178

Szczegóły
Tytuł 178
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

178 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 178 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

178 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Wis�awa Szymborska Widok z ziarnkiem piasku Tekst przepisali: Adam i Jarek Druzd [email protected] Z tomu Wo�anie do Yeti (1957) Atlantyda Obmy�lam �wiat Dwie ma�py Bruegla Jeszcze Buffo Upami�tnienie Z tomu S�l ( 1962) Muzeum Chwila w Troi Elegia podr�na Kobiety Rubensa Koloratura Nagrobek ***(Jestem za blisko, �eby mu si� �ni�) Na wie�y Babel W rzece Heraklita Woda Wiersz ku czci Rozmowa z kamieniem Z tomu Sto pociech (1967) Rado�� pisania Pejza� Album Dworzec �ywy Urodzony Tomasz Mann Do serca w niedziel� Akrobata Ruch Sto pociech Z tomu Wszelki wypadek ( 1972} Pomy�ka Szkielet jaszczura Fotografia t�umu Wszelki wypadek Zdumienie Urodziny Wra�enia z teatru Listy umar�ych Prospekt Powroty Przem�wienie w biurze znalezionych rzeczy Allegro ma non troppo Klasyk Pochwa�a sn�w Mi�o�� szcz�liwa * * * (Nico�� przenicowa�a si� tak�e i dla mnie) Pod jedn� gwiazdk� Z tomu Wielka liczba (1976) Wielka liczba Podzi�kowanie Psalm Widziane z g�ry Eksperyment U�miechy Terrorysta, on patrzy Miniatura �redniowieczna Portret kobiecy Ostrze�enie Cebula Pochwa�a z�ego o sobie mniemania �ycie na poczekaniu Nad Styksem Utopia Liczba Pi Z tomu Ludzie na mo�cie (1986) Nadmiar Widok z ziarnkiem piasku Odzie� O �mierci bez przesady Dom wielkiego cz�owieka W bia�y dzie� Kr�tkie �ycie naszych przodk�w Pierwsza fotografia Hitlera Schy�ek wieku Dzieci epoki Tortury Pisanie �yciorysu Pogrzeb G�os w sprawie pornografii Rozpocz�ta opowie�� Mo�liwo�ci Jarmark cud�w Ludzie na mo�cie Z tomu Koniec i pocz�tek (1993) Niebo Mo�e by� bez tytu�u Niekt�rzy lubi� poezj� Koniec i pocz�tek Nienawi�� Rzeczywisto�� wymaga Jawa Rachunek elegijny Kot w pustym mieszkaniu Po�egnanie widoku Seans Mi�o�� od pierwszego wejrzenia Dnia 16 maja 1973 roku Mo�e to wszystko Komedyjki Wersja wydarze� Wielkie to szcz�cie Nowe wiersze Jacy� ludzie W zatrz�sieniu Milczenie ro�lin Chmury Trzy s�owa najdziwniejsze Atlantyda Istnieli albo nie istnieli. Na wyspie albo nie na wyspie. Ocean albo nie ocean po�kn�� ich albo nie. Czy by�o komu kocha� kogo? Czy by�o komu walczy� z kim? Dzia�o si� wszystko albo nic tam albo nie tam. Miast siedem sta�o. Czy na pewno? Sta� wiecznie chcia�o. Gdzie dowody? Nie wymy�lili prochu, nie. Proch wymy�lili, tak. Przypuszczalni. W�tpliwi. Nie upami�tnieni. Nie wyj�ci z powietrza, z ognia, z wody, z ziemi. Nie zawarci w kamieniu ani w kropli deszczu. Nie mog�cy na serio pozowa� do przestr�g. Meteor spad�. To nie meteor. Wulkan wybuchn��. To nie wulkan. Kto� wo�a� co�. Niczego nikt. Na tej plus minus Atlantydzie. Obmy�lam �wiat Obmy�lam �wiat, wydanie drugie, wydanie drugie, poprawione, idiotom na �miech, melancholikom na p�acz, �ysym na grzebie�, psom na buty. Oto rozdzia�: Mowa Zwierz�t i Ro�lin, gdzie przy ka�dym gatunku masz s�ownik odno�ny. Nawet proste dzie� dobry wymienione z ryb� ciebie, ryb� i wszystkich przy �yciu umocni. Ta, dawno przeczuwana, nagle w jawie s��w improwizacja lasu! Ta epika s�w! Te aforyzmy je�a uk�adane, gdy jeste�my przekonani, �e nic, tylko �pi! Czas (rozdzia� drugi} ma prawo do wtr�cania si� we wszystko czy to z�e, czy dobre. Jednak�e - ten, co kruszy g�ry, oceany przesuwa i kt�ry obecny jest przy gwiazd kr��eniu, nie b�dzie mie� najmniejszej w�adzy nad kochankami, bo zbyt nadzy, bo zbyt obj�ci, z nastroszon� dusz� jak wr�blem na ramieniu. Staro�� to tylko mora� przy �yciu zbrodniarza. Ach, wi�c wszyscy s� m�odzi! Cierpienie (rozdzia� trzeci) cia�a nie zniewa�a. �mier�, kiedy �pisz, przychodzi. A �ni� b�dziesz, �e wcale nie trzeba oddycha�, �e cisza bez oddechu to niez�a muzyka, jeste� ma�y jak iskra i ga�niesz do taktu. �mier� tylko taka. B�lu wi�cej mia�e� trzymaj�c r�� w r�ce i wi�ksze czu�e� przera�enie widz�c, �e p�atek spad� na ziemi�. �wiat tylko taki. Tylko tak �y�. I umiera� tylko tyle. A wszystko inne - jest jak Bach chwilowo grany na pile. Dwie Ma�py Bruegla Tak wygl�da m�j wielki maturalny sen: siedz� w oknie dwie ma�py przykute �a�cuchem, za oknem fruwa niebo i k�pie si� morze. Zdaj� z historii ludzi. J�kam si� i brn�. Ma�pa wpatrzona we mnie, ironicznie s�ucha, druga niby to drzemie- a kiedy po pytaniu nastaje milczenie, podpowiada mi cichym brz�kaniem �a�cucha. Jeszcze W zaplombowanych wagonach jad� krajem imiona, a dok�d tak jecha� b�d�, a czy kiedy wysi�d� nie pytajcie, nie powiem, nie wiem. Imi� Natan bije pi�ci� o �cian�, imi� Izaak �piewa ob��kane, imi� Sara wody wo�a dla imienia Aaron, kt�re umiera z pragnienia. Nie skacz w biegu, imi� Dawida. Ty� jest imi� skazuj�ce na kl�sk�, nie dawane nikomu, bez domu, do noszenia w tym kraju zbyt ci�kie. Syn niech imi� s�owia�skie ma, bo tu licz� w�osy na g�owie, bo tu dziel� dobro od z�a wedle imion i kroju powiek. Nie skacz w biegu. Syn b�dzie Lech. Nie skacz w biegu. Jeszcze nie pora. Nie skacz. Noc si� rozlega jak �miech i przedrze�nia k� stukanie na torach. Chmura z ludzi nad krajem sz�a, z du�ej chmury ma�y deszcz, jedna �za, ma�y deszcz, jedna �za, suchy czas. Tory wiod� w czarny las. Tak to, tak, stuka ko�o. Las bez polan. Tak to, tak. Lasem jedzie transport wo�a�. Tak to, tak. Obudzona w nocy s�ysz� tak to, tak, �omotanie ciszy w cisz�. Buffo Najpierw minie nasza mi�o��, potem sto � dwie�cie lat, potem zn�w b�dziemy razem: komediantka i komediant, ulubie�cy publiczno�ci, odegraj� nas w teatrze. Ma�a farsa z kupletami, troch� ta�ca, du�o �miechu, trafny rys obyczajowy i oklaski. B�dziesz �mieszny nieodparcie na tej scenie, z t� zazdro�ci�, w tym krawacie. Moja g�owa zawr�cona, moje serce i korona, g�upie serce p�kaj�ce i korona spadaj�ca. B�dziemy si� spotykali, rozstawali, �miech na sali, siedem rzek, siedem g�r mi�dzy sob� obmy�lali I jakby nam by�o ma�o rzeczywistych kl�sk i cierpie� - dobijemy si� s�owami. A potem si� pok�onimy i to b�dzie farsy kres. Spektatorzy p�jd� spa� ubawiwszy si� do �ez. Oni b�d� �licznie �yli, oni mi�o�� ob�askawi�, tygrys b�dzie jad� z ich r�ki. A my wiecznie jacy� tacy, a my w czapkach z dzwoneczkami, w ich dzwonienie barbarzy�sko zas�uchani. Upami�tnienie Kochali si� w leszczynie pod s�o�cami rosy, suchych li�ci i ziemi nabrali we w�osy. Serce jask�ki, zmi�uj si� nad nimi. Ukl�kli nad jeziorem, wyczesali li�cie, a ryby podp�ywa�y do brzegu gwia�dzi�cie. Serce jask�ki, zmi�uj si� nad nimi. Odbicia drzew dymi�y na zdrobnia�ej fali. Jask�ko, spraw, by nigdy nie zapominali. Jask�ko, cierniu chmury, kotwico powietrza, ulepszony Ikarze, wniebowzi�ty fraku, jask�ko, kaligrafio, wskaz�wko bez minut, wczesno-ptasi gotyku, zezie na niebiosach, jask�ko, ciszo ostra, �a�obo weso�a, aureolo kochank�w, zmi�uj si� nad nimi. Muzeum S� talerze, ale nie ma apetytu. S� obr�czki, ale nie ma wzajemno�ci od co najmniej trzystu lat. Jest wachlarz - gdzie rumie�ce? S� miecze - gdzie gniew? I lutnia ani brz�knie o szarej godzinie. Z braku wieczno�ci zgromadzono dziesi�� tysi�cy starych rzeczy. Omsza�y wo�ny drzemie s�odko zwiesiwszy w�sy nad gablotk�. Metale, glina, pi�rko ptasie cichutko tryumfuj� w czasie. Chichocze tylko szpilka po �mieszce z Egiptu. Korona przeczeka�a g�ow�. Przegra�a d�o� do r�kawicy. Zwyci�y� prawy but nad nog�. Co do mnie, �yj�, prosz� wierzy�. M�j wy�cig z sukni� nadal trwa. A jaki ona up�r ma! A jakby ona chcia�a prze�y�! Chwila w Troi Ma�e dziewczynki chude i bez wiary, �e piegi znikn� z policzk�w, nie zwracaj�ce niczyjej uwagi, chodz�ce po powiekach �wiata, podobne do tatusia albo do mamusi, szczerze tym przera�one, znad talerza, znad ksi��ki, sprzed lustra porywane bywaj� do Troi. W wielkich szatniach okamgnienia przeobra�aj� si� w pi�kne Heleny. Wst�puj� po kr�lewskich schodach w szumie podziwu i d�ugiego trenu. Czuj� si� lekkie. Wiedz�, �e pi�kno�� to wypoczynek, �e mowa sensu ust nabiera, a gesty rze�bi� si� same w odniechceniu natchnionym. Twarzyczki ich, warte odprawy pos��w, dumnie stercz� na szyjach godnych obl�enia. Bruneci z film�w, bracia kole�anek, nauczyciel rysunk�w, ach, polegn� wszyscy. Ma�e dziewczynki z wie�y u�miechu patrz� na katastrof�. Ma�e dziewczynki r�ce za�amuj� w upajaj�cym obrz�dzie ob�udy. Ma�e dziewczynki na tle spustoszenia w diademie p�on�cego miasta z kolczykami lamentu powszechnego w uszach. Blade i bez jednej �zy. Syte widoku. Tryumfalne. Zasmucone tym tylko, �e trzeba powr�ci�. Ma�e dziewczynki powracaj�ce. Elegia podr�na Wszystko moje, nic w�asno�ci�, nic w�asno�ci� dla pami�ci, a moje, dop�ki patrz�. Ledwie wspomniane, ju� niepewne boginie swoich g��w. Z miasta Samokow tylko deszcz i nic pr�cz deszczu. Pary� od Luwru do paznokcia bielmem zachodzi. Z bulwaru Saint-Martin zosta�y schodki i wiod� do zaniku. Nic wi�cej ni� p�tora mostu w Leningradzie mostowym. Biedna Uppsala z odrobin� wielkiej katedry. Nieszcz�sny tancerz sofijski, cia�o bez twarzy. Osobno jego twarz bez oczu, osobno jego oczy bez �renic, osobno �renice kota. Kaukaski orze� szybuje nad rekonstrukcj� w�wozu, z�oto s�o�ca nieszczere i fa�szywe kamienie. Wszystko moje, nic w�asno�ci�, nic w�asno�ci� dla pami�ci, a moje, dop�ki patrz�. Nieprzebrane, nieobj�te, a poszczeg�lne a� do w��kna, ziarnka piasku, kropli wody - krajobrazy. Nie uchowam ani �d�b�a w jego pe�nej widzialno�ci. Powitanie z po�egnaniem w jednym spojrzeniu. Dla nadmiaru i dla braku jeden ruch szyi. Kobiety Rubensa Walig�rzanki, �e�ska fauna, jak �oskot beczek nagie. Gnie�d�� si� w stratowanych �o�ach, �pi� z otwartymi do piania ustami. �renice ich uciek�y w g��b i penetruj� do wn�trza gruczo��w, z kt�rych si� dro�d�e s�cz� w krew. C�ry baroku. Tyje ciasto w dzie�y, paruj� �a�nie, rumieni� si� wina, cwa�uj� niebem prosi�ta ob�ok�w, r�� tr�by na fizyczny alarm. O rozdynione, o nadmierne i podwojone odrzuceniem szaty, i potrojone gwa�towno�ci� pozy t�uste dania mi�osne! Ich chude siostry wsta�y wcze�niej, zanim si� rozwidni�o na obrazie. I nikt nie widzia�, jak g�siego sz�y po nie zamalowanej stronie p��tna. Wygnanki stylu. �ebra przeliczone, ptasia natura st�p i d�oni. Na stercz�cych �opatkach pr�buj� ulecie�. Trzynasty wiek da�by im z�ote t�o. Dwudziesty - da�by ekran srebrny. Ten siedemnasty nic dla p�askich nie ma. Albowiem nawet niebo jest wypuk�e, wypukli anio�owie i wypuk�y b�g- Febus w�saty, kt�ry na spoconym rumaku wje�d�a do wrz�cej alkowy. Koloratura Stoi pod peruczk� drzewa, na wieczne rozsypanie �piewa zg�oski po w�osku, po srebrzystym i cienkim jak paj�cza wydzielina. Cz�owieka przez wysokie C kocha i zawsze kocha� chce, dla niego w gardle ma lusterka, trzykrotnie s��wek �wiartki �wierka i drobi�c grzanki do �mietanki karmi baranki z fili�anki filutka z filigranu. Ale czy dobrze s�ysz�? Biada! Czarny si� fagot do niej skrada. Ci�ka muzyka na kruczych brwiach porywa, �amie j� wp� ach- Basso Profondo, zmi�uj si�, doremi mane thekel fares! Chcesz, �eby zmilk�a? Uwie�� j� w zimne kulisy �wiata? W krain� chronicznej chrypki? W Tartar kataru? Gdzie wiekuiste pochrz�kiwanie? Gdzie poruszaj� si� pyszczki rybie dusz nieszcz�liwych? Tam? O nie! O nie! W godzinie z�ej nie trzeba spada� z miny swej ! Na w�osie przes�yszanym w g�os tylko si� chwilk� chwieje los, tyle, by mog�a oddech wzi�� i echem si� pod sufit wspi��, gdzie wraca w kryszta� vox humana i brzmi jak �wiat�em zasia�. Nagrobek Tu le�y staro�wiecka jak przecinek autorka paru wierszy. Wieczny odpoczynek raczy�a da� jej ziemia, pomimo �e trup nie nale�a� do �adnej z literackich grup. Ale te� nic lepszego nie ma na mogile opr�cz tej rymowanki, �opianu i sowy. Przechodniu, wyjmij z teczki m�zg elektronowy i nad losem Szymborskiej podumaj przez chwil�. *** Jestem za blisko, �eby mu si� �ni�. Nie fruwam nad nim, nie uciekam mu pod korzeniami drzew. Jestem za blisko. Nie moim g�osem �piewa ryba w sieci. Nie z mego palca toczy si� pier�cionek. Jestem za blisko. Wielki dom si� pali beze mnie wo�aj�cej ratunku. Za blisko, �eby na moim w�osie dzwoni� dzwon. Za blisko, �ebym mog�a wej�� jak go��, przed kt�rym rozsuwaj� si� �ciany. Ju� nigdy po raz drugi nie umr� tak lekko, tak bardzo poza cia�em, tak bezwiednie, jak niegdy� w jego �nie. Jestem za blisko, za blisko. S�ysz� syk i widz� po�yskliw� �usk� tego s�owa, znieruchomia�a w obj�ciu. On �pi, w tej chwili dost�pniejszy widzianej raz w �yciu kasjerce w�drownego cyrku z jednym lwem ni� mnie le��cej obok. Teraz to dla niej ro�nie w nim dolina rudolistna, zamkni�ta o�nie�on� g�r� w lazurowym powietrzu. Ja jestem za blisko, �eby mu z nieba spa��. M�j krzyk m�g�by go tylko zbudzi�. Biedna, ograniczona do w�asnej postaci, a by�am brzoz�, a by�am jaszczurk�, a wychodzi�am z czas�w i at�as�w mieni�c si� kolorami sk�r. A mia�am �ask� znikania sprzed zdumionych oczu, co jest bogactwem bogactw. Jestem blisko, za blisko, �eby mu si� �ni�. Wysuwam rami� spod g�owy �pi�cego, zdr�twia�e, pe�ne wyrojonych szpilek. Na czubku ka�dej z nich, do przeliczenia, str�ceni siedli anieli. Na wie�y Babel - Kt�ra godzina? - Tak, jestem szcz�liwa, i brak mi tylko dzwoneczka u szyi, kt�ry by brz�cza� nad tob�, gdy �pisz. - Wi�c nie s�ysza�a� burzy? Murem targn�� wiatr wie�a ziewn�a jak lew, wielk� bram� na skrzypi�cych zawiasach. - Jak to, zapomnia�e�? Mia�am na sobie zwyk�� szar� sukni� spinan� na ramieniu. - I natychmiast potem niebo p�k�o w stub�ysku. - Jak�e mog�am wej��, przecie� nie by�e� sam. - Ujrza�em nagle kolory sprzed istnienia wzroku. - Szkoda, �e nie mo�esz mi przyrzec. - Masz s�uszno��, widocznie to by� sen. - Dlaczego k�amiesz, dlaczego m�wisz do mnie jej imieniem, kochasz j� jeszcze? - O tak, chcia�bym, �eby� zosta�a ze mn�. - Nie mam �alu, powinnam by�a domy�li� si� tego. - Wci�� my�lisz o nim? - Ale� ja nie p�acz�. - I to ju� wszystko? - Nikogo jak ciebie. - Przynajmniej jeste� szczera. - B�d� spokojny, wyjad� z tego miasta. - B�d� spokojna, odejd� st�d. - Masz takie pi�kne r�ce. - To stare dzieje, ostrze przesz�o nie naruszaj�c ko�ci. - Nie ma za co, m�j drogi, nie ma za co. - Nie wiem i nie chc� wiedzie�, kt�ra to godzina. W rzece Heraklita W rzece Heraklita ryba �owi ryby, ryba �wiartuje ryb� ostr� ryb�, ryba buduje ryb�, ryba mieszka w rybie, ryba ucieka z obl�onej ryby. W rzece Heraklita ryba kocha ryb�, twoje oczy - powiada - l�ni� jak ryby w niebie, chc� p�yn�� razem z tob� do wsp�lnego morza, o najpi�kniejsza z �awicy. W rzece Heraklita ryba wymy�li�a ryb� nad rybami, ryba kl�ka przed ryb�, ryba �piewa rybie, prosi ryb� o l�ejsze p�ywanie. W rzece Heraklita ja ryba pojedyncza, ja ryba odr�bna (cho�by od ryby drzewa i ryby kamienia) pisuj� w poszczeg�lnych chwilach ma�e ryby w �usce srebrnej tak kr�tko, �e mo�e to ciemno�� w zak�opotaniu mruga? Woda Kropla deszczu mi spad�a na r�k�, utoczona z Gangesu i Nilu, z wniebowzi�tego szronu na w�sikach foki, z wody rozbitych dzban�w w miastach Ys i Tyr. Na moim wskazuj�cym palcu Morze Kaspijskie jest morzem otwartym a Pacyfik potulnie wp�ywa do Rudawy tej samej, co fruwa�a chmurk� nad Pary�em w roku siedemset sze��dziesi�tym czwartym si�dmego maja o trzeciej nad ranem. Nie starczy ust do wym�wienia przelotnych imion twoich, wodo. Musia�abym ci� nazwa� we wszystkich j�zykach wypowiadaj�c naraz wszystkie samog�oski i jednocze�nie milcze� - dla jeziora, kt�re nie doczeka�o jakiejkolwiek nazwy i nie ma go na ziemi - jako i na niebie gwiazdy odbitej w nim. Kto� ton��, kto� o ciebie wo�a� umieraj�c. By�o to dawno i by�o to wczoraj. Domy gasi�a�, domy porywa�a� jak drzewa, lasy jak miasta. By�a� w chrzcielnicach i wannach kurtyzan. W poca�unkach, ca�unach. Gryz�c kamienie, karmi�c t�cze. W pocie i rosie piramid, bz�w. Jakie to lekkie w kropli deszczu. Jak delikatnie dotyka mnie �wiat. Cokolwiek kiedykolwiek gdziekolwiek si� dzia�o, spisane jest na wodzie babel. Wiersz ku czci By� sobie raz. Wymy�li� zero. W kraju niepewnym. Pod gwiazd� dzi� mo�e ciemn�. Pomi�dzy datami, na kt�re kt� przysi�gnie. Bez imienia nawet spornego. Nie pozostawiaj�c poni�ej swego zera �adnej my�li z�otej o �yciu, kt�re jest jak. Ani legendy, �e dnia pewnego do zerwanej r�y zero dopisa� i zwi�za� j� w bukiet. �e kiedy mia� umiera�, odjecha� w pustyni� na stugarbnym wielb��dzie. �e zasn�� w cieniu palmy pierwsze�stwa. �e si� zbudzi, kiedy ju� wszystko b�dzie przeliczone a� do ziarenka piasku. C� za cz�owiek. Szczelin� mi�dzy faktem a zmy�leniem uszed� naszej uwagi. Odporny na ka�dy los. Str�ca ze siebie ka�d�, jak� mu daj�, posta�. Cisza zros�a si� nad nim, bez blizny po g�osie. Nieobecno�� przybra�a wygl�d horyzontu. Zero pisze si� samo. Rozmowa z kamieniem Pukam do drzwi kamienia. - To ja, wpu�� mnie. Chc� wej�� do twego wn�trza, rozejrze� si� doko�a, nabra� ciebie jak tchu. - Odejd� - m�wi kamie�.- Jestem szczelnie zamkni�ty. Nawet rozbite na cz�ci b�dziemy szczelnie zamkni�te. Nawet starte na piasek nie wpu�cimy nikogo. Pukam do drzwi kamienia. - To ja, wpu�� mnie. Przychodz� z ciekawo�ci czystej. �ycie jest dla niej jedyn� okazj�. Zamierzam przej�� si� po twoim pa�acu, a potem jeszcze zwiedzi� li�� i kropl� wody. Niewiele czasu na to wszystko mam. Moja �miertelno�� powinna ci� wzruszy�. - Jestem z kamienia - m�wi kamie�- i z konieczno�ci musz� zachowa� powag�. Odejd� st�d. Nie mam mi�ni �miechu. Pukam do drzwi kamienia. - To ja, wpu�� mnie. S�ysza�am, �e s� w tobie wielkie puste sale, nie ogl�dane, pi�kne nadaremnie, g�uche, bez echa czyichkolwiek krok�w. Przyznaj, �e sam niedu�o o tym wiesz. - Wielkie i puste sale - m�wi kamie�- ale w nich miejsca nie ma. Pi�kne, by� mo�e, ale poza gustem twoich ubogich zmys��w. Mo�esz mnie pozna�, nie zaznasz mnie nigdy. Ca�� powierzchni� zwracam si� ku tobie, a ca�ym wn�trzem le�� odwr�cony. Pukam do drzwi kamienia. - To ja, wpu�� mnie. Nie szukam w tobie przytu�ku na wieczno��. Nie jestem nieszcz�liwa. Nie jestem bezdomna. M�j �wiat jest wart powrotu. Wejd� i wyjd� z pustymi r�kami. A na dow�d, �e by�am prawdziwie obecna, nie przedstawi� niczego pr�cz s��w, kt�rym nikt nie da wiary. - Nie wejdziesz - m�wi kamie�.- Brak ci zmys�u udzia�u. �aden zmys� nie zast�pi ci zmys�u udzia�u. Nawet wzrok wyostrzony a� do wszechwidzenia nie przyda ci si� na nic bez zmys�u udzia�u. Nie wejdziesz, masz zaledwie zamys� tego zmys�u, ledwie jego zawi�zek, wyobra�ni�. Pukam do drzwi kamienia. -- To ja, wpu�� mnie. Nie mog� czeka� dw�ch tysi�cy wiek�w na wej�cie pod tw�j dach. - Je�eli mi nie wierzysz - m�wi kamie�- zwr�� si� do li�cia, powie to, co ja. Do kropli wody, powie to, co li��. Na koniec spytaj w�osa z w�asnej g�owy. �miech mnie rozpiera, �miech, olbrzymi �miech, kt�rym �mia� si� nie umiem. Pukam do drzwi kamienia. - To ja, wpu�� mnie. - Nie mam drzwi - m�wi kamie�. Rado�� pisania Dok�d biegnie ta napisana sarna przez napisany las? Czy z napisanej wody pi�, kt�ra jej pyszczek odbije jak kalka? Dlaczego �eb podnosi, czy co� s�yszy? Na po�yczonych z prawdy czterech n�kach wsparta spod moich palc�w uchem strzy�e. Cisza - ten wyraz te� szele�ci po papierze i rozgarnia spowodowane s�owem "las" ga��zie. Nad bia�� kartk� czaj� si� do skoku litery, kt�re mog� u�o�y� si� �le, zdania osaczaj�ce, przed kt�rymi nie b�dzie ratunku. Jest w kropli atramentu spory zapas my�liwych z przymru�onym okiem, gotowych zbiec po stromym pi�rze w d�, otoczy� sarn�, z�o�y� si� do strza�u. Zapominaj�, �e tu nie jest �ycie. Inne, czarno na bia�ym, panuj� tu prawa. Okamgnienie trwa� b�dzie tak d�ugo, jak zechc�, pozwoli si� podzieli� na ma�e wieczno�ci pe�ne wstrzymanych w locie kul. Na zawsze, je�li ka��, nic si� tu nie stanie. Bez mojej woli nawet li�� nie spadnie ani �d�b�o si� nie ugnie pod kropk� kopytka. Jest wi�c taki �wiat, nad kt�rym los sprawuj� niezale�ny? Czas, kt�ry wi��� �a�cuchami znak�w? Istnienie na m�j rozkaz nieustanne? Rado�� pisania. Mo�no�� utrwalania. Zemsta r�ki �miertelnej. Pejza� W pejza�u starego mistrza drzewa maj� korzenie pod olejn� farb�, �cie�ka na pewno prowadzi do celu, sygnatur� z powag� zast�puje �d�b�o, jest wiarygodna pi�ta po po�udniu, maj delikatnie, ale stanowczo wstrzymany, wi�c i ja przystan�am - ale� tak, drogi m�j, to ja jestem ta niewiasta pod jesionem. Przyjrzyj si�, jak daleko odesz�am od ciebie, jaki mam bia�y czepek i ��t� sp�dnic�, jak mocno trzymam koszyk, �eby nie wypa�� z obrazu, jak paraduj� sobie w cudzym losie i odpoczywam od �ywych tajemnic. Cho�by� zawo�a�, nie us�ysz�, a cho�bym us�ysza�a, nie odwr�c� si�, a cho�bym i zrobi�a ten niemo�liwy ruch, twoja twarz wyda mi si� obca. Znam �wiat w promieniu sze�ciu mil. Znam zio�a i zakl�cia na wszystkie bole�ci. B�g jeszcze patrzy w czubek mojej g�owy. Modl� si� jeszcze v nienag�� �mier�. Wojna jest kar�, a pok�j nagrod�. Zawstydzaj�ce sny pochodz� od szatana. Mam oczywist� dusz� jak �liwka ma pestk�. Nie znam zabawy w serce. Nie znam nago�ci ojca moich dzieci. Nie podejrzewam Pie�ni nad pie�niami o pokre�lony zawi�y brudnopis. To, co pragn� powiedzie�, jest w gotowych zdaniach Nie u�ywam rozpaczy, bo to rzecz nie moja, a tylko powierzona mi na przechowanie. Cho�by� zabiegi mi drog�, cho�by� zajrza� w oczy, min� ci� samym skrajem przepa�ci cie�szej ni� w�os. Na prawo jest m�j dom, kt�ry znam dooko�a razem z jego schodkami i wej�ciem do �rodka, gdzie dziej� si� historie nie namalowane: kot skacze na �aw�, s�o�ce pada na cynowy dzban, za sto�em siedzi ko�cisty m�czyzna i reperuje zegar. Album Nikt w rodzinie nie umar� z mi�o�ci. Co tam by�o, to by�o, ale nic dla mitu. Romeowie gru�licy? Julie dyfterytu? Niekt�rzy wr�cz do�yli zgrzybia�ej staro�ci. �adnej ofiary braku odpowiedzi na list pokropiony �zami! Zawsze w ko�cu zjawiali si� jacy� s�siedzi z r�ami i binoklami. �adnego zaduszenia si� w stylowej szafie, kiedy to raptem wraca m�� kochanki! Nikomu te sznur�wki, mantylki, falbanki nie przeszkodzi�y wej�� na fotografi�. I nigdy w duszy piekielnego Boscha! I nigdy z pistoletem do ogrodu! (Konali z kul� w czaszce, ale z innego powodu i na polowych noszach.) Nawet ta, z ekstatycznym kokiem i oczami podkutymi jak po balu, odp�yn�a wielkim krwotokiem nie do ciebie, danserze, i nie z �alu. Mo�e kto�, dawniej, przed dagerotypem- ale z tych, co w albumie, nikt, o ile wiem. Roz�miesza�y si� smutki, lecia� dzie� za dniem, a oni, pocieszeni, znikali na gryp�. Dworzec Nieprzyjazd m�j do miasta N. odby� si� punktualnie. Zosta�e� uprzedzony niewys�anym listem. Zd��y�e� nie przyj�� w przewidzianej porze. Poci�g wjecha� na peron trzeci. Wysiad�o du�o ludzi. Uchodzi� w t�umie do wyj�cia brak mojej osoby. Kilka kobiet zast�pi�o mnie po�piesznie w tym po�piechu. Do jednej podbieg� kto� nie znany mi, ale ona rozpozna�a go natychmiast. Oboje wymienili nie nasz poca�unek, podczas czego zgin�a nie moja walizka. Dworzec w mie�cie N. dobrze zda� egzamin z istnienia obiektywnego. Ca�o�� sta�a na swoim miejscu. Szczeg�y porusza�y si� po wyznaczonych torach. Odby�o si� nawet um�wione spotkanie. Poza zasi�giem naszej obecno�ci. W raju utraconym prawdopodobie�stwa. Gdzie indziej. Gdzie indziej. Jak te s��wka d�wi�cz�. �ywy Ju� tylko obejmujemy. Obejmujemy �ywego. Susem ju� tylko serca umiej�c go dopa��. Ku zgorszeniu paj�czycy, krewnej naszej po k�dzieli, on nie zostanie po�arty. Pozwalamy jego g�owie, od wiek�w u�askawionej, spocz�� na naszym ramieniu. Z tysi�ca bardzo spl�tanych powod�w mamy w zwyczaju s�ucha�, jak oddycha. Wygwizdane z misterium. Rozbrojone ze zbrodni. Wydziedziczone z �e�skiej grozy. Czasem tylko paznokcie b�ysn�, drasn�, zgasn�. Czy wiedz�, czy cho� mog� si� domy�li�, jakiej fortuny s� ostatnim srebrem? On ju� zapomnia� ucieka� przed nami. Nie zna, co to na karku wielooki strach. Wygl�da, jakby ledwie zdo�a� si� urodzi�. Ca�y z nas. Ca�y nasz. Z b�agalnym cieniem rz�sy na policzku. Z rzewnym strumykiem potu mi�dzy �opatkami. Taki nam teraz jest i taki za�nie. Ufny. W u�cisku przedawnionej �mierci. Urodzony Wi�c to jest jego matka. Ta ma�a kobieta. Szarooka sprawczyni. ��dka, w kt�rej przed laty przyp�yn�� do brzegu. To z niej si� wydobywa� na �wiat, na niewieczno��. Rodzicielka m�czyzny, z kt�rym skacz� przez ogie�. Wi�c to ona, ta jedyna, co go sobie nie wybra�a gotowego, zupe�nego. Sama go pochwyci�a w znajom� mi sk�r�, przywi�za�a do ko�ci ukrytych przede mn�. Sama mu wypatrzy�a jego szare oczy, jakimi spojrza� na mnie. Wi�c to ona, alfa jego. Dlaczego mi j� pokaza�. Urodzony. Wi�c jednak i on urodzony. Urodzony jak wszyscy. Jak ja, kt�ra umr�. Syn prawdziwej kobiety. Przybysz z g��bin cia�a. W�drowiec do omegi. Nara�ony na nieobecno�� swoj� zewsz�d, w ka�dej chwili. A jego g�owa to jest g�owa w mur ust�pliwy do czasu. A jego ruchy to s� uchylenia od powszechnego wyroku. Zrozumia�am, �e uszed� ju� po�ow� drogi. Ale mi tego nie powiedzia�, nie. - To moja matka- powiedzia� mi tylko. Tomasz Mann Drogie syreny, tak musia�o by�, kochane fauny, wielmo�ne anio�y, ewolucja stanowczo wypar�a si� was. Nie brak jej wyobra�ni, ale wy i wasze p�etwy z g��bi dewonu, a piersi z aluwium, wasze d�onie palczaste, a u n�g kopytka, te ramiona nie zamiast, ale opr�cz skrzyde�, te wasze, strach pomy�le�, szkieletki-dwutworki nie w por� ogoniaste, rogate z przekory albo na gap� ptasie, te zlepki, te zrostki, te sk�adanki-cacanki, te dystychy rymuj�ce cz�owieka z czapl� tak kunsztownie, �e fruwa i nie�miertelny jest, i wszystko wie - przyznacie chyba same, �e by�by to �art i nadmiar wiekuisty, i k�opoty, kt�rych przyroda mie� nie chce i nie ma. Dobrze, �e cho� pozwala pewnej rybie lata� z wyzywaj�c� wpraw�. Ka�dy taki wzlot to pociecha w regule, to u�askawienie z powszechnej konieczno�ci, dar hojniejszy, ni� potrzeba, �eby �wiat by� �wiatem. Dobrze, �e cho� dopuszcza do scen tak zbytkownych jak dziobak mlekiem karmi�cy piskl�ta. Mog�aby si� sprzeciwi� - i kt� by z nas odkry�, �e jest obrabowany? A najlepsze to, �e przeoczy�a moment, kiedy pojawi� si� ssak z cudownie upierzon� watermanem r�k�. Do serca w niedziel� Dzi�kuj� ci, serce moje, �e nie marudzisz, �e si� uwijasz bez pochlebstw, bez nagrody, z wrodzonej pilno�ci. Masz siedemdziesi�t zas�ug na minut�. Ka�dy tw�j skurcz jest jak zepchni�cie �odzi na pe�ne morze w podr� dooko�a �wiata, Dzi�kuj� ci, serce znoje, �e raz po raz wyjmujesz mnie z ca�o�ci nawet we �nie osobn�. Dbasz, �ebym nie prze�ni�a si� na wylot, na wylot, do kt�rego skrzyde� nie potrzeba. Dzi�kuj� ci, serce maje, �e obudzi�am si� znowu i chocia� jest niedziela, dzie� odpoczywania, pod �ebrami trwa zwyk�y przed�wi�teczny ruch. Akrobata Z trapezu na na trapez, w ciszy po po nagle zmilk�ym werblu, przez przez zaskoczone powietrze, szybszy ni� ni� ci�ar cia�a, kt�re zn�w zn�w nie zd��y�o spa��. Sam. Albo jeszcze mniej ni� sam, mniej, bo u�omny, bo mu brak, brak skrzyde�, brak mu bardzo, brak, kt�ry go zmusza do wstydliwych przefruni�� na nieupierzonej ju� tylko nagiej uwadze. Mozolnie lekka, z cierpliw� zwinno�ci�, w wyrachowanym natchnieniu. Czy widzisz, jak on si� czai da lotu, czy wiesz, jak on spiskuje od g�owy do st�g przeciw takiemu, jakim jest, czy wiesz, czy widzisz jak chytrze si� przez dawny kszta�t przewleka i �eby pochwyci� w gar�� rozko�ysany �wiat nowo zrodzone z siebie wyci�ga ramiona- pi�kniejsze ponad wszystko w jednej tej w tej jednej, kt�ra zreszt� ju� min�a, chwili. Ruch Ty tu p�aczesz, a tam ta�cz�. A tam ta�cz� w twojej �zie. Tam si� bawi�, tam weso�o, tam nie wiedz� nic a nic. Omal �e migoty luster. Omal �e p�omyki �wiec. Prawie schodki i kru�ganki. Jakby mankiet, jakby gest. Ten lekkoduch wod�r z tlenem. Te gagatki chlor i s�d. Fircyk azot w korowodach spadaj�cych, wzlatuj�cych, wiruj�cych pod kopu��. Ty tu p�aczesz, w to im grasz. Eine kleine Nachtmusik. Kim jeste�, pi�kna maseczko. Sto pociech Zachcia�o mu si� szcz�cia, zachcia�o mu si� prawdy, zachcia�o mu si� wieczno�ci, patrzcie go! Ledwie rozr�ni� sen od jawy, ledwie domy�li� si�, �e on to on, ledwie wystruga� r�k� z p�etwy rodem krzesiwo i rakiet�, �atwy do utopienia w �y�ce oceanu, za ma�o nawet �mieszny, �eby pustk� �mieszy�, oczami tylko widzi, uszami tylko s�yszy, rekordem jego mowy jest tryb warunkowy, rozumem gani rozum, s�owem: prawie nikt, ale wolno�� mu w g�owie, wszechwiedza i byt poza niem�drym mi�sem, patrzcie go? Bo przecie� chyba jest, naprawd� si� wydarzy� pod jedn� z gwiazd prowincjonalnych. Na sw�j spos�b �ywotny i wcale ruchliwy. Jak na marnego wyrodka kryszta�u- do�� powa�nie zdziwiony. Jak na trudne dzieci�stwo w konieczno�ciach stada - nie�le ju� poszczeg�lny. Patrzcie go? Tylko tak dalej, dalej cho� przez chwil�, bodaj przez mgnienie galaktyki ma�ej! Niechby si� wreszcie z grubsza okaza�o, czym b�dzie, skoro jest. A jest - zawzi�ty. Zawzi�ty, trzeba przyzna�, bardzo. Z tym k�kiem w nosie, w tej todze, w tym swetrze. Sto pociech, b�d� co b�d�. Niebo��. Istny cz�owiek. Pomy�ka Rozdzwoni� si� telefon w galerii obraz�w, rozdzwoni� si� przez pust� sal� o p�nocy; �pi�cych, gdyby tu byli, zbudzi�by od razu, ale tu sami tylko bezsenni prorocy, sami tylko kr�lowie od ksi�yca bledn� i z tchem zapartym patrz� we wszystko im jedno, a ruchliwa z pozoru ma��onka lichwiarza akurat w ten dzwoni�cy przedmiot na kominku, ale nie, nie odk�ada swojego wachlarza, jak inni pochwycona tkwi na nieuczynku. Wynio�le nieobecni, w szatach albo nago, zbywaj� nocny alarm z nieuwag�, w kt�rej wi�cej, przysi�gam, czarnego humoru, ni� gdyby z ramy zst�pi� sam marsza�ek dworu (nic zreszt� opr�cz ciszy w uszach mu nie dzwoni; A to, �e kto� tam w mie�cie ju� od d�u�szej chwili trzyma naiwnie s�uchawk� przy skroni nakr�ciwszy z�y numer? �yje, wi�c si� myli. Szkielet jaszczura Kochani Bracia, widzimy tutaj przyk�ad z�ych proporcji: oto szkielet jaszczura pi�trzy si� przed nami- Drodzy Przyjaciele, na lewo ogon w jedn� niesko�czono��, na prawo szyja w drug�- Szanowni Towarzysze, po�rodku cztery �apy, co ugrz�z�y w mule pod pag�rem tu�owia- �askawi Obywatele, przyroda si� nie myli, ale lubi �arty: prosz� zwr�ci� uwag� na t� �mieszn� g��wk�- Panie, Panowie, taka g��wka niczego nie mog�a przewidzie� i dlatego jest g��wk� wymar�ego gada- Czcigodni Zgromadzeni, za ma�o m�zgu, za du�y apetyt, wi�cej g�upiego snu ni� m�drej trwogi- Dostojni Go�cie, pod tym wzgl�dem jeste�my w du�o lepszej formie, �ycie jest pi�kne i ziemia jest nasza- Wyborni Delegaci, niebo gwia�dziste nad my�l�c� trzcin�, prawo moralne w niej- Prze�wietna Komisjo, uda�o si� raz i mo�e tylko pod tym jednym s�o�cem- Naczelna Rado, jakie zr�czne r�ce, jakie wymowne usta, ile g�owy na karku- Najwy�sza Instancjo, c� za odpowiedzialno�� na miejsce ogona- Fotografia t�umu Na fotograf� t�umu moja g�owa si�dma z kraja, a mo�e czwarta na lewo albo dwudziesta od do�u; moja g�owa nie wiem kt�ra, ju� nie jedna, nie jedyna, ju� podobna do podobnych, ni to kobieca, ni m�ska; znaki, kt�re mi daje, to znaki szczeg�lne �adne; mo�e widzi j� Duch Czasu, ale si� jej nie przygl�da; moja g�owa statystyczna, co spo�ywa stal i kable najspokojniej, najglobalniej; bez wstydu, �e jakakolwiek, bez rozpaczy, �e wymienna; jakbym wcale jej nie mia�a po swojemu i z osobna; jakby cmentarz odkopano pe�en bezimiennych czaszek o niez�ej zachowalno�ci pomimo umieralno�ci; jakby ona ju� tam by�a, moja g�owa wszelka, cudza; gdzie, je�eli co� wspomina, to chyba przysz�o�� g��bok�. Wszelki wypadek Zdarzy� si� mog�o. Zdarzy� si� musia�o. Zdarzy�o si� wcze�niej. P�niej. Bli�ej. Dalej. Zdarzy�o si� nie tobie. Ocala�e�, bo by�e� pierwszy. Ocala�e�, bo by�e� ostatni. Bo sam. Bo ludzie. Bo w lewo. Bo w prawo. Bo pada� deszcz. Bo pada� cie�. Bo panowa�a s�oneczna pogoda. Na szcz�cie by� tam las. Na szcz�cie nie by�o drzew. Na szcz�cie szyna, hak, belka, hamulec, framuga, zakr�t, milimetr, sekunda. Na szcz�cie brzytwa p�ywa�a po wodzie. Wskutek, poniewa�, a jednak, pomimo. Co by to by�o, gdyby r�ka, noga, o krok, o w�os od zbiegu okoliczno�ci. Wi�c jeste�? Prosto z uchylonej jeszcze chwili? Sie� by�a jednooka, a ty przez to oko? Nie umiem si� nadziwi�, namilcze� si� temu. Pos�uchaj, jak mi pr�dko bije twoje serce. Zdumienie Czemu w zanadto jednej osobie? Tej a nie innej? I co tu robi�? W dzie� co jest wtorkiem? W domu nie gnie�dzie? W sk�rze nie �usce? Z twarz� nie li�ciem? Dlaczego tylko raz osobi�cie? W�a�nie na ziemi? Przy ma�ej gwie�dzie? Po ty�u erach nieobecno�ci? Za wszystkie czasy i wszystkie glony? Za jamoch�ony i niebosk�ony? Akurat teraz? Do krwi i ko�ci? Sama u siebie z sob�? Czemu nie obok ani sto mil st�d, nie wczoraj ani sto lat temu siedz� i patrz� w ciemny k�t - tak jak z wzniesionym nagle �bem patrzy warcz�ce zwane psem? Urodziny Tyle naraz �wiata ze wszystkich stron �wiata: moreny, mureny i morza i zorze, i ogie� i ogon i orze� i orzech- jak ja to ustawi�, gdzie ja to po�o��? Te chaszcze i paszcze i leszcze i deszcze, bodziszki, modliszki - gdzie ja to pomieszcz�? Motyle, goryle, beryle i trele- dzi�kuj�, to chyba o wiele za wiele. Do dzbanka jakiego ten �opian i �opot i �ubin i pop�och i przepych i k�opot? Gdzie zabra� kolibra, gdzie ukry� to srebro, co zrobi� na serio z tym �ubrem i zebr�? Ju� taki dwutlenek rzecz wa�na i droga, a tu o�miornica i jeszcze stonoga! Domy�lam si� ceny, cho� cena z gwiazd zdarta- dzi�kuj�, doprawdy nie czuj� si� warta. Nie szkoda to dla mnie zachodu i s�o�ca? Jak ma si� w to bawi� osoba �yj�ca? Na chwil� tu jestem i tylko na chwil�: co dalsze przeocz�, a reszt� pomyl�. Nie zd��� wszystkiego odr�ni� od pr�ni. Pogubi� te bratki w po�piechu podr�nym. Ju� cho�by najmniejszy - szalony wydatek: fatyga �odygi i listek i p�atek raz jeden w przestrzeni, od nigdy, na o�lep, wzgardliwie dok�adny i kruchy wynio�le. Wra�enia z teatru Najwa�niejszy w tragedii jest dla mnie akt sz�sty: zmartwychwstawanie z pobojowisk sceny, poprawianie peruk, szatek, wyrywanie no�a z piersi, zdejmowanie p�tli z szyi, ustawianie si� w rz�dzie pomi�dzy �ywymi twarz� do publiczno�ci. Uk�ony pojedyncze i zbiorowe: bia�a d�o� na ranie serca, dyganie samob�jczyni, kiwanie �ci�tej g�owy. Uk�ony parzyste: w�ciek�o�� podaje rami� �agodno�ci, ofiara patrzy b�ogo w oczy kata, buntownik bez urazy st�pa przy boku tyrana. Deptanie wieczno�ci noskiem z�otego trzewiczka. Rozp�dzanie mora��w rondem kapelusza. Niepoprawna gotowo�� rozpocz�cia od jutra na nowo. Wej�cie g�siego zmar�ych du�o wcze�niej, bo w akcie trzecim, czwartym, oraz pomi�dzy aktami. Cudowny powr�t zaginionych bez wie�ci. My�l, �e za kulisami czekali cierpliwie, nie zdejmuj�c kostiumu, nie zmywaj�c szminki, wzrusza mnie bardziej ni� tyrady tragedii. Ale naprawd� podnios�e jest opadanie kurtyny i to, co wida� jeszcze w niskiej szparze: tu oto jedna r�ka po kwiat �piesznie si�ga, tam druga chwyta upuszczony miecz. Dopiero wtedy trzecia, niewidzialna, spe�nia swoj� powinno��: �ciska mnie za gard�o. Listy umar�ych Czytamy listy umar�ych jak bezradni bogowie, ale jednak bogowie, bo znamy p�niejsze daty. Wiemy, kt�re pieni�dze nie zosta�y oddane. Za kogo pr�dka za m�� powychodzi�y wdowy. Biedni umarli, za�lepieni umarli, oszukiwani, omylni, niezgrabnie zapobiegliwi. Widzimy miny i znaki robione za ich plecami. �owimy uchem szelest dartych testament�w. Siedz� przed nami �mieszni jak na bu�kach z mas�em, albo rzucaj� si� w pogo� za zwianymi z g��w kapeluszami Ich z�y gust, Napoleon, para i elektryczno��, ich zab�jcze kuracje na uleczalne choroby, niem�dra apokalipsa wed�ug �wi�tego Jana, fa�szywy raj na ziemi wed�ug Jana Jakuba ... Obserwujemy w milczeniu ich pionki na szachownicy, tyle, �e przesuni�te o trzy pola dalej. Wszystko, co przewidzieli, wypad�o zupe�nie inaczej, albo troch� inaczej, czyli tak�e zupe�nie inaczej. Najgorliwsi wpatruj� si� nam ufnie w oczy, bo wysz�o im z rachunku, �e ujrz� w nich doskona�o��. Prospekt Jestem pastylka na uspokojenie. Dzia�am w mieszkaniu, skutkuj� w urz�dzie, siadam do egzamin�w, staj� na rozprawie, starannie sklejam rozbite garnuszki- tylko mnie za�yj, rozpu�� pod j�zykiem, tylko mnie po�knij, tylko popij wod�. Wiem, co robi� z nieszcz�ciem, jak znie�� z�� nowin�, zmniejszy� niesprawiedliwo��, rozja�ni� brak Boga, dobra� do twarzy kapelusz �a�obny. Na co czekasz- zaufaj chemicznej lito�ci. Jeste� jeszcze m�ody (m�oda), powiniene� (powinna�} urz�dzi� si� jako�. Kto powiedzia�, �e �ycie ma by� odwa�nie prze�yte? Oddaj mi swoj� przepa��- wymoszcz� j� snem, b�dziesz mi wdzi�czny (wdzi�czna) za cztery �apy spadania. Sprzedaj mi swoj� dusz�. Inny si� kupiec nie trafi. Innego diab�a ju� nie ma. Powroty Wr�ci�. Nic nie powiedzia�. By�o jednak jasne, �e spotka�a go przykro��. Po�o�y� si� w ubraniu. Schowa� g�ow� pod kocem. Podkurczy� kolana. Ma oko�o czterdziestki, ale nie w tej chwili. Jest - ale tylko tyle, ile w brzuchu matki za siedmioma sk�rami, w obronnej ciemno�ci. Jutro wyg�osi odczyt o homeostazie w kosmonautyce metagalaktycznej. Na razie zwin�� si�, zasn��. Przem�wienie w biurze znalezionych rzeczy Straci�am kilka bogi� w drodze z po�udnia na p�noc, a tak�e wielu bog�w w drodze ze wschodu na zach�d. Zgas�o mi raz na zawsze par� gwiazd, rozst�p si� niebo. Zapad�a mi si� w morze wyspa jedna, druga. Nie wiem nawet dok�adnie, gdzie zostawi�am pazury, kto chodzi w moim futrze, kto mieszka w mojej skorupie. Pomar�o mi rodze�stwo, kiedy wype�z�am na l�d, i tylko kt�ra� kostka �wi�tuje we mnie rocznic�. Wyskakiwa�am ze sk�ry, trwoni�am kr�gi i nogi, odchodzi�am od zmys��w bardzo du�o razy. Dawno przymkn�am na to wszystko trzecie oko, machn�am na to p�etw�, wzruszy�am ga��ziami. Podzia�o si�, przepad�o, na cztery wiatry rozwia�o. Sama si� sobie dziwi�, jak ma�o ze mnie zosta�o: pojedyncza osoba w ludzkim chwilowo rodzaju, kt�ra tylko parasol zgubi�a wczoraj w tramwaju. Allegro ma non troppo Jeste� pi�kne - m�wi� �yciu- bujniej ju� nie mo�na by�o, bardziej �abio i s�owiczo, bardziej mr�wczo i nasiennie. Staram si� mu przypodoba�, przypochlebi�, patrze� w oczy. Zawsze pierwsza mu si� k�aniam z pokornym wyrazem twarzy. Zabiegam mu drog� z lewej, zabiegam mu drog� z prawej, i unosz� si� w zachwycie, i upadam od podziwu. Jaki polny jest ten konik, jaka le�na ta jagoda- nigdy bym nie uwierzy�a, gdybym si� nie urodzi�a! Nie znajduj� - m�wi� �yciu- z czym mog�abym ci� por�wna�. Nikt nie zrobi drugiej szyszki ani lepszej, ani gorszej. Chwal� hojno��, pomys�owo��, zamaszysto�� i dok�adno��, i co jeszcze - i co dalej- czarodziejstwo, czarnoksi�stwo. Byle tylko nie urazi�, nie rozgniewa�, nie rozp�ta�. Od dobrych stu tysi�cleci nadskakuj� u�miechni�ta. Szarpi� �ycie za brzeg listka: przystan�o? dos�ysza�o? Czy na chwil�, cho� raz jeden, dok�d idzie - zapomnia�o? Klasyk Kilka grud ziemi, a b�dzie zapomniane �ycie. Muzyka wyswobodzi si� z okoliczno�ci. Ucichnie kaszel mistrza nad menuetami. I oderwane b�d� kataplazmy. Ogie� strawi peruk� pe�n� kurzu i wszy. Znikn� plamy inkaustu z koronkowego mankietu. P�jd� na �mietnik trzewiki, niewygodni �wiadkowie. Skrzypce zabierze sobie ucze� najmniej zdolny. Powyjmowane b�d� z nut rachunki od rze�nika. Do mysich brzuch�w trafi� listy biednej matki. Unicestwiona zga�nie niefortunna mi�o��. Oczy przestan� �zawi�. R�owa wst��ka przyda si� c�rce s�siad�w. Czasy, chwali� Boga, nie s� jeszcze romantyczne. Wszystko, co nie jest kwartetem, b�dzie jako pi�te odrzucone. Wszystko, co nie jest kwintetem, b�dzie jako sz�ste zdmuchni�te. Wszystko, co nie jest ch�rem czterdziestu anio��w, zmilknie jako psi skowyt i czkawka �andarma. Zabrany b�dzie z okna wazon z aloesem, talerz z trutk� na muchy i s�oik z pomad�, i ods�oni si� widok - ale� tak! - na ogr�d, ogr�d, kt�rego nigdy tu nie by�o. No i teraz s�uchajcie, s�uchajcie, �miertelni, w zdumieniu pilnie nadstawiajcie ucha, o pilni, o zdumieni, o zas�uchani �miertelni, s�uchajcie - s�uchaj�cy - zamienieni w s�uch- Pochwa�a sn�w We �nie maluj� jak Vermeer van Delft. Rozmawiam biegle po grecku i nie tylko z �ywymi. Prowadz� samoch�d, kt�ry jest mi pos�uszny. Jestem zdolna, pisz� wielkie poematy. S�ysz� g�osy nie gorzej ni� powa�ni �wi�ci. Byliby�cie zdumieni �wietno�ci� mojej gry na fortepianie. Fruwam, jak si� powinno, czyli sama z siebie. Spadaj�c z dachu umiem spa�� mi�kko w zielone. Nie jest mi trudno oddycha� pod wod�. Nie narzekam: uda�o mi si� odkry� Atlantyd�. Cieszy mnie, �e przed �mierci� zawsze potrafi� si� zbudzi�. Natychmiast po wybuchu wojny odwracam si� na lepszy bok. Jestem, ale nie musz� by� dzieckiem epoki. Kilka lat temu widzia�am dwa s�o�ca. A przedwczoraj pingwina. Najzupe�niej wyra�nie. Mi�o�� szcz�liwa Mi�o�� szcz�liwa. Czy to jest normalne, czy to powa�ne, czy to po�yteczne- co �wiat ma z dwojga ludzi, kt�rzy nie widz� �wiata? Wywy�szeni ku sobie bez �adnej zas�ugi, pierwsi lepsi z miliona, ale przekonani, �e tak sta� si� musia�o - w nagrod� za co? za nic �wiat�o pada znik�d- dlaczego w�a�nie na tych, a nie innych? Czy to obra�a sprawiedliwo��? Tak. Czy narusza troskliwie pi�trzone zasady, str�ca ze szczytu mora�? Narusza i str�ca. Sp�jrzcie na tych szcz�liwych: gdyby si� chocia� maskowali troch�, udawali zgn�bienie krzepi�c tym przyjaci�! S�uchajcie, jak si� �miej� - obra�liwie. Jakim j�zykiem m�wi� - zrozumia�ym na poz�r. A te ich ceremonie, ceregiele, wymy�lne obowi�zki wzgl�dem siebie- wygl�da to na zmow� za plecami ludzko�ci ! Trudno nawet przewidzie�, do czego by dosz�o, gdyby ich przyk�ad da� si� na�ladowa�. Na co liczy� by mog�y religie, poezje, o czym by pami�tano, czego zaniechano, kto by chcia� zosta� w kr�gu. Mi�o�� szcz�liwa. Czy to jest konieczne? Takt i rozs�dek ka�� milcze� o niej jak o skandalu z wysokich sfer �ycia. Wspania�e dziatki rodz� si� bez jej pomocy. Przenigdy nie zdo�a�aby zaludni� ziemi, zdarza si� przecie� rzadko. Niech ludzie nie znaj�cy mi�o�ci szcz�liwej twierdz�, �e nigdzie nie ma mi�o�ci szcz�liwej. Z t� wiar� l�ej im b�dzie i �y�, i umiera�. *** Nico�� przenicowa�a si� tak�e i dla mnie. Naprawd� wywr�ci�a si� na drug� stron�. Gdzie� ja si� to znalaz�am- od st�p do g�owy w�r�d planet, nawet nie pami�taj�c, jak mi by�o nie by�. O m�j tutaj spotkany, tutaj pokochany, ju� tylko si� domy�lam z r�k� na twoim ramieniu, ile po tamtej stronie pustki na nas przypada, ile tam ciszy na jednego tu �wierszcza, ile tam braku ��ki na jeden tu listeczek szczawiu, a s�o�ce po ciemno�ciach jak odszkodowanie w kropli rosy - za jakie g��bokie tam susze! Gwiezdne na chybi� trafi�! Tutejsze na opak! Rozpi�te na krzywiznach, ci�arach, szorstko�ciach i ruchach! Przerwa w niesko�czono�ci dla bezkresnego nieba! Ulga po nieprzestrzeni w kszta�cie chwiejnej brzozy! Teraz albo nigdy wiatr porusza chmur�, bo wiatr to w�a�nie to, co tam nie wieje. I wkracza �uk na �cie�k� w ciemnym garniturze �wiadka na okoliczno�� d�ugiego na kr�tkie �ycie czekania. A mnie tak si� z�o�y�o, �e jestem przy tobie. I doprawdy nie widz� w tym nic zwyczajnego. Pod jedn� gwiazdk� Przepraszam przypadek, �e nazywam go konieczno�ci�. Przepraszam konieczno��, je�li jednak si� myl�. Niech si� nie gniewa szcz�cie, �e bior� je jak swoje. Niech mi zapomn� umarli, �e ledwie tl� si� w pami�ci. Przepraszam czas za mnogo�� przeoczonego �wiata na sekund�. Przepraszam dawn� mi�o��, �e now� uwa�am za pierwsz�. Wybaczcie mi, dalekie wojny, �e nosz� kwiaty do domu. Wybaczcie, otwarte rany, �e k�uj� si� w palec. Przepraszam wo�aj�cych z otch�ani za p�yt� z menuetem. Przepraszam ludzi na dworcach za sen o pi�tej rano. Daruj, szczuta nadziejo, �e �miej� si� czasem. Darujcie mi, pustynie, �e z �y�k� wody nie biegn�. I ty, jastrz�biu, od lat ten sam, w tej samej klatce, zapatrzony bez ruchu zawsze w ten sam punkt, odpu�� mi, nawet gdyby� by� ptakiem wypchanym. Przepraszam �ci�te drzewo za cztery nogi sto�owe. Przepraszam wielkie pytania za ma�e odpowiedzi. Prawdo, nie zwracaj na mnie zbyt bacznej uwagi. Powago, oka� mi wspania�omy�lno��. �cierp, tajemnico bytu, �e wyskubuj� nitki z twego trenu. Nie oskar�aj mnie, duszo, �e rzadko ci� miewam. Przepraszam wszystko, �e nie mog� by� wsz�dzie. Przepraszam wszystkich, �e nie umiem by� ka�dym i ka�d�. Wiem, �e p�ki �yj�, nic mnie nie usprawiedliwia, poniewa� sama sobie stoj� na przeszkodzie. Nie miej mi za z�e, mowo, �e po�yczam patetycznych s��w, a potem trudu dok�adam, �eby wyda�y si� lekkie. Wielka liczba Cztery miliardy ludzi na tej ziemi, a moja wyobra�nia jest, jak by�a. �le sobie radzi z wielkimi liczbami. Ci�gle j� jeszcze wzrusza poszczeg�lno��. Fruwa w ciemno�ciach jak �wiat�o latarki, wyjawia tylko pierwsze z brzegu twarze, tymczasem reszta w prze�lepienie idzie, w niepomy�lenie, w nieod�a�owanie. Ale tego sam Dante nie zatrzyma�by. A c� dopiero kiedy nie jest si�. I cho�by nawet wszystkie muzy do mnie. Non omnis moriar - przedwczesne strapienie. Czy jednak ca�a �yj� i czy to wystarcza. Nie wystarcza�o nigdy, a tym bardziej teraz. Wybieram odrzucaj�c, bo nie ma innego sposobu, ale to, co odrzucam, liczebniejsze jest, g�stsze jest, natarczywsze jest ni� kiedykolwiek. Kosztem nieopisanych strat - wierszyk, westchnienie. Na gromkie powo�anie odzywam si� szeptem. Ile przemilczam, tego nie wypowiem. Mysz u podn�a macierzystej g�ry. �ycie trwa kilka znak�w pazurkiem na piasku. Sny moje - nawet one nie s�, jak nale�a�oby, ludne. Wi�cej w nich samotno�ci ni� t�um�w i wrzawy. Wpadnie czasem na chwil� kto� dawno umar�y. Klamk� porusza pojedyncza r�ka. Obrasta pusty dom przybud�wkami echa. Zbiegam z progu w dolin� cich�, jakby niczyj�, ju� anachroniczn�. Sk�d si� jeszcze ta przestrze� bierze we mnie - nie wiem. Podzi�kowanie Wiele zawdzi�czam tym, kt�rych nie kocham. Ulg�, z jak� si� godz�, �e bli�si s� komu innemu. Rado��, �e nie ja jestem wilkiem ich owieczek. Pok�j mi z nimi i wolno�� mi z nimi, a tego mi�o�� ani da� nie mo�e, ani bra� nie potrafi. Nie czekam na nich od okna do drzwi. Cierpliwa prawie jak s�oneczny zegar, rozumiem, czego mi�o�� nie rozumie, wybaczam, czego mi�o�� nie wybaczy�aby nigdy. Od spotkania do listu nie wieczno�� up�ywa, ale po prostu kilka dni albo tygodni. Podr�e z nimi zawsze s� udane, koncerty wys�uchane, katedry zwiedzone, krajobrazy wyra�ne. A kiedy nas rozdziela siedem g�r i rzek, s� to g�ry i rzeki dobrze znane z mapy. Ich jest zas�ug�, je�eli �yj� w trzech wymiarach, w przestrzeni nielirycznej i nieretorycznej, z prawdziwym, bo ruchomym horyzontem. Sami nie wiedz�, ile nios� w r�kach pustych. "Nic im nie jestem winna"- powiedzia�aby mi�o�� na ten otwarty temat. Psalm O, jak�e s� nieszczelne granice ludzkich pa�stw! Ile to chmur nad nimi bezkarnie przep�ywa, ile piask�w pustynnych przesypuje si� z kraju do kraju, ile g�rskich kamyk�w stacza si� w cudze w�o�ci w wyzywaj�cych podskokach! Czy musz� tu wymienia� ptaka za ptakiem jak leci, albo jak w�a�nie przysiada na opuszczonym szlabanie? Niechby to nawet by� wr�bel - a ju� ma ogon o�cienny, cho� dzi�bek jeszcze tutejszy. W dodatku - ale� si� wierci! Z nieprzeliczonych owad�w poprzestan� na mr�wce, kt�ra pomi�dzy lewym a prawym butem stra�nika na pytanie: sk�d dok�d - nie poczuwa si� do odpowiedzi. Och, zobaczy� dok�adnie ca�y ten nie�ad naraz, na wszystkich kontynentach! Bo czy to nie liguster z przeciwnego brzegu przemyca poprzez rzek� stutysi�czny listek? Bo kto, je�li nie m�twa zuchwale d�ugoramienna, narusza �wi�t� stref� w�d terytorialnych? Czy mo�na w og�le m�wi� o jakim takim porz�dku, je�eli nawet gwiazd nie da si� porozsuwa�, �eby by�o wiadomo, kt�ra komu �wieci? I jeszcze to naganne rozpo�cieranie si� mg�y! I pylenie si� stepu na ca�ej przestrzeni, jak gdyby nie by� wcale w p� przeci�ty! I rozleganie si� g�os�w na us�u�nych falach powietrza: przywo�ywanych pisk�w i znacz�cych bulgot�w! Tylko co ludzkie potrafi by� prawdziwie obce. Reszta to lasy mieszane krecia robota i wiatr. Widziane z g�ry Na polnej drodze le�y martwy �uk. Trzy pary n�ek z�o�y� na brzuchu starannie. Zamiast bez�adu �mierci - schludno�� i porz�dek. Groza tego widoku jest umiarkowana, zakres �ci�le lokalny od perzu do mi�ty. Smutek si� nie udziela. Niebo jest b��kitne. Dla naszego spokoju, �mierci� jakby p�ytsz� nie umieraj�, ale zdychaj� zwierz�ta trac�c - chcemy w to wierzy� - mniej czucia i �wiata, schodz�c - jak nam si� zdaje - z mniej tragicznej sceny. Ich potulne duszyczki nie strasz� nas noc�, szanuj� dystans, wiedz�, co to mores. I oto ten na drodze martwy �uk w nieop�akanym stanie ku s�onku pol