3048

Szczegóły
Tytuł 3048
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3048 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3048 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3048 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Henry Kuttner Tubylerczykon spe��y fajle Nie ma sensu opisywa� tu Unthahorstena, czy te� miejsca, w kt�rym si� znajdowa�, a to dlatego, �e po pierwsze, min�o od tamtej pory dobrych par� milion�w lat, po wt�re za� - Unthahorsten, technicznie rzecz bior�c, nie znajdowa� si� na Ziemi. Zajmowa� - nazwijmy to umownie - pozycj� stoj�c� w - nazwijmy to umownie - laboratorium. Szykowa� si� w�a�nie do sprawdzenia machiny czasu. Ju� po jej w��czeniu Unthahorsten u�wiadomi� sobie nagle, �e Skrzynka jest pusta. Czyli wszystko do kitu. Urz�dzenie wymaga�o elementu kontrolnego w postaci dowolnego cia�a sta�ego o trzech wymiarach, kt�re w czasie eksperymentu uleg�oby dzia�aniu warunk�w innego czasu. Bez tego Unthahorsten nie by�by w stanie stwierdzi� po powrocie maszyny, gdzie i kiedy l�dowa�a. Natomiast cia�o sta�e podr�uj�ce w Skrzynce musia�oby automatycznie ulec entropii i bombardowaniu promieni kosmicznych obcej epoki, co pozwoli�oby nast�pnie Unthahorstenowi zmierzy� przemiany ilo�ciowe i jako�ciowe, kt�re w nim nast�pi�y. Kalkulatory w mig poinformowa�y Unthahorstena, �e Skrzynka zap�dzi�a si�, dajmy na to, w rok 1 000 000, czy te� 1000, b�d� 1 - to zale�y. Nie �eby mia�o to jakiekolwiek znaczenie, chyba �e dla samego Unthahorstena. On mia� jednak w sobie wiele z dziecka. Nie by�o czasu do stracenia. Skrzynka zaczyna�a ju� chwia� si� i podrygiwa�. Unthahorsten w panice rozejrza� si� dooko�a, po czym pobieg� do s�siedniej zakamary i zag��bi� r�ce po �okcie w skrzyni na rupiecie. Wydoby� nar�cze dziwacznych przedmiot�w. Ufff. By�a to skromna cz�� nie u�ywanych ju� zabawek jego syna, Snowena, kt�re ch�opiec przeni�s� z Ziemi, gdy zdo�a� ju� opanowa� niezb�dn� technik� przechodzenia. Na nic mu si� ju� te rupiecie nie przydadz�: Snowen by� w pe�ni uwarunkowany i nie zajmowa� si� ju� wi�cej zabawkami. �ona Unthahorstena przechowywa�a je, co prawda, ze wzgl�d�w sentymentalnych, c� jednak znacz� sentymenty wobec eksperymentu naukowego. Unthahorsten wybieg� z zakamary i wrzuci� wszystko, jak popad�o, do skrzynki. Zd��y� zatrzasn�� wieko tu� przed zapaleniem si� sygna�u ostrzegawczego. Skrzynka ruszy�a w podr�, i to tak efektownie, �e Unthahorsten dozna� chwilowego pora�enia wzroku. Czeka�. I czeka�. Wreszcie podda� si� i skonstruowa� drug� machin� czasu - z identycznym rezultatem. Poniewa� ani Snowen, ani jego matka nie przej�li si� utrat� starych zabawek, Unthahorsten opr�ni� graciarni�, wrzucaj�c wszystkie pozosta�e pami�tki z dzieci�stwa syna w drug� Skrzynk� machiny czasu. Je�li nie zrobi� b��du w obliczeniach, druga Skrzynka powinna by�a trafi� na Ziemi� pod koniec dziewi�tnastego wieku. Je�li nawet do tego dosz�o, Skrzynka na zawsze pozosta�a w dziewi�tnastym ziemskim stuleciu. Unthahorsten zrazi� si� do budowania machin czasu. Ale co si� mia�o sta�, to si� ju� sta�o. Dwie Skrzynki ruszy�y w podr�, a pierwsza z nich... Scott Paradine, ucze� szko�y powszechnej w Glendale, natkn�� si� na ni� podczas odbywania wagar�w. Tego akurat dnia wypad�a klas�wka z geografii, a Scott nie widzia� najmniejszego sensu we wkuwaniu na pami�� nazw miejscowo�ci, co w latach czterdziestych dwudziestego wieku uchodzi�o za ca�kiem dorzeczn� metod� nauczania. Dzie� by� ponadto wiosenny, ciep�y, z lekko ch�odnawym wietrzykiem - s�owem, wymarzony do tego, aby mali ch�opcy wylegiwali si� brzuchem do g�ry na pastwiskach, �ledz�c wzrokiem przep�ywaj�ce od czasu do czasu ob�oki, p�ki nie zmorzy ich sen. Co tam g�upia geografia! Scott zdrzemn�� si�. Oko�o po�udnia poczu� g��d. Solidnie zbudowane nogi zawiod�y go wprost do pobliskiego sklepu, gdzie zainwestowa� sw�j skromny kapita� ze skrupulatno�ci� n�dzarza i absolutn� nonszalancj� wobec w�asnych sok�w trawiennych. Poszed� nad strumie�, �eby w spokoju co� przek�si�. Uporawszy si� z serem, czekolad�, ciastkami, a tak�e butelk� oran�ady, kt�r� osuszy� a� do dna, Scott zaj�� si� �owieniem kijanek, kt�re nast�pnie studiowa� z pewn� doz� naukowego zainteresowania. Ale bez przesady. Co� sturla�o si� po zboczu i z g�uchym t�pni�ciem utkn�o w nadbrze�nym b�ocie. Scott rozejrza� si� czujnie i pobieg� sprawdzi�, co to takiego. By�a to skrzynka. �ci�lej m�wi�c, by�a to Skrzynka. Scott nie przej�� si� zbytnio wmontowan� w ni� aparatur�, chocia� zauwa�y�, �e jest miejscami nadtopiona i osmalona. Zastanowi� si� chwil� i zacz�� d�uba� przy znalezisku scyzorykiem, wysuwaj�c przy tym j�zyk z k�cika ust. W pobli�u nie by�o nikogo. Sk�d si� ta skrzynka mog�a wzi��? Na pewno kto� zostawi� j� na zboczu, a potem ziemia si� osun�a i skrzynka razem z ni�. - To musi by� �limacznica - zdecydowa� Scott, oczywi�cie b��dnie. Rzecz mia�a, co prawda, kszta�t helisy, nie by�a jednak �limacznic�, z powodu wypaczenia wymiar�w. Z modelem samolotu, nawet najbardziej skomplikowanym, Scott nie mia�by �adnych trudno�ci. Tu jednak stan�� wobec powa�nego problemu. Co� w �rodku szepta�o Scottowi, �e urz�dzenie, z kt�rym w�a�nie ma do czynienia, jest znacznie bardziej skomplikowane ni� silnik spr�ynowy, kt�ry bez wi�kszych k�opot�w uda�o mu si� rozmontowa� w ubieg�y pi�tek. Nie ma jednak na �wiecie ch�opca, kt�ry dobrowolnie zrezygnowa�by z poznania tajemnicy zamkni�tej skrzynki. Scott d�uba� dalej. Kszta�t przedmiotu by� jaki� dziwny. Pewnie kr�tkie spi�cie. I dlatego - psia ko��! Ostrze scyzoryka osun�o si�. Scott zacz�� gwa�townie ssa� palec, w przerwach rzucaj�c wi�zanki misternych przekle�stw. A mo�e to pozytywka. Irytacja Scotta by�a bezpodstawna. Aparatura, z kt�r� si� zmaga�, z powodzeniem przyprawi�oby o b�l g�owy Einsteina, a Steinmetza wyprawi�aby do domu wariat�w. Rzecz w tym, �e skrzynka nie wesz�a jeszcze ca�kiem w kontinuum czasoprzestrzenne, w kt�rym istnia� Scott, i dlatego w�a�nie nie dawa�a si� otworzy�, chyba, �e Scott znalaz�by odpowiedni kamie� i wbi� helis�, kt�ra wcale nie by�a helis�, w bardziej odpowiedni� pozycj�. Scott waln�� kilka razy dok�adnie w kierunku punktu stycznego helisy z czwartym wymiarem, niweluj�c utrzymuj�cy si� tam dotychczas skr�t czasoprzestrzenny. Co� trzasn�o. Skrzynka podskoczy�a i zaraz zastyg�a w bezruchu. Teraz istnia�a ju� na r�wni ze Scottem. Ch�opiec otworzy� j� bez trudu. Najpierw zauwa�y� mi�kki pleciony he�m, kt�ry nie wzbudzi� w nim wi�kszego zainteresowania. Czapka jak czapka. Nast�pnie wzi�� do r�ki sze�cian, przezroczysty kryszta�owy klocek swobodnie mieszcz�cy si� w d�oni o wiele za ma�y, by m�g� w sobie zawrze� labirynt jakiejkolwiek aparatury. Scott w mgnieniu oka odgad� sekret kostki: by� to rodzaj szk�a powi�kszaj�cego, przy czym powi�kszeniu, bardzo znacznemu, ulega�y przedmioty wewn�trz klocka. Przedmioty, dodajmy, bardzo niezwyk�e. Na przyk�ad - miniaturowi ludzie. Ludziki porusza�y si�. Troch� tak jak automaty, chocia� ze znacznie wi�ksz� p�ynno�ci�. Scott poczu� si� jak w teatrze: z du�ym zaciekawieniem przygl�da� si� strojom ludzik�w, ale znacznie bardziej pasjonowa�o go to, co robi�y. Ludziki zr�cznie wznosi�y dom. Scott pomy�la�, �e fajnie by by�o, gdyby dom si� zapali� i gdyby ludziki zacz�y gasi� po�ar. Na wp� uko�czona budowla stan�a w p�omieniach. Roboty ugasi�y ogie�, u�ywaj�c przy tym ogromnej ilo�ci dziwacznych urz�dze�. Scott natychmiast poj��, w czym rzecz. I troch� go to zaniepokoi�o. Ludziki by�y najwyra�niej pos�uszne jego my�lom. Skoro to sobie u�wiadomi�, z przera�eniem odrzuci� sze�cian. . W po�owie skarpy zmieni� zdanie i zawr�ci�. Kostka cz�ciowo zanurzona w wodzie, po�yskiwa�a w s�o�cu. Nieomylny instynkt dziecka podpowiedzia� Scottowi, �e to zabawka. Scott jednak nie podni�s� klocka od razu. Najpierw powr�ci� do skrzynki, by dalej zbada� jej zawarto��. By�o tam kilka naprawd� niesamowicie chytrych urz�dze�. Popo�udnie min�o jak z bicza strzeli�. Scott zapakowa� wreszcie zabawki z powrotem do skrzynki, kt�r�, posapuj�c i st�kaj�c, zataszczy� do domu. Kiedy stan�� w drzwiach kuchennych, by� zziajany i czerwony jak burak. Znalezisko ukry� za szafk� w swoim pokoju na g�rze. Kryszta�ow� kostk� wsun�� do kieszeni, i tak ju� wypchanej z powodu sznurka, drucianej spirali, dw�ch monet jednocentowych, kulki z folii aluminiowej, zat�uszczonego znaczka na list i bry�ki skalenia. Emma, dwuletnia siostrzyczka Scotta, wytoczy�a si� niepewnie z hallu, �eby powiedzie� cze��. - Cze��, Bary�a - rzuci� jej Scott �askawie z wy�yn ca�ych swych siedmiu lat i kilku miesi�cy. Traktowa� Emm� z przera�liw� wy�szo�ci�, ale jej to nie przeszkadza�o. Jak pulchna wielkooka pacynka klapn�a na dywan, �a�o�nie wpatrzona we w�asne buciki. - Zawi��e? Scotty? - Co za oferma - mrukn�� dobrodusznie Scotty, ale zawi�za�. - Jest obiad? Emma kiwn�a g��wk�. - Poka� �apy. �apy by�y, o dziwo, wzgl�dnie czyste, chocia� mo�e nie sterylnie. Scott przyjrza� si� nast�pnie w�asnym i skrzywiony ruszy� do �azienki, gdzie podda� r�ce ogl�dnej toalecie. Kijanki jednak zostawiaj� �lady. Dennis Paradine i jego �ona Jane popijali w salonie na dole przedobiedni koktajl. Dennis by� m�czyzn� w �rednim wieku, jeszcze do�� m�odym, o mi�kkich szpakowatych w�osach i szczup�ej twarzy z w�sk� lini� ust. Wyk�ada� filozofi� na uniwersytecie. Jane by�a niska, drobna, smag�a i bardzo �adna. S�cz�c Martini, odezwa�a si�: - Nowe buty? Podobaj� ci si�? - Za zbrodni�! - mrukn�� Paradine, zaj�ty w�asnymi my�lami. - Co m�wi�a�? Buty? Za chwil�. Musz� najpierw z tym sko�czy�. Mia�em koszmarny dzie�. - Egzaminy? - W�a�nie. P�omienna m��d� z ambicjami do wielkiej doros�o�ci. �ycz� im wszystkiego najgorszego. Z nawi�zk�. Insz' Allah! - Oliwka dla mnie! - upomnia�a si� Jane. - Wiem - odpar� z rczygnacj� Paradine. - Od lat nie tkn��em oliwki. W Martini, oczywi�cie. Mo�na ci wrzuci� sze��, a i tak nie b�dziesz mia�a do��. - Bo chc� twoj�. Braterstwo krwi. Symbolika. W�a�nie dlatego. Paradine zmierzy� �on� druzgoc�cym spojrzeniem i za�o�y� jedn� d�ug� nog� na drug�. - Jakbym s�ysza� pewn� studentk�. - Mo�e Betty Dawson? Ta dziewucha wstydu nie ma! - Jane wystawi�a paznokcie. - Nadal tak bezwstydnie si� do ciebie mizdrzy? - Nadal. To dziecko kwalifikuje si� do psychologa. Ca�e szcz�cie, �e nie jest moj� c�rk�. Gdyby by�a... - Paradine znacz�co pokr�ci� g�ow�. �wiadomo�� seksualna, plus ci�g�e przesiadywanie w kinach. Zdaje si�, �e wci�� ma nadziej� zaliczy� przez uporczywe pokazywanie mi kolan. Dosy� ko�cistych, m�wi�c mi�dzy nami. Jane z triumfuj�c� min� obci�gn�a sp�dnic�. Paradine rozprostowa� nogi i przyrz�dzi� sobie kolejne Martini. - Jak s�owo honoru, nauczanie tych ma�p filozofii nie ma najmniejszego sensu. To najgorszy wiek. Maj� ju� ukszta�towane nawyki post�powania i my�lenia. S� przera�liwie konserwatywni, chocia� nie przyznaj� si� do tego za skarby �wiata. Aby rozumie� filozofi�, trzeba by� albo dojrza�ym cz�owiekiem, albo dzieciakiem jak Emma i Scotty. - B�d� �askaw nie wpisywa� Scotty'ego na list� swoich student�w poprosi�a Jane. - Jeszcze ma czas na doktorat. Nie szalej� na punkcie genialnych dzieci, zw�aszcza je�li chodzi o mojego syna. - Na pewno poradzi�by sobie lepiej ni� Betty Dawson - burkn�� Paradine. - Zmar� w wieku lat pi�ciu jako zramola�y staruszek - wyrecytowa�a z rozrzewnieniem Jane. - Oliwka dla mnie. - Prosz�. A propos, masz �adne buty. - Dzi�kuj�. O, jest Rosalie. Obiad? - Obiad na stole, proszpani - zakr�ci�a si� na pi�cie Rosalie. - Zawo�am panienk� Emm� i panicza. - Sam ich zawo�am. - Paradine wsadzi� g�ow� w drzwi i wrzasn��: - Dzieciaki! Micha! Na schodach rozleg� si� tupot ma�ych n�g. Zaraz potem ukaza� si� Scotty, wypucowany do po�ysku, z wojowniczo zaczesanym czubem. W �lad za nim Emma opuszcza�a si� pracowicie ze schodka na schodek. W po�owie drogi zrezygnowa�a z pr�b zej�cia w pozycji pionowej, wykona�a w ty� zwrot i reszt� trasy pokona�a po ma�piemu, a jej ma�a pupka spisywa�a si� jak wz�r pracowito�ci. Spektakl ten bez reszty poch�on�� uwag� Paradine'a, p�ki syn nie w�adowa� si� na niego z ca�ym impetem. - Cze��, tato! - wrzasn�� piskliwie Scotty. Paradine, och�on�wszy po zderzeniu, zmierzy� Scotta dystyngowanym spojrzeniem. - Cze��. Czy by�by� uprzejmy doprowadzi� mnie do sto�u? Dzi�ki tobie mam zwichni�ty co najmniej jeden staw biodrowy. Scott jednak zd��y� ju� wpa�� do nast�pnego pokoju, gdzie w ferworze uczu� podepta� nowe buty Jane, wybe�kota� co� na przeprosiny i dopad� swojego miejsca przy stole. Paradine wszed� za nim ze sceptyczn� min� i z Emm�, kt�ra pulchn� �apk� kurczowo �ciska�a jego palec wskazuj�cy. - Ciekawe, co on znowu zmalowa�. - Pewnie nic dobrego - westchn�a Jane. - Jak si� masz z�otko. Poka� no uszy. - Czyste. Miki je wyliza�a. - �miem twierdzi�, �e j�zyk airedale'a jest o wiele czy�ciejszy ni� twoje uszy - zauwa�y�a Jane dokonawszy pobie�nej inspekcji. - P�ki jednak cokolwiek jeszcze s�yszysz, mo�emy uzna� brud za powierzchowny. - Powieszony? - Niezbyt wielki - wyja�ni�a Jane holuj�c c�reczk� do sto�u, gdzie umie�ci�a jej n�ki pod przegrod� wysokiego sto�ka. Emma dopiero niedawno dost�pi�a zaszczytu zasiadania do sto�u z reszt� rodziny i - zdaniem Paradine'a - by�a z tego powodu dumna jak paw. Poniewa� powiedziano jej, �e tylko ma�e dzidziusie paprz� przy jedzeniu, Emma przenosi�a �y�k� do buzi z tak nabo�n� pieczo�owito�ci�, �e Paradine patrz�c na jej wysi�ki co chwila dostawa� konwulsji. - Emmie przyda�by si� pas transmisyjny - stwierdzi� podsuwaj�c krzes�o �onie. - Tak, �eby ma�e porcje szpinaku wje�d�a�y jej do buzi w regularnych odst�pach czasu. - Obiad przebiega� bez wi�kszych wra�e�, p�ki Paradine nie spojrza� przypadkiem na talerz syna. - Hej tam! Chory jeste�, czy ob�ar�e� si� na du�ej przerwie? Scott z uwag� zlustrowa� zawarto�� pe�nego jeszcze talerza. - Ju� si� najad�em - wyja�ni�. - Zwykle zjadasz, ile wlezie i jeszcze troch� - powiedzia� Paradine. Ka�dy wie, �e dorastaj�cy ch�opcy przerabiaj� dziennie po kilka ton jedzenia, a ty dzi� wyra�nie nie wykonujesz normy. Na pewno nic ci nie jest? - Mhm. Najad�em si�, jak s�owo honoru. - Nie chcesz wi�cej? - Nie chc�. Ja teraz jem inaczej. - Nauczy�e� si� w szkole? - zapyta�a Jane. Scott z powag� pokr�ci� g�ow�. - Nikt mnie nie uczy�. Sam to odkry�em. Nauczy�em si� u�ywa� pluja. - Wr�� - przerwa� mu Paradine. - To nie jest w�a�ciwe s�owo. - No, tej... �liny - dobrze? - Mhm. Wi�cej pepsyny? Jane, czy �lina zawiera pepsyn�? Nie pami�tam. - Moja zawiera trucizn� - odpar�a Jane. - Rosalie znowu niedok�adnie ut�uk�a kartofle. Ale Paradine by� naprawd� zaciekawiony. - Czy chodzi ci o to, Scott, �e wydobywasz z po�ywienia wszelkie mo�liwe warto�ci - �adnych odpad�w - dzi�ki czemu mo�esz je�� mniej? Scott zastanowi� si� chwil�. - Chyba tak. To nie tylko pl... �lina. Ja jakby odmierzam sobie, ile na raz w�o�y� do ust i co z czym wymiesza�. Tak naprawd� to nie wiem. Robi� i ju�. - Hmmm - Paradine postanowi�, �e sprawdzi to p�niej. - Pomys�, rzek�bym, rewolucyjny. - Dzieci cz�sto miewaj� pomys�y nie z tej ziemi, ale metoda Scotta wygl�da�a na wcale dorzeczn�. Paradine z namys�em wyd�� wargi. - Przypuszczam, �e ludzie b�d� si� w przysz�o�ci od�ywia� ca�kiem inaczej, tak w sensie sposobu jedzenia, jak i sk�adu po�ywienia. Jane, nasz syn ma wyra�ne zadatki na geniusza. - Nie?! - Wyg�osi� w�a�nie cenn� uwag� z zakresu dietetyki. Sam do tego doszed�e�, Scott? - Pewnie - rzuci� ch�opiec, wierz�c, �e to prawda. - Sk�d ci to w og�le przysz�o do g�owy? - No... - Scott wierci� si� niespokojnie. - Sam nie wiem. To w ko�cu nic takiego. Paradine by� bezpodstawnie zawiedziony. - Przecie�... - Pll-luj - pisn�a Emma w nag�ym przyp�ywie niegrzeczno�ci. Pluj! - Spr�bowa�a zademonstrowa� pluja, ale sko�czy�o si� na tym, �e strumyczek �liny wyl�dowa� w �liniaku. Jane z rezygnacj� naprawi�a szkod� i obsztorcowa�a c�rk�, gdy tymczasem Paradine ze �wie�ym zainteresowaniem obserwowa� Scotta. Dalszy ci�g mia� jednak miejsce dopiero po obiedzie, w salonie. - Masz co� do odrobienia? - Nnie... - zaczerwieni� si� Scott. Aby pokry� zmieszanie, wydoby� z kieszeni znaleziony w skrzynce przedmiot i zacz�� go rozk�ada�. Po roz�o�eniu przedmiot przypomina� mozaikow� siatk� z nanizanymi koralikami. Paradine z pocz�tku nie zwr�ci� na zabawk� uwagi, za to Emma dostrzeg�a j� natychmiast. Te� chcia�a si� pobawi�. - �apy przy sobie, Bary�a - nakaza� Scott. - Mo�esz najwy�ej patrze�. - Z cichym, pe�nym przej�cia posapywaniem zacz�� przesuwa� koraliki. Emma wyci�gn�a t�usty paluszek i pisn�a z b�lu. - Scotty! - mrukn�� ostrzegawczo Paradine. - Ja jej nic nie zrobi�em. - Ugryz�. Ten - po�ali�a si� Emma. Paradine podni�s� wzrok. Spojrza� w kierunku dzieci i uni�s� brwi. Co to u diab�a... - Liczyd�o? - zapyta�. - Poka�. Z wyra�nym oci�ganiem Scott przyni�s� urz�dzenie siedz�cemu w fotelu ojcu. Paradine gwa�townie zamruga� oczami. Roz�o�one "liczyd�o" musia�o mie� powy�ej stopy kwadratowej powierzchni, zbudowane za� by�o z przecinaj�cych si� tu i �wdzie cienkich sztywnych drucik�w. Na druciki nanizane by�y kolorowe korale, kt�re dawa�y si� przesuwa� w prz�d i w ty�, a tak�e w pionie, nawet w punktach przeci�cia drut�w. A przecie� - koralik nanizany na drut nie ma prawa przej�� przez punkt przeci�cia. Wniosek st�d, �e koraliki nie by�y nanizane. Paradine podda� przedmiot bli�szym ogl�dzinom. Ka�dy koralik mia� na obwodzie wydr��ony rowek, dzi�ki czemu mo�na go by�o zarazem obraca� i przesuwa� wzd�u� drutu. Paradine pr�bowa� oderwa� jedn� kulk�. Trzyma�a si�, jakby za spraw� si�y magnetycznej. �elazo? Wygl�da�o to raczej na plastyk. A ta ramka - Paradine nie by� matematykiem, ale k�ty mi�dzy drucikami szokowa�y zdumiewaj�cym brakiem logiki euklidesowej. Tworzy�y labirynt. Mo�e ca�e urz�dzenie by�o w�a�nie �amig��wk�... - Sk�d to masz? - Od wujka Harry'ego - odparowa� Scott pod wp�ywem nag�ego ol�nienia. - Da� mi to w tamt� niedziel�, jak u nas by�. Wujek Harry wyjecha� na jaki� czas z miasta, o czym Scott doskonale wiedzia�. Kiedy ma si� siedem lat, wie si� ju� dobrze, �e dziwactwa doros�ych maj� swoj� logik� i �e jednym z koronnych dziwactw jest przesadne zainteresowanie �r�d�ami prezent�w, kt�re si� otrzymuje. Co wi�cej, wujek Harry mia� by� nieobecny przez kilka tygodni: Scott nie by� w stanie wyobrazi� sobie wyga�ni�cia tak odleg�ego terminu, a zreszt� nawet gdyby k�amstwo mia�o si� w ko�cu wyja�ni�, wa�niejsze na razie by�o utrzymanie zabawki. Im d�u�ej Paradine manipulowa� koralikami, tym bardziej czu� si� zbity tropu. K�ty by�y zdecydowanie nielogiczne, cho� trudno by�o wskaza� b��d. Co� jak �amig��wka. Ten na przyk�ad czerwony koralik powinien po przesuni�ciu wzd�u� t e j osi trafi� t a m - a jednak nie trafia�. Jaki� labirynt - dziwaczny, ale niew�tpliwie pouczaj�cy. Paradine dozna� w pe�ni uzasadnionego uczucia, �e nigdy w �yciu nie starczy�oby mu cierpliwo�ci do piekielnej zabawki. Za to Scott mia� cierpliwo�ci pod dostatkiem. Przycupn�wszy w k�cie, pracowicie przesuwa� koraliki, sapi�c przy tym i post�kuj�c. Koraliki istotnie k�sa�y jak pr�d, ilekro� Scott wybra� nie ten, kt�ry nale�a�o, lub zdecydowa� si� na b��dny kierunek ruchu. Wreszcie ch�opiec zapia� z przej�cia. - Uda�o si�! Tata! - Co? Co si� uda�o? Poka�. Paradine nie dostrzeg� w urz�dzeniu �adnej zmiany, ale rozpromieniony Scott z dum� wskazywa� na jego miejsce. - Sprawi�em, �e znikn��. - Przecie� jest. - Niebieski koralik. Nie ma go. Paradine fukn�� z niedowierzaniem. Scott ponownie skupi� si� nad ramk�. Eksperymentowa�. Tym razem obesz�o si� bez wstrz�s�w elektrycznych, cho�by najs�abszych. Abakus wskaza� ch�opcu w�a�ciw� metod�. Od tej chwili Scott m�g� dzia�a� sam. Niesamowite k�ty przeci�cia drucik�w jako� znormalnia�y. Pouczaj�ca zabawka, nie ma co... Scott pomy�la� sobie, �e liczyd�o dzia�a na podobnej zasadzie jak kryszta�owa kostka. Skoro ju� sobie o niej przypomnia�, wydoby� kostk� z kieszeni, a liczyd�o scedowa� na Emm�, kt�ra a� oniemia�a z rado�ci. Natychmiast zabra�a si� do przesuwania koralik�w, tym razem nie skar��c si� na elektrowstrz�sy - prawd� m�wi�c minimalne - a dzi�ki niezwyk�ym zdolno�ciom na�ladowczym uda�o jej si� "znikn��" koralik niemal tak szybko jak Scottowi. Scott nawet nie zauwa�y� znikni�cia b��kitnego koralika: wci�ni�ty w k�t mi�dzy pluszow� kanap� a wy�cie�anym fotelem da� si� bez reszty poch�on�� sze�cianowi. Ludziki by�y w �rodku, tak jak przedtem, a kryszta�, dzi�ki swym niezwyk�ym w�a�ciwo�ciom, znacznie powi�ksza� ich postacie. Porusza�y si�, a jak�e. Budowa�y dom. Budowla stan�a nagle w niezwykle realistycznych p�omieniach, a ludziki bezradnie stercza�y z boku i czeka�y. "Gasi� ogie�!", ponagli� je w duchu przej�ty Scott. I nic. Gdzie si� podzia� ten �mieszny w�z stra�acki, kt�ry wtedy przyjecha� do po�aru? O, jest. Wjecha� w pole widzenia i zatrzyma� si�. Scott ponagli� go do akcji. Zabawa by�a kapitalna. Ludziki naprawd� s�ucha�y tego, co Scott nakazywa� im w my�lach. Ilekro� pope�ni� b��d, czeka�y nieruchomo, p�ki nie trafi� na w�a�ciwe rozwi�zanie. Stawia�y mu nawet zupe�nie nowe zadania. Kostka by�a r�wnie� wielce pouczaj�c� zabawk�. Uczy�a Scotta z niepokoj�c� szybko�ci� - a przy tym nauka by�a wielk� frajd�. Na razie jednak kostka nie przekazywa�a Scottowi �adnej nowej wiedzy. Jeszcze nie by� got�w. Jeszcze czas... jeszcze czas... Emma znudzi�a si� w ko�cu liczyd�em i ruszy�a na poszukiwanie Scotta. Nigdzie nie mog�a go znale��, nawet w jego w�asnym pokoju - skoro jednak ju� tam dotar�a, zainteresowa�a si� zawarto�ci� szafki. Odkry�a skrzynk�, a w skrzynce niesamowity �up: lalk�, kt�r� Scott pogardliwie zignorowa�. Popiskuj�c z przej�cia, Emma zesz�a z lalk� na d�, kucn�a na samym �rodku pokoju i zabra�a si� do demonta�u znaleziska. - C�re�ko! A to co takiego? - Pan Misio. Nie by� to w �adnym razie Pan Misio, �lepy i bezuchy, lecz bardzo kochany dla swej mi�kko�ci i puchatego futerka. Dla Emmy jednak ka�da lalka by�a Panem Misiem. Jane Paradine zawaha�a si�. - Zabra�a� jakiej� dziewczynce? - Nie. Moje. Scott wychyn�� z kryj�wki upychaj�c kostk� w kieszeni. - A, to... to od wujka Harry'ego. - Emmo, wujcio Harry da� ci lal�? - Da� j� mnie, �ebym da� Emmie - wtr�ci� po�piesznie Scott, dok�adaj�c kolejny kamyczek do piramidy k�amstw. - W tamt� niedziel�. - Popsujesz j�, c�reczko. Emma podesz�a z lalk� do matki. - Rozbiera. Widzi? - Naprawd�? Jak... fff! - Jane gwa�townie wessa�a powietrze przez z�by. Paradine spojrza� w jej stron�. - Co jest? Wzi�a lalk� i zbli�y�a si� do niego, ale po kr�tkim wahaniu przesz�a do jadalni, rzucaj�c m�owi znacz�ce spojrzenie. Pod��y� za ni� i zamkn�� drzwi. Lalka le�a�a ju� na uprz�tni�tym stole. - Jak ci si� podoba, Denny? Niezbyt pi�kne, co? - Hmmm... Istotnie, lalka by�a na pierwszy rzut oka do�� obrzydliwa. Model anatomiczny nie dziwi�by w akademii medycznej, ale �eby lalka dla dzieci... Rozk�ada�a si� warstwami: sk�ra, mi�nie, poszczeg�lne organy - wszystko miniaturowe, ale, jak stwierdzi� Paradine, doskonale precyzyjne. Paradine by� szczerze zaciekawiony. - Bo ja wiem... Dziecko inaczej odbiera te rzeczy... - Patrz w�troba. To na pewno w�troba? - Jasne. Wiesz co? Ja... a to ci dopiero! - Co takiego? - Ona jednak nie jest anatomicznie doskona�a - Paradine przysun�� sobie krzes�o. - Przew�d pokarmowy powinien by� d�u�szy; brak jelita grubego. �lepej kiszki te� nie ma. - Uwa�asz, �e Emma mo�e si� tym bawi�? - Sam bym si� pobawi� - odpar� Paradine. - Sk�d ten Harry wytrzasn�� tak� lalk�? Nie, nie widz� w niej nic zdro�nego. Doro�li przywykli reagowa� na widok wn�trzno�ci obrzydzeniem, ale dziecko nie zna tego uczucia. Wydaje mu si�, �e jest jednolicie wypchane w �rodku, co� jak kartofel. Ta lalka mo�e nauczy� Emm� solidnych podstaw fizjologii. - A to co jest? System nerwowy? - Nie, system nerwowy biegnie tak. A to krwiono�ny: t�tnice, �y�y jaka �mieszna aorta... - Paradine by� wyra�nie zak�opotany. - Ta... jak jest siatka po �acinie? Rita? Rata? - Rales - zaryzykowa�a Jane. - To rodzaj oddychania - obci�� j� z wy�szo�ci� Paradine. - Nie mam poj�cia, czemu mia�aby s�u�y� ta �wietlista siatka. Przenika ca�e cia�o, tak jak nerwy. - Krew. - Nie. To nie jest uk�ad kr��enia, ani system nerwowy. Co� podobnego! Wygl�da na to, �e ��czy si� z p�ucami! Zagadka dziwacznej lalki ca�kiem ich poch�on�a. Zdumiewaj�ca perfekcja wykonania k��ci�a si� w niewyt�umaczalny spos�b z odst�pstwami od normy fizjologicznej, jakie prezentowa� model. - Zaczekaj, si�gn� po Goulda - powiedzia� Paradine i ju� po chwili por�wnywa� lalk� z planszami anatomicznymi. Wyja�ni�o mu to niewiele, raczej spot�gowa�o dezorientacj�. Ale frajda by�a jeszcze wi�ksza ni� przy abakusie. Tymczasem w pokoju obok Emma przesuwa�a w t� i z powrotem koraliki liczyd�a. Ruchy nie by�y ju� tak nieodgadnione, nawet je�li koralik znika�. Emma ju� prawie, prawie znalaz�a nowy kierunek - prawie... Scott dysz�c wpatrywa� si� w kryszta�owy sze�cian i w my�lach pope�niaj�c wiele falstart�w, dyrygowa� wznoszeniem budowli nieco bardziej skomplikowanej ni� ta, kt�r� strawi� ogie�, On tak�e si� uczy� - podlega� procesowi uwarunkowania... Z czysto antropomorficznego punktu widzenia Paradine pope�ni� gruby b��d nie pozbywaj�c si� zabawek natychmiast. Nie u�wiadamia� sobie ich prawdziwego znaczenia, a gdy ta �wiadomo�� wreszcie do niego dotar�a, sprawy zabrn�y ju� za daleko. Wujek Harry by� nadal poza miastem, odcinaj�c tym samym najoczywistsze �r�d�o konsultacji. Poza tym trwa�y w�a�nie egzaminy �r�dsemestralne, co oznacza�o piekielny wysi�ek umys�owy i kompletne wyczerpanie wieczorami. Jane na dodatek przez ca�y tydzie� kiepsko sie czu�a. Tak wi�c Emma i Scott mogli korzysta� z zabawek do woli. - Tato - zapyta� Scott kt�rego� wieczora - co to jest gargazon? - Garnizon? Scott zawaha� si�. - Nie, chyba jednak gargazon. Nie ma takiego s�owa? - Garnizon to jest miejsce, gdzie stacjonuje wojsko. Zgadza si�? - Nie pasuje - b�kn�� Scott i z chmurn� min� wr�ci� do zabawy liczyd�em. Sz�o mu ju� bardzo sprawnie, mimo to w�a�ciwy dzieciom instynkt unikania k�opotliwych sytuacji sk�ania� go, tak samo jak Emm�, do bawienia si� tajemniczymi przedmiotami z dala od doros�ych. Nie kryli si� zbyt ostentacyjnie, ale bardziej skomplikowane eksperymenty przeprowadzali poza polem obserwacji rodzic�w. Scott uczy� si� szybko. Sytuacje, kt�re teraz widywa� w kryszta�owej kostce, niewiele mia�y wsp�lnego z pocz�tkowymi pro�ciutkimi problemami. By�y to jednak fascynuj�ce zadania techniczne. Gdyby Scott wiedzia�, �e kto� steruje jego edukacj� i nadzoruje jego wyniki - cho� w spos�b czysto mechaniczny - z pewno�ci� zaraz straci�by zainteresowanie zabaw�. Poniewa� tego nie wiedzia�, nic nie t�amsi�o jego inicjatywy. Liczyd�o, kostka, lalka i ca�a reszta przedmiot�w, kt�re dzieci znalaz�y w skrzynce... Paradine'owi i Jane nie �ni�o si� nawet, jak wielki wp�yw na ich dzieci ma zawarto�� machiny czasu. Bo i sk�d�e mieliby to wiedzie�? Instynkt samozachowawczy dziecka czyni je naturalnym dramaturgiem. Dziecko nie ulega jeszcze cz�ciowo dla siebie niewyt�umaczalnym wymogom �wiata doros�ych, a r�nice ludzkich charakter�w dodatkowo komplikuj� mu �ycie. Kto� na przyk�ad m�wi dziecku, �e owszem, zabawa w b�ocie jest dopuszczalna, pod warunkiem, �e podczas kopania do��w nie wyrywa si� z korzeniami kwiat�w i drzewek. Kto� inny natomiast kwestionuje b�oto jako takie. Dziesi�ciorga przykaza� nie wyryto na kamieniu - te przykazania ci�gle si� zmieniaj�, a dziecko jest beznadziejnie uzale�nione od kaprys�w tych, kt�rzy je sp�odzili, a zatem karmi� i ubieraj�. No i tyranizuj�. M�ode zwierz� nie odrzuca tyranii "dla twojego dobra", gdy� jest ona zasadnicz� cz�ci� natury. Jednak jako indywidualista, zachowuje sw� odr�bno�� dzi�ki subtelnemu stosowaniu biernego oporu. W obecno�ci doros�ych zmienia si� do poznania. Jak aktor, kt�ry pami�ta o tym, �e jest na scenie, robi wszystko, aby przypodoba� si� publiczno�ci i �ci�gn�� na siebie jej uwag�. Wiek dojrza�y nie oznacza ko�ca takich stara�. Tylko �e doro�li nie traktuj� si� nawzajem z tak� oczywisto�ci�, z jak� traktuj� dzieci. Stwierdzenie, �e dzieci s� ma�o subtelne, by�oby wielce ryzykowne. Dzieci r�ni� si� od osobnik�w doros�ych, poniewa� inaczej my�l�. Mo�emy bez trudu przejrze� ich gierki, ale one te� potrafi� przejrze� nasze. Dziecko potrafi bezlito�nie zdemaskowa� doros�ego Obrazoburstwo to przywilej dziecka. Wyfiokowana damulka, lansady i uprzejmo�ci konwersacji, cz�sto bliskie absurdu, g�adki dandys... Ach, ten savoir-faire! C� za wykwintne maniery! Maj�tna wdowa i blond podfruwajka b�d� zachwycone. M�czy�ni wyg�osz� kilka uszczypliwych uwag. A dziecko walnie prosto z mostu: - G�upi jeste�! Czy niedojrza�a istota ludzka jest w stanie poj�� zawi�y system stosunk�w spo�ecznych? Nie. Dla takiej istoty przesadna kurtuazja to g�upota. To rokoko wobec funkcjonalnej struktury wzorc�w �yciowych dziecka. Egoistyczne zwierz�tko, jakim jest dziecko, nie potrafi postawi� si� w sytuacji kogo� innego - a ju� z pewno�ci� nie doros�ego. Jako samowystarczalny, niemal doskona�y tw�r natury, kt�rego potrzeby zaspokajane s� przez innych, dziecko przypomina jednokom�rkowca w systemie krwiono�nym, kt�remu strumie� krwi dostarcza po�ywienia, unosz�c z sob� produkty wydalania. Logicznie rzecz ujmuj�c, dziecko jest przera�aj�co doskona�e. Jeszcze doskonalsze musi by� niemowl�, jest ono jednak tak obce doros�emu, �e podlega tylko najbardziej powierzchownym kryteriom por�wnawczym. Proces my�lowy niemowl�cia jest dla nas czym� absolutnie niepoj�tym. A jednak ma�e dzieci my�l�; my�l� jeszcze przed narodzinami. Kiedy poruszaj� si� i �pi� w �onie matki, dzieje si� to nie tylko za spraw� instynktu. Przywykli�my z niech�ci� reagowa� na my�l, �e ledwie zdolny do �ycia embrion mo�e rozumowa�. My�l ta budzi nasze zdumienie, szokuje do granic chichotu, rodzi wstr�t. Nic, co ludzkie, nie jest nam obce. Tyle, �e niemowl� nie jest ludzkie. A co dopiero embrion. Prawdopodobnie dlatego zabawki nauczy�y Emm� wi�cej ni� Scotta. Scott potrafi�, naturalnie, komunikowa� swoje my�li, a Emma nie, chyba �e w zagadkowych wyrywkach. We�my spraw� bohomaz�w. Je�li damy ma�emu dziecku kartk� i o��wek, narysuje co�, co w jego oczach wygl�da inaczej ni� w oczach doros�ego. Bezsensowne esy-floresy mog� w niczym nie przypomina� wozu stra�ackiego, a jednak j e s t to w�z stra�acki - w oczach dziecka. Mo�e nawet tr�jwymiarowy. Dzieci inaczej my�l� i inaczej widz�. O tych w�a�nie sprawach rozmy�la� Paradine, kt�rego� wieczoru, przerzucaj�c gazet�, a jednocze�nie podpatruj�c spos�b porozumiewania si� Emmy i Scotta. Scott zadawa� siostrze pytania. Czasem po angielsku, cz�ciej jednak ucieka� si� do niezrozumia�ych d�wi�k�w i mig�w. Emma stara�a si� odpowiada�, lecz sz�o jej to z najwi�kszym trudem. W ko�cu Scott poda� jej kartk� i o��wek. Ma�ej bardzo si� to spodoba�o. Z j�zykiem na wierzchu, pracowicie nagryzmoli�a jak�� wiadomo��. Scott przestudiowa� kartk� i zmarszczy� brwi. - Nie zgadza si� - orzek�. Emma z zapa�em pokiwa�a g��wk�. Z�apa�a o��wek i domalowa�a jeszcze kilka bohomaz�w. Scott przez chwil� g�owi� si� nad kartk�, wreszcie wsta� i z niepewnym u�miechem znikn�� w hallu. Emma z powrotem zaj�a si� liczyd�em. Paradine podni�s� si�, by rzuci� okiem na kartk�, tkni�ty szale�cz� my�l�, �e by� mo�e Emma ni st�d ni zow�d opanowa�a sztuk� kaligrafii. A jednak nie. Kartk� pokrywa�y pozbawione sensu esy-tloresy, doskonale znane wszystkim rodzicom. Paradine wyd�� wargi. M�g� to by� obraz przemian psychicznych karalucha ogarni�tego depresj� maniakaln�, ale chyba nie o to chodzi�o. A jednak bohomazy bez w�tpienia mia�y swoje znaczenie dla Emmy. Mo�e przedstawia�y Pana Misia? Scott wr�ci� do pokoju wyra�nie zadowolony. Napotkawszy wzrok Emmy, kiwn�� g�ow�. Paradine poczu� ostrog� nieposkromionej ciekawo�ci. - Sekreciki? - Nie, tylko �e... Emma chcia�a, �eby zrobi� dla niej jedn� rzecz. - Aha. Pomny historii o dzieciach, kt�re swobodnie papla�y w niepoj�tych j�zykach zap�dzaj�c uczonych lingwist�w w kozi r�g, Paradine postanowi� zaanektowa� kartk�, kiedy Emma i Scott zako�cz� zabaw�. Nast�pnego dnia na uniwersytecie pokaza� bohomazy Elkinsowi. Elkins, renomowany znawca wielu nieprawdopodobnych j�zyk�w, a� si� zach�ysn�� na widok pr�b literackich Emmy. - Uwa�aj, Dennis, podaj� ci wolny przek�ad. Cytuj�: Sama nie wiem, co to znaczy, ale zabi�am ojcu solidnego �wieka. Koniec cytatu. Roze�miali si� obaj i poszli prowadzi� zaj�cia. A jednak Paradine mia� sobie jeszcze przypomnie� incydent z kartk�. Zw�aszcza po spotkaniu z Hollowayem. Zanim jednak do tego dosz�o, min�y miesi�ce, a rozw�j wypadk�w dalej d��y� do punktu kulminacyjnego. By� mo�e Paradine i Jane okazali nadmierne zainteresowanie zabawkami: Emma i Scott przywykli trzyma� je w ukryciu i bawi� si� nimi z dala od rodzic�w. Nie demonstrowali swojej ostro�no�ci, ale konsekwentnie jej przestrzegali. Mimo to rodzic�w, a zw�aszcza Jane, nie opuszcza� niepok�j. - Wiesz, ta lalka, kt�r� Emma dosta�a od Harry'ego... - zacz�a kt�rego� wieczoru Jane. - Co z ni�? - By�am dzisiaj w mie�cie i pr�bowa�am si� dowiedzie�, gdzie Harry j� kupi�. Nie trafi�am na �aden �lad. - Mo�e j� kupi� w Nowym Jorku? Nie przekona�o to Jane. - Pyta�am i o te inne zabawki. Dali mi przejrze� ca�y asortyment a Johnson's to jednak spora firma. Nie ma tam rzeczy, kt�ra by cho� troch� przypomina�a liczyd�o Emmy. - Mhm - Paradine nie przej�� si� specjalnie rewelacjami �ony. Mieli bilety na wiecz�r, a robi�o si� p�no, wi�c temat zabawek zosta� chwilowo zawieszony. Powr�ci� niebawem, w zwi�zku z telefonem s�siadki, kt�ry odebra�a Jane. - Denny, ze Scottem co� si� dzieje. Pani Burns twierdzi, �e omal nie wystraszy� jej Francisa na �mier�. - Francis, Francis? Aaa, ten gruby zasmarkaniec. Wykapany ojciec. Staremu Burnsowi z�ama�em kiedy� nos, jeszcze na drugim roku. - Przesta� si� chwali� i s�uchaj, co ci m�wi� - przerwa�a mu Jane mieszj�c drinka. - Scott podobno pokaza� Francisowi co� przera�aj�cego. Mo�e by� tak:.. . - Chyba masz racj� - Paradine nastawi� ucha. Po odg�osach z s�siedniego pokoju rozpozna� miejsce pobytu syna. - Scotty? - Bababababach! - wrzasn�� Scott i u�miechni�ty stan�� w drzwiach. - Same trupy. Piraci z kosmosu. Wo�a�e� mnie, tato? - Tak. Je�li mo�esz od�o�y� na chwil� pogrzeb kosmicznych pirat�w. Co� zrobi� Francisowi Burnsowi? W b��kitnych oczach Scotta odmalowa�o si� szczere zdumienie. - Francisowi? Ja? - Przypomnij sobie. Na pewno wiesz o co chodzi. - Francisowi... Aaa! Nic, nawet go nie tkne�em. - Tkn��em - poprawi�a machinalnie Jane. - Tkn��em. Jak Boga kocham. Da�em mu tylko popatrze� w telewizorek, a on... si� przestraszy�. - Telewizorek? Scott wyj�� kryszta�ow� kostk�. - To nie jest prawdziwy telewizor, widzisz? Paradine dok�adnie obejrza� zabawk�, zdumiony moc� szk�a powi�kszaj�cego. Wewn�trz widnia� bezsensowny barwny dese�. Nic poza tym. - Wujek Harry... Paradine uj�� s�uchawk� telefonu. Scotta zatka�o. - Czy wu... wujek Harry ju� wr�ci�? - Tak. - To ja lec� si� wyk�pa� - Scott by� ju� w drzwiach. Paradine i Jane wymienili znacz�ce spojrzenia i oboje kiwn�li g�owami. Harry by� w domu, wypar� si� jednak jakichkolwiek powi�za� z dziwacznymi zabawkami. Paradine do�� gro�nie za��da� od Scotta zniesienia na d� wszystkich inkryminuj�cych przedmiot�w. Roz�o�yli je rz�dem na stole: kostka, liczyd�o, lalka, czepek przypominaj�cy he�m i jeszcze par� zagadkowych urz�dze�. Scott zosta� szczeg�owo przes�uchany. Jeszcze przez chwil� �ga� z desperackim samozaparciem, w ko�cu jednak podda� si� i w�r�d szloch�w wywrzeszcza� ca�� prawd�. - Przynie� skrzynk�, w kt�rej to wszystko by�o - nakaza� Paradine. I marsz do ��ka. - Czy teraz - szloch - spotka mnie kara? - Naturalnie, za wagary i za k�amstwo. Znasz regu�y. Na dwa tygodnie koniec z kinem. To samo dotyczy oran�ady. Scott g�o�no poci�gn�� nosem. - Nie oddasz mi tych rzeczy? - Jeszcze nie wiem. - No to... dobranoc, tatusiu. Dobranoc, mamusiu. Kiedy ma�a figurka znikn�a na pi�trze, Paradine przysun�� si� z krzes�em do sto�u i starannie obejrza� skrzynk�. D�ugo i z namys�em d�uba� przy zespole nap�dowym. Jane patrzy�a z boku. - Jak my�lisz, Denny, co to mo�e by�? - Nie mam zielonego poj�cia. Po diab�a kto� mia�by zostawia� kufer zabawek nad strumieniem? - Skrzynka mog�a wypa�� z samochodu. - Nie w tym miejscu. Szosa nie zbli�a si� do strumienia na p�noc od nasypu kolejowego. Ca�a okolica pusta... - Paradine zapali� papierosa. Napijesz si�? - Zaraz nalej� - Jane wzi�a si� do dzie�a. Tylko oczy zdradza�y jej wielki niepok�j. Poda�a m�owi szklank� i stan�a za jego plecami. - Martwisz si�? - zapyta�a mierzwi�c mu w�osy. - Sk�d�e! Tylko sk�d si� wzi�y te zabawki? - U Johnsona nikt o nich nie wiedzia�, a Johnson zaopatruje si� w Nowym Jorku. - Ja te� sprawdza�em - przyzna� si� Paradine. - Ta lalka - d�gn�� lalk� palcem - nie przestawa�a chodzi� mi po g�owie. Robota na zam�wienie, bardzo mo�liwe - tylko kto j� wykona�? - Mo�e jaki� psycholog? To liczyd�o na przyk�ad - to mo�e by� aparat do test�w psychologicznych... - Jasne! - Paradine strzeli� palcami. - Wiesz co? W przysz�ym tygodniu wyk�ada u nas go�cinnie facet, kt�ry nazywa si� Holloway, psycholog dzieci�cy. Podobno wielka s�awa. Mo�e b�dzie co� wiedzia� na ten temat. - Holloway? Nie przypominam sobie... - Rex Holloway. On nawet... hmm, no tak... nawet niedaleko st�d mieszka. My�lisz, �e m�g�by si� zajmowa� produkcj� takich zabawek? Jane ogl�da�a liczyd�o. Odsun�a je z niesmakiem. - Je�li tak, to ja ju� go nie cierpi�. Ale spr�buj, Denny, mo�e si� czego� dowiesz. - Spr�buj�. Z chmurn� min� opr�ni� szklank�. Opanowa� go trudny do zdefiniowania niepok�j. Ale jeszcze nie l�k - jeszcze nie. Rex Holloway by� l�ni�cym grubaskiem o kompletnie �ysej czaszce i masywnych okularach, nad kt�rymi jak puszyste g�sienice spoczywa�y kosmate, czarne brwi. W tydzie� po rozmowie z Jane Paradine przyprowadzi� go do domu na kolacj�. Holloway z pozoru nie zwraca� wi�kszej uwagi na dzieci, a jednak rejestrowa� ka�de ich s�owo i gest. Jego bystre, �yczliwe, szare oczy nie przegapi�y niczego. By� zafascynowany zabawkami. Tr�jka doros�ych zebra�a si� w salonie przy stole, na kt�rym le�a�y wszystkie tajemnicze przedmioty. Holloway ogl�da� je z uwag�, sztuka po sztuce, s�uchaj�c komentarry Jane i Paradine'a. Wreszcie i on si� odezwa�. - Ciesz� si�, �e mnie pa�stwo zaprosili. Chocia� w�a�ciwie nie bardzo jest si� z czego cieszy�. To mocno niepokoj�ce. - Jak? - Paradine wytrzeszczy� oczy. Twarz Jane r�wnie� wyra�a�a konsternacj�. Dalszy ci�g monologu Hollowaya bynajmniej ich nie uspokoi�. - Mamy do czynienia z szale�stwem. U�miechn�� si� widz�c ich oniemia�e miny. - Z punktu widzenia doros�ych ka�de dziecko jest szalone. Czytali pa�stwo Orkan na Jamajce Hughesa? - Mam to tutaj - Paradine zdj�� ksi��k� z p�ki. Holloway wyci�gn�� r�k�, wzi�� od niego ksi��k� i zacz�� j� kartkowa�, p�ki nie natrafi� na miejsce, o kt�re mu chodzi�o. Przeczyta� na g�os: "... a niemowl�ta - jak wiadomo - nie s� lud�mi, s� zwierz�tkami i maj� bardzo star� i wielostronn� kultur� jak koty czy ryby, czy nawet w�e: kultur� tego samego rodzaju, lecz bardziej skomplikowan� i �ywsz�, poniewa� niemowl�ta, ostatecznie, to jeden z najwy�ej rozwini�tych gatunk�w w�r�d ni�szych kr�gowc�w. Kr�tko m�wi�c, umys�y niemowl�t pracuj� wed�ug w�asnych prawide�, kt�rych nie da si� prze�o�y� na prawid�a umys�u ludzkiego". Jane stara�a si� zachowa� spok�j, ale zupe�nie jej to nie wysz�o. - Czy chce pan przez to powiedzie�, �e Emma... - Potrafi pani my�le� tak jak pani c�rka? - odpowiedzia� pytaniem Holloway. - Nie jeste�my w stanie my�le� jak ma�e dzieci, zupe�nie tak samo jak nie jeste�my w stanie my�le� jak, dajmy na to, pszczo�a. Paradine szykowa� alkohol. - M�wi pan czysto teoretycznie, prawda? - rzuci� przez rami�. Chodzi panu, je�li dobrze zrozumia�em, o to, �e niemowl�ta maj� w�asn�, odr�bn� kultur�, i to o wysokim standardzie inteligencji. - Niezupe�nie. W tej dziedzinie, widzi pan, nie ma miar. Chcia�em jedynie powiedzie�, �e ma�e dzieci rozumuj� w spos�b odmienny od naszego. Co nie znaczy, �e 1 e p s z y - tu ju� wchodzimy w zakres warto�ci wzgl�dnych. My�l dziecka rozwija si� w innej p�aszczy�nie... - Holloway z bolesnym grymasem na twarzy szuka� w�a�ciwych s��w. - To czysta fantazja - wtr�ci� niemal niegrzecznie Paradine, zirytowany aluzjami do Emmy. - Zmys�y niemowl�cia nie r�ni� si� przecie� od naszych. - A kto m�wi, �e si� r�ni�? - zdziwi� si� Holloway. - Dziecko w odmienny spos�b wykorzystuje sw�j umys� i tylko tyle. Z tym, �e to "tylko" najzupe�niej wystarczy! - Usi�uj� zrozumie�... - odezwa�a si� z namys�em Jane. - Jedyne, z czym mi si� to kojarzy, to mikser kuchenny: trzepie ciasto na nale�niki i t�ucze kartofle, ale potrafi r�wnie� wyciska� sok z pomara�czy. - Ciep�o, ciep�o. M�zg jest koloidem, to bardzo skomplikowana maszyneria. Niewiele wiemy o jego mo�liwo�ciach. Nie znamy nawet jego ch�onno�ci. Jedno wiemy na pewno: �e w miar� dojrzewania zwierz�cia z gatunku Homo, m�zg stopniowo si� uwarunkowuje. Przyjmuje zesp� potocznych pewnik�w i odt�d wszelka my�l opiera si� na niekwestionowanych wzorcach. We�my ten przedmiot - Holloway dotkn�� palcem liczyd�a. - Przymierza� si� pan do niego? - Tak, troch� - odpar� Paradine. - Ale niespecjalnie, co? - Prawd� m�wi�c... - A czemu nie? - Bo to kompletnie nie ma sensu - wyzna� z gorycz� Paradine. Nawet w �amig��wce powinna by� jaka� logika. A te zwariowane k�ty... - Pa�ski umys� zosta� uwarunkowany na Euklidesa - stwierdzi� Holloway. - Dlatego ten... przedmiot... nu�y nas i wydaje si� pozbawiony sensu. Dziecko jednak nic nie wie o geometrii euklidesowej. �aden system geometryczny nie zadziwi go wi�c brakiem logiki. Dziecko wierzy w to, co widzi. - Uwa�a pan, �e to urz�dzenie jest tworem czterowymiarowym? - zapyta� wyzywaj�co Paradine. - Nie, przynajmniej nie wida� tego - zaprzeczy� Holloway. - Twierdz� jedynie, �e nasze umys�y, nawyk�e do Euklidesa, widz� tu jedynie bezsensown� gmatwanin� drut�w. Dziecko natomiast, zw�aszcza ma�e, widzi, by� mo�e, co� wi�cej. Te� nie od razu. Z pocz�tku i dla dziecka b�dzie to �amig��wka. Tylko, �e dziecko nie ma hamulc�w w postaci licznych schemat�w my�lowych. - Skleroza arterii rozumowania - wtr�ci�a Jane. Paradine wci�� nie dawa� si� przekona�. - W takim razie niemowl� powinno sobie radzi� z rachunkiem r�niczkowym lepiej ni� Einstein. Nie, nie to chcia�em powiedzie�. Rozumiem mniej wi�cej, o co panu chodzi. Tylko �e... - Cierpliwo�ci. Za��my, �e istniej� dwa systemy geometryczne - upraszczam dla potrzeb rozumowania. Jest geometria nasza, euklidesowa, i ta druga - nazwijmy j� geometri� x. X ma niewiele wsp�lnego z Euklidesem. Opiera si� na innych przes�ankach. Dwa plus dwa nie musi si� tam r�wna� cztery, lecz, dajmy na to - y2; albo w og�le mo�e si� nie sumowa�. Umys� ma�ego dziecka nie jest jeszcze uwarunkowany, je�li nie bra� pod uwag� w�tpliwych czynnik�w dziedziczno�ci i wp�ywu �rodowiska. Wystarczy raz wpoi� dziecku teori� Euklidesa... - Biedne dziecko - westchn�a Jane. Holloway skarci� j� przelotnym spojrzeniem. - Podstawy geometrii euklidesowej. Alfabet matematyki. Rachunki, geometria, algebra - to przychodzi znacznie p�niej. Ten etap rozwoju znamy bardzo dobrze. A teraz - wy��my dziecku podstawowe zasady logiki x... - Zasady? Jakie na przyk�ad? Holloway spojrza� na liczyd�o. - Dla nas pewnie bezsensowne. No. ale my mamy nawyk my�lenia po euklidesowemu. Paradine nala� sobie whisky bez rozcie�czania. - To przera�aj�ce, co pan m�wi. Pan nie ogranicza zjawiska do matematyki. - Racja. W og�le go nie ograniczam. Nie by�bym w stanie. Nie jestem przecie� uwarunkowany logik� x. - Oto mamy odpowied� - odetchn�a z ulg� Jane. - Kto w takim razie pos�uguje si� logik� x? Bo w�a�nie tylko kto� taki m�g� wykona� zabawki, kt�rych rzekome dzia�anie przed chwil� nam pan opisa�. Holloway pokiwa� g�ow� gwa�townie mrugaj�c oczami spoza grubych szkie�. - Niewykluczone, �e tacy ludzie istniej�. - Gdzie? - Mo�e wol� si� nie ujawnia�. - Nadludzie? - Sam chcia�bym wiedzie�. Widzi pan, panie Paradine, znowu potykamy si� o brak miarki. Wedle naszych standard�w, tacy ludzie mog� by� dla nas w pewnych sprawach absolutnie niedo�cigli. R�nica nie le�y w ilo�ci, lecz w jako�ci. Oni inaczej m