9657
Szczegóły |
Tytuł |
9657 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
9657 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 9657 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
9657 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Barbie Gill Graynor
Ostatnia Wojna �wiat�w
Przek�ad Gra�yna Garztecka
The LastWar of Worlds
En - ?
Pl - 1992
Dla cel�w Dyskusji z intelekualnymi poganami (cho� w innych celach niekoniecznie).
Kardyna� Polatuo
Homo sk�ada si� z zewn�trzno�ci, wn�trzno�ci i wewn�trzno�ci.
A) Zewn�trzno�� Homo sk�ada si� z cia�a i zmys��w.
Zewn�trzno�� Homo tworzy tzw. �rzeczywisto�� obiektywn��, z kt�rej Homo nie jest
zadowolony, gdy� kszta�tuje j� zbytnia r�norodno�� osobnik�w Homo, b�d�cych gatunkiem
stadnym, cho� sk�adaj�cym si� z indywidualist�w.
Przypuszcza si�, �e ograniczono�� �rzeczywisto�ci obiektywnej�, spowodowana
ograniczono�ci� zewn�trzno�ci Homo, jest przyczyn� utworzenia tzw. ,,sensu�, kt�ry zapobiega
zak��ceniom �rzeczywisto�ci obiektywnej�. Brak zak��ce� �rzeczywisto�ci obiektywnej� okre�laj�
Homo tzw. �nud��, �szar� codzienno�ci��, �wegetacj��, �smutn� konieczno�ci��, �tak� nasz�
dol�� Up. Wnioskuje si� wi�c, �e tzw. �sens� jest szkodliwy dla gatunku Homo.
Raport OX/C12/10
I - ZAK��CENIA
W pewnym szarym, przeci�tnym mie�cie, w kt�rym �ycie cz�apa�o, a emocje przelewa�y si�
mi�dzy now� lod�wk�, zasuszon� mi�o�ci� i wynikami rozgrywek w ping-ponga, pewnego szarego,
przeci�tnego wieczora zdarzy�o si� co� nieprzeci�tnego, a wi�c niepojmowalnego. I sta�o si� to na
si�dmym pi�trze pewnego seryjnego produktu miejscowych budowlanych, nale��cego do
niewybijaj�cej si� ponad przeci�tno�� dwuosobowej rodziny.
Gospodarz, kt�rego wsp�ma��onka nazywa�a czasem Fredem, czasem Ptysiem,
Robaczkiem, Kartofelkiem, Kociaczkiem, Misiaczkiem, Prosiaczkiem, czasem... Zreszt� niewa�ne.
Ka�de imi� by�o wska�nikiem aktualnego stosunku emocjonalnego do partnera.
A wi�c gospodarz odwa�y� si� by� cz�ci� tego �wiata, odk�d znalaz� schronienie w
solidnych i obszernych ramionach ma��onki. Wy�adowuj�c ca�� sw� wylewn� opieku�czo��, kt�r�
natura obdarzy�a j� w nadmiarze w stosunku do sparszywia�ych kot�w, zapchlonych ps�w i
bezradnych ch�opc�w, pozwoli�a si� oswoi� i nawet w tym celu sta�a si� g�upia jak wi�kszo��
kobiet w mie�cie. Oryginalne my�li, niekontrolowane marzenia, czy szokuj�ce nie�mia�y umys�
ambicje peszy�y i powi�ksza�y kompleksy partnera, wi�c w skutecznie pomniejszonym m�zgu
zosta�y jej nieszkodliwe, bezkszta�tne pragnienia.
Fred by� z zasady nieszcz�liwy i nie mia� �adnych pragnie�. Czy to z braku inwencji, kt�r�
pozostawia� innym, czy wyobra�ni, o kt�rej nie mia� poj�cia nawet, �e istnieje, a mo�e zwyk�ego
wygodnictwa, nazywa� �on� tylko Misk� lub �ab�. Okre�lenie �Mi�ka� obejmowa�o emocje od
umiarkowanie pozytywnych do najpaskudniejszych, natomiast ��aba� najwy�sze uniesienia
mi�osne i najwy�szy stopie� w�asnego zagro�enia. Gdy �wiat zwraca� na niego tak ma�o uwagi, i�
wydawa�o mu si�, �e umar�, skamla�: �N�dza jestem, �aba...�
Wielkie, wilgotne, poczciwe, cudownie zatroskane oczy �aby wilgotnia�y jeszcze bardziej,
a z jej gard�a wydobywa�o si� uspokajaj�ce muczenie.
Fredowi najpierw w g�owie, potem w innych cz�ciach cia�a pojawia�y si� niezbite, cho�
skromne dowody �ycia. Najcz�ciej jednak tuszowa� swoje niedostatki odpowiednio mocnym,
zdecydowanie m�skim zachowaniem. Ze swoimi w�skimi ramionkami i chudymi r�czynami
sprawia� wra�enie dziecka, kt�re powinno by� ju� w ��ku, wi�c ha�asuje, aby udowodni�, �e
wcale, ale to wcale nie jest �pi�ce.
Wiecz�r jak co dzie� przebiega� spokojnie i nic nie wskazywa�o, aby co� nadzwyczajnego
mia�o ten spok�j zak��ci�.
- Rybku...? - dobieg� troskliwy g�os z kuchni. Taaa? - odpowiedzia� uprzejmie Rybek, nie
odrywaj�c oczu od interesuj�cego artyku�u w popo�udniowej gazecie. By�a to zaci�ta polemika
kilku pan�w na temat za�miecania ulic. Jeden twierdzi�, �e mandaty, drugi, �e przymus sprz�tania,
trzeci, �e za �eb, czwarty, �e za �eb to innych, itd. Tylko jeden bezsensownie wtr�ca� od czasu do
czasu: ��mietniczki!�
Mi�ka wype�ni�a sob� drzwi. Kolacj� chcesz? spyta�a.
- Najwy�sza pora - mrukn�� Fred i znacz�co spojrza� na zegarek.
- Co by� chcia�?
- A co jest?
- ��ty ser.
Taaa...? - spyta� wyczekuj�co i zatopi� si� g��biej w lekturze.
- No wi�c?
- Co wi�c?!
- Co ci zrobi�?
- Mog� by� jajka.
- Jest tylko ��ty ser.
- Wi�c po co pytasz?! - Fred nerwowo potrz�sn�� gazet�.
- Zapyta� ju� nie wolno? - zdziwi�a si� szczerze.
- Przecie� widzisz, �e czytam!
- My�la�am, �e chcesz je��.
- Ju� nie chc�! - wrzasn�� Fred i po m�sku uderzy� pi�ci� w st�. Starannie zaczesane na
�ysin� kosmyki opad�y mu na czo�o. Takie obna�anie s�abo�ci zawsze peszy�o go, co nieuchronnie
wywo�ywa�o ataki furii.
- To zaraz ci przygotuj� - zapewni�a Mi�ka i szybko znikn�a w kuchni.
Fred przyczesa� w�osy, pob�bni� palcami po oparciu fotela, co by�o gorsze ni�by waln��
pi�ci�, zerkn�� na zegarek i w��czy� telewizor. W�a�nie mia�y si� zacz�� wieczorne wiadomo�ci.
Wysportowani m�odzie�cy w panterkach podpalali chat� z trzciny. Wzd�ty, ma�y i czarny
golas z zainteresowaniem patrzy� na d�uga�nego papierosa, kt�rego podsuwa� mu dzielny �o�nierz,
szczerz�cy do kamery pi�kne z�by. Potem pojawi�y si� sceny z karnawa�u: ludzie poprzebierani w
zwierz�ta, zwierz�ta w ludzi i by�o to niezwykle zabawne.
Mi�ka wnios�a kanapki z serem. Fred zacz�� je�� zapominaj�c o urazie, gdy� pokazywano
w�a�nie wy�awianie zw�ok ofiar powodzi. Przy relacji z konkursu Miss Natura dosta� czkawki.
Spurpurowia� i wykrztusi�: - Przecie� wiesz, �e nie mog� bez picia!
- Fusy jeszcze nie opad�y.
- To daj wo... eek... dy eek...
Z min� cierpliwego bernardyna pocz�apa�a do kuchni i po chwili przed Fredem szarpanym
czkawk� i �miechem - pokazywano bokserskie rozgrywki pa� - sta�a szklanka paruj�cej wody.
- Przecie� to eek wrz�tek! - krzykn�� wypuszczaj�c szklank�.
- Zaraz wystygnie - zapewni�a.
- Przez ten eeek czas zdechn�! Daj eeek z kranu.
- T� trucizn�?
Na ekranie pojawi�a si� sfilmowana za pomoc� ukrytej kamery akcja terroryst�w.
Zamaskowani faceci wygarniali z pistolet�w maszynowych do go�ci jakiej� restauracji. Czyja�
krew poprawi�a barw� sosu pomidorowego, czyja� g�owa zburzy�a pi�knie zdobiony tort, odpryski
szk�a obsypa�y czyje� podziurkowane plecy, jakie� palce rozgrzebywa�y sa�atk� jarzynow� z
majonezem, czyj� brzuch bezsensownie os�ania� si� obrusem. Trzaskaj�ce butelki, czerwone
wykwity na bieli, wrzaski, przekle�stwa, modlitwy...
- Ale chwycone... - sapn�� z podziwem Fred. Z wra�enia straci� czkawk� i nawet tego nie
zauwa�y�. Tego, �e troskliwa ma��onka zmieni�a ostyg�� wod� na �wie�utk� herbat� tak�e nie
zauwa�y�, gdy� przez chwil� dzi�ki interesuj�cej pracy kamery poczu� si� po w�a�ciwej stronie
pistoletu. I przez t� chwil� by� r�wnie wa�ny, a wi�c r�wnie �ywy jak bandyta. Gdy
przedziurawiono bandyt�, mrukn��:
- Pieprzony grzdyl.
Poniewa� sam by� bardzo s�abym cz�owiekiem, uwielbia� to bardzo mocne s�owo. I u�y�
tego mocnego s�owa ponownie, gdy natkn�� si� na herbaciany wrz�tek. I wybieg� z tym s�owem z
pokoju, cho� pop�dzi�o za nim uspokajaj�ce wyja�nienie: - Wyla�am, skoro ju� fusy...
Wr�ci� z zadowolon� min� i mokr� brod�.
Mi�ka mrukn�a z wyrzutem: - Zrobi�e� to z�o�liwie.
- Co to jest? - wskaza� obraz w telewizorze.
- Trz�sienie ziemi.
- Gdzie?
- Gdzie�... Nie us�ysza�am.
- Gapisz si� i nie wiesz na co?
- Mam powa�niejsze problemy.
- Ale go skr�ci�o! - j�kn�� z zachwytem Fred, na widok zniekszta�conego w kraksie
samochodu. Z uchylonych drzwiczek zwisa�a r�ka, a skrupulatny funkcjonariusz mierzy�
centymetrem jej odleg�o�� od ziemi.
Przy takich scenach zawsze powtarza� z satysfakcj�: - A widzisz? - Lecz tak naprawd� nie
sta� go by�o na samoch�d.
- Widz� - Mi�ka odpowiedzi� wyprzedzi�a pytanie, gdy� zamierza�a wgry�� si� w kanapk�.
- Cicho! - rykn�� Fred. Atomowy grzyb wype�ni� ekran. Informowano rado�nie o kolejnej,
udanej pr�bie wybuchu i obiecywano, �e nast�pne b�d� jeszcze bardziej udane. I w tym niezwykle
interesuj�cym momencie ekran przeci�y poziome paseczki.
Fred wypr�bowa� wszystkie ga�ki, lecz obraz stawa� si� coraz gorszy i wkr�tce opr�cz
paseczk�w nic na nim nie zosta�o.
Mi�ka z b�lem obserwowa�a mordercze zabiegi ma��onka, gdy� z lito�ci zostawi�a mu
poz�r wolnej woli. (Gdyby j� mia� naprawd�, nie wiedzia�by co z ni� zrobi�.)
- Zr�b co� z tym! - Fred �upn�� przekl�t� skrzynk�. Na widok prze�uwaj�cych beznami�tnie
szcz�k �ony doda� zgry�liwie: - Zaraz b�dzie tw�j ulubiony serial.
Nag�e przypomnienie wstrzyma�o miarowy ruch prze�uwania. Zdecydowanie odsun�a
Freda, wprawnie, cho� bezskutecznie pokr�ci�a tu i tam.
- To u nich - stwierdzi�a.
- Bez planszy? - zauwa�y� sceptycznie.
- Mo�e samolot przelatuje? - o�ywi�a si�.
Fred wyjrza� przez okno, jednak ani wzrok, ani s�uch nie donios�y mu o jakimkolwiek
obiekcie nad g�ow�.
- To nie rozumiem... - Mi�ka by�a zdumiona w�asn� bezradno�ci�.
Fred te� czego� nie rozumia�. I to tak bardzo nie rozumia�, �e jego oczy zrobi�y si� wielkie,
cho� zwykle by�y malu�kie, brwi unios�y si� jakby chcia�y wyskoczy� z czo�a, a z otwartych ust
wydoby�a si� stru�ka �liny z zawarto�ci� nie popitych kanapek z serem.
Tuuu... eee... co� siedzi - wyj�ka�. Stru�ka sp�yn�a na ko�nierzyk nienagannej koszuli.
Ubrania Freda zawsze by�y schludne i nienarzucaj�ce si�. W r�nych odcieniach bieli, czerni i
szaro�ci by�y odbiciem kolor�w miasta.
- To wywal - poradzi�a Mi�ka sprawdzaj�c odbi�r na innych kana�ach. Wsz�dzie wita�y j�
paseczki, cho� w nieco innych uk�adach.
- Z si�dmego pi�tra?
- Co za r�nica? W �azience jest muchozol.
Rzeczowo�� ma��onki pozwoli�a Fredowi otrz�sn�� si� z os�upienia. Otar� r�kawem usta i
wychrz�ka� d�awi�c� gard�o kluch�.
- S�uchaj! Ale to nie jest robak. To jest jakby... Jakby... kto�...
- Wi�c go zapro� na herbat�. Ja tego nie naprawi� - westchn�a.
- On wszed� - ponuro poinformowa� Fred.
- Kto?
- Ten facet.
- Jaki facet?
- Pieprzony facet z pieprzonego parapetu.
- M�wi�am, �e muchozol...
- Czy nie rozumiesz co m�wi�?! To jest cz�owiek! A raczej... cz�owieczek - poprawi�.
- Dobrze si� czujesz, Male�stwo? - zaniepokoi�a si� Mi�ka.
- Je�li ja Male�stwo, to jak jego nazwiesz? Karakonek? Mr�weczka? A mo�e Bakteryjka? -
wysycza� Fred, wskazuj�c roztrz�sion� r�k� parapet. - Czy on wed�ug ciebie przypomina
pieprzonego karalucha?!
Mi�ka pochyli�a si� nad parapetem. Potem pochyli�a si� jeszcze bardziej i jeszcze... i: Aaaa!
wrzasn�a odskakuj�c.
- Aaaa! - zawt�rowa� jej Fred i te� odskoczy�. - Ugryz� ci�? - zainteresowa� si�.
- Nie, ale on rzeczywi�cie wygl�da jak cz�owiek... Cz�owieczek - sprostowa�a.
- Wi�c czemu wrzeszczysz?!
- Bo... on taki malutki.
- To jeszcze nie pow�d.
- Uwa�asz, �e to normalne?
- Noooo...
- A widzisz - parskn�a, a� jej sztucznie blond w�osy wysypa�y si� z misternego koka.
- To r�wnie� nie jest pow�d!
- Wi�c prosz�, zapro� swojego go�cia.
- Taki sam m�j jak i tw�j.
Co� w rodzaju rozumnego przeb�ysku pojawi�o si� w oczach Mi�ki. Zni�y�a g�os do szeptu:
- S�dzisz, �e on mo�e nas rozumie�?
- Sk�d mam wiedzie�? - wyszepta� Fred.
- To spytaj.
- O co? - Fred skrzywi� si� niech�tnie. Nie cierpia� nowych znajomo�ci.
- Nooo... chocia�by kim jest.
- To chyba mniej wi�cej wida�, nie?
- Mniej wi�cej to za ma�o - stwierdzi�a stanowczo.
Fred podci�gn�� spodnie, wepchn�� g��biej koszul�, poprawi� nie istniej�cy krawat i
mrukn��: - W porz�dku. Na twoj� odpowiedzialno��. (Jakby kiedykolwiek by�o inaczej.)
- A wi�c... czym ty w�a�ciwie jeste�?
- Nie czym, lecz kim - sykn�a Mi�ka.
- Mo�e wi�c sama spytasz? - Fred z godno�ci� wycofa� si� na bezpieczniejsze pozycje.
- Czy m�g�by si� pan przedstawi�? - Mi�ka za�wiergota�a czule, pochylaj�c si� nad
go�ciem.
- I co? - zaszemra� niecierpliwie Fred.
- Nic. Ojej...
- Co powiedzia�? - zaniepokoi� si� Fred.
- Nic.
- Wi�c czemu wrzeszczysz?
- Bo w�azi do doniczki.
- I co z tego?
- Nic z tego! W og�le nic z tego, �e obgryza fikusa, �e wlaz�, �e... W og�le nic! -
zdenerwowa�a si� Mi�ka, cho� zdarza�o jej si� to niezwykle rzadko.
- Nie krzycz, bo go przestraszysz! - wrzasn�� Fred i tupn�� nog�, bo to zawsze dodawa�o mu
odwagi w najtrudniejszych momentach.
- A mnie mo�na przestrasza�? - oburzy�a si� Mi�ka.
- Cicho, jeszcze pomy�li...
- A co mnie to obchodzi? Nie do��, �e w�azi, to jeszcze b�dzie my�le�. Bezczelny.
- S�uchaj, a mo�e on nie rozumie po naszemu? - zastanowi� si� Fred.
- A ty rozumiesz nie po naszemu? Zreszt� on mi nie wygl�da na takiego, kt�ry by zna�
jakikolwiek ludzki j�zyk.
- Ludzki... - jak echo powt�rzy� Fred i zamy�li� si�. Wreszcie pukn�� si� w czo�o: - Pewnie,
�e nieludzki powiedzia� i wychyli� si� przez okno starannie unikaj�c kontaktu z objadanym
fikusem.
Mi�ka na wszelki wypadek przytrzyma�a go za pasek u spodni.
- Czego tam szukasz? - spyta�a.
- Talerza.
- Przecie� s� w kuchni.
- Lataj�cego spodka. My�la�em, �e to mo�e by� UFO.
- I co?
- Nie ma nic. Nawet tych kolorowych b�belk�w, kt�re puszczaj�.
- On nie wygl�da na UFO - stwierdzi�a.
- A sk�d wiesz, jak powinien wygl�da�? - parskn�� Fred.
- Wszyscy to wiedz� - odparskn�a. - Zreszt� czy tak powinno zachowywa� si� UFO? Zr�b
co� z nim, ze�re ca�y kwiatek.
Fred zesztywnia�. Nie by� stworzony do zada� heroicznych.
- Zauwa�y�a� jak jest ubrany? - zaszemra� cichutko i wolniutko z nadziej�, �e czas jako�
faceta wyja�ni.
- Pewnie, jak krasnoludek - wypali�a prostodusznie.
- No, w�a�nie. Czerwona czapeczka, bufiaste spodnie i jeszcze ta broda... Mo�e to
rzeczywi�cie krasnoludek? odwa�y� si� sformu�owa� dr�cz�ce go od d�u�szego czasu podejrzenie.
- Wierzysz w krasnoludki?
- Nie wierz�. Ale on na takiego wygl�da.
Mi�ka pochyli�a si� nad doniczk�. - Fakt, wygl�da. I co� m�wi - poinformowa�a z
podnieceniem.
Fred zastyg� z otwartymi ustami, a Mi�ka w przedziwnym skr�cie z uchem wycelowanym w
doniczk�. W absolutnej ciszy s�ycha� by�o tylko ich przyt�umione sapanie i co� w rodzaju
melodyjnego szmeru. Ale i to wkr�tce ucich�o.
- Zrozumia�a� co�?
- Chyba �piewa�.
- Ale co to znaczy?
- �e lubi �piewa� - wyja�ni�a Mi�ka.
- Zrozumia�em co� jak �g�upia kr�wka�...
- S�ysza�am �biedna mr�wka�. Poza tym mruga�o wtedy �wiat�o.
- Kiedy?
- Gdy �piewa�. By�o jak w dyskotece - powiedzia�a z podejrzanym rozmarzeniem w g�osie.
- Bzdura.
- Mruga�o wyra�nie - powt�rzy�a stanowczo.
- To nic nie znaczy. Cz�sto przecie� mruga. - Wzruszy� ramionami. - Zobacz, wychodzi z
doniczki.
- Zabierz moj� cytrynk�!
- Po co?
- Bo te� j� ze�re.
- Raczej nie. Wszed� na kaloryfer - uspokoi� ma��onk�.
- Pewnie zmarz�o biedactwo - zatroska�a si� niespodziewanie.
- W lipcu?
- Rzeczywi�cie, teraz nie grzej�. Ale pami�tam z bajek, �e one najch�tniej siedz� w piecu.
- Chyba na piecu? - spyta� z przek�sem.
- Mo�liwe. Nie pami�tam dok�adnie.
Tymczasem pozostawiony w�asnemu losowi telewizor rozszala� si� na dobre. Nie do��, �e
paseczki zmieni�y si� w bzykaj�ce g�o�no zygzaki, to jeszcze zacz�o w nim co� strzela�.
Zaniepokojona Mi�ka czym� pokr�ci�a, co� wcisn�a, �upn�a pi�ci� w obudow�, lecz trzaski i
bzyki by�y coraz dono�niejsze.
- Wy��cz go wreszcie! - krzykn�� Fred.
- Aaaa! - pisn�a Mi�ka odskakuj�c od telewizora. - On jest tutaj.
- W �rodku?
- Na antenie.
- I co? Fred zbli�y� si� ostro�nie, staraj�c si� wypatrze� intruza.
- Majta nogami - donios�a Mi�ka.
- Anteny chyba nie zje. Najwyra�niej jest ro�lino�erny.
- A kto go tam wie... Zdaje mi si�, �e to on wywo�uje usterki - ucieszy�a si�, jakby by�o z
czego.
- Przecie� zacz�y si�, zanim tam wlaz�.
- Ale teraz s� wi�ksze.
- Bo hu�ta anten�.
- A �wiat�o? - Mi�ka nie ust�powa�a.
- Przynie� jaki� s�oik. Zekranujemy go i sprawdzimy - zaproponowa� Fred.
- Chcesz go do s�oika? - zaniepokoi�a si� Mi�ka.
- Nic mu nie b�dzie.
- Troch� g�upio... Nie wypada. A je�li to naprawd� kosmita?
- Krasnoludki nie s� kosmitami. To nasze rodzime te... bajki - uspokoi� j� Fred.
- A jak zacznie si� m�ci�?
- Eeee tam... - zaprzeczy� niepewnie.
- Nie pami�tasz, czy krasnoludki s� dobre czy z�e?
- Nie pami�tam. Ale chyba dobre, przecie� by�y dla dzieci.
- Smoki te� by�y dla dzieci - przypomnia�a Mi�ka.
- Ale smoki gin�y, a krasnoludki mia�y si� ca�kiem nie�le. Pami�tasz t� kr�lewn�, co z
nimi spa�a? - zarechota�.
- No, dobrze. Spr�bujemy - ust�pi�a Mi�ka i pocz�apa�a do kuchni.
- Podziurkuj nakr�tk�! - krzykn�� za ni� Fred.
Gdy z kuchni dobiega�y uderzenia m�otka, Fred obserwowa� krasnoludka, kt�ry zagra�
najpierw na nosie, potem pokaza� j�zyk, a wreszcie rozpocz�� popisy ta�ca na linie, a raczej
antenie.
To jeszcze bardziej utwierdzi�o Freda w przekonaniu, �e ma do czynienia z czym�
swojskim, a nie kosmicznym.
- Tyle wystarczy? - Mi�ka pokaza�a podziurawion� nakr�tk�.
- Przecie� nie b�dziemy go przechowywa�. Wyrzucimy gdzie�.
- Wyrzucimy?! - oburzy�a si�.
- No to wyniesiemy. Mo�e do ZOO?
- Lepiej pokaza� fachowcowi.
- Znasz fachowca od krasnoludk�w? - Fred zachichota� nerwowo.
- Mo�e Drabinka? - zaproponowa�a. By� to jej kolega szkolny, nami�tny kolekcjoner i
tropiciel kosmicznych �lad�w.
Kiedy� opowiedziano mu bajeczk� o talerzu wisz�cym nad cha�up�. �Wisia�o toto i
b�yska�o ze trzy godziny. By�y kwiaty, orkiestra, kieliszki i nawet przem�wienie okoliczno�ciowe,
lecz nic z talerza nie wylaz�o. Delegacja chcia�a nawet zapuka�, ale wisia� ze cztery metry nad
ziemi�, wi�c niby jak?�
Wtedy ten naiwniak spyta�: - Nie mieli�cie drabinki? - Od tej pory nazywano go Drabink�.
- Przecie� on poluje tylko na UFO - mrukn�� niech�tnie Fred. Nie lubi� tego rozkud�anego
obszarpa�ca z nosem w chmurach i koglem-moglem w m�zgu.
- To niekonwencjonalny umys� - zacytowa�a us�yszane gdzie� zdanie. Nie rozumia�a tego
s�owa, lecz mia�a nadziej�, �e Fred tak�e nie rozumie.
- Zawsze m�wi�em, �e to wariat. - Pokiwa� g�ow� z tak� min�, jakby w�a�nie potwierdzi�y
si� jego najgorsze przypuszczenia.
- Lepiej go z�apmy - Mi�ka uci�a rozmow� i podsun�a s�oik pod rozta�czonego na antenie
ludzika. Pacn�a z g�ry przykrywk�.
- Uciek� - o�wiadczy�a.
- Gdzie? - zaniepokoi� si� Fred, uwa�nie obserwuj�c okolice swoich n�g.
- Sk�d mam wiedzie�? �mign�� czapeczk�... Jak mysz.
Z �azienki buchn�a og�uszaj�ca muzyka. W tle ochryp�y g�os grzmia� rytmicznie do s��w:
�Nie zapalajcie mi �wiec, dop�ki �yj�, ojej�.
Poniewa� w �azience nie by�o niczego, co mog�oby wydawa� tego rodzaju d�wi�k, Fred
zblad�, a Mi�ka mocniej zacisn�a w d�oni s�oik i ruszy�a w stron� r�owo oszklonych drzwi.
- Uwa�aj! - pisn�� Fred, gdy nacisn�a klamk�. Spojrza�a na niego z wdzi�czno�ci�,
mrukn�a uspokajaj�co i wesz�a.
- Gra rezerwuar - o�wiadczy�a z niestosownym zupe�nie rozbawieniem.
Fred ze �wistem wypu�ci� powietrze, kt�re przez ca��, najd�u�sz� w �yciu minut�, zatrzyma�
w p�ucach, zacisn�� usta jak cz�owiek usi�uj�cy przetrwa� straszliwy atak b�lu i prawie biegiem
wpad� do �azienki. Rozleg� si� d�wi�k spuszczonej wody. Piosenkarz zagulgota�: �czulllo�ci
wielllgiej� i zamilk�.
Cisza by�a przera�aj�ca jak po morderstwie. Fred wyszed� spokojny i zadowolony.
- On nie mia� prawa gra� - o�wiadczy�.
- Mo�e tam wpad� tranzystor?
- Tam by�a tylko woda. Woda nie ma prawa gra� - powt�rzy� z naciskiem.
- Wi�c mo�e on? - przerazi�a si� Mi�ka.
- Mo�e...
- Czy� ty zwariowa�? Spu�ci�e� krasnoludka do klozetu?!
- Spu�ci�em tylko wod�. Chyba mi to wolno we w�asnym domu?
- Przecie� to morderstwo - wyszepta�a.
Nigdy tak nie szepta�a i nigdy nie mia�a tak przera�liwie suchych oczu. To by�o dla Freda
nie do poj�cia, jak nie do poj�cia by�o znalezienie istotki drobniejszej i bezradniejszej od siebie.
- Czy spuszczenie wody w klozecie mo�na nazwa� zbrodni�? - spyta� znacznie mniej
pewnie.
- A jak nazwa� spuszczenie cz�owieka do kanalizacji? Tylko dlatego, �e ma�y - wysycza�a.
Fred chcia� powiedzie�, �e jego nieraz spuszczano do kanalizacji, cho� nie by� a� tak ma�y, i
�e to wcale nie jest takie z�e, bo jest pewn� form� zainteresowania cz�owiekiem. Pewna forma
zainteresowania cz�owiekiem jest zawsze lepsza od braku zainteresowania cz�owiekiem. Jednak na
widok przedziwnie obcej twarzy �ony powiedzia� tylko: - Muchozol lepszy?
- Odczep si�. Wtedy nie wiedzia�am.
- A teraz wiesz?
- Wiem!
- Ciekawe...
- I ty tak�e wiesz! Wiesz, �e krasnoludki by�y zawsze przyjaci�mi cz�owieka.
- Jak nagle wraca ci pami��.
- Pomaga�y pali� w piecu i sprz�ta�, i...
- Masz centralne.
- Jeste� wulgarny i pod�y morderca! Nie chc�...
Nowa salwa muzyki nowoczesnej z kuchni przerwa�a wyja�nianie, czego Mi�ka nie chce.
Piosenka by�a o ptaszku z kompleksami. �piewa�, �e nie umie �piewa� i ca�y �wiat bi� mu brawo,
by ze zgryzoty nie umar� ptak, lecz od oklask�w og�uch� ptak. Wstydz�c si� swej szaro�ci, skry� si�
nad chmurami, s�o�ce go poz�oci�o, lecz o�lep� ptak. �Czym mo�e by� taki samotny wrak?� - ptak
rozpaczliwie �ka�. �B�d� naszym kr�lem!� - krzykn�y inne ptaki, rzuci�y mu robaki i odlecia�y w
dal.
- Zdaje si�, �e twoja pomoc domowa ma si� ca�kiem nie�le. Sprawd�, mo�e ju� myje
naczynia?
- Teraz? - j�kn�a Mi�ka. - Po tym, co mu zrobi�e�? Teraz on mo�e by�... mo�e mie�
negatywny stosunek do cz�owieka. Narozrabia�e�, to sam wypij.
- Chyba rzeczywi�cie si� napij� - powiedzia� Fred i otworzy� barek. - Tobie te� wla�?
- Nie! Id� tam natychmiast!
Fred westchn�� ci�ko. To jednak nie by�a ta sama Mi�ka. Tamta nie pcha�aby go w paszcz�
lwa, lecz ukr�ci�aby kark bydlakowi.
Ale ty jeszcze zap�aczesz. I to jak po mnie zap�aczesz - pomy�la� m�ciwie i jednym haustem
opr�ni� kieliszek.
Gdy znikn�� w kuchni, Mi�ka nape�ni�a kieliszek ponownie i pokona�a go w trzech
podej�ciach.
- Tym razem gra tw�j ulubiony rondelek - poinformowa� Fred kr�tko i poci�gn�� z butelki.
- Przecie� by� pusty - zdziwi�a si�.
- My�lisz, �e tylko pe�en zupy powinien gra�?
- Ja ju� nic nie my�l� - powiedzia�a os�ab�ym nagle g�osem i opad�a na fotel. W tym
momencie mia�a ochot� by� malutk�, bezradn� kobietk�, czyj�� laleczk� po prostu. (Tak, to nie
by�a �ta� Mi�ka.)
- Zajmij si� nim - poprosi�a, licz�c na b�ysk lito�ci. B�ysk kieliszka i szklistych oczu Freda
rozwia�y te z�udzenia. Rozwali� si� na drugim fotelu i niemal czule skr�ca� opadaj�cy na czo�o
kosmyk w ciasn� spiralk�.
- Wi�c co z nim b�dzie? - zaniepokoi�a si� bardziej nietypowym stanem ma��onka, ni�
k�opotliwym lokatorem.
- Mnie nie przeszkadza - o�wiadczy� Fred wynio�le.
- A muzyka?
- Nie taka z�a.
- A je�li on i w nocy?
- Mog� spa� przy muzyce - ziewn�� ostentacyjnie.
- Ale ja nie mog�! Gdzie s�oik? - poderwa�a si�, gotowa upolowa� wszystkie krasnoludki
�wiata.
- W kuchni. Tylko uwa�aj, bo zlewozmywak kopie.
- Jak to kopie?
- Pr�dem wali. Nie radz� ci puszcza� wody.
- I tak spokojnie to m�wisz? Przecie� on chce nas pozabija�!
- Napi�cie nie jest du�e - zapewni� Fred.
- Teraz nie jest. A p�niej? Je�li wszystko zacznie kopa�?! Na fotelu elektrycznym nie
b�dzie ci tak wygodnie!
Trzasn�a drzwiami do kuchni, u�wiadamiaj�c ma��onkowi w�asn� determinacj�;
samob�jcz� decyzj� pozostania z krasnoludkiem sam na sam, czyli oko w oko, inaczej twarz� w
twarz, a naukowo w bezpo�redniej konfrontacji.
My�li Freda gwa�townie zmieni�y orbit�. Chcia�, �eby pocierpia�a za naiwn� lito�� i zdrad�,
lecz nie do tego stopnia. Po co od razu nara�a� �ycie?! - Zdenerwowa� si�, gdy� odczu� to jako
podw�jn� zdrad�. Po prostu straszliwie ba� si� zosta� sam.
Wkroczy� do kuchni w sam� por� - Mi�ka sun�a na czworakach.
- Co... co si� dzieje? - wyj�ka� pe�en najgorszych podejrze�.
- Poluj� - sykn�a, potrz�saj�c wielk� �cier�. - Kuchenka te� ju� wali.
- To nie ma sensu. Ju� wol� zadzwoni� po Drabink� - powiedzia� Fred. Pomy�la�, �e �wiat
niewiele straci pozbywaj�c si� b�azna.
- Cze��! - wypali� na d�wi�k podnoszonej z drugiej strony s�uchawki. Jak zwykle
odpowiedzia�o mu niecierpliwe sapni�cie.
Tajemnic� Drabinki by�o, �e go tu w�a�ciwie nie ma. Uwa�a�, �e ten �wiat jest okropny i
kto� si� pomyli� zsy�aj�c go na t� planet�. Czeka�, a� go zabior� i nie pr�bowa� urz�dzi� si� tu na
sta�e. Jego znajomo�ci by�y ulotne i czysto przypadkowe, tak jak i miejsca pobytu. Jego
do�wiadczenia ziemskie by�y zatrwa�aj�co ubogie i niewinne. Nie wiedzia� na przyk�ad nic o
kobietach i prawie nic o pieni�dzach. Natomiast wyobra�nia dostarcza�a mu mn�stwo informacji o
lepszych �wiatach. Studiowa� przeloty UFO, by wyj�� im pewnej nocy na spotkanie. Wierzy�, �e
ma z nimi kontakt telepatyczny, cho� nie potrafi� odr�ni� rozm�w z sob� od rozm�w z nimi. Na
wszelki wypadek stara� si� zawsze wypa�� w nich jak najkorzystniej.
Odzewu oczekiwa� przez telefon, dlatego zawsze podnosi� s�uchawk� i prawie nigdy si� nie
odzywa�. Bezlito�nie wyciska� flaki z informator�w i spokojnie wys�uchiwa� obelg. Ludzie nie
mogli sprawi� mu przykro�ci, poniewa� zupe�nie go nie obchodzili.
- Mam dla ciebie interesuj�c� wiadomo�� - poinformowa� Fred. Sapanie sta�o si� nieco
g�o�niejsze.
- Jest bezpo�redni kontakt. - Fred nada� swemu g�osowi ton maksymalnej sensacji.
- Gdzie? - szczekn�a s�uchawka.
- U nas, w domu.
- �art?
- Tym razem nie. Boj� si� o Mi�k�. Rozumiesz... - g�os Freda za�ama� si� p�aczliwie.
- Jad�.
- No i za�atwione - o�wiadczy� Fred odk�adaj�c s�uchawk�.
- Troch� nieuczciwie - mrukn�a Mi�ka. - A je�li on nie zechce wyj��? Wiesz jaki Drabinka
jest wra�liwy, a w niewidzialnego krasnoludka nie uwierzy.
- On wierzy we wszystko. Poza tym ja te� jestem wra�liwy i nie...
Dzwonek u drzwi przerwa� dalsze zwierzenia.
- Tak szybko? - zdziwi�a si� Mi�ka.
Fred wzruszy� ramionami. - Zawsze m�wi�em, �e to wariat.
Przed drzwiami sta� przystojniaczek w czy�ciutkim, niebie�ciutkim kombinezonie z
eleganck�, sk�rzan� torb� przewieszon� przez rami�. Na widok gospodarza pokaza� w u�miechu
rz�d pi�knych z�b�w.
- Zdaje si�, �e macie pa�stwo k�opoty z pr�dem? - bardziej stwierdzi� ni� spyta�.
- Tak, a w�a�ciwie... - zmiesza� si� Fred. Nikogo przecie� o tym nie zawiadamia�, a i
k�opoty mia�y posmak metafizyki. I by� to niezwykle wstydliwy posmak.
- No, w�a�nie - przystojniak u�miechn�� si� jeszcze szerzej. - Jestem elektrykiem.
- Ale... - zacz�� Fred, lecz elektryk poklepa� go uspokajaj�co po ramieniu i wszed� do
mieszkania.
- Ale sk�d pan wie? - nie ust�powa� Fred.
- Chyba zawiadamiali�cie?
- W�a�nie, �e nie!
- To bardzo nies�usznie - zatroska� si� elektryk. - Ale my i tak wszystko wiemy - doda�
poufale, zni�aj�c g�os do szeptu.
- To znaczy kto?! - g�os Freda zabrzmia� piskliwie. Panicznie ba� si� facet�w, kt�rzy wiedz�
wszystko.
- O co chodzi, Pty�ku? - Mi�ka wyjrza�a z pokoju, a jej spojrzenie obmaca�o go�cia od
��tych bucik�w po z�ot� czupryn�, zatrzymuj�c si� d�u�ej na b��kitnych oczach.
- Mieli�my awari� w pr�downi i zak��cenia powinny wyst�pi� w�a�nie tutaj. Ale skoro
szanowny ma��onek twierdzi, �e nie, to przepraszam wyja�ni� elektryk z promiennym u�miechem.
- Chwileczk�. Czy� ty, Mordko, z byka spad�? Jak to nie mamy? - zdziwi�a si� Mi�ka. -
Zlewozmywak wali, piecyk wali...
- Wi�c nie pomyli�em si� - ucieszy� si� przystojniak. - Kuchnia?
- Owszem - potwierdzi� zrezygnowany Fred.
- Zaraz si� tym zajm�. Z pr�dem trzeba ostro�nie - powstrzyma� ma��onk�w.
- Ale� on ma oczy - westchn�a Mi�ka.
- Nie s�dzisz, �e to dziwne? - zastanowi� si� Fred.
- Oczy?
- Jakie oczy?! Ten elektryk.
- W�a�nie o nim m�wi� - potwierdzi�a Mi�ka. - Ma takie strasznie niebieskie oczy...
- Ale czemu tu przylaz�?! - wrzasn�� Fred (ka�dy m�� na jego miejscu by wrzasn��).
- Skoro mieli usterk�, to przyszed� j� usun�� - wyja�ni�a Mi�ka.
- Czy taka usterka jest w og�le mo�liwa? I jeszcze m�wi w pr�downi... - Fred zamy�li� si�.
- Przecie� nie masz poj�cia o tych sprawach - prychn�a lekcewa��co.
- A tobie ten b��kit m�zg... - urwa�, gdy� elektryk wyjrza� z kuchni.
- Tu wszystko w porz�dku. Czy jeszcze gdzie�?
- Owszem, �azienka - wyszepta�a wniebowzi�ta Mi�ka. - Rezerwuar czasami gra rocka -
doda�a i nie wiadomo czemu zachichota�a g�upkowato.
- Tak my�la�em - ucieszy� si� elektryk i pomaszerowa� do �azienki.
- Nie wypuszcz� go bez wyja�nie� - warkn�� Fred.
- To mo�e ja przygotuj� kanapki? - pisn�a w podnieceniu Mi�ka.
- Ja ci dam kanapki.
- Gotowe. Przepraszam i do widz�...
- Chwileczk� - Fred zdecydowanie zast�pi� mu drog�. I chocia� si�ga� przystojniakowi
ledwie do ramienia, jego pe�na determinacji mina wystarczy�a, by zatrzyma� nawet dzikiego s�onia.
- Zanim pan wyjdzie, poprosz� o par� wyja�nie�.
- Prosz� uprzejmie - wyszczerzy� si� przystojniak i rozsiad� wygodnie w fotelu. Komplet
foteli z kanap� by�y dum� Mi�ki - ich pokrycia imitowa�y �aciate futerka kr�liczk�w.
- To mo�e... - zacz�a Mi�ka, lecz m�� przerwa� jej brutalnie: - �adnych kanapek!
- A wi�c - zwr�ci� si� do elektryka - czy mo�liwe, aby w wyniku awarii u was wyst�pi�y
tego rodzaju usterki u mnie?
- Och, nie takie ju� si� zdarza�y odpowiedzia� lekcewa��co elektryk.
- Innym te� rezerwuary gra�y?
- Nie zauwa�y�em, �eby gra�. Raczej bulgota�.
- Wi�c co� pan tam grzeba�?!
- Zlikwidowa�em napi�cie z sedesu.
- Ceramika pod napi�ciem? - j�kn�� zdruzgotany Fred. - I to wszystko z usterki w
elektrowni?!
- Czy ja m�wi�em, �e w elektrowni? - zdziwi� si� elektryk, a jego oczy zrobi�y si� jak dwa
b��kitne jeziorka.
- Och, Pere�ku... - szepn�a z wyrzutem Mi�ka, zatapiaj�c si� w tych jeziorkach bez reszty.
- Od razu wiedzia�em, �e to nieczysta sprawa - wysapa� Pere�ek z satysfakcj�.
- Co pan ma na my�li? - zdziwi� si� jeszcze bardziej w�a�ciciel b��kit�w.
- Jeste�cie z tej samej bandy, i tyle!
- Kto?
- Pan i ten drugi... ten krasnoludek! - krzykn�� oskar�ycielsko Fred.
- Ach... krasnoludek... - elektryk zmierzy� go uwa�nym spojrzeniem.
- Tak! W�a�nie krasnoludek! On psuje, a pan naprawia. Znakomita sp�ka. Du�o ju�
zarobili�cie? - spyta� Fred i podni�s� s�uchawk� telefonu.
- Co chcesz zrobi�, �dziebe�ko? - zaniepokoi�a si� Mi�ka.
- Dzwoni� na policj� i nie przezywaj mnie przy obcych!
- Ale�, Fredzie, przecie� on nie chcia� pieni�dzy spr�bowa�a przekona� w�ciek�e
�dziebe�ko.
- Tym gorzej. Pewnie co� zw�dzi� - zapewni� Fred i wykr�ci� numer.
- Zapewne myd�o i szczoteczk� do z�b�w - parskn�� rozbawiony elektryk.
- Ju� inni to sprawdz�... Halo?! Prosz� pana, z�apa�em dw�ch oszust�w. Jeden podaje si� za
elektryka, drugi za krasnoludka... Jak wygl�daj�? Jeden jak elektryk, drugi jak krasnoludek... No
pewnie, �e ma�y... Czy ja wiem? Nie mierzy�em. Na oko z dziesi��, pi�tna�cie centymetr�w... Czy
pan oszala�? Mam wierzy�, �e to krasnoludek? ...... Ju� jestem spokojny... Tak... Nie pi�em...
Elektryk? Normalny. Tak, du�y... Nie! Wi�kszy ode mnie! ...... Zatrzyma�em go... Na razie siedzi,
ale mog� go zwi�za�... Dobrze... Prosz� bardzo: ulica Sierotki 56... Nie! Nie Sierotki Marysi! ...
Przecie� nie krzycz�! ... Tak, Sierotki 56 mieszkania 77, si�dme pi�tro... Dobrze, czekam - sapn�� i
od�o�y� s�uchawk�. - Co za b�cwa�y tam siedz�. Pytali, czy elektryk te� jest krasnoludkiem. Jakby
takich by�o na p�czki! A pana ucieczka b�dzie przyznaniem si� do winy - zako�czy� zwyci�sko.
Elektryk ca�kowicie zignorowa� Freda i z uroczym u�miechem zwr�ci� si� do jego
ma��onki: Ch�tnie napi�bym si� herbaty.
- Oczywi�cie... czy pan naprawd� zamierza czeka�? M�� ma ostatnio rozstrojone nerwy.
- Nie �piesz� si�, a skoro zosta�em zaproszony...
- Jak pan woli. A ty przesta� tupa�! - krzykn�a na m�a wybijaj�cego nog� jaki� rytm.
- Nie�le grasz t� komedi� - sykn�� Fred, gdy �ona znikn�a w kuchni. - Ale nie na mnie
takie oczka. - Usi�owa� powstrzyma� nog�, kt�ra - wbrew woli swego w�a�ciciela, wystukiwa�a
coraz �wawsze tempo.
- Kto wie gdzie widz, a gdzie aktor - westchn�� elektryk. - Tw�j kolega stoi za drzwiami -
doda�.
Drabinka dobrn�� do progu pokoju. Jeszcze nie mia� powodu, aby posun�� si� dalej. By�
niewiarygodnie chudy - jak zwykle. By� chorobliwie blady - jak zwykle (twarz wystawia�
wy��cznie ku gwiazdom, s�o�ce przesypia�). By� te� niechlujny - jak zwykle (mia� spodnie
sk�adaj�ce si� z �at, i to by�y jego jedyne spodnie. Mia� te� tylko jedne buty, kt�re dawniej nosi�y
dumn� nazw� adidas. Kiedy� wypra� je w automacie i straci�y jak�kolwiek nazw�.)
- No, wi�c? - spyta�. Mo�na przypuszcza�, �e pytanie to skierowane by�o do Freda, cho�
wzrok Drabinki ugrz�z� w b��kitnym kombinezonie elektryka.
- To tylko jego wsp�lnik - wyja�ni� Fred.
- Kogo?
- Krasnoludka.
- Jakie cechy? - zainteresowa� si� Drabinka. Zawsze interesowa�y go cechy, cho� sam nie
potrafi�by poda� cech zwyk�ego krzes�a. Wiedzia� bowiem tylko, jak rzeczy powinny wygl�da� i
jak mog�yby wygl�da�.
- Krasnoludka - odpowiedzia� Fred.
By�a to najbardziej precyzyjna informacja, jak� Drabinka kiedykolwiek otrzyma� i nie
bardzo wiedzia�, jak si� w tej sytuacji zachowa�. Wsparta na biu�cie Mi�ki taca ze szklankami
przepchn�a go z drzwi w stron� fotela. Gdy usiad� na nim w milczeniu, to wszystkim si� wyda�o,
�e opu�ci� nie tylko mieszkanie, lecz i planet�. Za pomoc� medytacji bardzo cz�sto ucieka� w t�
piegowat� pustk� - nieko�cz�cy si� bezsens dla innych.
- Co mu zrobi�e�? - Mi�ka z niesmakiem spojrza�a na Freda. Nigdy nie by� w tym stopniu
okrutny.
Elektryk bez przerwy patrzy� czystymi, b��kitnymi oczami i nie mruga�.
Fred z obrzydzeniem kontemplowa� w�asne paznokcie, pozwalaj�c nodze nasyci� si�
chwilow� wolno�ci�.
- Krasnoludek to mistyka doni�s� z oddalenia Drabinka.
- Sam jeste� mistyka - odpowiedzia� Fred z nieukrywan� pogard�.
Mi�ka ohydnie rozs�oneczniona patrzy�a jak elektryk be�ta herbat�. (Psychologia kobiet w
og�le jest nieciekawa.)
- Naszczu� na niego policj� - powiedzia�a.
- Krymina�y mnie nie interesuj� - o�wiadczy�, jakby zraniony w �ywe mi�so, Drabinka.
- Krasnoludek to co� wi�cej ni� krymina� - zauwa�y� elektryk.
- Zle� pan z tej metafizyki, bo nie wytrzymam. Krasnoludek to nie jest inne istnienie, tylko
idiotyzm! - zawy� Drabinka.
- Po co operowa� poj�ciami? Czy� nie lepiej przyj�� jak�� inn� logik�, zamiast wy� nad
nieprzydatno�ci� w�asnej wyobra�ni? Czym�e w ko�cu jest istnienie? Orbitowaniem elektronu,
podzia�em kom�rki, czy wyuzdan� przez wieloznaczno�� norm�? - spyta� elektryk.
Fred triumfowa�. Tak naukowy be�kot nie mia� prawa wyj�� z ust elektryka. By�a to jednak
si�a nieczysta.
Mi�ka by�a zachwycona i uparcie podsuwa�a go�ciowi herbatniki.
Drabinka by� nieszcz�liwy. Nikt mu jeszcze nie zarzuci� ograniczono�ci wyobra�ni. Po raz
pierwszy w �yciu kto� skaleczy� jego ziemskie ego.
W tym wype�nionym emocjami momencie zabimba� gong.
- To gliny - ucieszy� si� Fred i z dziwnym podrygiem pobieg� otworzy�.
Wkroczy�o ich dw�ch. Jeden mia� doskona�� postaw�, wyprasowane spodnie, obszerny,
sk�rzany p�aszcz, a w jego oczach widzia�o si� od razu, �e dowodzi� lud�mi. Do w�skich, bladych
warg przytwierdzony mia� jadowity u�mieszek, a do niskiego czo�a czarne, twarde, ostrzy�one na
je�a w�osy.
- Inspektor Rex przez X - przedstawi� si�, zadzieraj�c przy tym nos, podobny do kaczego
dzioba.
Umys� inspektora zabagnia�y tajemnice. By� bezlito�nie czujny. W portfelu nosi� prawo
jazdy, bie��cy rachunek za pranie (nie mia� kobiety, kt�ra robi�aby mu to, a tak�e inne rzeczy
bezp�atnie) oraz jedno zdj�cie. (By� na nim trzyletnim, bystrym zuszkiem, stoj�cym u boku
umundurowanego tatusia. Mamusia w tym czasie oddala�a si� z pr�dko�ci� poci�gu w
nieokre�lonym kierunku, z padalcowatym, g�upawym roznosicielem mleka.)
Drugi go�� w�ochat� bry�� wznosi� si� za inspektorem. Nad bia�ym fartuchem u�miecha�a
si� �yczliwa fizjonomia oswojonego gangstera. Lecz w tym u�miechu nie by�o sympatii, tylko
czysto kliniczne zainteresowanie.
- A to kolega Brat - przedstawi� inspektor morsa w ludzkiej postaci. Celowo pomin��
okre�lenie �doktor�, gdy� ob��kani zadziwiaj�co nerwowo na nie reagowali. Poza tym lubi� nic nie
znacz�ce miano �kolega�, przy kt�rym miano �inspektor�, p�cznia�o jak atomowy grzyb.
Doktor uwa�a�, �e ma m�zg w rozk�adzie. Sko�czy� psychiatri�, aby go z�o�y�, kiedy
nast�pi ostateczny rozpad. Jego filozofia brzmia�a, �e cz�owieka nic nie jest w stanie uratowa�, z
wyj�tkiem remontu u psychiatry.
Filozofia inspektora brzmia�a: �Je�li nie jest winny dzi�, to b�dzie winny jutro�. Poza tym
uwa�a�, �e cz�owiek powinien by� prosty i jasny.
Cz�owiek prosty i jasny w ocenie doktora by� debilem.
- Na waszym miejscu szczerze bym wyzna� wszystko - powiedzia� inspektor, gdy jego
zadziwiaj�co �widruj�ce oczka zako�czy�y rutynow� lustracj� pomieszczenia. - Mo�e istniej�
jakie� okoliczno�ci �agodz�ce? Mo�e si� nawet okaza�, �e nic wam nie grozi.
- To ten - wyzna� prosto i szczerze Fred, wyci�gaj�c oskar�ycielsko palec w stron�
elektryka.
- Ja�niej prosz� - za��da� inspektor.
Fred mia� dzi� wyj�tkowe szcz�cie do nierozgarni�tych facet�w.
Mi�ka posadzi�a go na kanapie i wysun�a si� na pierwszy plan. Lubi�a pierwszoplanowe
role. - Ja wszystko wyja�ni� - powiedzia�a. - Wi�c tak: przez okno wlaz� krasnoludek ze�ar� fikusa
ba�am si� nawet o cytrynk� ale on wola� anten�...
- Ze�ar� anten�? - spyta� domy�lnie inspektor.
- Nie, on jest wy��cznie ro�lino�erny. Na antenie tylko po�piewa� i pota�czy�. Piosenka by�a
o biednej mr�wce lub zdech�ej kr�wce...
- To nieistotne. Prosz� dalej poleci� inspektor, wymieniaj�c znacz�ce spojrzenie z �koleg��.
- No, wi�c... kontynuowa�a Mi�ka - od tego powsta�y usterki w telewizorze, a z rezerwuaru i
rondelka zrobi�o si� radio. Poza tym, pr�dem wali�a kuchenka, zlewozmywak i jak twierdzi ten pan
- wskaza�a elektryka - sedes.
- A wi�c w sedesie te� by� krasnoludek? - inspektor zwr�ci� si� do elektryka.
- Nic nie wiem o krasnoludku. Jestem z pogotowia energetycznego. Nast�pi�o przebicie
fazy i wyst�pi�y drobne usterki. Naprawi�em, lecz pa�stwo poprosili, abym na pana, inspektorze,
poczeka�.
- W celu... - jakby kontynuuj�c zdanie, dopowiedzia� inspektor.
- W celu udowodnienia mi, �e jestem wsp�lnikiem krasnoludka.
- Stosowali przemoc?
- O nie! Nawet herbat� dosta�em.
- Wi�c co pana wstrzyma�o przed odej�ciem? - zdziwi� si� inspektor.
Elektryk podszed� do inspektora i szeptem wyja�ni�: - Nie chcia�em go zostawia� w takim
stanie. - Oczami wskaza� podryguj�c� rytmicznie nog� Freda.
- Rozumiem. Jest pan wolny. Sami si� nim zajmiemy. - Kr�tki u�cisk d�oni zako�czy� t�
poufn� i przyjacielsk� wymian� informacji.
- Puszczacie go?! Przecie�... Wszystko wyja�ni�! rykn�� Fred, lecz silna d�o� �ony
przywo�a�a go do porz�dku.
- Przesta�, B�belku - powiedzia�a i Fred umilk� jak wy��czone radio. Opanowa�a go
nieokre�lona �a�o��, sieroctwo i bezradno��.
- Ja te� p�jd� - o�wiadczy� Drabinka, rozsup�uj�c szczudlaste ko�czyny, kt�re niebywale
uda�o mu si� spl�ta�. W trudnych momentach medytacji nogi zawsze mu si� spl�tywa�y.
- A pan, kim jest? - spyta� inspektor.
- Podobno cz�owiekiem - mrukn�� Drabinka niezadowolony, �e przeszkadzaj� mu w
uwalnianiu wyobra�ni od ziemskiej grawitacji.
- To kolega - po�piesznie wyja�ni�a Mi�ka. - Ufolog. Chcia�am pokaza� mu krasnoludka.
- I co pan o nim s�dzi? - zainteresowa� si� inspektor.
- O kim?
- Krasnoludek czy kosmita? A mo�e kosmiczny krasnoludek?
- Jak go pan zobaczy, to mi opowie - warkn�� Drabinka.
- Wi�c pan te� go nie widzia�? - Inspektor by� coraz bardziej rozczarowany - liczba winnych
zastraszaj�co mala�a.
- Czy pa�scy znajomi miewaj� cz�sto... takich go�ci? - spyta� milcz�cy do tej pory doktor.
Przez ca�y czas pisa� co� w czarnym, grubym notesie. By� znudzony. Psychiatrycznie nie by� to
interesuj�cy przypadek.
- Wypraszam sobie - zaprotestowa�a Mi�ka. - Gdyby uda�o mi si� go z�apa�, inaczej by�cie
nas traktowali.
- S�oik! Poka� im s�oik i fikusa! - Fred otrz�sn�� si� ze swego nieszcz�cia, gdy zn�w
poczu� �on� u swego boku.
- No, c�... Kwiatek jak kwiatek. Troch� obskubany - oceni� niezbity dow�d inspektor.
- Aaa! Wi�c tu jest ten krasnoludek! - zagrzmia� przyjacielsko doktor Brat, wyjmuj�c z r�k
Freda s�oik. - A te dziurki, �eby mia� �wie�e powietrze? Bardzo przystojny krasnoludek - zacmoka�
z podziwem.
- Ja wiem, �e wariat to najlepsze wyj�cie - wysycza� Fred. - Ale ja si� nie przyznam! - Na
dow�d odebra� s�oik i dok�adnie wytrz�sn�� jego niewidzialn� zawarto��.
- A wi�c to by� �art? - warkn�� z�owieszczo inspektor. - Mo�e on was drogo kosztowa�.
- Widzisz? Lepiej by�o go �cierk� - powiedzia�a Mi�ka i niespodziewanie wybi�a taneczny
rytm nogami.
- Doktorze, zostawiam panu t� spraw� - mrukn�� zniech�cony inspektor. - Nic tu po mnie.
- Powinien by� trup? - Fred zarechota� nerwowo.
- Powinien mechanicznie potwierdzi� inspektor i w tym momencie wyci�� pi�knego
ho�ubca. Z przera�eniem spojrza� na doktora. - Czy...?
- Pi�knie pan ta�czy - zachichota�a Mi�ka.
- To mo�e by� zara�liwe? - zaniepokoi� si� inspektor.
- Pana zachowanie to sugeruje, lecz...
- Wiem, wiem. To za ma�o, �eby jednoznacznie i tak dalej. Wi�c co robimy?
- Nie powinien pan teraz wychodzi�. Nikt nie powinien wychodzi� - o�wiadczy� doktor.
- Tak, tak. Zaraza, mo�e si� rozprzestrzeni� - Fred p�k� kr�tkim, histerycznym �mieszkiem.
- Niepotrzebnie wypu�ci�em tamtego - zmartwi� si� inspektor.
- Przecie� m�wi�em... - zacz�� Fred, lecz przerwa� na widok wykrzywionej w�ciek�o�ci�
twarzy inspektora.
- Zostawi� adres? - szepn�� doktor.
- Nie. Jak to si� mog�o sta�? - j�kn�� inspektor. My�lami znalaz� si� w gabinecie szefa. Ju�
widzia� jego bluzgaj�ce jadem i �lin� usta. (Szef cierpia� na urojon� w�cieklizn�.) Szminki jednak
nie u�ywa�, a te usta by�y w�ciekle pomalowane. Ach, to ta kobieta! z ulg� przeni�s� si� ze
s�u�bowego dywanika na realn�, prywatn� wyk�adzin� z PCW.
Mi�ka co� zawzi�cie t�umaczy�a, lecz dla inspektora nie mia�o to znaczenia. Prawie
wszyscy ludzie w mie�cie m�wili rzeczy bez wi�kszego znaczenia.
- Milcze�! - rykn�� i usta Mi�ki pozosta�y nieruchomo otwarte. �cisn�� za r�k� doktora i
wyszepta�, a oczy mia� rozlatane: - Mo�e jednak...
- Niestety. Mnie te� ju� wzi�o - oznajmi� smutno doktor.
- Przecie� pan nie ta�czy.
- Ale widz� krasnoludka - doktor wskaza� k�t mi�dzy segmentem (typ �Niezapominajka II�
do samodzielnego monta�u. Nikt, nigdy nie zapomni tych chwil) a barkiem (typ �Ja� i Ma�gosia�
bez samodzielnego monta�u).
Zasup�any na parapecie Drabinka zadziwiaj�co sprawnie rozsznurowa� si� i jednym susem
znalaz� si� we wskazanym przez doktora punkcie planety. - Widz� go! Ja te� go widz�! - ucieszy�
si�, cho� symptomy choroby powinny go raczej przerazi�.
- Rozej�� si�! Inspektor odsun�� ufologa i sam zajrza� w k�cik. Po chwili odwr�ci� si� i otar�
spotnia�� nagle twarz. Stanowi�a ona kombinacj� wstydu, nieufno�ci, bezradnej w�ciek�o�ci i jakby
roz�alenia. Taaak powiedzia�. Zawsze stara� si� by� niejednoznaczny.
- Nigdy nie spotka�em si� z tak wyrazistym obrazem zbiorowej halucynacji - zacmoka� z
podziwem doktor.
- Halucynacja? - inspektor zamlaska�, jakby chcia� rozprowadzi� t� kropelk� nadziei po
ca�ym organizmie.
- On nie jest halucynacj� - o�wiadczy� z k�ta Drabinka. Wcisn�� si� mi�dzy meble tak,
jakby pragn�� swym cia�em odizolowa� to ciekawe miejsce od reszty �wiata. - U�o�y�em zapa�ki:
jedna, przerwa, dwie zapa�ki i przerwa. To mo�e by� przedstawiciel innej cywilizacji. Co ja
m�wi�? To musi by� przedstawiciel obcej cywilizacji. Widocznie cz�sto odwiedzali Ziemi�, st�d
legendy i bajki. To potwierdza moj� hipotez� - be�kota� podniecony do granic przyzwoito�ci.
- Tak zwane cuda na przyk�ad maj� znacznie wi�kszy zasi�g, ale bez por�wnania mniejsz�
wyrazisto�� - kontynuowa� w�asn� my�l doktor. - Ale wtedy dzia�a olbrzymia si�a sugestii, poparta
ch�ci� ujrzenia tego co inni. Czy pan chcia� zobaczy� krasnoludka?
- A wygl�dam na takiego? - obrazi� si� inspektor.
- No w�a�nie. Ja te� o tym nie my�la�em. A wi�c musi tu by� jaki� inny mechanizm...
- O czym wy pleciecie?! To realna istota! Zupe�nie realnie przesuwa zapa�ki -
entuzjastycznie poinformowa� Drabinka.
- U�o�y� p�czek z trzech? - domy�li� si� doktor.
- Wr�cz przeciwnie. J�zyk matematyki jest mu obcy. Ale schowa� zapa�ki do pude�ka.
- M�wi�am, �e krasnoludki zawsze sprz�taj� - ucieszy�a si� Mi�ka.
- Kosmiczna bzdura - mrukn�� inspektor. - Je�li jest prawdziwy, trzeba go z�apa� i odda� do
analizy. - Nogi inspektora zacz�y w tym momencie pi�knie stepowa�.
- Bardzo interesuj�ce. Brak pozytywnego stosunku do w�asnego postrzegania wywo�uje
nieracjonalno�� dzia�a� - powiedzia� w zamy�leniu doktor. Zbli�y� si� do k�cika obleganego przez
Drabink� z zapa�kami, u�o�onymi teraz w dw�ch szeregach: jedna, przerwa, dwie, przerwa, trzy, a
nast�pnie dwie, przerwa, dwie, przerwa, cztery. Krasnoludek pomi�dzy nimi tak�e stepowa�.
- Do analizy z nim! krzykn�� doktor, po czym z satysfakcj� popatrzy� na swoje podryguj�ce
nogi. - �cier� go! doda� i zata�czy� jak cyga�ski nied�wied�. Zabi�! - rykn�� i odstawi� tak
karko�omny balet, �e przewr�ci� fotel i kopn�� inspektora. - �artowa�em! - wrzasn�� i nogi zacz�y
stopniowo si� uspokaja�. - Moje spostrze�enia potwierdzi�y si� - wyja�ni�.
- My�l�, �e to kontakt. Ta�czymy, gdy jest z nas niezadowolony - rado�nie oznajmi�
Drabinka.
- To znaczy, �e nas rozumie - powiedzia� inspektor i zdecydowanym, s�u�bowym krokiem
podszed� do krasnoludka. - Do�� tych kawa��w, obywatelu. To mo�e ci� drogo kosztowa�. Ju� ja...
- przerwa�, gdy� nogi ponios�y go w efektownym kankanie.
- Prosz� odwo�a� - poradzi� doktor, obserwuj�c czerwon� ze wstydu twarz inspektora.
- A c� ja takiego powiedzia�em? - wydysza� inspektor.
- Jednak si� obrazi�. My�l�, �e nie mia� jeszcze kontakt�w z prawem - zachichota� Fred.
- Niech go cholera... Oj, i raz, i dwa, rybka oczko ma - zanuci� do ta�ca inspektor.
- Inspektorze... - z naciskiem powiedzia� doktor. Trudno. Autorytet w�adzy i s�o� na tr�bie
gra tr� la la...
- On �artowa�, bo jest na s�u�bie - szepn�a do k�cika Mi�ka. - On musi na s�u�bie �artowa�
- zapewni�a, bo ba�a si� o meble.
Inspektor powoli wraca� do normy, czyli nerwowej sztywno�ci.
- My�l�... - zacz�� Drabinka, lecz inspektor spurpurowia� i wysycza�: - Ja zabraniam o tym
my�le�.
Wyraz twarzy inspektora zdradza�, �e zwariuje na miejscu, je�li kto� cokolwiek jeszcze
pomy�li.
Doktor zacz�� podwija� i tak ju� zbyt wysoko zawini�te r�kawy fartucha, obna�aj�c
sko�tunion� zwierz�co�� swych ko�czyn. Zdawa�o si�, �e czarna walizeczka, stoj�ca u jego st�p,
nie wytrzyma konfrontacji z tak brutaln� si�� i rozsypie si� zaraz, natychmiast, zanim nadejdzie
pierwsze dotkni�cie.
Wszyscy z napi�ciem patrzyli w twarz doktora, zastanawiaj�c si� kog� te przygotowania
mog� dotyczy�. Doktor patrzy� na wszystkich z gro�n�, nie budz�c� zaufania �yczliwo�ci�.
Nagle dla wszystkich �wiat rozp�k� si� na milion kawa�k�w, a potem te kawa�ki odnalaz�y
si�, po��czy�y i jako� niezwykle ciasno zapad�y w sobie. Przez chwil� by� to bardzo niewygodny
�wiat. Potem zrobi�o si� lu�niej i normalniej, cho� otoczenie zmieni�o si� w niepoj�ty spos�b.
Ach, wi�c to jest ten ob��d - pomy�la� doktor. - To wcale nie jest takie straszne.
Wi�c jednak - pomy�la� Drabinka.
Najwa�niejsze nie ba� si� niezrozumia�ego, a wtedy wszystko jest jasne i proste - pomy�la�
inspektor.
Ooooo... - pomy�la�a Mi�ka.
My�li Freda nie zawiera�y okruszyny tre�ci.
- Cze��! - zagrzmia� rudy i brodaty po p�pek dryblas w czerwonej czapeczce i b��kitnych,
bufiastych portkach. - Jak wam si� teraz podoba?
- Fantastycznie! - zachwyci� si� Drabinka. - A gdzie jeste�my?
- Ci�gle w tym samym miejscu, tylko nieco mniejsi - wyja�ni� dryblas.
- Poznaj� go! To krasnoludek - o�wiadczy�a Mi�ka.
Inspektor te� go pozna�. By� to fakt pluj�cy w twarz.
Fakt niewyja�nialny zdrowym umys�em, a na ob��d inspektor nie m�g� sobie w takiej chwili
pozwoli�. Zag��bi� si� w sw�j jednoznaczny �wiat, pe�en krwawych, lecz wyja�nialnych tajemnic i
tu znalaz� rozwi�zanie. Wyszarpn�� spod pachy rewolwer.
- Krasnoludek? - zwil�y� j�zykiem wargi, spojrzenie mu si� zamgli�o. Jakim specja�kiem
nas szanowny krasnoludek ugo�ci�? Opium? Heroinka? A mo�e co� z nowo�ci? Jakie� specjalite de
la mez� na wi�ksz� skal�? To malutki eksperyment, czy za�atwili�cie ca�e miasto? Gaz? Wirusy?
Dla kogo, gnido, pracujesz?! Gadaj!
Krasnolud pogwizduj�c zgarnia� r�kami powietrze. To, co zgarn��, zgni�t� w kulk�,
nast�pnie rozci�gn��, uklepa� tu i �wdzie, d�gn�� trzy razy palcem, jakby robi� dziurki i
domniemane dziurki rozci�gn��.
- To by wiele wyja�nia�o - rzek� w zamy�leniu doktor. - Rodzaj halucynogennej broni.
- A gdzie jest Pty�? - zaniepokoi�a si� Mi�ka.
Krasnolud przetar� r�kawem niewidzialn� form� i mglisty kszta�t zafalowa� w powietrzu.
- Co ty kombinujesz? Pyta�em ci� o co� - warkn�� inspektor, potrz�saj�c pistoletem.
- M�w mi Karmin. Czy mo�esz mi tu zrobi� dziurk�? - krasnolud wskaza� miejsce na
majacz�cej formie.
Inspektor ironicznie skrzywi� usta. My�lisz, �e to zapalniczka? - Starannie wycelowa� we
wskazany punkt i strzeli�. By� to zadziwiaj�cy strza�. Pocisk wolno wynurzy� si� z lufy i skierowa�
do celu poci�gaj�c za sob� nitk� gumiastej materii. Z kl��ni�ciem zanurzy� si� w p�przejrzystej
masie, wci�gaj�c za sob� rozmi�k�� mas� pistoletu, kt�r� inspektor wypu�ci� z obrzydzeniem.
Karmin poplu� i przeszlifowa� dok�adniej swoje dzie�o r�kawem. Jakby �ciera� kurz
maskuj�cy - coraz wi�ksza powierzchnia ukazywa�a si� oczom patrz�cych. By� to rodzaj
niekszta�tnego, bulwiasto-dziurawego placka, lewituj�cego w powietrzu.
- To jest bez sensu - j�kn�� inspektor, zdruzgotany przede wszystkim utrat� broni. Bez broni
czu� si� jak bez gaci.
- Przecie� wy bezsens uznajecie za norm� - zdziwi� si� Karmin.
- Ale tym bezsensom nadaje si� pozory sensu; pozorne cele, pozorne role, pozorne ruchy,
nawet sens istnienia jest tylko pozorny. Zawsze w tym �wiecie czu�em si� nonsensem - parskn��
Drabinka.
- To tylko filozoficzna poza - powiedzia� doktor. - Sens �ycia jest jasny: przed�u�enie
gatunku.
- A wi�c �ycie dla �ycia. A to - Karmin wskaza� placek - jest bycie dla bycia. Natomiast cel,
rol�...? Zawsze mo�na nada�.
- Gdzie jest Pty�?! - krzykn�a