9566
Szczegóły |
Tytuł |
9566 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
9566 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 9566 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
9566 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Tylko jedno spojrzenie
HARLAN COBEN
MEGAGWIAZDA POWIE�CI SENSACYJNEJ
1 MLN DOLAR�W ZA PRAWA FILMOWE DO NIE M�W NIKOMU
OD HOLLYWOODZKIEJ WYTWORNI COLUMBIA/SONY'
9 MLN DOLAR�W ZALICZKI ZA BEZ PO�EGNANIA JEDYN� SZANS� l TYLKO JEDNO SPOJRZEnie
HARLAN COBEN zdoby� uznanie opublikowan� w 1995 roku powie�ci� sensacyjn� Bez skrupu��w Jako jedyny wsp�czesny autor otrzyma� 3 najbardziej presti�owe nagrody literackie przyznawane w kategorii powie�ci kryminalnej w tym najwa�niejsz� - Edgar Poe Award Wydany w 2001 roku thniler Nie m�w nikomu stanowi� prze�om w karierze pisarza, przynosz�c mu mi�dzynarodow� s�aw� i wysokie pozycje na listach bestseller�w w USA i Europie Wysokobudzetowy film oparty na ksi��ce znajduje si� w fazie produkcyjnej w planach jest tak�e serial telewizyjny Kolejne powie�ci Cobena Bez po�egnania (2002) i Jedyna szansa (2003) cieszy�y si� me mniejsz� popularno�ci� Jego najnowszy jedenasty thriller nosi tytu� Tylko jedno spojrzenie (2004) Wkr�tce uka�e si� nast�pny - The Innocent (Niewinny, 2005)
Polecamy powie�ci Harlana Cobena
NIE M�W NIKOMU
BEZ PO�EGNANIA
JEDYNA SZANSA
TYLKO JEDNO SPOJRZENIE
NIEWINNY
Z Myronem Bolitarem
BEZ SKRUPU��W
KR�TKA PI�KA
JEDEN FA�SZYWY RUCH
NAJCZARNIEJSZY STRACH
ZNIKNI�CIE
Strona internetowa Mariana Cobena www harlancoben com
Tytu� orygina�u: JUST ONE LOOK
Copyright � Harlan Coben 2004 Ali rights reserved
Copyright � for the Polish edition by Wydawnictwo Albatros A. Kury�owicz 2005
Copyright � for the Polish translation by Zbigniew A. Kr�licki 2005
Redakcja: Beata S�ama
Ilustracja na ok�adce: Jacek Kopalski
Projekt graficzny ok�adki: Andrzej Kury�owicz
ISBN 83-7359-227-X
Dystrybucja
Firma Ksi�garska Jacek Olesiejuk Kolejowa 15/17, 01-217 Warszawa tel./fax (22)-631-4832, (22)-632-9155, (22)-535-0557 www.olesiejuk.pVwww.oramus.pl
Wydawnictwo L & L/Dzia� Handlowy
Ko�ciuszki 38/3, 80-445 Gda�sk tel. (58)-520-3557, fax (58)-344-1338
Sprzeda� wysy�kowa Internetowe ksi�garnie wysy�kowe:
www.merlin.pl
www.ksiazki.wp.pl
www.vivid.pl
WYDAWNICTWO ALBATROS ANDRZEJ KURY�OWICZ
adres dla korespondencji: skr. poczt. 55, 02-92 Warszawa 78
Wydanie I
Sk�ad: Laguna
Druk: B.M. Abedik S.A., Pozna�
Dziecino, nawet twoje najlepsze wspomnienia z czasem zblakn�jak atrament.
Trawestacja chi�skiego przys�owia zawarta w tek�cie
piosenki Jimmy X Band Wyblak�y atrament (napisanej przez Jamesa Xaviera Farmmgtona, wszystkie prawa zastrze�one)
Scott Duncan siedzia� naprzeciwko zab�jcy.
W pokoju bez okien, o �cianach koloru burzowej chmury,
panowa�o niezr�czne milczenie, jak w chwili, gdy muzyka zaczyna gra� i nikt z obecnych nie wie, jak to si� ta�czy. Scott spr�bowa� niezobowi�zuj�cego kiwni�cia g�ow�. Zab�jca, ubra�ny w wi�zienny pomara�czowy drelich, tylko si� na niego gapi�. Scott spl�t� d�onie i po�o�y� je na metalowym blacie sto�u. Zab�jca - z akt wynika�o, �e nazywa si� Monte Scan1on, ale z pewno�ci� nie by�o to jego prawdziwe nazwisko - by� mo�e zrobi�by to samo, gdyby nie by� skuty.
Dlaczego tu przyjecha�em?, ponownie zada� sobie pytanie Scott. Specjalizowa� si� w oskar�aniu skorumpowanych polityk�w, wi�c w swoim rodzinnym New Jersey nie narzeka� na brak zaj�cia, ale trzy godziny temu Monte Scanlon, spe�niaj�cy kryteria ka�dej definicji seryjnego zab�jcy, w ko�cu przerwa� milczenie i czego� za��da�.
Czego?
Prywatnego spotkania z zast�pc� prokuratora, Scottem Dun�canem.
By�o to dziwne z wielu powod�w, z kt�rych dwa najwa��niejsze to po pierwsze, zab�jca nie mia� prawa niczego ��da�, a po drugie, Scott nigdy nie spotka� Monte Scanlona ani nawet o nim nie s�ysza�.
7- Chcia�e� si� ze mn� widzie�? - przerwa� cisz� Scott. - Tak.
Scott skin�� g�ow� i czeka�. Nie doczeka� si�.
- Co mog� dla ciebie zrobi�?
Monte Scanlon nadal uwa�nie mu si� przypatrywa�.
- Wiesz dlaczego tu siedz�?
Scott omi�t� spojrzeniem pok�j. Opr�cz ich dw�ch, znaj�dowa�y si� w nim jeszcze cztery osoby. Prokurator Linda Morgan podpiera�a �cian�, z udawan� swobod� Sinatry opiera�j�cego si� o latarni�. Za wi�niem stali dwaj pot�ni, niemal identyczni stra�nicy wi�zienni z ramionami jak pniaki i torsami jak beczki. Scott spotka� ich ju� wcze�niej i widzia�, jak wykonuj� swoj� robot� z pogod� ducha instruktor�w jogi. Jednak teraz, w obecno�ci tego skutego wi�nia, nawet oni byli lekko spi�ci. Adwokat Scaniona, �asicowaty i cuchn�cy tandetn� wod� kolo�sk�, by� czwarty. Wszyscy spogl�dali na Scotta.
- Zabi�e� ludzi - odpar� Scott. - Wielu.
- By�em, jak to si� m�wi, cynglem. By�em... - Scanlon
odczeka� moment - zab�jc� do wynaj�cia.
- Nie zajmowa�em si� �adnym z tych zab�jstw.
- To prawda.
Ten dzie� zacz�� si� dla Scotta zupe�nie zwyczajnie. Przy�gotowywa� pozew s�dowy dla cz�onka zarz�du firmy zajmuj�cej
si� utylizacj� odpad�w, kt�ry przekupi� burmistrza pewnego
miasteczka. Rutynowa sprawa. Codzienno�� w Garden State, jak nazywano stan New Jersey. By�o to zaledwie... No ile, godzin� czy p�torej godziny temu? Teraz siedzia� przy jednym stole z cz�owiekiem, kt�ry, wed�ug szacunkowego wyliczenia Lindy Morgan, zabi� setk� ludzi.
- Dlaczego wi�c chcia�e� zobaczy� si� ze mn�?
Scanlon wygl�da� jak podstarza�y playboy, kt�ry w latach
pi��dziesi�tych podrywa� siostr� Gabor. By� ma�y i chuderlawy.
Siwiej�ce w�osy mia� zaczesane do ty�u, z�by po��k�e od
nikotyny, sk�r� niezdrow� od nadmiaru s�o�ca i zbyt wielu
d�ugich nocy w zbyt wielu ciemnych klubach. Nikt z obecnych
nie wiedzia�, jak naprawd� nazywa si� ten cz�owiek. Zosta�
8aresztowany z paszportem wystawionym na nazwisko Monte Scaniona, pi��dziesi�ciojednoletniego Argenty�czyka. Wiek wydawa� si� zgodny z prawd�, ale nic poza tym. Jego odciski palc�w nie figurowa�y w komputerowych bankach NCIC. Oprogramowanie do identyfikacji twarzy znios�o wielkie jajo. - Musimy porozmawia� w cztery oczy.
- Nie zajmuj� si� twoj� spraw� - powt�rzy� Scott. �
Prowadzi j� inny prokurator.
- To nie ma z ni� nic wsp�lnego.
- A ma co� wsp�lnego ze mn�?
Scanlon nachyli� si� do niego.
- To, co zamierzam ci powiedzie� - rzek� - zmieni ca�e twoje �ycie.
W tym momencie Scott mia� ochot� pogrozi� mu palcem i wycedzi�: "no, no". Zna� te zagrania z�apanych przest�pc�w: mataczenie, pr�by wywierania nacisku, rozpaczliwe poszuki�wania jakiego� wyj�cia z opresji, wybuja�e poczucie w�asnej warto�ci. Linda Morgan, jakby czyta�a w jego my�lach, pos�a�a mu ostrzegawcze spojrzenie. Monte Scanlon, powiedzia�a mu, pracowa� dla r�nych rodzin gangsterskich przez ponad trzy�dzie�ci lat. RICO czeka�a, a� oka�e gotowo�� do wsp�pracy, jak wyg�odnia�y cz�owiek na otwarcie bufetu. Od chwili aresz�towania Scanlon uporczywie milcza�. A� do tego ranka.
Dlatego Scott znalaz� si� tutaj.
- Twoja szefowa - rzek� Scanlon, ruchem g�owy wska�
zuj�c Lind� Morgan - ma nadziej�, �e b�d� wsp�pracowa�.
- I tak dostaniesz zastrzyk - odpar�a Morgan, wci�� z udawan� nonszalancj�. - Cokolwiek powiesz lub zrobisz
i tak tego nie zmieni.
Scanlon u�miechn�� si�.
- Daj spok�j. Bardziej obawiasz si� straci� to, co mog�
powiedzie�, ni� ja boj� si� �mierci.
- Racja. Jeszcze jeden twardziel, kt�ry nie boi si� �mier�ci. - Odklei�a si� od �ciany. - Wiesz co, Monte? Ci twardzi faceci zawsze robi� w gacie, kiedy przywi�zujemy ich do noszy.
Scott zn�w mia� ochot� pogrozi� palcem, tym razem swojej
9szefowej. Scanlon nadal si� u�miecha�. Nie odrywa� od niego oczu.
Scottowi nie podoba�o si� to spojrzenie. Jego oczy,jak mo�na si�
by�o spodziewa�, by�y czarne, b�yszcz�ce i okrutne. Jednak, cho�
by� mo�e Scottowi tylko tak si� zdawa�o, by�o w nich co� jeszcze opr�cz typowej oboj�tno�ci. Wydawa�o mu si�, �e dostrzega
w nich co�, czego nie powinien zignorowa�. Mo�e to �al?
A mo�e nawet skrucha.
Scott spojrza� na Lind� i skin�� g�ow�. Zmarszczy�a brwi,
ale Scanlon przejrza� jej blef. Dotkn�a ramienia jednego
z pot�nie zbudowanych stra�nik�w i odprawi�a ich. Podnosz�c
si� z krzes�a, adwokat Scanlona odezwa� si� po raz pierwszy:
- Wszystko,' co powie, b�dzie poufne.
- Zosta� z nimi - poleci� mu Scanlon. - Chc� mie� pewno��, �e nie pods�uchuj�.
Prawnik wzi�� teczk� i poszed� z Lind� Morgan do drzwi.
Scott i Scanlon zostali sami. W filmach zab�jcy s� wszech�
mocni. W prawdziwym �yciu nie. Nie uwalniaj� si� z kajdan
i nie uciekaj� z dobrze strze�onego federalnego wi�zienia.
Scott wiedzia�, �e Bracia Byki obserwuj� pomieszczenie przez
weneckie lustro. Mikrofony, na ��danie ScanIona, zostan�
wy��czone. Jednak wszyscy b�d� patrzyli.
Ponaglaj�co wzruszy� ramionami.
- Nie jestem typowym morderc� do wynaj�cia.
- Uhm.
- Mam swoje zasady.
Scott czeka�.
- Na przyk�ad zabijam tylko m�czyzn.
- O - rzek� Scott. - Jak mi�o.
Scanlon zignorowa� t� sarkastyczn� uwag�.
- To moja pierwsza zasada. Zabijam tylko m�czyzn.
Kobiet nie ruszam.
- No dobrze. Powiedz, czy druga zasada m�wi co� o cze�
kaniu do trzeciej randki?
- Uwa�asz mnie za potwora?
Scott wzruszy� ramionami, jakby odpowied� by�a najzupe��
niej oczywista.
10
- Nie podobaj� ci si� moje zasady?
- Jakie zasady? Zabijasz ludzi. Wymy�li�e� sobie te tak zwane zasady, poniewa� by�y ci potrzebne. Pozwala�y ci si�
�udzi�, �e jeste� cz�owiekiem.
Scanlon zastanowi� si�.
- By� mo�e - przyzna�. - Jednak ludzie, kt�rych zabija��em, zas�ugiwali na to. �mieci wynajmowa�y mnie, �ebym
sprz�ta� inne �mieci. Ja jestem tylko narz�dziem.
- Mieczem?
- Tak.
- Miecz nie zwa�a, kogo zabija, Monte. M�czyzn, kobiety,
staruszki, ma�e dzieci.13ro� nie robi �adnych wyj�tk�w. Scanlon u�miechn�� si�.
- Touche.
Scott otar� d�onie o nogawki spodni.
- Nie zaprosi�e� mnie chyba na wyk�ad z etyki. Czego
chcesz?
- Jeste� rozwiedziony, prawda, Scott?
Nie odpowiedzia�.
- Bezdzietny, po spokojnym rozwodzie, wci�� przyja�nisz
si� ze swoj� by��.
- Czego chcesz?
- Wyja�ni�.
- Co wyja�ni�?
Opu�ci� wzrok, ale tylko na moment.
- To, co ci zrobi�em.
- Nawet ci� nie znam.
- Ale ja znam ciebie. Znam ci� od dawna.
Scott milcza�. Zerkn�� w lustro. Linda Morgan z pewno�ci� stoi za t� szyb� i zastanawia si�, o czym rozmawiaj�. Potrzebuje informacji. Zastanawia� si�, czy to pomieszczenie jest na pods�uchu. Zapewne jest. Tak czy inaczej, powinien poci�gn�� Scanlona za j�zyk.
- Nazywasz si� Scott Duncan. Masz trzydzie�ci dziewi�� lat. Uko�czy�e� Columbia Law School. M�g�by� zarobi� znacz�nie wi�cej pieni�dzy, otwieraj�c prywatn� praktyk�, ale to ci�
11
nie interesuje. Od sze�ciu miesi�cy pracujesz w biurze proku�
ratora okr�gowego. Twoi rodzice w zesz�ym roku przeprowa�
dzili si� do Miami. Mia�e� siostr�, ale umar�a, kiedy jeszcze
by�a college'u.
Scott wygodniej usiad� na krze�le. Scanlon przygl�da� mu si�.
Sko�czy�e�?
- Wiesz, w jaki spos�b za�atwiam interesy?
Zmiana tematu. Scott czeka� na przyn�t�. Scanlon podj��
z g�ry przegran� gr�, usi�uj�c wytr�ci� g� z r�wnowagi. Scott
nie zamierza� si� na to nabra�. �adna z "wyjawionych" przez
Scanlona informacji o rodzinie Scotta nie by�a rewelacj�.
Mo�na je by�o uzyska� za pomoc� kilku stukni�� w klawiatur�
i paru telefon�w.
- Mo�e sam mi to powiesz?
- Za��my - zacz�� Scanlon - �e chcesz, �eby kto� umar�.
- Dobrze.
- Mo�esz skontaktowa� si� ze znajomym, kt�ry zna pew�
nego go�cia, kt�ry zna takiego, kt�ry ma ze mn� kontakt. - I tylko ten ostatni ci� zna?
- Mniej wi�cej. Korzysta�em z us�ug tylko jednego po�
�rednika, ale nawet z nim zachowywa�em ostro�no��. Nigdy
nie spotkali�my si� twarz� w twarz. U�ywali�my pseudonim�w.
P�atno�ci zawsze za�atwiali�my przez zagraniczne konta. Ot�
wiera�em nowe przy ka�dej, powiedzmy, transakcji i zamyka�
�em natychmiast po jej zako�czeniu. Nad��asz?
- To nie jest zbyt skomplikowane.
- Nie, chyba nie. Jednak widzisz, w dzisiejszych czasach
kontaktujemy si� za pomoc� poczty elektronicznej. Wystarczy,
�e za�o�� na Yahoo! lub innej witrynie tymczasowe konto pod
fa�szywym nazwiskiem. Nikt mnie nie wytropi. A nawet gdyby�
odkry�, kto wys�a� wiadomo��, co ci to da? Wszystkie listy
wysy�ano i czytano w bibliotekach lub innych publicznych
miejscach. Byli�my idealnie zabezpieczeni.
Scott ju� mia� powiedzie�, �e mimo tego idealnego zabez�
pieczenia w ko�cu Scanlona z�apano i wsadzono do pierdla,
ale zatrzyma� t� uwag� dla siebie.
12- Co to ma wsp�lnego ze mn�?
- Zaraz do tego dojd�. - Scott widzia�, �e Scanlon zaczyna si� rozkr�ca�. - Dawniej, a kiedy m�wi� �dawniej", mam na my�li okres przed o�mioma, najwy�ej dziesi�cioma laty, przewa�nie korzystali�my z budek telefonicznych. Nigdy nie dostawa�em nazwiska ofiary na pi�mie. Kontakt przekazywa� mi je przez telefon.
Scanlon urwa� i upewni� si�, �e Scott uwa�nie go s�ucha. Podj�� nieco ciszej i nie tak beznami�tnie:
- W tym rzecz, Scott. Dzwoni� z budki. Podano mi nazwisko przez telefon, nie na pi�mie.
Spojrza� na Scotta wyczekuj�co. Ten nie mia� poj�cia, co usi�uje mu powiedzie�, wi�c mrukn�� zach�caj�co:
- Uhm.
- Czy rozumiesz, dlaczego podkre�lam, �e przekazano mi namiary przez telefon?
- Nie.
- Poniewa� kto� taki jak ja, cz�owiek z zasadami, mo�e w ten spos�b pope�ni� b��d. Scott zastanowi� si�.
- Nadal nie rozumiem.
- Nie zabijam kobiet. To moja zasada numer jeden.
- Ju� m�wi�e�.
- Tak wi�c, gdyby� chcia� za�atwi� kogo�, kto nazywa si� Billy Smith, za�o�y�bym, �e Billy to m�czyzna. No wiesz, z �y" na ko�cu. Nigdy nie przysz�oby mi do g�owy, �e Billy mo�e by� kobiet�. Z imieniem pisanym przez �ie". Rozumiesz?
Scott znieruchomia�. Scanlon to zauwa�y�. Pos�a� mu krzywy u�miech i powiedzia� �agodnie:
- Wspomnieli�my ju� o twojej siostrze, prawda, Scott? Scott nie odpowiedzia�.
- Mia�a na imi� Geri, mam racj�? Milcza�.
- Dostrzegasz problem, Scott? Geri to jedno z takich imion. Je�li us�yszysz je przez telefon, zak�adasz, �e zaczyna
�j" i ko�czy na �y". Tak wi�c pi�tna�cie lat temu odebra�em telefon. Dzwoni� po�rednik, o kt�rym ci m�wi�em... Scott pokr�ci� g�ow�.
- Dosta�em adres. Powiedziano mi, o kt�rej dok�adnie �Jeny" - Scanlon nakre�li� w powietrzu cudzys��w - b�dzie w domu.
Scott mia� wra�enie, �e jego w�asny g�os dobiega z daleka.
- Uznano to za wypadek.
- Jak wi�kszo�� podpale�, je�li podpalacz zna si� na rzeczy.
- Nie wierz�.
Jednak Scott spojrza� mu w twarz i poczu�, �e jego �wiat chwieje si� w posadach. Przed oczami przemkn�� mu szereg obraz�w: zara�liwy �miech Geri, jej potargane w�osy, aparat na z�bach, spos�b, w jaki pokazywa�a mu j�zyk podczas rodzinnych uroczysto�ci. Przypomnia� sobie jej pierwszego ch�opaka (przyghipa imieniem Brad), to, �e w pierwszej i drugiej klasie nie chodzi�a na randki, p�omienn� przemow�, jak� wyg�osi�a, ubiegaj�c si� o stanowisko szkolnej skarbniczki, jej wyst�py z zespo�em rockowym (byli okropni) oraz zawiadomienie o przyj�ciu na studia.
�zy nap�yn�y mu do oczu.
- Mia�a zaledwie dwadzie�cia jeden lat. Scanlon nie odpowiedzia�.
- Dlaczego?
- Ja nie pytam dlaczego, Scott. Jestem tylko najemnikiem...
- Nie o to chodzi. - Scott podni�s� g�ow�. - Dlaczego m�wisz mi o tym teraz?
Scanlon studiowa� swoje odbicie w lustrze. Po chwili rzek� bardzo cicho:
- Mo�e mia�e� racj�.
- W czym?
- Tym, co m�wi�e� wcze�niej. - Odwr�ci� si� do Scot-ta. - Mo�e kiedy wszystko zosta�o ju� powiedziane i przes�dzone, chc� si� �udzi�, �e jestem cz�owiekiem.
TRZY MIESI�CE PӏNIEJ
1
Zdarzaj� si� nag�e zawirowania. Zmiany tak g��bokie, jak rany pozostawione przez ostrze no�a rozcinaj�ce cia�o. Twoje �ycie wydaje si� monolitem, lecz nagle rozpada si� na kawa�ki. Roz�azi si�, jak brzegi rany brzucha. Jakby kto� poci�gn�� za nitk�. Szew puszcza. Zmiana z pocz�tku jest powolna, prawie niezauwa�alna.
�ycie Grace Lawson zacz�o si� rozpada�, kiedy posz�a odebra� zdj�cia.
W�a�nie mia�a wej�� do Photomatu, kiedy us�ysza�a znajomo brzmi�cy g�os.
- Dlaczego nie kupisz sobie cyfrowego aparatu, Grace? Odwr�ci�a si�.
- Kiepsko sobie radz� z technicznymi nowinkami.
- Och, daj spok�j. Fotografia cyfrowa jest r�wnie �atwa jak pstrykni�cie palcami. - Kobieta podnios�a r�k� i naprawd� pstrykn�a palcami, na wypadek, gdyby Grace nie wiedzia�a, co oznacza ten zwrot. - A aparaty cyfrowe s� o wiele wygodniejsze od analogowych. Po prostu kasujesz te zdj�cia, kt�rych nie chcesz. Jak pliki w komputerze. Chcesz mie� w�asn� kartk� bo�onarodzeniow�? C�, Barry zrobi� dzieciom chyba z milion zdj��, no wiesz, pstryka, ilekro� Blake mrugnie albo Kyle wygl�da niewyra�nie, a kiedy robisz ich tyle, to, jak m�wi Barry, w ko�cu zrobisz jedno naprawd� dobre, no nie?
17
Grace kiwn�a g�ow�. Usi�owa�a sobie przypomnie�, jak nazywa si� rozm�wczyni, ale nie mog�a. C�rka tej kobiety - chyba Blake, tak? - chodzi�a do pierwszej klasy razem z synem Grace. A mo�e przez ostatni rok do przedszkola. Trudno wszystkich spami�ta�. Grace u�miecha�a si� uprzejmie. Ta kobieta by�a mi�a, ale niczym nie wyr�nia�a si� z t�umu innych. Grace nie po raz pierwszy zada�a sobie pytanie, czy sama te� wtopi�a si� w t�um, czyjej niegdy� wybitna osobowo�� zosta�a wessana przez wir podmiejskiej spo�eczno�ci.
Nie by�a to przyjemna my�l.
Kobieta nadal opisywa�a cuda cyfrowej ery. Grace zacz�y bole� rozci�gni�te w u�miechu wargi. Zerkn�a na zegarek w nadziei, �e Techno Mama zrozumie aluzj�. Druga czterdzie�ci pi��. Zaraz powinna odebra� Maxa ze szko�y. Emma mia�a lekcj� p�ywania, ale dzi� inna mama odwozi�a dzieciaki na basen. Jak kwoka, a w�a�ciwie kaczka ze stadkiem ma�ych, powiedzia�a z chichotem do Grace. Taak, bardzo �mieszne.
- Musimy si� spotka� - powiedzia�a kobieta, robi�c przerw�, aby zaczerpn�� tchu. - Z Jackiem i Barrym. My�l�, �e by si� polubili.
- Z pewno�ci�.
Grace wykorzysta�a ten moment, by pomacha� kobiecie na po�egnanie i znikn�� w g��bi Photomatu. Szklane drzwi zamkn�y si� z cichym trzaskiem. Zabrz�cza� dzwonek. Najpierw poczu�a zapach chemikali�w, troch� przypominaj�cy wo� kleju modelarskiego. Pomy�la�a o skutkach d�ugotrwa�ej pracy w takim �rodowisku i dosz�a do wniosku, �e kr�tkotrwa�y pobyt jest wystarczaj�co irytuj�cy.
Ch�opak pracuj�cy za kontuarem - u�ywaj�c okre�lenia �pracuj�cy", Grace wykaza�a du�o dobrej woli - mia� rzadk� kozi� br�dk�, w�osy we wszystkich barwach t�czy i ton� z�omu powtykanego w rozmaite cz�ci cia�a. Na jego g�owie tkwi�y sporych rozmiar�w s�uchawki. P�yn�ca z nich muzyka by�a tak g�o�na, �e Grace wyczuwa�a basowe dudnienie. Ch�opak mia� te� tatua�e, ca�e mn�stwo tatua�y. Jeden z nich g�osi�: STONE. Inny KILLJOY. Grace pomy�la�a, �e trzeci powinien brzmie� LESER.
18
- Przepraszam?
Nie podni�s� g�owy.
- Przepraszam? - powiedzia�a troch� g�o�niej.
Nadal nic.
- Hej, facet!
Wreszcie zwr�ci�a jego uwag�. Mrukn�� co� pod nosem i zmru�y� oczy, zirytowany, �e kto� mu przeszkadza. Niech�tnie
zdj�� s�uchawki.
- Papier. - S�ucham? - Papier.
Aha. Grace wr�czy�a mu kwit. Kozia Br�dka zapyta� j� o nazwisko. To przypomnia�o Grace jedn� z tych cholernych infolinii, kt�re ka�� ci poda� numer twojego telefonu, a gdy wreszcie po��cz� ci� z �ywym cz�owiekiem, ten natychmiast zn�w si� go domaga. Jakby automat pyta� tylko dla wprawy.
Kozia Br�dka, Grace coraz bardziej podoba� si� ten pseudo�nim, przerzuci� stert� kopert ze zdj�ciami, zanim wyj�� jedn�. Oderwa� kawa�ek przyklejonego kwitu i poda� Grace wyg�ro�wan� cen�. Wr�czy�a mu kupon Val-Pak, wygrzebany z torebki po poszukiwaniach dor�wnuj�cych intensywno�ci� poszuki�waniom zwoj�w znad Morza Martwego i zaczeka�a, a� op�ata stanie si� nieco rozs�dniejsza.
Wr�czy� jej kopert� ze zdj�ciami. Grace podzi�kowa�a mu,
ale muzyka znowu s�czy�a si� w jego zwoje m�zgowe.
- Nie przysz�am tu po zdj�cia - powiedzia�a Grace �
lecz nawi�za� o�ywion� intelektualn� dyskusj�.
Kozia Br�dka ziewn�� i podni�s� magazyn. Ostatni numer
"Wsp�czesnego lesera".
Grace wysz�a. Dzie� by� ch�odny. Jesie� z zimn� pewno�ci� siebie zmusza�y lato do odwrotu. Li�cie jeszcze nie zacz�y ��kn��, ale powietrze mia�o ju� temperatur� ch�odzonego cydru. Na wystawach pojawi�y si� dekoracje z okazji halloween. Emma, kt�ra sko�czy�a trzeci� klas�, nam�wi�a Jacka, �eby kupi� dwuip�metrowego nadmuchiwanego Homera Simpsona, kt�ry mia� pe�ni� rol� Frankensteina.19 Grace musia�a przyzna�,
�e balon wygl�da� naprawd� strasznie. Ich dzieci uwielbia�y Simpson�w, co oznacza�o, �e mo�e jednak ona i Jack dobrzeje wychowywali.
Grace mia�a ochot� natychmiast otworzy� kopert�. Ogl�danie nowych odbitek zawsze by�o emocjonuj�ce, niczym rozpakowywanie prezentu lub niecierpliwe otwieranie skrzynki pocztowej, cho�by zawsze by�y w niej tylko rachunki. Fotografia cyfrowa, pomimo wszystkich swoich zalet, nigdy nie b�dzie mog�a si� z tym r�wna�. Tylko �e zaraz sko�cz� si� lekcje.
Kiedy jej saab wspi�� si� na Heights Road, wybra�a nieco okr�n� drog�, �eby przejecha� przez punkt widokowy i spojrze� na miasto. Mia�a stamt�d wspania�y widok na ca�y Manhattan, szczeg�lnie w nocy, kiedy rozpo�ciera� si� w dole jak milion diament�w rozsypanych na czarnym aksamicie. T�skni�a. Kocha�a Nowy Jork. Jeszcze cztery lata temu ta cudowna wyspa by�a ich domem. Mieszkali na poddaszu przy Charles Street w Yillage. Jack prowadzi� badania naukowe dla du�ej firmy farmaceutycznej. Ona malowa�a w swojej pracowni, z wy�szo�ci� spogl�daj�c na �ony z przedmie�� z ich d�ipami, sztruksowymi spodniami i nieustann� gadanin� o dzieciach. Teraz by�a jedn� z nich.
Zaparkowa�a na ty�ach szko�y, razem z innymi matkami. Wy��czy�a silnik, wzi�a kopert� z Photomaru i rozerwa�a j�. By� to film z wycieczki do Chester, dok�d je�dzili co roku na zrywanie jab�ek. Jack robi� zdj�cia. Lubi� pe�ni� rol� rodzinnego fotografa. Robienie zdj�� uwa�a� za m�skie zaj�cie, cz�� ojcowskich obowi�zk�w.
Pierwsze zdj�cie ukazywa�o Emm�, ich o�mioletni� c�rk�, oraz Maxa, sze�cioletniego syna, zje�d�aj�cych ze stogu siana. Dzieci kuli�y si�, zarumienione od wiatru. Grace przez chwil� przygl�da�a si� zdj�ciu. Czu�a... no tak, macierzy�sk� trosk�, pierwotn� i prymitywn�. Tak to ju� jest z dzie�mi. W�a�nie takie drobiazgi chwytaj� za serce. Przypomnia�a sobie, �e to by� zimny dzie�. Wiedzia�a, �e w sadzie b�dzie mn�stwo ludzi. Nie chcia�a tam jecha�. Teraz, kiedy patrzy�a na to zdj�cie, dziwi�y j� te g�upie zastrze�enia.
20
Inne matki zebra�y si� przy ogrodzeniu, gaw�dz�c i uzgadniaj�c terminy urodzinowych przyj��. Oczywi�cie by�a to nowa era, Ameryka zwyci�skich feministek, a mimo to w�r�d prawie osiemdziesi�ciu rodzic�w czekaj�cych na dzieci by�o tylko dw�ch m�czyzn. Jeden z nich, jak wiedzia�a, by� porzuconym ponad rok temu m�em. Poznawa�a to po jego oczach, pow��czeniu nogami, niedogolonym podbr�dku. Drugi by� pracuj�cym w domu dziennikarzem, kt�ry zawsze wydawa� si� a� nazbyt ch�tny do pogaw�dki z matkami. Mo�e czu� si� osamotniony. A mo�e z innego powodu.
Kto� zapuka� w szyb�. Grace podnios�a g�ow�. C�ra Lind-ley, jej najlepsza przyjaci�ka w miasteczku, da�a jej znak, �eby otworzy�a drzwi. Grace zrobi�a to. C�ra usiad�a na fotelu obok niej.
- Jak uda�a si� wczorajsza randka? - zapyta�a Grace.
- Niezbyt.
- Przykro mi.
- Syndrom pi�tej randki.
C�ra by�a rozw�dk�, troch� zanadto seksown� dla nerwowych, zawsze pilnuj�cych swego �pa� z towarzystwa". Nosz�ca obcis�e i wydekoltowane bluzki, elastyczne spodnie lub r�owe szorty, C�ra z ca�� pewno�ci� nie pasowa�a do t�umu w khaki i lu�nych swetrach. Inne matki spogl�da�y na ni� podejrzliwie. Doro�li na przedmie�ciach pod wieloma wzgl�dami zachowuj� si� jak dzieci w szkole.
- Co to jest syndrom pi�tej randki? - zapyta�a Grace.
- Niezbyt cz�sto chodzisz na randki, co?
- Raczej nie - przyzna�a Grace. - M�� i dw�jka dzieci troch� podci�y mi skrzyd�a.
- Szkoda. Widzisz... i nie pytaj mnie dlaczego, ale na pi�tej randce faceci zawsze poruszaj� temat... Jak to delikatnie wyrazi�? Zabawy we troje.
- Powiedz mi, �e �artujesz.
- Wcale nie �artuj�. Na pi�tej randce. Najp�niej. Facet Pyta mnie, oczywi�cie zupe�nie teoretycznie, co s�dz� o zabawie we troje. Jakby m�wi� o pokoju na Bliskim Wschodzie.
21
- A co ty na to?
- �e bardzo to lubi�, szczeg�lnie jak dwaj faceci ca�uj� si� z j�zyczkiem.
Grace roze�mia�a si� i obie wysiad�y. Bola�a j� noga. Po przesz�o dziesi�ciu latach nie powinna si� ju� tym przejmowa�, ale wci�� stara�a si� ukry�, �e utyka. Zosta�a przy samochodzie i odprowadzi�a C�r� wzrokiem. Kiedy zadzwoni� dzwonek, dzieci wypad�y ze szko�y niczym wystrzelone z armaty. Jak wszyscy pozostali rodzice, Grace widzia�a tylko swoje pociechy. Reszta bandy, chocia� mo�e to zabrzmi nie�adnie, by�a tylko t�em.
Max pojawi� si� w drugim rzucie. Kiedy Grace zobaczy�a syna - w rozwi�zanym bucie, z za du�ym plecakiem i we w��czkowej czapce zsuni�tej na jedno ucho, jak beret turysty - zn�w poczu�a wzruszenie. Zbieg� po schodkach, poprawiaj�c plecak. U�miechn�a si�. Zauwa�y� j� i odpowiedzia� u�miechem.
Wskoczy� na tylne siedzenie saaba. Grace przypi�a go pasami do fotela i zapyta�a, jak min�� dzie�. Max odpowiedzia�, �e nie wie. Spyta�a, co robi� w szkole. Max odpar�, �e nie wie. Czy uczy� si� matematyki, angielskiego, biologii, plastyki i prac r�cznych? Odpowied�: wzruszenie ramion i �nie wiem". Grace skin�a g�ow�. Typowy przypadek epidemii nazywanej A�z-heimerem szko�y podstawowej. Czy dzieci s� tam faszerowane narkotykami albo przysi�gaj� zachowa� wszystko w tajemnicy? Oto jedna z zagadek wsp�czesnego �ycia.
Dopiero kiedy wr�ci�a do domu i da�a Maxowi deser - pomy�le� tylko, jogurt wyciskany z tubki, jak pasta do z�b�w - znalaz�a czas, �eby obejrze� pozosta�e fotografie.
Lampka automatycznej sekretarki mruga�a miarowo. Jedna wiadomo��. Grace spojrza�a na numer dzwoni�cego, ale byl zastrze�ony. Nacisn�a odtwarzanie i zdziwi�a si�. G�os nale�a� do starego... chyba przyjaciela. Znajomego to za ma�o powiedziane. Zapewne najlepszym okre�leniem by�by stary znajomy, ale w do�� szczeg�lnym znaczeniu tego s�owa.
- Cze��, Grace, m�wi Carl Yespa.
22
Nie musia� si� przedstawia�. Min�y lata, ale ten g�os pozna�aby zawsze.
- Mo�esz do mnie zadzwoni�, kiedy znajdziesz chwilk� czasu? Musz� o czym� z tob� porozmawia�.
Drugi pisk zako�czy� wiadomo��. Grace nie poruszy�a si�, ale poczu�a dobrze znany niepok�j. Yespa. Dzwoni� Carl Yespa. To z pewno�ci� nic dobrego. Carl Yespa, chocia� zawsze traktowa� j � uprzejmie, nie znosi� ja�owej gadaniny. Zastanowi�a si�, czy oddzwoni�, i zdecydowa�a, �e na razie nie.
Posz�a do zapasowej sypialni, w kt�rej urz�dzi�a sobie prowizoryczn� pracowni�. Kiedy dobrze malowa�a, gdy by�a, jak ka�dy artysta lub sportowiec, �w formie", patrzy�a na �wiat, jakby szykowa�a si� do przeniesienia go na p��tno. Spogl�da�a na ulice, drzewa, ludzi i zastanawia�a si�, jakiego powinna u�y� p�dzla, zestawu kolor�w, wachlarza �wiate� i cieni. Jej sztuka powinna odzwierciedla� jej pragnienia, nie rzeczywisto��. Tak widzia�a sztuk�. Oczywi�cie wszyscy ogl�damy �wiat przez pryzmat naszej osobowo�ci. Najlepsze dzie�a sztuki deformuj� rzeczywisto��, aby ukaza� �wiat artysty, to, co on widzi, a dok�adniej, co chce, by widzieli inni. Nie zawsze jest to pi�kniejsze od rzeczywisto�ci. Cz�ciej bardziej prowokacyjne, mo�e nawet brzydsze, efektowniejsze i bardziej ujmuj�ce. Grace chcia�a wywo�ywa� poruszenie. Mo�na zachwyca� si� pi�knym zachodem s�o�ca, lecz Grace chcia�a, �eby widz pogr��y� si� w nim i ba� zar�wno odwr�ci�, jak tego nie zrobi�.
Wyda�a dodatkowego dolara na drugi zestaw odbitek. Teraz zanurzy�a palce w kopercie i wyj�a je. Pierwsze dwie ukazywa�y Emm� i Maxa zje�d�aj�cych ze stogu siana. Nast�pna przedstawia�a Maxa wyci�gaj�cego r�k�, by zerwa� zielone jab�ko. Brzeg zdj�cia by� lekko rozmazany w miejscu, gdzie Jack przysun�� d�o� za blisko obiektywu. U�miechn�a si� i pokr�ci�a g�ow�. Jej wielki niezdara. Na kilku nast�pnych zdj�ciach wida� by�o Grace i dzieci z jab�kami, drzewami lub koszami. Zwilgotnia�y jej oczy, jak zawsze, gdy ogl�da�a zdj�cia swoich pociech.
23
Rodzice Grace umarli m�odo. Matka zgin�a, gdy prowadzona przez ni� furgonetka zjecha�a na przeciwleg�y pas szosy numer czterdzie�ci sze�� w Totowa. Grace, jedynaczka, mia�a wtedy jedena�cie lat. Policja nie przysz�a do ich domu, tak jak pokazuj� to w filmach. O tym, co si� sta�o, zawiadomili ojca przez telefon. Grace wci�� pami�ta�a, jak ojciec, ubrany w niebieskie spodnie i szary sweter, odebra� telefon, m�wi�c swoje melodyjne halo, jak zblad� i osun�� si� na pod�og�, a jego zduszony szloch szybko ucich�, jakby zabrak�o mu tchu, �eby wyp�aka� sw�j b�l.
Wychowywa� Grace, dop�ki serce, os�abione w dzieci�stwie reumatyzmem, nie odm�wi�o pos�usze�stwa. By�a wtedy na pierwszym roku college'u. Mieszkaj�cy w Los Angeles wuj chcia� zabra� j� do siebie, ale Grace by�a ju� pe�noletnia. Postanowi�a zosta� na wschodzie i radzi� sobie sama.
�mier� rodzic�w by�a ci�kim ciosem, oczywi�cie, ale tak�e nada�a jej �yciu dziwnego impetu. Utrata bliskich zawsze wywo�uje poczucie osamotnienia, ale nadaje te� sens codzienno�ci. Grace zapragn�a gromadzi� wspomnienia i korzysta� z �ycia, aby, chocia� brzmi to ponuro, jej dzieci mia�y co pami�ta�, kiedy i jej ju� nie b�dzie.
I w tym momencie, gdy my�la�a o swoich rodzicach i o tym, �e Emma i Max wygl�daj� teraz na znacznie starszych ni� na zdj�ciu ze zrywania jab�ek w zesz�ym roku, natkn�a si� na t� dziwn� fotografi�.
Zmarszczy�a brwi.
Zdj�cie by�o w �rodku paczki. Mo�e nieco bli�ej spodu. Odbitka by�a tej samej wielko�ci co pozosta�e, chocia� nieco cie�sza. Ta�szy materia�, pomy�la�a. Mo�e zrobiono j� na biurowej kserokopiarce.
Sprawdzi�a nast�pne zdj�cie. Nie by�o duplikatu. To dziwne. Tylko jedna odbitka. Zastanowi�a si�. To zdj�cie musia�o zapl�ta� si� z innej rolki filmu.
Poniewa� to nie by�o jej zdj�cie.
Pomy�ka. Oto najprostsze wyja�nienie. Pomy�l o jako�ci pracy, powiedzmy, Koziej Br�dki. On z ca�� pewno�ci� m�g� co� pokr�ci�, no nie? Wetkn�� cudze zdj�cie mi�dzy jej odbitki?
24
W�a�nie tak pewnie si� sta�o.
Czyja� fotografia znalaz�a si� mi�dzy jej zdj�ciami.
A mo�e...
Zdj�cie wygl�da�o na stare, chocia� nie by�o czarno-bia�e ani w kolorze sepii. Nic podobnego. By�o kolorowe, ale barwy wydawa�y si� jako� dziwnie... wyp�owia�e, wyblak�e od s�o�ca, nie tak �ywe jak mo�na oczekiwa� w dzisiejszych czasach, l ludzie na niej tak�e. Ich ubrania, fryzury i makija� by�y niemodne. Sprzed pi�tnastu, mo�e dwudziestu lat.
Grace po�o�y�a zdj�cie na stole, �eby obejrze� je dok�adniej.
Fotografia by�a lekko nieostra. Ukazywa�a cztery - nie, chwileczk�, jeszcze jedna w rogu - pi�� os�b. Dw�ch m�czyzn i trzy kobiety, jeszcze nastoletni, a mo�e ju� po dwudziestce. Przynajmniej ci, kt�rych widzia�a do�� dok�adnie, wygl�dali na takich.
Uczniowie college'u, pomy�la�a Grace.
Mieli na sobie d�insy, bawe�niane koszulki, przyd�ugie w�osy i ten charakterystyczny wygl�d budz�cej si� niezale�no�ci. Zdj�cie sprawia�o wra�enie zrobionego znienacka, zanim fotografowani zd��yli si� przygotowa�. Niekt�rzy z nich mieli odwr�cone g�owy, tak �e widoczne by�y tylko profile. Ciemnow�osej dziewczynie przy prawej kraw�dzi zdj�cia wida� by�o tylko ty� g�owy i d�insow� kurtk�. Obok niej sta�a inna dziewczyna, o ognistorudych w�osach i szeroko rozstawionych oczach.
Stoj�ca prawie na �rodku dziewczyna, blondynka - m�j Bo�e, co to ma znaczy�? - mia�a twarz przekre�lon� du�ym iksem. Jakby kto� j� skre�li�.
W jaki spos�b to zdj�cie...
Patrz�c na nie, Grace poczu�a uk�ucie niepokoju. Te trzy kobiety - nie zna�a ich. Dwaj m�czy�ni wygl�dali podobnie - ten sam wzrost, fryzury, miny. Stoj�cego po lewej faceta r�wnie� nie zna�a.
By�a jednak pewna, �e rozpoznaje drugiego m�czyzn�. Czy te� ch�opca. W�a�ciwie nie by� jeszcze w takim wieku, �eby nazywa� go m�czyzn�. Dostatecznie doros�y, �eby s�u�y�
25
w wojsku? Pewnie. Tak wi�c nale�a�o nazywa� go m�czyzn�. Sta� na �rodku, obok blondynki z przekre�lon� twarz�...
Przecie� to niemo�liwe. Po pierwsze, by� lekko obr�cony profilem. I ta rzadka broda zas�ania�a mu wi�ksz� cz�� twarzy...
Czy to jej m��?
Grace pochyli�a si� nad zdj�ciem. Jacka by�o wida� kiepsko i z profilu. Nie zna�a go, kiedy by� m�ody. Spotkali si� trzyna�cie lat temu na pla�y na Lazurowym Wybrze�u. Po roku, kilku operacjach chirurgicznych i fizjoterapii, Grace jeszcze nie dosz�a do siebie. Nie pozby�a si� b�l�w g�owy i amnezji. Utyka�a, i utyka do tej pory, ale maj�c do�� w�cibstwa medi�w i zamieszania wywo�anego tragicznymi wydarzeniami tamtej nocy, Grace po prostu na jaki� czas chcia�a si� od tego oderwa�. Uko�czy�a studia na wydziale sztuk plastycznych uniwersytetu w Pary�u. Podczas wakacji, wygrzewaj�c si� w s�o�cu na Lazurowym Wybrze�u, pozna�a Jacka.
Czy to na pewno jest Jack?
Niew�tpliwie na tym zdj�ciu wygl�da inaczej. W�osy ma znacznie d�u�sze. I t� brod�, chocia� by� jeszcze za m�ody i mia� za s�aby zarost, �eby zupe�nie zakry�a mu twarz. Nosi okulary. Jednak zdradzi�a go pozycja, pochylenie g�owy, wyraz twarzy.
To jej m��.
Pospiesznie przejrza�a pozosta�e zdj�cia. Kolejne uj�cia ze stert� siana, jab�kami, wyci�gni�tymi po nie r�kami. Zobaczy�a to, kt�re sama zrobi�a Jackowi, gdy raz, wyj�tkowo, pozwoli� jej wzi�� do r�ki aparat. Podni�s� r�ce tak wysoko, �e koszula wysz�a mu ze spodni i ods�oni�a brzuch. Emma powiedzia�a mu, �e ma za du�y. Oczywi�cie, w ten spos�b tylko zach�ci�a Jacka, kt�ry wypi�� go jeszcze bardziej. Grace si� roze�mia�a.
- Popracuj nim, ch�opcze! - powiedzia�a, robi�c zdj�cie. Jack pos�ucha�, co Emma przyj�a z g��bokim niesmakiem.
- Mamo? Odwr�ci�a si�.
- O co chodzi, Max?
26
- Mog� sobie wzi�� batonik?
- We� jeden do samochodu - powiedzia�a, wstaj�c. Musimy dok�d� pojecha�.
Koziej Br�dki nie by�o w.Photomacie.
Max ogl�da� opatrzone dedykacjami ramki na zdj�cia z okazji urodzin. Kochamy ci� mamo i tym podobne. M�czyzna za kontuarem, wystrojony w poliestrowy krawat, ochraniacz na kieszonk� i koszulk� z kr�tkimi r�kawami tak cienk�, �e wida� by�o przez ni� podkoszulek, nosi� identyfikator, g�osz�cy wszem wobec, �e on, Bruce, jest zast�pc� kierownika.
- W czym mog� pom�c? .
- Szukam m�odego cz�owieka, kt�ry by� tu par� godzin temu - powiedzia�a Grace.
- Josha ju� dzisiaj nie b�dzie. Co mog� dla pani zrobi�?
- Tu� przed trzeci� odebra�am wywo�any film...
- Tak?
Grace nie wiedzia�a, jak to uj��.
- W�r�d odbitek by�o zdj�cie, kt�rego nie powinno tam by�.
- Nie wiem, czy rozumiem.
- Jedno ze zdj��. Nie ja je zrobi�am.
W skaza� na Maxa.' - Widz�, �e ma pani ma�e dzieci.
- S�ucham?
Zast�pca kierownika Bruce poprawi� zsuwaj�ce si� na czubek nosa okulary.
- Ja tylko chcia�em powiedzie�, �e ma pani ma�e dzieci.
A przynajmniej jedno.
- Co to ma z tym wsp�lnego?
- Czasem dziecko bawi si� aparatem. Kiedy rodzice nie widz�. Robi zdj�cie czy dwa. Potem odk�ada aparat.
- Nie, to nie to. To nie nasze zdj�cie.
- Rozumiem. C�, przepraszam za k�opot. Czy dosta�a pani wszystkie odbitki?
27
- Tak s�dz�.
- �adnej nie brakowa�o?
- Nie sprawdza�am tak dok�adnie, ale s� chyba wszystkie. Otworzy� szuflad�.
- Prosz�. To kupon. Nast�pny film wywo�amy za darmo. Dziewi�� na trzyna�cie. Je�li zechce pani dziesi�� na pi�tna�cie, za niewielk� dop�at�.
Grace zignorowa�a wyci�gni�t� r�k�.
- Napis na drzwiach g�osi, �e wszystkie zdj�cia wywo�ujecie tutaj.
- Zgadza si�. - Poklepa� stoj�c� za nim maszyn�. - Robi to dla nas stara Betsy.
- A wi�c m�j film zosta� wywo�any tutaj?
- Oczywi�cie.
Grace wr�czy�a mu kopert� Photomatu.
- Mo�e mi pan powiedzie�, kto wywo�a� ten film?
- Jestem pewien �e to by�a zwyk�a pomy�ka.
- Nie twierdz�, �e nie. Ja tylko chc� wiedzie�, kto wywo�a� m�j film.
Spojrza� na kopert�.
- Mog� spyta�, dlaczego chce pani to wiedzie�?
- Czy to Josh?
- Tak, ale...
- Dlaczego wzi�� wolne?
- Przepraszam?
- Odebra�am zdj�cia tu� przed trzeci�. Zamykacie o sz�stej. Jest ju� prawie pi�ta.
- Co z tego?
- Wydaje si� dziwne, �e w punkcie zamykanym o sz�stej pierwsza zmiana ko�czy si� mi�dzy trzeci� a pi�t�.
Zast�pca kierownika Bruce wyprostowa� si� z godno�ci�.
- Josh zosta� wezwany w pilnych sprawach rodzinnych.
- Jakich sprawach?
- Prosz�, pani... - sprawdzi� na kopercie - Lawson, przepraszam za ten b��d i k�opot. Jestem pewien, �e zdj�cie z innej rolki przypadkiem znalaz�o si� w pani kopercie. Nie
28
przypominam sobie, �eby przydarzy�o nam si� co� takiego, ale nikt nie jest doskona�y. Och, chwileczk�.
- Tak?
- Czy mog� zobaczy� t� fotografi�?
Grace obawia�a si�, �e zechce zatrzyma� zdj�cie.
- Nie mam go przy sobie - sk�ama�a.
- Co by�o na tym zdj�ciu?
- Grupka ludzi. Kiwn�� g�ow�.
- Rozumiem. Czy byli nadzy?
- Co takiego? Nie. Dlaczego pan pyta?
- Wygl�da pani na rozgniewan�. Za�o�y�em, �e to zdj�cie tak pani� oburzy�o.
- Nie, nic takiego. Chcia�am tylko porozmawia� z Joshem. Mo�e pan poda� mi jego nazwisko albo numer telefonu?
- Niestety, nie. Jednak b�dzie tu jutro od rana. Mo�e pani wtedy z nim porozmawia�.
Grace podzi�kowa�a i wysz�a. Mo�e tak b�dzie lepiej, pomy�la�a. Przyje�d�aj�c tutaj, zareagowa�a nerwowo. Poprawka. Zareagowa�a zbyt nerwowo.
Jack za kilka godzin wr�ci do domu. Wtedy go o to zapyta.
Grace musia�a rozwie�� do dom�w dzieci po lekcji p�ywania. Cztery dziewczynki w wieku od o�miu do dziesi�ciu lat, wszystkie niezwykle �ywe, wcisn�y si� na ty� wozu. G�o�ne chichoty, ch�ralne �halo, pani Lawson", mokre w�osy, delikatny zapach chloru z YMCA i gumy do �ucia, odg�os �ci�ganych plecak�w i zatrzaskiwanych pas�w. Nikt nie usiad� z przodu - zgodnie z nowymi przepisami - ale chocia� czu�a si� jak szofer, a mo�e w�a�nie dlatego, Grace lubi�a odwozi� dzieci. Mog�a wtedy patrze�, jak jej pociecha radzi sobie z r�wie�nikami. W samochodzie dzieci rozmawiaj� swobodnie, jakby kieruj�cy znajdowa� si� w zupe�nie innej strefie czasowej. Rodzic wiele mo�e si� dowiedzie�. Mo�e odkry�, kto jest w porzo, a kto nie, kto przyszed�, a kto nie, kt�ry nauczyciel
29
jest super, a kt�ry z ca�� pewno�ci� do niczego. Mo�na, je�li s�ucha si� do�� uwa�nie, doj�� do tego, na kt�rym szczeblu klasowej hierarchii znajduje si� nasze dziecko.
I mo�na si� przy tym doskonale bawi�.
Jack znowu pracowa� do p�na, wi�c po powrocie do domu Grace szybko przygotowa�a obiad dla Maxa i Emmy - gulasz warzywny (podobno zdrowszy, a po dodaniu keczupu dzieciaki nie zauwa�� r�nicy), placki ziemniaczane i wielk� mro�on� kukurydz� Jolly Green. Na deser obra�a im dwie pomara�cze. Emma odrobi�a prace domowe, zdaniem Grace zbyt trudne dla o�mioletniego dziecka. Gdy znalaz�a chwilk� czasu, Grace przesz�a przez korytarz i w��czy�a komputer.
Mog�a nie zna� si� na fotografii cyfrowej, ale rozumia�a konieczno��, a nawet zalety grafiki komputerowej oraz �wiatowej sieci internetowej. Mia�a w�asn� stron�, na kt�rej prezentowa�a swoje prace, informowa�a, jak je kupi� lub jak zam�wi� obraz. Z pocz�tku wydawa�o jej si� to reklamiarstwem, ale Farley, jej agent, przypomnia� Grace, �e Micha� Anio� malowa� dla pieni�dzy i na zam�wienie. Tak samo jak da Vinci, Rafael i w�a�ciwie ka�dy wielki artysta, jakiego zna� ten �wiat. Kim jest, �eby si� wywy�sza�?
Grace zeskanowa�a trzy najlepsze zdj�cia ze zbierania jab�ek, �eby je zachowa�, a potem - bardziej pod wp�ywem kaprysu ni� czegokolwiek innego - postanowi�a zeskanowa� tak�e cudz� fotografi�. Zrobiwszy to, zacz�a k�pa� dzieci. Najpierw Emm�. W�a�nie wychodzi�a z wanny, kiedy Grace us�ysza�a pobrz�kiwanie kluczy przy tylnych drzwiach.
- Hej - zawo�a� szeptem Jack -jest tam jaka� napalona babeczka, czekaj�ca na d�ugiego rogala?
- Dzieci... dzieci jeszcze nie �pi�.
- Och.
- Przy��czysz si� do nas?
Jack wbieg� po schodach, pokonuj�c po dwa stopnie naraz. Dom zatrz�s� si� pod jego ci�arem. By� pot�nym m�czyzn�, mia� prawie metr dziewi��dziesi�t wzrostu i wa�y� sto dziesi�� kilo. Lubi�a, jak �pi obok niej, jego wznosz�c� si� i opadaj�c�
30pier�, m�ski zapach, mi�kkie w�osy na klatce piersiowej i to, jak w nocy obejmuje j� ramieniem, gestem nie tylko intymnym, ale daj�cym poczucie bezpiecze�stwa. Sprawia�, �e czu�a si� ma�a i dobrze chroniona, co mo�e by�o niemodne, ale przYJemne.
- Cze��, tatusiu - powiedzia�a Emma.
- Hej, kotku, jak by�o w szkole?
- Dobrze.
- Wci�� podkochujesz si� w tym Tonym?
- E tam!
Zadowolony z jej reakcji, Jack poca�owa� Emm� w policzek.
Max wyszed� ze swojego pokoju, ca�kiem go�y.
- Szef gotowy do k�pieli? - zapyta� Jack.
- Gotowy - odpar� Max.
Przybili sobie pi�tk�. Jack porwa� na r�ce rozchichotanego ch�opca. Grace pomog�a Emmie w�o�y� pi�am�. Z �azienki dochodzi�y wybuchy �miechu. Jack �piewa� z Maxem rytmiczn� . piosenk� o niejakiej Jenny Jenkins, kt�ra nie mog�a si� zdecydowa�, jakiego koloru sukienk� chce nosi�. Jack zaczyna�, wymieniaj�c kolor, a Max dopowiada� rymuj�ce si� s�owo.
W tym momencie �piewali, �e Jenny Jenkins nie chcia�a koloru ��tego, poniewa� wygl�da�aby jak "kurczak, kolego". Co wiecz�r ryczeli ze �miechu przy tej piosence.
Jack wytar� Maxa, ubra� go w pi�am� i po�o�y� spa�. Przeczyta� mu dwa rozdzia�y Charliego w fabryce czekolady. Max jak urzeczony s�ucha� ka�dego s�owa. Emma by�a ju� na tyle du�a, �e mog�a czyta� sobie sama. Le�a�a w swoim ��ku, poch�aniaj�c naj nowsz� opowie�� Lemony Snicketa o sierotkach Baudelaire. Grace usiad�a przy niej i rysowa�a przez p� godziny. To by�a jej ulubiona pora dnia, kiedy mog�a w milczeniu pracowa� w pokoju c�rki.
Jack sko�czy�, a Max zacz�� go prosi�, �eby przeczyta� jeszcze jedn� stron�. Jack by� nieugi�ty. Zrobi�o si� p�no, powiedzia�. Max niech�tnie ust�pi�. Jeszcze przez chwil� rozmawiali o zbli�aj�cej si� wizycie Charliego w fabryce Willy'ego Wonka. Grace przys�Uchiwa�a si� rozmowie.
31
Roald Dahl, uzgodnili obaj jej m�czy�ni, jest niesamowity.
Jack przygasi� �wiat�a - mieli zamontowany �ciemniacz, poniewa� Max nie lubi� ciemno�ci - a potem wszed� do pokoju Emmy. Pochyli� si�, �eby poca�owa� j� na dobranoc. Emma, prawdziwa c�reczka tatusia, zarzuci�a mu r�ce na szyj� i nie chcia�a pu�ci�. Co wiecz�r doskonali�a na nim swoj� technik� okazywania uczucia i odwlekania chwili, kiedy b�dzie musia�a p�j�� spa�.
- Masz co� nowego w dzienniczku? - zapyta� Jack. Emma skin�a g�ow�. Jej plecak sta� obok ��ka. Pogrzeba�a w nim i wyj�a zeszyt. Otworzy�a go i wr�czy�a ojcu.
- Piszemy wiersze - poinformowa�a. - Dzisiaj zacz�am jeden.
- �wietnie. Chcesz go przeczyta�?
Emma promienia�a. Jack te�. Odkaszln�a i zacz�a:
Pi�ko, pilko pla�owa, czemu jeste� taka nowa? Tak doskonale okr�g�a i tak pi�knie br�zowa. Pi�ko, pi�ko tenisowa, czemu skaczesz po trawie? Gdy uderz� ci� rakiet�, czy kr�ci ci si� w g�owie?
Grace obserwowa�a ich, stoj�c w drzwiach. Ostatnio Jack pracowa� do p�na. Zazwyczaj nie mia�a nic przeciwko temu. Chwile spokoju zdarza�y si� coraz rzadziej. Potrzebowa�a wytchnienia. Samotno��, poprzedzaj�ca nud�, jest motorem procesu tw�rczego. W�a�nie o to chodzi tym wszystkim medytuj�cym artystom - staraj� si� nudzi� tak strasznie, �eby natchnienie musia�o przyj�� cho�by jako mechanizm obronny przed utrat� zmys��w. Kiedy� znajomy pisarz wyja�ni� jej, �e najlepszym lekarstwem na niemoc tw�rcz�jest lektura ksi��ki telefonicznej. Zacznij si� dostatecznie mocno nudzi�, a muza poczuje si� zobowi�zana udro�ni� nawet najbardziej zatkane arterie.
32
Kiedy Emma sko�czy�a, Jack cofn�� si� i powiedzia�:
- Ooo!
Emma zrobi�a min�, jak� robi zawsze, gdy jest z siebie dumna i nie chce tego okaza�. �ci�gn�a wargi i leciutko je przygryz�a.
-- To najlepszy wiersz, jaki s�ysza�em w �yciu - powiedzia� Jack. Emma skromnie wzruszy�a ramionami.
- Ma tylko dwie zwrotki.
- To najlepsze dwie pierwsze zwrotki, jakie s�ysza�em w �yciu.
- Jutro napisz� wiersz o hokeju.
- Skoro o tym mowa... Emma usiad�a.
- Co?
Jack u�miechn�� si�.
- Mam bilety na sobotni mecz Rangers�w w Garden.
Emma, nale��ca do grupy kibic�w rywalizuj�cej o wp�ywy z wielbicielami ostatniego boys bandu, wyda�a radosny okrzyk. Zn�w zarzuci�a mu r�ce na szyj�. Jack przewr�ci� oczami i zni�s� to z godno�ci�. Zacz�li omawia� ostatni mecz dru�yny, a tak�e rozwa�a� jej szans� na pokonanie zespo�u Minnesota Wild. Po kilku minutach Jack uwolni� si� z obj�� c�rki. Powiedzia�, �e j� kocha. Odpowiedzia�a, �e ona jego te�. Jack ruszy� do drzwi.
- Musz� znale�� co� do jedzenia - szepn�� do Grace.
- W lod�wce s� resztki kurczaka.
- Mo�e przebierzesz si� w wygodniejszy str�j?
- Nadzieja wiecznie �ywa. Jack uni�s� brew.
- Wci�� si� boisz, �e nie jeste� dla mnie do�� kobieca?
- Och, to mi co� przypomina.
- Co?
- Co� w zwi�zku z ostatni� randk� C�ry.
- Rozbieran�?
- Zaraz zejd� na d�.
33
Uni�s� drug� brew, cicho gwizdn�� i zszed� po schodach. Grace zaczeka�a, a� Emma zacznie g��boko oddycha�. Wtedy zgasi�a �wiat�o i jeszcze przez chwil� przygl�da�a si� c�rce. Tak zwykle robi Jack. Nocami kr��y po korytarzu, nie mog�c zasn��, dogl�daj�c �pi�cych dzieci. Czasem budzi�a si� w nocy i nie znajdowa�a go obok siebie. Jack sta� zwykle w drzwiach jednego z pokoi dzieci, patrz�c szklanym wzrokiem. Kiedy podchodzi�a do niego, m�wi�: �S�takie kochane...". Nie musia� m�wi� nic wi�cej. Nie musia� m�wi� nawet tego.
Teraz nie s�ysza�, jak podesz�a, i z jakiego� powodu, nad kt�rym Grace nawet nie chcia�a si� zastanawia�, nie odezwa�a si� do niego. Sta� nieruchomo, plecami do niej, ze spuszczon� g�ow�. To by�o niezwyk�e. Zazwyczaj by� w nieustannym ruchu. Tak samo jak Max, nie potrafi� usta� spokojnie. Wierci� si�. Nawet kiedy siedzia�, nerwowo przytupywa� nog�. Tryska� energi�.
Teraz jednak spogl�da� na blat kuchennej szafki, a �ci�le m�wi�c, na le��ce tam cudze zdj�cie, nieruchomy jak g�az.
- Jack? Drgn��.
- Co to jest, do diab�a?
Zauwa�y�a, �e jego w�osy s� odrobin� za d�ugie.
- Mo�e ty mi to powiesz? Nie odpowiedzia�.
- To ty, prawda? Z brod�.
- Co? Nie.
Spojrza�a na niego. Zamruga� i popatrzy� gdzie� w bok.
- Dzi� odebra�am wywo�any film - wyja�ni�a. - W Pho-tomacie.
Nadal milcza�. Podesz�a bli�ej.
- To zdj�cie by�o w�r�d innych.
- Zaraz. - Spojrza� na ni� ostro. - By�o w�r�d naszych zdj��?
- Tak.
- Kt�rych?
- Tych zrobionych w sadzie.
34
- To nonsens. Wzruszy�a ramionami.
- Kim s� ci inni ludzie na tym zdj�ciu?
- Sk�d mam wiedzie�?
- Ta blondynka, kt�ra stoi obok ciebie. Z twarz� przekre�lon� krzy�ykiem. Kto to?
Zadzwoni� telefon kom�rkowy Jacka. Chwyci� go z szybko�ci� rewolwerowca. Wymamrota� �halo", pos�ucha�, zakry� d�oni� mikrofon i powiedzia�:
- To Da�.
Prowadzili razem badania dla Pentacol Pharmaceuticals. Ze spuszczon� g�ow� ruszy� do swojego gabinetu.
Grace posz�a na g�r�. Zacz�a szykowa� si� do snu. Lekki niepok�j powoli przeradza� si� w g��bokie zaniepokojenie. Wr�ci�a my�lami do lat, kiedy mieszkali we Francji. Nigdy nie rozmawia� z ni� o swojej przesz�o�ci. Wiedzia�a, �e mia� bogat� rodzin� i fundusz powierniczy, ale nie chcia� mie� z nimi nic wsp�lnego. Mia� siostr�, prawniczk� w Los Angeles lub San Diego. Jego ojciec wci�� �y�, ale by� bardzo stary. Grace ch�tnie dowiedzia�aby si� wi�cej, ale Jack nie chcia� o tym m�wi�, wi�c nie nalega�a, przeczuwaj�c, �e ma po temu powody.
Zakochali si�. Ona malowa�a. On pracowa� w winnicy Saint--Emilion niedaleko Bordeaux. Mieszkali w Saint-Emilion, a� Grace zasz�a w ci���. Wtedy co� zacz�o j� ci�gn�� do ojczyzny. Chocia� mo�e to zabrzmi patetycznie, zapragn�a wychowa� swoje dzieci w kraju ludzi wolnych i dzielnych. Jack chcia� zosta�, ale Grace nalega�a. Teraz zastanawia�a si� dlaczego.
Min�o p� godziny. Grace w�lizgn�a si� pod ko�dr� i czeka�a. Dziesi�� minut p�niej us�ysza�a odg�os zapuszczanego silnika. Wyjrza�a przez okno.
Samoch�d Jacka odje�d�a� spod domu.
Wiedzia�a, �e lubi� robi� zakupy w nocy, kiedy nie ma kolejek, szczeg�lnie w sklepach spo�ywczych. Taki nocny wypad nie by� dla niego czym� niezwyk�ym. Niezwyk�e by�o tylko to, �e nie powiedzia� jej, �e jedzie na zakupy, i nie zapyta�, co trzeba kupi�.
35
Grace spr�bowa�a zadzwoni� na jego kom�rk�, ale odezwa�a si� poczta g�osowa. Usiad�a i czeka�a. Nie wraca�. Pr�bowa�a czyta�. S�owa rozp�ywa�y si� jej w oczach. Dwie godziny p�niej zn�w spr�bowa�a zadzwoni� do Jacka. Ponownie odezwa�a si� poczta g�osowa. Zajrza�a do dzieci. Mocno spa�y, pogr��one w b�ogiej nie�wiadomo�ci.
Nie mog�c tego d�u�ej znie��, Grace zesz�a na d�. Przejrza�a zawarto�� koperty ze zdj�ciami.
Fotografia znik�a.
2
Wi�kszo�� ludzi przegl�da og�oszenia towarzyskie, szukaj�c partner�w na randk�.
Eric Wu szuka� ofiar.
Mia� siedem r�nych kont pocztowych za�o�onych na nazwiska siedmiu fikcyjnych os�b - zar�wno m�czyzn, jak i kobiet. Z ka�dej z tych skrzynek prowadzi� korespondencj� z co najmniej sze�cioma potencjalnymi celami. Trzy konta by�y standardowe, dla os�b w dowolnym wieku. Dwa dla samotnych po pi��dziesi�tce. Jedno dla homoseksualist�w. I ostatnie dla lesbijek szukaj�cych powa�nych zwi�zk�w.
Wu nieustannie flirtowa� w sieci z czterdziestoma, a nawet pi��dziesi�cioma osobami. Powoli je poznawa�. Wi�kszo�� zachowywa�a ostro�no��, ale by� na to przygotowany. Eric Wu nale�a� do ludzi cierpliwych. W ko�cu ze strz�p�w informacji i tak z�o�y ca�o��, po czym zdecyduje, czy podtrzyma� znajomo��, czy te� zerwa� kontakty.
Z pocz�tku korespondowa� tylko z kobietami. W teorii by�y naj�atwiejszymi ofiarami. Jednak Eric Wu, kt�ry nie czerpa� ze swej pracy �adnych seksualnych korzy�ci, zda� sobie spraw� z tego, �e pomija ca�y ogromny obszar, kt�rego mieszka�cy nie przejmuj� si� tak bardzo swoim bezpiecze�stwem. Na przyk�ad m�czyzna nie boi si� gwa�tu. Nie obawia si� natr�tnych adorator�w. M�czyzna jest mniej ostro�ny, a to czyni go �atwiejsz� ofiar�.
37
Wyszukiwa� samotne osoby. Je�li mia�y dzieci, nie nadawa�y si�. Je�eli mia�y mieszkaj�cych w pobli�u krewnych, nie nadawa�y si� tak�e. Odpadali r�wnie� ci, kt�rzy mieli sublokator�w, powa�ne stanowiska, zbyt wielu przyjaci�. Wu szuka� samotnych z wyboru, unikaj�cych bliskich zwi�zk�w, kt�re ��cz� wi�kszo�� ludzi z reszt� spo�ecze�stwa. A teraz potrzebowa� kogo� mieszkaj�cego blisko domu Lawson�w.
Znalaz� odpowiedni� ofiar� w osobie niejakiego Freddy'ego Sykesa.
Freddy Sykes pracowa� dla sporej firmy z Waldwick, w stanie New Jersey, zajmuj�cej si� rozliczeniami podatkowymi. Mia� czterdzie�ci osiem lat. Jego rodzice nie �yli. Nie mia� rodze�stwa. Flirtuj�c z nim w sieci na witrynie BiMen.com, Wu dowiedzia� si�, �e Freddy opiekowa� si� matk� do jej �mierci i nie mia� czasu na bliskie zwi�zki. Kiedy zmar�a przed dwoma laty, Freddy odziedziczy� dom w Ho-Ho-Kus, zaledwie pi�� kilometr�w od rezydencji Lawson�w. Prze