9670

Szczegóły
Tytuł 9670
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9670 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9670 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9670 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Feliks W. Kres STRA�NICZKA ISTNIE� Wydawnictwo MAG Warszawa 2OO4 Stra�niczka istnie� Copyright � 2004 by Feliks W. Kres Redakcja: Joanna Figlewska Korekta: Urszula Okrzeja Ilustracja i opracowanie graficzne ok�adki: Jaros�aw Musia� ,\ �^Jtracje oraz ich opracowanie graficzne: Jaros�aw Musia� g�ftt typograficzny, sk�ad i �amanie: Tomek Laisar Fru� Miejska Biblioteka Publiczna WROC�AW SP 4 000200612 ISBN 83-89004-61-5 Wydanie I 23 bulwar Ikara 29-31 Wydawca: Wydawnictwo MAG ul. Boremlowska 48, 04-347 Warszawa tel./fax (0-22) 879 85 93, tel. (0-22) 610 11 29 e-mail: [email protected] http://www.mag.com.pl Od autora Opowie�� o Starej Ziemi Heastseg to legenda. Tajemniczy l�d, o kt�rym wielokrotnie wspominano w staro- �ytnych kronikach, istnia� na pewno, ale trudno okre�li� jego po�o�enie. Nie wiadomo nawet, czy chodzi�o o kontynent, czy raczej wielk� wysp�. Zaginiony na dwa tysi�ce lat, zosta� odna- leziony w Roku Pa�skim 1485 i po niespe�na dekadzie zagin�� ponownie. Nie zachowa�y si� dane o jego po�o�eniu, okryto je bowiem �cis�� tajemnic� - podobno istnia�y tylko dwie mapy, na kt�re naniesiono niezb�dne dane nawigacyjne; jedna z tych map, przechowywana w skarbcu kr�lewskim, zagin�a; istnienie dru- giej jest hipotetyczne i wysoce niepewne - by� mo�e korzystali z niej zaprzysi�eni dow�dcy okr�t�w i statk�w arelskich, jest to jednak zaledwie przypuszczenie. Rang� faktu historycznego ma tylko to, �e Ineo Cartes, arelski odkrywca i podr�nik, p�niej za� gubernator Prowincji Heastseg, obj�� nowe ziemie w posia- danie w imieniu Jego Kr�lewskiej Mo�ci Benedykta II (history- ka korci, by przypomnie�, �e �w stary i zniedo��nia�y monarcha rz�dzi� jedynie nominalnie; faktyczn� w�adz� kr�lewsk� skupia- �a w swym r�ku jego ma��onka Izabela). Ze wzgl�du na skompli- kowan� sytuacj� na arenie mi�dzynarodowej (Kr�lestwo Arelay usi�owa�o w�wczas odzyska� sw� mocarstwow� pozycj�) od- krycie nowego kontynentu (wyspy?) pr�bowano zachowa� w ta- jemnicy - by� to zamiar politycznie naiwny i z g�ry skazany na niepowodzenie, lecz wobec tajemniczej katastrofy (?), kt�ra na- wiedzi�a odnaleziony l�d, nie maj�cy �adnego znaczenia. Ca�a reszta jest nieledwie ba�ni�, mitem. Kiedy� wyj��em z te- go mitu pewn� opowie��, kt�r� teraz pragn� przypomnie�, bo ��- czy si� po�rednio z historiami opowiedzianymi w ksi��kach �Pie- k�o i szpada" oraz �Klejnot i wachlarz"; Czytelnik, kt�ry zna te pozycje, sam zdo�a os�dzi�, czy Egaheer obecna w Starej Ziemi Heastseg jest tym samym zjawiskiem, kt�re odcisn�o p�niej swe pi�tno na historii Zjednoczonych Kr�lestw, a szczeg�lnie prowincji Valaquet - ja ze swej strony powiem tylko tyle, �e to w�a�nie legenda Heastseg sk�oni�a mnie do szukania innych �la- d�w obecno�ci Egaheer. Natomiast tym Czytelnikom, kt�rzy jeszcze nie wiedz�, o czym m�wi�, oferuj� niniejszym niezwy- k��, troch� ponur� ba��, kt�r� zechc� odczyta� i oceni� wedle w�asnych gust�w; jednocze�nie �piesz� zapewni�, �e ta ba��, na- wet oderwana od ksi�g, kt�rych tytu�y wymieni�em wy�ej, sta- nowi samodzieln� i zamkni�t� histori�, maj�c� sw�j pocz�tek, koniec... Mo�liwe te�, �e wynika z niej jaki� mora�. Kto szuka, ten znajdzie. Albo nie. Feliks W. Kres SENEA Gdy nasta� czas rui, porzuci�a sfor�, porzuci�a legowisko. Po S�o�cu przyszed� Ciemny Wiatr, potem znowu S�o�ce i zno- wu Wiatr... Wreszcie senoo pos�ysza� t�sk- ny zew senea i przyszed�. W tym miocie by�o a� pi�� m�odych, wi�c od razu zabi�a najs�absze. Ma�e se- nea zosta�y przy niej, a tamte, gdy zacz�y wyrzyna� im si� z�by, zanios�a na brzeg rzeki, do senoo. Wr�ci�a z mieczem i zbroj�. Gro�ny okrzyk powt�rzy� si�, po czym - z kilku stron naraz - dobieg�o niskie, chrapliwe ujadanie. Gryf, niezdarnie kul�c po�a- mane skrzyd�a, got�w by� odeprze� ka�dy atak; przysiada� na tyl- nych �apach, otwiera� dzi�b i skrzecza� wyzywaj�co, przenikliwie. Z brunatnozielonego g�szczu wyprysn�� z�ocisty wiruj�cy dysk, zaraz potem drugi i trzeci. W zaro�lach i koronach rosn�cych na obrze�u polany d�b�w ponownie rozbrzmia�y chrapliwe szczek- ni�cia senea, a w ich tle falowa� przepe�niony w�ciek�o�ci� i b�lem g�os gryfa. Olbrzym raz jeszcze pr�bowa� si� poderwa�, ale kiku- ty odr�banych dyskami �ap nie mog�y da� wsparcia ogromnemu cia�u. Powalony, wci�� krzycza� ostro, gwa�townie, pot�nie, daj�c wszem wobec �wiadectwo, �e to nie brak odwagi zes�a� mu ha�- b� kl�ski. Rozchwia�y si� ga��zie starych drzew, wraz z szelestem listo- wia sp�yn�� ku �rodkowi cienistej polany ca�y potok parskni�� i prychni��. Pojedynczy promie� s�o�ca, przebiwszy dach lasu, zamigota� na napier�nikach i karwaszach. Trzy senea wysko- czy�y z g�stwy i pobieg�y, by otoczy� miotaj�cego si�, bezsilne- go potwora. Dono�ne parskni�cia pobrzmiewa�y w coraz szyb- szym rytmie. - O, Saahag! - zawo�a�a jedna. - �le, Saahag! I parska�a dalej, mru��c oczy, pokazuj�c dysk tkwi�cy w ziemi. Bro�, zraniwszy �ap� gryfa, nie odr�ba�a jej. P�owa senea, olbrzymia i mocna, o po�ladkach niczym kamie- nie, piersiach ledwie mieszcz�cych si� w kopu�ach napier�nika i udach jak bukowe konary, warkn�a ostrzegawczo. Lecz tamte nadal pokazywa�y sobie dysk (��le, Saahag!"), wi�c silny ogon p�owej coraz zamaszy�ciej, coraz gniewniej t�uk� krzewy, szar- pi�c li�cie i krusz�c ga��zki. Okaleczony gryf targn�� si� nagle, raz jeszcze po�r�d skrze- k�w wyrzucaj�c z piersi resztki mocy; ogromny pazur zahaczy� nog� p�owej. Za�piewa� dobywany miecz. Senea, padaj�c, ci�- �a �ap� potwora, tamte dwie doskoczy�y z boku - i w nast�pnej chwili gryf by� bezkszta�tnym tobo�em, pozbawionym skrzyde� i �ap. Tym razem chrapliwe ujadanie d�u�ej nios�o si� po puszczy. Senea ponawia�y wyzwanie. Zdychaj�cy gryf ju� go nie podj��. Napi�y si� �wie�ej krwi, potem ruszy�y ku p�owej, li��cej skale- czon� nog�. -Pr�dko, Saahag! - rzek�a Kemm, najmniejsza, niedoros�a jeszcze senea, ta kt�ra wcze�niej drwi�a z nieudanego rzutu. - Stygnie! Pr�dko, Saahag! Pij! Saahag poderwa�a si�. Zlizawszy nieco krwi, wskoczy�a na nie- ruchome cielsko. Tamte chcia�y p�j�� za jej przyk�adem, ale tym razem p�owa nie pozwoli�a, by zlekcewa�ono jej warkni�cia. Na- stawiwszy miecz, potrz�sa�a gro�nie grzyw� i szczerzy�a z�by, a gdy s�absze senea uciek�y, zadar�a ogon i odda�a mocz na po- konanego wroga, wyzywaj�c do walki wszystkich mieszka�c�w puszczy. Miecz l�ni�, wymierzony w konary starych d�b�w. Saahag, przewodniczka senea, obwieszcza�a kniei sw�j triumf. Mi�so gryfa nie by�o dla senea. Zabra�y tylko w�trob�, a ca�� reszt� zostawi�y, teren wok� oznaczaj�c moczem (��up senea, odejd�, precz, precz, tu senea!"). P�owa pobieg�a przodem, a tam- te za ni�. Pierwsze bryzgi Ciemnego Wiatru przenikn�y w g��b lasu. Poszum wzmaga� si�. ��te skrawki s�o�ca, rozrzucone po�r�d �ci�ki, na pniach i na li�ciach, blak�y coraz bardziej. Znik�y wresz- cie, poch�oni�te przez mokr� ciemno��, coraz g�stsz� i g�stsz�. Senea odnalaz�y wykrot pod korzeniami powalonej olbrzymiej czechisy. Ponure d�by si�ga�y jej kiedy� do bioder - z�ama�o j� niebo, ku kt�remu zmierza�a. Teraz korzysta�y z owego upadku mchy, grzyby i trawy, pieni�c si� obficie wzd�u� ca�ego pnia. Trzy senea siedzia�y w jamie, poziewuj�c i przeci�gaj�c si� w oczekiwaniu, a� Ciemny Wiatr przeminie. - Bewe - rzek�a Saahag do szarej senea, odpychaj�c jedno- cze�nie najmniejsz� wierc�c� si� bez potrzeby i celu - ty we� ca- �� w�trob�. - Nie - odpar�a szara. - Wezm� troch�. I ty troch�, i sfora tro- ch�. Sfora najwi�cej. - Troch� to ma�o. We� ca��. Jedna w�troba. Wiele senea. Jed- na w�troba dla wiele. To ma�o - t�umaczy�a Saahag. - Wezm� p�. -We� ca��, se-ooh! -Nie. Rozgniewana Saahag, w gardle kt�rej zacz�y drga� gro�ne powarkiwania, chwyci�a Bewe za grzyw� i szarpn�a. Bewe wy- rwa�a si�, zostawiaj�c p�owej gar�� w�os�w. Doprowadzona do w�ciek�o�ci Saahag rzuci�a si� na krn�brn�, przewr�ci�a j� i za- cz�a kopa�. Tratowana senea skowycza�a: - Wezm� ca��! Whorgh! Wezm�! - Ca�� w�trob�. Seh. Seh - dopytywa�a si� Saahag. -Whorgh, Saahag! Wezm� ca��, ao-oou! Saahag kopn�a j� jeszcze raz i zostawi�a. Popiskuj�c, Bewe przype�z�a do jej n�g i zacz�a liza� delikatny meszek na udach, chc�c u�agodzi� gro�n� przodowniczk� sfory. Saahag wpu�- ci�a j� dalej, ale do�� d�ugo trwa�o, nim umilk�y ostatnie gro�ne warkni�cia. Ciemny Wiatr wype�ni� ca�� puszcz� nieprzeniknionym mro- kiem. Woda, kt�r� ni�s�, przesi�ka�a a� do samego dna kniei, sp�ywaj�c z li�ci na ga��zie, na konary, wzd�u� pni. Prze�wity, wpuszczaj�ce wcze�niej s�o�ce, teraz otwiera�y drog� zimnym strugom. Wykrot pod korzeniami powalonej czechisy by� przepe�niony najg��bsz� z g��bokich ciemno�ci. - Kharg! - krzykn�a Saahag. Szerokie uda zwarty si�, przytrzymuj�c Bewe, potem rozchyli- �y si� i spi�y znowu. Wypr�one nogi uderzy�y szar�, odpycha- j�c j� w g��b jamy. -Kha-argN Ciemny Wiatr wci�� siek� stru�kami wody, wreszcie odszed�, znu�ony, ko�ysz�c coraz dalszymi obszarami lasu. Za Wiatrem sz�o S�o�ce, zapalaj�c nieogarnion� mnogo�� kropel, dr��cych na li�ciach, po�r�d traw, mchu i igliwia. Sztych �wiat�a przenikn�� pod korzenie obalonej czechisy. Se- nea spa�y; Saahag marszczy�a czasem wargi, obna�aj�c z�by i warcz�c-wtedy tamte dwie bardziej kuli�y si� u jej n�g, popisku- j�c cicho przez sen. '^�nWT^7" Kozio� ucieka� i cuchn�� strachem. Lecz g��d sprawi�, �e �o- wieckie zawo�anie samo wyrwa�o si� z piersi i nie by�o czasu, by patrze�, przed czym ucieka� kozio�... Dopiero gdy pierwszy g��d min��, dwie senea spostrzeg�y, �e trzecia, najmniejsza, gdzie� przepad�a. Wraz z ni� znikn�a zdobycz - wielka w�troba gryfa. Kemm nie goni�a koz�a. By�a m�oda i nie umia�a biega� do�� szybko. Senea wr�ci�y po �ladach. Saahag sta�a z dyskiem w d�oni i -pochyliwszy si� mocno - chwyta�a w nozdrza wiatr. Bewe, kt�ra pierwsza pokaza�a kieru- nek, patrzy�a teraz w migocz�ce zielono w�ciek�o�ci� oczy prze- wodniczki, gotowa do ucieczki, gdyby ta w�ciek�o�� mia�a uderzy� w ni�. Ale nie. Tylko pr�ny ogon p�owej wi� si� z boku na bok, ka�- dy ruch ko�cz�c szybkim, ostrym smagni�ciem po �ydkach. - Whorgh, tam - orzek�a Saahag. Bewe podbieg�a i przechwyci�a wiatr. Przez chwil� sta�y obok siebie, tak samo pochylone, w jednakowym rytmie uderzaj�c ogonami. Potem Saahag nabra�a w szerok� pier� powietrza i wy- pu�ci�a je wolno, powarkuj�c. Szara ruszy�a przodem. Mniejsza od p�owej, by�a jednak zwin- niejsza i umia�a biega� r�wnie szybko jak Saahag. Zwarta, dzika puszcza otwiera�a si� przed nimi � wielkie pnie zdawa�y si� scho- dzi� z drogi, krzewy umyka�y pod stopy. Las wo�a� zewsz�d - g�o- sami ptak�w i wszelkiej innej zwierzyny, szumem li�ci, trzaska- niem ga��zek. Szelest mkn�cych za tropem senea splata� si� mocno z owym t�em r�nych d�wi�k�w, tworzy� jedno - lecz tyl- ko pozornie... Le�ny drobiazg m�g� nie zwa�a� na senea, ale ka�de zwierz� do�� du�e, by sta� si� �upem, zna�o doskonale i umia�o wychwyci� �w znamienny rytm dw�ch st�p, rytm �mig�e- go p�du, kt�rego szybko�ci sprosta� m�g� sewerh, a wytrwa�o�ci jedynie wilk. Zostawia�y a� nazbyt wyra�ny �lad: ostr� wo� potu drapie�cy, pasma w�os�w na cierniach, czasem drobne, s�odko pachn�ce kropelki posoki. Jednak �adne stworzenie nie �mia�oby pu�ci� si� tym tropem. Wyra�ny zapach Kemm nie splata� si� z �adnym innym r�wnie �wie�ym zapachem. Dlaczego bieg�a? Przed czym mog�a ucie- ka� senea? Mkn�y niezmordowanie. Ogromne pola paproci ust�pi�y miej- sca bukom, rzadko rosn�cym po�r�d mi�kkich traw. Przestronna bukowina ci�gn�a si� hen! - zapraszaj�c do jeszcze szybszego biegu. Wreszcie strumyk o bagnistych brzegach przeci�� drog� i senea zatrzyma�y si�. Dysza�y rozgrzane i spocone. - �lady - rzek�a Saahag, pryskaj�c spienion� �lin�. Lecz szara ukl�k�a w bagnie i najpierw napi�a si� ze strugi. - Nie ma - rzek�a znowu Saahag, tak�e zanurzaj�c kolana i �okcie w ch�odnym b�ocie. Ch�epta�a wod� pow�ci�gliwie, z umiarem. - Wiatru nie ma - potwierdzi�a Bewe. - �lad�w nie ma. Gdzie trop, seh. - Zgubi�a�. - Nie. Tu nie ma. Tam by�. Zawr�ci�y, by pochwyci� zgubiony wiatr. W�szy�y nisko, tu� przy ziemi. Trop wi�d� do strumienia. Urywa� si� przy samym brzegu. Zatacza�y kr�gi, coraz wi�ksze i wi�ksze. - Nie ma, se-ooh! -Gdzie jest, seh. - Tam, seh. Zadar�y g�owy, lecz konary wisia�y wysoko, bardzo wysoko. Nie zdo�a�aby ich si�gn�� nawet senea. - Zabra�o j�. - Wieloszpon, seh - Nie, Saahag. Tu buki. Wieloszpon w d�bach. - Widzia�am w bukach. - Wieloszpon ma�y. Kemm du�a. - Kemm ma�a. - M�oda. Ju� du�a, Saahag. Gryf. -Seh. - Whorgh, Saahag. Gryf. - Whorgh. Ty lepiej tropisz - zgodzi�a si� m�dra przodownicz- ka, cho� niech�tnie. - Wr��my, Saahag. Zjad� j�. Milcza�y, czujnie przepatruj�c lu�ny szyk buk�w i g�sty pas krzew�w wzd�u� strumienia. -Gdzie w�troba, seh - pyta�a Saahag, li��c si� po ramieniu, na kt�rym zostawi�y �lad kolce asadera. - Zabra� senea i w�tro- b�, seh. Seh! Bewe grzeba�a palcami st�p w b�ocie. M�ode senea �lep�y. Po- trzebna by�a w�troba gryfa. Bewe mia�a m�ode. Du�o m�odych. Saahag wyrwa�a z�bami cier� z ramienia i fukn�a gniewnie. Ranka krwawi�a. Saahag wyssa�a j�, wypluwaj�c trucizn�. - Bewe, to nie gryf. - Seh - spyta�a Bewe. -Ja nie wiem. Ale nie gryf. Jedno S�o�ce, jeden gryf. Wiele S�o�c, jeden gryf. Ale nie: wiele gryf�w, jedno S�o�ce. - Whorgh. Ty wiesz. -Whorgh. Wiem. Saahag zn�w ssa�a ran�. Obejrza�a porozrywane folgi starej zbroi, napier�nik i karwasze, na co Bewe, maj�ca tylko napier�- nik, spogl�da�a z wielk� zazdro�ci�. Pogi�ty br�z nie sprosta� up�ywowi czasu, cho� przodowniczka zdobywa�a sobie zawsze najlepszego senoo w stadzie i gdy odnosi�a mu m�ode, dostawa- �a w zamian bardzo dobr� zbroj�. Jednak w ostatnich miotach wszystkie szczeni�ta senoo by�y martwe b�d� szybko zdycha�y. Saahag dawno nie zanios�a nic nad rzek�. Wyj�a miecz i unios�a go ku niebu. Bewe uczyni�a to samo. G�ownie l�ni�y, trzymane obur�cz. Saahag rzuci�a has�o. Sza- ra senea podj�a je w chwili, gdy ju�, ju� przebrzmiewa�o... Przeci�g�e, g�uche wycia przetoczy�y si� mi�dzy bukami, bieg- n�c dalej i dalej, w g��b kniei. Has�o p�owej by�o pot�ne i ponu- re, has�o szarej - drapie�ne i dzikie. Odpowied� przysz�a natychmiast, cho� senea jej nie oczeki- wa�y. Szczeg�lnie takiej odpowiedzi... �owiecki zew senea to jeden z najpos�pniejszych g�os�w puszczy. Wilcze wycia nie maj� tej g��bi i mocy. R�wna� si� z g�o- sem senea mo�e przenikliwy skrzek gryfa. Pot�niejszy i gro�- niejszy jest tylko ryk g�odnego lub rannego sewerha. Tak� w�a�nie senea otrzyma�y odpowied�. Spr�y�y si� do skoku, instynktownie warcz�c i obna�aj�c z�by. Nastawi�y ostrza i potrz�sa�y grzywami. Ogony smagn�y bio- dra i brzuchy, po czym zastyg�y uniesione. Okrywaj�cy cia�a deli- katny meszek gro�nie si� zje�y�. Ryk sewerha trwa�. P�owa se- nea spi�a twarde musku�y i odpowiedzia�a. Lecz w g�osie sewerha nie by�o wyzwania. Brzmia�o oznajmie- nie (�jestem, sewerh") - i nic wi�cej. Bez wrogo�ci. -Seh. - Whorgh... Saahag. On... wo�a... Saahag prostowa�a si� powoli. Nagle opu�ci�a miecz. - Sewerh - rzek�a. - Nie grozi. Wo�a. Seh. -Seh, Saahag. -Tam. -Whorgh, tam. - Chod�. Pobieg�y. Wci�� zje�one, z dyskami i mieczami w r�kach. Sewerh, pot�ny sewerh nie wo�a� senea, nie rzuca� wyzwania se- nea. Sewerh ba� si� senea, ba� si� stada. Samotn� senea napa- da� znienacka, mordowa�. Teraz wo�a�. Dlaczego sewerh wo�a� senea, seh. Nie grozi�. Wo�a�. Seh. Wo�a�... Znalaz�y go nad strumieniem, do�� daleko od miejsca, gdzie pi�y i gdzie zgubi�y trop Kemm. Le�a� w g�szczu, pod krzywym, pochylonym nad strug� kosowcem. Czarny, olbrzymi kszta�t z oliwkowymi smugami na bokach. Czu� to samo, co czu�y senea. Szarpn�� si� i rzuci� wyzwanie, g�uchy ryk zderzy� si� z ujada- niem rozw�cieczonych senea, zal�ni�y hakowate k�y, a z drugiej strony - ostrza. Sewerh smagn�� boki ogonem, senea biodra i brzuchy... �adna strona nie chcia�a walki - a przecie� instynkt okazywa� si� silniejszy. Wr�g, rywal... Wr�g, rywal! WR�G!!! P�owa, pluj�c i rzucaj�c coraz dziksze wyzwania, potrz�sa�a g�ow� i pr�y�a musku�y, gotuj�c si� do skoku. Mniejsza senea ta�czy�a, szukaj�c miejsca, nabieraj�c rozp�du. Sewerh przypad� do ziemi. Jednak�e ten ruch da� mu na nowo odczu� straszn� ra- n�... i sewerh znieruchomia�. Ryk przycich�. Tylko k�y wci�� pozo- stawa�y obna�one - wbrew woli, pos�uszne instynktowi. Olbrzymia senea zamilk�a tak�e; uderzy� j� nag�y spok�j �miertelnego wroga. Warcz�c to g�o�niej, to ciszej, ale ju� bez wyzwania (�widz�, ja senea, pot�na senea, jestem"), powoli opuszcza�a wypr�ony ogon, nie wiedz�c, co robi, i dlaczego otwar�a nagle d�onie, pozwalaj�c, by miecz i dysk upad�y na mech. Dzikim wzrokiem patrzy�a to na swe bezbronne ramiona, to na ostrza le��ce u st�p. Skuli�a si� nagle, skoml�c, nieomal oszala�a z przera�enia... Sta�a o par� krok�w od sewerha. Bezbronna. Bezbronna. Lecz on le�a�. Nie s�a� wyzwania. Te� bezbronny. Bezbronny sewerh, bezbronna senea. - Odejd� - za��da�a Saahag, krztusz�c si� oddechem i stra- chem. �lini�a si� obficie. - Odejd�, Bewe... Ju�. -Seh! - Whorgh, odejd�!... Odejd�... Bewe cofn�a si�. Saahag post�pi�a krok naprz�d. Sewerh uni�s� �ap�, wysu- waj�c pazury - i zastyg�. Potem pazury znikn�y, wci�gni�te po- woli. Saahag zawarcza�a niewyra�nie (�ja senea, senea, jestem sy- ta, odpoczywam, senea"), potem czy�ciej, coraz spokojniej (�se- nea, odpoczywam, jestem syta, senea, syta"), �agodniej�c pod wp�ywem w�asnego g�osu. Sewerh nas�uchiwa�, a po pewnym czasie zamrucza�, splata- j�c sw�j g�os z jej g�osem. Nigdy nie s�ysza�a tak mrucz�cego se- werha (�sewerh, jestem senny, nie poluj�, sewerh"). Ze spazmem w gardle, kt�ry st�umi� �agodne powarkiwanie, z g�rn� warg� dr��c� w gotowo�ci do obna�enia z�b�w, najpierw kilka razy wy- suwa�a do przodu i powoli, zdj�ta strachem, cofa�a r�k�, a� wresz- cie jej nie cofn�a i - dotkn�a �apy sewerha... Wielkie ostre szcz�ki trzyma�y t� �ap�, wczepione w ni� moc- no, drapie�nie. Saahag pozna�a, �e z�by owych szcz�k by�y z te- go, co ostrze jej miecza, b�d� czego� podobnego, co nie by�o z�o- ciste, lecz szaroczarne, ale tak samo twarde i zimne. W g�owie hucza�o jej tylko: �seh, sewerh, seh, SEH!". Co zostawi�o czarn� paszcz�, seh. Co chcia�o zabi� t� pasz- cz� sewerha, seh. Pytania, wiele pyta�. Seh. Seh... Pochwyci�a d�o�mi ohydrie szcz�ki, dojrza�a jeszcze - zn�w obna�one - k�y sewerha, po czym rozwar�a pu�apk� i rzuci�a si� w ty�, a w�wczas sewerh uczyni� to samo, wyszarpuj�c �ap� z nie do ko�ca rozchylonych czarnych szcz�k, kiedy tylko zel�a� ich nacisk. Rozdarte mi�nie, krew; bojowe zawo�anie sposobi�cej si� do ataku Bewe zderzone z wyzwaniem sewerha; r�ka chwy- taj�ca miecz, gro�ny zew z g��bi piersi, nastroszone futro na ogo- nie, sewerh, sewerh, se-oooh!!! Spr�one do skoku senea patrzy�y wprost w ��te, nieruchome �lepia, w w�skie, pionowe �renice. Sewerh cofa� si�, rzucaj�c wyzwanie. Cofa�y si� senea. Z wyzwaniem. Prawa rz�dz�ce kniej� zosta�y w jaki� niepoj�ty spos�b roz- chwiane. G�osy nabra�y innej tre�ci (�jestem, odejd�, senea/sewerh, precz!"); senea i sewerh jednocze�nie oddawali pole. Senea cofa�y si� a� ku miejscu, gdzie wisia� w powietrzu, wy- ra�ny jeszcze, zapach Kemm. W g��bi lasu wci�� pobrzmiewa� g�uchy g�os sewerha. - Bewe - rzek�a Saahag, oplataj�c �ydk� ogonem. Wci�� z napuszon� grzyw�, dygocz�c, opar�a grzbiet o szorst- ki pie� wielkiego buka, �eby si� podrapa�. - Bewe, sfora. Id� po sfor�. Czarna paszcza. Co z�apa�o Kemm, seh. Dlaczego bieg�a, seh. Jest wr�g, ja nie wiem jaki. Ja nie wiem gdzie. Id� po sfor�. -Sama, seh. - Whorgh. Przyjd� tu z ca�� sfor�. - A ty, Saahag, seh. -Ja, Bewe, zabij� sewerha. -Seh! -Chc� go. Chc� go. -Seh, Saahag. Seh... -Se-ooh!Chc�go!ld�! -Whorgh, Saahag... Id�. Saahag czochra�a si� o kor� buka. �lad kulej�cego sewerha by� �wie�y i znaczy� si� krwi�; Sa- ahag nie mog�a go zgubi�. Bieg�a wzd�u� strumienia, przebrn�a go i pomkn�a dalej. Zaraz za strumieniem buki ust�powa�y miejsca olchom, jesio- nom i wi�zom, cho� gdzieniegdzie strzela�a te� ku niebu pot�- na czechisa, rozpo�ciera� si� rosochaty kosowiec. Las pomrocz- nia�, szerokie p�achty cienia tylko tu i �wdzie by�y poznaczone ma�ymi strz�pami �wiat�a. Saahag przystan�a, wyj�a miecz i wznosz�c go, pos�a�a �owiecki zew. Ruszy�a dalej - szyb- ciej i szybciej, dzwoni�c kryj�cymi podbrzusze i g�r� ud folgami zbroi, co jaki� czas na nowo rzucaj�c wyzwanie i uderzaj�c kar- waszem o karwasz. Senea nie kry�y si� poluj�c. Ry� i sewerh skrada�y si�, napa- da�y znienacka. Senea polowa�y jak wilki - �cigaj�c ofiar� wy- trwale, a� pad�a z wyczerpania lub zm�czona da�a si� osaczy�. Teraz jednak pogo� nie mia�a trwa� d�ugo. Senea nie sz�a �la- dem �ani. - Se-ooh-se! See-hooo! Sewerh szed� na moczary. Saahag zwolni�a, bo grunt coraz bardziej ugina� si� pod ci�kim cia�em. Wreszcie przesta�a biec - nieruchoma s�a�a tylko wyzwanie za wyzwaniem. Sewerh czai� si� w g�szczu. Senea jednak nie wpad�a w pu- �apk� - zbyt przezorna, zbyt do�wiadczona... Sewerh nie obawia� si� jednej senea. Zwleka� kr�tko, a potem stan�� do walki oko w oko. Pojawi� si� nagle, bezszelestnie. Przypad� do ziemi w k�pie traw i pomrukuj�c, czeka�. Senea pozna�a, �e to nie jest jej sewerh. To by� inny sewerh. M�ody sewerh, jeszcze ca�y czarny. Dwa sewerhy w jednym miejscu, seh. Saahag pocz�a kr��y�, poszczekuj�c od czasu do czasu nis- ko, chrapliwie, gard�owo (�ja senea, walcz-gi�, czekam, senea"). Rozmigotany dysk, zbyt powolny dla sewerha, z pla�ni�ciem ugrz�z� w mokrej trawie. Doprowadzona do w�ciek�o�ci senea ta�czy�a przed czarnym wrogiem, ujadaj�c ochryple, pr꿹c ogon i potrz�saj�c p�ow� grzyw�, okrywaj�c� ramiona i po�ow� plec�w. Zamilk�a i zn�w kr��y�a, gard�owo pokrzykuj�c i warcz�c. Spr�ony do skoku sewerh le�a� p�asko przy ziemi, kr�c�c ko�cem ogona, obracaj�c si� w miejscu i czujnie �ledz�c poczy- nania Saahag. Stuli� uszy. W gardzieli to narasta�, to opada� g�u- chy pomruk. Potem najprzebieglejszy z w�adc�w puszczy j�� si� cofa�. Sprowokowana senea run�a do ataku. Sewerh rykn�� i pode- rwa� si�. Przysiad�szy w miejscu, uderzy� �apami i Saahag przy- p�aci�aby sw�j atak �yciem, gdyby zamiast m�odego walczy� z ni� dojrza�y, w pe�ni rozwini�ty osobnik. Zgrzytn�y rozrywane folgi zbroi. Drugi cios zdar� sk�rzany podk�ad wraz z przynitowanymi do� kopu�ami napier�nika, roz- szarpa� pier�, pot�ne pazury ze�lizgn�y si� nast�pnie po kar- waszu i rozdar�y ods�oni�te udo. Senea zawy�a. Sewerh, z ziej�c� w barku ran� od miecza, rzuci� si� w bok. Powalona ciosem senea, warcz�c zajadle, le�a�a na grzbie- cie, gotowa kopa� i k�u� nastawionym ostrzem. Sewerh rykn��, smagn�� bok ogonem i skoczy�, by dobi� unieruchomionego wro- ga. Ujrzawszy nowego przeciwnika, w po�owie skoku musia� zmieni� zamiar, uczyni� wi�c przedziwny sus w g�r�. Zaatakowa- ny w powietrzu, zosta� odrzucony w ty�, powalony i przygniecio- ny cielskiem tamtego. Chcia� uderzy� silnymi tylnymi �apami, ale do�wiadczony, starszy samotnik mocno gni�t� go czarno-oliwko- wym cielskiem, nie pozostawiaj�c miejsca na cios z do�u. Sa- ahag, wci�� z nastawionym ostrzem, pe�z�a po mokrych, ugina- j�cych si� k�pach, ch�on�c obraz gwa�townej, ale rozstrzygni�tej ju� walki. Czarno-oliwkowy k��b cia� znieruchomia� i z gard�a Saahag wyrwa� si� kr�tki okrzyk zwyci�stwa. Sewerhy polowa�y samotnie. Rewiry �owieckie sewerh�w nie pokrywa�y si� nigdy. M�ody sewerh zdobywa� czasem rewir stare- go. Lecz ten wybra� �le. Trafi� na terytorium samca w pe�ni si�. Triumfuj�cy samotnik odbieg� kawa�ek i stoj�c na trzech �apach, rozwar� zakrwawion� paszcz�, rykn�� przeci�gle, pot�nie (�Tu sewerh! Strze� si�, zginiesz! Tu sewerh!"), po czym przepad� gdzie� w g�stych krzewach, pozostawiaj�c rann� senea obok po- konanego intruza. Bewe przywiod�a sfor� i nie znalaz�a Saahag. Chcia�a ruszy� jej tropem, ale Ciemny Wiatr, od wielu ju� chwil nios�cy bryzgi wody, przepe�ni� las g��bokim mrokiem. Senea przemkn�y mi�- dzy bukami, ujadaj�c, nawo�uj�c przewodniczk� (�tu sfora, se- nea, tu sfora, tutaj senea, tutaj!"), w ko�cu przywarowa�y pod pniami. S�o�ce odesz�o, a �egnaj�ce je wycie przechodzi�o z gar- dzieli do gardzieli, odzywa�o si� coraz rzadziej, wreszcie umilk�o. Czas Wiatru nie by� czasem senea. Czeka�y, a� Wiatr przeminie, pozwalaj�c przyj�� nowemu S�o�- cu. Wstawa�y niekiedy w ciemno�ciach, by otrz�sn�� grzywy z wil- goci, i k�ad�y si� znowu, niezadowolone, z podkulonymi, owini�ty- mi wok� �ydek ogonami. Przestronny las bukowy nie by� dobrym miejscem. Senea lubi� piaszczyste jamy, ale w borach, gdzie rosn� i buki, i d�by. W ja- mach przychodz� na �wiat i chowaj� si� m�ode; w jamach mo�- na znale�� schronienie przed ch�odem Wiatru i niesion� przeze� wod�. Ciemny Wiatr bardzo cz�sto niesie wod�. Dlatego gdy sfora zmienia rewir �owiecki, najpierw wykopuje nowe jamy. Ale nie po�r�d samych buk�w. Senea spa�y, czasem kt�ra� zrywa�a si�, nas�uchuj�c, p�niej znowu kuli�a si� na ziemi - i tak a� do odej�cia Wiatru. S�o�ce przysz�o, ale by�o z�e. Wilgo� przesta�a sp�ywa� z nie- ba, lecz po lesie snu�y si� szare mg�y. Mokre, czarne buki trwa�y po�r�d sk�onionych, ci�kich od rosy traw - nieprzyjazne, ponu- re, inne ni� przed nadej�ciem Wiatru. Grz�ski brzeg strumienia, stratowany nogami senea, przemieni� si� w cuchn�ce bagnisko. Sfora sz�a z dzik� pie�ni� przez olchowo-jesionowe g�szcze. Puszcza pos�ysza�a zew sfory id�cej �ladem zaginionej przo- downiczki i zacz�a si� powszechna ucieczka. Smuk�onogie sar- ny przeszywa�y kniej� ze strachem w wielkich oczach, byle dalej, szybko, szybko... Z drogi senea schodzi� wielki jele�, bardziej w g��b mokrade� posuwa� si� brodaty �o�, wycofywa� si� nawet tur. Tylko �ubry, zgarn�wszy samice i m�ode w �rodek brunatne- go kr�gu, popatrywa�y z niezm�conym spokojem, oboj�tne, po- s�pne i powolne. Sfora �piewa�a id�c. Na granicy moczar�w le�a�o �cierwo sewerha. Bra� z tego miej- sca pocz�tek nowy trop, s�odki, przepojony woni� posoki; pod tym tropem za� le�a� drugi, czarno-oliwkowy, wrogi, podst�pny. Krew Saahag na �ladach sewerha. Sfora odnalaz�a Saahag ci�gn�c� �ladem sewerha. P�owa wlok�a poszarpan� nog�, wspieraj�c si� na d�oniach, czasem czo�gaj�c na kolanach i �okciach. Senea obst�pi�y kr�giem przewodniczk�, dzikie, rozgrzane, gotowe - czuj�ce tylko g��d, pragn�ce krwi. -Sewerh, sewerh! Prowad�, Saahag, tam sewerh, tam se- werh, se-ooh! - Prowad�, se-ooh! Prowad�! Saahag le�a�a, dysz�c szybko, p�ytko, nier�wno. Z kr�gu rozta�czonych senea wyskoczy�a Bewe, ale zaraz cof- n�a si� z piskiem, odtr�cona przez czarnogrzyw� Gehemm - po- t�n�, wielk� prawie jak Saahag. Kr�tkie szczekni�cia pobrzmie- wa�y to tu, to tam, gdy czarnogrzyw� ogl�da�a rozszarpane udo p�owej, po czym lekko tr�ci�a je stop�. Saahag rzuci�a si� na czarn�, potrz�saj�c grzyw�, ze w�ciek- �ym, chrapliwym ujadaniem. - Precz, precz! Precz! Gehemm cofn�a si� szybko, szczerz�c jednak z�by i warcz�c. - Precz! - charcza�a Saahag. - Saahag - pyta�y senea - to sewerh, seh. Walczy�a� z sewer- hem, seh! -Prowad�, Saahag!-wo�ano.-Na sewerha, na trop, se-ooh! Na trop! -Whorgh! Whorgh, na trop! 23 Rzucono has�o sfory na tropie. -Nie, se-ooh! Has�o milk�o, podtrzymywane coraz s�abiej i s�abiej. - Saahag, tam sewerh, seh - pytano zn�w. - Whorgh, sewerh! - wo�a�y inne w�sz�c. - Za nim, Saahag! Zabi�! Goni�, zabi�! -Trop, trop! - Se-ooh! M�j trop! Se-ooh! - miota�a si� Saahag. - Whorgh, trop! Tw�j trop, trop senea! Trop, Saahag! - potwier- dzano ochoczo. -Ty zabijesz sewerha, Saahag, seh. - Seh, seh! Seh! - pytano zewsz�d. -Whorgh! Nie! M�j sewerh! - krzycza�a Saahag. - Chc� go! -Tw�j, whorgh! Zabij, zabij, whorgh! Se-ooh! -Nie! Senea prycha�y i warcza�y, nie mog�c zrozumie� przewod- niczki. - Ty chcesz sewerha, Saahag! - zawo�a�a Bewe. - Chcesz za- bi�-nie zabi�, seh. Co chcesz, Saahag, co ty chcesz, seh, seh! -Nie wiem, ou! Senea ju� nie ta�czy�y. Sta�y skupione w zwartym, milcz�cym kr�gu. -Saahag - rzek�a czarnogrzywa Gehemm - nie wiedziesz sfory, seh. Z�a przodowniczka. Saahag s�aba! - krzycza�a, a inne s�ucha�y pilnie. - S�aba, whorgh! Chora-s�aba, z�a przodownicz- ka senea! Porwa�a nagle z ziemi ostry patyk i �gn�a nim krwawe udo Sa- ahag. P�owa senea zawy�a. Tym razem Gehemm nie uciek�a. Rzuci�a patyk i potrz�sa�a grzyw�, bij�c ogonem o brzuch i biodra. W kr�gu senea rozleg�y si� liczne g�osy. - Saahag s�aba, whorgh! -S�aba! Nie nad��y! Nie prowadzi, se-ooh! - krzycza�a Ge- hemm, coraz bardziej strosz�c czarn� grzyw� i pusz�c ogon. - Nie nad��y, whorgh! - S�aba-chora. -Whorgh! Gehemm wyj�a miecz i krzykn�a ochryple. Sfora rozpierzch�a si�. by przycupn�� w cieniu okolicznych drzew, warcz�c w wycze- kiwaniu. Czarnogrzywa szczerzy�a z�by i t�uk�a ogonem, rzucaj�c p�o- wej wyzwanie. P�owa poderwa�a si�, gotowa do walki. Nie szczeka�y, sta�y naprzeciwko siebie, warcz�c, szczerz�c z�by i pr꿹c ogony, potrz�saj�c grzywami. Senea nie szczeka, walcz�c o pozycj� w grupie. Czarna Gehemm, muskularna, z pot�nym karkiem i silnymi ramionami, zach�ca�a p�ow� do ataku, raz za razem odsuwaj�c na bok ostrze miecza, daj�c pole. Saahag, bez napier�nika, po- chylona, z zakrzep�� krwi� na brzuchu, wspiera�a si� mocno na zdrowej nodze, oszcz�dzaj�c drug�. Gdy sta�a, wyra�nie by�o wi- da� poznaczon� pazurami sewerha pier� i poszarpane mi�nie ranionego uda. Si�a tych szerokich, masywnych ud, si�a pot�nych, d�ugich n�g, niezr�wnanych w skoku i biegu, zapewnia�a dot�d Saahag pozycj� przodowniczki stada. Teraz ta si�a zgas�a. Czarnogrzywa wysun�a naprz�d miecz i skoczy�a na p�ow�. Odepchn�wszy w bok wrogie ostrze, uderzy�a cia�em i zbi�a Sa- ahag z n�g. Saahag zgubi�a miecz. Gehemm przygniot�a j� kola- nem do ziemi i chcia�a uderzy� swoim, ale p�owa pochwyci�a g�owni�. Rani�c d�onie, u�ama�a j� tu� przy nasadzie. Gehemm uderzy�a tym co zosta�o. Bolesny skowyt Saahag mocno zabrzmia� w olchowym p�mroku. Gehemm zamierzy�a si� znowu, ale skaml�ca Saahag ju� przyjmowa�a pora�k�. Skowycz�c, przyciska�a r�ce do powt�rnie ranionej piersi. Gehemm uderzy�a z �oskotem karwaszem o kar- wasz, krzy�uj�c ramiona nad g�ow�. Pu�ci�a pokonan� i zabra�a jej miecz. Uni�s�szy go wysoko, wyda�a zwyci�ski okrzyk. Kopn�- �a wij�c� si� na trawie, pokrwawion� Saahag i kr��y�a wok�, ob- nosz�c si� ze swym triumfem. Senea zbieg�y si� zewsz�d i obst�pi�y Gehemm zwart� gro- mad�. -Se-ooh! Krzycz�c co si�, Gehemm zatoczy�a jeszcze par� kr�g�w i rzu- ciwszy has�o, da�a pocz�tek dzikiej pie�ni. Bewe najszybciej chwyci�a wiatr. S�aby i odleg�y - ale wiatr. -Se-ooh! Se-ho-ooh! Ujadaj�ca sfora wyg�odnia�ych senea ruszy�a tropem �osia. Sfora nie odp�dza chorych-s�abych senea. Ale sfora nie mo�e na nie czeka�. Saahag rzuci�a si�, by i�� za swoimi senea, ale nie da�a rady. Zawodz�c g�ucho i bole�nie, poczo�ga�a si� najpierw �ladem sfo- ry, a potem w g�szcz. Szuka�a kryj�wki. Do piaszczystych jam sfory by�o za daleko. Saahag czu�a, �e padnie, nim tam dotrze. Puszcza szybko zabija bezbronn� senea. Las jest domem dla silnych - i pu�apk� dla s�abych, je�li nie zdo�aj� ukry� si� do�� dobrze. Saahag sz�a ku jakiemu� miejscu, gdzie mog�aby wyliza� si� z ran. Os�abiona ucieczk� krwi, walk� i b�lem, za�amana utrat� przyw�dztwa nad stadem, porusza�a si� coraz niezgrabniej i wol- niej. Instynktownie jednak szuka�a wok� potrzebnych zapach�w i kszta�t�w... Natkn�a si� na k�p� gorzkich zi� i poch�on�a je chciwie. Dra- pa�y gard�o, ale mia�y da� ulg�, wi�c pogryz�a je i po�kn�a - skoml�c jednak i pluj�c ze wstr�tem. Po jakim� czasie znalaz�a p�ytk� jam� w ziemi, us�an� butwie- j�cymi li��mi, os�oni�t� spr�chnia�ym starym pniakiem. Tam si� zaszy�a. Nadci�gn�� Ciemny Wiatr, a gdy odszed�, zn�w nasta� p�mrok mg�a, potem znowu Wiatr i wreszcie - S�o�ce. Tym razem prawdziwe, dobre S�o�ce: ciep�e. Saahag le�a�a w swojej jamie. Przez ca�y ten czas raz tylko odpe�z�a nieco dalej. Odchody za- kopa�a starannie. Puszcza nie mog�a wiedzie�, gdzie le�y s�aba- -chora senea. S�o�ce zaledwie przez chwil� go�ci�o w kryj�wce Saahag, muskaj�c j� ciep�ym, w�ziutkim promieniem. Potem cofn�o pro- mie�, id�c dalej. Przyzywa�a je cichutko, ale nie wr�ci�o. P�niej zn�w przyszed� zimny, nieprzyjazny Wiatr. Saahag pragn�a znale�� si� w piaszczystych legowiskach sfory. Tam stare b�d� s�abe-chore senea zostawa�y z m�odymi, gdy reszta sz�a na ��w. Jedz�c resztki przyniesione przez �owczy- nie, Saahag mog�a wyzdrowie� i zn�w biega� ze wszystkimi se- nea, w �lad za siln� przodowniczk�. Jednak si� ubywa�o. Cia�em Saahag wstrz�sa�y dreszcze; nie mog�a szuka� dobroczynnych zi�, nie mog�a polowa�. By�a g�od- na i marz�a, gdy przychodzi� Wiatr, nios�c wod�. Krew, kt�rej tak wiele uby�o, w�t�ymi strumyczkami t�tni�a w s�abn�cym coraz bardziej ciele, nie mog�c go ogrza�, nie nio- s�c si�. Przyt�pione zmys�y zawodzi�y, ale raz wyda�o jej si�, �e nad la- sem przemkn�� gryf. Us�ysza�a chyba �opot jego skrzyde�. In- stynktownie rzuci�a has�o... Pojedyncze, ciche szczekni�cie. Co zabra�o Kemm, seh. Wiele S�o�c-jeden gryf, whorgh. Ale nie wiele gryf�w-jedno S�o�ce. Nigdy nie. Saahag chcia�a sewerha. STRA�NICZKA ISTNIE� PROLOG - Mia�a to by� kraina mlekiem i miodem p�yn�ca - rzek� kro- nikarz. - Wi�c bogata, bo z�ote pos�gi strzec mia�y drzwi ka�de- go domu; wi�c szcz�liwa, bo ludzie, wiecznie m�odzi, mieli nie zna�, co to cierpienie i smutek; wi�c pi�kna... Wreszcie tajemni- cza: mia�y �y� tam przedziwne stworzenia - jednoro�ec, smok, pegaz... a w rzekach przecudne syreny, p� kobiety, p� ryby. Narvez pochyli� si�, opieraj�c �okcie na por�czach rze�bione- go fotela, i s�ucha� z uwag�. - To ba��, starcze - powiedzia�. - Nie inaczej, dobry panie. Ta kraina nie istnia�a, czy te� raczej - istnia�a w legendach. Nikt i nigdy nie potrafi� powiedzie�, gdzie le�y, ba! nie wskazano nawet kierunku, w kt�rym trzeba jej szuka�. M�wiono: na p�nocy; m�wiono: daleko na zachodzie. Ale s� tylko cztery �wiata strony i je�li nie chcesz, dobry panie, szuka� Heastseg pod ziemi� lub na niebie, to znaczy, �e kraina ta istnieje tutaj, w miejscu gdzie stoimy. - Jak to? - Bo w naszej wyobra�ni. - S� jednak rzeczy pochodz�ce stamt�d - rzek� kto� z g��bi sa- li. - Sam widzia�em r�g jednoro�ca. Widzia�em te� dziwne przedmioty, kt�rych przeznaczenia nikt nie zna i nikt nie wie sk�d si� wzi�y. C� powiesz na to, zacny kronikarzu? Starzec zwr�ci� si� ku pytaj�cemu. -1 ja widzia�em te cuda - odpar� ze spokojem. - Widzia�em te� t�cz� na niebie, i widzia�em dobrze. Tak�e nie wiem, sk�d si� bierze ani czemu ma s�u�y�. Czy to dow�d na to, �e pochodzi z Heastseg? Og�lny pomruk i poruszenie w�r�d zebranych by�y odpo- wiedzi�. Starsi kiwali g�owami - do�wiadczeni i znaj�cy �wiat wiedzieli dobrze, ile niebywa�ych historii stworzy� rozum ludzki. M�odsi jednak, ��dni przyg�d i s�awy, po r�wno mogliby szuka� z�otopi�rego ptaka, jak i szklanej g�ry. Ci pragn�li dowiedzie� si� wi�cej o krainie Heastseg i jej dziwach. Ksi��� Filip Narvez, wci�� pochylony, w zamy�leniu spogl�- da� na obecnych. Gdy g�osy przycich�y, powiedzia�: - Przecie�, starcze, nikt nie szuka� miejsca, z kt�rego wynurza si� t�cza. Wielu natomiast szuka�o krainy Heastseg. Co wiesz 0 tym? - To tylko, �e nikt jej nie znalaz�, cho� byli tacy, co twierdzili inaczej. - M�wisz wi�c, �e zmy�lali? - Na pewno. Powiedz, szlachetny panie: czy gdyby� dotar� tam w istocie, to powr�ci�by� z jednym z�otym pos��kiem, nie wi�kszym od pi�ci, i ju� nigdy nie poszed� po wi�cej? Nawet, gdyby� nie pami�ta� drogi, kt�r� szed�e�, szuka�by� przecie� zno- wu, wiedz�c �e takowa istnieje. Czy si� myl�? - �wiat jest wielki, m�j m�drcze. A �ycie cz�owieka trwa kr�tko. - Do�� d�ugo, by przemierzy� wielokrotnie szlak korzenny... Czy s�dzisz, szlachetny panie, �e droga do Heastseg jest d�u�sza, ni� ten szlak? Jaka d�uga jest zatem? Po sali zn�w poni�s� si� szmer. - Bajka... czcze wymys�y... - rozbrzmia�o tu i �wdzie. Narvez skin�� g�ow�, po czym przywo�a� jednego ze swych doradc�w. Szepn�� do� par� s��w, a gdy doradca odszed�, sie- dzia� dalej, uwa�nie obserwuj�c zebranych i starego kronikarza. Po chwili doradca wr�ci�, prowadz�c do�� jeszcze m�odego, ale bardzo powa�nego cz�owieka. M�czyzna �w, wysoki i szczu- p�y, twarz mia� poznaczon� pi�tnami licznych do�wiadcze�, za� po�r�d czarnych w�os�w wi�o si� pasmo siwizny. Nie wygl�da� na lekkoducha ani awanturnika, na pewno jednak -jak to si� m�- wi - z niejednego pieca chleb jada�... Stan�� obok fotela Narveza 1 popatrzywszy kr�tko na zebranych, powiedzia�: - By�em w Heastseg... i wyruszam tam znowu. Ogromna polana ton�a w potokach s�onecznego �wiat�a. Po- rasta�y j� bujne trawy, za� nieopodal skraju lasu, gdzie p�yn�� sen- ny potok, zieleni�y si� krzewy. W�a�nie spoza owych krzew�w, przesadziwszy strug�, wypad� na pust� przestrze� wielki, roz�o�y- storogi jele�. I pobieg�. Jednak w jego ruchach pr�no by�o szuka� r�czo�ci i lekko�ci. Zwierz� wygl�da�o na zm�czone. By� mo�e tak�e chore. Przeciwleg�y skraj lasu jawi� si� w oddali jako ciemna, w�ska wst�ga. - See-hoo! Se-o-hoooo! Ponury zew triumfalnie pop�yn�� �ladem jelenia. Plusn�a woda, gwa�townie rozchlapywana, po czym krzewy z szelestem rozst�pi�y si� w wielu miejscach. Kilkana�cie zgrabnych syl- wetek ruszy�o �aw� przez polan�, a zaro�la wypuszcza�y wci�� nowe. L�ni�y w promieniach s�o�ca kopu�y napier�nik�w i kar- wasze na przedramionach; dzwoni�y br�zowe folgi, kryj�ce pod- brzusza. Senea dostrzeg�y uchodz�cego rogacza i �owiecki zew buch- n�� z now� si��. Dot�d jele� by� tylko wzywaj�cym na ��w tropem, wisz�cym w powietrzu zapachem. Teraz pobudzi� tak�e wzrok - bieg�! Oznacza� uczucie syto�ci, wo� �wie�ej krwi i zakl�ty w niej smak zab�jstwa. - Goni�, se-ooh! Goni�! � podnios�y si� zdyszane g�osy. Rytm uderzaj�cych o ziemi� st�p spl�t� si� ze zwyci�skim za- wo�aniem. Senea oznajmia�y puszczy, �e bliski jest kres polowa- nia. Mi�nie silnych n�g dygota�y w rytm d�ugich, �mig�ych kro- k�w - mog�o si� wydawa�, �e sfora nieomal p�ynie nad trawiast� r�wnin�. Na zwyci�ski okrzyk senea jele� odpowiedzia� dono�nym, smutnym porykiwaniem. Osi�gn�� �rodek polany i rozpaczliwie dobywaj�c resztek si� przy�pieszy�. Jednak ten zryw by� ostatnim. Zwierz� potkn�o si� raz, potem drugi i upad�o w p�dzie, nieomal �ami�c kark, gdy rosochy zaczepi�y o spl�tany g�szcz traw. Senea �piewa�y triumfalnie. Rogacz podni�s� si� jeszcze, ale dzikie stado ju� dobieg�o. �mign�y dr��coz�ote dyski i jele�, rycz�c bole�nie, pad� znowu. Senea otoczy�y go z mieczami w d�oniach; w nast�pnej chwili po- lowanie dobieg�o ko�ca. Sfora s�a�a puszczy zew zwyci�stwa. Czarnogrzywa senea, wielka i silna, o mocnych ramionach i muskularnym brzuchu, nad kt�rym l�ni�y przynitowane do sk�- rzanego podk�adu misy napier�nika, gro�nym krzykiem odp�dzi- �a towarzyszki rw�ce si� do �wie�ego mi�sa. S�odki zapach krwi sprawia�, �e senea kr�ci�y si� po��dliwie, skoml�c, z podbr�dka- mi mokrymi od �liny i g�odnymi oczyma. Jednak czarnogrzywa, pr꿹c ogon, warcz�c i wygra�aj�c uniesionym mieczem, spra- wi�a, �e odst�pi�y od zdobyczy, czekaj�c. Dopiero wtedy przo- downiczka stada rozpru�a brzuch jelenia, wyrwa�a najlepsze k�ski i -wbiwszy miecz w ziemi� - �apczywie rozerwa�a mi�so z�bami. Sfora rzuci�a si� na jad�o. Czarnogrzywa Gehemm, zaspokoiwszy g��d, rzuci�a resztki swym �owczyniom, po czym schowa�a miecz i odnalaz�a dysk tkwi�cy w boku jelenia. Marszcz�c szerokie brwi, mierzy�a drog�, jak� s�o�ce mia�o jeszcze do przebycia na niebie. Najedzone se- nea, wymazane �wie�utk� krwi�, powoli zbiera�y si� przy niej, po- k�ada�y w trawie, wystawia�y grzbiety i brzuchy ku przyjemnym promieniom, leniwie kr�c�c ogonami. By�o ciep�o, ale nie gor�co; ju� nied�ugo mia� nasta� Czas Wi�dn�cych Li�ci. Ale dlatego w�a�nie Gehemm �ledzi�a niebo. Wiedzia�a, �e pora wraca� do legowisk, nim przyjdzie Ciemny Wiatr, nios�cy wod�. Czas Wiatru nie by� czasem senea. Zimna woda, kt�r� ni�s�, sprawia�a, �e grzywy robi�y si� ci�kie, a sk�ra sztywna. Senea nie lubi�y wody niesionej przez Ciemny Wiatr. - Mi�so - rzek�a Gehemm. Ale �owczynie wci�� wylegiwa�y si� w trawie i ogon Gehemm, opleciony dot�d wok� �ydki, zacz�� coraz szybciej bi� nogi, a nast�pnie biodra i brzuch. Jednak b�ogie uczucie syto�ci roz- leniwi�o nawet przodowniczk� sfory. Zamiast rzuci� si� na nie- pos�uszne senea, kopn�a tylko najbli�sz� i warkn�wszy kr�tko, powt�rzy�a: - Mi�so, se-ooh! - Whorgh, Gehemm - rozlega�y si� niezadowolone g�osy. Senea niech�tnie wr�ci�y do szcz�tk�w jelenia. Rozdzieli�y mi�dzy siebie i zabra�y wszystko, co mia�o jeszcze jak�� warto��, po czym stan�y w gotowo�ci. Czarnogrzywa ruszy�a przodem. Napchany �o��dek by� prze- szkod� w szybkim marszu, ale do legowisk sfory wiod�a d�uga droga i nie nale�a�o zwleka�. Gehemm przy�pieszy�a wi�c, nie bacz�c na niech�tne, gniewne szczekni�cia za plecami. Pobieg�y. Przeby�y strumie� i zag��bi�y si� w lesie, kt�ry przywita� je lek- kim ch�odem. Najpierw wraca�y w�asnym tropem, potem porzuci- �y go, bo nie wi�d� wprost do legowisk. Drog� wybiera�y instynk- townie, ale nieomylnie. Zbite, pozornie nieprzebyte chaszcze, ch�tnie otwiera�y przej�cia dla sfory, dopiero rozleg�y wiatro�om okaza� si� niewart forsowania. Omin�y go oszcz�dnym �ukiem. S�o�ce coraz bardziej chyli�o si� ku ziemi, coraz g�stszy cie� zalega� mi�dzy pniami. Stary b�r sosnowo-d�bowy oboj�tnie pa- trzy� na po�piech senea. D�by nie ba�y si� Ciemnego Wiatru. Przechodzi� i odchodzi�, one za� trwa�y niezmiennie - twarde, cierpliwe, d�ugowieczne. Szybki bieg rozgrza� mi�nie i krew, usun�� oci�a�o��, nape�- niaj�c w zamian cia�a wigorem. Radosna pie�� czeka�a w pier- siach na znak, kt�ry pozwoli jej rozbrzmie�. Gehemm, wci�� bieg- n�ca na czele, rzuci�a has�o (�tu senea!"), podj�te natychmiast przez liczne gard�a (�tu senea! tu sfora senea, senea!"). Zew sze- roko ni�s� si� po kniei, nie wzbudzaj�c wszak�e powszechnej ucieczki, bo nie by� pie�ni� �owieck�, a tylko has�em-oznajmie- niem. Wszystko w lesie ba�o si� g�odnej, poluj�cej sfory. Ale puszcza mia�a swoje prawa, znane dobrze ka�demu z jej miesz- ka�c�w: nie mo�na i nie trzeba ba� si� wszystkiego, stale, za- wsze; zbytnia ostro�no�� bywa r�wnie zgubna, jak nadmierne zuchwalstwo. Senea przemierza�y puszcz� �piewaj�c, a ich g�os ni�s� dobr� nowin�: �e s� syte, nie poluj�! Senea s� syte, tak! Pierwsze porywy Wiatru wtargn�y mi�dzy drzewa. Pie�� se- nea zgas�a, ale piaszczyste jamy by�y bardzo blisko. Na spotkanie sfory wybieg�a gromadka m�odych, z daleka ju� wo�aj�c o posi�ek. Objuczone mi�sem tropicielki odszukiwa�y i zgarnia�y swoje ma�e; inne bieg�y dalej, by rzuci� troch� och�a- p�w chorym i s�abym senea, kt�re zostawa�y w legowiskach, gdy sfora sz�a na ��w. Nim Ciemny Wiatr na dobre wsi�k� pomi�dzy sosny, piaszczyste pag�rki by�y ju� spowite cisz�. Senea mo�ci- �y si� w suchych jamach, uk�ada�y do snu, niekt�re baraszkowa�y z m�odymi. Na stoku ma�ego wzniesienia mia�a swoje legowisko czarno- grzywa Gehemm-przodowniczka. Jeszcze niedawno by�a z ni� dw�jka szczeni�t... Senea mno�� si� do�� licznie, w jednym miocie przychodzi na �wiat zwykle dwoje lub troje m�odych. Jednocze�nie jednak trudno znale�� w ca�ej puszczy bardziej bezradne i kruche stworzenia ni� dzieci senea. Pozbawione jakiejkolwiek sier�ci, wra�liwe na zimno, choroby, rzadko ogl�daj� wi�cej ni� kilka kolejnych S�o�c. Je�li s� do�� silne, by prze�y� pierwszy okres, dorastaj� powoli, wci�� nie- samodzielne, zale�ne od matki, stale nara�one na �mier� z najbar- dziej b�ahych powod�w. Senea, kt�re odchowaj� w swym �yciu wi�cej ni� tr�jk� m�odych, nale�� do rzadko�ci. I tak musi by�, takie jest prawo puszczy. Najgro�niejsze w niej istoty nie mog� sta� si� zbyt liczne, bo - wygin�yby wkr�tce... Zabrak�oby dla nich po�ywienia. Zasoby lasu, niechby nawet wielkiego, nie s� przecie� nieograniczone. Gehemm, cho� bardzo p�odna, nie odchowa�a jeszcze �ad- nego ze swych m�odych. C� z tego, �e w ka�dym miocie by�o ich du�o? �Du�o" znaczy�o �s�abych"... Najmniejsze zabija�a od razu, by da� szans� pozosta�ym. Ale cho� pokarmu mia�a do��, przy- ch�wek szybko rozstawa� si� ze swym, nadmiernie wra�liwym, �yciem... Uda�o jej si� jednak donie�� nad rzek� dw�jk� �ywych senoo i dzi�ki temu dosta�a swoje karwasze i napier�nik. Zagrzeba�a si� w suchych li�ciach i trawie, wy�cie�aj�cych dno jamy. Woda niesiona przez Wiatr nie mia�a do legowiska przyst�- pu - senea kopi� nory w zboczach pag�rk�w, do�� wysoko, by nie zosta�y zalane. Po�r�d ciemno�ci, zas�uchana w szmer wiat- ru i padaj�cych na li�cie kropel, przodowniczka sfory zapad�a w mocny sen. Lecz nie spa�a d�ugo... Przenikliwy skrzek rozleg� si� nagle, sp�yn�� spod czarnego nieba, szarpany wiatrem. �opot wielkich skrzyde� spl�t� si� z sze- lestem zrywanych li�ci i trzaskiem kruszonych ga��zi. Gehemm wyskoczy�a z jamy, warcz�c dziko, z wypr�onym ogonem, obna- �aj�c k�y i potrz�saj�c grzyw�. Warczenie i szybkie prychni�cia do- biega�y zewsz�d, zbocza pag�rk�w zaroi�y si� od szybkich cieni. Gryf! Gehemm, wywijaj�c mieczem, odskoczy�a na bok, gdy skrzek rozbrzmia� ponownie; ga��zie zn�w zaszele�ci�y - blisko, nieo- mal nad jej g�ow�! Gryf run�� na ziemi�, miotaj�c si� i bij�c skrzy- d�ami o pie� d�bu. - Gryf, gryf! - rozbrzmia�y liczne g�osy, po r�wno przepe�nione strachem i w�ciek�o�ci�. - Gryf, se-ooh! -Gryf, whorgh! Gryf! - See-hooo! Gehemm pierwsza znalaz�a si� przy wrogu, z bojowym ujada- niem (�tu senea, gi�, ja senea, walcz, walcz!"). Wiatr szarpa� jej grzyw�, mokr� ju� i ci�k� od wody. Gryf uderzy� skrzyd�em; po- walona Gehemm wrzasn�a dziko, �l�c ku sforze zew przodow- niczki (�ja senea! tutaj, do mnie, senea!"). -Se-hooo! - See-hoo! Se-ho, se-ho!! Rozw�cieczona, drapie�na zgraja rzuci�a si� na intruza. Gryf skrzecza�, bi� skrzyd�ami i - gdy kaleczy�y go liczne ostrza - pr�bo- wa� przysi��� na zadnich �apach, by u�y� zab�jczych pazur�w �ap przednich. Nie zdo�a�; jaka� zwinniejsza od innych �owczyni rzuci�a si� wprost na niego, chwytaj�c kr�p� szyj�. Uderzenie dzioba zgruchota�o jej rami�, ale nie pu�ci�a - owszem, oplot�a szyj� po- twora zdrow� r�k� i udami. Ci�ar senea wytr�ci� gryfa z r�wnowa- gi, a gdy zwierz upad�, wiele sztych�w naraz przeszy�o mu pier� i przebi�o skrzyd�a. Kikut odr�banej �apy jeszcze przez chwil� grzmoci� ziemi�; ch�odne strugi wody siek�y pokrwawiony tu��w, rozmywaj�c w ciemno�ciach zapach walki. Wr�g by� martwy, ale senea nie widzia�y tego i nie czu�y. Roz- w�cieczone zabija�y go nadal, wci�� i wci�� na nowo, k��bi�c si�, przewracaj�c i gniot�c pod drzewem. Przodowniczka poderwa�a si� z ziemi. Ujadaj�c chrapliwie, �ci�gn�a na siebie uwag� kilku senea; niekt�re do niej podbieg- �y, a wtedy Gehemm rzuci�a zew zwyci�stwa. Instynktownie podj�y go inne, wznosz�c ostrza ku ga��ziom drzew, �piewaj�c rado�nie a gro�nie, oznaczaj�c moczem �cier- wo pokonanego wroga, daj�c tym �wiadectwo pogardzie dla jego kl�ski i pozostawiaj�c znak swego triumfu (��up-zdobycz senea! zdobycz sfory, uciekaj, tu senea! precz!"). Rozgrzane walk�, wci�� jeszcze dysz�ce w�ciek�o�ci� stado, pocz�o si� skupia� wok� przodowniczki. Gryf, stratowany nogami, por�bany i sk�uty mieczami, le�a� nieruchomo pod d�bem. Zew zwyci�stwa wygasa�. - Gryf, seh! - krzykn�a Gehemm. Zaleg�a cisza. Tylko strugi wody, szarpane wiatrem, szele�ci�y w koronach drzew. - Seh, Gehemm - rozbrzmiewa�o tu i tam. - Seh! Seh! Furia walki i euforia zwyci�stwa ust�pi�y miejsca zdumieniu. - Seh, seh! - pytano ju� zewsz�d. - Gryf, Gehemm! Sk�d gryf, seh! - Sk�d gryf, seh! Gehemm! -Seh! -Seh, SEH! Czas Wiatru nie by� dobry dla gryfa. Gryf - tak jak senea - nie znosi� Wiatru i ba� si� przybywaj�cej z nim wody. Nie lubi� ciem- no�ci, nigdy nie wzbija� si� nad puszcz�, gdy przychodzi� Wiatr. - Ja nie wiem - powiedzia�a Gehemm. - On spad�. -Spad�, seh! - Seh! - dziwi�y si� inne, cisn�c si� ku przodowniczce. - Whorgh, spadt - potwierdza�y te, co podobnie jak Gehemm, by�y blisko i widzia�y dok�adnie. - Whorgh, spad�, on spad�. Zn�w zaleg�o milczenie. Czasem tylko z jakiego� gard�a wy- rwa�o si� kr�tkie warkni�cie - wspomnienie zako�czonej tak nie- dawno walki. Puszcza nigdy nie widzia�a, by gryf, po�r�d Ciemnego Wiatru, spad� z nieba do legowisk senea. - To nie gryf - orzek�a wreszcie Gehemm. - Nie gryf! - potwierdzi�y niekt�re. - Nie gryf, seh! - dziwi�y si� i dopytywa�y inne. Kilka senea podbieg�o do wielkiego �cierwa. - Whorgh, gryf! - zapewnia�y, w�sz�c i szarpi�c skrzyd�a. Jedna przybieg�a z odr�ban� �ap�, by wszystkie mog�y do- tkn�� i obejrze�, a zw�aszcza poczu� zapach. - Whorgh, gryf! - rozlega�o si� coraz wi�cej g�os�w. -Ciemny Wiatr, se-ooh! - Rozz�oszczona Gehemm otrzepy- wa�a grzyw� z wilgoci. - Ciemny Wiatr, seh! - Whorgh - przyznano powszechnie. - Jest S�o�ce, jest gryf! Jest Ciemny Wiatr, nie ma gryfa! - t�u- maczy�a Gehemm, bij�c mieczem o karwasz dla podkre�lenia wagi swych s��w. - To nie gryf! - Whorgh - potakiwa�y znowu liczne g�osy. - Co to jest, Gehemm, seh. - Gryf-nie gryf! Whorgh! - Whorgh, whorgh! - Senea z podziwem popar�y m�dr� przo- downiczk�. - Gryf-nie gryf, whorgh! - Gehemm wie, Gehemm silna! - chwali�y niekt�re. - Silna-dobra przodowniczka senea, whorgh! -Whorgh, whorgh! Mi�so gryfa-nie gryfa by�o bardzo niedobre - tak samo jak mi�- so zwyczajnego gryfa. Dobra i potrzebna by�a tylko w�troba. M�o- de senea �lep�y. W�troba pomaga�a. Ka�da, ale najbardziej w�a�- nie taka. Gryfa albo gryfa-nie gryfa. Senea zabra�y w�trob�, a ca�� reszt� wielkiego �cierwa wy- wlok�y daleko w las. Zabity wr�g nie m�g� le