2499

Szczegóły
Tytuł 2499
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2499 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2499 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2499 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Jadwiga Courths_Mahler Tajemnica Marleny Tom Ca�o�� w tomach Zak�ad Nagra� i Wydawnistw Zwi�zku Niewidomych Warszawa 1995 Przek�ad z niemieckiego Eugenia Solska Przedruk z wydawnictwa "Wydawnictwo ��dzkie", ��d� 1991 Pisa�a G. Cagara Korekty dokonali R. Rocze� i E. Chmielewska Dzie� dobry, panno Marleno! Czy panienka dobrze spa�a? - Dzie� dobry, droga pani Darlag! Spa�am doskonale! - To wida�! Wygl�da panienka tak �wie�o, jak uosobienie wiosny! Marlena wdzi�cznie si� roze�mia�a. - Wygl�dam wiosennie w styczniu? To dopiero sztuka! - Sztuka, kt�ra si� panience udaje jak wiele innych. - Czy�by? - Wszyscy przecie� wiedz�, �e panienka ju� prze�cign�a pana prokurenta Zeidlera. A ma panienka dopiero dwadzie�cia jeden lat... - Ale� to przesada! - O nie! Pan Zeidler sam powiedzia�, �e panienka mog�aby zaj�� jego stanowisko w firmie "Forst i Vanderheyden". M�wi� mi, �e jest pani do tej pracy lepiej przygotowana od niego. - Z tym si� nie zgodz�! Na pewno �artowa�. - M�wi� zupe�nie powa�nie. Pan Zeidler przekona� si� o tym w czasie swojej choroby. Stwierdzi�, �e dzi�ki pomocy panienki unikn�� ba�aganu w interesie. Jedna tylko osoba mog�aby da� sobie z tym rad� - pan Forst. Ale wszystko sz�o jak w zegarku, ka�d� spraw� za�atwia�a panienka doskonale. Czy pani wie, co jeszcze powiedzia� pan Zeidler? - C� takiego? - Powiedzia�, �e panna Marlena to zuch_dziewczyna, zas�uguj�ca na szacunek. Ja te� tak uwa�am. Panienka wnosi w moje �ycie tyle rado�ci! Marlena obj�a staruszk�, kt�ra w swojej szarej sukience oraz bia�ym fartuchu wygl�da�a schludnie i mi�o. - Prosz� mnie nie zawstydza�! Wykonywa�am jedynie to, co do mnie nale�a�o. Przej�am zaj�cia pana Zeidlera i czuwa�am, aby wszystkie sprawy za�atwia� w terminie. Pracowa�am tyle lat pod jego kierunkiem, �e nie mog�am si� nie orientowa�. Sukces w przeprowadzeniu wszystkich transakcji to nie moja zas�uga, lecz szcz�liwy traf. Poza tym urz�dnicy wykonywali moje polecenia, poniewa� traktowali mnie jak zast�pczyni� pana Zeidlera. Nigdy mnie nie zawiedli, a wydawa�o si� nawet, �e pracuj� z wi�kszym zapa�em, aby sprawi� mi przyjemno��. - Panienka potrafi zach�ca� do pracy dobrym przyk�adem. Wydaje mi si�, �e praca jest dla panienki najwi�ksz� przyjemno�ci�. Marlena spowa�nia�a. - Praca jest najwy�szym celem cz�owieka. Nie mog�abym �y� w lenistwie. Odziedziczy�am to po ojcu, kt�ry po�wi�ci� si� pracy, zachowuj�c przy tym pogod� ducha. Im wi�cej przeszk�d musia� pokona�, tym by� weselszy. R�ce mia� mocne, muskularne, prawdziwe r�ce rze�biarza. Cz�sto powtarza�: "Pami�taj, Marleno, praca jest najwi�kszym dobrem cz�owieka! Je�li b�dziesz ca�e �ycie ci�ko pracowa�a, pokonasz smutek i niezadowolenie!" Wtedy nie rozumia�am jeszcze znaczenia tych s��w. By�am bardzo m�oda, czu�am si� szcz�liwa i nie musia�am szuka� pociechy. Jednak po �mierci ojca i ci�kich prze�yciach, kt�re potem przysz�y, uczepi�am si� tych s��w jak deski ratunku. Uparcie szuka�am jakiego� zaj�cia, nie zwa�aj�c na zakazy bliskich. Pani Darlag z u�miechem skin�a g�ow�. - Doskonale to pami�tam. Chcia�a si� panienka zajmowa� domem, a ja nie pozwoli�am. Marlena za�mia�a si�. - Czu�am si� bardzo pokrzywdzona i nieszcz�liwa. W domu panowa� nienaganny porz�dek, dla mnie za� nie starczy�o pracy. Nawet ogrodnik nie chcia� skorzysta� z mojej pomocy. By�am przygn�biona, gdy sta�am obok niego bezczynnie, patrz�c, jak szczepi r�e. Wtedy w�a�nie przechodzi� pan Zeidler. Zobaczy� �zy w moich oczach, przystan�� i zapyta�: "Dlaczego pani p�acze, panno Marlenko?" Szlochaj�c odpowiedzia�am mu, �e czuj� si� w tym domu zb�dna, bo nie ma tu dla mnie �adnej pracy. Prosi�am go �arliwie, aby za wszelk� cen� znalaz� mi jakie� zaj�cie. Pan Zeidler popatrzy� na mnie powa�nie, a potem spyta�: "Czy pani chodzi o mi�� rozrywk�, czy te� naprawd� chce pani pracowa�?" Odrzek�am, �e nic tak nie zaprz�ta moich my�li, jak uczciwe zaj�cie i satysfakcja p�yn�ca z faktu, �e jest si� po�ytecznym. Skar�y�am si�, �e odk�d umar�a pani Forst, nie mog� znale�� sobie miejsca w tym domu; nie potrzebuje ju� moich stara� i opieki, ja za� czuj� si� zupe�nie zbyteczna. I pan Zeidler zrozumia� mnie! Powiedzia�, �e w mym g�osie wyczu� tak� rozpacz, i� postanowi� mi pom�c. Kaza� mi przyj�� nazajutrz rano do biura, no i rozpocz�am u niego praktyk�. Pani Darlag poklepa�a Marlen� po ramieniu. - Ten czas praktyki nie by� wcale �atwy! Pan Zeidler przyzna� mi si� wtedy, �e celowo b�dzie panienk� m�czy�, aby si� przekona�, czy nowa praktykantka posiada wytrwa�o�� i zami�owanie do pracy. - To prawda. Nie u�atwia� mi zadania! Na pocz�tku wszystko wydawa�o mi si� bardzo trudne, ale zaciska�am z�by i nie oponowa�am. Z czasem zacz�am si� lepiej orientowa�, na�laduj�c we wszystkim swego zwierzchnika. Pan Zeidler cz�sto �mieje si� ze mnie i powiada, �e nie mog� doczeka� si� chwili, kiedy obejm� po nim stanowisko. Mam nadziej�, �e ta chwila tak pr�dko nie nast�pi. Jednak cieszy mnie, �e jestem po�yteczna i nie na �askawym chlebie. Ostatnie s�owa Marlena wypowiedzia�a z cichym westchnieniem. Pani Darlag po�o�y�a r�k� na jej ramieniu. - Prosz� nie my�le� w ten spos�b! Dobrze, �e pan Forst tego nie s�yszy! �askawy chleb, b�j si� Boga, dziecinko! Ojciec panienki w�asnym �yciem okupi� prawo pobytu swej c�rki w tym domu. Umar� przecie�, aby ratowa� �ycie naszemu paniczowi. Pan Forst spe�ni� jedynie przyrzeczenie dane pani ojcu, �e b�dzie si� opiekowa� jego c�rk�. Pami�tam, jak sprowadzi� panienk� do matki, m�wi�c: "Mamo, ta dziewczyna zosta�a sierot� z mojej winy. Jej ojciec zgin��, ratuj�c mi �ycie". Nasza pani odpowiedzia�a: "Odt�d ja b�d� jej matk�. Postaram si� zast�pi� ojca. B�d� mia�a teraz dwoje dzieci, wy za� kochajcie si� jak prawdziwe rodze�stwo". Od tej chwili nasz panicz zacz�� panienk� nazywa� "siostrzyczk� Marlen�", a panienka jego "bratem Haraldem". Nasz� pani� nazwa�a panienka "mam�". Tak by�o a� do jej �mierci. Nasz panicz przywi�za� si� do panienki jak do siostry. Powiada, �e spe�nia tylko sw�j obowi�zek. Marlena odgarn�a z czo�a pasma l�ni�cych blond w�os�w i spojrza�a zamy�lona przed siebie. - Uczyni� dla mnie bardzo wiele, wi�cej, ni� nakazywa� zwyk�y obowi�zek. Pami�tam t� chwil�, gdy zjawi� si� w naszym skromnym mieszkanku obok pracowni ojca. Ojciec by� wtedy na wojnie, a ja zosta�am sama ze star� s�u��c�. Harald wzi�� mnie za r�ce i powiedzia� ze wsp�czuciem: "Jestem zwiastunem okropnej wie�ci. Tw�j ojciec poleg�, z�o�y� swe �ycie w ofierze za mnie". Nie mog�am wtedy poj�� ogromu nieszcz�cia, cho� przez ca�y czas bardzo t�skni�am za tatusiem, a ju� od dawna trapi�y mnie straszne przeczucia. Harald zrozumia� m�j b�l, tote� obj�� mnie i stara� si� pocieszy� tak tkliwie, tak serdecznie, jak to tylko on potrafi. Potem zawi�z� mnie do Hamburga, do swojej matki. Pani Forst okaza�a si� r�wnie dobra i serdeczna jak jej syn. We w�asnym odczuciu nie zas�ugiwa�am na tyle dobroci, mia�am wra�enie, �e mi si� to wcale nie nale�y. Dopiero choroba mamy sprawi�a, �e znalaz�am sposobno��, aby da� jej dowody swej bezgranicznej wdzi�czno�ci. Wyr�cza�am j� i piel�gnowa�am tak czule, jak tylko potrafi�am. By�am taka szcz�liwa, �e mog� si� na co� przyda�. - Nasza pani nie mog�a si� wtedy obej�� bez panienki. Nie znalaz�aby troskliwszej opiekunki. A przecie� panienka mia�a wtedy zaledwie pi�tna�cie lat! - Szczerze j� pokocha�am i cieszy�o mnie, �e wreszcie znalaz�am cel �ycia. Gdybym mia�a wi�cej do�wiadczenia, zaraz po jej �mierci poszuka�abym sobie posady. Powiedzia�am o tym Haraldowi, gdy przyjecha� do domu na pogrzeb matki. By�o to przed ko�cem wojny, a Harald otrzyma� wtedy kr�tki urlop. M�j pomys� bardzo go zmartwi�, s�dzi� bowiem, �e b�dzie musia� z�ama� dane ojcu s�owo. Obieca�, �e zostan� w jego domu a� do zam��p�j�cia. Musia�am mu wtedy przyrzec, �e nigdy bez jego zezwolenia nie opuszcz� tego domu. Zosta�am tutaj pod pani opiek�, bo przecie� Harald tu� po wojnie wyjecha� do Aczynu. Mijnheer Vanderheyden domaga� si� tego, trzeba mu by�o m�odego pomocnika, kt�ry zast�pi�by go i poprowadzi� przedsi�biorstwo. - O ile dobrze pami�tam, w�a�nie w czasie, gdy umar�a nasza ukochana pani, zdarzy�o si� to nieszcz�cie z panem Vanderheydenem w Kota Rad�a. Obie nogi ma sparali�owane. Nie m�g� sobie sam da� rady, tote� wezwa� naszego panicza. A teraz mija ju� pi�ty rok, odk�d Harald siedzi na Sumatrze. - Tak, ju� od pi�ciu lat nie mia�am od niego prawie �adnych wiadomo�ci. Wysy�a� tylko poczt�wki, pytaj�c, czy jestem zdrowa, szcz�liwa i czy nie mam jakich� szczeg�lnych �ycze�. - Zapewne o innych sprawach, zwi�zanych z przedsi�biorstwem, pisa� do pana Zeidlera. To od niego panienka przecie� wie, �e Harald jest zdr�w i dobrze mu si� powodzi. Marlena odwr�ci�a si�, usi�uj�c ukry� cie� b�lu, kt�ry jej si� przesun�� po twarzy. - Tak, pan Zeidler otrzymuje bardzo d�ugie listy... - Mam przeczucie, �e nasz panicz wkr�tce przyjedzie do Hamburga. Zwrotnikowy klimat nie s�u�y Europejczykom. A poza tym powinien przyjecha�, aby�my nareszcie poczuli, �e mamy pana w domu. Czy nie pisa�, kiedy wraca? Marlena westchn�a. - Nie, s�owa o tym nie napisa�. Trudno mu si� ruszy� z Kota Rad�a, bo przecie� tam jest teraz centrala naszej firmy. Biuro w Hamburgu od wojny sta�o si� jedynie fili�. - Oj, ta wojna, ta straszna wojna i te kiepskie czasy, kt�re ze sob� przynios�a! Ale B�g nam jako� dopomo�e. Chcia�abym jeszcze zobaczy� nasz� firm� w stanie rozkwitu... - Da�by to B�g! My�l�, �e ju� nied�ugo ujrzymy Haralda. By�oby lepiej, gdyby zamieszka� w Hamburgu, ale choroba Mijnheera Vanderheydena chyba mu na to nie pozwoli. Sparali�owany wsp�lnik nie mo�e si� ruszy� i pracuje jedynie w biurze... - A przecie� najwa�niejszy jest nadz�r nad plantacjami. - Widz�, �e si� pani doskonale orientuje - rzek�a Marlena z u�miechem. - S�u�� ju� tyle lat, �e w ko�cu pa�stwo wprowadzili mnie we wszystkie swoje interesy. - A czy zna pani wsp�lnika pana Forsta? - Pana Vanderheydena? Oczywi�cie, dziecinko! Za �ycia starszego pana Forsta przyje�d�a� tu kilka razy, a i pan Forst bywa� w Kota Rad�a. Nie m�g� tam cz�sto je�dzi�, bo podr� na Sumatr� trwa kilka miesi�cy. W owych czasach pan Zeidler zast�powa� starszego pana, tak jak zast�puje dzisiaj Haralda. Na panu Zeidlerze spoczywa wielka odpowiedzialno��, ale te� panicz Harald darzy go wyj�tkowym zaufaniem. Pan Zeidler ma za sob� olbrzymi� praktyk� - pracuje ju� w firmie czterdzie�ci lat. Na pocz�tku kiedy pan Forst zawi�za� sp�k� z Mijnheerem Vanderheydenem, by� w niej g��wnym buchalterem. Po dziesi�ciu latach awansowa� na prokurenta. Ach, dziecinko, to by�y inne czasy! Ruch, �ycie, zawsze pe�no go�ci... A ile ogromnych parowc�w odp�ywa�o z �adunkiem! Zwi�zek z tak powa�nym domem handlowym nape�nia� ka�dego dum�. - Wydaje mi si�, �e i pani jest tu bardzo d�ugo, chyba ze trzydzie�ci lat? Przypominam sobie, �e na kr�tko przed �mierci� mamy obchodzi�a pani swoje dwudziestopi�ciolecie pracy w tym domu. - Tak - potwierdzi�a staruszka z o�ywieniem. - Nasza pani nie zapomnia�a o tym, mimo ci�kiej choroby. Potrafi�a oceni� cz�owieka na miar� jego zas�ug. To by�a wspania�a kobieta! Zacz�am tu pracowa� po �mierci m�a, kt�rego straci�am w trzy lata po �lubie. Niewiele umia�am, jedynie gotowa� i gospodarzy�. Pani Forst przyj�a mnie najpierw na pr�b�, bo jeszcze nigdzie nie s�u�y�am i nie mia�am �adnych �wiadectw. Wiele trudu w�o�y�a w przygotowanie mnie do wszystkich obowi�zk�w, ale potem posz�o mi ju� g�adko. Pani Forst da�a mi osobny pokoik, �ebym nie mieszka�a z ca�� s�u�b�. Wiedzia�a, �e jestem c�rk� nauczyciela, a ci pro�ci ludzie to nie dla mnie towarzystwo. Z czasem pani Forst musia�a cz�ciej wychodzi�, nie mia�a kiedy zajmowa� si� domem i wtedy w�a�nie awansowa�am na zarz�dzaj�c�. Od �mierci pani zarz�dzam samodzielnie ca�ym domem, a panicz kaza� mi si� tak�e opiekowa� panienk�. Kiedy panicz Harald wyje�d�a�, prosi�, �ebym czuwa�a nad jego "siostrzyczk�". By�am bardzo dumna, �e tak mi zaufa� i mam nadziej�, �e go nie zawiod�am. Jestem tylko prost�, skromn� kobiet�, ale wiem, co przystoi m�odej pannie, kt�r� w domu uwa�aj� za c�rk�. Traktowa�am panienk� jak siostr� naszego panicza. - I to w�a�nie pani chcia�a, abym prowadzi�a �ycie ksi�niczki! Pami�tam to przera�enie w oczach, kiedy wyzna�am, �e od jutra zaczynam prac� w biurze. - Od tego umywam r�ce. My�l�, �e pan Harald nie b�dzie zachwycony, gdy si� dowie. Ale pan Zeidler zrobi� to na swoj� odpowiedzialno��. Panicz na pewno b�dzie si� gniewa�. M�wi� mi przecie�, �e ojciec panienki by� wielkim artyst�, a panienka powinna �y� jak inne m�ode panny z dobrych dom�w. - Co te� pani m�wi? Gdyby m�j ojciec �y�, te� musia�abym pracowa�. Tatu� by� idealist�, nie mia� poj�cia o prowadzeniu interes�w, a w domu cz�sto brakowa�o najbardziej podstawowych rzeczy. - Pan Harald twierdzi�, �e gdyby nie zgin��, by�by dzi� z pewno�ci� s�awnym artyst�. Mia� podobno wielki talent... - To prawda - odpar�a z westchnieniem Marlena. - Gdyby go nie zabra�a ta okrutna wojna, stworzy�by jeszcze wiele pi�knych rzeczy! - Prosz� nie my�le� o tak smutnych rzeczach, zw�aszcza dzisiaj. Czy panienka wie, jaki dzi� mamy dzie�? Marlena spojrza�a na kalendarz wisz�cy przy oknie. - Dwunasty stycznia? Ach, prawda, upiek�a pani doskona�� babk�! Czy to na moj� cze��? Dzi� przypada rocznica mego przyjazdu... - Oczywi�cie. Postanowi�am uczci� to jako�. Min�o ju� sze�� lat od chwili, gdy panienka u nas zamieszka�a. Wtedy nie wygl�da�a panienka jak wiosenny poranek! Mizerna i blada, ot, taki chudy, wybuja�y podlotek o zap�akanych oczach i czerwonym nosku! Nie, nie by�a pani wtedy �adna, ale serce si� kraja�o, kiedy panienka spojrza�a na cz�owieka tymi wielkimi, smutnymi oczyma. Trzyma�a panienka kurczowo r�k� panicza Haralda i tylko jemu ufa�a. Dopiero pani Forst obj�a panienk� jak matka i przytuli�a do siebie czule. Dziw bierze, jak panienka si� zmieni�a w ostatnich latach, uros�a i wypi�knia�a! Nasz panicz nie pozna swej siostrzyczki; pami�ta panienk� blad�, chud� i wiecznie zalan� �zami. Kiedy pani� przywi�z�, p�aka�a panienka po �mierci ojca, a jak przyjecha� na urlop, rozpacza�a panienka po stracie starszej pani. Pan Harald powiedzia� mi wtedy: "Prosz� zabra� st�d t� ma��, nie mog� patrze� na jej �zy. Mnie samemu zbiera si� na p�acz, kiedy widz� jej smutek, a przecie� jestem m�czyzn� i p�aka� mi nie wolno. Niech si� pani postara uspokoi� jako� Marlen�". - Mia�am w�wczas pow�d do �ez - rzek�a Marlena. - Najpierw straci�am ojca, potem umar�a pani Forst. Wojna si� sko�czy�a i wybuch�a rewolucja, a Harald musia� wyjecha� z kraju, cho� obiecywa�, �e zostanie. Opu�ci� mnie i to na tak d�ugo! My�l o tym nie dawa�a mi spokoju. Biedny Harald, mia� ze mn� niema�o k�opotu. - Nie by�o przecie� tak strasznie. Za to teraz czeka go niespodzianka, gdy zobaczy panienk�. Marlena si� zarumieni�a. Odwr�ci�a si� szybko i podesz�a do pi�knie nakrytego sto�u. - Jak to ciasto pachnie! Tylko pani potrafi upiec tak� babk�. Zagada�y�my si�, a trzeba zje�� �niadanie. Kt�ra to godzina? Ju� za kwadrans �sma! Zosta�o mi tylko pi�tna�cie minut. Chcia�abym spr�bowa� ciasta, bo zaraz musz� spieszy� do biura. Po �mierci przybranej matki Marlena poprosi�a pani� Darlag, aby towarzyszy�a jej przy posi�kach. Czu�a si� taka samotna! Teraz siad�y obie, a Marlena z apetytem zabra�a si� do ciasta. - Jak ten czas leci, prosz� pani - odezwa�a si� po chwili. - Za kilka miesi�cy b�d� ju� pe�noletnia. - Gdy pan Harald przywi�z� panienk�, nie mia�a panienka jeszcze pi�tnastu lat. A by�a panienka taka szczup�a i wyn�dznia�a, �e wygl�da�a zaledwie na trzyna�cie. - Wywar�am chyba na pani niezbyt dobre wra�enie. - Wygl�da�a panienka jak p�tora nieszcz�cia. Jeszcze przez dwa lata nie mog�a pani doj�� do siebie. Dopiero ta praca w biurze przynios�a radykaln� odmian�. Panna Marlena rozkwit�a jak kwiatek. Nabra�a tuszy, kolor�w, zacz�a wyrasta� z sukienek. Nawet zmieni�a panienka ch�d na taki mocny, zamaszysty. A sta�o si� to wszystko jak za dotkni�ciem czarodziejskiej r�d�ki. Dzi� jest z mojej panienki "zuch_dziewczyna". - U�wiadomi�am sobie, �e jestem innym cz�owiekiem. Mam ju� cel w �yciu i nie jestem niepotrzebna. - Wnosi panienka tyle s�o�ca i rado�ci w nasze �ycie! Ale jest pani zbyt dumna, by korzysta� z cudzej �aski. - Czu�am si� podle, nie mog�c ofiarowa� nic w zamian za dobrodziejstwa, kt�re wci�� przyjmowa�am. Teraz ch�tnie korzystam z tego, co daje mi Harald, bo odwdzi�czam mu si� swoj� prac�. To mi sprawia olbrzymi� rado��. - Ma panienka racj�. - A widzi pani! Zawsze mnie pani rozumia�a. No, na mnie ju� czas. Do widzenia, zobaczymy si� przy obiedzie. Staruszka u�miechn�a si� i skin�a g�ow�. - Do widzenia! - zawo�a�a, a potem podesz�a do okna i d�ugo jeszcze patrzy�a za Marlen�, ciesz�c si�, �e jej podopieczna ma taki pewny, spr�ysty ch�d. - Zuch_dziewczyna! Zuch_dziewczyna! - szepn�a do siebie pani Darlag. Marlena Lassberg wysz�a z domu i pod��a�a przez wielki, za�nie�ony ogr�d, kt�ry ci�gn�� si� wzd�u� rzeki. Zmierza�a do du�ego budynku, stanowi�cego biuro firmy "Forst i Vanderheyden", kt�ry znajdowa� si� nad brzegiem. Obok niego wznosi�y si� ogromne spichrze towarowe, nale��ce tak�e do domu handlowego. Mi�dzy spichrzami a biurem ci�gn�� si� szeroki pomost prowadz�cy na du�y plac. Tutaj wy�adowywano towary nadchodz�ce do firmy, st�d te� wysy�ano transporty zagraniczne. Nieopodal statki rzuca�y kotwic�. W tym miejscu zatrzymywa�a si� ��d� motorowa przywo��ca pracownik�w firmy z miasta, biuro "Forst i Vanderheyden" znajdowa�o si� bowiem w dzielnicy portowej. Teraz w�a�nie przybi�a ��d�, z kt�rej wysiad�a spora grupa urz�dnik�w. Marlena przywita�a si� z kolegami i szerokimi kamiennymi schodami uda�a si� na pierwsze pi�tro, gdzie mie�ci� si� pok�j prokurenta Zeidlera. Tu w�a�nie pracowa�a. Pok�j by� jasny i przestronny, okna wychodzi�y na rzek�. Ko�o pulpitu, przy oknie, sta� siwy, blisko sze��dziesi�cioletni pan. Marlena skin�a g�ow� na powitanie, a wyci�gaj�c r�k� do staruszka, rzek�a: - Dzie� dobry panu! - Witam, panno Marleno. Jest pani jak zwykle punktualna. - Ale dzisiaj mnie pan wyprzedzi�. Zazwyczaj przychodz� o kilka minut wcze�niej ni� pan. Sp�ni�am si�, bo zbyt d�ugo gaw�dzi�am z pani� Darlag. - To ja przyszed�em o pi�� minut wcze�niej. Chcia�em zrobi� pani niespodziank�. Marlena podesz�a do swego biurka i dopiero teraz spostrzeg�a wi�zank� przepi�knych r�. Ledwie rozkwit�e, blador�owe kielichy wydawa�y s�odk� wo�. - Ach! R�e na moim biurku? Sk�d si� tu wzi�y? Pan Zeidler u�miechn�� si�. - To ja je przynios�em i dlatego przyszed�em dzi� wcze�niej. Chcia�em uczci� ten dzie�, sz�st� rocznic� pani przybycia. �ona poradzi�a mi, aby podarowa� pani te pi�kne kwiaty, panno Marleno. Oczy dziewczyny zwilgotnia�y, czu�a si� wzruszona do g��bi. - Ach, jacy wszyscy s� dla mnie dobrzy, jak o mnie pami�taj�! Pani Darlag upiek�a pyszn� babk� na �niadanie, pan przyni�s� mi te kwiaty. R�e w zimie! To ju� zakrawa na zbytek. Marlena powoli opanowa�a wzruszenie. Pan Zeidler za�mia� si� znowu i rzek�: - Oboje z �on� postanowili�my w jaki� spos�b uczci� t� rocznic�. Znamy pani� ju� sze�� lat, a od pi�ciu zasiada pani codziennie przy tym biurku, naprzeciw mnie. Nie wiem, co to b�dzie, gdy pewnego dnia nie zastan� pani na zwyk�ym miejscu. - Ale�, drogi panie, czy zamierza pan mnie zwolni�? - Ja? Bro� Bo�e! My�l� jednak, �e pan Forst nie zgodzi si�, by spe�nia�a pani tak trudne obowi�zki w biurze. Marlena ze strachem spojrza�a na pana Zeidlera. - Czy pan s�dzi, �e Harald zabroni mi pracowa�? - Moja droga, przecie� pan Forst pragnie dla pani wygodnego i beztroskiego �ycia. Tak� obietnic� z�o�y� pani ojcu. W�tpi�, czy pozwoli swej siostrze przesiadywa� w biurze od rana do wieczora. Z pewno�ci� b�dzie si� na mnie gniewa�. Dotychczas ukrywa�em to przed nim, napisa�em jedynie, �e mam doskona�� pomocnic�, kt�ra mnie zast�powa�a w czasie choroby. W ostatnim li�cie jednak oznajmi� mi, �e wkr�tce zawita w kraju. By�em zmuszony wyjawi� mu nasz� tajemnic�. Teraz oczekuj� odpowiedzi i przypuszczam, �e pan Forst porz�dnie zmyje mi g�ow�. - Czy nie m�g� pan z tym poczeka� do jego przyjazdu? - rzek�a Marlena. - Musia�em go przecie� przygotowa�. Harald jest bardzo porywczy, tote� awantura wisia�a w powietrzu. My�l�, �e zanim tu przyjedzie, zd��y ju� och�on�� i mo�na b�dzie z nim pogada�. - Czy b�dzie bardzo z�y? - Prawdopodobnie! Czego innego pragnie dla swej siostry. Chcia�by, aby si� pani dobrze czu�a w jego domu. Marlena zerwa�a si� z miejsca. - Ale� ja nie znios�abym bezczynno�ci, musz� mie� jakie� sta�e zaj�cie! Harald powinien to zrozumie�. Chc� czym� zas�u�y� na prawo przebywania pod jego dachem. - M�wi�em ju� pani nieraz, �e ojciec panienki zdoby� w�asnym �yciem to prawo dla c�rki. Ocali� Haralda, wi�c Harald troszczy si� o jego dziecko. Zawsze b�dzie pani d�u�nikiem. Marlena zaprzeczy�a ruchem r�ki. - M�j ojciec spe�ni� tylko sw�j obowi�zek jako towarzysz broni. Zani�s� omdla�ego od up�ywu krwi Haralda do najbli�szego polowego lazaretu. - Nie ka�dy uzna�by to za sw�j obowi�zek. Niewielu jest takich, kt�rzy ratuj�c towarzysza naraziliby w�asne �ycie. Pani ojca trafi�a kula, poniewa� nie m�g� si� szybko przedosta� do okop�w. D�wiga� przecie� rannego Haralda. �y�by dzi�, gdyby my�la� wy��cznie o sobie. Uratowa� Haralda, ale sam zgin��. Marlena o�ywi�a si�. - Pozosta� wierny swoim zasadom. Nigdy nie opuszcza� przyjaci� i koleg�w w biedzie. Bardzo go za to kocha�am i nigdy nie pociesz� si� po jego stracie. Ale to, co uczyni� dla Haralda, zrobi�by dla ka�dego innego. - By� mo�e! Rozumie pani jednak, �e Harald czu� si� d�u�nikiem i aby si� odwdzi�czy�, zaj�� si� pani losem. - To zrozumia�e, lecz Harald mnie te� musi zrozumie�. Nie znios�abym �ycia bez pracy, czu�abym si� paso�ytem. Przecie� Harald nie chce widzie� mojej m�ki... - Najwa�niejsze jednak, �e po przyje�dzie stanie wobec faktu dokonanego i b�dzie ju� na to przygotowany. Je�li skieruje wobec mnie jakie� zarzuty, przyjm� to ze spokojem. Wiem, �e wy�wiadczy�em pani przys�ug�. Marlena u�cisn�a serdecznie jego r�k�. - Wy�wiadczy� mi pan ogromn� przys�ug�! Nie wiem, jak post�pi Harald, ale jestem panu wdzi�czna, �e nauczy� mnie pan zawodu. Teraz ju� �mia�o mog� i�� przez �ycie. Dam sobie rad�. - Sprawi�a mi pani ogromn� rado��. Patrzy�em, z jakim zapa�em pani pracuje, jak wielkie robi pani post�py. Niestety, nie mam dzieci, ale zawsze m�wi� do �ony: "chcia�bym mie� tak� c�reczk� jak panna Marlena". A moja �ona, odda�aby wszystko, �eby wychowa� takie dziecko. Marlena zaczerwieni�a si�. - Niech mnie pan nie wbija w dum�! Mog� si� sta� zarozumia�a. - O to si� nie martwi�. Jest pani z natury dumna, co bardzo mi si� podoba. Zarozumia�o�� ��czy si� z g�upot�, a przecie� pani jest m�dra. My�l�, �e dzi� nadejdzie odpowied� od pana Forsta. - Okr�t dzi� rano zawin�� do portu. - W�a�nie! Najp�niej po po�udniu dostan� list z Kota Rad�a. - Czy pozwoli mi pan przeczyta� fragmenty dotycz�ce mojej sprawy? - Oczywi�cie! A teraz przejrzyjmy korespondencj�. Widz�, �e nadesz�o sporo list�w. Oboje zabrali si� do segregowania poczty. Marlena w skupieniu przegl�da�a kartki pokryte drobnym pismem. Od czasu do czasu odrywa�a wzrok od lektury i spogl�da�a na bukiet, kt�ry wydawa� upajaj�c� wo�. Mia�a wtedy wra�enie, �e ca�e biuro zmieni�o si� nagle, przybra�o od�wi�tne barwy, przystrojone wi�zank� blador�owych kwiat�w. Praca wrza�a. Po rzece p�yn�y statki, �aglowce, holowniki i barki. �ycie w porcie toczy�o si� wartko. W cichym biurze nawi�zywano i rozpl�tywano nici, tworz�ce wielk� sie� handlu mi�dzynarodowego. Marlena pracowa�a z zapa�em. Sprawy, kt�re za�atwia�a, nie wydawa�y jej si� nudne czy suche. Zros�a si� z firm� "Forst i Vanderheyden" ca�� dusz� i wszystko, co jej dotyczy�o, wzbudza�o w dziewczynie �ywe zaj�cie. Pisa�a listy, do r�nych kraj�w, a jej my�li bieg�y w dal. Rozumia�a ogromne znaczenie handlu mi�dzynarodowego, mia�a wra�enie, �e jest ogniwem tego pot�nego �a�cucha, kt�ry opasuje ca�� ziemi�. Wiedzia�a, �e nic nie zdo�a go przerwa� ani zniszczy�, �e musi on trwa� wiecznie. * * * Na p�nocy Sumatry le�y by�y su�tanat Aczyn ze stolic� w Kota Rad�a. Z miasta tego, kt�re dzi� znajduje si� pod protektoratem Holandii, wiod� dwa szlaki komunikacyjne - kolejowy i wodny - do portu Oleh_loh. Do Kota Rad�a nale�y r�wnie� kilka wolnych port�w. Firma "Forst i Vanderheyden" mia�a tu dom handlowy oraz spichlerze towarowe, po�o�one nad rzek�; nale�a�y te� do niej wielkie plantacje, daj�ce prac� setkom robotnik�w. Jeden ze wsp�lnik�w, Mijnheer John Vanderheyden, mieszka� wraz z rodzin� w pi�knej willi, po�o�onej mi�dzy Kota Rad�a a portem Oleh_loh. Dom by� drewniany jak wi�kszo�� budynk�w w Kota Rad�a. Wznosi� si� nad brzegiem rzeki, w otoczeniu du�ego ogrodu, w kt�rym ros�y najpi�kniejsze okazy flory podzwrotnikowej. Mijnheer Vanderheyden utraci� przed kilkoma laty w�adz� w nogach i odt�d ca�e dnie sp�dza� w fotelu na k�kach. Zachowa� jednak jasno�� umys�u oraz energi�. Ka�dego ranka dw�ch s�u��cych zanosi�o go wraz z fotelem do samochodu, kt�ry wi�z� ich pracodawc� do biura. Zarz�dza� on wszystkimi interesami, wydawa� wskaz�wki i polecenia, s�owem - by� dusz� przedsi�biorstwa. Kalectwo nie pozwala�o mu jednak odbywa� d�ugich podr�y na plantacje, tote� w za�atwianiu tych spraw wyr�cza� go Harald Forst. M�ody cz�owiek przyjecha� pi�� lat temu, a poniewa� po �mierci ojca sta� si� wsp�lnikiem Johna Vanderheydena, musia� przej�� obowi�zki nadzorowania plantacji. Vanderheyden nie usun�� si� ca�kowicie z przedsi�biorstwa; za�o�y� firm� do sp�ki z ojcem Haralda i by� do niej bardzo przywi�zany. - Jeszcze zd��� odpocz��, nie po�yj� przecie� d�ugo - zwyk� mawia� do tych, kt�rzy namawiali go do rezygnacji z interes�w. Harald Forst je�dzi� codziennie samochodem na plantacje. Le�a�y one daleko za miastem, a ci�gn�y si� a� w g��b g�r, zajmuj�c olbrzymie obszary. By�y podzielone na rejony, nad ka�dym za� rejonem czuwa� dozorca. Taki nadz�r nie by� jednak wystarczaj�cy. Krajowcy w Aczynie s� wprawdzie mniej leniwi ni� inne plemiona na Sumatrze, ale ich obyczaje pozostawiaj� wiele do �yczenia. Maj� g��boko zakorzenione poczucie cudzej w�asno�ci i nigdy nie dopuszczaj� si� kradzie�y, kt�ra na tej wyspie uchodzi za najgorsze przest�pstwo i bywa surowo karana. Pod tym wzgl�dem Harald nie mia� wi�c trudno�ci ze swymi podw�adnymi, a poniewa� obchodzi� si� z nimi dobrze i �agodnie, oni odwzajemniali mu si� pos�usze�stwem. Niestety, stawali si� cz�sto niewolnikami powszechnego na Sumatrze na�ogu - palili opium. Aczy�czycy s� z natury powolni i opieszali, ale Harald nie pozwala�, by dozorcy karali ich biciem, jak to by�o w zwyczaju na innych plantacjach. Usi�owa� zach�ci� ludzi do pracy inaczej. W nagrod� za dobre sprawowanie urz�dza� im ma�e uroczysto�ci, czasem korzysta� tak�e z ich wrodzonej sk�onno�ci do zabobon�w. Krajowcy wierz� w istnienie duch�w i demon�w, i aby obroni� si� przed z�� moc� nosz� amulety ze zwitk�w papieru, na kt�rych s� wypisane wersety z Koranu. Harald Forst mia� przy sobie stale du�o tych amulet�w, a rozdawa� je najgorliwszym robotnikom, kt�rzy cieszyli si� z tej nagrody jak ma�e dzieci. Aczy�czycy lubili go i szanowali, tylko na jego plantacjach nie dochodzi�o do rozruch�w. Nieraz te� robotnicy zwierzali si� Haraldowi ze swych trosk, on za� stara� si� pomaga� w miar� mo�no�ci. John Vanderheyden szczerze podziwia� Haralda za t� rzadk� zdolno�� dogadywania si� z podw�adnymi. Spory powstawa�y jedynie wtedy, gdy na plantacjach pojawiali si� ukradkiem handlarze opium. Sprzeda� narkotyku by�a surowo wzbroniona, ale co pewien czas udawa�o si� r�nym podejrzanym osobnikom przemyca� niewielkie ilo�ci tej trucizny na plantacje. Zazwyczaj wtedy zdarza�y si� Haraldowi wielkie nieprzyjemno�ci. M�ody Forst mieszka� tu� obok willi Vanderheydena. Jego �adny, obszerny dom znajdowa� si� w ogrodzie wsp�lnika. Harald mieszka� pocz�tkowo w domu Vanderheydena, lecz po �mierci jego �ony musia� si� przeprowadzi� - nie wypada�o przecie�, by m�odzieniec przebywa� pod jednym dachem z dorastaj�c� c�rk� wsp�w�a�ciciela. Katarzyna Vanderheyden - zwana przez ojca "Katie" - by�a ju� doros�� i niepospolicie pi�kn� dziewczyn�. W �y�ach Katie p�yn�o troch� portugalskiej krwi odziedziczonej po matce. Mieszane ma��e�stwo rodzic�w odbija�o si� w specyficzny spos�b na charakterze c�rki. Katie, z natury flegmatyczna, miewa�a chwile, gdy ponosi� j� bujny, po�udniowy temperament. Holenderski spok�j i zimna krew znika�y wtedy bez �ladu, a Katie zachowywa�a si�, jakby j� op�ta� jaki� z�y duch. Wpada�a w szalon� z�o��, wybucha�a gniewem o lada drobnostk�, stawa�a si� gwa�towna wobec s�u�by, dr�czy�a najbli�sze otoczenie, nie wy��czaj�c ojca, kt�ry ub�stwia� swoj� jedynaczk�. Jeden tylko cz�owiek budzi� w niej l�k i szacunek - Harald Forst. Katie mia�a czterna�cie lat, gdy Harald przyjecha� na Sumatr�. Wr�ci�a w�a�nie z Holandii, gdzie w s�ynnym pensjonacie dbano o jej nadw�tlone zdrowie. Przedwcze�nie rozbudzona dziewczynka zakocha�a si� w m�odym, przystojnym m�czy�nie od pierwszego wejrzenia. Ju� w�wczas niez�omnie postanowi�a, �e Harald musi zosta� jej m�em. Przez ca�e lata d��y�a do tego wytrwale. Nie stara�a si� ukrywa� swoich zamiar�w i, ze zdumiewaj�c� w tym wieku zalotno�ci�, kokietowa�a m�odego Forsta. Harald odp�aca� jej jednak oboj�tno�ci�, traktowa� Katie jak dziecko i cz�sto przekomarza� si� z ni�. Zalot�w nie bra� nigdy na serio, po prostu nie zwraca� na nie uwagi nawet wtedy, gdy z dziecka sta�a si� doros�� panienk�. Katie by�a bardzo pi�kna, ale nie dzia�a�a na niego w taki spos�b, jak si� spodziewa�a i pragn�a. Zalotnica stara�a si� wprawdzie ukry� przed Haraldem swe liczne wady, lecz nie by�a tego typu kobiet�, kt�ra mog�aby zdoby� serce m�odzie�ca. Jej ukochany nie zdawa� sobie sprawy z faktu, �e jest Petruccim, kt�ry mo�e poskromi� t� pop�dliw� Katie. Je�li si� przypadkowo zdarzy�o, �e by� �wiadkiem jednego z jej nami�tnych wybuch�w, wystarcza�o, aby na ni� spojrza� swymi stalowymi oczyma, a uspokaja�a si� natychmiast. Rzadko zreszt� wpada�a w z�o�� w jego obecno�ci; usi�owa�a si� zwykle pohamowa�, tak �e m�ody cz�owiek nie mia� poj�cia o jej charakterze. Wiedzia�a, �e Harald nie znosi porywczych, nieopanowanych ludzi, a zw�aszcza kobiet, tote� usi�owa�a zatai� przed nim wrodzon� zapalczywo�� - z �elazn� konsekwencj� d��y�a do zdobycia jego serca i nazwiska. By� mo�e wi�ksz� rol� ni� mi�o�� gra� w tym wypadku up�r, kt�rego Katie mia�a a� w nadmiarze. N�ci�o j� zwykle to, czego nie mog�a od razu otrzyma�, cechowa� j� du�y poci�g do rzeczy zakazanych. Gdyby Harald si� w niej zakocha� i okazywa� jawnie sw� mi�o��, prawdopodobnie uczucie Katie znik�oby bardzo szybko; przesta�oby jej zale�e� na zdobyciu zakazanego owocu. Ale Harald trwa� w oboj�tno�ci, czym mimowolnie podsyca� pragnienie dziewczyny. Jego dobroduszny, troch� lekcewa��cy ton doprowadza� j� do pasji, wywo�ywa� wybuchy w�ciek�o�ci, kt�re czasami wy�adowywa�a tak�e na obiekcie swej adoracji. W takich wypadkach jednak Harald szybko i energicznie uspokaja� pop�dliw� kokietk�. Najwi�ksze fale gniewu przelewa�a Katie na s�u�b�, kt�r� kara�a biciem przy najmniejszym nawet uchybieniu. Gdy wybuch mija�, dziewczyn� dr�czy�o poczucie winy, tote� obsypywa�a pokrzywdzonych podarunkami, pragn�c wynagrodzi� cierpienie, kt�re zadawa�a tak beztrosko. Nie potrafi�a jednak zatrze� w pami�ci s�u�by �lad�w niesprawiedliwej kary, bicia i ubli�ania - a krajowcy nigdy jej tego nie zapomnieli. Pan Vanderheyden stara� si� spe�nia� wszystkie zachcianki i kaprysy c�rki, niekt�re nawet uprzedza�. Od pewnego czasu wiedzia�, �e Katie pragnie po�lubi� Haralda. On sam by�by szcz�liwy, gdyby m�ody cz�owiek zosta� jego zi�ciem. Ceni� go i szanowa�, wiedzia�, �e Katie zyska�aby w nim m�drego i powa�nego opiekuna, a taki zwi�zek przyni�s�by firmie wiele korzy�ci. �ledzi� bacznie zachowanie Haralda wobec jedynaczki i z dnia na dzie� coraz bardziej si� niecierpliwi�. Nie chcia� si� wtr�ca� do uczu� ani przyspiesza� fina�u, czuj�c, �e wszystko powinno u�o�y� si� samo. Harald jednak nie zdradza� najmniejszych ch�ci o�wiadczenia si� Katie. A rzecz mia�a si� zgo�a inaczej. M�ody Forst nie my�la� jeszcze w og�le o ma��e�stwie. Kobiety go nie interesowa�y. Mia� ju� co prawda za sob� kilka flirt�w i przelotnych mi�ostek, lecz dot�d nie spotka� takiej, kt�ra obudzi�aby w nim szczer�, g��bok� mi�o��. Nosi� w sercu idea� kobiety, podobny do ukochanej matki. Marzy� o tym, by jego towarzyszka �ycia mia�a wszystkie jej zalety, a przede wszystkim spok�j, dobro� i czu�o��. Katie Vanderheyden nie by�a z pewno�ci� istot�, kt�ra uciele�nia�a �w idea�, cho� stara�a si� zawsze pokaza� Haraldowi z najlepszej strony. Ostatnio m�ody Forst zacz�� zwraca� uwag� na to, �e Katie mu wyj�tkowo sprzyja. Uwa�a� to za przelotny kaprys rozpieszczonego dziecka, jednak�e doznawa� uczucia lekkiego niepokoju, ilekro� spostrzeg�, jak wielki �ar p�onie w oczach dziewczyny. Wtedy te� powzi�� postanowienie, �e wyjedzie na kilka miesi�cy do kraju. Czu�, �e musi na pewien czas zmieni� klimat, zobaczy� wreszcie ojczyzn�, za kt�r� bardzo t�skni�. Zbli�a�y si� w�a�nie �wi�ta Bo�ego Narodzenia, Harald za� �ni� po nocach o �niegu i lodzie, o przystrojonych choinkach i d�wi�ku wigilijnych dzwoneczk�w. W duszy m�odzie�ca raz po raz odzywa�a si� t�sknota za krajem, my�la� o tym, by si� zwolni� na kilka miesi�cy, powr�ci� do domu rodzinnego, nacieszy� si� bliskimi sobie lud�mi. Na sze�� tygodni przed owym dniem, gdy Marlena obchodzi�a uroczy�cie rocznic� swego przybycia do domu Forsta, on sam powraca� w�a�nie do ojczyzny, znu�ony trudem nadzorowania plantacji. Gdy samoch�d zatrzyma� si� przed ma�ym domkiem, spowitym w bujne kwiecie, Harald spojrza� nagle na dom Vanderheyden�w. Na werandzie sta�a Katie, przechylaj�c si� przez balustrad�. Tego dnia upa� da� si� we znaki wszystkim, tote� dziewczyna dla och�ody, mia�a na sobie str�j krajowc�w - sarong i kabaj�. Na bose n�ki na�o�y�a jedynie lekkie, prze�liczne pantofelki. W takim ubraniu nie o�mieli�a si� wybiec mu na spotkanie, ale skin�a r�k�, daj�c znak, by si� przybli�y�. Harald marzy� o ch�odnej k�pieli, chcia� te� zmieni� zakurzone ubranie, ale spe�niaj�c �yczenie podszed� do dziewczyny i przez balustrad� u�cisn�� jej r�k�. Katie pochyli�a si� i spojrza�a na niego swymi ciemnymi oczyma, w kt�rych p�on�� niecierpliwy ogie�. - Tak d�ugo pana nie by�o, panie Haraldzie - rzek�a. Nigdy jeszcze nie wydawa�a mu si� tak pi�kna, jak w tej chwili. Pierwszy raz widzia� j� w tym zachwycaj�cym stroju. Jej twarz zblad�a nieco ze wzruszenia, a przejrzysty sarong kaza� si� domy�la� idealnie pi�knych kszta�t�w dziewczyny. Rozchylona na piersi kabaja ods�ania�a skrawek alabastrowego cia�a, z w�os�w za� unosi�a si� wo�, kt�ra na moment wprowadzi�a go w stan dziwnego oszo�omienia. Po raz pierwszy patrzy� na Katie jak m�czyzna, kt�ry stoi przed czaruj�c�, powabn� kobiet�. Ogarn�a go nagle ch��, by pochwyci� j� w obj�cia i przycisn�� usta do jej purpurowych warg. By�a to kr�tka chwila zmys�owego po��dania, lecz Katie dostrzeg�a natychmiast, �e jej czar zacz�� na niego dzia�a�. Ze �wiadom� zalotno�ci� zrzuci�a kabaj�. - Upa� jest nie do zniesienia! Wyobra�am sobie, jaki pan musi by� zm�czony, a kurz te� da� si� panu we znaki. Prosz� si� przebra� i przyj�� do nas. Wypijemy razem herbat�. Ojciec lada chwila przyjedzie do domu - rzek�a, opieraj�c nagie rami� o balustrad�. Harald utkwi� wzrok w jej bia�ym, kszta�tnym ramieniu, walcz�c z szalon� ch�ci�, aby go dotkn�� ustami. Mia� wra�enie, �e porazi�a go iskra elektryczna. Z trudem oderwa� oczy od cudnego, jasnego widoku. Odetchn�� ci�ko i cofn�� si� o krok. - Tak, panno Katie, p�jd� si� przebra�, a potem wr�c� na herbat� - wyszepta� i odszed� spiesznie, ratuj�c si� ucieczk� przed samym sob�. Harald wr�ci� do domu i natychmiast uda� si� do �azienki. Przy k�pieli, jak zwykle, pomaga� mu s�u��cy. M�ody Forst wszed� do murowanego basenu, a s�u��cy polewa� go zimn� wod� z wiaderka. Woda sp�ywa�a na cementow� posadzk� i �cieka�a przez specjalny zlew do ogrodu, gdzie wch�ania�y j� spragnione wilgoci ro�liny. Gdy m�odzieniec w chwil� potem przeszed� do s�siedniego pokoju, aby si� przebra�, kr�tkotrwa�e odurzenie zupe�nie ju� min�o. U�miechn�� si� pob�a�liwie sam do siebie na my�l o tym, �e tak �atwo podda� si� urokowi bia�ego ramienia i purpurowych dziewcz�cych warg. Potem jednak wpad� w zadum�. Po raz pierwszy zada� sobie pytanie, czy nie by�oby lepiej, gdyby o�eni� si� z Katie Vanderheyden. Po �mierci wsp�lnika bez �adnych k�opot�w przej��by firm�, a wszystko zosta�oby tak, jak teraz. Przychodzi�y mu do g�owy jeszcze inne korzy�ci p�yn�ce z tego zwi�zku. By� ju� w�a�ciwie w wieku, kiedy my�li si� o ma��e�stwie - mia� trzydzie�ci trzy lata. Chcia�, aby o jego postanowieniu zadecydowa�y nie zmys�y, lecz rozum, a wydawa�o mu si�, �e post�pi bardzo rozs�dnie, je�li o�eni si� z c�rk� wsp�lnika. Dot�d nie my�la� o tym, przede wszystkim dlatego, �e Katie absolutnie nie odpowiada�a jego idea�owi. "C� - duma� - ma�o jest przecie� �miertelnik�w, kt�rym udaje si� znale�� w �yciu wymarzony idea�. A trzeba przyzna�, �e Katie jest pi�kn� i wyj�tkowo urocz� dziewczyn�. Nigdy nie b�dzie przyjaci�k� ani wiern� towarzyszk� w doli i niedoli, ale mo�e w og�le nie ma takich kobiet..." Harald doszed� do wniosku, �e kobieta nie potrafi wype�ni� �ycia m�czyzny, mo�e by� jedynie zabawk� w kr�tkich chwilach upojenia, mi�� kochank�, gospodyni� lub ozdob� domu - niczym wi�cej. Je�li umie sprosta� tym zadaniom, to najzupe�niej wystarczy. S�dzi�, �e Katie temu wszystkiemu podo�a. Mia�a drobne przywary - nie zna� ich wszystkich - lecz z czasem si� ich pozb�dzie. Czu� si� ponadto zwyci�zc�, gdy� tylko on potrafi� okie�zna� t� ma�� z�o�nic�, rozpieszczon� przez ojca jedynaczk�. By�a pi�kna, godna po��dania, czego dzi� do�wiadczy� osobi�cie. Dotychczas widywa� jedynie kobiety krajowc�w w sarongach, ale nigdy nie przyku�y jego spojrzenia tak jak Katie. Po cz�ci z gniewem, po cz�ci ze �miechem machn�� r�k�, usi�uj�c skierowa� swe my�li na inne tory, lecz ci�gle widzia� przed oczyma mleczne rami� i bia��, smuk�� szyj� dziewczyny. Kiedy opuszcza� dom, dozna� wra�enia, jakby wychodzi� naprzeciw swemu przeznaczeniu. czu�, �e gdyby teraz pozosta� sam na sam z Katie, podda�by si� bez reszty jej urokowi. Chcia� z tym walczy�, ale jeszcze wi�ksza si�a ci�gn�a go w tamt� stron�. W bia�ym ubraniu, jakie si� nosi zazwyczaj w krajach zwrotnikowych, wygl�da� tak, �e m�g� podbi� serce ka�dej kobiety. Jego wysoka, smuk�a posta�, pewny ch�d, spr�yste ruchy mia�y w sobie co� imponuj�cego, tote� przyci�ga�y wiele kobiecych spojrze�. Ciemne, faliste w�osy ocienia�y wysokie czo�o, a g��boko osadzone, stalowe oczy b�yszcza�y jasno, odbijaj�c si� od brunatnej, ogorza�ej twarzy. Kszta�tny nos i w�skie wargi zdradza�y szlachetn� ras�. Zaci�ni�te usta, a tak�e podbr�dek �wiadczy�y o niez�omnej woli, z oczu za� tryska�a odwaga i energia. Harald Forst by� m�odzie�cem o poci�gaj�cej powierzchowno�ci i m�g� podoba� si� kobietom. M�czyzna szed� powoli, oci�gaj�c si� nieco, potem jednak przyspieszy� kroku, ujrzawszy nadje�d�aj�cy samoch�d. Podni�s� wzrok i dostrzeg� pana Vanderheydena. Odetchn�� z ulg� - tego dnia nie grozi�o mu ju� niebezpiecze�stwo ze strony Katie. Ucieszy� si�, nie chcia� bowiem dzia�a� pod wp�ywem emocji, pragn�� dok�adnie przeanalizowa� swe uczucia. Zbli�y� si� do willi w momencie, gdy s�u��cy wynosili z samochodu Vanderheydena, spoczywaj�cego w swoim fotelu. Jeden ze s�u��cych ustawi� w�zek na werandzie. Drewniany, parterowy dom wsparty by� na kamiennym fundamencie. Ze wszystkich stron otacza�a go szeroka weranda, pokryta dachem, kt�ry opiera� si� na smuk�ych kolumnach z malowanego drewna. Vanderheyden m�g� si� swobodnie porusza� na swym w�zku po wszystkich pokojach i werandzie, rozsuwaj�c szerokie kotary, kt�re wiod�y na korytarz. Jedynie w sypialniach pozostawiono drzwi. Harald i stary Vanderheyden przywitali si� serdecznie u�ciskiem r�ki, zaj�li miejsca na werandzie, a potem rozpocz�li rozmow� o interesach. Niebawem przy��czy�a si� do nich Katie, kt�r� zdobi�a bia�a sukienka europejskiego kroju. Dziewczyna wygl�da�a uroczo, cho� w jej zachowaniu nie by�o wrodzonej wytworno�ci. Ch�odna biel sukni nieco otrze�wi�a Haralda. Gdy jednak siedzieli przy stole, Forst co chwila rzuca� przelotne spojrzenie na Katie i za ka�dym razem spotyka�o si� ono z jej p�on�cymi oczyma. Trzy s�u��ce Vanderheyden�w zacz�y roznosi� herbat�, ciastka, owoce, papierosy i cygara. Mia�y na sobie tylko sarongi, kt�re sp�ywa�y w mi�kkich fa�dach. Harald przygl�da� si� zr�cznym i zwinnym ruchom m�odych dziewcz�t, lecz nie budzi�y w nim takich uczu�, jak Katie. M�odzieniec pogr��y� si� w zadumie. Po herbacie panowie zapalili cygara, a Katie poprosi�a, by Harald przypali� dla niej papierosa. Zalotnym ruchem przysun�a si� do niego, rozchylaj�c purpurowe wargi, aby m�g� w�o�y� jej do ust zapalonego papierosa. Forst czu� na sobie jej wzrok, pe�en po��dania i t�sknoty. Mia� wra�enie, �e krew coraz szybciej kr��y mu w �y�ach. Westchn�� cicho, zacz�� si� ju� przyzwyczaja� do my�li, �e Katie zostanie jego �on�. By� m�ody, zdrowy, zbrzyd�a mu samotno��. Nie kocha� Katie, ale wiedzia�, �e jest jedyn� kobiet�, kt�r� m�g�by tu po�lubi�. Rozmy�laj�c o tym rozmawia� dalej o interesach z Vanderheydenem. Katie wyra�nie si� nudzi�a. Mocno nad�sana wsta�a od sto�u i usiad�a na bujanym fotelu. Harald �ledzi� j� wzrokiem, z upodobaniem przygl�da� si� jej smuk�ej sylwetce. "Jest pi�kna - my�la�. - Bardzo m�oda. - Mo�na j� wychowa�, zrobi� z niej idealn� towarzyszk� �ycia." Z u�miechem spogl�da� na nad�san� dziewczyn� i mia� w�a�nie zamiar sprowadzi� rozmow� na inne tory, aby jej sprawi� przyjemno��, gdy nagle us�ysza� g�os wsp�lnika. - Najwidoczniej starzej� si�, bo zapomnia�em na �mier�, �e mam dla pana list. Nadszed� dzi� rano. Jest to poczta prywatna, cho� pismo wskazuje na naszego prokurenta z Hamburga. Prosz�... Harald spojrza� tylko na kopert�, po czym schowa� list do portfela. - Niech go pan przeczyta. Nie b�dziemy panu przeszkadza�. M�odzieniec pokr�ci� g�ow�. - To nic pilnego. Chodzi na pewno o kwartalne sprawozdanie o poczynaniach mojej pupilki. Donosi mi szczeg�owo, co s�ycha� u ma�ej Marleny Lassberg. Jej opiekunka, pani Darlag, nie ma wprawy w pisaniu list�w. Przeczytam to potem. Katie parskn�a �miechem. - Jak to mo�liwe, panie Haraldzie? Ma pan pupilk�? - Dlaczego to pani� tak �mieszy, panno Katie? - Pan jest przecie� m�ody. �eby mie� pupilk�, trzeba by� siwym, zgrzybia�ym staruszkiem. - Czy�by pani zapomnia�a, �e opowiada�em ju� kiedy� t� histori�? Skin�a g�ow�. - Tak, wiem. Pami�tam co� tam... Jaki� obowi�zek... Musia� si� pan komu� odwdzi�czy�... - Ale� to nie tylko obowi�zek, Katie! Obieca�em memu wybawcy, �e zaopiekuj� si� jego c�reczk� i wychowam j� w swym domu jak w�asn� siostr�. Honor nakazywa� mi dotrzymanie obietnicy danej umieraj�cemu! - Tak, tak, pami�tam. Czy pa�ska pupilka jest �adna? Spostrzeg� w jej oczach b�ysk zazdro�ci, wi�c za�mia� si� serdecznie. - Wydaje mi si�, �e nie. - Czy pan jej w og�le nie zna? - Widzia�em Marlen� dwa razy w �yciu. Przywioz�em j� do Hamburga, a potem zobaczy�em j� na pogrzebie matki, przed wyjazdem do Kota Rad�a. Sprawia�a wra�enie smutnej i zmartwionej. Mizerna i blada, chodzi�a z wiecznie zap�akanymi oczyma. - Ile mia�a lat? - Chyba czterna�cie czy pi�tna�cie. - Wobec tego jest dzi� starsza ode mnie. Harald spojrza� na ni� zaskoczony, potem lekko si� u�miechn��. - Rzeczywi�cie, z dzieci wyrastaj� ludzie! Ma�a Marlenka jest ju� z pewno�ci� doros�� Marlen�. Nigdy mi to nie wpad�o do g�owy. Jak ten czas leci! Moja siostrzyczka b�dzie wkr�tce pe�noletnia. - Stanie si� doros�a? - Tak, panno Katie. W duchu my�la�em o niej jako o podlotku. - A co si� stanie, gdy dojdzie do pe�noletno�ci? - spyta�a Katie, przestaj�c si� buja� w fotelu. - Zostanie w moim domu - odpar� z powag�. - Na zawsze? - zawo�a�a Katie ze zdumieniem. - Dop�ki nie wyjdzie za m��. - A je�li jest brzydka i nikt jej nie zechce? - Pozostan� nadal jej opiekunem. - Nawet wtedy, gdy powr�ci pan na sta�e do kraju? - Oczywi�cie, przecie� moja siostra przebywa�aby w moim domu, a Marlena jest jakby moj� siostr�. - O Bo�e, ale pan sobie skomplikowa� �ycie! B�dzie pan d�wiga� okropny ci�ar! Harald zmarszczy� czo�o. - Nigdy o tym nie my�la�em jako o ci�arze. Zobowi�za�em si� sp�aci� d�ug wdzi�czno�ci wobec jej ojca, kt�ry uratowa� mi �ycie. - Brawo, brawo, panie Haraldzie! - wtr�ci� Vanderheyden. Katie zauwa�y�a, �e panowie chc� kontynuowa� rozmow� o interesach, ale postanowi�a, �e nie dopu�ci do tego. - Niech mi pan poda jeszcze jednego papierosa! - zawo�a�a zniecierpliwiona. Harald podszed� do niej z otwart� papiero�nic�. - Zapalonego! - rozkaza�a, nad�sana. Spojrza� na ni� rozbawiony. - Jak m�wi grzeczne dziecko? - spyta� �artobliwie. - Nie jestem dzieckiem! - krzykn�a ura�ona Katie. - Aha! Jak zatem m�wi dobrze wychowana doros�a panienka? - spyta�, patrz�c jej przeci�gle w oczy. Zamigota� w nich figlarny p�omyk. Z�o�y�a usta jak do poca�unku. - Prosz� mi wsun�� do buzi zapalonego papierosa - rzek�a niczym pos�uszne dziecko. Uwierzy� w jej uleg�o��, jakby nie dostrzeg� w s�owach kokieterii. Zapali� papierosa i wsun�� mi�dzy rozchylone wargi. Wygl�da�a w tej chwili nadzwyczaj pon�tnie, le�a�a bowiem w fotelu przeci�gaj�c si� jak kotka. Harald pochwyci� nagle jej r�k� i przycisn�� do ust. Katie sp�on�a rumie�cem. Po raz pierwszy okaza� jej tak� galanteri�. Unios�a si� na poduszkach i pos�a�a mu pow��czyste spojrzenie spod d�ugich rz�s. Wtedy pog�aska� pieszczotliwym ruchem jej czo�o i policzek, po czym wr�ci� na dawne miejsce przy stole. Na jego ustach pojawi� si� u�miech. U�wiadomi� sobie teraz, �e Katie go kocha. John Vanderheyden obserwowa� z daleka t� scenk�. Oczy starego pana zaja�nia�y zadowoleniem. Chwa�a Bogu - nareszcie jaki� znak, �e Harald Forst nie jest zupe�nie oboj�tny na wdzi�ki ukochanej jedynaczki... Wkr�tce potem m�ody cz�owiek po�egna� si�, ale mia� wr�ci� na kolacj�, poniewa� wszystkie posi�ki, z wyj�tkiem pierwszego �niadania, jad� z rodzin� Vanderheyden�w. Przy po�egnaniu u�cisn�� serdecznie r�k� Katie. - Czy jutro znowu pojedzie pan na plantacje? - spyta�a dziewczyna. - Nie, panno Katie, jutro mam do