieprzytomny. Dziwi� si� te�, �e nie po�ama� ko�ci spadaj�c, lecz wyja�ni�a, �e
ga��zie wyhamowa�y pr�dko�� upadku i �e wyl�dowa� na trupie akaany. Spyta� o
Goru i po chwili t�usty kap�an przyby�, nios�c jego bro�.
- Cz�� znale�li�my ko�o ciebie - wyja�ni�. - Reszt� przy ciele akaany, kt�rego
zabi�e� broni� przemawiaj�c� ogniem i dymem. Musisz by� bogiem. Ale bogowie nie
krwawi�, a ty o ma�o co nie umar�e� z ran. Kim wi�c jeste�?
- Nie jestem bogiem - odpar� Kane. - Jestem cz�owiekiem jak i ty, cho� mam bia��
sk�r�. Pochodz� z dalekiego kraju za morzem, a kraj ten jest najwspanialszy i
najpi�kniejszy ze wszystkich. Nazywam si� Solomon Kane i jestem bezdomnym
w�drowcem. Z ust konaj�cego us�ysza�em wprawdzie po raz pierwszy twe imi�, lecz
oblicze masz �agodne.
Cie� smutku przebieg� po twarzy szamana. Zwiesi� g�ow�.
- Wypoczywaj i nabieraj si�, cz�owieku, bo�e, czy kimkolwiek jeste�. W
odpowiednim czasie dowiesz si� o strasznej kl�twie ci���cej nad t� prastar�
krain�.
W ci�gu dni, kt�re nadesz�y, Kane powraca� do zdrowia z typow� dla siebie
�ywotno�ci� dzikiego zwierz�cia. Goru i Kuroba siadywali przy nim i m�wili d�ugo
o wielu niezwyk�ych tajemnicach.
Ich plemi� nie pochodzi�o z tej krainy. Sto pi��dziesi�t lat temu przybyli na
ten p�askowy� i nadali mu imi� swej poprzedniej ojczyzny. Kiedy�, w Starej
Bogondzie, byli pot�nym narodem �yj�cym nad wielk� rzek� daleko na po�udniu.
Wojny plemienne skruszy�y ich pot�g�. Wreszcie szczep uleg� pot�nemu naje�d�cy.
Goru opowiada� legendy o wielkiej ucieczce. Przew�drowali tysi�c mil poprzez
d�ungle i bagniska, nieustannie n�kani przez okrutnych wrog�w.
Wreszcie, wyr�buj�c sobie przej�cie przez kraj dzikich kanibali, dotarli tutaj,
bezpieczni od ludzkiej napa�ci, lecz zarazem wi�niowie tego miejsca, z kt�rego
ani oni, ani ich potomkowie nie zdo�aj� si� wydosta�. Trafili do straszliwej
Krainy Akaana. Goru doda�, �e jego przodkowie za p�no zrozumieli powody
szyderczego �miechu ludo�erc�w, �cigaj�cych ich do samych granic p�askowy�u.
Lud Bogondy dotar� do terytorium obfituj�cego w wod� i zwierzyn�. By�o tu wiele
k�z i pewien gatunek dzikiej �wini, �yj�cej tu w znacznej liczbie. Z pocz�tku
ludzie zjadali te �winie, lecz potem z wa�kich powod�w zacz�li je oszcz�dza�.
Trawiaste r�wniny pomi�dzy p�askowy�em a d�ungl� roi�y si� od antylop i bawo��w.
�y�o tam te� wiele lw�w, kt�re zapuszcza�y si� nawet na sam p�askowy�. Bogdana
oznacza jednak "zab�jc� lw�w" i niewiele ksi�yc�w min�o, nim niedobitki
wielkich kot�w przenios�y si� na ni�ej po�o�one tereny. Lecz, jak pr�dko
przekonali si� przodkowie Goru, to nie tych bestii nale�a�o si� l�ka�.
Kiedy stwierdzili, �e kanibale nie maj� zamiaru �ciga� ich poza pas sawanny i
wypocz�li po d�ugiej w�dr�wce, wybudowali dwie wsie - G�rn� i Doln� Bogond�.
Kane znajdowa� si� teraz w G�rnej, za� ruiny, kt�re widzia�, by�y jedynym, co
pozosta�o z ni�ej po�o�onej wioski.
Wkr�tce Murzyni poj�li, �e trafili do krainy potwor�w o strasznych k�ach i
szponach. Noc� s�yszeli uderzenia wielkich skrzyde� i widzieli przera�aj�ce
kszta�ty, kt�re przes�ania�y gwiazdy albo majaczy�y na tle tarczy ksi�yca.
Zdarza�o si�, �e znika�y dzieci, a� w ko�cu pewien m�ody �owca zab��dzi� mi�dzy
wzg�rzami, gdzie zasta�a go noc. A o szarym �wicie okaleczone, na p� po�arte
cia�o spad�o z nieba na g��wn� ulic� wioski, za� wybuch okrutnego �miechu gdzie�
na wysoko�ci zmrozi� krew w �y�ach przera�onych mieszka�c�w. Nied�ugo potem
Bogondi zrozumieli ca�� groz� swego po�o�enia.
Z pocz�tku skrzydlaci bali si� ludzi, ukrywali si� i tylko noc� wylatywali ze
swych jaski�, lecz z czasem stawali si� coraz zuchwalsi. Kiedy� w pe�nym �wietle
dnia kt�ry� z wojownik�w zestrzeli� z �uku jednego z nich. Potwory jednak
przekona�y si� ju�, �e potrafi� zabija� ludzi. �miertelny krzyk konaj�cego
przywabi� ca�e stado tych demon�w. Run�y z nieba i na oczach wsp�plemie�c�w
rozerwa�y cz�owieka na strz�py.
Bogondi postanowili opu�ci� diabelsk� krain�. Setka wojownik�w wyruszy�a w g�ry
na poszukiwanie przej�cia. Znale�li strome zbocze, na kt�re z trudem tylko mogli
si� wspi��. Znale�li te� podziurawione jaskiniami urwiska. Tam gnie�dzili si�
skrzydlaci.
Stoczono wtedy pierwsz� za�art� bitw� mi�dzy lud�mi a wampirami, zako�czon�
mia�d��cym zwyci�stwem tych ostatnich. �uki i w��cznie Murzyn�w okaza�y si�
bezu�yteczne przeciw uzbrojonym w szpony potworom. Z ca�ej setki, kt�ra
wyruszy�a w g�ry, nie prze�y� nikt. Akaana �ciga�y uciekaj�cych i ostatniego z
nich dopad�y w odleg�o�ci strza�u z �uku od wioski.
Kiedy Bogondi zrozumieli, �e nie ma nadziei na przebycie g�r, postanowili
wywalczy� sobie odwr�t drog�, kt�r� tu przyszli. Na poro�ni�tej traw� r�wninie
stan�a przeciwko nim wielka horda ludo�erc�w i po straszliwej, trwaj�cej prawie
ca�y dzie� bitwie odepchn�a ich z powrotem, zdziesi�tkowanych i za�amanych.
Goru m�wi�, �e gdy szala�a walka, na niebie t�oczy�y si� ohydne stwory,
zatacza�y kr�gi i chichota�y widz�c gin�cych masami ludzi.
Ci, kt�rzy pozostali przy �yciu po dw�ch bitwach, lizali rany i zgodnie z
fatalistyczn� filozofi� czarnego cz�owieka godzili si� z tym, co nieuniknione.
By�o ich oko�o tysi�ca pi�ciuset m�czyzn, kobiet i dzieci. Odbudowali swe
chaty, zacz�li uprawia� ziemi� i starali si� przystosowa� do �ycia w cieniu
koszmaru.
W tych dniach ludzi - ptak�w by�o bardzo wielu i gdyby chcieli, mogliby bez
trudu zetrze� Bogondi z powierzchni ziemi. �aden z wojownik�w nie potrafi�
stawi� czo�a akaanie, kt�ry by� silniejszy ni� cz�owiek, atakowa� jak jastrz�b,
a gdy chybi�, skrzyd�a wynosi�y go poza zasi�g kontrataku.
W tym miejscu Kane przerwa� opowie�� pytaj�c, dlaczego Murzyni nie zabijali
demon�w z �uk�w. Goru wyja�ni�, �e trzeba niezwykle pewnej r�ki i celnego oka,
aby w og�le trafi� akaan� w powietrzu. W dodatku te potwory mia�y sk�r� tak
grub�, �e strza�a, je�eli nie uderza�a prostopadle, nie wyrz�dza�a im �adnej
szkody. Kane wiedzia�, �e czarni s� na og� marnymi strzelcami, a groty
wyrabiali z od�amk�w kamienia, ko�ci lub kutego �elaza, mi�kkiego niemal jak
mied�. Pomy�la� o Poitiers, o Agincourt... Wiele by da�, by stan�a teraz przy
nim rota dzielnych angielskich �ucznik�w... albo oddzia� muszkieter�w.
Goru twierdzi� jednak, �e akaana nie chcia�y ca�kowitego zniszczenia ludu
Bogondy. �ywi�y si� przede wszystkim niedu�ymi �winiami, od kt�rych a� roi� si�
p�askowy�, i m�odymi kozami. Czasem zapuszcza�y si� nad sawann� po antylopy, na
og� jednak nie mia�y zaufania do otwartych teren�w i ba�y si� lw�w. Nie lata�y
tak�e do d�ungli, gdy� zbyt g�sto rosn�ce drzewa nie pozwala�y na rozwini�cie
skrzyde�. Trzyma�y si� g�r i p�askowy�u. Co znajdowa�o si� za g�rami, tego nie
wiedzia� nikt w Bogondzie.
Akaana pozwoli�y ludziom osiedli� si� na p�askowy�u z tych samych powod�w, z
jakich ludzie pozwalaj� mno�y� si� dzikiej zwierzynie albo zarybiaj� jeziora -
dla w�asnej przyjemno�ci. Te wampiry, jak twierdzi� Goru, mia�y niezwyk�e i
straszne poczucie humoru - podnieca�y je cierpienia wyj�cych z b�lu ludzkich
ofiar. Zbocza g�r cz�sto odbija�y echa wrzask�w, zmieniaj�cych w l�d ludzkie
serca.
Przez wiele lat jednak ludzie nauczyli si� nie dra�ni� swych w�adc�w i akaana
zadowala�y si� porwaniem dziecka od czasu do czasu, to zn�w po�arciem m�odej
dziewczyny, co zab��ka�a si� gdzie� daleko od wioski, czy wreszcie m�odzie�ca,
kt�rego noc zasta�a poza palisad�. Nie ufa�y zabudowaniom; kr��y�y wysoko nie
zapuszczaj�c si� mi�dzy chaty. Bogondi �yli wi�c w miar� bezpiecznie - do
niedawna.
Goru by� zdania, �e akaana wymieraj�, i to szybko. Mia� nadziej�, �e resztki
jego szczepu prze�yj� skrzydlat� ras�. Wtedy, twierdzi� z w�a�ciwym sobie
fatalizmem, bez w�tpienia z d�ungli nadejd� ludo�ercy i wsadz� do kot��w
niedobitki jego plemienia. Przypuszcza�, �e w chwili obecnej �yje nie wi�cej ni�
sto pi��dziesi�t wampir�w. Bia�y zdziwi� si�, dlaczego w takim razie wojownicy
nie wyruszaj� na wielkie �owy i nie wyt�pi� tych diab��w ze szcz�tem. Kap�an
u�miechn�� si� tylko gorzko i powt�rzy� raz jeszcze to, co m�wi�, o bojowych
mo�liwo�ciach potwor�w. Co wi�cej, doda�, ca�e pleni� Bogondy liczy sobie nie
wi�cej ni� czterysta dusz i akaana s� dla nich jedyn� ochron� przed ludo�ercami
z zachodu.
W ci�gu ostatnich trzydziestu lat szczep przerzedzi� si� bardziej ni�
kiedykolwiek przedtem. W miar� jak mala�a liczba akaana, ros�o ich okrucie�stwo.
Porywa�y wci�� wi�cej Bogondich, by torturowa� ich i po�era� w g��bi swych
strasznych, mrocznych jaski� wysoko w g�rach. Goru opowiada� o napadach na
my�liwych i na ludzi pracuj�cych w polu; o nocach wype�nionych przera�liwymi
krzykami i j�kami, dochodz�cymi od strony g�r oraz mro��cym krew w �y�ach
chichotem, kt�ry by� na p� tylko ludzki; o oderwanych ko�czynach i szczerz�cych
z�by g�owach zrzucanych z g�ry do dr��cej ze strachu wioski; o ohydnych ucztach
pod gwiazdami.
Potem nadesz�a susza i wielki g��d. Wysch�y �r�d�a, nie uda�y si� zbiory prosa,
manioku i banan�w. Antylopy, jelenie i bawo�y, stanowi�ce podstawow� cz��
mi�snej diety Bogondich, odesz�y do d�ungli w poszukiwaniu wody. Na wy�ynie
pojawia�y si� lwy, kt�rych g��d by� silniejszy od strachu przed lud�mi. Wielu
cz�onk�w plemienia zmar�o, pozostali zmuszeni byli do zjadania �wi�, naturalnej
zwierzyny �ownej akaana. To rozsierdzi�o potwory. G��d, lwy i Bogondi wyt�pili
wszystkie kozy i po�ow� �wi�.
Wreszcie susza min�a, lecz nieszcz�cie ju� si� sta�o. Tylko niedobitki
pozosta�y z tak cz�sto dawniej spotykanych na p�askowy�u wielkich stad, a te
by�y p�ochliwe i nie�atwo dawa�y si� z�owi�. Bogondi zjadali �winie, wi�c akaana
zjadali Bogondich. �ycie ludzi zmieni�o si� w piek�o. Ni�ej po�o�ona wi�, gdzie
�y�o ju� tylko oko�o stu pi��dziesi�ciu mieszka�c�w, zbuntowa�a si�.
Doprowadzeni do szale�stwa powtarzaj�cymi si� gwa�tami powstali przeciw swoim
w�adcom. Akaana szybuj�cy nad ulicami w celu porwania dziecka zosta� zestrzelony
i zabity strza�ami z �uk�w. Potem wszyscy w Dolnej Bogondzie zamkn�li si� w
chatach i oczekiwali swego losu.
Zguba nadesz�a noc�. Akaana przezwyci�y�y sw�j l�k przed zabudowaniami i ca�e
ich stado przyby�o od strony g�r. Drug� wie� obudzi� wybuch przera�aj�cych
wrzask�w i przekle�stw, oznaczaj�cych koniec Dolnej Bogondy. Przez ca�� noc
ogarni�ci trwog� ludzie Goru le�eli boj�c si� poruszy� i nas�uchiwali
rozdzieraj�cego cisz� wycia i be�kotu. Wreszcie ucich�y te d�wi�ki, m�wi� kap�an
ocieraj�c z czo�a lodowaty pot, lecz d�ugo w noc nios�y si� szydercze odg�osy
ohydnej diabelskiej uczty.
O �wicie mieszka�cy G�rnej Bogondy zobaczyli odlatuj�ce straszne stado, podobne
powracaj�cym do piek�a demonom. Akaana lecia�y powoli i ci�ko macha�y
skrzyd�ami, niby na�arte s�py. P�niej niekt�rzy odwa�yli si� zakra�� do
przekl�tej wsi i to, co tam znale�li, sprawi�o, �e uciekli z krzykiem. Od owego
dnia nikt nie zbli�y� si� do tego strasznego miejsca bli�ej ni� na trzy strza�y
z �uku. Kane ze zrozumieniem pokiwa� g�ow�. Jego zimne oczy spogl�da�y wzrokiem
bardziej pos�pnym ni� kiedykolwiek dotychczas.
Przez wiele dni ludzie dr��c z przera�enia czekali na rozw�j wydarze�. Wreszcie,
powodowani sk�aniaj�c� do strasznego okrucie�stwa a zrodzon� z l�ku desperacj�
poci�gn�li losy: przegrywaj�cy zosta� przywi�zany do pala wbitego w po�owie
drogi mi�dzy dwiema wioskami. Mieli nadziej�, �e akaana uznaj� to za wyraz
podporz�dkowania si� i w ten spos�b mieszka�cy G�rnej Bogondy unikn�
straszliwego losu swych wsp�plemie�c�w. Ten obyczaj, t�umaczy� szaman, przyj�li
od kanibali, kt�rzy w dawnych czasach oddawali wampirom cze�� i ka�dego ksi�yca
sk�adali im ludzk� ofiar�. Przypadkiem jednak stwierdzili, �e akaana mo�e zosta�
zabity, przestali wi�c uznawa� te monstra za bog�w - tak przynajmniej uwa�a�
Goru i d�ugo t�umaczy�, dlaczego �adne �miertelne stworzenie nie jest godne
prawdziwego uwielbienia, cho�by nie wiem jak by�o pot�ne i z�e.
Przodkowie Goru sk�adali od czasu do czasu ofiary skrzydlatym demonom, �eby je
zjedna�, nigdy jednak nie sta�o si� to trwa�ym zwyczajem. Teraz nie by�o innego
wyj�cia. Akaana oczekiwa�y tego, zatem co miesi�c wybierali spo�r�d malej�cej
ci�gle liczby mieszka�c�w silnego m�odzie�ca albo dziewczyn� i przywi�zywali do
pala.
Kane dok�adnie obserwowa� twarz Goru, gdy kap�an opowiada� o b�lu, jaki cierpi z
powodu tej strasznej konieczno�ci. Zrozumia�, �e jest w tym szczery. Zadr�a� na
my�l o plemieniu ludzkich istot, kt�re wolno, lecz nieub�aganie trafiaj� do
�o��dk�w przedstawicieli rasy potwor�w.
Opowiedzia� o um�czonym ciele, kt�re znalaz� w dniu swego przybycia na
p�askowy�. Szaman pokiwa� g�ow� i w jego �agodnych odbi�o si� cierpienie. Ca�y
dzie� i ca�� noc zwisa�a u pala ta ofiara, a akaana zaspokaja�y sw� dzik� ��dz�
tortur, zn�caj�c si� nad wij�cym si�, konaj�cym cz�owiekiem. Jak dot�d ofiary te
odsuwa�y zgub� od G�rnej Bogondy. Pozosta�e �winie i od czasu do czasu jakie�
porwane dziecko dostarcza�y po�ywienia wci�� malej�cej liczbie wampir�w.
Wystarcza�a im zabawa pojedynczym cz�owiekiem raz w miesi�cu.
Kane'owi przysz�a do g�owy pewna my�l.
- Czy kanibale nigdy nie przychodz� na p�askowy�?
Goru pokr�ci� g�ow�. Bezpieczni w g�stwinie d�ungli nigdy nie zapuszczaj� si�
poza sawann�.
- Ale mnie �cigali do samego podn�a g�r.
Goru jeszcze raz pokr�ci� g�ow�. Pokaza� si� tylko jeden ludo�erca. Znale�li
jego �lady. Najwyra�niej jaki� �mielszy od innych wojownik pozwoli�, by
nami�tno�� �owcy pokona�a strach przed gro�nym p�askowy�em. Zap�aci� za to.
Kane zgrzytn�� z�bami, co zwykle oznacza�o u niego przekle�stwo. Bolesna by�a
my�l, �e tak d�ugo ucieka� przed jednym tylko przeciwnikiem. Nic dziwnego, �e
tamten zbli�a� si� tak ostro�nie i czeka� z atakiem na nadej�cie mocy. No tak,
ale dlaczego akaana pochwyci� Murzyna zamiast niego, pyta� samego siebie Anglik.
I dlaczego nie zaatakowa� go ten wampir, kt�ry wyl�dowa� noc� na jego drzewie.
Kanibal krwawi�, wyja�ni� Goru. Zapach sk�oni� potwora do ataku, poniewa�
wampiry jak s�py umia�y wyczu� �wie�� krew z du�ej odleg�o�ci. By�y przy tym
ostro�ne. Nigdy dot�d nie widzia�y takiego cz�owieka jak Kane - kt�ry by nie
okazywa� l�ku. Z pewno�ci� postanowi� obserwowa� go i napa�� znienacka.
- Co to za stworzenia? - chcia� si� dowiedzie� Kane. Goru wzruszy� ramionami.
By�y tutaj, gdy nastali jego przodkowie, kt�rzy nigdy wcze�niej o nich nie
s�yszeli. Nie utrzymywali �adnych z ludo�ercami, nie mogli wi�c niczego si� od
nich dowiedzie�. Akaana �y�y w jaskiniach, nagie jak zwierz�ta, nie zna�y ognia
i jad�y wy��cznie �wie�e surowe mi�so. Mia�y jednak co� w rodzaju j�zyka i
uznawa�y w�r�d siebie kr�la. Znaczna ich liczba zgin�a w czasie wielkiego
g�odu, gdy� silniejszy po�era� wtedy s�abszego. Wymiera�y szybko - w ostatnich
latach nie widziano mi�dzy nimi �adnych m�odych ani samic. Kiedy w ko�cu wymr� i
samce, nie b�dzie ju� wi�cej akaana. Bogondi jednak s� ju� i tak skazani, chyba
�e... Goru obrzuci� bia�ego dziwnym b�agalnym spojrzeniem. Purytanin jednak
pogr��ony by� we w�asnych my�lach.
Wspomnia� jedn� spo�r�d licznych legend, kt�re s�ysza� w czasie swych w�dr�wek.
Dawno, bardzo dawno temu pewien stary, bardzo stary kap�an ju - ju opowiedzia�
mu, jak to kiedy� nadlecia�y z p�nocy skrzydlate demony, przemkn�y nad jego
krajem i znikn�y nad poro�ni�tymi pl�tanin� d�ungli obszarami po�udnia. Kap�an
wspomnia� wtedy pochodz�c� z pradawnych czas�w opowie�� o tych stworzeniach - �e
kiedy� �y�y w wielkiej liczbie nad rozleg�ym jeziorem o gorzkich wodach,
po�o�onym daleko na p�nocy. Ca�e wieki temu pewien w�dz i jego wojownicy
walczyli z nimi, strzelali do nich z �uk�w i zabili bardzo wiele, a reszt�
przep�dzili na po�udnie. Imi� wodza brzmia�o N'Yasunna, a mia� on wielkie cz�no
z wieloma wios�ami, kt�re pcha�y to cz�no szybko po gorzkich wodach.
Zimny podmuch owia� nagle Salomona Kane'a, jak gdyby niespodziewanie otworzy�a
si� przed nim Brama, wiod�ca do Zewn�trznych Otch�ani Czasu i Przestrzeni.
Zrozumia� bowiem, �e prawdziwa by�a inna, starsza jeszcze i bardziej ponura
legenda. Czym�e mog�o by� wielkie gorzkie jezioro, jak nie Morzem �r�dziemnym, i
kim w�dz N'Yasunna, je�li nie herosem Jazonem, kt�ry pokona� harpie i przegna�
je nie tylko ku wyspom Strofad�w, lecz do Afryki? Stara poga�ska opowie�� by�a
zatem prawdziwa, my�la� Kane oszo�omiony, przera�ony przedziwnymi mo�liwo�ciami,
kt�re �w fakt dopuszcza�. Je�li bowiem mit o harpiach by� rzeczywisto�ci�, to co
z pozosta�ymi - z Hydr�, centaurami, Chimer�, Meduz�, Panem i satyrami? Czy we
wszystkich legendach staro�ytno�ci kry�a si� prawda potwornego z�a i koszmarnych
istot o ociekaj�cych �lin� k�ach i ostrych szponach? O, Afryko, Czarny
Kontynencie, kraino cienia i grozy, dok�d wygnano mroczne potwory przed
ja�niej�cym �wiat�em zachodniego �wiata!
Kane dr��cy ockn�� si� z zamy�lenia. Goru nie�mia�o, delikatnie poci�gn�� go za
r�kaw.
- Ratuj nas przed akaana! - poprosi�. - Je�li nawet nie jeste� bogiem, to masz w
sobie bosk� moc! Dzier�ysz w swej d�oni pot�n� lask� ju - ju, kt�ra w dawno
minionych czasach by�a ber�em imperi�w i podpor� wielkich kap�an�w. Masz te�
bro�, kt�ra wysy�a �mier� w ogniu i dymie - nasi m�odzie�cy widzieli, jak
zabi�e� dw�ch akaana. Uczynimy ci� kr�lem... bogiem... kim zechcesz! Up�yn�� ju�
wi�cej ni� miesi�c, odk�d przyby�e� do Bogondy. Min�� termin z�o�enia ofiary,
lecz krwawy pal stoi pusty. Akaana wystrzegaj� si� wioski, w kt�rej przebywasz,
nie kradn� nam wi�cej dzieci. Zrzucili�my ju� jarzmo, bo wierzymy w ciebie!
Kane przycisn�� d�onie do skroni.
- Sam nie wiesz, czego ��dasz! - zawo�a�. - B�g widzi, �e z g��bi serca pragn�
uwolni� od z�� t� krain�, lecz nie jestem wszechmocny. Mog� z pistolet�w ubi�
kilka potwor�w, ale niewiele prochu mi zosta�o. Gdybym mia� zapas prochu, a
tak�e kule i muszkiet, kt�ry z�ama�em na nawiedzanych przez upiory Trupich
Wzg�rzach, wtedy zaiste wspania�e by to by�y �owy. Ale nawet gdybym pozabija� te
monstra, to co z ludo�ercami?
- Oni tak�e boj� si� ciebie! - krzykn�� stary Kuroba, za� dziewczyna Nayela i
ch�opak Loga, kt�ry mia� by� nast�pn� ofiar�, patrzyli na bia�ego b�agalnie.
Kane podpar� brod� d�oni� i westchn�� ci�ko.
- Dobrze wi�c. Je�eli uwa�acie, �e b�d� tarcz� ochronn� dla tego ludu, pozostan�
tutaj, w Bogondzie, na reszt� mojego �ycia.
I tak Solomon Kane zamieszka� we wsi Bogonda w Cieniu. Ludzie byli tu dobrzy.
Ich naturalna �ywotno�� i weso�y duch zosta�y przyt�umione d�ugim �yciem w
Cieniu, lecz teraz, po przybyciu bia�ego cz�owieka, nabrali nowej nadziei. Serce
Anglika �ciska�o si� na widok absolutnego zaufania, jakim go darzyli. Bogondi
�piewali pracuj�c w polu, ta�czyli przy ogniskach, wodzili za nim oczyma, w
kt�rych by� podziw i uwielbienie. Purytanin przeklina� w�asn� bezradno��,
rozumia� bowiem, jak daremne b�dzie jego opieka, gdy skrzydlate monstra run�
nagle z nieba.
Zosta� jednak w Bogondzie. W snach widzia� mewy, kr���ce nad ska�ami Dewonu i
wznosz�ce si� w czyste, b��kitne niebo. Na jawie zew nieznanych, dalekich krain
gwa�town� t�sknot� rozdziera� mu serce. Lecz �y� w Bogondzie i wysila� sw�j
umys� poszukuj�c sensownego planu dzia�ania. Ca�ymi godzinami siedzia� wpatrzony
w lask� ju - ju, rozpaczliwie licz�c na pomoc czarnej magii tam, gdzie zawodzi�
rozum bia�ego cz�owieka. Jednak bezcenny dar N'Longi w niczym nie m�g� mu pom�c.
Ju� raz wezwa� szamana z Niewolniczego Wybrze�a poprzez setki mil dziel�cej ich
przestrzeni, lecz N'Longa m�g�by do niego przyby� jedynie wtedy, gdyby w gr�
wchodzi�y si�y nadnaturalne. A te harpie nadnaturalne nie by�y.
Pewien pomys� zacz�� mu kie�kowa� w g�owie, ale Kane go odrzuci�. Sz�o o jak��
pu�apk� - ale jak mo�na schwyta� w pu�apk� akaana? Ryk lw�w tworzy� ponury
akompaniament dla jego mrocznych medytacji. Na p�askowy�u wymiera� cz�owiek, a
wi�c zaczyna�y si� gromadzi� drapie�ne bestie, l�kaj�ce si� jedynie w��czni
�owc�w. Kane za�mia� si� gorzko. To nie lwy, kt�re mo�na tropi� i zabija�
pojedynczo, by�y jego zmartwieniem.
W pewnej odleg�o�ci od samej wsi sta�a wielka chata Goru kiedy� miejsce zebra�
rady szczepu. Pe�no w niej by�o najr�niejszych fetyszy, lecz kap�an stwierdzi�,
machn�wszy bezradnie t�ust� d�oni�, �e cho� wielka jest ich magiczna moc w walce
ze z�ymi duchami, to marn� stanowi� ochron� przed zbudowanymi z krwi i ko�ci
skrzydlatymi diab�ami.
4. Szale�stwo Solomona
Ohydny zgie�k dzikich wrzask�w wyrwa� nagle Kane'a ze snu bez marze�. Przed
chat� gin�li ludzie, strasznie, niby byd�o w rze�ni. Jak zawsze spa� z broni�,
wi�c nie trac�c czasu pobieg� do drzwi. Do jego stop upad�o co� �lini�cego si� i
mamrocz�cego, co schwyci�o go za kolana i be�kota�o niezrozumia�e pro�by. W
p�mroku przera�ony Kane rozpozna� twarz m�odego Logi, zmasakrowan� straszliwie
i zalan� krwi�, zastygaj�c� ju� w po�miertn� mask�. Z ciemno�ci dobiega�y
przera�aj�ce odg�osy i nieludzkie wrzaski zmieszane z szumem wielkich skrzyde�,
trzaskiem rozrywanych strzech i upiornym demonicznym chichotem. Anglik uwolni�
si� z u�cisku martwych r�k i skoczy� w stron� gasn�cego ogniska. W�r�d nocy
rozr�nia� jedynie niewyra�ne mrowie lataj�cych sylwetek, przemykaj�ce w
powietrzu postacie, ruchome plamy skrzyde� przes�aniaj�ce gwiazdy.
Pochwyci� tl�c� si� g�owni� i wetkn�� j� w dach swej chaty, a kiedy p�omie�
obj�� strzech� i o�wietli� rozgrywaj�c� si� scen�, zamar� ze zgrozy. Na Bogond�
spad�a krwawa i straszna zguba. Skrzydlate wampiry z wyciem lata�y po ulicach,
kr��y�y ponad g�owami uciekaj�cych ludzi, szarpa�y strzechy chat, by dosta� si�
do be�kocz�cych z przera�enia ofiar.
Ze zduszonym krzykiem Anglik ockn�� si� z transu, wyrwa� pistolet i wypali�, a
p�dz�cy ku niemu p�omiennooki kszta�t run�� z roztrzaskan� czaszk�. Kane rykn��
dziko i rzuci� si� do walki. Znalaz� si� w mocy straszliwej furii swych
poga�skich sakso�skich przodk�w. Oszo�omieni i zaskoczeni atakiem potwor�w,
onie�mieleni latami podporz�dkowania Bogondi nie byli zdolni do zorganizowanego
oporu. Wi�kszo�� z nich umiera�a bezwolnie, jak owce, i tylko niekt�rzy,
oszaleli z rozpaczy, pr�bow