2102
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 2102 |
Rozszerzenie: |
2102 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 2102 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 2102 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
2102 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Ewa Szuma�ska
Trasy
P�przewodnik turystyczny
Tom
Ca�o�� w tomach
Polski Zwi�zek Niewidomych
Zak�ad Wydawnictw i Nagra�
Warszawa 1991
T�oczono pismem punktowym
dla niewidomych
w Drukarni PZN,
Warszawa, ul. Konwiktorska 9
pap. kart. 140 g kl. III_B�1
Przedruk z Wydawnictwa
"Znak", Krak�w 1989
Pisa� A. Galbarski
Korekty dokona
E. Chmielewska
i K. Kopi�ska
Autorka o sobie...
Urodzona w Warszawie, w czasie
okupacji bra�a udzia� w ruchu
oporu, a po Powstaniu, jako
�o�nierz Armii Krajowej by�a do
lipca 1945 w niemieckim obozie
dla je�c�w wojennych. Studiowa�a
histori� sztuki na Uj i
Uniwersytecie ��dzkim oraz
ucz�szcza�a do Wy�szej Szko�y
Teatralnej. Od r. 1950 mieszka
stale we Wroc�awiu. Pracowa�a
przez 24 lata we wroc�awskiej
Rozg�o�ni Radia i Telewizji. Od
1953 do 1984 r. by�a cz�onkiem
Zlp (obecnie w Spp). Jest
autork� wielu ksi��ek i
s�uchowisk literackich,
transmitowanych r�wnie� przez
rozg�o�nie zagraniczne (Rfn,
Finlandia, Francja, Szwecja).
Stworzy�a postaci radiowe w
audycjach "Studio 202" i "60
minut na godzin�". Usuni�ta z
radia po grudniu 1981, pracuje w
Arcybiskupim Komitecie
Charytatywnym we Wroc�awiu i od
1983 r. jest sta��
wsp�pracowniczk� "Tygodnika
Powszechnego". Od czerwca 1989
wraca na anten� i anga�uje si�
czynnie w pracach Komitetu
Obywatelskiego.
...o ksi��ce:
Charakter ksi��ki okre�la
podtytu�: "P�przewodnik
turystyczny". Nie jest to bowiem
typowy przewodnik - chocia� i
tak� rol� mo�e spe�nia� - ale
pr�ba stworzenia panoramy Polski
p�nych lat osiemdziesi�tych.
Opr�cz opisu odwiedzanych
zabytk�w s� tam r�wnie�
przygodne spotkania, rozmowy,
szkicowanie atmosfery miast i
miasteczek oraz bardzo
subiektywne spostrze�enia i
refleksje. Celowo zachowany jest
charakter szybkich notatek "na
kolanie", tempo i szkicowo��
wra�e�. Osobn� rol� maj� w tej
ksi��ce polskie sanktuaria
Maryjne, kt�re w miar� pisania
ksi��ki sta�y si� jednym z
wa�niejszych cel�w odbywanych
w�dr�wek.
Mojemu m�owi
Kr�tki, rwany sen, a rano
wyruszamy na wypraw� pierwsz� od
ponad dwudziestu lat nie w
egzotyk�, ale po w�asnym kraju.
I ta wyprawa, sklecona ze
starych przewodnik�w
turystycznych, niezbyt
obiecuj�ca, traktowana jako
zapchajdziura, zgrzebna -
zaczyna ju� od pierwszego dnia
stawa� si� wa�na, coraz
wa�niejsza, a w ko�cu przeradza
si� niespodziewanie w jakie�
wielkie
Polskie rekolekcje
Podzieli�y mi si� na trzy
w�tki osobne, ale przenikaj�ce
si�, odzywaj�ce si� w ka�dym
niemal z odwiedzanych miejsc i
spl�tane w osobliwy w�ze�.
Pierwszy - to odnajdywanie
�lad�w i tropienie echa. �lad�w
naszej historii i echa, jakim ta
historia odzywa�a si� w
literaturze.
Drugi - to dewastacja, nie
tylko krajobrazu, ale poj��,
obyczaju i gust�w. Gniot,
usi�uj�cy wszystko ujednolici� i
znijaczy�.
Trzeci - to pot�ga Ko�cio�a,
widoczna w pe�ni dopiero tu, w
terenie, w ma�ych miasteczkach i
wioskach. I sk�adnik tej pot�gi
naj�wie�szy, kult Papie�a,
wspomnienia z obu Jego
pielgrzymek, rozsiane po kraju
jak paciorki wielkiego r�a�ca,
na kt�rym nar�d odmawia wci��,
p�g�osem, modlitw� z tamtych
dni.
Wyruszamy o �wicie. P�
godzinki na obejrzenie z
zewn�trz (bo zamkni�ty) starego,
drewnianego ko�cio�a w
Truskolasach, b��dzenie po
fatalnie oznakowanej, p�askiej,
zakurzonej Cz�stochowie - i
Olsztyn, du�a ruina w�r�d
bia�ych ska�ek wyrastaj�cych z
murawy, na kt�rej z lu�nych
kamieni pouk�adano wa�ne, z
serca p�yn�ce has�a, albo takie
normalne, �e dnia tego i tego
by� tu X, albo �e Y kocha
Marylk�. Rozleg�y, panoramiczny
widok na Cz�stochow�. Najlepiej
wida� kominy i kopc�ce z nich
dymy srebrne, bure i fio�kowe;
dolne partie zamazane, bo ton� w
smogu.
Jest oczywi�cie i klasztor,
ale pomniejszony t� agresj�
komin�w. Jak b�ysk reminiscencja
Potopu. Usi�uj� sobie wyobrazi�
jak to by�o, kiedy Szwedzi
podeszli pod mury i ukaza�a im
si� ta wie�a pot�na, jedyna,
dominuj�ca nad ca�ym
krajobrazem. Nie potrafi� jej
jednak odizolowa� nawet w my�li
i odczepi� od fabryk, blok�w i
tandetnej, bezplanowej zabudowy.
Z�oty Potok. Nie by� w planie,
ale zatrzyma�a nas kr�tka
notatka w przewodniku, �e by�
to etap w �yciu Trzeciego
Wieszcza. Jego dworek, staw,
kt�ry nazwa� Irydionem, i gr�b
czteroletniej c�reczki El�biety
w krypcie parafialnego ko�cio�a.
Jest dworek, ale w remoncie,
tym naszym sta�ym, niechlujnym
remoncie z kawa�kiem
rusztowania, rozrzuconymi
nieckami z zaschni�tym wapnem i
jednym robotnikiem, zamar�ym w
nie s�u��cym niczemu ge�cie.
Irydion romantyczny, zaro�ni�ty,
okolony wielkimi drzewami. Na
niekt�rych stare tabliczki z
�aci�skimi nazwami, bo by� to
kiedy� wspania�y park z wieloma
egzotycznymi okazami. Dzi�
�rednio zaniedbany i dziczej�cy.
Na wyp�ywaj�cej ze stawu rzeczce
Wiercicy stara kaskada z
balustrad� i pseudorenesansowymi
wazami. Pobielono je po chamsku
zwyk�ym wapnem. W centrum parku
pa�ac Raczy�skich, gdzie mie�ci
si� teraz Zesp� Szk�
Rolniczych. Owszem, odnowiony.
Zw�aszcza balustrady i pi�kne,
okienne kraty �wie�utkie - ach,
jak ja dobrze znam t� olejn�
farb� koloru musztardy,
nak�adan� bez usuni�cia
poprzedniej warstwy, ju�
ropiej�c�. Zagl�damy do hallu,
bo dalej nie mo�na. �liczne,
stare, drewniane schody
prowadz�ce na g�r�. Ale hall
ca�y wype�niony rusztowaniami z
metalowych rur, podtrzymuj�cych
plakaty, statystyki i
osi�gni�cia. Przez boczn�,
zaro�ni�t� pokrzywami alej�
parku - do ko�cio�a. Po drodze
jeszcze nowe osiedle
pracownicze, pewnie tego
kombinatu rolnego. Cztery bloki
z zaciekami i �uszczyc� na
kolorowym tynku, rzucone w
ksi�ycowy krajobraz w�do��w i
usypisk nie sprz�tni�tego placu
budowy. Wyros�y na tym burzany,
zielsko, tak ju� zostanie, nikt
tego nie wyr�wna, nie usunie, po
co, wa�ne, �eby w mieszkaniu
segment i telewizor, a na
zewn�trz �bem w �mietnisko,
nawet paru kwiatk�w si� nie
posadzi, taki styl. Ko�ci� w te
wczesne, popo�udniowe godziny -
zamkni�ty, a kto chce zobaczy�
gr�b El�bietki, ma si� zg�osi�
do proboszcza na plebani�.
Idziemy wi�c na plebani�, jak
wskazuje strza�ka i otwieramy
furtk� w wysokim, kamiennym
murze. Szok. Czyta�am tak�
ksi��k� w dzieci�stwie, nazywa�a
si� "Tajemniczy ogr�d".
Zapami�ta�am sugestywny opis
wra�enia po naci�ni�ciu ukrytej
w zaro�lach klamki, jakiego�
ol�nienia i zatrzymania oddechu.
To si� teraz powtarza. Inny,
osobny, odizolowany �wiat.
Roz�o�yste drzewa owocowe w
zielonej trawie, ule, stoj�cy w
powietrzu g�sty brz�k pszcz�.
Nieprzebrane mn�stwo kwiat�w.
�liczny, stare�ki dworek,
dok�adnie taki jak trzeba, jakby
ze starej fotografii. Ksi�dz
proboszcz zaj�ty, rozmawia na
�awce z dw�jk� m�odych, co
przysz�a po zapowiedzi, ale kiwa
�yczliwie r�k�, �eby poczeka�.
Siadamy wi�c na innej �aweczce,
w przesianym cieniu, w ciszy, w
zapachach i czujemy si� jak na
dobrej, �agodnej wyspie. Potem
ksi�dz zaprasza nas na plebani�,
przynosi na tacce wod� z domowym
sokiem i ciasteczka, cieszy si�,
�e tak nas zauroczy�o to
miejsce, ale kiwa sm�tnie g�ow�
nad inwazj� z zewn�trz, nad
dewastacj� i zniszczeniem
jurajskiego parku narodowego. W
ko�ciele, w krypcie pod o�tarzem
ma�a trumienka i rozmowa o
Zygmuncie Krasi�skim, jakby to
by� jeden z parafian. Potem
pokazuje nam z dum� uko�czone
w�a�nie witra�e, a zw�aszcza ten
centralny, gdzie jest wszystko
co najwa�niejsze: Pani
Cz�stochowska, Bia�y Orze� i
posta� Papie�a. Twarz tylko
troch� nie wysz�a arty�cie -
m�wi - ale i tak wszyscy znaj�
j� na pami��. Zaprasza zn�w na
plebani�, chcia�by jeszcze
ugo�ci�, pogada� o wie�ciach ze
�wiata - ale ju� trzeba dalej,
zn�w mkniemy przez niziutki
pejza� ze stercz�cymi, bia�ymi
ska�kami, w poszukiwaniu Orlich
Gniazd.
Wi�c Bobolice i najpi�kniejszy
z nich Mir�w, pere�ka, cudo
smuk�o�ci na falistej ��czce
w�r�d osta�c�w, parow�w i
kot��w, wype�nionych jakby
bia�ymi szkieletami olbrzymich
zwierz�t. Potem noc na ��ce pod
ruin� Smolenia, schowan� w
pomponie g�stego lasu
porastaj�cego wzg�rze. Noc
pi�kna, wygwie�d�ona, jeste�my
sami, dopiero p�niej zjawia si�
jeszcze jeden samoch�d.
M�czyzna o prostej twarzy i
spracowanych r�kach, �ona i
dw�jka dzieci w wieku szkolnym.
Okazuje si�, �e to robotnik z
Mielca. Przez par� miesi�cy
oszcz�dzali benzyn� na t�
w�dr�wk�, bo chcieli zobaczy�
polskie zabytki historyczne,
dzieciom zw�aszcza si� przyda,
to lepsze ni� wczasy w o�rodku,
nie? Rozk�adamy map� i �wiec�c
latark� wymieniamy do�wiadczenia
i dajemy sobie turystyczne rady,
potem rozmowa schodzi na
mielecki strajk. Mo�e si� myl�,
ale tak mi si� wydaje, �e przed
sierpniem nie mia�aby miejsca
taka serdeczna rozmowa i nie
spotkaliby�my - szukaj�ce �lad�w
naszej historii - robotniczej
rodziny.
Dzie� i dwie noce w Pi�czowie,
dawnej stolicy arian. U jego
st�p Nida, roz�o�ysta, szeroka,
z daleka robi wra�enie powa�nej
rzeki, a z bliska jest zabawna i
wzruszaj�ca, bo dziecko mo�e j�
przej�� w br�d, brodz�c po
��tym piaseczku i nie
zanurzaj�c si� nawet do pasa. O
dziwo, czysta, wi�c wyleg�o nad
ni� statecznie ca�e to
prowincjonalne miasto z
tradycjami. A w �rodku pusto.
Ruiny zamku i renesansowa
kaplica na g�rze zamkowej,
zabytkowa fontanna sika s�abym
strumyczkiem, w pi�knym,
popauli�skim ko�ciele p�yta,
ufundowana przez Pana Mathiasz
Jakubczika, rok tysi�c sze��set
z czym�:
Iusz sie w swych sprawach
umartwia� nie b�d�@ z Ma��onk�
na wieki podle niey usi�d�,@
iusz mnie po�egnawszy w drog�
poiecha�a@ mnie i dziatek moich
wiecznie odiecha�a,@ niestetis
�em ia na takowe �ale...@
Dalej nie zd��y�am zapisa�,
uciek�o. W synagodze kino. Potem
si� oka�e, �e w tych starych
synagogach, tak obficie
rozsianych po ma�ych
miasteczkach i m�wi�cych o
wiekach wsp�lnej kultury, nagle
odci�tej - z regu�y lokuj� si�
kina. Pewnie kszta�t budynku
por�czny. Renesansowa
"Biblioteka Arian", gdzie z ty�u
kruszy si� tynk i odpadaj�
wielkimi kawa�ami portale, z
przodu odnowiona, mo�e padnie na
ni� wzrok wojewody w obje�dzie,
wojewodowie zwykle ogl�daj�
budynki od przodu. Pro�ciutko,
co� tam przejedzie jezdni� raz
na kwadrans, tylko przed
niekt�rymi domami siedz� na
sto�kach czarno ubrane kobiety
jak w Grecji. Senno��,
zatrzymany czas...
Nast�pny dzie� to niedziela.
Ju� j� wida� na drogach. Wie�
szumnie, hucznie i z pomp�
jedzie do ko�cio��w. Wozy konne,
samochody, ale najcz�ciej
traktory, do kt�rych podczepiono
furk�, a na niej rodzina, krewni
i znajomi. Ca�e sznury pieszych.
Wszyscy od�wi�tnie ubrani, m�ode
dziewczyny cz�sto na bia�o, w
falbankach, sporo m�czyzn ma w
klapach plakietki z Matk� Bosk�.
Powolutku, w tej dostojnie
p�yn�cej rzece, docieramy do
Kij�w, starej, zamo�nej wsi z
pi�knym ko�cio�em, z zachowanymi
jeszcze fragmentami roma�skimi.
Na placu przed nim i w bocznych
uliczkach parkuj� samochody i
wozy. S� jakie� kramy z
obwarzankami i tr�bkami, t�um
ogromny, ko�ci� p�ka, a ludzie
jeszcze p�yn� drog�
nieprzerwanie.
Po Ewangelii o rozmno�eniu
chleb�w kr�tkie kazanie,
krzepkie i mocne, jak te twarze
uniesione do g�ry i s�uchaj�ce w
napi�ciu, z p�_otwartymi
ustami. Chrystus te� mia� przed
sob� t�um - m�wi ksi�dz - a t�um
g�odny bywa niebezpieczny. Mo�na
taki t�um rozp�dzi�, wiadomo
jak, ale mo�na go nakarmi� i
pom�c (tu u�miechy i g�o�ny,
aprobuj�cy szmer). Komunia
masowa i spontanicznie
podzielona na grupy. Najpierw
bia�e falbanki, potem krzepkie,
wiejskie m�okosy, po nich
dopiero starsi. Na ko�cu mszy
og�oszenie: w tym tygodniu przez
Kije przejd� trzy pielgrzymki do
Cz�stochowy; we wtorek sze��set
ludzi, we czwartek p�tora
tysi�ca, w sobot� dwa tysi�ce.
Wi�c �eby dekoracje zrobi� i
wszystkich, jak zawsze, obiadem
ugo�ci�, bo Kije to Kije i
wstydu im przynie�� nie mo�na.
Parafianie s�uchaj�, kiwaj�
powa�nie g�owami, a ja, patrz�c
na ich twarze, nabieram
pewno�ci, �e pozarzynaj� kury,
powyci�gaj� zapasy ze spi�arni i
przyrz�dz� te tysi�ce obiad�w,
bo Kije to Kije i tak� maj�
tradycj�.
Zn�w dalej, odcinek szosy
pusty, a potem zag�szczaj� si�
stopniowo piesi, wozy, traktory,
samochody, zn�w rwie ludzka
rzeka, �eby poszuka� uj�cia na
podw�rcu nast�pnego ko�cio�a.
Szyd��w. Miniaturka, wiejskie
Carcassonne, z pot�n� Bram�
Krakowsk� i zachowanym
kompleksem mur�w: flanki,
wie�yczki, otwory strzelnicze -
na murawie mi�dzy basztami opala
si� kilka dziewczyn w milanezach
z rami�czkami, w synagodze
tabliczka z cenami bilet�w i
naddartym afiszem westernu, a w
prze�licznym gotyckim ko�ciele
krytym gontem ko�czy si� w�a�nie
czytanie listu pasterskiego o
trze�wo�ci. Ksi�dz odrywa wzrok
od kartki i zdejmuje okulary.
Poka�my rz�dz�cym - m�wi gromko
- �e nas na to sta�. A jak
spotkamy pijanic� w tym miesi�cu
rocznic, w tym naszym sierpniu,
to potraktujmy go jak nale�y,
�eby zrozumia�, �e da� si�
zniewoli� i tyle! Zawsze si�
m�wi�o, �e w miastach s� kazania
ostre, dla inteligencji. A tu
si� w�a�nie wali prosto z mostu,
bez ogr�dek - a� dziw.
Kolejny ko�ci� w Kurozw�kach.
Zn�w t�umna, rozmodlona, wiejska
niedziela. A my piechot� do
pa�acu. Opisa� go w "Popio�ach"
�eromski, tylko �e tam nazywa�
si� Grudno. A rzeczka, nad
kt�r� przechodzimy, to Czarna; w
rzeczywisto�ci jest
ciemnozielona od odbicia g�stych
krzew�w, a na dnie ma z�oty,
pofa�dowany zmarszczkami piasek.
Ten piasek to ostatni pogodny
u�miech. P�niej zdzicza�y park
ciemnieje, unosi si� gwa�townie
w g�r�, jakby chcia� zamkn�� si�
nad ran�, kt�r� kryje w �rodku.
Pa�ac w Kurozw�kach jest jak
cios wymierzony mi�dzy oczy.
Nied�ugo po wojnie zamieszkali
tu pracownicy pobliskiej
stadniny. Kiedy gdzie� zacz��
zacieka� dach, przenosili si� po
prostu do innego pokoju;
reperowa� si� nie chcia�o, a
pany mia�y pokoj�w du�o. Trwa�a
w�dr�wka przez pi�tra i komnaty,
do opuszczonych wdziera� si�
grzyb, ple��, butwia�y deski,
kruszy� si� mur. W ko�cu dach
run��, �ciany si� osun�y -
koniec. Jeszcze tu i tam
przepi�kne okno, wykusz, attyka,
fragment zachowanego skrzyd�a,
czy kolumnady - jeszcze to
wszystko m�wi, jak musia�o by�
kiedy� pi�knie, kiedy smuk�a
sylweta przegl�da�a si� w
okalaj�cej j�, g��bokiej fosie.
Woda ju� z niej dawno
spuszczona, dno poros�y
dwumetrowe pokrzywy, spl�tane
chaszcze, le�� pnie zwalonych
drzew i sterty �mieci. Widmo
drewnianego mostu, przerzuconego
nad t� fos� nadpalone, czarne,
przej�� trudno, bo noga wi�nie
w przegni�ych deskach. Teraz
niby odnawiaj�, a w�a�ciwie
zabezpieczaj� resztki mur�w,
rozmawiamy z takim jednym z
ekipy. Jest ich o�miu, remont
trwa �smy rok, w tym tempie
trzeba by jeszcze z dwadzie�cia
par� lat, je�eli w og�le nie
cofn� funduszy. Mia� tu by�
podobno Dom Pracy Tw�rczej.
Przypomina mi si� opis balu w
Grudnie i Rafa�owy szept:
Ksi�niczko... I zaraz
karykaturalny obraz dzisiejszych
bonz�w literackich na tych
salach i sama Madame Au w
bia�ych mu�linach w pierwszej
parze - mo�e ich po�askocze
wspomnienie kolegi �eromskiego,
mo�e zamarz� o lustrach,
kandelabrach i nacisn� gdzie
trzeba, wykukaj� te fundusze,
mo�e nie... W parku, po obu
stronach pa�acu, dwa finezyjne,
lekkie pawilony. Jeden si�
osta�, mieszka w nim ekipa
remontowa, na tarasie
wybebeszony tapczan i
rozwieszone pranie. Drugi s�u�y�
jako cel dla �wicze� w ostrzym
strzelaniu, p�niej go
podpalono, zosta�a kupa gruzu i
osmalona �ciana. Ano, odzyska�
to lud. Zimno mi si� robi mimo
upalnego dnia, trz�s� mnie te
Kurozw�ki od �rodka, jak nag�y
atak grypy. Kr�tkopalca �apa
le�y na naszej kulturze i
rozgniata co par� miesi�cy,
tygodni, co dzie� - jakie�
wspomnienie, �wiadectwo, �lad.
Dworek, park, ksi��k�, melodi�,
obyczaj, instytucj�, pa�ac,
obrz�dek, wiersz, drzewo... W
ich miejsce wsuwa metodycznie i
nieub�aganie nowy pejza� i nowy
model �ycia. �uszcz�cy si� blok,
supersam z pustymi p�kami,
slogan wypisany na wiadukcie,
uliczny megafon, wyschni�te
flance w betonowych konchach,
pomniczek Bratniej Armii okolony
�a�cuchem, izb� pami�ci, cepeli�
i beton. Pi�tno. Wycisn�li je na
r�nych naczelnikach, so�tysach,
sekretarzach, a oni pochylili
si� pokornie, przyj�li za
w�asne, polubili i gorliwie
buduj�, pisz�, nag�a�niaj�,
detonuj�, przemalowuj� swoje na
obce. Lud odzyska�. A lud - to
jeszcze te skrawki krajobrazu,
gdzie tylko pola, ��ki i las,
pochylone postaci nad snopkami,
naszczekuj�ce si� psami obej�cia
i pe�ne ko�cio�y; to pozosta�o,
a reszta rozsypuje si�
bezustannie i zmienia.
Zab��dzili�my po tym
kurozw�ckim wstrz�sie. Boczne,
wyboiste dr�ki, przykucni�te
laski, zagubiona wioska o
wzruszaj�cej nazwie: Wide�ki, w
ko�cu trafiamy z powrotem na
g��wn� szos�. Nowa S�upia z
pieczarkami dymarek sprzed dw�ch
prawie tysi�cleci - i pieszo na
�wi�ty Krzy�. Podobno zdarzali
si� pielgrzymi, kt�rzy t� drog�,
kamienist� i strom�, odbywali na
kolanach. Na szczycie klasztor z
histori�, w kt�rej jest
zamkni�ty ca�y polski los.
Niszczony przez Tatar�w,
Szwed�w, Rosjan, dewastowany w
czasach kolejnych insurekcji,
p�ac�cy danin� �ycia swoich
zakonnik�w w O�wi�cimiu i
Majdanku. I za ka�dym razem
cierpliwe, uparte odbudowy... W
kaplicy Ole�nickich w
podziemiach - Jeremi
Wi�niowiecki wyschni�ty i
ciemny, w zielonkawej,
butwiej�cej szacie. Wstyd si�
przyzna�, ale nie wiedzia�am, �e
tu le�y i zatrzyma�am si�
zaskoczona przy niewielkiej
skrzynce. Jarema... Tyle
historii, tyle jej zafa�szowa� w
literackich obrazach, tyle
okrucie�stwa i sobiepa�skiej
pychy, tyle - mimo wszystko -
wielko�ci i podmuchu szerokiego,
stepowego wichru. A teraz
poczernia�a kukie�ka, wzrostu
wyro�ni�tego dziecka. Jest i
c�reczka Ole�nickich i
powstaniec z 63 roku. Szare
czaszki, zakurzone, jakby
tekturowe cia�ka. Na g�rze msza
w�r�d obraz�w Smuglewicza i
ciasno stoj�cego t�umu, a nad
sylwet� klasztoru ci��y ogromna,
brzydka wie�a
radiowo_telewizyjna. Amerykanie
zrobiliby w niej pewno
restauracj� obrotow� z
przepysznym widokiem i
zgarnialiby fors�; tutaj
wszystko zamkni�te na mur,
zakneblowane tajemnic�
pa�stwow�. Ju� sama nie wiem co
lepsze. Powr�t, kilkana�cie
kilometr�w jazdy, nocleg w
ogr�dku u babci w dogorywaj�cym
gospodarstwie, bo syn mieszka w
Ostrowcu, w blokach, �ona upar�a
si� do miasta, wi�c tylko czasem
przyje�d�aj� pom�c. Ch�odna,
rosista trawa, g�o�my rechot
�ab.
Rano, w Opatowie, w ogromnym
ko�ciele zn�w msza i zn�w
t�umnie, chocia� poniedzia�ek. W
prezbiterium malowane al fresco
trzy bitwy: Wiede�, Psie Pole, a
trzeciej nie pozna�am, bo za
wysoko i za ciemno. Ni�ej
portret Papie�a i fragment Jego
homilii. To si� powtarza w
ka�dym ko�ciele i ka�dy wybiera
sobie inne s�owa, wi�c ten G�os
wci�� brzmi. Kupujemy chleb w
pustawym sklepie, wi�kszo��
pu�ek zaj�ta butelkami w r�nych
gatunkach, a pod nimi drukowana
wywieszka: Pijesz, p�acisz -
zdrowie tracisz. W nast�pnym
sklepie w�dy jeszcze wi�cej, ale
napis �agodniejszy: Pij
umiarkowanie. Widocznie
po�a�owano obrot�w.
Ujazd. Najwi�kszy z polskich
zamk�w, Krzy�top�r Opali�skich.
Ogrom, rozmach, sporo maniery,
tu te� kto� chcia� kiedy� ol�ni�
i przygnie�� wielko�ci� w�adzy.
Na dziedzi�cu, pod niszami
napisy: W Honor i cze�� Domu
Mojego - szwagrowi, synowi,
bratu, ksi���ciu na Ostrogu itd.
Kiedy� sta�y tu pos�gi i
popiersia, ale �lad po nich
zagin��. Puste nisze wykrzywiaj�
si� szyderczo i �wiadcz� o
nietrwa�o�ci ziemskich zabieg�w
wok� ziemskiej chwa�y. Tym
razem za ruin� odpowiedzialni s�
Szwedzi i broni�cy si� w niej
p�niej konfederaci barscy, a
nie Prl. Nawet prowadzi si�
rekonstrukcj�. Kurz,
rusztowania, wagoniki podwo��
kamie�, okropny rwetes, wyniki
mierne, ot, �eby mury ca�kowicie
si� nie osun�y.
Zn�w na drodze. Jakie�
proporczyki, wst��ki, bramy z
zielonych ga��zi. Za zakr�tem
wzbija si� tuman kurzu i majacz�
w nim sylwetki. Po chwili
wszystko si� wyja�nia. Idzie
pielgrzymka. Zje�d�amy g��boko
na pobocze, wysiadamy z
samochodu i stajemy obok. Ju�
widzimy czo��wk�. Ksi�dz, tr�jka
m�odych i piel�gniarka, za nimi
grupa paruset os�b. Potwornie
zakurzone nogi w trampkach i
sportowych butach, ale s� i
sanda�y, koturny, s�upki, na sam
widok stopy zaczynaj� bole�.
�piewaj� w marszu. Przygl�daj�
nam si� �yczliwie, a kiedy
podnosimy r�ce, kto� wo�a: To
nasi! Szmer przebiega przez
grup� i ju� las r�k, uniesionych
w tym samym ge�cie. Jest par�
transparent�w z nazwami
miejscowo�ci, pisanymi
charakterystyczn� czcionk�. To
te� jeden z fenomen�w naszych
czas�w. Dawniej znaczy�o zdanie,
s�owo, ale litery by�y oboj�tne
i martwe. Dzi� s�owo o�ywa przez
sam kr�j czcionki. Niesie
wyra�ny, emocjonalny �adunek,
okre�la tych, kt�rzy si� pod nim
grupuj�. Grupa przechodzi,
zamyka si� za ni� ob�oczek py�u,
ale ju� nast�pny rodzi si� na
zakolu szosy. Druga pielgrzymka,
znacznie liczniejsza. To idzie
Ostrowiec �wi�tokrzyski; mn�stwo
w nim m�odzie�y, a nawet ma�ych
dzieci. Chocia� ubiory bardziej
miejskie, twarze zadziwiaj�co
podobne do tamtych, bo na tym
szlaku ludzie upodobniaj� si� do
siebie i wydaje si�, �e to idzie
jedno plemi�, jeden szczep.
Przemarsz trwa d�ugo, r�ce ju�
nam mdlej�, a tu
kilkunastominutowa przerwa i
trzecia grupa, najmniejsza,
bardzo skromna, bardzo wiejska.
Jest w niej jaki� stary cz�owiek
o kulach, podtrzymywany
opieku�czo z obu stron. Budzi
si� we mnie nag�y �al, �e my
akurat pod pr�d - pragnienie,
�eby wszystko zostawi� i
do��czy� do kierunku, kt�rym w
sierpniu d��y ca�a zakurzona,
zm�czona, �piewaj�ca, rozmodlona
Polska. Oczy mnie dziwnie piek�
i obraz staje si� niewyra�ny. Od
ostatniej �semki odrywa si�
m�ody ksi�dz w koloratce. Daje
mi plakietk� z Matk� Bosk� i
m�wi: To za te �zy na policzkach
i za te podniesione palce.
Py� definitywnie opada,
powietrze nad drog� zn�w jest
czyste. Oddalaj�c� si� fal�
�piewu nakrywa cisza. Co� w tej
ciszy trwa. Jest pi�kny, ciep�y,
bezwietrzny dzie� ko�cz�cego si�
lata. Wsiadamy do samochodu,
jedziemy i przez d�u�szy czas
nic nie m�wimy do siebie.
Potem Koprzywnica, wspania�e
opactwo cysters�w, po kasacie
oddane �ydom i urz�dnikom
carskim, p�niej cz�ciowo
odzyskane - ze skupion�,
m�odziutk� grup� rekolekcyjn� w
mrocznym wn�trzu. Zastanawiaj�ce
te rekolekcje w �rodku
s�onecznych wakacji...
Potem Baran�w Sandomierski,
�liczny, z zadbanym parkiem i
dziewczynami grabi�cymi �wie�o
ostrzy�one trawniki, cz�owiek a�
oczy przeciera. W �rodku Muzeum
Siarki, mo�e dlatego. A niechby
chocia� tak.
Potem trzy dni u Przyjaci�, w
niezwyk�ym domu, zagubionym w
lesie pod jednym z beskidzkich
szczyt�w. Trzy dni
przeci�gaj�cych si� d�ugo w noc
rozm�w przy wielkim, rodzinnym
stole, o�wietlonym nisko
zwisaj�c� lamp�. A te rozmowy,
chocia� dotycz�ce naszych los�w,
a wi�c spraw pogmatwanych i
tragicznych - dziwnie spokojne.
Zawsze tu tak by�o. Ilekro�
przyje�d�a�am spi�ta,
niespokojna, pe�na pyta� - ju� w
progu czu�am, �e wszystko si�
wycisza. Siada�am przy stole, a
dom p�yn��, unosi� si� jak Arka
nad zam�tem i wirami, powolutku
w�drowa� w�r�d ciemnozielonych
wzg�rz. W le��cej na p�ce
Ksi�dze Go�ci wiele znanych,
wspania�ych nazwisk; s� te�
wpisy po angielsku, francusku,
hiszpa�sku, po arabsku - ka�dy
tu co� wa�nego znalaz�, ka�dy
zapragn�� co� po sobie zostawi�.
Jak jest w og�le mo�liwy taki
dom? - pytam na po�egnanie
Gospodarza. On u�miecha si�. -
Bo to jest dom, a nie dacza -
m�wi.
Z plecakami na �eb na szyj� w
d�, w wiosce u podn�a g�ry
zaparkowany samoch�d, wrzucamy
rzeczy, ruszamy.
Ostatni etap to Pieniny. Mam z
nimi spraw� osobist�. W
dzieci�stwie przez trzy lata z
rz�du sp�dza�am tu wakacje i
teraz chc� to odgrzeba� spod
grubej warstwy kurzu. Rozbijamy
namiot w ogr�dku starej,
kro�cie�skiej g�ralki, tu� nad
Dunajcem, kt�ry nocami ha�asuje
i �omoce, a gospodyni wsparta na
lasce przychodzi wieczorami pod
nasz namiot i opowiada. Willa
pod �wi�t� Teresk� (tam, gdzie
wtedy mieszka�am) spali�a si�,
Antek, po wi�zieniu w
pi��dziesi�tych latach, umar� na
gru�lic�, Stefan jase�ka robi� i
na ksi�dza mia� i��, ale po
wojnie do partii si� zapisa� i
wyjecha�, Ole� prokuratorem jest
w Nowym Targu, wielki pan si�
zrobi� i ludzi nie poznaje, ale
i oni jego nie bardzo maj� ch��
poznawa�, Kuba Orkisz przy
tajnej radiostacji za Niemc�w
robi� i zam�czyli go w
O�wi�cimiu, pustelnik, co �y� na
Dzwonku i sypia� w trumnie,
o�eni� si� we wojn� i nied�ugo
potem umar�. A na tych
pastwiskach, co�my kiedy�
ogniska palili, domy wczasowe
dla Huty pobudowali,
wyw�aszczaj�c ludzi i p�ac�c im
po trzy z�ote pi��dziesi�t
groszy za metr, jeden si� nawet
przez to powiesi�. S�ucham,
przypominam sobie dawne
dzieci�ce twarze, otrzepuj� z
kurzu nazwiska i my�l�, �e los
jak wodzirej, porozstawia� t�
nasz� wakacyjn� gromadk� - para
w lewo, para w prawo. A w dzie�
odgrzebuj� zapomniane obrazy i
ich nazwy; czasem kolejno�� jest
odwrotna - najpierw przypomina
si� nazwa i szukam przylepionego
do niej obrazu. W ten spos�b
rodzi si� dla mnie na nowo g�ra
Bryjarka z krzy�em, omsza�a
ska�ka Kotu�ka na Dunajcu,
weso�y potok Grajcarek, �yse,
spalone s�o�cem Toporzysko, dzi�
poro�ni�te wysokimi drzewami.
Jeszcze te puszyste, jaskrawo
zielone ��czki ze strzelistymi
kopkami siana, przepasanymi w
pasie krajk�, jak panny. Jeszcze
Sokolica, gdzie trzeba by�o dla
fasonu oprze� si� o kab��kowat�
sosn�, przewieszon� nad
urwiskiem, Sokolica, z kt�rej
skoczy�a w przepa�� Helena de
Witt, goniona przez zb�jnik�w.
Jeszcze jej krzyk, kt�rego nigdy
nie by�o i szybuj�ce w powietrzu
cia�o, kt�re stworzy�a
wyobra�nia �eromskiego, a my�my
je wtedy, w dzieci�stwie,
widzieli naprawd�.
I w drog�. Zosta�y ju� tylko
trzy dni, a w nich trzy
ko�cio�y. Przecudny, stary,
drewniany Grywa�d, z zastyg�ymi
wewn�trz figurkami wiejskich
�wi�tk�w i z Frasobliwym
Chrystusem, kt�ry podpar� brod�
gestem niewiarygodnie zm�czonego
cz�owieka. Jeszcze mo�e
pi�kniejsze i na pewno starsze
D�bno, pomarszczone swoimi
gontami, zmursza�e, z du�� grup�
m�odzie�y, czekaj�c� na
popo�udniowe otwarcie drzwi i
brzd�kaj�c� na gitarach. (A�eby
do tego D�bna dojecha�, trzeba
przeby� kawa� zrujnowanego
krajobrazu. To ta s�ynna zapora
czorszty�ska i zbiornik na
Dunajcu, co si� rodzi w m�kach
ju� par� dziesi�tk�w lat i wci��
jest tylko olbrzymim
rumowiskiem, pe�nym jakich�
w�do��w, usypisk, beton�w i
zrytej ziemi. Strasz� na jej
kra�cu Maniowy, wie�_atrapa, ot,
jeszcze jeden "wystr�j", maj�cy
�wiadczy� o nowoczesno�ci i
post�pie. Gnie�d�� si� tam od
lat ludzie wysiedleni z teren�w
pod przysz�y zbiornik, mrowi�
si�, m�cz�, wznosz� bez�adne
przybud�wki i kln�. A je�li
kiedy� zjawi si� woda w
rozgrzebanej dolinie, to mo�e
zmieni� si� klimat, naruszy�
ekologiczn� r�wnowag� i zagrozi�
ko�ci�kowi w D�bnie). Na koniec
Murzasichle, ko�ci� m�ody,
budowany w latach
pi��dziesi�tych. Mimo to z
burzliw� histori�, bo wznoszony
bez zezwolenia, nocami, od
zmroku do �witu. M�czy�ni
pracowali, a baby siedzia�y na
okolicznych drzewach i
pilnowa�y, czy w�adza nie
jedzie. Wtedy rzucano wszystko,
chowano narz�dzia, kryto si� po
domach, a jak si� kto dziwowa�,
�e �ciany zn�w wy�sze -
wzruszali ramionami. Mo�e cud?
Trzydzie�ci lat ju� zd��y�o
spatynowa� gonty, drewno
pociemnia�o pi�knie - jest to
pyszna, g�ralska ciesielka,
dzie�o ludzi znaj�cych swoj�
sztuk� i buduj�cych po
gospodarsku, dla siebie. Jedna
ze �cian wewn�trznych pokryta
d�ugim, wyrzezanym w drzewie
tekstem. To s�owa skierowane do
Papie�a w czasie pierwszej
pielgrzymki, witali nim w gwarze
g�ralskiej swojego Gazd� w Nowym
Targu.
Ten tekst towarzyszy nam w
drodze powrotnej. Bo to ju�
powr�t. Krajobraz stopniowo si�
zni�a, ziele� jakby szarzeje,
droga gubi zakr�ty i prostuje
si� monotonnie, g�stnieje
zabudowa. No to co? - m�wi� -
Skr�cimy w ko�cu na t� Pustyni�
B��dowsk�? To ju� jest nasz
rytua�. Ile razy robili�my
kr�tki wypad do Krakowa,
obiecywali�my sobie obejrzenie
Pustyni. I zawsze, doje�d�aj�c
do miejsca, gdzie nale�a�o
skr�ci�, rezygnowali�my - a to
pora p�na, a to co� w
samochodzie, a to brak
przekonania, �e naprawd� chcemy.
Teraz jednak bior� ten
przewodnik, kt�ry nam
towarzyszy�, niestary jeszcze,
bo z 1971 roku i czytam dla
zach�ty na g�os: "...tak
wielkiego obszaru piask�w nie ma
w ca�ej Europie, wi�c Pustynia
stanowi wielk� atrakcj�
turystyczn�... niespotykane
gdzie indziej ro�liny, b�d�ce
reliktem klimatu lodowcowego...
warzecha polska... wierzba
kaspijska... szczera pustynia
urozmaicona okruchami skalnymi,
lub ruchomymi wydmami i
zmarszczkami powsta�ymi w wyniku
dzia�ania wichr�w... wyst�puje
zjawisko fata_morgany, mira�u,
czyli odwr�conego obrazu
rzeczywistego przedmiotu w innym
miejscu ni� on si� znajduje..."
No wi�c tym razem skr�camy. We
wsi Klucze - papiernia i fabryka
celulozy. To z niej rozpe�za si�
md�y zaduch, ona zatruwa Bia��
Przemsz� i wygubi�a rzadkie
ro�liny, ona dzie� po dniu
ws�cza swoje jady w ten dziwny
kawa�ek ziemi. Wychodzimy na
punkt widokowy, sk�d mo�na
ogarn�� spojrzeniem ca�� t�
ma��, polsk� Sahar�. Spogl�damy
w d�.
Nie ma jej. Nic nie ma. W�r�d
poszarza�ej, zwyk�ej ro�linno�ci
ze dwie, trzy �ysinki,
przypominaj�ce kupk� piasku w
piaskownicy na podw�rku. Min�o
kilkana�cie lat od napisania
przewodnika i w tym czasie
znik�o co�, co trwa�o ca�e
wieki. Ju� si� nie odstanie. Tam
gdzie mia�y zaczyna� si�
pustynne szlaki, stoi tablica:
Wst�p wzbroniony. Zasiek z
drut�w kolczastych.
Tak ko�cz� si� moje polskie
rekolekcje. To znaczy - ko�cz�
si� jako obrazy, ale zostaj�
wewn�trz mnie. Bardzo z�o�one i
zagmatwane, jest w nich i
wzruszenie, i gniew, i duma, i
cie� wstydu - a mo�e winy, i
zadziorne poczucie w�asno�ci, i
troch� b�lu. A przede wszystkim
jest �wiadomo��, �e do tego
krajobrazu nieuchronnie si�
wraca. Musi si� wr�ci�.
Cho�by si� go zdradzi�o na
wiele lat, dogoni i upomni si� o
swoje.
Rok 1984
Pocz�tek pielgrzymki
Zn�w lato i zn�w zbli�a si�
czas w�dr�wki. Pami�tam, �e na
jednym ze spotka�, na kt�rym
czyta�am moje zesz�oroczne
wspomnienia, kto� ze s�uchaczy
powiedzia�: Niech pani napisze
ca�y taki przewodnik po Polsce.
�eby by�o wiadomo, gdzie
wyrusza�, co odnajdywa� i jak na
to patrze�, bo my coraz mniej
wiemy. Kiedy przychodzi urlop,
ruszamy w dw�ch kierunkach: nad
morze i w g�ry, a czasem
przypadamy nad jakim� jeziorem i
opuszczamy wszystko, co po
drodze. Coraz mniej wiemy.
Mo�e to i racja. Mo�e
potrzebny jest taki gniewny i
serdeczny przewodnik po kraju,
kt�ry coraz skuteczniej nam
ucieka i ogranicza si� do paru
punkt�w na mapie. Tego kraju,
kt�ry zmienia si� niezwykle
szybko i z miesi�ca na miesi�c
gubi ca�e krajobrazy, zatraca
cechy charakterystyczne i
pokrywa si� nie tylko odpadkami
i py�ami z komin�w fabrycznych,
ale i jakim� ponurym, szarawym
nalotem znijaczenia.
A wi�c wyprawa, �eby co�
jeszcze spod niego odgrzeba�,
utrwali�, zatrzyma�. Ta wyprawa,
podobnie jak zesz�oroczna,
krystalizuje si� dopiero w
czasie jej trwania tak, �e mo�na
jej nada� tytu�. Wtedy - polskie
rekolekcje, dzi� - pocz�tek
pielgrzymki.
Koniec czerwca. Wyjazd w
paskudnym, zacinaj�cym deszczu.
Po paru godzinach doje�d�amy do
Kruszwicy, um�wiony nocleg na
plebanii, ksi�dz pra�at akurat
na wyje�dzie, przyjmuje nas
dziwna gosposia - go�cinna,
u�miechni�ta, sama jedna
obrz�dza wielk� plebani�, ogr�d,
gotuje posi�ki, piecze pachn�ce,
owocowe placki, pierze, reperuje
- cz�owiek wie, �e takie bywa�y
kiedy�, ale ju� w nie przesta�
wierzy�.
Od gosposi z legendy - na wie��
z legendy. Tylko �e tamtej,
Popielowej, nie ma, a mo�e nigdy
nie by�o. Ta ma tylko dawne
imi�: Mysia, ale stawia� j�
Kazimierz Wielki. Po topornych,
turystycznych schodach wchodzi
si� na szczyt, �eby zobaczy�
Gop�o. W jedn� stron� widok
pi�kny, jezioro d�ugie i kr�te
jak rzeka, usiane wysepkami,
kt�rych zaro�la podobne s� do
p�k�w wysokich, zielonych pi�r.
W tym deszczu i za�zawionym
oparze pierzasto_wodny pejza�
odzywa si� nagle echem rzeki
Wolty ko�o Akosombo, a potem
jeziora Gatun na Kanale
Panamskim. Jak zwykle
nostalgiczny skurcz serca - ju�
to zamkni�te, odci�te, ju� tego
pewno nie zobacz� - a potem
odwracam g�ow� i patrz� w drug�
stron�. Le�y przede mn�
Kruszwica, nasza kolebka. Wida�
smutne, niechlujne blokowisko i
dymi�ce kominy. Fabryka
margaryny, wytw�rnia win i co�
tam jeszcze. To one zamieni�y
Gop�o w zwyczajny �ciek.
P�jdziemy potem w�skim p�wyspem
do dawnej pla�y i towarzyszy�
nam b�d� wbite nad brzegiem
tablice: "K�piel zabroniona,
woda biologicznie ska�ona".
Wieczorem roma�ska kolegiata,
podniesiona niedawno do godno�ci
Bazyliki Mniejszej. Jasna,
spokojna i przezroczysta jak
�r�de�ko. Bez z�oce�, ozd�b i
spi�trzenia dekoracji - pi�kno
m�wi tu tylko poprzez proporcj�
i harmoni� kszta�t�w. Dawniej
architektonicznym uciele�nieniem
sacrum by� dla mnie gotyk.
Szalony, egzaltowany,
fanatyczny, ur�gaj�cy prawu
ci��enia i ciskaj�cy w g�r�
przepruty a�urami kamie�. Byle
wy�ej i jeszcze wy�ej! Dzi�
odkrywam ponownie styl roma�ski.
On nie wstydzi� si� ci�aru
budulca, podkre�la� go solidnie
i z prostot�. Jego modlitwa nie
by�a tak porywaj�ca i efektowna,
ale cichsza, mo�e g��bsza. Jak
musieli r�ni� si� od siebie
ludzie, kt�rzy �yli w obu
epokach. Spok�j zamieniony na
niepok�j, szept na krzyk.
Wracamy na plebani�, walimy si�
spa�, na dole cichutka
krz�tanina, na g�rze jakie�
skrzypienia i pomruki starego
domu oraz granie deszczu na
szybach.
Rano d�uga rozmowa ze
skupionym i delikatnym ksi�dzem
pra�atem, szybkie pakowanie -
ju� Golub_Dobrzy�. �adny,
p�nogotycki zamek z renesansow�
attyk�, dobudowan� przez Ann�
Waz�wn�, siostr� kr�la Zygmunta
III. Wszystko pozamykane, pewno
przerwa obiadowa, ale �ysawy
przewodnik za siedemdziesi�t
zet, wsadzone mu do kieszonki,
robi si� mi�y i otwiera sal�,
gdzie odbywaj� si� sympozja i
okoliczno�ciowe bankiety. A 22
lipca - m�wi z dum� - mamy tu
wielk� imprez�, �redniowieczny
turniej z potykaniem si� konno i
pieszo na miecze i topory.
Kaskaderzy i specjali�ci to
wykonuj�, w�adze zaszczycaj�
obecno�ci�, turystyka grupowa i
zg�asza� trzeba z du�ym
wyprzedzeniam, raz nawet Anglicy
przyjechali. Pokazuje potem na
zewn�trznym dziedzi�cu wielk�,
kmicicow� kolubryn� i inne
dzia�a, z lufami wycelowanymi w
zakapany deszczem krajobraz.
Specjalnie robione do filmu
"Potop" pana Hoffmana i potem
odkupione od wytw�rni. Schodzimy
jeszcze do wystrza�owej
kawiarni, �eby zobaczy� gotyckie
podziemia. Ogromne, nisko
sklepione wn�trze, �awy i
stoliki w tym naszym
uniwersalnym stylu
turystyczno_cepeliowsko_rustykalnym,
co ma pasowa� do ka�dej epoki.
Za lad� skamienia�a panienka
informuje z wysi�kiem, �e mo�e
by� kawa lub herbata, ale nic
poza tym, nawet petit_beurra, bo
lada ch�odnicza zepsuta. Zawsze
jest w historii mijanka. Dawniej
lad ch�odniczych nie by�o, za to
jedzenia w byle zaje�dzie w br�d.
Radzy�. Na mapie zamek
krzy�acki, w rzeczywisto�ci
du�a, czerwona, rozbebeszona
ruina. O ile� dostojniejsze s�
ruiny kamienne i ich wyp�ukana
deszczami, zetla�a w s�o�cu
biel. Te ceglane wygl�daj�,
jakby powali�a je nie staro��,
ale niedawny po�ar lub bomba.
Wahamy si�, czy nadk�ada�
drogi do Kwidzyna. Na stacji
benzynowej pytamy, czy jest ju�
most na Wi�le, czy - tak jak na
naszej starej mapie - tylko
przeprawa promowa. Ale�
oczywi�cie, jest nowy most -
stwierdza cz�owiek z Cpn_u
Jutro si� oka�e, �e mostu nie
by�o i nie ma, a pracownik
stacji odleg�ej o trzydzie�ci
par� kilometr�w o tym nie wie, a
mo�e powiedzia� byle co, bo
bierze pieni�dze za nalewanie
benzyny, a nie za informacje. W
ulewie docieramy do Kwidzyna i
parkujemy na placyku przed
pot�n� bry�� katedry i
zro�ni�tego z ni� zamku. Pyszne
gdaniska, baszty i kr�te
mostki_korytarze na gotyckich
�apach, mi�dzy kt�rymi je�d��
dzi� samochody i autokary -
wypi�trzone to wszystko,
obronne... Znad doliny z
niewidoczn� Wis�� wystrzela
nagle zachodz�ce s�o�ce,
sp�aszczone mi�dzy dwiema
granatowymi chmurami, i dodaje
jeszcze czerwieni murom. W celi
B�ogos�awionej Doroty dotykam
r�k� wilgotnych �cian i czuj�
biegn�cy po plecach dreszcz. Ona
chcia�a od dziecka i�� do
klasztoru, ale spe�ni�a wol�
rodzic�w, wysz�a za m�� i mia�a
dziesi�cioro dzieci. Siedmioro
zmar�o na zaraz�. Wtedy biskup
da� Jej upragnione zezwolenie na
zamurowanie si� �ywcem w
male�kiej kapliczce katedry.
Widz� otw�r, przez kt�ry
podawano Jej chleb, wod� i
hosti�. �y�a jeszcze trzyna�cie
miesi�cy. Dziwne to. Poj�cie
ofiary i jej sensu chyba
zupe�nie si� zmieni�o. Deszcz
zn�w pada. Id� jeszcze na ma�y
spacer, tropami beznadziei
ma�ego miasta. Blok, knajpa z
kwa�no_zje�cza�ym odorem i
faluj�c� sylwetk� pijaka w
otwartych drzwiach, sine i
buraczkowe wyroby dziewiarskie
za upstrzon� przez muchy szyb�,
dwa wal�ce si� zabytkowe domki,
�liczny, stary spichlerz, zaj�ty
na magazyn "Herbapolu",
zaniedbanie kra�cowe - w r�nych
zabytkach usadawiaj� si� teraz
instytucje, kt�re u�ytkuj�, ale
nie konserwuj�. Trzej miejscowi
don�uani z m�odziutkimi
twarzami, prze�artymi ot�pieniem
i nud�, jak rdz�. - To ju� nam
dzi� zosta�o tylko piwo - m�wi
jeden wolno i w tym g�osie jest
jaka� ponura przegrana - jego
w�asna i tego miejsca. �pimy w
przyczepie, odwracam si� ty�em
do miasteczka, a twarz� do
czerwonego kolosa, kt�ry
wype�nia okno.
Rano jazda - i Gniew. Nomen
omen. Miasteczko jest od
pocz�tku do ko�ca ponure. Du�y,
krzy�acki zamek w remoncie,
czyli nic si� w nim nie dzieje,
z wyj�tkiem tego, �e wszystko
otoczone wygryzionym parkanem i
pozamykane. Nie spos�b uzyska�
�adnej informacji, nikt nic nie
wie, nie zna nazwy s�siedniej
ulicy, to, co za zakr�tem ju� go
nie obchodzi, brud, zacieki,
niechlujne obej�cia, a w nich
ludzie prowadz�cy �ycie jarzyny
- life of vegetable jak m