7272

Szczegóły
Tytuł 7272
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7272 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7272 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7272 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Marek Hemmerling Deneb III I Budowa stacji posuwa�a si� w b�yskawicznym tempie. Grupy automat�w kr��y�y wok� element�w konstrukcyjnych wykonuj�c swoje zadania pewnie i b�yskawicznie. Cz�� maszyn pracowa�a w wykopie, gdzie montowano prowizoryczne �r�d�o energii; reszta zajmowa�a si� wznoszeniem korpusu stacji. Givensowi, obserwuj�cemu to wszystko, przysz�a na my�l gromada pracowitych mr�wek, krz�taj�cych si� wok� swojego domostwa. Zacz�y nie dalej jak przed godzin�, a ju� mo�na by�o dostrzec og�lny zarys konstrukcji. - Nie�le im idzie - powiedzia� sam do siebie. - Je�eli nic nie stanie na przeszkodzie, to sko�czymy wcze�niej, ni� przewidywa�em. W otwartych drzwiach kabiny pojawi� si� Manc. Wolnym krokiem podszed� do fotela i usiad� ci�ko. Givens przygl�da� mu si� przez chwil�. Na twarzy Manca widoczne by�o zm�czenie i zniech�cenie. Oczy Manca bez najmniejszego zainteresowania patrzy�y w ekran, na kt�rym Givens kontrolowa� budow�. - Nie wiem, co Korn widzi w tej skorupie - powiedzia� ci�ko Manc. - Planeta jak ka�da inna, nic nadzwyczajnego tu nie ma. Jakie� g�ry, morza, w sumie pustka, ani �ywej duszy. - �adnych organizm�w? - Na razie nic. Brali�my wprawdzie pr�bki tylko w promieniu stu kilometr�w, ale tak na zdrowy rozum wida�, �e to strata czasu. Sk�d na tym pustkowiu mia�oby si� wzi�� jakie� �ycie? Temperatura otoczenia waha si� w okolicy osiemdziesi�ciu stopni Kelvina. Pod nogami szron, nad g�ow� chmury. Zwariowa� mo�na, i jeszcze to ci��enie. Cz�owiek wa�y tu prawie dwa razy wi�cej ni� normalnie. A� strach wychodzi� z �azika, ten przynajmniej utrzymuje przyzwoit� grawitacj�. - A gdzie O�Paull? Manc wzruszy� ramionami. - Znalaz� niedaleko st�d jakie� niezwykle ciekawe minera�y - s�owa: �niezwykle ciekawe� wym�wi� z tak� ironi�, ze Givens a� si� u�miechn��. - Zosta�, �eby wzi�� pr�bki. Powinien zaraz wr�ci�. - To dobrze. Nied�ugo pewnie b�dziemy tu mieli burz�. Lepiej by�oby dla niego, �eby zd��y� na czas. Givens zamilk� i jaki� czas przebiera� nerwowo palcami po brzegu pulpitu. Oczy mia� podpuchni�te od niewyspania. Ponad trzydzie�ci godzin na nogach i bez przerwy w akcji. L�dowanie, analiza otoczenia, wyb�r miejsca pod stacj�. W dodatku byli zdani wy��cznie na siebie i centralny analizator statku. ��czno�� z pozostaj�cym na orbicie stacjonarnej Axelem- 156 uniemo�liwia�y im chmury. Tworzy�y zas�on� nie do przebicia; zawodzi�y wszystkie znane techniki. Chmury posiada�y tu tak� g�sto��, �e fale - od radiowych do podprzestrzennych - grz�z�y w nich bezpowrotnie. Wiedzieli o tym ju� wcze�niej. Kiedy wlatywali do uk�adu Deneb i pr�bowali zaobserwowa� powierzchni� Trzeciej. Dlatego wys�ano ich na rozpoznanie. Mieli sprawdzi� wszystko na miejscu i najdalej po trzech dniach wystartowa�. Pot�ny Axel-156 kr��y� ca�y czas na orbicie, czekaj�c na ich powr�t. Na pulpicie zamigota�o pomara�czowe �wiat�o. Zg�asza� si� O�Pull. Givens wcisn�� klawisz ��czno�ci. - Nie mog�em wcze�niej. Ci�gle by�y jakie� zak��cenia - g�os m�wi�cego zdradza� podekscytowanie. - Je�li sko�czy�e�, to wracaj, spodziewamy si� burzy. - Jestem ju� w drodze, ale pos�uchaj, co si� dzieje. Znalaz�em dosy� ciekawe minera�y i automaty zacz�y kopa�. Chcia�em zbada� ska�� macierzyst�, i wiesz co? Grunt si� obsun��. Zagl�dam do �rodka, a tam jaki� tunel. Idealnie okr�g�y, �rednica mo�e z pi��, sze�� metr�w. W pierwszej chwili zg�upia�em. Potem wys�a�em automat. Wr�ci� po kilku minutach. Nie ma przej�cia, tunel jest zasypany. Manc pokr�ci� g�ow� z dezaprobat�. - M�odzik - mrukn��. - Niepotrzebnie si� podnieca. - Tak my�lisz? - spyta� Givens. Manc wsta� z fotela prostuj�c swoje pot�ne cia�o. - Je�li rzeczywi�cie by�o tu kiedy� co� w rodzaju cywilizacji, to w tej chwili zosta�y same ruiny. Nie mam zamiaru chodzi� z ich powodu na rz�sach. Jestem zm�czony. Wezm� natrysk radiacyjny i id� spa�. Wyszed�. Givens wyci�gn�� si� w fotelu. Te� mia� ochot� pospa�, ale musia� poczeka� na powr�t O�Pulla. W tej chwili stara� si� z�o�y� jaki� obraz ca�o�ci z poznanych fakt�w. Prawd� m�wi�c, nic jeszcze nie wiedzieli. Poza tym, ze planeta jest dla nas zab�jcza. Dwukrotne ci��enie, k�opoty z ��czno�ci�, truj�ca atmosfera. W dodatku na Deneb III nie by�o przemienno�ci nocy i dnia. Warstwa chmur wydziela�a rodzaj bia�ego �wiat�a, rozja�niaj�cego r�wnomiernie obie p�kule. Givens przypuszcza�, �e chmury wy�apuj� promieniowanie centralnej gwiazdy, magazynuj� je w jaki� spos�b, a potem rozdzielaj� po powierzchni globu. Ciekawy fenomen natury. A mo�e nie tylko natury? Nie zna� odpowiedzi na to pytanie. Na stole le�a�a niedawno wyko�czona mapa Deneb III, z�o�ona ze zdj��. Wysy�ali specjalnie programowane sondy lataj�ce. By�o z tym troch� k�opotu. Musieli opracowa� nowy system matryc dla automat�w, bo nie da�o si� kontrolowa� lotu za pomoc� satelit�w z powodu chmur. Normalna ��czno�� te� zanika�a w odleg�o�ci dziesi�ciu, najwy�ej pi�tnastu kilometr�w. W ko�cu jako� sobie z tym poradzili. Wprawdzie kilka pierwszych maszyn nie wr�ci�o, ale zdobyli w miar� dok�adny obraz globu, z wyj�tkiem biegun�w, gdzie g�ry by�y tak wysokie, �e gin�y w chmurach i tumanach jakiej� lepkiej mg�y. Diabli wiedz�, co to za mg�a. Jeszcze jedna zagadka. Wiatru ani na lekarstwo, a mg�a �azi tam i z powrotem. Dziwne, ale w ko�cu nie do nich nale�y rozwi�zywanie tych problem�w, bo wtedy za�oga stacji, kt�r� w�a�nie buduj�, nie mia�aby nic do roboty. Komandor Korn na pewno zostawi tu paru ludzi. B�d� mieli wystarczaj�co du�o czasu, �eby wygrzeba�, opisa� i sklasyfikowa� - a w wolnych chwilach wyja�ni� - wszystkie niepoj�te w tej chwili zjawiska. Givens nie rozumia� takich ludzi. Siedzie� ca�e lata gdzie� na peryferyjnej planecie - to przera�aj�ce. On sam uznawa� tylko loty. Zajmowa� si� tym od m�odych lat i chwali� sobie takie zaj�cie. Owszem, jaki� wst�pny zwiad, rozpoznanie, ale da� si� zamkn�� na tyle czasu w jednym miejscu... Sygna� d�wi�kowy wyrwa� go z g��bokiej zadumy. Zbli�a� si� �azik O�Pulla. Givens otworzy� przej�cie w polu si�owym i pojazd, ko�ysz�c si� z boku na bok, wjecha� po trapie do �adowni. W chwil� p�niej O�Pull wszed� do kabiny. - I co ty na to? - zagadn�� ju� od progu. - Nie wiem! - g�os Givensa daleki by� od entuzjazmu. - Jutro wezm� automaty i ci�ki sprz�t. Spr�buj� odkopa� ten tunel. Gdzie� musi nas doprowadzi�. - Nie spodziewaj si� rewelacji. Jest zasypany, a wi�c nikt go od dawna nie u�ywa. Poza tym to ju� nie nasza sprawa. Nie jeste� archeologiem, tylko biologiem. Przeka�emy materia�y ekipie, kt�ra tu zostanie, i jazda, nie ma nas. - Szkoda - O�Pull westchn��. - Nie ma czego �a�owa�. Ta planeta to naprawd� nic ciekawego. - To moja pierwsza wyprawa pozauk�adowa. Pewnie dlatego wszystko wydaje mi si� interesuj�ce i godne uwagi. - Chyba masz racj�. Niebo przeci�a b�yskawica. Ponury grzmot dotar� po czterech sekundach. Zewn�trzne czujniki przekazywa�y do kabiny narastaj�cy szum wichury. Nast�pna b�yskawica uderzy�a p� kilometra od statku. - Szcz�cie, �e zd��yli�my otoczy� teren budowy polem si�owym - powiedzia� Givens. Burza narasta�a. Na�adowana elektryczno�ci� atmosfera planety eksplodowa�a raz za razem. Ca�a kopu�a ochronna jakby materializowa�a si�. Przebiega�y po niej r�nobarwne ogniki, tworz�c mozaiki fantastycznych wzor�w. Givens cz�sto ogl�da� podobne widowiska, ale za ka�dym razem ch�on�� je na nowo. Natura bawi�a si� w stworzenie barwnych dzie� sztuki, kt�re potem uznawszy widocznie za nieudane - natychmiast niszczy�a. - To troch� potrwa - stwierdzi� wy��czaj�c foni�. Cisza, jaka zapanowa�a w kabinie, nie pasowa�a do barwnego widowiska rozgrywaj�cego si� na ekranie. - Mo�emy chyba troch� odsapn�� - powiedzia� do O�Pulla. - Za trzy godziny automaty zako�cz� budow� stacji. Nale�y nam si� chwila snu. - W�tpi�, czy b�d� m�g� zasn��. Ten tunel nie daje mi spokoju. - Przecie� widz�, �e ledwo patrzysz na oczy - Givens klepn�� go po plecach. - Idziemy. Kr�tkim korytarzem poszli do s�siedniej kabiny. W jednym z glenisilowych kokon�w spa� ju� Manc. Pomieszczenia statku dalekie by�y od komfortu - panowa�y tu i�cie sparta�skie warunki - ale �Spestakos� by� przecie� tylko jednostk� zwiadowcz�, przeznaczon� do kr�tkotrwa�ych akcji. Givens u�o�y� si� w swoim kokonie, kt�ry natychmiast wch�on�� go. S�ysza� jeszcze jak O�Pull zajmuje miejsce obok. Chcia� co� powiedzie�, ale zm�czenie zamkn�o mu usta i zapad� w g��boki sen. II Zaraz po przebudzeniu Givens stwierdzi�, �e automaty zako�czy�y budow� stacji. Postanowili wi�c natychmiast tam si� przenie��. Dwa dni w ciasnych kabinach statku zwiadowczego dopiek�y ca�ej tr�jce. - Przynajmniej b�d� m�g� wyprostowa� plecy bez obawy, ze rozwal� g�ow� sufit - powiedzia� Manc podczas przeprowadzki. Przenie�li na stacj� kopie wszystkich materia��w, jakie zdobyli podczas pobytu na Deneb III. Mapy, obliczenia, wyniki analiz, pr�bki - pieczo�owicie przetransportowane i zabezpieczone - spocz�y w hermetycznych pojemnikach i magnetycznej pami�ci centralnego komputera. Potem Givens wyprowadzi� z hangaru �azik i ca�a tr�jka wyruszy�a w drog�. Jechali w kierunku tajemniczego tunelu. Manc nie chcia� si� tam grzeba�, ale Givens stwierdzi�, �e w�a�ciwie zrobili ju� wszystko, co do nich nale�a�o, i mog� troch� czasu przeznaczy� na ten rekonesans. W ko�cu on by� dow�dc� zwiadu i do niego nale�a�a ostateczna decyzja. A w gruncie rzeczy nie wolno im by�o zbagatelizowa� tego odkrycia. Skoro mog� zbada� spraw� na miejscu, powinni tam pojecha�. Dooko�a, jak okiem si�gn��, rozpo�ciera�a si� oszroniona r�wnina. Stacj� zlokalizowano w samym centrum rozleg�ego p�askowy�u, wi�c teren by� r�wny i g�adki jak st�. W oddali nad lini� horyzontu majaczy�y wzniesienia. To tam w�a�nie O�Pull dokona� swojego odkrycia, kt�re - jak twierdzi� zgry�liwie Manc - postawi na g�owie ca�� egzobiologi� wraz z pokrewnymi naukami. Ale Manc taki ju� by� i nikt nie mia� mu tego za z�e. Dotarli do wykopu po godzinie. Wst�pne ogl�dziny potwierdzi�y relacj� O�Pulla. W g��b chodnika wys�ano ci�ki sprz�t. Po dwudziestu minutach mogli ju� zabra� ze sob� kilka automat�w i ruszy� przed siebie. Tunel schodzi� w d� pod k�tem dwudziestu paru stopni. By� nie u�ywany od bardzo dawna, �wiadczy�y o tym porozrzucane wsz�dzie kamienie i wi�ksze g�azy, kt�re musieli co chwila omija�. Nie da�o si� wykorzysta� �azika ani �adnego innego �rodka lokomocji. Tunel mia� za ma�y przekr�j. Po naradzie Givens zadecydowa�, �e trzeba b�dzie odby� ma�y spacer. Najbardziej dokucza�o zwi�kszone ci��enie planety. Manc kl�� ca�� wypraw�. Szli jak w g�stym syropie - ka�da kom�rka, ka�dy nerw cia�a wa�y�y podw�jnie. Co prawda byli na to uodpornieni - nie takich cud�w do�wiadczyli na poligonach - ale zawsze dodatkowy k�opot. Mieli za sob� par� monotonnych kilometr�w w�r�d ciemno�ci roz�wietlonych reflektorem. Manc chcia� w�a�nie zaproponowa� powr�t, gdy zza kolejnego zakr�tu wy�oni� si� imponuj�cy widok. Tunel przechodzi� w rozleg��, pi��dziesi�ciometrow� przepa��. W dole, na obszarze wielu hektar�w, dostrzegli pl�tanin� najdziwniejszych kszta�t�w. Kanciaste i ob�e formy r�nych wielko�ci i w r�nych zestawieniach, pogr��one w absolutnym bezruchu. Widok tyle� niesamowity, co niezrozumia�y. O�Pull stan�� jak wryty, Givens pokr�ci� ze zdziwieniem g�ow� a Manc gwizdn�� przeci�gle. Trwali tak znieruchomiali przez jaki� czas, a� wreszcie O�Pull pierwszy otrz�sn�� si� ze zdumienia i wyda� polecenia automatom, kt�re zacz�y rejestrowa� obraz. - Ruina - stwierdzi� Manc po d�u�szej chwili. - Przyda�oby si� zej�� na d� - powiedzia� Givens. O�Pull przechylony spogl�da� w przepa��. - To nie b�dzie �atwe, ale spr�bowa� mo�na. Koniec rozwini�tej liny opad� na dno hali. Automat wstrzeli� w �ciany korytarza kilka hak�w. Tkwi�y pewnie w granitowej p�ycie. - Winda gotowa, szefie - zwr�ci� si� Manc do Givensa. - Mo�na przeci�� wst�g� i jecha�. Chcia� chyba jeszcze co� doda�, ale nie zd��y�. Z do�u dobieg� jaki� szum, co� na kszta�t zrywaj�cej si� wichury. Powietrze zawirowa�o i silny podmuch uderzy� w galeri�, na kt�rej sta�a ca�a tr�jka. O�Pull upad� na ziemi�, Givens chwytaj�c za lin� krzykn�� co�, ale w narastaj�cym ryku wichury nie mo�na by�o rozr�ni� s��w. Zanim O�Pull poj��, �e trzeba wy��czy� zewn�trzne mikrofony i zostawi� tylko ��czno�� radiow�, zauwa�y� k�tem oka, �e co� dziwnego dzieje si� z Mancem. Sta� na samym skraju, tu� nad kilkudziesi�ciometrow� przepa�ci� i chwia� si� balansuj�c w podmuchach wichury. Coraz silniej �ci�ga�o go w d�. Wreszcie przechyli� si� niebezpiecznie i znikn�� z pola widzenia. Lec�c w d� Manc widzia� ska�� przebiegaj�c� obok niego w szalonym p�dzie. Doskonale zdawa� sobie spraw� z sytuacji. Zrozumia�, �e ginie. Upadek z takiej wysoko�ci, przy dwukrotnie wi�kszej sile ci��enia to pewna �mier�. A jednocze�nie ca�a jego �wiadomo�� wzywa�a pomocy. Zwyk�y, zwierz�cy strach wzi�� g�r� nad ch�odnym rozeznaniem sytuacji. Zacz�� krzycze�. Poczu� jakie� uderzenie i odbiwszy si� od ska�y lecia� dalej w d�, a jego cia�o zawirowa�o. W pewnym momencie wzrok uchwyci� zbli�aj�ce si� dno - kamienista powierzchnia, od kt�rej dzieli�y go tylko u�amki sekund. Zacisn�� powieki. - Nieee!!... I wtedy poczu�, �e zamiast spada� w d� leci spokojnie gdzie� w bok, niczym nie skr�powany. Otworzy� oczy. Jego w�asne cia�o w tej w�a�nie chwili run�o na powierzchni� gruntu. Widzia� to tak wyra�nie, jakby kto� ustawi� mu przed oczami aparat wyostrzaj�cy i spowolniaj�cy obraz. W pierwszej sekundzie wydawa�o mu si�, �e straci� zmys�y. Ale wszystko by�o w porz�dku. Dooko�a szala�a wichura, cia�o le�a�o roztrzaskane w poszarpanym skafandrze, na g�rze - w wylocie chodnika - tkwili dwaj ludzie unieruchomieni na jaki� czas tym samym �ywio�em, kt�ry jego str�ci� w przepa��. Zaraz, chwileczk�. Je�eli on - Manc - le�y tam na dole bez �ycia i jednocze�nie on - ten sam Manc - ogl�da to wszystko, to co� si� tutaj nie zgadza. By� zbyt du�ym racjonalist�, �eby tak po prostu zgodzi� si� z absurdem. Bo pewno nie jest w porz�dku, je�eli cz�owiek ginie i jednocze�nie widzi w�asn� �mier�. Najwi�kszy racjonalista musi ugi�� si� przed materia�em dowodowym, jaki stanowi� fakty. Faktem za� by�o, �e on - Manc - w bli�ej nie wyja�niony spos�b opu�ci� swoj� cielesn� pow�ok�. Czy mo�na w takiej sytuacji m�wi�, �e zgin��? Manc nazwa�by idiot� ka�dego, kto �mia�by wysun�� tak� teori� w jego obecno�ci. Tylko �e w�a�nie ta �jego obecno�� by�a do�� problematyczna. �ywa, my�l�ca, ale bezcielesna osobowo�� Manca poczu�a si� nagle zab��kana i porzucona. Dla swoich towarzyszy pozostanie tylko roztrzaskanym cia�em. A komu mo�e by� potrzebna dalsza wegetacja w tej - tak przecie� nietypowej - formie. Przez chwil� czu� si� zagubiony w obcym �wiecie nieznanej planety. Ale tylko przez chwil�, bo oto poczu� nagle jak�� fal� nadziei, ciep�a i serdeczno�ci. By�o w tym co� tak irracjonalnego, �e si� zdumia�. Fakt jednak pozostawa� faktem. Manc nie potrafi� sobie tego wyt�umaczy�, czu� jednak, �e nie jest osamotniony. Jakby jaki� g�os dodawa� mu otuchy i przyzywa� do siebie. Nie by� to oczywi�cie g�os; j�zyk ludzki jest zbyt ubogi, aby okre�li� takie stany. Lecz mimo �e Manc nie potrafi� tego nazwa�, rozumia� niejako pod�wiadomie swoje nowe po�o�enie. Rzuciwszy ostatnie spojrzenie na martwe cia�o w skafandrze podda� si� nagl�cemu wezwaniu. III �mier� Manca przybi�a O�Pulla. Ten wiecznie zaaferowany m�ody cz�owiek, wierz�cy niezachwianie w pot�g� rozumu i wy�szo�ci ludzi nad nieokie�znanymi si�ami natury, stan�� nagle wobec okrutnej rzeczywisto�ci tak bezbronny, �e Givens powa�nie zacz�� si� o niego martwi�. Przez ca�� powrotn� drog� nie zamienili ani s�owa. Givens prowadzi� pojazd, a O�Pull siedzia� w k�cie maj�c przed oczami roztrzaskane cia�o Manca, jakby wzrokiem chcia� przywr�ci� zmar�emu �ycie. Gdy byli ju� w �luzie stacji, O�Pull nie wytrzyma�: - To moja wina - wykrztusi�. - To ja namawia�em was, �eby w�azi� w ten przekl�ty korytarz. On nie chcia� tam i��. Zupe�nie jakby wiedzia�! - Gadasz g�upstwa - brutalnie pociesza� go Givens. - Kto m�g� przewidzie�, ze spotka nas co� takiego? Podmuch wywo�any zosta� r�nic� ci�nie�, a ca�a reszta to tylko nieszcz�liwy wypadek. Zastan�w si� spokojnie nad tym, a zrozumiesz, �e nie ma tu niczyjej winy. Zreszt� jako dow�dca zwiadu jestem na pewno odpowiedzialny bardziej ni� ty. O�Pull zamilk�, ale Givens wiedzia�, �e nie przekona� ch�opaka. Zna� takie sytuacje i rozumia�, i� na to potrzeba czasu. Jutro wr�c� na orbit�, gdzie czeka pot�ny Axel-1 56 i gdzie komandor Korn na pewno si� ju� o nich niepokoi. P�niej opuszcz� uk�ad Alfy �ab�dzia i rusz� dalej. Ca�y tragiczny epizod ze �mierci� Manca zniknie z pami�ci O�Pulla pod nat�okiem nowych spraw. A potem przyjd� inne gwiazdy, inne planety. Drzwi �luzy ust�pi�y. Tu� za nimi posuwa�y si� automaty z cia�em Manca. Chcia� osobi�cie dopilnowa�, by cia�o zmar�ego znalaz�o si� w sterylnym pojemniku. Potem wolnym krokiem ruszy� w kierunku centrali ��czno�ci. Przechodz�c ko�o kabiny O�Pulla przystan�� na moment. Wiedzia�, �e ch�opak jest w �rodku, chocia� zza drzwi nie dobiega� �aden d�wi�k. R�ka odruchowo wyci�gn�a si�, aby zastuka�, ale po chwili cofn�� j� i poszed� dalej. - Takie rzeczy trzeba rozgryza� w samotno�ci - my�la� w�a�ciwie powinienem z nim pogada�, ale nie tam. Mo�e sam zrozumie, �e to nie jego wina i �e nikt nie ponosi odpowiedzialno�ci za to, co si� tu wydarzy�o. Doszed� do centrali i usiad� w fotelu. Swoj� drog�, Manc naprawd� mia� pecha. Przelecie� sto dwadzie�cia parsek�w, aby tak po prostu skr�ci� sobie kark. W��czy� pulpit i zacz�� sprawdza� podzespo�y. Wszystkie kana�y pracowa�y bez zarzutu. W kabinie s�ycha� by�o tylko ciche trzaski wy�adowa� elektrycznych. Uruchomiwszy blok wizji rzuci� okiem na smuk�� sylwetk� �Spestakosa�. Kolejny klawisz - sygna� wywo�awczy przyj�ty. Twarz O�Pulla na ekranie; niema, pytaj�ce spojrzenie. - Sprawdzam ��czno�� - powiedzia� Givens tonem usprawiedliwienia. Ch�opak kiwn�� g�ow�. - By�oby dobrze, gdyby� posiedzia� troch� w laboratorium. Automaty dostarczy�y nowe partie pr�bek. Popracujesz nad tym do wieczora, a jutro wracamy na g�r�. - Dobrze, id� tam. O�Pull wy��czy� si�. - Najwa�niejsze, �eby go teraz zaj�� czymkolwiek i nie da� czasu na rozmy�lania - stwierdzi� Givens w duchu. Sprawdzi� jeszcze po��czenie z centralnym m�zgiem i automatami pracuj�cymi poza stacj�. Wszystko by�o w najlepszym porz�dku. Z g�o�nika dobiega� cichy szum i jaki� pisk - jeden, dwa, trzy, chwila ciszy i znowu, jeden, dwa, trzy... - Co to za kawa�y? - zdziwi� si� Givens. Spr�bowa� dostroi� dok�adniej aparatur�. Sygna�y stopniowo s�ab�y, a� wreszcie zanik�y zupe�nie mimo ponawianych poszukiwa�. Interesuj�ca sprawa. Czysty przypadek, czy celowa ingerencja jakiej� nieznanej si�y? Givens zakodowa� w pami�ci komputera cz�stotliwo��, na kt�rej pojawi�y si� sygna�y, i nastawi� urz�dzenia tak, �e w razie powt�rzenia serii impuls�w ca�o�� zostanie zanotowana w pami�ci maszyny. Reszt� dnia zaj�o mu porz�dkowanie spraw zwi�zanych z budow� stacji. Uniwerproduktory wytwarza�y ostatnie elementy wyposa�enia i wszystko to trzeba by�o rozmie�ci� we w�a�ciwy spos�b. Tak, by ekipa badawcza, kt�ra pojawi si� tu za kilka dni, mia�a przygotowane ca�e zaplecze techniczne. Brak Manca dawa� si� w tej robocie troch� we znaki, ale w sumie Givens jako� radzi� sobie ze wszystkim. Mia� przecie� do pomocy ca�� armi� automat�w i zaprogramowany komputer stacji. W czasie kolacji Givens z ulg� dostrzeg�, �e O�Pull troch� otrz�sn�� si� z przygn�bienia. M�wi� z o�ywieniem o ostatnich analizach denebskiego gruntu, w kt�rym znalaz� ciekawe gatunki bakterii, wegetuj�cych mimo nie sprzyjaj�cych warunk�w. Rozmowa - dyskretnie prowadzona przez Givensa - omija�a wszystkie szczeg�y zwi�zane z osob� Manca i porannymi wypadkami. P�niej rozeszli si� - ka�dy do swojej kabiny. O�Pull by� tak wyczerpany minionym dniem, �e z miejsca upad� na tapczan pr�buj�c zasn��. Jednak jego wysi�ki okaza�y si� daremne. Bezskutecznie szuka� wygodnej pozycji, wymy�la� r�ne podst�py aby zmusi� organizm do pos�usze�stwa - wszystko na nic. Wreszcie - z braku lepszego pomys�u - zacz�� przechadza� si� po kabinie tam i z powrotem nie zapalaj�c �wiat�a. Najpierw pod �cianami, potem na ukos. Cztery kroki tam, cztery z powrotem i znowu. Nagle zatrzyma� si�. Chwil� sta� nas�uchuj�c w skupieniu, ale mimo wysi�ku zmys��w do jego uszu dochodzi� tylko cichy szum klimatyzacji i odleg�ego buczenia generator�w. Wzruszy� ramionami i powr�ci� do przerwanego rytmu marszu. Cztery kroki, obr�t, cztery kroki, przeciwleg�y naro�nik... Zatrzyma� si� w k�cie twarz� do �ciany. Czu� na karku czyje� natarczywe spojrzenie. Przecie� tu nikogo nie mog�o by�?!! A jednak wiedzia�, �e kto� na niego patrzy. Bezszelestnie odwr�ci� si�. B�yskawicznym ruchem uderzy� prze��cznik i kabin� zala� snop �wiat�a tak jaskrawy, �e na u�amek sekundy musia� zmru�y� oczy. Kiedy o�wietlone kr�gi rozbieg�y si�, ze zdziwieniem - a mo�e raczej z ulg� - stwierdzi�, �e jest sam. - Nieprawdopodobne - mrukn��. - Da�bym sobie g�ow� uci��, �e kto� tu by�. Zrezygnowa� ze snu i wywo�awszy na czytniku jaki� podr�cznik biologii planetarnej pogr��y� si� w lekturze. Przebiega� wzrokiem tekst i nie zauwa�y�, jak �wiat�o zalewaj�ce dot�d jaskrawym blaskiem kabin� powoli s�ab�o. Dopiero gdy na chwil� oderwa� wzrok od ekranu spostrzeg�, �e w pomieszczeniu panuje p�mrok. Zaniepokojony wsta� i w pierwszej chwili chcia� po��czy� si� z Givensem, ale po namy�le zrezygnowa�. Co ma mu powiedzie�: �e cierpi na bezsenno�� i n�kaj� go przywidzenia? Wzruszy� ramionami i wyszed� na korytarz. Kroczy� bez celu, mijaj�c sekcje stacji. Magazyny, laboratoria, pomieszczenia mieszkalne. D�ugie szeregi drzwi, za kt�rymi nie by�o nikogo, z kim m�g�by si� podzieli� obawami. Martwe korytarze wij�ce si� na kilku poziomach, krzy�uj�ce si� co kilkadziesi�t metr�w i biegn�ce dalej, w g��b stalowego cielska stacji. Nie zauwa�y� nawet, jak znalaz� si� w pobli�u ch�odni. Wspomniane wypadki wyp�yn�y z pami�ci tak silnie, �e O�Pull zadr�a�. Rzuci� niespokojne spojrzenie za siebie - korytarz by� pusty. Ostro�nie, w obawie, �e kto� go obserwuje, podszed� do drzwi. Walczy� ze sob�. Z jednej strony rozs�dek nakazywa� mu odej�� - nie zawraca� sobie g�owy sprawami, kt�re nie mia�y ju� znaczenia. Ale inny impuls sprawi�, �e r�ka sama uruchomi�a mechanizm. Szara tafla drzwi znik�a w �cianie. Z g��bi pomieszczenia powia�o ch�odem. O�wietlenie zapali�o si� automatycznie z chwil�, gdy O�Pull przekroczy� pr�g komory; widzia� tam szereg hermetycznych klap, zamykaj�cych wbudowane w �cian� pojemniki. Czerwona lampka sygnalizowa�a, �e jeden z nich jest pe�en. Nie zastanawiaj�c si� nad tym, co robi, O�Pull wy��czy� cyfrowy zamek. Z ca�ych si� poci�gn�� klap�. Otwiera�a si� powoli, jakby niech�tnie. Ci�gn�� j� obur�cz, otoczony par�, kt�rej k��by unosi�y si� z ka�dym jego oddechem. Gdy wreszcie odsun�a si� na ca�� szeroko�� widok, jaki ukaza� si� jego oczom, wprawi� go w os�upienie. Cia�o Manca nie le�a�o tak, jak u�o�y�y go automaty. By�o zwini�te w k��bek przy samym wylocie pojemnika - zupe�nie jakby zmar�y przed dwunastoma godzinami cz�owiek usi�owa� si� z niego wydosta�. Martwa twarz mia�a otwarte oczy, kt�re wpatrywa�y si� w O�Pulla z tak� natarczywo�ci�, i� ten poczu�, jak skurcz chwyta go za gard�o. Przez moment zw�tpi� w realno�� tego, co go otacza�o. Ale wszystko by�o w porz�dku. Tylko te oczy. O�Pull nie m�g� znie�� ich spojrzenia. Spogl�da�y na niego z niem� pro�b� i cichym wyrzutem. Nie wytrzyma�. Potkn�� si� i upad� na kolana. Nie czu� b�lu. Tylko ten wzrok - przygniata�, rozp�aszcza� go, mia�d�y�. - Za chwil� zwariuj� - pomy�la� zupe�nie spokojnie. - Zwariuj�, je�li si� st�d nie wydostan�. Wycofa� si� ty�em, nie spuszczaj�c wzroku ze skurczonych w dziwnej pozie zw�ok. Wreszcie wypad� na korytarz. W��czy� automat zamykaj�cy drzwi i pop�dzi� przed siebie. - Givens! Givens!!... Bra� stopnie po trzy, cztery, potkn�� si� na ostatnim i wyr�n�� twarz� w ch�odny metal. Dalej, dalej... Dopad� do kabiny Givensa i za�omota� pi�ciami. - Otw�rz! To ja, otwieraj szybko! S�ysza�, jak w �rodku kto� zrywa si�, trzask przewracanego stolika zabrzmia� jednocze�nie ze szcz�kiem otwieranego zamka. Zaspana twarz Givensa ukaza�a si� w drzwiach. O�Pull odepchn�� go i wbieg� do wn�trza kabiny. - Co si� sta�o? Awaria? - Zamykaj! Szybko zamykaj! Szara tafla oddzieli�a ich od korytarza. - M�w, co si� sta�o - Givens chwyci� O�Pulla za ramiona i potrz�sn��. Dopiero teraz dojrza� krew na jego twarzy i w�osy stan�y mu d�ba. B�yskawicznie oprzytomnia�. - Co si� z tob� dzia�o? - spyta� zd�awionym g�osem. - By�em w ch�odni. - Gdzie? - W ch�odni, tam gdzie Manc... - Po co? - Nie wiem. Tak jako�... Wiesz, on si� porusza�! - Kto, Manc?! O�Pull skin�� g�ow�, r�ce mu dr�a�y. - Jak to, porusza� si�? Przy tobie? - W�a�ciwie nie... zreszt�, sam zobacz. - Powoli. Najpierw pozw�l, �e zrobi� ci opatrunek - Givens wygrzeba� z szafki medykamenty. Przemy� twarz rannego i za�o�y� klamry na rozci�tej brodzie. - A teraz uspok�j si� i m�w. O�Pull, dygoc�c ca�y, zacz�� co� pl�ta�. Givens niewiele z tego zrozumia�. - P�jdziemy tam zaraz obaj - postanowi�. - Nie mog�, nie chc� - O�Pull skuli� si� w fotelu - gdyby� zobaczy� jego oczy... - Wi�c co, b�dziesz tak siedzia� z za�o�onymi r�kami? - Givens wsta� i przeszed� kilka krok�w. Z szuflady wyj�� miotacz. O�Pull obserwowa� go bardzo uwa�nie. - Do kogo chcesz strzela�? - spyta� z drwin�. Givens wzruszy� ramionami i wyszed� na korytarz. Nie wierzy� w historyjk� O�Pulla, ale chcia� si� osobi�cie o wszystkim przekona�. Miotacz wzi�� tak... na wszelki wypadek. - M�odzik przej�� si� za bardzo wypadkiem Manca i st�d ca�y k�opot - my�la� schodz�c w d� po metalowych stopniach. - A swoj� drog�, jakim cudem przeszed� on w Bazie testy na odporno�� psychiczn�? Trzeba si� b�dzie tym zainteresowa� po powrocie. Min�� ostatni za�om korytarza i stan�� przed drzwiami ch�odni. Na moment zawaha� si�, prawa r�ka uj�a mocniej kolb� miotacza. Dotyk ch�odnego metalu uspokoi� go. Pu�ci� bro� i przekroczy� pr�g pomieszczenia. Poczu� nagle uderzenie lodowatego powietrza i ujrza� otwarty pojemnik z martwym cia�em Manca, le��cym dok�adnie tak, jak je zostawi�y automaty - wyprostowane, z r�koma przyci�ni�tymi do tu�owia. Podszed� bli�ej. Oczy rzeczywi�cie by�y otwarte. Wpatrywa�y si� nieruchomo w sklepienie pojemnika. - Szczeniak narobi� niez�ego szumu pomy�la� gniewnie Givens. Wyci�gn�� r�k�, �eby zamkn�� powieki zmar�ego i a� krzykn��. Cia�o by�o ciep�e. IV Tej nocy, nie dane by�o Givensowi zasn��. Najpierw z trudem nak�oni� O�Pulla, �eby ten po�o�y� si� w swojej kabinie, �ykn�wszy uprzednio tabletk� nasenn�. Potem wezwa� automaty, aby przetransportowa�y cia�o Manca do stacji medycznej i nast�pne dwie godziny sp�dzi� na analizach. Wyszed� stamt�d zupe�nie uspokojony �mier� Manca nie podlega�a dyskusji. Tego jednego przynajmniej by� pewien w stu procentach. Pozostawa�o tylko z�udzenie - dotyk ciep�ych powiek wtedy, w ch�odni. Czy aby na pewno z�udzenie? Igraszka zmys��w? Niemo�liwe. Wi�c je�li to by�a prawda, znaczy�oby, �e dzia�aj� tu nieznane si�y, kt�rych natury nie rozumia�. Tylko dlaczego O�Pull twierdzi, �e cia�o by�o poruszone? Givens nale�a� do gatunku ludzi, kt�rzy nie buduj� r�nych nieprawdopodobnych hipotez na podstawie paru przypadkowych fakt�w. Uzna� po prostu, �e ma za ma�o danych, by postawi� rozs�dn� diagnoz�. Ale w�a�ciwy mu spok�j opu�ci� go. Sta� si� niesw�j. Stacja, w kt�rej by�o dot�d bezpiecznie, wszystkie otaczaj�ce go przedmioty - mog�y sta� si� narz�dziem obcej si�y. Jakiej? - tego na razie nie pr�bowa� docieka�. Jak zwykle w sytuacjach, w kt�rych nie wiedzia� co robi�, postanowi� poradzi� si� komandora Korna. ��czno�� z Axelem-1 56 nie istnia�a, uzna� wi�c, �e poleci tam osobi�cie, i tak za par� godzin planowali powr�t na orbit�. Wystartuje wi�c wcze�niej i porozmawia ze starym w cztery oczy. Zostawi� w kabinie O�Pulla informacj� i po upewnieniu si�, �e ch�opak �pi jak zabity, zacz�� przygotowania do odlotu. W p� godziny p�niej cumowa� ju� w doku ziemskiego kolosa. Widok macierzystego statku, w kt�rym sp�dzi� kilka ostatnich lat poprawi� mu humor. Przywita� si� z obs�ug� doku i od razu zosta� zarzucony seri� pyta� o los pozosta�ej dw�jki. Uspokoiwszy znajomych (nie mia� zamiaru nikogo poza Kornem informowa� o �mierci Manca) zagadn�� o Komandora i otrzymawszy odpowied�, �e na pewno znajdzie go w sterowni, uda� si� w tamt� stron�. Min�o par� minut nim szybkobie�na winda zanios�a go na w�a�ciwy poziom. Axel-156 to nie byle �upinka rzucona na pastw� pr�ni, lecz pot�ny kr��ownik, mog�cy pomie�ci� z �atwo�ci� do tysi�ca os�b za�ogi, gdyby zaistnia�a taka potrzeba, i trzeba doda�, �e wcale nie by�oby ciasno. W obliczu tego ogromu zbudowanego ludzkimi r�kami wszelkie obawy, jakie Givens przywi�z� ze sob�, wydawa�y si� niedorzeczne. Komandora nie by�o w sterowni. Zostawi� tam tylko dy�urnego nawigatora. Zmian� mia� akurat Turley, z kt�rym przesiedzia� ostatni rok studi�w w jednej �awce. Po kr�tkim, acz krzykliwym powitaniu Givens us�ysza� lawin� s��w - Turley pyta� jak zwykle o wszystkich i o nic. - Przykro mi, stary, ale spiesz� si� - przerwa� mu Givens. - Wi�c m�wisz, �e Korn jest u siebie? - Tak. Z�y jak wszyscy diabli. Lepiej do niego teraz nie podchod�. - Dlaczego? - Ca�a starszyzna jakby ostatnio powariowa�a. Nikt nie mo�e si� po�apa�, o co chodzi. Ci�gle siedz� i debatuj�. Wiem niewiele, jak zwykle trzymaj� wszystko w tajemnicy. Ale czuj�, �e co� si� stanie. A nos mam niez�y, musisz mi przyzna�. Zawsze pierwszy wyczuwa�em, jak si� co� szykowa�o. Oby�my wynie�li ca�o sk�r�. - Wiesz co� konkretnego? - Konkretnego nie, same plotki. Ale mam oczy i staram si� robi� z nich u�ytek. Takich numer�w dawno nie widzia�em. Zreszt�, pogadaj sobie z komandorem. W ko�cu tu jeste� wi�ksz� szyszk� ode mnie, wi�c powinien ci� u�wiadomi�. Niedawno sko�czy�a si� narada wszystkich �g��wnych�. Miny mieli nieweso�e. Stary pewno r�wno ich obsztorcowa�, a teraz �pi. Masz zamiar ryzykowa� i budzi� go? - Musz�. - Twoja sprawa. Jak ju� sko�czysz, wpadnij. Posiedz� tu jeszcze z godzin�, a po wachcie znajdziesz mnie w mesie. Po�amania. Kabina komandora by�a oddalona od sterowni zaledwie o kilka krok�w. Givens energicznie zastuka� do drzwi, kt�re uchyli�y si�, a potem rozsun�y na ca�� szeroko��. Korn zamruga� ze zdziwienia. - Ty tutaj? Przecie� mieli�cie wr�ci� dopiero rano. - Musimy porozmawia�, komandorze. To wa�ne, tak mi si� przynajmniej wydaje. Korn przepu�ci� Givensa przez pr�g i zamkn�� drzwi. - Co� nie gra? - spyta�, wskazuj�c r�k� na jeden ze sk�rzanych foteli. - Mniej wi�cej - odpar� Givens sadowi�c si� ostro�nie, jakby w obawie, �e jakim� nieostro�nym ruchem m�g�by uszkodzi� zabytkowy mebel. Zawsze zastanawia�o go, jakim cudem uda�o si� komandorowi przemyci� te starocie. Ich miejsce by�o raczej w muzeum, ni� na statku dalekiego zasi�gu. - M�g�by� ja�niej? W czasie ca�ej opowie�ci komandor chodzi� po kabinie, z r�koma wbitymi w kieszenie kombinezonu. Czasami przystawa� przed fotelem Givensa, �widruj�c jego twarz przenikliwym spojrzeniem. Na koniec usiad�. - Wspomnia�e� o tym komukolwiek? - spyta�. - Nie. - Na pewno? - Ani s�owa. - To dobrze. Bo widzisz, to, co m�wisz, jest tak nieprawdopodobne, �e a� trudno uwierzy�. - Ja nie k�ami� - obruszy� si� Givens. - Tak by�o... Zreszt� doda� - wszystko mo�na sprawdzi� na miejscu. - Prawie wszystko - poprawi� go Korn. - Zrozum cz�owieku, nie m�wi�, �e k�amiesz. Stwierdzam tylko, �e to brzmi dziwnie. Ale ostatnio dzieje si� tu tyle dziwnych rzeczy... - Na przyk�ad? - podchwyci� Givens. - Ot, chocia�by wczoraj. Przychodzi do mnie szef szpitala i m�wi, �e mia� kilkudziesi�ciu pacjent�w, kt�rzy narzekali na niemal identyczne dolegliwo�ci. Ot� wydaje im si�, i� s� pod ci�g�� obserwacj�. W ka�dej sytuacji towarzyszy im uczucie czyjej� obecno�ci. �eby to by� jeden albo kilku ludzi, mo�na by machn�� r�k�. Ale ich jest wielu, i co gorsza, ja te� si� do nich zaliczam. - O�Pull wspomina� o czym� takim - wtr�ci� Givens. - Tak, ale on opr�cz tego twierdzi, �e widzia� poruszone zw�oki. Ty za� znalaz�e� je nie tkni�te, ale ciep�e. Nie mamy podstaw, �eby mu nie wierzy�. Tobie tym bardziej. A teraz powiedz: czy to mo�liwe, aby trup le��cy przez dwana�cie godzin w kostnicy porusza� si� i by� ciep�y? - Chyba nie. - Na pewno nie. S� tu jeszcze ciekawsze rzeczy, powiedzia�bym: og�lniejszej natury. Bo twoje spostrze�enia dotycz� pojedynczych przypadk�w. My tutaj mieli�my okazj� obserwowa� problem ca�o�ciowo. Ot� uk�ad Deneb wykazuje pewne anomalie magnetyczne. Do tego dochodz� solidne skrzywienia p�l si�owych, metryka przestrzeni jest zupe�nie spaczona. Wszystko jakby drwi�o sobie z praw natury. Astrofizycy twierdz�, �e gwiazda powinna si� w tej sytuacji ju� dawno rozsypa�. Zaobserwowali�my zmiany biegunowo�ci ca�ego systemu planetarnego. Na to potrzeba ogromnych ilo�ci energii. Ale sk�d mia�aby si� bra�? Nikt nie wie. A jednak bieguny skacz� sobie, raz w g�r�, raz w d�. Ciekawe, czemu to mo�e s�u�y�. - Mo�liwe. Tyle tylko, �e tu nie ma �adnej cywilizacji. By�a, ale bardzo dawno. Jakie� trzysta, czterysta tysi�cy lat temu. - Willa odkry� �lady na drugiej, a Nikodes na czwartej planecie. Wy te� znale�li�cie jakie� podziemia. Bada�e� wiek? - Nie. Nie by�o kiedy. - S�dz�, �e wyniki b�d� si� pokrywa�. W ka�dym razie dawno temu, gdy ludzko�� jeszcze skaka�a po drzewach, kwit�a tu pot�na cywilizacja, i przepad�a, jak kamie� wrzucony w wod�. - Sk�d ta pewno��? - Ka�da cywilizacja musi mie� jak�� baz� materialn�. Wiesz o tym r�wnie dobrze, jak ja. Niczego innego w obr�bie dotychczas poznanego kosmosu nie odkryto. - To wcale nie znaczy, �e innych mo�liwo�ci nie ma, komandorze. - Nie przybyli�my tu po to, aby zajmowa� si� filozofi�. Brak zagospodarowanych glob�w, brak komunikacji mi�dzyplanetarnej. Chyba nie s�dzisz, �e mo�na by to wszystko schowa� tak na zawo�anie? - A jednak co� si� tutaj dzieje, wbrew naszej logice. Korn milcza� d�u�sz� chwil�, przebieraj�c palcami po blacie sto�u. - Masz racj� - powiedzia� - ale co ja mog� na to poradzi�? Mam rozrzuci� bazy naukowe wraz z personelem w wyznaczonych systemach. Zostawiamy ludzi na trzech planetach uk�adu: drugiej, trzeciej i czwartej. Zamontujemy stacje ��czno�ci podprzestrzennej gdzie� na peryferiach i na tym nasza rola si� sko�czy. Reszta zostanie w r�kach naukowc�w, kt�rzy b�d� tu grzeba�. - Wiec zasadnicze plany nie uleg�y zmianie? - spyta� Givens. Komandor pokr�ci� przecz�co g�ow�. - Wobec tego nie pozostaje mi nic innego, jak wraca� na Deneb III. - Poczekaj - Korn powstrzyma� go ruchem d�oni. - Wszystkie prace ju� uko�czone? - Tak jest. - To dobrze. Nowa za�oga zejdzie na d� w godzinach rannych. A przedtem obejrz� sobie z bliska t� wasz� stacj�. Givensa zdziwi�a decyzja dow�dcy, ale nie da� tego po sobie pozna�. - Kiedy startujemy? - spyta�. Korn rzuci� okiem na chronometr. - Za czterdzie�ci minut. Musz� jeszcze przejrze� kilka raport�w - wskaza� g�ow� biurko, na kt�rym le�a� stos papier�w. - Na razie jeste� wolny - doda�. Givens zrobi� �w ty� zwrot� i wyszed�. V Z zakamark�w nieograniczonej czerni pocz�� wy�ania� si� dr��cy promie� �wiat�a. Niepewnie musn�� ja�ow� i pust� powierzchni� Praoceanu. Jakby pod wp�ywem tego dotkni�cia w martwej dotychczas przestrzeni pocz�� tworzy� si� ruch - pocz�tkowo chaotyczny, potem coraz bardziej zorganizowany. Cz�steczki materii ��czy�y si� ze sob�, buduj�c coraz bardziej skomplikowane kompleksy, by wreszcie wybuchn�� utajon� dot�d si�� �ycia. Nad martwym �wiatem podni�s� si� gwar bilion�w moleku� o�ywionej substancji. Rozpocz�� si� Wielki Ruch. Zorganizowane formy materii tworzy�y nowe, coraz bardziej skomplikowane struktury. �ycie rozkrzewi�o si� bujnie, przenosz�c sw� siedzib� z jednych form w inne. Ca�� martw� przez miliardy lat materi� ogarn�� gor�czkowy po�piech. Jakby gorliwo�ci� chcia�a zr�wnowa�y� dotychczasowe trwanie w odwiecznym letargu. Obdarzona �yciem materia szturmowa�a zaciekle nie znan� jej tajemnic� istnienia. Powstawa�y nowe generacje, bogatsze o do�wiadczenia poprzednik�w. Po nich przychodzi�y nast�pne, i nie by�o ju� skrawka globu, do kt�rego nie dotar�aby nowa si�a. Wydawa�oby si�, �e nic ju� wi�cej powsta� nie mo�e. �wiat o�ywionej materii osi�gn�� wszelkie przejawy doskona�o�ci. Dostosowa� si� do �rodowiska, w kt�rym powsta�, w spos�b idealny. Ale raz posiane ziarno Przemiany ci�gle dawa�o nowe owoce. Pojawi�y si� pierwsze, nie�mia�e zal��ki �wiadomo�ci. Kolejny etap nieustaj�cego Rozwoju. Trzeci komponent istnienia do��czy� do dw�ch poprzednich i zacz�� nabiera� coraz wi�kszego znaczenia. �wiadomo��, zrazu pokorna, okaza�a si� najbardziej ekspansywna. Nie wystarcza�o jej bierne dostosowywanie si� do �rodowiska, w kt�rym powsta�a. Zacz�a w to �rodowisko ingerowa�, zmieniaj�c je w spos�b bardziej dla siebie odpowiedni. Powierzchnia globu przeistoczy�a si� jak za dotkni�ciem czarodziejskiej r�d�ki. Obdarzona �wiadomo�ci� �ywa materia dokonywa�a szokuj�cych przemian. W miejscach odwiecznie dzikich, ukszta�towanych powolnymi przemianami natury, pojawi�y si� wytwory nowej pot�gi, i gdy ju� ca�a planeta podporz�dkowana zosta�a jej woli, nast�pi� kolejny krok. �wiadomo�� uwolni�a si� z kr�puj�cych wi�z�w materii i rozpocz�a samodzieln� egzystencj�. Z p�dz�cego w czarnej cieczy globu, otoczonego nieprzeniknion� zas�on� chmur, pocz�y wydobywa� si� opary niematerialnego, ale �wiadomego �ycia, tworz�c coraz wi�kszy i pot�niejszy ob�ok, kt�ry otuli� macierzyst� planet�. Czerpi�c energi� z promieni centralnej gwiazdy pocz�� rozrasta� si� jeszcze bardziej. By� coraz bli�ej. Poszczeg�lne zwoje faluj�cej chmury zasnuwa�y ju� wszystko. Nie by�o ani jednego skrawka wolnej przestrzeni. W przebiegaj�cych wirach pojawi� si� jaki� niewyra�ny zarys. Posta� ros�a, ale O�Pull w dalszym ci�gu nie m�g� rozpozna� twarzy. By�a zbyt zamazana, zbyt rozmyta. Raz po raz zas�ania�y j� strz�py gigantycznej chmury. Wiedzia� jednak, �e mo�e to by� tylko on. - Tak, to ja - potwierdzi� Manc z oddali. - Co z tob�? - Wszystko w porz�dku. - Wi�c �yjesz? - ucieszy� si� O�Pull. Chwila milczenia. - Dlaczego nic nie m�wisz? - Zastanawia mnie, czy stan, w jakim si� znajduj�, mo�na nazwa� �yciem? Chyba nie. Przynajmniej w waszym, ludzkim znaczeniu tego s�owa. Ale ja jestem zadowolony. Z pocz�tku chcia�em wr�ci�, jednak po namy�le zrezygnowa�em. - Mog�e� wr�ci� i nie zrobi�e� tego? - zdziwi� si� O�Pull. Manc skin�� potakuj�co g�ow�. - Mo�e ci si� to wyda� dziwne - powiedzia� - ale gdyby� by� na moim miejscu... - I co si� z tob� stanie? - Zostan� cz�stk� pot�nej �wiadomo�ci, intelektu, przekraczaj�cego ludzk� mo�liwo�� pojmowania, w�adaj�cego czasem i przestrzeni�. - Ludzko�� te� kiedy� do tego dojdzie. - Obrali�cie zupe�nie inn� drog� rozwoju. Zwi�zek z cia�em uniemo�liwia wam oderwanie si� od materialnych wad cywilizacji. Skr�powani konstrukcj� organizmu nigdy nie dojdziecie do granic Wszechrzeczy. - Dlaczego m�wisz w ten spos�b, jakby�... Jeste� przecie� cz�owiekiem. - By�em nim - twarz Manca u�miechn�a si�. - Teraz jestem ju� wolny. Potrafisz to zrozumie�? Nie zwi�zany z tym konglomeratem bia�ek, kt�ry warunkuje wasze istnienie... Sylwetka otoczona k��bami mg�y zaczyna�a si� powoli rozp�ywa�. G�os, kt�ry dociera� do O�Pulla, by� coraz s�abszy, jakby m�wi�cy oddala� si�. - Wiesz ju� tyle, �e mo�esz dokona� wyboru. Masz woln� wol�, powiniene� sam zadecydowa�. - Ale mo�na przecie� nawi�za� kontakt! - pr�bowa� oponowa�. - Zbyt du�e r�nice... brak p�aszczyzny - g�os zanika� coraz bardziej, a� wreszcie umilk� zupe�nie. Posta� w skafandrze rozp�yn�a si�. - Nic z tego nie rozumiem - powiedzia� O�Pull. Szeroko otwartymi oczami wpatrywa� si� w sufit kabiny. Wzrok zaczyna� wy�uskiwa� z p�mroku zarysy sprz�t�w. Na �cianie ja�nia� prostok�t czytnika. - Przecie� pami�tam, �e by� wy��czony. Przeczyta� informacj� zostawion� przez Givensa. - Wynika z tego, �e jestem na razie sam - pomy�la�. To si� nawet dobrze sk�ada. B�d� m�g� spokojnie wszystko przeanalizowa�. Od czasu kiedy za�y� �rodek nasenny, min�y ledwie cztery godziny. Poza tym cz�owiek poddany dzia�aniu takiego �rodka nie miewa marze� sennych. Zreszt� budz�c si� z regu�y zapominamy tre�� sn�w, a on pami�ta� ka�dy szczeg� zaobserwowanej wizji i ka�de s�owo, jakie pad�o w rozmowie. A zatem - rozumowa� logicznie - nie mog�o to by� jakie� widziad�o, tylko realne zdarzenie. Manc rzeczywi�cie nawi�za� z nim kontakt. A wi�c to, co m�wi�, musia�o si� zdarzy� naprawd�. Niesamowita historia. Rozmy�lania przerwa� brz�czyk interkomu. W��czy� klawisz odbioru. Komputer stacji zameldowa�, �e �Spestakos� podchodzi do �adowania. O�Pull zastanawia� si�, czy powiedzie� o wszystkim Givensowi. W zasadzie nie mia� �adnych dowod�w na poparcie swoich s��w. Ale nawet je�li uda mu si� przekona� Givensa, pozostan� inni - ca�a ludzko��. A poza tym taka informacja nie mia�aby praktycznie �adnego znaczenia, skoro i tak nawi�zanie kontaktu - jak m�wi� Manc - jest nieosi�galne. Mo�e wi�c lepiej milcze�? Na ekranach centrali widoczna by�a sylwetka �Spestakosa�, siadaj�cego nie opodal stacji. D�ugi, wrzecionowaty kszta�t dotkn�� powierzchni planety. W chwil� p�niej, gdy grunt w miejscu l�dowiska ostyg� ju� nieco, z wn�trza statku wyjecha� �azik. W polu si�owym powsta�a luka, przez kt�r� pojazd dosta� si� pod os�on� energetycznego p�cherza. - Wielkie nieba - przerazi� si� nagle O�Pull - przecie� on natychmiast sobie przypomni, �e powinienem jeszcze spa�. �azik sta� ju� w hangarze stacji. Wysiad� z niego Givens, a za nim jeszcze jeden cz�owiek, w kt�rym O�Pull pozna� komandora. Szli prosto do centrali - ich odziane w pomara�czowe kombinezony sylwetki widoczne by�y na coraz to innym ekranie, w miar� jak zbli�ali si� do celu. Na powr�t do kabiny nie by�o ju� czasu. Zreszt�, po co ta maskarada? Zaczeka na nich tutaj i powie wszystko, a potem - niech si� dzieje, co chce. Tamci dwaj skr�cili w boczny korytarz i po �elaznych stopniach zeszli na najni�sz� kondygnacj� stacji. - Czy�by szli do ch�odni? Wybieg� z centrali i, staraj�c si� st�pa� jak najciszej, zszed� za nimi. Komandor z Givensem znikn�li w �rodku. O�Pull bezszelestnie stan�� w progu akurat w momencie, gdy ten drugi otworzy� w�a�nie ci�k� pokryw� pojemnika i oczom ca�ej tr�jki ukaza�a si�... pustka. - �adne rzeczy - mrukn�� komandor. Givens odwr�ci� si� powoli. - Nic nie rozumiem. - wymamrota�. Przecie� sam... Dostrzeg� posta� stoj�c� w drzwiach. - Co si� tutaj dzieje! - krzykn��. - M�w! - Tylko bez histerii - g�os dow�dcy by� beznami�tny. - Czy potrafisz to wyja�ni�? - zwr�ci� si� do O�Pulla. - On odszed�. - Dok�d?! - Do NICH. Cisza, jaka nast�pi�a po tych s�owach, by�a tak przera�liwa, �e a� bolesna. O�Pull cofn�� si� i poczu� pod plecami metalow� �cian� korytarza. Givens post�pi� krok naprz�d. - Nie zbli�aj si�, to nie ma sensu, i tak nic nie zrozumiecie. - A ty? Zrozumia�e�? - Powiedzia�em ci, �eby� si� nie zbli�a�. On odszed� dobrowolnie, i ja te� odejd�. - Oszala�e�? - Chwileczk� wmiesza� si� komandor je�eli by�o tak, jak m�wisz, to... Nie m�g� przecie� odej�� zupe�nie bez s�owa, po prostu wzi�� i odej��. - To w�a�nie jest jego ostatnie s�owo - O�Pull wskaza� na pusty pojemnik. By�o w tej scenie co� tak niesamowitego... Korn a� zadr�a�. - Przypu��my, �e ci wierz�. �e Manc istotnie odszed�. Ale przecie� nie mog� pozwoli�, aby� ty zrobi� to samo. Zastan�w si�. - Ju� si� zastanowi�em. Givens skoczy�,- lecz O�Pull by� szybszy. Uchyli� si� w bok i z ca�ych si� wyr�n�� napastnika kantem d�oni w kark. Us�ysza� za sob� krzyk komandora, ale nie czeka� ani chwili d�u�ej. Wiedzia� ju�, co ma robi�. Musia� dosta� si� do hangaru, wzi�� �azik i opu�ci� stacj�. By� w po�owie drogi, gdy w uszach zabrzmia� mu g�uchy �oskot. Za nast�pnym zakr�tem natkn�� si� na g�adk� �cian�, przegradzaj�c� korytarz w poprzek. Widocznie komandor dotar� ju� do centrali i �ledz�c na ekranach tras� jego ucieczki odgradza� mu drog� hermetycznymi grodziami. Chwil� sta� niezdecydowany. Powietrze przeszy� drugi trzask; to by�o gdzie� blisko. Rzuci� si� wstecz i skr�ci� w boczny korytarz. Kolejny �oskot. O�Pull znalaz� si� przy �luzie wyj�ciowej, osaczony ze wszystkich stron. Ka�dy korytarz by� zamkni�ty hermetyczn� �cian�. Nie mia� ju� �adnej drogi odwrotu, z wyj�tkiem jednej. Odbezpieczy� mechanizm blokuj�cy wej�cie do komory ci�nie�. Jeszcze klapa zewn�trzna. Przez moment jakby si� zawaha�, ale po chwili droga by�a otwarta. Truj�ca atmosfera Deneb III wtargn�a do wn�trza �luzy. Poczu� mu�ni�cie wiatru na twarzy i ruszy� prosto przed siebie. Bieg� lekko, d�ugimi susami, zostawiaj�c �lady na oszronionym gruncie. Spojrza� w dal, gdzie za przymglonym horyzontem oczekiwali go ONI. Potem w d�, gdzie stopy uderza�y rytmicznie o powierzchni� planety. Lecz nie dojrza� swoich st�p i wtedy poj��, �e TO ju� si� sta�o. VI �Spestakos� mkn��, w przestrzeni, wiedziony sygna�em id�cym z Axela-156. Z ty�u - za ruf� - pozosta�a, otoczona ca�unem nieprzeniknionych chmur, trzecia planeta uk�adu Deneb. W kabinie statku siedzia� tylko jeden cz�owiek. Ciche buczenie aparatury pok�adowej dzia�a�o uspokajaj�co, jednak w g�owie Givensa my�li kot�owa�y si� jak schwytane w klatk� ptaki. Przebiega� w pami�ci wszystko to, co zasz�o na powierzchni planety w ci�gu ostatnich dw�ch godzin. Od momentu, w kt�rym obudzi� si� w centrali stacji, a� do chwili obecnej. Pierwsze wspomnienie nie by�o najprzyjemniejsze. Ostry d�wi�k sygna�u alarmowego zmiesza� si� z uczuciem b�lu, kt�re towarzyszy�o powolnemu otwieraniu powiek. Mia� wra�enie, �e kto� zasypa� mu oczy piaskiem. Pokonuj�c zm�czenie jednym skokiem znalaz� si� przy pulpicie. Mrugaj�cy pomara�czow� barw� prostok�t na obudowie bloku logicznego informowa�, �e automatyczny nadzorca stacji ma co� wa�nego do powiedzenia. W��czy� kana� translatora. - Szybko! Co si� dzieje, do cholery?! - wyrzuci� z siebie zd�awionym g�osem. - Mam do przekazania materia� nagrany w bloku pami�ci przez komandora Korna. - I do tego jest ci potrzebny sygna� alarmowy, ty durny automacie?! - zirytowa� si�. - Wykonuj� wszystko zgodnie z programem. Zdziwienie pojawi�o si� na twarzy Givensa. Ale trwa�o to tylko kr�tk� chwil�. Skoro Korn post�pi� w ten spos�b, widocznie nie by�o innego wyj�cia. A co go do tego sk�oni�o - na pewno oka�e si� po odtworzeniu zapisu. Uruchomi� urz�dzenie pami�ciowie. Po ekranie przebiega�y b�yski, towarzyszy�y temu r�ne dziwne odg�osy. Potem obraz �ciemnia�, a z g�o�nika pop�yn�� r�wny, spokojny g�os Korna. - Wybacz, Givens, �e traktuj� ci� w�a�nie w ten spos�b, ale doskonale znasz moj� natur� asekuranta. Lubi� si� zabezpiecza� przed wszystkimi ewentualnymi komplikacjami, nawet tymi, kt�rych nie jestem w stanie sobie wyobrazi�. Ta cecha pozwoli�a mi przez d�ugi czas dowodzi� Axelem bez �adnych powa�niejszych k�opot�w podczas tylu wypraw. Ale nie o tym chcia�em tutaj z tob� rozmawia�. G�os umilk�, przez chwil� s�ycha� by�o tylko spokojny, r�wny oddech komandora. Givens siedzia� w fotelu ca�y napi�ty, oczekuj�c na kontynuacj� tego dziwnego monologu. - Widzisz, Givens - odezwa� si� po d�u�szej przerwie Korn - Deneb III to nie jest zwyk�a sobie planeta, jakich poznali�my ju� setki. Dzieje si� tu co� dziwnego. Wszystko na to wskazywa�o od samego pocz�tku, tylko my, w swoim za�lepieniu, nie potrafili�my tego dostrzec. Wypadek Manca mo�na by odrzuci�, gdyby by� odosobniony. Rachunek prawdopodobie�stwa dopuszcza istnienie pojedynczych odst�pstw od praw poznanych przez nauk�. Ale zdublowanie si� fenomen�w, kt�re nast�pi�o za spraw� O�Pulla, w po��czeniu z innymi anormalnymi zjawiskami, jakie daj� si� zaobserwowa� w ca�ym uk�adzie alfy �ab�dzia, sk�oni�y mnie do wniosku, �e co� tu nie gra. Zacz�o to do mnie dociera� dopiero wtedy, gdy wyruszyli�my w po�cig za O�Pullem, kt�ry dos�ownie rozp�yn�� si� we mgle. Zrobi� to tak dok�adnie, �e nie byli�my w stanie odnale�� najmniejszego nawet �ladu jego obecno�ci. Analizowa�em te fakty bardzo d�ugo, obraca�em je na wszystkie mo�liwe strony. Nie, Giv, to nie trzyma�o si� kupy! I gdy ju� mia�em tego galimatiasu po dziurki w nosie, przysz�o nag�e ol�nienie. Nie wiem, co je spowodowa�o, ale przysz�o. W najbardziej odpowiednim momencie. To nie s� �adne cuda! To po prostu logiczna konsekwencja. Potrzeba jest tylko odrobina odwagi, aby uwolni� swoj� osobowo��. Manc zrobi� to przypadkiem, O�Pull pod wp�ywem nag�ego impulsu. Ja - z czystego wyrachowania. Zno