2412
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 2412 |
Rozszerzenie: |
2412 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 2412 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 2412 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
2412 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Halina Kuropatnicka-Salamon
Dziewi�� spotka�
Opowiadania
Oficyna Wydawnicza
Ston 2
Kielce 1998
Ma�e Formy Literackie
Zeszyt I
ISBN 83-86976-61-6
przepisa�a Marianna �ydek
S�owo wst�pne
Halina Kuropatnicka-Salamon nale�y do �redniego pokolenia pisarzy
wroc�awskich (cz�. Zwi�zku Literat�w Polskich), szczeg�lnie znanych w �yciu
kulturalnym os�b niepe�nosprawnych.
Urodzi�a si� w Tarnopolu, sk�d po wojnie, jako repatriantka, trafi�a do
Wroc�awia. Tutaj podj�a nauk� w Szkole Podstawowej dla Dzieci Niewidomych,
potem w Liceum Pedagogicznym, by - r�wnocze�nie ucz�c si� i pracuj�c -
uko�czy� polonistyk� na Uniwersytecie Wroc�awskim. Po uzyskaniu dyplomu
dope�ni�a kwalifikacji wy�szymi studiami zawodowymi w warszawskim
Instytucie Pedagogiki Specjalnej.
Halina Kuropatnicka-Salamon, opr�cz umiej�tno�ci dydaktycznych, kt�re
wykorzystuje na co dzie� w O�rodku Szkolno-Wychowawczym dla Dzieci
Niewidomych i Niedowidz�cych we Wroc�awiu, posiada dar wspania�ego
animatora uzdolnie� artystycznych swoich podopiecznych. Sama tak�e mo�e
poszczyci� si� sporym dorobkiem literackim i publicystycznym. Wyda�a m.in.
nast�puj�ce tomiki poetyckie: W lustrze 1990, Kasztanki 1991, Co nowego w
starych bajkach 1991, Recepta na latanie 1991, Renkontoj 1992 (wiersze w
j�zyku esperanto), Wyszumia�y li�cie 1993, Po tamtej stronie blasku 1993.
Jej wiersze ukaza�y si� w antologii "Przydzia� na �wiat" (Kielce 1993,
Krajowe Centrum Kultury PZN).
Utwory poetyckie, opowiadania, felietony i artyku�y publicystyczne Haliny
Kuropatnickiej-Salamon znajduj� si� w wydawnictwach brajlowskich, w kilku
antologiach, a tak�e w ta�motece Polskiego Radia.
Utwory prozatorskie, zamieszczone w niniejszym zbiorku, zosta�y nades�ane
na konkurs ma�ych form literackich, og�oszony przez Krajowe Centrum Kultury
Polskiego Zwi�zku Niewidomych w Kielcach w 1997 r. Autorka nada�a im
wsp�lny tytu� "Spotkania" i prawie wszystkie maj� taki charakter relacji z
przypadkowych kontakt�w, rozm�w, utrwalonych wypowiedzi ludzi, zw�aszcza
wypowiedzi kobiet. Miejscem ich akcji s� wagony kolejowe, sale szpitalne,
parkowe �awki, a tak�e osiedlowe ulice.
Te historie mog�y wydarzy� si� naprawd�, a autentyzmu postaciom dodaj�
ich wypowiedzi w �piewnej, kresowej gwarze powojennych przesiedle�c�w zza
Buga, dzisiejszych mieszka�c�w regionu dolno�l�skiego. Te scenki, rozpisane
na g�osy, uk�adaj� si� w opowie�� o ludzkiej egzystencji. I mimo
humorystycznego nastroju wielu utwor�w nie jest to rzeczywisto��
optymistyczna. W groteskowych sytuacjach ukazuj� si� ludzie, o kt�rych
m�wimy "zwyczajni" i kt�rzy sprzeniewierzaj� si� swemu wizerunkowi z
dawnych opowiastek moralnych. Nie s� to ju� przedstawiciele zdrowego
rozs�dku, m�dro�ci �yciowej, prawo�ci i dobroci, ale osoby naznaczone
grzechem udawanej mi�o�ci do zwierz�t i ludzi, pseudofilantropi�,
w�cibstwem, brakiem delikatno�ci i zrozumienia dla potrzeb drugiego
cz�owieka. Jest to nie tylko wynik kondycji materialnej i moralnej
spo�ecze�stwa lat dziewi��dziesi�tych, ale jak�e cz�sto zwyk�ej,
bezinteresownej g�upoty, braku refleksji i ma�oduszno�ci.
Mimo �e w swoich utworach Autorka nie oszcz�dza prezentowanych bohater�w,
to mora� z tych satyrycznych powiastek mo�e wysnu� ka�dy czytelnik. I ka�dy
z nas, po g��bszym zastanowieniu, mo�e odnale�� siebie i po stronie os�b
czyni�cych z�o i po stronie odczuwaj�cych tego skutki. Ot, samo �ycie.
Irena Wawrzczak
Poprzedza� go �piew
By�a wiosna, kiedy wprowadzi�a si� do malutkiego mieszkania z oknami
patrz�cymi na rozzieleniona ulice. Wieczorami cisza zaczyna�a tu g�stnie�
od jask�czych �piew�w, a wiatr wilgotnia� i pachnia� pobliskimi ogrodami.
W�a�nie o takiej porze rozbrzmia�a niespodziewanie aria Jontka. Najpierw
odleg�a, zbli�a�a si� wolno, pot�niej�c w melodii i wyrazisto�ci s��w.
Potem ukaza� si� on, �piewak o skupionej twarzy. Szed� nie�piesznie,
spacerowym krokiem, poch�oni�ty rozlewnymi frazami. Przeszed� obok jej domu
i oddali� si� dostojnie, zabieraj�c swoj� melancholi�. Wraca�. Bywa�o, �e
nape�nia� �piewem poranny spok�j albo po�udniow� senno��. Z daleka
nap�ywa�a aria lub pie��, a za ni� kroczy� on sam, odtw�rca tak poprawny,
jakby przemierzaj�cy s�awn� scen�. Raz dziewczynka z parteru rzuci�a mu
monet�. Nie spojrza�. Nie reagowa� te�, gdy czasem z kt�rego� okna
rozlega�y si� pojedyncze oklaski. Szed� spokojnie wzd�u� zas�uchanej ulicy
i nie obchodzi�o go nic poza �piewem. M�wiono, �e by� artyst�. Ze staro�ci�
przysz�o pomieszanie rzeczywisto�ci z rojeniami. Znano tu ju� wcze�niej
jego w�dr�wki z klasycznymi kantylenami. Przywykni�to do nich. Uwa�ano je
za element krajobrazu. Ludzie spotykaj�c go u�miechali si� z �yczliw�
pob�a�liwo�ci�. Nawet dzieciaki karci�y wybryk r�wie�nika: "Opera idzie!"
s�owami:
- Przesta�, to biedny artysta.
Pewnego razu przerwa� �piew, �eby schyli� si� nad skoml�cym psem.
Pog�aska� go z zatroskaniem, p�niej wyprostowa� si� i podj�� zawieszon�
zwrotk�.
Nad okolic� przeci�gn�o lato i nadesz�a jesie�. Kroki siwego �piewaka
sta�y si� posuwiste, przygarbi�y si� plecy. Zim� nie pokazywa� si�.
"Dziwne" - m�wiono w s�siedztwie. Z wiosn� nie pojawi� si� tak�e. "To
bardzo dziwne" - pomrukiwano, jakby dopu�ci� si� przeniewierstwa.
Nagle rozgada�y si� podw�rka. Dzieci natkn�y si� na otwarte okno, przy
kt�rym ich artysta siedzi i wy�piewuje w przestrze� sw�j repertuar. "Nie
b�dzie ju� chodzi�?" - dziwiono si�. Rzeczywi�cie, nie chodzi. �adna ulica
zubo�a�a. Z pewno�ci� nikt nie domy�la si�, �e ona zarejestrowa�a kiedy� na
ta�mie magnetofonowej arie starego �piewaka. W niekt�re wieczory w��cza
magnetofon. Z g��bi minionej godziny wyp�ywa znajomy g�os, przybli�a si� i
oddala. Dop�ki zachowa si� ta�ma, wtopiony w �piew artysta b�dzie wraca� na
zaniechan� ulic�.
Wiecz�r
Kiedy czeka�a na ten dzie�, kiedy mia�a ten czas jeszcze przed sob�,
wydawa� si� jej prawdziwszy i bardziej rzeczywisty. Teraz nagle jego
przybycie zdawa�o si� jeszcze mniej oczywiste, bo ju� takie bliskie. Chyba
nawet przesta�a na niego czeka�, tylko niepok�j ro�nie w niej i ro�nie i
nie pozwala o nic zaczepi� uwagi. Chcia�aby przebrn�� wreszcie przez te
trzy godziny, oddzielaj�ce chwil� obecn� od jego krok�w pod jej drzwiami.
Przemijanie czasu dziwnie spowolnia�o. Dziewczyna chodzi od okna do
rega�u i zn�w do okna i znowu...
Przyjdzie, zadzwoni, otworz�, a wtedy...? Dalej nie wiadomo. Nie ma
�adnych wyobra�e�. Co� jednak musi si� sta� potem! Nie wie. Przy�piesza
kroku. Coraz pr�dzej przecina szklisto�� parkietu. Stan�a znienacka, bo
odezwa�a si� w niej cierpka my�l: "A mo�e nie przyjdzie?" Oczy rozszerzaj�
si�, ogromniej�. "Nie" - m�wi szeptem. "Nie!" - powtarza szorstkim g�osem.
"Nieprawda!"
Wszystko nabiera wielkiej intensywno�ci. Budzik tyka za ostro. Woda w
rurach szumi przera�liwie. Mia�a chyba co� zrobi�? Prawda, umy� r�ce.
Wybiega do �azienki. Struga wody taka zimna jak w tamtym w�skim strumieniu
g�rskim, kiedy go spotka�a pierwszy raz - ogorza�ego, smuk�ego, z
plecakiem. Piana mydlana zapachnia�a czym� dawnym, nieokre�lonym, niczym
wspomnienie z trudem wypl�tane z pami�ci. Przysiada na wannie. Nie widzia�
jej od trzech lat.
Co powie teraz, kiedy... On przecie� niczego nie podejrzewa. Nie napisa�a
mu, nie mia�a odwagi. Chcia�a mie� z nim kontakt. Chcia�a si� go doczeka�
na jeden, cho�by taki jak dzisiejszy wiecz�r. Nie mia�a prawa tego
przemilcze�? Mo�e nie mia�a. Telefon! To on! Przyjecha� wcze�niej.
- S�ucham - g�os ma jak nie w�asny.
- Dobry wiecz�r, nie jeste� zaj�ta? - pytaj� niepotrzebne s�owa
przyjaci�ki.
- Nie, raczej tak. Przepraszam, tak bez�adnie si� wypowiadam.
- Wpadn� pogada�.
- Kiedy widzisz... wola�bym jutro. Mam zrobi� co� wa�nego.
- Jak chcesz - brzmi ch�odno. Szczekni�cie w aparacie.
Cisza. To nie on. Mo�e dobrze, �e jeszcze nie on. Czy pami�ta jego g�os?
Gdyby nie doradza�a mu zagranicznych studi�w, nie prze�ywa�aby dzisiejszego
l�ku. By�by przy niej, kiedy j� tamto spotka�o i los dawno zadecydowa�by o
nich. C�, jednak sama zach�ca�a go do wyjazdu obiecuj�c czeka�. Wr�ci�. Od
kilku dni jest w Krakowie, a wkr�tce stanie w jej progu. Kt�ra� to godzina?
Jeszcze tyle czasu. Co teraz? Trzeba podla� kwiaty. Ju�. Musi koniecznie
przeczyta� wiersz w czasopi�mie. Przerywa w po�owie trzeciej zwrotki.
Lepiej napije si� kawy. Stoi d�ugo z �y�eczk� nad puszk� aromatycznego
proszku, pr�dziutko, a� wpada na pomys�, �eby zmieni� wod� irysom. P�niej
przek�ada ksi��ki na p�ce. Potem uk�ada drobiazgi w szufladzie.
Kto� dzwoni! Radosne przera�enie podpe�za do gard�a. S�abn�ce palce
naciskaj� klamk�.
- Dobry wiecz�r, czy nie ma pani zapasowej �ar�wki? Spali�a si� nam w
kuchni i mama prosi... - m�wi nie�mia�o synek s�siadki.
- Nie mam.
Stoi przy zamkni�tych drzwiach i czuje �al. Odchodzi powoli, opiera czo�o
o szyb� i bezmy�lnie s�ucha cichn�cej ulicy. Odrywa j� prze�wiadczenie, �e
powinna zmieni� bluzk�. Przebiera si�, czesze na nowo, wk�ada bransoletk�,
zdejmuje... Chce si� czym� zaj�� i jak po ratunek biegnie do telefonu.
Wykr�ca numer informacji kolejowej, lecz kiedy odzywa si� m�ski g�os,
odk�ada s�uchawk�. Po co sprawdza� godzin� jego przyjazdu? Mo�e zamiast
czeka�, by�oby m�drzej napisa� do niego jeszcze jeden list? �mieszne.
Zawsze, od samego pocz�tku pisa�a do niego na maszynie. Uwa�a�a, �e mia�a
brzydkie pismo. Najpierw protestowa�, potem zaprzesta�. Tak ju� zosta�o.
Niewiele opowiada� o sobie od pewnego czasu. Nadmienia�, �e blisko��
spotkania utrudnia pisanie o wszystkim, co czeka na s�owa. Rozumia�a.
Postanowi�a mimo wszystko napi� si� kawy. Wstaje z krzese�ka. Tak!
Dzwonek u drzwi! Serce zat�uk�o si�, roztrzepota�o. Zimno sp�yn�o do
koniuszk�w palc�w. Stara si� i�� wolno, spokojnie.
Podali sobie r�ce, te same, znajome. Pod jej niedowierzaj�cymi palcami
ujawnia si�, konkretyzuje, urzeczywistnia twarde k�eczko obr�czki na jego
palcu. Ju� nie l�k parali�uje jej �wiadomo��, gdy s�yszy jego pytanie:
"Nosisz okulary?" Odwa�nie podnosi r�ce i zdejmuje ciemne szk�a.
Patrzy przed siebie i nie �a�uje, �e nie widzi jego twarzy.
Mieszkania
W ciasnym przedpokoiku zn�w harmider. Starowinka spiera si� z c�rkami o
por� niedzielnego obiadu. Starsza, Dziunia, przekonuje kobiety chrypliwie.
Mania popiskuje z ferworem. Posz�y. Przymyka oczy i wraca do "w�asnego"
mieszkania. Kuchnia czterometrowa, wzd�u� wolnej �ciany pomara�czowe
szafki, stolik... nie, nie zmieszcz� si� wszystkie sprz�ty. Trzeba dorzuci�
metr, ale zbraknie powierzchni na szaf� wn�kow�. A mo�e?... Pukanie. Drzwi
otwieraj� si� bez jej zaproszenia. - A panna Ircia ci�gle ze szkarlatyn�? -
skrzypi cieniutko staruszka.
- Z gryp�- odszeptuje poprawnie.
- No w�a�nie. Ja tu przynios�am kocyk dla panny Irci - cieplutki,
bielutki, niech pomaca.
Maca pos�usznie.
- Przykryj�.
Koc wraz z dusz�c� woni� naftaliny spada na jej ko�dr�.
- Nie, nie! Dzi�kuj� uprzejmie. Mnie i tak za gor�co.
- Niech�e panna Ircia nie kaprysi! Mole si� zal�g�y, musz� wylecie�, to
co koc ma darmo si� wietrzy�? Ja tu zajrz�.
Babcine kroczki oddalaj� si� cz�apliwie. Ju� z "telewizorowego" pokoju
dochodzi pretensjonalny sopranik Mani: - "Maman, jak to b�dzie po
francusku?". Irka odrzuca koc na ram� olbrzymiego �o�a i ponownie opuszcza
wynajmowany pokoik. Przy czym by�a? Aaa tam! Lepiej od razu mie� du�e,
wygodne mieszkanie. W przedpokoju-hallu koniecznie wiklinowe meble. Czy
mo�na zdoby� gdzie� tak� eta�erk�, jaka sta�a u Doroty? Pop�och w sercu! Za
drzwiami g�os babci. Pr�dko naci�ga koc. "Niech Frania rzetelnie sprz�ta" -
napomina babcia m�odsz� staruszk�, dochodz�c� pomoc domow�. "Pod pianinem
trzeba porz�dnie zetrze�, �eby ju� by�o na Wielkanoc". "Luty" - my�li. Ale
co jej do tego? Odsuwa koc-zmor� i ju� jej nie ma. Urz�dza ogr�dek w
skrzynkach na swojej osobistej werandzie. P�niej wr�ci do pozosta�ych
pomieszcze�. A teraz ro�liny, bo potrzebuj� czasu na wzrastanie. W domu
cz�sto opowiadano o oleandrze dziadk�w. Och, mie� takie zatrz�sienie
kwiecia! Ledwo zd��a poci�gn�� koc ku sobie.
- Niech panna Ircia sama powie - �ali si� babusia bez wst�pu. - Jak� �on�
wzi�� sobie m�j wnuczek? Jedwabne reformy, jedwabna kombinacja i
napier�niki... Czysta baletnica! Czy tak si� nosi przyzwoita kobieta? W
dodatku ten biedaczek oddaje jej ca�� pensj�, a sk�d we�mie w razie czego?
- wzdycha bole�nie. - Ja mu daj� zawsze kilka groszy z renty i na obiady
zapraszam w niedziele. Niech b�dzie dziecku l�ej. No, id� dogl�da�.
Zbawienne trza�ni�cie drzwiami pozwala opa�� kocowi. Mo�e lepiej nie
wymy�la� wspania�o�ci? �atwiej m�g�by si� zdarzy� jaki� pok�j w suterenie.
Oj, nie. Milej na poddaszu. Jeden k�t mo�na wydzieli� na kuchenk�, drugi na
umywalni�. Pozawiesza� to dekoracyjn� tkanin�. Stukanie. "Prosz�". Koc pod
brod�.
- Panno Irciu, czy to nie pani wcisn�a cytryn� do umywalki? - szczebioce
pi��dziesi�cioletnia Mania, kt�r� babusia z Frani� nazywaj� panienk�.
- Nie - syczy z godno�ci�.
- Aha! Pewnie mamu�ci co� si� pomyli�o.
�up! Cisza. Zaraz... A! Prawda. Poddasze. Przy drzwiach przyda si�
stojaczek na buty. Chocia�, na og�lnym widoku? Nieestetycznie. Mo�na by
szafk�... Kto� dobija si� do drzwi wej�ciowych. Wreszcie Dziunia chrz�ka,
otwiera i anonsuje jej przez szpar�:
- Go�cie, Irciu.
Wpadaj� Marta, Bronka, W�adek, Mirek. Pachn� mrozem i wiatrem. Z powodu
jednego krzes�a siadaj� na starych czasopismach. Przynie�li ta�m� z
nagraniami piosenek. Na razie nie mo�na przes�uchiwa�, bo w �azience zacz��
dokazywa� jaki� majster. M�otek rytmicznie t�ucze w �cian�.
- G�odna jestem - j�czy Marta. - Masz co� dobrego?
- W szafce, na p�ce s� ruskie pierogi.
- Brawo! - ciesz� si� zbiorowo. Krz�taj� si� przy patelni, rozstawiaj�
talerze. Naraz p�at tynku pada na skwiercz�ce danie. Westchnienie zgrozy.
Porywcza Bronka przyprowadza majstra.
- Pani, ja przecie ledziutko! I nie zawracajcie mi g�owy ani nic -
irytuje si� nagle. - No i otw�rzcie se okno, bo smr�d! - rzuca w progu.
Konsternacja.
- Ja to czu�em od pocz�tku, tylko kr�powa�em si� m�wi� - zwierza si�
W�adek.
- I ja.
- I ja te� - Mirek dociekliwie obchodzi k�ty.
- To tylko koc moich lokatorek, prosz� pow�cha�.
- Przepraszam, ze skrzynki przy bramce zgin�a mi "Przyjaci�ka". Czy
nikt z pa�stwa nie ukrad�?
- Nie, ani razu - zapewniaj� wiarygodnie.
- To dobrze - raduje si� babcia i wycofuje z pokoju.
Po ich odej�ciu przez chwil� jest jakby za pusto, za spokojnie. Chcia�oby
si� czasem mie� go�ci do p�nego wieczora, nie t�umi� rozm�w, nie
przycisza� muzyki, a w karnawale...
- Gor�co pannie Irci czy co? - dziwi si� znienacka babcinka. - Jak nie
chce koca, to zabieram. A za kt�rego z tych go�ci panna Ircia p�jdzie?
- Za tego drugiego - cedzi w desperacji.
- Przystojny, nie powiem. Gasz� �wiat�o, szkoda pr�du.
�up! Niech tam. K�adzie si� na boku z policzkiem na d�oni. To b�dzie
inaczej, za to realnie. W najbli�szym czasie zatrzyma j� na ulicy
nieznajoma kobieta: "Czy mo�e zna pani kogo�, kto zechcia�by wynaj�� pok�j?
Wej�cie osobne - z ganku." Zdecyduje si� natychmiast. Oczywi�cie za oknem
b�dzie ros�a lipa. Lipa czy akacja?
Sen zapl�ta� si� w marzenia. Nie szkodzi. Od czeg� b�dzie jutro?
Nie�adna
W ci�gu lat oswoi�a si� z w�asn� brzydot� i ju� tylko od czasu do czasu
czu�a j� pod sk�r� jak zatajony opi�ek szk�a. Jeszcze w dzieci�stwie
zacz�a spostrzega� swoj� inno��. Sztywne ciocie i egzaltowane kole�anki
mamy nigdy nie m�wi�y o niej: "Jakie �liczne dziecko!" Zachwyca�y si�
natomiast Gabrysi� i Jurkiem. Bra�y ich na r�ce, g�aska�y po w�osach,
rozczula�y si� nad wdzi�kiem jej rodze�stwa. Najpierw pr�bowa�a tak�e
wdrapywa� si� na kolana doros�ych, lecz widocznie zauwa�y�a ich niech��, bo
p�niej, stoj�c nieruchomo, przygl�da�a si� z ubocza cukierkowym scenom.
Mama orzeka�a: "To dziecko ma pochmurny wzrok" i wszyscy jej
przy�wiadczali.
Potem (w szkole) podczas opracowywania "Brzydkiego Kacz�tka" Andersena,
piegowata Zosia wrzasn�a w trakcie g�o�nego czytania nauczycielki: "To tak
jak nasza Alka!" I cho� ba�� sko�czy�a si� korzystnie dla poniewieranego
�ab�dzi�tka, dzieci wykrzykiwa�y w konfliktowych sytuacjach: "Ala!
Brzydala!" By�a za s�aba, �eby przetrzepa� kt�remu� sk�r�. Uczy�a si�
przeci�tnie. Osi�ga�a mierne wyniki. Nie mia�a wi�c szans na zaimponowanie
r�wie�nikom. Z czasem dzieci podros�y, wci�gn�y je nowe zainteresowania i
przesta�y zwraca� na ni� uwag�. Ona sama nie pragn�a ju� wtedy czu�o�ci
krewnych czy znajomych. Sta�a si� dziewczyn� zamkni�t� i szorstk� w
zachowaniu. By�oby jej z tym nie�le, gdyby spostrze�enia nie konkretyzowa�y
wniosk�w. Kole�anki klasowe rozbija�y si� w czasie przerw na dw�jki b�d�
wi�ksze grupki, szepc�ce ze sob� sekretnie. Na lekcjach ukradkiem
przesy�a�y sobie kr�tkie li�ciki. Pr�dko zorientowa�a si�, �e tematem tych
naszeptywa� i nielegalnej pisaniny byli ch�opcy. Narasta� w niej gorzki
bunt. Dlaczego �adna nie zwierza si� przed ni� z romansowych tajemnic?
Pewnie ka�da uwa�a, �e te sprawy s� jej obce i nie jest w stanie ich poj��.
Nie wierz�, aby jakikolwiek ch�opiec m�g� si� ni� zaj��. Jest nie�adna.
Wymy�li�a sobie zabaw�, pozwalaj�c� rozwija� si� marzeniom i
roz�adowuj�c� cz�ciowo uczucie osamotnienia. Zapisywa�a grube zeszyty
wyfantazjowanymi historyjkami o interesuj�cych znajomo�ciach, atrakcyjnych
rozrywkach, niecodziennych prze�yciach. Wypowiada�a si� w pierwszej osobie,
dlatego strzeg�a zapisk�w przed czyimkolwiek wgl�dem. Nie upilnowa�a. Na
obozie w�drownym dziewcz�ta dopad�y je przypadkowo. Roztr�bi�y, wy�mia�y,
odkrywaj�c �a�osn� nieprawd�. Ona za� - po wybuchu gniewu - przed czasem
wyjecha�a do domu.
Na szcz�cie by�y to jej ostatnie wakacje i nie musia�a we wrze�niu
ponownie wchodzi� w kr�g znajomych dziewczyn.
Przez pewien czas usi�owa�a znale�� dla siebie w �yciu co� dostatecznie
wa�nego, co przys�oni�oby wszystkie niepowodzenia. Do�� szybko zrozumia�a,
�e nie zostanie ani cz�owiekiem pi�ra, ani nauki. Jedno i drugie wymaga�o
wi�kszych uzdolnie�. Przerwa�a dwukrotnie studia. Redakcje zwraca�y
r�kopisy z rzewnymi wierszykami. Zostawa�a praca w biurze i pustka wielu
godzin, kt�rej sama by�a winna. Przez lata uporczywie odsuwa�a si� od
ludzi. Mimo to czeka�a. Wierzy�a w jaki� szcz�liwy dzie�, kryj�cy si� w
przysz�o�ci, a przybli�aj�cy z pewno�ci� coraz bardziej. Nic nie zmienia�o
si� w zwyk�ej rzeczywisto�ci, ale nie�mia�a nadzieja kaza�a spodziewa� si�
czego� nowego i dobrego.
Kiedy zamieszka� w jej bloku niewidomy m�czyzna w �rednim wieku,
pocz�tkowo niemal go nie zauwa�a�a. Spotykali si� przed budynkiem lub na
schodach, lecz nic o nim nie wiedzia�a ani nie zatrzymywa�a na nim uwagi.
Widywa�a w mie�cie wielu niewidomych z bia�ymi laskami, czasem pomaga�a im
przechodzi� jezdnie, wi�c i ten nie by� dla niej nowo�ci�. Pomy�la�a o nim
d�u�ej dopiero tego ranka, gdy odczyta�a nalepione przy bramie og�oszenie.
Niewidomy lokator poszukiwa� lektora na popo�udniowe godziny. Zastanowi�a
si�. Wracaj�c z pracy znowu spostrzeg�a anons. W domu zacz�a rozwa�a�
rzecz konkretnie. C� szkodzi�oby spr�bowa�? Mo�e to zaj�cie interesuj�co
wype�ni jej czas? Przecie� ma ca�kowicie wolne popo�udnia i wieczory.
Zdecydowa�a si�.
Podczas pierwszych wizyt u niego czu�a si� troch� onie�mielona.
Odpowiada�a na pytania nie pytaj�c o nic. Ciekawi�y j� przybory do pisania,
technika czytania brajlem, przeznaczenie rozmaitych przyrz�d�w. Odchodzi�a
po przeczytaniu okre�lonych tekst�w. By�y to zwykle rozdzia�y powie�ci,
prasa codzienna, nierzadko listy od rodziny. Po up�ywie kilku tygodni
patrzy�a ju� na niego inaczej. Stwierdzi�a, �e by� mi�y i bardzo
bezpo�redni w rozmowach. Kt�rego� dnia uczu�a wreszcie potrzeb� m�wienia o
sobie. Zwierzy�a mu si� nawet z przykro�ci, zwi�zanych z brakiem urody.
Wys�ucha� spokojnie, a potem t�umaczy� konieczno�� uwypuklania innych
walor�w w�asnej osobowo�ci. M�wi� tak przekonuj�co, �e uwierzy�a w r�ne
swoje zalety, jakich przedtem w sobie nie znajdowa�a. To prawda! Jej g�os
jest przyjemny, mi�kki i jasny, tylko wcze�niej nie wiedzia�a o tym. A
dobro�? Oczywi�cie, mo�e zawsze by� dobra. To najmniej problematyczne.
U�miecha� si� cz�ciej te� potrafi. Na pewno b�dzie przy tym
sympatyczniejsza. Przegl�da�a si� w lustrze, usi�uj�c obiektywnie oceni�
odbicie. W�osy mo�na czesa� nieco wymy�lniej . Nabra�a prze�wiadczenia,
przymierzaj�c sukienki, �e najkorzystniej wygl�da w zielonej. Szkoda. On
tego nie zobaczy. On? A w�a�ciwie, dlaczego nie mia�oby chodzi� o niego? On
nie b�dzie por�wnywa� jej urody z czyj�kolwiek. Podoba si� jej. Sama tak�e
spr�buje mu si� spodoba�. Lubi j�. Nie prowadzi si� przecie� d�ugich,
szczerych rozm�w z kim� oboj�tnym. Mog�aby wyj�� za niego. Wprawdzie
czeka�oby j� trudne �ycie, ale gdyby go pokocha�a, wszystko sta�oby si�
prostsze. U�atwiaj�c mu codzienno�� zyska poczucie w�asnej przydatno�ci. On
to doceni. Czy� nie zbuduje si� na tym pospolitego, ludzkiego szcz�cia?
Znajomi b�d� dziwi� si� temu zwi�zkowi. Rodzina chyba nawet zaprotestuje.
C� to j� w ko�cu obchodzi? Kto przejmuje si� jej samotno�ci�?! Kogo boli
fakt, �e jej serce ci�gle jest niczyje? Wyjdzie za niego! Tak b�dzie i
dobrze, i rozs�dnie. Jak�e jednak da� mu pozna� swoj� sk�onno��? Ach, to
si� samo rozstrzygnie.
Odt�d s�dzi�a, �e jej postanowienie z ka�dym dniem przybli�a wymarzony
fina�. Budzi�a si� z uczuciem lekko�ci. Zmieni�a fryzur�. Ogl�da�a suknie
na wystawach sklepowych. Pogodnie gwarzy�a ze wsp�pracownikami. Wracaj�c
do domu, wst�powa�a nieraz do kwiaciarni po �wie�� wi�zank� na st�. By�o
tak, jakby rozja�ni�o si� wok� od czekaj�cej j� niespodzianki. Stara�a si�
by� mi�a dla niego. On za� zachowywa� si� jak wcze�niej i nic nie pozwala�o
zorientowa� si� w s�dach o niej. Powtarza�a sobie cierpliwie, �e to
nadejdzie.
Ten wiecz�r by� podobny do innych wiosennych - ciep�y i �agodny. Cieszy�a
j� mo�no�� sp�dzenia z nim kilku godzin. Jak ju� od szeregu dni, czu�a si�
przyjemnie niespokojna. Z trudno�ci� koncentrowa�a uwag� na czytanych
stronicach. P�niej rozmawiali o b�ahych wydarzeniach, �artowali. Kiedy
zamierza�a odej��, zatrzyma� j�.
- Pani Alu, mam przed sob� w�asny �lub. Jest pani jedn� z moich
najbli�szych znajomych i my�l�, �e zd��yli�my si� zaprzyja�ni�. Czy zechce
pani uczestniczy� w tej imprezie w charakterze �wiadka?
Zesztywnia�a. U�miechn�a si� zrazu s�dz�c, �e to dalszy ci�g �art�w. On
jednak siedzia� powa�ny, niczego nie odwo�uj�c.
- Dzi�kuj� - b�kn�a. - Teraz jeszcze nie mog� da� panu odpowiedzi. Ale
wkr�tce...
Biegn�c dopad�a swoich drzwi. Stan�a za progiem i opar�a si� plecami o
futryn�. Zacz�a si� �mia�...
Niedzielnym przedpo�udniem
- Tutaj! Tutaj! Pr�dzej! Pani Ziutko, pani Ja�ciu, pr�dzej! Trzymam
miejsca! - matowy tenorek zanosi si� w oknie wagonu kresow� serdeczno�ci�.
Po chwili dwie zdyszane kobiety wpadaj� do przedzia�u.
- Dzie� dobry, panie Mundziu. Jaki pan uprzejmy, �e pomy�la� o nas.
- A jak�e inaczej? S�siedzi jeste�my - raduje si� z galanteri� tenorek. -
Panie zn�w do cioci z Opola, nieprawda�?
- Nie, dzi� do przyjaci�ki Ja�ci, z Brzegu, cho� ju� niepotrzebnie.
- Trudno, mamo, obieca�o si�.
Obie maj� w g�osach �zaw� �a�o��.
- Ja�ciu, c� tak smutno? - docieka ich znajomy. - Przyjemnie jecha� z
wizyt�.
- Owszem, ale mia�o by� z kotkiem.
- A gdzie� kotek?
- W domu, panie Mundziu, bo i po c� go teraz odwozi�?
- Jako� nie nad��am... - skar�y si� �agodnie Mundzio.
- Mamo, ja opowiem. Do wczoraj mia�y�my pieska, panie Mundziu.
Nienajlepiej uk�ada�o im si� z naszym kotkiem, a� tu nagle...
- Samoch�d! - wykrzykuje Mundzio.
- Jaki samoch�d? - zaciekawia si� druga rozm�wczyni.
- Na pieska, pani Ziutko. Wypadek, znaczy.
- Nie! - wo�aj� obie.
- Pieska odebrali - dodaje Ziutka.
Po d�u�szym milczeniu Mundzio podejmuje nie�mia�o:
- Nie pami�tam waszego pieska.
- Mia�y�my go dopiero od wtorku - wyja�nia Ja�cia.
- Jak to, Ja�ciu, zawsze wszystko pokr�cisz! - wtr�ca si� jej matka. -
By� u nas od poniedzia�ku.
- Ja mam ch�r we wtorki. Przed ch�rem posz�y�my do tej pani...
- Sk�d�e, dziecko. W poniedzia�ek.
- O jakiej pani mowa, z przeproszeniem?
- O tej, co znalaz�a pieska. Ja�cia przeczyta�a og�oszenie przy Wielkiej,
�e ma�y piesek, zgubiony, z obr�k�, przebywa tu i tu pod opiek�. Tak mnie
co� ci�gn�o, �eby go zobaczy�. "Chod�my, Ja�ciu - powiadam. - Mo�e
poznamy, czyj to". A to biedactwo �liczne, bielutkie i �asi si� do mnie.
�al by�o odej��. No to m�wi�: "Niech troszku u nas pob�dzie". Zostawi�y�my
sw�j adres, �eby do nas przys�a� w�a�ciciela. Jak rzec szczerze, nie
wierzy�am, �eby si� kto zg�osi�. Nie ma pan wyobra�enia, jak to male�stwo
do mnie lgn�o!
- Do mnie te� - dorzuca Ja�cia zasadniczo. - Wracam z pracy, a on ju�
przy mnie.
- Tak, tak. Do ciebie te�, ale spa� przy mojej poduszce. Wci�� chcia�
bawi� si� ze mn�. Z kotkiem jednak by� w wojnie. Przedwczoraj uradzi�y�my
odda� kotka w dobre r�ce i ta przyjaci�ka Ja�cina zgodzi�a si� go przyj��.
Mieszka na parterze, ogr�dek przy domu... Kotkowi por�cznie chodzi�.
Nieszcz�cie chcia�o, �e wczoraj wysz�y�my z pieskiem na spacer...
- M�wi�am, �eby nie i�� przed deszczem - mruczy Ja�cia.
- Oj, dziecko, kto m�g� przewidzie�?
Spacerujemy po Komandorskiej, nic nie przeczuwamy. Naraz kto� wo�a:
"�obuz!" I jaki� m�czyzna podbiega, �apie pieska, bierze na r�ce, przytula
i m�wi, �e to jego zguba. Podejrzewa�y�my oszustwo. Chcia�y�my da� mu
pieni�dze, �eby tylko zostawi� zwierz�tko w spokoju, a ten powiada, �e za
nic nie odst�pi. Kocha pieska jak brata, a brata si� nie sprzedaje.
- C� na to piesek? - przerywa Mundzio.
- Broni� si�?
- Niestety, nie. Sp�aka�y�my si� i same wr�ci�y�my do domu.
Nad przedzia�em zawis�a melancholijna cisza.
- Jak mo�na takiego s�odkiego pieska wo�a� "�obuz?" - wraca do sprawy
Ziutka.
Zn�w milczenie.
- A mo�e panie kupi�yby sobie kanarka? - rozpromienia si� Mundzio.
- Kotek go skrzywdzi - odzywa si� Ja�cia.
- Kotka mo�na podarowa� paninej kole�ance.
- Po co, kiedy kanarka nie ma?
- Ani pieska - dodaje z westchnieniem Ziutka.
- Jaki� ten los jest pogmatwany, �askawe panie, jaki� skomplikowany -
zaczyna filozoficznie Mundzio. - Ja, na ten przyk�ad, do siostry jad�. Tam
dopiero s� historie!
Wysiadam w O�awie. Nie dowiem si� niczego o siostrze Mundzia.
Mi�dzy podr�ami
- A mo�e tym razem b�dziemy same w przedziale? Nagadamy si�... - Maria
�akomie wci�ga powietrze, jak robi� to wszystkie zabiegane kobiety przy
wypowiadaniu nie najrealniejszych �ycze�. Wewn�trz zastajemy dwie pary,
miotaj�ce si� przy swoich kuszetkach.
- Panie maj� dolne miejsca? - pyta zaczepnie wypiel�gnowany sopran. -
Kiedy� je panie rezerwowa�y?
- Przed miesi�cem.
- My tak�e! C�, szcz�ci si� niekt�rym. Nie chrz�kaj, Waciu, ja znam
�ycie. Jak pani przesuwa moj� torb�?! Tam jest tort. Ludzie nauczyli si�
nie szanowa� cudzych rzeczy.
- Ja nie opowiadam si� z tym, co wioz� w moich torbach, a pani przestawia
je jak w�asne - odcina si� z godn� flegm� druga wsp�pasa�erka.
- Kto? Ja? Wyja�nijmy sobie...
- Broniu, Broniu - mityguje Wacio.
- Cicho, Waciu, nie przeszkadzaj!
Towarzysz flegmatyczki wzdycha smutno.
- Wyjdziemy na korytarz, �eby pa�stwo mogli rozlokowa� si� swobodnie -
m�wi� i obie z Mari� opuszczamy przedzia�. Krz�taj� si� tam, post�kuj�,
przepraszaj� wzajemnie, wreszcie zasiadaj� do kolacji.
- Jecie pa�stwo kie�bas� przed snem?! - zdumiewa si� Bronia. - To
samob�jstwo. My wieczorem tylko serek i jab�ka. Waciu, nie r�b min.
- Moim zdaniem, prosz� pani... - zaczyna wolno ta druga. Dwaj m�czy�ni
wzdychaj�.
- Szkoda, �e nie jedziemy same - szepce Maria. Z babsk� wytrwa�o�ci�
d�ugo sterczymy przy korytarzowym oknie, przetrz�saj�c swoj� codzienno��, i
wracamy na miejsca, kiedy tamci ju� pochrapuj�.
Podczas przygranicznych kontroli obie kobiety denerwuj� si� solidarnie na
tle �a�osnego ziewania m��w.
- Po c� to sprawdza� uczciwych ludzi? - gorszy si� Bronia. - Co ja
mog�abym przewie�� nielegalnie?
- Przyznaj� pani absolutn� racj� - utwierdza j� s�siadka.
- No w�a�nie, a jak pani na imi�?
- Krystyna.
- Pani Krysiu droga, ja zawsze powtarzam, �e powinni wzi�� si� za
�obuz�w.
Rankiem chcia�oby si� jeszcze pole�e�, ale Krysia z Broni� wierc� si� na
ma�ej przestrzeni, k�ad�c to na Marii, to na mnie kosmetyczki i lusterka.
- Panie ju� nie b�d� spa�y - decyduje Bronia. - Pi�kny dzie�. Trzeba
wstawa�. Posk�ada si� po�ciel i posiadamy tu sobie. Waciu, zejd� i zajmij
si� mn�.
- Czego?! - ryczy Wacio, bez �ladu dotychczasowej pow�ci�gliwo�ci.
- Oj, le�, le�! Jego czasem tak napada - obja�nia nas.
Przez kilka minut niezr�cznej ciszy wszyscy porz�dkujemy rzeczy.
M�czy�ni wychodz� na papierosa, zamykaj�c za sob� drzwi.
- Wy��cznie przez wzgl�d na dzieci wytrzymuj� z tym gburem - wysapuje
Bronia.
- Mi�a pani, prawie ka�da z nas tym si� kieruje - wyj�kuje Krysia. - A do
kogo pa�stwo jad�, pani Broniu?
- C�rk� mamy w Budapeszcie - rozpogadza si� Bronia. - Wysz�a za
architekta. Jak ona t�skni za mn�! W ka�dym li�cie prosi, �eby przyjecha�.
A jak zi�� w niej zakochany! C�rka jest �liczna i bardzo inteligentna,
tylko nie ma r�ki do kuchni. Ilekro� jedziemy do nich, wioz� konfitury,
pasztety i jakie� dobre ciasto. Jutro rocznica ich �lubu. Syn nie m�g� z
nami jecha�, bo uczy si� do egzaminu. Syn jest niezwykle zdolny.
Zmizernia�by nad tymi ksi��kami, gdybym nad nim nie czuwa�a. A jaki jeszcze
dziecinny! Udaje, �e nie lubi, kiedy podsuwam mu co� s�odkiego albo jak go
ca�uj�.
- Tak samo m�j! - wtr�ca rado�nie Krysia. - Tak samo. Nawet o pieni�dze
prosi, gdy jeste�my sami, bo wobec ojca chce by� niezale�ny. Lubi, �eby go
przytuli�, ale m�wi: "No ju�, ju�! Nie mam czasu." Martwi� si� troch�, bo
sam zosta� na tydzie�. Zabra�abym go do siostry (od pi�ciu lat mieszka na
W�grzech), ale m�� nie pozwoli�. Powiada, �e w maturalnej klasie dziecko
nie mo�e opuszcza� lekcji. M�j m�� bywa m�cz�co zasadniczy.
- Och, kupi pani synkowi co� �adnego. Ja swojemu te� obieca�am.
Maria wychodzi. Wnet i ja si� wymykam.
- Chc� panie przysi���? - z s�siedniego przedzia�u wychyla si� m�� Krysi.
- Tu ju� pusto. Palimy sobie przy otwartych drzwiach.
Wchodzimy i wtulamy si� w przeciwleg�e k�ty przy oknie, a oni wracaj� do
swego tematu.
- I powiem panu - ci�gnie frasobliwie m�� Krysi - ch�opak dojrza�by
szybciej, gdyby �ona nie chodzi�a wci�� za nim z tym kakao, z tymi
ciastkami... Gdyby go nie g�aska�a, nie owija�a szalikiem... A ten uczy si�
lawirowa�. Niecierpliwi si�, burczy, ale jak z�apie w szkole z�� ocen�,
t�umaczy mamusi, �e uwzi�li si�. �ona lamentuje, syn obwinia �wiat, mnie -
mnie krew zalewa! - ko�czy z niespodziewan� moc�.
- Panie, gdyby� pan wiedzia�, co moja robi z ch�opcem od wyjazdu c�rki -
wkracza Wacio. - Ona najch�tniej trzyma�aby go ci�gle przy sobie i karmi�a,
karmi�a... Przestrzega go przed kobietami, wi�c id�c do dziewuchy ch�opak
k�amie, �e do kolegi.
- A pan by� nie sk�ama�? - chichoce frywolnie m�� Krysi.
- Oj, panie - wzdycha zagadkowo Wacio. - C�rka znowu - podejmuje - ma
swoj� rodzin�, swoje sprawy. �ona niby to rozumie, ale nie do ko�ca. W
ka�dym li�cie wypatruje zwierze� i zach�ty do odwiedzin. Wiecznie co� c�rce
doradza, posy�a przepisy kucharskie i fasony sukienek. Potem ma �al, �e
dziewczyna nie pisze, co i jak wykorzystuje. A co si� dzieje przed
przyjazdem do m�odych?! Wiadomo, matka.
- Wiadomo, matka - dopowiada p�szeptem m�� Krysi.
- Waciu! Idziemy! - wykrzykuj� obaj r�wnocze�nie i wychodz�.
- No i jedziemy same - tryumfuje Maria.
- Przepraszam, czy mo�na?
Nie musimy odpowiada�, bo u�miechni�ta dziewczyna siada i rozk�ada
kobiece szparga�y.
- W moim przedziale masa ludzi, a ja musz� po�o�y� sobie cienie. Mama
walczy ze mn� o te cienie - wiadomo, matka. Ale potrzebuj� wygl�da� jak
cz�owiek.
- Nie pozwalam mojej c�rce si� malowa� - m�wi stanowczo Maria.
- Ach, to nic - pociesza j� ta ma�a. - My wszystkie mamy k�opoty z
matkami.
Maria g�o�no �apie oddech.
- Za kwadrans Budapeszt - o�wiadcza kto� w korytarzu. Wstaj�. Wreszcie!
A Kaziczek nie zobaczy
Od lewej strony zbli�aj� si� dwa g�osy. Zatrzymuj� si� ko�o mojej �awki.
- O, tu sobie si�dziemy.
Najpierw uspokajanie zadyszki i zdawkowe poziewywanie, a potem rado�nie:
- Gdzie� ja przypuszcza�a, �e my si� dzi� spotkamy? Od dawna pani tu
bywa, Pani Jadziu?
- Od kiedy Kaziczek zamkn�� oczy. Przedwczoraj min�� rok i cztery
miesi�ce.
Chlipni�cie.
- No, no, pani Jadziu. Ja dopiero przed miesi�cem swego pochowa�a. Nigdy
nie my�la�a, �e m�j b�dzie blisko paninego spoczywa�. �adne miejsce oba
maj�. A tego drugiego m�a, co z nim pani tera �yje, to gdzie pozna�a?
- Jak to gdzie? Na cmentarzu naturalnie. Jego Zosia - dawna �ona znaczy -
ko�o Kaziczka le�y. Wsp�czuli�my sobie, powzdychali razem i u�o�y�o si�.
- A dobry on chocia�? Powie pani szczerze?
- Oj dobry, kochana, dobry! Za r�czki �ciska, w oczy patrzy jak jaki
narzeczony.
- To i dobrze, pani Jadziu. A pomieszkanie? W czyim mieszkacie?
- Kochana, to� my mamy domek! M�a, znaczy. Wszystko mam, co trzeba.
Szkoda, �e Kaziczek tego nie widzi - zn�w chlipni�cie.
- Synowie nas odwiedzaj�, m�� ich ugaszcza serdecznie. W ciep�y czas
siadamy sobie w ogr�dku. Mamy taki stolik pod daszkiem i dwie �aweczki.
Nieraz sznycli nasma�� albo plack�w, wynios�, to w ca�ej okolicy pachnie.
Jemy powolutku, zapijamy kompotem... Szkoda, �e Kaziczek tego nie widzi.
- Ale popatrz, pani, jak si� ten los plecie! Komu co pisane, to i na
cmentarzu swoje szcz�cie znajdzie. Nie przymierzaj�c, pani. Nowy m��,
bogaty, lubi�cy, grzeczny. Dla dzieci paninych �askawy. Swoich nie ma?
- Nie.
- Te� dobrze. Nikt nikomu zazdro�ci� nie b�dzie. Jednakowo� o prawdziwym
m�u pani pami�ta.
- O Kaziczku? A jak�e! Oboje je�dzimy. M�� do Zosi, ja do swego. Zawsze
takie same kwiaty ka�demu po r�wno. Msze �wi�te w tym samym dniu. Niech
maj�. Tylko �le, �e nie le�� bli�ej domu. O, kochana, jakie ja mam nogi
spuchni�te.
- Oj, tak! Ale �adnie pani wygl�da. W�oski pofarbowane, rude. P�aszczyk
�liczny, kapelusik... Pi�kne ma pani rzeczy.
- Mam, kochana, mam. Teraz szyj� now� garsonk� na �lub starszego syna.
Szafirowa b�dzie, ze st�jk�, guziczki obci�gane. Pantofle ju� kupi�am - z
granatowego zamszu. Szkoda, �e Kaziczek tego nie zobaczy.
- Nasz autobus, pani Jadziu! Pogadamy w drodze.
Czekanie Matyldy
xxNie lubi deszczowych dni. Staje si� wtedy niespokojna. Spaceruje bez
przerwy mi�dzy oknem a drzwiami pokoju. Nas�uchuje krok�w z korytarza -
mo�e to do niej? Na d�wi�k dzwonka wbiega do przedpokoju i dopiero po
gwa�townym przekr�ceniu klucza pyta z zadyszk�:
- Kto to?
- Ja, pani Matyldo.
W du�ej kuchni wszystko czeka na niespodziewanego go�cia: wykrochmalone
serwetki, jab�ka na talerzu, pierniki w koszyczku i zapach niedawno
zmielonej kawy. Pani Matylda zak�ada fartuch z wielkimi kieszeniami i,
krz�taj�c si�, monologuje przej�ta:
- Listu od c�rki d�ugo nie ma, kochaniutka. Ja rozumiem, �e dom i dzieci
to nieustanna troska, ale �eby matce nic nie donie��, nie zwierzy� si�, nie
poradzi�?... Jak by�a malutka, to z ka�d� bied� przybiega�a. Potem coraz
rzadziej.
Wzdycha i po chwili smutnej ciszy podejmuje:
- Ale ja sama domy�la�am si�, co dziecku dolega�o i zawsze stara�am si�
ul�y�. A to co� kupi�am jej, a to podsun�am jaki� smako�yk. O syn�w te�
dba�am. U mnie wszystkie dzieci r�wne. Wie pani, najm�odszy koniecznie
chcia� ze mn� mieszka�. Synowa nie zgodzi�a si�. M�wi�a, �e mama wiele nie
pomo�e, a ci�gle trzeba b�dzie co� za ni� robi�, �e to niby mama niewidoma.
Bzdury takie, bo skoro sama potrafi�am te dzieciaki chowa�, kiedy by�y ma�e
i ros�y razem z k�opotami (przecie� tak m�odo owdowia�am), to czy� teraz
nie podo�a�abym mniejszej robocie?! Si�y te� mniejsze, pewnie... Jednak
chodzi� ko�o mnie nie trzeba. Prawie nigdy nie choruj�... Chocia� wnuczki
mia�by cz�owiek przy sobie.
Kr�tkie chlipni�cie i zn�w energiczny g�os ci�gnie:
- Trudno. Wyjechali starsi, czemu� nie mia� wyjecha� najm�odszy? W og�le
to dzieci dobre s�, serdeczne. C�rka pisze do mnie. Synowie - nie. Oni wol�
wpa�� do matki, pogaw�dzi�. Na Bo�e Narodzenie wszyscy przysy�aj� pieni��ki
- zamiast podark�w. Wola�oby si� jakie� upominki, bo to i przyjemniej, i
gdzie mi tam za czym� chodzi�? Ale pami�taj�. Chc�, �eby mama sama kupi�a,
co zamy�li. Czy c�rka przyje�d�a? Naturalnie! Na gr�b ojca, zawsze z ko�cem
pa�dziernika, kiedy t�ok mniejszy. Pob�dzie ze dwa, trzy dni, porozmawia,
zrobi mamci zakupy, okna pomyje...
Z szerokim u�miechem poci�ga g�o�no �yk kawy.
- D�u�ej? A jakby mog�a poby� d�u�ej, z�ociutka? Przecie� ma w�asny dom,
prac�, obowi�zki. Sk�d�e latem? Latem trzeba dzieci wys�a� na kolonie czy
do krewnych. Samej z zi�ciem wyjecha� na wypoczynek. Nie obejrz� si� i po
lecie. Ja to dobrze wiem.
Wolno pogryza pierniczek. Nagle dorzuca p�g�osem:
- Tylko m�czy mnie, kochana, �e one - znaczy dzieci - tak ma�o ci�gn� do
siebie. Bywa, zjad� si� u kt�rego na rocznic� �lubu b�d� inn� okazj�,
zabawi� si� przy kieliszeczku, po�artuj�, ale �eby pisywali do siebie,
odwiedzali si� regularnie - to nie. A ja bym chcia�a, aby w trudno�ciach, w
chorobach mogli si� sobie przydawa�, aby by�a mi�dzy nimi ta blisko��,
kiedy mnie ju� zabraknie. Ostatnio c�rka przeprowadza�a si� do wi�kszego
mieszkania. Pisa�a mi, �e prosi�a braci o pomoc. �aden nie mia� czasu. Ach,
prosz� pani, to by� taki przykry list!
Milknie, zawstydzona opiesza�o�ci� syn�w.
- Kiedy�, z�ociutka, nie mieli w czym sobie pomaga�. Ja za nich my�la�am
i wszystko za�atwia�am. Jak Krysia - c�reczka - potrzebowa�a korepetycji z
matematyki, to op�aci�am studenta. Starszy syn, Pawe�ek, umia� matematyk�,
ale nie chcia�am dziecku w nauce przeszkadza�. W k�ko powtarza�am: "Uczcie
si�, dzieci, bo bez nauki ani porz�dnego zawodu, ani nijakiej przysz�o�ci."
Pozwala�am z pi�k� pogania�, do kina p�j��, wiadomo - m�odemu rozrywka
konieczna. Nauki pilnowa�am najbardziej. Nawet kupowa�am to i owo za dobre
�wiadectwa. Sama z domem sobie radzi�am, ze sprawunkami, �eby tylko tego
czasu jak najwi�cej dzieci na nauk� mia�y. Wie pani - �mieje si� nagle -
przez t� ich nauk� ja raz w �yciu pali�am papierosy! To by�o tak: Pawe�
przed matur�, m�odsze przed klas�wkami, noc. A mnie z�b boli! Opuch�am.
Tabletki nie pomagaj�. Na ostry dy�ur by trzeba. Post�j taks�wek daleko.
Jak tu sobie poradzi�? Chodz� i poj�kuj�. Krysia si� zbudzi�a i m�wi:
"Niech mama po�o�y si� i przytuli do poduszki. Co da takie spacerowanie?
Spa� nie mo�na." Wysz�am do kuchni. Usiedzie� nie mog�. Naraz przypomnia�o
mi si�, �e podobno papierosy �agodz� b�l z�b�w. Wyj�am paczk� z teczki
Pawe�ka - on ju� pali� w ukryciu. Zapalam... Matko! Krztusz� si�, oczy
piek�, �zy ciekn�, w g�owie si� kr�ci! By�am potem jak og�upia�a. Dentysta
rozz�o�ci� si�, gdy mu opowiedzia�am o tych papierosach. - Starsza osoba, a
taka nieroztropna - m�wi�. - Trzeba by�o kt�rego m�odziaka obudzi� i do
lekarza!" �atwo m�wi�. M�odemu sen jak powietrze i w szkole musi by�
przytomny. Pawe�ek tej matury nie zda� - m�wi gorzko. - Kupi�am mu jednak
zegarek obiecany za matur�. C� robi�? Nie powiod�o si� dziecku. Kto je
mia� pocieszy�? Pami�tam, jako� ci�ko mi by�o z pieni�dzmi. Pomedytowa�am
i sprzeda�am sw�j zimowy p�aszcz. Oj, jak si� Pawe�ek cieszy�! Z rado�ci
piwko kolegom postawi�. Dawne sprawy, dawne. Powyrasta�y dzieciaki i
odfrun�y. Taki los. Co, pani ju� chce i��? Z�ociutka, po co na te pogod�
za pr�g wychodzi�? Kawusi jeszcze zaparz�, cieplej b�dzie... Opowiem pani,
jak to Zdzisio spad� z jab�onki.
Po godzinie, stoj�c w szeroko rozwartych drzwiach, nawo�uje prosz�co:
- Pani przyjdzie, kochaniutka, gdyby znowu pada�. Porozmawiamy sobie.
Matylda zawsze czeka!
W bia�ych �cianach
xxPaw�owska zn�w nie mo�e usn��. Najch�tniej zacz�aby kolejn� pogaw�dk�,
gdyby nie otwarte drzwi sali i dy�urka piel�gniarska w pobli�u. Nie
wytrzymuje w ko�cu:
- Pani Le�niewska - szepce przenikliwie - lubi pani przygl�da� si� z
okna?
- A co ja mam do ogl�dania? - odmrukuje tamta bez �ladu senno�ci. - Co na
wsi jest wa�nego za oknem?
- Ja tam lubi� - podejmuje ochoczo Paw�owska. - Widz�: ta ma now�
torebk�, ta jakie� wdzianko. M�odzi chodz� ze sob�, dzieciaki bawi� si� na
chodniku... Zapomina si�, �e cz�owiek sam jeden w mieszkaniu. Oj, pani
Helenka to biedna. Nigdy pewnie w oknie nie stoi - zwraca g�ow� w moj�
stron�.
- Stoj� nieraz, s�ucham ptak�w...
- Tak, ptak�w... Te� mo�na... Ale nie wie pani, kto idzie z walizk� na
stacj�, komu nogi zaczynaj� dokucza� i ze wszystkim inaczej.
Pstrykni�cie przy drzwiach i g�os piel�gniarki:
- Nie �pi� panie jeszcze? Dlaczego?
- Pani Paw�owska t�skni do domu - wyja�nia kwa�no Le�niewska.
- Wr�ci pani, prosz� teraz spa�.
Pstrykni�cie wy��cznika.
- A pani nie t�skni? - pyta po d�u�szej chwili Paw�owska.
- Jeszcze nie. Ja musz� od razu by� zdatna do roboty - szepce Le�niewska.
- Ano, taaak... - westchnienie Paw�owskiej. - Jeden ma robot�, a drugi
tylko okno.xy
11)
21)
31)
41.
l1.1.1.1.1.1
rI.A.1.a