12886
Szczegóły |
Tytuł |
12886 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
12886 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 12886 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
12886 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Henry Slesar
Dzie� Egzaminu
Do dnia, w kt�rym Dickie uko�czy� 12 lat, Jordanowie nigdy nie
wspominali o egzaminie. Matka po raz pierwszy w obecno�ci ch�opca
poruszy�a ten temat w dniu jego urodzin i histeryczn� nut� w jej g�osie
wywo�a�a ostr� reakcj� m�a.
- Nie przejmuj si�. Na pewno zda. Siedzieli w�a�nie przy �niadaniu i
ch�opiec podni�s� wzrok z zaciekawieniem. Mia� bystre oczy, g�adkie jasne
w�osy, a ca�e jego zachowanie zdradza�o inteligencj�. Nie rozumia�, co
by�o przyczyn� napi�cia, ale wiedzia�, �e dzi� s� jego urodziny i nade
wszystko pragn�� w tym dniu zgody. Gdzie� w ich ma�ym mieszkanku czeka�y
zwi�zane wst��kami paczki, a w ma�ej �ciennej kuchence piek�o si� co�
ciep�ego i s�odkiego. Chcia�, �eby ten dzie� by� szcz�liwy, a tymczasem
wilgotne oczy matki, zafrasowana mina ojca psu�y nastr�j radosnego
oczekiwania, w jakim powita� ten poranek. - Jaki egzamin? - spyta�.
Matka oderwa�a wzrok od obrusa. - To taki pa�stwowy test na
inteligencj�, jaki przechodz� wszystkie dzieci po uko�czeniu dwunastego
roku �ycia. B�dziesz go zdawa� w przysz�ym tygodniu. Nie ma si� czym
przejmowa�.
- Taki test, jak w szkole?
- Co� w tym rodzaju - odpowiedzia� ojciec, wstaj�c od sto�u. - Id�
poczyta� sobie komiksy.
Ch�opiec wsta� i poszed� do tej cz�ci pokoju, kt�ra od wczesnego
dzieci�stwa by�a jego k�cikiem. Przerzuci� stronice jednej z ksi��eczek
stoj�cych na p�ce, ale kolorowe kwadraciki wype�nione b�yskawiczn� akcj�
zdawa�y si� go nie interesowa�. Podszed� do okna i spojrza� ponuro na
zas�on� deszczu.
- Dlaczego musi pada� w�a�nie dzisiaj? - spyta�. - Dlaczego nie mo�e
pada� jutro?
Ojciec, kt�ry w�a�nie zasiad� z gazet� w fotelu, zaszele�ci�
zniecierpliwiony stronicami dziennika.
- Dlatego, �e musi. Od deszczu ro�nie trawa.
- Dlaczego, tato? - Bo ro�nie i tyle. Dickie zmarszczy� czo�o.
- Tato, a dlaczego trawa jest zielona?
- Tego nikt nie wie - odpowiedzia� ojciec ostro i zaraz po�a�owa�
swojej gwa�towno�ci.
Po po�udniu wr�ci� nastr�j urodzinowy. Rozradowana weso�a matka
wr�cza�a kolorowe paczki z prezentami i nawet ojciec zdoby� si� na u�miech
i zwichrzy� synowi czupryn�. Ch�opiecuca�owa� matk� i z powaga u�cisn��
d�o� ojca. Potem na zako�czenie uroczysto�ci wniesiono tort urodzinowy.
W godzin� p�niej ch�opiec siedz�c przy oknie obserwowa�, jak s�o�ce
toruje sobie drog� w�r�d chmur.
- Tatusiu - spyta� - jak daleko jest do s�o�ca?
- Pi�� tysi�cy mil - odpowiedzia� ojciec.
Dick siedzia� z rodzicami przy �niadaniu i znowu zauwa�y�, �e matka ma
wilgotne oczy. Ch�opiec nie kojarzy� jej �ez z egzaminem, dop�ki ojciec
niespodziewanie sam nie poruszy� tego tematu.
- S�uchaj, Dickie - powiedzia� powa�nie - wiesz, �e masz dzi� egzamin?
- Wiem, tato. My�l�, �e...
- Nie masz si� czym denerwowa�. Ka�dego dnia tysi�ce dzieci przechodz�
ten test. Chodzi tylko o to, �e rz�d chce wiedzie�, Dickie, czy jeste�
inteligentny.
- W szkole dostaj� dobre stopnie powiedzia� ch�opiec z wahaniem.
- To jest co innego. To taki... specjalny test. Daj� ci do wypicia
specjalny p�yn, o potem idziesz do pokoju, gdzie jest taka maszyna...
- Jaki p�yn? - spyta� Dick.
- Nic takiego. Smakuje jak lemoniada mi�towa. Pije si� to, �eby by�o
wiadomo, �e m�wisz prawd�. To nie znaczy, �e rz�d my�li, �e b�dziesz
k�ama�, ale rz�d chce wiedzie� na pewno.
Na twarzy ch�opca odmalowa�o si� zdziwienie i jakby l�k. Spojrza� na
matk�, kt�ra z trudem zdoby�a si� na niewyra�ny u�miech.
- Wszystko b�dzie dobrze - powiedzia�a.
- Na pewno - zgodzi� si� ojciec. Jeste� dobrym ch�opcem i zdasz bez
k�opotu. Potem wr�cimy do domu i uczcimy t� okazj�. Zgoda?
- Tak jest, wodzu - odpowiedzia� Dickie.
Weszli do budynku Komisji Rz�du do Spraw O�wiaty na pi�tna�cie minut
przed wyznaczona godzin�. Min�li wyk�adany marmurem wielki hall z
kolumnami i wsiedli do automatycznej windy, kt�ra zawioz�a ich na czwarte
pi�tra. Tam, za l�ni�cym biurkiem, przed wej�ciem do pokoju 404 siedzia�
m�ody cz�owiek w bluzie bez �adnych oznak. Zajrza� do le��cej przed nim
listy nazwisk na "J" i wpu�ci� Jordan�w do �rodka.
Pok�j by� surowy i oficjalny; wzd�u� metalowych sto��w sta�y d�ugie
�awy. Znajdowa�o si� tu ju� kilku ojc�w z synami. Kobieta o w�skich
wargach i kr�tko przyci�tych czarnych w�osach rozdawa�a im arkusze
papieru.
Ojciec Dicka r�wnie� wype�ni� formularz i odda� go urz�dniczce. Potem
powiedzia� do syna:
- Teraz to ju� nie potrwa d�ugo. Kiedy wyczytaj� twoje nazwisko,
p�jdziesz do tych drzwi w ko�cu sali.
W niewidocznym g�o�niku rozleg�y si� trzaski i wywo�ano pierwsze
nazwisko. Dick zobaczy�, jak jeden z ch�opc�w z oci�ganiem odrywa si� od
ojca i wolno podchodzi do drzwi. Pi�� po dziesi�tej wyczytano nazwisko
Jordan.
- Powodzenia, synu - powiedzia� ojciec, nie patrz�c ch�opcu w oczy. -
Przyjd� po ciebie po egzaminie.
Dickie podszed� do drzwi i nacisn�� klamk�. W pomieszczeniu panowa�
p�mrok i z trudem rozr�nia� rysy cz�owieka w szarej bluzie.
- Siadaj - powiedzia� m�czyzna �agodnym g�osem, wskazuj�c na krzes�o
przy swoim biurku.
- Nazywasz si� Richard Jordan? - Tak, prosz� pana.
- I masz numer klasyfikacyjny 600115. Wypij to, Richardzie -
powiedzia�, podaj�c ch�opcu plastykowy kubek. P�yn mia� g�sto�� �mietanki
i nie bardzo przypomina� smakiem obiecana lemoniad� mi�towa. Dickie wypi�
i odda� pusty kubek.
Siedzia� chwil� w milczeniu, czuj�c oci�a�o��, podczas gdy m�czyzna
za biurkiem wype�nia� pilnie rubryki formularza. Patem spojrza� na
zegarek, wsta� i zbli�y� si� do ch�opca. Z kieszeni bluzy wyj�� przedmiot
podobny do d�ugopisu i w�skim promieniem �wiat�a b�ysn�� Dickowi w oczy.
- W porz�dku - powiedzia�. Chod� ze mn�, Richardzie. Zaprowadzi�
ch�opca na drugi koniec pokoju, gdzie na wprost komputera o wielu schodach
sta� pojedynczy drewniany fotelik. Do lewej por�czy fotela przymocowany
by� mikrofon i kiedy ch�opiec usiad�, mikrofon znalaz� si� tu� przy jego
ustach.
- A teraz usi�d� wygodnie, Richardzie. B�d� ci zadawa� pytania, a ty
dobrze si� nad nimi zastan�w. Potem odpowiesz do mikrofonu. Reszta zajmie
si� maszyna.
- Dobrze, prosz� pana.
- Zostawi� ci� teraz samego. Jak b�dziesz chcia� zacz��, powiedz do
mikrofonu "gotowe".
- Dobrze, prosz� pana.
M�czyzna u�cisn�� go za rami� i wyszed�.
- Gotowe - powiedzia� Dickie. Rozb�ys�y �wiate�ka na skalach mechanizm
ruszy�. Odezwa� si� g�o�nik
- Uzupe�nij zdanie: jeden, cztery, siedem, dziesi��...
Jordanowie siedzieli w swoim pokoju nie rozmawiaj�c, staraj�c si�
nawet nie my�le�.
By�a prawie czwarta, kiedy wreszcie zadzwoni� telefon. Pani Jordan
wsta�a pierwsza, ale ma� by� szybszy.
- Czy m�wi� z panem Jordanem? G�os w s�uchawce by� suchy, urz�dowy.
- Przy telefonie.
- Tu Komicja Rz�dowa do Spraw O�wiaty. Pa�ski syn, Richard M. Jordan,
numer klasyfikacyjny 600 115, zako�czy� egzamin. Z �alem musimy po
informowa� pana, �e wska�nik inteligencji pa�skiego syna przekroczy;
dopuszczaln� wielko��, jaka okre�la punkt 5 paragrafu 84 Nowego Kodeksu.
Kobieta wybuchn�a g�o�nym p�aczem, gdy� wyraz twarzy m�a powiedzia�
jej wszystko.
- Prosz� zdecydowa� - brz�cza� dalej g�os w s�uchawce - czy �ycz�
sobie pa�stwo odebra� cia�o, czy mamy sami za�atwi� pogrzeb. Op�ata za
pogrzeb urz�dowy wynosi dziesi�� dolar�w.
przek�ad : Lech J�czmyk
powr�t