Sharon Sala Misja specjalna Toronto · Nowy Jork · Londyn Amsterdam · Ateny · Budapeszt · Hamburg Madryt · Mediolan · Paryż Sydney · Sztokholm · Tokio · Warszawa Prolog Waszyngton, D.C., 4 lipca 2000 Amerykańskie flagi nad głową wysokiego mężczyzny łopotały wesoło w lipcowym wietrze niczym barwne świadectwa wdzięczności narodu za poświęcenie niezliczonych żołnierzy, którzy przez wieki bronili wolności tego kraju. Jednak mężczyzna stojący przed czarną, wypolerowaną płytą pomnika bohaterów wojny wietnamskiej daleki był od tego, by w tej chwili odczuwać wdzięczność. Nie zważał też na to, że płatki róży, którą trzymał w ręku, zdążyły już przywiędnąć. Człowieka, dla którego przeznaczona była ta róża, nie obchodziły już żadne sprawy tego świata. Mężczyzna nie po raz pierwszy był w tym miejscu w dniu urodzin narodu, toteż nie dziwił go zgromadzony tłum. Jednak gdy przedzierał się przezeń, uderzyła go cisza, niezwykła przy tak wielkiej liczbie ludzi. 6 Sh aro n Sal a Widok pomnika głęboko go poruszał. Czarna, gładka płaszczyzna polerowanego kamienia z wyrytymi nazwiskami poległych wydawała się ciągnąć w nieskończoność. Były to nazwiska ojców i synów, braci i wujków, przyjaciół i sąsiadów, którzy oddali życie dla kraju. Zatrzymał wzrok na lśniącej powierzchni i serce mu się ścisnęło. To było gdzieś tutaj, w połowie długości i w jednej trzeciej wysokości płyty. Wyminął drobną, przygarbioną kobietę, a potem przeszedł przed parą młodych ludzi z dwójką dzieci i zatrzymał wzrok na napisach. Im dalej szedł, tym mocniej biło mu serce. Nagle zamarł. To było to nazwisko: Frank Wilson. Przesunął po literach palcem, czując, jak do oczu napływają mu łzy. Przy ostatniej literze już prawie nic nie widział. Zacisnął zęby, upuścił różę u podstawy pomnika i odwrócił się. W tej chwili wiatr przybrał na sile i flagi załopotały mocniej. Wiatr przeczesał włosy mężczyzny, ujawniając w nich siwe pasma. Przymrużył oczy, nałożył przeciwsłoneczne okulary i poszedł w stronę wielkiego trawnika. Łopot flag mieszał się w jego umyśle ze wspomnieniami. Słyszał kanonadę karabinów maszynowych, łoskot lądujących helikopterów, na nowo poczuł cały koszmar Wietnamu. Sajgon, 1974 Deszcz padał z krótkimi przerwami przez cały dzień i ubranie stojącej na rogu dziewczyny przylepiło się do jej ciała tak, że wyglądała jakby była naga. M i sj a sp ec j al n a 7 Na widok trzech amerykańskich żołnierzy zbliżających się ulicą podłożyła dłonie pod piersi i uniosła je zachęcająco. ­ Hej, chcecie zabawy? Dobry seks... mocny seks... pięć dolar. Szeregowy Joseph Barone z Brooklynu w Nowym Jorku gwizdnął pod nosem i trącił łokciem kolegę. ­ Uuu, Davie, popatrz tylko na nią. Nie masz ochoty spróbować? Pragnienie fizycznej ulgi w cieple kobiecych ramion było silne, ale David Wilson widział, że pod warstwą makijażu i pod obcisłym ubraniem kryje się dziecko, i ogarnęło go współczucie. Nie tylko on czuł się tutaj jak ryba wyjęta z wody. Dziewczyna radziła sobie, jak mogła, próbując przetrwać w oszalałym świecie. Nie byłby w stanie pogarszać jeszcze piekła, w jakim się znalazła. Ale nie przyznał się głośno do tego, że na myśl o seksie z czternastoletnią prostytutką zbiera mu się na mdłości, tylko rzucił ironicznie, przeciągając słowa: ­ Czego spróbować? Tego śmiecia? Joe Barone zaśmiał się i klepnął go w plecy. ­ Mały, gra może być warta świeczki. David jeszcze raz spojrzał na dziewczynę i potrząsnął głową. ­ Nie. Ale jeśli ty i Pete macie ochotę, to nie krępujcie się. Spotkamy się w barakach. Obydwaj jego towarzysze obrócili się na pięcie i podeszli do dziewczyny, zanim jakiś inny żołnierz zdążył ich uprzedzić. David wepchnął ręce w kieszenie i szedł dalej zatłoczonym chodnikiem. Jakiś 8 Sh aro n Sal a starzec siedział na ziemi ze skrzyżowanymi nogami, wyśpiewując monotonną litanię, która miała przyciągnąć klientów do jego towarów, i wymachując nad głową trzymaną w ręku oskubaną kurą. David wyminął go i zmarszczył nos, zastanawiając się, od jak dawna starzec próbuje sprzedać to truchło. Skręcił za róg, w stronę baraków, i usłyszał znajomy śmiech. Poznałby ten śmiech na końcu świata. Gdzieś tu był jego brat Frank. Rozejrzał się na wszystkie strony, przebiegając wzrokiem twarze przechodniów. Towarzystwo Franka mogło mu zapewnić udane popołudnie. Brat był od niego starszy o cztery lata. To właśnie z jego powodu David znalazł się w Wietnamie. Skłamał, podając swój wiek komisji poborowej. Dodanie sobie lat było proste. Zdziwił się bardzo, ale również i ucieszył, gdy obydwaj wylądowali w tej samej kompanii. Frank był dla niego nie tylko starszym bratem: również kimś w rodzaju ojca, towarzyszem zabaw, a w chwilach, gdy sam nie spuszczał lania młodszemu braciszkowi, również i swego rodzaju ochroniarzem w nieciekawej dzielnicy, gdzie się wychowywali. Tłum rozstąpił się, by przepuścić jakiegoś mężczyznę z wózkiem, i David dostrzegł w pewnej odległości od siebie twarz Franka. Ale jego brat nie był sam. Zatrzymał się i przyjrzał z ciekawością dwóm jego towarzyszom. Trzej mężczyźni rozmawiali o czymś z pochylonymi do siebie głowami, jakby nie chcieli, by ktokolwiek usłyszał tę rozmowę. Toteż gdy jeden z nich wyprostował się M i sj a sp ec j al n a 9 i zwrócił twarz w stronę Davida, ten cofnął się do wnęki przy drzwiach budynku. W towarzyszach brata było coś, co nie budziło jego zaufania. Przyglądał im się jeszcze przez chwilę, próbując sobie przypomnieć, gdzie już widział te twarze, i nagle doznał olśnienia. Kilka miesięcy wcześniej jeden z kolegów pokazał mu tych mężczyzn w nocnym klubie i wyjaśnił, że to Holendrzy. Gdy zdziwiony David zapytał, skąd się wzięli Holendrzy pośrodku wietnamskiego piekła, odpowiedział mu śmiech. ,,Interesy, mały, interesy''. Dopiero po dłuższej chwili David zrozumiał, że to handlarze bronią. Teraz patrzył, jak Frank z szerokim uśmiechem klepnął jednego ze swych towarzyszy w plecy, a następnie uścisnął mu dłoń. David poczuł ucisk w żołądku. Dlaczego Frank z nimi rozmawiał? O czym? Wszyscy wiedzieli, że to właśnie tacy ludzie sprzedają amerykańską broń Wietkongowi. Obcokrajowcy, którzy przyjechali tu wyłącznie dla pieniędzy, nie związani z żadnym narodem, nawet z własnym. Natychmiast skojarzyło mu się, że Frank od dwóch miesięcy szastał pieniędzmi. Twierdził, że wygrał w karty, David jednak wiedział, że Frank był marnym graczem. Gdy mężczyźni ruszyli, David poszedł za nimi w pewnej odległości, pragnąc się przekonać, że jego podejrzenia nie mogą być prawdziwe. Deszcz znów zaczął padać i tłum przechodniów znacznie się przerzedził. David musiał trzymać się jak najdalej od brata i pozostał znacznie z tyłu. Dwa razy wydawało mu się, że stracił ich z oczu, ale w następnej 10 Sh aro n Sal a przecznicy znów odnajdywał przed sobą zarys głowy brata. Gdy dotarli na przedmieście, głowa rozbolała go z napięcia. Już od dłuższego czasu nabrał przekonania, że nie było to niewinne spotkanie, a gdy trzej mężczyźni wsunęli się do chaty położonej na uboczu, jęknął w duchu. Deszcz przeszedł w tropikalną ulewę. David stanął przed chatą, ale nie usłyszał niczego oprócz dudnienia własnego serca i dźwięku wielkich kropel uderzających o trzcinowy dach. Przysunął się bliżej do drzwi i ostrożnie zajrzał do środka. Wnętrze chaty było małe i mroczne, David zauważył jednak, że jeden z mężczyzn podał Frankowi kopertę. Nie, tylko nie to, przeleciało mu przez myśl. Wstrzymał oddech, patrząc, jak Frank przelicza pieniądze, wsuwa je pod koszulę i podaje mężczyźnie kartkę papieru. Nie zastanawiając się nad tym, co robi, David pchnął drzwi i wszedł do chaty. Powiedzieć, że Frank na jego widok doznał szoku, nie byłoby przesadą. Po chwili, gdy uświadomił sobie, że młodszy brat był świadkiem transakcji, szok zmienił się w złość. W dodatku pozostali dwaj mężczyźni natychmiast sięgnęli po broń. ­ Nie! ­ wykrzyknął Frank. ­ To jest mój brat! ­ Spojrzał na Davida z mieszaniną strachu i poczucia winy. ­ Skąd ty się tu, do diabła, wziąłeś? David jednym krokiem stanął przed Frankiem, wyszarpnął pieniądze zza jego koszuli i rzucił je na ziemię. ­ Ratuję twój tyłek, idioto. Wynośmy się stąd. M i sj a sp ec j al n a 11 ­ Co się tu dzieje? ­ wymamrotał jeden z mężczyzn, kierując wylot lufy w stronę twarzy Franka. ­ Zostaw to mnie ­ mruknął ten. Odsunął brata i schylił się po pieniądze, David jednak przydepnął je butem, przygniatając również palce Franka. Frank wyprysnął do góry jak sprężyna i pchnął go na ścianę. Dwie lufy pistoletów celowały prosto w nich. Teraz obydwaj, i Frank, i David, znaleźli się w kłopotach. Frank również wyciągnął pistolet i błyskawicznie wycelował w głowę niższego Holendra. ­ Nie rób tego! ­ wykrzyknął i nie czekając na odpowiedź, dwukrotnie wypalił. Na tle jednostajnego łomotu deszczu strzały były ledwo słyszalne. David drżał na całym ciele, zdumiony zimną krwią brata, naraz jednak zauważył, że Frank mierzy z kolei w jego twarz. ­ Co ty robisz? ­ wyszeptał pobladłymi ustami. ­ Właściwe pytanie brzmi: co ty zamierzasz zrobić z tym, co tu widziałeś? ­ odparował Frank. David przełknął ślinę. Znał ten wyraz twarzy brata. ­ A co ja widziałem? Co im sprzedawałeś? Na twarzy Franka pojawił się krzywy uśmiech. ­ Trochę stali, trochę drewna i trochę ołowiu. Wyłącznie bogactwa naturalne. David poczuł gęsią skórkę. ­ Broń? Sprzedawałeś naszą broń wrogom? Jak mogłeś to zrobić? Jak mogłeś zdradzić własny kraj? ­ Mój kraj ­ prychnął Frank ­ przysłał mnie tu, żebym zginął. Ja nawet nie wierzę w to, o co walczę. I dlatego chcę mieć z tego coś jeszcze oprócz trumny. 12 Sh aro n Sal a David szybko wyciągnął przed siebie rękę. ­ Proszę cię, Frank, chodźmy stąd. Nikt nas tu nie widział. Znajdą ciała i pieniądze i pomyślą, że ci dwaj pozabijali się nawzajem. Frank z zimnym uśmiechem wsunął rękę do kieszeni spodni jednego z trupów i wyciągnął karteczkę z informacją, którą dopiero co mu sprzedał, a potem zgniótł karteczkę w kulkę, wrzucił do ust jak cukierka, przeżuł i połknął. David przyglądał się temu z przerażeniem. ­ Nie zostawię pieniędzy ­ mruknął jego brat. ­ Są moje. Pozostaje tylko jeden problem: czy ty okażesz się skarżypytą. ­ A co, mnie też chcesz zabić? Frank zawahał się, ale po chwili odpowiedział z mrocznym błyskiem w oczach: ­ Jeśli będę musiał. David jak oniemiały wpatrywał się w wylot lufy, niezdolny uwierzyć, że los przyprowadził go tutaj, na drugi koniec świata, tylko po to, by zginął z ręki brata. ­ Ty chyba zwariowałeś ­ rzekł cicho. ­ Naprawdę chcesz to zrobić? ­ Chcę być bogaty ­ powiedział spokojnie Frank i wycelował. Od tego momentu wszystko działo się jakby w zwolnionym tempie. David schylił się po pistolet jednego z Holendrów i poczuł, jak kula wystrzelona przez Franka trafiła go w ramię. Padając na ziemię, pociągnął za cyngiel. Woda przeciekająca przez dziurawy dach kapała mu na policzek. Frank zato- M i sj a sp ec j al n a 13 czył się i upadł, a David z kolei dźwignął się na nogi. Powietrze śmierdziało prochem. Przez chwilę stał bez ruchu pod strumieniem kropel, a potem odrzucił głowę do tyłu i wydał okrzyk przepełniony bólem i rozpaczą. Czas mijał. Deszcz przestał padać. Z zewnątrz dochodziły ludzkie głosy. David wiedział, że wkrótce ktoś tu zajrzy, a jednak nie był w stanie się poruszyć. Dopiero dźwięk samolotu przelatującego tuż nad dachem wyrwał go z transu. Chwiejnym krokiem poszedł na drugi koniec pomieszczenia, znalazł kanister benzyny i oblał nią ściany, podłogę, a także wszystkie trupy. Podszedł do drzwi i ostrożnie wyjrzał na zewnątrz. Nie zauważył nikogo. Nie patrząc na twarz brata, zapalił zapałkę, rzucił ją za siebie i wybiegł z chaty, ani razu nie oglądając się za siebie. ­ Proszę bardzo, to dla pana. David Wilson drgnął, zdziwiony brzmieniem obcego głosu, i wspomnienia wróciły do zamkniętego piekła przeszłości. Stojący przed nim chłopiec trzymał w ręku pęk miniaturowych flag amerykańskich. ­ Jest pan weteranem, tak? ­ zapytał chłopiec. Po chwili wahania David skinął głową. Do tego mógł się przyznać. ­ Wiedziałem! ­ rozpromienił się chłopak. ­ Umiem to rozpoznać. Mój tato też jest weteranem. Walczył w Burzy Pustynnej. ­ Wyciągnął z wiązki jedną flagę i wcisnął mu do ręki. ­ Proszę, niech pan weźmie. Zasłużył pan na nią. 14 Sh aro n Sal a Palce Davida zacisnęły się na drewnianym pa- tyczku. Patrzył na kolorowe paski tak długo, aż zlały mu się w oczach. Gdy w końcu podniósł głowę, oczy miał suche, a usta mocno zaciśnięte. Zasłużył? Nie zasłużył na nic oprócz cierpienia i nagrobka na cmentarzu Arlington. Po to, by stać się tym, kim był teraz, musiał umrzeć, prawdopodobnie zginąć w walce. W każdym razie David Wilson już nie żył, a człowiek, którym się stał, był samotnikiem. Nie miał żadnych przyjaciół, żadnej istotnej tożsamości, żadnych związków ze społecznością czy kościołem. Był człowiekiem bez twarzy, który przed laty po raz drugi przysiągł oddać życie za kraj. Teraz nazywano go Jonaszem i tylko dwóch ludzi na świecie wiedziało, kim jest naprawdę. Jako anonimowy dyrektor SPEAR, najbardziej elitarnej grupy kontrwywiadowczej, jaką kiedykolwiek zorganizowały Stany Zjednoczone Ameryki, prowadził życie skryte w cieniu. Kontaktował się ze swymi pracownikami tylko wówczas, gdy było to niezbędne, przez zakodowane wiadomości, kasety doręczane razem z pizzą, zaszyfrowane telegramy, a od czasu do czasu przez telefon. SPEAR, założony przez samego Abrahama Lincolna podczas wojny secesyjnej, było organizacją tajną do tego stopnia, że nikt w wolnym świecie nie miał nawet pojęcia o jej istnieniu. Od początku kierowali nią mężczyźni o imieniu Jonasz, ciąg Jonaszów, którzy oddali życie dla kraju, nieznanych bohaterów z przeszłości. Dla świata wszyscy oni byli martwi. Jeśli któremuś udało się doczekać emerytu- M i sj a sp ec j al n a 15 ry, otrzymywał zupełnie nową tożsamość i zostawał na stare lata sam, bez przyjaciół i rodziny. Za kilka lat on również odejdzie na emeryturę, a jego miejsce zajmie kolejny Jonasz. Miał wrażenie, że oddanie życia dla kraju jest w jego przypadku sprawiedliwe, właśnie dlatego, że odebrał życie własnemu bratu. Zatrzymał wzrok na chłopcu biegnącym przez trawnik, próbując sobie przypomnieć, czy on również był kiedyś tak niewinny. W końcu westchnął, wsunął flagę do kieszeni i poszedł do samochodu. W jego życiu nie było miejsca na sentymenty. Emerytura jednak zbliżała się nieubłaganie, szybciej, niż mógłby sobie tego życzyć. Ktoś próbował go zniszczyć. Ktoś chciał naznaczyć go piętnem zdrajcy i choć David miał dostęp nawet do najtajniejszych dokumentów, nie potrafił wyśledzić winnego. Z całą pewnością było to najgorsze, co zdarzyło mu się od czasu Wietnamu. Mógł to być ktokolwiek, nawet rozgoryczony członek SPEAR, który jakimś dziwnym zrządzeniem losu odkrył jego prawdziwą tożsamość. David był już gotów przyznać, że potrzebuje pomocy i że nie jest w stanie poradzić sobie sam. Był jednak pewien problem. Nie wiedział, komu może zaufać. Rozdział pierwszy Tydzień później: północne wybrzeże Kalifornii Kilka mew przycupnęło na barierce otaczającej duży, wyłożony płytami kamiennymi taras górskiego pensjonatu ,,Kondor''. Rozciągający się stąd widok na Pacyfik był oszałamiający, podobnie jak sam pensjonat. Mewy trzepotały skrzydłami i skrzecząc, wypatrywały okruchów ze śniadania gości. Kelnerzy roznosili soki i kawę, inni z tacami pełnymi świeżych potraw zmierzali w stronę bufetu przy drzwiach. Łagodny wietrzyk niósł strzępy rozmów gości. Ta sielankowa scena była tu czymś zwyczajnym, nic natomiast zwyczajnego nie było w postaci Eastona Kirby'ego, który prowadził pensjonat. Wysoki i potężnie zbudowany, bardziej wyglądał na sportowca niż na biznesmena. Biała koszulka polo podkreślała potężnie umięśnione ramiona, a granatowe spodnie ­ długie, mocne nogi. Włosy miał o ton jaśniejsze od opalenizny. Niejedna mieszkanka hotelu zauważyła jego podobieństwo do Kevina Cost- M i sj a sp ec j al n a 17 nera, choć nos Eastona, dwukrotnie złamany, przybrał obecnie rzymski kształt. Często się uśmiechał, ale w jego oczach krył się cień, którego przyjazne usposobienie nie było w stanie zamaskować. Ten były agent SPEAR miał tajemnice, którymi z nikim nie mógł się podzielić, a największą z nich było to, że uważał się za mordercę. Fakt, że zdarzyło się to podczas pościgu, gdy wykonywał obowiązki służbowe, nie uspokajał jego sumienia. Nastoletni chłopak, który na rowerze wyjechał nie wiadomo skąd prosto na maskę samochodu Eastona, był doskonałym uczniem i właśnie zdobył czteroletnie stypendium do prestiżowego college'u. Słuchawki na uszach nie pozwoliły mu usłyszeć nadjeżdżającego samochodu. Policyjne dochodzenie wykazało, że chłopak zjechał na jezdnię ze wzgórza, nawet nie próbując przyhamować. Ta brawura skończyła się tragicznie. Choć East został oczyszczony z zarzutów, nie potrafił się pozbyć poczucia winy. Co się stało, to się stało. Chłopak nie żył. Koniec, kropka. Niewiele brakowało, by po tym zdarzeniu East przyłożył sobie pistolet do skroni. Co noc od nowa widział twarz chłopaka w świetle reflektorów, czuł uderzenie metalu o ciało i smród spalonych przy hamowaniu opon. SPEAR wysłało go na terapię, a potem do pensjonatu ,,Kondor'', żeby doszedł do siebie, ale niewiele to pomogło. Przez pierwsze trzy miesiące prawie nie wychodził ze swojego pokoju, z nikim nie rozmawiał, nocami chodził po górach i próbował oczyścić duszę. 18 Sh aro n Sal a Pewnej nocy, podczas jednej ze swych wypraw, spotkał Jeffa, zbuntowanego czternastolatka, wielokrotnego uciekiniera z kolejnych rodzin zastępczych. Wbrew sobie East poczuł do niego silną sympatię. Rozumiał, że u źródeł mrocznego gniewu chłopaka leży lęk, a nie zły charakter. Więź między nimi tworzyła się powoli i zadziwiła ich obydwu. Po roku East Kirby wszedł w zupełnie nową dla siebie rolę. W wieku dwudziestu pięciu lat został ojcem czternastoletniego chłopca. Jeff przestał być bezdomny. Wkrótce potem SPEAR wyznaczył Kirby'emu funkcję menedżera pensjonatu ,,Kondor''. Jego akta zostały zniszczone i dni pracy w kontrwywiadzie stały się przeszłością, ale nie oznaczało to zerwania kontaktu z organizacją. ,,Kondor'' należał do sieci hoteli Monarch, która z kolei była własnością SPEAR i czymś w rodzaju przystani dla wypalonych agentów. Od czasu do czasu East widywał znajomych z dawnych czasów. Niektórych przysyłano do pensjonatu na odpoczynek po jakiejś szczególnie ponurej czy wyczerpującej misji. Jednak czas, odległość i coraz rzadsze osobiste kontakty osłabiały więzi. Ta część życia Easta już przeminęła. Żył chwilą obecną, nie miał żadnej rodziny oprócz przybranego syna, i było mu z tym dobrze. Tylko czasem zdarzało mu się śnić koszmary, a wówczas starał się oderwać myśli od przeszłości i skupić je na Jeffie, który teraz studiował medycynę. Brak kobiety w życiu Eastona często powodował poczucie pustki, ale pogodził się z tym. Nie byłoby sprawiedliwe, gdyby on sam żył M i sj a sp ec j al n a 19 pełnią życia, skoro odebrał je młodemu, niewinnemu człowiekowi. Dwie mewy poderwały się z barierki, gdy kelner przechodził obok niego. East Kirby wyszedł na taras, skinął głową i uśmiechnął się do gości siedzących przy stolikach, zatrzymując dłużej wzrok na parze siedzącej w końcu tarasu. Było to młode małżeństwo, które zameldowało się w pensjonacie poprzedniego wieczoru. Sądząc po tym, jak odnosili się do siebie przy śniadaniu, początek ich wspólnego życia był udany. East pomyślał o ich szczęściu. Mieli przed sobą całe życie, jego życie zaś ugrzęzło w bezwładzie napędzanym poczuciem winy. Zwykle osobiście witał wszystkich nowożeńców, toteż poszedł w stronę ich stolika, ale gdy był w połowie drogi, zadzwoniła jego komórka, odsunął się więc o kilka kroków od gości i odebrał. ­ Halo. ­ Kirby. Już od dziesięciu lat nie słyszał tego głosu, ale poznałby go zawsze i wszędzie. Odruchowo zszedł z tarasu i po schodkach poszedł na plażę, gdzie nie było nikogo. ­ Jonasz? ­ Tak. East usiadł na kamieniu. Coś mu mówiło, że lepiej odebrać ten telefon, nie poruszając się. ­ Co u ciebie słychać? ­ zapytał Jonasz. East poczuł ściskanie w żołądku. ­ Wszystko w porządku, ale przypuszczam, że sam o tym wiesz, inaczej byś nie dzwonił. 20 Sh aro n Sal a Usłyszał głęboki oddech i czekał na odpowiedź Jonasza. Ten człowiek na pewno nie dzwonił po to, żeby rozmawiać o niczym. W końcu odezwał się: ­ Muszę cię prosić o przysługę. East otworzył szerzej oczy. Przysługa? Jonasz nie prosił o przysługi, on wydawał rozkazy. ­ Tak? ­ Mam problem, wielki problem ­ powiedział Jonasz. ­ Ktoś próbuje mnie zniszczyć. East poczuł, że serce na chwilę przestało mu bić. Wstał, jakby przygotowując się na cios. ­ Zniszczyć? ­ powtórzył. ­ To skomplikowane. Może powiem to tak: w ważnych miejscach wychodzą na jaw rzeczy, które sprawiają, że zaczynam wyglądać na zbrodniarza wojennego, a także na... zdrajcę kraju. ­ Po chwili milczenia Jonasz dodał jeszcze: ­ A to nie jest prawda. East przymrużył oczy. ­ Nie musisz mi tego mówić. Tyle sam wiem. Znów nastąpiła chwila ciszy, po czym Jonasz ciągnął: ­ Dziękuję ci. Ale problem nadal istnieje i pomimo moich nieograniczonych... hm, powiedzmy... możliwości dostępu do poufnych materiałów, nie udało mi się odkryć sprawcy tej sytuacji. Z tego, co wiem, może to być ktoś ze SPEAR. East nie wierzył własnym uszom. ­ Nie! Nie wierzę, że to możliwe! ­ Ja też pragnąłbym tak myśleć, ale w tej chwili niczego ani nikogo nie jestem w stanie wykluczyć. M i sj a sp ec j al n a 21 ­ Skoro tak, to dlaczego dzwonisz do mnie? ­ zapytał East, marszcząc czoło. ­ Bo technicznie jesteś w stanie spoczynku. Nie działałeś od dziesięciu lat. Nie ma między nami żadnego konfliktu ani motywów, które mogłyby cię doprowadzić do tego typu działań. Muszę komuś zaufać. Wybrałem ciebie. Ucisk w żołądku Easta wzmocnił się. ­ Proszę... nie proś mnie o to. Westchnienie Jonasza było jak sztylet przebijający jego sumienie. ­ Już dziesięć lat minęło od tego wypadku. East przełknął ślinę i przymknął oczy oślepione blaskiem słońca odbijającego się od wody. ­ Powiedz to mojej psychice. Poza tym muszę brać pod uwagę rodzinę. ­ Tak... chodzi o Jeffa, prawda? Studiuje medycynę, o ile dobrze pamiętam. ­ Tak. Teraz odbywa staż w Los Angeles. ­ Kirby, to już nie jest dziecko, tylko mężczyzna. Jakiś dźwięk na plaży przykuł uwagę Easta. Otworzył oczy i odwrócił się. Dwie foki wypełzały na nadbrzeżną skałę. Na chwilę przestał myśleć, tylko wsłuchiwał się w dźwięk fal rozbijających się o skały i krzyki mew. Miał ochotę wrzucić telefon do wody, odciąć się od Jonasza i od świata, który wpychał się tu bez zaproszenia, ale już dawno się przekonał, że choćby najbardziej się starał, nigdy nie uda mu się uciec od własnej przeszłości. ­ Kirby, jesteś tam? ­ Tak ­ westchnął East. ­ Zastanawiałem się. 22 Sh aro n Sal a W głosie Jonasza pojawiła się nuta nadziei. ­ I co? ­ Muszę o coś zapytać. ­ Pytaj. ­ Czy to jest rozkaz? Znów usłyszał westchnienie. ­ Nie mogę ci rozkazywać, żebyś wyrządził mi osobistą przysługę. ­ Nie jestem już człowiekiem, którym kiedyś byłem. Miałem zbyt długą przerwę. Straciłem bystrość konieczną do przetrwania w trudnych warunkach. Po długiej chwili ciszy Jonasz powiedział: ­ Więc... odmawiasz. ­ Tak. W głosie Jonasza teraz już nie było słychać żadnych emocji. ­ Rozumiem. Aha, Kirby, ta rozmowa nigdy nie miała miejsca. ­ Jaka rozmowa? Telefon zamilkł. Kirby wiedział, że po tej rozmowie nigdzie nie pozostanie żaden ślad. Znów ogarnęły go wyrzuty sumienia. ­ Niech to wszyscy diabli ­ mruknął. Obrócił się na pięcie i poszedł z powrotem do hotelu. Rozdział drugi Pot spływający spod chustki przewiązanej na czole Alicii Corbin zalewał jej prawe oko. Całą siłą woli koncentrowała wzrok na ścianie naprzeciwko, żeby zapomnieć o bólu mięśni nóg. Zacisnęła mocniej palce na uchwytach rowerka treningowego, spojrzała na licznik i skrzywiła się. Jeszcze mila. Choć była stałą bywalczynią klubu, nie cierpiała ćwiczeń fizycznych. Wolałaby pójść do lasu na długi spacer, patrzeć na wiewiórki i jelenie, niż na spoconych mężczyzn, niestrudzenie przechodzących od jednej maszyny do drugiej po to tylko, by zaspokoić własną próżność. Dobrze jednak wiedziała, że ona sama jest tu też tylko dlatego, że nie czuje się najlepiej we własnym ciele. Postrzegała siebie zupełnie inaczej, niż widzieli ją inni. Gdy spoglądała w lustro, widziała kobietę szczupłą na granicy chudości, choć wiele kobiet oddałoby wszystko, by mieć taką figurę. Była średniego wzrostu, a ciało miała silne i gibkie, o wysoko osadzonych piersiach i wąskich biodrach. Rudawe włosy i zielone 24 Sh aro n Sal a oczy nadawały jej młodej twarzy wygląd pogodnej nastolatki. Nikomu nie przyszłoby do głowy, że tak może wyglądać wysoko wykwalifikowana agentka kontrwywiadu pracująca dla głęboko zakonspirowanej organizacji rządowej, ani że jej iloraz inteligencji nie mieści się w przyjętej skali. Poszła do szkoły średniej jako dziesięciolatka i ukończyła ją dwa lata później. Gdy skończyła siedemnaście lat, miała już dwa doktoraty, z fizyki i kryminalistyki, i zastanawiała się, jakie studia podjąć w dalszej kolejności. I właśnie wtedy zainteresowała się nią tajna organizacja rządowa. Spodobała jej się myśl o pracy dla SPEAR. Rodzice Ally, intelektualiści, znacznie bardziej skupieni na własnym życiu niż na córce, przerzucili opiekę nad nią na barki opiekunek i szkoły, toteż przeprowadzka z akademika do centrum treningowego SPEAR nie była dla niej żadnym wstrząsem. Jednak to, że zawsze była znacznie młodsza od innych studentów, bardzo ją izolowało od reszty, często czuła się wręcz upośledzona towarzysko. Nie miała więc bliskich przyjaciół i prawdopodobnie nikt w ogóle nie zauważył, że znikła z uczelni. W każdym razie przestała zawyżać średnią ocen. Najważniejszą zmianą w jej życiu było to, że musiała przetasować własną hierarchię ważności spraw. Instruktorzy SPEAR niewiele mogli ją nauczyć w kwestiach technologii, ale zasady kamuflażu i intensywne ćwiczenia fizyczne to było zupełnie co innego. Zdarzało się, że nie była pewna, czy doczeka następnego dnia, przetrwała jednak i wysiłek fizyczny stał się nieodłączną częścią jej życia. M i sj a sp ec j al n a 25 Teraz mijał zaledwie drugi dzień z dawna wyczekiwanego urlopu, a już chwila słabości przywiodła Alicię do klubu sportowego. Trening zbliżał się do końca. Zupełnie nie czuła już mięśni nóg. Zacisnęła zęby i resztkami sił jeszcze raz nacisnęła na pedały. Licznik w końcu przeskoczył dwadzieścia mil i Alicia powoli zwolniła tempo. Po chwili zsunęła nogi z pedałów i pochyliła się nisko nad kierownicą. Po karku spływał jej pot, tętno dudniło w uszach. Usłyszała sygnał telefonu komórkowego. Ze znużeniem zsunęła się z siodełka i podeszła do ławki, zastanawiając się, kto ją tu znalazł. Telefon leżał na ręczniku. Wzięła go do ręki i przypomniała sobie, że nagrała na aparacie domowego telefonu polecenie kierowania rozmów na numer komórki. ­ Alicia, dawno się nie odzywałaś ­ usłyszała w słuchawce chłodny, bezosobowy głos matki. Ten ton już jakiś czas temu przestał ją ranić. Usiadła na ławce, zarzucając ręcznik na szyję. ­ Nie było mnie ­ odrzekła niepewnie. O sprawach, nad którymi pracowała, nie wolno jej było rozmawiać absolutnie z nikim i rodzice nie stanowili tu żadnego wyjątku. O SPEAR zresztą nie było jak rozmawiać, bo w świadomości ogółu taka organizacja w ogóle nie istniała. ­ Tak przypuszczaliśmy ­ stwierdziła matka spokojnie. ­ W przyszłym tygodniu wypadają twoje urodziny, ale obydwoje z ojcem wyjeżdżamy z kraju. Chciałam ci więc życzyć wszystkiego najlepszego. Ally stłumiła rozczarowanie. Coś takiego zdarzało 26 Sh aro n Sal a się już nie po raz pierwszy i zapewne również nie ostatni. ­ Dziękuję, mamo. Dokąd się wybieracie tym razem? ­ Do Egiptu. Właśnie odkryto zupełnie nowe cmentarzysko. Ojciec jest ogromnie podekscytowany. To dla nas bardzo ważne, sama rozumiesz. Ally uśmiechnęła się gorzko. Dobrze wiedziała, jaka jest hierarchia ważności rodziców. Ona sama zajmowała tam bardzo niską pozycję. ­ Tak, mamo, wiem. Szczęśliwej podróży. Dzięki za telefon. ­ Nie ma za co, kochanie. Uważaj na siebie. Zanim Ally zdążyła coś jeszcze powiedzieć, po drugiej stronie rozległ się sygnał. Wyłączyła telefon i poszła pod prysznic. Nagle naszła ją ochota na koktajl mleczny i pączka z czekoladą, ale gdy pół godziny później stanęła w kolejce do bufetu, jak zwykle zamówiła czarną kawę i obwarzanek. ­ Cztery pięćdziesiąt ­ powiedział sprzedawca, podając jej białą papierową torebkę i parujący kubek. Zapłaciła, wrzuciła drobne do kieszeni dresu i poszła na parking. Przy otwieraniu samochodu papierowa torebka stuknęła o drzwiczki i dopiero teraz Ally uświadomiła sobie, że w środku jest coś jeszcze. Wsunęła się za kierownicę, zablokowała drzwi, wstawiła kubek z kawą w uchwyt przy desce rozdzielczej i w końcu zajrzała do torebki. Czarna kaseta magnetofonowa na dnie torebki mogła oznaczać tylko jedno. ­ Cholera ­ mruknęła Ally, wsuwając ją do od- M i sj a sp ec j al n a 27 twarzacza. Dobrze znała ten głęboki głos, podobnie jak i sposób doręczenia kasety. SPEAR zawsze tak działało. Normalnie na myśl o nowym zadaniu poczułaby podniecenie, ale teraz dopiero wróciła do domu z poprzedniej akcji i jeszcze nawet nie zdążyła zrobić prania. Przesłuchała taśmę w drodze do domu, jednocześnie jedząc obwarzanek i pijąc kawę. Zadanie było dość nietypowe, choć Ally nie miała nic przeciwko miejscu, do którego ją wysyłano. Słyszała o pensjonacie ,,Kondor'' i była przekonana, że należy jej się odrobina wypoczynku. Easton Kirby, obecny menedżer hotelu, był legendą w SPEAR. Kilka uwag Jonasza wzmocniło jeszcze ciekawość Ally. O ile dobrze go rozumiała, a była pewna, że rozumie go dobrze, bowiem Jonasz niczego nie pozostawiał wyobraźni, jej szef chciał, by Kirby znów stał się aktywnym agentem, ten zaś odmówił. Ally zaś miała za wszelką cenę nakłonić go do zmiany decyzji. Wyjęła taśmę z odtwarzacza i wrzuciła ją z powrotem do torebki, wiedząc, że w ciągu trzydziestu sekund znikną z niej wszelkie ślady nagrania. Przystanęła przed domem i nacisnęła pilota otwierającego drzwi garażu. ­ Nakłonić go do zmiany decyzji? ­ mruknęła do siebie ironicznie. ­ A niby jak mam to zrobić... sprawić, żeby stracił głowę dla moich kobiecych wdzięków? W chwilę później wprowadziła samochód do garażu, poczekała, aż drzwi znów się zamkną i wysiadła. W domu wrzuciła brudne ubrania do pralki i dopiła resztkę kawy. Zaabsorbowana własnymi myślami, nie zauważyła 28 Sh aro n Sal a migotania czerwonego światełka sekretarki telefonicznej. W co powinna się ubrać, żeby skłonić opornego agenta do współpracy? Tydzień później ­ minął już dzień jej urodzin ­ o rok starsza Ally zatrzymała samochód na parkingu przed hotelem ,,Kondor'' i nie wysiadając, przyjrzała się budynkowi. Trzypiętrowa mieszanka architektury neogotyckiej i wiktoriańskiej dobrze komponowała się z tutejszym surowym krajobrazem. O tej części kalifornijskiego wybrzeża trudno było powiedzieć, by kipiała bujną roślinnością. Teren był górzysty i kamienisty, drogi wąskie i kręte, a w skałach czaiła się potęga odpowiadająca sile fal oceanu, które dudniły na dole urwiska. Wysoko nad głową krzyczały mewy nurkujące w powietrzu w poszukiwaniu pożywienia, a z dołu, z plaży, dobiegały pomruki morskich lwów. Ze swego miejsca Ally widziała strome kamienne schodki prowadzące po zboczu na brzeg Pacyfiku. Widok zapierał dech w piersiach. Dzień był słoneczny i wietrzny, typowy dla tej pory roku. Ally pożałowała, że to nie są prawdziwe wakacje. Wyjmując torbę z bagażnika, przyznała jednak w duchu, że to zadanie nie mogło się równać z poprzednimi. Tym razem przynajmniej nie musiała udawać nastolatki z marginesu i przenikać do mafii. Wystarczyło tylko przekonać Eastona Kirby'ego, by przyjął propozycję Jonasza. Jak tego, do diabła, dokonać? Wciąż pochylona nad bagażnikiem, poczuła na sobie czyjś cień. Spodziewała się chłopca bagażowego albo innego pracownika, tymczasem tuż obok siebie M i sj a sp ec j al n a 29 zobaczyła sylwetkę postawnego mężczyzny. Oślepiona słońcem, nie mogła wyraźnie dostrzec jego twarzy. Dopiero gdy mężczyzna pochylił się po jej torbę, rozpoznała go. To był Easton Kirby we własnej osobie. ­ Pani Corbin. Witam w pensjonacie ,,Kondor'' ­ powiedział, prostując się. Nie zdziwiło jej, że znał jej nazwisko. Zgodnie ze zwykłą procedurą SPEAR na pewno powiadomiło go wcześniej o przybyciu kolejnego agenta na wypoczynek. Onieśmielał ją jednak jego wysoki wzrost. Miała metr sześćdziesiąt pięć, a on był od niej o jakieś trzydzieści centymetrów wyższy. Poza tym w jego oczach było coś, od czego przeszył ją dreszcz. Wydawało jej się, że on wie o niej wszystko. Wzruszyła ramionami i odpędziła te myśli. ­ Co za wspaniała obsługa ­ uśmiechnęła się. ­ Przyjechałam dosłownie przed chwilą. ­ Wiem ­ powiedział Kirby spokojnie, patrząc jej w oczy. ­ Czekałem na ciebie. Idąc za nim po schodkach, Ally nie mogła się przestać zastanawiać, czy to tylko jej wyobraźnia przydała tym słowom pewnej wieloznaczności. Ona sama również odnosiła wrażenie, jakby od dawna czekała na tego właśnie mężczyznę. Ale to nie był odpowiedni moment na uwalnianie stłamszonych hormonów. Nie należało jeszcze bardziej komplikować i tak już skomplikowanej sytuacji. Kirby bez słowa minął recepcję i poprowadził ją do windy. ­ Jesteś już zarejestrowana ­ wyjaśnił. ­ Zaprowadzę cię do pokoju. 30 Sh aro n Sal a Otworzył kluczem windę i wprowadził ją do środka. Po chwili Ally zorientowała się, że minęli trzecie piętro, nie zatrzymując się, i jadą wyżej. ­ Myślałam, że tu są tylko trzy piętra ­ zdziwiła się. ­ Dokąd my jedziemy? Do nieba? Po raz pierwszy Kirby obdarzył ją uśmiechem. ­ Nie, chociaż wielu ludzi uważa ten widok za niebiański. Na dachu od strony oceanu znajduje się dodatkowy apartament, niewidoczny od strony wejścia. Rezerwujemy go dla specjalnych gości, takich jak ty. ­ Och ­ mruknęła i opuściła wzrok, żeby Easton nie zauważył na jej twarzy żalu. Był dla niej miły, bo sądził, że ona znajduje się na skraju załamania nerwowego. Spojrzał na nią, zdziwiony jej nagłym zamilknięciem, i ugryzł się w język. Był przekonany, że niechcący przypomniał jej o czymś okropnym, co przydarzyło jej się podczas wykonywania misji. SPEAR przysyłało tu agentów głównie dla podreperowania nerwów. ­ Przepraszam ­ powiedział. ­ Nie chciałem przywoływać złych wspomnień. ­ Nie, to nie to ­ potrząsnęła głową, ale w tej chwili drzwi windy otworzyły się i Easton wyszedł pierwszy. Szła za nim, wściekła na siebie z tego powodu, że nie potrafiła prowadzić z mężczyznami uprzejmych rozmów o niczym. Weszli do dużego holu. Easton nacisnął kilka przycisków na panelu zabezpieczeń przy drzwiach i obrócił klamkę. ­ Oto twój nowy dom. Mam nadzieję, że będzie ci tu wygodnie. ­ Postawił walizkę na podłodze i podał jej klucz oraz kartę magnetyczną. ­ Tu jest M i sj a sp ec j al n a 31 zapisany kod. Po drugiej stronie jest mój numer telefonu. Jeśli będziesz czegoś potrzebowała o dowolnej porze dnia albo nocy, wystarczy, że zadzwonisz na ten numer. Wsunęła kartę i klucz do kieszeni. ­ Dziękuję, panie Kirby. ­ Nie ma za co, pani Corbin, i... proszę mi mówić East. ­ W porządku, jeśli pan będzie mnie nazywał Ally ­ odrzekła, wyciągając do niego rękę. Gdy ją ujął, poczuła się, jakby schwyciła zabezpieczającą linę. To uczucie było jej zupełnie obce i nie miała pojęcia, jak powinna zareagować. ­ No dobrze ­ rzuciła, szybko cofając rękę. ­ Skoro już zostaliśmy przyjaciółmi, czy to oznacza, że nie muszę ci dawać napiwku? East odrzucił głowę do tyłu i roześmiał się głośno, a potem potrząsnął głową. ­ Nie, nie musisz mi dawać napiwku, a kolację podajemy około siódmej. Restauracja jest otwarta do północy, więc pamiętaj, gdybyś czegoś potrzebowała... ­ Wiem ­ przerwała. ­ Mam użyć telefonu. East obrzucił ją dziwnym, ciemnym spojrzeniem i zniknął w windzie. Patrzyła za nim oszołomiona, zastanawiając się, do czego to wszystko doprowadzi. W końcu westchnęła i zajęła się rozpakowywaniem rzeczy. Do wieczora zostało jeszcze kilka godzin. Zamierzała obejrzeć plażę. Coś jej mówiło, że tym razem ta misja nie skończy się szybko. Easton Kirby nie wyglądał na człowieka podatnego na wpływy. Wieszała ubrania w szafie, 32 Sh aro n Sal a cały czas zastanawiając się, dlaczego Jonasz nie wydał mu po prostu rozkazu. Co mogło się takiego zdarzyć, co sprawiło, że szef pozwolił, by prywatne życie agenta stanęło na przeszkodzie w wypełnianiu obowiązków? Przebierając się przed kolacją, East przyłapał się na tym, że znów myśli o Ally. Od samego początku coś mu mówiło, że to nie jest ich ostatnie spotkanie. Było w niej coś, co go intrygowało. Stanowiła mieszankę naiwności i twardości. East wiedział, jak wysokim wymaganiom musieli sprostać agenci SPEAR, i był przekonany, że umiejętności Ally co najmniej dorównują jego własnym, a jednak ta dziewczyna miała w sobie zadziwiającą niewinność. Nie mógł wiedzieć, że źródłem jej naiwności była nieznajomość siebie. Bez wątpienia jej inteligencja znacznie przewyższała przeciętną, ale Ally nie miała pojęcia, na czym polega normalne życie. Nigdy nie była zakochana, nawet nie poszła z nikim do łóżka. Gdyby East o tym wiedział, być może zacząłby ją traktować inaczej. On jednak widział w niej piękną, intrygującą kobietę, która przeszła wiele i przetrwała, a teraz przyjechała tu, by odzyskać wewnętrzną równowagę. Zastanowił się, czy nałożyć krawat, ale odłożył go, decydując się na swobodny strój. Jego myśli powędrowały do Jonasza. Ciekaw był, czy szef znalazł kogoś, kto zechciałby mu pomóc. Już tydzień minął od tamtego telefonu. Przez ten tydzień East kiepsko sypiał, powtarzał sobie jednak, że nie ma powrotu do przeszłości. M i sj a sp ec j al n a 33 Po raz ostatni zerknął w lustro, wziął sportową kurtkę i wyszedł. Czas już był pokazać się gościom przy kolacji. W pensjonacie ,,Kondor'' obowiązywał ścisły rozkład dnia, prawie jak na statku pasażerskim, i miejsce przy stole menedżera było równym zaszczytem jak przy stole kapitana statku. Ten obyczaj wprowadził poprzedni menedżer, a East przejął go bez sprzeciwu. Przesłał do pokoju Ally specjalne zaproszenie do swojego stolika i teraz z przyjemnością wyczekiwał spotkania. W zaproszeniu nie było nic osobistego; przy kolacji miało im towarzyszyć jeszcze sześć innych osób. East wiedział, że osobom przeżywającym problemy dobrze robi skupienie uwagi na czymś innym. Towarzystwo nieznajomych było dobrym sposobem, by przypomnieć Ally, że życie nie ogranicza się do SPEAR. East po prostu wykonywał swoje obowiązki, nic ponadto. Był o tym przekonany, dopóki nie ujrzał Ally w drzwiach sali restauracyjnej. Ubrana była w prostą czarną sukienkę, a mimo tego wywarła na nim piorunujące wrażenie. East nie mógł oderwać od niej wzroku. Widywał piękne kobiety na co dzień i zwykle unikał ich towarzystwa, ale tym razem było inaczej. Coś go ciągnęło do tej dziewczyny w zupełnie niekontrolowany sposób. Wiedział, że jeśli tak po prostu pozwoli jej stąd wyjechać i straci ją z oczu, będzie tego żałował do końca życia. Wstał z miejsca, przywitał ją serdecznym uśmiechem i posadził przy stole, a potem lekko dotknął jej ramienia. 34 Sh aro n Sal a ­ Cieszę się, że postanowiłaś skorzystać z za- proszenia. Kolacja dzisiaj jest wyjątkowa. Wiem o tym, bo spróbowałem kilku potraw, gdy szef kuchni patrzył w inną stronę ­ mrugnął. Siedem osób przy stole zareagowało na te słowa głośnym śmiechem. ­ Dziękuję za zaproszenie ­ rzekła Ally, patrząc na niego z podziwem. W wieczorowej marynarce wyglądał imponująco. Słyszała, że strój stwarza człowieka, ale w tym wypadku było akurat odwrotnie. Ledwie zdążyła poznać współtowarzyszy posiłku, pojawił się kelner. Jedno danie zastępowało drugie. Ally głównie kiwała głową i od czasu do czasu wtrącała jakieś słówko do rozmowy, ale myślami była gdzie indziej. Za każdym razem, gdy spoglądała na Easta, czuła przypływ paniki. Jak ma wykonać swą misję, nie wzbudzając jego gniewu? Jakich może użyć argumentów, których Jonasz nie użył wcześniej? Za każdym razem, gdy East sięgał po kieliszek z winem, Ally przyłapywała się na tym, że nie może oderwać spojrzenia od jego mocnych palców zaciśniętych na kruchej, szklanej nóżce. Opuściła wzrok na serwetkę rozłożoną na kolanach i westchnęła. Jeszcze nigdy w życiu nie czuła się równie niekompetentna. Znów westchnęła, podniosła głowę i napotkała uważne spojrzenie gospodarza. Poczuła, że się rumieni. Boże drogi. A on to widział. Pomyślała, że jeśli na jego twarzy pojawi się uśmiech, to go znienawidzi. Na szczęście East szybko odwrócił wzrok. Nie- M i sj a sp ec j al n a 35 długo potem Ally podziękowała i wstała od stołu, zamierzając wrócić do pokoju. Zanim jednak doszła do końca korytarza, usłyszała za sobą wołanie: ­ Pani Corbin... Ally, poczekaj! Zdziwiona, obróciła się na pięcie. ­ Czy wszystko w porządku? Łagodność w jego głosie zupełnie ją rozbroiła. Był dla niej taki miły, ale gdy się dowie, po co Ally tu przyjechała, wszystko rozpadnie się w gruzy... Ale co właściwie miałoby się rozpaść w gruzy? ­ Wszystko w porządku ­ upewniła go. ­ Po prostu jestem zmęczona. East zawahał się. ­ Może miałabyś ochotę na spacer? Świeże powietrze dobrze by ci zrobiło. Serce jej na chwilę jakby zamarło. To była doskonała okazja, by zacieśnić znajomość. Oczywiście, dla dobra Jonasza. ­ Chyba masz rację ­ zgodziła się. ­ Może wezmę sweter? Wzrok Easta zatrzymał się na jej nagich ramionach. ­ Jeśli będzie ci zimno, to oddam ci moją marynarkę. ­ I tak okazałeś mi już zbyt wiele życzliwości. Osobista obsługa, a teraz jeszcze marynarka? Czy w dalszym ciągu odmawiasz przyjęcia napiwku? East uśmiechnął się. Jej poczucie humoru podobało mu się nie mniej niż sukienka. ­ Coś mi mówi, że trudno byłoby zamknąć ci usta. Mój dziadek powiedziałby chyba, że jesteś pyskata. Zgodzisz się z tym? 36 Sh aro n Sal a Alicia zmarszczyła czoło. ­ Sama nie wiem. Ja nigdy tak o sobie nie myślałam. Rodzice zawsze powtarzali, że jestem bezpośrednia. Mówili: Alicia jest takim bezpośrednim dzieckiem. Nie: zabawnym ani ładnym, ani nawet uroczym, tylko bezpośrednim. ­ Uśmiechnęła się, nie zdając sobie sprawy, ile goryczy brzmiało w tych słowach. ­ A na czym właściwie polega pyskatość? W tej chwili przypominała mu Jeffa. Taki właśnie był jego syn, gdy się poznali. Ostrożny, czujny, niepewny siebie. Jego sympatia do Alicii natychmiast wzrosła. ­ Właściwie sam nie wiem ­ powiedział łagodnie. ­ Chyba trzeba do tego trochę odwagi i charakteru. Naraz rozmowa stała się zbyt osobista. Ally nie wiedziała, co ma dalej mówić. Nie przywykła do żartów ani flirtowania z płcią przeciwną. Spojrzała na drzwi. ­ Idziemy na ten spacer? East zdjął marynarkę i zarzucił jej na ramiona. Poczuła ciepło pochodzące od jego ciała i nerwowo przełknęła ślinę. ­ Przecież nie mówiłam, że mi zimno. ­ Teraz już nie będziesz musiała tego mówić ­ uciął krótko. Ujął ją pod łokieć i poprowadził. Rozdział trzeci Teren wokół hotelu był dobrze oświetlony, ale East poprowadził ją w stronę cienia. Rozumiała tę potrzebę krycia się w mroku. W ich pracy przeżycie często zależało od tego, czy zostało się zauważonym, czy też nie, i choć East nie ryzykował już życiem na co dzień, stare nawyki trzymały się mocno. ­ Czy to jest droga na plażę? ­ zapytała Ally. East zatrzymał się i spojrzał na nią. W mroku widziała tylko jego sylwetkę. ­ Nie. A czy wolisz pójść na plażę? Uznała, że przy tym człowieku prawda będzie najlepsza w każdej sytuacji. ­ Szczerze mówiąc, tak, jeśli nie masz nic przeciwko temu. Wydawało jej się, że słyszy w jego głosie uśmiech, gdy powiedział: ­ Czy mam coś przeciwko spacerowi po plaży z piękną kobietą? Pani Corbin, rani pani moją dumę! Alicia prychnęła z niedowierzaniem. ­ Bardzo przepraszam, ale z tego, co o tobie 38 Sh aro n Sal a słyszałam, wynika, że zarówno twoja duma, jak i reputacja są nie do ruszenia. ­ Gdyby to była prawda ­ westchnął już zupełnie poważnie i ujął ją pod rękę. ­ Schodki są oświetlone, ale trochę nierówne. I obawiam się, że w tych butach nie będzie ci zbyt wygodnie iść po plaży. Ally skrzywiła się na własną bezmyślność. Zepsuła pierwszą okazję do wypełnienia zadania. Powinna go przekonywać, by znów zaczął pracować dla Jonasza, a nie przypominać mu o tym, dlaczego przestał to robić. Zeszli po schodkach w niezręcznym milczeniu, ale gdy na plaży Ally przykucnęła i zdjęła buty, coś się nagle zmieniło. Może sprawił to odgłos fal albo blask księżyca odbitego na powierzchni oceanu, a może to, że Ally przestała myśleć o tym, po co tu przyjechała, i skupiła się na otoczeniu. Obróciła się i wpatrzyła w majestatyczny krajobraz. ­ Jak pięknie ­ westchnęła. ­ Tak... pięknie ­ powtórzył East. Ally była tak pochłonięta krajobrazem, że nie zauważyła, iż on patrzy na nią, a nie na ocean. Czas mijał. Księżyc wspinał się coraz wyżej po niebie i wiatr zaczął przybierać na sile. Ally poczuła przypływ smutku. Wiedziała, że ta noc nigdy już się nie powtórzy. Impulsywnie postąpiła krok w stronę oceanu, ale East pochwycił ją za ramię i przytrzymał. ­ Jest za zimno ­ rzekł cicho. Poczuła sprzeciw. Miała wielką ochotę poczuć dotyk fal na stopach, ale powstrzymała się. Nie przyjechała tu po to, by dawać upust własnym M i sj a sp ec j al n a 39 fantazjom. Uznała, że tego wieczoru nie wydarzy się już nic istotnego i lepiej będzie, jeśli wróci do hotelu. ­ Oczywiście, masz rację. Sama nie wiem, co mi przyszło do głowy. Jest późno, a ty na pewno masz ważniejsze rzeczy do zrobienia niż opiekowanie się nową pensjonariuszką. ­ Oddała mu marynarkę. ­ Bardzo ci dziękuję. Chyba pójdę się położyć. Wskoczyła na schodki i zniknęła w mroku. East patrzył za nią, stojąc z marynarką w ręku. ­ No, no ­ mruknął i powoli ruszył w stronę pensjonatu. Spędził bezsenną noc, a rano rozpętało się piekło. Ktoś zastukał do drzwi i jednocześnie zaczęły dzwonić obydwa telefony, komórkowy i stacjonarny. East zerwał się z łóżka i pochwycił dresy. Odebrał komórkę i mrucząc coś niewyraźnie, otworzył drzwi. Szef kuchni krzyczał mu do ucha coś, czego East zupełnie nie rozumiał. Jednocześnie do pokoju wpadł Foster Martin, asystent menedżera, który również miał problem. East zacisnął zęby, gestem kazał Fosterowi usiąść i powiedział do telefonu: ­ Proszę chwilę poczekać, muszę odebrać drugi telefon. Z trudem zachowując spokój, podniósł słuchawkę telefonu stacjonarnego. ­ Kirby. ­ Tu mówi Detweiler. East skrzywił się. Jego szef ochrony dzwonił tylko wtedy, gdy miał poważny problem. 40 Sh aro n Sal a ­ Co się stało? ­ Kobieta w pokoju dwieście piętnaście rodzi. East jęknął. Ostatnim razem, gdy coś takiego zdarzyło się w hotelu, rodząca wytoczyła im później proces za to, że nie mieli lekarza na etacie. Przegrała, ale sprawa ciągnęła się prawie pół roku. East nie miał ochoty na powtórkę. ­ Dzwoniłeś po pogotowie? ­ Już jadą. ­ Który to etap porodu? Detweiler zaczął się jąkać. ­ Który etap? Nie mam pojęcia. Ten, na którym się krzyczy, jeśli to ma pan na myśli. East omal się nie roześmiał. O ile pamiętał, Detweiler był kawalerem. ­ Chyba nie mamy wśród gości żadnego lekarza? Foster zerwał się ze swojego miejsca i gwałtownie zamachał rękami, żeby zwrócić na siebie uwagę. ­ Mamy, mamy! Nazywa się Butcher. Pamiętam, bo pomyślałem sobie, że to okropne nazwisko dla lekarza! East skinął mu głową i wrócił do rozmowy z szefem ochrony. ­ Sprawdź na recepcji. Jest tu lekarz o nazwisku Butcher. Natychmiast zaprowadź go do tej kobiety. Ja zejdę, jak tylko będę mógł. ­ On mieszka w pokoju trzysta ­ dodał Foster. ­ Sam go wczoraj rejestrowałem. ­ Słyszałeś? ­ zapytał East do słuchawki. ­ Tak, pokój trzysta ­ powtórzył Detweiler i rozłączył się. M i sj a sp ec j al n a 41 Foster zaczął coś mówić, ale East wskazał na komórkę, którą trzymał w ręku. ­ Halo, Pete, jesteś tam jeszcze? Ze słuchawki dobiegło przekleństwo, a po nim nastąpił wybuch złości. ­ Pierre, Pierre, przecież ci mówiłem, żebyś mnie nazywał Pierre! I nie lubię, kiedy każe mi się czekać. ­ Posłuchaj, Fullbright ­ odrzekł cicho Easton ­ zostaw tę swoją pseudofrancuszczyznę dla ludzi, którzy nie znają cię od szóstej klasy podstawówki, dobrze? Pete Fullbright dramatycznie zaklął jeszcze raz, a potem westchnął. ­ Cała dostawa mięsa jest do niczego. Co mam, twoim zdaniem, podać dzisiaj na obiad trzystu czterdziestu czterem gościom? ­ Zadzwoń do sklepu Antonellego. Stąd to tylko dwadzieścia minut jazdy, a nie dwie godziny, jak do Los Angeles. Niech przyślą, co mają najświeższego, bez względu na koszt. Potem odejmiemy to od rachunku naszego dostawcy. ­ Bien, bien ­ odpowiedział Pete. ­ Merci. East uśmiechnął się. ­ Hej, Pete, musisz jeszcze popracować nad akcentem. Brzmi to tak, jakbyś błagał o litość. ­ Idź do diabła ­ prychnął Pete i po chwili dodał: ­ szefie. Idź do diabła, szefie. ­ Już tam byłem ­ rzucił East. Rozłączył się i spojrzał na mężczyznę siedzącego na kanapie. ­ A co słychać u ciebie? 42 Sh aro n Sal a Foster Martin podniósł się natychmiast, gwałtow- nie machając rękami. ­ Komputer się zepsuł. Przynajmniej tak mi się wydaje. Nie działa. Goście czekają przy recepcji, żeby się zameldować i wymeldować. Dzwoniłem już do serwisu, ale technicy są przy jakiejś pilnej awarii na drugim końcu Los Angeles. Nie wyrwą się stamtąd wcześniej niż po południu. ­ Więc zadzwoń do kogoś innego ­ wzruszył ramionami East, idąc w stronę kuchenki. Musiał się wzmocnić porcją kofeiny, zanim na horyzoncie pojawi się jakaś kolejna katastrofa. ­ Ale... East obrócił się na pięcie i spojrzał ostro na drobnego, bladego mężczyznę, próbując sobie przypomnieć, dlaczego go zatrudnił. W końcu przypomniał sobie. To był siostrzeniec prokuratora generalnego i East wcale go nie zatrudniał. Foster po prostu pojawił się pewnego dnia z listem polecającym napisanym na papierze z nagłówkiem, którego nie można było zignorować. ­ Foster, czy masz w biurku książkę telefoniczną? ­ Ależ... tak, mam. Chce pan pożyczyć? ­ ożywił się asystent. East zagryzł usta, żeby nie krzyczeć. ­ Nie, chcę, żebyś ty jej użył. Poszukaj na żółtych stronach kogoś, kto zna nasz system i sprowadź go tutaj, zrozumiałeś? ­ Tak... tak, dobrze ­ wymamrotał Foster i wypadł na korytarz. ­ Jeszcze jedno ­ zawołał za nim Easton. M i sj a sp ec j al n a 43 ­ Tak? ­ Weź papier i ołówek i tych gości, którzy czekają przy recepcji, załatw tak, jak się to robiło przed wynalezieniem komputerów. ­ Tak. Dobrze ­ powtórzył Foster i zamknął za sobą drzwi. Nadeszła chwila spokoju, wystarczająco długa, by East mógł przyrządzić kawę. Gdy ekspres perkotał, ubrał się szybko i zajrzał do pokoju dwieście piętnaście. Szczęśliwie na korytarzu minął ekipę pogotowia, a u rodzącej był doktor Butcher. Kobieta jednak szlochała na cały głos, gdyż nie było przy niej męża. Rankiem wybrał się na plażę, by pobiegać, i tym sposobem stracił okazję uczestniczenia w porodzie swego pierworodnego. East zadzwonił na dół i wysłał kilku ludzi, by odszukali zagubionego ojca. Gdy już był pewien, że wszystko jest pod kontrolą, wrócił do pokoju. Wziął prysznic, ogolił się i po wypiciu kilku kubków kawy zszedł do recepcji, pewien, że zastanie tam kompletny chaos. Tymczasem przy ladzie i w holu było prawie pusto. Zdziwiony East wyminął kontuar i wszedł do pomieszczenia dla personelu, gdzie znajdował się główny komputer. Siedząca za biurkiem Ally podniosła głowę i przywitała go z uśmiechem, po czym znów skupiła uwagę na ekranie. ­ Do tego pokoju goście mają wstęp wzbroniony ­ powiedział East, po czym przypomniał sobie, do kogo mówi, i zmienił front. ­ Co ty tu robisz? Jej palce zatrzymały się na klawiszach, a na twarzy pojawił się nieśmiały cień uśmiechu. 44 Sh aro n Sal a ­ Myślę, że przy moich referencjach możesz mi zaufać ­ odrzekła, przeciągając słowa. Uderzyła jeszcze kilka klawiszy i odchyliła się na oparcie krzesła z zadowolonym uśmiechem. ­ No, teraz wszystko powinno być dobrze. ­ Co? ­ zdziwił się East, podchodząc bliżej, by zajrzeć jej przez ramię. Ally wstała. ­ Twój komputer i twój program powinien działać bez zarzutu przez kilka najbliższych lat. ­ Naprawiłaś go? Skinęła głową i podeszła do drzwi. ­ Muszę zjeść jakieś śniadanie. Właśnie szłam do restauracji, gdy zobaczyłam całe to zamieszanie. Zaproponowałam pomoc i twój asystent... jak on się nazywa? ­ Foster. Foster Martin. ­ A tak, Foster ­ uśmiechnęła się. ­ Trudno powiedzieć, by w trudnych sytuacjach potrafił zachować zimną krew. East westchnął. ­ Czy bardzo się ślinił? Uśmiech Ally poszerzył się. ­ Tylko z lewego kącika. ­ To i tak nieźle ­ mruknął East, przeczesując ręką włosy. Popatrzył na komputer. Wyglądało na to, że działa normalnie. ­ Co ty z nim zrobiłaś? Jej uśmiech zastygł. Wzruszyła ramionami. ­ Och... trochę pogrzebałam w twardym dysku, wprowadziłam kilka komend i powiedzmy, że przedłużyłam mu życie. M i sj a sp ec j al n a ­ To niemożliwe. Są przecież hasła. 45 Ally splotła ręce przed sobą jak dziecko, które ma wyrecytować wierszyk. ­ Nie, to nie jest niemożliwe. I wiem, że są hasła. East uniósł brwi. ­ Więc w SPEAR jesteś ekspertem od komputerów? ­ Właściwie nie ­ potrząsnęła głową. ­ Najczęściej używają mnie do infiltracji. Bez makijażu mogę udawać nastolatkę. ­ W takim razie komputery to twoje hobby? Uśmiech coraz bardziej znikał z jej twarzy. ­ Nie, po prostu wiem różne rzeczy ­ powiedziała i znów podeszła do drzwi. Wolała wyjść, zanim East odkryje, że jej iloraz inteligencji jest większy niż jego ego. Mężczyźni zawsze w tym momencie zniechęcali się do niej i nie chciała, by znów się to powtórzyło. Nie teraz. Nie z nim. On jednak nie miał zamiaru jej wypuścić. Przytrzymał ją za łokieć. ­ I mówisz o tym tak spokojnie? Trzech techników instalowało ten system przez dwa dni. Jest skomplikowany jak wszyscy diabli i połączony z całą siecią hoteli Monarch, a ty... nie dość, że się do niego włamałaś, to jeszcze naprawiłaś go w pół godziny? Ally uniosła głowę nieco wyżej i spojrzała mu w oczy. ­ Prawdę mówiąc, zajęło mi to tylko dziesięć minut. Trochę się na tym znam. Znam się na różnych rzeczach, rozumiesz? Możemy na tym zakończyć rozmowę? 46 Sh aro n Sal a ­ Przepraszam ­ powiedział East, widząc, że Ally odsuwa się od niego. ­ Nie chciałem... ­ Westchnął i spróbował jeszcze raz. ­ Posłuchaj, chyba powinienem ci podziękować. ­ Proszę bardzo ­ odrzekła chłodno. Była już w progu, gdy jego głos znów ją zatrzymał. ­ Ally. Przygryzła wargę i spojrzała na niego. ­ Tak? ­ Inteligencji i wiedzy nie należy się wstydzić. ­ Ludzie rzadko określają mnie jako inteligentną ­ powiedziała, nie uświadamiając sobie gniewu brzmiącego w jej głosie. East lekko dotknął jej ramienia, ale zaraz opuścił rękę. ­ W takim razie jak cię określają? ­ zapytał bardzo łagodnie. ­ W szkole najczęściej mówili o mnie: dziwadło. ­ Ile miałaś lat, gdy skończyłaś szkołę? ­ Średnią... dziesięć. College... siedemnaście. Ale wtedy już miałam trzy doktoraty i dodatkowo stopnie uniwersyteckie z obcych języków, dokładnie sześciu. Zamierzałam zostać na studiach jeszcze przez semestr lub dwa, ale wtedy znalazło mnie SPEAR. Resztę możesz sobie sam dopowiedzieć. East nie spuszczał z niej wzroku. Próbował sobie wyobrazić, jak to jest, gdy posiada się tak ogromną wiedzę. Co trzeba robić, żeby nie zwariować, patrząc na ignorancję innych? Patrzył na nią coraz uważniej. ­ Czy chcesz powiedzieć, że jeśli ładnie cię M i sj a sp ec j al n a 47 poproszę, to w przyszłym roku obliczysz mi podatki i wcale się przy tym nie zmęczysz? Przymrużyła oczy i teraz ona spojrzała na niego badawczo. ­ Czy ty się ze mą drażnisz? ­ Tak. ­ Och ­ uśmiechnęła się blado. East wskazał głową na drzwi. ­ Nadal jesteś głodna? ­ Okropnie ­ jęknęła, czując burczenie w brzuchu. ­ To chodź ze mną. Mam chody u kucharza. Robi najlepsze gofry po tej stronie St. Louis. ­ A kto jest w St. Louis? ­ zaciekawiła się. ­ Ciocia Dinah. Jej są najlepsze, ale nie zdradź się przed Petem, że tak mówiłem. ­ A kto to jest Pete? ­ Mój szef kuchni, który udaje Francuza. Z czym lubisz gofry, z bitą śmietaną i truskawkami czy wolisz z syropem? ­ Najbardziej lubię z masłem orzechowym i dżemem winogronowym. ­ Zamów to osobno, bo Pete dostanie ataku serca ­ ostrzegł ją East z szerokim uśmiechem. Ally wydęła usta. ­ Widocznie Pete musi się dopiero nauczyć doceniać najpiękniejsze strony życia. Tym razem East roześmiał się na głos. Wychodząc na korytarz, zauważyli młodego człowieka w dresach, który pędził przed siebie jak oszalały. Na widok Easta zaczął krzyczeć: ­ Moja żona! Moja żona! Podobno rodzi! 48 Sh aro n Sal a East ujął nieszczęsnego ojca za ramiona i osa- dził go w miejscu długim, niewzruszonym spojrzeniem. ­ Spokojnie, tatusiu. Pańska żona czuje się dobrze. Jest u niej lekarz i ekipa z pogotowia. Na twarzy młodego mężczyzny rozbłysła radość. ­ Powiedział pan: tatusiu? ­ Chyba mówili, że to chłopiec. ­ Och, Boże. Och, Boże. Jestem ojcem ­ mamrotał mężczyzna. ­ Ja też. Gratuluję ­ uśmiechnął się East. Młody tatuś popędził na górę po schodach, nie czekając na windę. Wciąż z uśmiechem, East obrócił się do Ally. ­ Przepraszam. Zwykle jest tu trochę spokojniej. ­ To jest nic w porównaniu z moją pracą ­ wzruszyła ramionami. East poczuł bolesne ukłucie. Dobrze pamiętał, jak czasami wygląda ta praca. Zanim jednak zdążył coś powiedzieć, zadzwonił telefon komórkowy. Przyłożył aparat do ucha i zmarszczył czoło. ­ Proszę chwilę zaczekać ­ rzucił i dotknął ramienia Ally. ­ Przepraszam, ale muszę odebrać ten telefon. Może pójdziesz na taras? Jest zimny bufet albo możesz coś zamówić dla nas obydwojga. Ja zaraz przyjdę. ­ Dobrze. Co ci zamówić? ­ Powiedz kelnerowi, że to co zwykle. I nie czekaj na mnie z jedzeniem, bo gofry wystygną. ­ Zimne są lepsze. Potrząsnął głową i zaśmiał się cicho. M i sj a sp ec j al n a 49 ­ Czy masz jeszcze jakieś interesujące nawyki, o których powinienem wiedzieć? ­ Sama nie wiem ­ odrzekła Ally. ­ A co, twoim zdaniem, powinieneś o mnie wiedzieć? Oczy Easta nieoczekiwanie pociemniały. ­ Nie jestem pewien. A ty? Ally z trudem odwróciła wzrok. ­ Przy tobie niczego nie jestem pewna ­ powiedziała nieoczekiwanie. ­ I chyba nie powinnam ci tego mówić. Cholera, nie znam się na tym wszystkim ­ wybuchnęła i odbiegła. East przypomniał sobie o telefonie i przyłożył słuchawkę do ucha. Ally siedziała na tarasie z brodą opartą na dłoniach i patrzyła na Pacyfik. Przyjazd tutaj okazał się niewypałem. Jonasz chyba był w desperacji, skoro przysłał tutaj właśnie ją. Wzbierała w niej ochota, by powiedzieć Eastowi wprost, po co tu przyjechała, i mieć to wszystko z głowy. Kamuflaż i udawanie były częścią jej życia, ale nigdy wcześniej nie musiała stosować takich metod wobec ,,porządnych ludzi''. Nie podobało jej się, że oszukuje Easta. Im dłużej odgrywała rolę znerwicowanej agentki, tym bardziej zaczynała rzeczywiście czuć się wyczerpana nerwowo. Gdyby wyjawiła mu prawdę teraz, to w najgorszym wypadku East wysłałby ją do diabła, a wtedy mogłaby po prostu przyznać się Jonaszowi do porażki. Westchnęła. W tym właśnie leżał problem. Przez całe życie Ally nie odniosła żadnej porażki, może z wyjątkiem uczuciowej. 50 Sh aro n Sal a Zamyśliła się, patrząc na fale rozbijające się o skały. Musiał być jakiś sposób, by dopiąć celu. W chwilę później kelner przyniósł jej śniadanie i wyjaśnił, że obsłuży Easta, gdy ten się pojawi. Ally skinęła głową. ­ Czy mam podać coś jeszcze? ­ zapytał kelner. ­ Na razie nic, dziękuję. Sięgnęła po masło orzechowe i starannie, równiutką warstwą posmarowała obydwie połówki gofra. Gdy już uzyskała pożądaną symetrię, powtórzyła proces z dżemem winogronowym, a potem nożem i widelcem podzieliła gofra na dziewięć równiutkich kwadracików. Wsunęła pierwszy z nich do ust i z rozkoszy wzniosła oczy do nieba. East stanął w drzwiach wychodzących na taras i niezauważony, przyglądał się Ally. Na pierwszy rzut oka nie było w niej nic, co rzucałoby się w oczy. Była średniego wzrostu, bez grama zbędnego tłuszczu, ubrana bardzo zwyczajnie w granatowe spodnie i białą lnianą koszulę wypuszczoną na biodra. Krótkie włosy otaczały jej twarz pierścieniem rudawych loków. Oczy miała zielone jak trawa. Patrzył, jak metodycznie obchodzi się z gofrem, i zaczął rozumieć jej potrzebę porządku. Próbował sobie wyobrazić, jak musiało wyglądać jej życie w dzieciństwie: urodzona z ilorazem inteligencji znacznie przewyższającym przeciętną, w rodzinie, która nie miała dla niej czasu, od samego początku musiała się czuć jak wyrzutek społeczeństwa. Odgadywał, że nigdy w życiu nie miała ,,naj- M i sj a sp ec j al n a 51 lepszej przyjaciółki'' i ciekaw był, czy jako dziecko spędziła kiedykolwiek noc u koleżanki albo bawiła się lalkami. Praca dla SPEAR również nie sprzyjała nawiązywaniu bliskich kontaktów. Miała zbyt wiele tajemnic, którymi nie można się było z nikim podzielić. Gdy Ally powoli i starannie odcięła kolejny kwadracik gofra i poniosła go do ust, East naraz poczuł nieprzepartą chęć, by pochylić się nad jej ramieniem i wygryźć wielki kawał z samego środka gofra. Chciał się przekonać, jak Ally zareaguje, gdy coś wymknie się jej spod kontroli. Obok jej stolika zatrzymał się kelner. Ally powiedziała coś do niego z niepewnym uśmiechem. W tym uśmiechu, w zarysie jej policzka było coś niesłychanie kruchego. East jednak umiał kontrolować swoje impulsy i wiedział, że nie powinien angażować się w związek z żadną kobietą, a szczególnie z agentką. Po tym, co zrobił, nie zasługiwał na szczęście. Powinien się cieszyć, że przeżył. Chłopak, którego potrącił, nie miał tyle szczęścia. Odsunął na bok osobiste uczucia i podszedł do stolika. ­ Wygląda nieźle ­ stwierdził, wskazując na jej talerz. ­ Mmm ­ potwierdziła z pełnymi ustami. ­ Pańskie śniadanie jest już gotowe ­ oznajmił kelner. ­ Zaraz je przyniosę. ­ To dobrze, bo jestem bardzo głodny ­ ucieszył się East i sięgnął po kubek z kawą. 52 Sh aro n Sal a Naraz Ally cichutko krzyknęła ­ och! Tuż przed jej twarzą mewa zanurkowała w powietrzu, pochwyciła kawałek grzanki pozostawiony na sąsiednim stoliku i zniknęła nad dachem budynku. ­ Są uciążliwe, ale to ich terytorium i jeśli chcemy jeść na tarasie, to musimy się z tym po prostu pogodzić ­ wyjaśnił East. ­ Nie przeszkadzają mi ­ stwierdziła Ally. ­ Właściwie podobają mi się. Tylko że to było takie niespodziewane. East przyglądał się, gdy Ally odkroiła kolejny identyczny kawałek gofra. Twarz miała bardzo skupioną i ściskała sztućce tak mocno, że kostki jej palców zbielały. Zaniepokoił się. Ally chyba była bliższa załamania nerwowego niż przypuszczał. Instynktownie poczuł chęć pomocy. ­ Dlaczego tak robisz? ­ zapytał. Podniosła głowę ze zdziwieniem. ­ Co robię? East wskazał gofra. ­ Dlaczego tak precyzyjnie go kroisz? Zdumiona, opuściła wzrok na talerz i zarumieniła się z zażenowania. Dziwadło. Znów to samo. ­ Nie wiem ­ odrzekła. ­ Taki nawyk. Odłożyła nóż i widelec i splotła ręce na kolanach. Naraz jedzenie przestało jej sprawiać przyjemność. ­ A niech to. Nie chciałem cię zdenerwować ­ wymruczał East. Zmusiła się do uśmiechu. ­ Nie mów głupstw. Wcale mnie nie zdenerwowałeś. M i sj a sp ec j al n a 53 Znów pojawiła się między nimi zimna, bezosobowa ściana. East zacisnął zęby. Zamierzał zmusić Ally do okazania emocji. Jakichkolwiek. ­ Owszem, zdenerwowałaś się. Każdy czasem się denerwuje. Ally poczuła złość. Nie upłynęła jeszcze doba od chwili ich spotkania, a on już twierdził, że potrafi przeniknąć jej myśli? ­ Posłuchaj, przecież wcale mnie nie znasz, więc dlaczego udajesz, że wiesz o mnie wszystko? Policzki miała zaczerwienione, oczy błyszczące gniewem. East odchylił się na oparcie krzesła, zadowolony z efektu. Ally jeszcze o tym nie wiedziała, ale był pewien, że kiedyś mu podziękuje za to, iż odciągnął jej myśli od piekła wspomnień, które ją tu przywiodło. ­ Będziesz to jadła? ­ zapytał, wskazując na resztki gofra. ­ Uhm... ja... chyba nie ­ odrzekła, zbita z tropu. ­ To dobrze ­ stwierdził i przysunął sobie jej talerz. Wziął gofra do ręki jak kanapkę, ugryzł potężny kęs i uniósł brwi z uznaniem. ­ Niezłe. Zupełnie niezłe ­ powtórzył i znów podniósł gofra do ust. Ally jednak zdążyła już oprzytomnieć i szybko wyrwała mu go z ręki. ­ Zmieniłam zdanie ­ oświadczyła. ­ Ty zjedz swoje śniadanie, a ja swoje. Spojrzała z niesmakiem na wygryzionego gofra, westchnęła i sięgnęła po widelec, ale na odgłos chrząknięcia Easta zatrzymała się wpół ruchu. Na jego twarzy malował się wyraz obłudnej satysfakcji. 54 Sh aro n Sal a ­ Co takiego? Wzruszył ramionami, jakby nie rozumiał, o co jej chodzi. ­ Tak myślałam ­ prychnęła i zabrała się do odkrawania wygryzionego kawałka. East zaśmiał się cicho. ­ To, że nie lubię się dzielić swoim jedzeniem, nie znaczy jeszcze, że coś jest ze mną nie w porządku ­ wybuchnęła. East spoważniał i pochylił się do niej. ­ Ally. ­ Co? ­ wymamrotała, nie podnosząc wzroku. ­ Ja tylko żartowałem. Wszystko jest z tobą w porządku, rozumiesz? Przez chwilę milczała, przeżywając stare cierpienie, a potem, by udowodnić własną odwagę, otworzyła usta i śmiało ugryzła gofra. Spojrzała na niego wyzywająco i dopchnęła kęs palcem. East ukrył uśmiech, bo kelner znów podszedł do stolika i postawił przed nim śniadanie. Zabrał się do jajecznicy na boczku. Jeszcze nigdy w życiu tak mu nie smakowała. Zastanawiał się, czy była to zasługa przystawki w postaci gofra, czy też towarzystwa, w którym jadł. W każdym razie, jak na dzień, który zaczął się zupełnym chaosem, ciąg dalszy zapowiadał się nieźle. Rozdział czwarty Fale deszczu uderzały o okna jednopiętrowego domku nad przepaścią. W pogodne dni widok stąd był imponujący, a odosobnienie bardzo odpowiadało Jonaszowi. Nie można się było stąd wydostać inaczej niż helikopterem albo schodząc z góry piechotą, ale tego dnia ani jedno, ani drugie nie było możliwe. Niespokojnie, raz po raz przemierzał podłogę między oknem a ścianą. Jego złość spowodowana najświeższymi wiadomościami wciąż rosła. Na irańskiej granicy zatrzymano kuriera, który miał przy sobie ściśle tajne dokumenty. Te dokumenty prowadziły prosto do Jonasza. A jakby tego było mało, na jego konto w banku wpłynęło ostatnio sto tysięcy dolarów, których pochodzenia w żaden sposób nie potrafił wytłumaczyć. Gdyby nie interwencja prezydenta, prokurator generalny już by wystawił nakaz aresztowania Jonasza. Nie wiedział, jak długo jeszcze uda mu się bronić własnej wiarygodności i dobrego imienia. Pomyślał o Alicii Corbin. Wcześniej zamierzał dać 56 Sh aro n Sal a jej dużo czasu na przekonywanie Eastona Kirby'ego, ale ta ostatnia komplikacja z kurierem diametralnie wszystko zmieniała. Incydenty następowały coraz szybciej jeden po drugim. Czas zaczął działać na jego niekorzyść. Alicia rozpoczęła swą misję przed tygodniem. Jonasz musiał się dowiedzieć, co się dotychczas zdarzyło w hotelu ,,Kondor''. Jeśli East nie zgodzi się mu pomóc, to będzie musiał poszukać kogoś innego. Tylko kogo? Przecież wybrał Kirby'ego właśnie dlatego, że nie było innej osoby, której mógłby zaufać. Podszedł do kominka i jednym ruchem ręki przekręcił głowę metalowego lwa zdobiącego gzyms. Część ściany odsunęła się, ukazując niszę ­ centrum komunikacji ze SPEAR. Nie był pierwszym ani ostatnim Jonaszem zajmującym ten domek, ale wiedział, że jeśli szybko nie rozwiąże problemu, jego kadencja wkrótce się zakończy. W kącie szumiał cicho faks, wypluwając z siebie długi szereg zadrukowanych stron. Na ekranie komputera migały linijki tekstu zapisywanego do pamięci. Znajdowały się tu wszystkie najnowocześniejsze urządzenia komunikacyjne, a jednak, mając do dyspozycji wszelkie techniczne środki, Jonasz wciąż nie potrafił odkryć tożsamości człowieka, który był zdecydowany zrujnować mu życie. Na wysokości oczu wisiała tafla pleksiglasu z naniesioną mapą świata, pokryta czarnymi i czerwonymi znaczkami. Czarne pokazywały miejsca, w których obecnie działali agenci SPEAR, ale uwagę Jonasza przykuwały przede wszystkim czerwone, M i sj a sp ec j al n a 57 naniesione w miejscach wypadków, które stanowiły dywersję wobec jego osoby. Wziął do ręki czerwony pisak i narysował kółko na irańskiej granicy, w miejscu, gdzie właśnie aresztowano kuriera. Cofnął się o krok i jeszcze raz przyjrzał mapie, próbując wyśledzić jakiś wzór, ale im dłużej patrzył, tym bardziej był przekonany, że nie ma tu żadnego wzoru, tylko seria przypadkowych incydentów, połączonych jedynie wspólnym celem. Tym celem było zniszczenie jego, Jonasza. Poczuł nagły spokój. Na Boga, nie przetrwał tylu lat tylko po to, by teraz się poddać. Usiadł przy biurku i wpatrzył się w czerwony telefon stojący pośród baterii innych. W ułamku sekundy w jego umyśle pojawił się tuzin rozmaitych scenariuszy. Wybrał ten, który najlepiej pasował do sytuacji, i już bez wahania sięgnął po słuchawkę. Dwie godziny później w recepcji hotelu ,,Kondor'' pojawiła się paczka przeznaczona dla Alicii Corbin. Telefon zadzwonił w chwili, gdy East przeglądał ostatnią kolumnę cyfr kwartalnego zestawienia. Zadowolony z przerwy w pracy, zapisał dane i sięgnął po słuchawkę. ­ Halo. ­ Cześć, tato, to ja. Na dźwięk głosu Jeffa East uśmiechnął się. ­ Cześć. Kiedy wybierasz się do domu? Jeff prychnął z niedowierzaniem. ­ Chyba żartujesz? Przy moim rozkładzie zajęć? Właściwe pytanie brzmi: kiedy wreszcie ty mnie tu odwiedzisz? 58 Sh aro n Sal a East poczuł się winny i wstał. ­ Długo już się nie widzieliśmy, prawda, synu? ­ Prawie dwa miesiące. ­ I chcesz mi powiedzieć, że czujesz się opusz- czony? A co się dzieje z tą dziewczyną, o której nie chciałeś rozmawiać? Czy to już przeszłość? Na chwilę zapadło milczenie. Potem Jeff roześmiał się krótko, ale East odniósł wrażenie, że ten śmiech był wymuszony. ­ Nie, nie czuję się opuszczony. Po prostu zmęczony, no i mam serdecznie dość własnej kuchni. Poza tym nie mam nastroju do rozmów o kobietach, kropka. ­ Aż tak źle? ­ zaśmiał się East. ­ Aż tak. ­ W takim razie porozmawiajmy o czymś mniej skomplikowanym. Na przykład o twoich zajęciach albo o stażu w szpitalu. Na jakim oddziale teraz jesteś? Jeff parsknął śmiechem. Nazwanie jego praktyki ,,czymś nieskomplikowanym'' było oczywiście żartem i obydwaj o tym wiedzieli. ­ Na pediatrii. I chciałbym już znaleźć się gdzieś indziej ­ westchnął. ­ To nie znaczy, że nie lubię dzieci, ale nie umiem się pogodzić z tym, że bywają nieuleczalnie chore. East milczał, rozumiejąc, że Jeff potrzebuje się wygadać. ­ Tato, jest tu taka siedmioletnia dziewczynka. Na imię ma Darcy. Wielkie piegi na nosie, wielkie niebieskie oczy... Wczoraj zapytała mnie, czy się z nią ożenię, jak dorośnie. ­ Głos mu się załamał. M i sj a sp ec j al n a 59 ­ Tato. Ona nie ma przednich zębów ani włosów. Umiera. I nikt nie potrafi nic z tym zrobić. ­ Przykro mi ­ powiedział East cicho. ­ Musi ci być z tym bardzo ciężko. Jeff wziął głęboki oddech. ­ Przepraszam, ale czasami... rozumiesz? Przez umysł Easta przeleciała seria wspomnień ­ błyski wystrzałów, bryzgi krwi agenta, który umierał dosłownie u jego stóp, dni i noce spędzone na bagnach. ­ Tak, wiem. Wstał i podszedł do okna. Patrzył przez szybę nieobecnym wzrokiem, zupełnie nie dostrzegając plaży. ­ Wiesz co, daj mi kilka dni, żebym mógł tutaj wszystko zorganizować i przekazać obowiązki mojemu asystentowi, a potem wybiorę się na wycieczkę do Los Angeles. Tylko przyślij mi faksem swój rozkład zajęć. ­ Fantastycznie! Będziesz go miał jutro albo pojutrze ­ ucieszył się Jeff. ­ Już czuję smak tego steku! ­ Głodny jesteś? ­ uśmiechnął się East. ­ A co ostatnio jadałeś? ­ Własne wytwory i to, co ktoś inny zostawił w pracy. ­ Może nie masz pieniędzy? ­ zaniepokoił się East. ­ Pieniądze mam. Brakuje mi tylko czasu. ­ Czy jesteś pewny, że chcesz go tracić na moje odwiedziny? 60 Sh aro n Sal a ­ Czas spędzony z tobą nigdy nie jest stracony. East poczuł ściskanie w gardle. ­ Dzięki ­ powiedział cicho. ­ Do zobaczenia wkrótce. ­ Do zobaczenia ­ powtórzył Jeff. East usłyszał dźwięk odkładanej słuchawki i odniósł wrażenie, że jego syn znajduje się niezmiernie daleko. Stanął pośrodku pokoju i pomyślał o własnej samotności. Mogło się wydawać dziwne, że czuł się samotny, żyjąc na co dzień wśród setek ludzi, ale tak było. Tęsknił za bliższymi, osobistymi więzami, za kimś, z kim mógłby razem się śmiać, dzielić kłopotami i radościami, spędzać noce... W wyobraźni ujrzał twarz Alicii Corbin, ale odsunął od siebie myśli o niej. Nawet gdyby się okazało, że ona odwzajemnia jego uczucia, było zbyt wiele powodów, dla których ten związek nie miał racji bytu. Westchnął i poszedł poszukać Fostera. Ally wpadła do holu z naręczem paczek. Był to siódmy dzień jej pobytu w hotelu i dopiero teraz wybrała się na zakupy. Włosy miała potargane, białe spodnie poplamione czekoladowym lodem, który kupiła sobie w drodze powrotnej, ale jej twarz promieniała. Ostatniej nocy doszła do wniosku, że jeśli nie będzie zachowywać się jak normalna kobieta, to East w końcu zacznie się zastanawiać, po co tu przyjechała. A najnormalniejsze, co mogła zrobić kobieta, była wyprawa na zakupy. Stąd wzięły się paczki i torby, wypełnione przede wszystkim przed- M i sj a sp ec j al n a 61 miotami kupionymi od niewielkiej grupy artystów i rzemieślników mieszkających u podnóża gór. A choć zakupy miały być tylko na pokaz, wjeżdżając na parking przed hotelem, Alicia poczuła, jak bardzo taka zwykła wyprawa do sklepu była jej potrzebna. Od ponad roku nie miała czasu na nic tak zwyczajnego. Nie mogła się już doczekać, kiedy znajdzie się w pokoju i dokładnie obejrzy swoje nowe nabytki. ­ Pani Corbin! Pani Corbin! Obejrzała się. Chłopak siedzący w recepcji machał do niej ręką. ­ Jest do pani przesyłka. Przyniesiono ją, kiedy pani nie było. Ally podeszła do niego, ze śmiechem próbując ułożyć w rękach pakunki tak, by zmieścić jeszcze jeden. ­ Nie wiem, czy uda mi się to zabrać, ale... ­ Pozwól, że ci pomogę. Odwróciła się i tuż za sobą zobaczyła Easta. Zanim zdążyła zaprotestować, wziął od niej większość paczek. Dopiero teraz uświadomiła sobie, jak wygląda. Nerwowo wytarła ręce o spodnie i zdobyła się na uśmiech. ­ No cóż... dziękuję. Ja zaraz... ­ Nie śpiesz się ­ powiedział spokojnie East. Recepcjonista podał jej niewielką paczkę. Szybko wrzuciła ją do torby i znalazła klucz do pokoju. East czekał cierpliwie. ­ Nie musisz robić sobie kłopotu... ­ To żaden kłopot. Prowadź. Przez całą drogę do windy walczyła z impulsem, 62 Sh aro n Sal a by przeczesać włosy, ale pohamowała się. Tłumaczyła sobie, że jej wygląd nie ma żadnego znaczenia. East pomagał jej, bo to należało do jego obowiązków. Gdy drzwi windy rozsunęły się, weszła do środka i rzuciła mu nerwowy uśmiech. East stłumił westchnienie. W holu przy recepcji, z rozwianymi włosami i zarumienionymi policzkami, podobna była do dziecka. W dodatku spodnie miała zaplamione czymś, co wyglądało na czekoladę. Wydawała się szczęśliwa, a teraz znów straciła swobodę. Czy reagowała tak tylko na niego, czy też na wszystkich bez wyjątku mężczyzn? ­ Zdaje się, że miło spędziłaś dzień ­ zauważył. Ally wyraźnie się rozluźniła. ­ Och, tak! Było wspaniale. Kupiłam przepiękne rzeczy. Już się nie mogę doczekać, żeby je jeszcze raz obejrzeć. ­ To dobrze ­ uśmiechnął się. ­ Cieszę się, że znalazłaś sobie przyjemny sposób spędzania czasu. Oczy Ally rozświetliły się. ­ Od lat czegoś takiego nie robiłam. Szkoda tylko, że nie było nikogo, kto mógłby mi w tym towarzyszyć. ­ Gdybyś mi powiedziała, to z największą przyjemnością... Znów się zarumieniła. ­ Nie chciałam, żebyś czuł się w obowiązku... ­ wymruczała, podchodząc do drzwi. Wystukała kod na klawiaturze i odsunęła się na bok, puszczając go przodem przez drzwi. ­ Połóż to gdziekolwiek. Bardzo ci dziękuję za pomoc. M i sj a sp ec j al n a 63 East rzucił torby na sofę i zatrzymał wzrok na Ally. Stała przy drzwiach, najwyraźniej czekając, aż on wyjdzie. Miał ochotę jeszcze tu pozostać, ale nie chciał się jej narzucać. ­ Zobaczymy się przy kolacji? ­ zapytał. ­ Tak. Już umieram z głodu. ­ Jadłaś lunch? Mogę przysłać ci coś do pokoju. ­ Nie trzeba ­ potrząsnęła głową. East zmarszczył brwi. ­ A czy w ogóle coś jadłaś od śniadania? ­ Właściwie nie. Tylko loda. Ale nie zawracaj sobie głowy. Teraz z kolei East spojrzał na jej torby. Ciekaw był, co takiego kupiła. ­ Znalazłaś coś szczególnego? Po raz pierwszy Ally rzuciła mu promienny uśmiech. ­ Och, tak! Zbieram pozytywki i znalazłam jedną, zupełnie niezwykłą. Właściwie to nie jest pozytywka, tylko szklana kula, ale gra, więc pomyślałam... ­ Mógłbym ją zobaczyć? ­ Naprawdę chcesz? Skinął głową. Ally zatrzasnęła drzwi i zaczęła grzebać w torbach. Patrząc na nią, zastanawiał się, ile razy nie miała z kim podzielić się radością ze swych odkryć. ­ Usiądź, proszę ­ powiedziała. ­ Trochę potrwa, zanim ją znajdę... Nie, zaraz. Jest tutaj. Wyjęła z torby małe pudełeczko i bez zastanowienia usiadła na sofie obok Easta. Była tak zaabsorbowana swoim zakupem, że nie zauważyła, 64 Sh aro n Sal a iż sytuacja stała się niebezpiecznie intymna: siedzieli obok siebie, dotykając się wzajemnie. East z zaciekawieniem pochylił się nad przedmiotem, który Ally wreszcie odpakowała z bibułki. Zaśmiała się do siebie i podniosła go wyżej. Światło wpadające do pokoju przez okno odbiło się w szklanej kuli. W środku zatopiona była figurka kowboja siedzącego na koniu. Ubrany był w niebieskie dżinsy, baranicę i ciemny kapelusz z szerokim rondem. Przed sobą na siodle trzymał malutkiego różowego cielaka. Gdy Ally potrząsnęła kulą, w środku zamigotały białe płatki, jakby kowboj z cielakiem znaleźli się naraz pośród śnieżycy. ­ Jak ci się to podoba? ­ zapytała Ally. Nakręciła pozytywkę i wsłuchała się w melodię, przechylając głowę na bok. ­ Co to za melodia? ­ zapytał East. ­ Desperado ­ odrzekła z ożywieniem. ­ To stara piosenka The Eagles. Pasuje tu, prawda? ­ Owszem ­ zgodził się. Ally znów wpatrzyła się w kulę. ­ Prawda, że jest ładna? ­ Bardzo ładna ­ przyznał East, nie mogąc oderwać wzroku od jej twarzy. Ally naraz poczuła lekki powiew przy swoim policzku i podniosła wzrok, zdziwiona. Na widok wyrazu twarzy Easta wstrzymała oddech. Przez dłuższą chwilę nieruchomo patrzyli sobie w oczy, nawzajem upewniając się co do swoich intencji. Przyszło jej do głowy, że gdyby pochyliła się tylko odrobinę... M i sj a sp ec j al n a 65 Muzyka umilkła. Obydwoje zamrugali oczami, zaskoczeni intymnością sytuacji, ale to East odsunął się pierwszy. Przypomniał sobie, że Ally jest jego gościem, a ponadto przyjechała tu w nie najlepszej kondycji psychicznej. ­ Przepraszam ­ wymamrotał. ­ Nie miałem zamiaru... Ally gwałtownie wstała, przyciskając szklaną kulę do piersi jak tarczę. ­ Przecież nic nie zrobiłeś, więc nie musisz przepraszać. East również się podniósł. ­ Posłuchaj, Ally, nie zrozum mnie źle. Ja... ­ Dziękuję ci za przyniesienie zakupów. East zacisnął dłonie w pięści. ­ Proszę bardzo ­ odrzekł krótko i podszedł do drzwi. W progu jednak odwrócił się i jeszcze raz zapytał: ­ Zobaczymy się przy kolacji? ­ Oczywiście ­ odrzekła i zamknęła mu drzwi przed samym nosem. ­ Niech to diabli ­ mruknął do siebie i skierował kroki do windy. ­ Niech to wszyscy diabli ­ mamrotała Ally i opadła na sofę, zupełnie zapominając o szklanej kuli. Przebrała się i dopiero teraz przypomniała sobie o przesyłce odebranej w recepcji. Z ciekawością wyjęła paczuszkę z torby i rozwinęła. Z koperty wypadł mały telefon z doczepioną kartką. Na ten widok poczuła ucisk w żołądku. Jonasz. 66 Sh aro n Sal a Wzięła kartkę do ręki. Instrukcje Jonasza jak zwykle były lakoniczne. ,,Naciśnij klawisz wyślij. Gdy zadzwoni dwa razy, wyłącz telefon''. Zrobiła, co jej kazano, świadoma, że tym samym uruchamia łańcuch połączeń w ogólnoświatowej sieci komunikacyjnej, który wkrótce zawiadomi Jonasza, że przesyłka została odebrana. Już po minucie telefon zadzwonił. Westchnęła i przyłożyła go do ucha. ­ Mówi Corbin. Usłyszała znajome dudnienie głosu Jonasza. ­ Wszystko u ciebie w porządku? ­ Tak, dziękuję. Pogoda jest wspaniała ­ powiedziała i skrzywiła się. Jonasz nie przysłał jej tu po to, żeby mu przekazywała raporty meteorologiczne. ­ Nie mam wiele do powiedzenia. Jonasz stłumił okrzyk złości. Nie to chciał usłyszeć, ale niczego nie był w stanie wymusić. ­ Jak się przedstawia sytuacja? ­ zapytał. Ally westchnęła, przeczesując włosy ręką. ­ Spotkaliśmy się, oczywiście, nawet kilka razy prowadziliśmy dość osobiste rozmowy. Ale on nie jest szczególnie otwarty, a ja nie mam wprawy w używaniu kobiecych wdzięków. Jonasz uśmiechnął się do siebie. Ally nie mogła wiedzieć, że właśnie dlatego wybrał ją, a nie inną kobietę. Easton Kirby był zbyt przenikliwy, by dać się nabrać na kokietkę lub wyrachowany seks. ­ Nie wysłałem cię tam po to, żebyś go zaciągnęła do łóżka. Idealnie nadajesz się do tego zadania. Masz M i sj a sp ec j al n a 67 spokojne, racjonalne podejście. Pamiętaj o tym i korzystaj z tego. ­ Tak, proszę pana ­ mruknęła Ally. Jonasz zawahał się i dodał: ­ Wydarzyło się coś, co sprawia, że konieczny jest pośpiech. Dasz sobie radę? Ally nerwowo przełknęła ślinę. ­ Tak, proszę pana. Znajdę jakiś sposób. Nie zawiodę pana. ­ Dobrze. Aha, i miej ten telefon zawsze pod ręką. Jest zaprogramowany tak, byś mogła się skontaktować wyłącznie ze mną. Rozumiesz? ­ Tak, proszę pana. ­ Jeśli wpadnie w niepowołane ręce i zostanie nieodpowiednio użyty, ulegnie samozniszczeniu. ­ Rozumiem. ­ Liczę na ciebie. ­ Nie zawiodę pana ­ powtórzyła, ale połączenie zostało już przerwane. Ally wyłączyła telefon i schowała go do komody. Cała jej wcześniejsza radość znikła. Wróciła do saloniku, znalazła szklaną kulę, potrząsnęła nią i nakręciła pozytywkę. Wokół kowboja z cielakiem znów zawirowały płatki śniegu. Ally patrzyła na kulę jak zahipnotyzowana, czując, że jej myśli stają się chaotyczne. Gdy muzyka ucichła, odłożyła kulę na bok i poszła pod prysznic. East jeszcze nie wiedział, że tego wieczoru czeka go niespodzianka. O jakąś milę od brzegu samotny jacht zarzucił na noc kotwicę i załoga zaczęła przygotowywać kolację 68 Sh aro n Sal a dla właściciela. Na przestronnym białym pokładzie stał mężczyzna z potężną lornetką, na pozór podziwiając widok. Ale to nie rytmiczne kołysanie fal i krzyki mew nad głową przykuwały jego uwagę, lecz plaża i wznoszący się na urwisku hotel. Nawet przy pomocy lornetki nie mógł rozróżnić twarzy kręcących się tam ludzi, ale to mu nie przeszkadzało. Przekonał się już, że osoby, których szukał, znajdują się w hotelu. Teraz przedstawienie się im było tylko kwestią czasu. Zamierzał to jednak zrobić na swój szczególny sposób. Chociaż Alicia ze wszystkich sił starała się zachować zdrowy rozsądek, schodziła na kolację z duszą na ramieniu. Nie tyle obawiała się reakcji Easta, co myśli, że mogłaby zawieść Jonasza. Nie wiedziała, dlaczego dla jej szefa powrót Kirby'ego do czynnej służby był tak ważny, zdawała sobie jednak sprawę, że musi to mieć wielkie znaczenie, skoro Jonasz zdecydował się na tak nietypowe metody perswazji. Nałożyła prostą sukienkę z białego, lejącego się materiału ze stójką i szerokimi rękawami. Sukienka sięgała jej kostek. Do tego płaskie sandałki składające się z trzech paseczków. Makijaż w pełni odzwierciedlał jej osobowość: był oszczędny i nieskomplikowany. W windzie dokładnie obejrzała własne odbicie w lustrze. Nie zauważyła żadnej plamy, włosy też leżały jak powinny. Zadowolona, wyprostowała się i w duchu przygotowała do bitwy. Winda zatrzymała się tylko raz, na drugim piętrze. Do środka wszedł M i sj a sp ec j al n a 69 starszy mężczyzna i para młodych ludzi. Starszy mężczyzna skinął jej głową, ale młodzi nie widzieli świata poza sobą. Ally starała się omijać ich wzrokiem, lecz ich uczucie wręcz biło w oczy. Nie po raz pierwszy w życiu zaczęła sobie wyobrażać, co by było, gdyby urodziła się jako normalne, zwyczajne dziecko, ale gdy drzwi windy rozsunęły się na parterze, wróciła do rzeczywistości. Nie była zwyczajna i z jakiegoś powodu Jonasz powierzył jej misję, która była dla niego bardzo ważna. Choć Ally nigdy w życiu nie widziała swojego szefa na oczy, to jednak była wobec niego szalenie lojalna. W jakiś dziwny sposób stał się dla niej zastępczym ojcem, osobą, do jakiej zawsze tęskniła. Wymagał od niej rzeczy, o jakie nikt inny nie śmiałby nawet prosić, zawsze jednak wierzył, że Alicia będzie w stanie poradzić sobie, a gdy już było po wszystkim, nie szczędził jej pochwał. To, że nigdy nie zaznała jego uścisku ani nie widziała jego uśmiechu, nie było ważne. Ważne było tylko to, że on jej ufał. W holu zdała sobie sprawę, że przyszła o kilka minut za wcześnie. Wyszła na taras i usiadła przy poręczy, bezpośrednio nad plażą. Słońce właśnie zachodziło. Płomienne kolory nieba odbijały się w wodzie. Od słonecznej tarczy, prowadząc wprost do plaży i hotelu, ścieliła się złocista ścieżka, i Ally poczuła pokusę, by wejść na tę ścieżkę, choćby po to, by sprawdzić, czy jest ona tak mocna i bezpieczna, jak się wydaje. Tak właśnie znalazł ją East: wpatrzoną w zachodzące słońce, z łokciami opartymi na poręczy. 70 Sh aro n Sal a Wieczorny wietrzyk poruszał jej sukienką i rozwiewał jej włosy. ­ Piękny widok, prawda? ­ powiedział cicho East. Ally gwałtownie wyprostowała się i spojrzała na niego. ­ Nie wiedziałam, że tu jesteś. ­ Przed chwilą przyszedłem ­ rzekł, nie chcąc się przyznać, że obserwował ją już od jakiegoś czasu. ­ Jesteś głodna? ­ Bardzo ­ skinęła głową, uświadamiając to sobie dopiero teraz. Wszystkie jej lęki nieoczekiwanie zbladły, przyćmione przez wspaniałość zachodu słońca. ­ Ale najpierw muszę cię o coś zapytać. Zdziwiony East zawahał się, po czym skinął głową. ­ Proszę. Pytaj. ­ Czy wierzysz w wyrównywanie starych rachunków? Natychmiast pomyślał o Jonaszu i pojawiła się w nim czujność. Jej twarz jednak wydawała się zupełnie niewinna, więc złożył to na karb własnych wyrzutów sumienia. ­ Tak, oczywiście. Myślę, że nikt nie może poczuć się wolny i żyć spokojnie, dopóki nie spłaci starych długów. I nieważne, czy chodzi o pieniądze, czy o uczucia. ­ Zgadzam się ­ skinęła głową Ally i przeniosła wzrok na drzwi do sali restauracyjnej. ­ Robi się trochę zimno. Wejdziemy do środka? East podał jej ramię, a ona pozwoliła się prowadzić, jakby była to dla niej codzienna sytuacja. Gdy M i sj a sp ec j al n a 71 usiedli przy stoliku, uderzył ją własny spokój. Po chwili zrozumiała, jakie jest jego źródło. Podjęła decyzję, że jeszcze tego wieczoru wyjaśni wszystko Eastonowi i zrobi, co w jej mocy, by go przekonać do przyjęcia propozycji Jonasza. A potem nic już nie będzie zależało od niej. Gdy East zapytał ją, co ma ochotę zjeść, odłożyła kartę na bok i rzuciła mu ze swobodnym uśmiechem: ­ Zamów coś dla mnie, dobrze? Mam ochotę na niespodziankę. Rozdział piąty Zjedli kolację i gdy nadszedł czas na deser, ich towarzysze przy stole pożegnali się i poszli na wieczorny spacer. Choć Ally nie miała wielkiej ochoty na słodycze, zdecydowała się zamówić deser, wiedząc, że East nie zostawi jej przy stole samej. Na taką chwilę właśnie czekała. ­ Kolacja była znakomita ­ powiedziała. ­ Bardzo ci dziękuję za dobry wybór. East odpowiedział jej uśmiechem. ­ To moja ulubiona ryba, szczególnie gdy Pete przyprawia ją pieprzem kajeńskim. Skinęła głową i rozejrzała się po sali. Nikt nie siedział wystarczająco blisko, by słyszeć ich rozmowę. Pochyliła się nad blatem stołu i utkwiła wzrok w twarzy Easta. ­ Dlaczego odmówiłeś Jonaszowi? Jego uśmiech zastygł, po czym zupełnie znikł. Na pobladłej twarzy odbiła się wściekłość. ­ Sukinsyn ­ rzucił East przez zaciśnięte zęby. Ally nie okazała po sobie lęku. M i sj a sp ec j al n a ­ To on cię tu przysłał, tak? ­ dodał East. ­ Tak. 73 Prawdę mówiąc, nie spodziewał się takiej szczerości i to proste potwierdzenie na chwilę zbiło go z tropu. Wstał i wyszedł z sali. Ally nie spodziewała się takiego obrotu sprawy, ale nic nie szło tak, jak oczekiwała. Dogoniła go przy windzie i stanęła twarzą do niego. ­ Nie odpowiedziałeś mi na pytanie. ­ Jestem pewien, że nie miałabyś ochoty usłyszeć tego, co ja w tej chwili myślę, więc dobrze ci radzę, zbieraj się stąd i zajmij się sprawami kogoś innego. Drzwi windy rozsunęły się i do holu wyszło kilku gości. East wsunął się do środka i natychmiast przycisnął guzik zamykający drzwi, Ally jednak już była za jego plecami. Znaleźli się obydwoje w niewielkiej, zamkniętej przestrzeni. Ze wszystkich stron otaczały ich lustra. Dokoła siebie East wszędzie widział odbicia twarzy Ally i jej pytający wzrok. ­ Powiedziałeś, że należy spłacać stare długi. Nie sądziłam, że jesteś kłamcą. Obrócił się na pięcie i jedną ręką przycisnął ją do ściany. ­ Nie masz pojęcia, o czym mówisz. ­ Wiem, że Jonasz uratował ci życie i przywrócił zdrowie psychiczne, umieszczając cię tutaj, i że przy jedynej okazji, gdy poprosił cię o przysługę, ty mu odmówiłeś. Drzwi otworzyły się. East wybiegł z windy i poszedł w stronę swojego prywatnego apartamentu. Ally wciąż była tuż za nim. 74 Sh aro n Sal a ­ Czy tak chcesz mu się odwdzięczyć? Z jakiegoś powodu ten człowiek potrzebuje twojej pomocy, a ty po prostu rozkładasz ręce i odmawiasz? Dlaczego? Czy dlatego, że kiedyś ktoś zginął? East wcisnął klucz w zamek i jak burza wpadł do środka, ale nie udało mu się zatrzasnąć za sobą drzwi. Ally i tym razem była szybsza. ­ Zamknij się i wynoś się stąd! ­ syknął. ­ Nie masz pojęcia, o czym mówisz! ­ Wyjdę, gdy już skończymy rozmawiać ­ prychnęła. ­ Wiem tyle, że prowadzimy wojnę, nieustającą, codzienną wojnę ze zbrodnią i wszystkim, co złe na tym świecie, i że na wojnie czasami giną niewinni ludzie. Wiem o tym. Widziałam to na własne oczy, ale nie wycofałam się z tego powodu. Przeciwnie, to tylko powiększa mój gniew. A gdy czuję gniew, chcę wyrównać rachunki. Chcę zniszczyć bandytów tak, żeby już nigdy nie wrócili. Nigdzie nie uciekam i nie chowam się. East wziął głęboki oddech, zdumiony jej złością i oskarżeniami. ­ Nigdzie nie uciekłem. Zajmuję się czymś innym niż przedtem, ale nadal pracuję dla SPEAR. Obowiązek, który wypełniam, może jest mniej dramatyczny niż twoje obowiązki, ale nigdzie się nie chowam! Ally znów prychnęła lekceważąco. ­ Może udało ci się przekonać samego siebie, ale nie mnie. ­ Nerwowo przeczesała palcami włosy i zaczęła chodzić po pokoju. ­ Posłuchaj, nie zamierzam pomniejszać twoich zasług. Dobrze wiem, że ty M i sj a sp ec j al n a 75 już zrobiłeś swoje. Narażałeś swoje życie bardziej niż większość ludzi, a teraz wykonujesz ważne i odpowiedzialne zadanie. ­ Zatrzymała się i stanęła tuż przed nim. ­ Nie wiem, po co jesteś potrzebny Jonaszowi, ale przypuszczam, że ty wiesz. Więc... czy jesteś w stanie spojrzeć mi w twarz i powiedzieć, że to nie ma znaczenia? W twarzy Easta zadrgał mięsień. Wiedział, że to wszystko nie jest winą Ally. Ona tylko wykonywała rozkazy, podobnie jak on kiedyś. Po raz pierwszy w życiu zrozumiał, co powodowało dawnymi władcami, którzy kazali zabijać posłańców przynoszących złe wiadomości. ­ Niech cię diabli ­ mruknął. ­ Nie mnie. Przeklinasz siebie. Ja tylko wykonałam swoje zadanie. Reszta zależy od ciebie. Ruszyła do drzwi, ale zatrzymał ją głos Easta: ­ Dokąd idziesz? ­ Do łóżka. Aha... i chyba jutro się wymelduję, więc pożegnam się z tobą już dzisiaj. Nie mogę powiedzieć, by ta podróż zakończyła się zgodnie z moimi nadziejami, ale myślę, że nigdy cię nie zapomnę. Zanim zdążył odpowiedzieć, zatrzasnęła za sobą drzwi, pozostawiając tylko echo swoich słów. East zaklął, opadł na najbliższe krzesło i przymknął oczy, myśląc, że czeka go koszmarna, długa noc. Była szósta po południu, gdy Jeff Kirby przekręcił klucz w zamku i pchnął ramieniem drzwi swojego mieszkania. Zaraz za progiem upuścił na podłogę 76 Sh aro n Sal a plecak oraz naręcze brudnych ubrań. Wszystko w mieszkaniu było pokryte kurzem, a w zlewie leżały brudne naczynia, ale powrót do domu nigdy jeszcze nie sprawił mu takiej radości. Właśnie skończył trzydziestosześciogodzinny dyżur w Centrum Medycznym UCLA i był tak wyczerpany, że nie mógł nawet myśleć. Resztkami sił dotarł ze szpitala do domu. Poszedł do łazienki, zrzucając po drodze ubrania i zostawiając je gdzie popadnie. Marzył o prysznicu, o resztę miał zamiar zatroszczyć się później. Stanął pod prysznicem i przymknął oczy. Czuł, jak ciepłe strumienie wody rozluźniały napięte mięśnie ramion i karku. Stał tak bardzo długo. W końcu zakręcił wodę i sięgnął po ręcznik. Z miejsca, w którym stał, kątem oka widział łóżko i już nie mógł się doczekać, kiedy się na nim wyciągnie. Z kroplami wody wciąż spływającymi po plecach, rzucił mokry ręcznik na wieszak i wyszedł z łazienki. Ręcznik zsunął się z haczyka i upadł na podłogę, ale Jeff nawet tego nie zauważył. Rzucił się na łóżko twarzą w dół i już po chwili mocno spał. Telefon dzwonił, ale Jeff nawet się nie poruszył. Słońce zaszło, wzeszedł księżyc, i niedługo po północy Jeff wreszcie się obudził. Burczało mu w brzuchu, a kark miał całkiem zesztywniały. Mruknął coś, przewrócił się na plecy i spojrzał na zegarek przy łóżku. Była dwunasta dwadzieścia pięć. Zaczął się następny dzień. Za pięć godzin Jeff znów musiał być w pracy. Przez chwilę zastanawiał się, czy lepiej M i sj a sp ec j al n a 77 jeszcze pospać, czy zrobić sobie coś do jedzenia. Pusty żołądek w końcu zwyciężył. Jeff zwlókł się z łóżka, naciągnął stare spodnie od dresu i poszedł do kuchni, ale w połowie korytarza zastygł w miejscu. Ktoś poruszał klamką u drzwi. Jego umysł zaczął pracować na podwyższonych obrotach. Czy po wejściu do mieszkania zamknął drzwi na zasuwę, czy tylko przekręcił klucz w zamku? Wszedł do salonu i w tej samej chwili drzwi wejściowe ustąpiły, a do środka wpadło trzech mężczyzn w ciemnych kombinezonach i czapeczkach. Spojrzał na telefon, ale gdy jeden z nich wyrwał kabel ze ściany, uświadomił sobie, że wyprzedzają go o krok. Zwinął dłonie w pięści. Otoczyli go z trzech stron naraz, nie pozostawiając żadnej drogi ucieczki. Kopnięciem karate, z którego jego ojciec na pewno byłby dumny, Jeff dosięgnął podbródka pierwszego napastnika. Ten poleciał na ścianę, przewracając po drodze stolik oraz lampę i zrzucając z haka obrazek. Rozległ się ogłuszający łomot. Jeff miał nadzieję, że jego sąsiedzi z naprzeciwka, Mil i Bill, usłyszą hałas i zechcą sprawdzić, co się dzieje. Gdy pierwszy z mężczyzn podnosił się niezdarnie, dwaj pozostali rzucili się do natarcia. Jeff otrzymał cios w pierś i znalazł się na podłodze, przygnieciony dwoma ciałami. Znów rozległ się trzask przewracanych mebli. Jeff zdążył wymierzyć jeszcze jeden cios, gdy został całkiem obezwładniony. Z kącika ust spływała mu krew i czuł, że podbite oko zaczyna już puchnąć. ­ Jeśli chcecie mnie okraść, to źle trafiliście. Nie 78 Sh aro n Sal a mam nic cennego oprócz telewizora, wideo i dwudziestu dolarów na koncie. Zabierzcie to, razem z kluczykami do samochodu, i wynoście się do diabła! Jeden z mężczyzn roześmiał się. ­ Ale pyskaty! Chłopaki, trafiliśmy na cholernie pyskatego gościa! Szarpnięciem podniósł Jeffa na nogi, a dwaj pozostali skrępowali mu przeguby rąk i kostki nóg mocną taśmą samoprzylepną. Jeff próbował się bronić, ale nic nie mógł zrobić. Pomyślał o ojcu. Jak East zachowałby się w takiej sytuacji? Zauważyć wskazówki. Właśnie, wskazówki. I trzeba zostawić jakieś ślady. Tylko jakie? Nie miał pojęcia, kim są napastnicy. Jego umysł pracował na przyśpieszonych obrotach. Jeden z napastników pochylił się, krępując mu taśmą także kolana, i Jeff zauważył na jego ramieniu tatuaż przedstawiający amerykańską flagę oraz inicjały B.O.B. Nie miał pojęcia, co to może znaczyć, ale nie miał żadnego innego punktu zaczepienia. ­ Policja będzie tu lada chwila ­ rzekł ostrzegawczo. ­ Moi sąsiedzi na pewno już do nich zadzwonili. Mężczyźni podnieśli na niego wzrok i wybuchnęli śmiechem. ­ Jacy sąsiedzi? Ci z naprzeciwka? Raczej nie. Jakieś dziesięć minut temu odebrali telefon ze szpitala UCLA. Kazano im przyjechać i zidentyfikować ciało. Taka tragedia. Matka tej kobiety zmarła zupełnie niespodziewanie. M i sj a sp ec j al n a 79 Jeff oniemiał. ­ Zabiliście niewinną kobietę tylko po to, żeby pozbyć się świadków przy kolejnym morderstwie? ­ wykrztusił. ­ Ależ skąd! Nie jesteśmy mordercami. Trzeba ich było tylko trochę postraszyć. Przekonają się, że to był głupi kawał. A ciebie też nie mamy zamiaru zabijać. Zabierzemy cię tylko na wycieczkę. ­ Skinął głową do dwóch pozostałych i dodał: ­ Posprzątajcie tu trochę. Lepiej, żeby nikt nie pomyślał, że zabraliśmy go stąd wbrew jego woli. ­ Ty sukinsynu ­ warknął Jeff i ze wszystkich sił uderzył najbliżej stojącego głową w brzuch. Obydwaj potoczyli się na podłogę. Jeff miał pełne usta krwi, ale to było nic w porównaniu z przerażeniem, jakie ogarnęło go, gdy się dowiedział, że oni chcą go porwać. Słyszał zbyt wiele opowieści ojca, by teraz uwierzyć, że wyjdzie z tego żywy. Przeciwnik, przeklinając, napierał na niego całym ciężarem ciała. Jeff przetoczył się po podłodze i zatrzymał się z twarzą na deskach. Tamten butem przycisnął mu kark do podłogi. ­ Nie ruszaj się, chyba że masz ochotę na więcej ­ ostrzegł go. Jeff jęknął, ale w tej sytuacji niewiele mógł zdziałać. Z pozycji, w której leżał, patrzył kątem oka, jak bandyci sprzątają pokój. Jeden z nich wrzucił potłuczone szkło do kosza na śmieci, a potem wyszedł na korytarz i wysypał zawartość kosza do zsypu. Drugi ustawiał meble na swoich miejscach. Naraz jeden z nich zaklął i zdjął rękawiczkę. 80 Sh aro n Sal a ­ Skaleczyłem się w palec ­ mruknął, ocierając rękę o spodnie. Myśli pędziły chaotycznie przez umysł Jeffa. Musiał zostawić jakieś wskazówki! Palec... Palce zaczynały mu sztywnieć. Poruszył nimi i poczuł, że podłoga pod jego dłońmi jest wilgotna. To była krew, jego własna krew. Mógł jej użyć jako atramentu! Tylko co miał napisać? Zatrzymał wzrok na mężczyźnie z tatuażem i coś mu przyszło do głowy. Szybko, zanim zdążyli do niego podejść, jednym palcem nakreślił na podłodze litery B. O. B. Po chwili już byli przy nim. ­ Dawajcie skrzynię ­ powiedział jeden. Obawiając się, by nie zauważyli liter na podłodze, Jeff odtoczył się od ściany, przy której leżał. Z głośnym śmiechem przytrzymali go pośrodku pokoju. ­ Gdzie ty się wybierasz, chłopcze? Jeff poczuł ukłucie w ramię i w uszach zaczęło mu dzwonić. ­ Co wyście mi dali? ­ wymamrotał. ­ Cicho bądź! Wstawaj i wchodź do skrzyni, dopóki jeszcze jesteś przytomny. Jeff czuł, że zaczyna tracić świadomość. ­ Pieprzę was ­ powiedział i przymknął oczy. ­ Cholera, Elmore, trzeba było zaczekać, aż wejdzie do skrzyni. A teraz będziemy musieli go wnosić. Ja mam chory kręgosłup. ­ Zamknij się i bierz go za nogę ­ odpowiedział Elmore. ­ Im prędzej dojedziemy do Idaho, tym lepiej będę się czuł. M i sj a sp ec j al n a 81 Resztką świadomości Jeff zarejestrował to, co zostało powiedziane, a potem pogrążył się w ciemności. Poranek nie śpieszył się z nadejściem. Przez całą noc Alicia zmagała się z pokusą, by zadzwonić do Jonasza i powiadomić go o porażce, ale gdzieś w głębi jej duszy tliła się jeszcze nadzieja. Zdecydowała, że da Eastowi czas do rana, a jeśli on nie zmieni zdania, to zadzwoni do Jonasza po wymeldowaniu się z hotelu. Nie miała ochoty jeszcze raz spotykać się z Eastem, czuć jego gorycz i złość, toteż zamówiła śniadanie do pokoju, zjadła jednak niewiele. Jak dotychczas, nie zaznała w życiu wiele bólu. Nigdy nie została ranna podczas akcji i rzadko chorowała, teraz jednak przy każdym oddechu czuła ucisk w okolicy serca. Wciąż miała przed oczami twarz Easta, na której uraza przechodziła w niedowierzanie, a potem w złość. Lubiła go, naprawdę bardzo go lubiła, i świadomość, że to właśnie ona wzniosła między nimi mur, raniła ją jeszcze bardziej. Z ciężkim westchnieniem włożyła do walizki ostatnią koszulkę i zasunęła zamek, a potem wrzuciła do torebki telefon od Jonasza. Mogła winić tylko siebie. Od samego początku wiedziała, że East nie należy do ludzi, którzy lubią być oszukiwani. Nie wzięła pod uwagę tylko tego, że on jej się spodoba. Jako intelektualistka zdawała sobie sprawę, że przyciąganie między osobami odmiennej płci polega na działaniu feromonów. Niestety, intelekt nie miał nic wspólnego z tym, jak reagowała na jego głęboki głos czy na dotyk jego dłoni. 82 Sh aro n Sal a Przypomniała sobie, jak jego oczy pociemniały wtedy, gdy wydawało jej się, że zamierzał ją pocałować, i schowała twarz w dłoniach. Gdyby wtedy to zrobił, przynajmniej miałaby co wspominać. Nieoczekiwanie zadzwonił telefon. Ally pochwyciła słuchawkę już po pierwszym sygnale i szybko odchrząknęła. ­ Halo? ­ Pani Corbin, mówi recepcja. Mamy przesyłkę dla pani. Czy mam ją przynieść do pokoju, czy też odbierze ją pani, wychodząc? Serce jej zamarło. Czyżby to była następna paczka od Jonasza? Jeśli tak, lepiej obejrzeć zawartość w pokoju niż na przednim siedzeniu samochodu. ­ Proszę ją przynieść tutaj. Aha, chcę uprzedzić, że dzisiaj mam zamiar wyjechać. ­ Proszę zawiadomić nas wcześniej. Z przyjemnością zajmiemy się pani bagażem. Odłożyła słuchawkę i poszła do salonu. W chwilę później rozległo się pukanie do drzwi. Chłopiec hotelowy wręczył jej dużą, usztywnioną kopertę. Podała mu banknot, ale potrząsnął głową. ­ Och, nie, dziękuję pani. To nie jest konieczne ­ stwierdził i zniknął. ­ Coś takiego ­ mruknęła do siebie Alicia, chowając pieniądze z powrotem do torebki. Ostrożnie położyła kopertę na stole i przez chwilę patrzyła na nią, jakby się obawiała, że może wybuchnąć. W końcu otworzyła ją. Na stół wypadła fotografia i biała karteczka, na której grubym, czarnym drukiem napisane było tylko jedno zdanie: ,,Wiem, kim jesteście''. M i sj a sp ec j al n a 83 Serce zamarło w niej na moment. Sięgnęła po zdjęcie i odwróciła je barwną stroną na wierzch. Boże drogi, pomyślała z niedowierzaniem. Zdjęcie przedstawiało ją i Easta, stojących przy barierce tarasu. Było zrobione poprzedniego wieczoru, gdy oglądali zachód słońca. Patrzyła na nie przez dłuższą chwilę, próbując dojść, co ją tak niepokoi, aż wreszcie odgadła. Zrobione było od strony oceanu. Ktoś ich szpiegował, ale dlaczego? Musiało to mieć coś wspólnego z Jonaszem. East na pewno będzie wiedział. Wyjrzała przez okno, ale nie zobaczyła niczego oprócz spienionych fal i kilku fok wygrzewających się na skałach. ,,Wiem, kim jesteście''. Poczuła na plecach dreszcz. To było ostrzeżenie. Nie miała wyjścia: musiała pokazać fotografię Eastowi, a potem zadzwonić do Jonasza. Ta perspektywa nie wydawała się jej zachwycająca, ale musiała to zrobić. Jedna mała karteczka zmieniła wszystko. Przez większą część nocy East walczył z własnym sumieniem. Z jednej strony wszystko, co powiedziała Alicia, było prawdą. Zawdzięczał Jonaszowi zdrowie psychiczne, a może nawet życie. Po wypadku, w którym zginął chłopiec, East przez długi czas miał ochotę skończyć ze sobą, skończyć ze wszystkim. Był przekonany, że po tym, co się stało, nie zasłużył na dalsze życie. Ale wtedy spotkał Jeffa, czternastoletniego uciekiniera, który nie miał rodziny, żadnych korzeni ani 84 Sh aro n Sal a nadziei na lepsze życie. Jeff był bystry i nieposkromiony. Patrząc na to z perspektywy czasu, East zdawał sobie sprawę, że podświadomie postanowił uratować tego chłopaka, bo nie mógł już nic zrobić dla tego drugiego, który zginął. Ale tak było tylko na samym początku. W ciągu pierwszych sześciu miesięcy jego uczucia wobec Jeffa diametralnie się zmieniły. Pokochał tego chłopca, który na własną rękę próbował stać się mężczyzną i wielką radość sprawiało mu to, że Jeff odwzajemnił jego uczucie. Jonasz dowiedział się o tym nie wiadomo skąd i zaproponował Eastowi przejście w stan spoczynku oraz prowadzenie hotelu ,,Kondor''. Po raz pierwszy w swoim dorosłym życiu East Kirby miał stały adres oraz kogoś, za kogo był odpowiedzialny. Jeff zaś zyskał ojca oraz dom. Ale od tego czasu minęło już dziesięć lat i East wiedział, że gdyby mu przyszło zginąć następnego dnia, Jeff już dałby sobie radę. Był dorosłym mężczyzną, którego czekała jasna przyszłość, i East czuł, że Jeff zawdzięcza to nie tyle jemu, co przede wszystkim Jonaszowi. A teraz Jonasz poprosił o spłatę długu, East zaś odmówił. Zbyt długo pozostawał nieaktywny i miał wrażenie, że nie potrafiłby już nadrobić minionego czasu ani skorzystać z postępu techniki. Pojawiło się mnóstwo nowych rzeczy, o których nie miał zielonego pojęcia. Przerażała go myśl, że los Jonasza miałby spoczywać w jego rękach. A gdyby mu się nie powiodło? Gdyby popełnił jakiś błąd? Tym razem to Jonasz musiałby ponieść konsekwencje takiego błę- M i sj a sp ec j al n a 85 du, a tej myśli East nie mógł ścierpieć. Bezpieczeństwo wolnego świata często spoczywało na barkach agentów SPEAR. Upadek Jonasza mógłby się okazać zgubny dla wielu ludzi, kto wie, czy nie dla wszystkich obywateli Stanów Zjednoczonych, i myśl o takiej odpowiedzialności porażała Easta. Wszystkie te rozważania kończyły się jednak w tym samym punkcie. Jak Ally słusznie mu przypomniała, Jonasz prosił go o przysługę, jak więc East mógł mu odmówić? Był już późny ranek, gdy East wreszcie postanowił zobaczyć się z Ally. Ale zanim to zrobił, sam otrzymał wiadomość, która w jednej chwili poderwała go na nogi. Zginęło dziecko. Chłopczyk. Wyskoczył z windy i zobaczył Fostera Martina, który czekał już na niego w holu. East skinął mu głową i natychmiast zasypał serią pytań: ­ Co już wiemy? Przeszukałeś cały hotel? Ile ten mały ma lat? Masz jego opis, wiesz, w co był ubrany? ­ Personel właśnie przeszukuje hotel i teren dokoła. Chłopiec ma niecałe trzy lata, ubrany jest tylko w czerwone kąpielówki. ­ Jak można zgubić dziecko? ­ mruknął East. ­ Bardzo łatwo ­ wzruszył ramionami Foster. ­ Wystarczy na moment odwrócić wzrok. East przyjrzał mu się z namysłem. ­ Brzmi to tak, jakbyś mówił z własnego doświadczenia. ­ W zeszłym roku zgubiłem siostrzeńca. Zabrałem go na zakupy przed Bożym Narodzeniem. 86 Sh aro n Sal a Puściłem jego rękę, żeby wyjąć portfel z kieszeni, i kiedy spojrzałem, już go nie było. ­ Mam nadzieję, że go znalazłeś. Foster skinął głową. ­ Na szczęście tak. ­ I gdzie on był? ­ Poszedł poprosić Mikołaja o żonę dla mnie. East uśmiechnął się i klepnął Fostera w ramię. ­ Jeszcze za wcześnie na Mikołaja, więc chodźmy porozmawiać z rodzicami. ­ Są na zewnątrz. Przeszukują parking. ­ Dobrze. Zostań tutaj i pilnuj tego, co już zacząłeś robić, a ja wyjdę na zewnątrz i zobaczę, jak tam wygląda sytuacja. I pomódl się. ­ Tak. Już to zrobiłem. W drodze przez hol East był tak zaabsorbowany, że nie zauważył Ally wychodzącej z windy, ona jednak dostrzegła go i poszła za nim, nie zdając sobie sprawy z dramatyzmu sytuacji. Dopiero przed hotelem uświadomiła sobie, że coś się dzieje. Zza rogu budynku wybiegła młoda kobieta w sportowym stroju. ­ Co tu się dzieje? ­ zapytała ją Alicia. ­ Zginął jakiś mały chłopiec i wszyscy pomagają go szukać. ­ Jak on wygląda? Kobieta wzruszyła ramionami. ­ Nie wiem. Ale to podobno kilkuletnie dziecko. Alicia westchnęła i zrezygnowała z dalszych pytań. Najpierw trzeba było znaleźć dziecko. Ale jak? Co tutaj mogło przyciągnąć uwagę malca? Przy M i sj a sp ec j al n a 87 hotelu nie było placu zabaw, huśtawek ani baru z hamburgerami. Gdzie takie dziecko mogło pójść? Pomyślała o porwaniu, ale szybko odepchnęła od siebie tę myśl, żeby nie wywoływać wilka z lasu. Przymknęła oczy i nasłuchiwała. W pierwszej chwili usłyszała tylko hałas nawoływań, ludzkie głosy dobiegające ze wszystkich stron. Zignorowała te dźwięki i starała się usłyszeć tło. Pierwsze, co przykuło jej uwagę, to mewy: łopot ich skrzydeł i wysokie, dziwne krzyki. Odruchowo zwróciła się twarzą w stronę, skąd dochodziły te dźwięki, i poczuła na ramionach gęsią skórkę. Nigdy nie wsłuchiwała się w krzyki mew i dopiero teraz zauważyła, że było w nich coś niesamowitego, nie z tego świata. Usłyszała również szum fal rytmicznie rozbijających się o skały, a na jego tle dziwny, ledwie słyszalny okrzyk ­ pisk albo skrzek. Otworzyła szeroko oczy. Czy to była mewa? Dźwięk dobiegał zza hotelu. Nic tam nie było oprócz stromych schodków prowadzących na plażę. Małe dziecko na pewno nie dałoby sobie rady z pokonaniem tych schodków. Znów coś usłyszała i tym razem była już pewna, że to nie mewa. Brzmiało to jak śmiech dziecka. Pędem ruszyła w tę stronę z nadzieją, że się nie myli i po chwili zobaczyła dziecko i serce zamarło jej w piersi. Zatrzymała się, obejrzała przez ramię i co sił w płucach zawołała Easta. Zastygł w miejscu, a potem odwrócił się w jej stronę. Wskazała mu ręką plażę i zaczęła biec. Nie 88 Sh aro n Sal a miała ani chwili czasu do stracenia, bo chłopiec szedł w stronę wody, nie zdając sobie sprawy z niebezpieczeństwa, w jakim się znalazł. Ally wiedziała, że pierwsza fala zbije go z nóg, druga wciągnie pod powierzchnię, a potem będzie już za późno. Rozdział szósty Zbiegła na dół, przeskakując po dwa schodki i wołając chłopca co sił w płucach, ale nie udało jej się odwrócić jego uwagi. Szedł dalej w stronę fal, nieświadomy niebezpieczeństwa, a ona nie mogła już biec szybciej i widziała, że nie zdoła go dogonić. Była w połowie wysokości urwiska, gdy East znalazł się na szczycie, ale nie zauważyła go, a gdyby go nawet dostrzegła, nie sprawiłoby to żadnej różnicy. Nie usłyszała również przerażonego krzyku matki dziecka. W uszach rozbrzmiewało jej tylko dudnienie własnego serca. Biegła na dół najszybciej, jak potrafiła, przeskakując po dwa, trzy schodki naraz. W pewnej chwili pośliznęła się i gdyby nie przytrzymała się poręczy, poleciałaby głową w dół. Na ostatnim schodku zrzuciła buty i koszulę i biegła dalej w samym biustonoszu i spodniach. ­ Nieee! ­ krzyknęła, modląc się, by chłopiec usłyszał jej głos, ale wołanie rozpłynęło się w krzykach mew. 90 Sh aro n Sal a Już tylko niecałe trzydzieści metrów dzieliło ją od dziecka, gdy nadeszła pierwsza fala. Chłopiec upadł na twarz, ale podniósł się z płaczem. Ally widziała zbliżającą się drugą falę i zdała sobie sprawę, że nie zdąży. Fala przetoczyła się nad jego głową, nakrywając go całego. Tuż pod powierzchnią wody zamigotała czerwona plama, ale po chwili zniknęła. Minęło kilka cennych sekund, zanim Ally wbiegła do wody, kierując się do miejsca, gdzie wcześniej widziała czerwone spodenki. Nabrała powietrza w płuca i głową naprzód rzuciła się w nadbiegającą falę. Gorączkowe myśli przebiegały przez umysł Easta, gdy patrzył, jak woda zakrywa dziecko. Po chwili Ally również wbiegła między fale i gdy się nie wynurzała, serca Easta przez moment zamarło. Był jakieś trzydzieści metrów za nią. Wiedział, że Ally na pewno jest znakomitą pływaczką, bo wszyscy agenci SPEAR musieli mieć doskonale opanowane wszelkie umiejętności zapewniające przetrwanie. Dziewczyna jednak nie znała tego wybrzeża ani występujących tu prądów. Jakieś sto metrów od brzegu tworzyła się fala wsteczna i gdyby Ally dała się jej pochwycić, tylko cud mógłby ją uratować. East pośpiesznie zrzucił buty i koszulę i wbiegł do wody, ale nie wiedział, w którą stronę powinien płynąć. Naraz głowa Ally wynurzyła się nad powierzchnię. Poczuł przejmującą ulgę. Od strony grupy gości hotelowych stojących na plaży rozległ się głośny szmer i naraz ktoś wykrzyknął: ­ Znalazła go! M i sj a sp ec j al n a 91 East rzucił się całym ciałem na nadbiegającą falę i zaczął płynąć w stronę Ally. Podwodny świat prześwietlony był słońcem, a mimo to Ally nigdzie nie widziała chłopca. Z głową pod wodą, zataczała kręgi, próbując dostrzec smugę czerwieni albo chociaż jakiś cień. Płuca ją paliły, a słona woda oślepiała, ale nie poddawała się. Coś zbliżyło się do niej od prawej strony. Podpłynęła bliżej i naraz jej ręka otarła się o ciało, a potem o tkaninę. To były spodenki chłopca. Z desperacją przyciągnęła go do siebie jedną ręką i w następnej chwili chłodne, bezwładne ciałko uderzyło o jej pierś. Brakowało jej powietrza. Zaczęła się wynurzać, ale powierzchnia wody wcale się nie przybliżała. Ally opadła z sił. Gdy już wydawało jej się, że wszystko stracone, nagle przebiła głową lustro wody i złapała życiodajny oddech. Wszystko było zamazane, ale słyszała krzyki ludzi na plaży i zwróciła się w tamtą stronę. Z wysiłkiem wzięła jeszcze jeden głęboki oddech i zaczęła płynąć do brzegu, ciągnąc za sobą chłopca. Naraz obok niej pojawił się East i wyjął z jej ramion ciężar bezwładnego dziecka. ­ Jak się czujesz? Dasz radę dopłynąć do brzegu? ­ zawołał East. ­ Zabieraj go i płyń! ­ odkrzyknęła. East szybko dotarł do płycizny, porwał chłopca w ramiona i przebiegł resztę dystansu do brzegu. Pracownicy hotelu pomogli mu ułożyć dziecko na piasku. East wskazał w kierunku Ally. 92 Sh aro n Sal a ­ Pomóżcie jej! Kilku mężczyzn oddzieliło się od tłumu i wbiegło do wody. East pochylił się nad chłopcem i gdy zaczął sztuczne oddychanie, usłyszał syreny pogotowia. Ally została wyciągnięta z wody niemal siłą. Na brzegu, po przejściu zaledwie kilku kroków, poczuła, że nogi się pod nią uginają. Opadła na kolana, pochyliła nisko głowę i spróbowała wyrównać oddech. Ktoś zarzucił jej koc na ramiona. Podniosła głowę i zauważyła Easta pochylonego nad chłopcem. ­ Boże ­ szepnęła. ­ Proszę, nie pozwól mu umrzeć. Jak przez mgłę widziała karetkę, która zatrzymała się na krawędzi urwiska, i ratowników ostrożnie schodzących na dół. Dokoła panowało zupełne milczenie. Nawet mewy ucichły, jakby wyczuły, że na plaży rozgrywa się dramat. Wszystko działo się jakby w zwolnionym tempie. Rozległ się kaszel, potem odgłos torsji. East przewrócił chłopca na bok i czekał, aż woda przestanie płynąć z jego ust. Jednocześnie Ally usłyszała szloch matki malca i głośne westchnienia ulgi zgromadzonych. Potem dziecko zaczęło płakać. Ratownicy byli już przy nich. East przekazał chłopca w ich ręce i zupełnie wyczerpany, zakołysał się na piętach. Ally drżała z zimna i z ulgi. Mały żył. Bogu dzięki, żył. Uniosła do słońca twarz, po której spływały łzy, i stanęła na nogi. East podszedł do niej, pociągnął ją do siebie i wziął w ramiona. ­ Udało się, Ally. Uratowałaś go. M i sj a sp ec j al n a 93 ­ Nie... nie tylko ja ­ odrzekła z trudem. ­ Obydwoje go uratowaliśmy. East nie był w stanie odpowiedzieć. Za ich plecami ratownicy ułożyli chłopca na noszach i ponieśli do karetki. Goście hotelowi zaczęli się wspinać po schodkach, East i Ally zostali sami na plaży. Ally zadrżała i mocniej owinęła się kocem. Czuła chłód przenikający ją do szpiku kości. East zauważył, że dygocze, i na jego twarzy odbiła się troska. ­ Musisz się przebrać i napić czegoś ciepłego ­ powiedział i za rękę poprowadził ją na schodki. Po drodze zatrzymał się, by pozbierać ubrania. Koszule ich obojga i swoje buty. Mięśnie nóg Ally dygotały, ale dzielnie szła za nim, obawiając się, że jeśli się zatrzyma i usiądzie, to już nie zdoła wstać. Na ostatnim stopniu odetchnęła z ulgą. Najgorsze minęło. ­ Ally? ­ odezwał się East. Udało jej się uśmiechnąć. ­ Wszystko w porządku ­ powiedziała, ale gdy już znaleźli się w holu, wsunęła rękę do kieszeni spodni i wykrzyknęła: ­ Mój klucz! ­ Zaczekaj chwilę ­ rzekł East uspokajająco. Podszedł do recepcji i po chwili wrócił z zapasowym kluczem. W windzie Ally zachwiała się i omal nie upadła. East zaklął i pochwycił ją w ramiona. ­ Tylko nie próbuj się wyrywać ­ mruknął. ­ Przecież się nie wyrywam ­ zdziwiła się i z wielką ulgą oparła głowę na jego piersi. Dojechali na ostatnie piętro w milczeniu. East 94 Sh aro n Sal a zaprowadził ją do sypialni i posadził na łóżku, marszcząc czoło na widok spakowanych walizek. ­ Potrzebne ci suche ubranie ­ powiedział, przysuwając walizki do łóżka. ­ W której torbie są ciepłe rzeczy? Wskazała na większą. East dźwignął ją i położył na łóżku, po czym obrócił się do drzwi, chcąc wyjść, gdy nagle Ally zatrzymała go jednym słowem: ­ Poczekaj... Spojrzał na nią i wyraz jej twarzy powiedział mu wszystko. W następnej chwili już była w jego ramionach. Pocałował ją w czoło, potem w policzki i uświadomił sobie, że nie wyrywa się z jego objęć ani nie dała mu w twarz. ­ Boże drogi, gdy straciłem z oczu was oboje... Uciszyła go, przykładając palec do jego ust. ­ Jestem twardsza niż na to wyglądam. Objął jej twarz dłońmi i zajrzał głęboko w oczy. Źrenice jej się skurczyły i rozchyliła usta. Westchnął głęboko i pochylił się nad nią, wiedząc, że było to nieuniknione od pierwszej chwili, gdy się spotkali. Jej usta miały smak wodorostów i soli. Gdy jej ciałem wstrząsnął dreszcz, East odsunął się. ­ Musisz się szybko przebrać, bo inaczej się przeziębisz ­ powiedział i pocałował ją jeszcze raz. Gdy znów ją puścił, Ally odwróciła wzrok z zażenowaniem, jakby się obawiała, że dała z siebie zbyt wiele. ­ Wszystko będzie dobrze ­ powiedział cicho East. M i sj a sp ec j al n a 95 ­ Och, tak, wiem ­ odrzekła, usiłując odzyskać wewnętrzną równowagę. ­ Weź gorący prysznic i przebierz się w suche rzeczy, a ja przez ten czas przyniosę ci coś na rozgrzewkę. Skinęła głową. ­ Muszę zejść na dół i porozmawiać z Fosterem ­ dodał. ­ Zaraz wrócę. ­ Nie musisz... East zmarszczył brwi. ­ Ale chcę ­ odrzekł krótko. ­ Więc nie kłóć się ze mną. Dopiero gdy drzwi zatrzasnęły się za nim, Ally przypomniała sobie o fotografii, pomyślała jednak, że jeszcze zdąży mu ją pokazać. Na razie rzeczywiście potrzebowała jak najszybciej się rozgrzać. Znalazła w walizce suche spodnie, koszulę i bieliznę i poszła do łazienki. Gdy już była naga, przypomniała sobie, że przybory toaletowe również znajdują się w walizce, więc owinęła się ręcznikiem i wróciła do salonu. Szklane drzwi na taras były uchylone. Jakiś ruch na zewnątrz przykuł jej uwagę. Odruchowo spojrzała w okno i zauważyła duży, elegancki jacht. Sylwetka jachtu wydawała się jej znajoma. Ze zmarszczonym czołem spojrzała na leżące na stole zdjęcie. Było zrobione od strony wody. Z jachtu? Czy to był właśnie ten jacht? ­ O Boże ­ wymamrotała. Pobiegła do sypialni i rozrzucając dokoła rzeczy, znalazła w walizce lornetkę. Wróciła na taras i drżącymi rękami przyłożyła ją do oczu. 96 Sh aro n Sal a Zanim ustawiła ostrość, jacht dopłynął już do krawędzi urwiska i lada chwila miał zniknąć z pola widzenia. Dostrzegała sylwetki marynarzy na pokładzie, ale na burtach nie było żadnych oznaczeń, nawet nazwy, a na maszcie nie powiewała żadna flaga. Mrucząc coś pod nosem, wróciła do salonu i zamknęła za sobą drzwi. Wydawało jej się zupełnie nieprawdopodobne, by ktokolwiek, kto kupił sobie tak kosztowną zabawkę, nie zechciał nadać jej jakiegoś imienia. I choć wiedziała, że po przybrzeżnych wodach Pacyfiku przez cały rok pływa tysiące jachtów, instynkt ostrzegał ją, że ten jest inny. Zaklęła pod nosem, rzuciła lornetkę na łóżko i wróciła do łazienki. Po kilku minutach, wykąpana i owinięta ręcznikiem, znów stanęła w progu sypialni, nie była jednak przygotowana na to, że zastanie tam Easta. ­ Och! ­ wykrzyknęła, odruchowo przytrzymując ręcznik na piersiach. ­ Przestraszyłeś mnie! ­ Co to takiego? ­ zapytał krótko, wskazując na zdjęcie i karteczkę. Westchnęła i sięgnęła po ubranie. ­ Ty mi powiedz. Dostarczono to dziś rano do recepcji. Chłopiec hotelowy przyniósł mi kopertę do pokoju. East pomyślał o Jonaszu i jego twarz pociemniała. ­ To nie jest nic dobrego. ­ Och, sama nie wiem ­ odrzekła Ally przeciągle. ­ Moim zdaniem, uchwycili twój lepszy profil. Ale gdybym była uprzedzona, to nałożyłabym jakąś inną M i sj a sp ec j al n a 97 sukienkę. Okropnie wychodzę na zdjęciach w białym ubraniu. ­ Ally, to poważna sprawa. ­ To ma coś wspólnego z Jonaszem, prawda? East obrzucił ją gniewnym spojrzeniem. ­ Ubierz się ­ mruknął i wyszedł z sypialni. Ramiona Ally opadły bezwładnie wzdłuż boków. Koniec z odgrywaniem bohaterki dnia, pomyślała. Znów jestem posłańcem przynoszącym złe wieści. East chodził niespokojnie od ściany do ściany salonu. Gdy Ally pojawiła się w drzwiach, przystanął przed barkiem, nalał do kieliszka wina, podszedł i podał jej. ­ To jest coś na rozgrzewkę. East czuł, że jest zdenerwowany, wziął więc głęboki oddech i spróbował się uspokoić. ­ Posłuchaj, dzieją się tu rzeczy, których nie rozumiesz. ­ Najwyraźniej. ­ To zdjęcie... ono cię demaskuje. I nie chodzi tylko o to jedno zadanie. To cię przekreśla na zawsze. ­ Niekoniecznie ­ wzruszyła ramionami Ally i ostrożnie umoczyła usta w winie. ­ Wolę słodsze... sok winogronowy jest lepszy ­ dodała, marszcząc nos z niezadowoleniem. ­ Dwieście dziewięćdziesiąt pięć dolarów za butelkę, a ona mi mówi, że woli sok winogronowy ­ pokręcił głową East. ­ Mimo wszystko wypij. Ally cofnęła się o krok. 98 Sh aro n Sal a ­ Może nie znam się na uwodzeniu, ale jestem na tyle inteligentna i samodzielna, by widzieć, co chcę pić, a czego nie. Umiem sobie radzić. Bywałam już w gorszych sytuacjach. Nie dostanę zapalenia płuc ani nie zasłabnę. Podeszła bliżej i dźgnęła go palcem w pierś. ­ Muszę usłyszeć od ciebie kilka odpowiedzi. Stawką w grze jest moja praca, a ja nawet nie wiem, dlaczego. ­ Zapytaj Jonasza. ­ Jego tu nie ma, więc pytam ciebie. East bez słowa podszedł do okna. Milczenie przedłużało się. Gdy w końcu spojrzał na nią, zauważył, że Ally nie poruszyła się i nie zmieniła pozycji. Sprawiło mu to pewną satysfakcję. Dowodziło, że jest w niej coś jeszcze oprócz inteligencji, a mianowicie wytrwałość. To była dobra cecha. ­ To zdjęcie zmienia całą sytuację. Musimy porozmawiać z Jonaszem ­ stwierdził. ­ Zgadzasz się mu pomóc? ­ zapytała Ally. ­ Nie wiem ­ zachmurzył się. Wzruszyła ramionami i podeszła do drzwi. ­ Daj mi znać, gdy podejmiesz decyzję. East uniósł wysoko brwi. ­ Dokąd ty się wybierasz? ­ Muszę coś zjeść. Umieram z głodu. Aha, powiedz mi, czy ten chłopiec... wszystko będzie w porządku? East skinął głową. ­ Tak. Jego rodzice dzwonili ze szpitala. Jest na obserwacji, ale nie ma żadnego zagrożenia życia. M i sj a sp ec j al n a 99 ­ Cieszę się, że przynajmniej to skończyło się dobrze ­ powiedziała Ally z wymuszonym uśmiechem. ­ Tak ­ zgodził się East. ­ Bardzo dobrze. Ally wyciągnęła rękę. ­ Idę do restauracji. Dasz mi ten zapasowy klucz? Wyjął klucz z kieszeni i podał jej. ­ Czy to znaczy, że jeszcze nie wyjeżdżasz? Obrzuciła go długim spojrzeniem i schowała klucz do kieszeni. ­ Zostanę, dopóki nie podejmiesz decyzji. Jakiejkolwiek. Gdy Jeff odzyskał przytomność, uświadomił sobie, że znajduje się w zupełnych ciemnościach i nie może się poruszyć. Był zdezorientowany, męczyły go mdłości i nie miał pojęcia, co się z nim dzieje. Powoli zaczął rozróżniać dźwięki. Znajdował się w jakimś pojeździe, który, sądząc po pisku opon na zakrętach, poruszał się z dużą szybkością. Poczuł kolejną falę mdłości i wziął głęboki oddech, próbując uspokoić żołądek. Pomyślał o kolegach ze szkoły, współpracownikach ze szpitala, a potem o ojcu. Zastanawiał się, czy jeszcze ich kiedyś zobaczy. Zanim jednak zdążył oprzytomnieć na dobre, środek, który mu podano, znów zadziałał i Jeff poddał się bez walki. Następnego ranka niebo było szare i zachmurzone. Ally przewróciła się na drugi bok. Miała ochotę pospać jeszcze godzinę, ale gdy tylko zamknęła 100 Sh aro n Sal a oczy, w głowie pojawiała się plątanina niespokojnych myśli. Minęły już prawie dwadzieścia cztery godziny od chwili, gdy doręczono jej kopertę z fotografią, a ona jeszcze nie skontaktowała się z Jonaszem, wiedziała bowiem, że gdy to zrobi, on rozkaże jej natychmiast wracać. I tu był pies pogrzebany. Ally nie miała ochoty wyjeżdżać z hotelu ,,Kondor'', a dopóki East nie podjął decyzji, miała pretekst, by tu zostać. Schowała twarz w poduszkę i zacisnęła powieki, zastanawiając się, co w nim jest takiego wyjątkowego. Widziała w życiu dziesiątki bardzo przystojnych mężczyzn i żaden nie przyprawił jej o silniejsze bicie serca. East jednak sprawiał, że zupełnie traciła rozum. Nie była w stanie rozstrzygnąć tej kwestii, wstała więc i poszła do łazienki. Wzięła prysznic, ubrała się w stare dżinsy i biały bawełniany sweter, wsunęła na nogi sandały i stanęła przed lustrem. Jedynym barwnym akcentem jej postaci były pomalowane na czerwono paznokcie u stóp oraz błyszczyk na ustach. Włosy jak zwykle otaczały jej twarz pierścieniem niesfornych loków. Pogodziła się już z tym, że nic się z nimi nie da zrobić. Wzruszyła ramionami, wsunęła do kieszeni klucz i zeszła na dół. Wychodząc z windy, odruchowo powiodła wzrokiem w stronę recepcji, spodziewając się zobaczyć tam Easta, ale go nie było. Powiedziała sobie, że to nic nie szkodzi, i weszła na taras, ale ostry wiatr uderzył ją w twarz, więc szybko wycofała się do sali restauracyjnej. M i sj a sp ec j al n a 101 East pojawił się, gdy siedząc samotnie przy stoliku, składała zamówienie. ­ Samotne śniadanie? ­ zdziwił się. Oddała kelnerowi kartę i spojrzała na niego, zdziwiona jego obecnością. Poprzedniego dnia nie rozmawiali już więcej. ­ Nie będzie samotne, jeśli zjesz ze mną ­ odrzekła. Wyciągnął sobie krzesło i usiadł po jej lewej stronie, plecami do tarasu. ­ Niczego nie będziesz zamawiać? ­ zapytała. ­ Już zamówiłem. Uniosła brwi ze zdziwieniem. ­ Jesteś bardzo pewny siebie. East tylko wzruszył ramionami. ­ Gdybym nie był tutaj, to byłbym gdzieś indziej. I tak by mnie znaleźli. Ally położyła łokcie na stole i oparła brodę na splecionych dłoniach. ­ Czy jest coś, co chciałbyś mi powiedzieć? East stłumił uśmiech i sięgnął po serwetkę. ­ Skończyło nam się masło orzechowe. Roześmiała się serdecznie i głęboko. East poczuł się poruszony. Nigdy wcześniej nie słyszał jej śmiechu. ­ W porządku, rozumiem. Ale ja też chcę ci coś powiedzieć. Wyjeżdżam jutro, z tobą czy bez ciebie. Serce Easta na moment przestało bić. Zdążył już przywyknąć do jej obecności. Ostatnie dwadzieścia cztery godziny wypełnione były niezwykłą pustką, a myśl, że miałby jej nie zobaczyć już nigdy więcej, 102 Sh aro n Sal a była wprost nie do zniesienia. Kilka dni wystarczyło, by stała się dla niego kimś wyjątkowym. To nie powinno się zdarzyć. Przez wszystkie minione lata bardzo starannie wystrzegał się zaangażowania emocjonalnego, a teraz czuł głęboką więź z kobietą, którą zaledwie raz pocałował. Skoro jeden pocałunek wywarł na niego taki wpływ, to obawiał się pomyśleć, co mogłoby się zdarzyć, gdyby poszli do łóżka. ­ Posłuchaj ­ zaczął, ale w tej chwili zadzwoniła jego komórka. ­ Przepraszam ­ mruknął i wyciągnął telefon z kieszeni. ­ Tu Kirby. ­ A tu twój najgorszy koszmar ­ odpowiedział męski głos. ­ Kto mówi? ­ zapytał East z napięciem. ­ Nie ma znaczenia, kim jestem. Bardziej zainteresuje cię osoba mojego zakładnika. ­ Co to ma znaczyć? ­ mruknął East, podnosząc się z krzesła. Wyszedł na taras, nie zauważając, że Ally poszła za nim. ­ Mamy twojego syna. Jeśli chcesz go jeszcze zobaczyć żywego, to rób, co ci każę. East poczuł pustkę w umyśle. Jeff? Ktoś porwał Jeffa? Jeśli to prawda, to trzeba było czymś zaskoczyć rozmówcę. Roześmiał się nieprzyjemnym, gardłowym śmiechem. ­ Łżesz, ty sukinsynu. Nie wierzę ci. ­ To zadzwoń do niego i sprawdź, czy jest w domu. Myśli Easta pędziły w błyskawicznym tempie. Był gotów się założyć, że porywacze nie znają M i sj a sp ec j al n a 103 rozkładu zajęć Jeffa i nie będą w stanie stwierdzić, czy East blefuje. ­ Nie ma go w domu, bo wybierał się na kilka dni w góry. Ma wrócić dopiero za trzy dni, więc nie próbuj mnie zastraszyć, bo nic ci z tego nie przyjdzie ­ powiedział i szybko wyłączył telefon, w pełni zdając sobie sprawę, że ryzykuje życiem Jeffa. ­ Boże ­ jęknął, zakrywając twarz dłońmi. A jeśli właśnie podpisał wyrok śmierci na własnego syna? Ally pochwyciła go za ramię. ­ Co się stało? ­ wykrzyknęła. ­ Co się dzieje? Obrócił się w jej stronę, patrząc na trzymaną w ręku komórkę z takim wyrazem twarzy, jakby miała lada chwila wybuchnąć. ­ Zdaje się, że ktoś porwał mojego syna. Rozdział siódmy Ally zaniemówiła z wrażenia. Najpierw fotografia, a teraz to. Spodziewała się, że coś się jeszcze wydarzy, ale nie przyszło jej do głowy, że może to dotyczyć rodziny Easta. Pomyślała o telefonie w szufladzie komody. ­ Musimy powiedzieć Jonaszowi ­ rzuciła, kierując się do drzwi, East jednak pochwycił ją za rękę. ­ Nie! Zaczekaj. Właśnie postawiłem na szali życie mojego syna. Zrobiłem to, bo miałem nadzieję, że pozwolą mi z nim porozmawiać na dowód, że naprawdę go mają. Skinęła głową i jej szacunek do Kirby'ego wzrósł. Nie było to łatwe posunięcie, ale jedno z najodważniejszych, jakie widziała. Jego twarz z minuty na minutę stawała się coraz bledsza. Musiało go to wiele kosztować. Ally położyła dłoń na jego plecach. ­ W takim razie poczekajmy. East spojrzał na ocean. Jego palce, ściskające barierkę tarasu, zbielały. ­ Teraz rozumiesz, dlaczego musiałem odmówić M i sj a sp ec j al n a 105 Jonaszowi? Sama widzisz. Nie można bawić się w taką działalność, gdy ma się rodzinę. Jeśli nawet ty sama przeżyjesz, to oni na pewno zginą. Ally nic na to nie mogła odpowiedzieć. Wiedziała, że to prawda. Czekali, milcząc. W niecałe pięć minut później telefon znów zadzwonił i East pojął, że czy chce tego, czy nie, jest już zamieszany w sprawę Jonasza. ­ Kirby ­ rzucił krótko. W słuchawce rozległ się cichy śmiech. ­ Masz charakter, co? ­ Kim jesteś? ­ Moja osoba nie jest tu ważna. Ale ludzie, którzy mają twojego syna, nie są dżentelmenami, więc radziłbym ci z całego serca, żebyś się tym razem nie rozłączał. ­ Jeśli rzeczywiście mają Jeffa, tak jak twierdzą, to niech mi to udowodnią. I nie mam tu na myśli żadnego nagrania na taśmie, bo coś takiego wcale nie dowodzi, że on jeszcze żyje. Chcę z nim porozmawiać i zadać mu pytanie, na które tylko on potrafi odpowiedzieć. Inaczej nie mamy o czym gadać. ­ To nie ty dyktujesz tu warunki ­ odrzekł nieznajomy. ­ Tylko ja. Wkrótce sam się o tym przekonasz. Ale zanim odłożysz słuchawkę, chcę ci w skrócie wyjaśnić, czego od ciebie oczekuję. W ten sposób podczas rozmowy z synem będziesz już wiedział, na czym stoisz. ­ Słucham ­ mruknął East. ­ Chcę Jonasza ­ rzekł nieznajomy cichym, nabrzmiałym nienawiścią głosem. 106 Sh aro n Sal a ­ I co ja mam z tym zrobić? ­ wzruszył ramionami East. ­ Nie mam pojęcia, kim on jest ani gdzie przebywa. Nikt tego nie wie. ­ Ale wiesz, jak się z nim skontaktować. Ja również wiem, że on kontaktował się z tobą. Przysłał ci uroczą dziewczynę, która miała ci pomóc mnie wyśledzić. Ale to się wam nie uda. Informacje, jakie obcy nieświadomie przekazywał, były ważne, świadczyły bowiem o tym, że nie wie on wszystkiego. Ally nie przyjechała po to, by pomagać Eastowi, tylko po to, by go przekonać do przyjęcia propozycji, którą wcześniej odrzucił. ­ I co z tego? ­ powtórzył East. ­ Mogę z nim porozmawiać, ale to nic nie znaczy. Nie jestem w stanie wydobyć informacji z ducha. Jego rozmówca znów się zaśmiał. ­ Duchy bywają mniej eteryczne niż mogłoby się czasem wydawać. Ale nie to jest ważne. Chodzi o to, że masz ze mną współpracować, dostarczyć mi pewnych informacji, a dalej już sam sobie poradzę. East powoli wypuścił oddech. ­ Chcesz, żebym wykradał dokumenty i informacje w taki sposób, by sprawiało to wrażenie, że przeciek pochodzi od Jonasza? Zorganizowanie czegoś takiego może zająć wiele tygodni, a nawet miesięcy. ­ Wiedziałem, że jesteś bystry. Szybko złapałeś, o co mi chodzi. Nie potrzebujesz wielu słów. To dobrze, bo ja nie jestem cierpliwym człowiekiem. ­ Nie zrobię tego. ­ Owszem, zrobisz, jeśli chcesz zobaczyć swojego syna żywego. M i sj a sp ec j al n a 107 ­ Nie mam żadnej pewności, że naprawdę go macie. ­ Przekonasz się ­ rzucił ostro mężczyzna z nagłym znużeniem w głosie. ­ Bądź przygotowany na to, że jeszcze do ciebie zadzwonię. Rozłączył się nagle. East powoli obrócił się w stronę Ally. Usta miał mocno zaciśnięte. ­ Sukinsyn. Żałosny sukinsyn. Nie powinien był ruszać tego, co moje. Ally zdała sobie sprawę, że w tym momencie Easton Kirby na powrót przeistoczył się z menedżera hotelu w agenta SPEAR. Ale nie zrobił tego ze względu na Jonasza. Jeff był przytomny już od dłuższego czasu. Wydawało mu się, że od kilku godzin, ale nie mógł być tego pewny. Nie wiedział również, jak długo pozostawał bez świadomości ani dokąd porywacze go wiozą. W pierwszej chwili nie mógł zrozumieć, po co ktokolwiek miałby go porywać. Nie miał pieniędzy, jego ojciec też nie, w każdym razie nie były to żadne wielkie pieniądze. Po jakimś czasie działanie środka usypiającego zaczęło ustawać i Jeff zaczął myśleć jaśniej. Przyszło mu do głowy, że jego porwanie mogło mieć coś wspólnego z przeszłością ojca. East nigdy nie opowiadał mu zbyt wiele, a Jeff wiedział, że nie należy pytać, ale zdawał sobie sprawę, że East był kimś w rodzaju szpiega. Teraz przyszło mu do głowy, że prawdopodobnie stał się pionkiem w rozgrywce, w której chodziło o zemstę. W każdym 108 Sh aro n Sal a razie wyglądało na to, że porywacze nie zamierzają go zabijać, przynajmniej nie od razu. Gdyby chcieli pozbawić go życia, mogli to zrobić wcześniej, nie wywożąc go tak daleko. Nie musieliby ryzykować, że jakiś patrol drogowy zatrzyma samochód i odkryje w drewnianej skrzyni związanego człowieka. Ciężarówka skręciła ostro. Skrzynia przesunęła się, a Jeff razem z nią. Jęknął z bólu i poczuł, że skaleczenia w opuchniętych ustach znów się odnowiły. Wypluł krew i zaczął się modlić, by jazda wreszcie dobiegła końca. Znajdowali się na bardzo nierównym terenie. Zapewne była to gruntowa droga dojazdowa. Jeff próbował oszacować czas jazdy, ale skazany był na porażkę. Ta droga nie miała końca, on zaś rozpaczliwie potrzebował łyku wody i dostępu do łazienki. Gdy już był przekonany, że ten koszmar nigdy się nie skończy, ciężarówka zatrzymała się i Jeff poczuł przypływ paniki. A jeśli się pomylił i porywacze wcale nie zamierzają zachować go przy życiu? Czy to ma być już koniec? Usłyszał głosy oraz zgrzyt rozsuwanych drzwi i przygotował się na najgorsze. Postrzępione szare chmury biegły po niebie, układając się w chaotyczne wzory i stwarzając odpowiednie tło dla starego domu stojącego w centrum farmy Braterstwa. Mężczyzna, który wyszedł z domu, także pasował do otoczenia. Caleb Carpenter był wysoki, miał przenikliwe niebieskie oczy oraz krótko ostrzyżone, ciemne włosy. Podszedł do trzech M i sj a sp ec j al n a 109 mężczyzn, którzy właśnie wysiedli z ciężarówki, i rzucił ze złością: ­ Elmore, gdzie wyście się, do diabła, podziewali? Spóźniliście się cztery godziny! ­ To nie nasza wina, proszę pana ­ tłumaczył się Elmore Todd. ­ Za Reno była blokada drogi i musieliśmy szukać objazdu. ­ Jaka blokada? ­ zaniepokoił się Caleb. Drugi z porywaczy, którego nazywano Beau, wspomógł towarzysza. ­ Caleb, to nie miało nic wspólnego z nami, przysięgam ci. Później usłyszeliśmy w radio, że szukali jakiegoś złodzieja samochodów, który zabił kobietę i dziecko. Ostatni z trójki, chudzielec o imieniu Phil, również wtrącił swoje trzy grosze, mówiąc: ­ A w dodatku, wiesz co? Ten ukradziony samochód to była kupa złomu niewarta złamanego centa. Jak już ktoś się decyduje zabić dla samochodu, to mógłby przynajmniej wybrać taki, który jest tego wart. Caleb powściągnął zniecierpliwienie i rzucił ostro: ­ Wyciągajcie tę skrzynię, ale już! Muszę zobaczyć, co przywieźliście. I mam nadzieję, że towar nie jest uszkodzony, bo w innym wypadku ktoś za to odpowie. Elmore pobladł i wykrztusił: ­ To nie było takie łatwe. Bronił się... Przez twarz Caleba przemknął cień uśmiechu. ­ Przecież było was trzech, a on jeden, więc co on miał do gadania? ­ Mówiłeś, że jego ojciec jest jakimś federalnym 110 Sh aro n Sal a gliną. Pewnie to on nauczył go tego karate ­ wybuchnął Beau i splunął. ­ Nie ufam nikomu, kto używa do bicia nóg zamiast pięści. Caleb zaklął pod nosem i wyciągnął rękę w stronę skrzyni, która już stała na trawie. ­ Otwierać to! Jego podwładni posłusznie zdjęli pokrywę. Caleb natychmiast zobaczył świeżą krew na koszuli Jeffa. Bez zastanowienia zwinął dłoń w pięść i wycelował w twarz Todda. Z nosa Elmore'a trysnęła krew. Pozostali dwaj cofnęli się trwożliwie, popatrując po sobie, ale ku ich niezmiernej uldze Caleb stwierdził, że na razie wystarczy. ­ Spodziewam się, że gdy was wyślę następnym razem, będziecie dokładnie wykonywać polecenia. ­ Rozkaz ­ wymamrotał Elmore, przyciskając chusteczkę do nosa. ­ Wyciągnijcie go ­ rzucił krótko Caleb. W chwilę później Jeff stanął przed nim. Nogi miał zupełnie zdrętwiałe, gardło wyschnięte i był tak obolały, że przestał odczuwać strach. Spod opuchniętych powiek przyjrzał się człowiekowi, którego pozostali nazywali Calebem. ­ Chcę wody i muszę pójść do łazienki ­ powiedział śmiało. Caleb Carpenter znieruchomiał. Wszystkiego by się spodziewał, ale nie tego, że jego ofiara będzie wysuwać żądania. Chłopak przedstawiał sobą żałosny widok. Ubranie miał poplamione krwią, zarówno świeżą, jak i zaschniętą, a twarz opuchniętą i posinia- M i sj a sp ec j al n a 111 czoną. I mimo że był związany, patrzył mu prosto w oczy. Caleb uśmiechnął się pod nosem. ­ Masz tupet ­ mruknął i zwrócił się do najbliżej stojącego podwładnego. ­ Słyszałeś. Przetnij tę cholerną taśmę i zabierz go do łazienki, a potem daj mu coś do picia. Gdy Jeff później wracał myślami do tej chwili, uświadamiał sobie, jak wiele miał szczęścia, że nie został od razu zastrzelony. Wszyscy mężczyźni na farmie byli uzbrojeni po zęby i nosili jakieś mundury. Znak, który zauważył na przedramieniu Elmore'a, powtarzał się na porozwieszanych wszędzie plakatach. Ponadto wszystkie pojazdy w zasiągu wzroku miały rejestracje z Idaho. W każdym razie teraz mniej więcej już wiedział, gdzie się znajduje, i znał twarze swoich porywaczy. Ale to właśnie martwiło go najbardziej. Gdyby brali pod uwagę to, że pewnego dnia będą musieli go uwolnić, to chyba nie pokazywaliby mu swoich twarzy? Zamknęli go w małym pomieszczeniu o wymiarach dwa na dwa metry. Jeff chodził od ściany do ściany, aż rozbolały go podeszwy stóp. W końcu, wyczerpany, opadł na jedyny znajdujący się tu mebel ­ łóżko polowe, i wyciągnął się. Jakim sposobem ktokolwiek mógłby go tu znaleźć? Równie dobrze porywacze mogliby go wywieźć na księżyc. Godziny mijały i w końcu nadszedł wieczór. Powietrze zaczęło się ochładzać. Jeff nie dostał żadnego koca. Zwinął się w kłębek na łóżku, ale po jakimś czasie wstał i znów zaczął chodzić, żeby się rozgrzać. 112 Sh aro n Sal a Caleb Carpenter miał misję do wykonania. Wiadomość, którą właśnie otrzymał przez telefon, zmuszała go do podjęcia niezbyt przyjemnych działań. I choć była niespodziewana, pochodziła od człowieka, z którym Caleb nie dyskutował. Okazało się, że ojciec porwanego był twardszy niż zakładali i domagał się dowodu, że jego syn żyje i ma się dobrze. Choć ten człowiek stał po drugiej stronie barykady, Caleb musiał przyznać, że podziwia jego siłę charakteru. Należało jednak dopilnować, by chłopak nie zdradził czegoś niepotrzebnie, i ta część zadania stanowiła największy problem. Jeff nie zachowywał się jak bezbronna ofiara, raczej jak niezadowolony turysta w podrzędnym motelu, pomyślał Caleb, idąc do zbrojowni, w której tymczasowo zamknięto więźnia. Brak funduszy, który sprawił, że musieli urządzić swoją siedzibę w tej zrujnowanej farmie, zmuszał organizację do podejmowania dochodowych przedsięwzięć, takich jak porwania na zlecenie. Porwania nie były ulubioną metodą protestu Caleba ani nie czuł żadnego szacunku do człowieka, który zlecił im tę robotę. Braterstwo Broni opierało się na starych i godnych szacunku zasadach. Jego członkowie uważali, że każdy obywatel ma prawo nosić broń i odmawiali posłuszeństwa represyjnemu rządowi. Tymczasem człowiekowi, który zlecił im porwanie, chodziło tylko o osobistą zemstę. Caleb nie szanował tego rodzaju motywów; uważał, że nie prowadzą do niczego pożytecznego. Wzięli jednak pieniądze, więc musieli wykonać swoją robotę. Carpenter zawsze dotrzymywał słowa. M i sj a sp ec j al n a 113 Na jego widok dwóch mężczyzn pełniących straż przy drzwiach zbrojowni poderwało się na nogi. ­ Dzień dobry ­ powitali go z szacunkiem, stając na baczność. Skinął im głową i wskazał na zamknięte drzwi. ­ Otwórzcie i wyprowadźcie go. Zrobili, co im kazał, i w chwilę później pojawili się w progu, prowadząc chłopaka między sobą. Caleb przyjrzał mu się i uznał, że skaleczenia zaczynają się goić, po czym skinął na niego. ­ Ty, chodź tutaj. ­ Mam na imię Jeff. Caleb przymrużył oczy, jakby zastanawiając się nad czymś. Dzieciak wiedział, co robi. Używanie imienia to pierwszy krok do stworzenia więzi. Może sądził, że dzięki temu łatwiej mu będzie ocalić życie. ­ Masz zadzwonić do ojca ­ powiedział. ­ Dla dobra was obydwu radzę ci, żebyś nie próbował przekazać mu niczego niepotrzebnego, rozumiesz? Serce Jeffa zaczęło bić szybciej. ­ Mam porozmawiać z ojcem? Caleb skinął głową. ­ Zdaje się, że on nie ma zaufania do jakości naszych usług i chce się upewnić, że masz tu czystą pościel. Ku jego zdziwieniu, na ustach Jeffa błysnął uśmiech. Ten chłopak naprawdę wart był podziwu. Bez zbędnego przeciągania sytuacji Caleb wykręcił numer, który mu podano, i czekał na zgłoszenie się Eastona Kirby'ego. 114 Sh aro n Sal a Gdy telefon zadzwonił, East znieruchomiał i poczekał na drugi sygnał. ­ East? ­ odezwała się niespokojnie Ally. Odpowiedział dopiero po trzecim dzwonku. ­ Kirby ­ rzucił ostrym tonem. Słysząc ten ton, Caleb Carpenter przestąpił z nogi na nogę i musiał sobie przypomnieć, że to nie jego rozmówca dyktuje warunki w tej grze. ­ Chciałeś rozmawiać z synem. Rozmowa ma być krótka i pamiętaj, że ja też będę ją słyszał. ­ Podał słuchawkę Jeffowi. ­ A ty pamiętaj, co ci powiedziałem. ­ Tato? ­ odezwał się Jeff. East poczuł, że kolana uginają się pod nim, ale na jego twarzy nie odbiły się żadne emocje. ­ Czy oni zrobili ci jakąś krzywdę? ­ Nic poważnego. East zaklął. ­ Czy teraz słuchają? ­ Jak sępy. ­ Przykro mi, że tak się stało. ­ Tak, tato, tym razem rzeczywiście zdrowo rąbnąłem. Huk i ogień. Ale w przeciwieństwie do ciebie, nie jestem w stanie odejść o własnych siłach z miejsca wypadku. Serce Easta zaczęło bić szybciej. Jeff próbował coś mu powiedzieć, ale co? ­ Możesz na mnie liczyć, synu. Wydostanę cię stamtąd, przysięgam. Znajdę jakiś sposób. Caleb wyrwał słuchawkę z ręki Jeffa. ­ Przykro mi, tatusiu, ale właśnie skończyły ci się drobne. A teraz, jeśli chcesz jeszcze zobaczyć swoje- M i sj a sp ec j al n a 115 go syna żywego, to proponuję, żebyś zrobił to, o co szef cię prosił. Carpenter nacisnął guzik i przerwał rozmowę. East wrzucił telefon do kieszeni i spojrzał na Ally. ­ Co syn ci powiedział? ­ zapytała. ­ Dobrze się czuje? Nie zranili go? ­ Opowiem ci później. Teraz musimy porozmawiać z Jonaszem. Ally westchnęła. Wszystko układało się inaczej, niż planowała. ­ Chodźmy do mojego pokoju. East poszedł za nią do windy. A tymczasem o tysiące mil dalej Caleb Carpenter wprawiał w ruch kółka własnej machiny. Przywołał swoich ludzi i wskazał na Jeffa. ­ Już czas. Wsadźcie go do dziury. Do dziury? Jeff przygotował się na obronę, ale nie miał szans. Uzbrojeni mężczyźni otoczyli go ze wszystkich stron i musiał iść za nimi. Zatrzymali się o jakieś sto metrów od zabudowań i zdjęli z ziemi siatkę maskującą. Pod nią znajdowały się metalowe drzwi. Jeff stłumił przekleństwo. Zawiasy były dobrze naoliwione i drzwi otworzyły się bezszelestnie. Dalej strome schodki prowadziły prosto w mrok. Jeff zmarszczył brwi. Dlaczego ci ludzie mieli taką awersję do światła? ­ Wchodź ­ powiedział Elmore i popchnął go na schodki. ­ Pośpiesz się. Nie będziemy tu tracić czasu. Jeff zaczął ostrożnie schodzić, asekurując się obydwiema rękami. 116 Sh aro n Sal a ­ Gdzie jest światło? ­ zapytał. ­ Masz parę minut, żeby się rozejrzeć, a potem drzwi znów się zamkną, więc przestań gadać i wszystko sobie obejrzyj. Jeff zamarł. Nie wiadomo dlaczego, naraz przypłynęło do niego wspomnienie z dzieciństwa. Rozzłoszczony mężczyzna wepchnął go do szafy i zatrzasnął drzwi. Jeff przypomniał sobie dotyk starych butów, zapach skóry i kurzu. Boże, tylko nie to. Ale gdy znalazł się na dole i rozejrzał dokoła, musiał w końcu uwierzyć, że koszmar stał się rzeczywistością. W piwnicy znajdowała się komoda, posłanie, duża beczka z wodą i mały, rozchwiany stolik załadowany jedzeniem o przedłużonej trwałości. Całe pomieszczenie było właściwie dużą betonową jamą. Ledwie mógł się tu wyprostować. Zauważył w suficie rurę zapewniającą dopływ świeżego powietrza, po czym, gdy drzwi już się zamykały, zdołał jeszcze dostrzec litery na jednym z opakowań z żywnością. MRE ­ posiłki gotowe do spożycia. Gdyby sytuacja nie była tak tragiczna, roześmiałby się w głos. Zawdzięczał swoje wątpliwe wygody armii amerykańskiej. Zastanowił się, czy ojciec rozszyfrował wiadomość, jaką próbował mu przekazać. W następnej chwili drzwi się zamknęły i otoczyła go zupełna ciemność. East zatrzasnął drzwi apartamentu Ally i zapytał: ­ Jak się z nim kontaktujesz? ­ Poczekaj ­ powiedziała i poszła do sypialni. Po chwili wróciła z telefonem komórkowym. M i sj a sp ec j al n a 117 Nacisnęła guzik, odczekała dwa dzwonki i rozłączyła się. Położyła aparat na stoliku i usiadła. ­ Teraz musimy poczekać ­ wyjaśniła. East zbyt długo pracował dla Jonasza, by teraz zadawać jakiekolwiek pytania. Zaczął chodzić po salonie. ­ Nie mów mu o porwaniu Jeffa. Ally otworzyła usta ze zdumienia. ­ Ale... ­ Nie! ­ powtórzył dobitnie. ­ Jeśli się dowie, to da tę sprawę komuś innemu, bo stwierdzi, że dla mnie jest ona zbyt osobista. ­ Przecież jest ­ zdziwiła się Ally. ­ Owszem. I właśnie dlatego zamierzam się tym zająć. Nie dla Jonasza ani dla wuja Sama. ­ Więc co chcesz mu powiedzieć? Musisz się szybko zdecydować, bo on zaraz zadzwoni. ­ Ty wiesz tylko tyle, że zgodziłem się mu pomóc. Powiedz mu to, a potem sam z nim porozmawiam. Później ty dostaniesz następne zadanie, a ja zajmę się tym bałaganem. Twarz Ally pociemniała ze złości. ­ Mam wyjechać i zostawić cię samego? Teraz? Za kogo ty mnie uważasz? East spojrzał na nią ze zdziwieniem. ­ Dobrze wiesz, że sam sobie nie poradzisz ­ ciągnęła. ­ Miałeś zbyt długą przerwę. Poza tym nie zapominaj o mojej inteligencji. Skorzystaj z niej. Skorzystaj ze mnie. Pozwól mi pomóc. East poruszył się niespokojnie i Ally zauważyła, że stracił pewność siebie. Na razie to jej musiało 118 Sh aro n Sal a wystarczyć. Zanim zdążyła cokolwiek jeszcze dodać, telefon zadzwonił. ­ Odbierz ­ powiedział East. ­ Powiedz mu, że chcę z nim rozmawiać. Ally przyłożyła słuchawkę do ucha. ­ Halo, mówi Corbin. ­ Mów ­ odezwał się głęboki, dudniący głos. ­ Zgodził się. Usłyszała głęboki oddech, a potem zapadło milczenie. ­ Jest pan tam? On chce z panem porozmawiać. ­ Tak. Oczywiście. Daj go. Podała telefon Eastowi. ­ Jonasz, masz wielką siłę przekonywania. ­ Przykro mi, że to było konieczne ­ stwierdził szef. East ugryzł się w język, żeby nie odpowiedzieć zbyt ostro. ­ Mnie też ­ mruknął. ­ Ale do rzeczy. Potrzebuję informacji o wszystkim, co zdarzyło się dotychczas. Prześlij mi je. Możliwe też, że będę potrzebował pewnych dodatkowych informacji, ale trochę później. A wówczas będę się starał monitorować połączenia, żeby znaleźć źródło przecieku. Jonasz zawahał się. Miał inne plany. ­ Nie sądzę, żeby... East nie pozwolił mu skończyć. ­ Ty do tej pory niczego nie osiągnąłeś, więc teraz spróbujmy to zrobić po mojemu. Milczenie przedłużało się. East poczuł lekki niepokój. Jeśli Jonasz nie zgodzi się na jego propozycję, M i sj a sp ec j al n a 119 tym samym wytrąci mu z ręki argumenty do negocjacji z porywaczem, i co wtedy? ­ W porządku ­ odezwał się wreszcie Jonasz. ­ Ale czy wystarczy ci umiejętności? ­ Chcę zatrzymać twojego posłańca. Tym razem cisza trwała jeszcze dłużej. ­ Dlaczego właśnie ją? ­ zapytał Jonasz. ­ Ty jej zaufałeś, więc ja też jej ufam. ­ Ale ona nie wie, do czego miała cię przekonać. ­ Musi się dowiedzieć, zanim zaczniemy. Inaczej to nie będzie miało sensu. Tym razem wahanie Jonasza nie trwało długo. ­ Dobrze, ale znasz zasady. Twarz Easta stężała. ­ Znam zasady ­ powiedział. ­ Jeśli zostanę schwytany, to odpowiadam swoją głową, nie twoją, bo ty w ogóle nie istniejesz. ­ Będę w kontakcie. ­ Przez ten telefon? ­ Tak. A teraz daj mi jeszcze agentkę Corbin. East podał słuchawkę Ally. ­ Chce rozmawiać z tobą. ­ Słucham? ­ odezwała się. ­ Potrzebna mu będzie pomoc ­ powiedział Jonasz. ­ Zrób, cokolwiek ci każe. Odetchnęła z ulgą. ­ Mam być do jego dyspozycji? ­ Tak. ­ Zrobię, co będzie w mojej mocy. ­ I oby to wystarczyło ­ mruknął Jonasz i przerwał połączenie. Rozdział ósmy East przeszedł przez restaurację i hol i skręcił do swojego gabinetu. Ally szła za nim. ­ Teraz powiedz mi, co mówił Jeff ­ zażądała. ­ Powiedział coś dziwnego o zderzeniu i ogniu, a potem dodał, że nie uda mu się wyjść stamtąd o własnych siłach, tak jak mnie się kiedyś udało. Chyba coś mi chciał w ten sposób przekazać, ale nie jestem pewien, co. ­ Zderzenie i ogień? Miałeś kiedyś jakiś wypadek? ­ Porozmawiamy w środku ­ mruknął. Stali już przed jego gabinetem. East otworzył drzwi i puścił ją przodem, a potem starannie zamknął i podniósł słuchawkę telefonu. ­ Stella, przełączaj wszystkie służbowe telefony do Fostera. Nie chcę, żeby mi przeszkadzano ­ powiedział. Odłożył słuchawkę i spojrzał na Ally. ­ Wypadki. Mówimy o wypadkach ­ przypomniała mu. Westchnął i wzruszył ramionami. M i sj a sp ec j al n a 121 ­ Tak, ale o który wypadek chodzi? Miałem ich kilka. Najwięcej, bo aż pięć samochodowych, dwa samolotowe i nawet jeden kolejowy. Ally wpatrzyła się w niego z niedowierzaniem. ­ Co ty mówisz... sam sobie przynosisz pecha, czy jak? Dziwię się, że jeszcze tu stoisz. ­ Ryzyko zawodowe ­ wzruszył ramionami. ­ A ilu wypadkom towarzyszył pożar? Na czole Easta pojawiła się zmarszczka. ­ Może trzy razy... nie, cztery, jeśli doliczyć ten helikopter, który rozbił się na północy. Alicia zgarnęła kawałek papieru z jego biurka i zaczęła coś na nim notować. ­ A z których wyszedłeś o własnych siłach? East zaczynał doceniać finezję jej umysłu. ­ Z dwóch. ­ Gdzie to było? ­ Rozbity samochód na północy stanu Nowy Jork i katastrofa helikoptera w południowym Idaho. ­ Nowy Jork i Idaho to już dwie możliwości ­ mruknęła. ­ To bardzo daleko idące przypuszczenia. ­ Nie ma prawa, które zakazywałoby przypuszczeń ­ wzruszyła ramionami. ­ Poza tym to coś więcej, niż miałeś jeszcze pięć minut temu. East stłumił uśmiech. ­ Co Jonasz ci powiedział, gdy cię tu przysyłał? ­ Miałam przekonać cię, żebyś zmienił swój status w SPEAR z nieaktywnego na aktywny. ­ Nie wyjaśnił ci, dlaczego, ani nie dał ci żadnego terminu? 122 ­ Nie. Sh aro n Sal a East znów przeczesał włosy palcami i zaczął chodzić od ściany do ściany. ­ Posłuchaj ­ odezwała się Ally. ­ Obiecałam, że ci pomogę, i tak zrobię. Chcę ci pomóc, bo wydaje mi się, że mój przyjazd tutaj w jakiś sposób przyczynił się do porwania twojego syna. ­ Nie ­ potrząsnął głową East. ­ Twój przyjazd był tylko jednym z czynników, i wcale nie najważniejszym. Wszystko zaczęło się od powodów, dla których Jonasz poprosił mnie o pomoc. ­ A jakie to były powody? Zawahał się, ale doszedł do wniosku, że sprawy Jonasza schodzą na dalszy plan wobec porwania Jeffa. Przede wszystkim interesowało go wyratowanie syna z opresji. ­ Ktoś próbuje zdyskredytować Jonasza, a jeśli to się uda, cały SPEAR rozleci się razem z nim. Ally ze zdziwienia otworzyła usta. ­ Och, mój Boże, chyba nie mówisz poważnie! ­ Zaraz jednak oprzytomniała i postukała się pięścią w czoło. ­ Głupoty gadam. Przepraszam. Mów dalej. ­ Dwa tygodnie temu Jonasz zadzwonił do mnie i powiedział mi, że aresztowano kilka osób i oskarżono je o zdradę. Wszystkie dowody prowadzą do niego. ­ Czy to działo się w kraju, czy za granicą? ­ Odniosłem wrażenie, że to nie ogranicza się do kraju. Ale dowiem się więcej dopiero wtedy, gdy dostanę dokumentację. To tylko kwestia czasu, kiedy Jonasz zostanie aresztowany, chyba że uda mu M i sj a sp ec j al n a 123 się wcześniej odkryć, kto kopie pod nim ten dołek. Na razie nikogo nie może wykluczyć i podejrzewa wszystkich, przede wszystkim ludzi z organizacji. Na twarzy Alicii pojawiło się zrozumienie. ­ A ponieważ ty długo pozostawałeś poza siecią, to mógł w miarę bezpiecznie założyć, że nie masz z tym nic wspólnego. East skinął głową. ­ Ale ja mu odmówiłem. Zrobiłem to z wielu powodów. Jednym z nich był ten ciężar winy, który niosę od dziesięciu lat. Gdy jeszcze byłem agentem, przypadkiem zabiłem chłopca, rowerzystę, podczas pościgu samochodowego. Uznano to za wypadek bez mojej winy, ale nic nie zmieni faktu, że chłopak zginął. Od samego myślenia o powrocie do takiego życia robiło mi się niedobrze. Nie chciałem znów stać się odpowiedzialny za śmierć jakiegoś niewinnego człowieka. Ally widziała w jego oczach cierpienie i impulsywnie położyła mu rękę na ramieniu. ­ Słyszałam o tym. Wszyscy w naszym wydziale wiedzą, dlaczego odszedłeś, i nikt cię za to nie wini. Ale przecież wiesz, że to nie była twoja wina. ­ Wiedza a akceptacja to dwie różne sprawy. No i jeszcze Jeff. Adoptowałem go, gdy już pracowałem tu w hotelu. On jest całą moją rodziną. Nie chciałem go narażać, nawet dla dobra Jonasza. Ally westchnęła. ­ Przepraszam, jeśli wcześniej byłam dla ciebie zbyt ostra. Nie rozumiałam tego. ­ Ty tylko wykonywałaś swoje zadanie, a Jonasz 124 Sh aro n Sal a chwyta się wszystkich dostępnych środków i ma do tego powody. Ale ten sukinsyn, który pod nim ryje, nie zawaha się poświęcić każdego, by osiągnąć swój cel. Jakimś sposobem odkrył, że Jonasz ze mną rozmawiał, i gdy pojawiłaś się tu nieco później, chyba zaczął przypuszczać, że razem będziemy próbowali go wyśledzić. Coś takiego powiedział, kiedy dzwonił. Ally potrząsnęła głową. ­ To nie ma sensu. W całym rządzie najwyżej sześć osób wie o istnieniu SPEAR. To powinno znacznie zawęzić pole działania. ­ Nie zapominaj o ludziach z samej organizacji. Dodaj do tej listy jakieś dwieście nazwisk, a będziesz blisko. ­ Przecież nawet nie wiemy, kim jest Jonasz. Jak ktokolwiek może chować urazę do nieznanego człowieka? ­ Właśnie o to chodzi ­ mruknął East. ­ Ktoś wie, kim on jest, i ma do niego jakąś osobistą urazę. Problem tylko w tym, że gotów jest poświęcić wszystkich, włącznie z moim synem, żeby dopiąć swego. ­ Jak zamierzasz to przeprowadzić? Czy Jonasz nie zacznie czegoś podejrzewać? A co gorsza, jak sobie poradzisz z porywaczem? Jeśli domyśli się, że próbujesz znaleźć Jeffa... ­ urwała. ­ Bo będziesz próbował go znaleźć, prawda? ­ Och, tak ­ potwierdził East. ­ Wyłącznie o to mi chodzi. Jeśli porywacz wpadnie mi po drodze w ręce, tym lepiej dla Jonasza. Ale nie mam zamiaru M i sj a sp ec j al n a 125 walczyć o to, by zniszczyć człowieka bez twarzy w imię innego człowieka bez twarzy, ani nawet w imię Boga czy ojczyzny. Jonasz dał mi wolną rękę, czy raczej da mi ją, bez względu na to, czy już o tym wie, czy nie. Chodzi mi o Jeffa i o nikogo więcej. ­ W takim razie właśnie nim się zajmiemy ­ skinęła głową Ally. Słowo ,,my'' niespodziewanie poruszyło go. Od tak dawna nie czuł niczyjego wsparcia, że teraz nie wiedział, jak się zachować. Przyjrzał się Ally uważnie po raz pierwszy od chwili, gdy pokazała mu swoją prawdziwą twarz, i zobaczył kogoś zupełnie innego niż wcześniej. Z młodej, niepewnej siebie dziewczyny stała się silną, zdecydowaną kobietą, gotową na wszystko. Tym razem to on wyciągnął rękę i dotknął jej pierwszy. Położył dłoń na jej policzku, kciukiem wyczuwając miejsce na szyi, gdzie uderzało tętno. ­ Dziękuję. Serce Ally zaczęło bić szybciej. Musiała sobie przypomnieć, że to nie jest wstęp do intymnej gry, lecz zwykły gest wdzięczności. ­ Jeszcze w niczym ci nie pomogłam ­ zauważyła. ­ Ale obiecuję, że to zrobię. ­ Mylisz się ­ odrzekł cicho. ­ Jesteś tutaj i to się liczy. Przesyłka z dokumentami nadeszła przed świtem: gruba, czerwono-biało-niebieska koperta, przysłana nocnym ekspresem. Otwierając ją, East wiedział, że otwiera przysłowiową puszkę Pandory. Jednak 126 Sh aro n Sal a zawartość była nieistotna dla jego poczynań. Poprzedniego wieczoru bez żadnych wahań przekazał wszystkie obowiązki Fosterowi, który od chwili odnalezienia dziecka przeszedł zdumiewającą zmianę charakteru. Na szczęście Foster nie zadawał żadnych pytań ani nie kwestionował tej decyzji. Później East wrócił do swojego apartamentu i spakował się na dłuższy wyjazd. Bardzo długo nie mógł zasnąć. Za każdym razem, gdy zamykał oczy, widział twarz syna. Tylko świadomość, że nie jest sam, pomogła mu przetrwać tę noc i zachować zdrowe zmysły. W końcu nadszedł ranek oraz przesyłka, na którą czekał. Wrzucił dokumenty do torby, zasunął zamek i sięgnął po telefon. Ally odebrała po pierwszym sygnale. ­ Jestem gotowa ­ powiedziała. ­ Spotkamy się na dole. Odłożył słuchawkę bez słowa. Tuż przed południem wjechali w korki na ulicach Los Angeles. East z niezadowoleniem mamrotał coś pod nosem. ­ Ależ tu ciasno ­ pokręciła głową Ally. ­ To jest L.A. ­ Jeśli kiedyś będę miała dom, to na pewno nie w dużym mieście ­ stwierdziła, przyglądając się mężczyźnie i kobiecie, którzy stali na zakręcie ulicy obok samochodu unieruchomionego przez szczęki i krzyczeli na siebie. East spojrzał na nią z zaciekawieniem i w jego M i sj a sp ec j al n a 127 umyśle pojawiły się obrazy: Ally w kuchni. Ally w ogrodzie. Ally kołysze dzieci do snu. Pokręcił głową z niedowierzaniem i znów skupił się na jeździe. ­ Co najbardziej lubisz jeść? ­ zapytał. ­ To znaczy, oprócz gofrów z masłem orzechowym i dżemem. ­ Wszystko oprócz surowego mięsa i tofu. A ty? ­ Podobnie ­ uśmiechnął się. ­ A zapytałem, bo jestem bardzo głodny. O ile znam Jeffa, w jego lodówce znajdziemy tylko piwo i kawałek pizzy sprzed tygodnia. Zamierzałem go odwiedzić w przyszłym tygodniu ­ dodał już bez uśmiechu. ­ Chciał, żebym mu przyrządził stek. Ally nie spuszczała oczu z drogi. ­ Znajdziemy go ­ stwierdziła spokojnie. ­ Chcesz zjeść coś teraz czy wolisz najpierw pojechać do mieszkania Jeffa? ­ Lepiej teraz. A dlaczego pytasz? Wskazała na szyld przed nimi. ­ Może coś z grilla? East skręcił w prawo i po chwili zatrzymał samochód. Poszli za zapachem mięsa pieczonego w aromatycznym dymie. O dziwo, natychmiast znalazł się dla nich wolny stolik. ­ Mam nadzieję, że to dobry omen, zresztą to nie pierwszy raz ­ zauważył East. ­ Co nie pierwszy raz? ­ Odkąd się poznaliśmy, naprawiłaś komputer w hotelu, uratowałaś życie dziecka i oszczędziłaś nam prawdopodobnego procesu, a teraz właśnie 128 Sh aro n Sal a weszliśmy do restauracji w Los Angeles w samo południe i bez rezerwacji natychmiast znalazł się stolik. Zaczynam myśleć, że przynosisz mi szczęście. ­ Nie ma czegoś takiego jak szczęście. ­ Jak to? ­ To wyłącznie statystyka. Rozumiesz, znalezienie się w odpowiednim miejscu i w odpowiedniej chwili. To nie ma nic wspólnego ze szczęściem. East pochylił się nad stolikiem i wziął ją za rękę. ­ Nie przychodzi ci to łatwo, prawda? ­ Co nie przychodzi mi łatwo? ­ zdziwiła się. ­ Przyjmowanie komplementów. ­ Nie sądzę, żeby... ­ Ally. Westchnęła, odłożyła kartę na stół i podniosła na niego wzrok. ­ Co takiego? ­ Nie chciałbym cię urazić, ale uważam, że twoi rodzice zasłużyli na mocnego klapsa w tyłek. Czegoś takiego nie spodziewała się usłyszeć i nie miała pojęcia, co odpowiedzieć. Ale świadomość, że kogoś interesują jej uczucia, a nie tylko umiejętności, wprawiła ją w euforię. Walcząc z emocjami, znów sięgnęła po kartę, ale wyrazy rozmazywały jej się w oczach. ­ Wiesz już, na co masz ochotę? ­ zapytał East. Podniosła wzrok i skinęła głową. ­ Kanapka z siekanym kotletem, frytki i galon mrożonej herbaty. ­ Galon? Wydęła usta. M i sj a sp ec j al n a 129 ­ To tylko taka metafora. ­ Wskazała na pojemnik z sosem stojący obok soli i pieprzu. ­ Już po zapachu można poczuć, że to jest bardzo ostre. ­ To dobrze? ­ Och, tak. Lubię ostre rzeczy. East siedział nieruchomo i wpatrywał się w pieprzyk obok prawego kącika jej ust. Im bliżej byli mieszkania Jeffa, tym bardziej zwiększał się ucisk w żołądku Easta. Nie miał pojęcia, co zastanie w środku, nie był nawet pewien, czy to właśnie stąd jego syn został porwany, ale od czegoś trzeba było zacząć. Podjechali na parking w zupełnym milczeniu. Ally mogła sobie tylko wyobrażać jego lęk. W końcu poczuła, że musi coś powiedzieć, żeby rozładować napięcie. ­ Mam w plecaku zestaw do badania odcisków palców. Jeśli okaże się to potrzebne, mogę sprawdzić całe mieszkanie. Spojrzał na nią z uznaniem i skinął głową. ­ Dobrze, weź to ze sobą. Nie możemy angażować policji. Aha, i muszę porozmawiać z kimś w Centrum Medycznym UCLA, żeby nie zgłosili jego zaginięcia. Weszli do mieszkania Jeffa. East wstrzymał oddech i nacisnął kontakt końcówką długopisu, żeby nie zacierać ewentualnych odcisków palców, a potem rozejrzał się dokoła i sapnął gniewnie. Choć wszystkie meble stały na miejscach, widać było, że stoczono tu walkę. ­ Pod krzesłem jest rozbite szkło ­ powiedziała 130 Sh aro n Sal a Ally. Przykucnęła, wskazując na kilka odłamków, a potem, nie dotykając niczego, rozejrzała się po pokoju. Naraz zamarła i wskazała na ciemną smugę w kącie pod biurkiem. ­ East. Podszedł bliżej, przykucnął i delikatnie dotknął śladu palcami. Ślad był suchy i złuszczony, ale East nie potrzebował odczynników, by mieć pewność, że to krew. Zbyt wiele widział w życiu podobnych śladów. ­ Sukinsyn ­ mruknął. ­ To nie musi być krew Jeffa ­ pokręciła głową Ally. ­ Nie zapominaj, że z nim rozmawiałeś, więc nawet jeśli odniósł rany, to nie były one groźne. East powoli odetchnął i wstał, ale podczas tego ruchu coś zwróciło jego uwagę. Zrobił krok do przodu i przyjrzał się plamie jeszcze raz. Naraz serce w nim zamarło. Ślady krwi układały się w litery. ­ Ally, chodź tu ­ przywołał ją. ­ Powiedz mi, czy ty też widzisz to co ja! ­ Co? ­ zapytała, podchodząc bliżej. ­ Popatrz ­ potrząsnął głową East. ­ Po prostu popatrz i powiedz mi, co widzisz. Odsunął się na bok, robiąc jej miejsce. Ally rozejrzała się po podłodze, nie rozumiejąc, co takiego zauważył, ale pod biurkiem nic więcej nie było. Przesunęła się w bok i wtedy zobaczyła. ­ Imię! Imię wypisane krwią! East z satysfakcją pokiwał głową. A więc jednak nie wydawało mu się. ­ Pierwsza litera to na pewno B ­ stwierdziła Ally. M i sj a sp ec j al n a 131 ­ A druga to na pewno O ­ dodał East. ­ Ale trzecia nie jest tak wyraźna. Trochę przypomina P... nie, może to... ­ To B ­ stwierdziła Ally i podniosła na niego wzrok. ­ Bob? Czy to ci coś mówi? East ściągnął brwi. ­ Nie ­ rzekł przygnębiony. ­ Kim, do diabła, może być Bob? Jeff nie mógł mi zostawić większej zagadki. ­ W każdym razie to jest coś ­ stwierdziła Ally. ­ Nie dotykaj niczego, dopóki nie wrócę, dobrze? Przyniosę kamerę i zestaw do pobierania odcisków palców. Poszła po torbę, którą zostawiła przy drzwiach, East zaś rozejrzał się po pokoju. Znalazł sporo rozbitego szkła w koszu na śmieci. W lampie stojącej na stoliku przy sofie brakowało żarówki. Przyjrzał się uważniej i spostrzegł, że oprawka wciąż była na miejscu, tylko bańka została rozbita. Na ścianie widać było ślad po obrazie, a klamka drzwi do holu również była poplamiona czymś, co wyglądało na krew. To nie miało sensu. Po co porywacze starali się uprzątnąć mieszkanie, jakby nic się tu nie zdarzyło, skoro już wcześniej przedstawili swoje żądania? Nie po raz pierwszy przyszło mu do głowy, że mężczyzna, który rozmawiał z nim przez telefon, osobiście nie brał udziału w porwaniu. Wydawało się, że ludzie, którzy porwali Jeffa, wykonywali tylko czyjeś polecenia. W ferworze akcji nikt nie zabiera się za sprzątanie, chyba tylko po to, by wytrzeć odciski palców. A zbyt wielu rzeczy musieli dotykać 132 Sh aro n Sal a przy sprzątaniu, by można było mieć nadzieję, że nie nosili rękawiczek. Porwanie było zaplanowane zbyt dokładnie. Nikt, kto brał udział w takiej akcji, nie mógł być aż tak głupi. Pozostawała jeszcze kwestia rozmów telefonicznych ­ najpierw z człowiekiem, który stawiał żądania, a potem z Jeffem. Czas, jaki upłynął między tymi dwoma połączeniami, również był bardzo wymowny. Gdyby główny organizator porwania miał Jeffa przy sobie, to East nie musiałby tyle czekać. Im dłużej East się nad tym zastanawiał, tym bardziej się pewniał, że Jeff znajdował się w innym miejscu niż organizator akcji. ­ Mam! ­ obwieściła Ally i ze skupieniem zabrała się do rozpakowywania torby. Tylko raz podniosła wzrok, by zadać pytanie: ­ Czy odciski Jeffa są gdzieś w kartotekach? East skinął głową. ­ Niestety, tak. Zanim go adoptowałem, miał kilka spotkań z policją. Nic poważnego, typowe historie dla małoletnich uciekinierów. ­ To dobrze ­ skinęła głową Ally i zabrała się do pracy. East pomyślał o ironii losu. Aresztowanie Jeffa w młodości miało się teraz okazać ważne. Odciski palców jego syna znajdowały się w policyjnych kartotekach. Przy odrobinie szczęścia może się okazać, że znajdą jeszcze jakieś odciski, które uda się przypisać do notowanego kryminalisty, a wówczas wiedzieliby, od czego zacząć poszukiwania. M i sj a sp ec j al n a 133 Minęło kilka godzin, zanim Ally uznała, że zebrała wszelkie możliwe dowody. East pomagał jej pobierać próbki krwi i obsypywać specjalnym proszkiem do odcisków wszystko, co znajdowało się w pokoju, włącznie ze znalezionymi w koszu odłamkami szkła. Gdy wreszcie skończyli, Ally nie mogła rozprostować pleców i rozbolała ją głowa, a bruzdy na twarzy Easta wyraźnie się wyostrzyły. Spojrzał na zegarek i zdziwił się, że praca zajęła im tak dużo czasu. Ally stała przy mini-laboratorium, które rozłożyła na kuchennym stole. Dostrzegł na jej twarzy napięcie podobne do tego, jakie sam odczuwał, i uznał, że muszą sobie zrobić przerwę. Nie należało wypalać się na samym początku. Nikomu by to nie pomogło, a już szczególnie Jeffowi. ­ Ally... ­ powiedział, wchodząc do kuchni. Nie usłyszała go. Odłożyła na bok próbki i ustawiła ostrość mikroskopu, a potem przysunęła sobie krzesło i usiadła. East uśmiechnął się lekko. ­ Ally, mówię do ciebie ­ powtórzył. Nadal go nie słysząc, pochylała się nad mikroskopem. W końcu East ujął ją za ramiona i obrócił. ­ Co takiego? ­ zapytała nieprzytomnie. ­ Przepraszam, nie chciałem cię przestraszyć, ale nie słyszysz, jak się do ciebie mówi. Zarumieniła się. ­ Przepraszam. Zdarzało mi się skupić na pracy do tego stopnia, że podobno zapominałam oddychać. ­ Koncentracja jest dobra, ale na wszystko musi się znaleźć czas. Obydwoje potrzebujemy przerwy. ­ Ale... 134 Sh aro n Sal a East położył palec na jej ustach. ­ Nie patrz na mnie tak, jakbym chciał cię zjeść żywcem. ­ Czasem miałabym na to ochotę ­ rzuciła bez zastanowienia i natychmiast pobladła, uświadamiając sobie, co powiedziała. ­ Nie zamierzałam mówić tego głośno ­ mruknęła i odsunęła się od niego. ­ Odejdź stąd. Nie mogę się skupić, gdy tak nade mną stoisz. East jednak się nie poruszył. Potrząsnął głową i położył dłoń na jej karku. ­ Możesz mnie wyganiać, ale nie możesz zignorować tego, co właśnie powiedziałaś. Przechyliła głowę i spojrzała mu prosto w oczy. ­ Gdybyś był dżentelmenem, to ty byś to zignorował. ­ A jeśli wcale nie chcę tego ignorować? Napięcie, jakie zapadło między nimi, miało już zupełnie inny charakter. Ally zamrugała oczami i przełknęła ślinę. ­ To nie wiem ­ rzekła bezradnie. ­ A chciałabyś się dowiedzieć? ­ zapytał, przysuwając usta do jej policzka. ­ Edukacja to wspaniała rzecz ­ szepnęła, unosząc twarz. East otoczył ją ramionami i przytulił. Ten pocałunek był łagodny i przyjacielski. Po chwili to on odsunął się pierwszy. ­ Szybko się uczysz ­ rzekł z uznaniem. ­ Znacznie szybciej uczę się rzeczy interesujących niż nudnych ­ odparowała. M i sj a sp ec j al n a 135 ­ I w dodatku jesteś cholernie szczera ­ roześmiał się. ­ Chyba wpadłem w kłopoty. Ally z poważnym wyrazem twarzy uniosła brwi. ­ Sądzisz, że to ja jestem kłopotem? East również spoważniał. ­ Ja nie sądzę... ja jestem tego pewien. Rozdział dziewiąty Noc nadciągnęła nad Los Angeles, ale sądząc po ruchu ulicznym wyglądało na to, że niewielu ludzi sypia w tym mieście. Światło ulicznych latarni wpadało do kuchni, oświetlając mikroskop i slajdy, które Ally zostawiła na stole. Reszta pomieszczenia skryta była w mroku. Czarny żuczek przeszedł przez linoleum i zniknął w szparze, z której zapewne nigdy już miał nie wyjść, mieszkanie bowiem co miesiąc odwiedzane było przez ekipę dezynsekcyjną. Za pierwszymi drzwiami po prawej leżała Ally i z szeroko otwartymi oczami myślała o mężczyźnie, który spał na sofie w salonie. Co właściwie zaszło między nimi tego dnia? Czy wynikało to tylko ze wspólnie przeżywanych sytuacji, czy też zaczynało ich łączyć coś szczególnego? Obawiała się mieć nadzieję, obawiała się liczyć na cokolwiek. Obróciła się na bok i przymknęła oczy. Nocny wiatr szarpał palmy za oknem. Cienie tańczyły na ścianie naprzeciwko sofy, na której East M i sj a sp ec j al n a 137 próbował zasnąć. Sen jednak nie nadchodził. Zmęczony i zirytowany, wstał i otworzył drzwi prowadzące na niewielki taras. Drzwi szczęknęły i przesunęły się cicho. Bezpośrednio pod tarasem znajdował się parking. W porównaniu z widokiem, który można było podziwiać z okien hotelu ,,Kondor'' ten pozostawiał wiele do życzenia, East jednak wiedział, że Jeff był tu szczęśliwy. Mógł tylko mieć nadzieję, że jego syn wróci tu jeszcze cały i zdrowy. Gdzieś w dali rozległ się dźwięk syreny, z dołu dochodziły odgłosy kłótni. East pochylił głowę, przymknął oczy i zaczął się po cichu modlić o bezpieczeństwo syna. Gdy po chwili odwrócił się, zobaczył Ally stojącą tuż za nim. Ubrana była tylko w za dużą koszulkę z emblematem Massachusetts Institute of Technology i białe skarpetki. W mroku, bez makijażu, wyglądała na trzynaście lat. East poczuł się przy niej jak stary, wypalony satyr. ­ Wstałam, żeby napić się wody ­ wyjaśniła. ­ Ja też nie mogę spać ­ mruknął, patrząc na panoramę miasta. ­ Okropne miejsce, prawda? Ally stanęła obok, dotykając go ramieniem. ­ Gdy byłam mała, bałam się ludzi, którzy prowadzili nocne życie. Na rozum wiedziałam, że lekarze, policjanci czy strażacy muszą pracować niezależnie od pory doby, ale jakaś część mnie była przekonana, że tak naprawdę wszyscy oni są wampirami i pojawiają się dopiero po zachodzie słońca, a w dzień gdzieś znikają. ­ Uśmiechnęła się krzywo. ­ Miałam jakieś sześć lat, gdy obejrzałam stary film o wilkołakach i wampirach. Nie rozumiałam wszystkich 138 Sh aro n Sal a niuansów, tylko tyle, żeby się przestraszyć na następne dziesięć lat. East roześmiał się. Jej bezpretensjonalność była ujmująca. ­ Dobrze na mnie działasz, wiesz? Potrząsnęła głową. ­ Tak jest ­ potwierdził i obdarzył ją krótkim uściskiem. ­ Wejdźmy do środka, zanim obydwoje zmarzniemy. Skinęła głową. Weszli do salonu i East zamknął drzwi. ­ Może napijemy się kawy? ­ zaproponował. ­ Wtedy już zupełnie nie usnę ­ zaprotestowała Ally. ­ Przecież i tak nie śpisz ­ zdziwił się. ­ Co jedna filiżanka może ci zaszkodzić? Nie chcąc przyznać, że boi się siedzieć z nim tak sam na sam, bo w każdej chwili może się wygłupić, skinęła głową i z ciemnego kąta patrzyła, jak East przyrządza kawę. Tu, w tym ciemnym kącie salonu, czuła się bezpieczna; tu nie sięgał jego przenikliwy wzrok. Ale gdy przywołał ją gestem, poszła w stronę światła jak ćma. O dziwo, po dwóch kubkach kawy obydwoje usnęli. East śnił o jej śmiechu, a Ally o jego ramionach. Setki mil dalej, na szczycie góry w Kolorado, Jonasz stał na balkonie swojego domu i patrzył w usiane gwiazdami niebo. Pustka domu wiernie odzwierciedlała pustkę w jego życiu. Pomimo wiel- M i sj a sp ec j al n a 139 kiej władzy nie miał ani rodziny, ani przyjaciół, żadnych korzeni. Nawet gdyby udało mu się wyjść cało z obecnej sytuacji, przyszłość rysowała się ponuro. Nie potrafił sobie wyobrazić, jak będą wyglądały ostatnie lata jego życia, gdy już przekaże swą pracę kolejnemu Jonaszowi. Nic się nie zmieni, tylko będzie znacznie starszy i jeszcze bardziej samotny. Westchnął głęboko i znów podniósł wzrok na niebo. Naraz w polu jego widzenia pojawiła się spadająca gwiazda, a do Jonasza nieoczekiwanie przypłynęło wspomnienie z dawnych lat. Kiedyś, jako młody człowiek, stał w mroku, w czasie podobnej nocy i patrzył na spadające gwiazdy, tylko że wtedy nie był sam. Poczuł dreszcz, przypominając sobie serię wydarzeń, które doprowadziły go do miejsca, gdzie był teraz. Myśląc o tych wydarzeniach, poczuł, jak z jego osamotnienia rodzi się wrzący gniew. Zbyt wiele poświęcił dla służby innym. Nieoczekiwanie pojawiła się w nim pewność, że gdy oczyści swoje nazwisko, ustąpi ze stanowiska. Była pewna kobieta, którą pragnął jeszcze raz zobaczyć, zanim znów pogrąży się w anonimowości. Odwrócił się i wszedł do pokoju, a potem starannie zamknął drzwi na balkon. Przechodził przez kolejne pokoje, nie zapalając światła, z pełnym zaufaniem do swojej orientacji w ciemnych wnętrzach domu. Czuł zadowolenie z decyzji, którą przed chwilą podjął. Ciemność, w której pozostawał Jeff, miała jeszcze 140 Sh aro n Sal a inne oblicze. Czasami stawała się dławiącą czernią i powietrze zdawało się zbyt gęste, by można było nim oddychać. Na początku Jeff obawiał się, że może umrzeć z braku tlenu, ale potem przypomniał sobie o rurze w suficie. Po jakimś czasie nauczył się odróżniać dzień od nocy i ta wiedza, nie wiadomo dlaczego, uspokajała go. Poruszał się w ciasnej dziurze po omacku, rękami odnajdując drogę od posłania do stołu. Po omacku otwierał kolejne paczki z jedzeniem i ostrożnie obchodził się z wodą, obawiał się bowiem, że gdy zapasy się skończą, więcej już niczego nie dostanie. Od czasu do czasu wymacywał schodki, wspinał się po nich na kolanach i próbował pchnąć drzwi z nadzieją, że ktoś zapomniał je zamknąć. Nigdy jednak nie były otwarte. Mimo wszystko te próby pomagały mu zachować wewnętrzną równowagę ­ te próby oraz nadzieja, że East w końcu go znajdzie. Ally przesunęła szczotką po włosach i nałożyła błyszczyk na usta. Dżinsy, które miała na sobie, były stare, ale wygodne. Do tego nałożyła bawełnianą koszulkę na ramiączkach. Koszulka była jaskrawa, w zwariowane różowo-żółte wzory, ale Ally wręcz ją uwielbiała. Nie miała nic wspólnego z powagą jej pracy w SPEAR i sprawiała, że Ally przypominała sobie o własnej młodości. W sąsiednim pokoju East rozmawiał przez telefon z Fosterem. Ally wyszła z łazienki i rozejrzała się za butami. Nie mogła sobie przypomnieć, gdzie je zostawiła poprzedniego wieczoru. Wzruszyła ramio- M i sj a sp ec j al n a 141 nami, zgarnęła stertę papierów i poszła do salonu, pragnąc jak najszybciej zabrać się do pracy. East już wcześniej zadzwonił do szefa personelu w szpitalu, gdzie Jeff odbywał staż. Ally nie wiedziała, jak dokładnie ta rozmowa przebiegła, ale w każdym razie East upewnił się, że jego syna nie spotka żadna kara za nieobecność na zajęciach i w szpitalu. Sytuacja była bardzo delikatna. Nie można było dopuścić do tego, by ktokolwiek zgłosił policji zaginięcie Jeffa. Gdyby siły porządkowe włączyły się do akcji poszukiwania chłopaka, porywacze zapewne staliby się zupełnie nieuchwytni, a tajemniczy wróg Jonasza mógłby wpaść w złość i na przykład wydać polecenie uśmiercenia Jeffa. Ally położyła papiery na stole w salonie i tu również zaczęła się rozglądać za butami. East pomachał jej ręką i szybko skończył rozmowę. ­ Co robisz? ­ zapytał z ciekawością. ­ Szukam butów. ­ Są w kuchni, pod stołem. ­ Och, prawda! Zdjęłam je wczoraj wieczorem przy pracy. Dzięki! ­ zawołała i wyszła do kuchni. East z uśmechem popatrzył na jej plecy, potrząsnął głową i przetarł czoło dłonią, jakby chciał zetrzeć niestosowne myśli. Trzymanie rąk z dala od niej kosztowało go wiele wysiłku. ­ Znalazłam! ­ zawołała Ally i po chwili dodała: ­ Masz ochotę na śniadanie? ­ Tak ­ odrzekł. ­ Ale tu nic nie ma. Musimy wybrać się po zakupy albo coś zamówić. Ally stanęła w progu ze zmarszczonym czołem. 142 Sh aro n Sal a ­ A czy można tu zamówić śniadanie z dostawą do domu? East wzruszył ramionami. ­ Nie mam pojęcia. To jest Los Angeles, więc zapewne można. Ale lepiej chodźmy do sklepu. Kupimy trochę jedzenia na później i zrobię ci śniadanie, a potem zabierzemy się do pracy. Ally spojrzała tęsknie na mikroskop i slajdy. ­ Może powinnam... East wziął ją za rękę. ­ Posłuchaj, nikomu nie zależy bardziej na odnalezieniu mojego syna niż mnie, ale musimy coś jeść. To nie zajmie nam dużo czasu. Poza tym mówiłaś, że potrzebujesz modemu do laptopa. ­ Rzeczywiście ­ westchnęła. Na klatce schodowej natknęli się na parę, która wyszła z windy i skierowała się w stronę drzwi naprzeciwko. ­ Och, to wy na pewno jesteście naszymi nowymi sąsiadami ­ zawołała kobieta, wyciągając do nich dłoń. ­ Mam na imię Mil, a to mój mąż Bill. Mil to zdrobnienie od Millie, ale Mil podoba mi się bardziej. Millie brzmi zbyt staroświecko. Zanim East zdążył otworzyć usta, kobieta rozpoczęła następny wątek: ­ Jeszcze wczoraj mówiłam Billowi, że to szkoda, iż ten chłopak się wyprowadził, bo był bardzo dobrym sąsiadem. Oczywiście przede wszystkim dlatego, że prawie nie było go w domu ­ zaśmiała się. ­ Zdaje się, że studiował medycynę. A czy wy macie dzieci? Bo my nie mamy. Oczywiście, nic nie mam M i sj a sp ec j al n a 143 przeciwko dzieciom, ale rodzicielstwo bardzo ogranicza swobodę w życiu, nieprawdaż? Ally obawiała się, że kobieta w ferworze swej przemowy zapomni oddychać i udusi się lada chwila. Jej słowotok zawierał jednak pewną ciekawą informację i East natychmiast skorzystał ze sposobności, by zapytać: ­ Dlaczego pani myśli, że Jeff się wyprowadził? Tym razem to Bill miał ochotę coś powiedzieć, ale Mil zdążyła go uprzedzić: ­ Znacie go? Och, oczywiście, że musicie go znać, skoro wiecie, jak miał na imię! W końcu Billowi udało się wtrącić słowo: ­ Jest pan ojcem Jeffa, tak? Chyba poznaliśmy się już jakiś rok temu. East skinął głową. ­ Tak, ale wracając do mojego pytania: dlaczego myślicie, że Jeff się wyprowadził? ­ Och, teraz sobie pana przypominam! Przepraszam, tak mi głupio, ale tamtego wieczoru, gdy wróciliśmy ze szpitala... Och, to było okropne! ­ zawołała Millie, podejmując następny wątek. ­ Kilka dni temu ktoś do nas zadzwonił, to był ten sam wieczór, kiedy widzieliśmy ekipę od przeprowadzek, i powiedział, że musimy pojechać do szpitala, żeby zidentyfikować ciało mojej matki. Omal nie umarłam z wrażenia. Oczywiście natychmiast wyjechaliśmy, ale najgorsze było to... to znaczy właściwie to nie było najgorsze, bo okazało się, że mojej matki wcale nie było w szpitalu, i gdy zrozumieliśmy, że to był zwykły, obrzydliwy kawał, 144 Sh aro n Sal a naprawdę się ucieszyliśmy. W każdym razie Bil twierdził, że ktoś nam zrobił ten kawał, żeby nas wyciągnąć z domu, więc wróciliśmy jak najszybciej, pewni, że zastaniemy splądrowane mieszkanie. Wyobraźcie sobie naszą ulgę, gdy okazało się, że wszystko jest w porządku. East zerknął na Ally i na jej twarzy zobaczył, że ona myśli dokładnie to samo co on. ­ Ale dlaczego doszliście do wniosku, że Jeff się wyprowadził? ­ powtórzył cierpliwie. ­ No jak to... bo widzieliśmy tych trzech mężczyzn w kombinezonach. Wyszli z mieszkania pańskiego syna z wielką skrzynią, a potem już nie widzieliśmy Jeffa, więc uznaliśmy, że pewnie się wyprowadził. ­ Jak wyglądali ci mężczyźni? Bill wzruszył ramionami. ­ Ja w ogóle nie zwróciłem na nich uwagi. ­ Och, zwyczajnie ­ dodała Mil. ­ Zwykli biali mężczyźni. Jeden był trochę wyższy i starszy od pozostałych. Wszyscy mieli na sobie niebieskie kombinezony i czapki baseballowe. Czy coś się stało? ­ dodała niespokojnie i z nagłym ożywieniem klasnęła w ręce. ­ Och, a może to mieszkanie Jeffa zostało okradzione? Zupełnie nam to nie przyszło do głowy, prawda, Bill? ­ Nie, nie ­ powiedział szybko East. ­ Nie było żadnego włamania. ­ To na pewno były te rzeczy, które przysłał do ciebie na przechowanie ­ wtrąciła Ally, chcąc uspokoić sąsiadów. M i sj a sp ec j al n a ­ Racja ­ przytaknął East. 145 ­ Więc Jeff nie wyprowadził się? ­ zapytał Bill. East potrząsnął głową. ­ Nie. Pojechał na wymianę z jakimś szpitalem w innym stanie, który specjalizuje się w chirurgii pourazowej, czy coś takiego. Mil i Bill pokiwali głowami. ­ Mam nadzieję, że dobrze sobie tam poradzi ­ stwierdził Bill. ­ Miło było z wami porozmawiać. Gdy obydwoje zniknęli za drzwiami swojego mieszkania, East szepnął: ­ Boże drogi. Założę się o wszystko, że to Jeff był w tej skrzyni. Wyniesiono go z mieszkania tuż pod nosem sąsiadów. Ally skinęła głową. ­ Teraz już wiemy, że było ich trzech i mieli ze sobą wielką skrzynię, więc raczej nie przyjechali samochodem osobowym ani nawet furgonetką. Musieli mieć zamkniętą ciężarówkę, żeby go wywieźć. Mogła być wynajęta. ­ Gdy wrócimy, popytam trochę innych sąsiadów. Może ktoś zauważył tamtego wieczoru coś, co mogłoby nam pomóc. ­ A może znajdę coś wśród tych odcisków palców ­ dodała Ally i spontanicznie go uścisnęła. ­ Fantastycznie! Widzisz, pojawiły się nowe ślady, więc możemy mieć jakąś nadzieję. Znajdziemy go, East. Jestem tego pewna. East uśmiechnął się smutno. ­ Gdzieś ty była dziesięć lat temu? Bardzo by mi się wtedy przydał twój optymizm i wiara. 146 Sh aro n Sal a ­ Hmm, zdaje się, że nosiłam jeszcze aparat ortodontyczny i pracowałam nad pierwszym doktoratem... a może to był drugi? ­ Mój Boże ­ mruknął East. ­ Ciągle zapominam, jaka jesteś młoda. Wydęła usta i spojrzała na niego z niesmakiem. ­ Wiek to tylko stan umysłu. Nie pamiętam w moim życiu dnia, w którym czułabym się naprawdę młoda. Chyba zawsze byłam stara. Tym razem to East wyciągnął rękę i przycisnął ją do siebie. ­ Chcę ci coś obiecać. Gdy już będzie po wszystkim, nauczę cię czegoś, czego jeszcze nie umiesz. ­ A co to takiego? ­ zapytała z zaciekawieniem. ­ Nauczę cię, jak się bawić. Mam nadzieję, że jeszcze nie zapomniałem tej sztuki. Popołudniowe słońce wpadało przez okno do kuchni. Ally przymrużyła oczy, odsunęła krzesło, podeszła do okna i zamknęła żaluzje. W pomieszczeniu zapanował ciepły, miodowy półmrok. Dziewczyna pokręciła głową, żeby rozruszać zesztywniały kark, a potem znów usiadła przy stole i wzięła na kolana laptop. Włamanie do kartotek FBI było dziecinnie proste. Robiła to nie po raz pierwszy, ale nigdy z równie ważnych przyczyn jak teraz. Badanie odcisków palców dostarczyło jej kilku różnych śladów. Było to oczywiste; Jeffa czasami odwiedzali koledzy ze studiów. Bardzo szybko udało jej się zidentyfikować odciski Jeffa oraz jednego M i sj a sp ec j al n a 147 z jego przyjaciół. Najbardziej jednak interesował ją fragment linii papilarnych znaleziony na jednym z odłamków szkła. Prawdopodobnie ten odcisk należał do mężczyzny, który sprzątał ślady po bójce. Ally wprowadziła dane do komputera i teraz pozostawało tylko czekać, aż program przeszuka bazy danych. Grupa krwi ze znalezionych śladów pasowała do Jeffa, więc tylko odcisk mógł naprowadzić ich na ślad porywaczy. A gdyby i to nic nie dało, mieli jeszcze ogólny opis trzech białych mężczyzn w kombinezonach. Ally siedziała nieruchomo, wpatrzona w ekran, na którym migotały rzędy cyferek. W końcu westchnęła, spojrzała na zegarek i wyszła na taras. Easta nie było. Poszedł porozmawiać z mieszkańcami budynku i wypytać ich, czy tego wieczoru, gdy porwano Jeffa, nie zauważyli niczego niezwykłego. Dokumenty, które przysłał Jonasz, leżały na stoliku do kawy. East doceniał dokładność, z jaką sporządzono te raporty, ale nie udało mu się znaleźć w nich niczego istotnego, co mogłoby im pomóc w poszukiwaniach. Ally usiadła na tarasie i popatrzyła na parking na dole. Tak wielu ludzi, a jednak nikt nie zauważył zniknięcia sąsiada. W ich życiu Jeff Kirby w ogóle nie istniał. Dla Ally jednak był on żywą postacią. Widziała fotografie jego i Easta, roześmianych, błaznujących przed obiektywem; na jednym ze zdjęć Jeff trzymał w rękach wielką rybę, którą złowili podczas wyprawy do Kolorado, na innym East przerzucał na drugą stronę hamburgery na grillu. Ally westchnęła. W ciągu ostatnich dziesięciu lat 148 Sh aro n Sal a East i Jeff stworzyli prawdziwą więź rodzinną, coś, czego jej rodzicom nie udało się stworzyć przez całe życie. Nie pamiętała, by jej rodzice kiedykolwiek zrobili coś tylko po to, by dać córce odczuć, że jest dla nich ważna. Po prostu zostawili ją samą sobie. Oparła się wygodnie na krześle i przymknęła oczy, przeglądając w myślach wszystkie fakty związane ze zniknięciem Jeffa. Po pierwsze, to, co Jeff powiedział o wyjściu cało z wypadku i pożaru. Po drugie, imię Bob wypisane krwią na podłodze mieszkania. Dalej, trzech mężczyzn wynoszących z tego mieszkania dużą skrzynię. I jeszcze niezidentyfikowany dotychczas odcisk palca na rozbitym szkle. To nie było wiele. Otworzyła oczy. Czuła się sfrustrowana. Znów spojrzała na zegarek. Siedziała na tarasie już prawie godzinę. Zastanawiała się, gdzie się podziewa East. Słońce zbliżało się już ku zachodowi. Może trafił na coś istotnego, coś, co mogłoby ich naprowadzić na właściwą ścieżkę? Wstała i nagle kątem oka zauważyła jakiś błysk za parkingiem, po drugiej stronie ulicy. Pochyliła się i uważniej spojrzała w tę stronę, ale nic nie dostrzegła. Wzruszyła ramionami i już miała odejść, gdy błysk znów się pojawił. Stanęła nieruchomo i powoli powiodła wzrokiem po ulicy. Błysk pochodził od czegoś przymocowanego do słupa na parkingu przed bankiem, który znajdował się naprzeciwko budynku Jeffa. Ally uświadomiła sobie, co to takiego, i serce z wrażenia niemal jej zamarło. Była to jedna z dwóch widocznych kamer systemu bezpieczeństwa banku. Natychmiast M i sj a sp ec j al n a 149 uświadomiła sobie, jakie to ma znaczenie. Najprawdopodobniej kamery rejestrowały wszystkie pojazdy wjeżdżające na parking przed domem Jeffa. W pierwszej chwili miała ochotę pobiec do banku, pokazać swoją odznakę służby bezpieczeństwa i zażądać taśm. Spojrzała jednak na zegarek i uświadomiła sobie, że bank na pewno jest już zamknięty i będzie musiała poczekać do następnego dnia. Podniecona pobiegła do kuchni, żeby sprawdzić, co wynikło z przeszukania kartotek. Niestety, program jeszcze się nie skończył. Wzruszyła ramionami, rozczarowana, i żeby czymś się zająć, zaczęła grzebać w lodówce. Właśnie medytowała nad dwoma stekami, które East wcześniej kupił, gdy usłyszała, że drzwi do mieszkania otwierają się. Wrzuciła steki z powrotem do lodówki i pobiegła do przedpokoju, chcąc jak najszybciej podzielić się z Eastem swoim odkryciem. Wychodząc z windy, East poczuł dziwne, radosne podniecenie, jak dziecko oczekujące Mikołaja. Z lekką obawą uświadomił sobie, że przyczyną tego podniecenia jest Ally. Uczucia, jakie w nim wzbudzała, nie mogły przyjść w bardziej nieodpowiednim czasie, wiedział jednak, że w sprawach serca niczego nie da się zaplanować. Mógł tylko zaakceptować własne uczucia i starać się, by nie wymknęły się spod kontroli. Ale im więcej czasu spędzał w jej towarzystwie, tym trudniej mu było kontrolować własne zachowanie. Z kluczem w ręku zawahał się przy drzwiach i przybrał pokerowy wyraz twarzy, ale gdy Ally 150 Sh aro n Sal a wybiegła mu na powitanie, wszystkie jego twarde postanowienia wzięły w łeb. Zatrzasnął drzwi i pochwycił ją wpół. ­ Łatwo się przyzwyczaić do takich powitań ­ zauważył z uśmiechem i bez zastanowienia mocno ją pocałował. Ally przytuliła się do niego całym ciałem, zapominając o nowinach. Gdy wreszcie ją puścił, z trudem dotarła do sofy. ­ To było niezłe ­ mruknęła. ­ Może wyjdziesz i wejdziesz tu jeszcze raz... sprawdzimy, czy za drugim razem pójdzie nam jeszcze lepiej? East roześmiał się głośno i jeszcze raz ją uścisnął, ale tym razem był to zwykły, przyjacielski uścisk. ­ Myślę, że na razie lepiej z tego zrezygnujmy ­ stwierdził. Ally wydęła usta z rozczarowaniem. ­ Obawiałam się, że tak powiesz ­ poskarżyła się, ale zaraz przypomniała sobie, co chciała mu powiedzieć, i pociągnęła go za rękę. ­ Chodź, musisz coś zobaczyć. Wyszedł za nią na taras, z każdą chwilą coraz bardziej nią oczarowany. ­ Co mam zobaczyć? ­ zapytał, zatrzymując się przy barierce. Wskazała ręką ulicę. ­ Przyjrzyj się dokładnie. Co widzisz? Przyjrzał się, jak mu kazała, ale nie zobaczył niczego oprócz samochodów, ludzi i zwałów betonu. ­ Może dasz mi jakąś wskazówkę? Ściągnęła brwi i wyciągnęła rękę przed siebie. M i sj a sp ec j al n a 151 ­ Uśmiechnij się. Jesteś w ukrytej kamerze. Spojrzał jeszcze raz i dopiero teraz zauważył po przeciwnej stronie ulicy kamerę zamontowaną na słupku. Natychmiast zrozumiał, co to oznacza, i uśmiechnął się szeroko. ­ Ally, skarbie, mówiłem ci już, że przynosisz mi szczęście! Spojrzała na niego z desperacją. ­ A ja ci mówiłam, że coś takiego nie istnieje. Po prostu jestem... ­ Wyjątkowo bystra. Tak, wiem o tym. I Bogu dzięki. ­ Nie to chciałam powiedzieć ­ pokręciła głową. ­ Po prostu zwracam uwagę na szczegóły. Ale taśmy możemy dostać dopiero jutro. Mam nadzieję, że nie kasują ich przed upływem tygodnia. East jednak nie zamierzał tak łatwo rezygnować z nadziei na otrzymanie taśm jeszcze dziś. ­ Bierz torebkę ­ powiedział. ­ Zapraszam cię na kolację. ­ Ale chciałam... ­ Chciałaś sama coś ugotować? ­ przerwał jej. ­ Nie jestem w tym szczególnie dobra ­ wzruszyła ramionami. ­ No, no ­ uśmiechnął się East. ­ A więc jednak istnieje coś, czego nie potrafisz robić dobrze? ­ Och, nie, wiem, jak się gotuje, tylko po prostu nie wychodzi mi to szczególnie! To jedna z tych rzeczy, w których trzeba mieć dużą praktykę, a w mojej pracy rzadko miałam do tego okazję. East potrząsnął głową i pociągnął ją do salonu. 152 Sh aro n Sal a ­ Zrób to, co kobiety zawsze robią, gdy chcą się pokazać światu, ale pośpiesz się, dobrze? Nagle jakoś zgłodniałem. ­ Ale komputer nie skończył jeszcze identyfikacji odcisków palców. East ujął ją za ramiona. ­ Albo będzie nadal to robił, gdy wrócimy, albo już skończy. Tak czy tak, nic więcej nie możemy dzisiaj zrobić. ­ No dobrze ­ westchnęła i poszła do łazienki, żeby się przebrać. Rozdział dziesiąty East wyszedł z banku, niosąc stertę taśm. Ally czekała na niego na ulicy. Wystarczyło, że pokazał odznakę służb bezpieczeństwa, i natychmiast zaprowadzono go do prezesa. Bez wdawania się w zbędne szczegóły East poprosił o udostępnienie taśm, tłumacząc, że mogą one mieć kluczowe znaczenie dla toczącego się właśnie dochodzenia. Prezes był zachwycony, że może mu pomóc, i w piętnaście minut później taśmy znajdowały się już w rękach Easta. Teraz należało wykonać następny krok. Znał kiedyś człowieka o imieniu Freddie, który potrafił dokonywać cudów z taśmą magnetyczną. Jeśli na tych taśmach było cokolwiek, co mogło pomóc w znalezieniu Jeffa, Freddie na pewno potrafiłby to odkryć. ­ Dokąd teraz idziemy? ­ zapytała Ally. ­ Odwiedzimy starego przyjaciela ­ rzekł East, rzucając taśmy na fotel samochodu i siadając za kierownicą. Trzy kwadranse później skręcił w boczną ulicę i zaczął się rozglądać za miejscem do zaparkowania. 154 Sh aro n Sal a ­ Tam jest wolne ­ zauważyła Ally, wskazując na lewo. East zaparkował i wyłączył silnik. Sąsiedztwo trochę się zmieniło, a sądząc po ilości graffiti na ścianach, nie były to zmiany na lepsze. East powiódł wzrokiem po budynku i mruknął: ­ Salon gier wideo w miejscu sklepu spożywczego. ­ Co? ­ zdziwiła się Ally. ­ Nic, mówię do siebie. Chodźmy do Freddiego. ­ Kiedy widziałeś go ostatni raz? ­ Ponad dziesięć lat temu. ­ To skąd wiesz, że nadal tu mieszka? ­ Jeśli żyje, to znajdziemy go tutaj ­ stwierdził East z przekonaniem. Ally zarzuciła torebkę na ramię i poszła za nim. Okolica bardzo przypominała miejsce, w którym wykonywała swą poprzednią misję. Przywykła już do takich budynków i ludzi, którzy je zamieszkiwali, ale mimo wszystko była spokojniejsza, czując ciężar lugera w torebce. W podcieniach budynku słychać było przede wszystkim hałas elektronicznych dzwonków i pisk automatów do gry. Karmienie maszyn pieniędzmi w dzielnicy pozbawionej jakichkolwiek innych oznak życia, z wyjątkiem sklepu z alkoholem i kilku barów szybkiej obsługi, wydawało się zupełnie niedorzeczne. Ally przytrzymywała torebkę ręką, zdając sobie sprawę, że najprawdopodobniej niektórzy z nastoletnich mieszkańców tego budynku zabili już człowieka i za pięćdziesiąt dolarów gotowi byliby znów to zrobić. M i sj a sp ec j al n a 155 East wymijał graczy ostrożnie, nie spuszczając oczu z bramy na końcu podcieni. Gdy przez nią przeszli i znaleźli się w ciemnym korytarzu, hałas trochę się zmniejszył. ­ Tutaj ­ wskazał na schody prowadzące na piętro. Ally poszła przodem. Cieszyła się, że East asekuruje ją od tyłu. Na pierwszym piętrze, zgodnie z jego wskazówkami, skręciła w prawo. ­ Rany boskie ­ mruknęła, patrząc na drzwi mieszkania Freddiego. Były pokryte złuszczoną, czarną farbą. Na środku ktoś namalował białą czaszkę i skrzyżowane piszczele, a pod spodem tylko jedno słowo: NIE. ­ Co nie? ­ zdziwiła się. ­ ,,Nie'' na wszystko ­ wyjaśnił East. ­ Zdaje się, że twój przyjaciel nie nadużywa słów? ­ uśmiechnęła się. ­ Sama się przekonasz ­ odrzekł i zastukał. Odczekał trzydzieści sekund i zadudnił w drzwi pięścią, a potem krzyknął donośnie: ­ Hej, Frederick Gene, jesteś w domu? Drzwi otworzyły się natychmiast i zobaczyli wysokiego, chudego mężczyznę z fryzurą afro w stylu lat siedemdziesiątych oraz długą, siwiejącą brodą. Jego ubranie było utrzymane w tym samym stylu co fryzura, a groźny wyraz twarzy szybko zmienił się w szeroki uśmiech. ­ Rany, to Easty! Myślałem, że już nie żyjesz! ­ Aha, a ja słyszałem, że ściągnąłeś programy z komputera pokładowego UFO i rozpłynąłeś się 156 Sh aro n Sal a w powietrzu ­ odparował East, odwzajemniając serdeczny uścisk. ­ Ależ to byłaby piękna podróż ­ rozmarzył się Freddie, wciągając go w głąb mieszkania. Dopiero po chwili zauważył, że jego gość nie jest sam, i podejrzliwie przymrużył oczy. ­ Co to za spódnica? ­ Nie mam żadnej spódnicy ­ ucięła Ally krótko ­ i nazywam się Alicia Corbin. Prowokacyjnie wyciągnęła do niego rękę. Freddie zawahał się. ­ Śmiało ­ zachęcił go East. ­ Ona nie gryzie. Freddie ma złe doświadczenia z kobietami ­ wyjaśnił Ally. ­ A, tak. Ostatnia postawiła torebkę na klawiaturze i rozbiła mi płytę główną. ­ Kiedy to było? ­ zapytała Ally. Freddie przymrużył oczy i zastanowił się. ­ Jakieś dziesięć, może dwanaście lat temu. Nie pamiętam. ­ W dodatku długo chowa urazy ­ zwróciła się Ally do Easta, a potem rozejrzała się po pokoju i zaniemówiła. Z oczami jak spodki i otwartymi z wrażenia ustami podeszła do ściany całej zastawionej sprzętem komputerowym. East stłumił lekkie ukłucie zazdrości i popatrzył na przyjaciela. ­ Zdaje się, że właśnie się zakochała ­ mruknął. Freddie obrócił się na pięcie, gotów biec na ratunek swoim skarbom, ale jego obawy były bezpodstawne. Ally niczego nie dotykała, tylko powoli przechodziła od jednego urządzenia do drugiego, M i sj a sp ec j al n a 157 wpatrując się w nie z nabożnym podziwem, z jakim kolekcjoner sztuki mógłby odnosić się do dzieł zgromadzonych w Luwrze. Minęła dłuższa chwila, zanim Freddie się uspokoił, a potem wreszcie zapytał ich o cel odwiedzin. East pokazał mu taśmy. ­ Potrzebuję pomocy. ­ Co tam jest? ­ zapytał Freddie. ­ Mam nadzieję, że wskazówki, które doprowadzą mnie do porywaczy mojego syna. Freddie zagryzł usta. Bez słowa opadł na taboret na kółkach, podjechał do odtwarzacza, włożył pierwszą taśmę i przycisnął guzik. Na ekranie pojawiły się obrazy. ­ Czego szukamy? ­ zapytał. ­ Trzech mężczyzn w kombinezonach i z dużą skrzynią. Nie jestem pewny, czym przyjechali, chyba jakąś ciężarówką. Freddie skinął głową, nałożył druciane okulary i pochylił się do ekranu. ­ Chłopak... Jeff... jest zdrów i cały? ­ Jeszcze przedwczoraj był ­ westchnął East. Przyjaciel spojrzał na niego badawczo. ­ Ktoś, komu się kiedyś naraziłeś? To pytanie świadczyło, że lepiej znał przeszłość Easta, niż Ally mogłaby przypuszczać. ­ Na to wychodzi ­ wzruszył ramionami East i zauważył pytający wzrok dziewczyny. ­ Freddie mnie szkolił ­ wyjaśnił. A więc Freddie był emerytowanym agentem SPEAR. To wyjaśniało wszystko: zaufanie Easta, 158 Sh aro n Sal a dziwny styl życia, czaszkę i piszczele na drzwiach, jego podejrzliwość i wielkie kompetencje. W pokoju zaległa cisza, przerywana tylko dochodzącymi z zewnątrz odgłosami automatów do gry. Trzy pary oczu wpatrywały się w czarno-biały ekran. Minęła godzina, potem druga i trzecia. Taśma dobiegła końca i Freddie włożył do odtwarzacza drugą. Po kilku minutach East nagle ożywił się: ­ To samochód Jeffa! Terenowy samochód z napędem na cztery koła przejechał przez bramę i zatrzymał się przy wejściu do budynku. Zobaczyli sylwetkę wysiadającego mężczyzny. ­ Czy to on? ­ upewniła się Ally. East skinął głową, z trudem hamując łzy. Na tej taśmie nie było już więcej niczego ważnego. East był coraz bardziej zdenerwowany. Jego poranny optymizm uleciał gdzieś bez śladu. Freddie wsunął do odtwarzacza trzecią taśmę. To była ich ostatnia szansa. Na ekranie zapadał już zmierzch i parking zaczął pustoszeć. Nagle Ally głośno westchnęła. ­ Tam! ­ zawołała, wskazując palcem prawą stronę ekranu. ­ Duża, ciemna ciężarówka wjeżdża do bramy! Freddie chciał cofnąć taśmę, ale East przytrzymał jego rękę. ­ Poczekaj, zobaczmy najpierw do końca. Zawsze możesz cofnąć później. East jęknął rozczarowany, gdy ciężarówka zniknęła z pola widzenia kamery, ale po chwili znów się pojawiła. M i sj a sp ec j al n a 159 ­ Sukinsyn... zobacz, gdzie zaparkował ­ mruknął East. Ally i Freddie pochylili się bliżej. Ciężarówka stała akurat pod zepsutą latarnią. ­ Dziwny wybór miejsca, skoro dokoła jest mnóstwo dobrze oświetlonej przestrzeni ­ wymamrotał East. ­ Nikt nie wysiada ­ zauważyła Ally. East drgnął. Dziewczyna miała rację. Coś mu mówiło, że szczęście jednak im dopisało. ­ Obserwujcie tę ciężarówkę ­ rzucił ostro. Po chwili drzwi po obydwu stronach rozsunęły się jednocześnie i w mrok wyskoczyło trzech ludzi. Dwaj nieśli jakiś duży przedmiot, przez cały czas jednak kryli się w mroku, tak że nie było widać ich twarzy. ­ Niech to diabli ­ odezwał się znowu East. Mężczyźni wchodzili do budynku. Widać było tylko ich plecy i skrzynię, którą nieśli. ­ Może pokażą się lepiej, gdy będą wychodzić ­ odezwał się Freddie. Ally odruchowo przysunęła się bliżej Easta, pragnąc go pocieszyć, ale opanowała impuls i nie dotknęła go. Mijały minuty, podczas których na ekranie nic się nie działo. Oni jednak wiedzieli, że właśnie wtedy Jeff walczył o życie. Tym razem to Freddie pierwszy wskazał na ekran: ­ Wychodzą! Twarze znów były skryte w cieniu, prawie 160 Sh aro n Sal a niewidoczne, ale teraz skrzynię nieśli już wszyscy trzej. Wyszli z zasięgu kamery i po chwili znów pojawili się przy samochodzie. ­ Zatrzymaj taśmę ­ powiedział East. ­ Możesz to powiększyć? ­ Mogę, ale obawiam się, że nic nie będzie widać ­ odrzekł Freddie i przycisnął kilka klawiszy. Obraz powiększył się. Freddie zaznaczył kursorem jego część i znów ją powiększył. Po serii kilku kolejnych powiększeń powiedział w końcu: ­ To wszystko, co mogę zrobić. Zaczynam już tracić ostrość. ­ Wydrukuj to ­ poprosił East. Freddie kliknął myszką i drukarka stojąca obok Ally wypluła arkusz papieru. Wszyscy troje pochylili się nad nim. Twarze mężczyzn były niewyraźne, złożone z jasnych i ciemnych plam. East westchnął ciężko. ­ Zobaczmy resztę tej taśmy. Ciężarówka wycofała się i znów zniknęła, ale chwilę później pojawiła się w bramie. Gdy wyjeżdżała na ulicę, kamera na moment uchwyciła tablicę rejestracyjną. ­ Zatrzymaj to ­ powiedział East. Freddie posłusznie przycisnął guzik. Z tyłu ciężarówki widać było niewyraźny, biały prostokąt. ­ Jest! Możesz to powiększyć? ­ A czy ja wiem... ­ zaczął Freddie z szerokim uśmiechem. ­ Zdaje się, że to potwierdzenie ­ roześmiała się Ally. M i sj a sp ec j al n a 161 Po kilku kolejnych operacjach mieli przed sobą wydruk przestawiający tablicę rejestracyjną. Freddie z satysfakcją wręczył go Eastowi i machnął ręką w stronę szuflady. ­ Tam jest szkło powiększające... Ally natychmiast zerwała się z miejsca i znalazła szkło. ­ Proszę ­ powiedziała, podając je Eastowi, a ten pochylił się do lampy. ­ Nie widać wszystkich cyfr, ale jest oznaczenie stanu. ­ Idaho czy Nowy Jork? ­ zapytała Ally. East wyprostował się i spojrzał na nią ze zdumieniem. ­ Skąd wiesz? ­ Wypadek i pożar, pamiętasz? Pokręcił głową z niedowierzaniem i jeszcze raz przysunął szkło do fotografii, a potem podał je dziewczynie. ­ Sama zobacz. Pochyliła się nad wydrukiem i na jej twarz wypłynął szeroki uśmiech. ­ Jupi-jupi-jaj, kowboju, to Idaho, tak jak mówił twój syn! ­ Powiedział ci to? ­ zdziwił się Freddie. ­ Niezupełnie ­ mruknął East. ­ To długa historia. Boże, jeśli to prawda... jeśli oni naprawdę wywieźli go do Idaho, to jak my go tam znajdziemy? Zdajecie sobie sprawę, jaki to wielki stan? ­ Owszem ­ pokiwała głową Ally. ­ Dokładnie osiemdziesiąt trzy tysiące pięćset pięćdziesiąt 162 Sh aro n Sal a siedem mil kwadratowych, w tym osiemset osiemdziesiąt mil obszarów wodnych. Pod względem wielkości jest to trzynasty z pięćdziesięciu stanów. Najwyższe wzniesienie to Borah Peak, wysokość cztery tysiące dwieście dwadzieścia metrów nad poziomem morza. Freddie osłupiał. ­ Kim ona jest, chodzącą encyklopedią?! ­ wykrzyknął zdumiony. Ally oprzytomniała i poczuła się zażenowana. Automatycznie odpowiedziała na pytanie Easta, zanim zdążyła pomyśleć. East uśmiechnął się z dumą i pieszczotliwym ruchem ręki potargał jej włosy, po czym rzekł do Freddiego: ­ Nie, ona nie jest chodzącą encyklopedią. To mój talizman przynoszący szczęście. Te słowa trochę ją ułagodziły, chociaż nie była zachwycona tym, że East głaszcze ją po głowie. ­ Po prostu wiem różne rzeczy ­ mruknęła niezadowolona, nie odrywając oczu od zdjęcia. Freddie uśmiechnął się z podziwem. ­ Coś ci powiem, gdyby moja ostatnia dziewczyna była choć w połowie tak inteligentna, jak przypuszczam, że ty jesteś, to pewnie do tej pory razem wygrzewalibyśmy się w pościeli. ­ Mrugnął do Easta i założył ramiona na piersiach. ­ W razie gdyby Easty ci się znudził, zawsze możesz wrócić tutaj. Mam mnóstwo zabawek, które na pewno ci się spodobają. Ally roześmiała się na głos. W ustach kogoś innego M i sj a sp ec j al n a 163 te słowa mogłyby brzmieć obraźliwie, ale w wykonaniu Freddiego były po prostu komiczne, z czego on sam doskonale zdawał sobie sprawę. ­ Czy mam rozumieć, że odrzucasz moją propozycję? ­ oburzył się teatralnie. ­ Chyba tak ­ pokiwała głową Ally ­ chociaż muszę przyznać, że to najlepsza propozycja, jaką dzisiaj dostałam. Freddie wydął usta i z rozpaczą szarpnął brodę, a potem obrócił swój stołek w stronę Easta. ­ Co jest z tobą, Easty? Zdaje się, że straciłeś nie tylko syna! Pamiętam czasy, gdy... ­ Odwal się ­ mruknął East. Ally spojrzała na zegarek. ­ Program ­ przypomniała sobie. ­ Na pewno już skończył przeszukiwanie. Może tam również szczęście nam dopisało. ­ Jaki program? ­ zaciekawił się Freddie. ­ Sprawdzam odciski palców, które znaleźliśmy w mieszkaniu Jeffa. Oczy Freddiego zaokrągliły się ze zdumienia. ­ Włamałaś się do systemu FBI?! ­ Niezupełnie ­ odrzekła Ally, wydymając usta. ­ W zasadzie mam tam prawo dostępu. ­ Ale nie z prywatnego komputera! Jestem pod wrażeniem. Odpowiedziała mu skromnym uśmiechem. East westchnął ciężko. ­ Masz rację, Ally. Trzeba działać krok po kroku. ­ Zwrócił się do Freddiego. ­ Nie masz pojęcia, stary, jak wiele znaczy dla mnie to, co zrobiłeś. 164 Sh aro n Sal a ­ Wiem ­ odrzekł Freddie poważnie i po krótkim wahaniu dodał: ­ Wybieracie się razem do Idaho, tak? East skinął głową. Freddie wstał, podszedł do szafki i zdjął coś z półki. ­ Co to ma być? ­ zdziwił się East, spoglądając na kluczyki, które przyjaciel włożył mu do ręki. ­ Malutka. Stoi w garażu. Sprawdzałem ją w zeszłym tygodniu i wszystko działa. Ma nowy akumulator. ­ Malutka? Kto to jest Malutka? ­ zdziwiła się Ally. ­ Musisz ją sama zobaczyć ­ pokręcił głową East i jeszcze raz spojrzał na Freddiego. ­ Jesteś pewny, że chcesz to zrobić? ­ Inaczej bym ci nie proponował. Musisz przecież przywieźć chłopaka z powrotem i dopilnować, żeby skończył studia. Nigdy nie wiadomo, kiedy przyda mi się darmowy lekarz. East zacisnął kluczyki w dłoni i odchrząknął. ­ Będziemy o nią dbać. ­ Chłopak jest najważniejszy ­ wzruszył ramionami Freddie. ­ Po prostu go znajdź i nie martw się o resztę. Na pożegnanie mężczyźni objęli się serdecznie, po czym Freddie mrugnął do Ally: ­ Ciebie też bym przytulił, tylko nie wiem, czy Easty doceniłby moją wielkoduszność. ­ Odpowiadam sama za siebie ­ odrzekła i w następnej chwili jej nos utknął w siwej brodzie. Freddie pocałował ją lekko w czoło i puścił. M i sj a sp ec j al n a 165 Odrobinę zażenowana, wygładziła bluzkę i poprawiła włosy. ­ Dziękuję ­ rzekła uprzejmie. Freddie zatoczył się ze śmiechu. ­ Proszę bardzo ­ wykrztusił i przeniósł wzrok na Easta. ­ Człowieku, przepadłeś ze szczętem i nawet o tym nie wiesz. Jeszcze na schodach słyszeli jego śmiech. East przystanął na podeście i obrzucił Ally długim, badawczym spojrzeniem. ­ Czy naprawdę? ­ zapytał. ­ Czy naprawdę... co? ­ zdziwiła się, marszcząc czoło. ­ Czy naprawdę przepadłem? Zatrzymała wzrok na jego ustach, ale szybko odwróciła głowę. ­ Nie mam pojęcia, o czym mówisz. Wracajmy do mieszkania Jeffa. Mam przeczucie, że czeka na nas niespodzianka. Poszedł za nią, podziwiając jej kołyszące się biodra. Jeszcze nigdy w życiu nie czuł się równie zagubiony ani równie pewny, że właśnie się zakochuje. ­ Jest! ­ wykrzyknęła radośnie. East rzucił kluczyki na stolik i pobiegł do kuchni. ­ Tylko mi nie mów, że to któryś z jego przyjaciół ­ mruknął, stając za nią i zaglądając jej przez ramię. Potrząsnęła głową. ­ Nie, chyba że ma przyjaciół, o których nic nie wiesz. ­ Wskazała na ekran. ­ Elmore Todd, 166 Sh aro n Sal a mężczyzna, czterdzieści sześć lat, waga: sto siedemnaście kilogramów, wzrost: metr osiemdziesiąt pięć. Sądzony za napad i pobicie oraz rozbój z bronią w ręku. Skazany na pięć lat więzienia, odsiedział dwa i pół roku w Soledad, zwolniony w 1988. Aresztowany za nielegalne posiadanie broni w 1993, ale postępowanie zostało umorzone. Przeglądała informacje bez komentarza, aż dotarła do końca strony. Nagle wykrzyknęła podniecona: ­ East! Popatrz na to! Pochylił się niżej i przeczytał na głos: ­ Urodzony w New Township, Idaho. Związki z trzema znanymi grupami milicji obywatelskiej w obrębie stanu: Wolni Ludzie Ameryki, Synowie Chwały i Braterstwo Broni... Sukinsyn ­ mruknął, próbując nie myśleć o tym, co ludzie tacy jak Todd mogli zrobić z jego synem. ­ Ale dlaczego właśnie oni? Co milicji obywatelskiej przyszłoby z upadku Jonasza? Oni zazwyczaj mają zupełnie inne cele. ­ Długo byłeś odcięty od aktualnych wiadomości ­ stwierdziła Ally. ­ W SPEAR dobrze wiadomo, że niektóre z tych grup to po prostu byli żołnierze, których może wynająć każdy, kto dobrze zapłaci... Zwykli żołdacy, najemni mordercy... East podniósł się. ­ To zgadzałoby się z moją teorią, że człowiek, który zlecił porwanie, znajduje się w innym miejscu niż porywacze. Jeśli masz rację... jeśli on wynajął jakichś ultraprawicowców, to chyba mamy duże kłopoty? M i sj a sp ec j al n a 167 Ally potrząsnęła głową, nie chcąc przyznać, że się boi. ­ Niekoniecznie, chociaż te największe organizacje mają tyle odłamów, że możemy mieć trudności z ustaleniem, o którą konkretnie chodzi. Ale to nie jest niemożliwe ­ dodała. ­ Muszę porozmawiać z Jonaszem ­ stwierdził East. ­ Ten bandyta niedługo zadzwoni. Potrzebuję jakichś argumentów przetargowych. ­ Chcesz mu przekazać prawdziwe informacje? ­ zaniepokoiła się Ally. ­ Nie, ale muszą wyglądać na prawdziwe. I musimy wyratować Jeffa, zanim oni odkryją, że to fałszywe dane. ­ To ryzykowne. A jeśli nie znajdziemy Jeffa w porę? ­ Znajdziemy. Musimy. Rozumiesz? Nie mamy wyjścia. ­ Ujął Ally za ramiona. ­ Powiedziałem, że jesteś moim szczęśliwym talizmanem, i naprawdę tak myślę. Ja sam potrzebowałbym kilku tygodni, żeby zdobyć te informacje, które ty zdobyłaś. I wcale nie jestem pewien, czy w ogóle dotarłbym do nich. Masz rację, zbyt długo pozostawałem na boku. ­ Twój instynkt nadal cię nie zawodzi. A poza tym masz coś, czego nie mają ani porywacze, ani Jonasz. ­ Co takiego? ­ Kochasz Jeffa. Miłość ojca do syna jest silniejsza niż wszelkie inne moce. ­ Głos jej się załamał i dodała z westchnieniem: ­ A przynajmniej powinna taka być... Wiem, że nie każdy rodzic kocha swoje dziecko, ale ty na pewno... 168 Sh aro n Sal a East pociągnął ją w ramiona i mocno przytulił. ­ Żałuję, że nie mogę zmienić twojego dzieciństwa, tego, jak byłaś wychowywana przez rodziców. Zawsze uważałem, że niektórzy ludzie nie powinni mieć dzieci. Domyślam się, że twoje dzieciństwo nie było idealne, ale cieszę się, że w ogóle się urodziłaś... Może nie byłaś najważniejsza dla rodziców, ale na pewno są na świecie ludzie, dla których jesteś ważna... a może nawet najważniejsza... Uśmiechnęła się z twarzą wtuloną w jego koszulę i przymknęła oczy, by zahamować łzy. ­ Ja też się cieszę ­ powiedziała cicho. ­ I zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby pomóc ci znaleźć Jeffa. Ujął ją pod brodę i zajrzał w oczy. ­ Chętnie przyjmę twoją pomoc. Gdy jednak będzie już po wszystkim, przygotuj się na to, że poproszę cię o coś więcej. Zadrżała nagle, niepewna, co odpowiedzieć. Twarz Easta była coraz bliżej. Przestała myśleć i poddała się pocałunkowi. Rozdział jedenasty Nad Los Angeles zapadła noc. Minęło jedenaście dni od przyjazdu Ally do hotelu ,,Kondor'' i cztery dni od telefonu z wiadomością o porwaniu Jeffa. East był coraz bardziej niespokojny. Czas uciekał. Następnego dnia mieli odebrać z garażu Malutką i wyruszyć do Idaho. Dalsze plany nie były sprecyzowane. Miał tylko nadzieję, że krok po kroku jakoś uda im się rozwikłać całą tą zagadkę. W każdym razie dalsze siedzenie w Los Angeles nie miało sensu. Wyszedł z łazienki, ubrany tylko w spodnie od dresu, z mokrymi włosami i boso, i poszedł do sypialni, żeby powiedzieć Ally, że łazienka jest już wolna. Stała tuż przy drzwiach. Nie zauważył jej w porę i zderzyli się. Sterta papierów, które trzymała w rękach, rozsypała się po podłodze. ­ Ally, skarbie, przepraszam! Nic ci się nie stało? Przycisnęła obie ręce do brzucha. ­ Nic, tylko okropnie mnie przestraszyłeś. 170 Sh aro n Sal a Przyklękła na podłodze i zaczęła zbierać rozrzucone papiery. ­ Ja to zrobię ­ zaoferował się East, klękając obok niej. ­ To była moja wina. ­ Przecież sama potrafię... Pochwycił jej dłoń i mocno uścisnął. ­ Ally, spójrz na mnie. Podniosła na niego wzrok, lekko zarumieniona. ­ Ja dobrze wiem, co potrafisz. Chyba wiem to lepiej niż ty sama ­ tłumaczył jej łagodnie. ­ Ale teraz idź do łazienki. Weź kąpiel i odpocznij. Ja pozbieram te papiery. Czy mówię jasno? W odpowiedzi tylko wydęła usta. ­ Nie chcesz mnie wysłać do diabła? ­ zażartował, chcąc się z nią trochę podrażnić. ­ Po co mam ci mówić to, czego sam jesteś w stanie się domyślić? ­ zapytała, podnosząc się. Obeszła go dokoła i zniknęła w korytarzu. East ze śmiechem zakołysał się na piętach. ­ Któregoś dnia wyrównamy rachunki. Już niedługo! ­ zawołał za nią. W odpowiedzi trzasnęła drzwiami łazienki. East pozbierał papiery i ułożył je na stole w jadalni, a potem poczekał, aż usłyszy szum wody w łazience, i dopiero wtedy wyszedł na taras. Zdziwił się, gdy poczuł wilgoć na twarzy. Wcześniej nie zauważył, że pada deszcz. Przez chwilę stał w cieniu i nasłuchiwał. Krople deszczu stukały o blaszany parapet, wydając delikatne dźwięki. Strumienie wody spływające z rynien dudniły o beton i rozpryskiwały się na wszystkie strony. East oparł się o ścianę z rękami M i sj a sp ec j al n a 171 założonymi na nagich piersiach i przymknął oczy. Zastanawiał się, czy tam, gdzie znajduje się Jeff, również pada. Może mu zimno? Może jest głodny? Nie potrafił wyobrazić sobie utraty Jeffa. Gdyby tak się stało, na jego barki spadłoby brzemię winy za kolejną śmierć człowieka, i tym razem byłaby to śmierć jego syna. Czas mijał. East nie zauważył, kiedy deszcz przestał padać. Nie zauważył również, że Ally już od dłuższego czasu obserwuje go z salonu. Po raz pierwszy od wielu lat odczuwał strach. Drżał z zimna, ale nie miał ochoty iść do łóżka i znów zmagać się z koszmarami przeszłości. W końcu jednak oderwał się od ściany i stanął w drzwiach salonu. Dopiero wtedy ją zauważył. Stała w ciemnym kącie, ubrana w tę samą za dużą koszulkę, z rękami złożonymi na brzuchu, jak dziecko przygotowujące się do recytacji wierszyka. Jednak najbardziej poraził go wyraz jej twarzy. Dobry Boże, pomyślał, czy nikt jej nigdy nie powiedział, że jej bezbronność może zwalić z nóg mężczyznę? ­ Zrobiło się zimno ­ odezwał się. Ally przełknęła ślinę. Chciała powiedzieć coś niezobowiązującego, ale gdy East tak na nią patrzył, czuła pustkę w głowie. ­ Chcesz coś do picia? ­ zapytał, podchodząc do niej bliżej. Bez słowa potrząsnęła głową. Musiał przyznać, że miała charakter. Wyglądała na śmiertelnie przerażoną, a jednak nie próbowała uciekać. East westchnął 172 Sh aro n Sal a głęboko. Trzeba było to jakoś przerwać. Jeśli chcieli znaleźć Jeffa, to musieli współpracować, i to nie tylko w dzień, ale dwadzieścia cztery godziny na dobę. Zaufanie musiało być pełne i obustronne. ­ Czy ty się mnie boisz? ­ zapytał. Zawahała się. East czekał na jej odpowiedź ze ściśniętym sercem. ­ Posłuchaj, Alicia, nigdy w życiu nie będę próbował zmuszać cię do niczego, czego ty sama nie będziesz chciała. Powinnaś chyba o tym wiedzieć? ­ Bardzo cię przepraszam ­ powiedziała szybko. ­ To nie o to chodzi. Nie chodzi nawet o ciebie. Tylko o mnie ­ zakończyła, opuszczając głowę. Ujął ją dłonią pod brodę i zmusił, by spojrzała mu w oczy. ­ Jak to... o ciebie? ­ Nie wiem, co mam z tym wszystkim robić. ­ Z jakim wszystkim, skarbie? ­ Z tobą. Ze mną. Z nami. ­ A czy istnieje jakieś ,,my''? ­ uśmiechnął się East. Zarumieniła się i natychmiast wyjaśniła: ­ Sam widzisz. Właśnie o tym mówię. Nie wiem. Nie potrafię czytać takich sygnałów. Nie znam zasad. Wiem tylko, że gdy jesteś przy mnie, nie mogę złapać tchu. Czy to tylko pożądanie, czy coś innego? Jej naiwność i szczerość były niewiarygodne. Nie miał prawa dłużej jej prowokować. Delikatnie wziął ją za rękę. ­ Nie wiem, jak ty się czujesz, ale jeśli chcesz, to mogę ci powiedzieć, co ja czuję. M i sj a sp ec j al n a 173 ­ Dobrze ­ skinęła głową, wpatrując się w jego twarz szeroko otwartymi oczami. East wziął ją w ramiona i ukrył twarz w jej włosach. ­ Widzę twój uśmiech w snach. Na dźwięk twojego śmiechu ściska mnie w gardle, a gdy na mnie patrzysz, natychmiast pokornieję. Przez cały dzień myślę o tym, że chciałbym się z tobą kochać, i nie mogę sobie wyobrazić, że pewnego dnia się rozstaniemy. ­ Och, East ­ szepnęła Ally, cofając się i chowając twarz w dłoniach. ­ Czy tak trudno jest ci pogodzić się z myślą, że cię pragnę? ­ To nie to ­ pokręciła głową. ­ Nie, zupełnie nie o to mi chodzi. ­ W takim razie, o co? Wzięła głęboki oddech i wyznała: ­ Nigdy nie byłam z nikim w łóżku. Nie wiem, jak się to robi. ­ Zanim East zdążył zareagować, dodała: ­ To znaczy, czytałam książki, wiele książek, ale coś mi mówi, że tu nie chodzi tylko o fizyczny akt. East był zdumiony, ale gdy się nad tym zastanowił, doszedł do wniosku, że sam powinien na to wcześniej wpaść. Uśmiechnął się i pogładził ją po twarzy. ­ Jak zawsze, masz zupełną rację, skarbie. Miłość zawiera w sobie o wiele więcej niż tylko sam fizyczny akt. Ale doświadczenie nie jest ważne. Powinnaś być dumna, że nie sypiałaś dotąd z różnymi mężczyznami. Dzięki temu nie rozmieniłaś się na drobne. 174 Sh aro n Sal a Mężczyzna, za którego wyjdziesz, zdobędzie wielki skarb. Na czole Ally pojawiła się zmarszczka. - Sama nie wiem. Czy myślisz, że... oczywiście, gdy to wszystko już się skończy... czy mógłbyś mnie nauczyć? East poczuł się tak, jakby otrzymał cios w żołądek. ­ Nauczyć cię? ­ powtórzył bezwiednie. ­ No tak... pokazać mi, jak się to robi. ­ Przecież właśnie ci powiedziałem, że zachowanie dziewictwa dla tego jedynego mężczyzny jest... ­ Znam to wszystko ­ przerwała mu ­ ale osobiście uważam, że doświadczenie jest lepsze niż głupia niezręczność. ­ Głupia niezręczność ­ powtórzył znów. Ally westchnęła ciężko, myśląc, że jeśli on będzie powtarzał każde jej słowo, to do niczego w tej rozmowie nie dojdą. ­ Brak kompetencji, jeśli wolisz. East zaczął się szeroko uśmiechać. ­ Chyba wolę. ­ W takim razie umowa stoi? ­ zawołała Ally z pojaśniałymi oczami. ­ Stoi ­ skinął głową. Wydęła usta, po czym znów splotła dłonie na swój zabawny sposób i uśmiechnęła się. ­ Chyba pójdę się położyć, jeśli nie masz nic przeciwko temu. Skinął głową w milczeniu. ­ No to dobrze ­ dodała Ally, speszona nagłą ciszą. ­ Hm... no to dobranoc. M i sj a sp ec j al n a 175 ­ Dobranoc. Jeszcze przez chwilę stała niepewnie pośrodku pokoju i wreszcie wyszła. East patrzył za nią, zakochany po uszy. Kompleks garaży, gdzie Freddie trzymał Malutką, był ogromny; betonowe bunkry z rzędami identycznych drzwi ciągnęły się jak okiem sięgnąć. Garaże różniły się tylko numerami na drzwiach. ­ Jakiego numeru szukamy? ­ zapytała Ally. ­ Numer 228. Ally spojrzała przez okno samochodu na najbliższy numer i przewróciła oczami. ­ Co za głupota. Wjazd jest na samym końcu. Tu jest numer 1420, czyli musimy pojechać na południe. ­ Wskazała na drugi koniec kompleksu. ­ No to ruszamy na południe ­ stwierdził East i mocniej nacisnął gaz. Po chwili zwolnił i skręcił między kolejne dwa rzędy betonowych bunkrów. ­ Jest ­ oznajmiła wreszcie Ally. ­ Trzeci po lewej. Otworzyli i pchnęli drzwi do góry. Rolki mechanizmu zgrzytały niemiłosiernie. East zapalił światło we wnętrzu. Pojazd zajmował prawie całą przestrzeń pomieszczenia. Z trudem dawało się podejść do bocznych drzwi. ­ Rany boskie! ­ krzyknęła Ally na jego widok. ­ Mam nadzieję, że nigdzie tym nie pojedziemy? East widział wcześniej Malutką, ale i on skrzywił się teraz, wyobrażając sobie, jak siedzi za kierownicą tego cudaka. Samochód pomalowany był w psychodeliczne wzory we wściekłych odcieniach zielonego, 176 Sh aro n Sal a różowego i niebieskiego. Krótko mówiąc, wyglądał jak burdel na kółkach. ­ Przypomnij mi, żebym zabrał okulary słoneczne ­ mruknął East. Ally prychnęła. ­ Wcale nie martwisz się o promienie UV, tylko boisz się, że ktoś cię zobaczy w tym pojeździe. ­ Masz rację ­ roześmiał się. ­ Ale poczekaj, aż zobaczysz, co jest w środku. ­ Otworzył drzwi i odsunął się, pozwalając jej zajrzeć. ­ Po lewej stronie jest wyłącznik światła. ­ Mam nadzieję, że działa, bo... ­ Zapaliła światło i z wrażenia zaparło jej dech. ­ O mój Boże ­ wyjąkała, otwierając usta ze zdumienia. East odsunął ją delikatnie i również wszedł do środka. ­ To jeden z najlepiej wyposażonych pojazdów, jakich kiedykolwiek używano. Widzę, że Freddie na własną rękę unowocześniał sprzęt. Cokolwiek ci się zamarzy, jest tutaj. Nadajniki satelitarne, faksy, systemy komputerowe, sprzęt wideo... ­ Nawet system śledzenia połączeń telefonicznych ­ wtrąciła Ally, delikatnie przesuwając palcem po konsoli. ­ Jestem w siódmym niebie. Postukał palcem po jej nosie i uśmiechnął się zadowolony. ­ Tylko ci się tak wydaje, skarbie. Poczekaj, aż rozszerzę ci horyzonty, i wtedy pogadamy. Alicia zarumieniła się. ­ Och. Chcesz powiedzieć, że kiedy w końcu M i sj a sp ec j al n a 177 pójdziemy do łóżka, to mój zachwyt dla techniki zmaleje? Na twarzy Easta odbiło się dziwne pomieszanie. W końcu wybuchnął śmiechem. Zanim Ally zdążyła się obrazić, przygarnął ją do siebie i podał jej kluczyki do swojego samochodu. ­ Ja wyprowadzę to cudeńko, a ty wprowadź mój samochód tutaj. Nie znajdziemy dla niego lepszego miejsca. W pół godziny przenieśli swoje bagaże do Malutkiej i ruszyli. Jeff obudził się nagle w zupełnych ciemnościach, czując dudnienie w uszach. Przez krótką chwilę, zanim wróciła mu przytomność umysłu, obawiał się, że stracił wzrok. ­ Litości ­ wymamrotał, z trudem siadając na skraju pryczy. Było mu zimno. Już od bardzo dawna ciągle było mu zimno. Choć spał pod trzema kocami, nieustannie marzł. Ze znużeniem przesunął rękami po twarzy pokrytej gęstym zarostem. Jeszcze nigdy w życiu nie tęsknił tak bardzo do prysznica i maszynki do golenia. Ostrożnie wstał, wymacując rękami ścianę, aż odnalazł krawędź stołu, a potem beczkę z wodą. Obok stał kubek, który Jeff powoli zanurzył w beczce. Kubek zazgrzytał o dno i Jeff zastygł z przerażenia. To się zdarzyło po raz pierwszy. Ostrożnie wsunął rękę do wody, żeby sprawdzić jej poziom, i odkrył, że zostały tylko niecałe trzy centymetry. 178 Sh aro n Sal a Zawahał się, po czym wylał wodę z kubka z powrotem do beczki. Mógł jeszcze poczekać z zaspokojeniem pragnienia. Był głodny, ale już wcześniej przeliczył pozostałe zapasy i zdecydował się zmniejszyć racje żywnościowe. Nie miał żadnej gwarancji, że cokolwiek jeszcze dostanie, i nie wiedział też, ile czasu ojciec będzie potrzebował, żeby go odnaleźć. Westchnął, odsunął się cztery kroki od stołu i zaczął chodzić po swojej jamie. Pięć kroków naprzód, obrót i pięć kroków z powrotem. Ani jednego więcej, nie mógł się pomylić, bo wtedy uderzyłby w ścianę. Robił to już tyle razy, że teraz liczył kroki zupełnie podświadomie i chodząc, mógł myśleć o czymś innym. Od czasu do czasu martwił się o studia i szpital, zastanawiając się, czy będzie mógł tam wrócić. Jednak dość szybko uświadamiał sobie, że jeśli East go nie znajdzie, te jego zmartwienia staną się zupełnie bezprzedmiotowe. Czasami widział przed sobą twarz kobiety z błyszczącymi ciemnymi oczami i ciemnymi włosami, kobiety, której czubek głowy sięgał zaledwie do wysokości drugiego guzika przy jego koszuli. Chłód przenikał go do szpiku kości. Na czole i wokół ust zbierały się kropelki potu. Gdy się nad tym zastanowił, nic nie rozumiał. Dlaczego się pocił, skoro przez cały czas było mu zimno? W końcu zatrzymał się i podniósł głowę do góry. Przez otwór wentylacyjny dochodziła ledwo dostrzegalna smużka światła dziennego. Gniewnie obrócił się na pięcie i ruszył w stronę schodków, po drodze M i sj a sp ec j al n a 179 uderzając się o pryczę. Wspiął się na kilka stopni, ale w połowie wysokości potknął się i upadł na kolana. Ostry ból tylko zwiększył jego wściekłość. ­ Tchórze, żałosne tchórze! Potrzebuję wody i jedzenia, potrzebuję świeżego powietrza! Wy możecie żyć jak zwierzęta, ale ja jestem człowiekiem! ­ krzyczał, bębniąc pięściami w ciężkie metalowe drzwi. W końcu dłonie zaczęły mu krwawić. Ostrożnie zsunął się ze schodków i na drżących nogach dotarł do posłania. Naciągnął koce na posiniaczone ciało, zamknął oczy i znów uciekł w sen. Granicę między Kalifornią a Nevadą przejechali nocą. Opony Malutkiej piszczały na autostradzie międzystanowej numer 15, która prowadziła ich przez pustynię. Ally siedziała cicho na miejscu pasażera. East nie mógł się nadziwić, że jego towarzyszka tak długo potrafi zachować milczenie. Ostatnio zamienili kilka słów, gdy zatrzymali się na posiłek. Potrząsnął głową, myśląc o tym, że gdyby przed laty miał taką partnerkę, to jego życie mogłoby teraz wyglądać zupełnie inaczej. ­ Powiedz, kiedy będziesz zmęczony, to ja poprowadzę ­ odezwała się wreszcie. East pomyślał o dzikich kolorkach, na jakie pomalowany był samochód, i wyszczerzył zęby w uśmiechu. ­ Przyznaj, że czekałaś z tym, aż się ściemni! ­ Nie jestem aż taka głupia ­ wzruszyła ramionami i roześmiała się wesoło. 180 Sh aro n Sal a ­ Dzięki, ale jeszcze trochę pojadę. Chcę dotrzeć do ,,Prima Donny'' i tam zatrzymać się na noc. ­ Kto to jest Prima Donna? ­ Nie kto, tylko co ­ poprawił ją. ­ To kasyno, jakąś godzinę jazdy na zachód od Las Vegas. W wątłym świetle wskaźników na desce rozdzielczej Ally przyjrzała się mapie, którą trzymała na kolanach. ­ Nie widzę w tej okolicy żadnych miejscowości. ­ Bo ich nie ma. Podniosła głowę ze zdziwieniem. ­ To znaczy, że ktoś zbudował kasyno pośrodku pustyni? Chyba nie ma tam dużego ruchu? ­ Poczekaj, to zobaczysz. Ally położyła głowę na oparciu fotela i posłusznie czekała. Niedługo przed północą zobaczyli łunę na horyzoncie. Ally poruszyła się i spojrzała na Easta, który, o dziwo, nie wykazywał żadnych oznak zmęczenia. ­ Już prawie jesteśmy na miejscu ­ powiedział. Wstała i poszła do miniaturowej łazienki, gdzie umyła twarz i przeczesała włosy. Musiała coś robić, żeby nie usnąć. Po wyjściu z łazienki wyjęła z lodówki puszkę napoju i wróciła na swoje miejsce. Pociągnęła łyk, a potem podała puszkę Eastowi. Przyjął ją z wdzięcznością. Po kolejnych kilku minutach zaczął zwalniać i wkrótce wjechali na parking hotelu i kasyna ,,Prima Donna''. Ally z niedowierzaniem patrzyła przez okno. ­ Mają tu diabelski młyn! ­ zawołała, wskazując na jasno oświetlone koło. M i sj a sp ec j al n a 181 ­ Poczekaj, aż zobaczysz, co jest w środku ­ roześmiał się East. ­ A co takiego? ­ zaciekawiła się. ­ Na parterze jest karuzela dla dzieci. ­ To ktoś przyjeżdża tu z dziećmi? ­ zdumiała się Ally i wskazała na inny, jaskrawo oświetlony budynek. ­ Czy to też jest część hotelu? ­ Nie, ale można tam dojechać powietrznym tramwajem. ­ Niesamowite ­ powtórzyła i rozejrzała się po parkingu. ­ Zobacz, ilu ludzi tu przyjechało! ­ Nie, w tych przyczepach mieszka personel. Nikomu nie opłacałoby się dojeżdżać tu z Vegas, więc właściciele zapewniają swoim pracownikom miejsca do spania. Ally kręciła głową z niedowierzaniem. ­ Przynajmniej łatwo dopilnować, żeby nie spóźniali się do pracy ­ mruknęła. East zatrzymał samochód na końcu parkingu. ­ I co teraz? ­ zapytała Ally. ­ Teraz trzeba się przespać. Rano zadzwonię do Jonasza. Potrzebujemy pieniędzy, ale z tym nie będzie problemu. Nieraz już musiałem płacić za niezbędne informacje. Jonasz dobrze o tym wie. ­ Co mu powiesz? ­ zaniepokoiła się. ­ Tak niewiele, jak tylko się da. ­ A co zrobisz, gdy ten porywacz zadzwoni i zażąda informacji? W twarzy Easta zadrgał mięsień. ­ Dostarczę mu ich ­ rzekł krótko i przeciągnął 182 Sh aro n Sal a się, a potem wstał i poszedł na tył samochodu. ­ Jesteś głodna? ­ Trochę, ale już za późno na kolację. Chyba pójdę spać. ­ Ja też ­ stwierdził. ­ Idź pierwsza pod prysznic, tylko oszczędzaj wodę. Nie jesteśmy podłączeni do instalacji, więc musi nam wystarczyć to, co mamy. Skinęła głową i naraz uświadomiła sobie, że w samochodzie nie ma żadnych łóżek. ­ A gdzie będziemy spać? ­ Zobaczysz. Wzruszyła ramionami i poszła do łazienki. Kilka minut później, wychodząc, potknęła się o dwa nadmuchiwane materace leżące pośrodku podłogi. East klęczał obok, próbując nałożyć na nie pokrowiec pełniący rolę prześcieradła. ­ Łazienka jest wolna. Ja się tym zajmę ­ powiedziała i wyjęła mu pokrowiec z ręki. ­ Spróbuj, może ci się uda ­ mruknął i sięgnął po przybory toaletowe. Gdy skończył się myć, Ally już spała na materacu leżącym bliżej ściany. Jemu pozostawiła miejsce przy drzwiach. Przez chwilę stał obok i przyglądał się jej z czułością, a potem i on się położył, pewien, że nie zdoła usnąć tak blisko niej. Przymknął oczy, a gdy je otworzył, słońce świeciło mu prosto w twarz. Rozdział dwunasty Ally nie było. Uniósł się na łokciu, przetarł oczy i zobaczył kartkę. Przeczytał: ,,Poszłam po śniadanie. Niedługo wrócę. Ja''. Odłożył ją na bok, wstał i ubrał się, potem wypuścił powietrze z materacy i razem z pościelą spakował je do szafki pod konsolą komputerową. Przejrzał zapasy jedzenia, które kupili jeszcze w Kalifornii, znalazł ekspres do kawy Freddiego i nastawił go. Wkrótce wnętrze pojazdu wypełniło się zapachem kawy i East usłyszał burczenie w brzuchu. Wyjrzał przez okno, zastanawiając się, jak dawno temu Ally wyszła i czy powinien na nią zaczekać. Nie mógł jednak opuścić samochodu. Któreś z nich przez cały czas musiało tu być, na wypadek, gdyby zadzwonił telefon. Ponieważ nie miał innego wyjścia, usiadł i czekał. Minęło pół godziny i East zaczął się już irytować, gdy zobaczył Ally idącą przez parking z dużą, brązową, papierową torbą w rękach. Otworzył drzwi 184 Sh aro n Sal a i pomachał jej, a potem zawołał ją po imieniu. Podała mu torbę i wspięła się do środka. ­ Nie chciałam cię budzić ­ wyjaśniła. ­ Ładnie pachnie ­ zauważył. ­ Co mamy na śniadanie? ­ Wszystkiego po trochu. Siadaj, dzisiaj ja podaję. ­ Nie mamy sztućców ani talerzy ­ przypomniał sobie East. ­ Musimy kupić w Vegas trochę plastikowych jednorazówek. ­ Wiem. Na razie ten problem jest rozwiązany. Podała mu kartonowe pudełko i plastikowy widelec. ­ Jedz. Zdjął pokrywkę z pudełka i wciągnął zapach jajecznicy na kiełbaskach. ­ Mmm ­ wymamrotał z pełnymi ustami. Ally również otworzyła swoje pudełko i zabrała się za jedzenie. Gdy już obydwa pojemniki były puste, East zebrał je, zamierzając wrzucić do papierowej torby. ­ Poczekaj! ­ wykrzyknęła i wyrwała mu torbę z ręki. ­ Chciałem wrzucić do niej śmieci ­ wyjaśnił, zdziwiony. Odrobinę speszona, odwróciła torbę do góry nogami i na stolik wypadły paczki banknotów: niektóre po pięć dolarów, inne po dziesięć, dwadzieścia, większość jednak w setkach. East osłupiał. ­ Skąd ty to wzięłaś? ­ wyjąkał. ­ Zagrałam w black jacka. W dalszym ciągu wpatrywał się w nią z niedowierzaniem. ­ I wygrałaś tyle pieniędzy?! M i sj a sp ec j al n a 185 ­ No... tak. ­ Jak długo cię nie było? Spojrzała na zegarek. ­ Jakąś godzinę. Ale piętnaście minut zabrało mi zrobienie zakupów. East przeniósł wzrok na kupkę banknotów. ­ Chcesz powiedzieć, że wygrałaś to wszystko przez czterdzieści pięć minut? ­ Mówiłeś, że potrzebne nam są pieniądze. ­ Tak, ale... ­ Urwał i zaczął jeszcze raz od początku. ­ Jak ci się to udało? ­ Och, to naprawdę bardzo proste ­ uśmiechnęła się. ­ Trzeba tylko pamiętać, które karty już poszły, a potem obliczyć prawdopodobieństwo wystąpienia pozostałych i uśrednić... ­ Mniejsza o to ­ wymamrotał z dziwną miną. ­ Ile dokładnie wygrałaś? ­ Pięć tysięcy czterysta pięćdziesiąt dolarów. Właściwie wygrałam o sto więcej, ale czytałam, że przy dużej wygranej trzeba zostawić napiwek krupierowi, więc pomyślałam, że... East nie był w stanie powstrzymać szerokiego uśmiechu. Pociągnął ją na kolana. ­ To dobrze ­ powiedział. ­ To wręcz znakomicie, ale czy mogłabyś coś dla mnie zrobić? ­ Oczywiście. ­ Następnym razem, gdy będziesz miała takie szczęście, weź mnie ze sobą. Zmarszczyła brwi. ­ To nie jest kwestia szczęścia. Chodzi tylko o to, że... trzeba umieć... 186 Sh aro n Sal a Pocałował ją prosto w usta, przerywając wyjaśnienia. Gdy po chwili odsunął twarz, obydwoje mieli mocno przyśpieszony oddech. ­ Muszę zadzwonić do Jonasza ­ powiedział East, zdejmując Ally z kolan. ­ Nie potrzebujesz jego pozwolenia, żeby mnie zabrać do łóżka. East wyszczerzył zęby. ­ Naprawdę? ­ Oczywiście, że nie. Co prawda Jonasz powiedział, że nie wysłał mnie do hotelu ,,Kondor'' po to, żebym przekonała cię do przyjęcia jego propozycji przy pomocy seksu, ale kazał mi użyć wszelkich dostępnych sposobów, żeby na ciebie wpłynąć. East nie wiedział, czy ma się poczuć urażony, czy raczej cieszyć się z jej szczerości. Wybrał to drugie. ­ Jak nie przestaniesz się tak uśmiechać, to za chwilę zobaczysz, do czego to doprowadzi ­ ostrzegł ją. ­ Gdzie jest ten telefon? Ally wyciągnęła komórkę z torby. Czekając, aż Jonasz nawiąże kontakt, zaczęli zbierać się do wyjazdu. ­ Dokąd teraz pojedziemy? ­ zapytała Ally. East wskazał jej miejsce na mapie. ­ Autostrada 93, na północny wschód od Las Vegas. A stamtąd prosto na północ do Idaho. ­ Mam nadzieję, że się nie mylimy ­ westchnęła. ­ W końcu mamy tylko poszlaki, nic konkretnego. A co z tym imieniem, które Jeff wypisał na podłodze? Kto to jest Bob? Organizator porwania czy tylko jeden z tych, którzy tam byli? ­ Nie mam pojęcia, ale myślę, że niedługo się M i sj a sp ec j al n a 187 tego dowiemy. Na początek pojedziemy do New Township, rodzinnego miasta Elmore'a Todda. Ally skinęła głową. ­ Masz rację. Przyjrzała się całej baterii sprzętu stojącego po jej prawej stronie i usiadła przed komputerem. ­ Co chcesz zrobić? ­ zapytał East. ­ Trochę posprawdzam. Zobaczę, czy uda mi się znaleźć jakieś powiązania między tym, co wiemy, a tym, czego się zaledwie domyślamy. Zanim East zdążył to skomentować, telefon zadzwonił. To był Jonasz. ­ Masz już jakieś informacje? ­ zapytał bez wstępów. ­ Nic pewnego, ale jesteśmy na tropie ­ odrzekł East. ­ Potrzebujesz pieniędzy ­ stwierdził Jonasz rzeczowo. East podniósł głowę i uśmiechnął się do Ally. ­ Prawdę mówiąc, nie. Nie radziłbym nikomu siadać do pokera z moją partnerką ­ rzekł i po raz pierwszy usłyszał rozbawiony śmiech szefa. ­ Jeśli nie pieniędzy, to czego w takim razie potrzebujesz? W tym miejscu zaczynały się schody. East wziął głęboki oddech. ­ Potrzebuję, żebyś naprawdę kogoś wydał... a w każdym razie stworzył takie pozory. ­ Co to ma znaczyć? ­ Mam powody, by przypuszczać, że ktoś, kto nie darzy cię przyjaźnią, wkrótce się ze mną skontaktuje 188 Sh aro n Sal a telefonicznie. Nie wiem, czy to jest ten, którego szukasz, czy tylko ktoś, kto dla niego pracuje. Ale gdy zadzwoni telefon, muszę mieć jakieś materiały obciążające ciebie. ­ Nie ­ odrzekł krótko Jonasz. ­ To, co się wydarzyło dotychczas, zupełnie wystarczy, by mnie aresztować. East spodziewał się takiej odpowiedzi. Prawdę mówiąc, byłby zdziwiony, gdyby Jonasz zgodził się od razu. ­ Nie chcę żadnych ważnych informacji. Chcę tylko, żebyś stworzył pozory. Wyjaśnij to prezydentowi czy komukolwiek, przed kim musisz się tłumaczyć, ale zrozum, że nie dokonam tego, czego mam dokonać, bez twojej współpracy. Muszę prześledzić drogę informacji, które są przechwytywane, i nie ma na to lepszego sposobu. Na długą chwilę w słuchawce zaległo milczenie. W końcu Jonasz powiedział: ­ Jeszcze do ciebie zadzwonię. Połączenie zostało przerwane. East czuł napięcie w całym ciele. Wiedział, że jeśli Jonasz nie zgodzi się na tę propozycję, nie zdoła uratować Jeffa. A gdyby wyjaśnił szefowi, jak sytuacja naprawdę wygląda, akcja natychmiast zostałaby odwołana. Polityka rządowej agencji SPEAR była pod tym względem jasna, a Jonasz był człowiekiem tej organizacji. ­ Będzie współpracował? ­ zapytała Ally, nie odrywając wzroku od ekranu komputera. ­ Mam nadzieję ­ westchnął East, opadając na M i sj a sp ec j al n a 189 fotel. ­ Bo jeśli nie, to możemy zapomnieć o znalezieniu Jeffa. Na ekranie zamigotały szeregi liter. Ally zaczęła je przeglądać z zadowolonym uśmiechem na twarzy. Była bardzo spokojna. ­ Może nie ­ mruknęła. ­ Może nie. ­ Gdzie teraz weszłaś? ­ Znów do FBI. East zmarszczył brwi. ­ Czy oni nie mają tam żadnych zabezpieczeń? ­ Oczywiście, że mają, ale to ja je współtworzyłam, więc znam coś w rodzaju bocznej furtki. ­ Bocznej furtki? Obejrzała się przez ramię i przesłała mu uśmiech. ­ Po prostu mi zaufaj. Minęło kilka minut i nagle Ally zaśmiała się głośno. East podniósł głowę. ­ Trafiony, zatopiony ­ szepnęła z satysfakcją. Pochylił się nad jej ramieniem i spojrzał na ekran. ­ Zmilitaryzowane ruchy obywatelskie? ­ Zobacz, ile ich jest. ­ A czego właściwie tu szukasz? ­ Najpierw wyszukałam wszystkich członków o imieniu Bob, a potem sprawdziłam, ile razy te nazwiska pojawiają się w połączeniu z nazwiskiem Elmore Todd. ­ Dobra robota ­ mruknął East. ­ I co znalazłaś? Ale zanim Ally zdążyła odpowiedzieć, telefon znów zadzwonił. ­ Odbierz. To na pewno Jonasz do ciebie. 190 Sh aro n Sal a W duchu odmówił krótką modlitwę i nacisnął przycisk. ­ Tak? ­ Daj mi znać, kiedy będziesz potrzebował tych informacji. East poczuł przemożną ulgę. ­ Dziękuję. ­ To ja powinienem ci podziękować. W słuchawce rozległ się sygnał. East podał aparat Ally. ­ Zapnij pasy. Ruszamy na północ. Jeff jęknął przez sen i na dźwięk własnego głosu obudził się. Bolała go głowa, czoło miał rozpalone, a gardło piekło przy przełykaniu. Chciało mu się pić. Spróbował się podnieść, ale runął do przodu i uderzył głową w podłogę. Zaklął pod nosem i na czworakach wgramolił się na pryczę. Drżały mu wszystkie mięśnie. Poczuł, że po czole spływa mu coś mokrego. Przyłożył rękę do tego miejsca, a potem polizał palce. Krew. Wstrząsnął nim dreszcz. Sięgnął po koc, ale dłoń natrafiła na pustkę. Miał dość wiedzy medycznej, by zdawać sobie sprawę, że ma zapalenie płuc. Chłód, wilgoć i marne pożywienie zaczynały zbierać swoje żniwo. Po prawie dwudziestu czterech godzinach jazdy zatrzymali się na przedmieściach miasteczka Boaz w stanie Nevada. Znak drogowy z oznaczeniem parkingu dla ciężarówek był odrapany i trzymał się M i sj a sp ec j al n a 191 tylko na jednej śrubie, ale bar był otwarty i można było podłączyć się do instalacji wodnej oraz elektrycznej. East był tak zmęczony, że nie wymagał niczego więcej. Ally nie odzywała się od ponad trzech godzin. Nadal siedziała z tyłu przy komputerze i przeglądała ściągnięte pliki. East wstał zza kierownicy i przeciągnął się. ­ Idę zobaczyć, co z tym podłączeniem. Zaraz wrócę. Skinęła głową, nie odrywając wzroku od ekranu. Po chwili East wrócił, przestawił pojazd w inne miejsce i wyszedł, by podłączyć instalacje. Gdy skończył, znów wrócił do samochodu i podszedł do Ally, ale na jej twarzy odbijało się niezwykłe skupienie i w ogóle nie zwróciła na niego uwagi. W takiej sytuacji zdecydował, że wyjdzie kupić coś do jedzenia. Po jakimś czasie Ally zdała sobie sprawę, że samochód przestał się poruszać. Rozejrzała się, szukając Easta, ale go nie było. Odsunęła na bok wydruki i wstała, ale zdrętwiałe mięśnie nóg odmówiły jej posłuszeństwa i upadła na podłogę. ­ Fantastycznie ­ mruknęła i zaczęła się śmiać z samej siebie. Tak właśnie znalazł ją East: siedzącą boso pośrodku podłogi i pokładającą się ze śmiechu. Odstawił na bok tacę z jedzeniem i podbiegł do niej. ­ Ally, nic ci się nie stało? ­ Nie czuję stóp. Siedziałam bez ruchu tak długo, że zupełnie zdrętwiały i nawet tego nie zauważyłam. 192 Sh aro n Sal a ­ Upadłaś? Nie potłukłaś się? ­ Nie, nic mi nie jest. Pomóż mi wstać ­ poprosiła, wyciągając rękę. Podciągnął ją do góry i pocałował w policzek. ­ Czy to ma być gra wstępna? ­ zapytała. ­ A chciałabyś? Gdy zmarszczyła czoło i poważnie zaczęła się zastanawiać nad tym pytaniem, East wybuchnął śmiechem. ­ Skoro musisz się zastanawiać, to znaczy, że lepiej nie. Może coś zjesz? ­ Och, tak ­ ożywiła się. ­ Jestem okropnie głodna. ­ Mam nadzieję, że pochwalisz mój wybór, i ostrzegam cię, że w tej torbie nie ma żadnych pieniędzy, tylko serwetki i keczup. Ally zajrzała do torby. ­ Mmm, hamburgery i frytki. Z cebulką? ­ Z mnóstwem cebulki. Rozłożył jedzenie na talerzach i usiedli do kolacji. East rozciągnął się wygodnie na materacu i przymknął oczy. Ally brała prysznic. Małe radio z budzikiem grało muzykę country. Piosenka dobiegła końca i równocześnie Ally zakręciła wodę. Drzwi łazienki otworzyły się i rozległy się kroki bosych stóp. Do uszu Easta dobiegło głębokie westchnienie. Materac obok niego lekko się poruszył. East nie mógł przestać myśleć o tym, że ona jest tak blisko, na wyciągnięcie ręki. Wystarczyło tylko się odwrócić... ­ Śpisz? M i sj a sp ec j al n a Drgnął i uniósł się na łokciu. 193 ­ Już nie ­ rzekł, patrząc z wielką przyjemnością na jej loki i świeżo umytą twarz. ­ A wcześniej spałeś? Nie potrafił skłamać. ­ Nie ­ przyznał. ­ Więc po co udajesz? Obrócił się na bok i zajrzał jej głęboko w oczy. ­ Żebym nie musiał się przyznawać, że nie mogę spać, gdy jesteś tak blisko. Ally usiadła, krzyżując nogi. ­ Ale dlaczego? ­ Chcę cię o coś zapytać ­ westchnął East. ­ Co ty do mnie czujesz? ­ Bardzo cię lubię ­ odrzekła uprzejmie. ­ Dziękuję ci, skarbie, ale nie o to mi chodziło ­ uśmiechnął się i spróbował inaczej. ­ Jeśli chciałabyś się ze mną kochać tylko z ciekawości, żeby się przekonać, jak to jest, to nie jestem odpowiednim człowiekiem do tego zadania. ­ Och, to nic nie szkodzi ­ powiedziała szybko. ­ Chyba od samego początku wiedziałam, że nic z tego nie będzie. No bo... dlaczego ktoś taki jak ty miałby się zainteresować takim dziwadłem jak ja? ­ Uśmiechała się z wysiłkiem, ale w jej oczach odbijało się cierpienie. East nie mógł znieść myśli, że to on jest jego przyczyną. Gdy Ally odwróciła się plecami do niego i naciągnęła koc na ramiona, East odrzucił własny koc, przesunął się na jej materac i wyciągnął się obok, przywierając całym ciałem do jej pleców. 194 Sh aro n Sal a ­ Co ty wyrabiasz? ­ wymamrotała Ally. ­ Zakochuję się w tobie ­ powiedział cicho. ­ A teraz śpij. Na długą chwilę zapadło milczenie, a potem Ally rozpłakała się cicho. Po jej twarzy płynęły łzy radości i niedowierzania. East czuł jej drżenie i pochylił się nad jej ramieniem, żeby spojrzeć na jej twarz. Na widok łez jęknął cicho. ­ Ally... skarbie... na litość boską, nie płacz. Odwołuję wszystko, co powiedziałem! Przetoczyła się na plecy i zarzuciła mu ramiona na szyję. ­ Ani się waż! ­ zawołała. ­ Nikt mi jeszcze czegoś takiego nie powiedział, więc nie waż się niczego odwoływać! ­ Kochanie ­ wymruczał East, przyciągając ją bliżej do siebie. ­ Masz dziesięć sekund na zmianę decyzji, bo potem będzie już za późno, sama zobaczysz. ­ Chcę zobaczyć ­ szepnęła, unosząc usta do pocałunku. Przewrócił się na plecy, pociągając Ally za sobą. ­ No, no. A podobno nigdy wcześniej tego nie robiłaś ­ uśmiechnął się. ­ Czytałam książki ­ przypomniała mu. ­ Litości. Wyczytałaś to wszystko w książce? Skinęła głową. ­ I co to była za książka? ­ Właściwie dwie. Jedna to ,,Kamasutra'', a drugą napisała emerytowana właścicielka domu publicznego z Chicken Ranch w Nevadzie. M i sj a sp ec j al n a 195 East wybuchnął donośnym śmiechem. Zażenowana Ally próbowała się odsunąć, ale przytrzymał ją mocno. ­ Co w tym takiego zabawnego? ­ zapytała z lekką urazą. ­ Jesteś najbardziej zdumiewającą kobietą, jaką spotkałem w życiu, i mogę powiedzieć tylko tyle: edukacja to wspaniała sprawa. Rozdział trzynasty ­ Jest siódma rano i jeśli wybieracie się właśnie do pracy, to pamiętajcie, że na zjeździe łączącym autostradę międzystanową numer 80 i drogę szybkiego ruchu numer 93 wydarzył się wypadek. Droga 80 w kierunku na wschód jest częściowo zablokowana, prosimy więc o ostrożną jazdę i przestrzeganie zasad bezpieczeństwa. Ally otworzyła oczy i przewróciła się na plecy, wsłuchując się z niedowierzaniem w radosny głos prezentera radiowego. East poprzedniego wieczoru nastawił budzik na siódmą. Gdy zobaczyła, że teraz próbuje wyłączyć radio na oślep, nie otwierając oczu, szybko przesunęła je dalej. ­ W ciągu dnia temperatura będzie się utrzymywać w granicach dwudziestu stopni, w nocy może spaść do dziesięciu. East wymamrotał coś pod nosem i znów wyciągnął rękę w stronę dźwięku, ale natrafił na próżnię. Ally stłumiła śmiech. ­ Z kraju. Na Kapitolu trwają przesłuchania ko- M i sj a sp ec j al n a 197 misji senackiej. Na dzisiaj zapowiedziano przesłuchania członków ATF. Krążą pogłoski, że na przesłuchania zostaną również wezwani niektórzy z urzędników IRS. Trudno powiedzieć, co pracownicy IRS mogą wnieść nowego po przesłuchaniach agentów ATF, pozostaje więc cierpliwie poczekać. Ally skupiona była na obserwacji Easta i nie zwracała większej uwagi na wiadomości radiowe, ale w pewnej chwili coś, co usłyszała, spowodowało błysk olśnienia. Poderwała się i ponad ciałem Easta sięgnęła po wydruki leżące na konsoli komputerowej. East otworzył wreszcie oczy i zobaczył ją tuż nad sobą. Uniósł głowę wyżej i usłyszał: ­ Mieszkańcy Hollywood skarżą się na... Tym razem udało mu się dosięgnąć wyłącznika i radio, pchnięte pod ścianę, umilkło. ­ Co się dzieje? ­ zapytał nieprzytomnie. ­ Czy coś się stało? Ally przerzucała papiery, szukając czegoś pośród informacji zbieranych od wielu dni i mrucząc coś pod nosem. ­ Bob... to wcale nie jest żaden Bob. Gdzie ja to mam... byłam pewna, że... mniejsza o to. Jest! ­ Kto nie jest Bobem? Ally przyklękła na podłodze i rozłożyła wydruki na materacu. East przyglądał się temu z zaciekawieniem. ­ Wiedziałam! ­ zawołała, uderzając ręką w kolano. Wyciągnęła ze sterty jedną kartkę i pomachała nią tryumfalnie. 198 Sh aro n Sal a ­ Podziel się ze mną tymi nowinami. ­ Bob to nie jest żaden Bob, tylko skrót! ­ Skrót? Od czego? Podała mu trzymaną w ręku kartkę. ­ Sam sobie przeczytaj. Elmore Todd był w mieszkaniu Jeffa. Wiemy to na pewno, bo zostawił odcisk palca. Elmore Todd znany jest jako sympatyk ruchów militarystycznych. To wiemy z kartotek. Ponadto on mieszka w Idaho, gdzie zapewne przetrzymywany jest Jeff. ­ Tak, ale co z tego wynika? ­ Już ci mówię ­ tłumaczyła Ally z podnieceniem. ­ Bob. Przez cały czas myśleliśmy, że Bob to imię jednego z porywaczy, ale jeśli tak nie jest? Wskazała mu palcem kilka miejsc na wydruku. ­ Elmore Todd w ciągu ostatnich dwudziestu jeden lat był związany z trzema różnymi grupami militarystycznymi: Wolni Ludzie Ameryki, Synowie Chwały i Organizacja Braterstwa Broni. B-O-B. Rozumiesz? To chyba właśnie jest ten nasz Bob! East zakołysał się na piętach. Przez cały czas o tym wiedział i nie domyślił się, że to nazwa organizacji. Popatrzył na Ally i z niedowierzaniem potrząsnął głową. ­ Jak ty na to wpadłaś? Zresztą mniejsza o to, jak. Ważne, że wpadłaś. ­ Więc myślisz, że mogę mieć rację? ­ Kochanie, po ostatniej nocy nigdy już nie będę wątpił w twoje umiejętności z żadnej dziedziny. Zarumieniła się i zaczęła zbierać papiery. ­ Co możemy zrobić z tą informacją? ­ zapytała. M i sj a sp ec j al n a 199 ­ Możemy sobie darować wyprawę do New Town-ship. Trzeba się dowiedzieć, gdzie Organizacja Braterstwa Broni ma swoje bazy i znaleźć jakiś sposób, żeby się do nich dostać. Ally zmarszczyła brwi. ­ Nie podoba mi się to. Oni mają nad nami znaczną przewagę siłową. ­ Nad Jeffem też ­ mruknął East i pociągnął ją na materac. ­ Tak jak ja nad tobą. Opadli na środek materaca, rozrzucając papiery. ­ Znasz więcej tych sztuczek? ­ zapytał East. ­ Och, tak. ,,Kamasutra'' ma trzydzieści pięć rozdziałów, a ostatniej nocy przerobiliśmy zaledwie kilka stron. ­ Ja też znam parę sztuczek ­ uśmiechnął się East. ­ Chcesz się powymieniać wiedzą o erotyce? Minęły kolejne trzy dni, a oni nie posunęli się ani o krok do przodu. Wszystkie ślady prowadziły donikąd i nawet wizyta w stanowym oddziale FBI nic im nie dała. Według szefa oddziału Braterstwo Broni było jedną z nielicznych organizacji, które nie miały stałej siedziby, lecz nieustannie przemieszczały się z miejsca na miejsce. Wyrzucano ich z rozmaitych części parku narodowego, a oni w kilka miesięcy później pojawiali się w innej części stanu. Ostatnie dwa raporty, jakie biuro posiadało na ich temat, pochodziły sprzed dziewięciu miesięcy. Jak na grupę o rewolucyjnych celach nie zabiegali o rozgłos, i zdaniem szefa oddziału FBI właśnie to sprawiało, że byli bardziej niebezpieczni od innych. 200 Sh aro n Sal a ­ Wielkie psy szczekają i robią mnóstwo hałasu, ale to małe kundle zachodzą od tyłu i gryzą, gdy człowiek najmniej się tego spodziewa ­ powiedział szef biura i ten komentarz mocno utkwił w głowie Easta. A więc Braterstwo Broni nie rozmieniało się na drobne tak jak inne grupy. Woleli pozostawać w ukryciu i jeśli nawet byli odpowiedzialni za tysiące brudnych czynów, nie chwalili się nimi wszem i wobec. Jak więc East miał ich znaleźć? Po długiej jeździe zatrzymali się na noc na kempingu opodal Ketchum. Teraz mogli zrobić tylko jedno: czekać na telefon od porywacza. East zamierzał zażądać od niego ponownej rozmowy z Jeffem i użyć sprzętu radiolokacyjnego, który znajdował się w wyposażeniu Malutkiej, do wyśledzenia miejsca, w którym przetrzymywano Jeffa. Stan Idaho był zbyt wielki i rzadko zaludniony, by dało się go przeczesać mila po mili. Wiele miejsc było dostępnych tylko od strony wody albo z powietrza. Czekanie było ryzykowne, ale nie mieli innego wyjścia. Czekanie w towarzystwie Ally było jeszcze bardziej ryzykowne, choć z zupełnie innych powodów. Spędzali ze sobą cały czas w ciągu dnia, a w nocy spali w swoich ramionach. Życie Easta komplikowało się z minuty na minutę coraz bardziej. Ally zaś rozkwitła w zupełnie nieprawdopodobny sposób. Patrząc w lustrze na własne odbicie, widziała zakochaną kobietę. Każdy dzień spędzony z Eastem był dla niej dniem niebiańskiego szczęścia. Nie zastanawiała się, co będzie dalej, gdy już znajdą M i sj a sp ec j al n a 201 Jeffa. Nawet nie próbowała myśleć o przyszłości. East nie zdradzał się z własnymi uczuciami, mówił tylko, że uwielbia się z nią kochać. To wiedziała sama. Pragnęła jednak usłyszeć od niego, że ją kocha i że gdy wyprawa się skończy, ich związek będzie dalej trwał. Czuła jednak, że na razie, dopóki los Jeffa pozostaje nieznany, nie ma prawa domagać się od Easta żadnych deklaracji. Razem jedli, razem spali, rozmawiali, żartowali i to jej musiało na razie wystarczyć. Następnego dnia, cztery minuty po szóstej po południu, telefon Easta w końcu zadzwonił. Czekali na ten telefon, ale teraz obydwoje patrzyli na aparat tak, jakby się bali, że ich ugryzie. Nagle Ally rzuciła się w stronę konsoli i wcisnęła kilka klawiszy. East upewnił się wzrokiem, że jest gotowa, a gdy skinęła mu głową, odebrał telefon. ­ Tu Kirby. ­ Już się zacząłem obawiać, że straciłeś zainteresowanie mną, przyjacielu. East odetchnął głęboko i odpowiedział: ­ Nie jestem twoim przyjacielem. Gdzie jest mój syn? W słuchawce rozległ się cichy śmiech. ­ W dalszym ciągu nie rozumiesz, że to nie ty dyktujesz tu warunki. Co masz dla mnie? Mam nadzieję, że coś wyjątkowego. Nie chciałbym znów poczuć się rozczarowany. East zerknął na Ally. Gestem kazała mu kontynuować rozmowę. 202 Sh aro n Sal a ­ Mam to, o co prosiłeś, ale najpierw chcę porozmawiać z synem, a dopiero potem podam ci szczegóły. W słuchawce rozległo się rozzłoszczone prychnięcie. ­ Nic z tego. Jestem już zmęczony tą zabawą. Jeśli zaraz nie dostanę informacji, twój syn umrze. East zacisnął pięści, ale nie ustępował. ­ Nic ci nie dam, dopóki się nie przekonam, że mój syn jeszcze żyje. Może tobie się to nie podoba, ale ja mam takie zasady. Jego rozmówca rozłączył się. ­ Masz coś? ­ zapytał East. Ally potrząsnęła głową. ­ Nic, co by mogło nam pomóc, chociaż jestem pewna, że to była rozmowa międzynarodowa. ­ To znaczy, że jego nie ma w Stanach? ­ W każdym razie nie dzisiaj. ­ Natychmast zadzwoń do Jonasza. Muszę mieć jakieś informacje do przekazania, zanim tamten znów zadzwoni. Ally wysłała sygnał i wyłączyła telefon. Znów czekali. Jonasz odezwał się po dwóch minutach. ­ Zaczyna się ­ powiedział do niego East. ­ Jak najszybciej muszę coś mieć. Jonasz wyrecytował serię nazwisk i kodów. East poczuł, że włosy stają mu dęba. Wiedział, że to fałszywe informacje, ale na samą myśl o zdradzeniu tożsamości podwójnych agentów robiło mu się słabo. ­ Na pewno mogę tego użyć? ­ zapytał, chcąc mieć pewność, że to fałszywe informacje. M i sj a sp ec j al n a 203 ­ Tydzień temu oznaczałoby to dla nich wyrok śmierci, ale teraz zostali przeniesieni w inne miejsca i mają zmienione kody. ­ Dobrze ­ odetchnął East. ­ Zobaczymy, co się będzie działo. Jonasz zawahał się i dodał jeszcze: ­ Musisz go powstrzymać. ­ Robię, co mogę ­ zapewnił East. Jonasz rozłączył się. East szybko stłumił wyrzuty sumienia. Liczył się tylko Jeff. Spojrzał na Alicię, która wciąż siedziała przy konsolecie. ­ Tak z ciekawości, próbowałaś prześledzić, skąd on dzwonił? ­ Z księżyca ­ uśmiechnęła się. Telefon znów zadzwonił i East spojrzał na Ally, odliczając na palcach: trzy... dwa... jeden. Obydwoje równocześnie nacisnęli przyciski. Caleb Carpenter wybiegł z kwatery sztabu Braterstwa Broni z telefonem komórkowym w ręku. ­ Wyciągnijcie zakładnika z tej dziury, ale już! ­ krzyknął do trzech mężczyzn zajętych czyszczeniem broni. Natychmiast pobiegli do metalowych drzwi i otworzyli je. Po raz pierwszy od bardzo wielu dni do środka wpadło światło słoneczne. Jeden z mężczyzn pochylił się nad otworem i zawołał: ­ Hej, młody! Wstawaj i chodź tutaj! Nic się nie poruszyło i nikt nie odpowiedział. Caleb podszedł do drzwi i też zajrzał do środka. 204 Sh aro n Sal a ­ Ty, pyskaczu. Twój stary chce z tobą pogadać. Nie masz ochoty wyjść? Ze swego miejsca widział tylko skrawek pryczy. Wydawało mu się, że coś się tam poruszyło. ­ Wstawaj, do diabła! ­ ryknął. Tym razem usłyszał wyraźny jęk i zastygł z przerażenia. Boże przenajświętszy, pomyślał. Wszystko przecież zależało od życia tego chłopaka. ­ Zejdźcie tam ­ nakazał swoim ludziom. ­ Ale uważajcie, bo on może udawać. Jeden po drugim zbiegli po schodach, ale gdy pierwszy z nich dotarł na dół, zatrzymał się raptownie. Miał panikę na twarzy. ­ Szefie, to nie wygląda dobrze! ­ zawołał. Caleb zaklął pod nosem i sam również pofatygował się na dół, przeskakując po dwa schodki. Jeff Kirby był zmieniony nie do poznania. Twarz, pokryta gęstym zarostem, była śmiertelnie blada, a czoło zakrwawione. Caleb zrozumiał, że znaleźli się w poważnych kłopotach. Dotknął czoła więźnia: było rozpalone. Zmarszczył brwi i odwrócił się do swoich ludzi. ­ Gdzie jest Anderson? To on miał opiekować się zakładnikiem! Popatrzyli po sobie, wzruszając ramionami. ­ Nie wiemy, szefie. Może jest w jadalni. ­ Znajdźcie go natychmiast ­ warknął Carpenter. Jeden z mężczyzn pobiegł do domu. Caleb przywołał do siebie dwóch pozostałych. ­ Zabierzcie go stąd i postawcie na nogi. On musi jak najszybciej móc rozmawiać przez telefon. M i sj a sp ec j al n a 205 Gdy piwnicę nagle zalało światło, Jeff sądził, że śni. Nie mógł się jednak obudzić z tego snu, a gdy zobaczył nad sobą trzy sylwetki, uznał, że widocznie już umarł i jest w zaświatach. Dopiero gdy usłyszał przekleństwo, zrozumiał, że jeszcze żyje. ­ Wody ­ jęknął. Ktoś przyłożył mu kubek do wyschniętych ust, ale gardło miał zbyt spuchnięte, by przełykać. ­ Cholera ­ wymamrotał jeden z mężczyzn. Dwaj inni pociągnęli go i postawili na nogi. Jeff potrząsnął głową i mruknął: ­ Nie jestem w niebie. ­ Jeszcze daleko masz do nieba ­ powiedział Caleb. ­ Ale osobiście wyślę cię do piekła, jeśli nie zrobisz tego, co ci każę. ­ Już tam jestem ­ odrzekł, czując, że nogi uginają się pod nim. ­ Wyprowadźcie go stąd na słońce ­ nakazał Caleb. Prawie siłą wyciągnęli go na zewnątrz. Na górze zachwiał się i Caleb kazał mu usiąść na najwyższym stopniu. Usiadł, objął głowę dłońmi i mocno zacisnął oczy, oszołomiony nadmiarem ruchu i światła. ­ Będziesz rozmawiał z tatusiem, słyszysz? ­ powiedział Caleb. ­ Powiesz mu, że wszystko jest w porządku albo osobiście skręcę ci kark. ­ Idź do diabła ­ wymamrotał Jeff. Widział przed sobą tylko niewyraźną plamę. Caleb wybrał numer i czekał. East podniósł słuchawkę po pierwszym sygnale. 206 Sh aro n Sal a ­ Mówi Kirby. Caleb spojrzał na Jeffa, zastanawiając się, jak jego więzień się zachowa. Ale nie miał wyboru. ­ Masz trzydzieści sekund. Powiedz synowi, co chcesz, i rozłącz się. Szef nie jest z ciebie zadowolony. ­ Ja też nie jestem z niego zadowolony ­ odparował East. ­ A teraz daj mi Jeffa. Caleb przyłożył słuchawkę do ucha chłopaka. ­ Mów ­ nakazał. Jeff poczuł dotyk plastiku na twarzy i przesunął w tę stronę usta. ­ Tato? ­ rzekł ledwie słyszalnie. Na dźwięk tego głosu East zamarł. ­ Jeff? Jeff? Dobrze się czujesz? Jego głos dochodził jakby z bardzo daleka. Jeff wyciągnął rękę do telefonu, Caleb niechętnie puścił aparat, nie wiedząc jeszcze, jak mocno przyjdzie mu tego żałować. ­ Tato... ­ powtórzył Jeff i naraz świat zawirował mu w oczach. Czuł, że słabnie, i nie mógł wydobyć z siebie ani słowa więcej. Runął przed siebie głową w dół. Upadł na betonową podłogę, jęknął głośno i stracił przytomność. Telefon uderzył o beton o sekundę wcześniej niż Jeff, a potem zniknął z pola widzenia. Caleb w ostatniej chwili próbował przytrzymać Jeffa za koszulę, ale materiał wyśliznął mu się z ręki. ­ Łapcie go! ­ wrzasnął, ale było już za późno. East słuchał tego z przerażeniem, próbując wyobrazić sobie, co tam się dzieje. Jeszcze nigdy w życiu nie czuł się równie bezradny. Spojrzał na Ally, ale M i sj a sp ec j al n a 207 ona była bez reszty zaabsorbowana komputerem. Jedyną korzyścią z sytuacji było to, że połączenie nie zostało przerwane i najprawdopodobniej Ally zdążyła zlokalizować numer. East wciąż trzymał telefon przy uchu tak mocno, że palce mu zbielały, i nasłuchiwał jakiegokolwiek dźwięku, który mógłby powiedzieć mu coś o okolicy, ale usłyszał tylko stek soczystych przekleństw pod adresem jakiegoś Andersona. Minęła jeszcze minuta i Ally zerwała się z miejsca. Bez słowa wskazała na ekran i wystawiła obydwa kciuki do góry. Ramiona Easta opadły. Udało im się zlokalizować dzwoniącego, ale nie miał pojęcia, czy Jeff będzie jeszcze żył, gdy tam dotrą. Naraz znów usłyszał zdyszany głos w słuchawce. ­ Jesteś tam jeszcze? ­ Jestem, ty żałosny sukinsynu. Co zrobiliście z moim synem? ­ Nic ­ odrzekł Caleb. ­ Zwyczajnie upadł. Nic mu się nie stało, tylko trochę zakręciło mu się w głowie. ­ To tobie niedługo zakręci się w głowie! ­ krzyknął East. ­ Nic nie dostaniesz. Twój żałosny szef też nic nie dostanie. Nie dostaniecie ode mnie niczego, dopóki nie będę miał dowodu, że Jeff żyje! Odłożył słuchawkę i Caleb Carpenter zaklął. ­ Zabierzcie go do domu ­ rozkazał swoim ludziom. ­ Niech Henry go obejrzy i spróbuje coś z nim zrobić. Wyszedł na powietrze, dobrze wiedząc, że lada 208 Sh aro n Sal a chwila czeka go następna rozmowa, tym razem z rozwścieczonym zleceniodawcą. Nie tylko on się denerwował. East wiedział, że gra ryzykownie, stawiając żądania. Zdążył usłyszeć głos Jeffa, zanim rozpętało się to całe piekło. Nie wiedział, czy jego syn jest chory, czy ranny, ale było oczywiste, że ma kłopoty i że trzeba go stamtąd wydostać jak najszybciej. Po chwili odebrał telefon, na który czekał. Człowiek, który zlecił porwanie, był wściekły. ­ Wszystko skopałeś i właśnie podpisałeś wyrok śmierci na własnego syna! ­ krzyczał do słuchawki. Ale wściekłość Easta wcale nie była mniejsza, tym bardziej że obawiał się, iż jego rozmówca może mieć rację. ­ Nawet nie był w stanie ze mną porozmawiać! ­ odparował. ­ Skoro ty nie dotrzymujesz słowa, to ja też nie mam powodów, by go dotrzymywać! Odpowiedział mu stek przekleństw. Porywacz odgrażał się, że zemsta obejmie wszystkich członków rodziny Easta przez następne pięćdziesiąt lat. East zaśmiał się krótko. ­ Ty głupi sukinsynu, ja nie mam żadnej rodziny oprócz Jeffa. Nikogo więcej nie możesz skrzywdzić. ­ Jeszcze ciebie. ­ To spróbuj mnie dostać ­ powiedział East i rozłączył się. Telefon znów zadzwonił po kilku sekundach i tym razem East odniósł wrażenie, że rozmawia z zupełnie innym człowiekiem. Złość i irytacja zniknęły bez śladu z głosu porywacza. M i sj a sp ec j al n a 209 ­ Zaszło wielkie nieporozumienie ­ powiedział. ­ Twój syn jest chory, ale właśnie w tej chwili jest u niego lekarz. Nikt nie zrobił mu żadnej krzywdy. A teraz daj mi to, co masz dla mnie. ­ Jeśli to zrobię, czy oddasz mi syna? ­ Widzisz ­ zaśmiał się rozmówca. ­ To trochę co innego. Przemyślałem sprawę i doszedłem do wniosku, że on jest dla mnie kurą znoszącą złote jajka. Oddam ci go, gdy już załatwię Jonasza. Zadzwonię za jakiś tydzień po następne informacje, a tobie mogę obiecać, że jeszcze porozmawiasz ze swoim synem. Co ty na to? East zdał sobie sprawę, że doszedł już do granicy blefu i podał mu informacje uzyskane od Jonasza. W chwilę później w słuchawce rozległ się sygnał. Odrzucił telefon i bez słowa wyszedł z samochodu. Ally dogoniła go przy kępie drzew. East był blady i cały dygotał, ale gdy spojrzała na jego twarz, zrozumiała, że przyczyną nie był lęk, lecz wściekłość. Ujęła go za ramiona, zmuszając, by na nią spojrzał. ­ Nieważne, co on powiedział. Wyładuj tę złość i pomóż mi. Zlokalizowałam miejsce, z którego dzwonili. Mam nawet numer komórki. Znajdziemy Jeffa. Przymknął oczy i wziął głęboki oddech. Gdy je otworzył, Ally wciąż stała przed nim. Na jej widok ogarnął go spokój. Pomyślał, że bez względu na to, co stanie się dalej, musi powiedzieć, jak wiele jej obecność dla niego znaczy. 210 Sh aro n Sal a ­ Chodź tu ­ pociągnął ją za rękę i posadził na ławce. Ujął jej dłoń i pocałował ją w policzek, a potem w usta. ­ Ten dzień, gdy Jeff został porwany, był zarazem najgorszym i najlepszym dniem w moim życiu. Byłem przestraszony, nie wiedziałem, co robić ani od czego zacząć. Wtedy ty się pojawiłaś i wszystko wskoczyło na swoje miejsce. Powiedziałaś, że go znajdziemy, a ja natychmiast ci uwierzyłem. Przez cały czas walczyłem z uczuciami, ale już dłużej nie mogę tego robić. Kocham cię, skarbie... bardzo cię kocham, bezgranicznie, i będę cię kochał zawsze, czy tego chcesz, czy nie. ­ Och, East ­ szepnęła. Stanęła przed nim i wtuliła jego głowę w swoje piersi. ­ Ja też cię kocham. ­ Jak chcesz się do tego zabrać? ­ zapytała Ally. ­ Skąd dokładnie był ten telefon? ­ Z gór Bitterroots. East zmarszczył brwi. Było to dzikie, słabo zaludnione pasmo górskie. Nie było sposobu, by zbliżyć się tam bez ostrzeżenia. ­ Na ile ściśle potrafisz określić lokalizację? ­ Mniej więcej w promieniu jednej mili. ­ W takim razie musimy obejrzeć tę okolicę z powietrza. Muszą tam być jakieś budynki, które da się zauważyć. ­ Skoro tak, to potrzebujemy pilota i... ­ Mam licencję na latanie prawie wszystkim, oprócz jumbo-jetów ­ przerwał jej East. ­ Jestem pod wrażeniem. M i sj a sp ec j al n a 211 ­ I tak powinno być ­ uśmiechnął się kącikiem ust. ­ Lubię wywierać wrażenie na kobietach. Zdjął ją z kolan i wstał. ­ Zacznijmy działać. Nie mogę się pozbyć myśli, że życie Jeffa zależy od tego, jak szybko go znajdziemy. Rozdział czternasty Następnego dnia o świcie wsiedli do małego, dwuosobowego samolotu i skierowali się na północ. Ally trzymała na kolanach mapę lotniczą i wypatrywała znaków orientacyjnych. Po dwóch godzinach lotu popukała Easta w ramię i kazała mu patrzeć w dół. ­ To gdzieś tutaj. Wypatruj dachu budynku, drogi, czegokolwiek. Skinął głową i zaczął zataczać kręgi. W pierwszej chwili nie zauważyli niczego oprócz gór porośniętych rzadką roślinnością. Pasmo było przecięte ogromnym kanionem, na dnie którego wiła się czerwonobrązowa strużka wody. Dopiero przy drugim okrążeniu East zauważył na dole jakiś rozbłysk. Nie chcąc schodzić niżej, pokazał to miejsce Ally, ona zaś podniosła do oczu lornetkę. Zauważyła kilka dachów, samochody i coś, co wyglądało na drogę dojazdową. Szybko sprawdziła współrzędne na mapie i znów spojrzała w dół. ­ To musi być to ­ powiedziała. ­ Tu nie ma M i sj a sp ec j al n a 213 niczego więcej, a współrzędne zgadzają się z lokalizacją połączenia telefonicznego. East zerknął na wskaźnik paliwa i na zegarek. ­ Samolotem takim jak ten nie da się tu wylądować. Potrzebny nam helikopter. ­ Mam pewien pomysł, który może nam ułatwić akcję ­ stwierdziła Ally. East skinął głową i po raz ostatni spojrzał na dół. Trzymaj się, synu, niedługo po ciebie przylecę, pomyślał i zawrócił na południe. East siedział po turecku na podłodze samochodu i z niedowierzaniem słuchał taśmy przygotowanej przez Ally. Chociaż był przy jej preparowaniu, sam gotów byłby uwierzyć w jej autentyczność. ­ I co o tym myślisz? ­ zapytała Ally. ­ Jest absolutnie genialna. Puść ją jeszcze raz, dobrze? Przewinęła taśmę i puściła ją od początku, razem z Eastem wsłuchując się w głos porywacza. ,,Mam już dość tej zabawy. Wszystko skopałeś. Wysyłam swoich ludzi po odbiór przesyłki. Przygotuj ją i dopilnuj, żebym się znów nie rozczarował''. ­ Oczywiście, wszystko opiera się na założeniu, że ludzie, którzy mają Jeffa, nie spodziewali się, iż może zasłabnąć, bo w innym wypadku nie daliby mu telefonu do ręki ­ powiedział East. ­ Jak również, że szef jest na nich wściekły, bo pokrzyżowali mu plany związane ze mną. ­ Czy jesteś pewien, że słyszałeś głos Jeffa? ­ zapytała Ally. 214 Sh aro n Sal a East skinął głową. Patrzył teraz na nią z wielkim szacunkiem. ­ Jesteś znakomita w tym, co robisz, wiesz? ­ Owszem, nie chwaląc się, muszę ci przyznać rację. ­ Wcześniej sądziłem, że bez niewielkiej armii nie mamy żadnych szans na odebranie im Jeffa, ale ta taśma może być kluczem do załatwienia sprawy bez użycia siły. ­ Taśma oraz mój udział w akcji ­ uśmiechnęła się Ally. ­ Jak to rozumiesz? ­ No cóż, wydaje się raczej oczywiste, że kobieta, która pracuje dla tego porywacza nie może być debiutantką. A ponieważ ty jesteś pilotem, to ja będę musiała zająć się resztą. Na czole Easta pojawiła się zmarszczka. ­ Zaraz, zaraz. Chyba nie myślisz, że ja będę spokojnie siedział w kabinie, podczas gdy ty... ­ Ja nie myślę, ja wiem ­ odrzekła spokojnie. ­ Jesteś za bardzo zaangażowany emocjonalnie w tę sytuację, by zachować zimną krew. Zresztą jeśli będziemy się afiszować z siłą fizyczną, to oni tylko staną się bardziej podejrzliwi. ­ Nie podoba mi się to ­ potrząsnął głową East. ­ Zbyt wiele jest niewiadomych. ­ Po to właśnie będziemy mieli karabiny, żeby ich przekonać. A teraz zadzwońmy do Jonasza. Zastosowała ustaloną z szefem procedurę połączenia i w kilka minut później telefon Ally zadzwonił. Tym razem to ona odezwała się pierwsza. M i sj a sp ec j al n a 215 ­ Tu mówi Corbin ­ Dobry wieczór, Alicio. Mam nadzieję, że wszystko w porządku? ­ Tak, idzie nam całkiem nieźle. Ale potrzebujemy kilku rzeczy. ­ Powiedz, jakich. ­ Nieoznakowany helikopter, najlepiej Bell Jet Ranger, dwa karabiny i amunicja, dwa stroje maskujące, damski w rozmiarze dziesięć i męski XL. Buty, ósemka dla mnie, dwunastka dla Easta. Aha... i może jeszcze dla wzmocnienia efektu duża kabura z pistoletem, taka, żeby robiła wrażenie. ­ To długa lista, panienko. Czy na pewno byłaś grzeczna przez cały rok? Ally uniosła brwi. Jeszcze nigdy nie słyszała takich żartów w ustach Jonasza. ­ Tak, proszę pana ­ odrzekła śmiało. Zaśmiał się i zmienił ton na poważniejszy. ­ Po co wam to wszystko? ­ Mamy podstawy, by przypuszczać, że zlokalizowaliśmy wspólników, chociaż nie wiemy, czy główny cel również tam będzie. ­ To dobrze. Czy już teraz potrzebujecie mojego wsparcia? ­ Na razie nie. Jak pan wie, w takich sprawach nie jestem nowicjuszką. ­ To prawda. Chciałbym porozmawiać z Eastem. ­ Oczywiście. Proszę bardzo ­ odpowiedziała i podała mu słuchawkę ­ Kirby ­ rzucił East. ­ Co tam się u was dzieje? 216 Sh aro n Sal a ­ Zlokalizowaliśmy przypuszczalnych współpracowników. Nie znamy tożsamości naszego celu, ale nie możemy wykluczyć, że on również tam będzie. ­ Róbcie to, co uważacie za najlepsze. East pomyślał o Jeffie. ­ Rozkaz. Właśnie to robimy. ­ Gdzie i kiedy mam dostarczyć przesyłki? ­ zapytał Jonasz. East podał mu czas i współrzędne miejsca. ­ Zrobione ­ stwierdził szef. ­ Życzę szczęścia. ­ Dziękuję. Bardzo nam się przyda ­ skwitował East. Rozłączył rozmowę i oddał telefon Ally. ­ Mam nadzieję, że gdy następnym razem zadzwonimy do Jonasza, będziemy mieli dla niego dobre wiadomości ­ stwierdziła. ­ Wątpię ­ potrząsnął głową. ­ Będzie musiał się dowiedzieć, że go oszukałem. Ally zmarszczyła brwi. ­ To nie jest prawdziwe oszustwo. Ci ludzie naprawdę są wspólnikami tego, który próbuje zniszczyć Jonasza. Odkrycie ich bazy to też jest cenna informacja. Kto wie, do czego może doprowadzić? East wzruszył ramionami. ­ On będzie miał inny punkt widzenia. Ale na razie liczy się tylko to, że musimy wyciągnąć stamtąd Jeffa żywego. ­ Wstał z podłogi. ­ Czekanie na świt będzie okropne. Ally położyła rękę na jego ramieniu. ­ Mam pewien pomysł ­ powiedziała cicho. ­ Jaki? M i sj a sp ec j al n a 217 ­ Znam dobry sposób, żeby stracić trochę energii po kolacji. Westchnął, ale zaraz uśmiechnął się na myśl o tej fantastycznej książce, którą Ally czytała. ­ Przypuszczam, że zgodzę się na twoją propozycję ­ rzekł i uścisnął ją mocno. ­ Co masz ochotę zjeść? ­ Och, nieważne. Najbardziej liczy się deser. ­ Jeszcze jeden zakręt i będziemy na miejscu ­ powiedział East. Ally skinęła głową, jeszcze raz przebiegając w myślach wszystko, co trzeba było zrobić. Spreparowana taśma spoczywała w jej kieszeni, kosmetyczka z niezbędnymi przyborami również była pod ręką. Wielokrotnie już przeistaczała się w kogoś innego, ale nigdy nie było to tak ważne jak teraz. ­ O kurcze, Jonasz zadziałał z grubej rury ­ mruknął East, wyjeżdżając zza zakrętu. Ally podniosła głowę. Na polanie przed nimi stał niepozorny mężczyzna, a obok niego lśniący czarny helikopter i stara ciężarówka wyładowana paszą dla zwierząt. ­ Nie spodziewałeś się tego? ­ uśmiechnęła się Ally. ­ Owszem, ale niektóre rzeczy zapomina się z czasem. Już od dziesięciu lat nie grałem w te gry. Przyjrzała mu się uważnie. Wydawał się spokojny, niemal obojętny. Był to odpowiedni stan umysłu dla kogoś, kto właśnie przygotowywał się do bitwy. Po krótkiej identyfikacji niepozorny mężczyzna 218 Sh aro n Sal a zniknął, wyjaśniając, że musi nakarmić bydło. East i Ally zostali sami. W kabinie helikoptera znaleźli torby ze strojami maskującymi i już po chwili obydwoje mieli na sobie panterki oraz wojskowe buciory. Ally sięgnęła po kosmetyczkę. East zapiął pas i odwrócił się do niej, ale zaraz przetarł oczy i spojrzał jeszcze raz. Oczy miała obrysowane grubą czarną linią, usta jaskrawoczerwone na tle bardzo bladej twarzy, włosy posmarowane żelem i zaczesane gładko do tyłu. Właśnie przypinała do pasa imponujących rozmiarów kaburę. ­ Ally? ­ wyjąkał. ­ Co? ­ Chciałem tylko sprawdzić, czy to na pewno ty. Uśmiechnęła się i w tym momencie rozpoznał w niej kobietę, którą kochał. ­ Czy możemy już zadzwonić? Skinęła głową i wyjęła z torby komórkę oraz odtwarzacz z taśmą. Sprawdziła, czy taśma jest prawidłowo ustawiona, i skinęła głową w stronę Easta. Wziął od niej telefon i wystukał numer, który Ally udało się ustalić przy pomocy sprzętu radiolokacyjnego. Telefon zadzwonił, gdy Caleb Carpenter pił drugą poranną kawę. Zmarszczył brwi i spojrzał na zegarek. Nie spodziewał się żadnych wiadomości, choć awantura, jaką poprzedniego dnia urządził im zleceniodawca, nie wróżyła niczego dobrego. ­ Halo? ­ powiedział spokojnie. M i sj a sp ec j al n a 219 Po chwili ciszy w słuchawce rozległ się głos, na brzmienie którego Caleb poczuł zimny dreszcz na plecach. ­ Mam już dość tej zabawy. Wszystko skopałeś. Wysyłam swoich ludzi po odbiór przesyłki. Przygotuj ją i dopilnuj, żebym się znów nie rozczarował. ­ Ale... ­ wyjąkał, połączenie jednak zostało przerwane. Zaklął cicho i rzucił telefon na biurko. To nie wróżyło niczego dobrego. Zdecydował, że pójdzie sprawdzić, jak się czuje więzień. Poprzedniego wieczoru dostał antybiotyki, Caleb jednak martwił się o jego stan. Gdyby ten chłopak umarł, tylko cud mógłby ich uratować. Przed ósmą rano East i Ally znaleźli się w powietrzu i odmawiając w duchu modlitwy, skierowali się na północ, w stronę Bitterroots. Sukces ich przedsięwzięcia zależał od długiego łańcucha rozmaitych okoliczności. Najważniejsze jednak było to, czy założenia, które przyjęli, potwierdzą się, to znaczy, czy zabudowania, które widzieli poprzedniego dnia, rzeczywiście stanowiły bazę Braterstwa Broni i czy porywacze nie mieli możliwości skontaktowania się ze swym zleceniodawcą i potwierdzenia porannego telefonu. Tak czy owak, pomyślał East, koszmar wreszcie dobiegał końca. Ally siedziała cicho i patrzyła na zegarek. Wkrótce zobaczyli przed sobą znajome punkty orientacyjne. Gdy w polu widzenia pojawiły się dachy budynków, 220 Sh aro n Sal a East zatoczył nad nimi krąg, by uprzedzić mieszkańców o swoim przybyciu. ­ Już idą ­ rzekł, patrząc z góry na drobne figurki wysypujące się z budynków. ­ Ląduj ­ stwierdziła krótko Ally. ­ Ja jestem gotowa. East przesunął dźwignie i helikopter zaczął się zniżać. Caleb usłyszał dźwięk helikoptera i zrozumiał, że oni już tu są. Pochwycił pistolet i wybiegł na zewnątrz. Helikopter lądował na samym środku podwórza. Caleb mocniej nacisnął czapkę na głowę i osłonił oczy ręką. Z helikoptera wysiadała kobieta. Tego zupełnie się nie spodziewał. Ally poprawiła ułożenie karabinu na ramieniu, nałożyła przeciwsłoneczne okulary i wyskoczyła na zewnątrz. Szła pewnym, zdecydowanym krokiem. Nie pochyliła się, przechodząc pod wirującymi śmigłami ani nie odwracała twarzy od podmuchów gorącego powietrza. Lufa karabinu wymierzona była w ziemię, ale dłoń lekko opierała się na kolbie tuż obok cyngla. Jej intencje były absolutnie jasne. Gdy od zgromadzonych mężczyzn dzieliło ją już tylko jakieś pięć metrów, jeden z nich postąpił kilka kroków do przodu. Aha, więc to jest dowódca, pomyślała, ale nie zatrzymała się. Podeszła bliżej, z rozmysłem kołysząc biodrami. M i sj a sp ec j al n a 221 ­ Mam odebrać przesyłkę ­ powiedziała. ­ Gdzie ona jest? Caleb zmarszczył brwi. ­ Spodziewaliśmy się kogoś innego. Ally dostrzegalnie zmieniła ułożenie dłoni na kolbie karabinu. ­ My też spodziewaliśmy się czegoś innego ­ prychnęła. ­ Szef jest bardzo niezadowolony. Nie przysłał mnie tutaj po to, żeby wdawać się w dyskusje z wami. Mam wypełnić rozkaz i wam też radzę to zrobić. ­ Simon jest nam jeszcze winien drugą połowę pieniędzy ­ zaoponował Caleb. Ally na moment zamarła. Tego nie wzięli pod uwagę. Ale teraz już było za późno, musiała brnąć dalej. ­ Ależ ty masz tupet ­ rzuciła pogardliwym tonem. ­ Spieprzyliście wszystko i jeszcze domagasz się pieniędzy? ­ Podeszła krok bliżej i stanęła tuż przed nim. ­ Na twoim miejscu ­ dodała cichym, złowróżbnym tonem ­ podziękowałabym Bogu, że zechciał jeszcze zachować cię przy życiu. Caleb zawahał się, a potem spojrzał na swoich ludzi i zakomenderował: ­ Anderson... Franklin... przyprowadźcie go tutaj. Dwóch mężczyzn natychmiast odbiegło na bok. Ally stała nieruchomo pośrodku całej gromady pozostałych. Przed paniką ratowała ją tylko świadomość, że w ręku ma naładowany karabin, a od tyłu asekuruje ją East. Wolała nie zastanawiać się nad tym, przez co on w tej chwili przechodzi. Nie widziała, dokąd poszli tamci dwaj, East 222 Sh aro n Sal a jednak widział i gdy zaczęli odciągać na bok siatkę maskującą, spod której wyłoniły się drzwi, poczuł, że robi mu się ciemno przed oczami. A więc przez cały ten czas Jeff był żywcem zagrzebany w ziemi... Mężczyźni zniknęli za drzwiami, ale zaraz znów się pojawili, prowadząc, a raczej ciągnąc między sobą trzeciego, w którym East z trudem rozpoznał Jeffa. Jego jasne włosy były zmatowiałe i posklejane czymś, co z daleka przypominało zaschniętą krew. Twarz miał pokrytą zarostem, napuchniętą i posiniaczoną. Był wyraźnie osłabiony; zataczał się i potykał. East musiał się hamować najwyższym wysiłkiem woli, by nie wybiec i nie wciągnąć syna do helikoptera. Gromada mężczyzn rozstąpiła się, by przepuścić nadchodzącą trójkę. Ally spojrzała na nich i poczuła, że drży jej powieka. Nic więcej na jej twarzy nie zdradzało wstrząsu na widok Jeffa. ­ Załadujcie go do środka ­ rzuciła krótko, lufą karabinu wskazując na helikopter. Caleb znów się zawahał, przestępując z nogi na nogę, ale gestem nakazał swoim ludziom wykonać rozkaz. Ally rzuciła mu ostatnie spojrzenie i spokojnie, jakby wybierała się na plażę, poszła w kierunku kłębów kurzu wzniecanych przez wirujące śmigła. Oślepiony słońcem i kurzem Jeff ledwie powłóczył nogami. Bardzo chciał widzieć, co się dzieje, ale nie był w stanie skupić na niczym wzroku. Na myśl, że zostaje zabrany z jedynego miejsca, gdzie ojciec mógłby go znaleźć, czuł panikę, ale w żaden sposób nie mógł się temu przeciwstawić. M i sj a sp ec j al n a ­ Co się dzieje? ­ wymamrotał. 223 ­ Zamknij się i idź ­ krzyknął mu ktoś prosto do ucha. Robił, co mu kazali. Potem usłyszał za plecami kobiecy głos. ­ Ten, kto zrobi mu chociaż jednego siniaka, skończy z podbitym okiem! Nie wiedział, kim jest ta kobieta, ale poczuł do niej wdzięczność. Nagle tuman kurzu zniknął. Jeff znajdował się w jakimś pomieszczeniu, rozciągnięty płasko na podłodze. Przetoczył się na plecy i zakrył oczy dłońmi, osłaniając je przed jaskrawym światłem. ­ Rusz się ­ warknęła kobieta, trącając go czubkiem buta. Usłyszał odgłos zamykanych drzwi. Hałas trochę się zmniejszył. Jeff zaczął się trząść; gorączka rosła. ­ Czy on już jest w środku? ­ zawołał East z kabiny. Ally wystawiła kciuki do góry. ­ Tak, East, mamy twojego syna. A teraz zawieź nas do domu! Po twarzy Jeffa przebiegł grymas. Był pewny, że ma halucynacje. Zdawało mu się, że usłyszał głos ojca. Po chwili poczuł na swojej twarzy oddech tej kobiety. ­ Jeff, skarbie... wszystko będzie dobrze. Skarbie? Otworzył oczy i zobaczył nieznajomą twarz. ­ Kto? ­ zapytał szeptem. Ally poklepała Easta po ramieniu. 224 Sh aro n Sal a ­ On pyta, kim jesteśmy. Obejrzał się przez ramię i po raz pierwszy od miesiąca poczuł ochotę, by krzyczeć z radości. ­ Powiedz mu, że lecimy do domu ­ rzekł z szerokim uśmiechem. Rozdział piętnasty East patrzył na śpiącego Jeffa, uginając się pod ciężarem wyrzutów sumienia. Jego syn wyglądał już znacznie lepiej niż poprzedniego dnia. Nie był taki blady i oddychał spokojniej. Był wykąpany i ogolony. We śnie wyglądał jak chłopiec, ale East wiedział, że Jeff przeszedł już inicjację w wiek męski ­ inicjację, jakiej niewielu ludziom dane było zaznać. Usłyszał skrzypnięcie drzwi za plecami i odwrócił się. To była Ally. ­ Jak on się czuje? ­ zapytała, całując Easta w policzek. ­ Dobrze. Dużo śpi. ­ To najlepsze lekarstwo. Potrzebuje tego. Z zapaleniem płuc nie ma żartów, szczególnie w takich warunkach, w jakich on się znajdował. ­ Wiem. Mieliśmy szczęście ­ stwierdził East. ­ Tak ­ pokiwała głową Ally i ostatkiem odwagi wypaliła: ­ Dostałam następne zadanie. ­ Nie ­ jęknął, ale opanował się zaraz. Jej 226 Sh aro n Sal a wyobrażenia o wspólnym życiu wcale nie musiały się zgadzać z jego wizjami. Nigdy nie odważyłby się jej prosić, by zrezygnowała dla niego z pracy. ­ Przepraszam ­ powiedział cicho. ­ Tak mi się tylko wymknęło. Ally z trudem powstrzymywała się od łez. ­ Nie przepraszaj. Ja zareagowałam tak samo, gdy Jonasz zadzwonił. ­ I co on o tym wszystkim myśli? ­ westchnął East. ­ Nie to, czego się spodziewasz. Był wstrząśnięty, gdy się dowiedział, co się stało z twoim synem. Kazał ci powtórzyć, że już nigdy więcej nie postawi cię w podobnej sytuacji. Potem życzył ci szczęścia w pracy w hotelu. Wspomniał jeszcze coś o długim i szczęśliwym życiu. East odwrócił wzrok. ­ Okłamałem go. Nie jestem z tego dumny. ­ East, on chyba tak nie uważa. Po prostu starałeś się chronić syna w jedyny możliwy sposób. Poza tym nie zapominaj, że szukając Jeffa, odkryliśmy imię człowieka, który zagraża Jonaszowi. Mogę się założyć, że już teraz ktoś inny pracuje nad odnalezieniem tego Simona. ­ Masz rację ­ zgodził się East. ­ Jak odprowadzisz Malutką do Freddiego? ­ Gdy Jeff trochę się wzmocni, razem pojedziemy do domu. Wbrew swoim najszczerszym postanowieniom Ally rozpłakała się. ­ Mam wrażenie, że cię tracę ­ wychlipała. East wziął ją w ramiona. M i sj a sp ec j al n a 227 ­ Nigdy mnie nie stracisz ­ powiedział cicho. ­ Wiesz, gdzie mieszkam. Gdy będziesz gotowa, po prostu przyjedź do mnie. Nie proszę cię o nic więcej. ­ Och, na pewno przyjadę i zostanę tak długo, jak mi pozwolisz. Ujął jej twarz w dłonie i kciukami starł łzy z policzków. ­ To znaczy: na zawsze? ­ Czy to mają być oświadczyny? ­ A czy znasz na pamięć całą Kamasutrę? Ally uśmiechnęła się z wysiłkiem. ­ Prawie całą. ­ W takim razie, zanim do mnie przyjedziesz, naucz się reszty i dobrze powtórz całość. Będę się z góry cieszył na naszą noc poślubną. Zapadał zmierzch i odgłosy szpitalnego życia powoli cichły. East drzemał na krześle przy łóżku Jeffa. Przy drzwiach stał uzbrojony strażnik przysłany przez Jonasza. Na razie jeszcze nie można było podejmować żadnego ryzyka. Jonasz otrzymał wszystkie informacje na temat działalności Braterstwa Broni i reszta zależała już tylko od niego. Jeff poruszył się niespokojnie i East natychmiast otworzył oczy. Uspokajająco położył rękę na ramieniu syna, a potem dotknął jego czoła i z ulgą zauważył, że jest chłodne. ­ Tato... czy to ty? East uśmiechnął się szeroko. ­ No, a kto inny miałby tu być? Ta kobieta, o której nie chcesz rozmawiać? 228 Sh aro n Sal a Przez twarz Jeffa przemknął cień uśmiechu. Przymknął oczy, ale po chwili znów je otworzył. ­ Wiedziałem, że po mnie przyjedziesz. East zacisnął palce na jego dłoni. ­ To tylko dzięki tobie. Ta wskazówka o wypadku i pożarze bardzo się przydała. Gdybyś kiedyś zdecydował się rzucić medycynę, mógłbyś zostać znakomitym agentem. ­ Wypluj to ­ wymamrotał Jeff i East roześmiał się serdecznie. ­ Czy mi się śniło, czy też była tu kobieta? ­ zapytał Jeff. ­ Nie śniło ci się ­ pokręcił głową East. ­ Choć ona rzeczywiście jest jak sen. Ta uwaga w ustach Easta była tak niezwykła, że Jeff zdobył się na wysiłek koncentracji. ­ To brzmi poważnie ­ zauważył. ­ Mhm. ­ Gdzie ona jest teraz? Ojciec odwrócił wzrok. ­ Nie wiem i to jest właśnie najgorsze. Ale teraz śpij. Ja będę w pobliżu. Jeff przymknął oczy i gdy już wydawało się, że zasnął, niespodziewanie powiedział: ­ Jeśli jest kimś ważnym, to wróci. ­ Skąd wiesz? ­ Bo sam to sobie powtarzam. Ktoś cicho zastukał do drzwi i do środka zajrzała pielęgniarka. ­ Panie Kirby, w poczekalni jest do pana telefon. East jeszcze raz zerknął na syna i wyszedł do M i sj a sp ec j al n a 229 poczekalni. Słuchawka leżała obok aparatu. Miał nadzieję, że to Ally. ­ Mówi Easton Kirby ­ odezwał się. ­ Byłeś godnym szacunku przeciwnikiem. Na dźwięk tego głosu East poczuł zimny dreszcz. ­ Ty sukinsynu. Mężczyzna na drugim końcu linii zaśmiał się cicho. ­ Tak, chyba masz rację. Ale nie po to dzwonię. ­ Zostaw mnie i moją rodzinę w spokoju, bo jak nie, to znajdę cię i... ­ Nie musisz mi grozić ­ przerwał mu tamten ostro. ­ Właśnie dlatego dzwonię. Nie popełniam dwukrotnie tych samych błędów. Możesz być pewny, że moja misja zakończy się sukcesem, ale ty już w żaden sposób nie będziesz w to zaangażowany. ­ W ogóle bym się w to nie angażował, gdybyś nie porwał mojego syna ­ prychnął East. ­ Zdałem sobie z tego sprawę, ale niestety, było już za późno. Nigdy nie jest jednak za późno, żeby naprawić błędy, nieprawdaż? ­ Nigdy się ze sobą nie dogadamy. Nie ujdzie ci to na sucho i życzę ci, żebyś jak najszybciej znalazł się w piekle. Simon znowu się roześmiał, ale tym razem ten śmiech był krótki i gorzki. ­ Kiedy właśnie w tym rzecz, przyjacielu, że ja już tam jestem. Epilog East wyszedł na balkon swojego apartamentu, spojrzał na znajdujący się niżej taras i pomyślał, że trzeba zainstalować nowe oświetlenie przy barierkach. Stare lampy były już przyćmione. W pokoju za jego plecami grał telewizor, ale East nie zwracał na to najmniejszej uwagi. To był tylko hałas, który odwracał jego myśli od rozmyślań o własnej samotności. Minął już miesiąc od uwolnienia Jeffa. A to oznaczało, że East od miesiąca nie widział Ally. Codziennie budził się z nadzieją, że ona zadzwoni albo napisze i codziennie przeżywał rozczarowanie. Nie pozwalał sobie myśleć, że mogło jej się stać coś złego. Dobrze pamiętał, z jakim opanowaniem stawiła czoło porywaczom z Braterstwa Broni. Była profesjonalistką, i to w dodatku piekielnie inteligentną. Na pewno nie dałaby się wciągnąć w żadną sytuację, której nie potrafiłaby kontrolować. Minęło jednak trzydzieści dni i trzydzieści nocy i cierpienie chwilami stawało się nie do wytrzyma- M i sj a sp ec j al n a 231 nia. East tęsknił za jej śmiechem i urażonym wyrazem twarzy, który pojawiał się, ilekroć ktoś kwestionował jej autorytet. Chciał znów przyglądać się, jak Ally je gofry, krojąc je na schludne kawałeczki. Chciał jej powtarzać, jak bardzo ją kocha, żeby nie zapomniała, jaką kobietą jest naprawdę. Oparł się o barierkę i patrzył na zachód słońca. Niebo nad oceanem przybrało różne odcienie różu i purpury. ­ Piękne, prawda? ­ usłyszał za plecami i obrócił się gwałtownie. ­ Ally? ­ Czy twoja oferta nadal jest aktualna? Na jego twarz wypłynął szeroki uśmiech. ­ A nauczyłaś się tej książki do końca? ­ Tak. ­ W takim razie owszem, jest aktualna ­ powiedział i porwał ją w ramiona. Gdy już East opowiedział jej wszystko o Jeffie, który wyzdrowiał i wrócił na studia, Ally uznała, że nadeszła pora, by również ona podzieliła się z nim swoimi nowinami. Odchrząknęła i splotła przed sobą dłonie, jakby czekając na pozwolenie, by się odezwać. Na ten widok East uśmiechnął się promiennie. ­ Chcesz mi coś powiedzieć, tak? ­ Skąd wiesz? ­ zdziwiła się. ­ Przeczucie ­ wzruszył ramionami. ­ Więc co to takiego? ­ Przywiozłam ci prezent... właściwie dwa. Poszła do sypialni i po chwili wróciła z niewielką, 232 Sh aro n Sal a płaską paczką. East roześmiał się cicho. To była książka, podejrzewał, że Kamasutra''. Czekała go jednak niespodzianka. Rozerwał papier i zdziwił się na widok błękitno-różowej okładki, a jeszcze bardziej, gdy przeczytał tytuł. ­ ,,Jak nazwać dziecko''?! ­ To ma być nasze pierwsze, więc pomyślałam, że może ty zechciałbyś wybrać mu imię. Ale przy drugim ja to zrobię, dobrze? Uśmiech na twarzy Easta stawał się coraz szerszy. Ally patrzyła na niego zafascynowana. Gdy jednak on przez dłuższy czas nie powiedział ani słowa, zaczęła się niepokoić. W końcu, nie mogąc już dłużej znieść napięcia, zapytała: ­ Nie masz nic do powiedzenia? Zatrzymał wzrok na jej twarzy, potem na brzuchu i znów wrócił do twarzy. Pod powiekami czuł zbierające się łzy. ­ Owszem. Dwie rzeczy ­ wymamrotał niewyraźnie. Ally mocno zaplotła palce i odrobinę pobladła. East dotknął jej brzucha, a potem położył rękę na własnym sercu. ­ Po pierwsze, chyba nigdy w życiu nie byłem równie szczęśliwy. Odetchnęła z ulgą i na jej ustach pojawił się uśmiech. ­ Tak się cieszę, East, bo przecież w ogóle nie rozmawialiśmy o... ­ Czy wyjdziesz za mnie? Z jej oczu popłynęły łzy. '' M i sj a sp ec j al n a 233 ­ Och, East, miałam nadzieję, że mnie o to poprosisz, bo złożyłam już rezygnację w SPEAR. To znaczy... Nie mogę już jeździć po całym kraju i narażać naszego dziecka na niebezpieczeństwo. Nigdy nie zrobię mu tego, co moi rodzice zrobili mnie. Chcę być przy nim w nocy, gdy będzie płakać, chcę widzieć jego pierwsze kroki i słyszeć pierwsze słowa. Nie oddam go pod opiekę nikomu innemu. Przytulił ją do siebie i dopiero po dłuższej chwili wyszeptał: ­ Dlaczego kobiety zawsze płaczą, gdy są szczęśliwe? Pociągnęła nosem i przyjęła od niego chusteczkę, a potem zupełnie poważnie zastanowiła się nad odpowiedzią. ­ Chyba ma to związek ze skokiem poziomu hormonów w chwili podniecenia albo lęku. Pamiętam, że czytałam... East uciszył ją pocałunkiem. Sporo czasu minęło, zanim odważył się zadać jej następne pytanie: ­ Ale jeszcze mi nie odpowiedziałaś. Wyjdziesz za mnie czy też zmusisz mnie do życia w grzechu? Otworzyła szeroko oczy i gdy już zamierzała mu szczegółowo wyjaśnić, dlaczego nigdy by czegoś takiego nie zrobiła, zauważyła wyraz jego twarzy. ­ Znów się ze mną drażnisz, tak? ­ Tak ­ przyznał. ­ No cóż, nie mogę pozwolić, by ojciec moich dzieci był grzesznikiem, więc chyba będę musiała się zgodzić. East wziął ją za rękę. 234 Sh aro n Sal a ­ Chodź, zadzwonimy do Jeffa. ­ I co mu powiemy? ­ zapytała z lekkim zdenerwowaniem. ­ Że dostanie naraz matkę i brata. ­ Mam nadzieję, że dobrze to przyjmie ­ stwierdziła niepewnie. ­ A jak miałby przyjąć kobietę, która ocaliła mu życie? Chodź. Mam wielką ochotę podzielić się z nim dobrymi nowinami. ­ Dobrze ­ zgodziła się. ­ Ale potem może przećwiczymy pozycję na stronie czterdziestej drugiej. Jest dość skomplikowana i nie będę mogła już przyjmować takich pozycji, gdy urośnie mi brzuch. East wziął ją za rękę i pociągnął do sypialni. ­ Skoro tak, to zadzwonimy do Jeffa jutro. A teraz pokaż mi tę stronę czterdziestą drugą.