2893

Szczegóły
Tytuł 2893
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2893 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2893 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2893 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

JEAN M. AUEL RZEKA POWROTU Dla Lenory, ostatniej, kt�ra pojawi�a si� w domu i kt�rej imienniczka wyst�puje na tych stronach, i dla Michaela, kt�ry z ni� razem patrzy w przysz�o��, i dla Dustina Joyce'a oraz Wendy - z mi�o�ci� ROZDZIA� 1 Przez panuj�c� kurzaw� kobieta dostrzeg�a jakie� poruszenia i pomy�la�a, �e to pewnie Wilk, kt�ry przedtem wysforowa� si� przed nich. Z niepokojem zerkn�a na swojego towarzysza i znowu poszuka�a wzrokiem Wilka, wyt�aj�c oczy, �eby cokolwiek dostrzec w�r�d tuman�w py�u. - Jondalar! Patrz! - zawo�a�a, wskazuj�c przed siebie. Po lewej stronie rysowa�y si� kontury kilku sto�kowatych namiot�w, ledwie dostrzegalne przez niesiony wiatrem kurz. Wilk sta� ze zje�onym karkiem naprzeciw kilku dwuno�nych istot, kt�re zacz�y wy�ania� si� z kurzu, z oszczepami wymierzonymi prosto w nadje�d�aj�cych. - Chyba doszli�my do rzeki, ale nie my jedni chcemy tutaj obozowa� - powiedzia� m�czyzna i �ci�gn�� lejce, �eby zatrzyma� konia. Kobieta napr�y�a mi�nie ud, co by�o jej sygna�em dla konia, tak odruchowym, �e nawet nie zdawa�a sobie sprawy, i� rozkazuje co� zwierz�ciu. Us�ysza�a gro�ny warkot i zobaczy�a, �e Wilk zmieni� postaw� z obronnej w agresywn�. By� got�w do ataku! Gwizdn�a ostro i przenikliwie. D�wi�k przypomina� nawo�ywanie ptaka, ale takiego ptaka nikt nigdy nie s�ysza�. Wilk przesta� si� skrada� i skoczy� ku siedz�cej na koniu kobiecie. - Wilk! Do nogi! - powiedzia�a, sygnalizuj�c jednocze�nie r�k�. Wilk pobieg� truchtem obok bu�anej koby�y i razem zbli�ali si� do ludzi stoj�cych mi�dzy nimi a namiotami. Poryw wiatru, podnosz�cy drobinki lessowej ziemi, zakr�ci� wok� nich, zas�aniaj�c widok na oszczepnik�w. Ayla prze�o�y�a nog� i ze�lizgn�a si� z ko�skiego grzbietu. Ukl�k�a ko�o Wilka, jedn� r�k� obj�a go za kark, a drug� po�o�y�a wzd�u� jego klatki piersiowej, �eby go uspokoi� i przytrzyma� w razie potrzeby. W jego gardle wzbiera� warkot, a mi�nie mia� napi�te, przygotowane do skoku. Spojrza�a na Jondalara. Cienka warstewka sproszkowanej ziemi pokrywa�a ramiona i d�ugie blond w�osy wysokiego m�czyzny i zamienia�a ciemnobr�zow� sier�� jego konia w bardziej pospolit� w�r�d tego gatunku, ja�niejsz� ma��. Tak samo wygl�da�y ona z Whinney. Chocia� by� to dopiero pocz�tek lata, silne wiatry, wiej�ce od masywnych lodowc�w na p�nocy, wysuszy�y ju� stepy na po�udnie od lodu. Poczu�a, �e Wilk si� napi�� i szarpn�� w jej ramionach, i zobaczy�a now� posta�, kt�ra wy�oni�a si� spoza ludzi z oszczepami. Ubrana by�a tak, jak stary szaman, Mamut, m�g�by si� ubra� na jak�� wa�n� ceremoni�: w mask� z rogami �ubra oraz ubranie pomalowane i ozdobione tajemniczymi symbolami. Mamut energicznie pomacha� w ich kierunku lask� i zawo�a�: - Odejd�cie, z�e duchy! Zostawcie to miejsce! Ayli zdawa�o si�, �e to by� kobiecy g�os, ale nie by�a pewna. S�owa jednak zosta�y wypowiedziane w mamutoi. Mamutszamanka zrobi�a ku nim wypad, znowu potrz�saj�c lask�, a Ayla mocno przytrzyma�a Wilka. Potem przebrana figura zacz�a �piewa� i ta�czy�, potrz�sa� lask�, podsuwa� si� ku nim szybkimi krokami i natychmiast si� cofa�, jak gdyby pr�bowa�a ich wystraszy� i przegna�. Z pewno�ci� uda�o jej si� przestraszy� konie. Ayl� zdziwi�a gotowo�� Wilka do ataku; wilki rzadko kiedy grozi�y ludziom. Przypomnia�a sobie jednak zachowania dzikich wilk�w, kt�re dawno temu obserwowa�a, i zrozumia�a sytuacj�. Kiedy uczy�a si� polowa�, cz�sto obserwowa�a wilki i wiedzia�a, �e by�y czu�e i lojalne - wobec w�asnego stada. Natychmiast jednak reagowa�y na obcych i odgania�y ich od swojego terytorium; czasami nawet zabija�y inne wilki w obronie tego, co uwa�a�y za swoj� w�asno��. Dla male�kiego wilczego szczeniaka, kt�rego znalaz�a i przynios�a do ziemianki Mamutoi, Ob�z Lwa sta� si� jego stadem; innych ludzi traktowa� wi�c jak obce wilki. Kiedy jeszcze by� szczeniakiem, warcza� na obcych, kt�rzy przychodzili z wizyt�. Teraz, na nieznanym terenie, nale��cym by� mo�e do innego stada, w naturalny spos�b przyj�� postaw� obronn� wobec obcych, szczeg�lnie �e ci obcy byli wrogo usposobieni i wymachiwali oszczepami. Dlaczego ludzie tego obozu uzbroili si� w oszczepy? Ayli zdawa�o si�, �e w za�piewie Mamuta jest co� znajomego, i po chwili to rozpozna�a. By�y to s�owa �wi�tego, archaicznego j�zyka, rozumianego tylko przez Mamut�w. Ayla nie rozumia�a wszystkiego, poniewa� Mamut dopiero zaczyna� j� uczy� tego j�zyka, uchwyci�a jednak znaczenie g�o�nej za�piewki, zasadniczo takie samo jak uprzednio wykrzykiwanych s��w, chocia� wyra�one w nieco uprzejmiejszej formie. By�o to napomnienie duch�w dziwnego wilka i ludzi-koni, �eby odesz�y i zostawi�y ludzi w spokoju, �eby wr�ci�y do �wiata duch�w, do kt�rego przynale��. M�wi�c w j�zyku zelandoni, �eby ludzie z obozu jej nie zrozumieli, Ayla przet�umaczy�a Jondalarowi s�owa Mamuta. - Oni my�l�, �e jeste�my duchami? No, oczywi�cie! - powiedzia�. - Powinienem by� wiedzie�. Boj� si� nas. To dlatego gro�� nam oszczepami. Ayla, to nas mo�e czeka� przy ka�dym spotkaniu z lud�mi w czasie tej podr�y. Jeste�my przyzwyczajeni do zwierz�t, ale dla wi�kszo�ci ludzi konie i wilki zawsze oznacza�y tylko jedzenie i futra. - Mamutowie na Letnim Spotkaniu te� byli na pocz�tku bardzo zdenerwowani. Troch� to potrwa�o, zanim przyzwyczaili si� do blisko�ci koni i Wilka, ale w ko�cu pogodzili si� z tym - odpar�a Ayla. - Kiedy pierwszy raz otworzy�em oczy w jaskini w twojej dolinie i zobaczy�em, jak pomagasz Whinney przy porodzie, my�la�em, �e lew mnie zabi� i obudzi�em si� w �wiecie duch�w. Mo�e te� powinienem zsi��� i pokaza� im, �e jestem m�czyzn�, a nie jakim� zro�ni�tym z Zawodnikiem duchem cz�owieko-konia. Jondalar zsiad�, ale trzyma� postronek przyczepiony do zrobionej przez siebie uprz�y. Zawodnik podrzuca� �bem i stara� si� cofn�� przed posuwaj�c� si� do przodu Mamutem-szamank�, kt�ra wci�� potrz�sa�a lask� i g�o�no za�piewywa�a. Whinney sta�a za kl�cz�c� kobiet�, ze spuszczonym na jej ramiona �bem. Ayla nie u�ywa�a postronk�w ani uprz�y do prowadzenia konia. Kierowa�a nim wy��cznie uciskiem n�g i ruchami cia�a. Na d�wi�k dziwnego j�zyka, kt�rym m�wi�y duchy, i na widok zsiadaj�cego Jondalara, szamanka zacz�a �piewa� g�o�niej, b�aga�a duchy, �eby odesz�y, obiecywa�a im odprawienie ceremonii, pr�bowa�a je zjedna� obietnic� podark�w. - Chyba powinni�my jej wyja�ni�, kim jeste�my - powiedzia�a Ayla. - Ta Mamut jest coraz bardziej niespokojna. Jondalar trzyma� postronek tu� przy �bie ogiera. Zawodnik by� podniecony i pr�bowa� stan�� d�ba, a Mamut - z jej lask� i krzykami - tylko si� do zdenerwowania dok�ada�a. Nawet Whinney wygl�da�a na gotow� do ucieczki, a na og� by�a znacznie spokojniejsza ni� jej pobudliwy potomek. - Nie jeste�my duchami! - zawo�a� Jondalar, kiedy Mamut przerwa�a dla nabrania tchu. - Ja jestem w podr�y, a ona... - Tu wskaza� na Ayl�. - ...jest Mamutoi z Ogniska Mamuta. Ludzie zerkali na siebie pytaj�co, a szamanka przesta�a krzycze� i ta�czy�, chocia� nadal potrz�sa�a lask� od czasu do czasu, uwa�nie im si� przygl�daj�c. Mo�e to s� duchy, kt�re wyprawiaj� jakie� sztuczki, ale przynajmniej zmusi�a je do m�wienia zrozumia�ym dla wszystkich j�zykiem. Wreszcie odezwa�a si�: - Dlaczego mamy wam wierzy�? Sk�d mamy wiedzie�, �e nie pr�bujecie nas oszuka�? Powiadasz, �e ona jest z Ogniska Mamuta, ale gdzie jej oznaka? Nie ma tatua�u na twarzy. Ayla zabra�a g�os: - Nie powiedzia�, �e jestem Mamutem. Powiedzia�, �e jestem z Ogniska Mamuta. Stary Mamut z Obozu Lwa uczy� mnie, zanim odesz�am, ale nie doko�czy�am treningu. Mamut posz�a naradzi� si� z dwojgiem stoj�cych opodal ludzi, a potem wr�ci�a. - Ten - powiedzia�a, wskazuj�c na Jondalara - twierdzi, �e jest go�ciem. Chocia� m�wi zupe�nie dobrze, ale s�ycha� w jego mowie tony obcego j�zyka. Ty m�wisz, �e jeste� Mamutoi, a jednak co� w twoim g�osie jest nie-Mamutoi. Jondalar wstrzyma� oddech i czeka�. Ayla rzeczywi�cie wymawia�a s�owa w niezwyk�y spos�b. Pewnych d�wi�k�w nie umia�a dok�adnie odtworzy� i spos�b, w jaki je wymawia�a, by� wyj�tkowy. Nie by�o w�tpliwo�ci co do tego, co chcia�a powiedzie�, i jej spos�b m�wienia nie by� nieprzyjemny - Jondalar go wr�cz lubi� - ale by� inny. To nie ca�kiem by� obcy akcent; to by�o co� wi�cej i co� odmiennego. A jednak to by�o w�a�nie to: akcent, ale akcent j�zyka, kt�rego prawie nikt nie s�ysza�, a gdyby s�ysza�, nie uzna�by tego za j�zyk. Ayla m�wi�a z akcentem trudnego, gard�owego, ograniczonego d�wi�kowo j�zyka ludzi, kt�rzy przyj�li osierocon� dziewczynk� i j� wychowali. - Nie urodzi�am si� w�r�d Mamutoi - powiedzia�a Ayla, nadal trzymaj�c Wilka, chocia� ju� nie warcza�. - Sam Mamut zaadoptowa� mnie do Ogniska Mamuta. Ludzie w podnieceniu zacz�li m�wi� wszyscy naraz, a Mamut odby�a kolejn� narad� z par� ludzi. - Skoro nie nale�ycie do �wiata duch�w, to jak panujecie nad wilkiem i nakazujecie koniom, �eby was nosi�y na grzbietach? - To nie jest trudne, je�li si� je znajdzie, kiedy s� ma�e - odpar�a Ayla. - M�wisz, jakby to by�o bardzo proste. W tym musi by� co� wi�cej! - Mamut nie mia�a zamiaru da� si� oszuka� tej kobiecie, sama te� by�a przecie� z Ogniska Mamuta! - By�em przy tym, kiedy przynios�a wilcze szczeni� do ziemianki - pr�bowa� wyja�ni� Jondalar. - By�o takie ma�e, �e jeszcze ssa�o, i by�em pewien, �e zdechnie. Ale ona je karmi�a posiekanym mi�sem i zup�, nawet w �rodku nocy, jakby to by�o niemowl�. Wszyscy byli zdziwieni, �e prze�y�o i zacz�o rosn��, ale to by� dopiero pocz�tek. Potem nauczy�a je zachowywa� si� tak, jak chcia�a - nie za�atwia� si� w ziemiance, nie chapa� z�bami dzieci, nawet kiedy robi�y mu krzywd�. Gdybym przy tym nie by�, nie uwierzy�bym, �e wilka mo�na tyle nauczy� i �e tyle potrafi zrozumie�. To prawda, �e potrzeba tu czego� wi�cej ni� tylko znalezienia za m�odu. Ona si� nim opiekowa�a jak dzieckiem. Jest matk� tego zwierz�cia i dlatego ono robi to, czego ona chce. - A co z ko�mi? - spyta� m�czyzna stoj�cy obok szamanki. Przypatrywa� si� uwa�nie pe�nemu werwy ogierowi i wysokiemu m�czy�nie, kt�ry nad nim panowa�. - Tak samo jest z ko�mi. Mo�esz je nauczy�, je�li znajdziesz je, kiedy s� m�ode, i zaopiekujesz si� nimi. To zajmuje sporo czasu i wymaga cierpliwo�ci, ale jest mo�liwe. Ludzie opu�cili swoje oszczepy i s�uchali z wielkim zainteresowaniem. Nigdy nie s�yszano o duchach, kt�re potrafi� m�wi� normalnym j�zykiem, ale te wszystkie opowie�ci o matkowaniu zwierz�tom by�y dok�adnie takie, z jakich znane s� duchy- s�owa, kt�re nie ca�kiem s� tym, czym si� wydaj�. G�os zabra�a jedna z kobiet: - Nie znam si� na matkowaniu zwierz�tom, ale wiem, �e Ognisko Mamuta nie adoptuje obcych i nie robi z nich Mamutoi. To nie jest zwyk�e ognisko domowe. Jest po�wi�cone Tym Kt�rzy S�u�� Matce. Ludzie wybieraj� Ognisko Mamuta, albo te� zostaj� wybrani. Mam krewnych w Obozie Lwa. Mamut jest bardzo stary, jest chyba najstarszym �ywym cz�owiekiem. Dlaczego mia�by kogo� adoptowa�? I nie s�dz�, by Lud� na to pozwoli�a. Bardzo trudno uwierzy� w to, co opowiadacie, i nie widz� powodu, dla kt�rego mieliby�my uwierzy�. Ayla wyczu�a jak�� sprzeczno�� w sposobie m�wienia kobiety, lub raczej osobliwo�� towarzysz�c� jej s�owom: zesztywnienie karku, napi�cie mi�ni ramion, niespokojny wyraz twarzy. Zdawa�o si�, �e spodziewa si� nieprzyjemno�ci. Nagle Ayla zrozumia�a, �e to nie by�a pomy�ka; kobieta umy�lnie wplot�a k�amstwo do swojego stwierdzenia, subteln� pu�apk� s�own�. Ze wzgl�du jednak na swoje wyj�tkowe dzieci�stwo Ayla wyra�nie to dostrzeg�a. Ludzie, kt�rzy wychowali Ayl�, znani byli jako p�askog�owi, cho� sami nazywali si� klanem. Ich spos�b porozumiewania si� by� precyzyjny i pe�en niuans�w, chocia� zasadniczo bezs�owny. Niewielu tylko ludzi wiedzia�o, �e w og�le mieli j�zyk. Ich zdolno�� artyku�owania s��w by�a ograniczona i cz�sto pomawiano ich, �e nie s� w pe�ni lud�mi, a tylko zwierz�tami nie znaj�cymi mowy. U�ywali j�zyka gest�w i znak�w, ale nie by� on przez to mniej z�o�ony ni� j�zyk sk�adaj�cy si� ze s��w. Te kilka s��w, kt�re klan wymawia� - Jondalar mia� trudno�ci z powt�rzeniem ich, tak jak Ayla nie ca�kiem potrafi�a wym�wi� pewne d�wi�ki z j�zyka zelandoni czy mamutoi - by�y artyku�owane w bardzo specyficzny spos�b i na og� u�ywane do podkre�lenia gest�w albo jako imiona ludzi i rzeczy. Niuanse i odcienie zaznaczano zachowaniem si�, postaw�, wyrazem twarzy, kt�re przydawa�y j�zykowi g��bi i zr�nicowania, tak jak ton i modulacja g�osu czyni� to z j�zykiem s�ownym. Ale przy tak jawnych �rodkach porozumiewania si� powiedzenie nieprawdy by�o niemo�liwe; klan nie umia� k�ama�. W trakcie nauki porozumiewania si� gestami Ayla nauczy�a si� dostrzega� i rozumie� nieznaczne sygna�y ruch�w cia�a i wyrazu twarzy; bez tego nie by�o pe�nego porozumienia. Kiedy na nowo uczy�a si� s�ownej komunikacji od Jondalara i potem nabiera�a wprawy w j�zyku mamutoi, odkry�a, �e odbiera mimowolne sygna�y zawarte w drobnych ruchach mi�ni twarzy i postawie ludzi, kt�rzy porozumiewali si� s�owami, mimo �e takie gesty nie by�y �wiadomie zamierzone jako cz�� j�zyka. Odkry�a, �e rozumie wi�cej ni� s�owa, chocia� na pocz�tku by�a tym zmartwiona i zmieszana, poniewa� wymawiane s�owa nie zawsze odpowiada�y dawanym sygna�om, a ona nie zna�a poj�cia k�amstwa. Najbli�sze nieprawdy by�o dla niej powstrzymanie si� od m�wienia. Nauczy�a si� w ko�cu, �e pewne drobne k�amstwa uwa�ano za uprzejmo��. Ale dopiero kiedy zrozumia�a humor - polegaj�cy na og� na powiedzeniu jednej rzeczy, ale sugerowaniu czego� innego - nagle poj�a natur� m�wionego j�zyka i ludzi, kt�rzy si� nim pos�ugiwali. Dopiero wtedy jej zdolno�� interpretowania nie�wiadomych sygna��w doda�a nieoczekiwanego wymiaru jej umiej�tno�ciom s�ownym; uzyska�a niemal niesamowit� zdolno�� rozumienia, co rozm�wca rzeczywi�cie mia� na my�li. Dawa�o jej to niezwyk�� przewag�. Chocia� sama nie potrafi�a k�ama�, wiedzia�a na og�, kiedy kto� inny nie m�wi� prawdy. - W Obozie Lwa nie by�o nikogo o imieniu Lutie, jak d�ugo ja tam by�am. - Ayla zdecydowa�a si� na otwarto��. - Tulie jest przyw�dczyni�, a jej brat, Talut, jest przyw�dc�. Kobieta nieznacznie skin�a g�ow�, a Ayla m�wi�a dalej: - Wiem, �e na og� cz�owiek po�wi�ca si� Ognisku Mamuta, nie za� jest adoptowany. Talut i Nezzie mieli mnie adoptowa�, Talut nawet powi�kszy� ziemiank�, �eby zrobi� zimowe schronienie dla koni, ale stary Mamut wszystkich zaskoczy�. Powiedzia�, �e nale�� do Ogniska Mamuta, �e si� przy nim urodzi�am. - Je�li przysz�a� z tymi ko�mi do Obozu Lwa, to rozumiem, dlaczego stary Mamut to powiedzia� - odezwa� si� stoj�cy obok m�czyzna. Kobieta spojrza�a na niego z oburzeniem i co� wyszepta�a. Znowu naradzali si� we tr�jk� z szamank�. M�czyzna uwierzy�, �e obcy to prawdopodobnie ludzie, a nie podst�pne duchy - a nawet je�li duchy, to nieszkodliwe - ale nie wierzy�, �e s� dok�adnie tymi, za kogo si� podaj�. T�umaczenie dziwnego zachowania si� zwierz�t, jakie da� wysoki m�czyzna, by�o zbyt proste, ale bardzo go zaciekawi�o. Intrygowa�y go konie i wilk. Kobiecie wydawa�o si�, �e m�wili zbyt otwarcie i zbyt du�o, i by�a pewna, �e kry�o si� tam wi�cej, ni� kt�rekolwiek z nich przyzna�o. Nie ufa�a im i nie chcia�a mie� z nimi nic wsp�lnego. Szamank� zaakceptowa�a ich jako ludzi dopiero wtedy, kiedy nasun�o jej si� inne wyja�nienie nadzwyczajnego zachowania zwierz�t, znacznie bardziej prawdopodobne dla kogo� znaj�cego si� na rzeczy. By�a pewna, �e ta kobieta o jasnych w�osach jest pot�nym Przywo�ywaczem, i stary Mamut musia� wiedzie�, �e urodzi�a si� z niesamowitym darem panowania nad zwierz�tami. Mo�e i m�czyzna te�... P�niej, jak ju� dotr� na Letnie Spotkanie, warto b�dzie porozmawia� z Obozem Lwa, a i Mamutowie z pewno�ci� maj� co� do powiedzenia na temat tej pary. �atwiej by�o uwierzy� w magi� ni� w niedorzeczny pomys�, �e zwierz�ta mo�na oswoi�. Nie mogli doj�� do porozumienia. Kobieta nie czu�a si� dobrze w towarzystwie obcych, niepokoili j�. Gdyby si� zastanowi�a, musia�aby przyzna�, �e si� ich boi. Nie chcia�a mie� w pobli�u tak otwartych przejaw�w nadprzyrodzonej mocy, ale j� przeg�osowano. M�czyzna zabra� g�os: - To miejsce, gdzie rzeki si� ��cz�, jest dobre na obozowisko. Nieraz ju� uda�o nam si� tu polowanie i stado olbrzymich jeleni, megaceros�w, idzie w t� stron�. Powinny tu by� za kilka dni. Nie mamy nic przeciwko temu, �eby�cie rozbili sw�j ob�z w pobli�u i przy��czyli si� do naszych �ow�w. - Wdzi�czni jeste�my za zaproszenie - powiedzia� Jondalar. - Je�li mo�emy, to przenocujemy dzisiaj obok, ale rano musimy ruszy� w drog�. To by�o ograniczone zaproszenie, nie tak serdeczne jak te, z kt�rymi spotyka� si� ze strony obcych w czasie podr�y piechot� ze swoim bratem. Formalne przywitanie, dane w imieniu Matki, ofiarowywa�o co� wi�cej ni� go�cinno��. By�o uznawane za zaproszenie do przy��czenia si�, do pozostania na pewien czas w�r�d gospodarzy. Ograniczone zaproszenie, jakie wypowiedzia� m�czyzna, wyra�a�o niepewno��, ale przynajmniej nie gro�ono im ju� oszczepami. - W takim razie, w imieniu Matki, podzielcie si� przynajmniej z nami wieczornym posi�kiem, jak r�wnie� zjedzcie z nami rano. - Przyw�dca uzna�, �e co najmniej tyle mo�e zaproponowa�, a Jondalar wyczuwa�, �e by�by sk�onny powiedzie� wi�cej. - W imieniu Wielkiej Matki Ziemi z przyjemno�ci� zjemy z wami dzisiaj, kiedy ju� roz�o�ymy nasz ob�z - zgodzi� si� Jondalar. - Ale rano musimy wyruszy� bardzo wcze�nie. - Dok�d idziecie w takim po�piechu? Chocia� �y� w�r�d nich przez d�ugi czas i zna� ich spos�b bycia, bezpo�rednio�� pytania, tak typowa dla Mamutoi, zaskoczy�a Jondalara, tym bardziej �e zada� je obcy cz�owiek. Pytanie przyw�dcy by�oby uwa�ane za nieco niegrzeczne w�r�d ludzi Jondalara; nie jaka� niewybaczalna nieuprzejmo��, po prostu oznaka niedojrza�o�ci czy te� nieznajomo�ci bardziej subtelnego i po�redniego sposobu wyra�ania si� znaj�cych si� na rzeczy doros�ych. Ale Jondalar wiedzia�, �e otwarto�� i bezpo�rednio�� by�y uwa�ane za w�a�ciwy spos�b obcowania w�r�d Mamutoi, podejrzany za� by� brak otwarto�ci, cho� ich spos�b bycia nie by� a� tak ca�kowicie szczery, na jaki wygl�da�. Istnia�y niuanse. Wszystko zale�a�o od tego, jak wyra�ano otwarto��, jak by�a przyjmowana i co pozosta�o nie dopowiedziane. Ale otwarta ciekawo�� przyw�dcy tego obozu by�a, zdaniem Mamutoi, ca�kowicie na miejscu. - Id� do domu i zabieram t� kobiet� ze sob� - odpowiedzia� Jondalar. - Co za r�nic� zrobi jeden czy dwa dni? - M�j dom jest daleko na zach�d. By�em w podr�y... Jondalar przerwa�, �eby pomy�le�. - Cztery lata, a powrotna droga zabierze nam rok, je�li b�dziemy mieli szcz�cie. Mamy przed sob� niebezpieczne przej�cia, rzeki i lodowiec, i nie chc� dotrze� do nich o z�ej porze roku. - Na zach�d? Wygl�da, jakby�cie podr�owali na po�udnie. - To prawda. Idziemy do Morza Czarnego i Wielkiej Matki Rzeki. B�dziemy podr�owa� wzd�u� jej biegu. - M�j kuzyn kilka lat temu poszed� na zach�d na wypraw� handlow�. Opowiada� potem o ludziach, kt�rzy mieszkaj� blisko rzeki i te� nazywaj� j� Wielk� Matk� - powiedzia� m�czyzna. - My�la�, �e to ta sama rzeka. Zale�y, jak daleko w g�r� rzeki chcesz p�j��, ale jest przej�cie na po�udnie od Wielkiego Lodu i na p�noc od zachodnich g�r. Gdyby� poszed� t� drog�, podr� by�aby znacznie kr�tsza. - Talut m�wi� mi o tej p�nocnej trasie, ale nikt nie jest pewien, czy to ta sama rzeka. Je�li nie, to szukanie w�a�ciwej mog�oby zabra� wi�cej czasu. Przyszed�em drog� po�udniow� i znam t� tras�. Poza tym mam krewnych w�r�d Rzecznych Ludzi. M�j brat wzi�� za towarzyszk� �ycia kobiet� z Sharamudoi i mieszka�em z nimi. Chcia�bym ich jeszcze raz zobaczy�. To chyba ostatnia szansa. - Handlujemy z Rzecznymi Lud�mi... Wydaje mi si�, �e s�ysza�em co� o jakich� obcych, rok czy dwa lata temu, �yj�cych z t� grup�, do kt�rej przy��czy�a si� kobieta z Mamutoi. Tak, pami�tam, �e to byli dwaj bracia. Sharamudoi maj� inne obyczaje, ale o ile dobrze pami�tam, ona i jej towarzysz mieli zosta� po��czeni z inn� par� - chyba jaki� rodzaj adopcji. Zaprosili wszystkich Mamutoi, kt�rzy chcieli przyj��. Wielu wtedy posz�o, a jeden czy dw�ch jeszcze raz si� potem tam wybra�o. - To by� m�j brat, Thonolan - powiedzia� Jondalar, zadowolony, �e s�owa przyw�dcy potwierdza�y jego opowie��, cho� nadal nie umia� bez b�lu wym�wi� imienia brata. - To by�y jego za�lubiny. Po��czy� si� z Jetamio i zostali wsp� towarzyszami z Markeno i Tholie. To Tholie nauczy�a mnie m�wi� w mamutoi. - Tholie jest moj� dalek� kuzynk�, a ty jeste� bratem jednego z jej wsp�towarzyszy �ycia? - M�czyzna zwr�ci� si� do swojej siostry: - Thurie, ten cz�owiek to powinowaty. Musimy go tutaj przyj��. - Nie czekaj�c na jej odpowied�, powiedzia�: - Jestem Rutan, przyw�dca Obozu Soko�a. Witaj w imieniu Mut, Wielkiej Matki. Kobieta nie mia�a wyboru. Nie mog�a przynie�� bratu wstydu, odmawiaj�c powitania go�ci wraz z nim, chocia� mia�a zamiar powiedzie� mu na osobno�ci kilka celnie dobranych s��w. - Jestem Thurie, przyw�dczyni Obozu Soko�a. W imieniu Matki witam was tutaj. Latem jeste�my Obozem Ostnicy. Nie by�o to najcieplejsze powitanie, jakie kiedykolwiek otrzyma�. Jondalar wyczu� rezerw�. Wita�a ich "tutaj", w tym konkretnym miejscu, ale to by�o tylko tymczasowe miejsce postoju. Wiedzia�, �e nazwa Ob�z Ostnicy okre�la ka�de miejsce pobytu w czasie letnich polowa�. Mamutoi prowadzili zim� osiad�y tryb �ycia, a ta grupa, jak wszystkie inne, mieszka�a w sta�ym obozowisku w jednej lub dw�ch du�ych p�podziemnych ziemiankach, albo w szeregu ma�ych, kt�re razem nazwane by�y Obozem Soko�a. Tam ich nie zaprasza�a. - Jestem Jondalar z Zelandonii, pozdrawiam ci� w imieniu Wielkiej Matki Ziemi, kt�r� my nazywamy Doni. - Mamy zapasowe miejsca do spania w namiocie mamuta - powiedzia�a Thurie. - Ale nie wiem... zwierz�ta... - Je�li nie macie nic przeciwko temu - powiedzia� w imi� grzeczno�ci Jondalar - to by�oby nam �atwiej rozbi� w pobli�u w�asny ob�z ni� zatrzyma� si� w waszym. Doceniamy wasz� go�cinno��, ale konie musz� si� pa��. Nasz namiot znaj� i wr�c� do niego. Mog� si� niepokoi�, podchodz�c do waszego obozu. - Oczywi�cie - z ulg� odpar�a Thurie. Ona by si� tak�e niepokoi�a ko�mi. Ayla uzna�a, �e te� powinna wymieni� pozdrowienia. Wilk wydawa� si� troch� spokojniejszy i ostro�nie rozlu�ni�a u�cisk wok� jego szyi. Nie mog� tu wiecznie siedzie� i trzyma� Wilka - pomy�la�a. Kiedy wsta�a, pr�bowa� na ni� wskoczy�, ale da�a mu znak, �eby siad�. Nie wyci�gaj�c r�k i nie podchodz�c bli�ej, Rutan powita� j� w obozie. Odpowiedzia�a mu zgodnie z obyczajem: - Jestem Ayla z Mamutoi, z Ogniska Mamuta. Pozdrawiam ci� w imieniu Mut. Thurie doda�a swoje powitanie, ograniczaj�c je wy��cznie do tego miejsca, tak jak to zrobi�a wobec Jondalara. Ayla odpowiedzia�a formalnym zwrotem. Pragn�a, by byli bardziej przyjacielscy, ale czu�a, �e nie mo�e ich wini�. Widok zwierz�t dobrowolnie podr�uj�cych z lud�mi m�g� przestraszy�. Ayla z b�lem serca zda�a sobie spraw� z tego, �e nie wszyscy b�d� tak otwarci na dziwne nowo�ci jak Talut, i poczu�a t�sknot� za drogimi jej lud�mi z Obozu Lwa. Ayla zwr�ci�a si� do Jondalara: - Wilk ju� nie jest w agresywnym nastroju. My�l�, �e b�dzie mnie s�ucha�, ale wol� mie� co� do przytrzymania go, jak d�ugo jeste�my w tym obozie, a tak�e na potem, je�li spotkamy innych ludzi - powiedzia�a to w zelandoni, bo nie s�dzi�a, �e mo�e swobodnie m�wi� w obecno�ci tych ludzi, chocia� tak bardzo by chcia�a. - Mo�e co� podobnego do uprz�y Zawodnika, Jondalarze. Jest du�o zapasowych rzemieni i sznur�w na dnie jednego z moich koszy. Musz� go nauczy�, �eby nie rzuca� si� tak na obcych; musi nauczy� si� sta� spokojnie tam, gdzie mu ka��. Wilk z pewno�ci� zrozumia�, �e we wzniesieniu oszczep�w czai�a si� gro�ba. Nie mog�a go przecie� wini� za to, �e rzuci� si� w obronie ludzi i koni stanowi�cych jego dziwne stado. Z jego punktu widzenia post�pi� s�usznie, ale nie mo�na by�o tego pochwala�. Nie m�g� traktowa� wszystkich ludzi, kt�rych spotkaj� w czasie tej w�dr�wki jak obcych wilk�w. B�dzie musia�a go nauczy� innego zachowania, wi�kszego opanowania przy spotkaniu z obcymi. W trakcie tych rozmy�la� zacz�a si� zastanawia�, czy istniej� inni ludzie, kt�rzy zrozumiej�, �e wilk mo�e reagowa� na �yczenia kobiety lub �e konie mog� pozwoli� ludziom na jazd� na swoich grzbietach. - Zosta� tu z nim. P�jd� po postronek - powiedzia� Jondalar. Nie puszczaj�c wodzy Zawodnika, mimo �e ogier ju� si� uspokoi�, zaczai szuka� sznura w koszu przymocowanym do grzbietu Whinney. Wrogo�� obozu nieco opad�a i ludzie nie wydawali si� ostro�niejsi, ni� byliby wobec jakichkolwiek nieznajomych. Patrzyli tak, jakby ich ciekawo�� przemog�a strach. R�wnie� Whinney si� uspokoi�a. Jondalar drapa� j�, klepa� i czule do niej przemawia�, przeszukuj�c jednocze�nie kosze. �ywi� bardzo ciep�e uczucia do krzepkiej koby�y i chocia� kocha� bujny temperament Zawodnika, podziwia� te� spok�j i cierpliwo�� Whinney. Wywiera�a uspokajaj�cy wp�yw na m�odego ogiera. Przywi�za� wodze Zawodnika do rzemienia przytrzymuj�cego kosze na grzbiecie Whinney. Jondalar cz�sto marzy� o tym, by m�c panowa� nad Zawodnikiem, jak Ayla nad Whinney, bez uprz�y czy postronka. Ale w miar� jak d�u�ej je�dzi� na zwierz�ciu, zacz�� odkrywa� niezwyk�� wra�liwo�� ko�skiej sk�ry i jego podatno�� na dotyk. Zacz�� wi�c kierowa� Zawodnikiem uciskiem n�g i zmianami postawy. Ayla wraz z Wilkiem podeszli do koby�y. Kiedy Jondalar podawa� jej sznur, powiedzia� cicho: - Nie musimy tu zostawa�, Aylo. Jeszcze jest wcze�nie. Mo�emy znale�� inne miejsce, nad t� rzek� albo nad inn�. - My�l�, �e dobrze by�oby, gdyby Wilk zacz�� si� przyzwyczaja� do ludzi, szczeg�lnie obcych ludzi, i chocia� nie s� zbyt przyja�ni, nie mam nic przeciwko wizycie u nich. To s� Mamutoi, moi ludzie. To mog� by� ostatni Mamutoi, jakich kiedykolwiek zobacz�. Ciekawe, czy id� na Letnie Spotkanie. Mo�e wezm� pozdrowienia dla Obozu Lwa. Ayla i Jondalar rozbili w�asny ob�z niedaleko Obozu Ostnicy, w g�r� du�ego dop�ywu rzeki. Zdj�li �adunki z koni i pu�cili zwierz�ta wolno na traw�. Ayla prze�y�a chwil� niepokoju, kiedy odesz�y od obozu i znikn�y jej z oczu w kurzawie. Podr�owali prawym brzegiem du�ej rzeki, ale w pewnej od niej odleg�o�ci. Rzeka kierowa�a si� na po�udnie, ale p�yn�a zakosami, i g��boki w�w�z, jaki wy��obi�a na r�wninie, wi� si� i zmienia� kierunek. Trzymaj�c si� step�w powy�ej rzecznej doliny, podr�nicy szli prostsz� drog�, ale wystawieni byli na nieustanny wiatr, ostre promienie s�o�ca i deszcz. - Czy to jest rzeka, o kt�rej m�wi� Talut? - spyta�a Ayla, rozwijaj�c futrzane �piwory. M�czyzna si�gn�� do jednego z koszy i wyj�� do�� du�y p�at mamuciego k�a z naci�tymi znakami. Spojrza� w zamglone niebo w kierunku, z kt�rego bi�o niezwykle jaskrawe, ale rozproszone �wiat�o, a potem na zamazany krajobraz. By�o p�ne popo�udnie, tyle m�g� powiedzie�, ale niewiele wi�cej. - Nie wiem - powiedzia�, odk�adaj�c map�. - Nie widz� �adnych znak�w rozpoznawczych, a normalnie mierz� odleg�o�� w�asnymi nogami. Zawodnik porusza si� w innym tempie. - Czy naprawd� podr� do twojego domu zabierze nam ca�y rok? - Trudno powiedzie� z pewno�ci�. Zale�y, co znajdziemy po drodze, jakie b�dziemy mie� k�opoty, jak cz�sto b�dziemy si� zatrzymywa�. Je�li dotrzemy do Zelandonii o tej porze w przysz�ym roku, mo�emy si� uzna� za szcz�ciarzy. Jeszcze nie doszli�my do Morza Czarnego, gdzie ko�czy si� Wielka Matka Rzeka, a musimy i�� wzd�u� ca�ego jej biegu, a� do lodowca u jej �r�de� i jeszcze poza ten lodowiec - odpowiedzia� Jondalar. W jego oczach o niezwyk�ym odcieniu b��kitu malowa� si� niepok�j, a czo�o marszczy�o si� w znajome bruzdy. - Musimy przeprawi� si� przez kilka du�ych rzek, ale najbardziej martwi mnie lodowiec. Musimy go przej��, kiedy jest solidnie zamarzni�ty, co znaczy, �e trzeba tam doj��, zanim zacznie si� wiosna, a to tak trudno przewidzie�. W tamtych stronach wieje silny po�udniowy wiatr, kt�ry mo�e zamieni� mr�z w odwil� w ci�gu jednego dnia. Wtedy �nieg i l�d na szczycie topi� si� i �ami� jak przegni�e drewno. Otwieraj� si� szerokie szczeliny i �ami� si� �nie�ne mosty nad nimi. Strumyki, nawet rzeki stopionej wody, p�yn� po lodzie i czasami znikaj� w g��bokich do�ach. Wtedy jest bardzo niebezpiecznie, a to mo�e sta� si� nagle. Teraz jest lato i chocia� wydaje si�, �e do zimy jeszcze daleko, mamy znacznie d�u�sz� drog� przed sob�, ni� s�dzisz. Kobieta skin�a g�ow�. Nie ma sensu nawet my�le� o tym, jak d�ugo potrwa w�dr�wka ani co si� stanie, kiedy ju� przyjd� na miejsce. Lepiej my�le� tylko o nast�pnym dniu, planowa� tylko na kolejny dzie� lub dwa. Lepiej nie martwi� si� o ludzi Jondalara i o to, czy j� zaakceptuj�, tak jak zaakceptowali j� Mamutoi. - Chcia�abym, �eby przesta�o wia� - powiedzia�a. - Te� mam ju� dosy� jedzenia py�u - rzek� Jondalar. - Chod�my mo�e do s�siad�w i zobaczmy, czy dadz� nam co� innego. Id�c do Obozu Ostnicy, wzi�li ze sob� Wilka, ale Ayla trzyma�a go blisko siebie. Do��czyli do grupy zebranej wok� ogniska, nad kt�rym piek� si� du�y udziec. Rozmowa pocz�tkowo nie klei�a si�, ale nie potrwa�o zbyt d�ugo, a ciekawo�� zamieni�a si� w ciep�e zainteresowanie i pe�na obawy rezerwa ust�pi�a miejsca o�ywionej rozmowie. Niewielu ludzi zamieszkiwa�o te przylodowcowe stepy i rzadko kiedy mieli okazj� spotkania kogo� nowego. To podniecaj�ce przypadkowe spotkanie na d�ugi czas dostarczy temat�w do dyskusji i opowie�ci w Obozie Ostnicy. Ayla rozmawia�a przyja�nie z wieloma lud�mi, szczeg�lnie z jedn� m�od� kobiet� z malutk� c�reczk�, kt�ra w�a�nie zaczyna�a sama siada� i �mia�a si� g�o�no. Dziecko oczarowa�o ich wszystkich, ale najbardziej Wilka. M�oda matka by�a z pocz�tku bardzo niespokojna, �e zwierz� wybra�o sobie jej dziecko na obiekt troskliwej uwagi. Wszyscy jednak zdumieli si�, kiedy jego gorliwe li�ni�cia wywo�a�y radosny chichot dziewczynki i kiedy na jej szarpanie go za futro Wilk odpowiedzia� �agodn� pow�ci�gliwo�ci�. Inne dzieci te� chcia�y go dotkn�� i wkr�tce Wilk bawi� si� z nimi. Ayla wyja�ni�a, �e wyr�s� z dzie�mi Obozu Lwa i pewnie za nimi t�skni. Zawsze by� wyj�tkowo �agodny wobec bardzo ma�ych lub s�abych dzieci i zdawa� si� rozumie� r�nic� mi�dzy nieumy�lnym zbyt mocnym u�ciskiem ze strony malucha a z�o�liwym szarpni�ciem za ogon czy ucho przez starsze dziecko. To pierwsze znosi� z cierpliwo�ci�, a to drugie przerywa� ostrzegawczym warkni�ciem lub odp�aca� ostro�nym uszczypni�ciem, nie tak �eby przeci�� sk�r�, ale �eby pokaza�, i� mo�e to zrobi�. Jondalar wspomnia�, �e id� prosto z Letniego Spotkania, a Rutan powiedzia�, �e niezb�dne naprawy ziemianki op�ni�y ich wypraw�; inaczej ju� dawno by tam byli. Wypytywa� Jondalara o jego podr�e i o Zawodnika, a wielu ludzi si� przys�uchiwa�o. Wydawali si� mniej sk�onni do stawiania pyta� Ayli, chocia� Mamut ch�tnie wzi�aby j� na stron� na prywatn� rozmow� o bardziej tajemnych sprawach, ale wola�a pozosta� z obozem. Gdy przysz�a pora na powr�t do ich w�asnego namiotu, nawet przyw�dczyni by�a bardziej odpr�ona i przyjazna i Ayla poprosi�a j� o przekazanie s��w mi�o�ci i pami�ci Obozowi Lwa, kiedy wreszcie dotr� na Letnie Spotkanie. Tej nocy Ayla le�a�a i rozmy�la�a. By�a zadowolona, �e pierwotne w�tpliwo�ci wobec Obozu, kt�ry by� mniej ni� przyjazny, nie powstrzyma�y ich od do��czenia si� do nich. Kiedy mieli mo�liwo�� prze�amania swojego strachu przed dziwnym i nieznanym, wykazali zainteresowanie i ch�� dowiedzenia si� wi�cej. Ona tak�e dowiedzia�a si�, �e w�dr�wka z tak niezwyk�ymi towarzyszami mo�e wywo�ywa� ostre reakcje ka�dego, kto ich przypadkiem spotka po drodze. Nie mia�a poj�cia, czego si� spodziewa�, ale nie ulega�o w�tpliwo�ci, �e ta podr� b�dzie znacznie trudniejsza, ni� to sobie wyobra�a�a. ROZDZIA� 2 Jondalar spieszy� si�, �eby wyruszy� wczesnym rankiem, ale Ayla chcia�a przed odej�ciem zobaczy� jeszcze raz nowych znajomych z Obozu Ostnicy. Mimo �e Jondalar si� niecierpliwi�, sp�dzi�a troch� czasu na po�egnaniach. Kiedy wreszcie ruszyli, by�o ju� po�udnie. Otwarta trawiasta przestrze�, �agodnie pofa�dowana w pag�rki i z rozleg�ym widokiem na daleki horyzont, przez kt�r� w�drowali od czasu, gdy opu�cili Letnie Spotkanie, wyra�nie sz�a w g�r�. Wartki pr�d dop�ywu rzeki, kt�ry sp�ywa� z wy�ej po�o�onych teren�w, p�dzi� z wi�ksz� energi� ni� wij�cy si� g��wny strumie�, i wyci�� g��boki kana� o stromych zboczach w przewianej wiatrem lessowej ziemi. Chocia� Jondalar chcia� i�� na po�udnie, musieli posuwa� si� na zach�d, a potem na p�nocny zach�d, w poszukiwaniu dogodnego przej�cia przez rzek�. Im bardziej zbaczali z drogi, tym bardziej wzrasta�o zirytowanie i niecierpliwo�� Jondalara. W my�lach podwa�a� sensowno�� wyboru d�u�szej, po�udniowej trasy, zamiast p�nocno-zachodniej, o kt�rej m�wiono mu kilka razy i w kt�rej stron� kierowa�a ich rzeka. To prawda, nie zna� tej trasy, ale skoro jest o tyle kr�tsza, mo�e powinni ni� p�j��. Gdyby tylko mia� pewno��, �e dojd� do wy�yny lodowcowej na zachodzie przy �r�d�ach Wielkiej Matki Rzeki, zanim nastanie wiosna, toby si� na t� drog� zdecydowa�. Oznacza�oby to rezygnacj� z ostatniej mo�liwo�ci zobaczenia si� z Sharamudoi, ale czy to jest takie wa�ne? Musia� przyzna�, �e istotnie chce ich zobaczy�. Jondalar nie by� pewien, czy jego decyzja p�j�cia na po�udnie rzeczywi�cie wyp�ywa�a z ch�ci wyboru znajomej, a wi�c bezpiecznej drogi dla Ayli i siebie, czy te� z ch�ci zobaczenia ludzi, kt�rzy te� byli jego rodzin�. Martwi� si� o konsekwencje z�ego wyboru. Ayla przerwa�a te rozmy�lania: - Jondalarze, my�l�, �e mo�emy przeprawi� si� tutaj. Wygl�da, �e �atwo b�dzie si� wspi�� na brzeg z drugiej strony. Byli na zakr�cie rzeki i zatrzymali si�, by dok�adnie zorientowa� si� w sytuacji. Wzburzony, bystry pr�d wcina� si� tu g��boko w zewn�trzny brzeg, na kt�rym stali, tworz�c wysokie, strome zbocze. Ale przeciwleg�y brzeg, po wewn�trznej stronie zakola, wznosi� si� stopniowo z wody, tworz�c w�ski pas twardo ubitej, szarobr�zowej ziemi poros�ej krzewami. - Czy konie zejd� tym zboczem? - Chyba tak. G��bia musi by� z tej strony, gdzie rzeka wcina si� w brzeg. Trudno powiedzie�, jak tu jest g��boko i czy konie b�d� musia�y p�yn��. Chyba b�dzie lepiej, jak zsi�dziemy i te� pop�yniemy - powiedzia�a Ayla, lecz zauwa�y�a, �e Jondalar wydawa� si� niezadowolony. - Ale je�li nie jest zbyt g��boko, to mo�emy przejecha� na koniach. Nie chcia�abym zamoczy� ubrania, ale te� wcale mi si� nie chce rozbiera�. Skierowali konie przez strom� kraw�d�. Kopyta �lizga�y si� i zje�d�a�y po drobnoziarnistej ziemi zbocza, a� z pluskiem wyl�dowali w wodzie i zanurzyli si� w szybkim pr�dzie, kt�ry ich poci�gn�� w d� rzeki. By�o g��biej, ni� Ayla s�dzi�a. Konie prze�y�y chwil� paniki, zanim przyzwyczai�y si� do nowego otoczenia, i pop�yn�y pod pr�d ku nachyleniu przeciwleg�ego brzegu. Kiedy zacz�y wspina� si� na �agodne wzniesienie, Ayla rozejrza�a si� za Wilkiem. Odwr�ci�a si� i zobaczy�a, �e zosta� na stromym brzegu, skomli tam, skowyczy i biega w k�ko. - Boi si� skoczy� - odezwa� si� Jondalar. - Chod�, Wilk! Chod�! - wo�a�a Ayla. - Umiesz p�ywa�. - Ale m�ody wilk zaskomla� �a�o�nie i podkuli� ogon mi�dzy tylne �apy. - Co si� z nim dzieje? Przecie� ju� przeprawia� si� przez rzeki - powiedzia� Jondalar, z�y na kolejn� zw�ok�. Mia� nadziej� przejecha� tego dnia spory odcinek drogi, ale wszystko jakby si� sprzysi�g�o, �eby ich op�ni�. Wyruszyli p�no, potem musieli zawr�ci� kawa� drogi na p�noc i zach�d, kierunki, kt�rych chcia� unikn��, a teraz Wilk nie chce przej�� przez rzek�. Wiedzia� r�wnie�, �e powinni zatrzyma� si� i sprawdzi� zawarto�� koszy po sk�paniu si� w wodzie, mimo �e by�y ciasno plecione i zasadniczo wodoszczelne. Do jego irytacji dok�ada�a si� mokra odzie� i p�na pora dnia. Czu� zi�bi�cy wiatr i wiedzia�, �e powinni zmieni� ubranie, a temu da� wyschn��. Letnie dni by�y wystarczaj�co ciep�e, ale porywiste nocne wiatry przynosi�y mro�ne tchnienie lodu. Efekty pot�nego lodowca, kt�ry przygniata� p�nocne krainy pokrywami lodu wysokimi jak g�ry, czu� by�o wsz�dzie na ziemi, ale nigdzie bardziej ni� na zimnych stepach opodal jego kraw�dzi. Gdyby by�o wcze�niej, mogliby podr�owa� w mokrym ubraniu; wiatr i s�o�ce wysuszy�yby je w trakcie jazdy. Kusi�o go, �eby jednak bez zw�oki ruszy� na po�udnie, po prostu, �eby przejecha� kawa�ek drogi... gdyby tylko mogli ruszy� si� z miejsca. - Nie jest przyzwyczajony do tak szybko p�yn�cej wody i tego, �e nie mo�e do niej wej��. Musi wskoczy�, a tego nigdy przedtem nie robi� - powiedzia�a Ayla. - Co zrobisz? - Je�li nie uda mi si� nam�wi� go do skoku, b�d� musia�a po niego p�j�� - odpowiedzia�a. - Aylo, je�li tylko odjedziemy kawa�ek, to na pewno wskoczy i p�jdzie za nami. Je�li mamy dzisiaj zrobi� cho� kawa�ek drogi, to musimy si� spieszy�. Pe�en oburzenia wyraz niedowiary i gniewu na jej twarzy spowodowa�, �e Jondalar ch�tnie po�kn��by z powrotem swoje s�owa. - Chcia�by�, �eby ciebie zostawiono dlatego, �e si� boisz? Nie chce skoczy� do rzeki, bo nigdy niczego podobnego nie robi�. Czego innego mo�na si� spodziewa�? - Ja tylko my�la�em... To tylko wilk, Aylo. Wilki przep�ywaj� rzeki. Potrzebny mu tylko pow�d, �eby wskoczy�. Je�li nas nie dogoni, wr�cimy po niego. Nie chcia�em go tu zostawia�. - Nie musisz si� martwi� wracaniem po niego. Ja po niego p�jd�. - Ayla odwr�ci�a si� i skierowa�a Whinney do wody. M�ody wilk nadal skomla�, w�szy� ziemi� zdeptan� ko�skimi kopytami i spogl�da� na ludzi i konie po drugiej stronie rzeki. Kiedy ko� wszed� do wody, Ayla znowu go zawo�a�a. W po�owie przeprawy Whinney poczu�a, �e grunt umyka jej spod n�g. Zar�a�a zaniepokojona i pr�bowa�a znale�� lepsze oparcie dla kopyt. - Wilk! Chod�, Wilk! To tylko woda. Chod�, Wilk! Skocz! - wo�a�a Ayla, pr�buj�c nam�wi� przestraszone m�ode zwierz� do skoku w rw�cy nurt. Ze�lizgn�a si� z grzbietu Whinney i zdecydowa�a, �e sama przep�ynie do stromego brzegu. Wilk wreszcie zebra� si� na odwag� i skoczy�. Wpad� w wod� z pluskiem i zacz�� p�yn�� w jej kierunku. - Tak jest! Dobrze, Wilk! Whinney cofa�a si�, walcz�c o utrzymanie gruntu pod nogami, i Ayla z r�k� przerzucon� przez kark Wilka stara�a si� do niej dop�yn��. Jondalar ju� te� by� w wodzie po pachy, podtrzymuj�c koby�� i wyci�gaj�c r�ce w stron� Ayli. Razem dotarli do brzegu. - Lepiej pospieszmy si�, je�li mamy dzisiaj zrobi� cho� kawa�ek drogi - powiedzia�a Ayla, patrz�c gniewnie na Jondalara. Zacz�a dosiada� konia. - Nie! - Jondalar j� przytrzyma�. - Nie ruszymy, dop�ki nie zmienisz tych mokrych ubra�. Powinni�my chyba te� wytrze� konie do sucha, a mo�e tak�e Wilka. Do�� ju� dzisiaj podr�owali�my. Tu mo�emy przenocowa�. Dotarcie a� tutaj zabra�o mi cztery lata. Nie ma znaczenia, czy dalsza droga zajmie kolejne cztery, je�li tylko doprowadz� ci� bezpiecznie na miejsce. Wyraz troski i mi�o�ci w jego niebieskich oczach rozwia� resztki jej gniewu. Gdy pochyli� ku niej g�ow�, wyci�gn�a si� w jego stron� i poczu�a ten sam niewiarygodny zachwyt, kt�ry czu�a pierwszy raz, kiedy po�o�y� swoje wargi na jej i pokaza�, czym jest poca�unek, oraz niewymown� rado��, �e naprawd� podr�uje razem z nim do domu. Kocha�a go bardziej, ni� to umia�a wyrazi�, tym bardziej �e przez ca�� d�ug� zim� my�la�a, i� on nie darzy jej uczuciem i odejdzie bez niej. Ba� si� o ni�, kiedy zawr�ci�a do rzeki, i teraz trzyma� j� mocno i przyciska� do siebie. Nigdy nie przypuszcza�, �e potrafi do tego stopnia kocha� drugiego cz�owieka. Przed Ayla w og�le nie wiedzia�, �e potrafi kocha�. Raz ju� jej omal nie straci�. By� pewien, �e zostanie z tym ciemnym m�czyzn� o roze�mianych oczach, i nie m�g� znie�� my�li, �e znowu m�g�by j� straci�. Z ko�mi i wilkiem jako towarzyszami podr�y po �wiecie, w kt�rym nikt przedtem nie wiedzia�, �e daje si� je oswoi�, m�czyzna sta� obok kobiety, kt�r� kocha�, po�rodku olbrzymiego, zimnego stepu z mn�stwem r�norodnej zwierzyny, ale bardzo ma�� liczb� ludzi, i planowa� w�dr�wk� przez ca�y kontynent. A jednak czasami sama my�l, �e Ayli mog�aby sta� si� jaka� krzywda, napawa�a go takim strachem, �e zatyka�o mu oddech. W takich momentach chcia� j� po prostu zatrzyma� w obj�ciach na zawsze. Jondalar czu� ciep�o jej cia�a i jej usta na swoich. Poczu�, jak obudzi�o si� w nim po��danie. Ale to mog�o poczeka�. By�a mokra i zmarzni�ta; potrzebne jej by�o suche ubranie i ciep�o ogniska. Brzeg rzeki jest r�wnie dobrym miejscem na obozowisko jak jakiekolwiek inne, i chocia� by�o troch� za wcze�nie na post�j, no c�, da im to do�� czasu na wysuszenie ubra� i b�d� mogli wyruszy� wcze�niej jutro rano. - Wilk! Zostaw to! - krzykn�a Ayla i rzuci�a si�, �eby wyrwa� mu zapakowan� w sk�r� paczk�. - My�la�am, �e� si� ju� oduczy� �ucia sk�ry. - Kiedy pr�bowa�a odebra� mu paczk�, zacisn�� na niej z�by, zacz�� potrz�sa� �bem i warcze�, zapraszaj�c do zabawy. Pu�ci�a paczk�, nie podejmuj�c gry. - Pu�� to! - rozkaza�a ostro. Jednocze�nie gwa�townie opu�ci�a r�k�, jakby mia�a zamiar uderzy� go po nosie, ale zatrzyma�a si� w ostatniej chwili. Na sygna� i rozkaz Wilk podkuli� ogon, pe�en uni�enia podczo�ga� si� ku niej i po�o�y� paczk� u jej st�p, skoml�c i b�agaj�c o przebaczenie. - To ju� drugi raz dobra� si� do tych rzeczy! - Ayla podnios�a paczk� i kilka innych przedmiot�w, kt�re porwa�. - Dobrze wie, �e mu nie wolno, ale po prostu nie umie zostawi� sk�ry w spokoju. Jondalar podszed�, �eby jej pom�c. - Nie wiem, co zrobi�. Upuszcza je na rozkaz, ale nie mo�esz wyda� mu polecenia, je�li jeste� gdzie indziej, a nie spos�b pilnowa� go ca�y czas... Co to jest? Nie pami�tam, �ebym to przedtem widzia� - powiedzia�, patrz�c pytaj�co na starannie zapakowany w mi�kk� sk�r� i porz�dnie zwi�zany pakunek. Rumieni�c si� lekko, Ayla szybko odebra�a mu paczk�. - To jest... co�, co wzi�am... co�... z Obozu Lwa - powiedzia�a i w�o�y�a pakunek do swojego kosza. Jej zachowanie zdziwi�o Jondalara. Oboje ograniczyli sw�j dobytek podr�ny do minimum, zabieraj�c niewiele poza niezb�dnymi rzeczami. Pakunek nie by� du�y, ale te� i nie ma�y. Mog�a prawdopodobnie wzi�� w jego miejsce dodatkow� zmian� odzie�y. Co te� to zabra�a ze sob�? - Wilk! Przesta�! Jondalar obserwowa� Ayl�, kt�ra znowu pop�dzi�a za m�odym wilkiem, i musia� si� u�miechn��. Nie by� pewien, ale to niemal wygl�da�o, jakby Wilk umy�lnie psoci�, dra�ni�c si� z Ayla, zmuszaj�c j� do pogoni i do zabawy z nim. Znalaz� jej obozowy but, mi�kkie okrycie st�p, przypominaj�ce mokasyny, kt�re nosi�a dla wygody po rozbiciu obozu, je�li grunt by� zamarzni�ty, wilgotny czy zimny albo kiedy chcia�a przewietrzy� i wysuszy� swoje normalne, solidniejsze, obuwie. - Nie wiem, co z nim zrobi�! - wykrzykn�a ze z�o�ci�, podchodz�c do m�czyzny. W r�ce trzyma�a obiekt ostatniego ataku Wilka i patrzy�a gro�nie na winowajc�. Wilk czo�ga� si� ku niej, na poz�r pe�en skruchy, skoml�c �a�o�nie z powodu jej niezadowolenia, ale w jego rozpaczy kry�y si� przeb�yski weso�o�ci. By� pewien jej mi�o�ci i czeka� tylko, by da�a si� przeb�aga�, �eby natychmiast z podskakiwaniem i piskami zachwytu na nowo rozpocz�� zabaw�. Zaledwie wyr�s� ze szczeni�ctwa, ale by� ju� rozmiar�w doros�ego wilka, chocia� cia�o mu si� z czasem jeszcze wype�ni. Samotna wilczyca, kt�rej partner zdech�, urodzi�a go w zimie, poza sezonem. Jego futro mia�o normalny, szaro��tawy kolor - bia�e, czerwone, br�zowe i czarne pasy barwi�y ka�dy zewn�trzny w�os, tworz�c zamazany wz�r i pozwalaj�c wilkom wtopi� si� w naturalne dzikie otoczenie krzew�w, trawy, ziemi, kamieni i �niegu - ale jego matka by�a czarna. Jej niezwykle ubarwienie spowodowa�o, �e przyw�dczyni stada i inne samice niemi�osiernie j� dr�czy�y, daj�c jej najni�szy status i w ko�cu wyp�dzaj�c. W��czy�a si� sama, ucz�c si� przetrwa� pomi�dzy rewirami wilczych stad, a� wreszcie znalaz�a innego samotnego wilka, starego samca, kt�ry porzuci� swoj� watah�, bo nie m�g� dotrzyma� jej kroku. Razem radzili sobie zupe�nie nie�le. Ona by�a lepszym my�liwym, ale on mia� wi�ksze do�wiadczenie i zacz�li nawet zakre�la� rewir i broni� go. Mo�e sprawi�o to lepsze od�ywianie, teraz, kiedy oboje pracowali razem i dlatego mogli wi�cej zdoby�, mo�e towarzystwo i blisko�� przyjaznego samca, a mo�e jej w�asna genetyczna sk�onno��, w ka�dym razie wesz�a w okres rui poza sezonem. Jej starszy towarzysz nie by� z tego powodu niezadowolony i, nie musz�c zwalcza� �adnej konkurencji, zareagowa� gorliwie i ch�tnie. Niestety, jego sztywne, stare ko�ci nie wytrzyma�y spustosze� dokonanych przez jeszcze jedn� srog� zim� na przylodowcowych stepach. Nie przetrwa� d�ugo po nastaniu mroz�w. Dla czarnej samicy by�a to tragiczna strata, bo zosta�a sama, �eby sama rodzi� - w zimie. �rodowisko naturalne nie toleruje zwierz�t zbytnio odchylaj�cych si� od normy. Czarny my�liwy w krajobrazie ��tej trawy, burej ziemi i przewianego wiatrem czy usypanego �niegu jest a� zbyt �atwo widoczny dla sprytnej i niezbyt licznej zim� zwierzyny �ownej. Bez towarzysza czy przyjacielskich ciotek, wujk�w, kuzyn�w i starszego rodze�stwa, kt�rzy pomogliby �ywi� karmi�c� matk� i opiekowa� si� jej szczeniakami, czarna samica s�ab�a i jej dzieci umiera�y jedno za drugim, a� zosta�o tylko jedno. Ayla zna�a wilki. Obserwowa�a je i bada�a od czasu, gdy zacz�a polowa�, ale nie mog�a wiedzie�, �e czarny wilk, kt�ry pr�bowa� ukra�� zabitego przez ni� gronostaja, by� g�oduj�c�, karmi�c� samic�; to nie by�a w�a�ciwa pora na szczeniaki. Kiedy pr�bowa�a odzyska� swoj� zdobycz, a wilk w nietypowy dla siebie spos�b zaatakowa� j�, zabi�a go w samoobronie. Potem zobaczy�a stan zwierz�cia i zrozumia�a, �e musia�o by� samotnikiem. Poczu�a dziwne pokrewie�stwo z wilczyc�, kt�r� wygna�o stado, i postanowi�a, �e znajdzie osierocone, pozostawione bez opieki szczeniaki. Id�c wilczym tropem, znalaz�a gniazdo, wczo�ga�a si� do wn�trza i znalaz�a ostatniego szczeniaka, z zaledwie otwartymi �lepkami. Zabra�a go do Obozu Lwa. Wszyscy byli zaskoczeni, kiedy Ayla pokaza�a im ma�ego wilczego szczeniaka, ale to ona przecie� przyby�a do nich z ko�mi, kt�re jej s�ucha�y. Przyzwyczaili si� do koni i do kobiety, kt�ra mia�a dar przyci�gania zwierz�t, i byli teraz ciekawi wilka i tego, co ona z nim zrobi. Dla wielu by�o cudem, �e potrafi�a go wychowa� i wytresowa�. Jondalara nadal zadziwia�a inteligencja zwierz�cia; inteligencja, kt�ra zdawa�a si� niemal ludzka. - Chyba bawi si� z tob�, Aylo - powiedzia� m�czyzna. Spojrza�a na Wilka i nie mog�a powstrzyma� u�miechu, na widok kt�rego zwierz� podrzuci�o �bem i rado�nie zacz�o wali� ogonem w ziemi�. - My�l�, �e masz racj�, ale to mi nie pomo�e powstrzyma� go od �ucia wszystkiego - rzek�a, patrz�c na poszarpany but obozowy. - R�wnie dobrze mog� mu to da�. Ju� to zniszczy� i mo�e na troch� zostawi w spokoju inne nasze rzeczy. - Rzuci�a mu but, a Wilk podskoczy� i z�apa� go w powietrzu. Jondalar by� niemal pewny, �e na pysku malowa� mu si� wilczy u�mieszek. - Pora zacz�� si� pakowa� - powiedzia�, wiedz�c, �e poprzedniego dnia nie pokonali zbyt wiele drogi na po�udnie. Ayla rozejrza�a si�, przes�aniaj�c oczy przed jaskrawym s�o�cem, kt�re w�a�nie zaczyna�o si� wspina� na niebo na wschodzie. Zobaczy�a Whinney i Zawodnika na trawiastej ��ce za poro�ni�tym drzewami i krzakami cyplem, i zagwizda�a specjalny sygna�, podobny nieco do tego, jakiego u�ywa�a na Wilka. Bu�ana koby�a podnios�a �eb, zar�a�a i pogalopowa�a w stron� kobiety. M�ody ogier poszed� za ni�. Zwin�li ob�z, za�adowali konie i byli niemal gotowi do drogi, kiedy Jondalar zdecydowa� zmieni� roz�o�enie pali namiotowych w jednym koszu i oszczep�w w drugim, �eby lepiej zbalansowa� �adunek. Ayla czeka�a, opieraj�c si� o Whinney. By�a to wygodna i dobrze znana im obu pozycja; w ten spos�b zachowywa�y bliski kontakt od czasu, kiedy ma�e �rebi� by�o jej jedynym towarzyszem w bogatej, ale odludnej dolinie. Zabi�a r�wnie� matk� Whinney. Polowa�a ju� wtedy od lat, ale tylko z proc�. Ayla nauczy�a si� u�ywania tej �atwej do ukrycia broni i usprawiedliwia�a z�amanie tabu klanu przez polowanie wy��cznie na drapie�niki, kt�re konkurowa�y o t� sam� zwierzyn� i cz�sto krad�y ludziom jedzenie. Ale ko� by� pierwszym du�ym mi�snym zwierz�ciem, jakiego zabi�a, i �eby tego dokona�, po raz pierwszy u�y�a oszczepu. W klanie liczy�oby si� to jako pierwsza zdobycz, gdyby by�a ch�opcem i gdyby wolno jej by�o u�ywa� oszczepu; jako kobiecie, kt�ra pos�u�y�a si� oszczepem, nie pozwolono by jej �y�. Musia�a zabi� konia, by prze�y�, ale nie wybra�a karmi�cej matki na ofiar� - sama wpad�a do wykopanej pu�apki. Gdy pierwszy raz zobaczy�a �rebi�, ogarn�a j� lito��, bo wiedzia�a, �e umrze bez matki, lecz pomys� wychowania go nie przyszed� jej do g�owy. Nie by�o powodu, dla kt�rego mia�by; nikt jeszcze nigdy tego nie zrobi�. Kiedy jednak hieny zacz�y dobiera� si� do przera�onego �rebaka, przypomnia�y jej hien�, kt�ra pr�bowa�a porwa� niemowl� Ogi. Ayla nienawidzi�a hien, mo�e z powodu ci�kich do�wiadcze�, jakim musia�a stawi� czo�o, kiedy zabi�a tamt� hien� i zdradzi�a tym swoj� tajemnic�. Nie by�y one gorsze od innych drapie�nik�w i padlino�erc�w, ale dla Ayli sta�y si� symbolem wszystkiego, co okrutne, nienawistne i z�e. Zareagowa�a r�wnie spontanicznie jak tamtym razem i szybko wyrzucone z procy kamienie by�y r�wn