7272
Szczegóły |
Tytuł |
7272 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7272 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7272 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7272 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Marek Hemmerling
Deneb III
I
Budowa stacji posuwa�a si� w b�yskawicznym tempie. Grupy automat�w kr��y�y
wok� element�w konstrukcyjnych wykonuj�c swoje zadania pewnie i b�yskawicznie.
Cz��
maszyn pracowa�a w wykopie, gdzie montowano prowizoryczne �r�d�o energii; reszta
zajmowa�a si� wznoszeniem korpusu stacji. Givensowi, obserwuj�cemu to wszystko,
przysz�a
na my�l gromada pracowitych mr�wek, krz�taj�cych si� wok� swojego domostwa.
Zacz�y
nie dalej jak przed godzin�, a ju� mo�na by�o dostrzec og�lny zarys konstrukcji.
- Nie�le im idzie - powiedzia� sam do siebie. - Je�eli nic nie stanie na
przeszkodzie, to
sko�czymy wcze�niej, ni� przewidywa�em.
W otwartych drzwiach kabiny pojawi� si� Manc. Wolnym krokiem podszed� do fotela
i usiad� ci�ko. Givens przygl�da� mu si� przez chwil�. Na twarzy Manca widoczne
by�o
zm�czenie i zniech�cenie. Oczy Manca bez najmniejszego zainteresowania patrzy�y
w ekran,
na kt�rym Givens kontrolowa� budow�.
- Nie wiem, co Korn widzi w tej skorupie - powiedzia� ci�ko Manc. - Planeta jak
ka�da inna, nic nadzwyczajnego tu nie ma. Jakie� g�ry, morza, w sumie pustka,
ani �ywej
duszy.
- �adnych organizm�w?
- Na razie nic. Brali�my wprawdzie pr�bki tylko w promieniu stu kilometr�w, ale
tak
na zdrowy rozum wida�, �e to strata czasu. Sk�d na tym pustkowiu mia�oby si�
wzi�� jakie�
�ycie? Temperatura otoczenia waha si� w okolicy osiemdziesi�ciu stopni Kelvina.
Pod
nogami szron, nad g�ow� chmury. Zwariowa� mo�na, i jeszcze to ci��enie. Cz�owiek
wa�y tu
prawie dwa razy wi�cej ni� normalnie. A� strach wychodzi� z �azika, ten
przynajmniej
utrzymuje przyzwoit� grawitacj�.
- A gdzie O�Paull?
Manc wzruszy� ramionami.
- Znalaz� niedaleko st�d jakie� niezwykle ciekawe minera�y - s�owa: �niezwykle
ciekawe� wym�wi� z tak� ironi�, ze Givens a� si� u�miechn��. - Zosta�, �eby
wzi�� pr�bki.
Powinien zaraz wr�ci�.
- To dobrze. Nied�ugo pewnie b�dziemy tu mieli burz�. Lepiej by�oby dla niego,
�eby
zd��y� na czas.
Givens zamilk� i jaki� czas przebiera� nerwowo palcami po brzegu pulpitu. Oczy
mia�
podpuchni�te od niewyspania. Ponad trzydzie�ci godzin na nogach i bez przerwy w
akcji.
L�dowanie, analiza otoczenia, wyb�r miejsca pod stacj�. W dodatku byli zdani
wy��cznie na
siebie i centralny analizator statku. ��czno�� z pozostaj�cym na orbicie
stacjonarnej Axelem-
156 uniemo�liwia�y im chmury. Tworzy�y zas�on� nie do przebicia; zawodzi�y
wszystkie
znane techniki. Chmury posiada�y tu tak� g�sto��, �e fale - od radiowych do
podprzestrzennych - grz�z�y w nich bezpowrotnie. Wiedzieli o tym ju� wcze�niej.
Kiedy
wlatywali do uk�adu Deneb i pr�bowali zaobserwowa� powierzchni� Trzeciej.
Dlatego
wys�ano ich na rozpoznanie. Mieli sprawdzi� wszystko na miejscu i najdalej po
trzech dniach
wystartowa�. Pot�ny Axel-156 kr��y� ca�y czas na orbicie, czekaj�c na ich
powr�t. Na
pulpicie zamigota�o pomara�czowe �wiat�o. Zg�asza� si� O�Pull. Givens wcisn��
klawisz
��czno�ci.
- Nie mog�em wcze�niej. Ci�gle by�y jakie� zak��cenia - g�os m�wi�cego zdradza�
podekscytowanie.
- Je�li sko�czy�e�, to wracaj, spodziewamy si� burzy.
- Jestem ju� w drodze, ale pos�uchaj, co si� dzieje. Znalaz�em dosy� ciekawe
minera�y
i automaty zacz�y kopa�. Chcia�em zbada� ska�� macierzyst�, i wiesz co? Grunt
si� obsun��.
Zagl�dam do �rodka, a tam jaki� tunel. Idealnie okr�g�y, �rednica mo�e z pi��,
sze�� metr�w.
W pierwszej chwili zg�upia�em. Potem wys�a�em automat. Wr�ci� po kilku minutach.
Nie ma
przej�cia, tunel jest zasypany.
Manc pokr�ci� g�ow� z dezaprobat�.
- M�odzik - mrukn��. - Niepotrzebnie si� podnieca.
- Tak my�lisz? - spyta� Givens.
Manc wsta� z fotela prostuj�c swoje pot�ne cia�o.
- Je�li rzeczywi�cie by�o tu kiedy� co� w rodzaju cywilizacji, to w tej chwili
zosta�y
same ruiny. Nie mam zamiaru chodzi� z ich powodu na rz�sach. Jestem zm�czony.
Wezm�
natrysk radiacyjny i id� spa�.
Wyszed�. Givens wyci�gn�� si� w fotelu. Te� mia� ochot� pospa�, ale musia�
poczeka�
na powr�t O�Pulla. W tej chwili stara� si� z�o�y� jaki� obraz ca�o�ci z
poznanych fakt�w.
Prawd� m�wi�c, nic jeszcze nie wiedzieli. Poza tym, ze planeta jest dla nas
zab�jcza.
Dwukrotne ci��enie, k�opoty z ��czno�ci�, truj�ca atmosfera. W dodatku na Deneb
III nie
by�o przemienno�ci nocy i dnia. Warstwa chmur wydziela�a rodzaj bia�ego �wiat�a,
rozja�niaj�cego r�wnomiernie obie p�kule. Givens przypuszcza�, �e chmury
wy�apuj�
promieniowanie centralnej gwiazdy, magazynuj� je w jaki� spos�b, a potem
rozdzielaj� po
powierzchni globu. Ciekawy fenomen natury. A mo�e nie tylko natury?
Nie zna� odpowiedzi na to pytanie. Na stole le�a�a niedawno wyko�czona mapa
Deneb
III, z�o�ona ze zdj��. Wysy�ali specjalnie programowane sondy lataj�ce. By�o z
tym troch�
k�opotu. Musieli opracowa� nowy system matryc dla automat�w, bo nie da�o si�
kontrolowa�
lotu za pomoc� satelit�w z powodu chmur. Normalna ��czno�� te� zanika�a w
odleg�o�ci
dziesi�ciu, najwy�ej pi�tnastu kilometr�w. W ko�cu jako� sobie z tym poradzili.
Wprawdzie
kilka pierwszych maszyn nie wr�ci�o, ale zdobyli w miar� dok�adny obraz globu, z
wyj�tkiem
biegun�w, gdzie g�ry by�y tak wysokie, �e gin�y w chmurach i tumanach jakiej�
lepkiej
mg�y. Diabli wiedz�, co to za mg�a. Jeszcze jedna zagadka. Wiatru ani na
lekarstwo, a mg�a
�azi tam i z powrotem. Dziwne, ale w ko�cu nie do nich nale�y rozwi�zywanie tych
problem�w, bo wtedy za�oga stacji, kt�r� w�a�nie buduj�, nie mia�aby nic do
roboty.
Komandor Korn na pewno zostawi tu paru ludzi. B�d� mieli wystarczaj�co du�o
czasu, �eby
wygrzeba�, opisa� i sklasyfikowa� - a w wolnych chwilach wyja�ni� - wszystkie
niepoj�te w
tej chwili zjawiska.
Givens nie rozumia� takich ludzi. Siedzie� ca�e lata gdzie� na peryferyjnej
planecie -
to przera�aj�ce. On sam uznawa� tylko loty. Zajmowa� si� tym od m�odych lat i
chwali� sobie
takie zaj�cie. Owszem, jaki� wst�pny zwiad, rozpoznanie, ale da� si� zamkn�� na
tyle czasu
w jednym miejscu...
Sygna� d�wi�kowy wyrwa� go z g��bokiej zadumy. Zbli�a� si� �azik O�Pulla. Givens
otworzy� przej�cie w polu si�owym i pojazd, ko�ysz�c si� z boku na bok, wjecha�
po trapie do
�adowni. W chwil� p�niej O�Pull wszed� do kabiny.
- I co ty na to? - zagadn�� ju� od progu.
- Nie wiem! - g�os Givensa daleki by� od entuzjazmu.
- Jutro wezm� automaty i ci�ki sprz�t. Spr�buj� odkopa� ten tunel. Gdzie� musi
nas
doprowadzi�.
- Nie spodziewaj si� rewelacji. Jest zasypany, a wi�c nikt go od dawna nie
u�ywa.
Poza tym to ju� nie nasza sprawa. Nie jeste� archeologiem, tylko biologiem.
Przeka�emy
materia�y ekipie, kt�ra tu zostanie, i jazda, nie ma nas.
- Szkoda - O�Pull westchn��.
- Nie ma czego �a�owa�. Ta planeta to naprawd� nic ciekawego.
- To moja pierwsza wyprawa pozauk�adowa. Pewnie dlatego wszystko wydaje mi si�
interesuj�ce i godne uwagi.
- Chyba masz racj�.
Niebo przeci�a b�yskawica. Ponury grzmot dotar� po czterech sekundach.
Zewn�trzne
czujniki przekazywa�y do kabiny narastaj�cy szum wichury. Nast�pna b�yskawica
uderzy�a
p� kilometra od statku.
- Szcz�cie, �e zd��yli�my otoczy� teren budowy polem si�owym - powiedzia�
Givens.
Burza narasta�a. Na�adowana elektryczno�ci� atmosfera planety eksplodowa�a raz
za
razem. Ca�a kopu�a ochronna jakby materializowa�a si�. Przebiega�y po niej
r�nobarwne
ogniki, tworz�c mozaiki fantastycznych wzor�w. Givens cz�sto ogl�da� podobne
widowiska,
ale za ka�dym razem ch�on�� je na nowo. Natura bawi�a si� w stworzenie barwnych
dzie�
sztuki, kt�re potem uznawszy widocznie za nieudane - natychmiast niszczy�a.
- To troch� potrwa - stwierdzi� wy��czaj�c foni�. Cisza, jaka zapanowa�a w
kabinie,
nie pasowa�a do barwnego widowiska rozgrywaj�cego si� na ekranie.
- Mo�emy chyba troch� odsapn�� - powiedzia� do O�Pulla. - Za trzy godziny
automaty
zako�cz� budow� stacji. Nale�y nam si� chwila snu.
- W�tpi�, czy b�d� m�g� zasn��. Ten tunel nie daje mi spokoju.
- Przecie� widz�, �e ledwo patrzysz na oczy - Givens klepn�� go po plecach. -
Idziemy.
Kr�tkim korytarzem poszli do s�siedniej kabiny. W jednym z glenisilowych kokon�w
spa� ju� Manc. Pomieszczenia statku dalekie by�y od komfortu - panowa�y tu i�cie
sparta�skie
warunki - ale �Spestakos� by� przecie� tylko jednostk� zwiadowcz�, przeznaczon�
do
kr�tkotrwa�ych akcji.
Givens u�o�y� si� w swoim kokonie, kt�ry natychmiast wch�on�� go. S�ysza�
jeszcze
jak O�Pull zajmuje miejsce obok. Chcia� co� powiedzie�, ale zm�czenie zamkn�o
mu usta i
zapad� w g��boki sen.
II
Zaraz po przebudzeniu Givens stwierdzi�, �e automaty zako�czy�y budow� stacji.
Postanowili wi�c natychmiast tam si� przenie��. Dwa dni w ciasnych kabinach
statku
zwiadowczego dopiek�y ca�ej tr�jce.
- Przynajmniej b�d� m�g� wyprostowa� plecy bez obawy, ze rozwal� g�ow� sufit -
powiedzia� Manc podczas przeprowadzki.
Przenie�li na stacj� kopie wszystkich materia��w, jakie zdobyli podczas pobytu
na
Deneb III. Mapy, obliczenia, wyniki analiz, pr�bki - pieczo�owicie
przetransportowane i
zabezpieczone - spocz�y w hermetycznych pojemnikach i magnetycznej pami�ci
centralnego
komputera. Potem Givens wyprowadzi� z hangaru �azik i ca�a tr�jka wyruszy�a w
drog�.
Jechali w kierunku tajemniczego tunelu. Manc nie chcia� si� tam grzeba�, ale
Givens
stwierdzi�, �e w�a�ciwie zrobili ju� wszystko, co do nich nale�a�o, i mog�
troch� czasu
przeznaczy� na ten rekonesans. W ko�cu on by� dow�dc� zwiadu i do niego nale�a�a
ostateczna decyzja. A w gruncie rzeczy nie wolno im by�o zbagatelizowa� tego
odkrycia.
Skoro mog� zbada� spraw� na miejscu, powinni tam pojecha�.
Dooko�a, jak okiem si�gn��, rozpo�ciera�a si� oszroniona r�wnina. Stacj�
zlokalizowano w samym centrum rozleg�ego p�askowy�u, wi�c teren by� r�wny i
g�adki jak
st�. W oddali nad lini� horyzontu majaczy�y wzniesienia. To tam w�a�nie O�Pull
dokona�
swojego odkrycia, kt�re - jak twierdzi� zgry�liwie Manc - postawi na g�owie ca��
egzobiologi� wraz z pokrewnymi naukami. Ale Manc taki ju� by� i nikt nie mia� mu
tego za
z�e. Dotarli do wykopu po godzinie. Wst�pne ogl�dziny potwierdzi�y relacj�
O�Pulla. W g��b
chodnika wys�ano ci�ki sprz�t. Po dwudziestu minutach mogli ju� zabra� ze sob�
kilka
automat�w i ruszy� przed siebie.
Tunel schodzi� w d� pod k�tem dwudziestu paru stopni. By� nie u�ywany od bardzo
dawna, �wiadczy�y o tym porozrzucane wsz�dzie kamienie i wi�ksze g�azy, kt�re
musieli co
chwila omija�. Nie da�o si� wykorzysta� �azika ani �adnego innego �rodka
lokomocji. Tunel
mia� za ma�y przekr�j. Po naradzie Givens zadecydowa�, �e trzeba b�dzie odby�
ma�y spacer.
Najbardziej dokucza�o zwi�kszone ci��enie planety. Manc kl�� ca�� wypraw�. Szli
jak w
g�stym syropie - ka�da kom�rka, ka�dy nerw cia�a wa�y�y podw�jnie. Co prawda
byli na to
uodpornieni - nie takich cud�w do�wiadczyli na poligonach - ale zawsze dodatkowy
k�opot.
Mieli za sob� par� monotonnych kilometr�w w�r�d ciemno�ci roz�wietlonych
reflektorem. Manc chcia� w�a�nie zaproponowa� powr�t, gdy zza kolejnego zakr�tu
wy�oni�
si� imponuj�cy widok. Tunel przechodzi� w rozleg��, pi��dziesi�ciometrow�
przepa��. W
dole, na obszarze wielu hektar�w, dostrzegli pl�tanin� najdziwniejszych
kszta�t�w. Kanciaste
i ob�e formy r�nych wielko�ci i w r�nych zestawieniach, pogr��one w absolutnym
bezruchu. Widok tyle� niesamowity, co niezrozumia�y. O�Pull stan�� jak wryty,
Givens
pokr�ci� ze zdziwieniem g�ow� a Manc gwizdn�� przeci�gle. Trwali tak
znieruchomiali przez
jaki� czas, a� wreszcie O�Pull pierwszy otrz�sn�� si� ze zdumienia i wyda�
polecenia
automatom, kt�re zacz�y rejestrowa� obraz.
- Ruina - stwierdzi� Manc po d�u�szej chwili.
- Przyda�oby si� zej�� na d� - powiedzia� Givens.
O�Pull przechylony spogl�da� w przepa��.
- To nie b�dzie �atwe, ale spr�bowa� mo�na.
Koniec rozwini�tej liny opad� na dno hali. Automat wstrzeli� w �ciany korytarza
kilka
hak�w. Tkwi�y pewnie w granitowej p�ycie.
- Winda gotowa, szefie - zwr�ci� si� Manc do Givensa. - Mo�na przeci�� wst�g� i
jecha�.
Chcia� chyba jeszcze co� doda�, ale nie zd��y�. Z do�u dobieg� jaki� szum, co�
na
kszta�t zrywaj�cej si� wichury. Powietrze zawirowa�o i silny podmuch uderzy� w
galeri�, na
kt�rej sta�a ca�a tr�jka. O�Pull upad� na ziemi�, Givens chwytaj�c za lin�
krzykn�� co�, ale w
narastaj�cym ryku wichury nie mo�na by�o rozr�ni� s��w. Zanim O�Pull poj��, �e
trzeba
wy��czy� zewn�trzne mikrofony i zostawi� tylko ��czno�� radiow�, zauwa�y� k�tem
oka, �e
co� dziwnego dzieje si� z Mancem. Sta� na samym skraju, tu� nad
kilkudziesi�ciometrow�
przepa�ci� i chwia� si� balansuj�c w podmuchach wichury. Coraz silniej �ci�ga�o
go w d�.
Wreszcie przechyli� si� niebezpiecznie i znikn�� z pola widzenia.
Lec�c w d� Manc widzia� ska�� przebiegaj�c� obok niego w szalonym p�dzie.
Doskonale zdawa� sobie spraw� z sytuacji. Zrozumia�, �e ginie. Upadek z takiej
wysoko�ci,
przy dwukrotnie wi�kszej sile ci��enia to pewna �mier�. A jednocze�nie ca�a jego
�wiadomo�� wzywa�a pomocy. Zwyk�y, zwierz�cy strach wzi�� g�r� nad ch�odnym
rozeznaniem sytuacji. Zacz�� krzycze�. Poczu� jakie� uderzenie i odbiwszy si� od
ska�y lecia�
dalej w d�, a jego cia�o zawirowa�o. W pewnym momencie wzrok uchwyci�
zbli�aj�ce si�
dno - kamienista powierzchnia, od kt�rej dzieli�y go tylko u�amki sekund.
Zacisn�� powieki.
- Nieee!!...
I wtedy poczu�, �e zamiast spada� w d� leci spokojnie gdzie� w bok, niczym nie
skr�powany. Otworzy� oczy. Jego w�asne cia�o w tej w�a�nie chwili run�o na
powierzchni�
gruntu. Widzia� to tak wyra�nie, jakby kto� ustawi� mu przed oczami aparat
wyostrzaj�cy i
spowolniaj�cy obraz. W pierwszej sekundzie wydawa�o mu si�, �e straci� zmys�y.
Ale
wszystko by�o w porz�dku. Dooko�a szala�a wichura, cia�o le�a�o roztrzaskane w
poszarpanym skafandrze, na g�rze - w wylocie chodnika - tkwili dwaj ludzie
unieruchomieni
na jaki� czas tym samym �ywio�em, kt�ry jego str�ci� w przepa��.
Zaraz, chwileczk�. Je�eli on - Manc - le�y tam na dole bez �ycia i jednocze�nie
on -
ten sam Manc - ogl�da to wszystko, to co� si� tutaj nie zgadza. By� zbyt du�ym
racjonalist�,
�eby tak po prostu zgodzi� si� z absurdem. Bo pewno nie jest w porz�dku, je�eli
cz�owiek
ginie i jednocze�nie widzi w�asn� �mier�. Najwi�kszy racjonalista musi ugi�� si�
przed
materia�em dowodowym, jaki stanowi� fakty. Faktem za� by�o, �e on - Manc - w
bli�ej nie
wyja�niony spos�b opu�ci� swoj� cielesn� pow�ok�. Czy mo�na w takiej sytuacji
m�wi�, �e
zgin��? Manc nazwa�by idiot� ka�dego, kto �mia�by wysun�� tak� teori� w jego
obecno�ci.
Tylko �e w�a�nie ta �jego obecno�� by�a do�� problematyczna.
�ywa, my�l�ca, ale bezcielesna osobowo�� Manca poczu�a si� nagle zab��kana i
porzucona. Dla swoich towarzyszy pozostanie tylko roztrzaskanym cia�em. A komu
mo�e by�
potrzebna dalsza wegetacja w tej - tak przecie� nietypowej - formie. Przez
chwil� czu� si�
zagubiony w obcym �wiecie nieznanej planety. Ale tylko przez chwil�, bo oto
poczu� nagle
jak�� fal� nadziei, ciep�a i serdeczno�ci. By�o w tym co� tak irracjonalnego, �e
si� zdumia�.
Fakt jednak pozostawa� faktem. Manc nie potrafi� sobie tego wyt�umaczy�, czu�
jednak, �e nie
jest osamotniony. Jakby jaki� g�os dodawa� mu otuchy i przyzywa� do siebie. Nie
by� to
oczywi�cie g�os; j�zyk ludzki jest zbyt ubogi, aby okre�li� takie stany. Lecz
mimo �e Manc
nie potrafi� tego nazwa�, rozumia� niejako pod�wiadomie swoje nowe po�o�enie.
Rzuciwszy
ostatnie spojrzenie na martwe cia�o w skafandrze podda� si� nagl�cemu wezwaniu.
III
�mier� Manca przybi�a O�Pulla. Ten wiecznie zaaferowany m�ody cz�owiek, wierz�cy
niezachwianie w pot�g� rozumu i wy�szo�ci ludzi nad nieokie�znanymi si�ami
natury, stan��
nagle wobec okrutnej rzeczywisto�ci tak bezbronny, �e Givens powa�nie zacz�� si�
o niego
martwi�. Przez ca�� powrotn� drog� nie zamienili ani s�owa. Givens prowadzi�
pojazd, a
O�Pull siedzia� w k�cie maj�c przed oczami roztrzaskane cia�o Manca, jakby
wzrokiem chcia�
przywr�ci� zmar�emu �ycie.
Gdy byli ju� w �luzie stacji, O�Pull nie wytrzyma�:
- To moja wina - wykrztusi�. - To ja namawia�em was, �eby w�azi� w ten przekl�ty
korytarz. On nie chcia� tam i��. Zupe�nie jakby wiedzia�!
- Gadasz g�upstwa - brutalnie pociesza� go Givens. - Kto m�g� przewidzie�, ze
spotka
nas co� takiego? Podmuch wywo�any zosta� r�nic� ci�nie�, a ca�a reszta to tylko
nieszcz�liwy wypadek. Zastan�w si� spokojnie nad tym, a zrozumiesz, �e nie ma
tu niczyjej
winy. Zreszt� jako dow�dca zwiadu jestem na pewno odpowiedzialny bardziej ni�
ty.
O�Pull zamilk�, ale Givens wiedzia�, �e nie przekona� ch�opaka. Zna� takie
sytuacje i
rozumia�, i� na to potrzeba czasu. Jutro wr�c� na orbit�, gdzie czeka pot�ny
Axel-1 56 i
gdzie komandor Korn na pewno si� ju� o nich niepokoi. P�niej opuszcz� uk�ad
Alfy
�ab�dzia i rusz� dalej. Ca�y tragiczny epizod ze �mierci� Manca zniknie z
pami�ci O�Pulla
pod nat�okiem nowych spraw. A potem przyjd� inne gwiazdy, inne planety.
Drzwi �luzy ust�pi�y. Tu� za nimi posuwa�y si� automaty z cia�em Manca. Chcia�
osobi�cie dopilnowa�, by cia�o zmar�ego znalaz�o si� w sterylnym pojemniku.
Potem wolnym
krokiem ruszy� w kierunku centrali ��czno�ci. Przechodz�c ko�o kabiny O�Pulla
przystan�� na
moment. Wiedzia�, �e ch�opak jest w �rodku, chocia� zza drzwi nie dobiega� �aden
d�wi�k.
R�ka odruchowo wyci�gn�a si�, aby zastuka�, ale po chwili cofn�� j� i poszed�
dalej.
- Takie rzeczy trzeba rozgryza� w samotno�ci - my�la� w�a�ciwie powinienem z nim
pogada�, ale nie tam. Mo�e sam zrozumie, �e to nie jego wina i �e nikt nie
ponosi
odpowiedzialno�ci za to, co si� tu wydarzy�o.
Doszed� do centrali i usiad� w fotelu.
Swoj� drog�, Manc naprawd� mia� pecha. Przelecie� sto dwadzie�cia parsek�w, aby
tak po prostu skr�ci� sobie kark. W��czy� pulpit i zacz�� sprawdza� podzespo�y.
Wszystkie
kana�y pracowa�y bez zarzutu. W kabinie s�ycha� by�o tylko ciche trzaski
wy�adowa�
elektrycznych. Uruchomiwszy blok wizji rzuci� okiem na smuk�� sylwetk�
�Spestakosa�.
Kolejny klawisz - sygna� wywo�awczy przyj�ty. Twarz O�Pulla na ekranie; niema,
pytaj�ce
spojrzenie.
- Sprawdzam ��czno�� - powiedzia� Givens tonem usprawiedliwienia. Ch�opak kiwn��
g�ow�. - By�oby dobrze, gdyby� posiedzia� troch� w laboratorium. Automaty
dostarczy�y
nowe partie pr�bek. Popracujesz nad tym do wieczora, a jutro wracamy na g�r�.
- Dobrze, id� tam.
O�Pull wy��czy� si�.
- Najwa�niejsze, �eby go teraz zaj�� czymkolwiek i nie da� czasu na rozmy�lania
-
stwierdzi� Givens w duchu. Sprawdzi� jeszcze po��czenie z centralnym m�zgiem i
automatami pracuj�cymi poza stacj�. Wszystko by�o w najlepszym porz�dku. Z
g�o�nika
dobiega� cichy szum i jaki� pisk - jeden, dwa, trzy, chwila ciszy i znowu,
jeden, dwa, trzy...
- Co to za kawa�y? - zdziwi� si� Givens.
Spr�bowa� dostroi� dok�adniej aparatur�. Sygna�y stopniowo s�ab�y, a� wreszcie
zanik�y zupe�nie mimo ponawianych poszukiwa�.
Interesuj�ca sprawa. Czysty przypadek, czy celowa ingerencja jakiej� nieznanej
si�y?
Givens zakodowa� w pami�ci komputera cz�stotliwo��, na kt�rej pojawi�y si�
sygna�y, i
nastawi� urz�dzenia tak, �e w razie powt�rzenia serii impuls�w ca�o�� zostanie
zanotowana w
pami�ci maszyny.
Reszt� dnia zaj�o mu porz�dkowanie spraw zwi�zanych z budow� stacji.
Uniwerproduktory wytwarza�y ostatnie elementy wyposa�enia i wszystko to trzeba
by�o
rozmie�ci� we w�a�ciwy spos�b. Tak, by ekipa badawcza, kt�ra pojawi si� tu za
kilka dni,
mia�a przygotowane ca�e zaplecze techniczne. Brak Manca dawa� si� w tej robocie
troch� we
znaki, ale w sumie Givens jako� radzi� sobie ze wszystkim. Mia� przecie� do
pomocy ca��
armi� automat�w i zaprogramowany komputer stacji.
W czasie kolacji Givens z ulg� dostrzeg�, �e O�Pull troch� otrz�sn�� si� z
przygn�bienia. M�wi� z o�ywieniem o ostatnich analizach denebskiego gruntu, w
kt�rym
znalaz� ciekawe gatunki bakterii, wegetuj�cych mimo nie sprzyjaj�cych warunk�w.
Rozmowa
- dyskretnie prowadzona przez Givensa - omija�a wszystkie szczeg�y zwi�zane z
osob�
Manca i porannymi wypadkami. P�niej rozeszli si� - ka�dy do swojej kabiny.
O�Pull by� tak wyczerpany minionym dniem, �e z miejsca upad� na tapczan pr�buj�c
zasn��. Jednak jego wysi�ki okaza�y si� daremne. Bezskutecznie szuka� wygodnej
pozycji,
wymy�la� r�ne podst�py aby zmusi� organizm do pos�usze�stwa - wszystko na nic.
Wreszcie
- z braku lepszego pomys�u - zacz�� przechadza� si� po kabinie tam i z powrotem
nie
zapalaj�c �wiat�a. Najpierw pod �cianami, potem na ukos. Cztery kroki tam,
cztery z
powrotem i znowu. Nagle zatrzyma� si�. Chwil� sta� nas�uchuj�c w skupieniu, ale
mimo
wysi�ku zmys��w do jego uszu dochodzi� tylko cichy szum klimatyzacji i odleg�ego
buczenia
generator�w. Wzruszy� ramionami i powr�ci� do przerwanego rytmu marszu. Cztery
kroki,
obr�t, cztery kroki, przeciwleg�y naro�nik... Zatrzyma� si� w k�cie twarz� do
�ciany. Czu� na
karku czyje� natarczywe spojrzenie. Przecie� tu nikogo nie mog�o by�?!!
A jednak wiedzia�, �e kto� na niego patrzy. Bezszelestnie odwr�ci� si�.
B�yskawicznym ruchem uderzy� prze��cznik i kabin� zala� snop �wiat�a tak
jaskrawy, �e na
u�amek sekundy musia� zmru�y� oczy. Kiedy o�wietlone kr�gi rozbieg�y si�, ze
zdziwieniem
- a mo�e raczej z ulg� - stwierdzi�, �e jest sam.
- Nieprawdopodobne - mrukn��. - Da�bym sobie g�ow� uci��, �e kto� tu by�.
Zrezygnowa� ze snu i wywo�awszy na czytniku jaki� podr�cznik biologii
planetarnej
pogr��y� si� w lekturze. Przebiega� wzrokiem tekst i nie zauwa�y�, jak �wiat�o
zalewaj�ce
dot�d jaskrawym blaskiem kabin� powoli s�ab�o. Dopiero gdy na chwil� oderwa�
wzrok od
ekranu spostrzeg�, �e w pomieszczeniu panuje p�mrok. Zaniepokojony wsta� i w
pierwszej
chwili chcia� po��czy� si� z Givensem, ale po namy�le zrezygnowa�. Co ma mu
powiedzie�:
�e cierpi na bezsenno�� i n�kaj� go przywidzenia? Wzruszy� ramionami i wyszed�
na
korytarz. Kroczy� bez celu, mijaj�c sekcje stacji. Magazyny, laboratoria,
pomieszczenia
mieszkalne. D�ugie szeregi drzwi, za kt�rymi nie by�o nikogo, z kim m�g�by si�
podzieli�
obawami. Martwe korytarze wij�ce si� na kilku poziomach, krzy�uj�ce si� co
kilkadziesi�t
metr�w i biegn�ce dalej, w g��b stalowego cielska stacji.
Nie zauwa�y� nawet, jak znalaz� si� w pobli�u ch�odni. Wspomniane wypadki
wyp�yn�y z pami�ci tak silnie, �e O�Pull zadr�a�. Rzuci� niespokojne spojrzenie
za siebie -
korytarz by� pusty. Ostro�nie, w obawie, �e kto� go obserwuje, podszed� do
drzwi. Walczy� ze
sob�. Z jednej strony rozs�dek nakazywa� mu odej�� - nie zawraca� sobie g�owy
sprawami,
kt�re nie mia�y ju� znaczenia. Ale inny impuls sprawi�, �e r�ka sama uruchomi�a
mechanizm.
Szara tafla drzwi znik�a w �cianie. Z g��bi pomieszczenia powia�o ch�odem.
O�wietlenie
zapali�o si� automatycznie z chwil�, gdy O�Pull przekroczy� pr�g komory; widzia�
tam szereg
hermetycznych klap, zamykaj�cych wbudowane w �cian� pojemniki. Czerwona lampka
sygnalizowa�a, �e jeden z nich jest pe�en. Nie zastanawiaj�c si� nad tym, co
robi, O�Pull
wy��czy� cyfrowy zamek. Z ca�ych si� poci�gn�� klap�. Otwiera�a si� powoli,
jakby
niech�tnie. Ci�gn�� j� obur�cz, otoczony par�, kt�rej k��by unosi�y si� z ka�dym
jego
oddechem. Gdy wreszcie odsun�a si� na ca�� szeroko�� widok, jaki ukaza� si�
jego oczom,
wprawi� go w os�upienie.
Cia�o Manca nie le�a�o tak, jak u�o�y�y go automaty. By�o zwini�te w k��bek przy
samym wylocie pojemnika - zupe�nie jakby zmar�y przed dwunastoma godzinami
cz�owiek
usi�owa� si� z niego wydosta�. Martwa twarz mia�a otwarte oczy, kt�re wpatrywa�y
si� w
O�Pulla z tak� natarczywo�ci�, i� ten poczu�, jak skurcz chwyta go za gard�o.
Przez moment
zw�tpi� w realno�� tego, co go otacza�o. Ale wszystko by�o w porz�dku. Tylko te
oczy. O�Pull
nie m�g� znie�� ich spojrzenia. Spogl�da�y na niego z niem� pro�b� i cichym
wyrzutem. Nie
wytrzyma�. Potkn�� si� i upad� na kolana. Nie czu� b�lu. Tylko ten wzrok -
przygniata�,
rozp�aszcza� go, mia�d�y�.
- Za chwil� zwariuj� - pomy�la� zupe�nie spokojnie. - Zwariuj�, je�li si� st�d
nie
wydostan�.
Wycofa� si� ty�em, nie spuszczaj�c wzroku ze skurczonych w dziwnej pozie zw�ok.
Wreszcie wypad� na korytarz. W��czy� automat zamykaj�cy drzwi i pop�dzi� przed
siebie.
- Givens! Givens!!...
Bra� stopnie po trzy, cztery, potkn�� si� na ostatnim i wyr�n�� twarz� w ch�odny
metal.
Dalej, dalej...
Dopad� do kabiny Givensa i za�omota� pi�ciami.
- Otw�rz! To ja, otwieraj szybko!
S�ysza�, jak w �rodku kto� zrywa si�, trzask przewracanego stolika zabrzmia�
jednocze�nie ze szcz�kiem otwieranego zamka. Zaspana twarz Givensa ukaza�a si� w
drzwiach. O�Pull odepchn�� go i wbieg� do wn�trza kabiny.
- Co si� sta�o? Awaria?
- Zamykaj! Szybko zamykaj!
Szara tafla oddzieli�a ich od korytarza.
- M�w, co si� sta�o - Givens chwyci� O�Pulla za ramiona i potrz�sn��. Dopiero
teraz
dojrza� krew na jego twarzy i w�osy stan�y mu d�ba. B�yskawicznie oprzytomnia�.
- Co si� z tob� dzia�o? - spyta� zd�awionym g�osem.
- By�em w ch�odni.
- Gdzie?
- W ch�odni, tam gdzie Manc...
- Po co?
- Nie wiem. Tak jako�... Wiesz, on si� porusza�!
- Kto, Manc?!
O�Pull skin�� g�ow�, r�ce mu dr�a�y.
- Jak to, porusza� si�? Przy tobie?
- W�a�ciwie nie... zreszt�, sam zobacz.
- Powoli. Najpierw pozw�l, �e zrobi� ci opatrunek - Givens wygrzeba� z szafki
medykamenty. Przemy� twarz rannego i za�o�y� klamry na rozci�tej brodzie.
- A teraz uspok�j si� i m�w.
O�Pull, dygoc�c ca�y, zacz�� co� pl�ta�. Givens niewiele z tego zrozumia�.
- P�jdziemy tam zaraz obaj - postanowi�.
- Nie mog�, nie chc� - O�Pull skuli� si� w fotelu - gdyby� zobaczy� jego oczy...
- Wi�c co, b�dziesz tak siedzia� z za�o�onymi r�kami? - Givens wsta� i przeszed�
kilka
krok�w. Z szuflady wyj�� miotacz. O�Pull obserwowa� go bardzo uwa�nie.
- Do kogo chcesz strzela�? - spyta� z drwin�.
Givens wzruszy� ramionami i wyszed� na korytarz. Nie wierzy� w historyjk�
O�Pulla,
ale chcia� si� osobi�cie o wszystkim przekona�. Miotacz wzi�� tak... na wszelki
wypadek.
- M�odzik przej�� si� za bardzo wypadkiem Manca i st�d ca�y k�opot - my�la�
schodz�c w d� po metalowych stopniach. - A swoj� drog�, jakim cudem przeszed�
on w
Bazie testy na odporno�� psychiczn�? Trzeba si� b�dzie tym zainteresowa� po
powrocie.
Min�� ostatni za�om korytarza i stan�� przed drzwiami ch�odni. Na moment zawaha�
si�, prawa r�ka uj�a mocniej kolb� miotacza. Dotyk ch�odnego metalu uspokoi�
go. Pu�ci�
bro� i przekroczy� pr�g pomieszczenia. Poczu� nagle uderzenie lodowatego
powietrza i ujrza�
otwarty pojemnik z martwym cia�em Manca, le��cym dok�adnie tak, jak je zostawi�y
automaty - wyprostowane, z r�koma przyci�ni�tymi do tu�owia. Podszed� bli�ej.
Oczy
rzeczywi�cie by�y otwarte. Wpatrywa�y si� nieruchomo w sklepienie pojemnika.
- Szczeniak narobi� niez�ego szumu pomy�la� gniewnie Givens. Wyci�gn�� r�k�,
�eby
zamkn�� powieki zmar�ego i a� krzykn��.
Cia�o by�o ciep�e.
IV
Tej nocy, nie dane by�o Givensowi zasn��. Najpierw z trudem nak�oni� O�Pulla,
�eby
ten po�o�y� si� w swojej kabinie, �ykn�wszy uprzednio tabletk� nasenn�. Potem
wezwa�
automaty, aby przetransportowa�y cia�o Manca do stacji medycznej i nast�pne dwie
godziny
sp�dzi� na analizach. Wyszed� stamt�d zupe�nie uspokojony �mier� Manca nie
podlega�a
dyskusji. Tego jednego przynajmniej by� pewien w stu procentach. Pozostawa�o
tylko
z�udzenie - dotyk ciep�ych powiek wtedy, w ch�odni. Czy aby na pewno z�udzenie?
Igraszka
zmys��w? Niemo�liwe. Wi�c je�li to by�a prawda, znaczy�oby, �e dzia�aj� tu
nieznane si�y,
kt�rych natury nie rozumia�. Tylko dlaczego O�Pull twierdzi, �e cia�o by�o
poruszone?
Givens nale�a� do gatunku ludzi, kt�rzy nie buduj� r�nych nieprawdopodobnych
hipotez na podstawie paru przypadkowych fakt�w. Uzna� po prostu, �e ma za ma�o
danych,
by postawi� rozs�dn� diagnoz�. Ale w�a�ciwy mu spok�j opu�ci� go. Sta� si�
niesw�j. Stacja,
w kt�rej by�o dot�d bezpiecznie, wszystkie otaczaj�ce go przedmioty - mog�y sta�
si�
narz�dziem obcej si�y. Jakiej? - tego na razie nie pr�bowa� docieka�. Jak zwykle
w
sytuacjach, w kt�rych nie wiedzia� co robi�, postanowi� poradzi� si� komandora
Korna.
��czno�� z Axelem-1 56 nie istnia�a, uzna� wi�c, �e poleci tam osobi�cie, i tak
za par� godzin
planowali powr�t na orbit�. Wystartuje wi�c wcze�niej i porozmawia ze starym w
cztery
oczy.
Zostawi� w kabinie O�Pulla informacj� i po upewnieniu si�, �e ch�opak �pi jak
zabity,
zacz�� przygotowania do odlotu. W p� godziny p�niej cumowa� ju� w doku
ziemskiego
kolosa.
Widok macierzystego statku, w kt�rym sp�dzi� kilka ostatnich lat poprawi� mu
humor.
Przywita� si� z obs�ug� doku i od razu zosta� zarzucony seri� pyta� o los
pozosta�ej dw�jki.
Uspokoiwszy znajomych (nie mia� zamiaru nikogo poza Kornem informowa� o �mierci
Manca) zagadn�� o Komandora i otrzymawszy odpowied�, �e na pewno znajdzie go w
sterowni, uda� si� w tamt� stron�. Min�o par� minut nim szybkobie�na winda
zanios�a go na
w�a�ciwy poziom. Axel-156 to nie byle �upinka rzucona na pastw� pr�ni, lecz
pot�ny
kr��ownik, mog�cy pomie�ci� z �atwo�ci� do tysi�ca os�b za�ogi, gdyby zaistnia�a
taka
potrzeba, i trzeba doda�, �e wcale nie by�oby ciasno. W obliczu tego ogromu
zbudowanego
ludzkimi r�kami wszelkie obawy, jakie Givens przywi�z� ze sob�, wydawa�y si�
niedorzeczne.
Komandora nie by�o w sterowni. Zostawi� tam tylko dy�urnego nawigatora. Zmian�
mia� akurat Turley, z kt�rym przesiedzia� ostatni rok studi�w w jednej �awce. Po
kr�tkim, acz
krzykliwym powitaniu Givens us�ysza� lawin� s��w - Turley pyta� jak zwykle o
wszystkich i o
nic.
- Przykro mi, stary, ale spiesz� si� - przerwa� mu Givens. - Wi�c m�wisz, �e
Korn jest
u siebie?
- Tak. Z�y jak wszyscy diabli. Lepiej do niego teraz nie podchod�.
- Dlaczego?
- Ca�a starszyzna jakby ostatnio powariowa�a. Nikt nie mo�e si� po�apa�, o co
chodzi.
Ci�gle siedz� i debatuj�. Wiem niewiele, jak zwykle trzymaj� wszystko w
tajemnicy. Ale
czuj�, �e co� si� stanie. A nos mam niez�y, musisz mi przyzna�. Zawsze pierwszy
wyczuwa�em, jak si� co� szykowa�o. Oby�my wynie�li ca�o sk�r�.
- Wiesz co� konkretnego?
- Konkretnego nie, same plotki. Ale mam oczy i staram si� robi� z nich u�ytek.
Takich
numer�w dawno nie widzia�em. Zreszt�, pogadaj sobie z komandorem. W ko�cu tu
jeste�
wi�ksz� szyszk� ode mnie, wi�c powinien ci� u�wiadomi�. Niedawno sko�czy�a si�
narada
wszystkich �g��wnych�. Miny mieli nieweso�e. Stary pewno r�wno ich obsztorcowa�,
a teraz
�pi. Masz zamiar ryzykowa� i budzi� go?
- Musz�.
- Twoja sprawa. Jak ju� sko�czysz, wpadnij. Posiedz� tu jeszcze z godzin�, a po
wachcie znajdziesz mnie w mesie. Po�amania.
Kabina komandora by�a oddalona od sterowni zaledwie o kilka krok�w. Givens
energicznie zastuka� do drzwi, kt�re uchyli�y si�, a potem rozsun�y na ca��
szeroko��. Korn
zamruga� ze zdziwienia.
- Ty tutaj? Przecie� mieli�cie wr�ci� dopiero rano.
- Musimy porozmawia�, komandorze. To wa�ne, tak mi si� przynajmniej wydaje.
Korn przepu�ci� Givensa przez pr�g i zamkn�� drzwi.
- Co� nie gra? - spyta�, wskazuj�c r�k� na jeden ze sk�rzanych foteli.
- Mniej wi�cej - odpar� Givens sadowi�c si� ostro�nie, jakby w obawie, �e jakim�
nieostro�nym ruchem m�g�by uszkodzi� zabytkowy mebel. Zawsze zastanawia�o go,
jakim
cudem uda�o si� komandorowi przemyci� te starocie. Ich miejsce by�o raczej w
muzeum, ni�
na statku dalekiego zasi�gu.
- M�g�by� ja�niej?
W czasie ca�ej opowie�ci komandor chodzi� po kabinie, z r�koma wbitymi w
kieszenie
kombinezonu. Czasami przystawa� przed fotelem Givensa, �widruj�c jego twarz
przenikliwym spojrzeniem. Na koniec usiad�.
- Wspomnia�e� o tym komukolwiek? - spyta�.
- Nie.
- Na pewno?
- Ani s�owa.
- To dobrze. Bo widzisz, to, co m�wisz, jest tak nieprawdopodobne, �e a� trudno
uwierzy�.
- Ja nie k�ami� - obruszy� si� Givens. - Tak by�o... Zreszt� doda� - wszystko
mo�na
sprawdzi� na miejscu.
- Prawie wszystko - poprawi� go Korn. - Zrozum cz�owieku, nie m�wi�, �e
k�amiesz.
Stwierdzam tylko, �e to brzmi dziwnie. Ale ostatnio dzieje si� tu tyle dziwnych
rzeczy...
- Na przyk�ad? - podchwyci� Givens.
- Ot, chocia�by wczoraj. Przychodzi do mnie szef szpitala i m�wi, �e mia�
kilkudziesi�ciu pacjent�w, kt�rzy narzekali na niemal identyczne dolegliwo�ci.
Ot� wydaje
im si�, i� s� pod ci�g�� obserwacj�. W ka�dej sytuacji towarzyszy im uczucie
czyjej�
obecno�ci. �eby to by� jeden albo kilku ludzi, mo�na by machn�� r�k�. Ale ich
jest wielu, i co
gorsza, ja te� si� do nich zaliczam.
- O�Pull wspomina� o czym� takim - wtr�ci� Givens.
- Tak, ale on opr�cz tego twierdzi, �e widzia� poruszone zw�oki. Ty za�
znalaz�e� je
nie tkni�te, ale ciep�e. Nie mamy podstaw, �eby mu nie wierzy�. Tobie tym
bardziej. A teraz
powiedz: czy to mo�liwe, aby trup le��cy przez dwana�cie godzin w kostnicy
porusza� si� i
by� ciep�y?
- Chyba nie.
- Na pewno nie. S� tu jeszcze ciekawsze rzeczy, powiedzia�bym: og�lniejszej
natury.
Bo twoje spostrze�enia dotycz� pojedynczych przypadk�w. My tutaj mieli�my okazj�
obserwowa� problem ca�o�ciowo. Ot� uk�ad Deneb wykazuje pewne anomalie
magnetyczne.
Do tego dochodz� solidne skrzywienia p�l si�owych, metryka przestrzeni jest
zupe�nie
spaczona. Wszystko jakby drwi�o sobie z praw natury. Astrofizycy twierdz�, �e
gwiazda
powinna si� w tej sytuacji ju� dawno rozsypa�. Zaobserwowali�my zmiany
biegunowo�ci
ca�ego systemu planetarnego. Na to potrzeba ogromnych ilo�ci energii. Ale sk�d
mia�aby si�
bra�? Nikt nie wie. A jednak bieguny skacz� sobie, raz w g�r�, raz w d�.
Ciekawe, czemu to
mo�e s�u�y�.
- Mo�liwe. Tyle tylko, �e tu nie ma �adnej cywilizacji. By�a, ale bardzo dawno.
Jakie�
trzysta, czterysta tysi�cy lat temu.
- Willa odkry� �lady na drugiej, a Nikodes na czwartej planecie. Wy te�
znale�li�cie
jakie� podziemia. Bada�e� wiek?
- Nie. Nie by�o kiedy.
- S�dz�, �e wyniki b�d� si� pokrywa�. W ka�dym razie dawno temu, gdy ludzko��
jeszcze skaka�a po drzewach, kwit�a tu pot�na cywilizacja, i przepad�a, jak
kamie� wrzucony
w wod�.
- Sk�d ta pewno��?
- Ka�da cywilizacja musi mie� jak�� baz� materialn�. Wiesz o tym r�wnie dobrze,
jak
ja. Niczego innego w obr�bie dotychczas poznanego kosmosu nie odkryto.
- To wcale nie znaczy, �e innych mo�liwo�ci nie ma, komandorze.
- Nie przybyli�my tu po to, aby zajmowa� si� filozofi�. Brak zagospodarowanych
glob�w, brak komunikacji mi�dzyplanetarnej. Chyba nie s�dzisz, �e mo�na by to
wszystko
schowa� tak na zawo�anie?
- A jednak co� si� tutaj dzieje, wbrew naszej logice.
Korn milcza� d�u�sz� chwil�, przebieraj�c palcami po blacie sto�u.
- Masz racj� - powiedzia� - ale co ja mog� na to poradzi�? Mam rozrzuci� bazy
naukowe wraz z personelem w wyznaczonych systemach. Zostawiamy ludzi na trzech
planetach uk�adu: drugiej, trzeciej i czwartej. Zamontujemy stacje ��czno�ci
podprzestrzennej
gdzie� na peryferiach i na tym nasza rola si� sko�czy. Reszta zostanie w r�kach
naukowc�w,
kt�rzy b�d� tu grzeba�.
- Wiec zasadnicze plany nie uleg�y zmianie? - spyta� Givens.
Komandor pokr�ci� przecz�co g�ow�.
- Wobec tego nie pozostaje mi nic innego, jak wraca� na Deneb III.
- Poczekaj - Korn powstrzyma� go ruchem d�oni. - Wszystkie prace ju� uko�czone?
- Tak jest.
- To dobrze. Nowa za�oga zejdzie na d� w godzinach rannych. A przedtem obejrz�
sobie z bliska t� wasz� stacj�.
Givensa zdziwi�a decyzja dow�dcy, ale nie da� tego po sobie pozna�.
- Kiedy startujemy? - spyta�.
Korn rzuci� okiem na chronometr.
- Za czterdzie�ci minut. Musz� jeszcze przejrze� kilka raport�w - wskaza� g�ow�
biurko, na kt�rym le�a� stos papier�w.
- Na razie jeste� wolny - doda�.
Givens zrobi� �w ty� zwrot� i wyszed�.
V
Z zakamark�w nieograniczonej czerni pocz�� wy�ania� si� dr��cy promie� �wiat�a.
Niepewnie musn�� ja�ow� i pust� powierzchni� Praoceanu. Jakby pod wp�ywem tego
dotkni�cia w martwej dotychczas przestrzeni pocz�� tworzy� si� ruch - pocz�tkowo
chaotyczny, potem coraz bardziej zorganizowany. Cz�steczki materii ��czy�y si�
ze sob�,
buduj�c coraz bardziej skomplikowane kompleksy, by wreszcie wybuchn�� utajon�
dot�d si��
�ycia. Nad martwym �wiatem podni�s� si� gwar bilion�w moleku� o�ywionej
substancji.
Rozpocz�� si� Wielki Ruch.
Zorganizowane formy materii tworzy�y nowe, coraz bardziej skomplikowane
struktury. �ycie rozkrzewi�o si� bujnie, przenosz�c sw� siedzib� z jednych form
w inne. Ca��
martw� przez miliardy lat materi� ogarn�� gor�czkowy po�piech. Jakby gorliwo�ci�
chcia�a
zr�wnowa�y� dotychczasowe trwanie w odwiecznym letargu.
Obdarzona �yciem materia szturmowa�a zaciekle nie znan� jej tajemnic� istnienia.
Powstawa�y nowe generacje, bogatsze o do�wiadczenia poprzednik�w. Po nich
przychodzi�y
nast�pne, i nie by�o ju� skrawka globu, do kt�rego nie dotar�aby nowa si�a.
Wydawa�oby si�,
�e nic ju� wi�cej powsta� nie mo�e. �wiat o�ywionej materii osi�gn�� wszelkie
przejawy
doskona�o�ci. Dostosowa� si� do �rodowiska, w kt�rym powsta�, w spos�b idealny.
Ale raz
posiane ziarno Przemiany ci�gle dawa�o nowe owoce. Pojawi�y si� pierwsze,
nie�mia�e
zal��ki �wiadomo�ci.
Kolejny etap nieustaj�cego Rozwoju. Trzeci komponent istnienia do��czy� do dw�ch
poprzednich i zacz�� nabiera� coraz wi�kszego znaczenia. �wiadomo��, zrazu
pokorna,
okaza�a si� najbardziej ekspansywna. Nie wystarcza�o jej bierne dostosowywanie
si� do
�rodowiska, w kt�rym powsta�a. Zacz�a w to �rodowisko ingerowa�, zmieniaj�c je
w spos�b
bardziej dla siebie odpowiedni. Powierzchnia globu przeistoczy�a si� jak za
dotkni�ciem
czarodziejskiej r�d�ki. Obdarzona �wiadomo�ci� �ywa materia dokonywa�a
szokuj�cych
przemian. W miejscach odwiecznie dzikich, ukszta�towanych powolnymi przemianami
natury, pojawi�y si� wytwory nowej pot�gi, i gdy ju� ca�a planeta
podporz�dkowana zosta�a
jej woli, nast�pi� kolejny krok. �wiadomo�� uwolni�a si� z kr�puj�cych wi�z�w
materii i
rozpocz�a samodzieln� egzystencj�.
Z p�dz�cego w czarnej cieczy globu, otoczonego nieprzeniknion� zas�on� chmur,
pocz�y wydobywa� si� opary niematerialnego, ale �wiadomego �ycia, tworz�c coraz
wi�kszy
i pot�niejszy ob�ok, kt�ry otuli� macierzyst� planet�. Czerpi�c energi� z
promieni centralnej
gwiazdy pocz�� rozrasta� si� jeszcze bardziej. By� coraz bli�ej. Poszczeg�lne
zwoje faluj�cej
chmury zasnuwa�y ju� wszystko. Nie by�o ani jednego skrawka wolnej przestrzeni.
W
przebiegaj�cych wirach pojawi� si� jaki� niewyra�ny zarys. Posta� ros�a, ale
O�Pull w
dalszym ci�gu nie m�g� rozpozna� twarzy. By�a zbyt zamazana, zbyt rozmyta. Raz
po raz
zas�ania�y j� strz�py gigantycznej chmury. Wiedzia� jednak, �e mo�e to by� tylko
on.
- Tak, to ja - potwierdzi� Manc z oddali.
- Co z tob�?
- Wszystko w porz�dku.
- Wi�c �yjesz? - ucieszy� si� O�Pull.
Chwila milczenia.
- Dlaczego nic nie m�wisz?
- Zastanawia mnie, czy stan, w jakim si� znajduj�, mo�na nazwa� �yciem? Chyba
nie.
Przynajmniej w waszym, ludzkim znaczeniu tego s�owa. Ale ja jestem zadowolony. Z
pocz�tku chcia�em wr�ci�, jednak po namy�le zrezygnowa�em.
- Mog�e� wr�ci� i nie zrobi�e� tego? - zdziwi� si� O�Pull.
Manc skin�� potakuj�co g�ow�.
- Mo�e ci si� to wyda� dziwne - powiedzia� - ale gdyby� by� na moim miejscu...
- I co si� z tob� stanie?
- Zostan� cz�stk� pot�nej �wiadomo�ci, intelektu, przekraczaj�cego ludzk�
mo�liwo�� pojmowania, w�adaj�cego czasem i przestrzeni�.
- Ludzko�� te� kiedy� do tego dojdzie.
- Obrali�cie zupe�nie inn� drog� rozwoju. Zwi�zek z cia�em uniemo�liwia wam
oderwanie si� od materialnych wad cywilizacji. Skr�powani konstrukcj� organizmu
nigdy nie
dojdziecie do granic Wszechrzeczy.
- Dlaczego m�wisz w ten spos�b, jakby�... Jeste� przecie� cz�owiekiem.
- By�em nim - twarz Manca u�miechn�a si�. - Teraz jestem ju� wolny. Potrafisz
to
zrozumie�? Nie zwi�zany z tym konglomeratem bia�ek, kt�ry warunkuje wasze
istnienie...
Sylwetka otoczona k��bami mg�y zaczyna�a si� powoli rozp�ywa�. G�os, kt�ry
dociera� do
O�Pulla, by� coraz s�abszy, jakby m�wi�cy oddala� si�.
- Wiesz ju� tyle, �e mo�esz dokona� wyboru. Masz woln� wol�, powiniene� sam
zadecydowa�.
- Ale mo�na przecie� nawi�za� kontakt! - pr�bowa� oponowa�.
- Zbyt du�e r�nice... brak p�aszczyzny - g�os zanika� coraz bardziej, a�
wreszcie
umilk� zupe�nie. Posta� w skafandrze rozp�yn�a si�.
- Nic z tego nie rozumiem - powiedzia� O�Pull. Szeroko otwartymi oczami
wpatrywa�
si� w sufit kabiny. Wzrok zaczyna� wy�uskiwa� z p�mroku zarysy sprz�t�w. Na
�cianie
ja�nia� prostok�t czytnika.
- Przecie� pami�tam, �e by� wy��czony.
Przeczyta� informacj� zostawion� przez Givensa.
- Wynika z tego, �e jestem na razie sam - pomy�la�. To si� nawet dobrze sk�ada.
B�d�
m�g� spokojnie wszystko przeanalizowa�.
Od czasu kiedy za�y� �rodek nasenny, min�y ledwie cztery godziny. Poza tym
cz�owiek poddany dzia�aniu takiego �rodka nie miewa marze� sennych. Zreszt�
budz�c si� z
regu�y zapominamy tre�� sn�w, a on pami�ta� ka�dy szczeg� zaobserwowanej wizji
i ka�de
s�owo, jakie pad�o w rozmowie. A zatem - rozumowa� logicznie - nie mog�o to by�
jakie�
widziad�o, tylko realne zdarzenie. Manc rzeczywi�cie nawi�za� z nim kontakt. A
wi�c to, co
m�wi�, musia�o si� zdarzy� naprawd�. Niesamowita historia.
Rozmy�lania przerwa� brz�czyk interkomu. W��czy� klawisz odbioru. Komputer
stacji
zameldowa�, �e �Spestakos� podchodzi do �adowania.
O�Pull zastanawia� si�, czy powiedzie� o wszystkim Givensowi. W zasadzie nie
mia�
�adnych dowod�w na poparcie swoich s��w. Ale nawet je�li uda mu si� przekona�
Givensa,
pozostan� inni - ca�a ludzko��. A poza tym taka informacja nie mia�aby
praktycznie �adnego
znaczenia, skoro i tak nawi�zanie kontaktu - jak m�wi� Manc - jest nieosi�galne.
Mo�e wi�c
lepiej milcze�?
Na ekranach centrali widoczna by�a sylwetka �Spestakosa�, siadaj�cego nie opodal
stacji. D�ugi, wrzecionowaty kszta�t dotkn�� powierzchni planety. W chwil�
p�niej, gdy
grunt w miejscu l�dowiska ostyg� ju� nieco, z wn�trza statku wyjecha� �azik. W
polu si�owym
powsta�a luka, przez kt�r� pojazd dosta� si� pod os�on� energetycznego p�cherza.
- Wielkie nieba - przerazi� si� nagle O�Pull - przecie� on natychmiast sobie
przypomni, �e powinienem jeszcze spa�. �azik sta� ju� w hangarze stacji. Wysiad�
z niego
Givens, a za nim jeszcze jeden cz�owiek, w kt�rym O�Pull pozna� komandora. Szli
prosto do
centrali - ich odziane w pomara�czowe kombinezony sylwetki widoczne by�y na
coraz to
innym ekranie, w miar� jak zbli�ali si� do celu. Na powr�t do kabiny nie by�o
ju� czasu.
Zreszt�, po co ta maskarada? Zaczeka na nich tutaj i powie wszystko, a potem -
niech si�
dzieje, co chce. Tamci dwaj skr�cili w boczny korytarz i po �elaznych stopniach
zeszli na
najni�sz� kondygnacj� stacji.
- Czy�by szli do ch�odni?
Wybieg� z centrali i, staraj�c si� st�pa� jak najciszej, zszed� za nimi.
Komandor z
Givensem znikn�li w �rodku. O�Pull bezszelestnie stan�� w progu akurat w
momencie, gdy
ten drugi otworzy� w�a�nie ci�k� pokryw� pojemnika i oczom ca�ej tr�jki ukaza�a
si�...
pustka.
- �adne rzeczy - mrukn�� komandor.
Givens odwr�ci� si� powoli.
- Nic nie rozumiem. - wymamrota�. Przecie� sam...
Dostrzeg� posta� stoj�c� w drzwiach.
- Co si� tutaj dzieje! - krzykn��. - M�w!
- Tylko bez histerii - g�os dow�dcy by� beznami�tny. - Czy potrafisz to
wyja�ni�? -
zwr�ci� si� do O�Pulla.
- On odszed�.
- Dok�d?!
- Do NICH.
Cisza, jaka nast�pi�a po tych s�owach, by�a tak przera�liwa, �e a� bolesna.
O�Pull
cofn�� si� i poczu� pod plecami metalow� �cian� korytarza. Givens post�pi� krok
naprz�d.
- Nie zbli�aj si�, to nie ma sensu, i tak nic nie zrozumiecie.
- A ty? Zrozumia�e�?
- Powiedzia�em ci, �eby� si� nie zbli�a�. On odszed� dobrowolnie, i ja te�
odejd�.
- Oszala�e�?
- Chwileczk� wmiesza� si� komandor je�eli by�o tak, jak m�wisz, to... Nie m�g�
przecie� odej�� zupe�nie bez s�owa, po prostu wzi�� i odej��.
- To w�a�nie jest jego ostatnie s�owo - O�Pull wskaza� na pusty pojemnik.
By�o w tej scenie co� tak niesamowitego... Korn a� zadr�a�.
- Przypu��my, �e ci wierz�. �e Manc istotnie odszed�. Ale przecie� nie mog�
pozwoli�, aby� ty zrobi� to samo. Zastan�w si�.
- Ju� si� zastanowi�em.
Givens skoczy�,- lecz O�Pull by� szybszy. Uchyli� si� w bok i z ca�ych si�
wyr�n��
napastnika kantem d�oni w kark. Us�ysza� za sob� krzyk komandora, ale nie czeka�
ani chwili
d�u�ej. Wiedzia� ju�, co ma robi�. Musia� dosta� si� do hangaru, wzi�� �azik i
opu�ci� stacj�.
By� w po�owie drogi, gdy w uszach zabrzmia� mu g�uchy �oskot. Za nast�pnym
zakr�tem
natkn�� si� na g�adk� �cian�, przegradzaj�c� korytarz w poprzek. Widocznie
komandor dotar�
ju� do centrali i �ledz�c na ekranach tras� jego ucieczki odgradza� mu drog�
hermetycznymi
grodziami. Chwil� sta� niezdecydowany. Powietrze przeszy� drugi trzask; to by�o
gdzie�
blisko. Rzuci� si� wstecz i skr�ci� w boczny korytarz. Kolejny �oskot. O�Pull
znalaz� si� przy
�luzie wyj�ciowej, osaczony ze wszystkich stron. Ka�dy korytarz by� zamkni�ty
hermetyczn�
�cian�. Nie mia� ju� �adnej drogi odwrotu, z wyj�tkiem jednej. Odbezpieczy�
mechanizm
blokuj�cy wej�cie do komory ci�nie�. Jeszcze klapa zewn�trzna. Przez moment
jakby si�
zawaha�, ale po chwili droga by�a otwarta. Truj�ca atmosfera Deneb III wtargn�a
do wn�trza
�luzy. Poczu� mu�ni�cie wiatru na twarzy i ruszy� prosto przed siebie. Bieg�
lekko, d�ugimi
susami, zostawiaj�c �lady na oszronionym gruncie. Spojrza� w dal, gdzie za
przymglonym
horyzontem oczekiwali go ONI. Potem w d�, gdzie stopy uderza�y rytmicznie o
powierzchni� planety. Lecz nie dojrza� swoich st�p i wtedy poj��, �e TO ju� si�
sta�o.
VI
�Spestakos� mkn��, w przestrzeni, wiedziony sygna�em id�cym z Axela-156. Z ty�u
-
za ruf� - pozosta�a, otoczona ca�unem nieprzeniknionych chmur, trzecia planeta
uk�adu
Deneb. W kabinie statku siedzia� tylko jeden cz�owiek. Ciche buczenie aparatury
pok�adowej
dzia�a�o uspokajaj�co, jednak w g�owie Givensa my�li kot�owa�y si� jak schwytane
w klatk�
ptaki. Przebiega� w pami�ci wszystko to, co zasz�o na powierzchni planety w
ci�gu ostatnich
dw�ch godzin. Od momentu, w kt�rym obudzi� si� w centrali stacji, a� do chwili
obecnej.
Pierwsze wspomnienie nie by�o najprzyjemniejsze. Ostry d�wi�k sygna�u alarmowego
zmiesza� si� z uczuciem b�lu, kt�re towarzyszy�o powolnemu otwieraniu powiek.
Mia�
wra�enie, �e kto� zasypa� mu oczy piaskiem. Pokonuj�c zm�czenie jednym skokiem
znalaz�
si� przy pulpicie. Mrugaj�cy pomara�czow� barw� prostok�t na obudowie bloku
logicznego
informowa�, �e automatyczny nadzorca stacji ma co� wa�nego do powiedzenia.
W��czy� kana�
translatora.
- Szybko! Co si� dzieje, do cholery?! - wyrzuci� z siebie zd�awionym g�osem.
- Mam do przekazania materia� nagrany w bloku pami�ci przez komandora Korna.
- I do tego jest ci potrzebny sygna� alarmowy, ty durny automacie?! - zirytowa�
si�.
- Wykonuj� wszystko zgodnie z programem.
Zdziwienie pojawi�o si� na twarzy Givensa. Ale trwa�o to tylko kr�tk� chwil�.
Skoro
Korn post�pi� w ten spos�b, widocznie nie by�o innego wyj�cia. A co go do tego
sk�oni�o - na
pewno oka�e si� po odtworzeniu zapisu.
Uruchomi� urz�dzenie pami�ciowie. Po ekranie przebiega�y b�yski, towarzyszy�y
temu
r�ne dziwne odg�osy. Potem obraz �ciemnia�, a z g�o�nika pop�yn�� r�wny,
spokojny g�os
Korna.
- Wybacz, Givens, �e traktuj� ci� w�a�nie w ten spos�b, ale doskonale znasz moj�
natur� asekuranta. Lubi� si� zabezpiecza� przed wszystkimi ewentualnymi
komplikacjami,
nawet tymi, kt�rych nie jestem w stanie sobie wyobrazi�. Ta cecha pozwoli�a mi
przez d�ugi
czas dowodzi� Axelem bez �adnych powa�niejszych k�opot�w podczas tylu wypraw.
Ale nie
o tym chcia�em tutaj z tob� rozmawia�.
G�os umilk�, przez chwil� s�ycha� by�o tylko spokojny, r�wny oddech komandora.
Givens siedzia� w fotelu ca�y napi�ty, oczekuj�c na kontynuacj� tego dziwnego
monologu.
- Widzisz, Givens - odezwa� si� po d�u�szej przerwie Korn - Deneb III to nie
jest
zwyk�a sobie planeta, jakich poznali�my ju� setki. Dzieje si� tu co� dziwnego.
Wszystko na to
wskazywa�o od samego pocz�tku, tylko my, w swoim za�lepieniu, nie potrafili�my
tego
dostrzec. Wypadek Manca mo�na by odrzuci�, gdyby by� odosobniony. Rachunek
prawdopodobie�stwa dopuszcza istnienie pojedynczych odst�pstw od praw poznanych
przez
nauk�. Ale zdublowanie si� fenomen�w, kt�re nast�pi�o za spraw� O�Pulla, w
po��czeniu z
innymi anormalnymi zjawiskami, jakie daj� si� zaobserwowa� w ca�ym uk�adzie alfy
�ab�dzia, sk�oni�y mnie do wniosku, �e co� tu nie gra. Zacz�o to do mnie
dociera� dopiero
wtedy, gdy wyruszyli�my w po�cig za O�Pullem, kt�ry dos�ownie rozp�yn�� si� we
mgle.
Zrobi� to tak dok�adnie, �e nie byli�my w stanie odnale�� najmniejszego nawet
�ladu jego
obecno�ci.
Analizowa�em te fakty bardzo d�ugo, obraca�em je na wszystkie mo�liwe strony.
Nie,
Giv, to nie trzyma�o si� kupy! I gdy ju� mia�em tego galimatiasu po dziurki w
nosie, przysz�o
nag�e ol�nienie. Nie wiem, co je spowodowa�o, ale przysz�o. W najbardziej
odpowiednim
momencie.
To nie s� �adne cuda! To po prostu logiczna konsekwencja. Potrzeba jest tylko
odrobina odwagi, aby uwolni� swoj� osobowo��. Manc zrobi� to przypadkiem, O�Pull
pod
wp�ywem nag�ego impulsu. Ja - z czystego wyrachowania.
Zno