9980
Szczegóły |
Tytuł |
9980 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
9980 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 9980 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
9980 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Paukszta Eugeniusz
Spod Szcz�liwej Gwiazdy
Opowiadania
Wydanie 3
Wydawnictwo ��l�sk" � Katowice 1974
Ok�adk� i obwolut� projektowa�a Halina Niemiec
Redaktor Wies�awa Szczepanowsk. Redaktor techniczny Maria Dziubowa Korektor W�adys�aw Erber
KARP CIAROCHA
Zakl��em w duszy najserdeczniej jak mog�em, przystaj�c nad brzegiem w poczuciu kompletnego zawodu. Pogoda zapowiada�a dobry po��w, chmurzyska zwartym wa�em ci�gn�y tu� nad tafl� zmarszczon� leciutkim powiewem, ale wszystko to nie zda si� na nic. Pomost by� dzisiaj zaj�ty.
Trudno wymarzy� lepsze stanowisko. Wysuni�ty daleko W wod� przy wrzynaj�cym si� w to�, rozros�ym pa�mie trzciny, u przedpro�a g��biny, w miejscu, gdzie niemrawy nurt starej odnogi wlewa� si� muli�cie w jezioro, pomost by� zbudowany solidnie, z mocnych bali, obitych od g�ry deskami. Nie zabrak�o nawet �aweczki do siedzenia i blaszanego daszku dla os�ony przed wiatrem czy deszczem. Od czasu mego przybycia w nadodrza�skie strony nikt z w�dkarzy nie zak��ca� spokoju tego miejsca i zaanektowa�em je jako bezsporn� sw� w�asno��. N�cona systematycznie ryba ch�tnie przyp�ywa�a na zgubne dla niej �erowisko. Po�owy miewa�em nadzwyczajne, przynajmniej w por�wnaniu z mymi dotychczasowymi sukcesami.
Ka�dego dnia, rankami i popo�udniami, sp�dza�em na tym' pomo�cie d�ugie godziny. Niedalek� drog� od domu gospodarza, kt�ry mnie przyj�� w swe progi, przebywa�em krokiem o narastaj�cym przyspieszeniu. Pogania�a mnie emocja rybacka. Ka�da stracona minuta rozci�ga�a si� w niesko�czono��.
C� dziwnego, �e stoj�c teraz z zawiedzion� min� na brzegu, przyzywa�em na pami�� najgorsze wyzwiska, darz�c nimi nieznajomego w�dkarza na moim pomo�cie. Zapatrzony w pl�sanie p�awik�w, nawet si� nie obejrza� do ty�u, c� innego mog�o go obchodzi� poza podniecaj�cym oczekiwaniem na zdobycz, muskaj�c� k�dy� przy gruncie przyn�t�.
Ci�kie, nalane szarzyzn� chmurzyska dalej si� snu�y leniwie po niebie, stapiaj�c si� na horyzoncie ze sp�achciami rozlewisk wodnych. �agodne podmuchy wiatru nios�y ze sob� rze�kawy rozkurz m�awki. Zupe�nie blisko, przy g�stwie pa�ki wodnej, czujnie wartowa�a czapla, nie strwo�ona ludzk� obecno�ci�.
Piekielny intruz poderwa� w�dzisko. Wygi�o si� �ukiem, smaga�o powietrze, w�owymi pl�sami chybota�o na strony. Niedobra zawi�� ogarnia�a mnie bez reszty. Ju� nie tyle widzia�em, co s�ysza�em pot�nego leszcza, desperacko bij�cego o wod�. Nieznajomy sprawnie, musia�em to przyzna�, przewr�ci� ryb� na p�ask, by nie wyp�asza� �owiska. W�dzisko wci�� rozcina�o chmury wygi�tym �ukiem. A� w pewnej chwili odpr�y�o si� z nag�a. G�uche pacni�cie, zaraz po nim gwizd pe�nego satysfakcji zachwytu.
Kaszln��em drwi�co i zarazem ostrzegawczo. W�dkarz obejrza� si� spokojnie, to jego opanowanie jeszcze bardziej mnie rozz�o�ci�o. Na jego miejscu na pewno bym zareagowa� gwa�towniej.
Spotyka�y si� nasze wejrzenia. W swoim stara�em si� skoncentrowa� ca�� niech�� i niemal nienawi��. Najwidoczniej nie potrafi� odczyta� tych uczu�. Ogarn�� wzrokiem moj� posta�, rybacki str�j, w�dki trzymane bezradnie w r�ku, dopiero wtedy us�ysza�em jego chropawy, cho� mi�y w brzmieniu g�os.
� Dzie� dobry... Pogoda, �e lepszej nie czeka�. Chod� pan, to dobre miejsce, zmie�cimy si� �atwo...
Gniewnie mrukn��em co� w odpowiedzi. Tkwi�em w miejscu, miotany sprzeczno�ciami. Kusi� pomost, cho�by ju� dzielony we dw�jk�. Wzbiera�a zarazem jaka� ura�ona duma, ambicja, aby nie skorzysta� z �askawo�ci nieznanego w�dkarza. Ma�o, �e zagarn�� m�j pomost, jeszcze raczy mnie darzy� jakimi� wzgl�dami.
Nie wiem, czym by si� to sko�czy�o, ale pogodzi�a nas ryba.
Na w�dce zacz�y si� wyprawia� jakie� dziwy. Nieznajomy schyli� si�, �api�c w ostatniej niemal chwili umykaj�ce z pomostu w�dzisko. Przyhamowane, odpowiedzia�o g�uchym warkotem dobrze ju� spracowanego, bo coraz to zacinaj�cego si� ko�owrotka. Linka ze szpuli wysnuwa�a si� b�yskawicznie, ryba par�a ku �rodkowi jeziora.
Emocja stawa�a si� zbyt du�a, aby mo�na by�o dalej zabawia� si� w sondowania wewn�trzne, wymierzaj�ce proporcje mi�dzy ura�on� ambicj� a pragnieniem znalezienia si� na pomo�cie.
� Hamuj pan, to karp, hamuj, cz�owieku!
Krzycz�c tak, dos�ownie wywrzaskuj�c ka�de z tych s��w, cisn��em swym sprz�tem o ziemi� i, omal n�g nie �ami�c, p�dzi�em skokami ku borykaj�cemu si� z ko�owrotkiem nieznajomemu.
Pr�bowa� przyhamowa� wiruj�c� tarcz�, palce, jak od no�a, zaczerwieni�y mu si� krwi�, nie zwr�ci� na to uwagi, nadal za wszelk� cen� staraj�c si� nie dopu�ci� do wysnucia przez ryb� ca�ego zapasu linki. Wtedy szans� wygrania batalii z karpiem zmala�yby od razu do zera.
W�dzisko cudem tylko nie trzas�o, szarpni�te gwa�townie, ale terkot ko�owrotka ucich�, nasta� moment zaskakuj�cej ciszy.
� Ci�gnie? � Rozszerzonymi gor�czk� oczyma patrzy�em na w�dzisko, na znieruchomia�� link�, pytaj�c za�, �wietnie zdawa�em sobie spraw�, co tutaj si� sta�o. Karp! Najpewniej jeden z olbrzym�w, o kt�rych w okolicy kursowa�y legendy, waga za� ros�a w tych opowie�ciach do nieprawdopodobnych rozmiar�w. Karp, o kt�rym co dnia z cicha marzy�em, zarzucaj�c specjalnie mocno spreparowan� w�dk� i n�c�c go ziemniakami. Tymczasem taki intruz wdziera si� nie proszony na cudze stanowisko i od razu pierwszego dnia sprzyja mu wariackie szcz�cie. Fala niech�ci i goryczy rozla�a si� we mnie piek�c� ��ci�. Ze z�o�liwym u�miechem spojrza�em na bezw�adnie zwisaj�c� z pomostu link�. Nieznajomy musia� zrozumie� sens tego u�miechu. Min� mia� ju� od paru chwil mocno niewyra�n�. Bez cienia nadziei, nawykowo tylko, podci�gn�� w�dzisko. Nic nie drgn�o, linka nie napr�y�a si�. Jaki� grymas zarysowa� si� ko�o ust mego s�siada.
� Zeszed�, pierona.
� A zeszed� � potwierdzi�em z satysfakcj�. Je�li mnie karp nie trafi� si� przez dwa blisko tygodnie �l�czenia, czemu� mia�by od razu sta� si� �upem byle przybysza? Musi by� jaka� sprawiedliwo�� tak�e na tym odcinku. � Zeszed�, bo� pan spartaczy�. Kto widzia� tak si� zabawia� z karpiem, tutaj s� sztuki po par�na�cie kilo. Trzeba dobrze wiedzie�, jak zabiera� si� do nich...
Nie oponowa�, nie zamierza� si� sprzecza�. Nazbyt by� zmartwiony niepowodzeniem. Jak u ma�ego dziecka, dolna warga obwis�a mu bezsilnie. Gapi� si� niepewny na w�dzisko, na spokojnie zwieszaj�c� si� z niego link�. I nagle...
Nagle zacz�o si� wszystko od nowa. Jakby kto� trzasn�� mnie w g�b�. Dopiero pokpiwa�em, jeszcze chcia�em sobie u�ywa�, gdy okaza�o si�, �e i ze mnie rybak jak, za przeproszeniem, z koziego kupra tr�ba. Karp nadal tkwi� pi�knie na haku, tyle tylko, �e uzna� za wskazane zrobi� chwilow� przerw� w holowaniu go na �rodek wodnego roztocza. Teraz za to ze zdwojon� energi� przyst�pi� do dzie�a.
Nieznajomy by� w tej chwili spokojniejszy, ruchy mia� bardziej zdecydowane i pewne. Ja natomiast, ju� nie pami�taj�c, kto holowa� tego karpia na haku, kto komu podebra� stanowisko nad wod�, zachowywa�em si� zgo�a jak wariat. Macha�em r�kami, podskakiwa�em, a� pomost ca�y, mocny przecie�, niebezpiecznie chybota�, wykrzykiwa�em r�ne rady, wreszcie z�apa�em za w�dzisko i tak ju� we dw�jk� pr�bowali�my holowa� walcz�c� ryb�.
Bo te� to i by�a emocja. Karp w pewnym momencie wysnu� z ko�owrotka link� na ca�� jej d�ugo��. Zdawa�o si�, �e p�knie lada sekunda, ale zn�w uda�o si� nam zdoby� nieco zapasu. Ryby nie widzieli�my, raz tylko fajtn�a ogonem nad wod�. I tylko powierzchnia rozlewiska k��bi�a si�, woda pstrzy�a si� p�atami piany, dudni�o tam i grzmia�o. W momentach, gdy na kr�tko ustawa�o rwanie karpia na g��bi�, pr�bowali�my z wysi�kiem nawija� link�. C� z tego, gdy w nast�pnej sekundzie korbka z szalonym warkotem wirowa�a w przeciwn� stron�. Czas mija�, byli�my ju� solidnie zm�czeni, serca z emocji pracowa�y jak przy najwi�kszym wysi�ku, a� wreszcie szala zacz�a przechyla� si� na nasz� stron�. Powoli, bardzo powoli coraz to wi�cej zwoj�w linki uk�ada�o si� na szpuli, coraz to bli�sze, a ju� s�absze stawa�y si� wybryzgi wody nad powierzchni� jeziora. Karp najwidoczniej traci� si�y.
Zmieniali�my si�, przekazuj�c sobie w�dzisko z r�k do r�k. Bola�y palce, poobijane i poprzecinane do krwi, opuch�e, ka�dy obr�t korbki ponawia� i mno�y� ten b�l, poprzednio w najwi�kszym napi�ciu emocji nieodczuwalny, obecnie dotkliwie daj�cy zna� o sobie. Ryba przybli�y�a si� do pomostu, ogl�dali�my si� za podbierakiem. W pewnej chwili wspania�y, rzeczywi�cie okazowy karp wychyn�� nad lustro wody, zako�owa�, machn�� ogonem, zn�w zafurcza�a linka, mkn�c za ryb� w g��bin�. Ale ten zryw by� kr�tki, ostatni akt desperackiej rozpaczy. Teraz ju� holowali�my karpia z nie mniejszym wysi�kiem, ale niemal spokojnie. Coraz cz�ciej zielonkawy grzbiet ukazywa� si� przy powierzchni, po�yskiwa� bia�oz�ocisty brzuch, rozwiera�a si� paszcza.
Trzyma�em w�dzisko jedn� d�oni�, drug� kurczowo zaciskaj�c na ko�owrotku. Ka�dy obr�t korbki by� sukcesem. ' Spuchni�te, skrwawione palce jakby mniej teraz bola�y, a tylko rozdygotane napi�ciem serce wyczuwalnie podchodzi�o do gard�a. S�siad m�j dysza� ci�ko, cho� w por�wnaniu z moim jego zachowanie nadal stanowi�o szczyt opanowania, co zreszt� u�wiadomi�em sobie znacznie p�niej. Wtedy nie by�o dla mnie nic wa�niejszego nad tego karpia-lustrzenia. Jeszcze jeden obr�t korbki i jeszcze, ryba trzyma si� blisko powierzchni, wida� wielkie, ob�e cielsko, kt�remu daleko do gracji tu�owia lina. Karp pr�buje oporu prostopad�ym ustawianiem ogona, czasem trzepnie nim tak, �e bryzgi biegn� daleko, daleko, ale jest najwyra�niej zm�czony.
Bli�ej, wci�� bli�ej, d�o� zaczyna przy�piesza� obroty korbki, k�tem oka zerkam, czy m�j towarzysz czeka, got�w podbierakiem zagarn�� ryb�. Karp coraz to wysuwa si� na bok, ma wielk� jak �eb cielaka g�b�, widz� jego oczy zogromnia�e w pe�nym grozy wytrzeszczu. Te oczy ju� widz� nas, przechylonych na pomo�cie ku wodzie, ku wolno sun�cej zdobyczy. Wiem, �e �le czyni�, zmieniaj�c tempo obrot�w korbki, �e trzeba nadal spokojnie, powoli, ale m�w�e �lepemu o kolorach, gdy serce ju� chyba nie w gardle, ale wype�z�o na wargi, kolana dygoc�, ca�y jeste� skoncentrowany w walce, zwyci�asz, jeste� g�r�. Wi�c kr�c� coraz to szybciej, m�j towarzysz co� wo�a, nie dociera to do mnie, bo oto wytrzeszczone karpie oczy, jakie� niespokojne drgnienie ogona, bo... Tak, to by�o w ko�cu do przewidzenia. Przegra�em spraw�. Na p� ju� u�ni�tego karpia rozdra�ni�o przy�pieszenie holu, wzbudzi�o ostatni zryw oporu. Woda trysn�a gejzerem, zabulgota�o, zaszypia�o, osypa�y nas krople, ryba run�a w g��b, wygi�o si� w�dzisko, niebezpiecznie zachrypia� ko�owrotek, linka wer�n�a mi si� w palce. A ja? Najbardziej nieprzepisowo, jak partacz, jak fuszer, miast korbk� popu�ci�, niech si� linka rozwija od nowa, niech furczy w powietrzu, ja kurczowo, zach�annie, ca�� gar�ci� usi�owa�em przyhamowa� ostatni, desperacki zryw ryby. Trzasn�a mnie linka ostro jak biczem po twarzy, jak�e, krech� czerwon� tydzie� dobry nosi�em, jeszcze gdzie� u dna zakot�owa�a si� woda i uspokoi�o si�, uciszy�o, tylko ten leciutki powiew wiatru wraz z wzmagaj�c� si� m�awk� i �omot serca, g�o�ny jak dudnienie batalionu podkutych but�w na miejskim bruku.
Zerwana linka ocala�ym skrawkiem sm�tnie zwisa�a ku wodzie.
W moje os�upienie, rozpacz, �al i post�puj�ce zgn�bienie wpad� spokojny g�os s�siada z pomostu:
� Prosz�, zakurzcie...
Poklepa�em si� po kieszeni. Jak zawsze, tkwi�a tam niewielka p�aska butelka z pal�cym napojem; trudno, ma si� ju� pewne przyzwyczajenia, na rybackiej wyprawie taki �yk jeden i drugi zawsze �wietnie robi. Wyci�gn��em flaszk� ku s�siadowi, pami�tam, oczy opu�ci�em w d�, ku czubkom gumowych but�w, wstyd mi by�o mojego partactwa.
� Ja teraz nie pijam, ale dzisiaj skorzystam... Czego� takiego jeszcze nie widzia�em. Co za ryba...
I zaraz wyci�gn�� r�k�:
� Ciaroch jestem... A tego karpia nie ma co �a�owa�, niech sobie �yje. Najwa�niejsza by�a ta walka, gdy si� nie wie, kto b�dzie na ko�cu g�r�...
Wyb�ka�em swoje nazwisko, podnios�em wzrok ku nieznajomemu. U�miechn�� si� pogodnie, naprawd� wcale, ale to wcale nie ura�ony. Mnie za� ju� nie �al by�o zagarni�tego przez niego pomostu. �wietnie, zmie�cimy si� na nim we dw�jk�.
I naprawd� mie�cili�my si�. Przez d�ugie jeszcze dni, a kilkakro� i noce, na w�gorzowych zasiadkach. W te noce zw�aszcza mog�em przyjrze� si� bli�ej, cho� w zestawieniu z mrokiem pod ci�gn�cymi niebem zwa�ami chmurzysk �miesznie to brzmi, ale w�a�nie mog�em si� przyjrze� Ciarochowi.
Nieprawd� by�oby, gdybym rzek�, �e nie przygl�da�em mu si� tak�e przy s�o�cu. Chocia�by ju� nast�pnego dnia po nieszcz�snej historii z karpiem, gdy zn�w spotkali�my si� na naszym pomo�cie. Bez tej wczorajszej nienawi�ci, ale i bez wielkiej z mej strony ochoty na wsp�lne przesiadywanie. Zawsze wola�em by� na rybach sam. Teraz wszak�e innej rady nie by�o. W paru dost�pniej szych miejscach daleko w to� si�ga�a znacz�ca si� ��tawym odcieniem tafli mielizna, wsz�dzie indziej namok�e, z rzadka poros�e olsz� zdradliwe torfowiska, z dodatkowym pasmem szuwar�w i trzcin, stanowi�y nieprzebyt� zapor� dla najbardziej nawet zawzi�tego w�dkarza. Zostawa� ten jeden pomost...
Przywitali�my si�, par� zdawkowych s��w, sfrun�y p�awiki na wod�, mo�na si� by�o w nie wgapia� bez bli�szego interesowania si� s�siadem. Ciaroch mia� ju� sporz�dzon� now� w�dk� na karpie, z link� grubo solidniejsz� ni� przedtem. U�miechn��em si� do siebie na tak� naiwno��: olbrzymich karpi niewiele musia�o zostawa� w jeziorze, z rzadka sp�awia�y si� czasem pojedyncze sztuki. Branie zdarza si� raz pewnie na tysi�c...
Jezioro sta�o spokojne, niebie�ciute�kie, z rzadkimi, gdzieniegdzie ciemniejszymi smugami. I jasno woko�o, piekielnie jasno, jakby s�o�ce �wiat�em chcia�o odp�aci� za niedawn� szarzyzn� i mrok.
P�awiki le�a�y nieruchome, nawet drobnica nie pr�bowa�a podskubywa� przyn�ty. Od wczesnego ranka narasta� �ar, nie �agodzony �adnym powiewem znad wody. Najg�upsza dla w�dkarza pogoda.
� Ani drgnie � ze zniech�ceniem mrukn��em ni to do siebie, ni to do towarzysza.
� Ano ja � przytakn��.
I znowu nic. Jaki� kr�pik z�akomi� si� wreszcie, paskudztwo, chwast rybi, ze z�o�ci� zdejmowa�em z haczyska p�ask�, upstrzon� czarnymi plamkami sztuk�. Niewielkie pasmo cienia, rzucane na wod� przez trzciny, mala�o wraz ze wznoszeniem si� s�o�ca. Dalej jezioro ja�nia�o, srebro splata�o si� na nim z biel�, to� przed nami nabiera�a przejrzysto�ci; wyra�nia�y kszta�ty harcuj�cego opodal ochoczo stadka uklei. P�awiki zastyg�y w desperackim bezruchu.
Ziewaj�c z nudy � zasiedzia�em si� minionego wieczora przy kartach � z braku innego zaj�cia zacz��em przygl�da� si� Ciarochowi. Uderzy�o mnie, �e jest znacznie starszy, ni� mi si� to wczoraj zdawa�o. Musia� mie� dobrze pod pi��dziesi�tk�. Oczy wyprane z koloru, co� tam migota�o resztkami b��kitu, patrzy�y na to� spokojnie, z zastyg�ym w nich znu�eniem. Policzki i czo�o rozcina�y nie zmarszczki, ale ostre bruzdy, tym wyra�niejsze przy wychudzonej twarzy. Na domiar Ciaroch prawie nie mia� brwi. Nie to, �e. by�y jasne i nie kontrastowa�y z tonacj� sk�ry, ale �e stercza�o na ich miejscu par� mizernych k�aczk�w, nic wi�cej. Powieki za to, gdy je przymru�a�, rysowa�y si� tak ostro w swej czerni, z�o�onej z dziesi�tk�w punkcik�w, jak u aktora na scenie.
Mimo swych osobliwych cech oblicze Ciarocha nie odbiega�o od jakiej� przeci�tnej; podobnych w typie twarzy wiele si� mija na co dzie�, nie zapadaj� w pami��.
-Musia� dostrzec moje niezbyt taktowne, natr�tne zainteresowanie jego osob�. Raz i drugi musn�� mnie przelotnym, ale uwa�nym wejrzeniem. Potem wyci�gn�� w�dk� z wody, poprawi� na haczyku przyn�t�, zarzuci� i, nie patrz�c na p�awik, jakby pewny, �e nadal b�dzie tkwi� nieruchomo, obr�ci� si� w moj� stron�.
� Nie bierze.
Wyci�gn�� paczk� z papierosami.
� Prosz�, zakurzcie...
Przyj��em papierosa, Ciaroch te� zapali� i ju� nie zwraca� na mnie uwagi, wpatrzony w nieruchome p�awiki. S�o�ce wywleka�o si� wysoko na niebo, spiekota, zupe�na beznadzieja. Ju� lepiej by�o wraca�, razem z innymi powlec si� na pla�� u przeciwleg�ego kra�ca jeziora. Z osobliw� satysfakcj� zacz��em zwija� w�dki, chichocz�c w duchu, �e stary �l�zak nadal b�dzie marnotrawi� czas. �yczliwie tylko skin�� mi d�oni� i zn�w si� wpatrzy� w swe p�awiki.
Tak by�o przez szereg dni, wtedy nawet, gdy pogoda bardziej sprzyja�a i ryba, leszcze zw�aszcza, a czasami i t�usty, solidny lin, �akomi�y si� na przyn�t�. Bo na karpia nie mieli�my nadziei, te w�dki zawsze beznadziejnie zwisa�y z pomostu. Nie-wiele�my ze sob� m�wili, nie wiedzieli�my nic w�a�ciwie o sobie. Taki stosunek odpowiada� nam obu. Ciaroch r�wnie� musia� lubi� samotno��. W ko�cu i mnie ju� w niczym nie przeszkadza�a jego obecno�� na pomo�cie. Nie wyklucza�a samotno�ci obcowania z przyrod�, tak doskonale przywracaj�cej wewn�trzny spok�j.
Kt�rego� dnia zdarzy�a si� nawet rzecz osobliwa. Oto gdy nie zasta�em Ciarocha na pomo�cie, zacz�� mnie ogarnia� coraz to narastaj�cy niepok�j, niczym przecie� niewyt�umaczony. By�em na moim pomo�cie sam, liny bra�y �adnie jak rzadko, pluska�o ich co� ze sze�� w siatce, wszystkie k�opoty zostawi�em za sob�, czeg� mo�na pragn�� wi�cej? Tymczasem wierci�em si�, ogl�da�em na strony, nas�uchiwa�em bezwiednie, czy nie us�ysz� ci�kich, zm�czonych krok�w �l�zaka. Spaskudzi�em przez to �adne branie, nie w por� podci��em, urwa�a si� solidna sztuka.
Czas mija�, a Ciarocha ci�gle nie by�o. A� wreszcie nadszed� bardzo cicho, zgo�a nieoczekiwanie. Natar�em na niego nieuprzejmie, czemu si� sp�ni�. Na mojej twarzy musia� by� wyra�nie wypisany wyrzut, nie usprawiedliwiona pretensja, bo towarzysz, zrazu nie odpowiadaj�c, niby to zaj�ty rozwijaniem w�dek, ci�gle mi si� przypatrywa� z rosn�cym zaciekawieniem, wreszcie po swojemu, wolniutko, powiedzia�:
� A wtedy, pierwszy raz, toby� mnie, synku, by� utopi�, gdyby mo�na by�o? Co?
Pierwszy raz od naszego poznania nie u�miechn�� si�, ale za�mia� g�o�no, bardzo serdecznie.
Odpowiedzia�em �miechem. Ale jeszcze nie wywi�za�a si� mi�dzy nami bardziej bezpo�rednia wymiana zda�. Ciaroch zako�czy� rozmow� zwyk�ym stereotypem, wyci�gaj�c d�o� z papierosami:
� Zakurzcie sobie.
I ju� patrzy� na swoje p�awiki.
Te dnie nie wnios�y nic bli�szego w nasz� znajomo��. Spotykali�my si� na pomo�cie tak, jak znani sobie z twarzy, co ranka mijaj�cy si� na ulicy przechodnie.
W�gorzowy sezon zacz�� si� z op�nieniem. Zbyt d�ugo trwa� okres pi�knej, s�onecznej pogody, za jasne by�y noce, nazbyt m�cz�ca cisza unieruchamia�a powietrze. Tego wszystkiego w�gorz nie lubi.
Dopiero z nag�a ba�wani�o si� wszystko. Od tego dnia, parnego bardziej ni� wszystkie inne, ju� nie cichego, ale zastyg�ego w martwocie powietrza, niepokoj�cego wy�aniaj�cymi si� zza horyzontu i potem zn�w niespodziewanie gin�cymi zwa�ami chmur, jakim� zaaferowaniem ptactwa i przyspieszeniem ludzkiego oddechu. Ciaroch d�ugo wtedy wodzi� sp�owia�ymi oczyma po p�aszczy�nie jeziornej, po zwa�ach osaczaj�cej je wko�o trzciny, po szczytach drzew zastyg�ych jak kamienie przy drodze.
� Na burz� idzie. W�gorz zacznie bra�.
Burza przemin�a dalekimi stronami, przyt�umione tylko, hucz�ce nadbiega�y z wiatrem pog�osy szalej�cej gdzie� nawa�nicy. Potem i wiatr usta�, powietrze sta�o g�ste, nasycone parnym podnieceniem oczekiwania. Chmury o�owian� �aw� przygniot�y niebo i ziemi�, widzialno�� gas�a w promieniu wyci�gni�tej d�oni. Od wody nie nadbiega�y �adne l�nienia, nie by�o zwyk�ych migota�. Ciemno�� spleciona z harmonii o�owiu z granatem zastyg�a woko�o nas, bli�ej siebie ni�eli zwykle, w czasie dziennego czuwania nad p�awikiem, przysiad�ych teraz na deskach pomostu.
Ciaroch grzeba� w kieszeni watowanej kurtki, przywdzianej na nocn� wypraw�, szeroko rozpi�tej. W nasycon� ciemni� wdar� si� zolbrzymia�y blask zapalonej zapa�ki. Jak w jakim� pot�nym fajerwerku, jasno zarysowa�a si� twarz g�rnika, z tymi samymi bruzdami, z zapad�ymi policzkami, z wargami leciutko przygi�tymi do do�u. Wzdrygn��em si� na ten rozblask �wiat�a, tak by� niespodziewany, ale zaraz uspokoi� mnie wyraz twarzy towarzysza nocnej wyprawy. By� pogodny, pe�en spokoju i jakiej� dzieci�cej, szczerej rado�ci. Takim Ciarocha dot�d nie widzia�em.
Pali�, ogieniek papierosa roz�arza� si� mocniej, to zn�w przygasa�, mala�y lub ros�y na przemian cienie osaczaj�cych pomost trzcin, dzwoneczki przy szczyt�wkach w�dek nadal milcza�y, ja za� my�la�em, jak ma�o wiemy z mym towarzyszem o sobie. Tyle dni ju� sp�dzonych wsp�lnie, niema�o w�dkarskich dozna� i nic w�a�ciwie ponadto. C� wiedzia�em? �e jest g�rnikiem w Gliwicach, �e m�wi gwar�, momentami niezrozumia��, charkotliw�, to zn�w zaskakuj�c� urod� polszczyzny. Jeszcze to, �e ulokowa� si� tutaj niedaleko, pod Pszczewem, w rodzinie dawnych swoich znajomych... To by�o sporo, ale to by�o zarazem nic. Bo jak�e z tym ��czy� albo jak oddziela� ten wyraz pogody, ujawniony z nagl� na twarzy w ostrym rozb�ysku zapa�ki.
� Radzi�cie? � spyta�em.
-- Ja.
I nic wi�cej, tylko silniej roz�arzy� si� ogieniek papierosa, mocniej uwypukli�y �odygi najbli�szych trzcin. Zmrozi�a mnie ta odpowied�, pomy�la�em, �e s� w ko�cu ciekawsze sprawy w tej zastyg�ej w oczekiwaniu ciszy ni� sondowanie mrukliwego �l�zaka. Przyci�gn��em d�oni� najbli�sz� ki�� trzciny, przygryz�em z�bami i ssa�em pod�u�ny li�� o ostrym, gorzkawym smaku. Niewidoczna, wyczuwalna dzi�ki poszumowi skrzyde�, przelecia�a opodal nas kania. Zawodzi�a piskliwie, co jakoby zwiastowa� ma rych�y deszcz. Na mrocznej toni rzuci�a si� ryba z gwa�townym pluskiem. Z przeciwleg�ego brzegu zawt�rowa�o temu j�kliwe, jakby dzieci�ce, pe�ne przera�enia wo�anie. Pewnie m�ody zaj�czek duszony przez sow�.
Ogieniek papierosa Ciarocha zaszypia� rzucony na wod�, zgas�, ciemno�� zwar�a si�, jeszcze bardziej nieprzenikniona, tyle tylko, �e przybieraj�ca jak gdyby odcie� intensywnego granatu. Dra�ni�ca nerwy cisza trwa�a teraz niczym nie przerywana.
I nagle cieniutki, mi�kki pobrz�k dzwoneczka u w�dki. Obydwaj uj�li�my za w�dziska. Napi�te wyczekiwanie. A zaraz polem cala melodia d�wi�k�w i ostre, r�wnoleg�e z dw�ch stron, szarpni�cie. Ciaroch ju� si� mocowa� z niewidocznym w�gorzem. Gwa�townie zapali�em latark�, chwyci�em le��cy mi�dzy nami podbierak. Sprawnie to posz�o; w siatce, ma��c j� �luzem, wi� si� niewielki w�gorz. Haczyka nie mo�na by�o wyci�gn��, po�kni�ty zosta� g��boko wraz ze zdradliw� ros�wk�. Nale�a�o wymieni� przypon.
S�ysza�em, jak Ciaroch �mia� si�, nie chichota�, ale �mia� si� cichutko. �miech ten wyda� mi si� raptem bardzo potrzebny, uzupe�niaj�cy to nasze nocne czuwanie, przerywane z rzadka pog�osami nieznanego, wodno-le�nego �ycia. Chcia�em powiedzie� mu o tym swoim odczuciu, ale tym razem u mojej w�dki zabrz�cza�y dzwoneczki.
Zaczyna�o si� wielkie branie. Ju� podcina�em, holowa�em, b�yska�o �wiate�ko Ciarochowej latarki, drga� w jego d�oniach l�ni�cy �luzem podbierak.
Trwa�o tak chyba z p� godziny, dobry by� czas, udana wyprawa. W siatce przytroczonej u brzegu pomostu wi�y si� ciemnym k��bem w�gorze, przy intensywnym popatrywaniu czasem jedynie na moment uwidacznia�o si� w jakim� skr�cie bia�e podbrzusze.
A potem urwa�o si� wszystko, umilk�y dzwoneczki u w�dek, w zamian rozdzwoni�a si� jeszcze chyba intensywniejsza ni� przedtem cisza. Si�gn��em po p�ask� manierk�. Towarzysz m<5j, z wahaniem, b�kn�� co� o chorobie, nie wym�wi� si� jednak od pocz�stunku, tyle tylko, �e poprzesta� na jednej miareczce. Sobie nie musia�em udziela� �adnej dyspensy ani odmierza� ilo�ci. Alkohol okaza� si� potrzebny. Duszna, parna noc nasi�ka�a zarazem wilgoci�, wciskaj�c� si� pod ubranie. Krew, zmuszona do szybszego obiegu, usuwa�a intruza, pulsowa�a rozleniwiaj�cym ciep�em.
Palili�my, tyto� w takich chwilach ma osobliwy, urzekaj�cy smak. Milczenie w�dek harmonizowa�o z kamienn� cisz� jeziora i lasu. Jakby boj�c si� to nasze zafascynowanie natur� naruszy�, a chc�c zarazem da� upust pragnieniu rozmowy, Ciaroch z nagl� zaszepta�. Dziwnie brzmia� ten szept: i rozbija� aur� tej nocy, i jakby j� jednocze�nie dope�nia�.
� Pytali�cie, czym rad... Po prawdzie to bardzom rad. Na tej wodzie od�y�em...
Pow�ci�gliwy by� ten szept, s�owa specjalnie dobrane nie zdradza�y nic z uczu�, kryj�cych si� pod pozornie such� relacj�.
Towarzysz m�j czu� si� niemal szcz�liwy, jednak odczuciem szcz�cia hamowanym przez niepok�j, by stanu tego nie zauroczy�, nie ockn�� si� w pewnej chwili z nawrotem dawnych b�l�w. Ciaroch od d�u�szego ju� czasu chorowa�, jakie� zawi�e �o��dkowe bole�ci, gaszone lekarstwami, pomniejszane ograniczeniami w jedzeniu, niemniej ci�gle narastaj�ce, zatruwaj�ce ka�d� chwil� i pog��biaj�ce l�k o najbli�sz� przysz�o��. Ostatnio, mimo opieki lekarskiej, nie pami�ta� dnia bez nawrotu b�l�w. By�o mu coraz ci�ej, ze strachem zje�d�a� na ka�d� szycht�, z�by zaciska�, by inni nie zobaczyli, jak coraz bardziej m�czy go praca, jak zimny, z�owieszczy pot osiada na czole i wci�� pog��biaj� si� bruzdy na twarzy... Na urlop jecha� niespokojny, proponowano mu wszak�e sanatorium, ba� si� go. nie chcia�, wybiera� ryzyko. I oto pomog�o. Od dw�ch tygodni nie zazna� b�l�w, czu� si� coraz mocniejszy, jakby mu nawet i g�ba nieco si� wyg�adzi�a. Dlatego taki jest rad, nie trzeba b�dzie kry� si� ze swoim cierpieniem, mo�na b�dzie spokojnie zje�d�a� na szycht�, tak jak spokojnie siedzi si� teraz nad wod�, marz�c o wielkim karpiu i nas�uchuj�c pobrz�ku oznajmiaj�cego branie w�gorza...
Gdy w�a�nie w tej partii Ciarochowej relacji zn�w za�wiergoli� dzwoneczek, odczu�em to jak najmniej potrzebny wtr�t, przymusow� przerw� w zwierzeniu. Relacja by�a prosta, niemal pospolita, ale w ustach towarzysza w�dkarskiej doli stawa�a si� ciekawa, w okre�leniach jego nabiera�a nowych barw, ods�ania�a wyra�nie okre�lony obraz cz�owieka... Odczu�em zadowolenie, gdy w�gorz zerwa� si� tym razem, pr�dko uciszy�o si� na pomo�cie.
Ogieniek tu� przy mnie rozb�ysn�� weso�o, troch� mocniejszy, jakby nabrzmia�y wi�ksz� pewno�ci� siebie, pop�yn�� nad wod� szept opowie�ci Ciarocha.
Doktorzy kiwali nad nim g�owami, radzili przej�cie do l�ejszej roboty. Wtedy to zacz�� lekarzy unika�... Kiwali g�owami, ani wiedz�c, �e ju� kiedy� przechodzi� podobne b�le. I te� min�o, cho� tam, w koncentracyjnym lagrze, w�a�nie si� mog�o utrwali�...
� Ob�z? Jaki? � przerwa�em.
� Dachau... Tam nas wszystkich zabrali z Gliwic. I tych z Pyskowic tako�... � wyja�ni� bez entuzjazmu i zamilk�, nierad najwyra�niej, �e mu przerwa�em ten jego szeptany monolog.
W powietrzu zachodzi�a zmiana. Ust�powa�a parno��, nadci�ga� rze�ki ch��d, zagada�y trzciny, wytr�cone z martwoty leciutkim powiewem, zapluska�a woda, na niebie zanika� granat chmur, stawa�y si� jakie� sp�owia�e, miejscami ods�oni�y si� popstrzone gwiazdami partie b��kitu. Ciaroch zas�ucha� si� i zapatrzy� w to wszystko, na ja�niejszym teraz tle widzia�em jego g�ow� spokojnie si� zwracaj�c� to w jedn�, to w drug� stron�. Papierosa odrzuci�, pe�niejszym oddechem �apa� w p�uca wzmagaj�cy si� powiew wiatru. By� w tym swoim skupieniu nad przemianami nocy jaki� bardzo ludzko serdeczny.
Z dalszych partii jeziora dobieg� odg�os kilku mocnych plu�ni��. Ryby zaczyna�y si� sp�awia�, jakby rade z przesilenia si� w przyrodzie nastroju dziwacznego misterium.
Wtedy w�a�nie us�ysza�em inn� Ciarochow� opowie��, mniej ju� oszcz�dn� w s�owach. Jakby zachwycenie jakie� nie zezwala�o mu na uprzedni� kontrol� nad uczuciami. G�rnik, tak zdawa�o si� z�yty z szarzyzn� miasta, z nasi�k�a oliw� czerni� lin wyci�gowych, z py�em w�glowym, znajdowa� nies�ychan� rozmaito�� okre�le� barwy, mia� rzadkie wyczucie pi�kna natury, jak�� umiej�tno�� wtopienia si� w ni� i wsp�prze�ywania... Na �l�sku nie ma takich okolic, jak tutaj. By� kiedy� w tych stronach, po latach je zn�w odwiedza i teraz zawsze b�dzie tutaj przyje�d�a�, na ka�dy urlop, bo na sta�e si� nie przeniesie, jak�e odej�� z W�jtowej Wsi, od swoich, nie o dom chodzi, syn m�odszy odziedziczy, uszanuje dorobek ojcowski, ten, kt�ry te� robi w kopalni, bo starszy si� uczy na in�yniera, kto by my�la�, �e b�dzie w Gliwicach polska Politechnika, �e oni b�d� tam kszta�ci� swoje dzieci. �al mo�e tylko, �e tak wielu od zawodu odp�ywa, a g�rnictwo to jak ziemia, trzeba w nie wchodzi� przez pokolenia, wtedy dopiero czuje si� ten w�giel...
Zas�ucha�em si�, korci�y mnie sprawy nie dopowiedziane do ko�ca, ale nie �mia�em przerywa�, zreszt� Ciaroch, m�wi�c na poz�r niesk�adnie, ujmowa� swoje sprawy przedziwnie pi�knie. Mo�e by�o zreszt� inaczej, mo�e to moja wyobra�nia dodawa�a urody jego suchym s�owom, ujmowa�a je w mieni�ce si� barw� obrazy. Noc zmieniaj�ca si� w nastroju, o�ywaj�ce w przed�wicie jezioro, ten pomost, kt�ry nas z��czy�, wszystko to wp�ywa�o na odbi�r Ciarochowej relacji, poszerza�o j� i omotywa�o migotliw� paj�czynk� swoistego patosu. Czu�em si� z tym dobrze, Ciaroch stawa� si� bardzo serdecznie bliski, pomost bez niego by�by obcy i martwy, tak jak teraz stanowi� symbol sp�jni i zrozumienia.
W�gorze nie bra�y ju� wi�cej tej nocy, raz jeszcze zaterkota� dzwoneczek, niewielki leszcz z�akomi� si� na zastawion� na innych ros�wk�, ze zdumieniem zakr�ci� dwa ko�a przy pomo�cie, gdy z nag�a uzyska� wolno��.
Tkwili�my wszak�e nad w�dkami uparcie, tak�e wtedy, gdy z narastaj�cym brzaskiem Ciaroch, jakby zawstydzony ujawnieniem swojej s�abo�ci, zn�w umilk�, wpe�zaj�c w normaln� skorup� zaprzysi�g�ego mruka. Chwile nas tylko dzieli�y od �witu, gdy znu�eni, bogatsi o niejedno prze�ycie, wlekli�my si� niemrawym krokiem do swoich dom�w.
Osobliwa by�a ta nasza znajomo��, wi�cej nawet, szczeg�lnego rodzaju przyja��. Czy ��czy�o nas jedynie w�dkarstwo? Bo w�a�ciwie spotykali�my si� wy��cznie na tym pomo�cie, zapatrzenie w p�awiki stwarza�o p�aszczyzn� wsp�ycia i zrozumienia. W tym pierwszym roku poznania i potem, nast�pnego lata.
Z nowym sezonem pog��bi�o si� zbli�enie. Cz�ciej te� wybierali�my si� na nocne wyprawy, rok by� obfity w w�gorze, leszcz te� si� nocami �akomi�, wyci�gali�my sztuki pot�ne jak �opaty, p�askie, niezgrabnie szerokie na powierzchni, a tak zwinne pod wod�. Dnie mija�y podobnie jak i uprzednio. Ma�o s��w by�o trzeba, by tkwi� obok siebie, dr�e� z ch�odu ci�gn�cego rankami od wody czy oblewa� si� potem w godzinach przybli�aj�cych po�udnie. Wystarcza�a nam wzajemna obecno��. Dopiero gdy kt�ry� si� zawieruszy�, nie pojawi� na czas na pomo�cie, drugi czu� si� wyra�nie nieswojo, najlepszy po��w w cz�ci nie przynosi� normalnej satysfakcji.
A noce? I te, strasz�ce deszczem, zag�szczone chmurami, i inne, o rozgwie�d�onym punktami gwiazd niebie albo zastyg�e w niepoj�tej ciszy. Wtedy Ciaroch stawa� si� jakby innym, pe�niejszym cz�owiekiem. Zwierza� si�, mo�e tylko wspomina�, g�o�no dzieli� si� w�asnymi my�lami, nie wiem, jednego jestem pewien, �e by�em mu w tych momentach nieodzownie potrzebny, �e dopiero moja obecno�� wyzwala�a w nim szczero��. S�owo przewa�nie bywa�o chropawe, relacja ka�da pow�ci�gliwa, mnie to wszak�e w wypadku Ciarocha wystarcza�o najzupe�niej. Nauczy�em si�, s�uchaj�c, od razu pomna�a� jego wypowied� o dodatkow� g��bi�, zaostrza� perspektyw�, uzupe�nia� faktur�. Nie chodzi�o o wzbogacenie reali�w, sk�d�e mia�em je zna� poza zwierzeniami towarzysza w�dkarskich zasiadek? Narasta�a tylko motywacja wewn�trzna zjawisk. Ciaroch przystawa� mi do wyobra�onych sobie bardzo konkretnych ju� sytuacji, wi�cej, mimowolnie zaczyna� si� stawa� ich bohaterem. Dope�nia� si� w mej wyobra�ni kszta�t jego osobowo�ci, rysowa� coraz dok�adniejszy jej wizerunek. Prosty, skromny w szczeg�ach, przebogaty w odcieniach. Cho�by ten stosunek do Polski � ani przesublimowany, dojrzewaj�cy na romantyce niezdrowych uniesie�, ani zn�w j�kliwie wyrzekaj�cy, abnegacko cyniczny. Bardzo prosty, przyjmuj�cy fakty tylko za fakty, licz�cy si� z konkretem, z jednoczesnym odczuciem dumy, �e jednak mimo wszystko jest tak, jak jest, �e sk�ra warta na pewno wyprawy. Z rzadka nawi�zywa� Ciaroch do wspomnie� z lat przedwojennych, je�li za� o nich m�wi�, to jako� a� przesadnie bezosobowo, ci�gle o innych, najbardziej anonimowo. Nie musia�em dodawa� sam sobie, �e ten ton przywi�zania, wyrozumia�ej pokory i surowo�ci os�du to w�a�nie wytw�r tamtych trudnych lat, co�, co wypiastowane zosta�o w t�sknocie i nie�atwym marzeniu. Nie�atwym, bo jak�e mo�na by�o nawet w wizjach swoich obala� wszelkie dziel�ce od niego granice...
By� taki okres, nie wiod�o mi si� w pracy, zwierzy�em si� towarzyszowi raz czy drugi ze swej niech�ci, z zadawanego sobie przymusu, zgo�a antypatii do w�asnej roboty. S�ucha� niezmiernie zdziwiony, wiedzia�em, �e nie pojmowa�. On sam kocha� swoj� robot�, nie umia�by na ni� kl�� ani wyrzeka� nawet w chwilach, gdy przyczynia�a najwi�kszych zgryzot. Daleki by� zarazem od uznawania jej za �wi�to��, od przydawania jej wagi relikwii. Praca stanowi�a dla niego po prostu nieodzown� tre��, wype�nienie �ycia, jak�e mo�na by�o okazywa� jej lekcewa�enie czy cho�by niech��?
Jak dwa ptaki, wracaj�ce na stare l�gi, �ci�gn�li�my obaj na dawne nasze �owisko. Pewnie, umawiali�my si� przy rozstaniu w pierwszym roku zadzierzgni�tej przyja�ni, wiele wszak�e si� mog�o zmieni�; mocniejszy jednak okaza� si� przymus wewn�trzny, nie nazwane, ko�ac�ce gdzie� wspomnienie pe�ni oddechu, odseparowania si� od codziennych spraw, mo�e tak�e i potrzeba wzajemnej blisko�ci. I zn�w, jak przy tym karpiu, kt�ry nas wystrychn�� na dudk�w, ale zawi�za� nasz� znajomo��, jak przy w�gorzowym nocnym po�owie, zn�w splata�y si� godziny wsp�lnego czuwania nad p�awikami, my�li i odczucia. Wr�ci�o wszystko takie samo jak przed rokiem.
Myli�em si� wszak�e przy tym znaku r�wnania. Niejedno sta�o si� inne. Zewn�trznie Ciaroch bardzo si� zmieni�. Pog��bi�y si� bruzdy na jeszcze mocniej zapad�ej, przera�liwie chudej ju� twarzy, zn�w ni�ej opad�y k�ciki ust, do cna, zdawa�o si�, wyp�owia�y �renice. I ten kaszel, chrapliwy, wydzieraj�cy si� gdzie� z bardzo g��boka, st�amszony dziwacznie, charkotliwy... Jakby si� wstydzi� tego kaszlu. Narzeka� nieudolnie, �e to pewnie od wody ch��d ci�gnie, drapie za gard�o. Bo przecie� cz�sto przy takich pokaszliwaniach chwyta� si� d�oni� za brzuch, by przyci�ni�ciem u�mierzy� jego pulsowanie, pobudzone kaszlem i zdradzaj�ce atak b�lu. Nie ulega� ju� wi�cej z�udzeniom, jak minionego lata, ten nawr�t choroby by� znacznie ostrzejszy ani�eli poprzednie. �yka� bia�e, pod�u�ne pigu�ki, zarzuci� papierosy, m�wi�, jak �atwo to przysz�o, kopci� wszak od wczesnej m�odo�ci. Godzi� si� ju� na wyjazd do sanatorium, niech go tam troch� podlecz�, musi sobie jeszcze z niejednym filarem poradzi�, na niejednej �cianie wypr�bowa� sw� si��. Ale m�wi�c tak, bywa�o, milk� nagle, posmutnia�y wpatrywa� si� w p�awik, przy leciutkiej fali frywolnie igraj�cy na wodzie, a �renice zaci�ga�y si� chmurk� smutku zrodzonego z rezygnacji.
Pod koniec tego drugiego pobytu powesela� jednak�e g�rnik, jakby nawet mniej pokaszliwa�, nabra� od nowa otuchy. �egnaj�c si�, wymieniaj�c adresy, obiecywali�my sobie na trzeci, przysz�y sezon dodatkowe w�dkarskie emocje. Zbudujemy nowe pomosty, mo�e si� wystaramy o ��dk�, nudnawo przecie �l�cze� ci�gle na jednym miejscu...
Pokiereszowa�y si� moje plany. Lato mija�o, wci�� tkwi�em w mie�cie i tylko w rzadkich swobodnych chwilach �a�o�nie my�la�em o pomo�cie nad wod�, o poszumie trzcin, w nag�ych przechy�ach muskaj�cych po twarzy, t�skni�em te� do Ciarocha. Czy ju� przyjecha�, czy, siedz�c na podmursza�ych deskach pomostu, nie ogl�da si� za mn�, nie nas�uchuje mych krok�w od �cie�ki wiod�cej przez las. Niewiele mia�em wie�ci od niego w minionych miesi�cach. Wymienili�my �yczenia bo�enarodzeniowe, jeszcze przedtem nadesz�a z sanatorium kr�ciutka kartka z pozdrowieniami. Znamienne, poza tym naszym jeziorem, poza intymnymi nad nim zbli�eniami, nie odczuwa�em �adnej potrzeby towarzystwa starego g�rnika. I nie odczuwa�em te� wi�kszych skrupu��w, gdy zaraz po Nowym Roku, bawi�c w Gliwicach, mia�em woln� godzink� i odrzuci�em , na rzecz drzemki w nieprzytulnym hoteliku my�l odwiedzenia Ciarocha w jego W�jtowej Wsi, przedmie�ciu pracowitego miasta. Ciaroch dopiero na pomo�cie i tylko tam stawa� si� nieodzowny, jako dope�nienie obrazu w�asnych prze�y� nad jeziorn� roztocz�.
Gdy jednak kt�rego� wieczoru zabra�em si� do przegl�dania sprz�tu w�dkarskiego przed czekaj�c� mnie o �wicie podr�, pami�� Ciarocha od�y�a tak silnie, �e nie mog�em si� op�dzi� od my�li o nim. Jakbym ju� czu� go obok siebie na naszym pomo�cie, jakbym gor�czkowo �apa� wy�lizgany uchwyt podbieraka, by zagarn�� we� miotaj�c� si� na haczyku ryb�, jakby ten nocny jego szept, dopowiadany m� wyobra�ni�, by� czym� najbardziej wa�nym.
Podr� min�a w gor�czkowym podnieceniu. Nie umia�em si� nigdy od niego wyzwoli� w wielu sytuacjach �yciowych, zachowywa�em si� wtedy szczeniacko, nieopanowanie, po prostu �miesznie. Tym razem zemocjonowany by�em bardziej ni� kiedykolwiek. Nie umia�em wyja�ni� sobie, czy bardziej czekaj�cymi mnie emocjami w�dkarskimi, wielki karp jawi� mi si� ci�gle przed oczyma jak �ywy, czy te� spotkaniem z Ciarochem, kt�rego obecno�� przy mnie sta�a si� nagle konieczna, tak jak konieczne jest powietrze dla p�uc, jak zielona barwa dla zm�czonych oczu.
A potem, �piesz�c po�r�d pni rozros�ych, pot�nych buk�w, ocieraj�c si� o kolczaste drutowiny je�yn i grz�zn�c w paprociach, przez kt�re sadzi�em, by skr�ci� drog�, tak by�em pewien, �e zobacz� niepozorn�, zgarbion� sylwetk� towarzysza na naszym pomo�cie, �e gdy nagle jej tam zabrak�o, stan��em jak wryty, z poczuciem straszliwego, fizycznie po prostu bolesnego zawodu. Jezioro straci�o z nag�a wi�kszo�� swojego uroku. Przez d�ug� chwil� sta�em bezradny jako� w tym samym miejscu, z kt�rego ujrza�em Ciarocha po raz pierwszy, wtedy, gdy przepe�nia�a mnie zawi�� i niech�� do osobnika zajmuj�cego moje miejsce. Teraz got�w by�em nieomal p�aka� za dawnym intruzem.
Zmieni�o si� nad jeziorem. Wysoki poziom wody tej zimy i nag�e skoki temperatury sprawi�y, �e pomost, ju� nadw�tlony czasem, nie wytrzyma�, przegni� w cz�ci, a w cz�ci zwali� si� pod naporem mocniejszej wichury, miotaj�cej falami. Na wystaj�c� jeszcze nad jeziorem zbitk� desek od brzegu nie spos�b by�o teraz dotrze�, �erdzie przegni�y, zapad�y si� w g��bi�, jedna tylko z nich wystawa�a sm�tnie z mu�u.
Ciarocha, wiedzia�em ju� na pewno, nie ma w tym roku w osiedlu pod Pszczewem. Na pewno dawno by ju� naprawi� pomost... Nie zabawi�em tym razem d�ugo nad wod�, jakby z obowi�zku spr�bowa�em tu i �wdzie dotrze� w�dk� do czystej wody, zazdro�nie os�anianej szerok� warstw� wybuja�ej trzciny. Za najwa�niejsze uzna�em wywiedzenie si�, co si� sta�o z Ciarochem.
Pierwszy raz by�em w domostwie, w kt�rym zazwyczaj si� zatrzymywa�. Przez minione dwa lata ani razu�my si� nie odwiedzili, jakby potrzebni sobie wy��cznie nad wod�, na ��cz�cym nas przy niej pomo�cie.
Pyta�em o Ciarocha, patrz�c prosz�co na gospodarza domostwa, by nie dopowiedzia� tej z�ej nowiny, kt�r� ju� zna�em, kt�rej by�em najbardziej pewien, cho� nikt mi o niej nie m�wi�. C� mog�o pom�c moje b�agalne wejrzenie? Ciaroch nie �y�, zmar� wczesn� wiosn�, nic ju� nie mog�o zaleczy� ostrej gru�licy �o��dka, ostatnie stadium by�o galopuj�ce, zmar� w ci�kich bole�ciach. Pochowano go na cmentarzu w jego W�jtowej Wsi. Kapela g�rnicza gra�a na pogrzebie, �adny podobno by� ten poch�wek, �ona starego pisa�a dok�adnie. Chc� mo�e przeczyta�? Nie, nie, po co mi te detale potrzebne, nasze stosunki z Ciarochem obywa�y si� zawsze bez szczeg��w, tak by�o lepiej i w�a�nie pe�niej, samemu mo�na by�o zabudowywa� luki, poszerza� obraz, jak konturami znaczony sk�po odmierzanymi s�owami ju� nie istniej�cego cz�owieka.
Stanowczo nie chcia�em �adnych dalszych wiadomo�ci, zgrzytem by�oby teraz jakiekolwiek uzupe�nienie �yciorysu Ciarocha. Dla mnie pozostawa� ju� pe�ny, nic by si� w nim wi�cej nie mog�o zmie�ci�. Gospodarz by� na pewno zdziwiony, gdy raptownie go po�egna�em i zawr�ci�em z powrotem jak mog�em najszybciej, w wyra�nym l�ku, by co� nie zam�ci�o mi tej atmosfery wspomnie�, w kt�rej umie�ci�em Ciarocha.
Pomost jednak odbudowa�em. Trzy dni go kleci�em niezdarnie, �ci�ga�em �erdzie, ��czy�em je gwo�dziami. Nie by� nazbyt pewny, chybota�, gdy si� po nim st�pa�o, ale tyle mi wystarcza�o. Dwa dalsze dni przesiedzia�em nad w�dk�. Leszcze bra�y i liny, kt�rego� nadwieczerza �ar�oczn� zgraj� nadp�yn�y srebrne wzdr�gi o karmazynowych skrzelach, wkr�tce mieni�a si� nimi ca�a siatka. Tylko w�dka na karpie tkwi�a nieporuszona, cho� widzia�em i �witaniami, i kr�tko przed zmrokiem, jak si� sp�awia�y w pobli�u.
Nast�pnego dnia nadesz�a depesza wzywaj�ca mnie nagle do powrotu. Dzie� by� pi�kny jak rzadko, cieniutka mgie�ka zawis�a nad wod�, trzciny szumia�y cichute�ko, dyskretnie. Poci�g odchodzi� dopiero oko�o p�nocy, ca�y dzie� mia�em zatem przed sob�. Zawaha�em si� wszak�e przez chwil�, czy znowu ruszy� na pomost. Bo mimo ostatnich sukces�w nie by�o mi dobrze na tych tak znanych deskach, wypolerowanych przez fale i deszcze. Nieswojo si� na nich czu�em, ci�gle mi si� zdawa�o, �e obok zarzuca swe w�dki Ciaroch, �e �ledzi p�awiki spojrzeniem wyblak�ych oczu, dobiega� mnie jego spokojny g�os, zni�any do szeptu, by nie zak��ci� nocnej godziny, coraz to zadr� bolesn� wy�ania�a si� �wiadomo��, �e to ju� tylko wspomnienie, przesz�o��.
Odruch przyzwyczajenia okaza� si� silniejszy nad te wzdragania, zn�w ugi�y si� pode mn� niewprawnie umocowane �erdzie, gdy przesuwa�em si� po nich na pomost. Tym razem ryba stroni�a od haczyka z przyn�t�. Czasem tylko mizerna jaka� p�otka dawa�a si� skusi�. Na w�dk� karpiow� w og�le nie zwraca�em uwagi.
Do zachodu s�o�ca nie brakowa�o wiele, s�o�ce czerwieniej�c zapada�o w las. Wtedy ten karp po�kn�� przyn�t�. Tak nagle i w�ciekle zafurcza� ko�owrotek, �e zaledwie zdo�a�em uchwyci� w�dzisko. Walka trwa�a d�ugo, mordercza zar�wno dla ryby, jak i dla mnie. A potem oczom niemal nie mog�em uwierzy�, przygl�daj�c si� pot�nemu, ponad metrowej d�ugo�ci cielsku olbrzyma. Rzadkie, wielkie �uski lustrzenia l�ni�y z�otymi ognikami. By�em zm�czony, ale i dumny.
Podczas holu ryby nie pomy�la�em o Ciarochu ani przez moment. Dopiero p�niej, ju� po podr�y kolej�, gdy z pot�nego pakunku wydoby�em w domu ryb� i zn�w delektowa�em si� jej widokiem, co� mnie zastanowi�o w wargach lustrzenia. Jedna z nich by�a zgrubia�a, wystawa�a wyra�nie do przodu. Jakie� by�o moje zdumienie, gdy po ma�ej operacji no�em wydoby�em z tego miejsca, zasklepiony nieszkodliwie, obros�y mi�sem, solidny, szwedzki haczyk. Taki, jakich u�ywa� Ciaroch. To by� ten jego karp, kt�ry nas zbli�y� do siebie...
Nie zdarzy�o mi si� wr�ci� ju� wi�cej nad tamt� wod�, cho� nieraz o niej my�la�em. Zawsze si� wszystko uk�ada�o inaczej, tkwi�em nad dziesi�tkami jezior, nad setkami strumieni i rzek, ale w okolice Pszczewa ju� nie trafi�em. Jakby z�owienie tamtego karpia mia�o ju� na zawsze zamyka� ten rozdzia�, kt�ry si� wi�za� z Ciarochem.
Czy jednak zamyka�o naprawd�?
W gabinecie moim, obok szczupaczych trofe�w, wisi spreparowana g�owa wielkiego lustrzenia. To karp Ciarocha. Patrz� cz�sto na ogromny �eb ryby i my�l� nie o niej, ale o g�rniku z g��bokimi bruzdami na twarzy. Niekiedy si� zdarza, �e czyja� obecno�� jest komu� w pewnym okresie �ycia nieodzownie potrzebna, zostawia sw�j �lad na zawsze. I nie zawsze nawet wiadomo, dlaczego. My�l�, �e nie zawsze te� warto tych przyczyn docieka�.
WILCZY POMIOT
Deszcz zacina� z ukosa, zaganiany przenikliwym wiatrem. Pu�ap szarego nieba zwisa� nisko, przes�aniaj�c wierzcho�ki rosn�cych po przeciwleg�ej stronie szosy topoli. Pod jedn� z nich z przechylonym �bem sta�a krowa, rozpaczliwie �ledz�c wyba�uszonymi �lepiami strugi wody, od dw�ch dni nieustannie, sp�ywaj�cej z niebios. Bardziej na lewo, gdzie otwiera�a si� luka w�r�d drzew i krzew�w, pozwalaj�ca zazwyczaj dostrzec b��kitnaw� p�aszczyzn� jeziora, teraz nie by�o ani b��kitu, ani jeziora, wszystko, ziemia, chmury, woda, zlewa�o si� w przybrudzon� warstw� o�owiu.
W tak� pogod� nie chcia�o si� nawet rozmawia�. Obiecywali�my sobie z profesorem wr�ci� do zacz�tej dyskusji, ale beznadziejna nuda, wiej�ca zza okien, nie usposabia�a �adnego z nas do podj�cia tematu. Nuda wygania�a nas z pokoik�w na g�rce gospodarskiego domu, gdzie zetkn�li�my si� na naszych w�dkarskich wakacjach, nuda odpycha�a od ksi��ki, nie zezwala�a nawet na sen, kt�ry w ko�cu r�wnie� ma swoje granice. Od niechcenia rzucona przez kt�rego� z nas propozycja wypadu samochodowego do Chojnic albo Cz�uchowa � od Jeziora Charzykowskiego r�wnie blisko by�o do obu tych miejscowo�ci � r�wnie� nie znalaz�a uznania. Na domiar z�ego obaj nie grywali�my w bryd�a.
Szosa, przy kt�rej mie�ci� si� dom b�d�cy w tym okresie naszym mieszkaniem, dra�ni�a ciemn� szaro�ci� mokrego asfaltu. Wpatrywali�my si� w ni� obydwaj z nie u�wiadamianym sobie pragnieniem, by co� si� na niej dzia�o, co� co przerwie cho� na moment melancholi� ogarniaj�c� nas coraz silniej za ka�dym mocniejszym uderzeniem gnanych wiatrem kropli o szyb�. Ale na szosie by�o spokojnie i cicho. Dawno temu, wizgocz�c na zakr�cie oponami, przesun�� si� star, p�niej przebieg� jaki� ch�opak, kryj�c g�ow� w narzucon� na ni� marynark�, nic wi�cej.
Napotka�em nieszczery u�miech profesora. U�miechn��em si� w odpowiedzi r�wnie nieszczerze.
� Mam na g�rze szereg sprawozda�, wyniki kilku lat pracy nad pr�bk� krzy�owania siei z sielaw� w g��binowych wodach mazurskich... Trzeba si� przymusi� i zasi��� do tej roboty.
Podni�s� si� z krzes�a. Uczyni�em to samo, my�l�c o korekcie ksi��ki, kt�ra dop�dzi�a mnie i tutaj, w czas wakacyjnego wytchnienia. Mo�e naprawd� lepiej b�dzie znale�� sobie konkretne zaj�cie, nie zostawia� go na dzie�, kt�ry zab�y�nie pi�kn� pogod�.
Przez siekanin� ulewy dobieg� od szosy warkot motocykla. Profesor odruchowo spojrza� w okno, zauwa�y�em, �e nagle drgn�� i przycisn�� twarz do szyby, �ledz�c wy�aniaj�c� si� wolniutko zza zakr�tu maszyn�. Zastanowi�o mnie zachowanie towarzysza, wpatrzy�em si� r�wnie� w motor, pragn�c dociec przyczyny szczeg�lnego nim zainteresowania. By�a to zwyk�a WFM-ka, identyczna jak tysi�ce jej r�wie�niczek. Prowadzi� j� podesz�y ju� wiekiem cz�owiek, zdradza�y to cho�by siwe w�osy, wy�aniaj�ce si� spod naci�ni�tej na czo�o czapki. Twarz chuda, w niej wyraz jakiego� napi�cia, mo�e to zreszt� ch��d i deszcz �ci�gn�y tak rysy.
Motocyklista doda� gazu, maszyna zerwa�a si� do szybszego biegu, mala�a w oddaleniu, roztapiaj�c si� w dookolnej szarzy�nie.
Profesor usiad�, jakby rezygnuj�c z zamiaru udania si� na g�rk� do swoich sprawozda�. Te za� nawet tematem nie ciekawi�y, jako �e i sieja, i sielawa od�ywiaj� si� planktonem, zatem dla w�dkarza nie przedstawiaj� �adnej realnej warto�ci. To tak jakby si� czyta�o rozpraw� o wielorybach. By�em nieco zdziwiony zachowaniem mego towarzysza, ale i to zdziwienie s�ab�o w atmosferze tej straszliwej deszczowej nudy.
� Kt� to by�, profesorze, �e zainteresowa� pana tak bardzo? � rzuci�em zdawkowo.
Przez u�amek sekundy zawaha� si� z odpowiedzi�, potem z niespodziewan� energi� przeci�� powietrze d�oni�.
� Chyba opowiem to panu... Kto to by�? M�j najlepszy ucze�. Z pierwszej grupy absolwent�w, jak� wypu�ci� wydzia� rybacki naszej uczelni w Kortowie.
� Przecie� to stary cz�owiek � zaoponowa�em.
� Jest znacznie, znacznie m�odszy, ni� mo�na by by�o s�dzi�... Nied�ugo przestanie budzi� pana zdziwienie jego obecny wygl�d... Powt�rz�, co wiem z tej ca�ej historii, a tak si� z�o�y�o, �e wiem sporo. Kt�rego� dnia mo�e pan pojecha� do tego cz�owieka, oczywi�cie nie zdradzaj�c si�, �e zna pan jego dzieje. By�oby to dla pana arcyciekawe studium psychologiczne...
W pierwszej chwili nie nazbyt entuzjastycznie usposobiony do zapowiedzi profesora � nawet ochot� s�uchania gasi�a ta piekielna szaruga � po dostrze�eniu b�ysk�w podniecenia w oczach mego zawsze zr�wnowa�onego rozm�wcy nabra�em ochoty poznania los�w cz�owieka, kt�ry min�� nasze okna na swoim sfatygowanym motorze.
Rozsiad�em si� wygodniej, poda�em towarzyszowi ognia, sam zapali�em. Zza k��b�w dymu pocz�a si� wy�ama� osobliwa opowie��. Zap�adnia�a m� wyobra�ni�, dodaj�c jej nowych barw i kszta�t�w, w niczym jednak nie naruszaj�c g��wnej osnowy, nazbyt samej w sobie ju� dramatycznej, by co� jeszcze w niej uzupe�nia�.
Mo�na by by�o z grubsza zamkn�� ten teren wyznacznikami miast Bobolic, Szczecinka i Miastka. Okre�laj� go zwarte kompleksy le�ne, nieliczne osady, oddalenie od wi�kszych szlak�w, nade wszystko za� niema�a ilo�� torfowisk i bagien, niezliczonych jezior i oczek wodnych, w przemy�lny spos�b zwi�zanych ze sob� sieci� strumyk�w i rzeczek, z kt�rych mo�e tylko zd��aj�ca do Ko�obrzegu Pars�ta mog�a, przez sw� nazw�, utkwi� g��biej w pami�ci.
Rybak�wka Bejnarowicza przysiad�a u przesmyku ��cz�cego ci�g kilku niewielkich jezior. Pod�u�ny, niski budynek, wsparty o kamienn� podmur�wk�, przylega� jak wro�ni�ty do krajobrazu. Do domostwa przylega�a inna budowla nazywana przesadnie wyl�garni�, zupe�nie prymitywna, odziedziczona po Niemcach i nie doinwestowywana z uwagi na nieop�acalno�� dalszej rozbudowy. Na przesmyku o stosunkowo silnym spadzie czernia�a wysokim okapem stawiana z du�ych bierwion w�gornia. Przy tym wszystkim skrawek uprawnej ziemi, zaro�la trzciny i wsz�dobylskiego sitowia, nios�ca si� wieczorami, zmieszana z zapachem �ywicy sosnowej, wo� tartaku, tu i �wdzie ciemniejsze zieleni� sp�achcie kwa�nej ��ki.
Tyle topografii Bejnarowiczowego kr�lestwa, z�otej �y�y, jak mawiali zawistni w okolicy. Mawia� zreszt� zacz�li dopiero po latach, nie wtedy, gdy z pierwsz� fal� osiedle�c�w sp�yn�li Bejnarowiczowie na to odludzie. W�wczas mo�na by�o co najwy�ej znacz�co popuka� si� w g�ow� na taki wyb�