2499
Szczegóły |
Tytuł |
2499 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2499 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2499 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2499 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Jadwiga Courths_Mahler
Tajemnica Marleny
Tom
Ca�o�� w tomach
Zak�ad Nagra� i Wydawnistw
Zwi�zku Niewidomych
Warszawa 1995
Przek�ad z niemieckiego
Eugenia Solska
Przedruk z wydawnictwa
"Wydawnictwo ��dzkie",
��d� 1991
Pisa�a G. Cagara
Korekty dokonali
R. Rocze�
i E. Chmielewska
Dzie� dobry, panno Marleno!
Czy panienka dobrze spa�a?
- Dzie� dobry, droga pani
Darlag! Spa�am doskonale!
- To wida�! Wygl�da panienka
tak �wie�o, jak uosobienie
wiosny!
Marlena wdzi�cznie si�
roze�mia�a.
- Wygl�dam wiosennie w
styczniu? To dopiero sztuka!
- Sztuka, kt�ra si� panience
udaje jak wiele innych.
- Czy�by?
- Wszyscy przecie� wiedz�, �e
panienka ju� prze�cign�a pana
prokurenta Zeidlera. A ma
panienka dopiero dwadzie�cia
jeden lat...
- Ale� to przesada!
- O nie! Pan Zeidler sam
powiedzia�, �e panienka mog�aby
zaj�� jego stanowisko w firmie
"Forst i Vanderheyden". M�wi�
mi, �e jest pani do tej pracy
lepiej przygotowana od niego.
- Z tym si� nie zgodz�! Na
pewno �artowa�.
- M�wi� zupe�nie powa�nie. Pan
Zeidler przekona� si� o tym w
czasie swojej choroby.
Stwierdzi�, �e dzi�ki pomocy
panienki unikn�� ba�aganu w
interesie. Jedna tylko osoba
mog�aby da� sobie z tym rad� -
pan Forst. Ale wszystko sz�o jak
w zegarku, ka�d� spraw�
za�atwia�a panienka doskonale.
Czy pani wie, co jeszcze
powiedzia� pan Zeidler?
- C� takiego?
- Powiedzia�, �e panna Marlena
to zuch_dziewczyna, zas�uguj�ca
na szacunek. Ja te� tak uwa�am.
Panienka wnosi w moje �ycie tyle
rado�ci!
Marlena obj�a staruszk�,
kt�ra w swojej szarej sukience
oraz bia�ym fartuchu wygl�da�a
schludnie i mi�o.
- Prosz� mnie nie zawstydza�!
Wykonywa�am jedynie to, co do
mnie nale�a�o. Przej�am zaj�cia
pana Zeidlera i czuwa�am, aby
wszystkie sprawy za�atwia� w
terminie. Pracowa�am tyle lat
pod jego kierunkiem, �e nie
mog�am si� nie orientowa�.
Sukces w przeprowadzeniu
wszystkich transakcji to nie
moja zas�uga, lecz szcz�liwy
traf. Poza tym urz�dnicy
wykonywali moje polecenia,
poniewa� traktowali mnie jak
zast�pczyni� pana Zeidlera.
Nigdy mnie nie zawiedli, a
wydawa�o si� nawet, �e pracuj� z
wi�kszym zapa�em, aby sprawi� mi
przyjemno��.
- Panienka potrafi zach�ca� do
pracy dobrym przyk�adem. Wydaje
mi si�, �e praca jest dla
panienki najwi�ksz�
przyjemno�ci�.
Marlena spowa�nia�a.
- Praca jest najwy�szym celem
cz�owieka. Nie mog�abym �y� w
lenistwie. Odziedziczy�am to po
ojcu, kt�ry po�wi�ci� si� pracy,
zachowuj�c przy tym pogod�
ducha. Im wi�cej przeszk�d
musia� pokona�, tym by�
weselszy. R�ce mia� mocne,
muskularne, prawdziwe r�ce
rze�biarza. Cz�sto powtarza�:
"Pami�taj, Marleno, praca jest
najwi�kszym dobrem cz�owieka!
Je�li b�dziesz ca�e �ycie ci�ko
pracowa�a, pokonasz smutek i
niezadowolenie!" Wtedy nie
rozumia�am jeszcze znaczenia
tych s��w. By�am bardzo m�oda,
czu�am si� szcz�liwa i nie
musia�am szuka� pociechy. Jednak
po �mierci ojca i ci�kich
prze�yciach, kt�re potem
przysz�y, uczepi�am si� tych
s��w jak deski ratunku. Uparcie
szuka�am jakiego� zaj�cia, nie
zwa�aj�c na zakazy bliskich.
Pani Darlag z u�miechem
skin�a g�ow�.
- Doskonale to pami�tam.
Chcia�a si� panienka zajmowa�
domem, a ja nie pozwoli�am.
Marlena za�mia�a si�.
- Czu�am si� bardzo
pokrzywdzona i nieszcz�liwa. W
domu panowa� nienaganny
porz�dek, dla mnie za� nie
starczy�o pracy. Nawet ogrodnik
nie chcia� skorzysta� z mojej
pomocy. By�am przygn�biona, gdy
sta�am obok niego bezczynnie,
patrz�c, jak szczepi r�e. Wtedy
w�a�nie przechodzi� pan Zeidler.
Zobaczy� �zy w moich oczach,
przystan�� i zapyta�: "Dlaczego
pani p�acze, panno Marlenko?"
Szlochaj�c odpowiedzia�am mu, �e
czuj� si� w tym domu zb�dna, bo
nie ma tu dla mnie �adnej pracy.
Prosi�am go �arliwie, aby za
wszelk� cen� znalaz� mi jakie�
zaj�cie. Pan Zeidler popatrzy�
na mnie powa�nie, a potem
spyta�: "Czy pani chodzi o mi��
rozrywk�, czy te� naprawd� chce
pani pracowa�?" Odrzek�am, �e
nic tak nie zaprz�ta moich
my�li, jak uczciwe zaj�cie i
satysfakcja p�yn�ca z faktu, �e
jest si� po�ytecznym. Skar�y�am
si�, �e odk�d umar�a pani Forst,
nie mog� znale�� sobie miejsca w
tym domu; nie potrzebuje ju�
moich stara� i opieki, ja za�
czuj� si� zupe�nie zbyteczna. I
pan Zeidler zrozumia� mnie!
Powiedzia�, �e w mym g�osie
wyczu� tak� rozpacz, i�
postanowi� mi pom�c. Kaza� mi
przyj�� nazajutrz rano do biura,
no i rozpocz�am u niego
praktyk�.
Pani Darlag poklepa�a Marlen�
po ramieniu.
- Ten czas praktyki nie by�
wcale �atwy! Pan Zeidler
przyzna� mi si� wtedy, �e celowo
b�dzie panienk� m�czy�, aby si�
przekona�, czy nowa praktykantka
posiada wytrwa�o�� i zami�owanie
do pracy.
- To prawda. Nie u�atwia� mi
zadania! Na pocz�tku wszystko
wydawa�o mi si� bardzo trudne,
ale zaciska�am z�by i nie
oponowa�am. Z czasem zacz�am
si� lepiej orientowa�,
na�laduj�c we wszystkim swego
zwierzchnika. Pan Zeidler cz�sto
�mieje si� ze mnie i powiada, �e
nie mog� doczeka� si� chwili,
kiedy obejm� po nim stanowisko.
Mam nadziej�, �e ta chwila tak
pr�dko nie nast�pi. Jednak
cieszy mnie, �e jestem
po�yteczna i nie na �askawym
chlebie.
Ostatnie s�owa Marlena
wypowiedzia�a z cichym
westchnieniem.
Pani Darlag po�o�y�a r�k� na
jej ramieniu.
- Prosz� nie my�le� w ten
spos�b! Dobrze, �e pan Forst
tego nie s�yszy! �askawy chleb,
b�j si� Boga, dziecinko! Ojciec
panienki w�asnym �yciem okupi�
prawo pobytu swej c�rki w tym
domu. Umar� przecie�, aby
ratowa� �ycie naszemu paniczowi.
Pan Forst spe�ni� jedynie
przyrzeczenie dane pani ojcu, �e
b�dzie si� opiekowa� jego c�rk�.
Pami�tam, jak sprowadzi�
panienk� do matki, m�wi�c:
"Mamo, ta dziewczyna zosta�a
sierot� z mojej winy. Jej ojciec
zgin��, ratuj�c mi �ycie". Nasza
pani odpowiedzia�a: "Odt�d ja
b�d� jej matk�. Postaram si�
zast�pi� ojca. B�d� mia�a teraz
dwoje dzieci, wy za� kochajcie
si� jak prawdziwe rodze�stwo".
Od tej chwili nasz panicz zacz��
panienk� nazywa� "siostrzyczk�
Marlen�", a panienka jego
"bratem Haraldem". Nasz� pani�
nazwa�a panienka "mam�". Tak
by�o a� do jej �mierci. Nasz
panicz przywi�za� si� do
panienki jak do siostry.
Powiada, �e spe�nia tylko sw�j
obowi�zek.
Marlena odgarn�a z czo�a
pasma l�ni�cych blond w�os�w i
spojrza�a zamy�lona przed
siebie.
- Uczyni� dla mnie bardzo
wiele, wi�cej, ni� nakazywa�
zwyk�y obowi�zek. Pami�tam t�
chwil�, gdy zjawi� si� w naszym
skromnym mieszkanku obok
pracowni ojca. Ojciec by� wtedy
na wojnie, a ja zosta�am sama ze
star� s�u��c�. Harald wzi�� mnie
za r�ce i powiedzia� ze
wsp�czuciem: "Jestem zwiastunem
okropnej wie�ci. Tw�j ojciec
poleg�, z�o�y� swe �ycie w
ofierze za mnie". Nie mog�am
wtedy poj�� ogromu nieszcz�cia,
cho� przez ca�y czas bardzo
t�skni�am za tatusiem, a ju� od
dawna trapi�y mnie straszne
przeczucia. Harald zrozumia� m�j
b�l, tote� obj�� mnie i stara�
si� pocieszy� tak tkliwie, tak
serdecznie, jak to tylko on
potrafi. Potem zawi�z� mnie do
Hamburga, do swojej matki. Pani
Forst okaza�a si� r�wnie dobra i
serdeczna jak jej syn. We
w�asnym odczuciu nie
zas�ugiwa�am na tyle dobroci,
mia�am wra�enie, �e mi si� to
wcale nie nale�y. Dopiero
choroba mamy sprawi�a, �e
znalaz�am sposobno��, aby da�
jej dowody swej bezgranicznej
wdzi�czno�ci. Wyr�cza�am j� i
piel�gnowa�am tak czule, jak
tylko potrafi�am. By�am taka
szcz�liwa, �e mog� si� na co�
przyda�.
- Nasza pani nie mog�a si�
wtedy obej�� bez panienki. Nie
znalaz�aby troskliwszej
opiekunki. A przecie� panienka
mia�a wtedy zaledwie pi�tna�cie
lat!
- Szczerze j� pokocha�am i
cieszy�o mnie, �e wreszcie
znalaz�am cel �ycia. Gdybym
mia�a wi�cej do�wiadczenia,
zaraz po jej �mierci
poszuka�abym sobie posady.
Powiedzia�am o tym Haraldowi,
gdy przyjecha� do domu na
pogrzeb matki. By�o to przed
ko�cem wojny, a Harald otrzyma�
wtedy kr�tki urlop. M�j pomys�
bardzo go zmartwi�, s�dzi�
bowiem, �e b�dzie musia� z�ama�
dane ojcu s�owo. Obieca�, �e
zostan� w jego domu a� do
zam��p�j�cia. Musia�am mu wtedy
przyrzec, �e nigdy bez jego
zezwolenia nie opuszcz� tego
domu. Zosta�am tutaj pod pani
opiek�, bo przecie� Harald tu�
po wojnie wyjecha� do Aczynu.
Mijnheer Vanderheyden domaga�
si� tego, trzeba mu by�o m�odego
pomocnika, kt�ry zast�pi�by go i
poprowadzi� przedsi�biorstwo.
- O ile dobrze pami�tam,
w�a�nie w czasie, gdy umar�a
nasza ukochana pani, zdarzy�o
si� to nieszcz�cie z panem
Vanderheydenem w Kota Rad�a.
Obie nogi ma sparali�owane. Nie
m�g� sobie sam da� rady, tote�
wezwa� naszego panicza. A teraz
mija ju� pi�ty rok, odk�d Harald
siedzi na Sumatrze.
- Tak, ju� od pi�ciu lat nie
mia�am od niego prawie �adnych
wiadomo�ci. Wysy�a� tylko
poczt�wki, pytaj�c, czy jestem
zdrowa, szcz�liwa i czy nie mam
jakich� szczeg�lnych �ycze�.
- Zapewne o innych sprawach,
zwi�zanych z przedsi�biorstwem,
pisa� do pana Zeidlera. To od
niego panienka przecie� wie, �e
Harald jest zdr�w i dobrze mu
si� powodzi.
Marlena odwr�ci�a si�,
usi�uj�c ukry� cie� b�lu, kt�ry
jej si� przesun�� po twarzy.
- Tak, pan Zeidler otrzymuje
bardzo d�ugie listy...
- Mam przeczucie, �e nasz
panicz wkr�tce przyjedzie do
Hamburga. Zwrotnikowy klimat nie
s�u�y Europejczykom. A poza tym
powinien przyjecha�, aby�my
nareszcie poczuli, �e mamy pana
w domu. Czy nie pisa�, kiedy
wraca?
Marlena westchn�a.
- Nie, s�owa o tym nie
napisa�. Trudno mu si� ruszy� z
Kota Rad�a, bo przecie� tam jest
teraz centrala naszej firmy.
Biuro w Hamburgu od wojny sta�o
si� jedynie fili�.
- Oj, ta wojna, ta straszna
wojna i te kiepskie czasy, kt�re
ze sob� przynios�a! Ale B�g nam
jako� dopomo�e. Chcia�abym
jeszcze zobaczy� nasz� firm� w
stanie rozkwitu...
- Da�by to B�g! My�l�, �e ju�
nied�ugo ujrzymy Haralda. By�oby
lepiej, gdyby zamieszka� w
Hamburgu, ale choroba Mijnheera
Vanderheydena chyba mu na to nie
pozwoli. Sparali�owany wsp�lnik
nie mo�e si� ruszy� i pracuje
jedynie w biurze...
- A przecie� najwa�niejszy
jest nadz�r nad plantacjami.
- Widz�, �e si� pani doskonale
orientuje - rzek�a Marlena z
u�miechem.
- S�u�� ju� tyle lat, �e w
ko�cu pa�stwo wprowadzili mnie
we wszystkie swoje interesy.
- A czy zna pani wsp�lnika
pana Forsta?
- Pana Vanderheydena?
Oczywi�cie, dziecinko! Za �ycia
starszego pana Forsta
przyje�d�a� tu kilka razy, a i
pan Forst bywa� w Kota Rad�a.
Nie m�g� tam cz�sto je�dzi�, bo
podr� na Sumatr� trwa kilka
miesi�cy. W owych czasach pan
Zeidler zast�powa� starszego
pana, tak jak zast�puje dzisiaj
Haralda. Na panu Zeidlerze
spoczywa wielka
odpowiedzialno��, ale te� panicz
Harald darzy go wyj�tkowym
zaufaniem. Pan Zeidler ma za
sob� olbrzymi� praktyk� -
pracuje ju� w firmie
czterdzie�ci lat. Na pocz�tku
kiedy pan Forst zawi�za� sp�k�
z Mijnheerem Vanderheydenem, by�
w niej g��wnym buchalterem. Po
dziesi�ciu latach awansowa� na
prokurenta. Ach, dziecinko, to
by�y inne czasy! Ruch, �ycie,
zawsze pe�no go�ci... A ile
ogromnych parowc�w odp�ywa�o z
�adunkiem! Zwi�zek z tak
powa�nym domem handlowym
nape�nia� ka�dego dum�.
- Wydaje mi si�, �e i pani
jest tu bardzo d�ugo, chyba ze
trzydzie�ci lat? Przypominam
sobie, �e na kr�tko przed
�mierci� mamy obchodzi�a pani
swoje dwudziestopi�ciolecie
pracy w tym domu.
- Tak - potwierdzi�a staruszka
z o�ywieniem. - Nasza pani nie
zapomnia�a o tym, mimo ci�kiej
choroby. Potrafi�a oceni�
cz�owieka na miar� jego zas�ug.
To by�a wspania�a kobieta!
Zacz�am tu pracowa� po �mierci
m�a, kt�rego straci�am w trzy
lata po �lubie. Niewiele
umia�am, jedynie gotowa� i
gospodarzy�. Pani Forst przyj�a
mnie najpierw na pr�b�, bo
jeszcze nigdzie nie s�u�y�am i
nie mia�am �adnych �wiadectw.
Wiele trudu w�o�y�a w
przygotowanie mnie do wszystkich
obowi�zk�w, ale potem posz�o mi
ju� g�adko. Pani Forst da�a mi
osobny pokoik, �ebym nie
mieszka�a z ca�� s�u�b�.
Wiedzia�a, �e jestem c�rk�
nauczyciela, a ci pro�ci ludzie
to nie dla mnie towarzystwo. Z
czasem pani Forst musia�a
cz�ciej wychodzi�, nie mia�a
kiedy zajmowa� si� domem i wtedy
w�a�nie awansowa�am na
zarz�dzaj�c�. Od �mierci pani
zarz�dzam samodzielnie ca�ym
domem, a panicz kaza� mi si�
tak�e opiekowa� panienk�. Kiedy
panicz Harald wyje�d�a�, prosi�,
�ebym czuwa�a nad jego
"siostrzyczk�". By�am bardzo
dumna, �e tak mi zaufa� i mam
nadziej�, �e go nie zawiod�am.
Jestem tylko prost�, skromn�
kobiet�, ale wiem, co przystoi
m�odej pannie, kt�r� w domu
uwa�aj� za c�rk�. Traktowa�am
panienk� jak siostr� naszego
panicza.
- I to w�a�nie pani chcia�a,
abym prowadzi�a �ycie
ksi�niczki! Pami�tam to
przera�enie w oczach, kiedy
wyzna�am, �e od jutra zaczynam
prac� w biurze.
- Od tego umywam r�ce. My�l�,
�e pan Harald nie b�dzie
zachwycony, gdy si� dowie. Ale
pan Zeidler zrobi� to na swoj�
odpowiedzialno��. Panicz na
pewno b�dzie si� gniewa�. M�wi�
mi przecie�, �e ojciec panienki
by� wielkim artyst�, a panienka
powinna �y� jak inne m�ode panny
z dobrych dom�w.
- Co te� pani m�wi? Gdyby m�j
ojciec �y�, te� musia�abym
pracowa�. Tatu� by� idealist�,
nie mia� poj�cia o prowadzeniu
interes�w, a w domu cz�sto
brakowa�o najbardziej
podstawowych rzeczy.
- Pan Harald twierdzi�, �e
gdyby nie zgin��, by�by dzi� z
pewno�ci� s�awnym artyst�. Mia�
podobno wielki talent...
- To prawda - odpar�a z
westchnieniem Marlena. - Gdyby
go nie zabra�a ta okrutna wojna,
stworzy�by jeszcze wiele
pi�knych rzeczy!
- Prosz� nie my�le� o tak
smutnych rzeczach, zw�aszcza
dzisiaj. Czy panienka wie, jaki
dzi� mamy dzie�?
Marlena spojrza�a na kalendarz
wisz�cy przy oknie.
- Dwunasty stycznia? Ach,
prawda, upiek�a pani doskona��
babk�! Czy to na moj� cze��?
Dzi� przypada rocznica mego
przyjazdu...
- Oczywi�cie. Postanowi�am
uczci� to jako�. Min�o ju�
sze�� lat od chwili, gdy
panienka u nas zamieszka�a.
Wtedy nie wygl�da�a panienka jak
wiosenny poranek! Mizerna i
blada, ot, taki chudy, wybuja�y
podlotek o zap�akanych oczach i
czerwonym nosku! Nie, nie by�a
pani wtedy �adna, ale serce si�
kraja�o, kiedy panienka
spojrza�a na cz�owieka tymi
wielkimi, smutnymi oczyma.
Trzyma�a panienka kurczowo r�k�
panicza Haralda i tylko jemu
ufa�a. Dopiero pani Forst obj�a
panienk� jak matka i przytuli�a
do siebie czule. Dziw bierze,
jak panienka si� zmieni�a w
ostatnich latach, uros�a i
wypi�knia�a! Nasz panicz nie
pozna swej siostrzyczki; pami�ta
panienk� blad�, chud� i wiecznie
zalan� �zami. Kiedy pani�
przywi�z�, p�aka�a panienka po
�mierci ojca, a jak przyjecha�
na urlop, rozpacza�a panienka po
stracie starszej pani. Pan
Harald powiedzia� mi wtedy:
"Prosz� zabra� st�d t� ma��, nie
mog� patrze� na jej �zy. Mnie
samemu zbiera si� na p�acz,
kiedy widz� jej smutek, a
przecie� jestem m�czyzn� i
p�aka� mi nie wolno. Niech si�
pani postara uspokoi� jako�
Marlen�".
- Mia�am w�wczas pow�d do �ez
- rzek�a Marlena. - Najpierw
straci�am ojca, potem umar�a
pani Forst. Wojna si� sko�czy�a
i wybuch�a rewolucja, a Harald
musia� wyjecha� z kraju, cho�
obiecywa�, �e zostanie. Opu�ci�
mnie i to na tak d�ugo! My�l o
tym nie dawa�a mi spokoju.
Biedny Harald, mia� ze mn�
niema�o k�opotu.
- Nie by�o przecie� tak
strasznie. Za to teraz czeka go
niespodzianka, gdy zobaczy
panienk�.
Marlena si� zarumieni�a.
Odwr�ci�a si� szybko i podesz�a
do pi�knie nakrytego sto�u.
- Jak to ciasto pachnie! Tylko
pani potrafi upiec tak� babk�.
Zagada�y�my si�, a trzeba zje��
�niadanie. Kt�ra to godzina? Ju�
za kwadrans �sma! Zosta�o mi
tylko pi�tna�cie minut.
Chcia�abym spr�bowa� ciasta, bo
zaraz musz� spieszy� do biura.
Po �mierci przybranej matki
Marlena poprosi�a pani� Darlag,
aby towarzyszy�a jej przy
posi�kach. Czu�a si� taka
samotna! Teraz siad�y obie, a
Marlena z apetytem zabra�a si�
do ciasta.
- Jak ten czas leci, prosz�
pani - odezwa�a si� po chwili. -
Za kilka miesi�cy b�d� ju�
pe�noletnia.
- Gdy pan Harald przywi�z�
panienk�, nie mia�a panienka
jeszcze pi�tnastu lat. A by�a
panienka taka szczup�a i
wyn�dznia�a, �e wygl�da�a
zaledwie na trzyna�cie.
- Wywar�am chyba na pani
niezbyt dobre wra�enie.
- Wygl�da�a panienka jak
p�tora nieszcz�cia. Jeszcze
przez dwa lata nie mog�a pani
doj�� do siebie. Dopiero ta
praca w biurze przynios�a
radykaln� odmian�. Panna Marlena
rozkwit�a jak kwiatek. Nabra�a
tuszy, kolor�w, zacz�a wyrasta�
z sukienek. Nawet zmieni�a
panienka ch�d na taki mocny,
zamaszysty. A sta�o si� to
wszystko jak za dotkni�ciem
czarodziejskiej r�d�ki. Dzi�
jest z mojej panienki
"zuch_dziewczyna".
- U�wiadomi�am sobie, �e
jestem innym cz�owiekiem. Mam
ju� cel w �yciu i nie jestem
niepotrzebna.
- Wnosi panienka tyle s�o�ca i
rado�ci w nasze �ycie! Ale jest
pani zbyt dumna, by korzysta� z
cudzej �aski.
- Czu�am si� podle, nie mog�c
ofiarowa� nic w zamian za
dobrodziejstwa, kt�re wci��
przyjmowa�am. Teraz ch�tnie
korzystam z tego, co daje mi
Harald, bo odwdzi�czam mu si�
swoj� prac�. To mi sprawia
olbrzymi� rado��.
- Ma panienka racj�.
- A widzi pani! Zawsze mnie
pani rozumia�a. No, na mnie ju�
czas. Do widzenia, zobaczymy si�
przy obiedzie.
Staruszka u�miechn�a si� i
skin�a g�ow�.
- Do widzenia! - zawo�a�a, a
potem podesz�a do okna i d�ugo
jeszcze patrzy�a za Marlen�,
ciesz�c si�, �e jej podopieczna
ma taki pewny, spr�ysty ch�d.
- Zuch_dziewczyna!
Zuch_dziewczyna! - szepn�a do
siebie pani Darlag.
Marlena Lassberg wysz�a z domu
i pod��a�a przez wielki,
za�nie�ony ogr�d, kt�ry ci�gn��
si� wzd�u� rzeki. Zmierza�a do
du�ego budynku, stanowi�cego
biuro firmy "Forst i
Vanderheyden", kt�ry znajdowa�
si� nad brzegiem. Obok niego
wznosi�y si� ogromne spichrze
towarowe, nale��ce tak�e do domu
handlowego. Mi�dzy spichrzami a
biurem ci�gn�� si� szeroki
pomost prowadz�cy na du�y plac.
Tutaj wy�adowywano towary
nadchodz�ce do firmy, st�d te�
wysy�ano transporty zagraniczne.
Nieopodal statki rzuca�y
kotwic�.
W tym miejscu zatrzymywa�a si�
��d� motorowa przywo��ca
pracownik�w firmy z miasta,
biuro "Forst i Vanderheyden"
znajdowa�o si� bowiem w
dzielnicy portowej. Teraz
w�a�nie przybi�a ��d�, z kt�rej
wysiad�a spora grupa urz�dnik�w.
Marlena przywita�a si� z
kolegami i szerokimi kamiennymi
schodami uda�a si� na pierwsze
pi�tro, gdzie mie�ci� si� pok�j
prokurenta Zeidlera. Tu w�a�nie
pracowa�a. Pok�j by� jasny i
przestronny, okna wychodzi�y na
rzek�. Ko�o pulpitu, przy oknie,
sta� siwy, blisko
sze��dziesi�cioletni pan.
Marlena skin�a g�ow� na
powitanie, a wyci�gaj�c r�k� do
staruszka, rzek�a:
- Dzie� dobry panu!
- Witam, panno Marleno. Jest
pani jak zwykle punktualna.
- Ale dzisiaj mnie pan
wyprzedzi�. Zazwyczaj przychodz�
o kilka minut wcze�niej ni� pan.
Sp�ni�am si�, bo zbyt d�ugo
gaw�dzi�am z pani� Darlag.
- To ja przyszed�em o pi��
minut wcze�niej. Chcia�em zrobi�
pani niespodziank�.
Marlena podesz�a do swego
biurka i dopiero teraz
spostrzeg�a wi�zank�
przepi�knych r�. Ledwie
rozkwit�e, blador�owe kielichy
wydawa�y s�odk� wo�.
- Ach! R�e na moim biurku?
Sk�d si� tu wzi�y?
Pan Zeidler u�miechn�� si�.
- To ja je przynios�em i
dlatego przyszed�em dzi�
wcze�niej. Chcia�em uczci� ten
dzie�, sz�st� rocznic� pani
przybycia. �ona poradzi�a mi,
aby podarowa� pani te pi�kne
kwiaty, panno Marleno.
Oczy dziewczyny zwilgotnia�y,
czu�a si� wzruszona do g��bi.
- Ach, jacy wszyscy s� dla
mnie dobrzy, jak o mnie
pami�taj�! Pani Darlag upiek�a
pyszn� babk� na �niadanie, pan
przyni�s� mi te kwiaty. R�e w
zimie! To ju� zakrawa na zbytek.
Marlena powoli opanowa�a
wzruszenie. Pan Zeidler za�mia�
si� znowu i rzek�:
- Oboje z �on� postanowili�my
w jaki� spos�b uczci� t�
rocznic�. Znamy pani� ju� sze��
lat, a od pi�ciu zasiada pani
codziennie przy tym biurku,
naprzeciw mnie. Nie wiem, co to
b�dzie, gdy pewnego dnia nie
zastan� pani na zwyk�ym
miejscu.
- Ale�, drogi panie, czy
zamierza pan mnie zwolni�?
- Ja? Bro� Bo�e! My�l� jednak,
�e pan Forst nie zgodzi si�, by
spe�nia�a pani tak trudne
obowi�zki w biurze.
Marlena ze strachem spojrza�a
na pana Zeidlera.
- Czy pan s�dzi, �e Harald
zabroni mi pracowa�?
- Moja droga, przecie� pan
Forst pragnie dla pani wygodnego
i beztroskiego �ycia. Tak�
obietnic� z�o�y� pani ojcu.
W�tpi�, czy pozwoli swej
siostrze przesiadywa� w biurze
od rana do wieczora. Z pewno�ci�
b�dzie si� na mnie gniewa�.
Dotychczas ukrywa�em to przed
nim, napisa�em jedynie, �e mam
doskona�� pomocnic�, kt�ra mnie
zast�powa�a w czasie choroby. W
ostatnim li�cie jednak oznajmi�
mi, �e wkr�tce zawita w kraju.
By�em zmuszony wyjawi� mu nasz�
tajemnic�. Teraz oczekuj�
odpowiedzi i przypuszczam, �e
pan Forst porz�dnie zmyje mi
g�ow�.
- Czy nie m�g� pan z tym
poczeka� do jego przyjazdu? -
rzek�a Marlena.
- Musia�em go przecie�
przygotowa�. Harald jest bardzo
porywczy, tote� awantura wisia�a
w powietrzu. My�l�, �e zanim tu
przyjedzie, zd��y ju� och�on�� i
mo�na b�dzie z nim pogada�.
- Czy b�dzie bardzo z�y?
- Prawdopodobnie! Czego innego
pragnie dla swej siostry.
Chcia�by, aby si� pani dobrze
czu�a w jego domu.
Marlena zerwa�a si� z miejsca.
- Ale� ja nie znios�abym
bezczynno�ci, musz� mie� jakie�
sta�e zaj�cie! Harald powinien
to zrozumie�. Chc� czym�
zas�u�y� na prawo przebywania
pod jego dachem.
- M�wi�em ju� pani nieraz, �e
ojciec panienki zdoby� w�asnym
�yciem to prawo dla c�rki.
Ocali� Haralda, wi�c Harald
troszczy si� o jego dziecko.
Zawsze b�dzie pani d�u�nikiem.
Marlena zaprzeczy�a ruchem
r�ki.
- M�j ojciec spe�ni� tylko
sw�j obowi�zek jako towarzysz
broni. Zani�s� omdla�ego od
up�ywu krwi Haralda do
najbli�szego polowego lazaretu.
- Nie ka�dy uzna�by to za sw�j
obowi�zek. Niewielu jest takich,
kt�rzy ratuj�c towarzysza
naraziliby w�asne �ycie. Pani
ojca trafi�a kula, poniewa� nie
m�g� si� szybko przedosta� do
okop�w. D�wiga� przecie� rannego
Haralda. �y�by dzi�, gdyby
my�la� wy��cznie o sobie.
Uratowa� Haralda, ale sam
zgin��.
Marlena o�ywi�a si�.
- Pozosta� wierny swoim
zasadom. Nigdy nie opuszcza�
przyjaci� i koleg�w w biedzie.
Bardzo go za to kocha�am i nigdy
nie pociesz� si� po jego
stracie. Ale to, co uczyni� dla
Haralda, zrobi�by dla ka�dego
innego.
- By� mo�e! Rozumie pani
jednak, �e Harald czu� si�
d�u�nikiem i aby si�
odwdzi�czy�, zaj�� si� pani
losem.
- To zrozumia�e, lecz Harald
mnie te� musi zrozumie�. Nie
znios�abym �ycia bez pracy,
czu�abym si� paso�ytem. Przecie�
Harald nie chce widzie� mojej
m�ki...
- Najwa�niejsze jednak, �e po
przyje�dzie stanie wobec faktu
dokonanego i b�dzie ju� na to
przygotowany. Je�li skieruje
wobec mnie jakie� zarzuty,
przyjm� to ze spokojem. Wiem, �e
wy�wiadczy�em pani przys�ug�.
Marlena u�cisn�a serdecznie
jego r�k�.
- Wy�wiadczy� mi pan ogromn�
przys�ug�! Nie wiem, jak post�pi
Harald, ale jestem panu
wdzi�czna, �e nauczy� mnie pan
zawodu. Teraz ju� �mia�o mog�
i�� przez �ycie. Dam sobie
rad�.
- Sprawi�a mi pani ogromn�
rado��. Patrzy�em, z jakim
zapa�em pani pracuje, jak
wielkie robi pani post�py.
Niestety, nie mam dzieci, ale
zawsze m�wi� do �ony: "chcia�bym
mie� tak� c�reczk� jak panna
Marlena". A moja �ona, odda�aby
wszystko, �eby wychowa� takie
dziecko.
Marlena zaczerwieni�a si�.
- Niech mnie pan nie wbija w
dum�! Mog� si� sta� zarozumia�a.
- O to si� nie martwi�. Jest
pani z natury dumna, co bardzo
mi si� podoba. Zarozumia�o��
��czy si� z g�upot�, a przecie�
pani jest m�dra. My�l�, �e dzi�
nadejdzie odpowied� od pana
Forsta.
- Okr�t dzi� rano zawin�� do
portu.
- W�a�nie! Najp�niej po
po�udniu dostan� list z Kota
Rad�a.
- Czy pozwoli mi pan
przeczyta� fragmenty dotycz�ce
mojej sprawy?
- Oczywi�cie! A teraz
przejrzyjmy korespondencj�.
Widz�, �e nadesz�o sporo list�w.
Oboje zabrali si� do
segregowania poczty. Marlena w
skupieniu przegl�da�a kartki
pokryte drobnym pismem. Od czasu
do czasu odrywa�a wzrok od
lektury i spogl�da�a na bukiet,
kt�ry wydawa� upajaj�c� wo�.
Mia�a wtedy wra�enie, �e ca�e
biuro zmieni�o si� nagle,
przybra�o od�wi�tne barwy,
przystrojone wi�zank�
blador�owych kwiat�w.
Praca wrza�a. Po rzece p�yn�y
statki, �aglowce, holowniki i
barki. �ycie w porcie toczy�o
si� wartko.
W cichym biurze nawi�zywano i
rozpl�tywano nici, tworz�ce
wielk� sie� handlu
mi�dzynarodowego.
Marlena pracowa�a z zapa�em.
Sprawy, kt�re za�atwia�a, nie
wydawa�y jej si� nudne czy
suche. Zros�a si� z firm� "Forst
i Vanderheyden" ca�� dusz� i
wszystko, co jej dotyczy�o,
wzbudza�o w dziewczynie �ywe
zaj�cie. Pisa�a listy, do
r�nych kraj�w, a jej my�li
bieg�y w dal. Rozumia�a ogromne
znaczenie handlu
mi�dzynarodowego, mia�a
wra�enie, �e jest ogniwem tego
pot�nego �a�cucha, kt�ry
opasuje ca�� ziemi�. Wiedzia�a,
�e nic nie zdo�a go przerwa� ani
zniszczy�, �e musi on trwa�
wiecznie.
* * *
Na p�nocy Sumatry le�y by�y
su�tanat Aczyn ze stolic� w Kota
Rad�a. Z miasta tego, kt�re dzi�
znajduje si� pod protektoratem
Holandii, wiod� dwa szlaki
komunikacyjne - kolejowy i wodny
- do portu Oleh_loh. Do Kota
Rad�a nale�y r�wnie� kilka
wolnych port�w.
Firma "Forst i Vanderheyden"
mia�a tu dom handlowy oraz
spichlerze towarowe, po�o�one
nad rzek�; nale�a�y te� do niej
wielkie plantacje, daj�ce prac�
setkom robotnik�w.
Jeden ze wsp�lnik�w, Mijnheer
John Vanderheyden, mieszka� wraz
z rodzin� w pi�knej willi,
po�o�onej mi�dzy Kota Rad�a a
portem Oleh_loh. Dom by�
drewniany jak wi�kszo�� budynk�w
w Kota Rad�a. Wznosi� si� nad
brzegiem rzeki, w otoczeniu
du�ego ogrodu, w kt�rym ros�y
najpi�kniejsze okazy flory
podzwrotnikowej.
Mijnheer Vanderheyden utraci�
przed kilkoma laty w�adz� w
nogach i odt�d ca�e dnie sp�dza�
w fotelu na k�kach. Zachowa�
jednak jasno�� umys�u oraz
energi�. Ka�dego ranka dw�ch
s�u��cych zanosi�o go wraz z
fotelem do samochodu, kt�ry
wi�z� ich pracodawc� do biura.
Zarz�dza� on wszystkimi
interesami, wydawa� wskaz�wki i
polecenia, s�owem - by� dusz�
przedsi�biorstwa. Kalectwo nie
pozwala�o mu jednak odbywa�
d�ugich podr�y na plantacje,
tote� w za�atwianiu tych spraw
wyr�cza� go Harald Forst. M�ody
cz�owiek przyjecha� pi�� lat
temu, a poniewa� po �mierci ojca
sta� si� wsp�lnikiem Johna
Vanderheydena, musia� przej��
obowi�zki nadzorowania
plantacji. Vanderheyden nie
usun�� si� ca�kowicie z
przedsi�biorstwa; za�o�y� firm�
do sp�ki z ojcem Haralda i by�
do niej bardzo przywi�zany.
- Jeszcze zd��� odpocz��, nie
po�yj� przecie� d�ugo - zwyk�
mawia� do tych, kt�rzy namawiali
go do rezygnacji z interes�w.
Harald Forst je�dzi�
codziennie samochodem na
plantacje. Le�a�y one daleko za
miastem, a ci�gn�y si� a� w
g��b g�r, zajmuj�c olbrzymie
obszary. By�y podzielone na
rejony, nad ka�dym za� rejonem
czuwa� dozorca. Taki nadz�r nie
by� jednak wystarczaj�cy.
Krajowcy w Aczynie s� wprawdzie
mniej leniwi ni� inne plemiona
na Sumatrze, ale ich obyczaje
pozostawiaj� wiele do �yczenia.
Maj� g��boko zakorzenione
poczucie cudzej w�asno�ci i
nigdy nie dopuszczaj� si�
kradzie�y, kt�ra na tej wyspie
uchodzi za najgorsze
przest�pstwo i bywa surowo
karana. Pod tym wzgl�dem Harald
nie mia� wi�c trudno�ci ze swymi
podw�adnymi, a poniewa�
obchodzi� si� z nimi dobrze i
�agodnie, oni odwzajemniali mu
si� pos�usze�stwem. Niestety,
stawali si� cz�sto niewolnikami
powszechnego na Sumatrze na�ogu
- palili opium.
Aczy�czycy s� z natury powolni
i opieszali, ale Harald nie
pozwala�, by dozorcy karali ich
biciem, jak to by�o w zwyczaju
na innych plantacjach. Usi�owa�
zach�ci� ludzi do pracy inaczej.
W nagrod� za dobre sprawowanie
urz�dza� im ma�e uroczysto�ci,
czasem korzysta� tak�e z ich
wrodzonej sk�onno�ci do
zabobon�w.
Krajowcy wierz� w istnienie
duch�w i demon�w, i aby obroni�
si� przed z�� moc� nosz� amulety
ze zwitk�w papieru, na kt�rych
s� wypisane wersety z Koranu.
Harald Forst mia� przy sobie
stale du�o tych amulet�w, a
rozdawa� je najgorliwszym
robotnikom, kt�rzy cieszyli si�
z tej nagrody jak ma�e dzieci.
Aczy�czycy lubili go i
szanowali, tylko na jego
plantacjach nie dochodzi�o do
rozruch�w. Nieraz te� robotnicy
zwierzali si� Haraldowi ze swych
trosk, on za� stara� si� pomaga�
w miar� mo�no�ci.
John Vanderheyden szczerze
podziwia� Haralda za t� rzadk�
zdolno�� dogadywania si� z
podw�adnymi. Spory powstawa�y
jedynie wtedy, gdy na
plantacjach pojawiali si�
ukradkiem handlarze opium.
Sprzeda� narkotyku by�a surowo
wzbroniona, ale co pewien czas
udawa�o si� r�nym podejrzanym
osobnikom przemyca� niewielkie
ilo�ci tej trucizny na
plantacje. Zazwyczaj wtedy
zdarza�y si� Haraldowi wielkie
nieprzyjemno�ci.
M�ody Forst mieszka� tu� obok
willi Vanderheydena. Jego �adny,
obszerny dom znajdowa� si� w
ogrodzie wsp�lnika. Harald
mieszka� pocz�tkowo w domu
Vanderheydena, lecz po �mierci
jego �ony musia� si�
przeprowadzi� - nie wypada�o
przecie�, by m�odzieniec
przebywa� pod jednym dachem z
dorastaj�c� c�rk�
wsp�w�a�ciciela.
Katarzyna Vanderheyden - zwana
przez ojca "Katie" - by�a ju�
doros�� i niepospolicie pi�kn�
dziewczyn�. W �y�ach Katie
p�yn�o troch� portugalskiej
krwi odziedziczonej po matce.
Mieszane ma��e�stwo rodzic�w
odbija�o si� w specyficzny
spos�b na charakterze c�rki.
Katie, z natury flegmatyczna,
miewa�a chwile, gdy ponosi� j�
bujny, po�udniowy temperament.
Holenderski spok�j i zimna krew
znika�y wtedy bez �ladu, a Katie
zachowywa�a si�, jakby j� op�ta�
jaki� z�y duch. Wpada�a w
szalon� z�o��, wybucha�a gniewem
o lada drobnostk�, stawa�a si�
gwa�towna wobec s�u�by, dr�czy�a
najbli�sze otoczenie, nie
wy��czaj�c ojca, kt�ry ub�stwia�
swoj� jedynaczk�. Jeden tylko
cz�owiek budzi� w niej l�k i
szacunek - Harald Forst.
Katie mia�a czterna�cie lat,
gdy Harald przyjecha� na
Sumatr�. Wr�ci�a w�a�nie z
Holandii, gdzie w s�ynnym
pensjonacie dbano o jej
nadw�tlone zdrowie.
Przedwcze�nie rozbudzona
dziewczynka zakocha�a si� w
m�odym, przystojnym m�czy�nie
od pierwszego wejrzenia. Ju�
w�wczas niez�omnie postanowi�a,
�e Harald musi zosta� jej m�em.
Przez ca�e lata d��y�a do tego
wytrwale. Nie stara�a si�
ukrywa� swoich zamiar�w i, ze
zdumiewaj�c� w tym wieku
zalotno�ci�, kokietowa�a m�odego
Forsta. Harald odp�aca� jej
jednak oboj�tno�ci�, traktowa�
Katie jak dziecko i cz�sto
przekomarza� si� z ni�. Zalot�w
nie bra� nigdy na serio, po
prostu nie zwraca� na nie uwagi
nawet wtedy, gdy z dziecka sta�a
si� doros�� panienk�. Katie by�a
bardzo pi�kna, ale nie dzia�a�a
na niego w taki spos�b, jak si�
spodziewa�a i pragn�a.
Zalotnica stara�a si�
wprawdzie ukry� przed Haraldem
swe liczne wady, lecz nie by�a
tego typu kobiet�, kt�ra mog�aby
zdoby� serce m�odzie�ca. Jej
ukochany nie zdawa� sobie sprawy
z faktu, �e jest Petruccim,
kt�ry mo�e poskromi� t�
pop�dliw� Katie. Je�li si�
przypadkowo zdarzy�o, �e by�
�wiadkiem jednego z jej
nami�tnych wybuch�w,
wystarcza�o, aby na ni� spojrza�
swymi stalowymi oczyma, a
uspokaja�a si� natychmiast.
Rzadko zreszt� wpada�a w z�o�� w
jego obecno�ci; usi�owa�a si�
zwykle pohamowa�, tak �e m�ody
cz�owiek nie mia� poj�cia o jej
charakterze. Wiedzia�a, �e
Harald nie znosi porywczych,
nieopanowanych ludzi, a
zw�aszcza kobiet, tote�
usi�owa�a zatai� przed nim
wrodzon� zapalczywo�� - z
�elazn� konsekwencj� d��y�a do
zdobycia jego serca i nazwiska.
By� mo�e wi�ksz� rol� ni�
mi�o�� gra� w tym wypadku up�r,
kt�rego Katie mia�a a� w
nadmiarze. N�ci�o j� zwykle to,
czego nie mog�a od razu
otrzyma�, cechowa� j� du�y
poci�g do rzeczy zakazanych.
Gdyby Harald si� w niej zakocha�
i okazywa� jawnie sw� mi�o��,
prawdopodobnie uczucie Katie
znik�oby bardzo szybko;
przesta�oby jej zale�e� na
zdobyciu zakazanego owocu. Ale
Harald trwa� w oboj�tno�ci, czym
mimowolnie podsyca� pragnienie
dziewczyny. Jego dobroduszny,
troch� lekcewa��cy ton
doprowadza� j� do pasji,
wywo�ywa� wybuchy w�ciek�o�ci,
kt�re czasami wy�adowywa�a tak�e
na obiekcie swej adoracji. W
takich wypadkach jednak Harald
szybko i energicznie uspokaja�
pop�dliw� kokietk�.
Najwi�ksze fale gniewu
przelewa�a Katie na s�u�b�,
kt�r� kara�a biciem przy
najmniejszym nawet uchybieniu.
Gdy wybuch mija�, dziewczyn�
dr�czy�o poczucie winy, tote�
obsypywa�a pokrzywdzonych
podarunkami, pragn�c wynagrodzi�
cierpienie, kt�re zadawa�a tak
beztrosko. Nie potrafi�a jednak
zatrze� w pami�ci s�u�by �lad�w
niesprawiedliwej kary, bicia i
ubli�ania - a krajowcy nigdy jej
tego nie zapomnieli.
Pan Vanderheyden stara� si�
spe�nia� wszystkie zachcianki i
kaprysy c�rki, niekt�re nawet
uprzedza�. Od pewnego czasu
wiedzia�, �e Katie pragnie
po�lubi� Haralda. On sam by�by
szcz�liwy, gdyby m�ody cz�owiek
zosta� jego zi�ciem. Ceni� go i
szanowa�, wiedzia�, �e Katie
zyska�aby w nim m�drego i
powa�nego opiekuna, a taki
zwi�zek przyni�s�by firmie wiele
korzy�ci.
�ledzi� bacznie zachowanie
Haralda wobec jedynaczki i z
dnia na dzie� coraz bardziej si�
niecierpliwi�. Nie chcia� si�
wtr�ca� do uczu� ani
przyspiesza� fina�u, czuj�c, �e
wszystko powinno u�o�y� si�
samo. Harald jednak nie zdradza�
najmniejszych ch�ci o�wiadczenia
si� Katie.
A rzecz mia�a si� zgo�a
inaczej. M�ody Forst nie my�la�
jeszcze w og�le o ma��e�stwie.
Kobiety go nie interesowa�y.
Mia� ju� co prawda za sob� kilka
flirt�w i przelotnych mi�ostek,
lecz dot�d nie spotka� takiej,
kt�ra obudzi�aby w nim szczer�,
g��bok� mi�o��. Nosi� w sercu
idea� kobiety, podobny do
ukochanej matki. Marzy� o tym,
by jego towarzyszka �ycia mia�a
wszystkie jej zalety, a przede
wszystkim spok�j, dobro� i
czu�o��. Katie Vanderheyden nie
by�a z pewno�ci� istot�, kt�ra
uciele�nia�a �w idea�, cho�
stara�a si� zawsze pokaza�
Haraldowi z najlepszej strony.
Ostatnio m�ody Forst zacz��
zwraca� uwag� na to, �e Katie mu
wyj�tkowo sprzyja. Uwa�a� to za
przelotny kaprys rozpieszczonego
dziecka, jednak�e doznawa�
uczucia lekkiego niepokoju,
ilekro� spostrzeg�, jak wielki
�ar p�onie w oczach dziewczyny.
Wtedy te� powzi�� postanowienie,
�e wyjedzie na kilka miesi�cy do
kraju. Czu�, �e musi na pewien
czas zmieni� klimat, zobaczy�
wreszcie ojczyzn�, za kt�r�
bardzo t�skni�. Zbli�a�y si�
w�a�nie �wi�ta Bo�ego
Narodzenia, Harald za� �ni� po
nocach o �niegu i lodzie, o
przystrojonych choinkach i
d�wi�ku wigilijnych dzwoneczk�w.
W duszy m�odzie�ca raz po raz
odzywa�a si� t�sknota za krajem,
my�la� o tym, by si� zwolni� na
kilka miesi�cy, powr�ci� do domu
rodzinnego, nacieszy� si�
bliskimi sobie lud�mi.
Na sze�� tygodni przed owym
dniem, gdy Marlena obchodzi�a
uroczy�cie rocznic� swego
przybycia do domu Forsta, on sam
powraca� w�a�nie do ojczyzny,
znu�ony trudem nadzorowania
plantacji.
Gdy samoch�d zatrzyma� si�
przed ma�ym domkiem, spowitym w
bujne kwiecie, Harald spojrza�
nagle na dom Vanderheyden�w. Na
werandzie sta�a Katie,
przechylaj�c si� przez
balustrad�. Tego dnia upa� da�
si� we znaki wszystkim, tote�
dziewczyna dla och�ody, mia�a na
sobie str�j krajowc�w - sarong i
kabaj�. Na bose n�ki na�o�y�a
jedynie lekkie, prze�liczne
pantofelki. W takim ubraniu nie
o�mieli�a si� wybiec mu na
spotkanie, ale skin�a r�k�,
daj�c znak, by si� przybli�y�.
Harald marzy� o ch�odnej
k�pieli, chcia� te� zmieni�
zakurzone ubranie, ale
spe�niaj�c �yczenie podszed� do
dziewczyny i przez balustrad�
u�cisn�� jej r�k�.
Katie pochyli�a si� i
spojrza�a na niego swymi
ciemnymi oczyma, w kt�rych
p�on�� niecierpliwy ogie�.
- Tak d�ugo pana nie by�o,
panie Haraldzie - rzek�a.
Nigdy jeszcze nie wydawa�a mu
si� tak pi�kna, jak w tej
chwili. Pierwszy raz widzia� j�
w tym zachwycaj�cym stroju. Jej
twarz zblad�a nieco ze
wzruszenia, a przejrzysty sarong
kaza� si� domy�la� idealnie
pi�knych kszta�t�w dziewczyny.
Rozchylona na piersi kabaja
ods�ania�a skrawek alabastrowego
cia�a, z w�os�w za� unosi�a si�
wo�, kt�ra na moment wprowadzi�a
go w stan dziwnego oszo�omienia.
Po raz pierwszy patrzy� na Katie
jak m�czyzna, kt�ry stoi przed
czaruj�c�, powabn� kobiet�.
Ogarn�a go nagle ch��, by
pochwyci� j� w obj�cia i
przycisn�� usta do jej
purpurowych warg.
By�a to kr�tka chwila
zmys�owego po��dania, lecz Katie
dostrzeg�a natychmiast, �e jej
czar zacz�� na niego dzia�a�. Ze
�wiadom� zalotno�ci� zrzuci�a
kabaj�.
- Upa� jest nie do zniesienia!
Wyobra�am sobie, jaki pan musi
by� zm�czony, a kurz te� da� si�
panu we znaki. Prosz� si�
przebra� i przyj�� do nas.
Wypijemy razem herbat�. Ojciec
lada chwila przyjedzie do domu -
rzek�a, opieraj�c nagie rami� o
balustrad�.
Harald utkwi� wzrok w jej
bia�ym, kszta�tnym ramieniu,
walcz�c z szalon� ch�ci�, aby go
dotkn�� ustami. Mia� wra�enie,
�e porazi�a go iskra
elektryczna. Z trudem oderwa�
oczy od cudnego, jasnego widoku.
Odetchn�� ci�ko i cofn�� si� o
krok.
- Tak, panno Katie, p�jd� si�
przebra�, a potem wr�c� na
herbat� - wyszepta� i odszed�
spiesznie, ratuj�c si� ucieczk�
przed samym sob�.
Harald wr�ci� do domu i
natychmiast uda� si� do
�azienki. Przy k�pieli, jak
zwykle, pomaga� mu s�u��cy.
M�ody Forst wszed� do murowanego
basenu, a s�u��cy polewa� go
zimn� wod� z wiaderka. Woda
sp�ywa�a na cementow� posadzk� i
�cieka�a przez specjalny zlew do
ogrodu, gdzie wch�ania�y j�
spragnione wilgoci ro�liny.
Gdy m�odzieniec w chwil� potem
przeszed� do s�siedniego pokoju,
aby si� przebra�, kr�tkotrwa�e
odurzenie zupe�nie ju� min�o.
U�miechn�� si� pob�a�liwie sam
do siebie na my�l o tym, �e tak
�atwo podda� si� urokowi bia�ego
ramienia i purpurowych
dziewcz�cych warg.
Potem jednak wpad� w zadum�.
Po raz pierwszy zada� sobie
pytanie, czy nie by�oby lepiej,
gdyby o�eni� si� z Katie
Vanderheyden. Po �mierci
wsp�lnika bez �adnych k�opot�w
przej��by firm�, a wszystko
zosta�oby tak, jak teraz.
Przychodzi�y mu do g�owy jeszcze
inne korzy�ci p�yn�ce z tego
zwi�zku. By� ju� w�a�ciwie w
wieku, kiedy my�li si� o
ma��e�stwie - mia� trzydzie�ci
trzy lata. Chcia�, aby o jego
postanowieniu zadecydowa�y nie
zmys�y, lecz rozum, a wydawa�o
mu si�, �e post�pi bardzo
rozs�dnie, je�li o�eni si� z
c�rk� wsp�lnika. Dot�d nie
my�la� o tym, przede wszystkim
dlatego, �e Katie absolutnie nie
odpowiada�a jego idea�owi.
"C� - duma� - ma�o jest
przecie� �miertelnik�w, kt�rym
udaje si� znale�� w �yciu
wymarzony idea�. A trzeba
przyzna�, �e Katie jest pi�kn� i
wyj�tkowo urocz� dziewczyn�.
Nigdy nie b�dzie przyjaci�k�
ani wiern� towarzyszk� w doli i
niedoli, ale mo�e w og�le nie ma
takich kobiet..."
Harald doszed� do wniosku, �e
kobieta nie potrafi wype�ni�
�ycia m�czyzny, mo�e by�
jedynie zabawk� w kr�tkich
chwilach upojenia, mi��
kochank�, gospodyni� lub ozdob�
domu - niczym wi�cej. Je�li umie
sprosta� tym zadaniom, to
najzupe�niej wystarczy. S�dzi�,
�e Katie temu wszystkiemu
podo�a. Mia�a drobne przywary -
nie zna� ich wszystkich - lecz z
czasem si� ich pozb�dzie. Czu�
si� ponadto zwyci�zc�, gdy�
tylko on potrafi� okie�zna� t�
ma�� z�o�nic�, rozpieszczon�
przez ojca jedynaczk�. By�a
pi�kna, godna po��dania, czego
dzi� do�wiadczy� osobi�cie.
Dotychczas widywa� jedynie
kobiety krajowc�w w sarongach,
ale nigdy nie przyku�y jego
spojrzenia tak jak Katie.
Po cz�ci z gniewem, po cz�ci
ze �miechem machn�� r�k�,
usi�uj�c skierowa� swe my�li na
inne tory, lecz ci�gle widzia�
przed oczyma mleczne rami� i
bia��, smuk�� szyj� dziewczyny.
Kiedy opuszcza� dom, dozna�
wra�enia, jakby wychodzi�
naprzeciw swemu przeznaczeniu.
czu�, �e gdyby teraz pozosta�
sam na sam z Katie, podda�by si�
bez reszty jej urokowi. Chcia� z
tym walczy�, ale jeszcze wi�ksza
si�a ci�gn�a go w tamt� stron�.
W bia�ym ubraniu, jakie si�
nosi zazwyczaj w krajach
zwrotnikowych, wygl�da� tak, �e
m�g� podbi� serce ka�dej
kobiety. Jego wysoka, smuk�a
posta�, pewny ch�d, spr�yste
ruchy mia�y w sobie co�
imponuj�cego, tote� przyci�ga�y
wiele kobiecych spojrze�.
Ciemne, faliste w�osy ocienia�y
wysokie czo�o, a g��boko
osadzone, stalowe oczy
b�yszcza�y jasno, odbijaj�c si�
od brunatnej, ogorza�ej twarzy.
Kszta�tny nos i w�skie wargi
zdradza�y szlachetn� ras�.
Zaci�ni�te usta, a tak�e
podbr�dek �wiadczy�y o
niez�omnej woli, z oczu za�
tryska�a odwaga i energia.
Harald Forst by� m�odzie�cem o
poci�gaj�cej powierzchowno�ci i
m�g� podoba� si� kobietom.
M�czyzna szed� powoli,
oci�gaj�c si� nieco, potem
jednak przyspieszy� kroku,
ujrzawszy nadje�d�aj�cy
samoch�d. Podni�s� wzrok i
dostrzeg� pana Vanderheydena.
Odetchn�� z ulg� - tego dnia nie
grozi�o mu ju� niebezpiecze�stwo
ze strony Katie. Ucieszy� si�,
nie chcia� bowiem dzia�a� pod
wp�ywem emocji, pragn��
dok�adnie przeanalizowa� swe
uczucia.
Zbli�y� si� do willi w
momencie, gdy s�u��cy wynosili z
samochodu Vanderheydena,
spoczywaj�cego w swoim fotelu.
Jeden ze s�u��cych ustawi� w�zek
na werandzie. Drewniany,
parterowy dom wsparty by� na
kamiennym fundamencie. Ze
wszystkich stron otacza�a go
szeroka weranda, pokryta dachem,
kt�ry opiera� si� na smuk�ych
kolumnach z malowanego drewna.
Vanderheyden m�g� si�
swobodnie porusza� na swym w�zku
po wszystkich pokojach i
werandzie, rozsuwaj�c szerokie
kotary, kt�re wiod�y na
korytarz. Jedynie w sypialniach
pozostawiono drzwi.
Harald i stary Vanderheyden
przywitali si� serdecznie
u�ciskiem r�ki, zaj�li miejsca
na werandzie, a potem rozpocz�li
rozmow� o interesach. Niebawem
przy��czy�a si� do nich Katie,
kt�r� zdobi�a bia�a sukienka
europejskiego kroju. Dziewczyna
wygl�da�a uroczo, cho� w jej
zachowaniu nie by�o wrodzonej
wytworno�ci. Ch�odna biel sukni
nieco otrze�wi�a Haralda.
Gdy jednak siedzieli przy
stole, Forst co chwila rzuca�
przelotne spojrzenie na Katie i
za ka�dym razem spotyka�o si�
ono z jej p�on�cymi oczyma.
Trzy s�u��ce Vanderheyden�w
zacz�y roznosi� herbat�,
ciastka, owoce, papierosy i
cygara. Mia�y na sobie tylko
sarongi, kt�re sp�ywa�y w
mi�kkich fa�dach. Harald
przygl�da� si� zr�cznym i
zwinnym ruchom m�odych
dziewcz�t, lecz nie budzi�y w
nim takich uczu�, jak Katie.
M�odzieniec pogr��y� si� w
zadumie. Po herbacie panowie
zapalili cygara, a Katie
poprosi�a, by Harald przypali�
dla niej papierosa. Zalotnym
ruchem przysun�a si� do niego,
rozchylaj�c purpurowe wargi, aby
m�g� w�o�y� jej do ust
zapalonego papierosa. Forst czu�
na sobie jej wzrok, pe�en
po��dania i t�sknoty. Mia�
wra�enie, �e krew coraz szybciej
kr��y mu w �y�ach.
Westchn�� cicho, zacz�� si�
ju� przyzwyczaja� do my�li, �e
Katie zostanie jego �on�. By�
m�ody, zdrowy, zbrzyd�a mu
samotno��. Nie kocha� Katie, ale
wiedzia�, �e jest jedyn�
kobiet�, kt�r� m�g�by tu
po�lubi�.
Rozmy�laj�c o tym rozmawia�
dalej o interesach z
Vanderheydenem. Katie wyra�nie
si� nudzi�a. Mocno nad�sana
wsta�a od sto�u i usiad�a na
bujanym fotelu. Harald �ledzi�
j� wzrokiem, z upodobaniem
przygl�da� si� jej smuk�ej
sylwetce.
"Jest pi�kna - my�la�. -
Bardzo m�oda. - Mo�na j�
wychowa�, zrobi� z niej idealn�
towarzyszk� �ycia." Z u�miechem
spogl�da� na nad�san� dziewczyn�
i mia� w�a�nie zamiar sprowadzi�
rozmow� na inne tory, aby jej
sprawi� przyjemno��, gdy nagle
us�ysza� g�os wsp�lnika.
- Najwidoczniej starzej� si�,
bo zapomnia�em na �mier�, �e mam
dla pana list. Nadszed� dzi�
rano. Jest to poczta prywatna,
cho� pismo wskazuje na naszego
prokurenta z Hamburga. Prosz�...
Harald spojrza� tylko na
kopert�, po czym schowa� list do
portfela.
- Niech go pan przeczyta. Nie
b�dziemy panu przeszkadza�.
M�odzieniec pokr�ci� g�ow�.
- To nic pilnego. Chodzi na
pewno o kwartalne sprawozdanie o
poczynaniach mojej pupilki.
Donosi mi szczeg�owo, co
s�ycha� u ma�ej Marleny
Lassberg. Jej opiekunka, pani
Darlag, nie ma wprawy w pisaniu
list�w. Przeczytam to potem.
Katie parskn�a �miechem.
- Jak to mo�liwe, panie
Haraldzie? Ma pan pupilk�?
- Dlaczego to pani� tak
�mieszy, panno Katie?
- Pan jest przecie� m�ody.
�eby mie� pupilk�, trzeba by�
siwym, zgrzybia�ym staruszkiem.
- Czy�by pani zapomnia�a, �e
opowiada�em ju� kiedy� t�
histori�?
Skin�a g�ow�.
- Tak, wiem. Pami�tam co�
tam... Jaki� obowi�zek... Musia�
si� pan komu� odwdzi�czy�...
- Ale� to nie tylko obowi�zek,
Katie! Obieca�em memu wybawcy,
�e zaopiekuj� si� jego c�reczk�
i wychowam j� w swym domu jak
w�asn� siostr�. Honor nakazywa�
mi dotrzymanie obietnicy danej
umieraj�cemu!
- Tak, tak, pami�tam. Czy
pa�ska pupilka jest �adna?
Spostrzeg� w jej oczach b�ysk
zazdro�ci, wi�c za�mia� si�
serdecznie.
- Wydaje mi si�, �e nie.
- Czy pan jej w og�le nie zna?
- Widzia�em Marlen� dwa razy w
�yciu. Przywioz�em j� do
Hamburga, a potem zobaczy�em j�
na pogrzebie matki, przed
wyjazdem do Kota Rad�a.
Sprawia�a wra�enie smutnej i
zmartwionej. Mizerna i blada,
chodzi�a z wiecznie zap�akanymi
oczyma.
- Ile mia�a lat?
- Chyba czterna�cie czy
pi�tna�cie.
- Wobec tego jest dzi� starsza
ode mnie.
Harald spojrza� na ni�
zaskoczony, potem lekko si�
u�miechn��.
- Rzeczywi�cie, z dzieci
wyrastaj� ludzie! Ma�a Marlenka
jest ju� z pewno�ci� doros��
Marlen�. Nigdy mi to nie wpad�o
do g�owy. Jak ten czas leci!
Moja siostrzyczka b�dzie wkr�tce
pe�noletnia.
- Stanie si� doros�a?
- Tak, panno Katie. W duchu
my�la�em o niej jako o podlotku.
- A co si� stanie, gdy dojdzie
do pe�noletno�ci? - spyta�a
Katie, przestaj�c si� buja� w
fotelu.
- Zostanie w moim domu -
odpar� z powag�.
- Na zawsze? - zawo�a�a Katie
ze zdumieniem.
- Dop�ki nie wyjdzie za m��.
- A je�li jest brzydka i nikt
jej nie zechce?
- Pozostan� nadal jej
opiekunem.
- Nawet wtedy, gdy powr�ci pan
na sta�e do kraju?
- Oczywi�cie, przecie� moja
siostra przebywa�aby w moim
domu, a Marlena jest jakby moj�
siostr�.
- O Bo�e, ale pan sobie
skomplikowa� �ycie! B�dzie pan
d�wiga� okropny ci�ar!
Harald zmarszczy� czo�o.
- Nigdy o tym nie my�la�em
jako o ci�arze. Zobowi�za�em
si� sp�aci� d�ug wdzi�czno�ci
wobec jej ojca, kt�ry uratowa�
mi �ycie.
- Brawo, brawo, panie
Haraldzie! - wtr�ci�
Vanderheyden.
Katie zauwa�y�a, �e panowie
chc� kontynuowa� rozmow� o
interesach, ale postanowi�a, �e
nie dopu�ci do tego.
- Niech mi pan poda jeszcze
jednego papierosa! - zawo�a�a
zniecierpliwiona.
Harald podszed� do niej z
otwart� papiero�nic�.
- Zapalonego! - rozkaza�a,
nad�sana.
Spojrza� na ni� rozbawiony.
- Jak m�wi grzeczne dziecko? -
spyta� �artobliwie.
- Nie jestem dzieckiem! -
krzykn�a ura�ona Katie.
- Aha! Jak zatem m�wi dobrze
wychowana doros�a panienka? -
spyta�, patrz�c jej przeci�gle w
oczy.
Zamigota� w nich figlarny
p�omyk. Z�o�y�a usta jak do
poca�unku.
- Prosz� mi wsun�� do buzi
zapalonego papierosa - rzek�a
niczym pos�uszne dziecko.
Uwierzy� w jej uleg�o��, jakby
nie dostrzeg� w s�owach
kokieterii. Zapali� papierosa i
wsun�� mi�dzy rozchylone wargi.
Wygl�da�a w tej chwili
nadzwyczaj pon�tnie, le�a�a
bowiem w fotelu przeci�gaj�c si�
jak kotka. Harald pochwyci�
nagle jej r�k� i przycisn�� do
ust.
Katie sp�on�a rumie�cem. Po
raz pierwszy okaza� jej tak�
galanteri�. Unios�a si� na
poduszkach i pos�a�a mu
pow��czyste spojrzenie spod
d�ugich rz�s. Wtedy pog�aska�
pieszczotliwym ruchem jej czo�o
i policzek, po czym wr�ci� na
dawne miejsce przy stole. Na
jego ustach pojawi� si� u�miech.
U�wiadomi� sobie teraz, �e Katie
go kocha.
John Vanderheyden obserwowa� z
daleka t� scenk�. Oczy starego
pana zaja�nia�y zadowoleniem.
Chwa�a Bogu - nareszcie jaki�
znak, �e Harald Forst nie jest
zupe�nie oboj�tny na wdzi�ki
ukochanej jedynaczki...
Wkr�tce potem m�ody cz�owiek
po�egna� si�, ale mia� wr�ci� na
kolacj�, poniewa� wszystkie
posi�ki, z wyj�tkiem pierwszego
�niadania, jad� z rodzin�
Vanderheyden�w.
Przy po�egnaniu u�cisn��
serdecznie r�k� Katie.
- Czy jutro znowu pojedzie pan
na plantacje? - spyta�a
dziewczyna.
- Nie, panno Katie, jutro mam
do