8561

Szczegóły
Tytuł 8561
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8561 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8561 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8561 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

LIN CARTER CONAN Z AQUILONII TYTU� ORYGINA�U CONAN OF AQUILONIA PRZE�O�Y� MAREK MASTALERZ WIED�MA Z MGIE� 1. UCIEKAJ�CA ISTOTA Skryte za ci�k� pow�ok� chmur s�o�ce zni�a�o si� ku zachodniemu horyzontowi. Zasnute ob�okami niebo nawis�o nad polan� jak brudny, pofa�dowany we�niany dywan. Pomi�dzy wilgotnymi, czarnymi pniami drzew niczym zagubione zjawy snu�y si� lepkie pasma mg�y. Krople jesiennego deszczu kapa�y na sterty opad�ych li�ci, a wraz z gasn�cym �wiat�em nik�a pyszna br�zowoz�ota barwa listowia. Z �omotem kopyt, skrzypieniem i szcz�kiem rynsztunku, na pogr��aj�c� si� w mroku polan� wpad� wielki, czarny rumak z cz�owiekiem na grzbiecie. Rozdarta mg�a rozst�pi�a si�, ukazuj�c olbrzymiego je�d�ca o szerokich barach. Jego nogi ciasno obejmowa�y tu��w wierzchowca. M�czyzna by� ju� niem�ody. Czas poprzetyka� siwizn� jego r�wno przystrzy�on� czarn� czupryn�. Sute, czarne w�sy wi�y si� wok� surowo zarysowanych, w�skich ust. Lata wybru�dzi�y g��bokie linie na szcz�ce, a na obliczu o kwadratowym zarysie i w�lastych przedramionach widnia�y blizny pozosta�e po niezliczonych bitwach i potyczkach. Je�dziec trzyma� si� jednak w siodle prosto i pewnie, jak kto� o wiele m�odszy. Zwalisty m�czyzna siedzia� przez chwil� nieruchomo na dysz�cym, spienionym wierzchowcu. Bacznym spojrzeniem spod ronda filcowego, my�liwskiego kapelusza ogarn�� zasnut� oparem polan� i wymamrota� zjadliwe przekle�stwo. Gdyby kto� patrzy� w tej chwili na �niadego olbrzyma, m�g�by go wzi�� za le�nego rozb�jnika, dop�ki nie zwr�ci�by uwagi na szeroki miecz, kt�rego g�owic� zdobi� ogromny rubin. U boku m�czyzny wisia� tak�e r�g my�liwski z ko�ci s�oniowej, pokrytej z�otym i srebrnym filigranem. W�a�cicielem tych rzeczy by� kr�l Aquilonii, w�adca najzamo�niejszego i najpot�niejszego z kr�lestw Zachodu. Zwa� si� Conan. Kr�l ponownie powi�d� gniewnym spojrzeniem po zasnutej mg�� polanie. Nawet jemu trudno by�o odczyta� �wie�e �lady kopyt w mokrej, spl�tanej trawie i gasn�cym �wietle dnia. Tu i �wdzie majaczy�y po�amane ga��zki i porozrzucane kopczyki li�ci. Gdy do uszu Conana dobieg� odg�os ko�skich kopyt, podni�s� do ust my�liwski r�g i zad�� kr�tko. Po chwili z okalaj�cych polank� krzew�w wy�oni�a si� siwa klacz. Z lasu wyjecha� dojrza�y, cho� m�odszy od Conana m�czyzna o �niadym obliczu, gorej�cych czarnych oczach i l�ni�cej czarnej czuprynie. Powita� kr�la tak, jak pozdrawia si� starego przyjaciela. D�o� Conana przy pierwszym trza�ni�ciu ga��zki instynktownie osun�a si� ku r�koje�ci miecza. Chocia� nie mia� si� czego obawia� w tej wielkiej, ponurej puszczy le��cej na p�nocny wsch�d od Tanasulu, trudno mu by�o uwolni� si� od utrwalonych przez ca�e �ycie nawyk�w. Gdy jednak ujrza�, �e nowo przyby�y to jeden z jego najstarszych i najwierniejszych przyjaci�, u�miechn�� si� lekko. Przybysz odezwa� si� pierwszy: � Nigdzie na szlaku nie wida� �ladu ksi�cia, panie. Czy to mo�liwe, by ch�opiec wysforowa� si� za bia�ym jeleniem? � Nie tylko mo�liwe, Prospero � mrukn�� Conan � ale nawet pewne. Szalony szczeniak odziedziczy� po swoim ojcu wi�cej uporu, ni� nale�a�o. Je�li przyjdzie mu nocowa� w lesie, dobrze mu tak, zw�aszcza �e zn�w zaczyna pada�. Prospero z Poitain, w�dz armii Conana, uprzejmie ukry� u�miech. Przez kaprys losu lub jak�� niepoj�t� intryg� swojego pomocnego boga, nieokrzesany cymmeria�ski �owca przyg�d zosta� kr�lem najwspanialszego kr�lestwa Zachodu. Conan nigdy jednak nie wyzby� si� wybuchowego charakteru i prymitywnych obyczaj�w, w�a�ciwych ludowi, z kt�rego pochodzi�. Jego syn, zaginiony ksi��� Conn, wyrasta� na doskona�� kopi� ojca. Ch�opiec by� obdarzony takim samym, grubo ciosanym obliczem, bujnymi czarnymi w�osami i nie mieszcz�cymi si� w ubraniu mi�niami oraz tak� sam� bezczeln� pogard� wobec niebezpiecze�stwa. � Czy mam przywo�a� reszt� orszaku, panie? � spyta� Prospero. � �le by si� sta�o, gdyby dziedzic tronu zab��ka� si� na noc w puszczy. Rozpostarliby�my si� w tyralier� i daj�c znaki rogami� Conan przygryzaj�c w�sa zastanowi� si� przez chwil� nad t� propozycj�. Wok� nich rozpo�ciera�a si� mroczna puszcza wschodniej Gunderlandii. Tylko nieliczni wiedzieli, jak znale�� drog� w tych lasach. S�dz�c po chmurach, lada chwila m�g� spa�� wczesnojesienny deszcz, niemi�osiernie ch�oszcz�c wszystko swoimi zimnymi strugami. � Daj spok�j, przyjacielu! Potraktujmy to jako cz�� ksi���cego wychowania. Je�li ma w sobie zadatki na kr�la, bezsenna noc i odrobina wilgoci nie powinny mu zaszkodzi�. Mo�e dzi�ki temu czego� si� nauczy. Kiedy by�em w wieku tego szczeniaka, sp�dzi�em wiele nocy na go�ych polanach i w le�nych ost�pach cymmeria�skich wzg�rz. Wracajmy do obozu. Zgubili�my �lad jelenia, ale ubili�my dzika i mamy dobre czerwone wino, kt�re b�dzie pasowa� do pieczonej dziczyzny. Umieram z g�odu! Kilka godzin p�niej, podniesiony na duchu wieloma kielichami wina, Conan roz�o�y� si� z pe�nym brzuchem obok trzaskaj�cego ogniska. Nieco dalej, zmo�ony trunkiem chrapa� okutany w sk�ry ros�y Guilaime, baron Imirus. Kilku �owczych i dworzan, zm�czonych ca�odziennym polowaniem, r�wnie� roz�o�y�o si� na prymitywnych pos�aniach ze sk�r i ga��zi. Jedynie paru najwytrwalszych wci�� jeszcze siedzia�o przy dogasaj�cym ogniu. Pokrywa chmur rozst�pi�a si� i zza burej zas�ony wyjrza� zbli�aj�cy si� do pe�ni, jesienny ksi�yc. Deszcz nie zacz�� pada�, w konarach drzew za� zdzieraj�c li�cie z ga��zi, hula� �wawy, ch�odny wiatr. Wino rozlu�ni�o j�zyk kr�la, kt�ry zacz�� sypa� spro�nymi dowcipami i anegdotami ze swojego d�ugiego, malowniczego �ywota. Migocz�ce p�omyki ogniska ukazywa�y rumieniec na dostojnym obliczu Cymmerianina. Jednak od czasu do czasu Conan milk�, machni�ciem d�oni ucisza� pozosta�ych i nas�uchiwa�, czy w oddali nie rozlega si� t�tent ko�skich kopyt. Coraz przeszywa� puszcz� bystrym spojrzeniem gorej�cych niebieskich oczu. Najwyra�niej kr�l przej�� si� zagini�ciem ksi�cia Conna bardziej, ni� mo�na by�o wnosi� z jego s��w. Zbagatelizowa� spraw� twierdz�c, �e dojrzewaj�cy ch�opak b�dzie mia� nauczk�, jednak rzecz wygl�da�aby zupe�nie inaczej, gdyby dwunastoletni podrostek le�a� teraz gdzie� pod krzakiem ze z�aman� nog�. Prospero pomy�la�, �e Conana gryzie sumienie, co by�oby rzadko�ci� w przypadku tego nieokrzesanego, na po�y ucywilizowanego cymmeria�skiego kr�la � wojownika. My�liwska wyprawa do p�nocnej Gunderlandii by�a pomys�em Conana. Kr�lowa Zenobia zaniemog�a po d�ugim porodzie, gdy na �wiat przysz�a c�rka, trzecie dziecko Conana. Podczas d�ugich miesi�cy choroby kr�lowej Cymmerianin sp�dza� przy niej tyle czasu, ile tylko m�g� bez uszczerbku dla swoich monarszych obowi�zk�w. Pozostawiony samemu sobie, ksi��� Conn sta� si� ponury i zamkni�ty w sobie. Gdy jednak Zenobia odzyska�a si�y, a cie� �mierci znikn�� z kr�lewskiego pa�acu, Conan zaproponowa� synowi kilkutygodniow� wypraw� na �owy. Mia� nadziej� na nowo zbli�y� si� do ch�opca. Dzisiaj samowolny Conn, upojony uniesieniem pierwszego prawdziwego polowania, oddali� si� od reszty my�liwych �cigaj�c chy�ego, bia�ego jak �nieg jelenia, kt�rego daremnie tropiono przez d�ugie godziny. Niebo przeja�ni�o si� ca�kiem, ukazuj�c migocz�ce gwiazdy. Narastaj�cy wiatr zacz�� zawodzi� w ga��ziach, suche li�cie za� zaszele�ci�y, jakby zgniatane ukradkowymi krokami. Conan ponownie przerwa� opowie�� o dawnym pirackim �yciu i czarach, by utkwi� w ciemno�ciach badawcze spojrzenie. Wielka gunderlandzka puszcza nie nale�a�a do bezpiecznych zak�tk�w. Le�ne �cie�ki przemierza�y tury, �ubry, dziki, nied�wiedzie brunatne i szare wilki. Pr�cz tego w puszczy m�g� czyha� jeszcze inny wr�g, najprzebieglejszy i najbardziej zdradziecki spo�r�d wszystkich nieprzyjaci� cz�owieka � inny cz�owiek! Wszak �otrzykowie, z�odzieje i renegaci cz�sto szukali schronienia w dzikich ost�pach, gdy w miastach robi�o si� dla nich zbyt gor�co. Cisn�wszy przekle�stwo, kr�l d�wign�� si� z ziemi, zsun�� z ramion czarny p�aszcz i rzuci� go na stert� okry�. � M�wcie sobie, �e jestem l�kliwy jak baba, dranie, ale nie usiedz� tu d�u�ej! � oznajmi�. � Ksi�yc �wieci jasno jak w dzie�, mog� wi�c poszuka� tropu, wszak nie jestem strachliwym Stygijczykiem. Fulk! Osiod�aj dla mnie Ymira, bo kary jest zdro�ony. Wychylimy jeszcze strzemiennego i wsiadamy. Valensie! Wydob�d� pochodnie z trzeciego wozu, rozdaj je i ruszamy w drog�! Nie usn� spokojnie, p�ki nie dowiem si�, co jest z moim synem! Wskakuj�c na wielkiego deresza, Conan wymrucza�: � Niewypierzony ch�ystek, pogna� jak g�upi za jeleniem mog�cym prze�cign�� klacz po dwakro� szybsz� ni� jego! Kiedy go znajd�, dobrze wyja�ni� mu, co my�l� o porzucaniu ciep�ego ogniska, by w��czy� si� po zimnej, mokrej puszczy! Pyzate oblicze ksi�yca przeci�a sowa. Conan przestali przeklina�. Przeszed� go nag�y dreszcz, a jego barbarzy�sk� dusz� ogarn�o czarne przeczucie. Barbarzy�ski lud, z kt�rego si� wywodzi�, opowiada� rozmaite historie o jeleni Olach � upiorach, niesamowitych, kr���cych w nocy � istotach, bladych jak �mier� i chy�ych jak zimowy wiatr. Nie wypada�o prosi� o nic Croma, ale Canon pragn��, by jele�, kt�rego �cigali, okaza� si� istot� z krwi i ko�ci, nie za� widmow� zjaw� z pogr��onych w mroku otch�ani poza przestrzeni� i czasem� 2. LUDZIE BEZ TWARZY Conn by� przemoczony i zm�czony. Wewn�trzne powierzchnie ud pali�y go od d�ugiej, konnej jazdy. N�ka�a go r�wnie� pomrukuj�ca pustka w miejscu, gdzie by� �o��dek. Lecz co najgorsze, zab��dzi�! Bia�y jele� pojawi� si� przed nim jak lotna zjawa, mami�c go spo�r�d ciemno�ci. Z tuzin razy nieuchwytne zwierz� prawie znalaz�o si� w zasi�gu rzutu oszczepem! Za ka�dym razem, gdy rozumna ostro�no�� bra�a w Connie g�r� nad podnieceniem, wspania�y jele� potyka� si�, zamiataj�c ziemi� roz�o�ystymi rogami, jakby znajdowa� si� u kresu si� i wtedy wizja pochwalenia si� ojcu wspania�� zdobycz� pcha�a m�okosa do dalszego po�cigu. Ch�opiec zatrzyma� zgonion� m�od� klacz w k�pie krzew�w i rozejrza� si� w zg�stnia�ych ciemno�ciach. Listowie szepta�o pod naporem wiatru, ga��zie skrzypia�y, korony drzew za� zas�ania�y gwiazdy i ksi�yc. Conn nie mia� najmniejszego poj�cia, gdzie si� znalaz�, ani w kt�r� stron� prowadzi go jele�. Wiedzia� jedynie, �e zap�dzi� si� o wiele dalej, ni� zezwoli� ojciec. Ch�opiec zadygota�, mimo �e mia� na sobie sk�rzany kaftan. Zna� temperament kr�la i wiedzia�, �e w obozie czeka go solidne lanie szerokimi pasem. Jedynie triumfalny powr�t ze zdobycz� i rzucenie ubitego jelenia pod nogi Conana mog�oby ostudzi� gniew rodziciela. Conn otrz�sn�� si� ze zm�czenia i g�odu. Zacisn�� usta w wyrazie dziecinnej determinacji, co sprawia�o, �e sta� si� zaskakuj�co podobny do swego dumnego ojca. G�ste czarne w�osy okala�y takie samo surowe oblicze, o gorej�cych, niebieskich oczach. Chocia� mia� dopiero dwana�cie lat, szeroka klatka piersiowa i silne bary dowodzi�y, �e gdy doro�nie, dor�wna ojcu wzrostem i postur�. Ju� tera� przewy�sza� wielu doros�ych Aquilo�czyk�w. � Dalej, Marduka! � zawo�a�, wbijaj�c pi�ty w boli wierzchowca. Przebili si� przez ociekaj�ce wilgoci� ga��zie na poro�ni�t� traw� polan�. Wyjechawszy z krzew�w ch�opiec dostrzeg� bia�� sylwetk� majacz�c� na tle ciemno�ci. Wielki, bia�y jele� wy�oni� si� z mroku i pobieg� przecinaj�c woln� od drzew przestrze�. Serce ch�opca zabi�o mocniej, podniecenie sprawi�o, �e �ywiej zagra�a w nim krew. Kopyta zadudni�y o pokryty szeleszcz�c� traw� grunt. Przypominaj�cy zjaw� bia�y jele� kilkoma wdzi�cznymi skokami wymin�� dwa zwalone drzewa i pomkn�� ku przeciwleg�emu skrajowi polany. Ksi��� rzuci� si� w po�cig. Conn pochyli� si� nad grzyw� klaczy, zaciskaj�c kurczowo palce na drzewcu lekkiego oszczepu. Nie traci� z oczu majacz�cej jak b��dny ognik sylwetki �ciganego zwierz�cia. Za�omota�o mu serce, gdy spostrzeg�, �e jele� musi zwolni�, je�li nie chce wpa�� z rozp�du w zbity g�szcz krzew�w. W chwil� p�niej, gdy ju� uni�s� rami�, by cisn�� oszczep, zdarzy�o si� co�, czego si� nie spodziewa�. Jele� rozp�yn�� si� w ob�ok mg�y, kt�ry po chwili uformowa� si� na nowo, tym razem jako wysoki, szczup�y kszta�t cz�owieka. S�dz�c po ko�cistej, pozbawionej wyrazu, nieruchomej twarzy, okolonej rozwian� chmur� stalowosiwych w�os�w, by�a to kobieta. Conna ogarn�a groza. Klacz stan�a d�ba, zar�a�a przenikliwie, po czym opad�a i zacz�a dr�e�. Conn utkwi� wzrok w zimnych, jarz�cych si� jak u kota, oczach stoj�cej przed nim kobiety�demona. Zapad�o g�uche milczenie. W ciszy, zak��canej jedynie �omotaniem swego serca, Conn zda� sobie spraw�, �e dr�� mu r�ce, a wyschni�te usta wype�nia gorzki posmak. Czy�by si� ba�? A kim�e by�a ta kobieta�upi�r, by uczy� strachu syna Conana Zdobywcy? Wysi�kiem woli ch�opiec mocniej �cisn�� drzewce oszczepu. Cho�by by�a to zjawa, czarownica czy wilko�ak, syn Conana nie zamierza� okaza� przera�enia. Na widok ch�opca na�laduj�cego spojrzenie doros�ego m�czyzny w rozjarzonych, zielonych oczach kobiety pojawi� si� wyraz rozbawienia i ch�odnego szyderstwa. Szczup�� d�oni� wykona�a szybki gest.. Zaszele�ci�y li�cie, zatrzeszcza�y ga��zki. Ch�opiec oderwa� wzrok od tajemniczej postaci. Hardy wyraz znikn�� z jego oblicza, gdy na polan� ze wszystkich stron zacz�y wchodzi� upiorne postacie o nadludzkiej wysoko�ci. Wiele z nich mia�o pi�� �okci wzrostu, przewy�szaj�c nawet olbrzymiego Conana. By�y jednak tak chude, �e przywodzi�y na my�l mumie. Od szyi po nadgarstki i kostki obleczone by�y w przylegaj�ce ciasno jak r�kawiczki, czarne stroje. G�owy skrywa�y obcis�e kaptury. Ko�ciste d�onie o d�ugich palcach dzier�y�y jak�� osobliw� bro�, przypominaj�c� laski z l�ni�cego, czarnego drewna, d�ugie na przesz�o �okie�. Na obu ko�cach ka�dej z lasek znajdowa�y si� ga�ki ze srebrzystego metalu. Jednak�e nie bro� tajemniczych postaci nape�ni�a Conna nadnaturalnym l�kiem. One nie mia�y twarzy! Pod ciasno dopasowanymi czarnymi kapturami wida� by�o jedynie bia�e, g�adkie owale. Niewielu mog�oby wini� ch�opca, gdyby teraz z przera�eniem rzuci� si� do ucieczki. Ksi��� pozosta� jednak na miejscu. Cho� mia� zaledwie dwana�cie lat, wyda� go r�d mocarnych, walecznych wojownik�w i dzielnych kobiet. Ma�o kt�ry z jego przodk�w okazywa� wahanie w obliczu niebezpiecze�stwa, a przecie� przychodzi�o im stawia� czo�a okrutnym nied�wiedziom jaskiniowym, srogim, �nie�nym smokom i chroni�cym si� w cymmeria�skich ost�pach ostatnim tygrysom szablastoz�bym. Walczyli z tymi stworzeniami po kolana w zimowych �niegach i pod migocz�cym �wiat�em polarnych z�rz. W chwili zagro�enia w ch�opcu odezwa�o si� barbarzy�skie dziedzictwo. Kobieta podnios�a g�ow� i przem�wi�a po aquilo�sku, lecz z silnym obcym akcentem: � Poddaj si�, ch�opcze! � Nigdy! � wykrzykn�� Conn. Wyda� z siebie cymmeria�ski okrzyk wojenny, kt�rego nauczy� si� od ojca, pochyli� oszczep w kierunku najbli�szej, odzianej w czer� postaci bez twarzy i spi�� ostrogami zm�czonego wierzchowca. Po spokojnej twarzy odzianej w biel kobiety nie przemkn�� nawet cie� emocji, lecz jedna ze s�u��cych jej istot z niesamowit� szybko�ci� skoczy�a na je�d�ca. Nim zdro�ona klacz zdo�a�a ruszy� z miejsca, rami� Conna przeszy� parali�uj�cy b�l. M�czyzna schwyci� cugle ko�cist� d�oni� i zamachn�� si� trzyman� w drugiej r�ce lask�, trafiaj�c w zag��bienie pod �okciem Conna. U�yte z wyj�tkow� zr�czno�ci� narz�dzie trafi�o w splot nerw�w. Ch�opiec j�kn�� i skuli� si� w siodle, z b�lu zrobi�o si� mu ciemno przed oczami. Oszczep wylecia� ze zdr�twia�ych palc�w i upad� w mokr� traw�. Odziany w czer� m�czyzna uni�s� lask� do nast�pnego uderzenia, jednak kobieta krzykn�a szorstko w nieznanym j�zyku, g��bokim metalicznym tonem. Cz�owiek bez twarzy powstrzyma� drugi cios. Conn jednak nie zamierza� si� podda�. Z nieartyku�owanym okrzykiem chwyci� lew� d�oni� r�koje�� przypasanego do biodra sztyletu. Niezgrabnie wydoby� go z pochwy i obr�ci� w d�oni. Nim jednak zd��y� si� nim pos�u�y�, czarno odziani ludzie otoczyli go ze wszystkich stron, wyci�gaj�c ku ch�opcu chude ramiona. Conn ci�� na odlew najbli�szego z napastnik�w. Ostrze sztyletu rozci�o jego gardziel. Pod cz�owiekiem bez twarzy ugi�y si� nogi i wydawszy charcz�ce st�kni�cie, pad� w wilgotn� traw�. Conn ponownie wbi� pi�ty w boki wierzchowca, krzykiem wyrywaj�c go z odr�twienia. Klacz stan�a d�ba z przenikliwym r�eniem, staraj�c si� trafi� okutymi kopytami napieraj�cych zewsz�d m�czyzn bez oblicz. Napastnicy unikali cios�w jak zjawy. Jeden z nich zada� kolejny sztych lask�, z piekieln� dok�adno�ci� trafiaj�c w nadgarstek Conna i wytr�caj�c mu sztylet. Druga wie�cz�ca czarn� lask� ga�ka delikatnie stukn�a ch�opca w ty� g�owy. Conn zwali� si� z siod�a jak szmaciana lalka. Jeden z m�czyzn schwyci� go w chude ramiona i opu�ci� na traw�, podczas gdy pozostali poskramiali wierzchowca. Zielonooka kobieta nachyli�a si� nad nieprzytomnym ch�opcem. � Conn, ksi��� korony Aquilonii, dziedzic tronu Conana � powiedzia�a chrapliwym g�osem i wyda�a z siebie suchy, bezlitosny �miech. � Thoth�Amon b�dzie zadowolony. 3. KRWAWE RUNY Conan wyprostowa� si� w siodle, �apczywie po�ykaj�c k�s pieczeni z dzika. Podjecha� do niego Euric, �owczy koronny. Conan wyplu� chrz�stk� i otar� usta grzbietem d�oni. � Znale�li�cie co�? � spyta� kr�. Stary �owczy skin�� g�ow�, wyci�gaj�c przed siebie d�o�, w kt�rej trzyma� osobliwy przedmiot. � To. Conan przyjrza� si� bacznie. �owczy trzyma� delikatnie rze�bion� mask� z ko�ci s�oniowej, pasuj�c� �ci�le do twarzy o wysokich ko�ciach policzkowych, w�skim podbr�dku i zapadni�tych policzkach. Co osobliwe, odwrotna strona maski stanowi�a g�adki owal z otworami na oczy i nozdrza. Nie spodoba�a si� Conanowi. � Hyperborejska robota � mrukn��. � Co� jeszcze? Stary �owczy kiwn�� g�ow�. � �lady krwi na zdeptanej trawie � powiedzia�. � Odciski kopyt m�odej klaczy i to. Ogie� w oczach Conana przygas�, gdy ujrza� sztylet, kt�ry podarowa� synowi w dniu dwunastych urodzin. Na srebrnej gardzie widnia�o god�o aquilo�skiego ksi�cia. � Nic poza tym? � Mamy nadziej�, �e psy wyw�sz� trop � odrzek� Euric. Conan pos�pnie skin�� g�ow�. � Kiedy na niego trafi�, zatr�b na zbi�rk� � mrukn��. S�o�ce wspi�o si� ju� wysoko na niebo. Wyblak�a trawa roztacza�a wilgotn� wo�, a powietrze by�o parne i zasta�e. Kr�l Aquilonii zadr�a�, jakby jego serca dotkn�� niewidzialny, lodowaty powiew. Po nast�pnej godzinie znaleziono trupa. Le�a� pogrzebany na dnie w�wozu, pod stert� gnij�cych li�ci i wilgotnej ziemi. Czujne charty wytropi�y go jednak i ha�a�liwym szczekaniem przywo�a�y my�liwych. Conan zjecha� w g��b w�wozu, by przyjrze� si� martwemu m�czy�nie. Cz�owiek ten by� bardzo chudy, mia� prawie pi�� �okci wzrostu, blad� jak pergamin sk�r� i jedwabiste, siwe w�osy oraz rozp�atane gard�o. Euric przykucn�� przy powalanych ziemi� zw�okach, wci�gn�� w nozdrza wo� krwi, wsun�� palce w ran� i z zamy�leniem potar� nimi o siebie. Conan czeka� w ponurym milczeniu. Wreszcie starzec podni�s� si� i otar� d�onie. � Zabito go ubieg�ej nocy, panie � powiedzia�. Conan powi�d� wzrokiem po zw�okach, zatrzymuj�c spojrzenie na w�skiej twarzy o wydatnej szcz�ce i wystaj�cych ko�ciach policzkowych. Zabity by� Hyperborejczykiem, �wiadczy�y o tym wzrost, szczup�a budowa cia�a, bezbarwne, cienkie w�osy i nienaturalna blado��. Spomi�dzy b�ota i br�zowych li�ci wygl�da�y martwe, zielone oczy. � Euric, spu��cie zn�w ogary! Prospero, naka� ludziom ostro�no��! Kto� celowo prowadzi nas swoim �ladem � powiedzia� Conan. Ruszyli dalej. Po jakim� czasie Prospero odchrz�kn�� i zapyta�: � S�dzisz, panie, �e mask� i sztylet pozostawiono umy�lnie? � Jestem tego pewny � burkn�� Conan. � Czuj� to w ko�ciach, jak stary weteran, kt�ry wie kiedy b�dzie pada�. Gdzie� przed nami kryje si� ca�a zgraja tych bia�ych diab��w, niech ich zaraza wydusi. Bawi� si� z nami w chowanego! � Chc� nas wci�gn�� w pu�apk�? � zapyta� Prospero. Conan zastanowi� si� g��boko i potrz�sn�� g�ow�. � W�tpi�. W ci�gu ubieg�ej godziny przejechali�my przez trzy doskona�e miejsca na zasadzk�. Nie, chodzi o co� innego. Pewnie chc� nam przekaza� wiadomo��. Prospero zamy�li� si�. � Czy�by porwali ksi�cia dla okupu? � powiedzia� w ko�cu. � Albo jako przyn�t� � odpar� Conan. Oczy gorza�y mu jak u rozw�cieczonej bestii. � Kiedy� znalaz�em si� w hyperborejskiej niewoli. To, co wycierpia�em z ich r�k, da�o mi pow�d, by g��boko znienawidzi� te ko�ciste diab�y. To za�, czego dokona�em po uwolnieniu si� od ich go�cinno�ci, da�o z kolei im pow�d, by nienawidzi� mnie! � Co znaczy�a ta maska z ko�ci s�oniowej? Conan splun�� i upi� z buk�aka �yk ciep�awego wina. � Hyperborea jest zamieszkana przez diab�y. To ja�owa kraina, wiecznie okryta mg�ami, mroczna i rz�dzona przez wszechobecny strach. Istnieje tam upiorny kult, kt�rego s�ugami s� odziewaj�cy si� na czarno kap�ani�zab�jcy. Rz�dz� oni dzi�ki mocom tajemnym, niepos�usznych zabijaj�c dotkni�ciem drewnianych lasek, zaopatrzonych w ga�ki z dziwnego, rzadkiego metalu. Jest on szary i ci�ki, nazywaj� go platyn�, a w Hyperborei wyst�puje obficiej ni� gdzie indziej. Tamtejsz� kr�low��kap�ank� jest stara kobieta, uwa�ana za wcielenie bogini �mierci. S�u�y jej tajemne stowarzyszenie skrytob�jc�w, poddaj�cych swoje cia�a, umys�y i wol� najosobliwszym umartwieniom i postom. Bezkszta�tne maski b�d�ce symbolem wyrzeczenia si� wszelkiej odmienno�ci to przyk�ad ich fanatyzmu. S� najzaci�tszymi wojownikami na �wiecie, gdy� �lepa wiara czyni ich niepodatnymi na strach i cierpienie. Po tych s�owach jechali w milczeniu. W umys�ach obu m�czyzn majaczy�a okropna wizja bezradnego ch�opca pojmanego przez szalonych wyznawc�w �mierci, kt�rym rozkazywa�a kr�lowa�wied�ma, od wielu lat �ywi�ca do Conana p�omienn� nienawi��. Wczesnym popo�udniem puszcza wschodniej Gunderlandii przerzedzi�a si�, ust�puj�c miejsca wrzosowiskom pokrytym rachitycznymi k�pkami krzew�w. Niedaleko by�o st�d do granicy kr�lestwa Conana, opodal le�a�o osobliwe miejsce, w kt�rym styka�y si� Aquilonia, Pograniczne Kr�lestwo, Cymmeria i Nemedia. Niebo zn�w zasnu�y chmury, w powietrzu za� zapanowa� nieprzyjemny ch��d. Porywy lodowatego wiatru wzburzy�y morze purpurowego wrzosu. Blady kr��ek s�o�ca l�ni�, nie daj�c ciep�a. Z odleg�ych trz�sawisk dobiega�y ochryp�e krzyki ptactwa. Nad ca�� pos�pn� krain� rozpo�ciera� si� przygn�biaj�cy nastr�j. Conan jecha� na czele orszaku. Nagle �ci�gn�� wodze strudzonego deresza i uni�s� d�o�, daj�c reszcie znak do zatrzymania si�. Zgarbi� si� w siodle, wpatruj�c pos�pnie w co�, co znalaz� na swej drodze. Je�d�cy zsiedli z koni i pojedynczo oraz parami podeszli, by przyjrze� si� znalezisku. By� to lekki, wierzbowy oszczep, jaki m�ody ch�opiec wzi��by na polowanie na jelenia. Ostrze tkwi�o g��boko w je�ynach, a drzewce stercza�o pionowo w g�r�. Dooko�a niego owini�to arkusz bia�ego pergaminu. Euric odczepi� pergamin i poda� go siedz�cemu na koniu kr�lowi. Arkusz zatrzeszcza� g�o�no, gdy Conan go rozpo�ciera�. Na pergaminie widnia�a nagryzmolona po aquilo�sku wiadomo��. Conan zapozna� si� z ni� z zaci�tym wyrazem twarzy, po czym przekaza� j� Prosperowi, kt�ry odczyta� j� na g�os. Niech kr�l pod��y dalej sam do Pohioli. Je�li to uczyni, potomkowi jego l�d�wi nic si� nie stanie. Je�li nie pos�ucha, dziecko zginie w m�czarniach. Niech kr�l zd��a szlakiem wskazanym przez Bia�� D�o�. Prospero jeszcze raz przyjrza� si� rdzawym runom, po czym wyda� z siebie okrzyk odrazy. Stwierdzi�, �e wiadomo�� sporz�dzono krwi�. 4. BIA�A D�O� Conan przemierza� samotnie trz�sawisko rozci�gaj�ce si� za granic� Aquilonii. Zwyk�ym biegiem rzeczy wr�ci�by do Tanasulu, zwo�a� pospolite ruszenie i wkroczy� z ca�� armi� do okrytej mg�ami Hyperborei. Gdyby jednak tak post�pi�, jego syn by zgin��. Kr�l nie mia� innego wyboru, jak podporz�dkowa� si� wskaz�wkom zawartym na arkuszu pergaminu. Przekaza� Prosperowi masywny, z�oty pier�cie� z piecz�ci�, kt�ry nosi� na prawej d�oni. Upowa�nia�o to Poita�czyka do sprawowania w�adzy regenta do chwili powrotu kr�la. Gdyby Cymmerianin nie wr�ci�, prawowitym w�adc� Aquilonii zosta�by drugi syn Conana, jeszcze niemowl�, urz�d regenta za� przysz�oby Prosperowi dzieli� z kr�low� Zenobi�. Wydaj�c tej tre�ci polecenia, utkwiwszy spojrzenie w oczach Prospera, Conan wiedzia� doskonale, �e dzielny �o�nierz wype�ni je co do joty. Przekaza� mu tak�e jeszcze jeden rozkaz. Prospero po powrocie do Tanasulu mia� og�osi� zaci�g i ruszy� �ladem kr�la, w celu zaj�cia Pohioli i ukarania Hyperborei. Conan wiedzia� jednak, �e pojedynczy je�dziec b�dzie porusza� si� szybciej ni� maszeruj�ce wojska. By� pewny, �e dotrze pod pos�pne mury Pohioli na d�ugo, nim zaci�ne oddzia�y Prospera zd��� przyby� ze wsparciem. Krain�, w kt�rej znalaz� si� Conan, nazywano Pogranicznym Kr�lestwem. By�a to po�a� ziemi, pokryta rozci�gaj�cymi si� a� po horyzont, wyludnionymi trz�sawiskami. Tu i �wdzie ros�y pokr�cone, kar�owate drzewa, a ptactwo podrywa�o si� z �opotem skrzyde� znad zamglonych moczar�w. Zimny, niespokojny wiatr zawodzi� ponur� pie�� w�r�d szemrz�cych trzcin. Conan posuwa� si� naprz�d z najwi�kszym mo�liwym po�piechem, zwa�aj�c jednak na niepewny grunt. Jego deresz, Ymir, utrudzi� si� ca�onocn� jazd� przez puszcz�, dlatego te� Conan skorzysta� z siwka barona Guilaime�a z Imirus. T�usty wielmo�a by� najci�szym m�czyzn� w orszaku, wyj�wszy samego Conana, i wy��cznie jego krzepki rumak by� w stanie unie�� olbrzymiego Cymmerianina. Pozostawiwszy my�liwski ekwipunek, Conan wyruszy� odziany w zwyczajny sk�rzany kaftan i solidnie nat�uszczon� kolczug� o niewielkich ogniwach. Do siod�a przypasa� pot�ny, hyrka�ski �uk, ko�czan wype�niony strza�ami o czarnych brzechwach i zw�j mocnej, jedwabnej liny. Ruszywszy na mokrad�a, nie ogl�da� si� wi�cej za siebie. Zrazu pod��a� wyra�nym �ladem, poniewa� wierzchowce Hyperborejczyk�w udepta�y �cie�k� w b�otnistym gruncie. Chc�c nadrobi� jak najwi�cej straconego czasu, nie dawa� swemu rumakowi wytchnienia. Istnia�a szansa, �e z pomoc� losu i dzi�ki kaprysowi swojego dzikiego boga Croma, zd��y dogoni� porywaczy, nim ci powr�c� do pohiolskiej twierdzy. Wkr�tce jednak �lad hyperborejskich koni znikn�� na kamienistym pod�o�u. By�o jednak ma�o prawdopodobne, �e Conan zgubi trop, gdy� co jaki� czas trafia� na znaki pozostawione przez porywaczy syna, bielej�ce na kamieniach lub murawie bia�e odciski d�oni. Niekt�re z nich zniszczy�y traw�, jakby zwarzy� j� powiew nienaturalnego zimna. By�y to �lady czar�w. Conan na ich widok wydawa� z siebie zduszone pomruki, a w�osy u podstawy karku stawa�y mu d�ba. Na p�nocny zach�d st�d le�a�y jego rodzinne strony � Cymmeria. Zamieszkuj�cemu j� prymitywnemu ludowi znana by�a Bia�a D�o�, niesamowite god�o czarnoksi�nik�w z Hyperborei. Conan dygota� na sam� my�l, �e jego syn wpad� w ich niewol�. Nie zaprzestawa� jednak po�cigu. P�dzi� dalej przez ponur� r�wnin�, pokryt� p�ytkimi rozlewiskami zimnej, czarnej wody, cherlawymi k�pkami chaszczy i poprzecinan� lawiruj�cymi strumykami oraz upstrzon� wzg�rkami uschni�tej trawy. Godziny mija�y jedna po drugiej, wok� samotnego je�d�ca g�stnia�y ciemno�ci. Na niebie pojawi�y si� gwiazdy. By�o ich niewiele ze wzgl�du na snuj�ce si� o�owiane chmury. Gdy w ko�cu ukaza� si� ksi�yc, jego ch�odna twarz co chwila kry�a si� pod koronkow� zas�on� mg�y. Przed �witem Conanowi zabrak�o si�. Zesztywnia�y i obola�y, zsiad� z konia i przywi�za� mu przy pysku w�r z ziarnem. Na�amawszy uschni�tych krzak�w, roznieci� niewielkie ognisko. Potem z�o�y� g�ow� na siodle, wyci�gn�� si� i zapad� w g��boki sen. Przez trzy dni Conan przemierza� ja�ow� krain�, docieraj�c w ko�cu do brzegu Wielkiego S�onego Bagna. Rozleg�e trz�sawisko stanowi�o pozosta�o�� �r�dl�dowego morza, szumi�cego w tych stronach ca�e tysi�clecia przed wschodem pierwszych cywilizacji. Grunt stawa� si� coraz bardziej zdradziecki. Im g��biej kr�l zapuszcza� si� w Pograniczne Kr�lestwo, tym staranniej musia� wybiera� drog�. Siwek posuwa� si� przez bagna z opuszczonym �bem, macaj�c ostro�nie ka�d� k�p� przed postawieniem na niej kopyta. Coraz liczniejsze stawa�y si� oczka zimnej, mulistej wody. Wkr�tce Conan znalaz� si� na pozbawionym drzew bagnie. Zapad� zmierzch, pogr��aj�c trz�sawisko w ciemno�ciach. Siwy rumak zarzuca� nerwowo �bem, z klaskaniem wydobywaj�c kopyta z grz�skiego mu�u. Popiskuj�ce nietoperze ko�owa�y w mroku. Z pokrytej ple�ni� k�ody bezszelestnie zsun�a si� zygzakowata �mija grubo�ci nadgarstka m�czyzny. Mimo coraz g��bszego mroku Conan z zaci�ni�tymi z�bami pogania� dalej wierzchowca. Zamierza� jecha� przez ca�� noc i w razie konieczno�ci odpocz�� dopiero przed po�udniem. Wreszcie Cymmerianin dotar� do rozwidlenia szlaku. Uni�s� si� w siodle, by rozejrze� si� w�r�d paproci porastaj�cych obrze�a drogi. Ujrza� obna�ony przez deszcze, g�adki kamie�, na kt�rym widnia� kolejny upiorny znak rozpostartej d�oni. Kr�l szarpn�� wodzami i skierowa� konia w odnog�, wskazan� przez Bia�� D�o�. Nagle w�r�d porastaj�cych b�ota k�p wrzosu zaroi�o si� od ludzi. Brudne, pokryte mu�em postacie by�y prawie nagie, okryte jedynie �achmanami poskr�canymi wok� bioder. Na wyszczerzone gro�nie twarze opada�y pasma d�ugich, spl�tanych w�os�w. Conan wyda� z g��bi piersi bojowy okrzyk i poderwa� rumaka, r�wnocze�nie wyszarpuj�c miecz z pochwy. Zezwierz�ceni mieszka�cy bagien otoczyli kr�la, chwytaj�c go za strzemiona i buty. Szarpi�c ko�sk� grzyw�, starali si� powali� rumaka na ziemi�. Wierzchowiec obroni� si� w�ciek�ym wierzgni�ciem. Jednym uderzeniem kopyta roz�upa� czaszk� najbli�szego dzikusa. Bryzn�a krew i m�zg. Kolejne kopni�cie zdruzgota�o bark innego napastnika. Ostrze Conana ze �wistem przeci�o powietrze. Za pierwszym ciosem od razu dwie g�owy odpad�y od tryskaj�cych strumieniami krwi kark�w. Usiek� pi�ciu. Sz�stego rozp�ata� od czerepu do szcz�ki i wtedy ostrze uwi�z�o w twardej ko�ci. Padaj�cy zezw�ok poci�gn�� za sob� miecz, kt�ry wysun�� si� z d�oni Conana. Cymmerianin skoczy� za nim, z chlupotem l�duj�c w bagnie. Natychmiast rzuci�a si� na niego skowycz�ca zgraja p�ludzi. Dzikie oczy b�yska�y w ciemno�ciach, przypominaj�ce szpony paznokcie szarpa�y ramiona Conana. Napastnicy powalili Cymmerianina i przyt�oczyli go sw� liczb� i ci�arem. Jeden z nich wzni�s� s�kat� pa�k� nad g�ow� kr�la. �wiat rozpad� si� na kawa�ki. 5. ZJAWA Z PRZESZ�O�CI Z k��bi�cej si�, m�tnej mg�y u kresu brukowanego traktu wy�oni� si� wierzcho�ek wzg�rza. Utrudzony wielodniow� podr� Conn utkwi� w nim spojrzenie zaczerwienianych oczu. Na szczycie wzg�rza sta�a pot�na twierdza � surowe zamczysko zbudowane z nie spojonych zapraw� ogromnych kamiennych blok�w. Niewyra�na, majacz�ca spoza mgie� budowla wygl�da�a w m�tnej po�wiacie gwiazd niczym siedziba duch�w. Na naro�ach olbrzymiej twierdzy widnia�y osnute k��bi�cym si� oparem, przysadziste wie�e. Orszak porywaczy skierowa� si� prosto ku ziej�cej bramie zamczyska. Gdy si� zbli�yli, Conn dostrzeg� w�druj�ce w g�r� wielkie, podnoszone wrota. Podrostek st�umi� przeszywaj�cy go dreszcz l�ku. Otwarcie naszpikowanej kolcami kraty z zardzewia�ego �elaza przypomina�o powolne ziewni�cie gigantycznego potwora. Przez olbrzymi� bram� wjechali na rozleg�y dziedziniec, o�wietlony rozmigotanymi p�omieniami pochodni. Krata osun�a si� z powrotem za ich plecami i zad�wi�cza�a o bruk jak dzwon przeznaczenia. Zimne, bia�e d�onie �ci�gn�y ch�opca z siod�a i pchn�y w k�t dziedzi�ca. Conn przykucn�� pod mokr�, kamienn� �cian� i rozejrza� si�. W panuj�cym p�mroku z wolna dawa�y si� rozr�ni� zarysy rezonuj�cego echem, okr�g�ego placu. Okaza�o si�, �e to, co wzi�� za dziedziniec, stanowi w istocie wn�trze olbrzymiej sali. Wi�zania stropu gin�y w ciemno�ci, ledwie majacz�c wysoko w g�rze. Jedyne widoczne umeblowanie stanowi�o kilka stoj�cych opodal surowych, drewnianych �aw, kilka zydli i d�ugi st� na koz�ach. Na stole sta� drewniany talerz zawieraj�cy zimne okrawki t�ustego mi�siwa i wilgotny bochen razowca. Ch�opiec zapatrzy� si� �apczywie na pod�e jad�o. Jakby odgaduj�c jego my�li, stara kobieta wyda�a p�g�osem polecenie. Jeden z m�czyzn zdj�� talerz ze sto�u i postawi� go obok Conna. Ksi�ciu zdr�twia�y r�ce od sznur�w, kt�rymi od wielu dni by� przywi�zany do siod�a. M�czyzna przeci�� wi�zy na nadgarstkach Conna. W zamian za�o�y� mu na szyj� �a�cuch i zamkn�� na nim k��dk�. Drugi koniec �a�cucha by� umocowany do �elaznego pier�cienia wystaj�cego ze �ciany. Stra�nik cofn�� si� i zdj�� mask� z ko�ci s�oniowej. Ksi��� przyjrza� si� jego twarzy. Rysy bladego, ko�cistego oblicza uk�ada�y si� w wyraz nieziemskiego spokoju. Conna ogarn�a odraza na widok bezbarwnych warg i zimnego l�nienia zielonych oczu swojego porywacza, odczuwa� jednak zbyt wielki g��d i zm�czenie, by przejmowa� si� jego wygl�dem. Po chwili podszed� drugi m�czyzna z przewieszonymi przez rami� kilkoma sztukami workowego p��tna. Rzuci� je obok skutego ch�opca, po czym obaj stra�nicy odeszli. Zjad�szy wszystko, co by�o na talerzu, Conn podgarn�� pod siebie troch� ple�niej�cej s�omy, kt�r� wysypana by�a kamienna posadzka gigantycznej hali. Rozpostar� na s�omie p��tno, zwin�� si� w k��bek i natychmiast zapad� w sen. Obudzi� go dudni�cy g�os gongu. Do wn�trza ponurej sterty ociosanych g�az�w, w kt�rej zosta� uwi�ziony, nie dochodzi�o �wiat�o s�o�ca, nie mia� wi�c poj�cia, jaka jest pora dnia. Przetar� oczy i rozejrza� si�. Na �rodku sali wznosi� si� niski, okr�g�y piedesta�, na kt�rym siedzia�a nieruchoma jak krawiecki manekin stara kobieta. Przed ni� sta�a wielka, miedziana misa wype�niona gorej�cymi w�glami. Pe�gaj�ce p�omyki rzuca�y na twarz wied�my krwawe refleksy. Conn przyjrza� si� jej bacznie. By�a bardzo stara, jej twarz pokryty tysi�ce zmarszczek, a siwe w�osy zwisa�y bez�adnie wok� twarzy o rysach zastyg�ych w nieprzeniknionym wyrazie. Gorej�ce szmaragdowe oczy by�y jednak pe�ne �ycia. Ich napawaj�ce l�kiem spojrzenie b��dzi�o gdzie� w przestrzeni. U st�p podwy�szenia przykucn�� jeden z czarno odzianych mnich�w, uderzaj�c rytmicznie pa�eczk� w niewielki gong o kszta�cie ludzkiej czaszki. Odg�os gongu odbija� si� we wn�trzu hali niesamowitym echem. Po chwili do �rodka g�siego wkroczyli inni mnisi. Mieli na twarzach maski z ko�ci s�oniowej i naci�gni�te g��boko czarne kaptury. Jeden z nich wi�d� nagiego, kud�atego m�czyzn�. Conn zorientowa� si�, �e to ten sam cz�owiek, kt�ry kilka dni wcze�niej w jego obecno�ci zosta� wzi�ty do niewoli przez czcicieli �mierci. Schwytanemu za�o�ono p�tl� na szyj� i zmuszono, by biegiem dotrzymywa� kroku wierzchowcom, o ile nie chcia� si� udusi�. Jeniec by� zniekszta�cony, ot�pia�y i brudny. Szeroko rozdziawia� usta, w jego oczach migota�o przera�enie. Rozpocz�� si� upiorny rytua�. Dw�ch mnich�w przykl�k�o i sp�ta�o kostki je�ca zwieszaj�cym si� z legara rzemieniem. Powoli podci�gn�li nieszcz�nika w g�r�, dop�ki nie zawis� g�ow� w d� nad miedzian� mis� z gorej�cymi w�glami. Jeniec szarpn�� si� i zacz�� krzycze�. Podci�to mu gard�o od ucha do ucha. Ofiara zatrzepota�a si� na rzemieniu i wreszcie stopniowo zwiotcza�a. Conn przygl�da� si� temu rozszerzonymi oczami. Krew pola�a si� na w�gle. Z sykiem buchn�a para i rozszed� si� ohydny smr�d. Przez ca�y czas wied�ma patrzy�a przed siebie niewidz�cym spojrzeniem. Ko�ysa�a si� z boku na bok, wydaj�c pozbawione rytmu zawodzenie. Czarno odziani m�czy�ni stali nieruchomo wok� podwy�szenia. S�ycha� by�o skwierczenie krwi. Monotonny odg�os gongu tworzy� podk�ad pod wysoki, przeszywaj�cy dreszczem skowyt wied�my. Conn nie odrywa� od niej wzroku, czuj�c jednocze�nie odraz� i fascynacj�. Nad podwy�szeniem zawis�a chmura �mierdz�cego, t�ustego dymu, chwiej�ca si� jak pod dotykiem niewidzialnych d�oni. � Na Croma! � westchn�� ch�opiec, t�umi�c dreszcz przera�enia. Ob�ok dymu zacz�� nabiera� kszta�tu postawnego m�czyzny o s�usznym wzro�cie i szerokich barach, odzianego we wschodni� szat�, kt�rej odrzucony w ty� kaptur obna�a� g�adko wygolon� g�ow� o jastrz�bim obliczu. Wied�ma nie zaprzestawa�a zawodzenia. Chrypliwa pie�� wznosi�a si� i opada�a jak odg�os zimnego wiatru j�cz�cego mi�dzy szubienicznymi belkami. Cz�ekokszta�tna zjawa nabiera�a kolor�w. Fa�dy szaty sta�y si� ciemnozielone, twarz za� �niadorumiana, jak oblicza Shemit�w czy Stygijczyk�w. Zamar�y ze strachu ch�opiec nie spuszcza� wzroku z p�przejrzystego fantomu. Twarz widma wyda�a si� ch�opcu niejasno znajoma. By� mo�e kto� opisa� mu ju� wynios�e, orle rysy i ponury grymas ust niemal�e pozbawionych warg. W miejscu oczu gorza�y dwie szmaragdowe iskry. Wargi zjawy rozchyli�y si�. Pogr��on� w cieniu sal� wype�ni�o dalekie echo g�osu: � Witaj, Louhi! � Pozdrowienia, Thoth�Amonie! � odpowiedzia�a wied�ma. W tym momencie lodowate kleszcze strachu zacisn�y wok� serca Conna, kt�ry zrozumia�, �e nie pad� o przypadkowych porywaczy. Znajdowa� si� w niewoli najzaci�tszego, najsro�szego z wrog�w swego rodu, najpot�niejszego na Ziemi adepta czarnej magii, stygijskiego czarnoksi�nika, kt�ry dawno temu poprzysi�g� Setowi, zada Conanowi z Cymmerii okrutn� �mier�, Aquiloni� pogr��y w chaosie. 6. ZA BRAM� CZASZKI Nied�ugo przed �witem Conan odzyska� �wiadomo��. Potwornie bola�a go g�owa, a twarz mia� pokryt� zaschni�t� krwi�. Zamieszkuj�cy bagna ludzie�zwierz�ta znikn�li bez �ladu. Rozp�yn�li si� w mroku nocy, unosz�c lupy i swoich zabitych. Conan usiad� ze st�kni�ciem, �ciskaj�c skronie, w kt�rych �omota� b�l. Odebrano mu konia, kolczug�, bro� i zapasy. Zastanawia� si�, czy napastnicy porzucili go przekonani, �e umrze. Podejrzewa�, �e tak. Jedynie twarda czaszka ocali�a Cymmerianina od n�dznego ko�ca. Legendy m�wi�y, �e ludzie�zwierz�ta byli zdegenerowanym potomstwem pokole� zbieg�ych na bagna zbrodniarzy i niewolnik�w. Stulecia kazirodczych zwi�zk�w sprawi�y, �e lud ten stoczy� si� do stanu niewiele przekraczaj�cego zwierz�cy. Conan by� zdziwiony, �e pozostawiono go nietkni�tego, gdy� te zdzicza�e bestie nie gardzi�y ludzkim mi�sem. Podejrzewa�, �e mieli wystarczaj�co w�asnych trup�w. Dopiero gdy d�wign�� si� na nogi, zobaczy�, co odp�dzi�o napastnik�w. Tu� obok miejsca, w kt�rym go powalono, w b�otnistej murawie widnia� wypalony znak Bia�ej D�oni. Conanowi nie pozostawa�o nic innego, jak ruszy� pieszo. Sporz�dziwszy sobie z pokr�conej ga��zi prymitywn� maczug�, zwalisty Cymmerianin skierowa� si� na p�nocny wsch�d, pod��aj�c szlakiem wytyczonym przez Bia�� D�o�. Jeszcze jako ch�opiec Conan nauczy� si�, jak �y� z tego, co dawa�a natura. Jako kr�l dumnej Aquilonii w ci�gu d�ugich lat panowania odwyk� od walki o przetrwanie. Odczuwa� jednak satysfakcj� stwierdzaj�c, �e stare nawyki nie zgin�y ze szcz�tem. Dzi�ki procy sporz�dzonej z kawa�ka p��tna oddartego z przepaski biodrowej by� w stanie polowa� na bagienne ptactwo. Poniewa� na podmok�ym trz�sawisku nie mia� jak rozpali� ognia, oskubane ptaki zjada� na surowo. Maczug� odp�dza� od siebie zgraje napastliwych, dzikich ps�w. Zaostrzonymi ko�kami �owi� w m�tnych sadzawkach �aby i raki. I przez ca�y czas zmierza� nieustannie na p�nocny wsch�d. Po wielu dniach w�dr�wki dotar� do granicy Pogranicznego Kr�lestwa. Pod nisko nawis�ym niebem wznosi�o si� w tym miejscu pasmo nagich pag�rk�w. Wij�ca si� droga wiod�a przez w�sk� prze��cz mi�dzy dwoma zaokr�glonymi wzniesieniami. Granic� z Hyperbore� znaczy� osobliwy monument, maj�cy napawa� l�kiem ludzkie serca. Graniczny g�az stercza� przy drodze majacz�c z daleka zszarza�� biel�. Zbli�ywszy si� do� na tyle, by przyjrze� mu si� dok�adniej, Conan przystan�� i znieruchomia� z za�o�onymi r�kami. Granic� znaczy�a olbrzymia, jakby ludzka czaszka. Jej widok sprawi�, �e Cymmerianina przeszy� pierwotny l�k. W�osy zje�y�y mu si�, gdy przypomnia� sobie opowie�ci o wilko�akach i olbrzymach. Przyjrzawszy si� jednak bli�ej kszta�towi ko�ci, Conan u�miechn�� si� pos�pnie. Nauczony do�wiadczeniem zdobytym podczas wieloletnich w�dr�wek, pozna�, �e makabryczny relikt to czerep mamuta. Czaszka krewniaka s�oni nosi�a powierzchowne podobie�stwo do ludzkiej, oczywi�cie pomijaj�c zakrzywione k�y. W tym wypadku �w znak szczeg�lny zosta� odpi�owany. Conan splun��, czuj�c przyp�yw otuchy. Kto�, kto ucieka� si� do takich sztuczek, nie m�g� by� niezwyci�ony. Na czole czaszki mamuta widnia�y hyperborejskie runy. Podczas minionych lat Conan pozna� po trosze wiele j�zyk�w. Z niejak� trudno�ci� zdo�a� wi�c odczyta� napis: Dla tych, kt�rzy bezprawnie wkraczaj� do Hyperborei, ta brama jest Bram� �mierci. Conan prychn�� pogardliwie, min�� bram� i wkroczy� do nawiedzonej krainy. Za Bram� Czaszki stoki nagich wzg�rz opada�y ku ponurej r�wninie, przetykanej tu i �wdzie niewielkimi wzniesieniami. R�wnina by�a zas�ana krusz�cymi si� g�azami. Conan maszerowa� pod nisko nawis�ym niebem, wyt�aj�c wszystkie zmys�y, by przenikn�� lepk� mg��. O ile m�g� stwierdzi�, nic nie porusza�o si� w tej mrocznej krainie. Czyha�o tu jedynie niewidzialne niebezpiecze�stwo. W zimnym kr�lestwie Hyperborei �y�o niewielu ludzi. W tych stronach panowa�y srogie zimy, a s�o�ce �wieci�o kr�tko. W�adcy tych ziem mieli swoje siedziby w zwalistych twierdzach z olbrzymich kamiennych blok�w, poddani za� � nieszcz�ni, �yj�cy w wiecznym l�ku niewolnicy, gnie�dzili si� w skupiskach n�dznych lepianek i starali si� wy�y� z uprawy ja�owej gleby. Po tutejszych pustkowiach grasowa�y zgraje wyn�dznia�ych szarych wilk�w. Conan wiedzia� te�, �e w kamienistych g�rach Hyperborei �y�y srogie nied�wiedzie jaskiniowe. Pr�cz nich, wilk�w oraz z rzadka spotykanych stad renifer�w, wo��w pi�mowych i mamut�w, niewiele innej zwierzyny mog�o przetrwa� w tej niego�cinnej krainie. Conan dotar� po kilku dniach do pierwszej kamiennej twierdzy. Wiedzia�, �e jest to Sigtona. W Asgardzie kr��y�y szeptane opowie�ci o miejscowej w�adczyni. M�wiono, �e �ywi�a si� wy��cznie ludzk� krwi�. Kr�l Aquilonii omin��! Sigton� szerokim �ukiem, kieruj�c si� ku nast�pnej cytadeli. Dwa dni p�niej dostrzeg� pos�pny kopiec Pohioli. Przysadziste wie�e rysowa�y si� na tle gwiazd. P�nagi, wyg�odzony, bezbronny i brudny Cymmerianin utkwi� spojrzenie gorej�cych oczu w twierdzy mnich�w�zab�jc�w. Gdzie� w tej ciemnej fortecy znajdowa� si� jego udr�czony syn. By� mo�e w podziemnych labiryntach tego zamczyska czeka�o na Conana jego przeznaczenie. C�, nieraz ju� przychodzi�o mu krzy�owa� miecze ze �mierci� i jak dot�d z tych desperackich potyczek wychodzi� zwyci�sko. Dumnie unosz�c g�ow�, zanurzy� si� w mrok skrywaj�cy wrota Pohioli. 7. KR�LOWA�WIED�MA Nad brukowan� drog� prowadz�c� przez wielk� bram� wisia�y �elazne k�y uniesionej kraty. Przed ni� znajdowa�y si� jeszcze pot�ne wierzeje z olbrzymich, czarnych k��d nabijanych �elaznymi �wiekami. Wz�r �wiek�w tworzy� ochronny run w nie znanym Cymmerianinowi j�zyku. Conan wszed� do �rodka, pos�pnie odnotowuj�c w pami�ci, �e kamienne mury maj� dwadzie�cia krok�w grubo�ci. Znalaz� si� w g��wnej komnacie gigantycznej twierdzy, ca�kowicie opustosza�ej, je�li nie liczy� starej kobiety z postronkowatymi, siwymi w�osami. Starucha siedzia�a w kuchni na kolistym, kamiennym podwy�szeniu i wpatrywa�a si� w p�omyki pe�gaj�ce w misie wype�nionej w�glami. Wiedzia�, �e to Louhi, kr�lowa mnich�w�zab�jc�w, uwa�aj�cych j� za �ywe wcielenie bogini �mierci. Stukaj�c obcasami po kamiennej posadzce, p�nagi olbrzym przeszed� na �rodek gigantycznej komnaty i z�o�ywszy r�ce na piersi, �mia�o stan�� przed podwy�szeniem. W ko�cu wied�ma przenios�a spojrzenie z tl�cych si� w�gli na twarz Conana. Kr�l Aquilonii poczu� si�, jakby zosta� spoliczkowany. Kap�anka by�a stara i chuda jak szczapa. Pod pobru�d�on� twarz� mo�na by�o jednak odgadn�� niepospolit� osobowo��. � Thoth�Amon twierdzi, �e powinnam ci� zabi� od razu, a przynajmniej sku� �a�cuchami koniecznymi do unieruchomienia dziesi�ciu m�czyzn � odezwa�a si� gard�owym g�osem o metalicznym tonie. � Chc� zobaczy� syna � warkn�� Conan. Na jego surowym obliczu nie pojawi� si� nawet cie� l�ku. � Thoth�Amon twierdzi, �e jeste� najniebezpieczniejszym cz�owiekiem na �wiecie � ci�gn�a spokojnie wied�ma, nie zwa�aj�c na s�owa Conana. � Ja za� uwa�am, �e to Thoth�Amon jest gro�niejszy ni� ktokolwiek ze st�paj�cych po ziemi. Dziwne. Naprawd� jeste� tak niebezpieczny? � Chc� zobaczy� mojego syna � powt�rzy� Conan. � Nie wygl�dasz mi na gro�nego � ci�gn�a spokojnie Louhi. � Owszem, jeste� silny i nadzwyczaj wytrzyma�y. Nie w�tpi�, �e jeste� tak�e bardzo odwa�ny, ale jeste� tylko cz�owiekiem. Nie pojmuj�, co sprawia, �e Thoth�Amon tak si� ciebie l�ka � zamy�li�a si�. � Boi si�, poniewa� wie, �e z moich r�k czeka go zguba � odrzek� Conan. � Ciebie r�wnie�, je�li nie zabierzesz mnie do syna. Pobru�d�ona twarz Louhi zamar�a. �wietliste, zielone oczy wpatrzy�y si� surowo w Conana. Odpowiedzia�o jej pe�ne t�umionej furii spojrzenie gorej�cych jak wulkan niebieskich oczu. Louhi popatrzy�a na Cymmerianina jeszcze bardziej surowo, ale Conan nie opu�ci� wzroku. W ko�cu zielone oczy jako pierwsze spojrza�y w d�. W odpowiedzi na nie wypowiedziany rozkaz, u boku Conana pojawi� si� nieludzko szczup�y i nieprawdopodobnie wysoki m�czyzna o lnianych w�osach, wystaj�cej szcz�ce i mlecznej cerze. Wied�ma nie podnosi�a wzroku. Gdy odezwa�a si�, w jej chrapliwym g�osie brzmia�o nieco mniej spokoju i si�y: � Zabierz go do syna � powiedzia�a. Ksi��� Conn by� wi�ziony w g��bokiej, kamiennej studni ukrytej pod posadzk� g��wnej sali. Conana opuszczono na dno na linie, kt�r� natychmiast wci�gni�to z powrotem. Ch�opiec siedzia� skulony na k��bie p��tna pod �cian�. Gdy tylko rozpozna� w p�nagim olbrzymie swojego ojca, rzuci� mu si� w ramiona. Conan w gwa�townym u�cisku niemal�e pogruchota� synowi ko�ci. Mamrota� zjadliwe przekle�stwa, by ukry� przepe�niaj�c� go tkliwo��, nie przystaj�c� kr�lowi i m�czy�nie. Wypu�ciwszy ch�opca z obj��, uj�� go za barki, potrz�sn�� nim i obieca� mu ch�ost�, kt�r� popami�ta do ko�ca �ycia, je�li jeszcze kiedykolwiek zachowa si� tak bezmy�lnie. Gro�ne s�owa zosta�y wypowiedziane rzeczowym tonem, ale po pokiereszowanych policzkach kr�la sp�yn�y dwie wielkie jak groch �zy. W ko�cu odsun�� ch�opca od siebie na odleg�o�� wyci�gni�tego ramienia i bacznie mu si� przyjrza�. Twarz ksi�cia by�a blada, policzki zapad�y si�, jego, str�j by� brudny i podarty, jednak wida� by�o, �e nic mu si� nie sta�o. Conn trzyma� si� dzielnie, cho� mia� za sob� przej�cia, kt�re doprowadzi�yby do histerii wi�kszo�� jego r�wie�nik�w. Conan u�miechn�� si� i jeszcze raz serdecznie u�cisn�� ch�opca. � Ojcze, jest tu Thoth�Amon � wyszepta� Conn z podnieceniem. � Wiem � mrukn�� Conan. � Trzy noce temu wied�ma przywo�a�a go czarami � ci�gn�� dalej podniecony ch�opiec. � Powiesili dzikusa nad ogniem i poder�n�li mu gard�o tak, �e krew la�a si� na w�gle! Wtedy stara czarownica sprawi�a, �e dym przybra� posta� ducha Thoth�Amona, a potem zjawa sta�a si� cia�em! � O czym rozmawiali? � Kiedy Thoth�Amon dowiedzia� si�, �e samotnie przemierzasz Pograniczne Kr�lestwo, domaga� si�, �eby wied�ma zabi�a ci� przy pomocy swojej magii. Kiedy zapyta�a dlaczego, powiedzia�, �e jeste� zbyt gro�ny, �eby ci� pozostawi� przy �yciu. Bardzo d�ugo si� o to spierali. Conan przeci�gn�� d�oni� po pokrytej szczecin� szcz�ce. � Domy�lasz si�, dlaczego wied�ma nie chcia�a, �ebym zgin��? � My�l�, �e zale�y jej, by�my pozostali przy �yciu, poniewa� w ten spos�b mo�e wp�ywa� na Thoth�Amona � stwierdzi� ch�opiec. � Knuj� co� wsp�lnie, przy pomocy mn�stwa czarnoksi�nik�w z ca�ego �wiata. Thoth�Amon jest o wiele pot�niejszy i wa�niejszy ni� stara wied�ma, ale dop�ki znajdujemy si� w jej niewoli, on nie odwa�y si� tu rz�dzi�. � Pewnie masz racj�, synu � powiedzia� z namys�em Conan. � Czy uda�o ci si� us�ysze� jeszcze co� o tym spisku? Przeciw komu jest skierowany? � Przeciw kr�lestwom Zachodu � odpar� Conn. � Thoth�Amon przewodzi wszystkim czarownikom Po�udnia, Khemu, Stygii, Kush, Zembabwei oraz kr�lestw z d�ungli. Razem stworzyli czarnoksi�sk� gildi� i nazwali j� �Czarnym Pier�cieniem�� Conan drgn�� i mimowolnie j�kn��. � Co jeszcze m�wili o Czarnym Pier�cieniu? � Thoth�Amon jest najwa�niejszym przyw�dc� Czarnego Pier�cienia � g�os ch�opca sta� si� piskliwy z podniecenia. � Stara si� zawrze� przymierze z Bia�� D�oni� z P�nocy oraz Szkar�atnym Kr�giem, to pono� jakie� stowarzyszenie z Dalekiego Wschodu. Conan westchn��. Wiedzia�, czym jest Czarny Pier�cie�, staro�ytne bractwo z�a. Wiedzia� o wynaturzonych czarnoksi�skich obrz�dach odprawianych przez cz�onk�w Pier�cienia w nawiedzanych przez zjawy, stygijskich kryptach. Wiele lat temu Thoth�Amon by� pot�nym prze�o�onym tego zakonu, ale wypad� z �ask, a jego miejsce zaj�� niejaki Thutothmes. Thutothmes jednak zmar� i wygl�da�o na to, �e Thoth�Amon zaj�� swoje dawne miejsce jako g�owa tysi�cletniego bractwa czarnych mag�w. �le wr�y�o to kwitn�cym kr�lestwom Zachodu. Conan rozmawia� z synem dop�ty, dop�ki nie dowiedzia� si� wszystkiego, co ch�opcu uda�o si� pods�ucha�. Wreszcie strudzony Conn usn��, z�o�ywszy g�ow� na szerokiej piersi swojego ojca. Otoczywszy syna ramionami Cymmerianin czuwa�. Wpatrywa� si� ponuro w ciemno�� i zastanawia� co przyniesie przysz�o��. 8. ADEPCI CZARNEGO PIER�CIENIA Na krzes�ach z czarnego drewna, stoj�cych na podwy�szeniu w wielkiej komnacie Pohioli, siedzia�o trzech m�czyzn i kobieta. Krzes�a by�y rozstawione p�okr�giem wok� wielkiej, miedzianej misy wype�nionej gorej�cymi w�glami. Wok� twierdzy, przypominaj�cej monstrualn� jaskini�, szala�a burza. No�e p�omiennych b�yskawic bezustannie ci�y sk��bione, czarne chmury. Zacinaj�cy deszcz ch�osta� wynios��, kamienn� bry��. Ziemia dr�a�a pod ciosami grom�w. Wewn�trz twierdzy odg�osy burzy by�y tylko delikatnym szmerem. Wn�trze cytadeli pogr��one by�o w p�mroku, a w zimnym powietrzu wisia�a