16487
Szczegóły |
Tytuł |
16487 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
16487 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 16487 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
16487 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Sharon Sala
Misja specjalna
Toronto · Nowy Jork · Londyn Amsterdam · Ateny · Budapeszt · Hamburg Madryt · Mediolan · Paryż Sydney · Sztokholm · Tokio · Warszawa
Prolog
Waszyngton, D.C., 4 lipca 2000 Amerykańskie flagi nad głową wysokiego mężczyzny łopotały wesoło w lipcowym wietrze niczym barwne świadectwa wdzięczności narodu za poświęcenie niezliczonych żołnierzy, którzy przez wieki bronili wolności tego kraju. Jednak mężczyzna stojący przed czarną, wypolerowaną płytą pomnika bohaterów wojny wietnamskiej daleki był od tego, by w tej chwili odczuwać wdzięczność. Nie zważał też na to, że płatki róży, którą trzymał w ręku, zdążyły już przywiędnąć. Człowieka, dla którego przeznaczona była ta róża, nie obchodziły już żadne sprawy tego świata. Mężczyzna nie po raz pierwszy był w tym miejscu w dniu urodzin narodu, toteż nie dziwił go zgromadzony tłum. Jednak gdy przedzierał się przezeń, uderzyła go cisza, niezwykła przy tak wielkiej liczbie ludzi.
6
Sh aro n Sal a Widok pomnika głęboko go poruszał. Czarna,
gładka płaszczyzna polerowanego kamienia z wyrytymi nazwiskami poległych wydawała się ciągnąć w nieskończoność. Były to nazwiska ojców i synów, braci i wujków, przyjaciół i sąsiadów, którzy oddali życie dla kraju. Zatrzymał wzrok na lśniącej powierzchni i serce mu się ścisnęło. To było gdzieś tutaj, w połowie długości i w jednej trzeciej wysokości płyty. Wyminął drobną, przygarbioną kobietę, a potem przeszedł przed parą młodych ludzi z dwójką dzieci i zatrzymał wzrok na napisach. Im dalej szedł, tym mocniej biło mu serce. Nagle zamarł. To było to nazwisko: Frank Wilson. Przesunął po literach palcem, czując, jak do oczu napływają mu łzy. Przy ostatniej literze już prawie nic nie widział. Zacisnął zęby, upuścił różę u podstawy pomnika i odwrócił się. W tej chwili wiatr przybrał na sile i flagi załopotały mocniej. Wiatr przeczesał włosy mężczyzny, ujawniając w nich siwe pasma. Przymrużył oczy, nałożył przeciwsłoneczne okulary i poszedł w stronę wielkiego trawnika. Łopot flag mieszał się w jego umyśle ze wspomnieniami. Słyszał kanonadę karabinów maszynowych, łoskot lądujących helikopterów, na nowo poczuł cały koszmar Wietnamu. Sajgon, 1974 Deszcz padał z krótkimi przerwami przez cały dzień i ubranie stojącej na rogu dziewczyny przylepiło się do jej ciała tak, że wyglądała jakby była naga.
M i sj a sp ec j al n a 7
Na widok trzech amerykańskich żołnierzy zbliżających się ulicą podłożyła dłonie pod piersi i uniosła je zachęcająco. Hej, chcecie zabawy? Dobry seks... mocny seks... pięć dolar. Szeregowy Joseph Barone z Brooklynu w Nowym Jorku gwizdnął pod nosem i trącił łokciem kolegę. Uuu, Davie, popatrz tylko na nią. Nie masz ochoty spróbować? Pragnienie fizycznej ulgi w cieple kobiecych ramion było silne, ale David Wilson widział, że pod warstwą makijażu i pod obcisłym ubraniem kryje się dziecko, i ogarnęło go współczucie. Nie tylko on czuł się tutaj jak ryba wyjęta z wody. Dziewczyna radziła sobie, jak mogła, próbując przetrwać w oszalałym świecie. Nie byłby w stanie pogarszać jeszcze piekła, w jakim się znalazła. Ale nie przyznał się głośno do tego, że na myśl o seksie z czternastoletnią prostytutką zbiera mu się na mdłości, tylko rzucił ironicznie, przeciągając słowa: Czego spróbować? Tego śmiecia? Joe Barone zaśmiał się i klepnął go w plecy. Mały, gra może być warta świeczki. David jeszcze raz spojrzał na dziewczynę i potrząsnął głową. Nie. Ale jeśli ty i Pete macie ochotę, to nie krępujcie się. Spotkamy się w barakach. Obydwaj jego towarzysze obrócili się na pięcie i podeszli do dziewczyny, zanim jakiś inny żołnierz zdążył ich uprzedzić. David wepchnął ręce w kieszenie i szedł dalej zatłoczonym chodnikiem. Jakiś
8 Sh aro n Sal a
starzec siedział na ziemi ze skrzyżowanymi nogami, wyśpiewując monotonną litanię, która miała przyciągnąć klientów do jego towarów, i wymachując nad głową trzymaną w ręku oskubaną kurą. David wyminął go i zmarszczył nos, zastanawiając się, od jak dawna starzec próbuje sprzedać to truchło. Skręcił za róg, w stronę baraków, i usłyszał znajomy śmiech. Poznałby ten śmiech na końcu świata. Gdzieś tu był jego brat Frank. Rozejrzał się na wszystkie strony, przebiegając wzrokiem twarze przechodniów. Towarzystwo Franka mogło mu zapewnić udane popołudnie. Brat był od niego starszy o cztery lata. To właśnie z jego powodu David znalazł się w Wietnamie. Skłamał, podając swój wiek komisji poborowej. Dodanie sobie lat było proste. Zdziwił się bardzo, ale również i ucieszył, gdy obydwaj wylądowali w tej samej kompanii. Frank był dla niego nie tylko starszym bratem: również kimś w rodzaju ojca, towarzyszem zabaw, a w chwilach, gdy sam nie spuszczał lania młodszemu braciszkowi, również i swego rodzaju ochroniarzem w nieciekawej dzielnicy, gdzie się wychowywali. Tłum rozstąpił się, by przepuścić jakiegoś mężczyznę z wózkiem, i David dostrzegł w pewnej odległości od siebie twarz Franka. Ale jego brat nie był sam. Zatrzymał się i przyjrzał z ciekawością dwóm jego towarzyszom. Trzej mężczyźni rozmawiali o czymś z pochylonymi do siebie głowami, jakby nie chcieli, by ktokolwiek usłyszał tę rozmowę. Toteż gdy jeden z nich wyprostował się
M i sj a sp ec j al n a 9
i zwrócił twarz w stronę Davida, ten cofnął się do wnęki przy drzwiach budynku. W towarzyszach brata było coś, co nie budziło jego zaufania. Przyglądał im się jeszcze przez chwilę, próbując sobie przypomnieć, gdzie już widział te twarze, i nagle doznał olśnienia. Kilka miesięcy wcześniej jeden z kolegów pokazał mu tych mężczyzn w nocnym klubie i wyjaśnił, że to Holendrzy. Gdy zdziwiony David zapytał, skąd się wzięli Holendrzy pośrodku wietnamskiego piekła, odpowiedział mu śmiech. ,,Interesy, mały, interesy''. Dopiero po dłuższej chwili David zrozumiał, że to handlarze bronią. Teraz patrzył, jak Frank z szerokim uśmiechem klepnął jednego ze swych towarzyszy w plecy, a następnie uścisnął mu dłoń. David poczuł ucisk w żołądku. Dlaczego Frank z nimi rozmawiał? O czym? Wszyscy wiedzieli, że to właśnie tacy ludzie sprzedają amerykańską broń Wietkongowi. Obcokrajowcy, którzy przyjechali tu wyłącznie dla pieniędzy, nie związani z żadnym narodem, nawet z własnym. Natychmiast skojarzyło mu się, że Frank od dwóch miesięcy szastał pieniędzmi. Twierdził, że wygrał w karty, David jednak wiedział, że Frank był marnym graczem. Gdy mężczyźni ruszyli, David poszedł za nimi w pewnej odległości, pragnąc się przekonać, że jego podejrzenia nie mogą być prawdziwe. Deszcz znów zaczął padać i tłum przechodniów znacznie się przerzedził. David musiał trzymać się jak najdalej od brata i pozostał znacznie z tyłu. Dwa razy wydawało mu się, że stracił ich z oczu, ale w następnej
10 Sh aro n Sal a
przecznicy znów odnajdywał przed sobą zarys głowy brata. Gdy dotarli na przedmieście, głowa rozbolała go z napięcia. Już od dłuższego czasu nabrał przekonania, że nie było to niewinne spotkanie, a gdy trzej mężczyźni wsunęli się do chaty położonej na uboczu, jęknął w duchu. Deszcz przeszedł w tropikalną ulewę. David stanął przed chatą, ale nie usłyszał niczego oprócz dudnienia własnego serca i dźwięku wielkich kropel uderzających o trzcinowy dach. Przysunął się bliżej do drzwi i ostrożnie zajrzał do środka. Wnętrze chaty było małe i mroczne, David zauważył jednak, że jeden z mężczyzn podał Frankowi kopertę. Nie, tylko nie to, przeleciało mu przez myśl. Wstrzymał oddech, patrząc, jak Frank przelicza pieniądze, wsuwa je pod koszulę i podaje mężczyźnie kartkę papieru. Nie zastanawiając się nad tym, co robi, David pchnął drzwi i wszedł do chaty. Powiedzieć, że Frank na jego widok doznał szoku, nie byłoby przesadą. Po chwili, gdy uświadomił sobie, że młodszy brat był świadkiem transakcji, szok zmienił się w złość. W dodatku pozostali dwaj mężczyźni natychmiast sięgnęli po broń. Nie! wykrzyknął Frank. To jest mój brat! Spojrzał na Davida z mieszaniną strachu i poczucia winy. Skąd ty się tu, do diabła, wziąłeś? David jednym krokiem stanął przed Frankiem, wyszarpnął pieniądze zza jego koszuli i rzucił je na ziemię. Ratuję twój tyłek, idioto. Wynośmy się stąd.
M i sj a sp ec j al n a 11
Co się tu dzieje? wymamrotał jeden z mężczyzn, kierując wylot lufy w stronę twarzy Franka. Zostaw to mnie mruknął ten. Odsunął brata i schylił się po pieniądze, David jednak przydepnął je butem, przygniatając również palce Franka. Frank wyprysnął do góry jak sprężyna i pchnął go na ścianę. Dwie lufy pistoletów celowały prosto w nich. Teraz obydwaj, i Frank, i David, znaleźli się w kłopotach. Frank również wyciągnął pistolet i błyskawicznie wycelował w głowę niższego Holendra. Nie rób tego! wykrzyknął i nie czekając na odpowiedź, dwukrotnie wypalił. Na tle jednostajnego łomotu deszczu strzały były ledwo słyszalne. David drżał na całym ciele, zdumiony zimną krwią brata, naraz jednak zauważył, że Frank mierzy z kolei w jego twarz. Co ty robisz? wyszeptał pobladłymi ustami. Właściwe pytanie brzmi: co ty zamierzasz zrobić z tym, co tu widziałeś? odparował Frank. David przełknął ślinę. Znał ten wyraz twarzy brata. A co ja widziałem? Co im sprzedawałeś? Na twarzy Franka pojawił się krzywy uśmiech. Trochę stali, trochę drewna i trochę ołowiu. Wyłącznie bogactwa naturalne. David poczuł gęsią skórkę. Broń? Sprzedawałeś naszą broń wrogom? Jak mogłeś to zrobić? Jak mogłeś zdradzić własny kraj? Mój kraj prychnął Frank przysłał mnie tu, żebym zginął. Ja nawet nie wierzę w to, o co walczę. I dlatego chcę mieć z tego coś jeszcze oprócz trumny.
12
Sh aro n Sal a David szybko wyciągnął przed siebie rękę. Proszę cię, Frank, chodźmy stąd. Nikt nas tu nie
widział. Znajdą ciała i pieniądze i pomyślą, że ci dwaj pozabijali się nawzajem. Frank z zimnym uśmiechem wsunął rękę do kieszeni spodni jednego z trupów i wyciągnął karteczkę z informacją, którą dopiero co mu sprzedał, a potem zgniótł karteczkę w kulkę, wrzucił do ust jak cukierka, przeżuł i połknął. David przyglądał się temu z przerażeniem. Nie zostawię pieniędzy mruknął jego brat. Są moje. Pozostaje tylko jeden problem: czy ty okażesz się skarżypytą. A co, mnie też chcesz zabić? Frank zawahał się, ale po chwili odpowiedział z mrocznym błyskiem w oczach: Jeśli będę musiał. David jak oniemiały wpatrywał się w wylot lufy, niezdolny uwierzyć, że los przyprowadził go tutaj, na drugi koniec świata, tylko po to, by zginął z ręki brata. Ty chyba zwariowałeś rzekł cicho. Naprawdę chcesz to zrobić? Chcę być bogaty powiedział spokojnie Frank i wycelował. Od tego momentu wszystko działo się jakby w zwolnionym tempie. David schylił się po pistolet jednego z Holendrów i poczuł, jak kula wystrzelona przez Franka trafiła go w ramię. Padając na ziemię, pociągnął za cyngiel. Woda przeciekająca przez dziurawy dach kapała mu na policzek. Frank zato-
M i sj a sp ec j al n a 13
czył się i upadł, a David z kolei dźwignął się na nogi. Powietrze śmierdziało prochem. Przez chwilę stał bez ruchu pod strumieniem kropel, a potem odrzucił głowę do tyłu i wydał okrzyk przepełniony bólem i rozpaczą. Czas mijał. Deszcz przestał padać. Z zewnątrz dochodziły ludzkie głosy. David wiedział, że wkrótce ktoś tu zajrzy, a jednak nie był w stanie się poruszyć. Dopiero dźwięk samolotu przelatującego tuż nad dachem wyrwał go z transu. Chwiejnym krokiem poszedł na drugi koniec pomieszczenia, znalazł kanister benzyny i oblał nią ściany, podłogę, a także wszystkie trupy. Podszedł do drzwi i ostrożnie wyjrzał na zewnątrz. Nie zauważył nikogo. Nie patrząc na twarz brata, zapalił zapałkę, rzucił ją za siebie i wybiegł z chaty, ani razu nie oglądając się za siebie. Proszę bardzo, to dla pana. David Wilson drgnął, zdziwiony brzmieniem obcego głosu, i wspomnienia wróciły do zamkniętego piekła przeszłości. Stojący przed nim chłopiec trzymał w ręku pęk miniaturowych flag amerykańskich. Jest pan weteranem, tak? zapytał chłopiec. Po chwili wahania David skinął głową. Do tego mógł się przyznać. Wiedziałem! rozpromienił się chłopak. Umiem to rozpoznać. Mój tato też jest weteranem. Walczył w Burzy Pustynnej. Wyciągnął z wiązki jedną flagę i wcisnął mu do ręki. Proszę, niech pan weźmie. Zasłużył pan na nią.
14
Sh aro n Sal a Palce Davida zacisnęły się na drewnianym pa-
tyczku. Patrzył na kolorowe paski tak długo, aż zlały mu się w oczach. Gdy w końcu podniósł głowę, oczy miał suche, a usta mocno zaciśnięte. Zasłużył? Nie zasłużył na nic oprócz cierpienia i nagrobka na cmentarzu Arlington. Po to, by stać się tym, kim był teraz, musiał umrzeć, prawdopodobnie zginąć w walce. W każdym razie David Wilson już nie żył, a człowiek, którym się stał, był samotnikiem. Nie miał żadnych przyjaciół, żadnej istotnej tożsamości, żadnych związków ze społecznością czy kościołem. Był człowiekiem bez twarzy, który przed laty po raz drugi przysiągł oddać życie za kraj. Teraz nazywano go Jonaszem i tylko dwóch ludzi na świecie wiedziało, kim jest naprawdę. Jako anonimowy dyrektor SPEAR, najbardziej elitarnej grupy kontrwywiadowczej, jaką kiedykolwiek zorganizowały Stany Zjednoczone Ameryki, prowadził życie skryte w cieniu. Kontaktował się ze swymi pracownikami tylko wówczas, gdy było to niezbędne, przez zakodowane wiadomości, kasety doręczane razem z pizzą, zaszyfrowane telegramy, a od czasu do czasu przez telefon. SPEAR, założony przez samego Abrahama Lincolna podczas wojny secesyjnej, było organizacją tajną do tego stopnia, że nikt w wolnym świecie nie miał nawet pojęcia o jej istnieniu. Od początku kierowali nią mężczyźni o imieniu Jonasz, ciąg Jonaszów, którzy oddali życie dla kraju, nieznanych bohaterów z przeszłości. Dla świata wszyscy oni byli martwi. Jeśli któremuś udało się doczekać emerytu-
M i sj a sp ec j al n a 15
ry, otrzymywał zupełnie nową tożsamość i zostawał na stare lata sam, bez przyjaciół i rodziny. Za kilka lat on również odejdzie na emeryturę, a jego miejsce zajmie kolejny Jonasz. Miał wrażenie, że oddanie życia dla kraju jest w jego przypadku sprawiedliwe, właśnie dlatego, że odebrał życie własnemu bratu. Zatrzymał wzrok na chłopcu biegnącym przez trawnik, próbując sobie przypomnieć, czy on również był kiedyś tak niewinny. W końcu westchnął, wsunął flagę do kieszeni i poszedł do samochodu. W jego życiu nie było miejsca na sentymenty. Emerytura jednak zbliżała się nieubłaganie, szybciej, niż mógłby sobie tego życzyć. Ktoś próbował go zniszczyć. Ktoś chciał naznaczyć go piętnem zdrajcy i choć David miał dostęp nawet do najtajniejszych dokumentów, nie potrafił wyśledzić winnego. Z całą pewnością było to najgorsze, co zdarzyło mu się od czasu Wietnamu. Mógł to być ktokolwiek, nawet rozgoryczony członek SPEAR, który jakimś dziwnym zrządzeniem losu odkrył jego prawdziwą tożsamość. David był już gotów przyznać, że potrzebuje pomocy i że nie jest w stanie poradzić sobie sam. Był jednak pewien problem. Nie wiedział, komu może zaufać.
Rozdział pierwszy
Tydzień później: północne wybrzeże Kalifornii Kilka mew przycupnęło na barierce otaczającej duży, wyłożony płytami kamiennymi taras górskiego pensjonatu ,,Kondor''. Rozciągający się stąd widok na Pacyfik był oszałamiający, podobnie jak sam pensjonat. Mewy trzepotały skrzydłami i skrzecząc, wypatrywały okruchów ze śniadania gości. Kelnerzy roznosili soki i kawę, inni z tacami pełnymi świeżych potraw zmierzali w stronę bufetu przy drzwiach. Łagodny wietrzyk niósł strzępy rozmów gości. Ta sielankowa scena była tu czymś zwyczajnym, nic natomiast zwyczajnego nie było w postaci Eastona Kirby'ego, który prowadził pensjonat. Wysoki i potężnie zbudowany, bardziej wyglądał na sportowca niż na biznesmena. Biała koszulka polo podkreślała potężnie umięśnione ramiona, a granatowe spodnie długie, mocne nogi. Włosy miał o ton jaśniejsze od opalenizny. Niejedna mieszkanka hotelu zauważyła jego podobieństwo do Kevina Cost-
M i sj a sp ec j al n a 17
nera, choć nos Eastona, dwukrotnie złamany, przybrał obecnie rzymski kształt. Często się uśmiechał, ale w jego oczach krył się cień, którego przyjazne usposobienie nie było w stanie zamaskować. Ten były agent SPEAR miał tajemnice, którymi z nikim nie mógł się podzielić, a największą z nich było to, że uważał się za mordercę. Fakt, że zdarzyło się to podczas pościgu, gdy wykonywał obowiązki służbowe, nie uspokajał jego sumienia. Nastoletni chłopak, który na rowerze wyjechał nie wiadomo skąd prosto na maskę samochodu Eastona, był doskonałym uczniem i właśnie zdobył czteroletnie stypendium do prestiżowego college'u. Słuchawki na uszach nie pozwoliły mu usłyszeć nadjeżdżającego samochodu. Policyjne dochodzenie wykazało, że chłopak zjechał na jezdnię ze wzgórza, nawet nie próbując przyhamować. Ta brawura skończyła się tragicznie. Choć East został oczyszczony z zarzutów, nie potrafił się pozbyć poczucia winy. Co się stało, to się stało. Chłopak nie żył. Koniec, kropka. Niewiele brakowało, by po tym zdarzeniu East przyłożył sobie pistolet do skroni. Co noc od nowa widział twarz chłopaka w świetle reflektorów, czuł uderzenie metalu o ciało i smród spalonych przy hamowaniu opon. SPEAR wysłało go na terapię, a potem do pensjonatu ,,Kondor'', żeby doszedł do siebie, ale niewiele to pomogło. Przez pierwsze trzy miesiące prawie nie wychodził ze swojego pokoju, z nikim nie rozmawiał, nocami chodził po górach i próbował oczyścić duszę.
18 Sh aro n Sal a
Pewnej nocy, podczas jednej ze swych wypraw, spotkał Jeffa, zbuntowanego czternastolatka, wielokrotnego uciekiniera z kolejnych rodzin zastępczych. Wbrew sobie East poczuł do niego silną sympatię. Rozumiał, że u źródeł mrocznego gniewu chłopaka leży lęk, a nie zły charakter. Więź między nimi tworzyła się powoli i zadziwiła ich obydwu. Po roku East Kirby wszedł w zupełnie nową dla siebie rolę. W wieku dwudziestu pięciu lat został ojcem czternastoletniego chłopca. Jeff przestał być bezdomny. Wkrótce potem SPEAR wyznaczył Kirby'emu funkcję menedżera pensjonatu ,,Kondor''. Jego akta zostały zniszczone i dni pracy w kontrwywiadzie stały się przeszłością, ale nie oznaczało to zerwania kontaktu z organizacją. ,,Kondor'' należał do sieci hoteli Monarch, która z kolei była własnością SPEAR i czymś w rodzaju przystani dla wypalonych agentów. Od czasu do czasu East widywał znajomych z dawnych czasów. Niektórych przysyłano do pensjonatu na odpoczynek po jakiejś szczególnie ponurej czy wyczerpującej misji. Jednak czas, odległość i coraz rzadsze osobiste kontakty osłabiały więzi. Ta część życia Easta już przeminęła. Żył chwilą obecną, nie miał żadnej rodziny oprócz przybranego syna, i było mu z tym dobrze. Tylko czasem zdarzało mu się śnić koszmary, a wówczas starał się oderwać myśli od przeszłości i skupić je na Jeffie, który teraz studiował medycynę. Brak kobiety w życiu Eastona często powodował poczucie pustki, ale pogodził się z tym. Nie byłoby sprawiedliwe, gdyby on sam żył
M i sj a sp ec j al n a 19
pełnią życia, skoro odebrał je młodemu, niewinnemu człowiekowi. Dwie mewy poderwały się z barierki, gdy kelner przechodził obok niego. East Kirby wyszedł na taras, skinął głową i uśmiechnął się do gości siedzących przy stolikach, zatrzymując dłużej wzrok na parze siedzącej w końcu tarasu. Było to młode małżeństwo, które zameldowało się w pensjonacie poprzedniego wieczoru. Sądząc po tym, jak odnosili się do siebie przy śniadaniu, początek ich wspólnego życia był udany. East pomyślał o ich szczęściu. Mieli przed sobą całe życie, jego życie zaś ugrzęzło w bezwładzie napędzanym poczuciem winy. Zwykle osobiście witał wszystkich nowożeńców, toteż poszedł w stronę ich stolika, ale gdy był w połowie drogi, zadzwoniła jego komórka, odsunął się więc o kilka kroków od gości i odebrał. Halo. Kirby. Już od dziesięciu lat nie słyszał tego głosu, ale poznałby go zawsze i wszędzie. Odruchowo zszedł z tarasu i po schodkach poszedł na plażę, gdzie nie było nikogo. Jonasz? Tak. East usiadł na kamieniu. Coś mu mówiło, że lepiej odebrać ten telefon, nie poruszając się. Co u ciebie słychać? zapytał Jonasz. East poczuł ściskanie w żołądku. Wszystko w porządku, ale przypuszczam, że sam o tym wiesz, inaczej byś nie dzwonił.
20
Sh aro n Sal a Usłyszał głęboki oddech i czekał na odpowiedź
Jonasza. Ten człowiek na pewno nie dzwonił po to, żeby rozmawiać o niczym. W końcu odezwał się: Muszę cię prosić o przysługę. East otworzył szerzej oczy. Przysługa? Jonasz nie prosił o przysługi, on wydawał rozkazy. Tak? Mam problem, wielki problem powiedział Jonasz. Ktoś próbuje mnie zniszczyć. East poczuł, że serce na chwilę przestało mu bić. Wstał, jakby przygotowując się na cios. Zniszczyć? powtórzył. To skomplikowane. Może powiem to tak: w ważnych miejscach wychodzą na jaw rzeczy, które sprawiają, że zaczynam wyglądać na zbrodniarza wojennego, a także na... zdrajcę kraju. Po chwili milczenia Jonasz dodał jeszcze: A to nie jest prawda. East przymrużył oczy. Nie musisz mi tego mówić. Tyle sam wiem. Znów nastąpiła chwila ciszy, po czym Jonasz ciągnął: Dziękuję ci. Ale problem nadal istnieje i pomimo moich nieograniczonych... hm, powiedzmy... możliwości dostępu do poufnych materiałów, nie udało mi się odkryć sprawcy tej sytuacji. Z tego, co wiem, może to być ktoś ze SPEAR. East nie wierzył własnym uszom. Nie! Nie wierzę, że to możliwe! Ja też pragnąłbym tak myśleć, ale w tej chwili niczego ani nikogo nie jestem w stanie wykluczyć.
M i sj a sp ec j al n a 21
Skoro tak, to dlaczego dzwonisz do mnie? zapytał East, marszcząc czoło. Bo technicznie jesteś w stanie spoczynku. Nie działałeś od dziesięciu lat. Nie ma między nami żadnego konfliktu ani motywów, które mogłyby cię doprowadzić do tego typu działań. Muszę komuś zaufać. Wybrałem ciebie. Ucisk w żołądku Easta wzmocnił się. Proszę... nie proś mnie o to. Westchnienie Jonasza było jak sztylet przebijający jego sumienie. Już dziesięć lat minęło od tego wypadku. East przełknął ślinę i przymknął oczy oślepione blaskiem słońca odbijającego się od wody. Powiedz to mojej psychice. Poza tym muszę brać pod uwagę rodzinę. Tak... chodzi o Jeffa, prawda? Studiuje medycynę, o ile dobrze pamiętam. Tak. Teraz odbywa staż w Los Angeles. Kirby, to już nie jest dziecko, tylko mężczyzna. Jakiś dźwięk na plaży przykuł uwagę Easta. Otworzył oczy i odwrócił się. Dwie foki wypełzały na nadbrzeżną skałę. Na chwilę przestał myśleć, tylko wsłuchiwał się w dźwięk fal rozbijających się o skały i krzyki mew. Miał ochotę wrzucić telefon do wody, odciąć się od Jonasza i od świata, który wpychał się tu bez zaproszenia, ale już dawno się przekonał, że choćby najbardziej się starał, nigdy nie uda mu się uciec od własnej przeszłości. Kirby, jesteś tam? Tak westchnął East. Zastanawiałem się.
22
Sh aro n Sal a W głosie Jonasza pojawiła się nuta nadziei. I co? Muszę o coś zapytać. Pytaj. Czy to jest rozkaz? Znów usłyszał westchnienie. Nie mogę ci rozkazywać, żebyś wyrządził mi
osobistą przysługę. Nie jestem już człowiekiem, którym kiedyś byłem. Miałem zbyt długą przerwę. Straciłem bystrość konieczną do przetrwania w trudnych warunkach. Po długiej chwili ciszy Jonasz powiedział: Więc... odmawiasz. Tak. W głosie Jonasza teraz już nie było słychać żadnych emocji. Rozumiem. Aha, Kirby, ta rozmowa nigdy nie miała miejsca. Jaka rozmowa? Telefon zamilkł. Kirby wiedział, że po tej rozmowie nigdzie nie pozostanie żaden ślad. Znów ogarnęły go wyrzuty sumienia. Niech to wszyscy diabli mruknął. Obrócił się na pięcie i poszedł z powrotem do hotelu.
Rozdział drugi
Pot spływający spod chustki przewiązanej na czole Alicii Corbin zalewał jej prawe oko. Całą siłą woli koncentrowała wzrok na ścianie naprzeciwko, żeby zapomnieć o bólu mięśni nóg. Zacisnęła mocniej palce na uchwytach rowerka treningowego, spojrzała na licznik i skrzywiła się. Jeszcze mila. Choć była stałą bywalczynią klubu, nie cierpiała ćwiczeń fizycznych. Wolałaby pójść do lasu na długi spacer, patrzeć na wiewiórki i jelenie, niż na spoconych mężczyzn, niestrudzenie przechodzących od jednej maszyny do drugiej po to tylko, by zaspokoić własną próżność. Dobrze jednak wiedziała, że ona sama jest tu też tylko dlatego, że nie czuje się najlepiej we własnym ciele. Postrzegała siebie zupełnie inaczej, niż widzieli ją inni. Gdy spoglądała w lustro, widziała kobietę szczupłą na granicy chudości, choć wiele kobiet oddałoby wszystko, by mieć taką figurę. Była średniego wzrostu, a ciało miała silne i gibkie, o wysoko osadzonych piersiach i wąskich biodrach. Rudawe włosy i zielone
24 Sh aro n Sal a
oczy nadawały jej młodej twarzy wygląd pogodnej nastolatki. Nikomu nie przyszłoby do głowy, że tak może wyglądać wysoko wykwalifikowana agentka kontrwywiadu pracująca dla głęboko zakonspirowanej organizacji rządowej, ani że jej iloraz inteligencji nie mieści się w przyjętej skali. Poszła do szkoły średniej jako dziesięciolatka i ukończyła ją dwa lata później. Gdy skończyła siedemnaście lat, miała już dwa doktoraty, z fizyki i kryminalistyki, i zastanawiała się, jakie studia podjąć w dalszej kolejności. I właśnie wtedy zainteresowała się nią tajna organizacja rządowa. Spodobała jej się myśl o pracy dla SPEAR. Rodzice Ally, intelektualiści, znacznie bardziej skupieni na własnym życiu niż na córce, przerzucili opiekę nad nią na barki opiekunek i szkoły, toteż przeprowadzka z akademika do centrum treningowego SPEAR nie była dla niej żadnym wstrząsem. Jednak to, że zawsze była znacznie młodsza od innych studentów, bardzo ją izolowało od reszty, często czuła się wręcz upośledzona towarzysko. Nie miała więc bliskich przyjaciół i prawdopodobnie nikt w ogóle nie zauważył, że znikła z uczelni. W każdym razie przestała zawyżać średnią ocen. Najważniejszą zmianą w jej życiu było to, że musiała przetasować własną hierarchię ważności spraw. Instruktorzy SPEAR niewiele mogli ją nauczyć w kwestiach technologii, ale zasady kamuflażu i intensywne ćwiczenia fizyczne to było zupełnie co innego. Zdarzało się, że nie była pewna, czy doczeka następnego dnia, przetrwała jednak i wysiłek fizyczny stał się nieodłączną częścią jej życia.
M i sj a sp ec j al n a 25
Teraz mijał zaledwie drugi dzień z dawna wyczekiwanego urlopu, a już chwila słabości przywiodła Alicię do klubu sportowego. Trening zbliżał się do końca. Zupełnie nie czuła już mięśni nóg. Zacisnęła zęby i resztkami sił jeszcze raz nacisnęła na pedały. Licznik w końcu przeskoczył dwadzieścia mil i Alicia powoli zwolniła tempo. Po chwili zsunęła nogi z pedałów i pochyliła się nisko nad kierownicą. Po karku spływał jej pot, tętno dudniło w uszach. Usłyszała sygnał telefonu komórkowego. Ze znużeniem zsunęła się z siodełka i podeszła do ławki, zastanawiając się, kto ją tu znalazł. Telefon leżał na ręczniku. Wzięła go do ręki i przypomniała sobie, że nagrała na aparacie domowego telefonu polecenie kierowania rozmów na numer komórki. Alicia, dawno się nie odzywałaś usłyszała w słuchawce chłodny, bezosobowy głos matki. Ten ton już jakiś czas temu przestał ją ranić. Usiadła na ławce, zarzucając ręcznik na szyję. Nie było mnie odrzekła niepewnie. O sprawach, nad którymi pracowała, nie wolno jej było rozmawiać absolutnie z nikim i rodzice nie stanowili tu żadnego wyjątku. O SPEAR zresztą nie było jak rozmawiać, bo w świadomości ogółu taka organizacja w ogóle nie istniała. Tak przypuszczaliśmy stwierdziła matka spokojnie. W przyszłym tygodniu wypadają twoje urodziny, ale obydwoje z ojcem wyjeżdżamy z kraju. Chciałam ci więc życzyć wszystkiego najlepszego. Ally stłumiła rozczarowanie. Coś takiego zdarzało
26 Sh aro n Sal a
się już nie po raz pierwszy i zapewne również nie ostatni. Dziękuję, mamo. Dokąd się wybieracie tym razem? Do Egiptu. Właśnie odkryto zupełnie nowe cmentarzysko. Ojciec jest ogromnie podekscytowany. To dla nas bardzo ważne, sama rozumiesz. Ally uśmiechnęła się gorzko. Dobrze wiedziała, jaka jest hierarchia ważności rodziców. Ona sama zajmowała tam bardzo niską pozycję. Tak, mamo, wiem. Szczęśliwej podróży. Dzięki za telefon. Nie ma za co, kochanie. Uważaj na siebie. Zanim Ally zdążyła coś jeszcze powiedzieć, po drugiej stronie rozległ się sygnał. Wyłączyła telefon i poszła pod prysznic. Nagle naszła ją ochota na koktajl mleczny i pączka z czekoladą, ale gdy pół godziny później stanęła w kolejce do bufetu, jak zwykle zamówiła czarną kawę i obwarzanek. Cztery pięćdziesiąt powiedział sprzedawca, podając jej białą papierową torebkę i parujący kubek. Zapłaciła, wrzuciła drobne do kieszeni dresu i poszła na parking. Przy otwieraniu samochodu papierowa torebka stuknęła o drzwiczki i dopiero teraz Ally uświadomiła sobie, że w środku jest coś jeszcze. Wsunęła się za kierownicę, zablokowała drzwi, wstawiła kubek z kawą w uchwyt przy desce rozdzielczej i w końcu zajrzała do torebki. Czarna kaseta magnetofonowa na dnie torebki mogła oznaczać tylko jedno. Cholera mruknęła Ally, wsuwając ją do od-
M i sj a sp ec j al n a 27
twarzacza. Dobrze znała ten głęboki głos, podobnie jak i sposób doręczenia kasety. SPEAR zawsze tak działało. Normalnie na myśl o nowym zadaniu poczułaby podniecenie, ale teraz dopiero wróciła do domu z poprzedniej akcji i jeszcze nawet nie zdążyła zrobić prania. Przesłuchała taśmę w drodze do domu, jednocześnie jedząc obwarzanek i pijąc kawę. Zadanie było dość nietypowe, choć Ally nie miała nic przeciwko miejscu, do którego ją wysyłano. Słyszała o pensjonacie ,,Kondor'' i była przekonana, że należy jej się odrobina wypoczynku. Easton Kirby, obecny menedżer hotelu, był legendą w SPEAR. Kilka uwag Jonasza wzmocniło jeszcze ciekawość Ally. O ile dobrze go rozumiała, a była pewna, że rozumie go dobrze, bowiem Jonasz niczego nie pozostawiał wyobraźni, jej szef chciał, by Kirby znów stał się aktywnym agentem, ten zaś odmówił. Ally zaś miała za wszelką cenę nakłonić go do zmiany decyzji. Wyjęła taśmę z odtwarzacza i wrzuciła ją z powrotem do torebki, wiedząc, że w ciągu trzydziestu sekund znikną z niej wszelkie ślady nagrania. Przystanęła przed domem i nacisnęła pilota otwierającego drzwi garażu. Nakłonić go do zmiany decyzji? mruknęła do siebie ironicznie. A niby jak mam to zrobić... sprawić, żeby stracił głowę dla moich kobiecych wdzięków? W chwilę później wprowadziła samochód do garażu, poczekała, aż drzwi znów się zamkną i wysiadła. W domu wrzuciła brudne ubrania do pralki i dopiła resztkę kawy. Zaabsorbowana własnymi myślami, nie zauważyła
28 Sh aro n Sal a
migotania czerwonego światełka sekretarki telefonicznej. W co powinna się ubrać, żeby skłonić opornego agenta do współpracy? Tydzień później minął już dzień jej urodzin o rok starsza Ally zatrzymała samochód na parkingu przed hotelem ,,Kondor'' i nie wysiadając, przyjrzała się budynkowi. Trzypiętrowa mieszanka architektury neogotyckiej i wiktoriańskiej dobrze komponowała się z tutejszym surowym krajobrazem. O tej części kalifornijskiego wybrzeża trudno było powiedzieć, by kipiała bujną roślinnością. Teren był górzysty i kamienisty, drogi wąskie i kręte, a w skałach czaiła się potęga odpowiadająca sile fal oceanu, które dudniły na dole urwiska. Wysoko nad głową krzyczały mewy nurkujące w powietrzu w poszukiwaniu pożywienia, a z dołu, z plaży, dobiegały pomruki morskich lwów. Ze swego miejsca Ally widziała strome kamienne schodki prowadzące po zboczu na brzeg Pacyfiku. Widok zapierał dech w piersiach. Dzień był słoneczny i wietrzny, typowy dla tej pory roku. Ally pożałowała, że to nie są prawdziwe wakacje. Wyjmując torbę z bagażnika, przyznała jednak w duchu, że to zadanie nie mogło się równać z poprzednimi. Tym razem przynajmniej nie musiała udawać nastolatki z marginesu i przenikać do mafii. Wystarczyło tylko przekonać Eastona Kirby'ego, by przyjął propozycję Jonasza. Jak tego, do diabła, dokonać? Wciąż pochylona nad bagażnikiem, poczuła na sobie czyjś cień. Spodziewała się chłopca bagażowego albo innego pracownika, tymczasem tuż obok siebie
M i sj a sp ec j al n a 29
zobaczyła sylwetkę postawnego mężczyzny. Oślepiona słońcem, nie mogła wyraźnie dostrzec jego twarzy. Dopiero gdy mężczyzna pochylił się po jej torbę, rozpoznała go. To był Easton Kirby we własnej osobie. Pani Corbin. Witam w pensjonacie ,,Kondor'' powiedział, prostując się. Nie zdziwiło jej, że znał jej nazwisko. Zgodnie ze zwykłą procedurą SPEAR na pewno powiadomiło go wcześniej o przybyciu kolejnego agenta na wypoczynek. Onieśmielał ją jednak jego wysoki wzrost. Miała metr sześćdziesiąt pięć, a on był od niej o jakieś trzydzieści centymetrów wyższy. Poza tym w jego oczach było coś, od czego przeszył ją dreszcz. Wydawało jej się, że on wie o niej wszystko. Wzruszyła ramionami i odpędziła te myśli. Co za wspaniała obsługa uśmiechnęła się. Przyjechałam dosłownie przed chwilą. Wiem powiedział Kirby spokojnie, patrząc jej w oczy. Czekałem na ciebie. Idąc za nim po schodkach, Ally nie mogła się przestać zastanawiać, czy to tylko jej wyobraźnia przydała tym słowom pewnej wieloznaczności. Ona sama również odnosiła wrażenie, jakby od dawna czekała na tego właśnie mężczyznę. Ale to nie był odpowiedni moment na uwalnianie stłamszonych hormonów. Nie należało jeszcze bardziej komplikować i tak już skomplikowanej sytuacji. Kirby bez słowa minął recepcję i poprowadził ją do windy. Jesteś już zarejestrowana wyjaśnił. Zaprowadzę cię do pokoju.
30
Sh aro n Sal a Otworzył kluczem windę i wprowadził ją do
środka. Po chwili Ally zorientowała się, że minęli trzecie piętro, nie zatrzymując się, i jadą wyżej. Myślałam, że tu są tylko trzy piętra zdziwiła się. Dokąd my jedziemy? Do nieba? Po raz pierwszy Kirby obdarzył ją uśmiechem. Nie, chociaż wielu ludzi uważa ten widok za niebiański. Na dachu od strony oceanu znajduje się dodatkowy apartament, niewidoczny od strony wejścia. Rezerwujemy go dla specjalnych gości, takich jak ty. Och mruknęła i opuściła wzrok, żeby Easton nie zauważył na jej twarzy żalu. Był dla niej miły, bo sądził, że ona znajduje się na skraju załamania nerwowego. Spojrzał na nią, zdziwiony jej nagłym zamilknięciem, i ugryzł się w język. Był przekonany, że niechcący przypomniał jej o czymś okropnym, co przydarzyło jej się podczas wykonywania misji. SPEAR przysyłało tu agentów głównie dla podreperowania nerwów. Przepraszam powiedział. Nie chciałem przywoływać złych wspomnień. Nie, to nie to potrząsnęła głową, ale w tej chwili drzwi windy otworzyły się i Easton wyszedł pierwszy. Szła za nim, wściekła na siebie z tego powodu, że nie potrafiła prowadzić z mężczyznami uprzejmych rozmów o niczym. Weszli do dużego holu. Easton nacisnął kilka przycisków na panelu zabezpieczeń przy drzwiach i obrócił klamkę. Oto twój nowy dom. Mam nadzieję, że będzie ci tu wygodnie. Postawił walizkę na podłodze i podał jej klucz oraz kartę magnetyczną. Tu jest
M i sj a sp ec j al n a 31
zapisany kod. Po drugiej stronie jest mój numer telefonu. Jeśli będziesz czegoś potrzebowała o dowolnej porze dnia albo nocy, wystarczy, że zadzwonisz na ten numer. Wsunęła kartę i klucz do kieszeni. Dziękuję, panie Kirby. Nie ma za co, pani Corbin, i... proszę mi mówić East. W porządku, jeśli pan będzie mnie nazywał Ally odrzekła, wyciągając do niego rękę. Gdy ją ujął, poczuła się, jakby schwyciła zabezpieczającą linę. To uczucie było jej zupełnie obce i nie miała pojęcia, jak powinna zareagować. No dobrze rzuciła, szybko cofając rękę. Skoro już zostaliśmy przyjaciółmi, czy to oznacza, że nie muszę ci dawać napiwku? East odrzucił głowę do tyłu i roześmiał się głośno, a potem potrząsnął głową. Nie, nie musisz mi dawać napiwku, a kolację podajemy około siódmej. Restauracja jest otwarta do północy, więc pamiętaj, gdybyś czegoś potrzebowała... Wiem przerwała. Mam użyć telefonu. East obrzucił ją dziwnym, ciemnym spojrzeniem i zniknął w windzie. Patrzyła za nim oszołomiona, zastanawiając się, do czego to wszystko doprowadzi. W końcu westchnęła i zajęła się rozpakowywaniem rzeczy. Do wieczora zostało jeszcze kilka godzin. Zamierzała obejrzeć plażę. Coś jej mówiło, że tym razem ta misja nie skończy się szybko. Easton Kirby nie wyglądał na człowieka podatnego na wpływy. Wieszała ubrania w szafie,
32 Sh aro n Sal a
cały czas zastanawiając się, dlaczego Jonasz nie wydał mu po prostu rozkazu. Co mogło się takiego zdarzyć, co sprawiło, że szef pozwolił, by prywatne życie agenta stanęło na przeszkodzie w wypełnianiu obowiązków? Przebierając się przed kolacją, East przyłapał się na tym, że znów myśli o Ally. Od samego początku coś mu mówiło, że to nie jest ich ostatnie spotkanie. Było w niej coś, co go intrygowało. Stanowiła mieszankę naiwności i twardości. East wiedział, jak wysokim wymaganiom musieli sprostać agenci SPEAR, i był przekonany, że umiejętności Ally co najmniej dorównują jego własnym, a jednak ta dziewczyna miała w sobie zadziwiającą niewinność. Nie mógł wiedzieć, że źródłem jej naiwności była nieznajomość siebie. Bez wątpienia jej inteligencja znacznie przewyższała przeciętną, ale Ally nie miała pojęcia, na czym polega normalne życie. Nigdy nie była zakochana, nawet nie poszła z nikim do łóżka. Gdyby East o tym wiedział, być może zacząłby ją traktować inaczej. On jednak widział w niej piękną, intrygującą kobietę, która przeszła wiele i przetrwała, a teraz przyjechała tu, by odzyskać wewnętrzną równowagę. Zastanowił się, czy nałożyć krawat, ale odłożył go, decydując się na swobodny strój. Jego myśli powędrowały do Jonasza. Ciekaw był, czy szef znalazł kogoś, kto zechciałby mu pomóc. Już tydzień minął od tamtego telefonu. Przez ten tydzień East kiepsko sypiał, powtarzał sobie jednak, że nie ma powrotu do przeszłości.
M i sj a sp ec j al n a 33
Po raz ostatni zerknął w lustro, wziął sportową kurtkę i wyszedł. Czas już był pokazać się gościom przy kolacji. W pensjonacie ,,Kondor'' obowiązywał ścisły rozkład dnia, prawie jak na statku pasażerskim, i miejsce przy stole menedżera było równym zaszczytem jak przy stole kapitana statku. Ten obyczaj wprowadził poprzedni menedżer, a East przejął go bez sprzeciwu. Przesłał do pokoju Ally specjalne zaproszenie do swojego stolika i teraz z przyjemnością wyczekiwał spotkania. W zaproszeniu nie było nic osobistego; przy kolacji miało im towarzyszyć jeszcze sześć innych osób. East wiedział, że osobom przeżywającym problemy dobrze robi skupienie uwagi na czymś innym. Towarzystwo nieznajomych było dobrym sposobem, by przypomnieć Ally, że życie nie ogranicza się do SPEAR. East po prostu wykonywał swoje obowiązki, nic ponadto. Był o tym przekonany, dopóki nie ujrzał Ally w drzwiach sali restauracyjnej. Ubrana była w prostą czarną sukienkę, a mimo tego wywarła na nim piorunujące wrażenie. East nie mógł oderwać od niej wzroku. Widywał piękne kobiety na co dzień i zwykle unikał ich towarzystwa, ale tym razem było inaczej. Coś go ciągnęło do tej dziewczyny w zupełnie niekontrolowany sposób. Wiedział, że jeśli tak po prostu pozwoli jej stąd wyjechać i straci ją z oczu, będzie tego żałował do końca życia. Wstał z miejsca, przywitał ją serdecznym uśmiechem i posadził przy stole, a potem lekko dotknął jej ramienia.
34
Sh aro n Sal a Cieszę się, że postanowiłaś skorzystać z za-
proszenia. Kolacja dzisiaj jest wyjątkowa. Wiem o tym, bo spróbowałem kilku potraw, gdy szef kuchni patrzył w inną stronę mrugnął. Siedem osób przy stole zareagowało na te słowa głośnym śmiechem. Dziękuję za zaproszenie rzekła Ally, patrząc na niego z podziwem. W wieczorowej marynarce wyglądał imponująco. Słyszała, że strój stwarza człowieka, ale w tym wypadku było akurat odwrotnie. Ledwie zdążyła poznać współtowarzyszy posiłku, pojawił się kelner. Jedno danie zastępowało drugie. Ally głównie kiwała głową i od czasu do czasu wtrącała jakieś słówko do rozmowy, ale myślami była gdzie indziej. Za każdym razem, gdy spoglądała na Easta, czuła przypływ paniki. Jak ma wykonać swą misję, nie wzbudzając jego gniewu? Jakich może użyć argumentów, których Jonasz nie użył wcześniej? Za każdym razem, gdy East sięgał po kieliszek z winem, Ally przyłapywała się na tym, że nie może oderwać spojrzenia od jego mocnych palców zaciśniętych na kruchej, szklanej nóżce. Opuściła wzrok na serwetkę rozłożoną na kolanach i westchnęła. Jeszcze nigdy w życiu nie czuła się równie niekompetentna. Znów westchnęła, podniosła głowę i napotkała uważne spojrzenie gospodarza. Poczuła, że się rumieni. Boże drogi. A on to widział. Pomyślała, że jeśli na jego twarzy pojawi się uśmiech, to go znienawidzi. Na szczęście East szybko odwrócił wzrok. Nie-
M i sj a sp ec j al n a 35
długo potem Ally podziękowała i wstała od stołu, zamierzając wrócić do pokoju. Zanim jednak doszła do końca korytarza, usłyszała za sobą wołanie: Pani Corbin... Ally, poczekaj! Zdziwiona, obróciła się na pięcie. Czy wszystko w porządku? Łagodność w jego głosie zupełnie ją rozbroiła. Był dla niej taki miły, ale gdy się dowie, po co Ally tu przyjechała, wszystko rozpadnie się w gruzy... Ale co właściwie miałoby się rozpaść w gruzy? Wszystko w porządku upewniła go. Po prostu jestem zmęczona. East zawahał się. Może miałabyś ochotę na spacer? Świeże powietrze dobrze by ci zrobiło. Serce jej na chwilę jakby zamarło. To była doskonała okazja, by zacieśnić znajomość. Oczywiście, dla dobra Jonasza. Chyba masz rację zgodziła się. Może wezmę sweter? Wzrok Easta zatrzymał się na jej nagich ramionach. Jeśli będzie ci zimno, to oddam ci moją marynarkę. I tak okazałeś mi już zbyt wiele życzliwości. Osobista obsługa, a teraz jeszcze marynarka? Czy w dalszym ciągu odmawiasz przyjęcia napiwku? East uśmiechnął się. Jej poczucie humoru podobało mu się nie mniej niż sukienka. Coś mi mówi, że trudno byłoby zamknąć ci usta. Mój dziadek powiedziałby chyba, że jesteś pyskata. Zgodzisz się z tym?
36
Sh aro n Sal a Alicia zmarszczyła czoło. Sama nie wiem. Ja nigdy tak o sobie nie
myślałam. Rodzice zawsze powtarzali, że jestem bezpośrednia. Mówili: Alicia jest takim bezpośrednim dzieckiem. Nie: zabawnym ani ładnym, ani nawet uroczym, tylko bezpośrednim. Uśmiechnęła się, nie zdając sobie sprawy, ile goryczy brzmiało w tych słowach. A na czym właściwie polega pyskatość? W tej chwili przypominała mu Jeffa. Taki właśnie był jego syn, gdy się poznali. Ostrożny, czujny, niepewny siebie. Jego sympatia do Alicii natychmiast wzrosła. Właściwie sam nie wiem powiedział łagodnie. Chyba trzeba do tego trochę odwagi i charakteru. Naraz rozmowa stała się zbyt osobista. Ally nie wiedziała, co ma dalej mówić. Nie przywykła do żartów ani flirtowania z płcią przeciwną. Spojrzała na drzwi. Idziemy na ten spacer? East zdjął marynarkę i zarzucił jej na ramiona. Poczuła ciepło pochodzące od jego ciała i nerwowo przełknęła ślinę. Przecież nie mówiłam, że mi zimno. Teraz już nie będziesz musiała tego mówić uciął krótko. Ujął ją pod łokieć i poprowadził.
Rozdział trzeci
Teren wokół hotelu był dobrze oświetlony, ale East poprowadził ją w stronę cienia. Rozumiała tę potrzebę krycia się w mroku. W ich pracy przeżycie często zależało od tego, czy zostało się zauważonym, czy też nie, i choć East nie ryzykował już życiem na co dzień, stare nawyki trzymały się mocno. Czy to jest droga na plażę? zapytała Ally. East zatrzymał się i spojrzał na nią. W mroku widziała tylko jego sylwetkę. Nie. A czy wolisz pójść na plażę? Uznała, że przy tym człowieku prawda będzie najlepsza w każdej sytuacji. Szczerze mówiąc, tak, jeśli nie masz nic przeciwko temu. Wydawało jej się, że słyszy w jego głosie uśmiech, gdy powiedział: Czy mam coś przeciwko spacerowi po plaży z piękną kobietą? Pani Corbin, rani pani moją dumę! Alicia prychnęła z niedowierzaniem. Bardzo przepraszam, ale z tego, co o tobie
38 Sh aro n Sal a
słyszałam, wynika, że zarówno twoja duma, jak i reputacja są nie do ruszenia. Gdyby to była prawda westchnął już zupełnie poważnie i ujął ją pod rękę. Schodki są oświetlone, ale trochę nierówne. I obawiam się, że w tych butach nie będzie ci zbyt wygodnie iść po plaży. Ally skrzywiła się na własną bezmyślność. Zepsuła pierwszą okazję do wypełnienia zadania. Powinna go przekonywać, by znów zaczął pracować dla Jonasza, a nie przypominać mu o tym, dlaczego przestał to robić. Zeszli po schodkach w niezręcznym milczeniu, ale gdy na plaży Ally przykucnęła i zdjęła buty, coś się nagle zmieniło. Może sprawił to odgłos fal albo blask księżyca odbitego na powierzchni oceanu, a może to, że Ally przestała myśleć o tym, po co tu przyjechała, i skupiła się na otoczeniu. Obróciła się i wpatrzyła w majestatyczny krajobraz. Jak pięknie westchnęła. Tak... pięknie powtórzył East. Ally była tak pochłonięta krajobrazem, że nie zauważyła, iż on patrzy na nią, a nie na ocean. Czas mijał. Księżyc wspinał się coraz wyżej po niebie i wiatr zaczął przybierać na sile. Ally poczuła przypływ smutku. Wiedziała, że ta noc nigdy już się nie powtórzy. Impulsywnie postąpiła krok w stronę oceanu, ale East pochwycił ją za ramię i przytrzymał. Jest za zimno rzekł cicho. Poczuła sprzeciw. Miała wielką ochotę poczuć dotyk fal na stopach, ale powstrzymała się. Nie przyjechała tu po to, by dawać upust własnym
M i sj a sp ec j al n a 39
fantazjom. Uznała, że tego wieczoru nie wydarzy się już nic istotnego i lepiej będzie, jeśli wróci do hotelu. Oczywiście, masz rację. Sama nie wiem, co mi przyszło do głowy. Jest późno, a ty na pewno masz ważniejsze rzeczy do zrobienia niż opiekowanie się nową pensjonariuszką. Oddała mu marynarkę. Bardzo ci dziękuję. Chyba pójdę się położyć. Wskoczyła na schodki i zniknęła w mroku. East patrzył za nią, stojąc z marynarką w ręku. No, no mruknął i powoli ruszył w stronę pensjonatu. Spędził bezsenną noc, a rano rozpętało się piekło. Ktoś zastukał do drzwi i jednocześnie zaczęły dzwonić obydwa telefony, komórkowy i stacjonarny. East zerwał się z łóżka i pochwycił dresy. Odebrał komórkę i mrucząc coś niewyraźnie, otworzył drzwi. Szef kuchni krzyczał mu do ucha coś, czego East zupełnie nie rozumiał. Jednocześnie do pokoju wpadł Foster Martin, asystent menedżera, który również miał problem. East zacisnął zęby, gestem kazał Fosterowi usiąść i powiedział do telefonu: Proszę chwilę poczekać, muszę odebrać drugi telefon. Z trudem zachowując spokój, podniósł słuchawkę telefonu stacjonarnego. Kirby. Tu mówi Detweiler. East skrzywił się. Jego szef ochrony dzwonił tylko wtedy, gdy miał poważny problem.
40
Sh aro n Sal a Co się stało? Kobieta w pokoju dwieście piętnaście rodzi. East jęknął. Ostatnim razem, gdy coś takiego
zdarzyło się w hotelu, rodząca wytoczyła im później proces za to, że nie mi