2450
Szczegóły |
Tytuł |
2450 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2450 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2450 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2450 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
.
STEVE PERRY
OBCY
AZYL
T�umaczy�
Waldemar Pietraszek
Wydawnictwo "ORION"
Kielce 1994
Tytu� orygina�u
ALIENS
NIGHTMARE ASYLUM
All rights reserved.
Copyrights (c) 1993 by Twentieth Century Film Corporation.
Aliens TM (c) Twentieth Century Film Corporation.
Cover art copyrights (c) 1993 by Dave Dorman.
Redaktor techniczny
Artur Kmiecik
Wszystkie prawa zastrze�one
For the Polish edition
Copyrights (c) by Wydawnictwo "ORION" Kielce
ISBN 83-86305-01-0
Dianie oczywi�cie;
I Johnowi Lockowi, kt�ry pewnie
Napisa�by to troszk� inaczej...
Sk�adam podzi�kowania: Mike'owi Richarsonowi za jego
Prac� i uwagi; Jannie Silverstein za uwagi i zielony o��wek;
Verze Katz i Samowi Adamsowi za ich bezinteresown�
pomoc. Ludzie, bez was nie dokona�bym tego.
"Takie jest Prawo D�ungli -
prawdziwe i stare jak Niebo;
Wilk, kt�ry si� go trzyma prze�yje,
Kto go z�amie, musi umrze�."
Rudyard Kipling
1.
Na zewn�trz, w �miertelnej pustce, nie by�o d�wi�k�w. Lecz w �rodku statku kierowanego przez roboty zawibrowa�y silniki grawitacyjne. Rozleg� si� niski odg�os jakby ogromnego instrumentu muzycznego. Przenika� przez tkanki, ko�ci a� do g��bin duszy. Powoli otworzy�y si� pokrywy kom�r i uwolni�y swych mieszka�c�w. Mechanizm, kt�ry ich usypia�, teraz, przywo�a� ich z powrotem do �ycia.
Billie siedzia�a w kuchni i wpatrywa�a si� w co�, co mia�o by� kaw�. Kolor by� prawid�owy, ale to by�o wszystko. Smaku nie by�o prawie wcale - gor�ca woda. Z jak�� dziwn� zawiesin�. Patrzy�a jak p�yn stygnie, cz�ciowo jeszcze przebywaj�c w letargu po d�ugim �nie. Jej w�asne ruchy by�y mocno niepewne. Czu�a si� jak w czasie grypy - nie mo�esz tego wyleczy� i musisz przeczeka�. Kawa wibrowa�a. Na jej powierzchni tworzy�y si� ma�e pier�cienie, kt�re bieg�y od �rodka i rozbija�y si� o �cianki kubka.
Za plecami Billie rozleg� si� g�os Wilksa:
- Smakuje jak g�wno, co?
- Nie mo�na tego zmieni� - sm�tnie zauwa�y�a dziewczyna. Nawet nie odwr�ci�a si�, by spojrze� na Wilksa. Ten siad� obok niej i przygl�da� si� jej badawczo przez kilka
sekund.Potem znowu przem�wi�.
- Dobrze si� czujesz?
- Ja? Tak, w porz�dku. Dlaczego mia�abym si� �le czu�. Siedz� na bezza�ogowym statku, kt�ry leci B�g wie dok�d, opu�ci�am Ziemi�, kt�r� opanowa�y potwory, przebywam w towarzystwie po�owy androida i komandosa, kt�ry prawdopodobnie nie jest do ko�ca normalny.
- Ej�e, co to znaczy "nie do ko�ca"? - �achn�� si� Wilks. Billie zerkn�a na niego. Nie mog�a powstrzyma� bolesnego grymasu, kt�ry skrzywi� jej twarz.
- Jezus, Wilks.
- Hej, dzieciaku, we� si� w gar��. Sprawy nie stoj� a� tak �le. Mamy siebie. Ty, ja i Bueller.
Na chwil� zapad�o ci�kie milczenie. Po minucie komandos odezwa� si� ponownie.
-Id� przejrze� komunikaty. Chcesz i�� ze mn�?
Billie podnios�a si� ze skrzyni, kt�ra zast�powa�a jej krzes�o. Popatrzy�a na Wilksa. Blizny na jego twarzy by�y czym�, czego dotychczas prawie nie zauwa�a�a. Teraz jednak, w sk�pym o�wietleniu, wyda�o jej si�, �e twarz komandosa, nacechowana jest wszelkimi znamionami w�ciek�ego okrucie�stwa. Jakby jaki� demon bawi� si� czarodziejskim lustrem:
-Nie - powiedzia�a w ko�cu.
- Twoja sprawa - odwr�ci� si�.
Poci�gn�a �yk obrzydliwego p�ynu. Zmarszczy�a nos z niesmakiem.
-Poczekaj. Zmieni�am zamiar. Id� z tob�.
Wygl�da�o na to, �e nie b�dzie zbyt wiele zaj�� na tym, statku. Odk�d zostali obudzeni, min�� tydzie� i nic nie wskazywa�o na to, �e maj� hamowa�. Urz�dzenia pok�adowe by�y prymitywne, ale i tak potrafi�yby wykry� obecno�� ludzkich osiedli, gdyby takie znajdowa�y si� w pobli�u. Nap�d grawitacyjny by� o wiele wydajniejszy ni� stare silniki reakcyjne, lecz nawet, je�eli w pobli�u znajdowa� si� jaki� system planetarny, to, Wilks nie potrafi� go wykry�. By�y lepsze sposoby na umieranie ni� g�odowa �mier� na statku p�dz�cym donik�d.
Billie powinna p�j�� i dowiedzie� si�, czy Mitch nie chcia�by i�� z nimi. Mitch. Ci�gle j� to dr�czy�o. Tak, kocha�a go, ale czy kocha�a t� puszk� z robakami, kt�r� si� okaza� by�? No, mo�e nie dok�adnie z robakami, ale to, co androidy mia�y zainstalowane wewn�trz swych cia�, mocno przypomina�o d�ugie d�d�ownice. Kocha�a go i jednocze�nie nienawidzi�a. Jak to mo�liwe, �e tak kra�cowo r�ne uczucia mo�na �ywi� do tej samej osoby? Mo�e konowa�y w szpitalu, kt�rzy po�wi�cili jej przypadkowi tyle lat, mieli racj�? Mo�e jest ob��kana?
Statek by� ogromny, a wi�kszo�� jego przestrzeni przeznaczono na magazyny. Tak naprawd� to jeszcze nie zdo�ali obej�� wszystkich zakamark�w. Billie przypuszcza�a, �e zostan� tu jeszcze d�ugo. Mia�a co do tego mocne podejrzenia, ale nie obchodzi�o j� to. Nie by�a jeszcze wystarczaj�co znudzona. Po co sobie zawraca� g�ow�? Kto dba o jakie� g�wno?
Kabina sterownicza by�a male�ka, ledwo wystarcza�a na dwie osoby. Projektanci zostawili miejsce dla technika, na wypadek jakiej� naprawy. Od pocz�tku swego istnienia statek sterowany by� przez komputer i kilka robot�w. Ekran monitora przekazuj�cego komunikaty by� pusty, z wyj�tkiem biegn�cych z g�ry na d� kolumn danych zapisanych w j�zyku maszynowym.
- Czas na pokazy - odezwa� si� Wilks. Nie u�miecha� si� jednak.
Cz�owiek wygl�daj�cy jak Albert Einstein w wieku oko�o sze��dziesi�ciu lat powiedzia�:
- Mamy sygna�? Mamy po��czenie. W porz�dku. S�uchajcie wszyscy, je�eli gdzie� tam jeste�cie. Tu Herman Koch z Charlotte. Nie marny �ywno�ci, prawie nie mamy te� wody. Jeste�my opanowani przez te przekl�te potwory, kt�re zabijaj� albo porywaj� wszystkich woko�o! Zosta�a nas tylko dwudziestka!
M�czyzna znikn�� i nagle pojawi�o si� inne miejsce. Na zewn�trz panowa� jasny, s�oneczny dzie�. Wok� kwit�y wiosenne kwiaty, jasnozielone li�cie okrywa�y drzewa. Jednak co� niesamowicie okropnego niszczy�o t� sielankow� sceneri�:
Jeden z obcych taszczy� w swych �apach kobiet�. Ni�s� j� jak cz�owiek d�wigaj�cy ma�ego psiaka. Potw�r by� wysoki na oko�o trzy metry. �wiat�o migota�o na jego czarnym zewn�trznym szkielecie. G�ow� mia� w kszta�cie jakiego� dziwnie zmutowanego banana, a ca�a posta� przypomina�a groteskow� krzy��wk� insekta z jaszczurk�. Z plec�w stercza�y mu ko�ciste wyrostki, jak zewn�trzne �ebra - po trzy pary z ka�dej strony. Szed� wyprostowany na dw�ch nogach, co wydawa�o si� prawie niemo�liwe przy jego budowie. Z ty�u wi� si� d�ugi, umi�niony ogon.
Pocisk odbi� si� od g�owy potwora, nie czyni�c mu wi�cej krzywdy ni� uderzenie gumowej kulki o ulic� z plastekretu. Obcy odwr�ci� si� i popatrzy� w stron� niewidocznych strzelc�w.
- Celuj w kobi�t� ! - kto� krzykn��. - Zastrzel Jann�! Zanim bestia zdo�a�a uciec ze sw� zdobycz�, zabrzmia�y jeszcze trzy strza�y. Pierwszy chybi�, drugi trafi� w pier� potwora i rozp�aszczy� si� na naturalnej zbroi. Trzecia kula trafi�a kobiet� tu� nad lewym okiem.
- Dzi�ki Bogu! - rozleg� si� g�os niewidocznej osoby. Obcy wyczu�, �e wydarzy�o si� co� niedobrego. Podni�s� kobiet� i trzyma� j� w wyci�gni�tych przed siebie �apach. Kr�ci� g�ow� na wszystkie strony, jakby bada� sw� ofiar�. Potem popatrzy� na strzelc�w. Cisn�� na ziemi� martw� lub umieraj�c� kobiet�, jakby by�a niepotrzebnym ju� �mieciem. Zacz�� biec w kierunku zab�jc�w jego zdobyczy. Wydawa� przy tym g�o�ny syk...
Teraz by�a to szkolna klasa. Rz�dy ciemnych ekran�w komputerowych terminali. Jedyne �wiat�o pada�o od strony rozbitego okna. Na pod�odze le�a�o cz�ciowo zjedzone ludzkie cia�o. Reszta przypomina�a krwaw� miazg�. Rozk�adaj�ce si� tkanki przyci�gn�y mr�wki i innych ma�ych padlino�erc�w. Resztki by�y zbyt ma�e, by okre�li� p�e� ofiary. Nad nimi, na �cianie, p�metrowe litery g�osi�y: DARWIN ESTIS KORECTO.
Darwin mia� racj�.
Czy to le��ca na pod�odze osoba napisa�a te s�owa jako ostatnie przes�anie? Lub mo�e kto� by� tu p�niej, zobaczy�, co si� wydarzy�o, i poszuka� wyja�nienia, zanim nie przysz�y stworzenia stoj�ce teraz na szczycie �a�cucha pokarmowego? S�owa jak te, mia�y sw� wymow�, ale w d�ungli miecz, z�by i pazury by�y pot�niejsze ni� pi�ro. Zawsze...
M�ody m�czyzna, mo�e dwudziestopi�cioletni, siedzia� w ko�ciele we frontowej �awce. Religia nie by�a popularna w ci�gu ostatnich dwudziestu lat, ale ci�gle by�y jeszcze miejsca do modlitwy. Delikatny blask spod krzy�a zawieszonego nad o�tarzem pada� na m�odego cz�owieka. Ten siedzia� w pierwszym rz�dzie �awek, w pustym ko�ciele. Oczy mia� przymkni�te i modli� si� g�o�no.
- ...i nie w�d� nas na pokuszenie, ale nas zbaw ode z�ego m�wi� - Bo Twoje jest kr�lestwo, pot�ga i chwa�a na wieki. Amen.
Prawie bez chwili wytchnienia m�odzieniec ponownie zacz�� monotonnym g�osem:
-Ojcze nasz, kt�ry� jest w niebie...
Mroczny cie� pad� nagle na �cian� przy ko�cu rz�du �awek.
- ...Przyjd� kr�lestwo Twoje, b�d� wola Twoja... Cie� r�s�.
- ..jako w niebie, tak i na Ziemi...
Rozleg�o si� g�o�ne szuranie po posadzce. Lecz m�czyzna nie poruszy� si�, jakby nie s�ysza�.
- ...Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj i odpu�� nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom...
Obcy stan�� nad modl�cym si� cz�owiekiem. Przejrzysta �lina �cieka�a z rozwartych szcz�k. Wargi ods�oni�y ostre z�by. Paszcza otworzy�a si� powoli i ukaza�a drugi komplet mniejszych z�b�w, kt�re przypomina�y cienkie, ostre gwo�dzie.
- ...i nie w�d� nas na pokuszenie, ale nas zbaw ode z�ego... Wewn�trzne z�by zawieszone by�y jakby na o�liz�ej, postrz�pionej tyczce. Wystrzeli�y nagle z paszczy z osza�amiaj�c� szybko�ci� i si��. Wyrwa�y dziur� w szczycie g�owy m�czyzny, jakby jego czaszka nie by�a grubsza i twardsza ni� mokry papier. M�zg i krew trysn�y w g�r�. Oczy modl�cego si� otworzy�y si� w ostatnim zdumieniu, a usta zdo�a�y jeszcze wyszepta�:
- Bo�e!
Potw�r wyci�gn�� szponiaste �apy i wyrwa� sw� ofiar� z �awki. Pazury rozerwa�y tkanki i dotar�y do serca, kt�re nie wiedzia�o, �e ju� jest martwe.
Obcy i jego zdobycz znikn�li z ekranu, na kt�rym pozosta�o tylko troch� krwi i strz�pki szarej substancji na �awce. Wn�trze ko�cio�a sta�o puste i ciche.
B�g, jak si� wydawa�o, nie zbawi� nas ode z�ego.
Wilks odchyli� si� do ty�u w fotelu i patrzy� ponuro na pusty ko�ci�.
- Automatyczna kamera - odezwa� si�. - Prawdopodobnie zainstalowana z powodu z�odziei. Ciekawe, �e jej sygna� dotar� tak daleko.
Z oczu.stoj�cej obok Billie ciek�y �zy. - Wilks! - j�kn�a.
- Zadziwiaj�ce, jak daleko ludzie potrafi� przesy�a� wiadomo�ci. Rzeczywi�cie potrzebuj� pomocy. A mo�e jest to ju� tylko nagrobek? No wiesz, sygna�y mog� kr��y� w przestrzeni przez wieczno��. S� nie�miertelne. Mo�e pomy�leli, �e kto� o milion lat �wietlnych od Ziemi, przechwyci je i zwr�ci przez chwil� uwag�. Rozumiesz, chrupi�c pra�on� kukurydz� przygl�dasz si� zag�adzie ludzko�ci.
Billie wsta�a.
- Zamierzam zobaczy� si� z Mitchem - powiedzia�a. . - Uca�uj go ode mnie - rzuci� Wilks.
Billie zesztywnia�a. Spostrzeg� jej reakcj� i pomy�la� o przeprosinach, ale nic nie powiedzia�. Pieprzy� to. Niewa�ne. Dalej przeszukiwa� komunikaty, oczekuj�c czego� innego, ale wszystko wygl�da�o podobnie. �mier�. Zniszczenia. Cia�a porzucone na ulicach. Zwierz�ta �ywi�ce si� trupami. Zgraja ps�w walcz�cych o ludzkie rami�. Nie by�o d�wi�ku. Obraz pochodzi� pewnie z kamery nagrywaj�cej uliczny ruch, ale �atwo by�o si� domy�le�, �e warcz� i szczekaj� na siebie. Rami� by�o napuchni�te i sinobia�e. Pewnie le�a�o d�ugo na s�o�cu. Ktokolwiek by� jego w�a�cicielem, nie musi si� ju� o nic martwi�. Z pewno�ci� ju� nie dba o to, �e psy si� o nie bij�. Teraz by�o tylko padlin�. Wy��czy� w ko�cu obrazy z Ziemi. To ju� tylko historia, Wszystko, na co patrzy�, ju� si� wydarzy�o, sko�czy�o si�.
Ponownie zacz�� bawi� si� przegl�daniem. Szuka� informacji, dok�d zmierza ich statek Sytuacja by�a nie za ciekawa - transportowiec zosta� zaprojektowany tak, �e nie m�g� przewozi� pasa�er�w. W ko�cu uda�o mu si� uruchomi� kilka program�w i dowiedzie� si� z ekranu paru rzeczy. Statek zosta� wys�any z powodu obcych na Ziemi. By� to stary trup po�atany drutem i modlitw� o utrzymacie si� przez jaki� czas w ca�o�ci. Po tym, jak Wilks zobaczy� tego faceta w ko�ciele, nie czu� szacunku do modlitw. Nie znaczy�o to wcale, �e odczuwa� go kiedykolwiek.
Statek wiedzia�, dok�d leci, ale to niewiele pomog�o komandosowi. Musia�a to by� planeta lub stacja kosmiczna gdzie� tam w przestrzeni. Oko�o dwustu milion�w kilometr�w przed nimi znajdowa�o si� jakie� s�o�ce klasy G, ale nie potrafi� dostrzec �adnych jego satelit�w. Musia�y tam by� bo w przeciwnym razie komory hipersnu nie uwolni�yby ich.
"Mog�o by� jakie� uszkodzenie, dupku - zabrz�cza� cichy g�os w jego g�owie. - Mo�ecie wszyscy umrze�."
"Pieprzy� to - odpowiedzia� Wilks g�osowi. - Mam interesy do za�atwienia przed �mierci�."
"My�lisz, �e Wszech�wiat zwr�ci uwag� na twoje interesy?"
"Odpieprz si�, kolego. Ty i ja jedziemy na tym samym w�zku."
Odpowiedzia� mu szyderczy �miech.
2.
Mitch spoczywa� na w�zku, kt�ry zmajstrowali dla niego, i wygl�da�o to; jakby normalnie siedzia�. Bior�c pod uwag�, �e poni�ej talii nie pozosta�o nic, prawdziwe siedzenie nie by�o mo�liwe. Ko�czy� si� po�rodku. Niemal dok�adnie p� cz�owieka, - p� androida zaklajstrowanego medyczn� piank�. Sam naprawi� uszkodzenia uk�adu kr��enia. Utworzy� nowe po��czenia i jego krwiobieg zn�w by� zamkni�tym systemem. Druga jego po�owa zosta�a na planecie obcych oderwana przez rozw�cieczonego potwora broni�cego swego gniazda. Ten jeden obcy zosta� zabity, a pozosta�e prawdopodobnie wyparowa�y w atomowych eksplozjach, kt�re przygotowa� im Wilks jako po�egnalny podarunek. Cz�owiek rozerwany jak Mitch zmar�by na tej diabelskiej planecie od szoku i utraty krwi. Androidy by�y lepiej skonstruowane.
Siedzia� w kabince stworzonej dla napraw komputera. By�a mniejsza ni� pok�j, w kt�rym siedzia� Wilks. Us�ysza� Billie, gdy wchodzi�a, i mia� nadziej�, �e to nie ona.
- Mitch? Potrz�sn�� g�ow�.
- Nie mog� wej�� do systemu komputera - powiedzia�. Kod dost�pu do obszaru nawigacyjnego jest sze��dziesi�ciocyfrowy i na dodatek jeszcze zakodowany przy u�yciu kolejnych czterdziestu cyfr. �eby si� tam wedrze�, trzeba wieczno�ci. Ale, ale. Gdzie s� inne statki? Opuszczali�my Ziemi� wraz z ca�� armad�. Powinni tu gdzie� by�, a nie ma ich. Jeste�my sami. W tym nie ma �adnego sensu.
Stan�a obok jego w�zka. Z trudem powstrzyma�a si� od pog�adzenia go po czuprynie.
- Wszystko w porz�dku...
- Nie, nie wszystko w porz�dku! Nie wiemy, gdzie jeste�my, dok�d lecimy, czy w og�le prze�yjemy! Musz�, taka jest moja rola jako... - Odjecha� w ty�.
Ponownie potrz�sn�� g�ow�.
Billie chcia�o si� krzycze�. To, co zrobi�a w ostatnim tygodniu znaczy�o wi�cej ni� ca�e �ycie. Zakocha�a si� w androidzie. Co gorsze, on zakocha� si� w niej i mia� z tym wi�cej problem�w ni� ona. Kiedy wchodzili do kom�r hipersnu, zaakceptowa�a to, co si� wydarzy�o. Wierzy�a, �e jako� to b�dzie. Lecz kiedy si� obudzili, co� si� zmieni�o. Co� w nim. I co� w niej samej. Nie uwa�a�a, �e jest jedn� z tych os�b, kt�re obnosz� sw� nienawi�� jak w��czni� i d�gaj� ka�dego, kto si� z nimi nie zgadza. Zawsze by�a tolerancyjna. Cz�owiek jest cz�owiekiem, niewa�ne, czy urodzi�a go kobieta, czy wyszed� ze sztucznej macicy, czy te� zrobiono go w fabryce android�w. Niewa�ne by�o, sk�d pochodzisz, ale dok�d zmierzasz. Po�wi�canie czasu na spogl�danie wstecz nie mia�o dla niej sensu. Ci�gle to powtarza�a.
A androidy by�y lud�mi.
Oczywi�cie, ale czy chcia�aby, �eby jej siostra po�lubi�a kt�rego�? Albo �eby kto� taki zosta� jej m�em? Jezus!
Nie powiedzia� jej, kim jest, i to by�o jego zbrodni�. Dowiedzia�a si� tego, gdy ju� zostali kochankami i gdy ju� zapad� jej g��boko w serce. To bola�o. Nigdy nie spodziewa�a si�, �e mo�e j� spotka� co� takiego. Zadziwiaj�ce, ale tak by�o. A. teraz? Chocia� z drugiej strony nadal znaczy� dla niej bardzo du�o. W sprzyjaj�cych warunkach Mitch m�g�by znowu by� ca�y. M�g� by� jak nowy. Mie� perfekcyjnie zaprojektowane mi�nie, delikatn� sk�r� i wszystko inne na swoim miejscu... Dosy�! Co� jeszcze tkwi�o w tym wszystkim. Sama nie by�a pewna co. M�czyzna - sztuczny czy nie - by� czym� nowym w jej �yciu. M�czyzna, kt�rego pokocha�a zmieni� j�. Co� zmieni�o si� w jej wn�trzu. Chcia�a to zrozumie�, chcia�a da� mu wszystko, czego b�dzie od niej potrzebowa�, ale nagle sta� si� dla niej kim� innym - zimnym, przestraszonym cz�owiekiem, kt�ry nie pozwala jej si� zbli�y�. Kim�, kto nie chce s�ucha� o jej uczuciu, o gniewie i potrzebach. Kim�, kto ukry� si� za murem i zakry� r�kami uszy. Ci�gle jednak pr�bowa�a.
- Mitch, pos�uchaj. Ja... - wyci�gn�a r�k� i tym razem dotkn�a jego w�os�w. By�y tak naturalne jak jej w�asne, takie, jakby wyros�y ze sk�ry cz�owieka. Tylko pod mikroskopem mo�na by�o zauwa�y� r�nic�.
- Nic nie m�w, Billie.
Poczu�a, jakby od tych s��w nadlecia� mro�ny podmuch. Tak zimny, �e a� zapar�o jej dech w piersi. Jak m�g� to zrobi�? Nie chce z ni� nawet rozmawia�?
- Billie, prosz�... Spr�buj zrozumie�. Nie... nie chcia�em ci� zrani�. To... ja nie... nie mog�em. Przykro mi...
- Jestem zm�czona - powiedzia�a Billie. - Zamierzam troch� odpocz��.
Wysz�a tak szybko, jak tylko pozwala�a na to sztuczna grawitacja. Problem polega� na tym, �e nikt nie uwa�a� za konieczne w��czania ci��enia w statku kierowanym przez roboty. Jednak Wilks uruchomi� ten system, jak wiele innych, gdy tylko weszli na pok�ad. Teraz mog�o si� zdarzy�, �e statek rozleci si� od silniejszego, kichni�cia.
Magazynek, kt�rego u�ywa�a jako sypialni, by� niewielkim pomieszczeniem o rozmiarach dwa na trzy metry. By�o tu gor�cej ni� gdziekolwiek na statku, gdy� w s�siedztwie znajdowa�y si� urz�dzenia zasilaj�ce system grzewczy transportowca. Rozebra�a si� prawie do naga, pozostaj�c jedynie w majteczkach i staniku. Po�o�y�a si�. Pot �cieka� po jej nagim ciele i po chwili resztka ubrania, kt�r� zostawi�a na sobie, by�a kompletnie przemoczona. Czu�a, �e ca�a si� lepi. Drzema�a, gdy w drzwiach pojawi� si� Wilks. Nie zd��y�a zaci�gn�� zas�ony. Jego nag�e wtargni�cie wr�cz j� zamurowa�o.
- R�b troch� ha�asu, kiedy wchodzisz, Wilks. Przestraszy�e� mnie.
Wszed� do kom�rki. Jego stopy prawie dotkn�y le��cej na pod�odze dziewczyny. Usiad�a i podwin�a nogi pod siebie. Widzia� j� nag� i nie obchodzi�o j� to. Lecz spos�b, w jaki si� jej przygl�da� by� denerwuj�cy
- Wszystkiego si� boisz, Billie - odezwa� si�. Zamruga�a oczami.
- O czym ty m�wisz?
Podszed� bli�ej. Wyci�gn�� r�ce i chwyci� j� za ramiona. - Kiedy by�a� dzieckiem, ba�a� si� �mierci, p�niej ba�a� si� �ycia.
- Jezus, Wilks! Wyno� si�...
Zanim zd��y�a zareagowa�, jego d�onie zacisn�y si� na jej piersiach.
- I zawsze ba�a� si� mnie - doko�czy�.
Szarpn�a si� ze z�o�ci�. Potem chwyci�a jego r�ce i odepchn�a od siebie.
- Do diab�a! Co ty sobie wyobra�asz!
Z�apa� j� za nadgarstki i pochyli� si� nad ni�. Jego twarz znalaz�a si� teraz o kilka zaledwie centymetr�w od jej ust. Poczu�a zapach jego potu i... pi�ma.
-Naprawd� wolisz t� rzecz z pokoju komputer�w? Jedyny, kt�ry jest odpowiednio wyekwipowany, co?
Poczu�a co� twardego na brzuchu. Chryste, czy�by chcia� j� zgwa�ci�?
-Wilks! Przesta�! Dlaczego to robisz?
Odsun�� si� nieco do ty�u, jego twarz na moment zamar�a, oczy by�y przymkni�te. Potem powieki uchyli�y si� i dwa strumienie wewn�trznego �wiat�a wytrysn�y jej prosto w twarz. Komandos wyszczerzy� z�by w szerokim u�miechu.
- Dlaczego? Bo chc�, �eby� popatrzy�a na siebie. Na to, czego si� obawiasz. Na mi�o��. Na nami�tno��. Na ludzi. Billie popatrzy�a w d� i dostrzeg�a, �e jej brzuch uciska nie to, o czym my�la�a. To jego brzuch... -Aaaaghhh!
Wraz z tym krzykiem wytrysn�a fontanna krwi i szcz�tk�w wn�trzno�ci. Po chwili pojawi� si� doros�y okaz obcego. Niemo�liwe! To by�o fizycznie niemo�liwe! Potw�r u�miechn�� si� do niej , ukazuj�c ostre z�by drapie�cy. Kapa�a z nich �lina i krew. Ruszy� ku niej...
- Wilks!
Billie usiad�a. By�a sama w swej pakamerze. Ca�a by�a zlana potem, a w�osy zlepi�y jej si� od wilgoci. Do licha, to by� sen. Tylko sen! Jednak nie by� to wy��cznie koszmar. Wiedzia�a o tym, to by�a wizja... komunikat. Wszystko widzia�a zbyt wyra�nie i odczuwa�a zbyt g��boko. Byli tutaj. Na statku. Dziewczyna chwyci�a swe ubranie i wybieg�a.
Wilks ci�gle walczy� z programem, kt�ry uruchamia� zewn�trzne kamery. Mia� nadziej�, �e zdo�a powi�kszy� obraz, kiedy zobaczy� Billie. W�o�y�a sw�j kombinezon do po�owy. Ca�a ocieka�a potem. Na statku nie by�o zbyt wiele wody i wszyscy prawdopodobnie ju� cuchn�li. Nawet Bueller, kt�ry mia� tylko imitacj� ludzkich gruczo��w potowych.
- Wilks, oni s� tutaj. Na statku. Z�apa�a go za koszul�.
- Spokojnie, spokojnie - zawo�a�. - Widzia�a� jakiego�? - �ni�a o nich - odezwa� si� Bueller.
Billie odwr�ci�a si� i popatrzy�a na niego, jakby zdradzi� jak�� ich wsp�ln� tajemnic�.
- To nie by� zwyczajny koszmar, Wilks. Czu�am ich. Pami�tasz tego s�oniowatego podr�nika, kt�ry nas uratowa�? Czu�am wtedy, �e nas nienawidzi.
- Tak, kolekcjoner gatunk�w.
- Co� w tym rodzaju. I teraz by�o tak samo. Ci�gle je czuj�. To tak, jakby �wietlny promie� wpada� do mojego m�zgu. Nie potrafi� tego dotkn��, ale to jest we mnie!
Wilks pokr�ci� g�ow�. Ten dzieciak zosta� zbyt mocno okaleczony. Wszyscy zostali w jakim� stopniu zranieni: Stres atakowa� ich ze wszystkich stron. Ale b�dzie pr�bowa� na wszelkie sposoby wydosta� ich z tego lataj�cego grobu.
-S�uchaj, Billie, to nie ma sensu...
- Gdzie jest karabin? Je�eli nie chcesz mi pom�c ich znale��, zrobi� to sama!
Wilks spojrza� na Buellera. Android odwr�ci� wzrok. Sprzeczanie si� ze zdesperowan� kobiet� nie by�o nigdy jego najmocniejsz� stron�. Wilks wiedzia� o tym. Chryste, kobiety czasami zachowuj� si�, jakby nale�a�y do innego gatunku. Nie rozumia� ich.
- Wi�c?
- Dobra. Chcesz bawi� si� w komandosa? To si� pobawimy. Ale to ja wezm� karabin. Mamy tylko jeden i to niepe�ny magazynek. Wsta� i podszed� do szatki, gdzie trzymali karabin. Wyj�� go, a potem wyci�gn�� jeszcze pistolet, kt�ry nosi�, zanim nie u�o�yli si� do hipersnu. Powinien zabra� wi�cej amunicji, a mo�e nawet kilka karabin�w M-41 E. Dobry komandos zawsze gromadzi tyle broni, ile tylko zdo�a, ale tym razem nie starczy�o czasu. Kiedy �pieszysz si� na statek, kt�ry ma uratowa� ci� przed wybuchem j�drowym albo spotkaniem z g�odnym potworem, nie rozgl�dasz si� za amunicj�.
Mia� jeszcze kilka granat�w do wyrzutnika, ale by�y one bezu�yteczne na statku p�dz�cym przez kosmiczn� pustk�. Dziura w pow�oce oznacza�a wtargni�cie pr�ni do wn�trza. Zosta�yby po nich tylko ma�e �liczne kryszta�ki. Tylko szaleniec chcia�by tak sko�czy�. Nawet pociski przeciwpancerne o kalibrze 10 mm by�y problemem, chocia� dziury, jakie mog�y zrobi�, by�y niewielkie. Wstrzelenie specjalnego kleju w strumie� uciekaj�cego powietrza powinno zalepi� takie uszkodzenie pow�oki. Sprawdzi� baterie, a potem stan magazynka na ciek�okrystalicznym wy�wietlaczu. Pozosta�o pi�� �adunk�w. Cholernie ma�o.
"Chwileczk�. Wygl�da na to, �e nie b�d� potrzebne. Dzieciak jest po prostu wystraszony. Obejdziemy statek i przekona si�, �e jeste�my tu sami."
Odwr�ci� si� do Billie.
- Chcesz wzi�� pistolet? Nie przebije pancerza, ale gdyby tak obcy otworzy� paszcz�, to mo�e...
- Daj mi go - przerwa�a mu.
Poda� jej bro� - standardow� wersj� wojskowego pistoletu automatycznego typu Smith. Zabra� go genera�owi na Ziemi, gdy tamten zastrzeli� Blake. Genera� wystrzeli� trzy pociski, potem Wilks jeszcze pi��. Razem osiem. Ten model nie mia� do�adowywacza. By�a to tania wojskowa bro� z magazynkiem na pi�tna�cie naboi. Zosta�o, wi�c siedem, mo�e osiem, je�eli genera� zwyk� trzyma� nab�j w komorze.
-Masz siedem strza��w - powiedzia� do Billie. Sprawdzi�a bro�.
-Potrzebuj� tylko dw�ch - powiedzia�a. Spojrza�a na Buellera i poprawi�a si�: - Trzech.
-No, idziemy znale�� te potwory - powiedzia� Wilks. Bueller, idziesz pobawi� si� z nami?
-Naprawd� my�lisz, �e istnieje jakie� niebezpiecze�stwo?
Wilks zerkn�� w stron� dziewczyny, potem z powrotem na Buellera.
-Szczerze? Nie.
- Wi�c zostan� tutaj i b�d� dalej pracowa� z komputerem. Sier�ant widzia�, jak gniew wr�cz kipi wewn�trz Billie. Gdyby jednak powiedzia�, �e wierzy w obecno�� obcych na statku, to Mitch musia�by p�j�� z nimi, gdy� jest androidem. Pr�bowa�by chroni� dw�jk� prawdziwych ludzi.
-Ruszajmy Billie. Zacisn�a z�by i rzuci�a st�umionym g�osem:
-W porz�dku. Idziemy.
"Do diab�a! - my�la� Wilks. - trzeba by�o to zrobi�. Jak dot�d jest dok�adnie tak, jak przewidywa�em. Zero:' Obszukali prawie ca�y ogromny statek. By� wystarczaj�co du�y, by przegapi� ma�ego psa czy kup� insekt�w. Czasem mo�na przemyci� co� na statek pomimo p�l zabezpieczaj�cych. Niekt�rzy maj� na pok�adzie swych ma�ych ulubie�c�w.
- No i w�a�nie, Billie. Koniec. Nikogo nie ma.
- Co z magazynami na rufie? Wilks opar� karabin o �cian� i podrapa� si� w rami�.
- Nie wejdziemy tam. Zamek kodowy. Skoro my tam nie wejdziemy, nic stamt�d nie wyjdzie.
- Ej�e, Wilks. Widzia�am, co one potrafi�. Ty te� przy tym by�e�.
- Mo�emy zerkn�� na drzwi. Skoro to ci� uszcz�liwi.
- To nie mo�e mnie uszcz�liwi�. Po prostu musz� sprawdzi�. - Wzruszy� ramionami. M�g�by w tym momencie da� jej klapsa. To prawda, nie mia�a lekkiego �ycia. Oboje rodzice zgin�li, zabici przez obcych. Mo�e nawet spotka�o ich najgorsze i zostali zamienieni na pokarm dla poczwarek. Lata, kt�re dziewczyna sp�dzi�a w szpitalu psychiatrycznym na Ziemi, te� pozostawi�y �lady. I ca�e to g�wno ci�gle w niej siedzia�o.
Korytarz prowadz�cy do rufowych magazyn�w by� w�ski i s�abo o�wietlony. Wilks dostrzeg� jednak, �e w�az prowadz�cy do wn�trza by� zamkni�ty, a czerwone �wiate�ko zamka informowa�o, �e wszystko dzia�a. Jak wszystkie inne wewn�trzne drzwi w�az by� hermetyczny i zabezpieczony na wypadek nag�ej dekompresji - standardowa duralowa p�yta, sze�cio lub siedmiocentymetrowej grubo�ci. Nawet obcy mia�by k�opoty z przedarciem si� przez ni�.
- Puk, puk - odezwa� si� Wilks. - Czy jest kto� w domu? Zatrzymali si� na chwil� przed wej�ciem do magazynu.
- Przykro mi, Billie, ale polowanie sko�czone. - Co to za zapach? - spyta�a nagle.
Wilks poci�gn�� nosem. Co� si� pali�o. �mierdzia�o jakby... jak topi�ca si� izolacja przewodu. Kr�tkie spi�cie? �atwo mog�o powsta�, bior�c pod uwag� spos�b, w jaki zbudowano ten statek.
- Zapach jest tutaj silniejszy - odezwa�a si� Billie i wskaza�a w stron�, z kt�rej przed chwil� przyszli. - Lepiej sprawdzi�... Leniwa smuga dymu pe�z�a wzd�u� korytarza jak gruby w�� sun�cy nad pod�og�.
- Lepiej �ap za ga�nic� - poradzi� Wilks. Billie zdj�a jedn� z nich ze �ciany.
Nagle doszed� ich d�wi�k metalicznego zgrzytu, a potem ryk alarmu. Piana z sufitowych przeciwpo�arowych spryskiwaczy pojawi�a si� tu� przed nimi. Szybko zbli�a�a si� w ich kierunku.
- Cholera! - wykrzykn�� komandos.
Bueller zobaczy� na monitorze b�ysk alarmu i napis: PO�AR. Na pok�adzie nie by�o komunikator�w. Nie m�g� porozumie� si� z Wilksem i Billie. Przy pomocy r�k wyczo�ga� si� ze swego w�zka i zacz�� "i��" tak szybko, jak tylko potrafi�. Zadziwiaj�ce, do czego jest zdolny cz�owiek, kiedy �pieszy si� na um�wione spotkanie i jednocze�nie wie, �e ju� jest sp�niony.
Piana przesta�a p�yn��, a w sekund� p�niej umilk� d�wi�k alarmu. Wilks odetchn��. Oznacza�o to, �e ogie� zosta� ugaszony. Mo�e by� to fa�szywy alarm, bo w korytarzu nie czu� by�o podwy�szonej temperatury.
-Zosta� tutaj. Sprawdz� to.
- Odpieprz si�. B�d� os�ania� twoj� dup�. Musia� si� u�miechn��.
- Dobra. Uwa�aj, pod�oga jest �liska.
Szli obok siebie w stron� rufy. Ju� po kilku metrach odnale�li �r�d�o dymu. Nadtopiony kabel, kt�ry jeszcze troch� dymi�, chocia� by� prawie ca�kowicie pokryty pian�.
- Wilks.
Odwr�ci� si� i zobaczy� to, co chcia�a mu pokaza� Billie. W �cianie pomi�dzy korytarzem a magazynem zia�a dziura. Mia�a stopione, postrz�pione brzegi i by�a wystarczaj�co du�a by m�g� przez ni� przej�� cz�owiek. Otw�r by� wypalony kwasem.
- O, kurwa - j�kn�� Wilks.
- No w�a�nie - Billie skin�a g�ow�.
3.
Billie rzuci�a na ziemi� ga�nic� i wyci�gn�a z kieszeni pistolet. Zacisn�a r�koje�� w obu d�oniach, kt�re nagle sta�y si� mokre i spocone. Strach zamieni� jej wn�trzno�ci w lodowat� bry��. Chcia�a uciec i ukry� si� gdzie�, ale nie by�o gdzie.
- Mia�a� racj� - odezwa� si� Wilks. - To ja si� myli�em. Mi�kko jak kot podszed� do dziury i zbada� j�, staraj�c si� nie dotyka� brzeg�w.
- Ostro�nie - powiedzia� do dziewczyny.
Przeszli przez otw�r w �cianie. Pomieszczenie by�o ciemne, a lekka po�wiata padaj�ca z korytarza by�a jedynym �r�d�em �wiat�a. Nie, by�y jeszcze male�kie punkciki �wiec�cych diod...
Sier�ant odnalaz� tablic� kontroln� i popatrzy� na cyfry, kt�re wy�wietla�a.
Jezusie!
Billie pokiwa�a tylko g�ow�. Usta mia�a zbyt wyschni�te, �eby przem�wi�.
Na pod�odze le�a� obcy. Pod�oga wok� niego by�a cz�ciowo prze�arta jego krwi� - kwasem tak mocnym, �e trudno w to by�o uwierzy�. Jedna z teorii, kt�r� us�ysza�a Billie z nagranych komunikat�w, g�osi�a, �e w�a�nie z powodu swej krwi mi�so potwor�w ma tak nieprzyjemny smak. To brzmia�o naprawd� okropnie. Jakie stworzenie mog�o zjada� takie monstra?
Obok obcego sta�y urz�dzenia, kt�re zdawa�y si� by� g��wnym �adunkiem w tym magazynie: cztery komory do hipersnu. Ka�da kry�a jeszcze niedawno jednego cz�owieka.
Z tych resztek, kt�re pozosta�y, nie z�o�y�oby si� nawet pojedynczej osoby. Pokrywy kom�r by�y potrzaskane i zbryzgane krwi�, bez w�tpienia ludzk� krwi�, kt�ra ju� dawno zasch�a.
Billie chcia�o si� wymiotowa�. Z trudem zdo�a�a zapanowa� nad sob�.
Wilks bada� pulpit sterowniczy jednej z kom�r. Po chwili odwr�ci� si� do dziewczyny, kt�ra bez przerwy rozgl�da�a si� woko�o, oczekuj�c nag�ego ataku bestii.
Ta czw�rka tu podr�owa�a - powiedzia�. - Byli g��boko zamro�eni, ale �ywi. Prawdopodobnie wiedziano, �e s� zainfekowani, i kto� pomy�la�, �e w ten spos�b mo�na powstrzyma� wzrost poczwarek. Wygl�da na to, �e si� pomyli�.
Dlaczego? Dlaczego kto� to zrobi�? Komandos pokr�ci� g�ow�.
Nie mam poj�cia - rozejrza� si� uwa�nie dooko�a. - Polityku. Mo�e jaki� zysk. P�niej b�dziemy prowadzi� takie akademickie dyskusje. Prawdopodobnie by�a tu czw�rka obcych. jeden zosta� zabity, a jego krew u�yta do wytopienia dziury, �eby pozostali mogli st�d wyj��. Ta tr�jka najwyra�niej sko�czy�a �niadanie i teraz posz�a szuka� obiadu.
Wilks wskaza� luf� karabinu na prawie ca�kowicie zjedzone zw�oki.
- Mitch!
- Nie b�j si� o Buellera. One nie znosz� nawet zapachu android�w. Przekonali�my si� o tym na ich planecie.
- Ale gdy go znajd�, zabij� go.
Pewnie tak. I nas tak�e. Musia�y st�d wyj�� kr�tko przed tym, jak nadeszli�my. Kwas uruchomi� system przeciwpo�arowy. Idziemy. Musimy wr�ci� do przedniej cz�ci statku i zabarykadowa� si� tam.
Co� zaskroba�o za ich plecami.
- Wilks...
- S�ysza�em.
Odwr�ci� si� i podni�s� karabin. Uruchomi� laser celownika. Male�ka czerwona plamka zata�czy�a w odleg�ym k�cie. Co� sykn�o.
- Biblie...
Obcy pojawi� si� w kr�gu md�ego �wiat�a. By� wysoki na trzy metry i b�yszcz�co czarny. Je�eli monstrum mia�o oczy, to by�y one ukryte. Jakichkolwiek jednak u�ywa�o zmys��w, wiedzia�o, �e s� tutaj ludzie. Zewn�trzne szcz�ki potwora rozwar�y si� i g�sta ma� zacz�a s�czy� si� z ostrych jak ig�y z�b�w o grubo�ci palca. Spiczasto zako�czony ogon porusza� si� na boki jak u kota na chwil� przed skokiem.
- Wilks!
- Mam go.
Komandos podni�s� powoli karabin do ramienia. Billie zobaczy�a, jak czerwona plamka laserowego promienia przesuwa si� z piersi bestii w g�r�. Czerwona zorza zamigota�a na wyszczerzonych z�bach.
Obcy jeszcze szerzej otworzy� paszcz�. Czerwone �wiate�ko znikn�o.
- �egnaj, skurwysynu - powiedzia� Wilks.
Wystrza� karabinu w pustej przestrzeni magazynu zabrzmia� jak grzmot. D�wi�k odbi� si� od twardych �cian i na chwil� og�uszy� dziewczyn�. Bestia upad�a. Mo�na by�o dojrze�, �e czubek jej g�owy, jakie� dziesi�� centymetr�w powy�ej g�rnej szcz�ki, jest otwarty jak puszka. Ma�e kawa�ki pancerza posypa�y si� na boki. Cienki strumie� ��tawego p�ynu s�czy� si� na pod�og�.
- Trafi�e� go! - wykrzykn�a.
W�az zacz�� dymi�, gdy dotar�a do niego krew potwora. Coraz wi�cej �r�cego p�ynu wydostawa�o si� z roz�upanej czaszki obcego.
-Wychodzimy, Billie, pr�dko! To jest ci�nieniowy w�az, kt�ry prowadzi do komory pomi�dzy magazynem a pow�ok� zewn�trzn�! Gdy to g�wno prze�re si� przez zewn�trzny...
Nie musia� m�wi� wi�cej. Billie skoczy�a ku dziurze w �cianie i wypad�a na zewn�trz. Wilks dos�ownie depta� jej po pi�tach.
- Szybciej, szybciej!
Alarm przeciwpo�arowy ponownie wype�ni� ostrym d�wi�kiem korytarz. Piana zacz�a lecie� z sufitu tu� za ich plecami. Biegli, �lizgaj�c si� na resztkach pozosta�ych z poprzedniego alarmu.
Ruszajmy si�. Musimy dotrze� do tamtego w�azu! Billie wyprzedza�a Wilksa o jakie� dwa metry, kiedy w��czy� si� nast�pny alarm. By�o to ostrze�enie przed dekompresj�. Pi�� metr�w przed nimi zacz�y zamyka� si� awaryjne drzwi si�gaj�ce od sufitu do pod�ogi. Czerwone �wiat�o miga�o w szale�czym tempie. Je�eli co� nie zatka dziury w pow�oce statku, ca�e powietrze po tej stronie drzwi zostanie wyssane przez pr�ni�. Nikt, kto tu pozostanie nie zdo�a prze�y�. Udusi si�.
Billie dopad�a zamykaj�cych si� drzwi i po�o�y�a si� na pod�odze. Czo�ga�a si� pod drzwiami, czuj�c, jak kaleczy sobie d�onie i kolana. Ale przesz�a! Odtoczy�a si� na bok. Zrozumia�a, �e Wilks nie zdo�a zrobi� tego co ona.
Jednak spr�bowa�. Rozci�gn�� si� na pod�odze i wcisn�� pod drzwi, kt�re opada�y nieub�aganie. Dziewczyna ujrza�a, �e wciskaj� si� w jego cia�o.
- Aaach! - zawy� z b�lu.
- Cholera! - rykn�a i podbieg�a na czworakach do drzwi. Musia�a co� pod nie wetkn��. Wsadzi� co� pod t� przekl�t� p�yt�! Mo�e ga�nic�, cokolwiek! Nie by�o czasu si� zastanawia�. Za sekund� Wilks b�dzie mia� z�amany kr�gos�up...
Bro�. Ci�gle mia�a pistolet. Wyci�gn�a go i spr�bowa�a wcisn�� pod drzwi. Prawie pasowa�.
- Wypu�� powietrze! - krzykn�a.
Wilks nie widzia�, co ona robi, ale zrobi� to, co mu kaza�a. Wpycha�a bro� z ca�ych si� i w ko�cu lufa wesz�a pod doln� kraw�d� p�yty. Kiedy Wilks wypu�ci� powietrze, da�o jej to p� centymetra. Ty� r�koje�ci opar� si� o pod�og� i nagle twardy metal broni zacz�� trzeszcze�. Zaraz p�knie!
Billie z�apa�a Wilksa za nadgarstki i poci�gn�a. - Dalej, Wilks, pchaj.
Cienki materia� jego spodni rozdar� si�. Brzeg p�yty zdziera� cia�o z po�ladk�w, kaleczy� mi�nie, ale komandos powoli si� przesuwa�.
Pistolet wyda� d�wi�k jak gw�d� wbijany w mokre drewno. W tym momencie Wilks przesuwa� pod drzwiami uda. Billie zapar�a si� pi�tami o pod�og�, odchyli�a do ty�u, a sier�ant czo�ga� si� w jej stron� i przepycha� swe cia�o w szale�czym po�piechu. Jego stopy wy�lizn�y si� ze zmniejszaj�cej si� szpary dok�adnie w momencie, gdy pistolet p�k� jak drut z krystalicznej stali, a on sam pad� wprost na Billie. Co� ostrego uderzy�o dziewczyn� tu� pod okiem. Wilks ci�gle le�a� na niej, kiedy drzwi zamkn�y si� ca�kowicie.
Billie czu�a, jak napi�te mi�nie plec�w le��cego na niej m�czyzny odpr�aj� si� pod dotkni�ciem jej d�oni. Le�eli tak przez nast�pne kilka sekund. Potem Wilks wzi�� g��boki oddech i stoczy� si� z dziewczyny. Po�o�y� si� na plecach obok niej.
- Dzi�kuj� - odezwa� si� po chwili. Billie pr�bowa�a uspokoi� oddech.
- Nie ma sprawy. Zwykle nie posuwam si� tak daleko na pierwszej randce.
Wilks pokr�ci� g�ow�. Na ustach pojawi� mu si� ni to u�miech, ni to bolesny grymas. Kiedy rozleg� si� alarm, Bueller by� w po�owie drogi na ruf�. Nie porusza� si� zbyt szybko przy pomocy r�k, ale d�wi�k syren wyzwoli� w nim dodatkowe si�y. Billie i Wilks byli w niebezpiecze�stwie! Musi ich uratowa�. Szczeg�lnie Billie.
Wilks dostrzeg� Mitcha wlek�cego si� w ich kierunku. Bueller by� wr�cz karykatur� cz�owieka uci�tego w pasie. Z tego szczeg�lnego k�ta widzenia wygl�da�, jakby wynurza� si� z pod�ogi.
- Billie! Wilks!
- Wszystko w porz�dku - odezwa� si� Wilks. - Po prostu kolejny dzie� wakacji na statku kosmicznym.
Wyci�gn�� r�k�.
Bueller przechyli� si� na jedn� stron�. Ca�y sw�j ci�ar opiera� teraz na palcach lewej d�oni. Praw� r�k� wyci�gn�� w g�r� i dw�jka m�czyzn z��czy�a si� w mocnym u�cisku. Po chwili sier�ant wywindowa� Mitcha na plecy.
- Billie...?
- Mieli�my towarzystwo - powiedzia�a dziewczyna. - Mo�e nast�pnym razem b�dziecie mnie s�ucha�.
Po powrocie do pokoju komputer�w Wilks uruchomi� wewn�trzne kamery i zacz�� przeszukiwa� statek. Sprz�t nie by� zbyt wyrafinowany, po prostu tanie urz�dzenia produkowane w Kambod�y. Ziemskie przepisy wymaga�y instalowania kamer na wszystkich statkach, nawet tych kierowanych przez roboty, i w tym momencie Wilks by� zadowolony z tych zarz�dze�. Kamery nie posiada�y wykrywaczy ruchu ani czujnik�w podczerwieni, ale zawsze lepsze to ni� nic.
To Bueller siedzia� przymocowany do fotela operatora. Jego reakcje by�y szybsze i lepiej zna� system komputerowy.
- S�dzimy, �e pozosta�a jeszcze dw�jka obcych - powie
dzia�a Billie. Opiera�a si� o ty� fotela, na kt�rym siedzia� Wilks, i wpatrywa�a w monitory. Sier�ant uparcie przeszukiwa� wszystkie pomieszczenia statku.
Niczego nie zobaczyli w g��wnym korytarzu. - Jak dostali si� na pok�ad?
- Kto� za�adowa� czw�rk� ludzi do kom�r hipersnu. Wszyscy byli nosicielami poczwarek - odpowiedzia� Wilks.- �rodkowe �adownie r�wnie� by�y czyste.
- Dlaczego to zrobiono?
- Niez�e pytanie. Zabij mnie, je�eli wiem. - O, do diab�a - zawo�a� nagle.
- Dobrze si� czujesz? - spyta�a Billie.
- Skurcz mi�ni na karku. Nie zamierzam w ci�gu najbli�szych dni bra� udzia�u w �adnych biegach - popatrzy� na Buellera. - Gdyby Billie mi nie pomog�a, sta�bym si� twoim bli�niaczym bratem. W�az przeci��by mnie na p�.
Nadal nie by�o wida� �adnych potwor�w.
Wilks przywo�a� na ekran kolejny obraz. Tym razem by�a to kuchnia. Nikogo.
- No w�a�nie - rozz�o�ci� si� Wilks. - Te oszcz�dne skurwysyny zainstalowa�y tylko tyle kamer, ile wymagaj� przepisy. Poza nimi jeste�my �lepi.
Nikt nie odzywa� si� przez kilka sekund.
- Mog� wam zapewni� dodatkowe oczy - nagle odezwa� si� Bueller.
Sier�ant odwr�ci� si� raptownie. B�l wkr�ci� mu si� w kr�gos�up i przenikn�� a� do st�p. Wilks zagryz� wargi.
- O czym ty gadasz? Nigdzie nie p�jdziesz.
- Nie, w mojej sytuacji nie by�oby to mo�liwe. Ale jest tu kilka samobie�nych robot�w na baterie. Je�eli przymocujemy kamer� na jednym z nich, mo�emy przeprowadzi� dodatkowe poszukiwania.
Wilks zdoby� si� na u�miech.
- Wspaniale, Bueller. A ja my�la�em, �e macie m�zgi w dupach. No, to zabierajmy si� do roboty.
Przygotowanie urz�dzenia zaj�o Mitchowi kilka godzin, ale kiedy sko�czy�, mieli do dyspozycji ruchom� kamer�. Billie nie bardzo wiedzia�a, co zrobi�, gdy odnajd� obcych, ale wyobra�a�a sobie, �e lepiej wiedzie�, gdzie tamci s�. Ci�gle jeszcze mieli cztery naboje w karabinie.
Robot razem � kamer� by� tak du�y jak �redniej wielko�ci pies. Ca�o�� porusza�a si� na sze�ciu silikonowych k�kach i potrafi�a wej�� wsz�dzie tam, gdzie m�g� wej�� cz�owiek.
- Dobra, smyku - powiedzia� Wilks - biegnij i odszukaj nam te brzydkie potwory.
Min�y prawie dwie godziny, zanim wytropili obcych. Byli na suficie w korytarzu, w �rodkowej cz�ci statku. Gdyby Wilks nie wiedzia�, �e potrafi� to zrobi�, nie zauwa�y�by ich. Jednak by� jednym z tych, kt�rzy widzieli, jak bestie chodz� po �cianach we wn�trzu swych kopc�w. Potwory nie porusza�y si� i dla niewprawnego oka mog�y uchodzi� za dziwn� rze�b� stworzon� przez nowoczesnego artyst�.
- S� tam - odezwa� si� sier�ant.
Billie pochyli�a si� do przodu, by lepiej widzie�.
- Co teraz? - spyta�a.
- Oczekuj� propozycji.
- Mog� wzi�� karabin - zacz�� Mitch. - Je�eli tylko zdo�am zbli�y� si� do... .
- Nie - przerwa�a Billie. - Potrafisz tak zrobi�, �eby robot ha�asowa�?
Wilks i Mitch popatrzyli uwa�nie na ni�.
- Zwabimy ich do luku - t�umaczy�a dziewczyna - a gdy si� tam znajd�...
- Tak - Wilks zrozumia�, co mia�a na my�li. - Mo�emy wyrzuci� je w pr�ni�. Mo�e si� uda.
- Macie lepszy pomys�?
Mitch i Wilks spojrzeli po sobie. Pokr�cili g�owami. - Wi�c zr�bmy to.
Bueller by� dobry w kierowaniu robotem. Przesun�� go przez wewn�trzny w�az do luku wyj�ciowego i zacz�� uderza� robotem o �cian�. Nie s�yszeli d�wi�ku, ale musia�o by� to ca�kiem niez�e dudnienie.
- Przesu� go w pobli�e zewn�trznego w�azu - zaproponowa�a Billie.
Bueller zrobi� tak, jak powiedzia�a. Skierowa� kamer� w stron� otwartej klapy wiod�cej do wn�trza statku. Po nieca�ej minucie dw�jka obcych pojawi�a si� w polu widzenia.
- Zach�� je do ataku - powiedzia� Wilk�.
Robot zacz�� porusza� si� w prz�d i w ty� tu� przed klap� wiod�c� w pustk� kosmosu.
- Prawdopodobnie wiedz�, �e to jest niejadalne. - S� wewn�trz - zauwa�y�a Billie.
- Zamknij ten pieprzony w�az - powiedzia� Wilks.
Mitch przerwa� zabaw� z robotem i przycisn�� guzik zamykaj�cy wewn�trzny w�az. Zanim obcy zd��yli zareagowa�, ponownie uruchomi� robota i pchn�� go wprost na dw�jk� potwor�w. Ma�a maszyna wbi�a si� w nog� jednego z nich.
Obraz zata�czy� dziko, gdy obcy kopn�� robota.
- Chwytajcie si� czegokolwiek. Wy��czam grawitacj�!
Wilks poczu� znajomy ucisk w �o��dku. M�zg powiedzia� cia�u, �e spada w d� i mo�e si� roztrzaska�.
- Wysadzaj zewn�trzn� klap�!
Bueller nacisn�� guzik. Statek zako�ysa� si�. - Mamy tam jak�� kamer�? - zapyta�a Billie.
D�o� Mitcha kontynuowa�a sw�j taniec po klawiaturze, palce przebiega�y klawisze jak szalone. Pojawi� si� obraz.
- To kamera na zewn�trz statku - oznajmi�. - Przekr�cam... Tam, tam jest jeden!
Zatrzyma� obraz. Jeden z obcych odlatywa� w przestrze�. Odlatywa� ze swego sanktuarium i b�dzie podr�owa� w pustce przez miliony, mo�e miliardy kilometr�w. Tak to sobie wyobra�a� Wilks.
- Gdzie jest drugi?
- Nie widz� go - odpowiedzia� Bueller - ale mam podgl�d do wn�trza luku.
Nacisn�� kilka klawiszy. Luk by� pusty.
- Wspaniale! - powiedzia� Wilks. - Hasta la vista, skurwysyny! - odwr�ci� si� do Billie. - Jeszcze jeden punkt dla dobrych ch�opc�w, dzieciaku.
W zerowej grawitacji w�osy dziewczyny p�ywa�y w powietrzu we wszystkich kierunkach. Zamkn�a oczy i kiwn�a g�ow�.
Bueller w��czy� grawitacj� i w�osy opad�y... Nagle co� zacz�o wali� w pow�ok� statku.
4.
Dudnienie wywo�uj�ce wibracj� statku zmieni�o si� w odg�os skrobania. Jakby pazury giganta drapa�y o metal.
- Brzmi to, jakby jaki� kot chcia� wej�� do �rodka - powiedzia� Wilks. - Dopadn� go.
Spr�bowa� wsta�. Niewidzialny mistrz karate wbi� stalow� pi�� w krzy� komandosa. Skurcz i przenikliwy b�l zmusi�y go do pozostania w bezruchu. Ka�da zmiana po�o�enia by�a niewskazana. Po chwili opad� ci�ko na fotel. Ten ruch r�wnie� wiele go kosztowa�.
- A mo�e i nie - wydusi� przez zaci�ni�te z�by. - Tamten pewnie zapomnia� si� wysika� i teraz chce wr�ci�.
- Ja p�jd� - odezwa� si� Bueller.
- Chwileczk� - wtr�ci�a si� Billie. - Dlaczego ktokolwiek ma co� robi�? Obcy jest na zewn�trz. Nie ma powietrza, zamarznie i zginie!
Wilks pokr�ci� g�ow�. Zabola�o go.
- To nie jest cz�owiek, Billie. Nie wiemy, w jaki spos�b magazynuje tlen i energi�. Jednak mo�e prze�y� w tamtych warunkach przez d�ugi czas. Ka�de z nas by�oby ju� tylko wspomnieniem.
- Wi�c co? Zostawmy go. Niech tam zdycha powoli. Bueller podni�s� g�ow�.
- Billie, to nie jest statek wojskowy. Nie ma opancerzenia. Na zewn�trz znajduj� si� elementy, kt�re mog� zosta� uszkodzone. Przewody grzewcze albo hydrauliczne s� zabezpieczone przeciwko tarciu atmosfery i py�u kosmicznego, a nie przeciw temu co, robi ta bestia.
- O czym ty m�wisz?
- Wsadzi palec w nieodpowiednie miejsce, walnie w co� wa�nego, albo rozerwie jak�� instalacje i zniszczy statek - doda� Wilks.
- Nie wierz�.
- Zaufaj moim s�owom, dziecko. Cz�owiek w pr�niowym ubraniu z p�kilogramowym m�otkiem w r�ce m�g�by to zrobi�. I nawet by si� nie spoci�, wysy�aj�c nas do wieczno�ci.
Billie z zaambarasowaniem pokr�ci�a g�ow�.
- Cudownie. Po prostu wspaniale.
- Mamy par� skafandr�w pr�niowych - odezwa� si� Buller. - Z p�powin�. Zobacz�, czy uda mi si� kt�ry� za�o�y�.
Billie patrzy�a na niego uwa�nie, gdy m�wi�. Potem wzi�a g��boki wdech.
Wilks wiedzia� na co si� zanosi.
- Nie - powiedzia�a dziewczyna. - Ja p�jd�.
- Billie... - zacz�� Mitch.
- Skafander jest wyposa�ony w buty magnetyczne - m�wi�a patrz�c Bullerowi prosto w oczy. - Nie myl� si�, prawda?
- No tak, ale...
- Wi�c jak zamierzasz porusza� si� i jednocze�nie nie�� karabin, Mitch? B�dziesz trzyma� go w z�bach, a buty za�o�ysz na r�ce? Wilkis nie zdo�a wyj�� na zewn�trz, ty w �aden spos�b nie zdo�asz tego zrobi�. Pozostaj� ja.
Wilks i Buller wymienili spojrzenia.
- Sam siebie nienawidz� - powiedzia� komandos - ale ona ma racj�.
Billie rozebra�a si� do kr�tkiej koszulki i majtek. Luk wyj�ciowy by� wych�odzony, skafander za� zakurzony i cuchn�cy. Wesz�a do dolnej jego cz�ci i podci�gn�a nogawki. Mro�ne dotkni�cie skafandra wywo�a�o dreszcze. Czu�a si�, jakby co� usi�owa�o zamieni� j� w sopel lodu. Wilks t�umaczy� jej z tuzin razy, jak ma ubiera� ten str�j, jak sprawdzi� szczelno�� i upewni� si�, �e wszystko jest w porz�dku. Gdyby m�g� si� porusza�, z pewno�ci� sam by wszystko sprawdzi�. Z drugiej strony, gdyby m�g� chodzi�, to w�a�nie on wyszed�by na zewn�trz.
Skafander mia� komunikator i g�os Wilksa rozleg� si� natychmiast, gdy tylko za�o�y�a he�m.
- S�uchaj, dzieciaku. Nie b�dziemy ci mogli zbyt wiele pom�c tam, na zewn�trz. Wewn�trzne kamery zamarz�yby, a to g�wno z tamtej strony nie nadaje si� do niczego. Mo�e uda si� uruchomi� sensory dalekiego zasi�gu i skierowa� je na ciebie, ale nawet wtedy musisz polega� na sobie.
- Chcesz zobaczy�, jak mnie zjada ten potw�r?
- Billie... - w komunikatorze odezwa� si� g�os Mitcha.
- To tylko �art, Mitch. Nie obawiaj si�. Znajd� t� besti� i zastrzel� j�. Mam jeszcze cztery �adunki. Powinny wystarczy�.
Chcia�aby czu� si� tak odwa�n�, jak usi�owa�a im wm�wi�. Przewaga by�a po jej stronie. Wiedzia�a, co ma robi�, mia�a karabin, kt�ry potrafi� zniszczy� potwora. By�a te� inteligentniejsza, sprytniejsza ni� on. Obcy byli jak wielkie mr�wki czy pszczo�y. Okrutne, �miertelnie niebezpieczne, ale g�upie. Wszyscy to potwierdzali. Niezmordowane - tak, sprytne - nie. Sztuczna grawitacja istnia�a tylko wewn�trz statku. Po tamtej stronie luku jej nie by�o. Trzeba by� bardzo ostro�nym, �eby nie odlecie� w pustk� kosmosu. Billie b�dzie mog�a chodzi� po powierzchni statku, u�ywaj�c swych magnetycznych but�w; obcy musi trzyma� si� czego�. No i nie spodziewa si� jej.
- W porz�dku, jestem ubrana. Powietrze jest dostarczane prawid�owo, ciep�o i inne zabezpieczenia dzia�aj�, je�li wierzy� zielonym �wiate�kom obok mojego policzka. Zamierzam zamkn�� wewn�trzny w�az i usun�� powietrze z luku.
- Jeste� pewna, �e chcesz wyj��? - spyta� Wilks.
- Tak, Mamusiu.
- Billie. Uwa�aj na siebie - to by� g�os Mitcha.
W jego g�osie us�ysza�a mi�o��. Zastanowi�o j� to. Pokiwa�a g�ow�, chocia� wiedzia�a, �e jej nie widzi.
- Nie obawiaj si�. Mam zamiar by� naprawd� ostro�na.
Pompy zacz�y pracowa�. Ci�ki skafander nad�� si� od wewn�trznego ci�nienia, gdy tylko luk zosta� opr�niony z powietrza. Na Boga! Billie czu�a si�, jak gdyby siedzia�a we wn�trzu grubego balonu. Mog�a porusza� r�kami i nogami, ale nie by�o to �atwe. Karabin mia� specjalny uchwyt, dzi�ki kt�remu mog�a swobodnie naciska� spust mimo grubych r�kawic. Upewni�a si� �e prze��cznik ognia jest ustawiony na pojedyncze strza�y. Wy�wietlacz stanu magazynka pokazywa� cyfr� 4, kt�ra jarzy�a si� czerwonym, jaskrawym �wiat�em. Cztery strza�y powinny wystarczy�.
Inne czerwone �wiat�o zwr�ci�o jej uwag�. Oznacza�o, �e ci�nienie wewn�trz luku jest praktycznie r�wne zeru. Billie prze�kn�a �lin�. Gard�o mia�a wyschni�te na wi�r.
- Jestem gotowa do otwarcia zewn�trznej klapy - powiedzia�a.
- Przyj��em. Ruszaj.
W�az si� otworzy�. Gwiazdy by�y jaskrawymi punkcikami na �miertelnie czarnej kurtynie przestrzeni. Lokalne s�o�ce �wieci�o po przeciwnej stronie statku. Billie ruszy�a ku wyj�ciu. Wychyli�a si� na zewn�trz i rozejrza�a si� na wszystkie strony. �wiat�a zewn�trzne �wieci�y si� i w ich nik�ym blasku natychmiast zobaczy�a, �e najbli�sze otoczenie wyj�cia jest puste. Powietrze, kt�re uciek�o ze statku, zamarz�o i uno