Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Zobacz podgląd pliku o nazwie 178 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Wis�awa Szymborska
Widok z ziarnkiem piasku
Tekst przepisali:
Adam i Jarek Druzd
[email protected]
Z tomu Wo�anie do Yeti (1957)
Atlantyda
Obmy�lam �wiat
Dwie ma�py Bruegla
Jeszcze
Buffo
Upami�tnienie
Z tomu S�l ( 1962)
Muzeum
Chwila w Troi
Elegia podr�na
Kobiety Rubensa
Koloratura
Nagrobek
***(Jestem za blisko, �eby mu si� �ni�)
Na wie�y Babel
W rzece Heraklita
Woda
Wiersz ku czci
Rozmowa z kamieniem
Z tomu Sto pociech (1967)
Rado�� pisania
Pejza�
Album
Dworzec
�ywy
Urodzony
Tomasz Mann
Do serca w niedziel�
Akrobata
Ruch
Sto pociech
Z tomu Wszelki wypadek ( 1972}
Pomy�ka
Szkielet jaszczura
Fotografia t�umu
Wszelki wypadek
Zdumienie
Urodziny
Wra�enia z teatru
Listy umar�ych
Prospekt
Powroty
Przem�wienie w biurze znalezionych rzeczy
Allegro ma non troppo
Klasyk
Pochwa�a sn�w
Mi�o�� szcz�liwa
* * * (Nico�� przenicowa�a si� tak�e i dla mnie)
Pod jedn� gwiazdk�
Z tomu Wielka liczba (1976)
Wielka liczba
Podzi�kowanie
Psalm
Widziane z g�ry
Eksperyment
U�miechy
Terrorysta, on patrzy
Miniatura �redniowieczna
Portret kobiecy
Ostrze�enie
Cebula
Pochwa�a z�ego o sobie mniemania
�ycie na poczekaniu
Nad Styksem
Utopia
Liczba Pi
Z tomu Ludzie na mo�cie (1986)
Nadmiar
Widok z ziarnkiem piasku
Odzie�
O �mierci bez przesady
Dom wielkiego cz�owieka
W bia�y dzie�
Kr�tkie �ycie naszych przodk�w
Pierwsza fotografia Hitlera
Schy�ek wieku
Dzieci epoki
Tortury
Pisanie �yciorysu
Pogrzeb
G�os w sprawie pornografii
Rozpocz�ta opowie��
Mo�liwo�ci
Jarmark cud�w
Ludzie na mo�cie
Z tomu Koniec i pocz�tek (1993)
Niebo
Mo�e by� bez tytu�u
Niekt�rzy lubi� poezj�
Koniec i pocz�tek
Nienawi��
Rzeczywisto�� wymaga
Jawa
Rachunek elegijny
Kot w pustym mieszkaniu
Po�egnanie widoku
Seans
Mi�o�� od pierwszego wejrzenia
Dnia 16 maja 1973 roku
Mo�e to wszystko
Komedyjki
Wersja wydarze�
Wielkie to szcz�cie
Nowe wiersze
Jacy� ludzie
W zatrz�sieniu
Milczenie ro�lin
Chmury
Trzy s�owa najdziwniejsze
Atlantyda
Istnieli albo nie istnieli.
Na wyspie albo nie na wyspie.
Ocean albo nie ocean
po�kn�� ich albo nie.
Czy by�o komu kocha� kogo?
Czy by�o komu walczy� z kim?
Dzia�o si� wszystko albo nic
tam albo nie tam.
Miast siedem sta�o.
Czy na pewno?
Sta� wiecznie chcia�o.
Gdzie dowody?
Nie wymy�lili prochu, nie.
Proch wymy�lili, tak.
Przypuszczalni. W�tpliwi.
Nie upami�tnieni.
Nie wyj�ci z powietrza,
z ognia, z wody, z ziemi.
Nie zawarci w kamieniu
ani w kropli deszczu.
Nie mog�cy na serio
pozowa� do przestr�g.
Meteor spad�.
To nie meteor.
Wulkan wybuchn��.
To nie wulkan.
Kto� wo�a� co�.
Niczego nikt.
Na tej plus minus Atlantydzie.
Obmy�lam �wiat
Obmy�lam �wiat, wydanie drugie,
wydanie drugie, poprawione,
idiotom na �miech,
melancholikom na p�acz,
�ysym na grzebie�,
psom na buty.
Oto rozdzia�:
Mowa Zwierz�t i Ro�lin,
gdzie przy ka�dym gatunku
masz s�ownik odno�ny.
Nawet proste dzie� dobry
wymienione z ryb�
ciebie, ryb� i wszystkich
przy �yciu umocni.
Ta, dawno przeczuwana,
nagle w jawie s��w
improwizacja lasu!
Ta epika s�w!
Te aforyzmy je�a
uk�adane, gdy
jeste�my przekonani,
�e nic, tylko �pi!
Czas (rozdzia� drugi}
ma prawo do wtr�cania si�
we wszystko czy to z�e, czy dobre.
Jednak�e - ten, co kruszy g�ry,
oceany przesuwa i kt�ry
obecny jest przy gwiazd kr��eniu,
nie b�dzie mie� najmniejszej w�adzy
nad kochankami, bo zbyt nadzy,
bo zbyt obj�ci, z nastroszon�
dusz� jak wr�blem na ramieniu.
Staro�� to tylko mora�
przy �yciu zbrodniarza.
Ach, wi�c wszyscy s� m�odzi!
Cierpienie (rozdzia� trzeci)
cia�a nie zniewa�a.
�mier�,
kiedy �pisz, przychodzi.
A �ni� b�dziesz,
�e wcale nie trzeba oddycha�,
�e cisza bez oddechu
to niez�a muzyka,
jeste� ma�y jak iskra
i ga�niesz do taktu.
�mier� tylko taka. B�lu wi�cej
mia�e� trzymaj�c r�� w r�ce
i wi�ksze czu�e� przera�enie
widz�c, �e p�atek spad� na ziemi�.
�wiat tylko taki. Tylko tak
�y�. I umiera� tylko tyle.
A wszystko inne - jest jak Bach
chwilowo grany
na pile.
Dwie Ma�py Bruegla
Tak wygl�da m�j wielki maturalny sen:
siedz� w oknie dwie ma�py przykute �a�cuchem,
za oknem fruwa niebo
i k�pie si� morze.
Zdaj� z historii ludzi.
J�kam si� i brn�.
Ma�pa wpatrzona we mnie, ironicznie s�ucha,
druga niby to drzemie-
a kiedy po pytaniu nastaje milczenie,
podpowiada mi
cichym brz�kaniem �a�cucha.
Jeszcze
W zaplombowanych wagonach
jad� krajem imiona,
a dok�d tak jecha� b�d�,
a czy kiedy wysi�d�
nie pytajcie, nie powiem, nie wiem.
Imi� Natan bije pi�ci� o �cian�,
imi� Izaak �piewa ob��kane,
imi� Sara wody wo�a dla imienia
Aaron, kt�re umiera z pragnienia.
Nie skacz w biegu, imi� Dawida.
Ty� jest imi� skazuj�ce na kl�sk�,
nie dawane nikomu, bez domu,
do noszenia w tym kraju zbyt ci�kie.
Syn niech imi� s�owia�skie ma,
bo tu licz� w�osy na g�owie,
bo tu dziel� dobro od z�a
wedle imion i kroju powiek.
Nie skacz w biegu. Syn b�dzie Lech.
Nie skacz w biegu. Jeszcze nie pora.
Nie skacz. Noc si� rozlega jak �miech
i przedrze�nia k� stukanie na torach.
Chmura z ludzi nad krajem sz�a,
z du�ej chmury ma�y deszcz, jedna �za,
ma�y deszcz, jedna �za, suchy czas.
Tory wiod� w czarny las.
Tak to, tak, stuka ko�o. Las bez polan.
Tak to, tak. Lasem jedzie transport wo�a�.
Tak to, tak. Obudzona w nocy s�ysz�
tak to, tak, �omotanie ciszy w cisz�.
Buffo
Najpierw minie nasza mi�o��,
potem sto � dwie�cie lat,
potem zn�w b�dziemy razem:
komediantka i komediant,
ulubie�cy publiczno�ci,
odegraj� nas w teatrze.
Ma�a farsa z kupletami,
troch� ta�ca, du�o �miechu,
trafny rys obyczajowy
i oklaski.
B�dziesz �mieszny nieodparcie
na tej scenie, z t� zazdro�ci�,
w tym krawacie.
Moja g�owa zawr�cona,
moje serce i korona,
g�upie serce p�kaj�ce
i korona spadaj�ca.
B�dziemy si� spotykali,
rozstawali, �miech na sali,
siedem rzek, siedem g�r
mi�dzy sob� obmy�lali
I jakby nam by�o ma�o
rzeczywistych kl�sk i cierpie�
- dobijemy si� s�owami.
A potem si� pok�onimy
i to b�dzie farsy kres.
Spektatorzy p�jd� spa�
ubawiwszy si� do �ez.
Oni b�d� �licznie �yli,
oni mi�o�� ob�askawi�,
tygrys b�dzie jad� z ich r�ki.
A my wiecznie jacy� tacy,
a my w czapkach z dzwoneczkami,
w ich dzwonienie barbarzy�sko
zas�uchani.
Upami�tnienie
Kochali si� w leszczynie
pod s�o�cami rosy,
suchych li�ci i ziemi
nabrali we w�osy.
Serce jask�ki,
zmi�uj si� nad nimi.
Ukl�kli nad jeziorem,
wyczesali li�cie,
a ryby podp�ywa�y
do brzegu gwia�dzi�cie.
Serce jask�ki,
zmi�uj si� nad nimi.
Odbicia drzew dymi�y
na zdrobnia�ej fali.
Jask�ko, spraw, by nigdy
nie zapominali.
Jask�ko, cierniu chmury,
kotwico powietrza,
ulepszony Ikarze,
wniebowzi�ty fraku,
jask�ko, kaligrafio,
wskaz�wko bez minut,
wczesno-ptasi gotyku,
zezie na niebiosach,
jask�ko, ciszo ostra,
�a�obo weso�a,
aureolo kochank�w,
zmi�uj si� nad nimi.
Muzeum
S� talerze, ale nie ma apetytu.
S� obr�czki, ale nie ma wzajemno�ci
od co najmniej trzystu lat.
Jest wachlarz - gdzie rumie�ce?
S� miecze - gdzie gniew?
I lutnia ani brz�knie o szarej godzinie.
Z braku wieczno�ci zgromadzono
dziesi�� tysi�cy starych rzeczy.
Omsza�y wo�ny drzemie s�odko
zwiesiwszy w�sy nad gablotk�.
Metale, glina, pi�rko ptasie
cichutko tryumfuj� w czasie.
Chichocze tylko szpilka po �mieszce z Egiptu.
Korona przeczeka�a g�ow�.
Przegra�a d�o� do r�kawicy.
Zwyci�y� prawy but nad nog�.
Co do mnie, �yj�, prosz� wierzy�.
M�j wy�cig z sukni� nadal trwa.
A jaki ona up�r ma!
A jakby ona chcia�a prze�y�!
Chwila w Troi
Ma�e dziewczynki
chude i bez wiary,
�e piegi znikn� z policzk�w,
nie zwracaj�ce niczyjej uwagi,
chodz�ce po powiekach �wiata,
podobne do tatusia albo do mamusi,
szczerze tym przera�one,
znad talerza,
znad ksi��ki,
sprzed lustra
porywane bywaj� do Troi.
W wielkich szatniach okamgnienia
przeobra�aj� si� w pi�kne Heleny.
Wst�puj� po kr�lewskich schodach
w szumie podziwu i d�ugiego trenu.
Czuj� si� lekkie. Wiedz�, �e
pi�kno�� to wypoczynek,
�e mowa sensu ust nabiera,
a gesty rze�bi� si� same
w odniechceniu natchnionym.
Twarzyczki ich,
warte odprawy pos��w,
dumnie stercz� na szyjach
godnych obl�enia.
Bruneci z film�w,
bracia kole�anek,
nauczyciel rysunk�w,
ach, polegn� wszyscy.
Ma�e dziewczynki
z wie�y u�miechu
patrz� na katastrof�.
Ma�e dziewczynki
r�ce za�amuj�
w upajaj�cym obrz�dzie ob�udy.
Ma�e dziewczynki
na tle spustoszenia
w diademie p�on�cego miasta
z kolczykami lamentu powszechnego w uszach.
Blade i bez jednej �zy.
Syte widoku. Tryumfalne.
Zasmucone tym tylko,
�e trzeba powr�ci�.
Ma�e dziewczynki
powracaj�ce.
Elegia podr�na
Wszystko moje, nic w�asno�ci�,
nic w�asno�ci� dla pami�ci,
a moje, dop�ki patrz�.
Ledwie wspomniane, ju� niepewne
boginie swoich g��w.
Z miasta Samokow tylko deszcz
i nic pr�cz deszczu.
Pary� od Luwru do paznokcia
bielmem zachodzi.
Z bulwaru Saint-Martin zosta�y schodki
i wiod� do zaniku.
Nic wi�cej ni� p�tora mostu
w Leningradzie mostowym.
Biedna Uppsala
z odrobin� wielkiej katedry.
Nieszcz�sny tancerz sofijski,
cia�o bez twarzy.
Osobno jego twarz bez oczu,
osobno jego oczy bez �renic,
osobno �renice kota.
Kaukaski orze� szybuje
nad rekonstrukcj� w�wozu,
z�oto s�o�ca nieszczere
i fa�szywe kamienie.
Wszystko moje, nic w�asno�ci�,
nic w�asno�ci� dla pami�ci,
a moje, dop�ki patrz�.
Nieprzebrane, nieobj�te,
a poszczeg�lne a� do w��kna,
ziarnka piasku, kropli wody
- krajobrazy.
Nie uchowam ani �d�b�a
w jego pe�nej widzialno�ci.
Powitanie z po�egnaniem
w jednym spojrzeniu.
Dla nadmiaru i dla braku
jeden ruch szyi.
Kobiety Rubensa
Walig�rzanki, �e�ska fauna,
jak �oskot beczek nagie.
Gnie�d�� si� w stratowanych �o�ach,
�pi� z otwartymi do piania ustami.
�renice ich uciek�y w g��b
i penetruj� do wn�trza gruczo��w,
z kt�rych si� dro�d�e s�cz� w krew.
C�ry baroku. Tyje ciasto w dzie�y,
paruj� �a�nie, rumieni� si� wina,
cwa�uj� niebem prosi�ta ob�ok�w,
r�� tr�by na fizyczny alarm.
O rozdynione, o nadmierne
i podwojone odrzuceniem szaty,
i potrojone gwa�towno�ci� pozy
t�uste dania mi�osne!
Ich chude siostry wsta�y wcze�niej,
zanim si� rozwidni�o na obrazie.
I nikt nie widzia�, jak g�siego sz�y
po nie zamalowanej stronie p��tna.
Wygnanki stylu. �ebra przeliczone,
ptasia natura st�p i d�oni.
Na stercz�cych �opatkach pr�buj� ulecie�.
Trzynasty wiek da�by im z�ote t�o.
Dwudziesty - da�by ekran srebrny.
Ten siedemnasty nic dla p�askich nie ma.
Albowiem nawet niebo jest wypuk�e,
wypukli anio�owie i wypuk�y b�g-
Febus w�saty, kt�ry na spoconym
rumaku wje�d�a do wrz�cej alkowy.
Koloratura
Stoi pod peruczk� drzewa,
na wieczne rozsypanie �piewa
zg�oski po w�osku, po srebrzystym
i cienkim jak paj�cza wydzielina.
Cz�owieka przez wysokie C
kocha i zawsze kocha� chce,
dla niego w gardle ma lusterka,
trzykrotnie s��wek �wiartki �wierka
i drobi�c grzanki do �mietanki
karmi baranki z fili�anki
filutka z filigranu.
Ale czy dobrze s�ysz�? Biada!
Czarny si� fagot do niej skrada.
Ci�ka muzyka na kruczych brwiach
porywa, �amie j� wp� ach-
Basso Profondo, zmi�uj si�,
doremi mane thekel fares!
Chcesz, �eby zmilk�a? Uwie�� j�
w zimne kulisy �wiata? W krain�
chronicznej chrypki? W Tartar kataru?
Gdzie wiekuiste pochrz�kiwanie?
Gdzie poruszaj� si� pyszczki rybie
dusz nieszcz�liwych? Tam?
O nie! O nie! W godzinie z�ej
nie trzeba spada� z miny swej !
Na w�osie przes�yszanym w g�os
tylko si� chwilk� chwieje los,
tyle, by mog�a oddech wzi��
i echem si� pod sufit wspi��,
gdzie wraca w kryszta� vox humana
i brzmi jak �wiat�em zasia�.
Nagrobek
Tu le�y staro�wiecka jak przecinek
autorka paru wierszy. Wieczny odpoczynek
raczy�a da� jej ziemia, pomimo �e trup
nie nale�a� do �adnej z literackich grup.
Ale te� nic lepszego nie ma na mogile
opr�cz tej rymowanki, �opianu i sowy.
Przechodniu, wyjmij z teczki m�zg elektronowy
i nad losem Szymborskiej podumaj przez chwil�.
***
Jestem za blisko, �eby mu si� �ni�.
Nie fruwam nad nim, nie uciekam mu
pod korzeniami drzew. Jestem za blisko.
Nie moim g�osem �piewa ryba w sieci.
Nie z mego palca toczy si� pier�cionek.
Jestem za blisko. Wielki dom si� pali
beze mnie wo�aj�cej ratunku. Za blisko,
�eby na moim w�osie dzwoni� dzwon.
Za blisko, �ebym mog�a wej�� jak go��,
przed kt�rym rozsuwaj� si� �ciany.
Ju� nigdy po raz drugi nie umr� tak lekko,
tak bardzo poza cia�em, tak bezwiednie,
jak niegdy� w jego �nie. Jestem za blisko,
za blisko. S�ysz� syk
i widz� po�yskliw� �usk� tego s�owa,
znieruchomia�a w obj�ciu. On �pi,
w tej chwili dost�pniejszy widzianej raz w �yciu
kasjerce w�drownego cyrku z jednym lwem
ni� mnie le��cej obok.
Teraz to dla niej ro�nie w nim dolina
rudolistna, zamkni�ta o�nie�on� g�r�
w lazurowym powietrzu. Ja jestem za blisko,
�eby mu z nieba spa��. M�j krzyk
m�g�by go tylko zbudzi�. Biedna,
ograniczona do w�asnej postaci,
a by�am brzoz�, a by�am jaszczurk�,
a wychodzi�am z czas�w i at�as�w
mieni�c si� kolorami sk�r. A mia�am
�ask� znikania sprzed zdumionych oczu,
co jest bogactwem bogactw. Jestem blisko,
za blisko, �eby mu si� �ni�.
Wysuwam rami� spod g�owy �pi�cego,
zdr�twia�e, pe�ne wyrojonych szpilek.
Na czubku ka�dej z nich, do przeliczenia,
str�ceni siedli anieli.
Na wie�y Babel
- Kt�ra godzina? - Tak, jestem szcz�liwa,
i brak mi tylko dzwoneczka u szyi,
kt�ry by brz�cza� nad tob�, gdy �pisz.
- Wi�c nie s�ysza�a� burzy? Murem targn�� wiatr
wie�a ziewn�a jak lew, wielk� bram�
na skrzypi�cych zawiasach. - Jak to, zapomnia�e�?
Mia�am na sobie zwyk�� szar� sukni�
spinan� na ramieniu. - I natychmiast potem
niebo p�k�o w stub�ysku. - Jak�e mog�am wej��,
przecie� nie by�e� sam. - Ujrza�em nagle
kolory sprzed istnienia wzroku. - Szkoda,
�e nie mo�esz mi przyrzec. - Masz s�uszno��,
widocznie to by� sen. - Dlaczego k�amiesz,
dlaczego m�wisz do mnie jej imieniem,
kochasz j� jeszcze? - O tak, chcia�bym,
�eby� zosta�a ze mn�. - Nie mam �alu,
powinnam by�a domy�li� si� tego.
- Wci�� my�lisz o nim? - Ale� ja nie p�acz�.
- I to ju� wszystko? - Nikogo jak ciebie.
- Przynajmniej jeste� szczera. - B�d� spokojny,
wyjad� z tego miasta. - B�d� spokojna,
odejd� st�d. - Masz takie pi�kne r�ce.
- To stare dzieje, ostrze przesz�o
nie naruszaj�c ko�ci. - Nie ma za co,
m�j drogi, nie ma za co. - Nie wiem
i nie chc� wiedzie�, kt�ra to godzina.
W rzece Heraklita
W rzece Heraklita
ryba �owi ryby,
ryba �wiartuje ryb� ostr� ryb�,
ryba buduje ryb�, ryba mieszka w rybie,
ryba ucieka z obl�onej ryby.
W rzece Heraklita
ryba kocha ryb�,
twoje oczy - powiada - l�ni� jak ryby w niebie,
chc� p�yn�� razem z tob� do wsp�lnego morza,
o najpi�kniejsza z �awicy.
W rzece Heraklita
ryba wymy�li�a ryb� nad rybami,
ryba kl�ka przed ryb�, ryba �piewa rybie,
prosi ryb� o l�ejsze p�ywanie.
W rzece Heraklita
ja ryba pojedyncza, ja ryba odr�bna
(cho�by od ryby drzewa i ryby kamienia)
pisuj� w poszczeg�lnych chwilach ma�e ryby
w �usce srebrnej tak kr�tko,
�e mo�e to ciemno�� w zak�opotaniu mruga?
Woda
Kropla deszczu mi spad�a na r�k�,
utoczona z Gangesu i Nilu,
z wniebowzi�tego szronu na w�sikach foki,
z wody rozbitych dzban�w w miastach Ys i Tyr.
Na moim wskazuj�cym palcu
Morze Kaspijskie jest morzem otwartym
a Pacyfik potulnie wp�ywa do Rudawy
tej samej, co fruwa�a chmurk� nad Pary�em
w roku siedemset sze��dziesi�tym czwartym
si�dmego maja o trzeciej nad ranem.
Nie starczy ust do wym�wienia
przelotnych imion twoich, wodo.
Musia�abym ci� nazwa� we wszystkich j�zykach
wypowiadaj�c naraz wszystkie samog�oski
i jednocze�nie milcze� - dla jeziora,
kt�re nie doczeka�o jakiejkolwiek nazwy
i nie ma go na ziemi - jako i na niebie
gwiazdy odbitej w nim.
Kto� ton��, kto� o ciebie wo�a� umieraj�c.
By�o to dawno i by�o to wczoraj.
Domy gasi�a�, domy porywa�a�
jak drzewa, lasy jak miasta.
By�a� w chrzcielnicach i wannach kurtyzan.
W poca�unkach, ca�unach.
Gryz�c kamienie, karmi�c t�cze.
W pocie i rosie piramid, bz�w.
Jakie to lekkie w kropli deszczu.
Jak delikatnie dotyka mnie �wiat.
Cokolwiek kiedykolwiek gdziekolwiek si� dzia�o,
spisane jest na wodzie babel.
Wiersz ku czci
By� sobie raz. Wymy�li� zero.
W kraju niepewnym. Pod gwiazd�
dzi� mo�e ciemn�. Pomi�dzy datami,
na kt�re kt� przysi�gnie. Bez imienia
nawet spornego. Nie pozostawiaj�c
poni�ej swego zera �adnej my�li z�otej
o �yciu, kt�re jest jak. Ani legendy,
�e dnia pewnego do zerwanej r�y
zero dopisa� i zwi�za� j� w bukiet.
�e kiedy mia� umiera�, odjecha� w pustyni�
na stugarbnym wielb��dzie. �e zasn��
w cieniu palmy pierwsze�stwa. �e si� zbudzi,
kiedy ju� wszystko b�dzie przeliczone
a� do ziarenka piasku. C� za cz�owiek.
Szczelin� mi�dzy faktem a zmy�leniem
uszed� naszej uwagi. Odporny
na ka�dy los. Str�ca ze siebie
ka�d�, jak� mu daj�, posta�.
Cisza zros�a si� nad nim, bez blizny po g�osie.
Nieobecno�� przybra�a wygl�d horyzontu.
Zero pisze si� samo.
Rozmowa z kamieniem
Pukam do drzwi kamienia.
- To ja, wpu�� mnie.
Chc� wej�� do twego wn�trza,
rozejrze� si� doko�a,
nabra� ciebie jak tchu.
- Odejd� - m�wi kamie�.-
Jestem szczelnie zamkni�ty.
Nawet rozbite na cz�ci
b�dziemy szczelnie zamkni�te.
Nawet starte na piasek
nie wpu�cimy nikogo.
Pukam do drzwi kamienia.
- To ja, wpu�� mnie.
Przychodz� z ciekawo�ci czystej.
�ycie jest dla niej jedyn� okazj�.
Zamierzam przej�� si� po twoim pa�acu,
a potem jeszcze zwiedzi� li�� i kropl� wody.
Niewiele czasu na to wszystko mam.
Moja �miertelno�� powinna ci� wzruszy�.
- Jestem z kamienia - m�wi kamie�-
i z konieczno�ci musz� zachowa� powag�.
Odejd� st�d.
Nie mam mi�ni �miechu.
Pukam do drzwi kamienia.
- To ja, wpu�� mnie.
S�ysza�am, �e s� w tobie wielkie puste sale,
nie ogl�dane, pi�kne nadaremnie,
g�uche, bez echa czyichkolwiek krok�w.
Przyznaj, �e sam niedu�o o tym wiesz.
- Wielkie i puste sale - m�wi kamie�-
ale w nich miejsca nie ma.
Pi�kne, by� mo�e, ale poza gustem
twoich ubogich zmys��w.
Mo�esz mnie pozna�, nie zaznasz mnie nigdy.
Ca�� powierzchni� zwracam si� ku tobie,
a ca�ym wn�trzem le�� odwr�cony.
Pukam do drzwi kamienia.
- To ja, wpu�� mnie.
Nie szukam w tobie przytu�ku na wieczno��.
Nie jestem nieszcz�liwa.
Nie jestem bezdomna.
M�j �wiat jest wart powrotu.
Wejd� i wyjd� z pustymi r�kami.
A na dow�d, �e by�am prawdziwie obecna,
nie przedstawi� niczego pr�cz s��w,
kt�rym nikt nie da wiary.
- Nie wejdziesz - m�wi kamie�.-
Brak ci zmys�u udzia�u.
�aden zmys� nie zast�pi ci zmys�u udzia�u.
Nawet wzrok wyostrzony a� do wszechwidzenia
nie przyda ci si� na nic bez zmys�u udzia�u.
Nie wejdziesz, masz zaledwie zamys� tego zmys�u,
ledwie jego zawi�zek, wyobra�ni�.
Pukam do drzwi kamienia.
-- To ja, wpu�� mnie.
Nie mog� czeka� dw�ch tysi�cy wiek�w
na wej�cie pod tw�j dach.
- Je�eli mi nie wierzysz - m�wi kamie�-
zwr�� si� do li�cia, powie to, co ja.
Do kropli wody, powie to, co li��.
Na koniec spytaj w�osa z w�asnej g�owy.
�miech mnie rozpiera, �miech, olbrzymi �miech,
kt�rym �mia� si� nie umiem.
Pukam do drzwi kamienia.
- To ja, wpu�� mnie.
- Nie mam drzwi - m�wi kamie�.
Rado�� pisania
Dok�d biegnie ta napisana sarna przez napisany las?
Czy z napisanej wody pi�,
kt�ra jej pyszczek odbije jak kalka?
Dlaczego �eb podnosi, czy co� s�yszy?
Na po�yczonych z prawdy czterech n�kach wsparta
spod moich palc�w uchem strzy�e.
Cisza - ten wyraz te� szele�ci po papierze
i rozgarnia
spowodowane s�owem "las" ga��zie.
Nad bia�� kartk� czaj� si� do skoku
litery, kt�re mog� u�o�y� si� �le,
zdania osaczaj�ce,
przed kt�rymi nie b�dzie ratunku.
Jest w kropli atramentu spory zapas
my�liwych z przymru�onym okiem,
gotowych zbiec po stromym pi�rze w d�,
otoczy� sarn�, z�o�y� si� do strza�u.
Zapominaj�, �e tu nie jest �ycie.
Inne, czarno na bia�ym, panuj� tu prawa.
Okamgnienie trwa� b�dzie tak d�ugo, jak zechc�,
pozwoli si� podzieli� na ma�e wieczno�ci
pe�ne wstrzymanych w locie kul.
Na zawsze, je�li ka��, nic si� tu nie stanie.
Bez mojej woli nawet li�� nie spadnie
ani �d�b�o si� nie ugnie pod kropk� kopytka.
Jest wi�c taki �wiat,
nad kt�rym los sprawuj� niezale�ny?
Czas, kt�ry wi��� �a�cuchami znak�w?
Istnienie na m�j rozkaz nieustanne?
Rado�� pisania.
Mo�no�� utrwalania.
Zemsta r�ki �miertelnej.
Pejza�
W pejza�u starego mistrza
drzewa maj� korzenie pod olejn� farb�,
�cie�ka na pewno prowadzi do celu,
sygnatur� z powag� zast�puje �d�b�o,
jest wiarygodna pi�ta po po�udniu,
maj delikatnie, ale stanowczo wstrzymany,
wi�c i ja przystan�am - ale� tak, drogi m�j,
to ja jestem ta niewiasta pod jesionem.
Przyjrzyj si�, jak daleko odesz�am od ciebie,
jaki mam bia�y czepek i ��t� sp�dnic�,
jak mocno trzymam koszyk, �eby nie wypa�� z obrazu,
jak paraduj� sobie w cudzym losie
i odpoczywam od �ywych tajemnic.
Cho�by� zawo�a�, nie us�ysz�,
a cho�bym us�ysza�a, nie odwr�c� si�,
a cho�bym i zrobi�a ten niemo�liwy ruch,
twoja twarz wyda mi si� obca.
Znam �wiat w promieniu sze�ciu mil.
Znam zio�a i zakl�cia na wszystkie bole�ci.
B�g jeszcze patrzy w czubek mojej g�owy.
Modl� si� jeszcze v nienag�� �mier�.
Wojna jest kar�, a pok�j nagrod�.
Zawstydzaj�ce sny pochodz� od szatana.
Mam oczywist� dusz� jak �liwka ma pestk�.
Nie znam zabawy w serce.
Nie znam nago�ci ojca moich dzieci.
Nie podejrzewam Pie�ni nad pie�niami
o pokre�lony zawi�y brudnopis.
To, co pragn� powiedzie�, jest w gotowych zdaniach
Nie u�ywam rozpaczy, bo to rzecz nie moja,
a tylko powierzona mi na przechowanie.
Cho�by� zabiegi mi drog�,
cho�by� zajrza� w oczy,
min� ci� samym skrajem przepa�ci cie�szej ni� w�os.
Na prawo jest m�j dom, kt�ry znam dooko�a
razem z jego schodkami i wej�ciem do �rodka,
gdzie dziej� si� historie nie namalowane:
kot skacze na �aw�,
s�o�ce pada na cynowy dzban,
za sto�em siedzi ko�cisty m�czyzna
i reperuje zegar.
Album
Nikt w rodzinie nie umar� z mi�o�ci.
Co tam by�o, to by�o, ale nic dla mitu.
Romeowie gru�licy? Julie dyfterytu?
Niekt�rzy wr�cz do�yli zgrzybia�ej staro�ci.
�adnej ofiary braku odpowiedzi
na list pokropiony �zami!
Zawsze w ko�cu zjawiali si� jacy� s�siedzi
z r�ami i binoklami.
�adnego zaduszenia si� w stylowej szafie,
kiedy to raptem wraca m�� kochanki!
Nikomu te sznur�wki, mantylki, falbanki
nie przeszkodzi�y wej�� na fotografi�.
I nigdy w duszy piekielnego Boscha!
I nigdy z pistoletem do ogrodu!
(Konali z kul� w czaszce, ale z innego powodu
i na polowych noszach.)
Nawet ta, z ekstatycznym kokiem
i oczami podkutymi jak po balu,
odp�yn�a wielkim krwotokiem
nie do ciebie, danserze, i nie z �alu.
Mo�e kto�, dawniej, przed dagerotypem-
ale z tych, co w albumie, nikt, o ile wiem.
Roz�miesza�y si� smutki, lecia� dzie� za dniem,
a oni, pocieszeni, znikali na gryp�.
Dworzec
Nieprzyjazd m�j do miasta N.
odby� si� punktualnie.
Zosta�e� uprzedzony
niewys�anym listem.
Zd��y�e� nie przyj��
w przewidzianej porze.
Poci�g wjecha� na peron trzeci.
Wysiad�o du�o ludzi.
Uchodzi� w t�umie do wyj�cia
brak mojej osoby.
Kilka kobiet zast�pi�o mnie
po�piesznie
w tym po�piechu.
Do jednej podbieg�
kto� nie znany mi,
ale ona rozpozna�a go
natychmiast.
Oboje wymienili
nie nasz poca�unek,
podczas czego zgin�a
nie moja walizka.
Dworzec w mie�cie N.
dobrze zda� egzamin
z istnienia obiektywnego.
Ca�o�� sta�a na swoim miejscu.
Szczeg�y porusza�y si�
po wyznaczonych torach.
Odby�o si� nawet
um�wione spotkanie.
Poza zasi�giem
naszej obecno�ci.
W raju utraconym
prawdopodobie�stwa.
Gdzie indziej.
Gdzie indziej.
Jak te s��wka d�wi�cz�.
�ywy
Ju� tylko obejmujemy.
Obejmujemy �ywego.
Susem ju� tylko serca
umiej�c go dopa��.
Ku zgorszeniu paj�czycy,
krewnej naszej po k�dzieli,
on nie zostanie po�arty.
Pozwalamy jego g�owie,
od wiek�w u�askawionej,
spocz�� na naszym ramieniu.
Z tysi�ca bardzo spl�tanych powod�w
mamy w zwyczaju
s�ucha�, jak oddycha.
Wygwizdane z misterium.
Rozbrojone ze zbrodni.
Wydziedziczone z �e�skiej grozy.
Czasem tylko paznokcie
b�ysn�, drasn�, zgasn�.
Czy wiedz�,
czy cho� mog� si� domy�li�,
jakiej fortuny s� ostatnim srebrem?
On ju� zapomnia�
ucieka� przed nami.
Nie zna, co to na karku
wielooki strach.
Wygl�da,
jakby ledwie zdo�a� si� urodzi�.
Ca�y z nas.
Ca�y nasz.
Z b�agalnym cieniem rz�sy
na policzku.
Z rzewnym strumykiem potu
mi�dzy �opatkami.
Taki nam teraz jest
i taki za�nie.
Ufny.
W u�cisku przedawnionej �mierci.
Urodzony
Wi�c to jest jego matka.
Ta ma�a kobieta.
Szarooka sprawczyni.
��dka, w kt�rej przed laty
przyp�yn�� do brzegu.
To z niej si� wydobywa�
na �wiat,
na niewieczno��.
Rodzicielka m�czyzny,
z kt�rym skacz� przez ogie�.
Wi�c to ona, ta jedyna,
co go sobie nie wybra�a
gotowego, zupe�nego.
Sama go pochwyci�a
w znajom� mi sk�r�,
przywi�za�a do ko�ci
ukrytych przede mn�.
Sama mu wypatrzy�a
jego szare oczy,
jakimi spojrza� na mnie.
Wi�c to ona, alfa jego.
Dlaczego mi j� pokaza�.
Urodzony.
Wi�c jednak i on urodzony.
Urodzony jak wszyscy.
Jak ja, kt�ra umr�.
Syn prawdziwej kobiety.
Przybysz z g��bin cia�a.
W�drowiec do omegi.
Nara�ony
na nieobecno�� swoj�
zewsz�d,
w ka�dej chwili.
A jego g�owa
to jest g�owa w mur
ust�pliwy do czasu.
A jego ruchy
to s� uchylenia
od powszechnego wyroku.
Zrozumia�am,
�e uszed� ju� po�ow� drogi.
Ale mi tego nie powiedzia�,
nie.
- To moja matka-
powiedzia� mi tylko.
Tomasz Mann
Drogie syreny, tak musia�o by�,
kochane fauny, wielmo�ne anio�y,
ewolucja stanowczo wypar�a si� was.
Nie brak jej wyobra�ni, ale wy i wasze
p�etwy z g��bi dewonu, a piersi z aluwium,
wasze d�onie palczaste, a u n�g kopytka,
te ramiona nie zamiast, ale opr�cz skrzyde�,
te wasze, strach pomy�le�, szkieletki-dwutworki
nie w por� ogoniaste, rogate z przekory
albo na gap� ptasie, te zlepki, te zrostki,
te sk�adanki-cacanki, te dystychy
rymuj�ce cz�owieka z czapl� tak kunsztownie,
�e fruwa i nie�miertelny jest, i wszystko wie
- przyznacie chyba same, �e by�by to �art
i nadmiar wiekuisty, i k�opoty,
kt�rych przyroda mie� nie chce i nie ma.
Dobrze, �e cho� pozwala pewnej rybie lata�
z wyzywaj�c� wpraw�. Ka�dy taki wzlot
to pociecha w regule, to u�askawienie
z powszechnej konieczno�ci, dar
hojniejszy, ni� potrzeba, �eby �wiat by� �wiatem.
Dobrze, �e cho� dopuszcza do scen tak zbytkownych
jak dziobak mlekiem karmi�cy piskl�ta.
Mog�aby si� sprzeciwi� - i kt� by z nas odkry�,
�e jest obrabowany?
A najlepsze to,
�e przeoczy�a moment, kiedy pojawi� si� ssak
z cudownie upierzon� watermanem r�k�.
Do serca w niedziel�
Dzi�kuj� ci, serce moje,
�e nie marudzisz, �e si� uwijasz
bez pochlebstw, bez nagrody,
z wrodzonej pilno�ci.
Masz siedemdziesi�t zas�ug na minut�.
Ka�dy tw�j skurcz
jest jak zepchni�cie �odzi
na pe�ne morze
w podr� dooko�a �wiata,
Dzi�kuj� ci, serce znoje,
�e raz po raz
wyjmujesz mnie z ca�o�ci
nawet we �nie osobn�.
Dbasz, �ebym nie prze�ni�a si� na wylot,
na wylot,
do kt�rego skrzyde� nie potrzeba.
Dzi�kuj� ci, serce maje,
�e obudzi�am si� znowu
i chocia� jest niedziela,
dzie� odpoczywania,
pod �ebrami
trwa zwyk�y przed�wi�teczny ruch.
Akrobata
Z trapezu na
na trapez, w ciszy po
po nagle zmilk�ym werblu, przez
przez zaskoczone powietrze, szybszy ni�
ni� ci�ar cia�a, kt�re zn�w
zn�w nie zd��y�o spa��.
Sam. Albo jeszcze mniej ni� sam,
mniej, bo u�omny, bo mu brak,
brak skrzyde�, brak mu bardzo,
brak, kt�ry go zmusza
do wstydliwych przefruni�� na nieupierzonej
ju� tylko nagiej uwadze.
Mozolnie lekka,
z cierpliw� zwinno�ci�,
w wyrachowanym natchnieniu. Czy widzisz,
jak on si� czai da lotu, czy wiesz,
jak on spiskuje od g�owy do st�g
przeciw takiemu, jakim jest, czy wiesz, czy widzisz
jak chytrze si� przez dawny kszta�t przewleka i
�eby pochwyci� w gar�� rozko�ysany �wiat
nowo zrodzone z siebie wyci�ga ramiona-
pi�kniejsze ponad wszystko w jednej tej
w tej jednej, kt�ra zreszt� ju� min�a, chwili.
Ruch
Ty tu p�aczesz, a tam ta�cz�.
A tam ta�cz� w twojej �zie.
Tam si� bawi�, tam weso�o,
tam nie wiedz� nic a nic.
Omal �e migoty luster.
Omal �e p�omyki �wiec.
Prawie schodki i kru�ganki.
Jakby mankiet, jakby gest.
Ten lekkoduch wod�r z tlenem.
Te gagatki chlor i s�d.
Fircyk azot w korowodach
spadaj�cych, wzlatuj�cych,
wiruj�cych pod kopu��.
Ty tu p�aczesz, w to im grasz.
Eine kleine Nachtmusik.
Kim jeste�, pi�kna maseczko.
Sto pociech
Zachcia�o mu si� szcz�cia,
zachcia�o mu si� prawdy,
zachcia�o mu si� wieczno�ci,
patrzcie go!
Ledwie rozr�ni� sen od jawy,
ledwie domy�li� si�, �e on to on,
ledwie wystruga� r�k� z p�etwy rodem
krzesiwo i rakiet�,
�atwy do utopienia w �y�ce oceanu,
za ma�o nawet �mieszny, �eby pustk� �mieszy�,
oczami tylko widzi,
uszami tylko s�yszy,
rekordem jego mowy jest tryb warunkowy,
rozumem gani rozum,
s�owem: prawie nikt,
ale wolno�� mu w g�owie, wszechwiedza i byt
poza niem�drym mi�sem,
patrzcie go?
Bo przecie� chyba jest,
naprawd� si� wydarzy�
pod jedn� z gwiazd prowincjonalnych.
Na sw�j spos�b �ywotny i wcale ruchliwy.
Jak na marnego wyrodka kryszta�u-
do�� powa�nie zdziwiony.
Jak na trudne dzieci�stwo w konieczno�ciach stada -
nie�le ju� poszczeg�lny.
Patrzcie go?
Tylko tak dalej, dalej cho� przez chwil�,
bodaj przez mgnienie galaktyki ma�ej!
Niechby si� wreszcie z grubsza okaza�o,
czym b�dzie, skoro jest.
A jest - zawzi�ty.
Zawzi�ty, trzeba przyzna�, bardzo.
Z tym k�kiem w nosie, w tej todze, w tym swetrze.
Sto pociech, b�d� co b�d�.
Niebo��.
Istny cz�owiek.
Pomy�ka
Rozdzwoni� si� telefon w galerii obraz�w,
rozdzwoni� si� przez pust� sal� o p�nocy;
�pi�cych, gdyby tu byli, zbudzi�by od razu,
ale tu sami tylko bezsenni prorocy,
sami tylko kr�lowie od ksi�yca bledn�
i z tchem zapartym patrz� we wszystko im jedno,
a ruchliwa z pozoru ma��onka lichwiarza
akurat w ten dzwoni�cy przedmiot na kominku,
ale nie, nie odk�ada swojego wachlarza,
jak inni pochwycona tkwi na nieuczynku.
Wynio�le nieobecni, w szatach albo nago,
zbywaj� nocny alarm z nieuwag�,
w kt�rej wi�cej, przysi�gam, czarnego humoru,
ni� gdyby z ramy zst�pi� sam marsza�ek dworu
(nic zreszt� opr�cz ciszy w uszach mu nie dzwoni;
A to, �e kto� tam w mie�cie ju� od d�u�szej chwili
trzyma naiwnie s�uchawk� przy skroni
nakr�ciwszy z�y numer? �yje, wi�c si� myli.
Szkielet jaszczura
Kochani Bracia,
widzimy tutaj przyk�ad z�ych proporcji:
oto szkielet jaszczura pi�trzy si� przed nami-
Drodzy Przyjaciele,
na lewo ogon w jedn� niesko�czono��,
na prawo szyja w drug�-
Szanowni Towarzysze,
po�rodku cztery �apy, co ugrz�z�y w mule
pod pag�rem tu�owia-
�askawi Obywatele,
przyroda si� nie myli, ale lubi �arty:
prosz� zwr�ci� uwag� na t� �mieszn� g��wk�-
Panie, Panowie,
taka g��wka niczego nie mog�a przewidzie�
i dlatego jest g��wk� wymar�ego gada-
Czcigodni Zgromadzeni,
za ma�o m�zgu, za du�y apetyt,
wi�cej g�upiego snu ni� m�drej trwogi-
Dostojni Go�cie,
pod tym wzgl�dem jeste�my w du�o lepszej formie,
�ycie jest pi�kne i ziemia jest nasza-
Wyborni Delegaci,
niebo gwia�dziste nad my�l�c� trzcin�,
prawo moralne w niej-
Prze�wietna Komisjo,
uda�o si� raz
i mo�e tylko pod tym jednym s�o�cem-
Naczelna Rado,
jakie zr�czne r�ce,
jakie wymowne usta,
ile g�owy na karku-
Najwy�sza Instancjo,
c� za odpowiedzialno�� na miejsce ogona-
Fotografia t�umu
Na fotograf� t�umu
moja g�owa si�dma z kraja,
a mo�e czwarta na lewo
albo dwudziesta od do�u;
moja g�owa nie wiem kt�ra,
ju� nie jedna, nie jedyna,
ju� podobna do podobnych,
ni to kobieca, ni m�ska;
znaki, kt�re mi daje,
to znaki szczeg�lne �adne;
mo�e widzi j� Duch Czasu,
ale si� jej nie przygl�da;
moja g�owa statystyczna,
co spo�ywa stal i kable
najspokojniej, najglobalniej;
bez wstydu, �e jakakolwiek,
bez rozpaczy, �e wymienna;
jakbym wcale jej nie mia�a
po swojemu i z osobna;
jakby cmentarz odkopano
pe�en bezimiennych czaszek
o niez�ej zachowalno�ci
pomimo umieralno�ci;
jakby ona ju� tam by�a,
moja g�owa wszelka, cudza;
gdzie, je�eli co� wspomina,
to chyba przysz�o�� g��bok�.
Wszelki wypadek
Zdarzy� si� mog�o.
Zdarzy� si� musia�o.
Zdarzy�o si� wcze�niej. P�niej. Bli�ej. Dalej.
Zdarzy�o si� nie tobie.
Ocala�e�, bo by�e� pierwszy.
Ocala�e�, bo by�e� ostatni.
Bo sam. Bo ludzie. Bo w lewo. Bo w prawo.
Bo pada� deszcz. Bo pada� cie�.
Bo panowa�a s�oneczna pogoda.
Na szcz�cie by� tam las.
Na szcz�cie nie by�o drzew.
Na szcz�cie szyna, hak, belka, hamulec,
framuga, zakr�t, milimetr, sekunda.
Na szcz�cie brzytwa p�ywa�a po wodzie.
Wskutek, poniewa�, a jednak, pomimo.
Co by to by�o, gdyby r�ka, noga,
o krok, o w�os
od zbiegu okoliczno�ci.
Wi�c jeste�? Prosto z uchylonej jeszcze chwili?
Sie� by�a jednooka, a ty przez to oko?
Nie umiem si� nadziwi�, namilcze� si� temu.
Pos�uchaj,
jak mi pr�dko bije twoje serce.
Zdumienie
Czemu w zanadto jednej osobie?
Tej a nie innej? I co tu robi�?
W dzie� co jest wtorkiem? W domu nie gnie�dzie?
W sk�rze nie �usce? Z twarz� nie li�ciem?
Dlaczego tylko raz osobi�cie?
W�a�nie na ziemi? Przy ma�ej gwie�dzie?
Po ty�u erach nieobecno�ci?
Za wszystkie czasy i wszystkie glony?
Za jamoch�ony i niebosk�ony?
Akurat teraz? Do krwi i ko�ci?
Sama u siebie z sob�? Czemu
nie obok ani sto mil st�d,
nie wczoraj ani sto lat temu
siedz� i patrz� w ciemny k�t
- tak jak z wzniesionym nagle �bem
patrzy warcz�ce zwane psem?
Urodziny
Tyle naraz �wiata ze wszystkich stron �wiata:
moreny, mureny i morza i zorze,
i ogie� i ogon i orze� i orzech-
jak ja to ustawi�, gdzie ja to po�o��?
Te chaszcze i paszcze i leszcze i deszcze,
bodziszki, modliszki - gdzie ja to pomieszcz�?
Motyle, goryle, beryle i trele-
dzi�kuj�, to chyba o wiele za wiele.
Do dzbanka jakiego ten �opian i �opot
i �ubin i pop�och i przepych i k�opot?
Gdzie zabra� kolibra, gdzie ukry� to srebro,
co zrobi� na serio z tym �ubrem i zebr�?
Ju� taki dwutlenek rzecz wa�na i droga,
a tu o�miornica i jeszcze stonoga!
Domy�lam si� ceny, cho� cena z gwiazd zdarta-
dzi�kuj�, doprawdy nie czuj� si� warta.
Nie szkoda to dla mnie zachodu i s�o�ca?
Jak ma si� w to bawi� osoba �yj�ca?
Na chwil� tu jestem i tylko na chwil�:
co dalsze przeocz�, a reszt� pomyl�.
Nie zd��� wszystkiego odr�ni� od pr�ni.
Pogubi� te bratki w po�piechu podr�nym.
Ju� cho�by najmniejszy - szalony wydatek:
fatyga �odygi i listek i p�atek
raz jeden w przestrzeni, od nigdy, na o�lep,
wzgardliwie dok�adny i kruchy wynio�le.
Wra�enia z teatru
Najwa�niejszy w tragedii jest dla mnie akt sz�sty:
zmartwychwstawanie z pobojowisk sceny,
poprawianie peruk, szatek,
wyrywanie no�a z piersi,
zdejmowanie p�tli z szyi,
ustawianie si� w rz�dzie pomi�dzy �ywymi
twarz� do publiczno�ci.
Uk�ony pojedyncze i zbiorowe:
bia�a d�o� na ranie serca,
dyganie samob�jczyni,
kiwanie �ci�tej g�owy.
Uk�ony parzyste:
w�ciek�o�� podaje rami� �agodno�ci,
ofiara patrzy b�ogo w oczy kata,
buntownik bez urazy st�pa przy boku tyrana.
Deptanie wieczno�ci noskiem z�otego trzewiczka.
Rozp�dzanie mora��w rondem kapelusza.
Niepoprawna gotowo�� rozpocz�cia od jutra na nowo.
Wej�cie g�siego zmar�ych du�o wcze�niej,
bo w akcie trzecim, czwartym, oraz pomi�dzy aktami.
Cudowny powr�t zaginionych bez wie�ci.
My�l, �e za kulisami czekali cierpliwie,
nie zdejmuj�c kostiumu,
nie zmywaj�c szminki,
wzrusza mnie bardziej ni� tyrady tragedii.
Ale naprawd� podnios�e jest opadanie kurtyny
i to, co wida� jeszcze w niskiej szparze:
tu oto jedna r�ka po kwiat �piesznie si�ga,
tam druga chwyta upuszczony miecz.
Dopiero wtedy trzecia, niewidzialna,
spe�nia swoj� powinno��:
�ciska mnie za gard�o.
Listy umar�ych
Czytamy listy umar�ych jak bezradni bogowie,
ale jednak bogowie, bo znamy p�niejsze daty.
Wiemy, kt�re pieni�dze nie zosta�y oddane.
Za kogo pr�dka za m�� powychodzi�y wdowy.
Biedni umarli, za�lepieni umarli,
oszukiwani, omylni, niezgrabnie zapobiegliwi.
Widzimy miny i znaki robione za ich plecami.
�owimy uchem szelest dartych testament�w.
Siedz� przed nami �mieszni jak na bu�kach z mas�em,
albo rzucaj� si� w pogo� za zwianymi z g��w kapeluszami
Ich z�y gust, Napoleon, para i elektryczno��,
ich zab�jcze kuracje na uleczalne choroby,
niem�dra apokalipsa wed�ug �wi�tego Jana,
fa�szywy raj na ziemi wed�ug Jana Jakuba ...
Obserwujemy w milczeniu ich pionki na szachownicy,
tyle, �e przesuni�te o trzy pola dalej.
Wszystko, co przewidzieli, wypad�o zupe�nie inaczej,
albo troch� inaczej, czyli tak�e zupe�nie inaczej.
Najgorliwsi wpatruj� si� nam ufnie w oczy,
bo wysz�o im z rachunku, �e ujrz� w nich doskona�o��.
Prospekt
Jestem pastylka na uspokojenie.
Dzia�am w mieszkaniu,
skutkuj� w urz�dzie,
siadam do egzamin�w,
staj� na rozprawie,
starannie sklejam rozbite garnuszki-
tylko mnie za�yj,
rozpu�� pod j�zykiem,
tylko mnie po�knij,
tylko popij wod�.
Wiem, co robi� z nieszcz�ciem,
jak znie�� z�� nowin�,
zmniejszy� niesprawiedliwo��,
rozja�ni� brak Boga,
dobra� do twarzy kapelusz �a�obny.
Na co czekasz-
zaufaj chemicznej lito�ci.
Jeste� jeszcze m�ody (m�oda),
powiniene� (powinna�} urz�dzi� si� jako�.
Kto powiedzia�,
�e �ycie ma by� odwa�nie prze�yte?
Oddaj mi swoj� przepa��-
wymoszcz� j� snem,
b�dziesz mi wdzi�czny (wdzi�czna)
za cztery �apy spadania.
Sprzedaj mi swoj� dusz�.
Inny si� kupiec nie trafi.
Innego diab�a ju� nie ma.
Powroty
Wr�ci�. Nic nie powiedzia�.
By�o jednak jasne, �e spotka�a go przykro��.
Po�o�y� si� w ubraniu.
Schowa� g�ow� pod kocem.
Podkurczy� kolana.
Ma oko�o czterdziestki, ale nie w tej chwili.
Jest - ale tylko tyle, ile w brzuchu matki
za siedmioma sk�rami, w obronnej ciemno�ci.
Jutro wyg�osi odczyt o homeostazie
w kosmonautyce metagalaktycznej.
Na razie zwin�� si�, zasn��.
Przem�wienie w biurze znalezionych rzeczy
Straci�am kilka bogi� w drodze z po�udnia na p�noc,
a tak�e wielu bog�w w drodze ze wschodu na zach�d.
Zgas�o mi raz na zawsze par� gwiazd, rozst�p si� niebo.
Zapad�a mi si� w morze wyspa jedna, druga.
Nie wiem nawet dok�adnie, gdzie zostawi�am pazury,
kto chodzi w moim futrze, kto mieszka w mojej skorupie.
Pomar�o mi rodze�stwo, kiedy wype�z�am na l�d,
i tylko kt�ra� kostka �wi�tuje we mnie rocznic�.
Wyskakiwa�am ze sk�ry, trwoni�am kr�gi i nogi,
odchodzi�am od zmys��w bardzo du�o razy.
Dawno przymkn�am na to wszystko trzecie oko,
machn�am na to p�etw�, wzruszy�am ga��ziami.
Podzia�o si�, przepad�o, na cztery wiatry rozwia�o.
Sama si� sobie dziwi�, jak ma�o ze mnie zosta�o:
pojedyncza osoba w ludzkim chwilowo rodzaju,
kt�ra tylko parasol zgubi�a wczoraj w tramwaju.
Allegro ma non troppo
Jeste� pi�kne - m�wi� �yciu-
bujniej ju� nie mo�na by�o,
bardziej �abio i s�owiczo,
bardziej mr�wczo i nasiennie.
Staram si� mu przypodoba�,
przypochlebi�, patrze� w oczy.
Zawsze pierwsza mu si� k�aniam
z pokornym wyrazem twarzy.
Zabiegam mu drog� z lewej,
zabiegam mu drog� z prawej,
i unosz� si� w zachwycie,
i upadam od podziwu.
Jaki polny jest ten konik,
jaka le�na ta jagoda-
nigdy bym nie uwierzy�a,
gdybym si� nie urodzi�a!
Nie znajduj� - m�wi� �yciu-
z czym mog�abym ci� por�wna�.
Nikt nie zrobi drugiej szyszki
ani lepszej, ani gorszej.
Chwal� hojno��, pomys�owo��,
zamaszysto�� i dok�adno��,
i co jeszcze - i co dalej-
czarodziejstwo, czarnoksi�stwo.
Byle tylko nie urazi�,
nie rozgniewa�, nie rozp�ta�.
Od dobrych stu tysi�cleci
nadskakuj� u�miechni�ta.
Szarpi� �ycie za brzeg listka:
przystan�o? dos�ysza�o?
Czy na chwil�, cho� raz jeden,
dok�d idzie - zapomnia�o?
Klasyk
Kilka grud ziemi, a b�dzie zapomniane �ycie.
Muzyka wyswobodzi si� z okoliczno�ci.
Ucichnie kaszel mistrza nad menuetami.
I oderwane b�d� kataplazmy.
Ogie� strawi peruk� pe�n� kurzu i wszy.
Znikn� plamy inkaustu z koronkowego mankietu.
P�jd� na �mietnik trzewiki, niewygodni �wiadkowie.
Skrzypce zabierze sobie ucze� najmniej zdolny.
Powyjmowane b�d� z nut rachunki od rze�nika.
Do mysich brzuch�w trafi� listy biednej matki.
Unicestwiona zga�nie niefortunna mi�o��.
Oczy przestan� �zawi�.
R�owa wst��ka przyda si� c�rce s�siad�w.
Czasy, chwali� Boga, nie s� jeszcze romantyczne.
Wszystko, co nie jest kwartetem,
b�dzie jako pi�te odrzucone.
Wszystko, co nie jest kwintetem,
b�dzie jako sz�ste zdmuchni�te.
Wszystko, co nie jest ch�rem czterdziestu anio��w,
zmilknie jako psi skowyt i czkawka �andarma.
Zabrany b�dzie z okna wazon z aloesem,
talerz z trutk� na muchy i s�oik z pomad�,
i ods�oni si� widok - ale� tak! - na ogr�d,
ogr�d, kt�rego nigdy tu nie by�o.
No i teraz s�uchajcie, s�uchajcie, �miertelni,
w zdumieniu pilnie nadstawiajcie ucha,
o pilni, o zdumieni, o zas�uchani �miertelni,
s�uchajcie - s�uchaj�cy - zamienieni w s�uch-
Pochwa�a sn�w
We �nie
maluj� jak Vermeer van Delft.
Rozmawiam biegle po grecku
i nie tylko z �ywymi.
Prowadz� samoch�d,
kt�ry jest mi pos�uszny.
Jestem zdolna,
pisz� wielkie poematy.
S�ysz� g�osy
nie gorzej ni� powa�ni �wi�ci.
Byliby�cie zdumieni
�wietno�ci� mojej gry na fortepianie.
Fruwam, jak si� powinno,
czyli sama z siebie.
Spadaj�c z dachu
umiem spa�� mi�kko w zielone.
Nie jest mi trudno
oddycha� pod wod�.
Nie narzekam:
uda�o mi si� odkry� Atlantyd�.
Cieszy mnie, �e przed �mierci�
zawsze potrafi� si� zbudzi�.
Natychmiast po wybuchu wojny
odwracam si� na lepszy bok.
Jestem, ale nie musz�
by� dzieckiem epoki.
Kilka lat temu
widzia�am dwa s�o�ca.
A przedwczoraj pingwina.
Najzupe�niej wyra�nie.
Mi�o�� szcz�liwa
Mi�o�� szcz�liwa. Czy to jest normalne,
czy to powa�ne, czy to po�yteczne-
co �wiat ma z dwojga ludzi,
kt�rzy nie widz� �wiata?
Wywy�szeni ku sobie bez �adnej zas�ugi,
pierwsi lepsi z miliona, ale przekonani,
�e tak sta� si� musia�o - w nagrod� za co? za nic
�wiat�o pada znik�d-
dlaczego w�a�nie na tych, a nie innych?
Czy to obra�a sprawiedliwo��? Tak.
Czy narusza troskliwie pi�trzone zasady,
str�ca ze szczytu mora�? Narusza i str�ca.
Sp�jrzcie na tych szcz�liwych:
gdyby si� chocia� maskowali troch�,
udawali zgn�bienie krzepi�c tym przyjaci�!
S�uchajcie, jak si� �miej� - obra�liwie.
Jakim j�zykiem m�wi� - zrozumia�ym na poz�r.
A te ich ceremonie, ceregiele,
wymy�lne obowi�zki wzgl�dem siebie-
wygl�da to na zmow� za plecami ludzko�ci !
Trudno nawet przewidzie�, do czego by dosz�o,
gdyby ich przyk�ad da� si� na�ladowa�.
Na co liczy� by mog�y religie, poezje,
o czym by pami�tano, czego zaniechano,
kto by chcia� zosta� w kr�gu.
Mi�o�� szcz�liwa. Czy to jest konieczne?
Takt i rozs�dek ka�� milcze� o niej
jak o skandalu z wysokich sfer �ycia.
Wspania�e dziatki rodz� si� bez jej pomocy.
Przenigdy nie zdo�a�aby zaludni� ziemi,
zdarza si� przecie� rzadko.
Niech ludzie nie znaj�cy mi�o�ci szcz�liwej
twierdz�, �e nigdzie nie ma mi�o�ci szcz�liwej.
Z t� wiar� l�ej im b�dzie i �y�, i umiera�.
***
Nico�� przenicowa�a si� tak�e i dla mnie.
Naprawd� wywr�ci�a si� na drug� stron�.
Gdzie� ja si� to znalaz�am-
od st�p do g�owy w�r�d planet,
nawet nie pami�taj�c, jak mi by�o nie by�.
O m�j tutaj spotkany, tutaj pokochany,
ju� tylko si� domy�lam z r�k� na twoim ramieniu,
ile po tamtej stronie pustki na nas przypada,
ile tam ciszy na jednego tu �wierszcza,
ile tam braku ��ki na jeden tu listeczek szczawiu,
a s�o�ce po ciemno�ciach jak odszkodowanie
w kropli rosy - za jakie g��bokie tam susze!
Gwiezdne na chybi� trafi�! Tutejsze na opak!
Rozpi�te na krzywiznach, ci�arach, szorstko�ciach
i ruchach!
Przerwa w niesko�czono�ci dla bezkresnego nieba!
Ulga po nieprzestrzeni w kszta�cie chwiejnej brzozy!
Teraz albo nigdy wiatr porusza chmur�,
bo wiatr to w�a�nie to, co tam nie wieje.
I wkracza �uk na �cie�k� w ciemnym garniturze �wiadka
na okoliczno�� d�ugiego na kr�tkie �ycie czekania.
A mnie tak si� z�o�y�o, �e jestem przy tobie.
I doprawdy nie widz� w tym nic
zwyczajnego.
Pod jedn� gwiazdk�
Przepraszam przypadek, �e nazywam go konieczno�ci�.
Przepraszam konieczno��, je�li jednak si� myl�.
Niech si� nie gniewa szcz�cie, �e bior� je jak swoje.
Niech mi zapomn� umarli, �e ledwie tl� si� w pami�ci.
Przepraszam czas za mnogo�� przeoczonego �wiata na sekund�.
Przepraszam dawn� mi�o��, �e now� uwa�am za pierwsz�.
Wybaczcie mi, dalekie wojny, �e nosz� kwiaty do domu.
Wybaczcie, otwarte rany, �e k�uj� si� w palec.
Przepraszam wo�aj�cych z otch�ani za p�yt� z menuetem.
Przepraszam ludzi na dworcach za sen o pi�tej rano.
Daruj, szczuta nadziejo, �e �miej� si� czasem.
Darujcie mi, pustynie, �e z �y�k� wody nie biegn�.
I ty, jastrz�biu, od lat ten sam, w tej samej klatce,
zapatrzony bez ruchu zawsze w ten sam punkt,
odpu�� mi, nawet gdyby� by� ptakiem wypchanym.
Przepraszam �ci�te drzewo za cztery nogi sto�owe.
Przepraszam wielkie pytania za ma�e odpowiedzi.
Prawdo, nie zwracaj na mnie zbyt bacznej uwagi.
Powago, oka� mi wspania�omy�lno��.
�cierp, tajemnico bytu, �e wyskubuj� nitki z twego trenu.
Nie oskar�aj mnie, duszo, �e rzadko ci� miewam.
Przepraszam wszystko, �e nie mog� by� wsz�dzie.
Przepraszam wszystkich, �e nie umiem by� ka�dym i ka�d�.
Wiem, �e p�ki �yj�, nic mnie nie usprawiedliwia,
poniewa� sama sobie stoj� na przeszkodzie.
Nie miej mi za z�e, mowo, �e po�yczam patetycznych s��w,
a potem trudu dok�adam, �eby wyda�y si� lekkie.
Wielka liczba
Cztery miliardy ludzi na tej ziemi,
a moja wyobra�nia jest, jak by�a.
�le sobie radzi z wielkimi liczbami.
Ci�gle j� jeszcze wzrusza poszczeg�lno��.
Fruwa w ciemno�ciach jak �wiat�o latarki,
wyjawia tylko pierwsze z brzegu twarze,
tymczasem reszta w prze�lepienie idzie,
w niepomy�lenie, w nieod�a�owanie.
Ale tego sam Dante nie zatrzyma�by.
A c� dopiero kiedy nie jest si�.
I cho�by nawet wszystkie muzy do mnie.
Non omnis moriar - przedwczesne strapienie.
Czy jednak ca�a �yj� i czy to wystarcza.
Nie wystarcza�o nigdy, a tym bardziej teraz.
Wybieram odrzucaj�c, bo nie ma innego sposobu,
ale to, co odrzucam, liczebniejsze jest,
g�stsze jest, natarczywsze jest ni� kiedykolwiek.
Kosztem nieopisanych strat - wierszyk, westchnienie.
Na gromkie powo�anie odzywam si� szeptem.
Ile przemilczam, tego nie wypowiem.
Mysz u podn�a macierzystej g�ry.
�ycie trwa kilka znak�w pazurkiem na piasku.
Sny moje - nawet one nie s�, jak nale�a�oby, ludne.
Wi�cej w nich samotno�ci ni� t�um�w i wrzawy.
Wpadnie czasem na chwil� kto� dawno umar�y.
Klamk� porusza pojedyncza r�ka.
Obrasta pusty dom przybud�wkami echa.
Zbiegam z progu w dolin�
cich�, jakby niczyj�, ju� anachroniczn�.
Sk�d si� jeszcze ta przestrze� bierze we mnie -
nie wiem.
Podzi�kowanie
Wiele zawdzi�czam
tym, kt�rych nie kocham.
Ulg�, z jak� si� godz�,
�e bli�si s� komu innemu.
Rado��, �e nie ja jestem
wilkiem ich owieczek.
Pok�j mi z nimi
i wolno�� mi z nimi,
a tego mi�o�� ani da� nie mo�e,
ani bra� nie potrafi.
Nie czekam na nich
od okna do drzwi.
Cierpliwa
prawie jak s�oneczny zegar,
rozumiem,
czego mi�o�� nie rozumie,
wybaczam,
czego mi�o�� nie wybaczy�aby nigdy.
Od spotkania do listu
nie wieczno�� up�ywa,
ale po prostu kilka dni albo tygodni.
Podr�e z nimi zawsze s� udane,
koncerty wys�uchane,
katedry zwiedzone,
krajobrazy wyra�ne.
A kiedy nas rozdziela
siedem g�r i rzek,
s� to g�ry i rzeki
dobrze znane z mapy.
Ich jest zas�ug�,
je�eli �yj� w trzech wymiarach,
w przestrzeni nielirycznej i nieretorycznej,
z prawdziwym, bo ruchomym horyzontem.
Sami nie wiedz�,
ile nios� w r�kach pustych.
"Nic im nie jestem winna"-
powiedzia�aby mi�o��
na ten otwarty temat.
Psalm
O, jak�e s� nieszczelne granice ludzkich pa�stw!
Ile to chmur nad nimi bezkarnie przep�ywa,
ile piask�w pustynnych przesypuje si� z kraju do kraju,
ile g�rskich kamyk�w stacza si� w cudze w�o�ci
w wyzywaj�cych podskokach!
Czy musz� tu wymienia� ptaka za ptakiem jak leci,
albo jak w�a�nie przysiada na opuszczonym szlabanie?
Niechby to nawet by� wr�bel - a ju� ma ogon o�cienny,
cho� dzi�bek jeszcze tutejszy. W dodatku - ale� si� wierci!
Z nieprzeliczonych owad�w poprzestan� na mr�wce,
kt�ra pomi�dzy lewym a prawym butem stra�nika
na pytanie: sk�d dok�d - nie poczuwa si� do odpowiedzi.
Och, zobaczy� dok�adnie ca�y ten nie�ad naraz,
na wszystkich kontynentach!
Bo czy to nie liguster z przeciwnego brzegu
przemyca poprzez rzek� stutysi�czny listek?
Bo kto, je�li nie m�twa zuchwale d�ugoramienna,
narusza �wi�t� stref� w�d terytorialnych?
Czy mo�na w og�le m�wi� o jakim takim porz�dku,
je�eli nawet gwiazd nie da si� porozsuwa�,
�eby by�o wiadomo, kt�ra komu �wieci?
I jeszcze to naganne rozpo�cieranie si� mg�y!
I pylenie si� stepu na ca�ej przestrzeni,
jak gdyby nie by� wcale w p� przeci�ty!
I rozleganie si� g�os�w na us�u�nych falach powietrza:
przywo�ywanych pisk�w i znacz�cych bulgot�w!
Tylko co ludzkie potrafi by� prawdziwie obce.
Reszta to lasy mieszane krecia robota i wiatr.
Widziane z g�ry
Na polnej drodze le�y martwy �uk.
Trzy pary n�ek z�o�y� na brzuchu starannie.
Zamiast bez�adu �mierci - schludno�� i porz�dek.
Groza tego widoku jest umiarkowana,
zakres �ci�le lokalny od perzu do mi�ty.
Smutek si� nie udziela.
Niebo jest b��kitne.
Dla naszego spokoju, �mierci� jakby p�ytsz�
nie umieraj�, ale zdychaj� zwierz�ta
trac�c - chcemy w to wierzy� - mniej czucia i �wiata,
schodz�c - jak nam si� zdaje - z mniej tragicznej sceny.
Ich potulne duszyczki nie strasz� nas noc�,
szanuj� dystans,
wiedz�, co to mores.
I oto ten na drodze martwy �uk
w nieop�akanym stanie ku s�onku pol