2162
Szczegóły |
Tytuł |
2162 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2162 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2162 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2162 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ANNE MCCAFFREY
NIEBIOSA PERN
PRZEK�AD: KATARZYNA PRZYBY�
TYTU� ORYGINA�U: THE SKIES OF PERN
SCAN-DAL
Ksi��k� t� po�w�cam doktorowi Stevenowi M. Beardowi,
w podzi�ce za to, �e da� mi do r�k w�asny �wiat.
WST�P
Nie nam os�dza�, czy los szczodrobliwy, Lecz z tym, co nam zsy�a, b�dziem sobie radzi�.
Odkrywcy Pernu, trzeciej planety w uk�adzie s�onecznym Rukbatu w gwiazdozbiorze Strzelca, nie zwr�cili uwagi na nieregularn� orbit� satelity kr���cego w systemie.
Koloni�ci osiedlili si� na planecie, przystosowali do jej specyfiki i rozproszyli si� po najbardziej go�cinnym kontynencie po�udniowym.
Katastrofa spad�a nagle w postaci deszczu grzybopodobnych organizm�w, kt�re �ar�ocznie po�era�y wszystko z wyj�tkiem kamienia, metalu i wody. Z pocz�tku straty by�y przera�aj�ce. Na szcz�cie dla nowej kolonii, "Nici", jak nazywano zab�jcze deszcze, nie by�y niezniszczalne; gin�y w kontakcie z wod� i ogniem.
Z pomoc� in�ynierii genetycznej i wrodzonej pomys�owo�ci osadnicy odpowiednio przekszta�cili miejscowe formy �ycia, przypominaj�ce legendarne smoki. Te olbrzymie stworzenia, w chwili narodzin nawi�zuj�ce telepatyczn� wi� z cz�owiekiem, sta�y si� najskuteczniejsz� na Pernie obron� przeciwko Niciom. Po prze�uciu i strawieniu rudy zawieraj�cej fosfm� potrafi�y dos�ownie zia� ogniem, spalaj�c zab�jcze paso�yty w powietrzu, przed opadni�ciem na ziemi�. Umia�y nie tylko lata�, ale tak�e si� teleportowa�, dzi�ki sprawnym manewrom unikaj�c napowietrznych zderze� podczas walki z Ni�mi. Mog�y telepatycznie porozumiewa� si� z je�d�cami i innymi smokami, tworz�c niezwykle skuteczne formacje bojowe, czyli skrzyd�a.
Od je�d�c�w smok�w wymagano szczeg�lnych uzdolnie� i ca�kowitego po�wi�cenia. Je�d�cy stali si� wi�c osobn� grup�, zupe�nie
r�n� od tych, kt�rzy uprawiali ziemi� i chronili j� przed zniszczeniami rozsiewanymi przez Nici, oraz od tych, kt�rzy parali si� rzemios�em w r�nych perne�skich cechach.
Z up�ywem stuleci osadnicy zapomnieli o swoich korzeniach i o rozpaczliwej walce z Ni�mi, kt�re opada�y na planet�, gdy nieregularna orbita Czerwonej Gwiazdy przecina�a elips� Pernu. Zdarza�y si� tak�e d�ugie okresy Przerw, kiedy Nici nie pustoszy�y ziemi, a perne�scy je�d�cy dochowywali wiary swoim pot�nym przyjacio�om, czekaj�c chwili, gdy zn�w b�d� potrzebni do ochrony ludzi, kt�rym zaprzysi�gli s�u�b�.
Gdy po jednej z d�ugich Przerw powr�ci�a gro�ba Nici, liczba je�d�c�w zd��y�a zmale� ju� tak bardzo, �e zamieszkali w jednym jedynym weyrze: Bendenie. Bohaterska W�adczyni Weyru Lessa, dosiadaj�ca z�otej kr�lowej Ramoth, odkry�a, �e smoki potrafi� porusza� si� w czasie tak samo jak w przestrzeni i podejmuj�c rozpaczliwe ryzyko, cofn�a si� w czasie o czterysta Obrot�w, by sprowadzi� pi�� pozosta�ych Weyr�w w przysz�o��, do obrony Pernu.
W tej sytuacji podj�to pr�by zbadania Po�udniowego Kontynentu, gdzie dokonano wielkiego odkrycia. Jaxom, je�dziec bia�ego Rutha, jego przyjaciel F'lessan, je�dziec spi�owego Golantha, czeladniczka Jancis z Cechu Kowali i Piemur, Harfiarz nieprzypisany do �adnej warowni, badaj�c L�dowisko pierwszych osadnik�w dokonali niezwykle wa�nego odkrycia; natrafili na Assigi, czyli Audiosystem Sztucznej Inteligencji Gromadz�cy Dane.
W oparciu o miliardy plik�w z danymi, przywiezionymi na Pern przez pierwszych osadnik�w, Assigi zacz�� dostarcza� informacje do wszystkich Cech�w. Opracowa� tak�e metod� uwolnienia Pernu od okresowego zagro�enia wywo�ywanego przez w�drownego satelit�, nieprawid�owo okre�lanego jako Czerwona Gwiazda.
F'lar i Lessa, odwa�ni i dalekowzroczni przyw�dcy Weyru, pierwsi zacz�li zach�ca� W�adc�w Warowni i Cech�w, by sko�czy� z dominacj� Nici i rozpocz�� now� er� w dziejach Pernu. Uzyskali zgod� prawie wszystkich, zw�aszcza �e dzi�ki Assigi ka�dy m�g� korzysta� z nowych metod pracy i technologii u�atwiaj�cych �ycie i poprawiaj�cych zdrowie.
Byli jednak i tacy fanatycy, kt�rzy uznali Assigi za "obrzydlistwo" i pr�bowali po�o�y� kres wspania�emu projektowi. Ponie�li jednak kl�sk�. M�odzi je�d�cy i technicy, wykszta�ceni i przeszkoleni przez komputer, z pomoc� smok�w przenie�li ze statk�w pierwszych osadnik�w, w dalszym ci�gu kr���cych po orbicie Pernu, trzy silniki z nap�dem na antymateri� i umie�cili je w pot�nym uskoku na powierzchni Czerwonej Gwiazdy. Zaplanowan� z pewnym op�nieniem eksplozj� mo�na by�o zaobserwowa� prawie na ca�ym Pernie, kt�rego mieszka�cy radowali si� na my�l, �e wreszcie pozb�d� si� Nici.
Rozwi�zanie to nie po�o�y�o natychmiastowego kresu Opadom, poniewa� r�j Nici przyci�gni�ty wcze�niej przez Czerwon� Gwiazd�, jeszcze nie ca�kiem opu�ci� przestrze� wok� Pernu. Je�d�cy i harfiarze wyja�niali wszystkim, kt�rzy zechcieli ich wys�ucha�, �e jest to ostatnie Przej�cie Czerwonej Gwiazdy, a potem Nici nie b�d� ju� wi�cej trapi� mieszka�c�w planety.
Nadszed� czas, by zacz�� snu� plany na przysz�o�� woln� od tego zagro�enia. Mo�na by�o przy tym wykorzysta� informacje zawarte w banku danych Assigi, zawieraj�cym wiele przydatnych a jednocze�nie prostych rozwi�za� technicznych, kt�re przyczyni� si� do poprawy �ycia wszystkich mieszka�c�w Pernu. Nawet je�d�cy, kt�rzy przez ca�e wieki bronili planety, musz� znale�� sobie nowe zaj�cia. Pojawiaj� si� nowe pytania: o wyb�r rozwi�za� technicznych, kt�re u�atwi� �ycie nie niszcz�c kultury Pernu, a tak�e o miejsce je�d�c�w i ich wspania�ych przyjaci� w nowym spo�ecze�stwie, wolnym od gro�by Nici.
PROLOG
KOPALNIE W GROMIE, 5.27.30 OBECNEGO PRZEJ�CIA,
OBR�T 2552 WED�UG POPRAWIONEJ RACHUBY ASSIGI
Dy�urny czeladnik w pomieszczeniach dla wi�ni�w w Kopalni 23 u podn�a zachodniego �a�cucha wzg�rz pierwszy dostrzeg� jasny, niebieskawy warkocz na po�udniowo-zachodnim niebosk�onie. Mia� wra�enie, �e zjawisko zbli�a si� w jego stron�, wi�c krzykiem zaalarmowa� otoczenie i pop�dzi� w d� po schodach wie�y stra�niczej.
Jego krzyki us�yszeli g�rnicy wychodz�cy z szyb�w, brudni i zm�czeni po ca�ym dniu wydobywania rudy �elaza. Oni r�wnie� dostrzegli �wiat�o p�dz�ce w stron� zabudowa�. Rozproszyli si� z ha�asem, kryj�c si� gdziekolwiek: pod wagonikami z rud�, za usypiskami urobku i pod suwnic�; niekt�rzy pobiegli z powrotem do szybu. Przetoczy� si� nad nimi basowy grzmot, cho� na niebie nie by�o ani jednej chmurki. Niekt�rzy potem twierdzili, �e do ich uszu dotar� wysoki �wist. Wszyscy zgadzali si� co do kierunku, z kt�rego nadlecia� obiekt - po�udniowy zach�d.
Wysoki kamienny mur wok� wi�ziennego podw�rka nagle si� rozpad�. Wyrzucone do g�ry kamienie zacz�y opada� na ca�y teren kopalni. G�rnicy rzucili si� na ziemi�, chroni�c g�owy przed uderzeniami od�amk�w. Rozleg� si� drugi wybuch i okrzyki przera�enia dochodz�ce z wi�ziennych kwater. Zalecia�o rozgrzanym do bia�o�ci metalem - znajoma wo� w miejscu, gdzie wytapia si� rud� �elaza i wysy�a si� j� w sztabach do siedzib cech�w Kowali - tyle �e zapach by� dziwnie kwa�ny. Niestety nikt p�niej nie potrafi� go dok�adnie opisa�.
Szczerze m�wi�c, gdy rozleg�o si� ostrze�enie czeladnika, spo�r�d kilkuset pracownik�w kopalni, tylko jeden cz�owiek nie straci� g�owy. Shankolin, od kilkunastu lat odpracowuj�cy wyrok wi�zienia w kopalniach Cromu, od dawna czeka� na sposobno�� do ucieczki. Naturalnie us�ysza� huk wal�cego si� muru i przez u�amek sekundy widzia� bia�oniebiesk� po�wiat� w ma�ym okienku wyci�tym w ci�kich drzwiach, stanowi�cych jedyne wyj�cie z budynku. Skoczy� na lewo i ukry� si� pod drewnian� prycz� niemal w tym samym momencie, gdy co� du�ego, gor�cego i �mierdz�cego przebi�o �cian� w miejscu, gdzie u�amek sekundy przedtem by�a jego g�owa. Jaki� przedmiot z sykiem przery� przej�cie mi�dzy pryczami, przebi� deski, zgruchota� naro�ny wspornik i wylecia� na zewn�trz. Pozbawiony podpory dach zawali� si� cz�ciowo. Kto� zacz�� krzycze� z b�lu i wo�a� o pomoc. Kto� inny j�cza� ze strachu.
Shankolin wype�z� spod pryczy i kr�tkim spojrzeniem obrzuci� dziur� wybit� przez meteoryt - jedyn� prawdopodobn� przyczyn� takich zniszcze�. Dostrzeg� w dali potrzaskany mur wi�zienny i zareagowa� b�yskawicznie. Przedosta� si� przez rozbit� �cian� i pop�dzi� w stron� muru, pilnie wypatruj�c, czy nie dostrze�e stra�nik�w na murze albo na wie�yczkach po obu jego ko�cach. Jednak wszyscy opu�cili stanowiska, prawdopodobnie w chwili gdy dostrzegli meteoryt nadlatuj�cy w stron� kopalni.
Podci�gn�� si� na r�kach na szczyt muru i co si� w nogach pop�dzi� przez pag�rki ku najbli�szej k�pie rzadkich krzak�w. Przycupn�� za nimi i uspokajaj�c oddech, nads�uchiwa� odg�os�w zamieszania dochodz�cych z kopalni. Ranny wci�� krzycza� z b�lu; prawdopodobnie stra�nicy najpierw si� nim zajm�, a dopiero potem policz� wi�ni�w. Pewnie b�d� chcieli przyjrze� si� meteorytowi z bliska, bo je�li zawiera metal, mo�e przedstawia� du�� warto��. Przynajmniej tak s�ysza�, kiedy ust�pi�a jego g�uchota. Nieraz s�uch go zawodzi�, ale i tak dowiadywa� si� wszystkiego, co trzeba. Nigdy nie da� po sobie pozna�, �e ust�pi�y skutki dzia�ania rozsadzaj�cego czaszk� d�wi�ku, kt�ry wyda� odra�aj�cy Assigi, kiedy Shankolin wkroczy� do jego pomieszczenia na czele ludzi wybranych przez jego ojca, Mistrza Norista, by zniszczy� to obrzydlistwo i po�o�y� kres jego szkodliwym wp�ywom.
Shankolin odzyska� oddech i stoczy� si� w d� po �agodnym zboczu. W ko�cu uzna�, �e jest na tyle bezpieczny, by zgi�� si� w p� i przebiec pod os�on� rzadkiego lasu. Bez przerwy si� rozgl�da�, nads�uchuj�c odg�os�w ewentualnego po�cigu. Pochylony, pop�dzi� w d� niebezpiecznego urwiska; s�ysza�, jak �wir i ma�e kamyki spadaj� przed nim ze stromizny.
Ca�y by� poch�oni�ty jedn� my�l�: tym razem uda mu si� uciec. Koniecznie musia� odzyska� wolno��, by powstrzyma� nieuchronny post�p, jaki czyni Ohydny Assigi, niszcz�c Pem, kt�ry przetrwa� tak d�ugo. Opowiada� mu o tym ojciec cichym, przera�onym g�osem.
Mistrz Norist by� przera�ony, gdy w�adcy Weyr�w Pernu uwierzyli, �e ten bezcielesny g�os naprawd� mo�e im powiedzie�, jak zamieni� orbit� Czerwonej Gwiazdy. W�wczas nie zbli�a�aby si� do Pernu na tyle blisko, by zrzuca� na planet� zaborcze, nienasycone Nici. Nici po�era�y wszystko: byd�o, ludzi i ro�liny; mog�y w okamgnieniu poch�on�� grube drzewo. Shankolin dobrze o tym wiedzia�. Widzia� kiedy� podobny przypadek, kiedy pracowa� w za�odze naziemnej w cechu Szklarzy. Nici rzeczywi�cie po�era�y ludzi i wszystko co �yje, ale Ohydny Assigi by� gorszy, bo zatruwa� ludzkie umys�y i serca, a jego bezcielesny g�os rozsiewa� zdradliw� zaraz�.
Ojciec Shankolina by� za�amany i przera�ony tymi wszystkimi nieprawdopodobnymi rzeczami, kt�re Assigi opowiada� W�adcom Warowni i Cechmistrzom: o r�nych maszynach i metodach stosowanych jakoby przez przodk�w, o procesach i urz�dzeniach - nawet do wytapiania szk�a - mog�cych znacznie u�atwi� �ycie Perne�czyk�w.
Ju� wtedy, gdy wszyscy wychwalali cudowne mo�liwo�ci tego Assigi, ojciec Shankolina wraz z kilkoma innymi wa�nymi osobisto�ciami dostrzeg� niebezpiecze�stwo ukryte w tych wszystkich g�adkich, kusz�cych obietnicach. Tylko g�upcom mo�e si� wydawa�, �e byle g�os zawr�ci Gwiazd� z jej toru.
Shankolin by� dok�adnie tego samego zdania co ojciec. Gwiazdy nie schodz� z orbit. Zgadza� si�, �e W�adcy Weyr�w to g�upcy, kt�rzy nie wiadomo dlaczego chc� zniszczy� jedyny pow�d, dla kt�rego smoki przydaj� si� jako obro�cy planety. Zgadza� si� te� dlatego, �e nadchodzi� koniec jego terminowania. Bardzo pragn��, by ojciec go zaakceptowa� i wyznaczy� swoim nast�pc�, ucz�c tajnik�w barwienia szk�a na przepi�kne kolory, kt�re potrafi uzyska� jedynie Mistrz Szklarz. Trzeba wiedzie�, kt�ry piasek barwi mas� szklan� na niebiesko, a kt�ry nadaje jej kolor po�yskliwego, g��bokiego karminu.
Zg�osi� si� wi�c na dow�dc� grupy, kt�ra mia�a zaatakowa� Ohydnego Assigi i sko�czy� jego w�adz� nad umys�ami sk�din�d inteligentnych os�b.
Nawet nie zauwa�y�, �e idzie po dnie strumienia. Prawy but natrafi� na o�liz�y kamie�; Shankolin upad� na ostr� ska�� i rozci�� sobie twarz. Otumaniony upadkiem, z trudem podni�s� si� na kolana.
Od lodowatej wody zabola�y go kostki n�g i nadgarstki, to go otrze�wi�o. Spostrzeg�, �e do strumienia spadaj� krople krwi i odp�ywaj� z pr�dem, barwi�c wod� na r�owo. Zbada� palcami rozci�cie i skrzywi� si�, kiedy wyczu�, �e zaczyna si� na skroni, idzie z boku nosa i zag��bia si� w policzek, poszarpany jak kraw�d� kamienia, o kt�ry si� skaleczy�. Krew sp�ywa�a mu z policzka. Wstrzyma� oddech i zanurzy� twarz w zimnej wodzie. Powt�rzy� t� czynno�� kilka razy, a� lodowate zimno nieco zahamowa�o up�yw krwi. P�niej oddar� d� koszuli i tym prowizorycznym banda�em przewi�za� sobie czo�o. Przechyli� g�ow� sprawdzaj�c, czy nie nadchodzi pogo�. Nie s�ysza� nawet ptak�w ani szelestu w�y. Gdyby rzuci� si� do biegu, m�g�by je wyp�oszy�. Wsta� ociekaj�c wod� i wci�gn�� w nozdrza �agodny wiaterek.
G�uchota, trwaj�ca wiele obrot�w, wyostrzy�a inne jego zmys�y. W�ch ju� raz ocali� mu �ycie, cho� nie zdo�a� uratowa� czubka jednego z palc�w u r�k. Poczu� cuchn�cy gaz kopalniany na chwil� przed zawa�em. Zgin�o wtedy dw�ch g�rnik�w.
Z policzka kapa�a mu krew. Oddar� nast�pny kawa�ek koszuli i przycisn�� do rany. Rozgl�da� si� na wszystkie strony, zastanawiaj�c si�, co robi�.
W g�rniczej warowni byli ludzie, kt�rzy si� chlubili, �e wytropi� ka�dego zbieg�ego g�rnika. Krople krwi u�atwi�yby im zadanie. Rozejrza� si� z niepokojem, ale woda wszystko sp�uka�a. To dobrze, �e upad� na �rodku strumienia; tu nikt nie znajdzie �lad�w.
Mo�e meteoryt op�ni� pogo�. Mo�e by�o wi�cej rannych i nie zwo�ano wi�ni�w na apel. Mo�e meteoryt okaza� si� wa�niejszy. Podobno Cech Kowali dobrze p�aci za takie znaleziska. A wi�c pewnie zmarnuj� troch� czasu na wys�anie wiadomo�ci do najbli�szej siedziby Cechu. A on w tym czasie zd��y dotrze� do rzeki.
Je�li p�jdzie wod�, nie zostawi ani krwawych �lad�w, ani zapachu. Strumie� w ko�cu dojdzie do rzeki, a rzeka do Morza Po�udniowego. Trzeba b�dzie jako� utrzyma� banda� na policzku, a� si� zrobi strup. W g�owie kr�ci�o mu si� od upadku. Trzeba znale�� kij, �eby si� na nim opiera� i sprawdza� g��boko�� wody. Nieco dalej na brzegu le�a� solidny kawa�ek konara, na tyle gruby, by nadawa� si� do tego celu. Kilka ostro�nych krok�w po dnie i dosi�gn�� dr�ga. Uderzy� nim kilka razy w kamie�, �eby sprawdzi�, czy nie jest spr�chnia�y. W porz�dku, nada si�.
W�drowa� przez bezksi�ycow� noc, od czasu do czasu �lizgaj�c si� w mulistych miejscach albo niespodzianie wpadaj�c w wyp�ukane przez wod� jamy, kt�rych nie uda�o mu si� wymaca� kijem. Kiedy policzek przesta� krwawi�, wsadzi� banda� do kieszeni. P��tno na czole przywar�o do zaschni�tej krwi, wi�c zostawi� je w spokoju.
O �wicie nogi w ci�kich, nasi�kni�tych wod� g�rniczych butach zzi�b�y mu do tego stopnia, �e straci� w nich czucie i potyka� si� co chwila. Dzwoni� z�bami z zimna. W dodatku strumie� by� teraz szerszy i g��bszy, woda si�ga�a Shankolinowi coraz cz�ciej do pasa zamiast do kolan i nie da�o si� i�� dalej jego korytem. Pochwyci� zwieszaj�ce si� nad wod� ga��zie jakiego� krzewu, wygramoli� si� na brzeg i ukry� w g�stwinie. Zwin�� si� w k��bek, by zachowa� t� odrobin� ciep�a, kt�ra tli�a si� jeszcze w jego ciele.
Nic nie zak��ci�o jego spokoju, a� wreszcie obudzi� go b�l pustego �o��dka. By� p�ny ranek, s�o�ce sta�o ju� wysoko. Zaszed� o wiele dalej ni� my�la�. Siermi�ne robocze ubranie prawie wysch�o, ale symbol g�rniczej warowni, jakim oznaczono materia� podczas tkania, zdradzi�by go jako uciekiniera. Potrzebowa� czego� do jedzenia i do ubrania, wszystko jedno w jakiej kolejno�ci.
Ostro�nie wychyn�� z krzak�w i ku swojemu niepomiernemu zdziwieniu dostrzeg� chat� na drugim brzegu strumienia, kt�ry teraz sta� si� rzek�. Obserwowa� budynek przez d�ugi czas, a� uzna�, �e nikogo nie ma ani w �rodku, ani w pobli�u. Przeszed� rzek� w br�d, cho� kamienie rani�y mu posiniaczone stopy i zn�w ukry� si� w krzakach. Wreszcie nabra� pewno�ci, �e nie dobiegaj� go �adne odg�osy �wiadcz�ce o obecno�ci ludzi.
Chata by�a pusta, ale zamieszkana. Mog�a nale�e� do jakiego� pasterza, bo na du�ym legowisku by�y sk�ry, wytarte od d�ugiego u�ywania. Najpierw jedzenie! Nie traci� czasu na umycie bulw, kt�re znalaz� w koszu przy palenisku. Potem zobaczy� zimny, szary t�uszcz w �elaznej patelni ustawionej na brzegu kominka. Zanurzy� w nim surowe warzywa, zadowolony, �e osolony t�uszcz nada� im troch� smaku. Nasyciwszy na moment najgorszy g��d, zaj�� si� poszukiwaniem odzie�y i jeszcze czego� do jedzenia. W m�odo�ci za nic nie wykrad�by jab�ka ani nawet wi�ni z cudzego ogrodu. Ale teraz sytuacja zmieni�a si� tak bardzo, �e nic nie pozosta�o z moralnych zasad, kt�re ojciec wpoi� mu za pomoc� kija. Mia� obowi�zek do spe�nienia: trzeba by�o naprawi� z�o i sprawdzi� w praktyce teori� - albo j� odrzuci�.
Skr�ci�o go w brzuchu od surowego, t�ustego jedzenia. Trzeba �u� powoli albo wszystko przepadnie. Trudno jest ukry� specyficzn� wo� wymiocin. W szczelnym, zabezpieczonym przed owadami pojemniku znalaz� trzy czwarte okr�g�ego sera. Wiedzia�, �e nie na d�ugo mu to wystarczy w czasie ucieczki, ale zale�a�o mu, by zostawi� jak najmniej �lad�w. W�a�ciciel chaty mo�e nie zauwa�y� znikni�cia paru bulw i odrobiny smalcu z patelni, ale ubytek solidnego kawa�ka sera to ju� inna sprawa. Znalaz� wi�c na dnie szuflady stare ostrze od no�a i odci�� spory plaster, wystarczaj�cy na jeden posi�ek, ale nie a� tak du�y, �eby od razu zauwa�y� brak - przynajmniej tak� mi�� nadziej�. Nieomal jako nagrod� za wstrzemi�liwo�� znalaz� nast�pne metalowe pude�ko, a w nim tuzin podr�nych racji �ywno�ciowych. Wzi�� dwie. Pewnie znajdzie jeszcze wi�cej jedzenia, je�li nie da si� ponie�� chciwo�ci. W tak� sprawiedliwo�� zacz�� ostatnio wierzy�.
Zdj�� z czo�a banda�. Zabola�o, cho� przedtem namoczy� go w zimnej rzecznej wodzie. W jednym czy dw�ch miejscach pokaza�o si� troch� �wie�ej krwi, ale nie by�o jej wiele, wi�c wystawi� nieos�oni�t� niczym ran� na dzia�anie �wie�ego g�rskiego powietrza. Wr�ci� do chaty, �eby rozejrze� si� za ubraniem, ale nic nie znalaz�, zabra� wi�c jedn� star� sk�r�. Nie liczy�, �e po drodze znajdzie schronienie pod dachem, a nocami wci�� dokucza� ch��d, mimo �e pi�ty miesi�c by� ju� za pasem.
Przed odej�ciem przyjrza� si� �cie�kom, rozchodz�cym si� w kilka stron. Jego uwag� przyku� odblask metalu, skoczy� wi�c w stron� rzeki pewien, �e kto� go wytropi�. Nie�atwo przysz�o mu odnale�� przyczyn� odblasku, ale w ko�cu okaza�o si�, �e to dulki niewielkiej ��dki, prawie niewidocznej pod krzewami zwisaj�cymi nad powierzchni� wody. Przywi�zano j� do ga��zi postronkiem, kt�ry od ci�g�ego ocierania si� o kamie� by� ju� tak przetarty, �e wystarczy�o jedno szarpni�cie, by zerwa� ostatnie w��kna.
Szarpn�� wi�c, ostro�nie wsiad� do ��dki i wypchn�� j� kijem na �rodek rzeki. Pewnie warto by�oby znale�� wios�a, ale co� pcha�o go, by znale�� si� jak najdalej od chaty i odp�yn�� w d� rzeki. ��dka by�a na tyle du�a, �e zginaj�c kolana m�g� si� po�o�y� na dnie i ukry� przed wzrokiem ewentualnego obserwatora.
W nocy, gdy wypatrzy� �ary o�wietlaj�ce gospodarstwo - spore, ale nie na tyle du�e, by trzyma� wher-str�a - wypchn�� ��dk� na brzeg. Przywi�za� j� postronkiem, kt�ry naprawi� podczas d�ugiego, ca�odniowego sp�ywu, u�ywaj�c pask�w oddartych od koszuli.
Znowu mia� szcz�cie. Najpierw znalaz� kosz ptasich jaj wisz�cy na gwo�dziu nad bocznymi drzwiami do ob�r. Wypi� zawarto�� trzech, a nast�pne trzy delikatnie wsadzi� pod koszul�, kt�r� zwi�za� na brzuchu. Wtedy zauwa�y� koszul� i spodnie susz�ce si� na krzakach przy p�askich nadrzecznych kamieniach, gdzie prawdopodobnie kobiety chodzi�y pra�. Wybra� pasuj�c� na niego odzie� i poprzesuwa� pozosta�e sztuki tak, by wydawa�o si�, �e kilka z nich po prostu wpad�o do rzeki i odp�yn�o z pr�dem.
Wszed� po raz drugi do obory. Zwierz�ta wyczu�y obcego i zacz�y si� niepokoi�, ale uda�o mu si� znale�� otr�by i star�, pogi�t� misk�. Jutro ugotuje sobie owsiank�, doda par� jajek i b�dzie mia� dobry, gor�cy posi�ek. Nagle us�ysza� g�osy i skoczy� do �odzi. Odepchn�� japo cichu na �rodek rzeki i po�o�y� si� na dnie, �eby go nie widziano.
Noc poch�on�a g�osy i s�ysza� teraz tylko be�kot rzeki, po kt�rej bezszelestnie p�yn�a jego ��d�. Nad g�ow� b�yszcza�y gwiazdy. Stary harfiarz, kt�ry uczy� m�odzie� w Cechu Szklarzy, powiedzia� mu kilka nazw. Wspomina� te�, �e podczas Ko�ca Obrotu na niebie pojawiaj� si� jasne, hakowate smugi pozostawione przez meteoryty i Duchy. Shankolin nie da� si� przekona�, �e te smugi to duchy zmar�ych smok�w, ale kilkoro dzieci w to uwierzy�o.
Najja�niej �wiec�ce gwiazdy nigdy nie zmienia�y swojej pozycji. Rozpozna� Weg� - a mo�e by� to Canopus? Nie pami�ta�, jak nazywa�y si� inne gwiazdy na wiosennym niebie. Pr�bowa� sobie przypomnie� nazwy i okoliczno�ci, w jakich si� ich uczy�, a wtedy jego umys� nieub�aganie wr�ci� do Assigi i wszystkich krzywd, jakie ta... ta rzecz mu wyrz�dzi�a. Dopiero niedawno si� dowiedzia�, �e jego ojciec od dawna jest zes�a�cem - znalaz� si� na wyspie na Morzu Wschodnim wraz z kilkoma gospodarzami i rzemie�lnikami, kt�rzy pr�bowali unicestwi� Ohyd�.
Teraz, gdy urz�dzenie umilk�o, mo�na b�dzie przekona� ludzi, �eby nabrali rozs�dku. Czerwona Gwiazda przynosi�a ze sob� Nici. Je�d�cy smok�w zwalczali Nici na niebie, a ludzie spokojnie �yli mi�dzy Przej�ciami. Taki by� odwieczny porz�dek rzeczy i powinno si� go pilnowa�. Shankolin poczu� si� zbity z tropu, gdy dowiedzia� si� o porwaniu Mistrza Robintona, kt�rego g��boko szanowa�. Min�o jednak kilka Obrot�w do czasu, gdy stopniowo odzyska� s�uch i m�g� si� dowiedzie� wi�cej o tym wydarzeniu. Nigdy nie zrozumia� do ko�ca, dlaczego Mistrza Harfiarzy znaleziono martwego w pomieszczeniu nale��cym do Ohydy. Ale Ohyda te� nie �y�a - "zako�czy�a dzia�alno��", jak m�wili g�rnicy. Czy Mistrz Robinton odzyska� rozs�dek i j� wy��czy�? Czy te� ona zabi�a Mistrza Robintona? Shankolin koniecznie chcia� dowiedzie� si� prawdy.
Kiedy sp�ynie do ko�ca rzeki Crom - mo�e Warownia Keogh znajdzie si� ju� wtedy daleko - b�dzie m�g� wszystko zaplanowa� | i przekona� si�, do jakiego stopnia Ohyda zniszczy�a perne�skie tr�dycje i styl �ycia.
Wiosn�, gdy �niegi stopniej�, a drogi obeschn� z b�ota, zaczynaj� si� Zgromadzenia. �atwo b�dzie wmiesza� si� w t�um i mo�e uda si� znale�� odpowied� na te pytania. S�uch mia� coraz lepszy, s�ysza� ju� nawet ostre krzyki ptak�w. Kiedy pozna najnowsze wydarzenia, b�dzie m�g� zaplanowa� nast�pne posuni�cia.
Na pewno nie wszyscy Perne�czycy chc� zag�ady tradycji i wierz� w k�amstwa, kt�re zrodzi�a Ohyda. Przypomnia� sobie imiona os�b, kt�re odczuwa�y niepok�j na my�l o tak zwanych udogodnieniach, podst�pnie podsuwanych ludziom przez Assigi. Teraz, w jedena�cie Obrot�w po zako�czeniu dzia�alno�ci przez Ohyd�, wiele rozs�dnie my�l�cych ludzi na pewno zdaje sobie spraw�, �e Czerwona Gwiazda nie mog�a zej�� ze swojej drogi tylko dlatego, �e jakie� trzy stare silniki wybuch�y w rozpadlinie na jej powierzchni! Szczeg�lnie w sytuacji, gdy opady Nici wci�� trwa�y i trwa� powinny, jednocz�c Pern przeciwko wsp�lnemu zagro�eniu, tak jak to si� dzia�o od wiek�w.
ZGROMADZENIE, 6.15.30
- Nie wiem, na co komu te nieporz�dki, kt�re toto porobi�o z rachub� czasu - powiedzia� pierwszy m�czyzna, z ponur� min� rozmazuj�c palcem rozlany sos.
- Lepiej zobacz, jaki nieporz�dek sam zrobi�e� na stole - wytkn�� mu drugi.
- Nie mia� prawa miesza� si� do rachuby czasu - upiera� si� pierwszy z naciskiem.
- Kto? - nie zrozumia� drugi. - Jaki on? Jakie toto?
- No przecie� Assigi.
- O co ci chodzi?
- No bo si� miesza�, nie? W trzydziestym �smym, to znaczy ledwie w dwa tysi�ce pi��set dwudziestym czwartym - gospodarz wykrzywi� si�, a� grube czarne brwi spotka�y si� nad szerok� kolumn� mi�sistego nosa. - Ni z tego, ni z owego musielim doda� jakie� czterna�cie Obrot�w.
- On tylko uaktualni� czas - poprawi� go Drugi, zdziwiony gwa�towno�ci� swojego towarzysza, kt�ry z pocz�tku wydawa� si� ca�kiem sympatyczny. Ch�tnie s�ucha� muzyki i zna� teksty wszystkich piosenek, kt�re harfiarze grali na Zgromadzeniu, nawet tych najnowszych. Jednak trzeci buk�ak wina �le wida� wp�yn�� na jego humor i na zdrowy rozs�dek, skoro zacz�� go dra�ni� up�yw czasu, czy te� spos�b, w jaki liczono Obroty.
- Przyby�o mi przez to lat.
- Ale nie rozumu - pogardliwie wycedzi� Drugi. - Poza tym sam Mistrz Harfiarz powiedzia�, �e wszystko si� zgadza, bo to wszystko przez te roz... no, te roz... - przerwa� i bekn��, �eby zatuszowa� k�opoty z wymow� i przypomnie� sobie w�a�ciwy zwrot. - No, pomylili si� z liczeniem czasu, bo raz Nici opada�y tylko przez czterdzie�ci Obrot�w zamiast pi��dziesi�ciu jak zwykle i ludzie zapomnieli wzi�� poprawk� na te roz...
- Rozbie�no�ci - wtr�ci� trzeci m�czyzna i spojrza� na nich z wy�szo�ci�.
Drugi strzeli� palcami, rozpromieni� si� i pos�a� Trzeciemu dzi�kczynne spojrzenie.
- Nie chodzi o to, co kiedy� zrobi� - ci�gn�� Pierwszy - tylko o to, co nam stale robi. Nam wszystkim - okr�g�ym gestem d�oni ogarn�� roze�miany i roz�piewany t�um na Zgromadzeniu, niepomny na zagro�enia, jakie nad nim stale wisia�y.
- A co nam stale robi? - stoj�ca nieopodal kobieta usiad�a za sto�em o kilka miejsc dalej, po przeciwnej stronie ni� Pierwszy i Drugi.
- Zmusza nas do wszystkiego, nie patrz�c, czy chcemy tych ulepsze�, czy nie - odpowiedzia� powoli Pierwszy, pr�buj�c przyjrze� si� jej przy tej odrobinie �wiat�a, kt�ra dociera�a do ich sto�u. Kobieta by�a chuda, brzydka, mia�a zaci�ni�te usta, cofni�t� doln� szcz�k� i wielkie oczy, w kt�rych l�ni� ukryty gniew lub uraza.
- Jak na przyk�ad lampy? - spyta� Drugi i wskaza� na najbli�sze �wiat�o. - Bardzo przydatne. O wiele wygodniejsze ni� ci�g�a bieganina z �arami.
- �ary nale�� do tradycji - odpar�a kobieta nad�sanym g�osem, kt�ry poni�s� si� daleko w ciemno�� za sto�ami. - �ary dano nam tutaj, by je hodowa� i chroni�.
- �ary s� naturalne i od wiek�w o�wietla�y nasze warownie i domy - powiedzia� g��boki, pe�en niezadowolenia g�os. Przestraszona kobieta gwa�townie wci�gn�a powietrze i obronnym ruchem os�oni�a gard�o d�oni�.
Pierwszy i Drugi, przekonani �e ich rozmowa nie dociera do niepo��danych uszu, przel�kli si� r�wnie�. Odetchn�li dopiero, gdy z cienia wynurzy� si� pot�nie zbudowany m�czyzna. Powoli podszed� do sto�u, a rozm�wcy z podziwem obserwowali jego ogromn� sylwetk�. Usiad� obok Trzeciego - teraz by�o ich wszystkich pi�cioro. Mia� na g�owie dziwaczny sk�rzany kapelusz, kt�ry zas�ania� czo�o, ale nie maskowa� blizny biegn�cej od nosa przez ca�y policzek. Brakowa�o mu czubka wskazuj�cego palca lewej r�ki. W tej naznaczonej blizn� twarzy i stanowczym zachowaniu by�o co�, co zmusi�o pozosta�ych do milczenia.
- Ostatnio Pern bardzo wiele straci�, a ma�o zyska� - m�czyzna wskaza� lamp� zdrow� r�k�. - I to wszystko tylko dlatego, �e jaki� g�os - tu zrobi� pogardliw� przerw� - tego za��da�.
- Pozbylim si� Czerwonej Gwiazdy... - Drugi poruszy� si� niespokojnie.
Pi�ty spojrza� na niego nieruchomym wzrokiem z tak wielk� ironi�, �e mo�na by�o jej niemal dotkn��.
- Nici dalej opadaj� - powiedzia� g��bokim, niepokoj�cym g�osem bez �ladu intonacji.
- No tak, ale to nam wyja�nili - powiedzia� Drugi.
- Mo�e tobie to wystarczy, ale nie mnie.
Dw�ch m�czyzn siedz�cych przy s�siednim stole popatrzy�o na nich z zainteresowaniem i gestem spyta�o Pierwszego, czy mog� si� dosi���. Pierwszy potakuj�co skin�� g�ow�. Sz�sty i Si�dmy pospiesznie zaj�li puste miejsca obok gromadki rozm�wc�w.
- G�os umar� - powiedzia� Pierwszy, gdy nowo przybyli usiedli i uwaga ca�ej grupy ponownie skupi�a si� na nim. - Zako�czy� dzia�alno��.
- Powinien j� zako�czy�, zanim zatru� i zdeprawowa� umys�y wielu ludzi - doda� Pi�ty.
- Ale zostawi� po sobie tyle rzeczy - rozpacza�a kobieta - tyle rzeczy, z kt�rych mo�na zrobi� z�y u�ytek.
- Chodzi wam o te wszystkie urz�dzenia i nowe metody produkcji, na przyk�ad elektryczno��, kt�ra rozprasza ciemno��? - Trzeci nie m�g� si� oprze�, by nie za�artowa� z tych ponurak�w.
- To nie mia�o �adnego sensu, �e ta... rzecz wy��czy�a si� sama w chwili, kiedy w�a�nie zaczyna�a si� na co� przydawa� - powiedzia� Pierwszy z uraz� w g�osie.
- Ale zostawi�a jakie� plany! - w g�osie Czwartego by�a podejrzliwo��.
- A� za du�o plan�w - zgodzi� si� z nim Pi�ty, a jego g��boki g�os przeszed� w z�owieszcze, sm�tne rejestry.
- Jakie plany? - spyta� Trzeci. Oczy Czwartej zaokr�gli�y si� ze strachu i przej�cia.
- Chirurgia! - Trzy sylaby wypowiedziane g��bokim g�osem zabrzmia�y dramatycznie, jak co� niemoralnego.
- Chirurgia? - zmarszczy� brwi Sz�sty. - A co to jest?
- Grzebanie si� w �rodku cz�owieka - odpowiedzia� Pierwszy, obni�aj�c g�os, by dopasowa� si� do Pi�tego.
Sz�sty zadygota�.
- No wiecie, nieraz trza ci��, �eby wyj�� �rebaka z koby�y, zanim go zdusi. - Inni popatrzyli na niego podejrzliwie, wi�c doda�:
- Tylko przy rasowych �rebakach, co ich szkoda straci�. A raz widzia�em, jak uzdrowiciel ci�� wyrostek. Powiedzia�, �e bez tego kobita by umar�a. Nic nie czu�a, ani troch�.
- Nie czu�a ani troch� - powt�rzy� Pi�ty, podkre�laj�c to stwierdzenie z namaszczon� powag�.
- M�g� z ni� wszystko zrobi�, co tylko by chcia� - szepn�� Czwarty, wyra�nie wstrz��ni�ty.
Drugi odchrz�kn�� lekcewa��co:
- Nic z�ego jej nie zrobi�, baba �yje i pracuje.
- Rozchodzi si� o to - w��czy� si� Pierwszy - �e w Cechach r�nych rzeczy si� pr�buje i to nie tylko u Uzdrowicieli, no i pomy�ka mo�e kosztowa� ludzkie �ycie. Wola�bym, �eby przy mnie nic nie robili i we mnie nie grzebali.
- Wyb�r nale�y do ciebie - odpar� Drugi.
- Ale czy zawsze? - Czwarta tak bardzo chcia�a zna� odpowied�, �e pochyli�a si� nad sto�em i uderzy�a palcem w blat, podkre�laj�c pytanie.
- Trzeci r�wnie� si� pochyli�.
- A jaki mamy wyb�r? Kto potrafi zdecydowa�, czego chcemy i czego nam potrzeba, maj�c przed sob� te wszystkie pliki, kt�re podobno zostawi� nam Assigi? Sk�d mo�na wiedzie�, �e to wszystko zadzia�a z takim skutkiem, jak on nas zapewnia? Wiele os�b powtarza, �e musimy zrobi� to czy tamto. To oni podejmuj� decyzje, a nie my. Nie podoba mi si� to - podkre�li� swoj� nieufno�� pochyleniem g�owy.
- A w og�le sk�d wiadomo, czy ta ca�a ci�ka praca - sam ci�ko tyra�em na L�dowisku przez par� dni - czy ta praca do czego�
doprowadzi? - spyta� Si�dmy z pewn� irytacj�. - Znaczy, m�wi� nam, �e to zadzia�a, ale �adne z nas nie do�yje tej chwili, �eby si� przekona�, nie?
- Oni te� nie do�yj�- ponuro za�artowa� Trzeci. - A poza tym -doda� szybko, �eby uprzedzi� Pi�tego, kt�ry ju� si� szykowa� do nowej przemowy - nie wszyscy Mistrzowie i W�adcy Warowni s� przychylni tym nowym �mieciom. S�ysza�em, jak sama Mistrzyni Menolly - nawet Pi�ty popatrzy� na niego z ciekawo�ci� - m�wi�a, �e powinni�my poczeka� i dzia�a� ostro�nie. Wcale nie potrzebujemy tych wszystkich rzeczy, o kt�rych m�wi� Assigi.
- W dodatku to, co ju� mamy - g��boki, dziwnie p�aski g�os Pi�tego wzni�s� si� ponad tenorek Trzeciego - zupe�nie nam wystarcza�o przez setki Obrot�w.
Trzeci uni�s� palec ostrzegawczym gestem.
- Trzeba uwa�a� na te wszystkie nowe rzeczy, robione tylko dlatego, �e s� nowe i u�atwiaj� �ycie.
- Ale masz u siebie elektryczno��? - spyta� z zazdro�ci� Sz�sty.
- Tak, ale naturaln�... mamy baterie s�oneczne, zawsze u nas by�y.
- Zrobili je Staro�ytni - wtr�ci� Pierwszy.
- Ano jest tak, jak m�wi�em - kontynuowa� Trzeci - Niekt�re rzeczy b�d� przydatne, ale trzeba uwa�a�, bo wpadniemy w t� sam� pu�apk� co Staro�ytni. Za du�o techniki. To jest nawet zapisane w Karcie.
- Naprawd�? - spyta� zdziwiony Drugi.
- Pewnie, �e tak - odpowiedzia� Trzeci. - Mo�emy zachowa� tradycje i nie gromadzi� niepotrzebnych nowo�ci.
- Ale jak?
- Zastanowi� si� nad tym - powiedzia�a Czwarta. - Nie chc� krzywdzi� ludzi, ale te rzeczy, te niepotrzebne i niechciane rzeczy, mo�na zniszczy� albo wyrzuci�. - Popatrzy�a na Pi�tego, �eby zobaczy�, jak zareaguje.
Trzeci za�mia� si� w g�os:
- Niekt�rzy ju� pr�bowali. I og�uchli od tego...
- Ale maszyna nie �yje - przypomnia� mu Pierwszy. Trzeci mrukn�� g�ucho, niezadowolony, �e mu przerywaj�.
- Poszli na zes�anie, bo poturbowali Mistrza Harfiarzy.
- A ja s�ysza�em, �e Mistrz zmar� w pomieszczeniu, gdzie by�o to urz�dzenie. Mo�e doszed� do wniosku, �e to zdradziecka maszyna. A mo�e on sam j� wy��czy�? - spyta� Pi�ty.
Kobieta a� si� zakrztusi�a.
- To bardzo interesuj�cy pomys� - powiedzia� cicho Trzeci i pochyli� si� nad sto�em. - S� jakie� dowody?
- A sk�d�e - w g�osie Pierwszego brzmia�o przera�enie. - Uzdrowiciele powiedzieli, �e serce Mistrza Robintona przesta�o bi� przez to, �e go porwali i szarpali nim na wszystkie strony.
- Tak, nigdy potem nie doszed� do siebie - przyzna� Drugi, kt�ry szczerze rozpacza� po �mierci Robintona, podobnie jak wszyscy mieszka�cy planety. - S�ysza�em, �e na ekranie pojawi� si� jaki� tekst. D�ugo si� wy�wietla�, a potem znikn��.
- "Na ka�dy czyn jest czas wyznaczony"* - mrukn�� Sz�sty.
- Niemo�liwe, �eby Mistrz Robinton to napisa�. To musia� by� Assigi. - Si�dmy spojrza� gniewnie na Sz�stego.
- Warto si� nad tym zastanowi�, co? - spyta� Trzeci.
- Dok�adnie - oczy Czwartej zal�ni�y dziko.
- Mo�na by spyta� jeszcze o niejedno: o to, co ta... maszyna Assigi - w bezbarwnym g�osie Pi�tego zabrzmia�a taka uraza, �e wszyscy przy stole dostali g�siej sk�rki - ws�czy�a w nasze �ycie, niszcz�c tradycje, dzi�ki kt�rym przetrwali�my tak d�ugo. - Pi�ty bez trudu ponownie zdominowa� rozmow�. - Ja - tu przerwa� - nie akceptuj� krzywdzenia �ywych istot. - Zn�w zrobi� znacz�c� przerw�, a potem doda�: - Ale ostateczne usuni�cie przedmiot�w, kt�re mog� wywiera� szkodliwy wp�yw na niewinne osoby, to inna sprawa. Koniecznie trzeba spowodowa�, by takie nowo wynalezione materia�y lub przedmioty nigdy nie ujrza�y �wiat�a dziennego.
- O co nie b�dzie trudno w przypadku �ar�w albo elektryczno�ci - skomentowa� �artobliwie Trzeci, ale nie doczeka� si� aprobaty nawet od Drugiego. Pi�ty i Czwarta pos�ali mu mordercze spojrzenia, a� skurczy� si� w sobie.
- Zgadzam si�, �eby si� pozby� niekt�rych zabawek i nowo�ci -mrucza� Drugi, cho� nie by� do ko�ca przekonany. - Bardziej chodzi mi o to - potoczy� wzrokiem po wszystkich twarzach - �e niekt�rzy z nas zawsze dostaj� mniej ni� inni.
- Zgadzam si� z ca�ego serca. Na przyk�ad je�d�cy smok�w zawsze pierwsi bior� to, co chc�-popar� go Trzeci. - Teraz kolej na nas.
- Nie macie poj�cia, jak wielu jest ludzi - powiedzia� Pi�ty swoim przekonuj�cym g�osem - kt�rzy autentycznie w�tpi�, czy te wszystkie rzeczy wymy�lone przez Assigi prowadz� do dobrego. Maszyna nie powinna wiedzie� wi�cej ni� istota ludzka. Pierwszy energicznie pokiwa� g�ow� i wsta�:
- Wr�c� i przyprowadz� jeszcze par� rozs�dnie my�l�cych istot ludzkich.
Pod wiecz�r przy stole zasiad�o ponad dwadzie�cioro "rozs�dnie my�l�cych" os�b, kt�re p�g�osem dyskutowa�y nad tym, �e by� mo�e maszyna Assigi, albo Ohyda, jak j� nazywali pierwsi przeciwnicy, nie mia�a na sercu ludzkiego dobra, b�d�c sama maszyn�... i tak dalej.
Nikt nie wymienia� imion, warowni ani rod�w, postanowili tylko, �e je�li b�d� mogli, spotkaj� si� na nast�pnym Zgromadzeniu. Um�wili si�, �e poszukaj� innych os�b ch�tnych do zorganizowania; protest�w przeciwko niepo��danym i prawdopodobnie szkodliwym zmianom, kt�re wprowadzano jako tak zwany "post�p".
Pierwszy i Drugi - pseudonimy te stosowano p�niej r�wnie� w czasie nast�pnych spotka� - dziwili si�, �e tylu ludzi ma ma�e i du�e, prawdziwe lub wymy�lone urazy, kt�re do tej pory nie zosta�y ujawnione i nie znalaz�y zado��uczynienia. Nie dziwi�o to natomiast Trzeciego, Czwartej, Sz�stego i Si�dmego, a szczeg�lnie Pi�tego. Pi�ty nie wspomina� ju� nigdy wi�cej o jednoczesnej �mierci Mistrza Harfiarzy i Ohydy, ale tamta jedyna wzmianka przysporzy�a jego sprawie wielu zwolennik�w, kt�rzy nie przyst�piliby do niego z innych powod�w. Mistrz Robinton by� niezwyk�e popularny a przypuszczenie - samo przypuszczenie - �e Ohyda by�a rzeczywi�cie w jaki� spos�b odpowiedzialna za jego �mier�, stanowi�o dla wielu decyduj�cy argument. Je�li ludzie mieli do czynienia z urz�dzeniami i procesami, kt�rych nie rozumieli, a kt�re w ten czy inny spos�b zosta�y zapocz�tkowane lub zasugerowanej przez Ohyd�, to nieufno�� i strach oraz zab�jcza pog�oska o tym, kto by� jej pierwsz� ofiar� - wystarcza�y, by rozhukane emocje przekszta�ci�y si� w czyn.
Pojawi�y si� osoby, kt�re realizowa�y si� dzia�aj�c w grupie. Planowa�y z perwersyjn� rado�ci�, w jaki spos�b podminowa� "post�p", dokonuj�c drobnych akt�w zniszczenia. Znale�li si� i tacy, kt�rym nie wystarcza�y te rozproszone dzia�ania, w zasadzie nieistotne dla Warowni i Cech�w, bez powa�nego wp�ywu na konstruowanie i rozsy�anie wci�� nowych i nowych ohydnych urz�dze�.
To prawda, uzdrowiciele irytowali si� widz�c, �e z p�ek nagle znika�y najnowsze transporty lek�w z Siedziby Cechu, ale nikt nie wpad� na to, �e tradycyjne leki pozostaj� nietkni�te.
Je�li kt�ry� z Cech�w Rzemios� produkuj�cych nowe urz�dzenia zorientowa� si�, �e jego wyroby zostaj� zniszczone dziwnym zbiegiem okoliczno�ci albo �e kto� wylewa kwas na towary gotowe do transportu, zak�adano lepsze zamki i uwa�niej obserwowano obcych kr�c�cych si� po terenie.
W Cechu Drukarzy z kosza przeznaczonego na makulatur� zaczyna�y znika� b��dnie wydrukowane kartki, ale �aden z uczni�w nie pomy�la�, by kogo� o tym powiadomi�.
Pewnego dnia kupcy Lilcampowie, przewo��cy warto�ciowe cz�ci z jednego Cechu do drugiego, zorientowali si�, �e kto� skrad� starannie zapakowane towary i donie�li o tym Mistrzowi Fandarelowi z Cechu Kowalskiego w Telgarze. Oburzony Fandarel napisa� o tym notatk� do Mistrza Harfiarzy Sebella, informuj�c go, �e nie pierwszy ju� raz delikatne cz�ci maszyn znikaj� podczas transportu do siedzib Cechu Kowali. Jeden z czeladnik�w - uzdrowicieli z�o�y� przy jakiej� okazji skarg�, �e musi dostarczy� nowe leki wielu uzdrowicielom, pracuj�cym w oddaleniu od g��wnych szlak�w. Fandarel, Sebell i Mistrz Uzdrowicieli Oldive zacz�li wreszcie zauwa�a� te drobne wykroczenia.
Dopiero Mistrz Harfiarski Mekelroy, lepiej znany Mistrzowi Harfiarzy jako Cabas, przyjrza� si� bli�ej tym wszystkim przypadkom kradzie�y i wandalizmu i zacz�� dostrzega� w nich pewn� prawid�owo��.
CZʌ� PIERWSZA
OBR�T
�WI�TO OBROTU NA L�DOWISKU, 1.1.31 OBECNEGO PRZEJ�CIA,
OBR�T 2553 WED�UG POPRAWIONEJ RACHUBY ASSIGI
Je�d�cy smok�w nierzadko przesiadywali nad ksi�gami w obszernej bibliotece Assigi, wi�c F'lessan, je�dziec spi�owego Golantha, wcale si� nie zdziwi� na widok poch�oni�tej lektur� dziewczyny z zielonym naramiennym sznurem z Zatoki Monaco. Zaskoczy�o go tylko, �e kto� chce pracowa� w czytelni g��wnego archiwum w�a�nie dzisiaj, w dzie� �wi�ta Obrotu. Ca�a planeta, wszyscy mieszka�cy p�nocnego i po�udniowego kontynentu obchodzili dzisiaj pocz�tek trzydziestego drugiego Obrotu obecnego i, jak mieli nadziej�, ostatniego Przej�cia i opadu Nici. Nawet przez grube �ciany budynku by�o s�ycha� odg�os b�bn�w, a czasem przedziera� si� przez nie odg�os instrumentu d�tego z orkiestry na Placu Zgromadze� na L�dowisku.
Dlaczego ta dziewczyna nie posz�a na ta�ce? Przecie� jest je�d�cem zielonej smoczycy! A dlaczego ja sam nie poszed�em? Skrzywi� si�. Wci�� musia� pracowa� nad popraw� reputacji beztroskiego lowelasa, na jak� sobie zas�u�y� we wczesnej m�odo�ci. Wcale zreszt� si� tym nie wyr�nia� spo�r�d spi�owych i br�zowych je�d�c�w. "Po prostu �atwiej ci� zauwa�y�" - powiedzia�a mu raz Mirrim, s�odka jak zwykle. Mirrim zgotowa�a wszystkim, w��czaj�c w to siebie, nielich� niespodziank�, naznaczaj�c zielon� smoczyc� Path podczas wyl�gu w Weyrze Benden. Zosta�a te� towarzyszk� weyru T'gellana, co nieco z�agodzi�o jej wrodzon� pewno�� siebie, ale mimo to nikomu nie szcz�dzi�a ostrych s��w.
Dziewczyna zag��bi�a si� w rozk�adanej stronicy z rysunkiem systemu planetarnego Rukbatu. Roz�o�y�a j� sobie na pochy�ym pulpicie- Ma�o kto interesuje si� takimi rzeczami, pomy�la� F'lessan.
Wielu m�odych je�d�c�w, kt�rzy za szesna�cie Obrot�w mieli doczeka� ko�ca Przej�cia, studiowa�o, by przygotowa� si� do pracy w innej dziedzinie. Dzi�ki temu b�d� mogli si� utrzyma�, gdy sko�czy si� dostarczanie tradycyjnych dziesi�cin do Weyr�w. W czasie Opad�w Nici gospodarstwa i cechy utrzymywa�y je�d�c�w w zamian za zapewnienie napowietrznej ochrony przeciw �ar�ocznym organizmom, kt�re niszczy�y wszystko z wyj�tkiem metalu i kamienia. Jednak dostarczanie �rodk�w do �ycia sko�czy si� wraz z Poadami. Wtedy je�d�cy pochodz�cy z rodzin gospodarskich lub rzemie�lniczych b�d� mogli do nich po prostu wr�ci�, ale ci z we tacy jak F'lessan, b�d� musieli poszuka� innej drogi.
F'lessan mia� szcz�cie, bo odkry� Honsiu u st�p wysokich G�r Po�udniowych. Poniewa� Weyry wymog�y na radzie, kt�ra stanowi�a nieformalny zarz�d planety, ust�pstwo pozwalaj�ce je�d�com zajmowa� tereny na po�udniowym kontynencie, F'lessan m�g� zg�osi� swoje prawa do Honsiu. Uzasadni� je ch�ci� doprowadzenia tej siedziby Staro�ytnych do dawnej �wietno�ci, tak by ka�dy m�g� cieszy� oko jej pi�knem. W rozmowie z W�adcami Weyr�w, Cech�w i Warowni wykorzysta� ca�y sw�j urok osobisty i wdzi�k, aby nadali mu prawo w�asno�ci. Kiedy Assigi, czyli Audiosystem Sztucznej Inteligencji, oraz po��czone si�y wszystkich Weyr�w Pernu odmienili orbit� gro�nej Czerwonej Gwiazdy, F'lessan zacz�� po�wi�ca� na odbudow� Honsiu ca�y wolny czas po wype�nieniu obowi�zk�w dow�dcy skrzyd�a w Weyrze Benden.
W m�odo�ci nigdy nie poci�ga�a go nauka - jego zainteresowania i zdolno�� koncentracji ogranicza�y si� do wymy�lania r�nych sposob�w wymigiwania si� od nauki i wynajdywania sobie nowych zabaw. Kiedy naznaczy� spi�owego Golantha, musia� narzuci� i pewn� dyscyplin�, bo w �adnym wypadku nie chcia� zaniedbywa� swojego smoka. Nowo nabyta determinacja i zdolno�� koncentracji uczyni�y z niego jednego z najbardziej utalentowanych je�d�c�w, wz�r do na�ladowania - przynajmniej w zakresie umiej�tno�ci je�dzieckich - dla m�odych weyrz�tek.
Honsiu sta�o si� jego pasj�. Siedziba Staro�ytnych, z wielk� sal� ozdobion� pi�knymi freskami, od pocz�tku przyci�ga�a go z dziwn� si��; bardzo pragn�� zachowa� odnalezione tu skarby Staro�ytnych i dowiedzie� si� jak najwi�cej o za�o�ycielach i mieszka�cach Warowni. Z w�a�ciw� sobie ch�opi�c� che�pliwo�ci� mianowa� si� stra�nikiem i opiekunem Honsiu. Pracowa� ci�ej ni� ktokolwiek inny i oczyszczaniu pomieszcze� ze �mieci i ple�ni oraz przy przywracaniu naturalnego wygl�du tego miejsca. Dzi� wiecz�r pragn�� rozwi�za� "ewn� zagadk�. Specjalnie wybra� t� por�, bo chcia� by� jedynym go�ciem Assigi. Nie lubi� dzieli� si� wynikami bada�, tym bardziej �e fascynacja Honsiu sta�a w sprzeczno�ci z jego reputacj�.
Chronisz Honsiu. Bardzo lubi� to miejsce, powiedzia� Golanth z miejsca, gdzie wygrzewa� si� w po�udniowym s�o�cu w�r�d innych smok�w, kt�re przywioz�y je�d�c�w na �wi�to Obrotu. Dobre s�o�ce, czysta woda i du�o t�ustego byd�a.
F'lessan, wci�� stoj�c na progu czytelni, u�miechn�� si� do smoka.
Ty je znalaz�e�. Zachowamy je dla siebie.
Tak, zgodzi� si� spokojnie Golanth.
F'lessan wsun�� je�dzieckie r�kawice do torby, kt�r� dosta� na �wi�to Obrotu. Musia� je wepchn�� si��, bo szerokie ochraniacze ze sk�ry whera by�y jeszcze sztywne od nowo�ci, mimo �e wczoraj wieczorem porz�dnie je natar� oliw�. Torb� dosta� od Lessy i F'lara. Rzadko my�la� o nich jako o matce i ojcu; byli W�adcami jego Weyru i to liczy�o si� o wiele bardziej. Niezale�nie od wszystkiego, zawsze dostawa� od nich prezenty na urodziny, na Dzie� Naznaczenia i na �wi�to Obrotu. Nie by� pewny, czy chcieli w ten spos�b przypomnie� mu, �e ma rodzic�w, czy te� samym sobie, �e maj� syna. W weyrze prawie zawsze oddawano dzieci na wychowanie przybranym rodzicom, wi�c o ka�dego malucha troszczy�o si� kilka os�b, niekoniecznie b�d�cych jego biologiczn� rodzin�. Gdy F'lessan dor�s� i spostrzeg�, jak bardzo r�ni si� swoboda panuj�ca w weyrach od wymaga� stawianych dzieciom w warowniach i gospodarstwach, cieszy� si�, �e urodzi� si� w Bendenie.
Wreszcie uda�o mu si� wepchn�� r�kawice w ca�o�ci do torby, ale wci�� waha� si�, czy wej�� do czytelni. Nie chcia� przeszkadza� samotnej dziewczynie, tak poch�oni�tej lektur�, �e nawet go nie zauwa�y�a.
Jeszcze nikt nie odrzuci� twojego towarzystwa, powiedzia� smok.
Nie chcia�bym przerywa� jej skupienia, odpar� F'lessan. Sk�d mo�na wiedzie�, �e nie pracuje nad czym�, co przyda jej si� do pracy - gdy sko�cz� si� Opady?
Smoki b�d� zawsze potrzebne na Pernie, pad�a stanowcza odpowied�.
Golanth powiedzia� to z satysfakcj�, tak jakby i on musia� si� o tym wewn�trznie upewnia�. Mo�e by�a to specyfika charakteru spi�owych smok�w, ale najprawdopodobniej zapo�yczy�y to od Mnementha, poniewa� wielki spi�owy smok F'lara w bardzo subtelny spos�b szkoli� wszystkie spi�owe maluchy, kt�re wyklu�y si�. na piaskach Bendenu. Naturalnie, F'lessan w og�le nie my�la� o zaj�ciu miejsca F'lara w przysz�o�ci. Mia� szczer� nadziej�, �e F'lar sam triumfalnie doprowadzi Weyr do ko�ca tego Przej�cia; by�o to samo w sobie wielkim osi�gni�ciem, nawet je�li nie bra� pod uwag� tego, jak szczup�ym oddzia�em je�d�c�w dysponowa� W�adca Weyru w m�odo�ci. Stanowisko dow�dcy skrzyd�a wystarcza�o beztroskiemu F'lessanowi, szczeg�lnie teraz, gdy uda�o mu si� obj�� w posiadanie Honsiu. A poza tym gdyby W�adcy Weyru, a raczej sam F'lar, wpadli na pomys�, �e zamierzaj� przej�� na zas�u�ony odpoczynek, nikt nie kwestionowa�by praw F'lessana do ubiegania si� o miejsce po ojcu.
W odr�nieniu od Warowni przyw�dztwo Weyru nigdy nie by�o dziedziczne. Dobrym przyk�adem by�a niedawna rezygnacja R'marta i Bedelli z Telgaru. Nowym przyw�dc� obwo�ano je�d�ca z Weyru, kt�rego spi�owy smok zwyci�y� w locie godowym, parz�c si� z pierwsz� m�od� smoczyc�, kt�ra osi�gn�a dojrza�o�� p�ciow� w tym Weyrze. Okaza� si� nim J'fery, je�dziec spi�owego Willertha, kt�rego partnerk� sta�a si� Palla, je�d�czyni z�otej Talmanth. F'lessan zna� ich oboje i wiedzia�, �e b�d� z nich dobrzy przyw�dcy Weyru, gdy niebo stanie si� wolne od Nici.
Je�li nie b�dziemy tak aroganccy jak Je�d�cy z Przesz�o�ci, doda� w my�lach, i nie b�dziemy wymaga� zachowania naszych praw i danin, kt�re przys�ugiwa�y w czasie Przej�cia.
Jaki� d�wi�k wyrwa� go z zamy�lenia. To buty dziewczyny zaszura�y po kamiennej posadzce, gdy skrzy�owa�a nogi. Pochyli�a si� nad pulpitem i opar�a o niego �okciami. �agodne, rozproszone �wiat�o pozwala�o dostrzec jej profil. Poch�oni�ta lektur�, lekko zacisn�a wargi. Zmarszczy�a czo�o i westchn�a, przebiegaj�c wzrokiem roz�o�on� stronic�. Rozpogodzi�a si� i F'lessan dostrzeg�, jak regularne s� jej ciemne brwi. Spodoba� mu si� te� delikatny, d�ugi nosek. W br�zowawych w�osach, przyci�tych na czubku, by g�owa nie poci�a si� pod he�mem, b�yska�y czerwone ogniki przy ka�dym poruszeniu dziewczyny. Reszta starannie u�o�onych lok�w sp�ywa�a fal� a� do po�owy plec�w.
Dziewczyna wyczuwaj�c jego wzrok, gwa�townie odwr�ci�a g�ow�.
- Przepraszam. My�la�em, �e b�d� tu sam - tylko to potrafi� powiedzie�, zanim ruszy� ku niej; jego kroki w p��ciennych trzewikach ledwo by�o s�ycha� na kamiennej pod�odze.
Zaskoczenie widoczne w jej zachowaniu �wiadczy�o, �e r�wnie� mia�a nadziej� pouczy� si� w spokoju i samotno�ci. Ju� mia�a odsun�� krzes�o, ale wyci�gni�ciem r�ki nie pozwoli� jej wsta�. By� og�lnie znany, bo zwykle lata� przeciw Niciom z dwoma po�udniowymi weyrami. Bywa� tak�e na wszystkich Naznaczeniach, g��wnie dlatego, �e dzi�ki temu obaj z Golanthem prze�ywali na nowo tworzenie si� wi�zi, kt�ra po��czy�a ich na ca�e �ycie.
Gdy dziewczyna odwr�ci�a ku niemu twarz, przypomnia� sobie, jak ma na imi�.
- Jeste� Tai, prawda? Je�d�czyni Zaranth? - spyta� maj�c nadziej�, �e si� nie myli.
Nigdy si� nie mylisz, mrukn�� Golanth.
Niespodziewanie Naznaczy�a smoka prawie pi�� Obrot�w temu, w zatoce Monaco. Nie pami�ta�, sk�d przyby�a na Po�udnie. Od odkrycia Assigi w roku 2538 przez L�dowisko przewin�o si� ca�e mn�stwo ludzi. Musia�a mie� oko�o dwudziestu pi�ciu lat, wi�c mo�e pracowa�a tam w ci�gu tych fascynuj�cych pi�ciu Obrot�w funkcjonowania maszyny. Przecie� Assigi darzy� niezwyk�� sympati� zielone smoki i ich je�d�c�w.
F'lessan post�pi� krok do przodu i wyci�gn�� r�k�. Zawstydzona spu�ci�a oczy, gdy wymieniali grzeczno�ciowy u�cisk d�oni. Jej u�cisk by� silny, cho� tak kr�tki, �e niemal obra�liwy. Na wierzchu d�oni i palcu wskazuj�cym wyczu� jakie� stare zadrapania, mo�e nawet blizny. Nie by�a �adna i nie zachowywa�a si� prowokacyjnie jak wi�kszo�� zielonych je�d�c�w, a w dodatku by�a od niego ni�sza zaledwie o p� g�owy. Nie nazwa�by jej chud�, ale smuk�o�� figury nadawa�a jej ch�opi�cy wygl�d.
- Jestem F'lessan, je�dziec Golantha, z Bendenu.
- Tak - odpar�a i rzuci�a mu ostre spojrzenie. Jej oczy mia�y dziwnie sko�ny wykr�j, ale tak szybko odwr�ci�a wzrok, �e nie spostrzeg�, jakiego by�y koloru. Zaskoczy�o go to, �e si� zaczerwieni�a. - Wiem -doda�a i musia�a nabra� tchu, �eby m�wi� dalej. - Zaranth mi w�a�nie powiedzia�a, �e Golanth przeprosi� j� za przerwanie drzemki na skale. -Rzuci�a mu kolejne szybkie spojrzenie i, speszona, zacisn�a palce prawej d�oni na przegubie lewej tak mocno, �e zbiela�y jej kostki palc�w.
F'lessan pos�a� jej jeden �e swoich najbardziej urokliwych u�miech�w.
- Golanth jest z natury taki troskliwy - powiedzia�, sk�oni� si� lekko i wskaza� na ksi�g� le��c� na pulpicie. - Nie b�d� ci przeszkadza� w czytaniu. Usi�d� po tamtej stronie - wskaza� r�k� na prawo.
M�g� przecie� spokojnie pracowa� w jednym z pokoi przylegaj�cych do g��wnej czytelni i nie zak��ca� samotno�ci dziewczynie. W jednej chwili odnalaz� trzy tomy, w kt�rych spodziewa� si� znale�� poszukiwane informacje i zani�s� je na ma�e biurko w przylegaj�cej salce. Przez w�skie okno wida� by�o wzg�rza na wschodzie i skrawek l�ni�cego w s�o�cu morza. Usiad� wygodnie, po�o�y� na blacie kartk� papieru i zacz�� kartkowa� pokryte cienkim plastikiem karty zapis�w z wie�y startowej. Szuka� nazwiska Steva Kimmera, kt�ry w rejestrach osadniczych figurowa� jako w�a�ciciel osady na wyspie Bitkim, obecnie znanej jako Warownia Ista. Chcia� si� dowiedzie�, co ��czy�o Kimmera z Kenjo Fusaiyukim, kt�ry by� pierwszym w�a�cicielem Honsiu.
Podczas dok�adnego sprz�tania staro�ytnej siedziby wypatrzy� inicj