8856
Szczegóły |
Tytuł |
8856 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8856 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8856 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8856 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Aby rozpocz�� lektur�,
kliknij na taki przycisk ,
kt�ry da ci pe�ny dost�p do spisu tre�ci ksi��ki.
Je�li chcesz po��czy� si� z Portem Wydawniczym
LITERATURA.NET.PL
kliknij na logo poni�ej.
2
STEFAN �EROMSKI
CHARITAS
POWIE��
3
Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, Gda�sk 2000
4
WALKA Z SZATANEM
***
5
�Charitas non est aliquid creatum in anima,
sed est ipse Deus.�
Tomasz z Akwinu
6
CZʌ� PIERWSZA
7
Ulica, wzd�u� kt�rej kolejka elektryczna d��y z Florencji ku Fiesole, przy stacji San Gervasio
rozwidla si� we dwa szlaki. Pierwszy z nich pnie si� pod g�r� a� do jej szczytu � drugi
biegnie u samego podn�a garb�w podpieraj�cych �a�cuch prze��czy Subapeninu, zmierzaj�c
w kierunku starych will Montalto i Salviatino. Aleja d�b�w i platan�w os�ania t� szerok�,
obmurowan�, podmiejsk� drog�. Tu i �wdzie odcina si� od bia�o�ci jej wyschni�tego py�u
nowe villino po�yskuj�c stopniami i prostok�tem odrzwi z marmuru, nie zmalowan� jeszcze
politur� bramy i jaskraw� zielono�ci� zewn�trznych okiennic, zamkni�tych stale dla obrony
przed upa�em. Dalej od viale, w�a�nie na garbach podg�rza wznosz�cych si� ku Fiesole, k��bi�
si� obfite k�py i zwoje rozros�ych drzew wewn�trz mur�w ogrodowych, kt�rymi z dawna
otoczy�y si� stare pa�ace. Pomi�dzy owymi wysokimi ogrodzeniami przeciskaj� si� tam i sam
ustronne drogi, prowadz�ce do bramy os�oni�tej girlandami r�, glicynii i kwitn�cego przypo�udnika.
Obok jednej z takich bram, kt�rej ozdobne, w �elazie kute kraty odleg�e przypomina�y czasy,
przybito w ostatnich latach (poprzedzaj�cych wybuch wielkiej wojny) now�, skromn�,
lecz wytworn� w swej skromno�ci tabliczk� z marmuru o wyz�oconym napisie: �Villa De
Granno�. Willa, o kt�rej mowa, inne przedtem nosi�a nazwisko. Przezwa� j� po swojemu nowonabywca,
pan Witold de Granno Granowski.
Ryszard Nienaski, zamordowany przez spiskowc�w �M�cicieli�, i �ona jego Xenia, z domu
Granowska, zmar�a na tyfus wkr�tce po �mierci m�a, nie pozostawili potomstwa. Ani
jedno, ani drugie z tego stad�a nie posiada�o bli�szej rodziny. Ryszard Nienaski by� jedynakiem,
a Xenia, jego �ona, jedynaczk�. Wielomilionowy maj�tek, kt�ry wskutek zapisu przemys�owca
Ogrody�ca przypad� by� Ryszardowi Nienaskiemu � sta� si� dziedzictwem jego
wdowy. Gdy ta zmar�a � przeszed� na wy��czn� w�asno�� jedynego jej krewnego, ojca, Witolda
de Granno Granowskiego. Dziedziczenie to prawnie zatwierdzone zosta�o przez ustawodawstwo
austriackie.
Pan Granowski otrzymawszy tak wielki spadek pospieszy� si� ze zgrupowaniem go w kapita�y
�atwo rozporz�dzalne. W tym celu sprzeda� niezw�ocznie tereny w�glowe mi�dzy Krakowem
i O�wi�cimiem oraz wszystkie nowo otwarte i w ruch puszczone kopalnie, z wyj�tkiem
jednej, najwi�kszej, nosz�cej nazw� �Xenia�. T� w r�ku swych zatrzyma� przez pietyzm
dla pami�ci c�rki. Poniewa� niepodobna by�o w�wczas �adn� miar� odda� tych przedsi�biorstw
nabywcom Polakom, gdy� ani jedna para r�k polskich po nie si� nie wyci�ga�a, pan
Granowski odst�pi� na �wietnych warunkach owe skarby przyrodzone tym, kt�rzy je naby�
gor�co pragn�li, to znaczy centrali kapitalist�w z Berlina. Ju� po tak kr�tkim posiadaniu bogactw
w�glowych podkrakowskich uda�o si� osi�gn�� zysk ogromny w stosunku do kapita��w
wy�o�onych przez Ryszarda Nienaskiego na kupno ziemi i eksploatacj� jej wn�trza. Pan
Granowski mia� w r�ku oko�o o�miu milion�w. Nie znajduj�c dla tych sum odpowiedniej w
kraju lokaty � przynaglony przez pewne wzgl�dy, a nie chc�c wraca� do Francji dla innych
znowu powod�w � spadkobierca przesun�� stopniowo i cz�ciami niemal ca�y kapita� do bank�w
w�oskich i odk�adaj�c zyskowne zu�ytkowanie go do stosowniejszej chwili, tam wszystek
na razie, bez wzgl�du na nico�� stopy procentowej, w kilku najsolidniejszych instytucjach
umie�ci�. Wkr�tce te� sam opu�ci� kraj i zamieszka� we Florencji.
Pocz�tkowo koczowa� w wielkich hotelach na Lungarno. �y� w osamotnieniu po�r�d
zmieniaj�cej si�, wieloj�zycznej rzeszy bogacz�w. Lecz przy wsp�lnym stole trudno by�o nie
8
zawi�za� znajomo�ci, cho�by przygodnych, Jedn� z pierwszych tego rodzaju by� stosunek z
rodzin� Oscalai. Signor Fulco Oscalai by� zast�pc� dyrektora, a w istocie rzeczy pierwszym
kierownikiem florenckiego oddzia�u jednego z najg��wniejszych bank�w w�oskich. O�eniony
z Angielk�, c�rk� bankiera Horacego Crumba, mia� z ni� czworo dzieci: � dwunastoletni�
c�rk� Celide, dziesi�cioletni� � Beatrice, o�mioletniego syna imieniem Aubrey i czteroletni�
� Mari�. Rodzina ta zasiada�a do sto�u w Grand Hotelu, ilekro� zjawia� si� we Florencji patriarcha
rodu, �w bankier Horacy Crumb, rezyduj�cy przewa�nie w Mediolanie, lecz zaj�ty
interesami w najrozmaitszych miastach Anglii, W�och i Francji. Poniewa� pan Granowski
cz�� swych pieni�dzy mia� na sk�adzie r�wnie� w owym banku w�oskim, kt�rego kierownikiem
by� Oscalai, wi�c o znajomo�� z jego rodzin� nie by�o trudno.
Dzieci pa�stwa Oscalai � by� to istny bukiet kwiat�w. Po��czenie krwi w�oskiej z angielsk�
wyda�o szczeg�lne typy fizyczne i nadzwyczaj interesuj�ce charaktery. Pan Granowski z �ywym
zaciekawieniem obserwowa� we dwu starszych jasnow�osych panienkach jak gdyby
walk� rasy anglosaskiej o przewag� nad ognisto�ci� po�udnia. W ch�opcu, mimo jego angielskiego
imienia, pod ciemn� sk�r� pali� si� temperament W�ocha. Najm�odsza � Maria � by�a
najczystszym okazem angielskiego baby. Rodzina ta mieszka�a nieco za miastem, pod Fiesole,
w�a�nie w willi nale��cej do Horacego Crumba, te�cia Fulcona Oscalai.
Pan Granowski, zaproszony pewnego dnia przez dzieci, odwiedzi� nowo poznan� rodzin�
w owym zamiejskim zaciszu. Miejsce to bardzo mu do smaku przypad�o. A �e stary bankier
kupi� by� ow� will� tylko z musu od jednego z niewyp�acalnych klient�w i mia� j� na dogodnych
warunkach do sprzedania, wi�c pan Granowski skwapliwie naby� dom z ogrodem. Poniewa�
willa by�a dwupi�trowa i do�� obszerna, zgodzi� si� na to, i� rodzina Oscalai pozosta�a
nadal na parterze, gdzie si� mie�ci�a poprzednio, sam za� zaj�� pierwsze pi�tro, pozostawiaj�c
sobie drugie, mansardowe, pustkami stoj�ce, do dyspozycji.
By� to dom stary, ani zbyt wspania�y, ani pospolity, lecz dostatnio niegdy� wyposa�ony,
cho� nie zawiera� nic szczeg�lnie godnego uwagi. � Wysokie mury ze wszech stron otacza�y
pi�kny ogr�d. Ma�y strumyczek, zd��aj�cy spod szczytu g�rskiego �a�cucha ku Mugione,
przemyka� si� popod murem i wybiega� ze� w drugim ko�cu w par�w, kt�ry si� tu� za ogrodzeniem
otwiera�. Uj�to �w potoczek w basen wyciosany z marmuru, kt�ry czas poszczerbi� i
ponadgryza�. Dooko�a zbiornika wody rozros�a si� najstarsza i najbujniejsza ro�linno��.
Wznosi�y si� tam, tworz�c zwart� k�p�, ogromne ig�awy zwane araukariami. Ich poziome,
oci�a�e ga��zie zwisa�y ku ziemi, a szczytowe zdawa�y si� omdlewa� i upada� ze znu�enia,
tworz�c rozwidlone czuby, pe�ne szczeg�lnej pi�kno�ci. W jednym k�cie ogrodu, od strony
parowu, sta�y szeregiem laty�skie aesculusy, d�by wiecznie zielone. D�uga ulica, starannie
wygrodzona bukszpanem, prowadzi�a ku g�rze do trzech cyprys�w wielkiej grubo�ci, kt�re
chwia�y si� wynio�le w wiecznym prawdziwie odosobnieniu na pustej ��czce ogrodu. Bli�ej
domu sta�y gaje kamelii bia�ych i czerwonych � g�szcze r�ane � i ciemniki os�oni�te zwojami
glicynii. Na przypiaskowym wzg�rku przyci�ga�a do siebie ka�de spojrzenie rozro�ni�ta
k�pa czarnych bambus�w. Ich nagie, d�te, l�ni�ce �d�b�a hebanowe, poprzedzielane w kolanach
przegrodami, odbijaj�c dziwacznie od zwis�ych, jasnozielonych li�ci, budzi�y my�l o
niewiadomych l�dach za oceanami, o ludach nieznanych i mowach niepoj�tych. Ruch ich
k�piastych �odyg, suchy szelest kresowanych, ostroko�czystych li�ci w za�wiaty wyobra�ni�
poci�ga�.
Wn�trze willi uderza�o przepychem tych tylko szczeg��w urz�dzenia, kt�re nie mog�y by�
poruszone z miejsca i usuni�te na zewn�trz. By�y tam wi�c pi�kne, szerokie, marmurowe
schody, pe�ne wdzi�ku kominki z zielonego, florenckiego � odrzwia w jednych pokojach z
ciemnego, w innych z siene�skiego marmuru � belkowania artystycznie kolorowane � we
dwu salonach dawne jedwabne obicia na ramach. Meble i przedmioty zbytkowniejsze zosta�y
przetrzebione w czasie zmian w�a�cicieli domu. Zna� by�o, �e t� siedzib� przetrz�sa�y od g�ry
9
do do�u r�ce dorobkiewiczowskie, a handlarskie zdar�y ze �cian, gzems�w, a nawet pod��g, co
si� tylko da�o na targu spieni�y�.
Z okien pierwszego pi�tra roztacza� si� czaruj�cy widok na miasto le��ce w dole. Wida� je
by�o ca�e jak na d�oni � od ko�cio�a San Gervasio, niemal ju� wiejskiego, kt�ry wobec tylu
murowanych przepych�w w prostocie swej dochodzi� do prostactwa � od wielkiego pola �wicze�
wojskowych a� do pozamiejskich i zarzecznyeh wzg�rz z mg�ami drzew, os�aniaj�cych
Monte Olivetto, Viale dei Colli, San Miniato i Torre del Gallo. Ton�o w istnym koszu ogrod�w,
od szpaler�w w Cascine a� do gaj�w oliwnych i kasztanowych na drodze do Settignano.
Poza miastem, na z�otym tle zachodniego nieba rysowa�y si� wiecznie b��kitne garby i �a�cuchy
g�r lukka�skich, po kt�rych niby szeregi czarnych mnich�w zdaj� si� w�drowa� procesje
cyprys�w.
Pan Granowski lubi� zasiad�szy przy otwartym oknie swego gabinetu wpatrywa� si� w
miasto jak w roz�o�on� ksi�g� � w t� �ci�ni�t� na ma�ej przestrzeni siedzib� cz�owiecz�, kt�ra
by�a w przesz�o�ci zwierciad�em niemal wszystkiego, co �ycie zbiorowe wyda� mo�e. Przepada�
by� za Florencj�, zawsze i najch�tniej wyrywa� si� do niej z wir�w i przewrot�w swego
�ycia, �eby odpoczywa� cho� przez dni par� niby na �o�u kwiatowym. Teraz, gdy wiry �ycia,
jak bestia pokonana i wierna z musu, u�o�y�y si� u jego st�p, nasyca� si� ulubionym miastem
do woli. Oczy jego z przyjemno�ci� i niemal z patriotycznym uwielbieniem spoczywa�y na
rozmaito�ci zewn�trznej formy budynk�w, tworz�cych ca�o�� tyle harmonijn�. B��dzi�y po
masach marmuru Duomo, po kopu�ach Bruneleschiego, wie�ach Giotta i Arnolfa di Cambio,
po szlaku z�otego Arno i mi�kkich szlakach ogrod�w Boboli. Z odleg�o�ci dochodzi� do jego
uszu t�umiony a ci�g�y szum, melodia gwa�tu �ycia, kt�rego zawsze tak nami�tnie po��da�.
Suchy, r�owawy py� zdawa� si� przesyca� b��kitne powietrze nad kopu�ami i powietrznymi
wie�ami.
W ci�gu dni wolnych od upa�u pan Granowski puszcza� si� na odleg�e, samotne przechadzki
w g�r�, powy�ej od swej posiad�o�ci, drogami zrazu obmurowanymi jak forteczne
bastiony, powsta�ymi prawdopodobnie w�wczas jeszcze, kiedy to miasto by�o siedliskiem
bankier�w, optymat�w i arystokracji, wytwarzaj�cej przemys�y s�awne na �wiat ca�y � kiedy
niezmierne dochody czerpa�o z produkcji lamy z�otej i srebrnej, adamaszku, rze�b z drzewa i
intarsyj, arabesek w marmurze lub piaskowcu, figur portretowych z wosku � kiedy prym
trzyma�o w z�otnictwie i jubilerstwie � a wszystkie zyski wk�ada�o w niesko�czone zdobienie
Firenze la Bella. Dociera� do cyklopicznych podmurowa� fiesola�skich i przypatrywa� si�
tym zabytkom pracy Etrusk�w z odrobin� ciekawo�ci. Duma� od niechcenia o tym, co wyczyta�
o swej okolicy, i� wa��sa si� oto po miejscach, kt�re by�y warownym obozowiskiem
zbuntowanego Katyliny. My�la� przelotnie o owym herszcie wszelakich Zborowskich �wiata,
Sergiuszu Katylinie. Kiedy indziej usi�owa� wytropi� pole bitwy zwyci�skiej Stylichona z
Galami, jakiego� Stylichona z jakimi� Galami... Przypatrywa� si� z ciekawo�ci� nowszym
murom na Fiesole, ostatniemu siedlisku Cadoling�w hrabi�w Settimo. Uprzytomnia� sobie
�w r�d rycerzy, kt�rzy rozbijali na wielkiej drodze lukka�skiej, wypadaj�c ze swego zamczyska
na szczycie g�r, z Monte Orlandi, a gdy go stamt�d w ca�ym zespole wyt�pi�a florencka i
piza�ska demokracja, w Fiesole szuka� schronienia i miejsca rycerskiego po �up wypadu. Ze
wsp�czuciem my�la� o tym, jak, wzi�ci g�odem, musieli ci nie�acni panowie zst�powa� na
d� florenck� drog� z powrozami na szyjach, mi�dzy zgraj� �yk�w tryumfuj�cych i upojonych
rozkosz�. Zna� przecie to wszystko. Wszystkie te dzieje mia� w sobie, w innej, oczywista,
prze�yte formie, istniej�ce w my�li i wspomnieniu, a przecie ju� tak doskonale zapomniane
jak tamte bajdy o przesz�o�ci. �ni�o mu si�, �e na miejscu, kt�re przemierza krokiem zleniwia�ym,
sta� mo�e namiot Henryka IV, gdy oblega� papiesk� Florencj�, albo namiot Castruccia
Castracani... Nasuwa�y si� przed oczy figury Medyceusz�w, kt�rzy zza lady bankierskiej
wysforowali si� misternymi �cie�kami przebieg�o�ci na tron Toskanii. Rozkoszn� wzgard�,
najmilsz� z form ironii, budzi�o w nim wspomnienie fresku Benozza Gozzoliego na �cianie
10
kaplicy Akademii �della Crusca�, gdzie w d�ugim korowodzie ukazywali si� ci� �yczkowie
florenccy ukoronowani, z wyanielonymi obliczami przez r�k� ucznia Fra Angelica z Fiesole.
Pan Granowski widzia� swe �ycie, swe dawne czyny i obecne postanowienia dziwnie spl�tane
z Florencj� i jej przesz�o�ci�. Katylina, hrabiowie Settimo; Medyceusze... Znajdowa� potwierdzenie
siebie w zbiorowym �yciu Florencji, uplastycznionym przez sztuk� nie�mierteln�, w
�yciu tej szlachty ludzko�ci, kt�ra z piekie� istnienia wyrywa�a purpur� i gronostaje przepychu
swego dostoje�stwa.
11
S�siadowanie z rodzin� Oscalai nie nastr�cza�o przykro�ci, a zaopatrzy�o dom i ogr�d w
odg�osy �ycia. Zabawy, �piewy i weso�y gwar dzieci � ich sprzeczki, uniesienia i wszelkie
sprawy by�y dla pana Granowskiego przyjemn� rozrywk�. Lubi� w majowy zmrok, po dniu
upalnym, zanim niezno�ne zanzary sw�j cichy brz�k wydawa� pocz�y, zasi��� w g��bi pokoju,
opodal od okna, wpatrywa� si� w melodyjne kr��enie lucciol�w i s�ucha�, jak mi�dzy
starymi drzewami rozlega si� nieprzerwany gwar, co� jakby g�dziolenie synogarlic i krzykliwy
gwar papug. Usta dziewczynek domowych i ich kole�anek powtarza�y wci�� imi� g��wnego
sprawcy wszelakich figl�w, imi� �Aubrey�, modelowane na tony najrozmaitsze. S�ycha�
by�o na przemiany j�zyk angielski i w�oski, najcz�ciej za� mieszanin� wyraz�w obudwu.
S�uchacz wch�ania� w siebie te d�wi�ki jak gdyby rozgwar ptak�w w lesie dziewiczym, w
kraju dalekim, w ziemi niewiadomej.
Starsze dzieci pa�stwa Oscalai chodzi�y do szk�. Najm�odsza Maria zostawa�a pod opiek�
bony. Nigdy tedy za. dnia nie by�o nadmiaru objaw�w m�odocianego zgie�ku. Pa�stwo Oscalai
prowadzili �ycie skromne i ciche. Bardzo rzadko przyjmowali go�ci, a pobyt ich w tym
domu by� jakby niepostrze�ony. Czasami pan Granowski puka� do drzwi gabinetu pana
Oscalai a�eby wsp�lnie wypali� poobiednie cygaro � albo zaprasza� do siebie s�siada z do�u
na fili�ank� czarnej kawy.
W czasie jednej z takich wizyt rozmowa zesz�a na temat operacji pieni�nych. Od niechcenia
pan Granowski zapyta�, czy te� nie nastr�cza si� jaka� godna lokata pieni�dzy. Oscalai
wymieni� kilka perspektyw � jak budowa dom�w robotniczych w Mediolanie � burzenie ca�ych
dzielnic w Genui a wskrzeszanie na ich miejscu nowych ulic i ogromnych gmach�w �
udzia� w fabrykach amunicji � wreszcie napomkn�� o pewnym przedsi�wzi�ciu dobroczynnym
i narysowa� szkicowy plan nadzwyczajnego interesu. Pan Granowski s�ucha� z �ywym
zaciekawieniem.
Instytucja by�a stowarzyszeniem prywatnym, zorganizowanym w celu niesienia pomocy i
ulgi cierpi�cej ludzko�ci w czasie pokoju, a nade wszystko czasu wojny. Dla uzyskania niezb�dnych
fundusz�w towarzystwo inicjator�w zwr�ci�o si� do wielkich bank�w � i oko�o
dziesi�ciu firm najsolidniejszych przysta�o na udzielenie owemu towarzystwu po�yczki w
sumie jakich� dwudziestu milion�w lir�w. Dla pokrycia tego d�ugu zesp� bankier�w otrzyma�
prawo (wyjednane przez towarzystwo dobroczy�c�w) wypuszczenia na �wiat dwu milion�w
bilet�w loteryjnych, w cenie trzydziestu lir�w za los, wygrywaj�cych w g��wnej wygranej
pi��kro� sto tysi�cy � a w drugorz�dnych � pi��dziesi�t, dwadzie�cia pi�� � wreszcie po
dziesi�� tysi�cy lir�w. W razie sprzeda�y dwu milion�w los�w bankierzy osi�gali sze��dziesi�t
milion�w lir�w, czysty za� zysk, po odtr�ceniu wszystkich wydatk�w, jakie mia�a poch�on��
loteria, powinien by� da� co najmniej dwadzie�cia milion�w, czyli sto procent. Ten
interes dobroczynny, przedsi�wzi�ty w celu niesienia pomocy i ulgi cierpi�cej ludzko�ci, by�
jasny jak s�o�ce. Te�� pana Oscalai, bankier Horacy Crumb, by� jednym z najsolidniejszych
promotor�w przedsi�wzi�cia i w�o�y� w t� spraw� niemal ca�y sw�j maj�tek, co jego zi��
udowodni� panu Granowskiemu oczywistymi dokumentami.
Kapitalista polski wzi�� pod rozwag� t� afer� i coraz cz�ciej toczy� o niej rozmowy z kierownikiem
banku. Niepostrze�enie ulega� pocz�� radom i wskaz�wkom do�wiadczonego finansisty.
Oscalai by� oci�a�y w ruchach, spokojny i ch�odny. Jego grzeczno�� i subtelna
wytworno�� by�a jak gdyby przymusem leniwca, kt�remu z konieczno�ci ulega�. Nie narzuca�
si� magnatowi z p�nocy ani go do udzia�u w przedsi�wzi�ciach zach�ca�. Z odcieniem raczej
niech�ci i znu�enia, ni� jakiegokolwiek innego afektu, wdawa� si� w dyskusje o zyskownych
12
lokatach pieni�dzy. Sta�o si� jednak, �e pan Granowski tak post�powa� w tych sprawach, jak
Oscalai zaleci�. Po pewnym czasie grube sumy ze spadku po Ryszardzie Nienaskim umieszczone
zosta�y w szeregu pozycji instytutu dobroczynnego.
Po obj�ciu w posiadanie willi De Granno w�a�ciciel jej poprzestawa� na us�udze jednego
lokaja. By� to cz�owiek starszy, rutynowany w swym zawodzie, wytrawny i spokojny, imieniem
Catone. Imi� tak szczodrze osnute wierszami Marcjalisa, Maniliusza, Owidiusza, Lukana
i Wergilego by�o cokolwiek za obszerne dla zasobu cn�t, kt�re si� ujawni�y w uczynkach
g��wnej podpory willi De Granno podczas paru miesi�cy wsp�ycia zimowego z jej posiadaczem.
Catone by� s�u��cym rozwa�nym i oszcz�dzaj�cym swe si�y. Obowi�zki zawodu wykonywa�
z niezachwian� powag� i niewzruszonym majestatem. Nic go nie mog�o odwie�� od
wykonywania funkcji tak, jak to sta�o zapisane w jakowym� kanonie, kt�rego nawet pan Granowski
nie zna� w zupe�no�ci. Nieporuszony jak pos�g Catone sta� przy drzwiach w czasie
�niadania pana, z olimpijsk� obserwuj�c powag�, jak ten popija kaw�, chrupie bu�ki i zajada
smaczny florencki panc bianco. W�oskie, m�dre, g��bokie oczy lokaja nie odbiega�y ani na
sekund� od oblicza i osoby pana w czasie obiadu spo�ywanego w klubie lub w gabinecie restauracji,
a u�miech pos�usze�stwa i �askawo�ci by� echem ka�dego ruchu i gestu p a d r o n a.
Surowa powaga, wyraz skupienia i pojmowania g��boko�ci dostoje�stwa dokonywuj�cych si�
wydarze� malowa�y si� na twarzy Catona w czasie rannego wdziewania ubra� i wieczornego
ich zdejmowania. Z nadej�ciem wiosny Catone mia� zaj�� si� r�wnie� nadzorowaniem ogrodniczka,
do kt�rego obowi�zk�w nale�a�o utrzymanie ogrodu w czysto�ci i porz�dku.
Sto�owanie si� na mie�cie, to tu, to owdzie, w klubie arystokratycznym lub najdro�szych
restauracjach hotelowych, nie by�o dogodne. Catone czyni� miny i usi�owa� wywrze� wra�enie,
i� nie mo�e podo�a� ogromowi pracy przy sprz�taniu ca�ego pi�tra oraz przy zastawie
�niadania, kt�re przyrz�dza�a �ona szofera. Skoro nadesz�a konieczno�� zaj�cia si� ogrodem,
zwr�ci� swemu panu uwag�, czyby nie nale�a�o przyj�� pokojowej, zw�aszcza wobec faktu,
�e na drugim pi�trze sta�o pustk� ze siedem pokoj�w, by�y nieczynne dwie kuchnie pe�ne naczynia,
spi�arnie, sk�ady i wiele innych �ubikacji�. Pan Granowski niech�tnie my�la� o powi�kszeniu
sztabu s�u�by i o wydatkach, kt�re to za sob� poci�gnie. Obawia� si� ha�asu na
g�rze, nadmiaru ludzi w domu, nieuniknionego podkradania rzeczy tudzie� pieni�dzy � wiedzia�
jednak, �e Catone tego wymaga, a Catone ze swymi wielko�wiatowymi manierami i
zasobem wiadomo�ci po trosze rz�dzi� ju� pogl�dami pana Granowskiego. W sprawie urz�dzenia
stopy �ycia na wz�r wielko�wiatowy, we florenckim znaczeniu tej wielko�wiatowo�ci,
patron musia� wbrew woli polega� na opiniach s�u��cego.
Nie chc�c jednak zda� si� w kwestii wyboru pokojowej bezwzgl�dnie na �ask� Catona, z
obawy, i� ten wprowadzi do domu sw� kochank� lub wsp�lniczk� w jakim zamachu, pan
Granowski zwr�ci� si� z pro�b� o rad� i wskaz�wk� do pani Oscalai. Praktyczna Angielka
zna�a �ycie w�oskie lepiej mo�e ni� rodowita florentynka. Z jej to porady i rekomendacji stawi�a
si� przed obliczem pana Granowskiego m�oda dziewczyna, nazwiskiem Isolina Donati,
jako aspirantka do obj�cia posady c a m e r i e r y w willi De Granno. Pani Oscalai pozna�a
ow� Isolin� jako nia�k� w jednym z dom�w angielskich, gdzie oddawano tej ma�ej pochwa�y
za pracowito�� i pieczo�owito�� wzgl�dem dziecka. P�niej pani Oscalai pozna�a ca�� rodzin�
Donati i przychodzi�a jej poniek�d z pomoc�, rekomenduj�c Isolin� jako c a m e r i e r � do
znajomych dom�w angielskich, czasowo goszcz�cych we Florencji, a dla brata jej wynajduj�c
posady. Rodzina Isoliny sk�ada�a si� z ojca Umberto, roznosiciela gazet � matki sprzedaj�cej
czasopisma i wydawnictwa zeszytowe w male�kim sklepiku na jednej z najruchliwszych uliczek
starej Florencji � z wyrostka imieniem Cesare, urwisa spod ciemnej gwiazdy � i dwu
niedoros�ych dziewczyn � Inez i Yole.
Isolina by�a w�a�ciwie g��wn� podpor� tej rodziny, aczkolwiek powinien by� spe�nia� t�
rol� nicpo� Cesare, starszy od niej o lat kilka. Isolina mia�a najwy�ej lat szesna�cie i mog�a
s�u�y� za typ czy wz�r pi�knej w�oskiej dziewczyny z ludu. W�osy jej by�y krucze, wpadaj�ce
13
w odcie� niebieski, i wi�y si� w puklach i skr�tach jak u Mulatki czy Arabki. Czarne oczy,
os�onione d�ugimi rz�sami, wielkie, zmys�owe, marz�ce od dzieci�stwa, mia�y po�ysk jak
gdyby �ywego srebra, przelewaj�cy si� w ich g��bokiej, i�cie nocnej ciemno�ci. Zarys nosa
jak gdyby rze�bionego w niezniszczalnym onyksie, zakr�j karminowych ust, ucho i szyja,
kszta�t drobnej postaci i powabne ruchy � wszystko by�o w niej niby wykwitem przedwiecznej,
etruskiej czy rzymskiej rasy plemienia. Szczeg�lnie uderzaj�cy by� jej u�miech dzieci�cy
i radosny, a zarazem po ludowemu wzgardliwy i niedowierzaj�cy, obecny w twarzy nawet
w�wczas, gdy wielkie oczy patrzy�y z trwog� w oblicze pana de Granno � czy j� te� aby
przyjmie do s�u�by.
Pana Granowskiego niepokoi�a pi�kno�� tego dziecka. Przewidywa� tajemne skradanie si�
w ogrodzie i po schodach jakich� amant�w. Nadto czu� i w sobie samym pewne jak gdyby
upokorzenie czy poni�enie, bezsilny niesmak i utajony, zamaskowany �al na widok oczu jak
nocne gwiazdy i ust jak rozkwitaj�ce r�e. Wola�by by� s�u��c� o bardziej pospolitej powierzchowno�ci.
Nie wypada�o przecie� sprzeciwia� si� wyborowi pani Oscalai i lekcewa�y� jej
polecenia. Isolina przyj�ta zosta�a do s�u�by i zamieszka�a na g�rze gmachu, w jednym z pokoj�w,
kt�ry sobie wybra�a. Wytrawny, podstarza�y wyga Catone, ojciec kilku syn�w dorastaj�cych,
dawa� jej zbawienne i nieomylne wskaz�wki, zmierzaj�ce stale w tym kierunku,
a�eby je�li nie ca��, to przynajmniej trzy czwarte roboty zwali� na pi�kne ramiona m�odej
diablicy.
Pan Granowski postanowi� dok�adnie zlustrowa� rodzink� pi�knej Isoliny. Wybra� si� wi�c
na zwiady, �eby przede wszystkim zobaczy� g��wne �r�d�o zarobkowe rodu: sklep z gazetami.
Z tamtej strony rzeki, za Ponte Vecchio, w jednym z najruchliwszych zau�k�w trafi�, wed�ug
wskaz�wek pani Oscalai, na zakr�t uliczny. gdzie wirowa� wiekuisty ruch ubogich i pracuj�cych
ludzi. W g��bokiej wn�ce starego naro�nego gmachu, w ciasnej framudze, kt�ra
niegdy� s�u�y� musia�a za ostoj� jakiego� pos�gu czy mo�e figury �wi�tego, patrona dzielnicy,
zobaczy� �w sklepik z czasopismami, czyli rodzinne Donatich il banco.
Ca�a framuga by�a szczelnie wytapetowana w g��bi i na zewn�trz gazetami codziennymi i
tygodnikami. Na male�kiej ladzie sklepiku, urz�dzonej z paczki po mydle czy szuwaksie, a
obracaj�cej si� na blaszanych zawiaskach przyczepionych do muru, roz�o�one by�y dla zach�ty
przechodni�w wydawnictwa najpoczytniejsze w tej okolicy, a wi�c: � �ywot �wi�tego
Franciszka z Asy�u � �ywot �wi�tego Miniasa, um�czonego w trzecim wieku na g�rze San
Miniato � Quo vadis w zeszytach � sennik nieomylny, Il sonnio � oraz, rozchwytywane przez
s�u��ce i wyrobnice, wysoce nieprzystojne czasopisma: Amore Illustrato, Il Tempietto di Venere,
z pornograficznymi anegdotami o zakonnikach i zakonnicach, Piccolo Soldato � zeszytami
podawane pami�tniki wisusa Casanowy � i tym podobne. Te drukowane smako�yki
sprzedawa�a matka Isoliny, wie�niaczka z g�r w Apeninach, nieumiej�ca ani czyta�, ani pisa�.
Przyw�drowawszy niegdy� z rodzinnej wioski na zarobek do magazynu futer, wysz�a wnet za
m�� za swego Berto, roznosiciela gazet, i nigdy ju� nie mia�a zobaczy� miejsc rodzinnych,
wepchni�ta i ustawiona raz na zawsze � jak dawniej kamienny pos�g � we wn�ce banco. Nic
nie rozumiej�c patrzy�a na drukowane tytu�y Fieramosca, Il Mattino, Corriere, a umia�a je
odr�nia� po szczeg�lnych oznakach, kt�re jej uczone dzieci zdo�a�y wbi� w g�ow�. Ani jeden
z klient�w ��dnych czytania nie domy�la� si�, �e oto kompletna analfabetka administruje
t� obfito�ci� druku i trafnie ka�demu wydziela pisma ��dane. Czasem zast�powa�a matk�
siedmioletnia Inez. �o�nierze, nabywaj�cy Piccolo Soldato i zanosz�cy si� �miechem, kt�ry
przypomina� ko�skie r�enie i �wi�skie kwiki, z koncept�w na g�os wyczytywanych, byli
pierwszymi nauczycielami �ycia ma�ej Inezy.
Najciekawszymi osobnikami w tym rodzie by� ojciec Berto i syn � Cesare. Z �yciorysami
obudwu zaznajomi�a pana Granowskiego signora Oscalai tak szczeg�owo i wszechstronnie,
i� obadwaj byli dla� w zupe�no�ci wiadomi, zanim ich zobaczy�. Sama pani Oscalai zbada�a
14
to �ycie w d�ugich z Isolin� rozmowach, w plotkarsko-uczuciowych wynurzeniach, jakie jedynie
kobieta kobiecie powierzy� zdo�a.
Ojciec Berto strawi� �ycie we Florencji na roznoszeniu gazet. Jego to w�a�nie chrapliwy,
jakby naszczekuj�cy g�os pan Granowski s�ysza� by� od dawna, rozlegaj�cy si� zawsze w ulicach
� wrzask niezno�ny, jednotonny, z�o�ony z pocz�tkowych sylab tytu��w gazet najbardziej
poczytnych � Corriere della Sera, Giornale d� Italia, Fieramosca, Il Mattino, Tribuna,
Avanti � kt�re utworzy�y zlepek: Co-gio-fie-ma-tri-vanti... D�ug� prac�, ci�kimi oszcz�dno�ciami,
po�yczkami Berto zdoby� po wielu latach rower i na nim, po otrzymaniu z agencji
dziennik�w, obiega� przedmie�cia wydaj�c przed bramami will i na odleg�ych drogach sw�j
okrzyk przera�liwy, ochryp�y i �a�osny. By� to symboliczny wyraz, zwiastuj�cy o bie��cych
dziejach rodu ludzkiego, bezmy�lny i niemal ob��kany, sk��cony w sobie, a zro�ni�ty w jedno
ze sprzecznych pierwiastk�w � jak te dzieje.
Berto codziennie wstawa� przed �witem, a�eby w lecie pra�y� groch, a zim� kasztany na
ruszcie � rozdziela� porcje w papierowe torebki sklejone przez Yol� i Inez z pism wybrakowanych
� czeka� przy czo�owej skarpie mostu Ponte alle Grazie na wyrobnik�w spiesz�cych
do pracy i wtyka� ka�demu torebk� za solda. Przy naftowym kaganku w d�d�yste ranki
styczniowe sta� zawsze w tym samym miejscu skulony Berto mrucz�c jak gdyby pacierz poranny
swego �ycia, nim zacz�� codzienn� pie�� w ulicach:
� Torebka za solda! Torebka za solda, towarzysze!
Mi�dzy t� porann� czynno�ci� a chwil� rozdawania gazet mia� pust� przestrze� czasu,
trwaj�c� jakie� dwie godziny. A�eby si� nie sp�ni� do g��wnej agencji, nie wraca� ju� do
domu, lecz te bezczynne dwie godziny przesypia� na kamiennej �awie Logii dei Lanzi, je�eli
by�a pogoda, lub w wielkiej sieni Palazzo Vecchio w czasie deszczu i wiatru. Drzemka na
kamiennych �awach tych w�a�nie miejsc mia�a na widoku cel podw�jny: pilnowania terminu
dystrybucji dziennik�w i dozoru nad synem Cesare.
Ten to Cesare, jedyny i pierworodny, by� zaka�� i kl�sk� rodziny. Wychowany na chodnikach
i obok �ciek�w Florencji, w jej najbiedniejszych zau�kach, gdzie si� gniazdo rodzinne
tuli�o, znaj�cy od dzieci�stwa wszelkie jej sekrety � jako wyrostek sta� si� urwisem i nicponiem
najzawo�a�szym w tym mie�cie. Oddawany do najrozmaitszych termin�w, ka�dy z nich
ko�czy� skandalem, b�jk� z pryncypa�em lub czeladnikami, wraca� w domowe pielesze po�gany
no�em, z rozkwaszonym nosem, a w najlepszym razie z podbitymi oczami. Jako ch�opiec
sklepowy obszed� przer�ne magazyny, zak�ady i b o t t e g i � zewsz�d sromotnie wyrzucany.
Dobre posady � jak w ogromnym magazynie powszechnym, od ceny ka�dego
przedmiotu wynosz�cej czterdzie�ci osiem centesim�w zwanym �Quaran�otto� � niweczy�
sobie najfatalniej wskutek malwersacyj i przyw�aszcze� kwot ma�ych a dla niego niezb�dnych
na sobotni� hulatyk� z p u t t a n a m i. W innym znowu narzuconym sobie zawodzie co�
zw�dzi�, fatalnie co� zepsu�, nawszczyna� intryg, a wreszcie zasadniczo i konsekwentnie nie
chcia� nic robi�. Niekt�re z �posad� Cesarego ko�czy�y si� przes�uchiwaniem przez komisarza
�ledczego, poci�ga�y za sob� wyp�aty odszkodowa�, a jedna znalaz�a nawet sw�j epilog w
s�dzie i kilkomiesi�cznej kozie. Ca�a rodzina dr�a�a wobec post�pk�w tego spadkobiercy nazwiska.
Raz w raz pada�a straszna wie��, �e w dniu, gdy powinien by� siedzie� za jak�� lad�,
pilnie biega� w jakim� interesie, widziano go przeje�d�aj�cego si� parokonnym fiakrem w
towarzystwie wyfiokowanej przyjaci�ki po Viale dei Colli albo w Cascine. W�wczas Berto,
wytrwa�y w swej surowej cnocie i nieub�agany na punkcie czysto�ci obyczaj�w, uzbraja� si�
w grub� trzcin� o ci�kiej ga�ce i zaczyna� szuka� syna. Znajdowa� go zazwyczaj pijaniute�kiego
w jakim� bar�ogu r�wnych mu frant�w albo wyci�ga� za bujn� czupryn� z ��ka przygodnej
uwodzicielki.
Stary Berto zachodzi� w g�ow�, jaki to mistrz zepsucia wyuczy� jego jedynaka fenomenalnych
wybryk�w rozpusty, niewiarogodnych �ajdactw i bestialskich wymys��w u�ywania, na
kt�rych widok jego prostactwo, pe�ne cichej, wewn�trznej pobo�no�ci, stawa�o oniemia�e i
15
os�upia�e. Mi�o�� dla urwisa nie chcia�a podda� si� oczywisto�ci prawdy, i� Cesare by� najzupe�niejszym
w zakresie sztuki mi�osnej samoukiem, wynalazc� i odkrywc� przysmak�w nikomu
nie znanych. Tote� wywi�zywa�y si� mi�dzy ojcem i synalem zawzi�te walki. Nieraz
ci�ka ga�a trzciny odbi�a �obuzerskie mi�so od gnat�w, nie szcz�dz�c ca�o�ci goleni i czaszki,
nie �a�uj�c pi�knych, umi�owanych oczu i zgrabnego nosa. Straszne cierpienia ojcowskie,
�lepe podniety, niestrzymane wybuchy gniewu i niespodziewane wypady bezbrze�nej
lito�ci, g�ucha nienawi��, przero�ni�ta szalon� mi�o�ci�, pasje, trwogi, marzenia, dziwaczne
zabobony � jak harpie wirowa�y wci�� mi�dzy jedn� z takich egzekucji, a drug� w duszy starego
roznosiciela gazet.
Dzi�ki protekcji dobrej pani Oscalai, Cesare, os�awiony we florenckim �wiecie pracy, notowany
w policji na najczarniejszej li�cie, dosta� miejsce przy tramwajach. Na prost Mercato
Nuovo, na rogu Via delle Lane, gdzie tramwaje po postoju na Piazza Signoria zawraca�y na
Via Calzaioli, Cesare dawa� falom ludzkim zna� za pomoc� nieustannego sygna�u, �eby si�
mie� w tym najruchliwszym punkcie florenckim na baczno�ci, gdy� w�z nadje�d�a. Od godziny
sz�stej rano, gdy ruch tramwajowy rozpoczyna� si� w mie�cie, Berto z Logii Orcagnii
lub z sieni Arnolfa di Cambio pilnowa�, czy nygus jest na miejscu. Serce jego radowa�o si�
pociech� wielk�, gdy s�ysza� g�os tr�bki, wrzaskliwie a regularnie rozlegaj�cy si� przed nadej�ciem
ka�dego tramwajowego wozu. Puszcza� ju� mimo uszu tysi�ce b�aze�stw, bezcennych
dowcip�w, zaczepek nieprzystojnych, skierowanych pod adresem pokoj�wek d���cych na
Mercato Nuovo, wyskok�w niesmacznych i pajacowskich gest�w, na jakie sobie ten obwie�
pozwala� podczas pe�nienia tak wa�nego i odpowiedzialnego urz�du � byleby tylko upilnowa�
nicponia i przyuczy� do pracy. Z niekt�rych zreszt� b�aze�stw draba sam p�ka� od �miechu,
pod najwi�kszym wszak�e przed sob� samym sekretem.
Nadz�r nad konduit� Cesarego m�g� trwa� do godziny si�dmej. O tej porze g�os Berta poczyna�
rozbrzmiewa� w ulicach �r�dmie�cia. Z daleka s�ysza�y go c�rki i �ona, rozlegaj�cy si�
to tu, to tam. W�wczas same stawa�y do pracy w banco, daj�c sobie zna� o tej jego misji,
m�wi�c w po�piechu, z nabo�nym pietyzmem, z g��bok� czci�, i� to tata ju� porykuje:
� Eccolo! Babbo gia urla!
Zupe�ne przeciwie�stwo Cesarego stanowi�a jego m�odsza siostra, Isolina. By�a ona naj�ywsz�
pociech� i os�od� �ycia ojca Berto. Cz��, i to najznamienniejsz�, swoich zarobk�w,
kt�re stale w�asnym przemys�em zdobywa�a, przynosi�a rodzinie. Wzi�a od dawna w opiek�
dwie najm�odsze dziewczyny, ubieraj�c je w sw� bielizn� i swe sukienki, umiej�tnie przerabiane
po nocach, sama za� odzie� i po�ywienie zdobywa�a dla siebie prawie od niemowl�ctwa.
W najtrudniejszych okoliczno�ciach dawa�a dobr� rad� i spieszy�a ze skuteczn� pomoc�.
Ona to zawsze umia�a znale�� jakowe� szcz�liwe wyj�cie z labiryntu awantur Cesarego �
ona jedna wa�y�a si� stawa� do oczu rozjuszonym jego pryncypa�om, t�umaczy� go i wyprasza�
oraz wyjednywa� �ask� nowych protekcji u pani Oscalai, gdy ju� sam ojciec nie �mia�by
poleci� go komukolwiek. Isolina by�a niejako rozumem rodziny. Mi�dzy ojcem i ni� istnia�o
religijne porozumienie. Razem chodzili do dalekiego ko�cio�a �wi�tej Moniki i odprawiali
tam swe w�asne, wsp�lnie pocz�te i um�wione mod�y, czynili wsp�lne �luby na intencj� Cesarego,
zachowywali posty i pe�nili ci�kie pokuty, o kt�rych, pr�cz nich, wiedzieli jedynie
w�adcy i po�rednicy za�wiatowi, dla ich wierz�cych dusz bardziej realnie bytuj�cy i czynnie
pomocni ni� zimni, okrutni ludzie, przeciwko nim we wrog� z��czeni mas� w�adcy tej ziemi.
Ale i to zdrowe jab�ko robak toczy�. Uroda Isoliny przera�a�a ojca Berto. Spostrzega� coraz
wyra�niej w jej oczach, wyrazie ust, w ruchach, u�miechach, smutkach, zadumach, nag�ych
rumie�cach, nerwowych dr�eniach jej ma�ych, spracowanych r�k to, o czym wiedzia�, �e
przyjdzie. Trz�s� si� ze strachu na my�l, �e okrutne co�, jak chichot diab�a le��ce dot�d w
u�pieniu, ocknie si� kt�rego� dnia w ciele tej pi�knej, m�odej dziewczyny, rozlegnie si� nad
jego g�ow�, zniweczy wszystko pi�kne i porwie wszystko dobre. Zabierze mu Isolin�, t� tak
jeszcze niedawno dziewczynk� ma��, niewinn� jak kwiat irysu w ogrodzie Santa Croce! Na
16
rodzi si� zmys�owo�� kobieca, ��dza cielesna, tajemnicze z�e w tym bycie dobrym, w sercu
niewinnym jak we�na �wi�tego baranka. Ile razy po kilku dniach niewidzenia spotyka� si� z
c�rk�, rzuca� na ni� spode �ba badawcze spojrzenie starego znawcy zmys��w, czy si� jakim
znakiem kl�ska nie zapowiada.
Gdy otrzyma�a tak dobre miejsce za miastem, u podstarza�ego cudzoziemca, powa�nego
bogacza, a w tym samym domu, gdzie przebywa�a b�ogos�awiona opiekunka, signora Oscalai
� ucieszy� si� nadzwyczajnie i szczeg�lnie d�ugo modli� si� pod ch�rem u �wi�tej Moniki za
pomy�lno�� tej sprawy. Kombinowa� swoim starym rozumem, �e dziewczyna b�dzie z dala
od wiru miejskiego, od pokus, �ajdactwa i zaczepek pi�knych urwipo�ci�w.
Pan Granowski poczyni� Isolinie zastrze�enia w tym duchu, a�eby nikt z rodziny, nikt z
�adnych �braci�, �adnych �kuzynk�w� i znajomych � a uchowaj Bo�e! � istotnych amant�w
nie pokazywa� si� nigdy w willi. P�aci� dobrze za prac�, dawa� doskona�e po�ywienie, pok�j
do mieszkania, wymaga� �ci�le pos�usze�stwa, porz�dku, obyczajno�ci, ale nie chcia� zna�
�adnych figur ani spraw zwi�zanych z osob� pokoj�wki.
Isolina zabra�a si� do roboty z nadzwyczajnym zapa�em na obudwu g�rnych pi�trach. Catone
wi�cej ju� teraz gderaniem, doradczymi gestami ni� czynem dopomaga� w sprz�taniu,
woskowaniu pod��g, czyszczeniu mebli i sprawowaniu porz�dk�w wszelkiego rodzaju. Pilnowa�
r�wnie�, �eby si� ta m�oda pracownica nie wkrad�a zbytecznie w �aski p a d r o n a,
tote� co pewien czas podpuszcza� pewn� ilo�� umiarkowanych denuncjacji, ze�ganych szkalowa�
i podejrze� na now� c a m e r i e r �. Podkrada� kredensowe smako�yki i zwala� na ni�,
niszczy� nawet dokonane wzorowo porz�dki i oskar�a� niewinn� o niedbalstwo. Mimo to
wszystko �ekscelencja� by� na og� zadowolony z protegowanej pani Oscalai.
Po sko�czeniu pracy, w swym pokoju na g�rze, kt�rego okno wychodzi�o na prze�liczny
ogr�d willi, Isolina do�wiadcza�a rajskich rozkoszy. Przyzwyczajona do sypiania we wsp�lnym,
rodzinnym ��ku z siostrami i matk�, do brudu, zaduchu, zimna, ciasnoty, do wiekuistego
prania i gotowania w izbie, do zgie�ku i swaru ub�stwa, rozwala�a si� teraz na morzu czystej
po�cieli ogromnego metalowego ��ka, w kt�rym jej drobne cia�o gin�o pod niezmiernymi
ko�drami. B��dzi�a po tanim dywanie, �ni�c, �e jest wielk� dam�. Przegl�da�a si� w du�ym
lustrze i co dzie� inaczej przestawia�a swe �w�asne� meble. Wieczorami, gdy zapachy
bi�y z ogrodu w otwarte jej okno, gdy rozkoszny �miech dzieci nape�nia� go gwarem, nie
wzywana do �adnej pos�ugi, siedzia�a przy oknie, nurzaj�c si� w marzeniu, �e jest zakl�t�
ksi�niczk� � przymusowo wtr�con� do klasztoru wielk� pani� albo inn� romantyczn� heroin�,
o czym si� przecie niema�o naczyta�a, wertuj�c przez ca�e dzieci�stwo i wczesn� m�odo��
wszystkie sensacyjne romanse, jakie tylko zawiera�o na sk�adzie rodzinne il banco.
17
Pewnego dnia, po ulewnym deszczu; kt�ry na kr�tki czas przesyci� wilgoci� py�y spalonej
ulicy, pan Granowski powzi�� zamiar uda� si� piechot� do przystanku tramwajowego San
Gervasio, tam wsi��� w kolejk� elektryczn� i jecha� do miasta. Przedpo�udniowy upa� zacz��
roz�arza� na nowo zwilgotnia�� ziemi�, lecz jeszcze powietrze by�o mi�kkie i pe�ne niezr�wnanych
aromat�w bij�cych z wielkich ogrod�w. Oczekuj�c na odg�os kolejki zje�d�aj�cej z
g�ry Fiesole, kt�ry si� przyd�ugo nie rozlega�, kapitalista przechadza� si� w cieniu ogromnych
platan�w i z roztargnieniem spogl�da� to w g�r�, to ku miastu. Ulica by�a pusta najzupe�niej �
tote� ka�dy przechodzie� wpada� w oczy. Od ma�ej t r a t t o r i i, kt�ra mie�ci�a si� naprzeciwko
przystanku, oci�a�ymi krokami szed� w kierunku Salviatino m�ody cz�owiek. Spiekota
dokucza�a mu, wida�, w czasie w�dr�wki pod g�r�, gdy� zdj�t� z ramion kurtk� ni�s� przewieszon�
na r�ce, a wielki fonta� krawata rozwi�za� pod szyj� i raz w raz wachlowa� si� szerokimi
skrzyd�ami kapelusza.
Pan Granowski dozna� bardzo przykrego wra�enia. ujrzawszy tego przechodnia. Gdyby nie
to, �e tamten ju� go dostrzeg� i pozna�, by�by niepostrze�enie umkn�� w obmurowan� fiesola�sk�
ulic�. Lecz by�o ju� za p�no. Wypad�o przybra� najserdeczniejszy u�miech na wargi
skrzywione od odrazy. By� to rodak. Pan Granowski zasadniczo i bezwzgl�dnie unika� w�a�nie
rodak�w wszelkiego rodzaju. Z tym tedy napr�dce sfabrykowanym u�miechem przyjemnego
zdumienia pan Granowski wyci�gn�� do przechodnia obie r�ce m�wi�c:
� Kog� to widz�?! Pan �nica!
� Upadam do n�g! Moje najni�sze... � m�wi� tamten, niemal po ziemi wywijaj�c swym
kapeluszem o wielkim rondzie.
� Jakie� to losy zap�dzi�y kochanego pana a� tutaj, za San Gervasio?... � pyta� pan Granowski.
� Smutny ma��e�ski przymus, niedola, o jakiej prawdziwie lepiej jest nie mie� poj�cia.
� Doprawdy? C� takiego?
� �ona moja odbywa po��g w zak�adzie operacyjnym w Salviatino, przy ko�cu tej ulicy...
� m�wi� pan �nica wskazuj�c na daleki wylot zadrzewionego szlaku.
� Czy podobna? W Salviatino! Nie wiedzia�em.
� Od tygodni defiluj� ju� t�dy dzie� w dzie�. Odwiedzam j�, gdy� mieszka� tam by�oby
dla mnie za kosztownie.
� Pewno, pewno... � potwierdza� pan Granowski namy�laj�c si�, jakim by frazesem odczepi�
si� od tego m�odzie�ca.
Nas�uchiwa� podst�pnie, czy nie rozlega si� zgrzyt nadje�d�aj�cego poci�gu. Lecz jak na
z�o�� cisza by�a zupe�na. Patrz�c teraz spod oka na twarz owego �nicy przypomnia� sobie
zdarzenia sprzed roku. �mier� c�rki Xeni w Domu Zdrowia, w Krakowie... To ten przecie
cz�owiek, malarz �nica, siadywa� tam zawsze w poczekalni sanatorium... Tego samego dostrzeg�
w korytarzu, gdy dano zna�, �e na progu swej izby umar�a... To ten trzyma� na kolanach
g�ow� Xeni i patrza� z wyrazem w�ciek�ego, rozszala�ego �alu w jej oczy na po�y przymkni�te,
gdy tam za p�no przyby� on, ojciec... �al poruszy� si� na nowo w piersiach pana
Granowskiego i �gn�� swym ostrzem przyschni�t� ran�. M�ciwo�� za wszystko, nieuzasadniona
i bez przyczyny wzgl�dem tego cz�owieka, wznios�a si� z g��bin b�lu i strzeli�a w nieprzyjaznym
spojrzeniu.
� A szanowny pan wci�� tutaj w swym De Granno? � zapyta� �w �nica w spos�b tak subtelnie
szyderczy, �e pan Granowski dozna� dziwnego otrze�wienia ze swych wzrusze�.
� Tak, mieszkam tutaj na uboczu. Dla ciszy...
18
� Cisz� musi pan mie� tutaj, B�g �askaw, idealn�. Pozwalam sobie co dzie�, wracaj�c ze
Salviatino, podkrada� bezprawnie cudne zapachy kwiat�w pa�skiego ogrodu, podpatrywa�
nieopisane pi�kno pa�skich r�.
� Albo pan wie, kt�ry to ogr�d? � pyta� bogacz, zmieszany t� wiadomo�ci�.
� Czy�bym �mia� nie wiedzie� tego? � cedzi� malarz z bestialskim p�u�miechem. � Do
bogacza jak do �r�d�a! Wiedz� chudopacho�kowie s�siedzi, gdzie siedzi magnat-rodak w tej
Fiorenzy. Nie tak wielu przecie na obczy�nie mamy na oku naszych pan�w, kt�rzy mog� p�dzi�
�ywot mi�kszy od runa baranka, �ywot Feak�w, by�my, polska ha�astra, wiedzie� o tym
nie mieli.
� A pan gdzie mieszka? � przerwa� magnat.
� Na via Ghibellina... � szepn�� malarz niemal ze skruch�, jakby wyznawa� sprawk� niezbyt
czyst�.
� Czemu pan do mnie nigdy nie zaszed�?
� Ba�em si� przeszkodzi�. Pragn��em, a nie �mia�em...
� Co za facecje!
� Zagl�da�em nieraz przez mur, przez kraty bramy �elaznej i cieszy�em si�, �e panu za tym
murem i za t� krat� tak dobrze. To mi sprawia�o dzik� przyjemno�� i jak dot�d, wystarcza�o.
� Dawno pan ju� �onaty?
� Od roku, panie.
� To... w Krakowie?
� W Krakowie, panie.
� Ciesz� si� bardzo, �e mia�em sposobno�� odnowienia tak przyjemnej znajomo�ci. Licz�,
�e teraz nie poprzestanie pan na zagl�daniu przez krat� bramy, lecz zechce pr�g przest�pi� i
odwiedzi mi�. Teraz musz� spieszy�... W�a�nie tramwaj nadchodzi...
� Skorzystam z �askawo�ci pa�skiej, skoro tylko u�o�� si� moje sprawy. Bo po prawdzie,
wybieram si�... W�a�ciwie... Pragn��em tylko par� s��w...
� Prosz� pana. Czekam wi�c... Gdyby mi� pan nie zasta� w domu, prosz� zostawi� s�u��cemu
karteczk�, kiedy mam czeka�.
� �a�uj�, �e pan w tej chwili nie mo�e mi udzieli� chwili czasu, bo sprawa, o kt�r� mi
idzie, nie wymaga, prawd� powiedziawszy, tak wielkiego zachodu. Po c� to mia�bym niepokoi�
szanownego pana, kiedy to wprost � dwa s�owa...
� Tramwaj ju� s�ycha�, lecz jeszcze daleko... Wi�c � dwa s�owa? � pyta� pan Granowski z
uprzejmo�ci�, kt�ra ledwie os�ania�a, coraz widoczniejsz� wynios�o��.
� Zastanawia�em si� nieraz � m�wi� �nica kre�l�c lask� znaki na bia�ym pyle � jak te� stoi
sprawa zrealizowania marze� tej nieszcz�liwej pani Xeni, o kt�rych do mnie tyle razy m�wi�a...
� Jakich marze�?
� At! By�a ju� wtedy chora. Bra�a mi� na ��wiadka�...
�nica parskn�� kr�tkim �miechem. Po chwili wpatrzy� si� w pana Granowskiego s�pimi
oczyma i wnet te spojrzenia jak s�pie szpony zapu�ci� w jego dusz�.
� �wiadka? Do czego? Jakiego �wiadka?
� �wiadka do tego przecie �testamentu� nieboszczyka Nienaskiego. �e to Nienaski calute�ki
sw�j maj�tek, do ostatniego halerzyka, zapisa� krajowi czy te� swoim robotnikom, czy
tam swoim fantastycznym ideom, na koszta jakowych� przysz�ych budowli �narodowych� �
albo ja tam wiem? � a ona niby ma to wype�ni�, co by�o postanowione w najostatniejszej
chwili przed jego zgonem... Ja niby tak�e, mi�dzy innymi, mia�em pilnowa�, �eby si� to wykonaniem
pe�ni�o, co zosta�o zapisane w�glem w kominie. Te w�a�nie dzieci�stwa...
Pan Granowski przypatrzy� si� spod oka malarzowi �nicy i powzi�� od tego rzutu jasn�
wiadomo��, �e t�g� b�dzie mia� z tym bandyt� bied�. Dr�enie go tr�ci�o pod kolanami. Zimno
przenikn�o. Wiedzia�, �e to zimno b�dzie d�ugo trwa�o. Mo�e nawet przylgnie na sta�e. Prze
19
kl�� chwil� spotkania z tym cz�owiekiem. �ni� pod sekretem, �eby go tak niespodzian� napa�ci�
porwa� za gardziel, �cisn�� a� do skutku, przegi�� za obmurowanie drogi i pchn�� w g��bok�
fos� pe�n� grz�skiej wilgoci. Nikogo na drodze nie by�o... B�ysn�a w my�li jasna pokusa...
Tymczasem jako cz�owiek istotnie m�dry nie m�wi� nic, a� tamten g�upi przestanie.
�nica jak gdyby widzia� jego my�li i tajne zachcenia. Sta� w oczekiwaniu. Podni�s� oczy
nieustraszone, oczy wroga, kt�ry nie ust�pi, nie przel�knie si� niczego, kt�ry uderzy nie dzi�,
to jutro � i rzek� cicho:
� Ot� i zaspokojona moja ciekawo��. Biedne by�o dziecko z tej pani Xeni. Umar�o biedactwo
�ciskaj�c kurczowo w srebrnym worku �w �a�o�liwy testament m�a. Prosz� mi wierzy�,
�e zawsze mi jej szczerze �al...
� Dzi�kuj� panu za wsp�czucie.
� O, ja przecie bezinteresownie! Tylko, jako �w �wiadek, chcia�em zda� spraw� jej cieniowi,
gdyby mi� przypadkiem nawiedzi� i pozwa�, �e niby moje �wiadczenie...
� Niech�e pan �le nie za�wiadczy przed tym cieniem... � rzek� �agodnie pan Granowski.
� Doprawdy, nie wiem, co by rzec nale�a�o...
� Wszystko, czego moja c�rka pragn�a, zrobi si� w swoim czasie, we w�a�ciwej formie...
� ci�gn�� stanowczo a tajemniczo, jak prezes ministr�w.
� No, cz�owiek si� tam po trosze informowa� w swoim czasie � rzek� �nica skromnie. � To
samo i tutaj... Bo�e drogi! �W swoim czasie, we w�a�ciwej formie�...
Znowu za�mia� si� po swojemu i mrukn��:
� Ju� je�eli by� �wiadkiem, to takim, co przecie wie cho� cokolwiek � no nie? Albo nie
by� wcale � no nie?
� Mnie si� wydaje, �e w tym wypadku lepiej by by�o nie by� �wiadkiem wcale... � z dobrotliwym
u�miechem rzek� pan Granowski.
� Szanowny pan tak mniema?
� Oczywi�cie. Prawda rozmys��w nie potrzebuje.
� Ani �wiadk�w.
� Zreszt� b�dziemy mogli o tym wszystkim pogwarzy� swobodnie, gdy mi� szanowny pan
odwiedzi. Tutaj gor�co. Nieprawda�? Upa� dzi�, upa�! Zdawa�o si�, �e po deszczu zel�eje, a tu
tymczasem ju� teraz tchu brak. M�j poci�g ju� wnet tu stanie... A wi�c mo�e jutro, o godzinie
dwunastej w po�udnie? Czy dobrze?
� O godzinie dwunastej... Dobrze � rzek� �nica w zamy�leniu.
� No, to do zobaczyska!
Malarz uk�oni� si� zuchwa�ym drgnieniem g�owy, wykr�ci� na pi�cie i odszed� w swoj�
stron�. Pan Granowski d�ugo patrza�, gdy si� r�kawy kolorowej koszuli zuchwalca przesuwa�y
na tle bia�ej drogi, zielonych, na g�ucho zamkni�tych okiennic i rudych drzwi. Tramwaj
nadjecha� i na chwil� wstrzyma� si� u wystawy ma�ej kawiarenki. Pan Granowski zgrabnym
ruchem wsun�� si� do otwartego przedzia�u, kt�ry by� niemal pusty. W�z ruszy� w drog� i
pocz�� chwia� kad�ub pasa�era.
G�owa ko�ysz�ca si� bezw�adnie wiedzia�a, �e niebezpiecze�stwo jest na nowo, niebezpiecze�stwo
�ywe i czuwaj�ce w g��bi jak dawniej za dni �interes�w�, za dni d�ugiego wi�zienia
w Pary�u, za dni straszliwych upadk�w i ohydnych wzlot�w. Rozum widzia� je istniej�ce nie
tylko na zewn�trz, lecz patrza� z czujno�ci�, jak le�y w duszy, tajne a takie samo od dawna,
podobne do zewn�trznego, male�kie jak plazma, a olbrzymie jak wszystko, z czego si� �ycie
sk�ada. W chwili wytchnienia, pomy�lnej kolei rzeczy i cielesnego dobrobytu kt� by o nim
my�la� � i po co? Kt� my�li o plazmie? Chyba uczony, kt�ry j� bada. Mo�na by�o nad nim
panowa�, przechodzi� obok niego i nad nim do swej pracy i do swych cel�w, rozumuj�c: �
gdyby nawet by�o w istocie na zewn�trz i w g��bi, b�d� robi� to i tamto. B�d� dzia�a�, nasyca�
si� u�ywaniem, b�d� rozmy�la�, czerpa� rozkosz ze sztuki, b�d� czyta�. Wytwarza�a si� i ros�a
nowa satysfakcja przyswajania nieziszczalnie doskona�ych i pi�knych dzie� przesz�o�ci, t�sk
20
nota do nie znanych jeszcze, podobna do niewys�owionej rozkoszy czytania m�drej i pi�knej
ksi��ki, do nie poznanych jeszcze jej stronic. Ale oto w pospolitej rozmowie, w rozmowie
g�upio przygodnej, beztre�ciwej i nudnej pad�o s�owo bez sensu, nieznaczne, nik�e a jednak
zarodcze, plemnik straszliwy, z kt�rego wyro�nie tw�r niewiadomego porz�dku. � ��wiadek
Xeni...� � Oto przeszed� drog�, tamt� alej�, �ywy �wiadek Xeni. Nie cie�, jak ona, lecz �ywy
cz�owiek. Ten cz�owiek j� widzia�, zna�, uwielbia�. Ma w oczach jej posta�. Przys�a�a go, �eby
zapyta�, co si� sta�o z wykonaniem zapisu. Ona � tego przechodnia � do ojca.
Tak zap�odniona zosta�a niewiadoma plazma w g��binie. Rosn�� teraz b�dzie wewn�trzny
tw�r, nieposkromiony m�ciciel, kt�ry we dnie i w nocy rozdziera� zechce spokojn� ca�o�� na
po�owy � po�owy na nowe po�owy � targa� ka�dy strz�p, depta� i rozgniata� stop� ka�d� u�ud�
dosytu. Nie b�dzie pociechy! Biada ka�demu wspomnieniu! Biada samej t�sknocie! Nic
si� nie ostanie przed uderzeniem! Rozumowania odbywa�y si�, my�li kojarzy�y, lecz uczucia
wynika�y nie na trwa�ej powierzchni �ycia, lecz nad ruchom� niejako pod�og�, nakrywaj�c�
bezdenny otw�r, kt�ra si� pocz�a nachyla� i stawa� wspak, pionowo do niezg��bionej czelu�ci,
jak w starych zb�jeckich zamkach, w jakowym� Monte Orlandi Cadoling�w hrabi�w
Settimo.
Pan Granowski min�� plac Cavour i jecha� d�ug� ulic� tego� nazwiska a� do placu Duomo.
Tam wysiad�. Poprawiaj�c raz w raz sw�j nieodst�pny monokl, szed� ulic� Calzaioli w�r�d
�ywego gwaru ludzkiego. Ten gwar zdawa� si� przemawia� do jego duszy zrozumia�� od
dawna, umi�owan� mow� �ycia, potwierdza� m�dr� koncepcj� walki. Wszystek ogrom ludzki,
jak wielka masa w�d przesuwaj�cy si� dok�d�, zdawa� si� wo�a� tysi�cem g�os�w: �nie daj
si�!� Tote� pan Granowski u�miechn�� si� po swojemu do samego siebie i nakaza� samemu
sobie: �Nasze dzie�o nie potrzebuje i nie ma przyjaciela! Zd�awimy i tego pos�a!� Wiedzia�,
jak straszliw� b�dzie ta walka, nawet nie z sob�, lecz z wiotkim wspomnieniem, z omdlewaj�cym
zapachem bukiecika fio�k�w, kt�ry le�a� na piersiach c�reczki Xeni, gdy spa�a w swej
czarnej trumnie. Trzeba